ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Gerhard zbliżył się do jaszczura.
- I to i to - Odpowiedział na zadane mu przed chwilą pytanie - Wiesz, z tym składaniem czaszek w ofierze to bardziej taka metafora jest.
Jaszczur nie wiedział, czy Eirenstern sobie z niego kpił. I w gruncie rzeczy niewiele go to obchodziło. Zamiast odpowiedzieć, milczał wpatrzony w totemy przed sobą. Tłumek gapiów również ucichł, jawnie i bezczelnie podsłuchując.
- To serce, które z takim apetytem właśnie zjadłeś, należało, jak mniemam, do Konrada ?
Konrad był nieszczęsnym kultystą, który wpadł jaszczurowi w szpony kilkanaście godzin wcześniej. Oczywiście gapiowie nie mieli prawa o tym wiedzieć, więc wymienili tylko przerażone spojrzenia. Czyżby Saurus zamordował właśnie jakiegoś pasażera i pożarł jego organy wewnętrzne ?
- Jeśli chcesz ich zwrócić przeciwko mnie, to wybrałeś naprawdę prymitywny sposób - Loq-Kro-Gar, nadal nieruchomy niczym posąg, w końcu odpowiedział imperialnemu.
- Doprawdy ?! - Gerhard nachylił się nad klęczącym jaszczurem, a jego głos zmienił się w ułamku sekundy - A znasz jakieś lepsze ? Oprócz szlachtowania i zjadania ludzi, oczywiście. Twoja mała gierka mnie męczy, jaszczurze. Jesteś niczym irytujący komar, którego nie mogę zmiażdżyć. To znaczy, na razie. Przed nami półfinały, kto wie, może już niedługo staniemy do upragnionego pojedynku ?
- Oby - wysyczał jaszczur, przymykając gadzie powieki.
Gdzieś w głębi korytarza rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranego szampana, po którym nastąpiły śmiechy i radosne okrzyki.
- O cho, już zaczęli imprezę - Gerhard wyprostował się - Jeśli pozwolisz, pójdę oblać swoje zwycięstwo.
Zanim jednak zdążył się oddalić, podbiegł do niego zdyszany Kurt.
- Panie ! Panieee.... - Urwał w połowie, widząc potężnego jaszczura klęczącego obok.
- O co chodzi, żołnierzu ? - Spytał Khornita.
- Ekhem... To znaczy... Panie Eirenstern - Ton głosu Kurta ze służalczego przeszedł na żołnierski - Książę Mórz kazał zawiadomić Pana o nowym rozlosowaniu walk !
Gerhard i Loq- Kro -Gar spojrzeli na siebie. I chociaż było to spojrzenie przelotne, to wyraźnie dało się wyczuć napięcie między nimi.
- Będziesz walczył z Inżynierem Bothanem !
Khornita wypuścił powietrze.
- No cóż, jaszczurko - Gerhard ostatni raz zwrócił się do zimnokrwistego - Następnym razem. Oczywiście zakładając, że wampir cię nie usiecze...
Gerhard odszedł w kierunku swego ulubionego pubu, w którym już trwała impreza. Kurt, po chwili ociągania, pobiegł za nim.
- Panie ! - Wydyszał, kiedy już go dogonił - Starałem się nie zdradzić przy jaszczurze...
- On i tak już wie, że mi służysz - Eirenstern przerwał mu w pół słowa - Lepiej miej się na baczności.
Kultysta zbladł wyraźnie, oglądając się na siedzącego przed totemami Loq-Kro-Gara.
- W każdym razie - Kurt kontynuował, gdy odzyskał rezun - Książę Mórz nakazał również przybyć wszystkim zawodnikom na spotkanie z nim.
- Doprawdy ? - Gerhard uniósł pytająco brwi - Kiedy ?
- Jutro przed południem.
- No cóż, postaram się wytrzeźwieć to tego czasu, he, he. A teraz, na piwo !
- I to i to - Odpowiedział na zadane mu przed chwilą pytanie - Wiesz, z tym składaniem czaszek w ofierze to bardziej taka metafora jest.
Jaszczur nie wiedział, czy Eirenstern sobie z niego kpił. I w gruncie rzeczy niewiele go to obchodziło. Zamiast odpowiedzieć, milczał wpatrzony w totemy przed sobą. Tłumek gapiów również ucichł, jawnie i bezczelnie podsłuchując.
- To serce, które z takim apetytem właśnie zjadłeś, należało, jak mniemam, do Konrada ?
Konrad był nieszczęsnym kultystą, który wpadł jaszczurowi w szpony kilkanaście godzin wcześniej. Oczywiście gapiowie nie mieli prawa o tym wiedzieć, więc wymienili tylko przerażone spojrzenia. Czyżby Saurus zamordował właśnie jakiegoś pasażera i pożarł jego organy wewnętrzne ?
- Jeśli chcesz ich zwrócić przeciwko mnie, to wybrałeś naprawdę prymitywny sposób - Loq-Kro-Gar, nadal nieruchomy niczym posąg, w końcu odpowiedział imperialnemu.
- Doprawdy ?! - Gerhard nachylił się nad klęczącym jaszczurem, a jego głos zmienił się w ułamku sekundy - A znasz jakieś lepsze ? Oprócz szlachtowania i zjadania ludzi, oczywiście. Twoja mała gierka mnie męczy, jaszczurze. Jesteś niczym irytujący komar, którego nie mogę zmiażdżyć. To znaczy, na razie. Przed nami półfinały, kto wie, może już niedługo staniemy do upragnionego pojedynku ?
- Oby - wysyczał jaszczur, przymykając gadzie powieki.
Gdzieś w głębi korytarza rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranego szampana, po którym nastąpiły śmiechy i radosne okrzyki.
- O cho, już zaczęli imprezę - Gerhard wyprostował się - Jeśli pozwolisz, pójdę oblać swoje zwycięstwo.
Zanim jednak zdążył się oddalić, podbiegł do niego zdyszany Kurt.
- Panie ! Panieee.... - Urwał w połowie, widząc potężnego jaszczura klęczącego obok.
- O co chodzi, żołnierzu ? - Spytał Khornita.
- Ekhem... To znaczy... Panie Eirenstern - Ton głosu Kurta ze służalczego przeszedł na żołnierski - Książę Mórz kazał zawiadomić Pana o nowym rozlosowaniu walk !
