ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Chomikozo »

Gerhardowi już wcześniej zdarzało się podejmować decyzje pod wpływem chwili. Bądź co bądź był oddanym wyznawcą Khorna i ostatnimi czasy częściej najpierw bił a potem zadawał pytania. Ale w tej chwili musiał przyznać przed samym sobą, że nie do końca zaplanował całą sytuację.
Wisiał kilkanaście metrów nad powierzchnią wody, trzymając się cholernie śliskiego trzonka topora, który zdążył zabrać ze sobą z ładowni. Szczerbate ostrze zaś było wbite w grubą niczym dąb mackę krakena.
O dziwo, potwora niewiele robiła sobie z natrętnego ludzika uczepionego jej obmierzłej kończyny i nawet nie próbowała go zrzucić. Zamiast tego, młóciła wściekle przestrzeń powietrzną pełną żyrokopterów i przeróżnych pocisków oraz zapamiętale tłukła otaczające ją okręty bojowe. Gdzieś z boku mignęła na zielono mocarna sylwetka Badzuma, dało się również usłyszeć gadzi ryk Loq-Kro-Gara.
Eirenstern zaklął paskudnie i po raz nie wiadomo który spojrzał w dół, na spienioną morską otchłań pełną resztek zdruzgotanych okrętów i rozszarpanych ciał. Sama długość ewentualnego upadku nie była więc problemem. Khornita obawiał się bardziej zderzenie z zagubioną armatą zerwaną z takielunku albo nadziania się na złamany maszt. Ryzyko efektownego zgonu było bardzo duże. No, ale chociaż wyciągnął z tego pożyteczną lekcję. Teraz już do końca życia będzie wiedział, że nie należy szarżować żaglówką pełną fanatyków na rozsierdzoną morską bestię rodem z najgorszego koszmaru.
- A chędoż się, śmierdzielu ! - Ryknął wściekle w stronę krakena, mając już dość tego upokarzającego zwisania kiedy inni toczą bitwę. Wziął więc głęboki oddech i puścił rękojeść topora.
Już sam lot dostarczył mu niezapomnianych wrażeń. Wszędzie wokół latały żyrokoptery, kule armatnie, pociski z balisty oraz dziwaczne rakiety, którymi Bothan strzelał we wszystkich kierunkach i, co dziwniejsze, zazwyczaj trafiał.
Po czterech sekundach swobodnego lotu, Gerhard spróbował przyjąć jakąś opływową pozycję żeby gładko zanurkować zaraz po wpadnięciu do wody. Oczywiście wszytko pochędożył i w rezultacie przygrzmocił w taflę wody całą powierzchnią ciała.
Bolesne spotkanie z żywiołem pozbawiło go resztek skrupulatnie oszczędzanego powietrza w płucach. Na domiar złego, już na starcie zaplątał się w jelita jakiegoś nieszczęsnego marynarza, którego potężne przyssawki krakena pozbawiły niemalże połowy ciała. Zazwyczaj brudno - zielonkawa woda czerwieniła się teraz od krwi, zupełnie już uniemożliwiając jakąkolwiek nawigację.
Khornita musiał się zdać na inne zmysły.
Młócąc panicznie rękoma, Gerhard uwolnił się od wszechobecnych wewnętrzności i z całych sił zaczął machać nogami, płynąc ku powierzchni.
Przynajmniej kilkakrotnie otarł się o zdeformowane i nienaturalnie zimne zwłoki, o beczkach, skrzynkach, deskach czy innych ważnych dla logistyki okrętu obiektach nawet nie wspominając. W pewnej chwili poczuł ostry ból w prawej nodze i mimowolnie otworzył oczy.
Jakiś ciągle żywy marynarz, który szedł na dno z szybkością krasnoludzkiego pancernika wyładowanego betonem, w ostatnim akcie desperacji znalazł punkt zaczepienie w postaci nogi Gerharda. Pech chciał, że miał w ręku nóż.
Eirenstern był na przemian wściekły i pełen podziwu dla tych cudownie prymitywnych instynktów, które kazały temu niedoszłemu topielcowi wbić nóż w nogę towarzysza niedoli, tylko po to, żeby pożyć kilka sekund dłużej. Na nieszczęście dla niego, Eirenstern wyznawał jeszcze jedną, żelazną zasadę.
Silniejszy wygrywa.
Wypuszczając serię bąbelków mających imitować bitewny okrzyk, Khornita złapał przepływający obok bosak z ułamanym trzonkiem i, z uwzględnieniem siły oporu wody, wbił go czaszkę desperata - nożownika.
Głowa nieszczęśnika znikła zupełnie w chmurze krwi, a kawałek mózgu, teraz wolny od ciężarów reszty ciała, podryfował sobie radośnie ku powierzchni. Uścisk na nożu zelżał.
Eirenstern, pozbywszy się natręta, również popłynął ku powierzchni. Jego płuca rozpaczliwie domagały się tlenu i nawet furia Khorna nie mogła pokonać tej zwykłej, ludzkiej fizjologii.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Muzyczka pod bitwę :wink: http://www.youtube.com/watch?v=CYUbLkULtkk]
-Chędożony! Co on wyprawia! -krzyknął Jan Andrei Joachimowicz, przypatrując się z oddali wyczynom saurusa. Przetarł oczy z wrażenia i spojrzał jeszcze raz przez lunetę. Loq-Kro-Gar wbrew zdrowemu rozsądkowi przeskakiwał z macki na mackę krakena, ani myślał umierać zmiażdżony ma galaretę, czy skończyć jako przekąska dla mięczaków. Kislevita otrząsnął się z początkowego zdumienia. Trzeba było działać.

Potężne ramię znów zmłóciło o wodę, tysiące drobnych kropel rozprysło o gadzi pysk, gdy uczepiony kurczowo krakena jaszczur przeskoczył na kolejną mackę. Czy jednak źle wymierzył skok, czy morski potwór zorientował się, co planuje mały natręt, czy może po prostu miał pecha, weteran blizn trafił w pustkę. Loq-Kro-Gar zaklął po sauriańsku. Widział jak najeżona drewnianymi szczątkami powierzchnia wody zbliża się nieubłaganie. Jeszcze chwila i...
Wtem poczuł, że zahaczył o coś ręką. Odruchowo zacisnął pięść. Szarpnęło nim z dużą siłą, zakręciło, lecz zaczął się wznosić. Loq-Kro-Gar spojrzał w górę. Któryś z krasnoludzkich pilotów ryzykując strącenie poleciał mu na pomoc i choć małym statkiem powietrznym zatrzęsło i zawirowało, gdy nagle kilkaset kilogramów chwyciło się płozy żyrokoptera, to doświadczony Dawi ustabilizował lot, chwacko wychodząc z turbulencji. Weteran blizn nie zamierzał się poddawać. Na migi pokazał pilotowi, by wznowił atak, a tamten przytaknął. Żyrokopter oddalił się od morskiego inferna, zatoczywszy łuk nad polem bitwy. Loq-Kro-Gar czuł pęd powietrza na ciele, wszystkie mięśnie bolały go jak diabli, a organizm wołał o odpoczynek, lecz gad nie miał zamiaru się wycofywać.
Wtem, z całego huku i zgiełku bitwy saurus wyłowił donośny okrzyk, wołanie. Jaszczur rozejrzał się i dostrzegł wysoką postać na pokładzie "Gargantuana". Jan!
Wąsal krzyknął coś do Lustrijczyka i cisnął jakimś przedmiotem w jego stronę. Błysnęło, gdy promienie słońca odbijały się od gładkiej powierzchni. To wszystko trwało moment, lecz saurusowi zdawało się to wiekami. Wystawił rękę, palce zacisnęły się na rękojeści wykonanej ze skóry rekina, pewnie chwytając miecz. A był to nie byle jaki miecz, był to miecz przez duże M. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia dwadzieścia siedem i ćwierć. Idealne wyważenie, waga głowni równa wadze rękojeści, masa całej broni poniżej trzydziestu pięciu uncji. Klinga z metalu o niebieskawym zabarwieniu, cała pokryta drobnymi, białymi żyłkami. Jelec ukształtowany na rozpościerającego skrzydła feniksa.
Loq-Kro-Gar nie miał jednak czasu podziwiać dzierżonego zabytku kultury materialnej, miał zamiar tym zabytkiem pokroić krakena na plasterki. Albo na sushi, jak mawiają Nippończycy.
Żyrokopter zatoczył łuk i wzniósłszy się na odpowiednią wysokość runął w dół lotem nurkującym. Z jego spodu, niczym wybuchowy ładunek, odczepił się ogromny jaszczur, dzierżący dwuręczny miecz elfiej roboty. Jeśli to nie zadowoli bardów, to nie mam pojęcia co innego może.
Loq-Kro-Gar spadał na krakena niczym orzeł na swą ofiarę. Gad ryknął przeciągle, wychodząc morskiej bestii naprzeciw, a jego okrzyk słychać było mimo szalejącego oceanu morza. Ostrze starożytnych Asurów przeszło przez ciało mięczaka jak przez ciepłe masło, odcięta macka uderzyła o taflę wody. Zaraz za nią powędrowała kolejna.
Bothan przetarł oczy w kokpicie swego żyrokoptera. Admirał Theo de Merke nie zauważył jak jego palce mocniej zaciskają się na mosiężnej lunecie. Kapitan Alard McHaddich zazgrzytał zębami.
Przez tą jedną chwilę wszyscy, którzy to widzieli odzyskali nadzieję, uwierzyli, że mieszkaniec z odległych krain położy potwora jednym potężnym ciosem. Promienie słońca przebiły się przez warstwę chmur i oświetliły brawurowy skok. A wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nadzieje prysły niczym mydlana bańka.
Zupełnie jakby widząc zbliżające się zagrożenie kraken pochwycił jaszczura w locie i wrzucił go do swej paszczy.
Nie było końca godnego pieśni, nie było kończącego ciosu, Loq-Kro-Gar zniknął w zębatej czeluści morskiego potwora.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Byqu pisze:Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia dwadzieścia siedem i ćwierć. Idealne wyważenie, waga głowni równa wadze rękojeści, masa całej broni poniżej trzydziestu pięciu uncji. Klinga z metalu o niebieskawym zabarwieniu, cała pokryta drobnymi, białymi żyłkami. Jelec ukształtowany na rozpościerającego skrzydła feniksa.
[ Ktoś tu czytał nowego Wiedźmina ? :wink: A opis prześwietny, już myślałem, że zakończysz to w stylu D&D a tu proszę, taki twist. ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[To wyszło zupełnie spontanicznie... Pomyślałem, że przydałoby się opisać ostrze, a wtedy przypomniała mi się ostatnio czytana książka :wink:
Miałem obawy, żeby całość nie wyszła jak jelenie na rykowisku...]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Mnie tam bardziej to przypomniało: http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... 99u0#t=210 :D A Sezonu Burz niestety jeszcze nie czytałem, ale jutro wpadnie w me szpony :twisted: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Wow. :shock: Dziękuję, choć nie do końca mam pewność czy to był komplement...]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[HA! Świetny pomysł! W końcu to Warhammer ,a nie D&D =D> uwielbiam takie rzeczy w rolpleju :) ]

