ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Choć Loq-Kro-Gar i Gerhard zaciekle atakowali, lammasu zdawały się mieć to za nic, rozdając przy tym łapami razy na lewo i prawo. Saurus uniknął kolejnego ciosu i odskoczył. Pierwszy raz walczył z takim przeciwnikiem i nie miał pojęcia jak go pokonać. Widząc manewr Bothana postanowił najzwyczajniej związać bestie walką dopóki krasnolud nie powróci z pomysłem na zwycięstwo.
-Jaszczurko! -usłyszał głos zza pleców. McArmstrong przeszukiwał zagrabione przez kult rzeczy i choć nie dokopał się do ładunków, to znalazł coś innego- buzdygan Loq-Kro-Gara. Saurus wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu. Zaczął nosić przy sobie broń od kiedy ataki stały się częstsze.
-Łap! -krzyknął Dawi.
Gad pochwycił broń ze zręcznością akrobaty, zawirował w piruecie i uderzył kamienną bestię z rozmachem. Sypnęły się skalne odłamki i choć od siły uderzenia zadrżały mu ręce, to bestia wciąż stała na nogach. Nie było jednak czasu na zdumienia. Lammasu skoczył do przodu z rykiem. Jaszczur zdążył uchylić się przed pazurami, lecz kamienne skrzydło uderzyło go w tors, odrzucając do tyłu. Saurus warknął, wstając. Ujął maczugę dwurącz i natarł na potwora. Wchodząc mu między łapy zamarkował cios z góry, po czym zanurkował i krótkim wślizgiem minął kontrę i uderzył z flanki, krusząc fragment skrzydła, niestety mniejszy, niż zamierzał. Stanął plecy w plecy z Gerhardem. Jemu powodziło się równie marnie- gladiusy, choć demoniczne i powleczone obsydianem nie radziły sobie najlepiej z ożywionym konstruktem.
-Zmęczony? -zakpił Eirenstern.
-Wyglądało jakbyś potrzebował pomocy. -odciął się Lustrijczyk.
Gerhard splunął z lekceważeniem.
-To, że walczymy razem nie czyni z nas przyjaciół. -rzucił kapitan wykonując wypad do przodu.
-Nie myśl, że jesteś równy mi ssaku! -warknął Loq-Kro-Gar parując cios kamienną łapą.
-Równy? Nie rozśmieszaj mnie! Daleko ci do mnie. -gladiusy znów zaśpiewały o kamień.
-Mówisz jako Gerhard, czy po człowieku została tylko skorupa dla demonicznej esencji? - zakpił jaszczur.
Choć wrogowie, Loq-Kro-Gar i Gerhard walczyli jak zgrana drużyna, osłaniając się wzajemnie i wyprowadzając ciosy. Wynikało to z woli przeżycia, ale również chęci zademonstrowania wyższości w sztuce wojny. To stanowiło niebezpieczną mieszankę. Nie mogli uczynić kamiennym potworom większej krzywdy i nie mogli się przebić do ich pana, lecz skutecznie odpierali ataki i dawali Bothanowi cenny czas.
[Kuba, z całym szacunkiem, trzymajmy się logiki, bo już nie pierwszy raz widzę jakieś dziwadła. Druchii idą przez całe miasto co zajmie im prawie godzinę, wezmą z niestrzeżonej łodzi bezcenną broń i wrócą....
Poza tym pomagający komuś mroczne elfy są takie.... niezgodne z kanonem.]
-Jaszczurko! -usłyszał głos zza pleców. McArmstrong przeszukiwał zagrabione przez kult rzeczy i choć nie dokopał się do ładunków, to znalazł coś innego- buzdygan Loq-Kro-Gara. Saurus wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu. Zaczął nosić przy sobie broń od kiedy ataki stały się częstsze.
-Łap! -krzyknął Dawi.
Gad pochwycił broń ze zręcznością akrobaty, zawirował w piruecie i uderzył kamienną bestię z rozmachem. Sypnęły się skalne odłamki i choć od siły uderzenia zadrżały mu ręce, to bestia wciąż stała na nogach. Nie było jednak czasu na zdumienia. Lammasu skoczył do przodu z rykiem. Jaszczur zdążył uchylić się przed pazurami, lecz kamienne skrzydło uderzyło go w tors, odrzucając do tyłu. Saurus warknął, wstając. Ujął maczugę dwurącz i natarł na potwora. Wchodząc mu między łapy zamarkował cios z góry, po czym zanurkował i krótkim wślizgiem minął kontrę i uderzył z flanki, krusząc fragment skrzydła, niestety mniejszy, niż zamierzał. Stanął plecy w plecy z Gerhardem. Jemu powodziło się równie marnie- gladiusy, choć demoniczne i powleczone obsydianem nie radziły sobie najlepiej z ożywionym konstruktem.
-Zmęczony? -zakpił Eirenstern.
-Wyglądało jakbyś potrzebował pomocy. -odciął się Lustrijczyk.
Gerhard splunął z lekceważeniem.
-To, że walczymy razem nie czyni z nas przyjaciół. -rzucił kapitan wykonując wypad do przodu.
-Nie myśl, że jesteś równy mi ssaku! -warknął Loq-Kro-Gar parując cios kamienną łapą.
-Równy? Nie rozśmieszaj mnie! Daleko ci do mnie. -gladiusy znów zaśpiewały o kamień.
-Mówisz jako Gerhard, czy po człowieku została tylko skorupa dla demonicznej esencji? - zakpił jaszczur.
Choć wrogowie, Loq-Kro-Gar i Gerhard walczyli jak zgrana drużyna, osłaniając się wzajemnie i wyprowadzając ciosy. Wynikało to z woli przeżycia, ale również chęci zademonstrowania wyższości w sztuce wojny. To stanowiło niebezpieczną mieszankę. Nie mogli uczynić kamiennym potworom większej krzywdy i nie mogli się przebić do ich pana, lecz skutecznie odpierali ataki i dawali Bothanowi cenny czas.
[Kuba, z całym szacunkiem, trzymajmy się logiki, bo już nie pierwszy raz widzę jakieś dziwadła. Druchii idą przez całe miasto co zajmie im prawie godzinę, wezmą z niestrzeżonej łodzi bezcenną broń i wrócą....
Poza tym pomagający komuś mroczne elfy są takie.... niezgodne z kanonem.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Gerhard nie miał czasu na potyczki słowne z pyskatym gadem, tym bardziej, że prawdziwa bitwa wciąż trwała w około. Co gorsza, będąc wyposażonym w broń siekąco-kłującą, nie mógł zrobić dosłownie nic potężnym, kamiennym stworom. Loq-Gro-Gar radził sobie nieco lepiej mając pod ręką imponującą buławę, ale nawet mimo całej swojej nadludzkiej siły fizycznej, nie był w stanie zniszczyć Lammasu. Jedyna nadzieja w myśli technicznej Bothana.
Eirenstern już przestał atakować. Nie było najmniejszego sensu, to tak, jakby próbował przebić ścianę łyżeczką do herbaty. Pozostawała tylko rozpaczliwa obrona i odwracanie uwagi potworów od kombinującego krasnoludzkiego inżyniera.
Gdzieś z boku trójka mrocznych elfów, która kręciła się po okolicy przez cały czas trwania tej zadymy, również obmyślała sposób na zniszczenie Lammasu. Gerhard zaklął paskudnie. Rzadkie sytuacje, w których nawet czysta przemoc nie mogła rozwiązać problemu, doprowadzały go do szału.
Kamienny stwór zamachnął się łapą, chcąc zmiażdżyć głowę Eirensterna. Ten jednak odturlał się na bok, unikając dekapitacji.
- Jaszczurko ! - Wrzasnął.
- Hę ?! - Loq-Kro-Gar tłukł Lammasu z całej siły, trzymając maczugę oburącz.
- Zajmę się tym cholernym magiem ! Tutaj i tak się nie przydam !
Saurus tylko niezauważalnie kiwnął głową. W miejsce Gerharda natychmiast przybiegł Duriath z kolegami, którzy, chociaż równie nieskuteczni w walce z żywym kamieniem, stanowili świetną dystrakcję.
Khornita ryknął wściekle i zaszarżował na na dziwnego czarodzieja z dwoma zakrzywionymi mieczami. Demoniczne gladiusy spotkały się z arakhami, a krystalicznie czysty dźwięk zderzającej się stali rozniósł się po okolicy nienaturalnym echem.
Gerhard ciął z nad głowy jednym ze swoich mieczy, od razu parując zaskakująco szybkie kontruderzenie drugim. Nie minęła chwila, a już musiał się cofać pod naporem błyskawicznych ciosów rzekomego maga. Eirenstern sparował prostopadłe cięcie wycelowane w jego brzuch, z największym trudem zbijając cios drugiego arakha wycelowanego w jego twarz, po czym spróbował odzyskać inicjatywę. Wykręcił się w piruecie, zamachując się oboma mieczami naraz. Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, czarodziej bez trudu odbił oba cięcia, wytrącając khornitę z równowagi.
Gerhard cofnął się o krok, chcąc zepchnąć przeciwnika do defensywy asekuracyjnym ciosem krzyżowym. Mag jakby nigdy nic przeszedł przez burzę wirujących ostrzy, z których tylko jedno wyżłobiło głęboką bruzdę na jego naramienniku. Khornita był niemalże w szoku. To cholerstwo biło się z niebywałą wręcz wprawą, co było tym dziwniejsze, że ruszało się z pewną sztywnością, tak jakby jego zbroja przeszkadzała mu w walce.
- Czym ty jesteś ?! - Gerhard warknął i skoczył na swego adwersarza, jeszcze w skoku dźgając go gladiusem w pierś.