Gerhard i Loq- Kro -Gar spojrzeli na siebie. I chociaż było to spojrzenie przelotne, to wyraźnie dało się wyczuć napięcie między nimi.
- Będziesz walczył z Inżynierem Bothanem !
Khornita wypuścił powietrze.
- No cóż, jaszczurko - Gerhard ostatni raz zwrócił się do zimnokrwistego - Następnym razem. Oczywiście zakładając, że wampir cię nie usiecze...
Gerhard odszedł w kierunku swego ulubionego pubu, w którym już trwała impreza. Kurt, po chwili ociągania, pobiegł za nim.
- Panie ! - Wydyszał, kiedy już go dogonił - Starałem się nie zdradzić przy jaszczurze...
- On i tak już wie, że mi służysz - Eirenstern przerwał mu w pół słowa - Lepiej miej się na baczności.
Kultysta zbladł wyraźnie, oglądając się na siedzącego przed totemami Loq-Kro-Gara.
- W każdym razie - Kurt kontynuował, gdy odzyskał rezun - Książę Mórz nakazał również przybyć wszystkim zawodnikom na spotkanie z nim.
- Doprawdy ? - Gerhard uniósł pytająco brwi - Kiedy ?
- Jutro przed południem.
- No cóż, postaram się wytrzeźwieć to tego czasu, he, he. A teraz, na piwo !
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Bothan i jego czeladnicy:Mulfgar ,Brokki ,Manor i Fland szli przez główny hol Gargantuana ,kiedy podbiegł do nich zdyszany żołnierz w niebieskiej liberii i wydyszał
-Inżynier McArmstrong?!-
-Mistrz Inżynier McArmstrong ,zapyziała człeczyno!- warknął Fland ,jednak Bothan uspokoił go gestem reki.
-W każdym bądz razie...- kontynuował żołnierz -Będzie pan walczył z zawodnikiem Gerhardem Eirensternem! A jaszczuroczłek z tym dziwnym gościem ,co nie wychodzi z kajuty!-
-Zostało nas tylko czterech?! Jak ten czas leci...- westchnął McArmstrong
-Muszę również poinformować o strawiącej zabawie na którą proszeni są zawodnicy oraz jutrzejszym spotkaniu z Księciem Mórz!-
-A kiedy jutro księżunio chce mnie wiedzieć?!-
-Tuż przed południem!-
-Godzina chłopcze!-
-Eee... przedpołudniowa!-
-Dobra! Głupcze!-
Posłaniec obrócił się i szybkim krokiem odszedł dalej.
-Spotkanie... pewnie znowu chce nam odbierać broń! A niech tylko spóbuje to wsadzę mu tą umowę w żydź!-
Mulfgar mruknął -Pewnie będą pozostali trzej zawodnicy... -
-Słuszna uwaga! Pokaże im ,że ród McArmstrongów nie bierze udziału w zawodach ot tak dla rozrywki! Przygotujcie mój klanowy pancerz! Włoże go odświętnie! A teraz chodźmy się napić!- wykrzyknął Bothan i ruszył korytarzem ,a tuż za nim podażyli jego uczniowie.
-Ej ,Manor!- szepnął Brokki do towarzysza -To mistrz nie walczy tu dla zabawy i rozruszania starych kości?!
-Oj głupcze... jest jeszcze złoto i rozsławienie nazwiska McArmstrong...-
-Inżynier McArmstrong?!-
-Mistrz Inżynier McArmstrong ,zapyziała człeczyno!- warknął Fland ,jednak Bothan uspokoił go gestem reki.
-W każdym bądz razie...- kontynuował żołnierz -Będzie pan walczył z zawodnikiem Gerhardem Eirensternem! A jaszczuroczłek z tym dziwnym gościem ,co nie wychodzi z kajuty!-
-Zostało nas tylko czterech?! Jak ten czas leci...- westchnął McArmstrong
-Muszę również poinformować o strawiącej zabawie na którą proszeni są zawodnicy oraz jutrzejszym spotkaniu z Księciem Mórz!-
-A kiedy jutro księżunio chce mnie wiedzieć?!-
-Tuż przed południem!-
-Godzina chłopcze!-
-Eee... przedpołudniowa!-
-Dobra! Głupcze!-
Posłaniec obrócił się i szybkim krokiem odszedł dalej.
-Spotkanie... pewnie znowu chce nam odbierać broń! A niech tylko spóbuje to wsadzę mu tą umowę w żydź!-
Mulfgar mruknął -Pewnie będą pozostali trzej zawodnicy... -
-Słuszna uwaga! Pokaże im ,że ród McArmstrongów nie bierze udziału w zawodach ot tak dla rozrywki! Przygotujcie mój klanowy pancerz! Włoże go odświętnie! A teraz chodźmy się napić!- wykrzyknął Bothan i ruszył korytarzem ,a tuż za nim podażyli jego uczniowie.
-Ej ,Manor!- szepnął Brokki do towarzysza -To mistrz nie walczy tu dla zabawy i rozruszania starych kości?!
-Oj głupcze... jest jeszcze złoto i rozsławienie nazwiska McArmstrong...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Gdy Gerhard odszedł, Loq-Kro-Gar odczekał chwilę, po czym wstał i udał się na salę bankietową. Towarzystwo było już mocno znieczulone i zupelnie nie zwracało na niego uwagi, jedynie Eirenstern uniósł kielich w górę w kpiącym geście. Jaszczur zignorował go i podszedł do tablicy obwieszczającej skład kolejnych walk. Rzeczywiście jego imię widniało obok wampira. Loq-Kro-Gar uznał to za znak od Przedwiecznych-polowanie na kapitana musiało zaczekać, gdyż w pierwszej kolejności należało dopełnić obowiązku.
Saurus opuścił salę balową. W drodze na górny pokład usiłował podsumować informacje o Ludwigu.
Jego przeciwnik był wampirem od niedawna i choć bystry i niebezpieczny, z pewnością to nie on stał za całą tą aferą z Strzaskanymi. Tożsamość jego mocodawców pozostawała tajemnicą, nie znał też powodu, dla którego wampir podjął się tego zadania. Ludwig wyraźnie nie był wtajemniczony w zamiary swych panów, ktoś się nim posługiwał jak narzędziem. Może gdyby nie był wampirem saurus mógł próbować go przekonać do wycofania się, lecz sługa Przedwiecznych nie mógł pozwolić, by jakikolwiek wampir opuścił Arenę żywy.