-Dopóki walczy ostatni z nas...jest jeszcze nadzieja...- pomyślał Bothan ,ale po chwili splunął i warknął -Nadzieja matka głupich! Co ja gadam! Przecież to wyglądało zbyt elficko! BA! Poza tym skoro desantowcom Makaissona się nie udało to przerośnięty gekon nie ma szans! Przecież on nawet nie może mieć brody!-
Bothan z dwoma żyrokopterami był w epicentrum bitwy. Potęzna bestia niszczyła wszystko wokół siebie. Inzynier korzystał z całego arsenału swojej maszyny. Jedną ręką pilotując ,drugą zasypywał wroga przeróżnymi bombami i nabojami.
Nagle wielka macka wysunęła się z wody wprost na Czerwonego Barona. McArmstrong niezwykle reflektwynie skręcił unikając zderzenia ,jednak maszyna zaczęła wirowac i lecieć w dół.
Krasnolud w pocie czoła trzymał kurczowo ster starając się wyrównać lot. Hałas potęgował stres ,a mała trąbka bezpieczeństwa zaczęła niezykle intensywnie trąbić informujac o możliwym zderzeniu.
-Co za cholernik to tu wmontował!- wrzasnął Bothan i wyrał przyrząd ,po czym z całej siły pociagnął ster do siebie. Czerwony Baron wrócił do dwóch żyrokopterów.

-Chmm... zapalmy znicz naszemu Lustro... Lusrie... ffu! jaszczurowi!- pomyślał i dał sygnał żyrokopterom ,aby zaczęli przygotowywać ładunku do zrzutu.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Adelhar z przerażeniem obserwował poczynania zawodników oraz Zabójców. Ci drudzy używając żelaznych butów z kolcami na podeszwach utrzymywali się na skórze krakena i obłażąc ją niczym chmara czerwonych mrówek pokrywali macki dziesiątkami nacięć z runiczej broni. Gerhard, Badzum i Loq-Kro-Gar nie pozostawali w tyle. Ale na wszystko przyszła pora. Wrzeszczący Makaisson cisnął do paszczy stwora dymiącą skrzynię lecz zaraz po tym wyleciał jak z procy daleko od pola walki. Dwudziestka dzielnych Zabójców także długo nie kontynuowała walki, czy to zmiażdżona między obślizgłymi ramionami bestii, w jej bezdennym pysku lub też szczęśliwie wyrzuceni w powietrze jak ich przywódca. Wtedy Bothan spuścił deszcz innych skrzyń opieczętowanych runami "Danger", które w zetknięciu z dymem ze skrzynki Makaissona eksplodowały w najeżonym odłamkami kwiecie dymów prochowych. Po tym manewrze cztery maszyny wycofały się na bezpieczną odległość...

Zanim jeszcze opadł kurz woda wyleciała w górę w olbrzymiej kaskadzie i kraken pokazał się w całej oślizgłej krasie. Gigantyczna opływowa głowa bestii przyćmiła swym rozmiarem wszystko co znalazło się w jej cieniu. A potem z przyćmienia przeszło do zniszczenia. Macki zaczęły chłostać dookoła co popadnie w dzikim, agonalnym tańcu. Badzum prędko zeskoczył z wypatroszonego kadłuba galeonu "Srebrny Jastrząb" i w ostatniej chwili schronił się na łódce, kuląc się przed deszczem ostrych jak brzytwa odłamków drewna pokrytych skorupiakami. Wszystko co żywe co sił w wiosłach, masztach czy śmigłach uciekło w popłochu, przerywając ostrzał. Nawet wielkie koła wodne na rufie niezmordowanego w boju "Niezetapialnego II" włączyły wsteczny bieg. Adelhar, gwałtownie skręcając ster "Dumy" obejrzał się przez ramię. Nad niebotyczny pokład "Gargantuana" wystrzeliły po kolei cztery niebieskie race, sygnalizujące że wielki statek oddalił się na odległość, z której mógł zacząć salwę. De Merke czekał tylko na rozkaz...
Książę Mórz z mściwą satysfakcją pmyślał że zemści się za utratę dwóch statków i dziesiątek ludzi... teraz to potwór był na jego łasce... A wewnątrz potwora jeden z jego zawodników... Van der Maaren zmagał się ze sobą chwilę, lecz gdy ujrzał rozwarte szczęki, w które bez problemu mógłby wpłynąć kilkoma statkami oraz macki odwracające się za uciekającymi czterema okrętami, natychmiast podjął decyzję.
- Cholera... Helstan! TERAZ! - ryknął Adelhar, jedną ręką przytrzymując kapelusz. Pęd statku zdawał się żyć i za wszelką cenę usiłował zerwać z kapitana "Dumy Driftmaarktu" włosy i płaszcz.
Magister skinął głową i po krótkiej inkantacji w niebo wystrzeliła szeroka na łokieć lanca światła.
A sekundę po niej świat zatrząsł się od tytanicznej salwy burtowej.