Rozległ się dźwięk przypominający otwieranie puszki sardynek, a z niewielkiego otworu w kirysie maga sączyło się zielonkawe światło. Ten zachwiał się, jakby dopiero teraz poczuł jakiekolwiek obrażenia, ale po chwili wyprostował się i ruszył na nordlandczyka.
- I jak cię zabić ?! - Eirenstern po raz kolejny skrzyżował miecze z czymś, co pod żadnym wypadku nie mogło być śmiertelnikiem. Czekała go długa i ciężka walka.
Eirenstern już przestał atakować. Nie było najmniejszego sensu, to tak, jakby próbował przebić ścianę łyżeczką do herbaty. Pozostawała tylko rozpaczliwa obrona i odwracanie uwagi potworów od kombinującego krasnoludzkiego inżyniera.
Gdzieś z boku trójka mrocznych elfów, która kręciła się po okolicy przez cały czas trwania tej zadymy, również obmyślała sposób na zniszczenie Lammasu. Gerhard zaklął paskudnie. Rzadkie sytuacje, w których nawet czysta przemoc nie mogła rozwiązać problemu, doprowadzały go do szału.
Kamienny stwór zamachnął się łapą, chcąc zmiażdżyć głowę Eirensterna. Ten jednak odturlał się na bok, unikając dekapitacji.
- Jaszczurko ! - Wrzasnął.
- Hę ?! - Loq-Kro-Gar tłukł Lammasu z całej siły, trzymając maczugę oburącz.
- Zajmę się tym cholernym magiem ! Tutaj i tak się nie przydam !
Saurus tylko niezauważalnie kiwnął głową. W miejsce Gerharda natychmiast przybiegł Duriath z kolegami, którzy, chociaż równie nieskuteczni w walce z żywym kamieniem, stanowili świetną dystrakcję.
Khornita ryknął wściekle i zaszarżował na na dziwnego czarodzieja z dwoma zakrzywionymi mieczami. Demoniczne gladiusy spotkały się z arakhami, a krystalicznie czysty dźwięk zderzającej się stali rozniósł się po okolicy nienaturalnym echem.
Gerhard ciął z nad głowy jednym ze swoich mieczy, od razu parując zaskakująco szybkie kontruderzenie drugim. Nie minęła chwila, a już musiał się cofać pod naporem błyskawicznych ciosów rzekomego maga. Eirenstern sparował prostopadłe cięcie wycelowane w jego brzuch, z największym trudem zbijając cios drugiego arakha wycelowanego w jego twarz, po czym spróbował odzyskać inicjatywę. Wykręcił się w piruecie, zamachując się oboma mieczami naraz. Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, czarodziej bez trudu odbił oba cięcia, wytrącając khornitę z równowagi.
Gerhard cofnął się o krok, chcąc zepchnąć przeciwnika do defensywy asekuracyjnym ciosem krzyżowym. Mag jakby nigdy nic przeszedł przez burzę wirujących ostrzy, z których tylko jedno wyżłobiło głęboką bruzdę na jego naramienniku. Khornita był niemalże w szoku. To cholerstwo biło się z niebywałą wręcz wprawą, co było tym dziwniejsze, że ruszało się z pewną sztywnością, tak jakby jego zbroja przeszkadzała mu w walce.
- Czym ty jesteś ?! - Gerhard warknął i skoczył na swego adwersarza, jeszcze w skoku dźgając go gladiusem w pierś.
Rozległ się dźwięk przypominający otwieranie puszki sardynek, a z niewielkiego otworu w kirysie maga sączyło się zielonkawe światło. Ten zachwiał się, jakby dopiero teraz poczuł jakiekolwiek obrażenia, ale po chwili wyprostował się i ruszył na nordlandczyka.
- I jak cię zabić ?! - Eirenstern po raz kolejny skrzyżował miecze z czymś, co pod żadnym wypadku nie mogło być śmiertelnikiem. Czekała go długa i ciężka walka.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-JEST!!!- wykrzyknął radośnie ranny Bothan ,gdy znalazł swoją skrzynię wśród łupów fanatyków.
Krasnolud wyciągnął zza brody klucz i wsadził go w misterny zamek ,przekręcił go parę razy raz w lewo ,raz w prawo ,po czym wyciągnął z pojemnika jakiś przedmiot zawinięty w materiał oraz żelazną skrzynkę.
-Miałem to opchnąć ,ale myliłem się co do ekstrawagancji tego miasta...- zaśmiał się i rozwinął materiał.
Na niebieskim płótnie z wyszytymi srebrnymi runami leżały trzy fragmenty skomplikowanej broni.
-HA! Dobry wierny dalekonośny miotacz ładunków pożogi! Człeczyny mówią na to granatnik ,dziwne!- pomyślał inzynier i szybkimi ,wyćwiczonymi ruchami złożył broń.
-To moja odpowiedź na magię!- warknął wstając trzymając jedną ręką potężną broń ,a drugą przyczepiajac żelazną skrzynkę z dynamitem do pasa.
Stary krasnolud zdawał się trzymajac swą broń ozdrowieć. Nie myślał o bólu ,a o swojej zabawce i zemście.
Gerhard wszystkimi sposobami próbował zgładzić przeciwnika ,jednak ten z niebywałą przeżywalnością odpierał ataki.
-Nikt... powtarzam nikt nie będzie miotał krasnoludem... kutasy...- warknął Bothan.
Gerhard spojrzał w stronę inżyniera i ledwo zdążył oskoczyć kiedy padł huk i pocisk eksplodował przy nim.
-Noooo! Pukawka nie zawodzi! HO HO HO!- wykrzyknał Bothan wychodząc z głęby dymu.
-Dobrze ,że przeżyłeś człeczyno!HA!- krzyknął krasnolud do leżącego Gerharda -Ale gorzej z tym korniszonem!- wskazał na podnoszącego się w milczeniu mrocznego maga. Wokół niego leżały fragmenty zdewastowanej zbroi ,kilka innych zwisało na jego powłoce. Uniósł ręce ,a jego broń zaczęła sunąć w jego kierunku.
-Zryj.- mruknął McArmstrong i rzucił mu pod nogi dynamit.
Krasnolud wyciągnął zza brody klucz i wsadził go w misterny zamek ,przekręcił go parę razy raz w lewo ,raz w prawo ,po czym wyciągnął z pojemnika jakiś przedmiot zawinięty w materiał oraz żelazną skrzynkę.
-Miałem to opchnąć ,ale myliłem się co do ekstrawagancji tego miasta...- zaśmiał się i rozwinął materiał.
Na niebieskim płótnie z wyszytymi srebrnymi runami leżały trzy fragmenty skomplikowanej broni.
-HA! Dobry wierny dalekonośny miotacz ładunków pożogi! Człeczyny mówią na to granatnik ,dziwne!- pomyślał inzynier i szybkimi ,wyćwiczonymi ruchami złożył broń.
-To moja odpowiedź na magię!- warknął wstając trzymając jedną ręką potężną broń ,a drugą przyczepiajac żelazną skrzynkę z dynamitem do pasa.
Stary krasnolud zdawał się trzymajac swą broń ozdrowieć. Nie myślał o bólu ,a o swojej zabawce i zemście.
Gerhard wszystkimi sposobami próbował zgładzić przeciwnika ,jednak ten z niebywałą przeżywalnością odpierał ataki.
-Nikt... powtarzam nikt nie będzie miotał krasnoludem... kutasy...- warknął Bothan.
Gerhard spojrzał w stronę inżyniera i ledwo zdążył oskoczyć kiedy padł huk i pocisk eksplodował przy nim.
-Noooo! Pukawka nie zawodzi! HO HO HO!- wykrzyknał Bothan wychodząc z głęby dymu.
-Dobrze ,że przeżyłeś człeczyno!HA!- krzyknął krasnolud do leżącego Gerharda -Ale gorzej z tym korniszonem!- wskazał na podnoszącego się w milczeniu mrocznego maga. Wokół niego leżały fragmenty zdewastowanej zbroi ,kilka innych zwisało na jego powłoce. Uniósł ręce ,a jego broń zaczęła sunąć w jego kierunku.
-Zryj.- mruknął McArmstrong i rzucił mu pod nogi dynamit.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Dobra, wspomogę was własną postacią, bo event zacny a kolejna walka niedaleko !
@Byqu - a niech się chłopak wykaże, w końcu coś robić trzeba, aczkolwiek rolpej także czasem wymaga zdrowego rozsądku, Kubafie ]
Jan Andrei Joachimowicz wycierał pióro szabli lnianą chustą. Na zagraconym kredensie przed nim stygł właśnie czarnobrody dowódca Sudenburgczyków, krew wypływała z obszernej czerwonej pręgi wzdłuż złotego munduru na podbrzuszu plamiąc błękitną szarfę i pogniecione dokumenty. Kislevita spojrzał na ślady walki w najwyższej komnacie kasztelu zarządcy portu i z dumą przypomniał sobie szturm na kwaterę główną przeciwników. Szedł na czele natarcia najemników i osobiście kierował zajmowaniem kolejnych barykad przeciwników.
- Chyba jednak wciąż jestem w formie. - rzekł sam do siebie, wkładając rodową szablę do pochwy.
Jan wyjrzał przez okno na port i zachodzące słońce, po czym bezpośrednio w dole zobaczył mieczników z kompanii Ostrzy Mananna, składających ciała martwych niewolników oraz żołnierzy w burych mundurach na stosy i usuwających barykady. Gdy jeszcze wciąż wspominał kilka szczególnie niebezpiecznych sytuacji pod bramą, usłyszał kroki z bocznego korytarza, prowadzącego na galerię wyżej, wiodącą z kolei do latarni. Położył dłoń na kaburach pistoletów, lecz prędko rozluźnił się, gdy rozpoznał postawnego blondyna, który służył w kompanii w randze sierżanta.