Tak rozmyślając wyszedł na pokład. Noc zalewała ocean atramentowym płaszczem, jedynie kolorowe lampy sygnalizacyjne pozwalały na odszukanie innych statków w ciemności. Lekki powiew wiatru przynosił orzeźwienie.
Jest tylko ofiarą wydarzeń, półświadomym narzędziem.-pomyślał Loq-Kro-Gar-Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej?
Zaniedbałem swoją misję. Pozwoliłem, by głód polowania zaburzył moją ocenę sytuacji. By pokonać wampira będę potrzebował pełnej koncentracji. Będzie trudniej niż z Duriathem...
Loq-Kro-Gar poczuł nagle, że coś spływa mu po pysku, na języku wyczuł metaliczny posmak. Wytarł dłonią pysk i zdumiał się. Krew. Z nosa i paszczy zaczęła sączyć się krew, a jego ciało targnęło bólem. Zachwiał się, musiał przytrzymać się masztu by nie upaść. Czuł się jakby ktoś wlał mu w żyły płynny żar.
Co się ze mną dzieje?-pomyślał przerażony.
***
Anna leżała na łóżku, przewracając kolejną stronicę starej księgi. Miała na sobie króciutki szlafroczek z jedwabiu, który niemal zupełnie niczego nie zakrywał. Ludwig musiał przyznać, że wyglądała w nim szalenie zachęcająco. Lhamianka westchnęła, odłożyła książkę zawierającą liczne ilustracje gadów na łóżko i spojrzała na siedzącego przy biórku towarzysza.
-Ile jeszcze muszę śleczeć nad tymi zakurzonymi tomiskami?-zapytała nadąsanym głosem.
Wampir udał, że czyta leżące na stole opracowanie. On również miał dosyć naukowych dzieł traktujących o gadziej anatomii, fizjologii i behawioryzmu. Jak na złość jedyne prace na temat jaszczuroludzi napisane były przez różnorakich podróżników, którzy ocaleli z "zielonego piekła", jak to określali i były to mętne opisy mieszkańców Lustrii. Wampiry musiały zadowolić się opracowaniami na temat wielkich jaszczurek, krokodyli, smoków i innych, szerzej znanych gadów.
-Od dłuższego czasu przygotowujemy się do konfrontacji z naszym gadzim znajomym, co dzisiejsze odsłonięcie walk potwierdziło słuszność tego przedsięwzięcia. Wyszukanie słabego punktu saurusa będzie kluczowe do jego pokonania. Ponadto saurusi rodzą się z zapisanym posłuszeństwem wobec slannów. Jeśli uda nam się rozpracować ten schemat...
-Wiem, wiem, powtarzałeś to setki razy.-wampirzyca skrzywiła usta-W tym celu posyłałeś mnie do niego jak jakąś... służkę!-oczy Lhamianki rozbłysły niebezpiecznie.
-Potrafisz namieszać ludziom w głowach, w przenośni i dosłownie.-powiedział Ludwig nieco łagodniejszym tonem. -Potrzebuję twojej pomocy w tym.
Wampir wstał od stołu o podszedł do łoża. Położył dłoń na odsłoniętym ramieniu Anny i pocałował ją w szyję. Lhamianka odwróciła głowę obrażona.
-Cały czas drżałem z niepokoju o twoje bezpieczeństwo. Nawet nie wiesz jak trudno było mi podjąć tą decyzję.-szepnął jej do ucha
Wampirzyca spojrzała na niego krzywo, wciąż zła.
-Kłamca.-mruknęła.
Chwyciła go za poły koszuli i przyciągnęła do siebie. Pocałował ją. Mocno.
Tej nocy nie zmrużyli oka.
***
Obudził się rano. Ból ustąpił zupełnie, jednak Loq-Kro-Gar czuł, że to dopiero początek. Coś złego działo się z nim, czuł to. Atak mógł nastąpić w każdej chwili, a perspektywa zbliżającej się walki czyniła go jeszcze niebezpieczniejszym. Spojrzał jeszcze raz na głębokie ślady pazurów na maszcie, po czym udał się na spotkanie z Księciem Mórz. Miał nadzieję dowiedzieć się więcej o kolejnym etapie Areny.
Saurus opuścił salę balową. W drodze na górny pokład usiłował podsumować informacje o Ludwigu.
Jego przeciwnik był wampirem od niedawna i choć bystry i niebezpieczny, z pewnością to nie on stał za całą tą aferą z Strzaskanymi. Tożsamość jego mocodawców pozostawała tajemnicą, nie znał też powodu, dla którego wampir podjął się tego zadania. Ludwig wyraźnie nie był wtajemniczony w zamiary swych panów, ktoś się nim posługiwał jak narzędziem. Może gdyby nie był wampirem saurus mógł próbować go przekonać do wycofania się, lecz sługa Przedwiecznych nie mógł pozwolić, by jakikolwiek wampir opuścił Arenę żywy.
Tak rozmyślając wyszedł na pokład. Noc zalewała ocean atramentowym płaszczem, jedynie kolorowe lampy sygnalizacyjne pozwalały na odszukanie innych statków w ciemności. Lekki powiew wiatru przynosił orzeźwienie.
Jest tylko ofiarą wydarzeń, półświadomym narzędziem.-pomyślał Loq-Kro-Gar-Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej?
Zaniedbałem swoją misję. Pozwoliłem, by głód polowania zaburzył moją ocenę sytuacji. By pokonać wampira będę potrzebował pełnej koncentracji. Będzie trudniej niż z Duriathem...
Loq-Kro-Gar poczuł nagle, że coś spływa mu po pysku, na języku wyczuł metaliczny posmak. Wytarł dłonią pysk i zdumiał się. Krew. Z nosa i paszczy zaczęła sączyć się krew, a jego ciało targnęło bólem. Zachwiał się, musiał przytrzymać się masztu by nie upaść. Czuł się jakby ktoś wlał mu w żyły płynny żar.
Co się ze mną dzieje?-pomyślał przerażony.