Wielkie kule jedna po drugiej mknęły ku łuskowatemu cielsku potwora na skrzydłach z dymów prochowych. Pierwszy pocisk wpadł do wody, wzbudzając gejzer morskiej piany oraz szczątków. Kraken odwrócił się w tamtą stronę i nastawił groźnie wszystkie żywe macki, lecz nic nie mogło go już uratować. Jedna z kul wbiła się wprost w galaretowatą głowę bestii i zagłębiła się w nią z obrzydliwym mlaskiem. Kolejne masy ołowiu rozsadzały na wielkie, mięsiste kawały olbrzymiego krakena stopniowo uciszając jego piskliwy ryk. Gdy jeden z pocisków przeszedł na wylot przez łeb, niosąc wielki jak wół kawał mózgowia, wszystkie macki drgnęły i wyprężyły się do góry jak filary podtrzymujące nieboskłon. Woda wokół potwora zabulgotała i zewłok rozmiarów góry zwalił się do wody, wypuszczając spod siebie dziką, krwawą falę, która wstrząsnęła wszystkimi walczącymi w dzisiejszej równie heroicznej co beznadziejnej bitwie i pochowała wszystkie ślady unoszące się na pobojowisku z wyjątkiem spłaszczonego łba bestii dryfującego w połowicznym zanużeniu po środku floty.
Podniesiono dzikie okrzyki, a armaty które nie zdążyły wypalić w stwora huknęły na wiwat kanonierom "Gargantuana", którzy z otworów działowych molocha z euforią podziwiali płonące ścierwo i to jak blask płomieni odbija się w spadającej powoli z nieba mgiełce wody, niczym tęcza zwiastująca zwycięstwo słońca po srogiej ulewie.
Jeden z żyrokopterów w godzinę po bitwie znalazł półprzytomnego Kapitana Makaissona, dryfującego z dwójką innych zabójców na tratwie z połamanych pukawek inżyniera i podartego spadochronu.
- Kapitanie Malakaiu, wygraliśmy! Sukinsyńska goblińska mątwa płonie jak nasmołowany elf, zaręczam!
- Coom...? Goblinym, elgfy... płonącam tęczam ? - wymamrotał mało składnie inżynier po czym zwymiotował do wody gdy wciągano go na żyrokopter.
***
Po ponad dwóch godzinach wyłowiono z wody nieliczne żywe dusze i jeszcze mniej użytecznych towarów. Ze straconej kogi i galeonu nie pozostało nic prócz tuzina zziębniętych i rannych marynarzy, a uszczerbki na prawej burcie "Gargantuana" zaczęła już naprawiać mała armia cieśli i szkutników pod dowództwem książęcego architekta, trzymającego orli nos w tajnych planach molocha, niczym pobożny dewota w kartach Liber Sigmaris. Theo de Merke rad był ze zwycięstwa jednak natychmiast wskazał że truchło tej wielkości ściągnie tu o zmroku wszystkie rekiny i jeszcze straszniejsze stwory z dna morza. Szybko przygotowano się do rogi i po przeliczeniu załóg okrętów, cała armada znów przyjęła schludną formację.
- Dwa statki, jedna burta dokująca... ponad dziewięćdziesięciu ludzi i dwudziestu krasnoludów z żyrokopterem. Nie wspominając o naprawach i sześćdziesięciofuntowej armacie... a mogło być tego więcej... - Adelhar pociągnął się w zamyśleniu za jasną bródkę i obejrzał z burty sunącego wzdłuż floty statku pobojowisko. - A śmiałem się w Marienburgu z diuka, który chciał mi wcisnąć ubezpieczenie od ataków gigantycznych kałamarnic i meduz gigantów... No nic... Ej Helstan, ile kasy można pozyskać z takiego martwego potwora ?
- Poważnie ?! W takiej chwili ? Zwoje mówią że lada dzień dotrzemy do Morskiej Skarbnicy... kończą się te twoje głupie zawody.. i i - magowi aż zabrakło tchu. Książę Mórz zwinął raport i spojrzał na niego z podniesioną brwią.
- Nie no... spokojnie... odpalę ci z ćwierć zysku po podatkach. Poza tym aby uczcić ten tryumf wieczorem rozgrywamy kolejną walkę...
- Odbiło ci ?! Ofiara już może być za mała a ty tak spokojnie... chcesz zrujnować nasz plan ? Możemy tyle stracić... - mag ściszył głos i czujnie rozejrzał się wokół tak jakby oprócz śmiertelnie lojalnej gwardii Adelhara i posiwiałych na wojażach wilków morskich, na białym pokładzie "Dumy" kryła się setka wrażych szpiegów i sprzedawczyków. Pozory lekkoducha zniknęły z twarzy i tonu Księcia Mórz.
- To jest mój plan i nie zamierzam nic tracić! Znaj swe miejsce, magu i pamiętaj że płyniesz tu na mojej łasce! Gdyby nie twoje odkrycie dalej polowałoby na ciebie kolegium i połowa altdorfskich mafii... a twój udział w łupach będzie zależał od mojego zadowolenia z sukcesu. - książę strzepnął wodę z ronda kapelusza. - A co do liczby naszych małych bohaterów... nie martw się. Na kolejną rundę przygotowałem coś specjalnego. No i przesunęli już tabelę walk.
- Hmmm... W takim razie cóż mam czynić ?
- Popłyń szalupą do tego tam ścierwa i wydrzyj z niego tyle dóbr ile się da. Mózgi, tkanki i takie gówna... Najlepiej szybko, bo komandor nalega abyśmy wyruszali już zaraz.
Helstan odwrócił się na pięcie i wcisnął w zęby zmięty zwój aby nie wybuchnąć z frustracji.

Walka dwunasta: Badzum Stalowy Łep vs Gerhard Eirenstern

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Fajne, zwłaszcza z tą tęczą :D Za godzinkę coś wrzucę- Helstan będzie miał przykrą niespodziankę... :twisted: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-BOTAN! BOTCHAN!- krzyczał biegnący Makaisson. Pedził do pijącego spokojnie piwo inżyniera.
-O! Żyjesz!- zaśmiał się krasnolud widząc Zabójcę.
-Dowycipne! Alem szybfom! Ilem zostafo paliwa w mszynach?!-
McArmstrong podrapał się po głowie i odparł -No! W bakach coś tam jest! Ale jakaś końcówka!
-Dobrzem! Starczym! Musimy lecić na tą rybę! W końcum ja jom złofiłem!!!-

[Element teczy był wzruszający! ;) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

-Zbierz próbki, powiedział, zbadaj ścierwo. Nadęty dureń! Za kogo on się uważa?!-mruczał Helstan zły.
Łódź mknęła po gładkiej tafli, morze było niezwykle spokojne tego popołudnia. Dwójka marynarzy towarzyszących czarodziejowi łypała nań lękliwie, nie śmiąc poczyniać mu uwag. Dwójka żylastych dryblasów nie miała ochoty sprawdzać do czego zdolny jest czarny magister, gdy jest wściekły. Mag zmarszczył brwi.
-Ignorant. Miałem najlepsze wyniki na roku w akademii. Jako jedyny z Kolegium potrafiłem czytać sauruańskie glify.-kontynuował monolog-wysłał mnie jak jakiegoś pachołka, mnie naukowca, artystę, mistrza arkanów magicznych!
Chwila milczenia wydawała się marynarzom bardziej złowroga niż słowa.
-Ehh, czy arcymistrzowie Metronidazol i Felbamat też musieli przecierpieć katusze przebywania z osobnikami nie znającymi się na prawdziwej sztuce?
Pogrążony w czarnych (nomen omen) myślach Helstan nie zwracał uwagi na panujący od pewnego czasu odór padiny. Co innego majtkowie. Ci dwoili się i troili, lecz nie mogli stłumić smrodu. Zatykając sobie nosy przybili do olbrzymiego truchła, płosząc kilka mniejszych ryb, które jednak rychło podjęły przerwany żer. Jeden z marynarzy podał magowi narzędzia i cała trójka wzięła się do pracy. Nie minęło dużo czasu, gdy jeden z marynarzy przerwał pracę, wyraźnie spłoszony.
-Ta-tam coś się poruszyło-zająkał się.
-Co jest Berengar, strach obleciał cię na widok kilku rekinów?-zakpił jego towarzysz, odzyskując nieco animuszu, a czarny magister pokiwał głową z rezygnacją i mruknął coś o kompletnym braku kompetencji u podległych mu ludzi. Rzeczywiście, kilka rekinów ucztowała na mięsie olbrzymiego mięczaka, jednak przy tej ilości pokarmu nie stanowiły zagrożenia.
-Nie, to nie w wodzie. Coś się poruszyło o tu!-jęknął i wskazał na wielkie cielsko. Helstan już otworzył usta, by zrugać bojaźliwego podwładnego, lecz zamilkł, gdy nagle na skórze krakena pojawiło się uwypuklenie. Wypukłość urosła nieco, po czym wysunął się z niej mały, wąski kształt, niczym fragment liścia, po czym z mlaskiem powędrował w dół, tworząc szparę mogącą pomieścić ogra. Krawędzi rozchyliły się, a oczom osłupiałej trójki ukazał się Loq-Kro-Gar, cały w kalmarowych flakach. Jego oczy rozszerzyły się niebezpiecznie, gdy zauważył siedzącego w łodzi czarodzieja, palce mocniej zacisnęły się na rękojeści miecza. Z gadziego gardła wydobył się cichy warkot.
-Nie radzę.-ostrzegł Helstan-W jednej chwili jestem w stanie oślepić cię i spowodować śmierć na kilkanaście różnych sposobów.
-Wiesz jednak doskonale, że zdążę rzucić ci się do gardła i wypruć flaki. Poza tym nie potrzebuję wzroku, by cię dopaść.-syknął saurus.
Chwila milczenia była pełna napięcia, a obaj marynarze pewni byli, że pojawią się kolejne trupy. Czarny magister jednak uniósł podbródek i sapnąwszy kpiąco odrzekł.
-Wygląda na to, że mamy patową sytuację.- powiedział, wciąż posyłając jaszczurowi pogardliwe spojrzenie.
-Na to wygląda.
-Zginiemy obaj.-stwierdził czarodziej. Nie podobał mu się wzrok gada.
-Warto.-warknął.
-Moje życie jest zbyt cenne, by marnować je w starciu z barbarzyńcą i dzikusem.-powiedział czarny magister z pogardą- Innym razem. Lecz nie dzisiaj, nie na tej łodzi. Będę na tyle wspaniałomyślny i zabiorę cię łodzią na "Gargantuana". Niedługo zacznie się kolejny pojedynek. Gerhard zmierzy się z orkiem.
Na dźwięk imienia znienawidzonego rywala Loq-Kro-Gar wyszczerzył zęby w grymasie, od którego obaj marynarze zbledli i poczuli jak puszczają im zwieracze. Saurus jednak po chwili uspokoił się i przytaknął na znak, że przystaje na tymczasowe zawieszenie broni. Skoczył do wody, by obmyć się z resztek krakena, za nic mając morskie drapieżniki, po czym zręcznie wdrapał się do łodzi. Spojrzał jeszcze przez burtę w morską toń.
-Skończyliście?-spytał.
-Tak. A co?-mag uniósł brew.
-Krakeny nie są drapieżnikami ze szczytu piramidy pokarmowej. Padają ofiarą innych łowców.
-Inni drapieżcy? Jeszcze większe potwory?-marze wyglądali jakby mieli się rozpłakać. Loq-Kro-Gar nie dałby im więcej niż 20 lat.
-Nie potrzebuję lekcji zoologii od ciebie jaszczurze. Mów, co chcesz powiedzieć.-skrzywił się Helstan
-Powinniśmy już wracać.-powiedział beznamiętnie weteran blizn.
Majtkom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwycili za wiosła i raźno uderzyli w wodę, kierując łódź w kierunku "Gargantuana".
Minęło ledwie parę minut, gdy potężne szczęki pochwyciły truchło krakena i bezszelestnie zaciągnęły je ku morskim głębinom, zupełnie ignorując niewielką łupinę.
-Lewiatan! Jak bogów kocham, lewiatan! -krzyknął Berengar.
-Liopleurodon. Występują w ciepłych wodach, najwięksi morscy mięsożercy. Zaciągnął padlinę w głąb, by bez przeszkód się pożywić.-wyjaśnił saurus.-A teraz rychło, chcę zobaczyć kto mi przypadnie jako zdobycz!
Ostatnio zmieniony 15 lis 2013, o 21:53 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Pierwszą godzinę po walce Gerhard przeleżał na pokładzie, patrząc się w niebo i delektując się przywilejem świeżego powietrza. Marynarze biegający w po okolicy byli zbyt zajęci żeby zwrócić uwagę na to dziwne zachowanie.
Dopiero, gdy flota zaczęła odpływać od miejsca starcia z morskim koszmarem, Eirenstern został zaczepiony przez jakiegoś kmiotka w białym, wyszywanym złotymi nićmi dublecie. Pachołek ów, jak się okazało, był sługą Księcia Mórz i właśnie komunikował Gerhardowi, że jego walka miała wkrótce się zacząć.
Tak więc Khornicie nie dano było zażyć odpoczynku. Czym prędzej pozbierał się z ziemi i ruszył do swojej kajuty.
W środku panował straszny burdel. Stosy papierów, kawałki mebli, pościel i resztki śniadania kolektywnie zajmowały niemalże samą podłogę. Nic dziwnego, w końcu kraken porządnie wytrząsł cały okręt. Eirenstern wzruszył więc ramionami. Będzie musiał skołować sobie jakąś sprzątaczkę czy inną pomoc domową.
W kącie, w którym trzymał całe swoje uzbrojenie, na szczęście panował względny porządek. Broń wisiała na żelaznych hakach przytwierdzonych do ściany, a pancerz spoczywał na solidnym stojaku. Nie marnując ani chwili dłużej, Gerhard wziął się za przygotowania.
Na początek urwał kawałek prześcieradła i zrobił sobie z niego prowizoryczny bandaż, którym obwiązał sobie zranioną przez tonącego marynarza nogę. Potem zaczął starannie zdejmować poszczególne elementy zbroi ze stojaka i układał je na ziemi. W międzyczasie zaś wpadł wezwany wcześniej Kurt, który dodatkowo przyniósł piwo.
Wierny sługa pomógł Gerhardowi założyć pancerz (oraz wypić piwo), po czym otrzymawszy rozkaz wezwania reszty kultu na walkę, wyszedł w pośpiechu.
Eirenstern został sam, stojąc przed popękanym po ataku krakena lustrze. Powoli, niemalże z namaszczeniem założył swój hełm, po czym zdjął swe wierne gladiusy ze ściany i umieścił je w pochwach przy pasie.
Teraz był gotów. Albo rozerwie Badzuma na strzępy, albo zginie próbując. Khorne nie akceptuje półśrodków.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka dwunasta: Badzum Stalowy Łep vs Gerhard Eirenstern