- Kapit... Mości Kislevito, melduję że wrogowie wybici co do jednego! - najemnik zasalutował energicznie. - Jakaś druga grupa nadbiegła od strony miasta, nieco poobijana ale dali się zwabić w zasadzkę. Latarnia zabezpieczona, chłopaki już kombinują jak zdjąć z niej działo... Ale musi pan to zobaczyć... tam...
- Zostawcie to. Niech Książe Mórz albo ten sułtan zajmą się sprzątaniem tego syfu! Dobra, już idę.
Husarz wchodził za sierżantem po niekończących się schodach, mijając po drodze najemników rozprawiających ze śmiechem o walce i nieliczne trupy Sudenburczyków. Na trzeciej kondygnacji spotkał swoich towarzyszy - pan Wilkomir usiłował uwolnić swój berdysz z piersi wielkiego halabardnika, a mości Zasławski polerował złoconą buławę, siedząc na skrzyni pełnej złota. Jan skinął towarzyszom i kontynuował wspinaczkę. Gdy już dotarł na ostatnie piętro, minąwszy konstrukcję wielkiej lawety którą zamierzano sprowadzić na dół wielkie działo imperialnych, dysząc ujął podawaną mu lunetę i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Hmm. Spory tłum arabów. Bisurmany jakiś zbór mają, czy co ?
- Nie, panie. Spójrz koło tamtej kopuły z piaskowca. - polecił gorączkowo blondyn.
- Jak Ursuna kocham! Oni mają tego jaszczura! I wygląda na to, że ma kłopoty. Czemu do cholery Adelhar nie ratuje własnych zawodników ?!
- Komandor de Merke przekazał nam, że dowództwo floty bawi dziś w pałacu sułtana. Zaraz powinni się tu zjawić mamelucy ze straży miejskiej...
- Mowy nie ma! Jakem sam do ludu rycerskiego należę, nie pozwolę by ktokolwiek odpadł z zawodów, nie zmierzywszy swych sił! - lansjer poprawił wąsa i zaczął zbiegać po schodach. - Czekajcie tu na waszego dowódcę, lecę sprawdzić co się święci!
- Major Van der Grifft, poszedł się zabawić. Znając renomę tutejszych przybytków, prędko nie wróci. - wysapał, biegnący za nim sierżant. - Jeśli pozwolisz, panie... Otto! Druga drużyna szturmowa, za mną! Idziemy do miasta!
- Wilkomir, Zasławski za mną! - krzyknął przez ramię Jan, zdejmując z pleców długie i błyszczące jak sopel lodu ostrze Kroniki.
- Ale bogactwo... - jęknął drugi szlachcic, omiatając gestem stosy zrabowanych przez imperialnych kosztowności.
- Dla kogo skarby ważniejsze od ojczyzn... HONORU, precz nosić denatów z parobkami!
***
Trójka Kislevitów i około tuzin Ostrzy Mananna biegli przez słabo oświetlone ulice, pędemi mijając gwarny port. Wysokie żagle bieliły się nad dachami budunków, na tle ciemniejącego nieba. Gdy biegli przez jakiś plac, ujrzeli zdemolowaną karczmę i zasłane ciałami Arabów i Sudenburgczyków podwórze.
- Postarali się, nie ma co... - rzucił ironicznie sierżant najemników.
- Mają rozmach, sku*wysyny... - dorzucił Zasławski, poprawiając rękaw kontusza.
Po około godzinie błądzenia krętymi uliczkami, trafili na jakiś zakurzony plac poza okręgiem murów. Jak okiem sięgnąć tłuszcza fanatyków kłębiła się wokół drewnianego podwyższenia i dziwnej zrujnowanej świątyni. Widząc jak sprawy się mają, odsiecz natychmiast ruszyła w kierunku szerzących zagładę zawodników. Gdy tylko zbliżyli się do tłumu, w ich stronę obejrzało się kilkadziesiąt opalonych, brodatych mord. Jakiś zamaskowany watażka warknął coś i tłum rzucił się na nich z rykiem, na widok wojownika o zbroi zdobionej skrzydłami oraz niedźwiedzim futrem natychmiast krzycząc "demon", "iblis".
Misterne runy na elfim mieczu błysnęły i trzech najodważniejszych padło na piach, chlustając posoką z przerwanych karków. Po chwili do Jana dołączył się tuzin towarzyszy i powoli, lecz nieustannie zaczęli przebijać się przez rozdartą dzicz w turbanach.
Otoczony przez wrogów Joachimowicz wyszarpnął pistolety i odparł nimi koło wrogów.
- Ha, pohańce zdziczałe prochu się boją... - nagle arabiańczycy naparli na niego ze wszystkich stron - Eeej, pojedynczo pludraki, chamy, parobki sobacze!
Jeden z atakujących padł z kulą tkwiącą w oku. Joachimowicz podrzucił stopą ostrze Kroniki i wbił je z mocą kolejnemu napastnikowi. Widząc tłuszczę napierającą skłębioną masą z lewej flanki, wyszarpnął wolną ręką nadziak i pociągnął nim wzdłuż szeregu Arabów. Stalowy szpon rozdzierał gardła, twarze i szaty, aż wreszcie utkwił w wydatnym kałdunie jakiegoś bogato odzianego mieszczanina, wywlekając z niego jelita.
Wywalczywszy chwilę wytchnienia, Jan odetchnął i rozejrzał się. Nie walczyli już z uzbrojonymi fanatykami, a przerażonymi cywilami, którzy próbowali uciec zajmowaną przez nich ulicą. Szlachcic zdjął hełm i zakrzyknął do sierżanta, z uśmiechem typowym dla najemnika zarąbującego mieszkańców miasta.
- Stójcie! Jak możecie zabijać nieuzbrojonych ?! - blondyn zdziwił się, dosłyszawszy ostatnie słowa.
- Jak to jak ? Tak. - przebił nagłym szychem wrzeszczącą kobietę w masce. - W ten sposób jest o wiele łatwiej!
Jan już miał na podrędziu ciętą ripostę, gdy odgłosy walki ucichły a wszystko wokół pochłonął przeszywający jęk i zimny wiatr. Zaniepokojony szlachcic uniósł Kronikę...
W samą porę, gdyż podmuch dusznego, czarnego wiatru zamienił wszystkich ludzi dokoła w topiącą się masę czarnego, lepkiego mięsa. Kislevita już miał krzyczeć w przerażeniu gdy uświadomił sobie, że tylko on stoi niewzruszony pośród karnawału śmierci. Na chwilę zanim wicher ucichł zobaczył niebieską aurę dookoła Kroniki i jakby rozmytą elfią sylwetkę, wskazującą coś przed świątynią...
- Tyelin... - szepnął z podziwem Jan, gdy poczuł szarpnięcie za ramię. Oderwał wzrok od cudownego zdarzenia i ujrzał swoich dwóch towarzyszy, obok kilku skulonych Mieczników Mananna. Reszta ich kamratów gniła po obu stronach klinu żywych, który zaczynał się w miejscu gdzie Jan wzniósł elfi miecz.
- Janie! - darł się Zasławski. - Co się...
Wciąż żywi arabowie natychmiast uciekli z krzykiem do miasta lub na pustynię, widząc jak niektóre ze stopionych ciał zaczynają puchnąć i nieporadnie podnosić się z agonalnym jękiem.
- Tam, na drugie piętro i zabarykadujcie drzwi! Na wąsy Peruna, biegiem głupcze!
Gdy już piątka ocalałych zniknęła w pobliskiej ruinie, Jan ponownie skupił się na walce w centrum placu. Niemal zdębiał, patrząc z jak strasznymi postaciami mierzą się zawodnicy. Wtedy szlachcic przypomniał sobie jak razem z Aelisem Tyelinu wygrał kiedyś finał Areny Śmierci, w dalekich okrowych dziedzinach i zacisnął urękawiczone palce na rękojeści Kroniki.
Mijając raczkujące zombi, Kislevita natarł z rozwianymi włosami i wysoko uniesionym magicznym ostrzem na bliższą z dwóch skrzydlatych kreatur, wznosząc stary, kislevski okrzyk...
- VIVAT AUREA LIBERTAS !!!
@Byqu - a niech się chłopak wykaże, w końcu coś robić trzeba, aczkolwiek rolpej także czasem wymaga zdrowego rozsądku, Kubafie ]
Jan Andrei Joachimowicz wycierał pióro szabli lnianą chustą. Na zagraconym kredensie przed nim stygł właśnie czarnobrody dowódca Sudenburgczyków, krew wypływała z obszernej czerwonej pręgi wzdłuż złotego munduru na podbrzuszu plamiąc błękitną szarfę i pogniecione dokumenty. Kislevita spojrzał na ślady walki w najwyższej komnacie kasztelu zarządcy portu i z dumą przypomniał sobie szturm na kwaterę główną przeciwników. Szedł na czele natarcia najemników i osobiście kierował zajmowaniem kolejnych barykad przeciwników.
- Chyba jednak wciąż jestem w formie. - rzekł sam do siebie, wkładając rodową szablę do pochwy.
Jan wyjrzał przez okno na port i zachodzące słońce, po czym bezpośrednio w dole zobaczył mieczników z kompanii Ostrzy Mananna, składających ciała martwych niewolników oraz żołnierzy w burych mundurach na stosy i usuwających barykady. Gdy jeszcze wciąż wspominał kilka szczególnie niebezpiecznych sytuacji pod bramą, usłyszał kroki z bocznego korytarza, prowadzącego na galerię wyżej, wiodącą z kolei do latarni. Położył dłoń na kaburach pistoletów, lecz prędko rozluźnił się, gdy rozpoznał postawnego blondyna, który służył w kompanii w randze sierżanta.