***
Anna leżała na łóżku, przewracając kolejną stronicę starej księgi. Miała na sobie króciutki szlafroczek z jedwabiu, który niemal zupełnie niczego nie zakrywał. Ludwig musiał przyznać, że wyglądała w nim szalenie zachęcająco. Lhamianka westchnęła, odłożyła książkę zawierającą liczne ilustracje gadów na łóżko i spojrzała na siedzącego przy biórku towarzysza.
-Ile jeszcze muszę śleczeć nad tymi zakurzonymi tomiskami?-zapytała nadąsanym głosem.
Wampir udał, że czyta leżące na stole opracowanie. On również miał dosyć naukowych dzieł traktujących o gadziej anatomii, fizjologii i behawioryzmu. Jak na złość jedyne prace na temat jaszczuroludzi napisane były przez różnorakich podróżników, którzy ocaleli z "zielonego piekła", jak to określali i były to mętne opisy mieszkańców Lustrii. Wampiry musiały zadowolić się opracowaniami na temat wielkich jaszczurek, krokodyli, smoków i innych, szerzej znanych gadów.
-Od dłuższego czasu przygotowujemy się do konfrontacji z naszym gadzim znajomym, co dzisiejsze odsłonięcie walk potwierdziło słuszność tego przedsięwzięcia. Wyszukanie słabego punktu saurusa będzie kluczowe do jego pokonania. Ponadto saurusi rodzą się z zapisanym posłuszeństwem wobec slannów. Jeśli uda nam się rozpracować ten schemat...
-Wiem, wiem, powtarzałeś to setki razy.-wampirzyca skrzywiła usta-W tym celu posyłałeś mnie do niego jak jakąś... służkę!-oczy Lhamianki rozbłysły niebezpiecznie.
-Potrafisz namieszać ludziom w głowach, w przenośni i dosłownie.-powiedział Ludwig nieco łagodniejszym tonem. -Potrzebuję twojej pomocy w tym.
Wampir wstał od stołu o podszedł do łoża. Położył dłoń na odsłoniętym ramieniu Anny i pocałował ją w szyję. Lhamianka odwróciła głowę obrażona.
-Cały czas drżałem z niepokoju o twoje bezpieczeństwo. Nawet nie wiesz jak trudno było mi podjąć tą decyzję.-szepnął jej do ucha
Wampirzyca spojrzała na niego krzywo, wciąż zła.
-Kłamca.-mruknęła.
Chwyciła go za poły koszuli i przyciągnęła do siebie. Pocałował ją. Mocno.
Tej nocy nie zmrużyli oka.
***
Obudził się rano. Ból ustąpił zupełnie, jednak Loq-Kro-Gar czuł, że to dopiero początek. Coś złego działo się z nim, czuł to. Atak mógł nastąpić w każdej chwili, a perspektywa zbliżającej się walki czyniła go jeszcze niebezpieczniejszym. Spojrzał jeszcze raz na głębokie ślady pazurów na maszcie, po czym udał się na spotkanie z Księciem Mórz. Miał nadzieję dowiedzieć się więcej o kolejnym etapie Areny.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Marna impreza...- mruknął Manor gapiąc się w dno pustego kufla piwa.
-E tam! Wy krótkobrodzi! Ta orkiestra całkiem nieźle gra!- wykrzyknął Mulfgar siedząc na małym stołeczku zwrócony w stronę muzyków i co chwila sącząc Bugmansa ze srebrnego kielicha.
-Ja bym jednak...hyp... zjadł jeszcze khu... hrhu...drób!- wypuścił z siebie podchmielony Brokki.
-No co jak co! Ale można by komuś obić mordę! To same śmiecie! W końcu to Arena Śmieci! Rozumiecie?! HA! Powiedziałem "śmieci" zaraz "śmierci"! HA HA HA!- wrzasnął cały czerwony na twarzy Fland wymachując kuflem.
-Zamknij gębę ,bo zaraz ja obiję mordę ale tobie! Jesteś pijany w trzy dupy! Tak cię śmieszy możliwa śmierć mistrza?! A może to ja jestem śmieciem?!- warknął milczący dotąd Bothan.
W części sali ,gdzie zasiadły krasnoludy zapadła grobowa cisza ,a orkiestra nagle przerwała grę ,gdy wszyscy goście odsunęli sie krok od dawich.
Mulfgar westchnął i ze srogim wyrazem twarzy machnął ręką ,aby Manor ,który nagle zamilkł siadł i milczał.
-Grajcie! Jakiś problem?!- rzucił do orkiestry i podążył za opuszczającym z beczką piwa pod pachą Bothanem.
-Widzisz ,Mulfgar...- zaczął chłodno Bothan -Poniosło mnie! Ale cóż... zostało tylko czterech zawodników... dwunastu bardziej lub mniej zatwardziałych wojowników poszło do piachu... ale nad czym ja się użalam?! W obliczu tylu trupów ile padło z naszej ręki od tylu lat dwunastka to kropla w kuflu piwa!-
-Ano! Ale jeśli chodzi o bójkę to i tak by nic nie wyszło...- próbował zażartować stary Mulfgar -Raz elfów nie ma! Dwa Książę Jezior obstawił impreze jakimiś człeczynami co to mają "zapewnić spokój"! -
-I jeszcze to spotkanie niedługo... dochodzi świt... a tak wogóle to z kim przyjdzie mi walczyc?! Chyba ktoś nas informował!-
-Taa... zmierzysz się z Gerhardem... to ten czciciel Bordowego Czerepu...-
-Tak wiem... co jak co ,ale zawdzięczamu mu ukatrupienie tego łotra z Imperium!-
-Zabił inkwizytora... ponoć wypruł mu flaki i zjadł jego czaszke... czy jakoś tak!-
-Plany Gildii traktujące o kontroli maszyn przez tkankę nerwową za bezpieczne. Miejmy nadzieję. Ten bandzior śledził nas od Zhufbaru. Na cholerę człeczyną ta technologia! Przecież inżynierowie z Nuln ,czy Altdorfu nie ośmielili by się!
-Myślę ,że to kwestia innej organizacjii ,Mulfgarze... dobra! Idę osuszyć ta beczułkę ,prześpię sie ,załoze pancerz i lecę do naszego gospodarza... wracaj do chłopaków.
-E tam! Wy krótkobrodzi! Ta orkiestra całkiem nieźle gra!- wykrzyknął Mulfgar siedząc na małym stołeczku zwrócony w stronę muzyków i co chwila sącząc Bugmansa ze srebrnego kielicha.