(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=x7O5LE9ZM0k)


Ludzie z całej floty udali się na trybuny areny w zaledwie parę godzin po ogłoszeniu kolejnego pojedynku. Poranny widok ogromu szalejącego krakena i to jak został rozszarpany na strzępy ani trochę nie stępiło ludzkich oczekiwań w stosunku do rozlewu krwi. Lecz to właśnie ten tłok najbardziej opóźnił rozpoczęcie widowiska - połowa żaglówek kursujących między statkami zniknęła wraz z konstrukcją do podejmowania statków na jednej z burt "Gargantuana". Wszystko to spowolniło napływ gości o ponad połowę, lecz w końcu krasnoludy, elfy i ludzie wszelkiej maści zapełnili okręgi siedzeń i głośno domagali się walki, po której obiecywano sobie najwięcej. Krwi.

A organizator nie zamierzał ich zawieść. Książę Mórz pojawił się w na swej trybunie, wznoszącej się dumnie nad resztę siedzeń i machnął na swych ludzi. Adelhar był dziś odziany w doskonale skrojony, jedwabny kolet o guzikach z szafirów, a z ramion opadał mu dumnie płaszcz z lamparciego futra, podbitego krwistą purpurą. Także wszystkie spinki, od wysokich czarnych butów przez paradne, grawerowane karwasze aż po miniaturę okrętu, spinającą pawie pióra z błękitną obwiązką kapelusza - morski magnat ślniłby w słońcu srebrem jak tęcza, gdyby tylko nie zasiadał w komfortowo zadaszonej loży. W czasie gdy otaczający go kapitanowie zajmowali swe miejsca, służący podał swemu panu na tacy dwa komplety plakietek. Van der Maaren spojrzał na nie przelotnie i wstał, uciszając ręką wiwaty.

Z wrót od strony dziobu na plac boju wyszedł wojskowym krokiem eks-kapitan Gerhard Eirenstern, dzierżąc pod pachą swój poznaczony rysami hełm. Z resztą sam wojownik także zebrał od czasu zapisania się na zawody wiele 'rys'. Z lewego ucha został zaledwie strzępek chrząstki, facjata czempiona pokryła się siatką blizn, w wielu miejscach wchodzących aż za linię krótko ściętych włosów. Z gąszcza kilkutygodniowej, czarnej brody prezentowała się mocno przetrzebiona kolekcja zębów a oczy imperialisty nabrały wyrazu skrywanej dzikości. Gerhard przystanął i spojrzał z ukosa na Księcia Mórz.
- ...topór i młot zadecydują dziś o życiu tego weterana setek śmiertelnych potyczek!
Kapitan sięgnął do pochew na plecach i zakręcił w dłoniach gladiusami. Gdyby chciał mógłby w przeciągu kilku sekund zmienić tych najemników w krwawą papkę, zamiast oddawać im broń. Choć był na to przygotowany, poczuł się nieswojo nie czując ciężaru demonicznych mieczy pod dłońmi. Ucieszył się jednak gdy zobaczył że krawędź pięknie wykonanego topora, a także kolce na głowni młota są wykonane z czarnego obsydianu. Eirenstern skrył straszne oblicze w cieniu hełmu i ścisnął w garści nowy oręż, modląc się o prędką i wypełnioną posoką rzeź.

Od rufy, z cienia za bramą wychynęła olbrzymia sylwetka zakuta od kopyt do głów w żółto-czarną stal. Badzum ryknął i uderzył wielkim ostrzem o tarczę, wjeżdżając urywanym galopem na środek areny. Wzrok wszystkich nieustannie padał na olbrzymie szable knura i połączny rozmiar dwóch bestii. Gerhard niechętnie to przyznawał, ale prezencja orka nawe na nim wywierała spore wrażenie. Czarny ork podjeżdżał raz za razem do ścian i podjudzał publiczność prymitywnymi okrzykami, aż wreszcie stanął przy szpalerze żołnierzy.
- Włócznia, oszczep, pistolet, miecz - proszę bardzo. - wskazał górę sprzętu zmieszany Edmund. - Dziś musisz klepać ludzia tymi... rembakami!
Badzum z rozbawieniem oglądał jak piątka ludzi dźwiga w pocie czoła gigantyczny topór, kolejnych dwóch męczy się z zakrzywionym tasakiem, a postawny Tileańczyk gnie się pod ciężarem morgenszterna.
- ŁO NIE ! Rembaka ni dam! W końcu rembak tyż micz... tylko wienkszy i do rombania! - mimo perswazji ungolskiego lansjera, zostawiono orkowi jego cenny oręż i wielki zielonoskóry z wyszczerzonymi kłami obrócił się w stronę przeciwnika z błyskiem zadowolenia w oczkach.