- Kapit... Mości Kislevito, melduję że wrogowie wybici co do jednego! - najemnik zasalutował energicznie. - Jakaś druga grupa nadbiegła od strony miasta, nieco poobijana ale dali się zwabić w zasadzkę. Latarnia zabezpieczona, chłopaki już kombinują jak zdjąć z niej działo... Ale musi pan to zobaczyć... tam...
- Zostawcie to. Niech Książe Mórz albo ten sułtan zajmą się sprzątaniem tego syfu! Dobra, już idę.
Husarz wchodził za sierżantem po niekończących się schodach, mijając po drodze najemników rozprawiających ze śmiechem o walce i nieliczne trupy Sudenburczyków. Na trzeciej kondygnacji spotkał swoich towarzyszy - pan Wilkomir usiłował uwolnić swój berdysz z piersi wielkiego halabardnika, a mości Zasławski polerował złoconą buławę, siedząc na skrzyni pełnej złota. Jan skinął towarzyszom i kontynuował wspinaczkę. Gdy już dotarł na ostatnie piętro, minąwszy konstrukcję wielkiej lawety którą zamierzano sprowadzić na dół wielkie działo imperialnych, dysząc ujął podawaną mu lunetę i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Hmm. Spory tłum arabów. Bisurmany jakiś zbór mają, czy co ?
- Nie, panie. Spójrz koło tamtej kopuły z piaskowca. - polecił gorączkowo blondyn.
- Jak Ursuna kocham! Oni mają tego jaszczura! I wygląda na to, że ma kłopoty. Czemu do cholery Adelhar nie ratuje własnych zawodników ?!
- Komandor de Merke przekazał nam, że dowództwo floty bawi dziś w pałacu sułtana. Zaraz powinni się tu zjawić mamelucy ze straży miejskiej...
- Mowy nie ma! Jakem sam do ludu rycerskiego należę, nie pozwolę by ktokolwiek odpadł z zawodów, nie zmierzywszy swych sił! - lansjer poprawił wąsa i zaczął zbiegać po schodach. - Czekajcie tu na waszego dowódcę, lecę sprawdzić co się święci!
- Major Van der Grifft, poszedł się zabawić. Znając renomę tutejszych przybytków, prędko nie wróci. - wysapał, biegnący za nim sierżant. - Jeśli pozwolisz, panie... Otto! Druga drużyna szturmowa, za mną! Idziemy do miasta!
- Wilkomir, Zasławski za mną! - krzyknął przez ramię Jan, zdejmując z pleców długie i błyszczące jak sopel lodu ostrze Kroniki.
- Ale bogactwo... - jęknął drugi szlachcic, omiatając gestem stosy zrabowanych przez imperialnych kosztowności.
- Dla kogo skarby ważniejsze od ojczyzn... HONORU, precz nosić denatów z parobkami!
***
Trójka Kislevitów i około tuzin Ostrzy Mananna biegli przez słabo oświetlone ulice, pędemi mijając gwarny port. Wysokie żagle bieliły się nad dachami budunków, na tle ciemniejącego nieba. Gdy biegli przez jakiś plac, ujrzeli zdemolowaną karczmę i zasłane ciałami Arabów i Sudenburgczyków podwórze.
- Postarali się, nie ma co... - rzucił ironicznie sierżant najemników.
- Mają rozmach, sku*wysyny... - dorzucił Zasławski, poprawiając rękaw kontusza.
Po około godzinie błądzenia krętymi uliczkami, trafili na jakiś zakurzony plac poza okręgiem murów. Jak okiem sięgnąć tłuszcza fanatyków kłębiła się wokół drewnianego podwyższenia i dziwnej zrujnowanej świątyni. Widząc jak sprawy się mają, odsiecz natychmiast ruszyła w kierunku szerzących zagładę zawodników. Gdy tylko zbliżyli się do tłumu, w ich stronę obejrzało się kilkadziesiąt opalonych, brodatych mord. Jakiś zamaskowany watażka warknął coś i tłum rzucił się na nich z rykiem, na widok wojownika o zbroi zdobionej skrzydłami oraz niedźwiedzim futrem natychmiast krzycząc "demon", "iblis".
Misterne runy na elfim mieczu błysnęły i trzech najodważniejszych padło na piach, chlustając posoką z przerwanych karków. Po chwili do Jana dołączył się tuzin towarzyszy i powoli, lecz nieustannie zaczęli przebijać się przez rozdartą dzicz w turbanach.
Otoczony przez wrogów Joachimowicz wyszarpnął pistolety i odparł nimi koło wrogów.
- Ha, pohańce zdziczałe prochu się boją... - nagle arabiańczycy naparli na niego ze wszystkich stron - Eeej, pojedynczo pludraki, chamy, parobki sobacze!
Jeden z atakujących padł z kulą tkwiącą w oku. Joachimowicz podrzucił stopą ostrze Kroniki i wbił je z mocą kolejnemu napastnikowi. Widząc tłuszczę napierającą skłębioną masą z lewej flanki, wyszarpnął wolną ręką nadziak i pociągnął nim wzdłuż szeregu Arabów. Stalowy szpon rozdzierał gardła, twarze i szaty, aż wreszcie utkwił w wydatnym kałdunie jakiegoś bogato odzianego mieszczanina, wywlekając z niego jelita.
Wywalczywszy chwilę wytchnienia, Jan odetchnął i rozejrzał się. Nie walczyli już z uzbrojonymi fanatykami, a przerażonymi cywilami, którzy próbowali uciec zajmowaną przez nich ulicą. Szlachcic zdjął hełm i zakrzyknął do sierżanta, z uśmiechem typowym dla najemnika zarąbującego mieszkańców miasta.
- Stójcie! Jak możecie zabijać nieuzbrojonych ?! - blondyn zdziwił się, dosłyszawszy ostatnie słowa.
- Jak to jak ? Tak. - przebił nagłym szychem wrzeszczącą kobietę w masce. - W ten sposób jest o wiele łatwiej!
Jan już miał na podrędziu ciętą ripostę, gdy odgłosy walki ucichły a wszystko wokół pochłonął przeszywający jęk i zimny wiatr. Zaniepokojony szlachcic uniósł Kronikę...
W samą porę, gdyż podmuch dusznego, czarnego wiatru zamienił wszystkich ludzi dokoła w topiącą się masę czarnego, lepkiego mięsa. Kislevita już miał krzyczeć w przerażeniu gdy uświadomił sobie, że tylko on stoi niewzruszony pośród karnawału śmierci. Na chwilę zanim wicher ucichł zobaczył niebieską aurę dookoła Kroniki i jakby rozmytą elfią sylwetkę, wskazującą coś przed świątynią...
- Tyelin... - szepnął z podziwem Jan, gdy poczuł szarpnięcie za ramię. Oderwał wzrok od cudownego zdarzenia i ujrzał swoich dwóch towarzyszy, obok kilku skulonych Mieczników Mananna. Reszta ich kamratów gniła po obu stronach klinu żywych, który zaczynał się w miejscu gdzie Jan wzniósł elfi miecz.
- Janie! - darł się Zasławski. - Co się...
Wciąż żywi arabowie natychmiast uciekli z krzykiem do miasta lub na pustynię, widząc jak niektóre ze stopionych ciał zaczynają puchnąć i nieporadnie podnosić się z agonalnym jękiem.
- Tam, na drugie piętro i zabarykadujcie drzwi! Na wąsy Peruna, biegiem głupcze!
Gdy już piątka ocalałych zniknęła w pobliskiej ruinie, Jan ponownie skupił się na walce w centrum placu. Niemal zdębiał, patrząc z jak strasznymi postaciami mierzą się zawodnicy. Wtedy szlachcic przypomniał sobie jak razem z Aelisem Tyelinu wygrał kiedyś finał Areny Śmierci, w dalekich okrowych dziedzinach i zacisnął urękawiczone palce na rękojeści Kroniki.
Mijając raczkujące zombi, Kislevita natarł z rozwianymi włosami i wysoko uniesionym magicznym ostrzem na bliższą z dwóch skrzydlatych kreatur, wznosząc stary, kislevski okrzyk...
- VIVAT AUREA LIBERTAS !!!
Ostatnio zmieniony 15 paź 2013, o 19:28 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
[Trochę mi się rozmiar miasta popierniczył I mów po prostu Kubo ]GrimgorIronhide pisze: @Byqu - a niech się chłopak wykaże, w końcu coś robić trzeba, aczkolwiek rolpej także czasem wymaga zdrowego rozsądku, Kubafie
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Karczemna rozróba pokrzyżowała plany Ludwiga. Sadam, który miał tutaj znajdować wystawił go lub też uciekł gdy tylko rozpoczęła się walka. Nie miało to większego znaczenia, najważniejsze, że go tu nie było. Wampir nadal pozostał bez jakichkolwiek odpowiedzi. Sam wycofał się i wtopił w tłum. Odnalezienie odpowiedzi wydawało się zadaniem trudniejszym niż z początku sądził. Miasto pełne informacji stało się miejscem zamieszek i ogólnego bałaganu spowodowanego ogólnym niezadowoleniem każdej ze stron. Wampir gardził bezmyślnymi istotami, które nawet nie wiedziały po co walczą. Wykonywali z góry wydane rozkazy, nie rozumiejąc nawet ich celu. Ludwig powoli zaczynał rozumieć, dlaczego większa część panów nocy wolała za sługusów mieć nieumarłe istoty. Działały one na takiej samej zasadzie co żywi, tylko zawsze byli zadowoleni, czy też raczej wszystko było im obojętne.