-Ja bym jednak...hyp... zjadł jeszcze khu... hrhu...drób!- wypuścił z siebie podchmielony Brokki.
-No co jak co! Ale można by komuś obić mordę! To same śmiecie! W końcu to Arena Śmieci! Rozumiecie?! HA! Powiedziałem "śmieci" zaraz "śmierci"! HA HA HA!- wrzasnął cały czerwony na twarzy Fland wymachując kuflem.
-Zamknij gębę ,bo zaraz ja obiję mordę ale tobie! Jesteś pijany w trzy dupy! Tak cię śmieszy możliwa śmierć mistrza?! A może to ja jestem śmieciem?!- warknął milczący dotąd Bothan.
W części sali ,gdzie zasiadły krasnoludy zapadła grobowa cisza ,a orkiestra nagle przerwała grę ,gdy wszyscy goście odsunęli sie krok od dawich.
Mulfgar westchnął i ze srogim wyrazem twarzy machnął ręką ,aby Manor ,który nagle zamilkł siadł i milczał.
-Grajcie! Jakiś problem?!- rzucił do orkiestry i podążył za opuszczającym z beczką piwa pod pachą Bothanem.
-Widzisz ,Mulfgar...- zaczął chłodno Bothan -Poniosło mnie! Ale cóż... zostało tylko czterech zawodników... dwunastu bardziej lub mniej zatwardziałych wojowników poszło do piachu... ale nad czym ja się użalam?! W obliczu tylu trupów ile padło z naszej ręki od tylu lat dwunastka to kropla w kuflu piwa!-
-Ano! Ale jeśli chodzi o bójkę to i tak by nic nie wyszło...- próbował zażartować stary Mulfgar -Raz elfów nie ma! Dwa Książę Jezior obstawił impreze jakimiś człeczynami co to mają "zapewnić spokój"! -
-I jeszcze to spotkanie niedługo... dochodzi świt... a tak wogóle to z kim przyjdzie mi walczyc?! Chyba ktoś nas informował!-
-Taa... zmierzysz się z Gerhardem... to ten czciciel Bordowego Czerepu...-
-Tak wiem... co jak co ,ale zawdzięczamu mu ukatrupienie tego łotra z Imperium!-
-Zabił inkwizytora... ponoć wypruł mu flaki i zjadł jego czaszke... czy jakoś tak!-
-Plany Gildii traktujące o kontroli maszyn przez tkankę nerwową za bezpieczne. Miejmy nadzieję. Ten bandzior śledził nas od Zhufbaru. Na cholerę człeczyną ta technologia! Przecież inżynierowie z Nuln ,czy Altdorfu nie ośmielili by się!
-Myślę ,że to kwestia innej organizacjii ,Mulfgarze... dobra! Idę osuszyć ta beczułkę ,prześpię sie ,załoze pancerz i lecę do naszego gospodarza... wracaj do chłopaków.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Po hucznym świętowaniu nastał kolejny dzień, a gdy zegary wybiły godzinę jedenastą każdy pozostający przy życiu zawodnik (oraz Ludwig) został wezwany na umówione spotkanie z Księciem. Mijając śpiących gdzie popadnie ludzi, szarpane wiatrem dekoracje i porozlewane trunki wsiąkające w deski pokładów udali się na czekające na nich łodzie, które następnie zawiozły ich na czoło floty - wprost pod srebrnobiałe burty okrętu Księcia Mórz. Podrygujący na falach pod dziobem błyszczący rycerz z trójzębem na koniku morskim, wydawał się dygać szalupom na powitanie, gdy pomagano przybyłym wspiąć się ponad rzeźbionymi barierkami. Pierwszy na spotkanie dostał się Ludwig. Choć przez gęstą zasłonę ołowianych chmur nie przechodziło zbyt wiele słońca, wampir szczelnie okrywał się rodową peleryną z różą i kapeluszem. Odpicowani na błysk halabardnicy z gwardii Adelhara odprowadzili go gąszczem białych i bogato urządzonych korytarzy pod dwuskrzydłowe drzwi, otwierające się na wielką komnatę zajmującą prawie całą szerokość statku na jego rufie. Następni nadeszli Gerhard i Loq-Kro-Gar, człowiek i jaszczur obrzucając się pełnymi rezerwy spojrzeniami także wstąpili do gabinetu podziwiając liczne przytwierdzone do podłogi i ścian posągi, obrazy bitew morskich oraz różnorakie trofea i dzieła sztuki. Ostatni wkroczył Bothan, który przeciągle ziewnąwszy w progu dołączył do reszty. Po niegdysiejszym włamaniu krasnoludów na "Dumę" załoga solidnie wylegitymowała żyrokopter zanim pozwolono mu na lądowanie.
Jednak Książę jakiś czas nie przychodził, więc każdy usiłował trzymać się jak najdalej od reszty: Bothan zaraz zbliżył się do kilku nakrytych stolików pod ścianą z obrazem polowania na jakąś morską bestię i napełniwszy podany mu przez lokaja kufel rumem zaczął pałaszować pieczysty stek z grzybami marynowanymi w piwie.
- Hem, nic tak nie poprawia apetytu jak porządna popijawa! - rzucił do siebie między kęsami.
Tymczasem Loq-Kro-Gar podszedł do opartego o zacieniony kąt kajuty Ludwiga i zaczął rozmawiać z nim sciszonym głosem. Gerhard zaś podszedł do jednego z gwardzistów, stojących na baczność pod ścianami i zagadnął go o kilka prozaicznych spraw. Potem Eirenstern poszedł na drugą stronę gabinetu, czujnie obserwowany przez saurusa i nalał sobie kielich wina po czym rozejrzał się po komnacie. Oprócz niezaprzeczalnie bogatego wystroju i wysublimowanego gustu, kajuta mogła się pochwalić tym, że wyglądała o wiele przestronniej niż w rzeczywistości była. W centrum jej tylnej części pyszniło się wielkie, trzyboczne biurko ze zdobionego hebanu i wysoki tron za nim, przed meblem leżała zaś sporej wielkości skóra tygrysa o śnieżnobiałej, połyskującej sierści. Dalej wznosiła się pochylona lekko od góry na zewnątrz statku, ściana rufowa którą niemal całkowicie zakrywało pięć wysokich na dwóch mężczyzn okien o złoconych ramach, które zapewniały tu maksymalną dawkę oświetlenia. Przed oknami wznosiła się niska galeryjka, zakończona z lewej strony sosnowymi drzwiami, zza których słychać było kroki kilku osób. Kapitan usiadł na jednym z rozsianych po sali krzeseł i przysunął je bliżej przeszklonego kominka, usiłując nie patrzeć na Lustrijczyka.