Krótki dźwięk trąbek i rogów obiegł trybuny, z czterech podestów wokół areny pofrunęły sypiące iskrami race które idealnie skończyły swój lot w jednym punkcie na środku areny i stopniowo dogasały. Obie żądne krwi pary oczu wpatrywały się w nie z mroczną intensywnością, a gdy tylko zgasły wiwaty publiczności przyćmił ogłuszający okrzyk orka i człowieka. Gerhard ścisnął w dłoniach oręż i pobiegł, trzymając postawę wprost na orka, który właśnie zastanawiał się jak działa pistolet. Kapitan wiedział że musi zniwelować rozpęd dzika do minimum, a jeśli ten troglodyta marnuje czas na gapienie się w wynalazek wykraczający poza jego skromne pojmowanie - tym lepiej. Pulsujące piętno Khorna rezonowało w jego potężnym zawołaniu bojowym.
- KREW DLA BOGA KRWI!!! KREW DLA BOGA KRWI!!!
Nagle zaskoczony Gerhard usłyszał huk i poczuł muśnięcie wiatru. Stanął jak wryty.
Ork jednak wcale nie był taki głupi i pocisk trafił nie w orcze kolano a prosto w posadzkę między nogami wojownika - tysiąckroć lepszy wynik niż przewidywał Eirenstern. Człowiek ledwo zdążył wznowić bieg a już zdegustowany ork zmiażdżył w łapie dymiące ustrojstwo i kopiąc dzika zamierzył się oszczepem o wielkich zadziorach. Czempion chaosu bardziej instynktownie niż zamierzenie odchylił się lewym ramieniem w tył, przepuszczając morderczy grot kilka cali od swej piersi. Drzewce wbiły się w żelazną bramę aż do połowy grotu i drżały koliście jeszcze przez kilka sekund, wytracając resztki potężnego impetu z jakim były ciśnięte.

Teraz obaj walczący zmierzali z hukiem i trzaskiem pancerzy wprost na siebie, popędzani rządzą zderzenia ostrza z przeciwnikiem oraz rykiem widzów. Opuszczona włócznia o szerokim grocie i berserkerskie bronie Gerharda zapowiadały rychłą eksplozję brutalnego heroizmu, gdy cięły powietrze. Jednak jak zwykle nic nie poszło tak jak ktoś by sobie to upatrywał.
Nagły cichy i złowieszczy zgrzyt ledwie zahaczył o zmysły czempiona Chaosu. Z poszerzającej się jakby w zwolnionym tempie szczeliny w posadzce błyszczały w pojedynczych wiązkach światła mordercze ostrza, czekające na dnie zapadni. Gerhard zdał sobie sprawę że w całym ferworze walki zapomniał o pułapkach, co gorsza był już zbyt rozpędzony i nie miał szans zatrzymać się przed wilczym dołem. Postanowił zaryzykować. I z głośnym okrzykiem skoczył przed siebie. Dawny kapitan zdołał postawić stopę na końcu prawej krawędzi przepaści i rzucił się w tamtą stronę całym ciężarem ciała, kończąc eskapadę przewrotem. Z lekkim uśmieszkiem khornita wstał tylko po to by usłyszeć przejmujący kwik i nieziemski rumor przed sobą.
Badzum nie zwrócił zupełnie uwagi na ziejącą przed nim dziurę, wciąż poganiając spocone zwierzę do szybszego pędu. Wtedy zamiast boku knura ork poczuł pod piętą kamień. Z łoskotem eksplodującej zbrojowni olbrzymi dzik wpadł przednimi racicami wprost do zapadni, tracąc grunt pod nogami, a reszta cielska poszła w ślad za nimi. Znad otworu wystawała jedynie głowa przerażonego zwierza, który rył tylnymi nogami kamień w daremnej próbie oporu. Zaraz po łoskocie nastąpił przeszywający kwik bólu gdy wielki ciężar dzika, pancerza i dosiadającego go orka nabijał biedne zwierzę na sterczące w dole ostrza. Wtedy właśnie podbiegł do niego Gerhard.

Badzum za wszelką cenę usiłował wyrwać przygniecioną bokiem wierzchowca nogę, a z każdym szarpnięciem i poruszeniem, ostrza głębiej wchodziły w miękki brzuch dzika, ktory w końcu zdechł z żałosnym piskiem. Tylne nogi, zawisły bez życia i osunęły się, nad przepaść wystawały jedynie wielkie szable knura. Szał bitewny Gerharda wypełnił go nagle dziwną mieszanką buty i nienawiści. Jakaś pułapka śmiała mu odebrać dobrą walkę ?
- Podnoś się zielony zasrańcu ! - krzyknął Badzumowi w twarz imperialista, tnąc go ostrzem topora po nodze. Czarny ork zawył, bardziej ze złości niz bólu.
- Szybciej gnido, śpieszno mi do walki ! - Eirenstern powtórzył nacięcie i krew znów rozchlapała się na metalu. Wtedy ork zaryczał jak osaczony smok i szarpnął się tak gwałtownie, że wyrwał zaklinowaną pod trupem nogę. Gerhard cofnął się gorączkowo przed samą masą wroga, długa włócznia chybiła celu jednak i tak rozcięła podstawę lewego karwasza czempiona Khorna, raniąc go w ramię. Człowiek wykonał szybki piruet, przejmując impet ciosu Badzuma i walnął go młotem po łapie, zmuszając zielonoskórego do upuszczenia oręża. Kapitan już szykował się do rozpłatania nieuzbrojonego orka, gdy nagle cały świat zasłoniła mu zieleń. Publiczność wstrzymała oddech na widok zawodników znikających w syczącej chmurze gazu. Kiedy trucizna opadła, człowiek nie widział już tylko jednego przeciwnika a trzech. Potwornie kręciło mu się w głowie, a żołądek domagał się wyjścia na zewnątrz. Zupełnie inaczej rzecz się miała z Badzumem. Stalowy Łep stał zupełnie nieporuszony, ale za to najszczerzej zdziwiony podejrzanymi ruchami oponenta. Ork wyszczerzył się.
- ORKI SOM NAJLEPSIEJSZE! - ryknął przeraźliwie w twarz zdezorientowanemu człowiekowi, niemal rozsadzając mu omamiony gazem czerep i siekł na odlew rembakiem.

Gerhard wiedział że w normalnych warunkach z łatwością sparowałby cios, ale teraz jego ręce poruszały się wolniej niż czołg imperialny po bagnach Stirlandu. Ostatkiem sił skrzyżował młot i topór przed sobą, przyjmując na nie cios, który wstrząsnął jego stawami aż do ostatniej nitki tkanek. Eirenstern spróbował wyprowadzić flegmatyczny kontratak, lecz zdołał tylko machnąć nieszkodliwie toporem. Ork natomiast machnął kolczastą tarczą wielkości drzwi do kajuty, posyłając Gerharda parę metrów w tył drogą powietrzną.
Badzum wyprowadził kolejną szarżę na podnoszącego się z ziemi człowieka, znów wydając typowy orkowy okrzyk przy wznoszeniu rembaka o poszarpanej setkami starć krawędzi. Tymczasem wybraniec Khorna przygotowywał się na odparcie przeciwnika już zawczasu mierząc się do parady, Nordlandczyk odczuł boleśnie starcie z tarczą orka oraz podłogą - krew leciała wartko z rozciętej skroni, spływając przez wizjer na zewnątrz hełmu. Rembak opadł z góry w miażdżącym łuku, czarną linią przecinając szare niebo. Ale Gerhard już wiedział co robić - szybkim dosunięciem przesunął się na prawo od lini ciosu i z całej siły zbił go w bok młotem i toporem, po czym skoczył za odbitym kawałem żelaza i z obrotu walnął Badzuma dzierżonym w prawicy bijakiem. Stylisko młota przygrzmociło prosto w orczy pysk i z impetem opadło na jego pierś, przeszywając grubą stal obsydianowymi kolcami. Herszt czarnych orków chrząknął zaskoczony i wypluwszy złamany kieł sparował oszczędnym ruchem rantu tarczy wyprowadzony nadprędce, poziomy cios topora.