Wkroczenie imperialnych oddziałów wprowadziło jako taki porządek. Przerażeni dalszymi represjami ,mieszczanie w niezwykły sposób ulatniali się z miejsca popełnionych wykroczeń. Co bardziej ciekawscy dyskretnie spoglądali na uwięzienie zawodników areny, jednak popychani strachem znikali w uliczkach miasta. Zupełnie niepotrzebnie. Wieść o egzekucji pojmanych rozeszła się w mgnieniu oka. Imperialni żołnierze wraz z lokalnymi siłami przemierzali ulice miast wyciągając z domów bardziej marudnych ludzi zmuszając do uczestniczenia w nadchodzącym wydarzeniu. Wampir nie zamierzał go przegapić. Zakapturzony szybkim krokiem pomaszerował w kierunku centralnego placu w mieście. Liczył na ciekawe widowisko, a w głebi umysłu na jakiś sygnał, podpowiedź, jakiś znak. Nie zawiódł się. Ogólny chaos spowodowany uwolnieniem się więźniów zmusił tajemniczą istotę do ujawnienia się. Mag czy raczej jakiś demoniczny byt nie mógł pojawić się bez powodu. Wyczekawszy chwili, gdy walczące strony będą sobą zajęte postanowił ruszyć. Powoli zrzucił płaszcz odsłaniając ukrytą pod nim zbroję. Powolnym, ale pewnym krokiem zmierzał w stronę krasnoluda i tajemniczej istoty. Czuł jak medalion zawieszony na szyi zaczął drgać. Z każdym krokiem drgania stawały się silniejsze. Gromadzące się w okół cząstki mrocznej magii zbliżały się do Ludwiga, przylegając do niego tworzyły niewidoczna aurę. Kamienne stwory nawet nie zwróciły uwagi na przybysza. Jedynie mag kątem oka spostrzegł zbliżającą się postać. Gdy stanęli naprzeciwko siebie ,czuli mroczne siły krążące w pobliżu.
-Czas zaczynać - wysyczał, wypuszczając z dłoni długie macki, które rozpoczęły gwałtowną próbę schwytania przeciwnika. -Po co tu jestem? - dodał, unikając magicznego pocisku mrocznej istoty.
Wkroczenie imperialnych oddziałów wprowadziło jako taki porządek. Przerażeni dalszymi represjami ,mieszczanie w niezwykły sposób ulatniali się z miejsca popełnionych wykroczeń. Co bardziej ciekawscy dyskretnie spoglądali na uwięzienie zawodników areny, jednak popychani strachem znikali w uliczkach miasta. Zupełnie niepotrzebnie. Wieść o egzekucji pojmanych rozeszła się w mgnieniu oka. Imperialni żołnierze wraz z lokalnymi siłami przemierzali ulice miast wyciągając z domów bardziej marudnych ludzi zmuszając do uczestniczenia w nadchodzącym wydarzeniu. Wampir nie zamierzał go przegapić. Zakapturzony szybkim krokiem pomaszerował w kierunku centralnego placu w mieście. Liczył na ciekawe widowisko, a w głebi umysłu na jakiś sygnał, podpowiedź, jakiś znak. Nie zawiódł się. Ogólny chaos spowodowany uwolnieniem się więźniów zmusił tajemniczą istotę do ujawnienia się. Mag czy raczej jakiś demoniczny byt nie mógł pojawić się bez powodu. Wyczekawszy chwili, gdy walczące strony będą sobą zajęte postanowił ruszyć. Powoli zrzucił płaszcz odsłaniając ukrytą pod nim zbroję. Powolnym, ale pewnym krokiem zmierzał w stronę krasnoluda i tajemniczej istoty. Czuł jak medalion zawieszony na szyi zaczął drgać. Z każdym krokiem drgania stawały się silniejsze. Gromadzące się w okół cząstki mrocznej magii zbliżały się do Ludwiga, przylegając do niego tworzyły niewidoczna aurę. Kamienne stwory nawet nie zwróciły uwagi na przybysza. Jedynie mag kątem oka spostrzegł zbliżającą się postać. Gdy stanęli naprzeciwko siebie ,czuli mroczne siły krążące w pobliżu.
-Czas zaczynać - wysyczał, wypuszczając z dłoni długie macki, które rozpoczęły gwałtowną próbę schwytania przeciwnika. -Po co tu jestem? - dodał, unikając magicznego pocisku mrocznej istoty.
Taktyka Bothana okazała się równie skuteczna co głośna. Istota została poważnie ranna, co zachwiało więzią z kamiennymi stworami, czyniąc je podatnymi na ataki. Żeby tego było mało, nadciągała odsiecz z portu. Lepszej okazji nie trzeba było. Loq-Kro-Gar zanurkował pod ciosem i uderzył z rozmachem w łapę bestii. Choć z kamienia, potwór ryknął przeciągle i usiłował sięgnąć przeciwnika, jednak nim zdołał się obrócić na trzech pozostałych łapach, saurus przeturlał się po lwim grzbiecie i skruszył prawe skrzydło stwora. Kamienny konstrukt zachwiał się, lecz zdołał w końcu sięgnąć pazurami jaszczura, cztery pręgi ozdobiły tors saurusa. Gad warknął z bólu i cofnął się o krok, lecz gniew dodawał mu sił. Z rykiem skoczył na lammasu, wściekle okładając go swym buzdyganem, aż nie pozostał z niego skalny pył.
Wtedy zauważył Ludwiga. Choć wampir zaatakował upiora, Loq-Kro-Gar nie miał pewności co do jego intencji. Uszkodzenie powłoki zjawy powinno osłabić moc zjawy, lecz wyglądało na to, że przybycie Ludwiga spotęgowało mroczną aurę. Jaszczur obejrzał się. Pozostali powinni sobie poradzić z drugim lammasu, więc saurus pośpieszył w kierunku wampira.
Ludwig czuł przeszywające spojrzenie spod szarego kaptura. Uderzył w istotę podmuchem nocy, lecz zjawa odbiła zaklęcie ręką i odpowiedziała zielonym piorunem kulistym. Wampir w ostatniej chwili uniknął kuli energii, choć detonacja osmaliła go, zapach ozonu rozniósł się w powietrzu.
-Chciałeś oszukać śmierć Ludwigu-odezwała się istota, a głos jej był głęboki i nieprzyjemny, niemal metaliczny. -Trwać zamrożony w stanie nie-życia. Dług jednak musi zostać spłacony...
-Czego chcesz? Mojej śmierci? -spytał wampir.
-Ziarno zostało zasiane. Tobie przyjdzie zebrać żniwo. -odparła istota.
Wtedy zauważył Ludwiga. Choć wampir zaatakował upiora, Loq-Kro-Gar nie miał pewności co do jego intencji. Uszkodzenie powłoki zjawy powinno osłabić moc zjawy, lecz wyglądało na to, że przybycie Ludwiga spotęgowało mroczną aurę. Jaszczur obejrzał się. Pozostali powinni sobie poradzić z drugim lammasu, więc saurus pośpieszył w kierunku wampira.
Ludwig czuł przeszywające spojrzenie spod szarego kaptura. Uderzył w istotę podmuchem nocy, lecz zjawa odbiła zaklęcie ręką i odpowiedziała zielonym piorunem kulistym. Wampir w ostatniej chwili uniknął kuli energii, choć detonacja osmaliła go, zapach ozonu rozniósł się w powietrzu.
-Chciałeś oszukać śmierć Ludwigu-odezwała się istota, a głos jej był głęboki i nieprzyjemny, niemal metaliczny. -Trwać zamrożony w stanie nie-życia. Dług jednak musi zostać spłacony...
-Czego chcesz? Mojej śmierci? -spytał wampir.
-Ziarno zostało zasiane. Tobie przyjdzie zebrać żniwo. -odparła istota.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Czego chcesz? Mojej śmierci? -spytał wampir.
-Ziarno zostało zasiane. Tobie przyjdzie zebrać żniwo. -odparła istota.
-KRYJ RYJ!!!- wrzasnął Bothan i cisnął w maga laską dynamitu. Mroczna istota odwróciła się od Ludwiga i niezwykle szybkim ruchem przywołała magiczną kulę ,w którą wpadł dynamit unieruchamiajac się w powietrzu. Mag kontrolował i rozszerzał kulę wypowiadając inkantację ,kiedy pocisk granatnika z wielkim hukiem ekspolodał przy nim.
-Ziarno zostało zasiane. Tobie przyjdzie zebrać żniwo. -odparła istota.
-KRYJ RYJ!!!- wrzasnął Bothan i cisnął w maga laską dynamitu. Mroczna istota odwróciła się od Ludwiga i niezwykle szybkim ruchem przywołała magiczną kulę ,w którą wpadł dynamit unieruchamiajac się w powietrzu. Mag kontrolował i rozszerzał kulę wypowiadając inkantację ,kiedy pocisk granatnika z wielkim hukiem ekspolodał przy nim.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
-Kryj ryj! - głośny wrzask, a potem huk. Potężna fala uderzeniowa, wraz z podnoszącymi się tumanami kurzu wystarczyły by na moment osłabić istotę. Podłoże zamigotało , powietrze wypełnił potworny odór zgnilizny. Ciemna masa wylewająca się, z mieniącej się czerwienią dziury, powoli wczepiała się w maga, wciągając go w otchłań. Ludwig skoczył rozwierając usta, wgryzł się w miejsce gdzie powinna znajdować się tętnica szyjna. Upiór nie stawiał już oporu. Pozwolił, jak gdyby pogodzony z unicestwieniem, aby magiczna energia połączyła się z krwią wampira.