Adelhar van der Maaren wkroczył przez uchylone drzwi do swego gabinetu, w towarzystwie jedynie Helstana i szpakowatego oficera z opaską na jednym oku. Zaiste dziwnie było oglądać przybycie gospodarza bez pompatycznego rzędu heroldów i królewskiego stroju. Marienburczyk odziany był jedynie w lamowaną złotem karmazynową kamizelkę i koszulę o falbaniastych mankietach i wydatnej krezie, na którą opadały swobodnie lniane włosy.
- Witam was, drodzy czempioni. Dziękuję za przybycie i tolerowanie mej niepunktualności... - zaczął, siadając na tronie za biurkiem. - Szesnastu śmiałków zgłosiło się do mnie w Erengradzie, szesnastu wzbudzających postrach i szacunek ludzi indywiduów. A z nich wszystkich to wy okazaliści się najlepsi... cóż brawo! - Książę Mórz zaklaskał w dłonie i kontynuował. - Otóż dotarcie do celu naszej wyprawy i tym samym zakończenie Areny Śmierci to teraz kwestia dni, jeżeli nie godzin...
- Słyszę to od dobrych dwóch tygodni! - huknął ze swego krzesła Bothan, plując kroplami rumu. - Zgodnie z paragrafem czwartym, podpunkt piąty (tu wyciągnął jakiś papier zza pasa) kontraktu który podpisałem, mam wygrać słownie: "GÓRĘ" złota bez podatku, jakoś jej nawet nie zobaczyłem, ot co...
- Tak, panie McArmstrong spieszę wyjaśnić. Otóż zmierzamy do pewnego... starożytnego obiektu, gdzie ja... eee ukryłem kiedyś cały ten skarb, wiesz bezpieczeństwo kapitału to klucz, krasnolud to rozumie... I wracając do rzeczy, czy widziałeś kiedyś mgłę na środku oceanu ?
Bothan już chciał wspomnieć o tej z dnia ataku na jego statek ale ugryzł się w język, pozwalając Księciu wskazać przez wielkie okna na ciągnącą się za niewyraźnymi sylwetkami okrętów mgłę.
- To bariera otaczająca ten obiekt, tam właśnie rozegramy półfinały i sam finał. Ale jeśli o nie chodzi to znów zmienimy trochę zasady... - nagle każdy z czworga zawodników z niebywałą intensywnością wpatrzył się w Adelhara.
- Panie van Cooghen, proszę ich wprowadzić. - powiedział do oficera po swojej prawej, który natychmiast wyszedł. Władca Pływów znów zwrócił się do uczestników. - Koniec z udziwnieniami, od teraz walczycie tylko i wyłącznie bronią którą zarejestrowaliści. Pułapki też kazałem zdemontować... Atrakcją kolejnej rundy będzie To!
Gdy tylko Książę Mórz wskazał otwartą dłonią na podwójne drzwi, przeszli przez nie jego dwaj oficerowie. Młodszy blondyn salutując w biegu przewrócił się o próg i padł z trzaskiem na twarz, mała plama krwi rozlała się po białych deskach. Jednooki van Cooghen pokręcił głową i podniósł chłopaka, wyprowadzając go za drzwi oraz machając na kogoś ręką. Do kajuty ceremonialnie wmaszerował dwuszereg gwardzistów w kapeluszach i morionach z wysokimi piórami. Jednak to nie żołnierze van der Maarena przyciągali tyle uwagi. Między nimi maszerowały cztery postacie. Najpierw ustawił się między zawodnikami a Księciem średniego wzrostu mężczyzna okryty szeleszczącą szatą, barwy wypolerowanej stali. U wysadzanego drogimi kamieniami pasa wisiał sztylet o falowanym ostrzu i liczne zwoje oraz skórzane pokrowce, skrywające tajemnicze obiekty o kształcie sztabek złota. Jego twarz skrywał kaptur i żelazna maska, wycięta na podobieństwo uśmiechniętej twarzy z kozią bródką. Postać wydawała się jakby posągiem olanym z czystej stali, co więcej Gerhard przysiągłby że gdy mrugnął maska na chwilę zmieniła wyraz z uśmiechu na szyderczy grymas. Kapitan przetarł oczy i spojrzał na następnego - średniego wzrostu Kislevitę o długich, brązowych włosach i takiż wąsach oraz szlachetnych, jasnych oczach.
Loq-Kro-Gar zdziwił się widząc Jana Andreia w przebogatym kontuszu i ręce opartej na starożytnej szabli.
Trzeci wojownik stał wyprostowany, prezentując szczupłą i wysoką posturę elfa.
Niesamowicie blady leśny elf, o iście książęcej aparycji dzierżył fantazyjnie wykrzywioną włócznię i wyglądający jak gałąź porzucona przez biały dąb elfi łuk. Szmaragd w diademie elfa odbijał światło z kominka, gdy taksował zebranych zimnym spojrzeniem ciemnych oczu.
Czwarty obiekt nie był nawet humanoidem - zawodnicy byli zupełnie zdezorientowani widokiem sporej skrzyni pokrytej zatartymi rycinami, którą taszczyło ośmiu tęgich marynarzy. Drabowie ustawili ją pionowo, krótszym bokiem do ziemi po czym dwóch z nich z trudem zdjęło ciężkie wieko. W świetle mglistego południa zalśniło zaśniedziałe złoto i wyblakłe barwy oraz blisko setka lśniących kamieni. Skrzynia skrywała drugą skrzynię, lecz dwóch z zawodników już wiedziało co to jest i skąd najprawdopodobniej pochodzi.