- Raaagh giiń !!! Potężny Khornie, prowadź mój topór! - zawołał Gerhard Eirenstern, rzucając się na czarnego orka.
- Za dużo godosz jak na kolczastego, człekusiu. - zaśmiał się Badzum, wystawiając naprzód swą pomazaną pawęż. Czempion Krwawego Boga już szykował się do uniknięcia kolejnego ataku tarczą, gdy ork zrobił coś kompletnie niespodziewanego. Niczym skrzydło w bramie, tarcza uchyliła się w bok, zbijając paradę człowieka a zza niej wystrzeliło niczym czarna błyskawica ostrze rembaka. Orkowy miecz wgryzł się głęboko pod żebra Eirensterna, samym impetem rozrywając zbroję i szarpiąc imperialistą w dół.
Gerhard syknął, czując jak krew z przegryzionych policzków spływa mu wgłąb gardła, krwawy szał uparcie nie nadchodził. Kapitan odepchnął się nogą od tarczy zielonoskórego, w samą porę gdyż w ułamek sekundy później tkwiło już na jego miejscu ostrze rembaka. Korzystając z chwili wytchnienia człowiek szarpnął głową w tył, a ukryta pod przyłbicą fiolka wylała swą cenną zawartość do przełyka i gdy kultysta wstał na nogi, publiczność zamarła na widok cudownie zasklepiających się ran i urwanego nagle strumienia posoki. Gerhard zawarczał jak zwierzę, wpatrując się w znienawidzonego wroga. Khorne będzie miał jego...
- Ej ludziu! - krzyknął Badzum. - But ci się rozwiązał!
- Co ? - szepnął zaskoczony do żywego wojownik. Nie nabierze się na najstarszą sztuczkę świata... Cholera, przecież...
Gerhard odruchowo schylił się i dopiero przypomniał sobie że nie ma żadnych sznurówek. Jednak rembak przelatujący w miejscu gdzie byłby, gdyby się nie schylił był jak najbardziej prawdziwy. Szybką wiązanką przekleństw Gerhard zwalczył rozkojarzenie wywołane całą sytuacją. Nie myśląc o zmarnowanej szansie na kończący walkę kontratak, kapitan skoczył do przodu z warkotem i dzikością godną ogarów samego Khorna. Bestia została spuszczona ze smyczy. Runy na opasce Kaelosa lśniły filoetowym blaskiem, ale Gerhardem kierowała teraz znacznie potężniejsza moc - szał płynący wprost z piętna swego okrutnego boga.

Wybraniec lekceważącym ruchem odbił rembak trzonkiem topora i wzniósł swój młot. Badzum bełkotał coś bezskładnie, ale to nie miało znaczenia. Widząc sunącą po podłodze tarczę, cios skierowany w jego nogi Gerhard wyskoczył w górę i lądując prawą nogą na pawęży wyprowadził morderczy zamach znad głowy. Ork podniósł do góry lewe ramię i młot zagłębił się aż po trzonek właśnie tam, zamiast w głowę. Tłumiąc słaby okrzyk orka swoim własnym dzikim rykiem, Khornita ciął ukośnie toporem. Obsydianowe ostrze ułamało róg basinetu i weszło w hełm jak w masło. Wtedy coś zachwiało Gerhardem, który stracił równowagę na pochyłej powierzchni i zeskoczył z tarczy, porzucając zaklinowany w barku orka młot. Teraz stojąc z dzierżonym oburącz toporem naprzeciw wielkiej góry żelaza i stali człowiek (choć sam nie ułomek) wyglądał jak chłopiec zamierzający pokonać byka drewnianym mieczykiem. Eirenstern sapał, oczekując dzikiego kontrataku na odparcie którego nie miał już zupełnie sił.
Ale cios nie nadszedł.
Zamiast tego na wykrzywionej bojowym grymasem twarzy orka pojawiła się ukośna, czerwona linia, z której po sekundzie wypłynęły cienkie strużki krwi. Z ohydnym mlaskiem połowa pyska Badzuma odpadła od reszty czaszki i z pluskiem przejechała po zakrwawionej posadzce. Wielki korpus Stalowego Łba zachwiał się i runął z łoskotem w przód, wstrząsając ziemią.
Publiczność zawyła po dłuższej chwili milczenia, złączona w wiwatach dla zwycięzcy tego dzikiego boju.
Ignorując zarówno ogłoszenie Księcia Mórz, jak i owacje kultysta postawił stopę na pancernym zewłoku i uniósł pod niebiosa ociekający krwią topór. Kolejny czerep pod tronem jego Pana. Kolejny ochłap mięsa na jego drodze do chwały i być może nieśmiertelności. A już najlepiej wiedział kto będzie następny.

[ kamera oddala się, przechodząc w spływający krwią ekran a w tle leci: http://www.youtube.com/watch?v=2m83I7Gdyk8 ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Elegancki opis. Walka trzymała w napięciu, a wynik mnie zadowolił:) Czekamy na listę walk półfinałowych :wink: ]

Rozradowane okrzyki tłumu niemal ogłuszały, woń krwi uderzała w nozdrza, wwiercając się niemal do mózgu. Ludzie wiwatowali. Ci cywilizowani osobnicy, jeszcze niedawno piętnujący Gerharda, obdarzający go mieszanką pogardy i strachu za skrywany sekret, teraz dawali upust swego uwielbienia, nagradzając czempiona gromkimi brawami. Loq-Kro-Gar nie przyłączał się do chóru dziesiątek gardeł. Niemal zupełnie nieruchomy, obserwował starcie w milczeniu, nie dając po sobie poznać wewnętrznych odczuć. Mimo, że nie była to jego walka, jaszczur czuł ekscytację, wszelkimi zmysłami chłonął widowisko, a w nim tylko jeden element miał znaczenie. Nie istaniała dla niego widownia, pułapki straciły na znaczeniu, nie zwracał uwagi nawet na Badzuma. Istniał tylko on. Gerhard. Ani przez chwilę nie wątpił w zwycięstwo kultysty. Eirenstern urósł w sile, stawiając kolejne kroki na ścieżce mrocznych bóstw, a ork mimo całego swojego arsenału nie mógł zaprzeczyć nieuniknionemu. Imperialny walczył z niespożytymi pokładami furii, popartej wyszkoleniem, doświadczeniem i żelazną dyscypliną. Loq-Kro-Gar obserwował. I zapamiętywał. Każdy ruch, każdy gest, każde uderzenie i każdy krok były wręcz pochłaniane przez drapieżny wzrok saurusa, jego uszy niemal wychwytywały ton serca wybrańca, a język czuł smak jego potu i krwi. Świadomość przyszłych łowów stała się jeszcze słodsza.

Trupa znaleziono niedługo po walce, niemal go przeoczono w ciemnym końcu korytarza. Służący, który go odnalazł przez kilka kolejnych dni spędził w skrajnej histerii, a koszmary dręczyły go przez wiele lat. Zwłoki były doprawdy w kiepskim stanie. Pół twarzy wraz z gardłem wygryzione do kości, rozerwana klatka piersiowa i rozpruty brzuch, pogruchotane kości kończyn, tętnice poprzecinane jakby wielkim skalpelem. Serca, wątroby i kilku innych narządów witalnych brak. Gerhard niemal roześmiał się, gdy lekarz okrętowy stwierdził, że dokonano tego kosą postawioną na sztorc.
Nikt nie wiedział czemu dokonano tej zbrodni, ani czemu ofiarą padł ten mężczyzna. Nikt, prócz kultystów Karmazynowej Czaszki.
[Show must go on! :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[ Świetny opis, jak zwykle :wink: Teraz czeka nas półfinał pełen wrażeń.]

- RAAAARGH ! - Gerhard ryknął, po czym wściekle cisnął toporem w zakrwawiony piach. Znowu zwyciężył. Kolejny potężny adwersarz musiał ulec jego potędze. Ostateczny triumf w tych zawodach był już niemalże na wyciągnięcie ręki, dzieliły go od niego tylko dwa kolejne trupy. Wystarczyło tylko porąbać ich na kawałki i otrzymać nagrodę od Pana Krwi. A potem ? Kto wie...
Eirensternowi znudziły się już wiwaty i radosne okrzyki tłumu. Jego ego zostało mile połechtane, teraz mógł udać się do kajuty.
Przy wyjściu z Areny stał pachołek, któremu musiał oddać swoje gladiusy na początku walki. Na widok zbryzganego krwią Khornity po prostu rzucił miecze w piach i czym prędzej czmychnął w głąb korytarza. Gerhardowi nie chciało się nawet go lżyć, po prostu podniósł swe zaufane ostrza i wsadził je za pas.
Wchodząc po schodach wychodzących na pokład "Gargantuana", napotkał Kurta i kilku innych kultystów, którzy przyszli na walkę. Na widok swego zwycięskiego Czempiona, ryknęli potężnie. Jego wiktoria nad orkiem potężnie podreperowała morale zespołu. Wszak fizyczna sprawność i wprawa w walce były wszystkim, co liczyło się dla sług Boga Krwi.
- Wspaniały pojedynek, panie - Kurt przyjął od Gerharda jego pognieciony hem i ukłonił się uniżenie.
- Przecież już wcześniej mówiłem wam, że ork nie miał szans. Chociaż muszę przyznać, że chwilami było ciężko.
Tu wskazał na napierśnik rozorany od klatki piersiowej aż do podbrzusza. Co ciekawe, pod nim widać było blady, umięśniony i nawet nie zadraśnięty tors. Oczywiście nikt z widowni nie widział, jak Eirenstern zażył eliksir zdrowia i lepiej żeby tak zostało.
- Nie ma co mitrężyć, wracamy na pierwszy pokład - Zakomenderował i wszyscy posłusznie ruszyli za nim.
Szli krętymi korytarzami najbardziej luksusowej części okrętu. Gerhard, nadal będąc zbryzganym posoką, zostawiał za sobą makabryczny, krwawy ślad.
- Panie ! -Jeden z poparzonych kultystów dogonił ich i oddychając ciężko, pokłonił się Khornicie.
- O co chodzi ?
- To znowu się stało. Jeden z naszych... Ktoś lub coś wypruło z niego flaki. Na Khorna, to wyglądało, jakby ktoś najpierw pokroił go kosą, a potem rzucił niedźwiedziom na pożarcie.
Kultyści wymienili wystraszone spojrzenia.
- Panie ?! - Kurt przemówił w imieniu całego oddziału - Kto to może robić ?
Ku jego najszczerszemu udziwnieniu, Gerhard uśmiechnął się szeroko.
- Ktoś, komu kończą się pomysły. Żałosny desperat... Już wie, że nie może odwrócić biegu wydarzeń, więc próbuje nas przestraszyć tymi głupimi wybrykami.
Oczywiście z perspektywy kultystów brutalne morderstwo było czymś więcej niż tylko "głupim wybrykiem", ale jak zwykle nikt się nie odezwał.
- Nie przejmujcie się tym - Eiresntern przemówił mocnym głosem - Jesteśmy o krok od nieśmiertelnej chwały i nic już tego nie zepsuje. A teraz niech ktoś pomoże mi wyleźć z tej cholernej puszki ! I zawołać mi tu jakiegoś płatnerza, ino migiem !
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Wyśmienity opis =D> czas na pełny wrażen półfinał :twisted: ]