"Wygrałem" - pomyślał - " Ale dlaczego? Jakim sposobem kły wyrządziły większą szkodę od gladiatusów i dynamitu. To nie miało kompletnego sensu, chyba że...? Chyba, że tak miało być. Słowa zjawy i jej zachowanie mogły wskazywać jedno. To jest dar. Taki sam jak poprzedni, tylko od kogo? Od tajemniczego asasyna, który przekazał medalion? Nie. To byłoby zbyt proste. Asasyn po prostu mi sprzyjał, chciał pomóc, a tutaj chodzi o coś więcej. O coś czego jeszcze nie potrafię zrozumieć, ale zrozumiem." - Strumień energii zmniejszał się powoli, aż ustał całkowicie. Wampir wyprężył się, czując jak uwydatniają się ,wypełnione czarną substancją ,żyły. Wrzasnał czując potworny ból w całym ciele. Wypuścił bezwładne już ciało i upadł na kolana. Nagły wybuch wyrzucił Ludwiga jak i tych, którzy znaleźli się w pobliżu, wznosząc przy tym kolejne kłęby pyłu. Jakiś byt z ogłuszającym piskiem i gigantyczną prędkością wyleciał z maga, a by rozpłynąć się wysoko nad miastem. Ból ustąpił, a Ludwig poczuł się doskonalszy niż poprzednio. Powoli wstał rozglądając się po pobojowisku. Zobaczywszy jaszczura i krasnoluda otrzepujących się z piachu, podszedł i wyciągnął rękę. Saurus spojrzał nieufnie na wyciągniętą dłoń. Po chwili wewnętrznego wahania uścisnął ją jednak.
-Tylko nie myśl, że to czyni nas przyjaciółmi. - powiedział
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło - odparł Ludwig. Krótką wymianę uprzejmości przerwał krzyk. Wszscy, którzy przetrwali obrócili się w stronę , z której dochodził głos, aby zobaczyć sporą ilość nieumarłych ciągnących w ich stronę.
-To nie moja robota. - wyjaśnił szybko, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
wybieram umiejętność - Krwawy Smok
"Wygrałem" - pomyślał - " Ale dlaczego? Jakim sposobem kły wyrządziły większą szkodę od gladiatusów i dynamitu. To nie miało kompletnego sensu, chyba że...? Chyba, że tak miało być. Słowa zjawy i jej zachowanie mogły wskazywać jedno. To jest dar. Taki sam jak poprzedni, tylko od kogo? Od tajemniczego asasyna, który przekazał medalion? Nie. To byłoby zbyt proste. Asasyn po prostu mi sprzyjał, chciał pomóc, a tutaj chodzi o coś więcej. O coś czego jeszcze nie potrafię zrozumieć, ale zrozumiem." - Strumień energii zmniejszał się powoli, aż ustał całkowicie. Wampir wyprężył się, czując jak uwydatniają się ,wypełnione czarną substancją ,żyły. Wrzasnał czując potworny ból w całym ciele. Wypuścił bezwładne już ciało i upadł na kolana. Nagły wybuch wyrzucił Ludwiga jak i tych, którzy znaleźli się w pobliżu, wznosząc przy tym kolejne kłęby pyłu. Jakiś byt z ogłuszającym piskiem i gigantyczną prędkością wyleciał z maga, a by rozpłynąć się wysoko nad miastem. Ból ustąpił, a Ludwig poczuł się doskonalszy niż poprzednio. Powoli wstał rozglądając się po pobojowisku. Zobaczywszy jaszczura i krasnoluda otrzepujących się z piachu, podszedł i wyciągnął rękę. Saurus spojrzał nieufnie na wyciągniętą dłoń. Po chwili wewnętrznego wahania uścisnął ją jednak.
-Tylko nie myśl, że to czyni nas przyjaciółmi. - powiedział
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło - odparł Ludwig. Krótką wymianę uprzejmości przerwał krzyk. Wszscy, którzy przetrwali obrócili się w stronę , z której dochodził głos, aby zobaczyć sporą ilość nieumarłych ciągnących w ich stronę.
-To nie moja robota. - wyjaśnił szybko, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
wybieram umiejętność - Krwawy Smok
Choć spoglądał na nadchodzących wrogów i sprawiał wrażenie oczekującego starcia, umysł Loq-Kro-Gara analizował wydarzenia na pełnych obrotach. Szczególnie zaniepokoiła go przemiana wampira- Ludwig prawdopodobnie stał się potężniejszy, więc konfrontacja z nim będzie trudniejsza niż palnował. Prawdopodobnie wszelkie dane o nim i o jego słabościach będą musiały zostać poddane rewizji. Słowa jakie padały pomiedzy Ludwigiem i zjawą również nie pozostawiały watpliwości- wampir miał odegrać większą rolę w nadchodzących wydarzeniach. Jaką? Saurus miał nadzieję dowiedzieć się wkrótce. Tymczasem nie będzie odtrącał wyciągniętej dłoni. Miał jednak oko na Ludwiga.
Zawodnicy ustawili się spontanicznie w formacji bojowej, oczekując nadejścia wroga. Waśnie zostały odłożone na bok, teraz ważne było tylko przeżycie.
Zawodnicy ustawili się spontanicznie w formacji bojowej, oczekując nadejścia wroga. Waśnie zostały odłożone na bok, teraz ważne było tylko przeżycie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Wampierz dziwnie wygląda po ataku na tego kmiotka...- pomyślał Bothan przecierając google -To pewnie od tego prochu... Fland też tak wygląda jak wciaga proch...-
Krasnolud podszedł do dziury powstałej od wybuchy energii mrocznej istoty. -Nooo! Niezłe te pociski!- wykrzyknął Bothan i poklepał granatnik.
Nagle usłyszał wrzask i spojrzał w stronę ustawiających się w pozycjach bojowych zawodników
-Ech... a ci znowu bałaganią...- westchnął i odbezpieczył granatnik.
Krasnolud podszedł do dziury powstałej od wybuchy energii mrocznej istoty. -Nooo! Niezłe te pociski!- wykrzyknął Bothan i poklepał granatnik.
Nagle usłyszał wrzask i spojrzał w stronę ustawiających się w pozycjach bojowych zawodników
-Ech... a ci znowu bałaganią...- westchnął i odbezpieczył granatnik.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Dobra, kończmy to, ile można walczyć... Nie chcemy przecież, by się przejadło ]
Zombie nadchodziły powoli, lecz niepowstrzymanie. Ich zawodzenie wzbudziłby strach w niejednym, lecz nasi bohaterowie zbyt wiele widzieli, przez zbyt wiele przeszli, pokonywali gorsze przeszkody, by lękali się takiego wroga. Gerhard patrzył wręcz nań z politowaniem.
-Sporo ich. -westchnął Duriath.
-Ano. -sapnął zupełnie bez emocji Ludwig.
-Czy zombiaki nie powinny się zacząć sypać po śmierci dowodcy? - spytał unosząc brew Gerhard.
-Znów sobie buty upapram...-westchnął któryś z Kislevitów.
-Zaraz bedzie padać- uśmiechnął się Bothan.
Pozostali spojrzeli na niego pytająco. Loq-Kro-Gar pierwszy zrozumiał o co chodzi krasnoludowi. Po chwili, gdy dźwięk stał się głośniejszy, inni również pojęli. Po nocnym nieboskłonie rozchodził się miarowy stukot, coraz głośniej i głośniej. I wtedy rozległ się pełen grozy starożytny okrzyk bitewny krasnoludów.
-NAPIERDALAAAAAAAĆ!-wrzasnął na całe gardło Mulfgar.
A z niebia spadł deszcz ołowiu, każda lufa na pokladzie żyrokoptera splunęła ogniem. Nieumarli nie mieli szans, padali jak muchy zmieleni gradobiciem pocisków na miesną papkę. Zawodnicy stali tylko na szczycie schodow świątyni i podziwiali dzieło zniszczenia. Wszystko skończyło się, zanim ktokolwiek zdołałby powiedzieć "Zaiste, krasnoludzka myśl techniczna czyni zatrważające spustoszenie!". Żyrokopter wylądował na piasku wzniecając tumany kurzu, z kokpitu wyskoczył Mulfgar, zsunął zakurzone gogle, splunął i skwitował:
-Tępe chuje.
Bothan od razu poszedł się przywitać z druhem, po chwili dołączył do nich saurus. Gdy uściskom i uprzejmościom przyszedł kres, inżynier spojrzał pytająco spod krzaczastuch brwi.
-Jesteś mi winien wyjaśnienia. -rzucił nieco gniewnie.
Gad spogladał się mu przez chwilę w milczeniu.
-Chyba tak.-rzekł w końcu.
-Dajesz się porwać przez grupę fanatyków, wciągasz to mnie, nie pytając o zdanie, potem każesz walczyć z tlumem brudasów, chedożonymi kamiennymi lwami ze szkrzydlami i jakimś upiorem nie z tego świata, i to wszystko bez kropli gorzałczyny. Wiesz, to na prawdę nic takiego, mogliśmy jedynie zginąć! -McArmstrong był chyba na prawdę zły.
-Gdy zastalem cię w środku bojki w karczmie, postanowiłem po prostu pomóc. -zaczął Loq-Kro-Gar. -Wtedy zauważyłem, że niektórzy z tutejszych mieli niewielkie tatuaże, symbol, jaki widziałem na tym czymś z wyspy na ktorej Ludwig walczyl z ognistym magiem. Taki sam symbol nosił stary krzykacz z rynku. Wiedzieli już wcześniej, że przybędziemy do miasta, przygotowali więc zasadzkę. Chcieli się mnie pozbyć, lecz studiując zachowania ludzi stwierdzilem, że uczynią z egzekucji przedstawienie dla pionków. Dałem się wiec schwytać, a oni zaprowadzili mnie wprost do ich przywodcy. Od samego przypłyniecia czułem jego obecność w mieście. Wybacz, że cię w to wciągnąłem. -skłonił się lekko saurus.