- Pamiątka z wyprawy do Khemri. - rzucił z uśmiechem Adelhar, po czym nachylił się szepcząc do Helstana. Tylko bytry słuch Ludwiga wyłonił słowa: "...pewien, że potrafisz to kontrolować?". Mag skinął głową, na co Książę dał sygnał swym ludziom, którzy otworzyli wewnętrzną skrzynię. A raczej trumnę, w środku spoczywało zmumifikowane ciało wielkiego wojownika, odziane w złoty pancerz i w skrzyżowancy na piersi rękach dzierżące błyszczący Chopesz oraz barwiony bicz. Nagle w czaszce zapaliło się czerwone światło i z chrzęstem tysiącleci wojownik skoczył na padających na ziemię w ucieczce marynarzy. Jednak pole światła szybko zamknęło mumię w jej sarkofagu i po minucie stukotu i syku bariery nieumarły z powrotem stoczył się do swego leża. Wciąż przestraszeni majtkowie ostrożnie zamknęli obie skrzynie i odeszli na bok. Po tym niecodziennym spektaklu Adelhar van der Maaren zwrócił się powoli do oniemiałych gości.
- Poznajcie magistra Safiana del Torro, szlachetnego Jana Andreia Joachimowicza, jego wysokość księcia Nuadę Srebrną Lancę i.... tego... jak to było... Ramonscenesa IV z Zandri ! - Następna runda będzie walką par! Każdy z was wybierze sobie towarzysza broni z tych tu dzielnych śmiałków i razem staniecie do walki. Żadnych uniedogodnień i pułapek, tylko cztery pary zręcznych rąk i czwórka wojowników, która musi polegać na swym partnerze aby osiągnąć zwycięstwo!
Po podniosłych słowach Księcia zapadła cisza. Nagle przerwało ją odchrząknięcie i zgryźliwe mamrotanie Bothana w Khazalidzie.
- Coś cię niepokoi, panie McArmstrong ? W cyrografie...eee kontrakcie (ha ha), zastrzegłem sobie drobnym druczkiem prawo do zmian w zasadach...
- NIE! To nie to... - ton Bothana, wypłoszył cały entuzjazm z głosu zaskoczonego Księcia Mórz. - Czy naprawdę jeden z tych pachołków musi mi się pałętać pod żyrokopterem kiedy będę masakrował wroga ? Pomysł fajny (więcej bomb na łepka ha!), ale jak dla mnie niepotrzebny.
- Co więc sugerujesz, dostojny długobrody ? - zapytał marienburczyk ignorując pełne wściekłości spojrzenie leśnego elfa.
- Hmpf... A mogę... wziąć jednego z moich czeladników do pilotażu 'Barona'? - i dodał szeptem - skoro znów pewnie nie będę mógł wziąć Mściwej Helgi...
- Właściwie to... możesz... Teoretycznie każdy na tej flocie, kto zgodzi się podpisać nasz jakże straszny kontrakt i ryzykować dla was swą skórę może się zapisać. Jeśli znajdzie się taki szaleniec, to powiadomcie mnie przez swojego kapitana kogo wybraliście... - mówił po namyśleniu uśmiechnięty arystokrata. Wtedy do sali wpadł gwardzista i po salucie krzyknął:
- Wasza Książęca mość! Mgła rzednie! Komandor kazał was powiadomić... - wyrzucił wojskowym tonem.
- Tak już zaraz! A więc teraz jesteście wolni, wszyscy. Jak zwykle wezwiemy najbliższą parę na walkę wcześniej, do tego czasu zażywajcie wywczasu i uroków tego rejsu, albo trenujcie póki możecie... Żegnam was.
Zaraz po wyjściu Adelhara i jego świty, marynarze wynieśli gdzieś sarkofag z Khemri a pozostałą ósemkę gwardia odprowadziła do ich szalup. Po drodze wszyscy obrzucali się nawzajem spojrzeniem i przetrawiali informację o walkach w parach. Cztery trupy zamiast dwóch - pomyślał na głos Gerhard, mijając się z saurusem i nagle Loq-Kro-Gar zamyślił się nad tymi pozornie nic nie znaczącymi słowami w szerszym kontekście - zaraz po spojrzeniu na błyszczące okulary Helstana i uśmieszek Księcia Mórz.
[ Suprised ? Tak jest, panowie. Walka w parach. Możecie wybrać jednego z czwórki dostepnych bohaterów (i zaryzykować jego tajemny bonusik albo wadę) lub stworzyć własną postać, ale tylko z tych już obecnych na flocie (chyba że ktoś wyjaśni nagłe pojwienie się towarzysza w interesujący sposób). W wyborze dostępnych kto pierwszy ten lepszy, a własne postacie podsyłajcie w [załączniku]. ]
Jednak Książę jakiś czas nie przychodził, więc każdy usiłował trzymać się jak najdalej od reszty: Bothan zaraz zbliżył się do kilku nakrytych stolików pod ścianą z obrazem polowania na jakąś morską bestię i napełniwszy podany mu przez lokaja kufel rumem zaczął pałaszować pieczysty stek z grzybami marynowanymi w piwie.
- Hem, nic tak nie poprawia apetytu jak porządna popijawa! - rzucił do siebie między kęsami.
Tymczasem Loq-Kro-Gar podszedł do opartego o zacieniony kąt kajuty Ludwiga i zaczął rozmawiać z nim sciszonym głosem. Gerhard zaś podszedł do jednego z gwardzistów, stojących na baczność pod ścianami i zagadnął go o kilka prozaicznych spraw. Potem Eirenstern poszedł na drugą stronę gabinetu, czujnie obserwowany przez saurusa i nalał sobie kielich wina po czym rozejrzał się po komnacie. Oprócz niezaprzeczalnie bogatego wystroju i wysublimowanego gustu, kajuta mogła się pochwalić tym, że wyglądała o wiele przestronniej niż w rzeczywistości była. W centrum jej tylnej części pyszniło się wielkie, trzyboczne biurko ze zdobionego hebanu i wysoki tron za nim, przed meblem leżała zaś sporej wielkości skóra tygrysa o śnieżnobiałej, połyskującej sierści. Dalej wznosiła się pochylona lekko od góry na zewnątrz statku, ściana rufowa którą niemal całkowicie zakrywało pięć wysokich na dwóch mężczyzn okien o złoconych ramach, które zapewniały tu maksymalną dawkę oświetlenia. Przed oknami wznosiła się niska galeryjka, zakończona z lewej strony sosnowymi drzwiami, zza których słychać było kroki kilku osób. Kapitan usiadł na jednym z rozsianych po sali krzeseł i przysunął je bliżej przeszklonego kominka, usiłując nie patrzeć na Lustrijczyka.