-Szybciej! Prędzej!- krzyczał Bothan biegnąc długim korytarzem Gargantuana na przodzie swych czeladników ,trzymając garłacz ,aby nie wypadł zza pasa
-Walka już pewnie trwa!- wydyszał z siebie spocony Mulfgar
Nagle rozniósł się ryk i wrzask z trybun i krasnoludy zwolniły tempa.
-No! Spóźniliśmy się! A mówiłem nie brać dokładek zupy z kałamarnicy a la Makaisson!- warknął Bothan
-Mistrzu! Idą jacyś zawodnicy!- wydyszał Manor wskazując za Gerharda i kultystów.
Kiedy okuty w zakrwawioną i potrzaskaną zbroję wojownik zbliżył się do grupki inżynierów ,McArmstrong rzekł do niego -O! Gerhard! byłeś na walce?! Kto wygrał?!-
Imperialista spojrzał z góry na krasnoluda i gestem ręki uciszył szemrzących i śmiejących się kultystów.
-Ork nie żyje ,Bothan.-
-Dobrze... zielona zaraza... ale coś ty robił z tą zbroją?! Widać ,że nie krasnoludzka robota! Przyślij z nią jakiegoś kmiotka to moi czeladnicy coś poradzą!-
Mulfgar poruszył się ,a u Gerharda na twarzy pojawił się mały uśmiech
-Nie wiem ,czy to dobry pomysł ,dawi...-
-A coś ty taki w khazalidzie rozgadany?-
Mulgar podszedł do McArmstronga i szepnął mu coś do ucha z ponurą miną. Mistrz inżynier wyciągnął spod brody małe okulary ,które prędko założył i kiedy przez szkła ujrzał elementy zniszczonej zbroi splunął i chłodno rzekł -Dawi'Zharr...-
Ostatnio zmieniony 18 lis 2013, o 15:39 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Loq-Kro-Gar pozostał na pokładzie "Gargantuana" po walce. Stał nieruchomo na dziobie, pozwalając, by spienione fale obryzgiwały go tysiącami kropel. Myślami był daleko. Wspominał Lustrię, jej bujne dżungle, skaliste pustynie, trawiaste stepy i zaciszne mokradła. Tam, hen daleko za horyzontem leżał jego dom. Jednak nie tylko tęsknota targała umysłem saurusa. Niedawno stwierdził, że brak obecności Slannów zdawała się lekko go odmienić. Jego niezachwiane poczucie obowiązku i świętej misjii jakby osłabło, a inne uczucie wychodziło na pierwszy plan, uczucie, które trzymał dotychczas na wodzy i nie uwalniał go bez wyraźnej potrzeby. Był to instynkt łowcy, wola polowania, które choć zawsze wyraźne, teraz wybuchało ze zdwojoną mocą.
Dziś zabił człowieka. Pozbawił życia kolejnego kultystę i nie żałował swego czynu. Niepokoiło go co innego. Nie zależało mu na wysłaniu tym sposobem wiadomości dla Gerharda, nie miało to też zastraszyć innych kultystów. Po prostu chciał zapolować, nie w ślepym szale i żądzy krwi. Zapragnął się pożywić, posmakować ludzkiej krwi i mięsa, wydrzeć siłę i energię ofiary i dodać ją swym tkankom. Czy dlatego pragnął konfrontacji z Eirensternem? By posiąść potęgę, którą w sobie nosi?
Woda znów zalała jego ciało, tym razem jednak za zimna jak na gust jaszczura. Wstrząsnął łbem i parsknął. Mięso kultysty starczy mu jeszcze na jakiś czas, lecz jeśli znów zgłodnieje, jeśli znów zechce zakosztować ludzkiego mięsa, to chciał się trzymać z dala od "Walecznego Serca".
Postanowił odnaleźć Jana Andrei i zwrócić mu Kronikę, którą dopiero po dłuższych staraniach doprowadził do porządku.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Świetna walka =D> Czekam na event, bo nie mam weny :( ]
-Wynik zaiste interesujący... Ale to było do przewidzenia...- Mruknął do siebie assasyn, gdy o jego zmysły, wyostrzone po spotkaniu z kultystą, zahaczył bardzo ściszony krzyk. Natychmiast udał się w stronę jego źródła. Przyszedł za późno, ponieważ zobaczył jedynie trupa, nic więcej. Ale jakiego trupa. wyglądał jakby został najpierw rozcięty, potem wyjęto z niego narządy wewnętrzne, a potem rzucono wilkom na pożarcie.
-Ciekawe...- Mruknął do siebie asasyn, i udał się do kajuty.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Drewniany totem przedstawiający dinozaura, jaguara i orła wpatrywał się pustymi, wydrążonymi oczami na hol. Mało kto przystawał na choćby chwilę, by spojrzeć na dzieło pradawnej cywilizacji, zdobyte w czasie dawnych, zapomnianych niemal przygód. Nie wykazywał żadnych mistycznych właściwości, nie był też specjalnie cenny, ot wyrzeźbiony kawał drewna, dzieło jakiegoś gadziego artysty. Tak przynajmniej widzieli ludzie.
Loq-Kro-Gar klęczał wpatrzony w totem. Jego wzrok spoczywał to na orle, to na jaguarze, to na dinozaurze, śledził każdą szczelinę, każde wyżłobienie, spoglądał w martwe, puste oczodoły, sam jeden wiedząc co w nich widzi. Nie widział, lub nie przejmował się zupełnie, że zastawił całe przejście, przez co przechodnie, wielce niezadowoleni, musieli się przeciskać pod ścianą, nie śmieli jednak czynić na głos jakichkolwiek uwag.
Saurus wyciągnął zawiniątko i ułożywszy przed sobą rozwinął poplamiony kawał materiału, ukazując skrywaną zawartość- ludzkie serce. Jaszczur mruknął coś po sauriańsku i z nabożną czcią ujął jeszcze ciepły narząd i ułożył u stóp totemu. Teraz z kolei sięgnął do torby po małe, kolorowe pudełeczko, z którego zaczerpnął garść białego proszku. Weteran blizn zaczął sypać z niego dziwne znaki, a cywilizowany człek nie był w stanie ich odcyfrować. Wreszcie wyciągnął kilka ludzkich czaszek, ozdobionych piórami rajskich ptaków, które ułożył przed sobą w rzędzie. Następnie zaintonował coś, co nawet najmniej wybredny miłośnik muzyki nie nazwałby śpiewem, a raczej gadzim warkotem, lecz co bystrzejsi dostrzegli w tym swego rodzaju rytualną inkantację. Loq-Kro-Gar śpiewał coraz szybciej i szybciej, a znaki z białego proszku zdawały się nieco fosforyzować. Nagle pieśń urwała się w najwyższym tonie, saurus wciągnął haust powietrza i trwał tak przez kilkanaście kolejnych minut. Ci, co to widzieli dziwili się, że gad jeszcze się nie udusił. Źrenice jaszczura rozszerzyły się niemal na całą gałkę oczną, a rytm serca przyspieszył do dwustu uderzeń, co dla gada o czterokrotnie wolniejszym od ludzkiego pulsie było szczególnie dużym skokiem.
Gdy niektórzy zaczęli obstawiać kiedy saurus zdechnie z braku tlenu, Lustrijczyk odetchnął, a jego funkcje życiowe powróciły do normy. Chwyciwszy każdą czaszkę oburącz kruszył ją jedną po drugiej, wsypując proszek do pudełeczka. Potem pożarł serce, które jeszcze kilka godzin temu napędzało czyjś układ krwionośny. Przez cały ten czas zerbała się całkiem spora grupka gapiów.
-Dzisiejsze łowy były obfite.-odezwał się nagle Loq-Kro-Gar nie odwracając się.
Zgromadzeni spojrzeli po sobie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Tylko jeden z nich dokładnie wiedział do kogo skierowane były te słowa. Gerhard stał z tyłu oparty o ścianę ze krzyżowanymi na piersi rękoma, patrzył lekceważąco na jaszczura.
-To zaledwie przedsmak większej i znacznie cenniejszej zdobyczy.-odparł imperialny- Nieustannie zbliżam się ku chwalebnej nagrodzie, Arena wyniesie mnie w oczach bogów. Jednak ty będziesz czymś więcej, niż kolejnym krokiem na tej ścieżce, kolejnym zarąbanym wrogiem i jedną z wielu czaszek zebranych ku chwale Pana Bitew. Ty jesteś... wyjątkowy.
Weteran blizn milczał przez chwilę. Glify usypane z proszku zniknęły, pozostawiwszy wypalone na posadzce ślady. Niektórzy przezornie zaczęli się wycofywać.
-Tak, Qua-Xlanax-Ax każe ci zabijać w swoje imię.- Odezwał się w końcu jaszczur.-To jemu chcesz oddać moją czaszkę, czy zachowasz ją dla siebie?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Wieczór po walce spędzono doprawdy hucznie. Górny pokład "Gargantuana" ozdobiono długimi wstęgami, usianymi kolorowymi lampionami oraz proporczykami. Barek pod trzecim od dziobu masztem powiększono kilkukrotnie, wytaczano beczki najlepszych win oraz podawano wyborne dania aż do późnej nocy. Cały pokład zmienił się w jedno wielki przyjęcie i nawet wznoszącą się na kilkupiętrowym kasztelu z tyłu, finezyjnie zaprojektowaną sterówkę molocha przerobiono dziś (nie bez protestów komandora) w salę dla dowództwa floty. Pod środkowym, największym masztem rozłożyła się orkiestra pod batutą jednego z najpopularniejszych drygentów Starego Świata - Friedricha Marii van Canto, który z pasją komenderował oddziałem muzyków wypełniając statek brzmieniem kolejnych utworów od skocznych walców po wyrafinowane arie. Jednak to nie orkiestra, a wielka płachta skrywająca wyrzeźbione przez ludzi Księcia Mórz kolejne walki przyciągała tylu ludzi. Na "Walecznym Sercu" i "Niezatapialnym" także urządzano huczne popijawy, głośne tym bardziej że od czasu do czasu niektóre armaty floty wypalały skrzącym się tysiącem barw prochem festynowym.