Zombie nadchodziły powoli, lecz niepowstrzymanie. Ich zawodzenie wzbudziłby strach w niejednym, lecz nasi bohaterowie zbyt wiele widzieli, przez zbyt wiele przeszli, pokonywali gorsze przeszkody, by lękali się takiego wroga. Gerhard patrzył wręcz nań z politowaniem.
-Sporo ich. -westchnął Duriath.
-Ano. -sapnął zupełnie bez emocji Ludwig.
-Czy zombiaki nie powinny się zacząć sypać po śmierci dowodcy? - spytał unosząc brew Gerhard.
-Znów sobie buty upapram...-westchnął któryś z Kislevitów.
-Zaraz bedzie padać- uśmiechnął się Bothan.
Pozostali spojrzeli na niego pytająco. Loq-Kro-Gar pierwszy zrozumiał o co chodzi krasnoludowi. Po chwili, gdy dźwięk stał się głośniejszy, inni również pojęli. Po nocnym nieboskłonie rozchodził się miarowy stukot, coraz głośniej i głośniej. I wtedy rozległ się pełen grozy starożytny okrzyk bitewny krasnoludów.
-NAPIERDALAAAAAAAĆ!-wrzasnął na całe gardło Mulfgar.
A z niebia spadł deszcz ołowiu, każda lufa na pokladzie żyrokoptera splunęła ogniem. Nieumarli nie mieli szans, padali jak muchy zmieleni gradobiciem pocisków na miesną papkę. Zawodnicy stali tylko na szczycie schodow świątyni i podziwiali dzieło zniszczenia. Wszystko skończyło się, zanim ktokolwiek zdołałby powiedzieć "Zaiste, krasnoludzka myśl techniczna czyni zatrważające spustoszenie!". Żyrokopter wylądował na piasku wzniecając tumany kurzu, z kokpitu wyskoczył Mulfgar, zsunął zakurzone gogle, splunął i skwitował:
-Tępe chuje.
Bothan od razu poszedł się przywitać z druhem, po chwili dołączył do nich saurus. Gdy uściskom i uprzejmościom przyszedł kres, inżynier spojrzał pytająco spod krzaczastuch brwi.
-Jesteś mi winien wyjaśnienia. -rzucił nieco gniewnie.
Gad spogladał się mu przez chwilę w milczeniu.
-Chyba tak.-rzekł w końcu.
-Dajesz się porwać przez grupę fanatyków, wciągasz to mnie, nie pytając o zdanie, potem każesz walczyć z tlumem brudasów, chedożonymi kamiennymi lwami ze szkrzydlami i jakimś upiorem nie z tego świata, i to wszystko bez kropli gorzałczyny. Wiesz, to na prawdę nic takiego, mogliśmy jedynie zginąć! -McArmstrong był chyba na prawdę zły.
-Gdy zastalem cię w środku bojki w karczmie, postanowiłem po prostu pomóc. -zaczął Loq-Kro-Gar. -Wtedy zauważyłem, że niektórzy z tutejszych mieli niewielkie tatuaże, symbol, jaki widziałem na tym czymś z wyspy na ktorej Ludwig walczyl z ognistym magiem. Taki sam symbol nosił stary krzykacz z rynku. Wiedzieli już wcześniej, że przybędziemy do miasta, przygotowali więc zasadzkę. Chcieli się mnie pozbyć, lecz studiując zachowania ludzi stwierdzilem, że uczynią z egzekucji przedstawienie dla pionków. Dałem się wiec schwytać, a oni zaprowadzili mnie wprost do ich przywodcy. Od samego przypłyniecia czułem jego obecność w mieście. Wybacz, że cię w to wciągnąłem. -skłonił się lekko saurus.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Prosił to byś o wybaczenie ,gdybym nie odzyskał skradzionych pieniędzy!- wykrzyknął Bothan klepiąc po ramieniu zdziwionego saurusa.
-Dobra! Spadamy stąd! Nie mam zamiaru czekać ,aż zleci się tu kolejna horda fanatyków albo jakieś regimenty armii człeczyn!-
rzucił krasnolud do Mulfgara wsiadając do żyrokoptera -W końcu niedługo moja walka ,a muszę osuszyć parę kufli! Jak ktoś chce to niech wsiada! Zaraz odlatujemy na Niezatapialnego!-
-Dobra! Spadamy stąd! Nie mam zamiaru czekać ,aż zleci się tu kolejna horda fanatyków albo jakieś regimenty armii człeczyn!-
rzucił krasnolud do Mulfgara wsiadając do żyrokoptera -W końcu niedługo moja walka ,a muszę osuszyć parę kufli! Jak ktoś chce to niech wsiada! Zaraz odlatujemy na Niezatapialnego!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Jan Andrei skruszył obcasem pęknięty kamień z podbrzusza zniszczonego Lamasu i wyciągnął ze żwirowych bebechów swój błękitny miecz. W momencie przegnania zakapturzonego demona dziwna obecność ducha Tyelina nagle zniknęła lub przygasła i lansjer zastanwiał się nad tym tak usilnie, że nie zauważył zawodników ustawiających się przeciw powoli ciągnącej fali zczerniałych, arabskich ciał. Pułkownik stanął obok nich i dobył starej dobrej szabli oraz nadziaka, szykując się do walki ujrzał w tłumie zombi kilkunastu z najemników, którzy przyszli tu za nim i padli ofiarą plugawej klątwy...
Tuż zanim mieli zewrzeć się w ręcznym boju z ożywieńcami, szum pustyni rozdarł gwałtowny huk i grzechot, po którym tylny szereg trupów padł jak koszony łan zboża. Ze swego podwyższenia grupa herosów spojrzała ponad przeciwnikami. Rozległ się ostry krzyk i wśród warkotu werbla z chmury dymów prochowych wystąpił paradnym krokiem szereg żołnierzy w srebrzystych mundurach i błyszczących półpancerzach. Wojacy przyklękli i złożyli do salwy swe muszkiety z czarnego drewna, podczas gdy drugi rząd, stając nad nimi zrobił dokładnie to samo. Grad ołowiu skosił niemal trzecią część zombi, ale żołnierze Adelhara nie poprzestawali i z mechaniczną wręcz dyscypliną pierwszy szereg rozstąpił się i wycofał, podczas gdy ci za nimi zajęli ich miejsce, a mężczyźni z kolejnej linii podali im naładowaną broń. I tak krok za krokiem, salwa po salwie gwardziści Księcia Mórz posuwali się naprzód - działający bardziej jak podczas parady, niźli prawdziwej walki. Dzieła zniszczenia dopełniły dwa żyrokptery, które zeszły w lot koszący i spuściły na plac deszcz specjalności mistrza Makaissona - 'cholyrnie wilkie bomby' jak sam mawiał. Jeszcze zanim harmider i dym opadły, walka dobiegła końca, a zawodnicy podeszli do nieco skonsternowanych żołnierzy, którzy zaczęli zabezpieczać teren.
Przez rząd halabardników przepchał się postawny blondyn z wielkim kordelasem na masywnym barku, pot dosłownie spływał strumieniami z komandora De Merke i siąpił wielkimi kroplami z jego brody i warkocza.
- Ha! Odsiecz rychło w czas chłopaki! Joachmowicz! Dobrze że twoi ludzie nas ostrzegli... Sformować kordon i wracamy do portu, niech turbaniarze sami sprzątają se ten syf! - ryknął marienburczyk i odwrócił się na pięcie w stronę miasta.
- To nie są moi... - szlachcic machnął ręką i udał się poszukać towarzyszy, mamrocząc przy tym pod wąsem - ...odsiecz chędożona, co wy wiecie o odsieczy ?! Jak car Jan III Sobiepan ruszył z lansjerami w sukurs oblężonemu Talabheim, to była odsiecz!
Pułkownik wyważył podniszczone drzwi od ruiny i prawie natychmiast we framugę obok i nad nim wbiło sie kilka noży i toporek.
- Jakie to ja mam szczęście, że nigdy was na polowania nie brałem! - huknął Jan. - Jest już bezpiecznie i możemy wracać na statek.
- Mowy nie ma, znowu biec przez całe to opuszczone przez bogów gorejące mrowisko ?! - wysapał imć Wilkomir, gramoląc się przez prowizoryczną barkadę.
- Ludzie Księcia Mórz i krasnoludy odstawiają wszystkich do portu, poza tym jest już noc... czyżbyście tu cały ten czas spali ? Pili ?! Czekaj, nie chcę wiedzieć!
Po dotarciu do portu, nikt nie mógł nie zauważyć ogromnego gwaru. Chyba wszyscy ludzie, podróżujący na flocie zgromadzili się wzdłuż nadbrzeża, gdzie cumowały statki Adelhara, czy to przesiadując w licznych lokalach, serwujących miejcowe zimne specjały i napoje, czy też kręcąc się wokół statków z ostatnimi ładunkami lub po prostu gawędząc w mniejszych lub większych grupach. Korzystali z przyjemnego chłodu nocy, który zamieniał pustawą, zakurzoną metropolię w tętniące nocnym gwarem i muzyką miasto uciech. Pomiędzy towarzyszami podróży dało się także zauważyć kilka orszaków co znamienitszych szejków, dyskutujących o czymś z książęcymi oficerami. Nawet jeżeli przechodzień nie zadał sobie trudu by zagadnąć kogoś o powód tego zgromadzenia, duża malowana tablica o napisach w języku arabskim i wspólnym, rozstawiona obok wielkiej fontanny z rzeźbami na głównym placu portu wyjawiała go aż nazbyt czytelnie...
Walka dziesiąta: Bothan McArmstrong vs Deliere z Lothern
Tuż zanim mieli zewrzeć się w ręcznym boju z ożywieńcami, szum pustyni rozdarł gwałtowny huk i grzechot, po którym tylny szereg trupów padł jak koszony łan zboża. Ze swego podwyższenia grupa herosów spojrzała ponad przeciwnikami. Rozległ się ostry krzyk i wśród warkotu werbla z chmury dymów prochowych wystąpił paradnym krokiem szereg żołnierzy w srebrzystych mundurach i błyszczących półpancerzach. Wojacy przyklękli i złożyli do salwy swe muszkiety z czarnego drewna, podczas gdy drugi rząd, stając nad nimi zrobił dokładnie to samo. Grad ołowiu skosił niemal trzecią część zombi, ale żołnierze Adelhara nie poprzestawali i z mechaniczną wręcz dyscypliną pierwszy szereg rozstąpił się i wycofał, podczas gdy ci za nimi zajęli ich miejsce, a mężczyźni z kolejnej linii podali im naładowaną broń. I tak krok za krokiem, salwa po salwie gwardziści Księcia Mórz posuwali się naprzód - działający bardziej jak podczas parady, niźli prawdziwej walki. Dzieła zniszczenia dopełniły dwa żyrokptery, które zeszły w lot koszący i spuściły na plac deszcz specjalności mistrza Makaissona - 'cholyrnie wilkie bomby' jak sam mawiał. Jeszcze zanim harmider i dym opadły, walka dobiegła końca, a zawodnicy podeszli do nieco skonsternowanych żołnierzy, którzy zaczęli zabezpieczać teren.
Przez rząd halabardników przepchał się postawny blondyn z wielkim kordelasem na masywnym barku, pot dosłownie spływał strumieniami z komandora De Merke i siąpił wielkimi kroplami z jego brody i warkocza.
- Ha! Odsiecz rychło w czas chłopaki! Joachmowicz! Dobrze że twoi ludzie nas ostrzegli... Sformować kordon i wracamy do portu, niech turbaniarze sami sprzątają se ten syf! - ryknął marienburczyk i odwrócił się na pięcie w stronę miasta.
- To nie są moi... - szlachcic machnął ręką i udał się poszukać towarzyszy, mamrocząc przy tym pod wąsem - ...odsiecz chędożona, co wy wiecie o odsieczy ?! Jak car Jan III Sobiepan ruszył z lansjerami w sukurs oblężonemu Talabheim, to była odsiecz!
Pułkownik wyważył podniszczone drzwi od ruiny i prawie natychmiast we framugę obok i nad nim wbiło sie kilka noży i toporek.
- Jakie to ja mam szczęście, że nigdy was na polowania nie brałem! - huknął Jan. - Jest już bezpiecznie i możemy wracać na statek.
- Mowy nie ma, znowu biec przez całe to opuszczone przez bogów gorejące mrowisko ?! - wysapał imć Wilkomir, gramoląc się przez prowizoryczną barkadę.
- Ludzie Księcia Mórz i krasnoludy odstawiają wszystkich do portu, poza tym jest już noc... czyżbyście tu cały ten czas spali ? Pili ?! Czekaj, nie chcę wiedzieć!
Po dotarciu do portu, nikt nie mógł nie zauważyć ogromnego gwaru. Chyba wszyscy ludzie, podróżujący na flocie zgromadzili się wzdłuż nadbrzeża, gdzie cumowały statki Adelhara, czy to przesiadując w licznych lokalach, serwujących miejcowe zimne specjały i napoje, czy też kręcąc się wokół statków z ostatnimi ładunkami lub po prostu gawędząc w mniejszych lub większych grupach. Korzystali z przyjemnego chłodu nocy, który zamieniał pustawą, zakurzoną metropolię w tętniące nocnym gwarem i muzyką miasto uciech. Pomiędzy towarzyszami podróży dało się także zauważyć kilka orszaków co znamienitszych szejków, dyskutujących o czymś z książęcymi oficerami. Nawet jeżeli przechodzień nie zadał sobie trudu by zagadnąć kogoś o powód tego zgromadzenia, duża malowana tablica o napisach w języku arabskim i wspólnym, rozstawiona obok wielkiej fontanny z rzeźbami na głównym placu portu wyjawiała go aż nazbyt czytelnie...
Walka dziesiąta: Bothan McArmstrong vs Deliere z Lothern
Ostatnio zmieniony 18 paź 2013, o 20:16 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
-I za chwilę walka! Widzicie chłopcy!- wykrzyknął Bothan do stojących przed nim czeladników. Krasnolud po powrocie na pancernik opatrzył swe rany i odświętnie zażył kąpieli.
-Taki fach! Dopiero co zakończycie krwawą potyczkę ,a tu już trza elfy bić!- zaśmiał się osuszając kufel piwa.
-No dobra! Zaczynajmy! Mulfgarze! Czy wszyscy obecni?- wykrzyknął McArmstrong do starego krasnoluda
-No przecież widać! Jest nas tylko 5!- odparł
-Mniejsza! Fland! Czy zbroja gotowa?-
Czeladnik wyszedł z grupki i ukłonił sie lekko -Rodowy pancerz gotowy ,mistrzu! Wszystko sprawdzone i wyczyszczone zgodnie z zaleceniem!-
-Dobrze! Manor i Brokki! Wypełniliście zadanie? "Czerwony baron" jak nowy?-
Brokki cały w sadzy uśmiechnął sie i krzyknął -Nawet lepszy mistrzu McArmstrong!-
-Nie podlizuj się barani łbie!- warknął do ucznia -Dobra panowie! Iddźcie ze zwiadowcami i marynarzami na trybuny! Chętnie zobaczą jak umiera elf!-
Cała trójka czeladników ,oprócz okutego w zbroję łuskową Mulfgara opuściła kantynę ,ten poklepał Bothana po ramieniu i rzekł -Spokojnie... dasz rade...-
-Czy ja wyglądał na zdenerwowanego?!- warknął Bothan
-Nie martw się ,poradzisz sobie!- wykrzyknął śmiejąc sie Mulfgar
-Jak ci zaraz łeb przetrocę!!!-
Krzyczał Bothan kiedy do kantyny wpadł krótkobrody Zabójca -Mistrzu McArmstrong! Panie Mulfgar! Kapitan mówi ,żęby sie pośpieszyć! Zaraz ma się zacząc walka! Maszyna mistrza jest już na pasie startowym! Wszystko załadowane zgodnie z życzeniem!
-Dobra! A więc przywdzieję zbroję i lecimy Mulfgarze! Pamiętaj o mojej broni! Żeby te łachudry jej nie tykały!- rzucił wybiegając w stronę swojej kajuty
[Kiedy walka? ]
-Taki fach! Dopiero co zakończycie krwawą potyczkę ,a tu już trza elfy bić!- zaśmiał się osuszając kufel piwa.
-No dobra! Zaczynajmy! Mulfgarze! Czy wszyscy obecni?- wykrzyknął McArmstrong do starego krasnoluda
-No przecież widać! Jest nas tylko 5!- odparł
-Mniejsza! Fland! Czy zbroja gotowa?-
Czeladnik wyszedł z grupki i ukłonił sie lekko -Rodowy pancerz gotowy ,mistrzu! Wszystko sprawdzone i wyczyszczone zgodnie z zaleceniem!-
-Dobrze! Manor i Brokki! Wypełniliście zadanie? "Czerwony baron" jak nowy?-
Brokki cały w sadzy uśmiechnął sie i krzyknął -Nawet lepszy mistrzu McArmstrong!-
-Nie podlizuj się barani łbie!- warknął do ucznia -Dobra panowie! Iddźcie ze zwiadowcami i marynarzami na trybuny! Chętnie zobaczą jak umiera elf!-
Cała trójka czeladników ,oprócz okutego w zbroję łuskową Mulfgara opuściła kantynę ,ten poklepał Bothana po ramieniu i rzekł -Spokojnie... dasz rade...-
-Czy ja wyglądał na zdenerwowanego?!- warknął Bothan
-Nie martw się ,poradzisz sobie!- wykrzyknął śmiejąc sie Mulfgar
-Jak ci zaraz łeb przetrocę!!!-
Krzyczał Bothan kiedy do kantyny wpadł krótkobrody Zabójca -Mistrzu McArmstrong! Panie Mulfgar! Kapitan mówi ,żęby sie pośpieszyć! Zaraz ma się zacząc walka! Maszyna mistrza jest już na pasie startowym! Wszystko załadowane zgodnie z życzeniem!
-Dobra! A więc przywdzieję zbroję i lecimy Mulfgarze! Pamiętaj o mojej broni! Żeby te łachudry jej nie tykały!- rzucił wybiegając w stronę swojej kajuty
[Kiedy walka? ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Jak się Elfka znajdzie i ork ]Kordelas pisze: [Kiedy walka? ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
[Bo się orkowi, podobnie jak elfce historia zatrzymała i chętnie bym ją przeczytał Tak po za tym do niczego.]Byqu pisze:[A po co Ci ork? ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Poszła Pm-ka do MMH. Liczyłbym na jego szybką odpowiedź albo rozwinięcie motywu jej zniknięcia i walka docelowo miałaby być jutro przed południem, ale nie chciałbym burzyć mu pomysłu więc... ]