Przy jednym ze stołów czwórka Kislevitów osuszała flaszkę za flaszką, niewiele sobie robiąc z muzyki i jawnie wzgardzając nawet najbardziej ekstrawaganckimi z proponowanych przez służbę popitek. Jan walnął pustą butelką w stół z głośnym westchnięciem, co spowodowało że wciąż pijący naprzeciwko młody lansjer niemal się zadławił.
- Pierwszy! Ha pludraki, znów wygrałem! - zaśmiał się szlachcic, rozpływając się w miękkim fotelu i skinając na oniemiałego barmana by przyniósł następną kolejkę. Joachimowicz spojrzał w górę na gwiazdy i ni z tąd ni z owąd zagarnął młodzieńca, który do dzisiejszego wieczora był towarzyszem orka Badzuma.
- To jak chłopcze ? Mówiłeś że płaca u was kiepska na zachodzie i nudno niemiłosiernie, toteż proponuję dwukrotność żołdu. I oczywiście pełny wikt. Od dawna już zamyślałem chorągiewkę lekką do pilnowania moich włości i zwiadu sformować. Bo trochę się tam wsi do folwarku nazbierało...
- Eeee no... - zająkał się Edmund, wciąż krztusząc się gorzałką wtedy w plecy klepnął go z hukiem tęgi Kislevita i oczy lansjera niemal wyszły z orbit.
- Niedługo będziemy do ciebie mówić imć wojewodo! - rzucił z rechotem siedzący obok brodacz. Jan spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Wojewodo ?! Kniaziem.. tfu imaginuj sobie waćpan: carem zamyślam zostać - z waszymi chamskimi głosami murowany kandydat na elekcji, ha ha! To by się nieboszczyk pan ojciec zdumiał... - Jan otarł łzę rękawem kontusza, ucieszony własnym żartem po czym obejrzał się przez ramię na drugiego, pijanego w sztok towarzysza który tańczył (albo myślał że tańczy) właśnie z młodą arystokratką z Bretonii. - Ej, mości Wilkomirze! Ratuj pan Zasławskiego bo zaraz za burtę wypadnie i ryby zeżrą ten słomiany łeb!
Wtedy właśnie orkiestra Van Canto zagrała fanfary i Jan ujrzał jak opada zasłona ze złotej tablicy walk. Imię Badzuma pokryto warstwą czerwieni a prawie przy samym szczycie nowa informacja przyciągała spojrzenia jak elfia księżniczka w dzielnicy biedoty.

W półfinałach mierzyć się będą:
Walka trzynasta: Loq-Kro-Gar vs Ludwig Friedrich
Walka czternasta: Gerhard Eirenstern vs Bothan McArmstrong


Zawodnicy! Zanim zaczniemy wasze pojedynki, zapraszam was na spotkanie ze mną w sali audiencyjnej na "Dumie Driftmaarktu" jutro tuż przed południem w celu omówienia nowych warunków które niedługo nastaną w tych zawodach. Bądźcie punktualni i pełni nadziei na rychłe zwycięstwo,
-Adelhar van der Maaren, Książę Mórz i namiestnik Mananna na wodach od wschodu po zachód, pan Driftmaarktu i Lord Pływów Wolnego Miasta Marienburg


Jan sapnął, przepychając się przez tłum aby lepiej widzieć pary walczących z których na pierwszą nasuwano właśnie ramkę z ciętych szafirów, w których odbijało się światło gwiazd i pochodni.
- Na moją szablę! Coś wciąż nie dane temu jaszczurowi spotkać się w polu z kapitanem Gerhardem... - kislevita obrócił się nagle gdy poczuł dotyk na ramieniu, kładąc rękę na jelcu ozdobnej karabeli i robiąc groźną minę. Zaraz jednak uspokoił się, poznając w tłumie ostatniego z towarzyszących mu żołnierzy. Trzech pozostałych w tym brat Maćka polegli w bitwie z piratami na początku podróży, zdawać by się mogło całe wieki temu i od tamtego czasu wachmistrz Anzelm wynajdywał mu najróżniejsze obowiązki, by nie pozostawić mu czasu na zbędny żal i czarne myśli.
- Jaśnie wielmożny panie Joachimowiczu! Książę Mórz kazał ci przekazać że umówione spotkanie odbędzie się jutro... - wysapał zdyszany chłopina.
- Jutro ? A kiedy ? - zapytał flegmatycznie Jan, już nabierając podejrzeń.
- Eee, no tak tuż przed południem....
*****

Owalne, przeszklone obserwatorium astrologiczne na szczycie najwyższego masztu "Gargantuana" pokrywały mapy gwiazd, lądów i wykresy pływów oraz dziesiątki półek z zakurzonymi grymuarami. Podczas gdy światło księżyca wpadało przez wielkie okna i odbijało się w okularach kilku skomplikowanych teleskopów, w kątach pomieszczenia gęstniała nieprzebita warstwa cienia. Pojedyncza postać okryta czarnym płaszczem co i rusz oglądała się nerwowo na wszystkie strony. Ponad nimi było już tylko bocianie gniazdo, na które wiodły okręcone wokół grubego masztu schody a z racji istnienia obserwatorium służyło jedynie do zmiany bandery. Zakapturzony podszedł do uchylonego okna. W dole głupi motłoch bawił się i w ciemnej ignorancji jak najgłośniej próbował zamanifestować swe istnienie. Za wielopoziomowymi nadburcami, wiele metrów w dole o spód kadłuba uderzały raz po raz wielkie fale, spływające spod gęstniejącej od kilku godzin za nimi ściany mgły.
Stary astrolog poszedł wreszcie za potrzebą i zanim wróci na szczyt masztu miną dobre godziny... Ale wciąż nie widział tego po co tu przyszedł. Wtedy coś zwróciło jego uwagę. Nie była to kolejna iskra z fajerwerków krasnoludzkiego blaszaka, ale latarnia sztormowa. Hen daleko za ostatnimi okrętami floty Księcia Mórz. I on wiedział że nie były to zwidy, zwłaszcza gdy pojawiły się cztery inne. Ciemny kształt w najwyższej ostrożności nadał z błękitej lampy, dzierżonej w dłoniach trzy ostre sygnały i natychmiast ją zgasił. Światła przesunęły się w lewo - zgodnie z Planem, po czym zniknęły. Postać zaśmiała się cicho, chowając składaną lampę pod płaszczem i podrzucając w ręku wyjęty z niej kryształ rozmiaru pięści. Zanim zszedł na dół położył na stole ciężką, złotą tablicę o kanciastych wzorach przedstawiających szmaragdowe węże i jeszcze dziwniejszych inskrypcjach.
- Poleż tu. Twoi mistyczni twórcy, ani nikt inny i tak już nic nie zrobią.

ODPOWIEDZ