Adelhar van der Maaren wkroczył przez uchylone drzwi do swego gabinetu, w towarzystwie jedynie Helstana i szpakowatego oficera z opaską na jednym oku. Zaiste dziwnie było oglądać przybycie gospodarza bez pompatycznego rzędu heroldów i królewskiego stroju. Marienburczyk odziany był jedynie w lamowaną złotem karmazynową kamizelkę i koszulę o falbaniastych mankietach i wydatnej krezie, na którą opadały swobodnie lniane włosy.
- Witam was, drodzy czempioni. Dziękuję za przybycie i tolerowanie mej niepunktualności... - zaczął, siadając na tronie za biurkiem. - Szesnastu śmiałków zgłosiło się do mnie w Erengradzie, szesnastu wzbudzających postrach i szacunek ludzi indywiduów. A z nich wszystkich to wy okazaliści się najlepsi... cóż brawo! - Książę Mórz zaklaskał w dłonie i kontynuował. - Otóż dotarcie do celu naszej wyprawy i tym samym zakończenie Areny Śmierci to teraz kwestia dni, jeżeli nie godzin...
- Słyszę to od dobrych dwóch tygodni! - huknął ze swego krzesła Bothan, plując kroplami rumu. - Zgodnie z paragrafem czwartym, podpunkt piąty (tu wyciągnął jakiś papier zza pasa) kontraktu który podpisałem, mam wygrać słownie: "GÓRĘ" złota bez podatku, jakoś jej nawet nie zobaczyłem, ot co...
- Tak, panie McArmstrong spieszę wyjaśnić. Otóż zmierzamy do pewnego... starożytnego obiektu, gdzie ja... eee ukryłem kiedyś cały ten skarb, wiesz bezpieczeństwo kapitału to klucz, krasnolud to rozumie... I wracając do rzeczy, czy widziałeś kiedyś mgłę na środku oceanu ?
Bothan już chciał wspomnieć o tej z dnia ataku na jego statek ale ugryzł się w język, pozwalając Księciu wskazać przez wielkie okna na ciągnącą się za niewyraźnymi sylwetkami okrętów mgłę.
- To bariera otaczająca ten obiekt, tam właśnie rozegramy półfinały i sam finał. Ale jeśli o nie chodzi to znów zmienimy trochę zasady... - nagle każdy z czworga zawodników z niebywałą intensywnością wpatrzył się w Adelhara.
- Panie van Cooghen, proszę ich wprowadzić. - powiedział do oficera po swojej prawej, który natychmiast wyszedł. Władca Pływów znów zwrócił się do uczestników. - Koniec z udziwnieniami, od teraz walczycie tylko i wyłącznie bronią którą zarejestrowaliści. Pułapki też kazałem zdemontować... Atrakcją kolejnej rundy będzie To!
Gdy tylko Książę Mórz wskazał otwartą dłonią na podwójne drzwi, przeszli przez nie jego dwaj oficerowie. Młodszy blondyn salutując w biegu przewrócił się o próg i padł z trzaskiem na twarz, mała plama krwi rozlała się po białych deskach. Jednooki van Cooghen pokręcił głową i podniósł chłopaka, wyprowadzając go za drzwi oraz machając na kogoś ręką. Do kajuty ceremonialnie wmaszerował dwuszereg gwardzistów w kapeluszach i morionach z wysokimi piórami. Jednak to nie żołnierze van der Maarena przyciągali tyle uwagi. Między nimi maszerowały cztery postacie. Najpierw ustawił się między zawodnikami a Księciem średniego wzrostu mężczyzna okryty szeleszczącą szatą, barwy wypolerowanej stali. U wysadzanego drogimi kamieniami pasa wisiał sztylet o falowanym ostrzu i liczne zwoje oraz skórzane pokrowce, skrywające tajemnicze obiekty o kształcie sztabek złota. Jego twarz skrywał kaptur i żelazna maska, wycięta na podobieństwo uśmiechniętej twarzy z kozią bródką. Postać wydawała się jakby posągiem olanym z czystej stali, co więcej Gerhard przysiągłby że gdy mrugnął maska na chwilę zmieniła wyraz z uśmiechu na szyderczy grymas. Kapitan przetarł oczy i spojrzał na następnego - średniego wzrostu Kislevitę o długich, brązowych włosach i takiż wąsach oraz szlachetnych, jasnych oczach.
Loq-Kro-Gar zdziwił się widząc Jana Andreia w przebogatym kontuszu i ręce opartej na starożytnej szabli.
Trzeci wojownik stał wyprostowany, prezentując szczupłą i wysoką posturę elfa.
Niesamowicie blady leśny elf, o iście książęcej aparycji dzierżył fantazyjnie wykrzywioną włócznię i wyglądający jak gałąź porzucona przez biały dąb elfi łuk. Szmaragd w diademie elfa odbijał światło z kominka, gdy taksował zebranych zimnym spojrzeniem ciemnych oczu.
Czwarty obiekt nie był nawet humanoidem - zawodnicy byli zupełnie zdezorientowani widokiem sporej skrzyni pokrytej zatartymi rycinami, którą taszczyło ośmiu tęgich marynarzy. Drabowie ustawili ją pionowo, krótszym bokiem do ziemi po czym dwóch z nich z trudem zdjęło ciężkie wieko. W świetle mglistego południa zalśniło zaśniedziałe złoto i wyblakłe barwy oraz blisko setka lśniących kamieni. Skrzynia skrywała drugą skrzynię, lecz dwóch z zawodników już wiedziało co to jest i skąd najprawdopodobniej pochodzi.
- Pamiątka z wyprawy do Khemri. - rzucił z uśmiechem Adelhar, po czym nachylił się szepcząc do Helstana. Tylko bytry słuch Ludwiga wyłonił słowa: "...pewien, że potrafisz to kontrolować?". Mag skinął głową, na co Książę dał sygnał swym ludziom, którzy otworzyli wewnętrzną skrzynię. A raczej trumnę, w środku spoczywało zmumifikowane ciało wielkiego wojownika, odziane w złoty pancerz i w skrzyżowancy na piersi rękach dzierżące błyszczący Chopesz oraz barwiony bicz. Nagle w czaszce zapaliło się czerwone światło i z chrzęstem tysiącleci wojownik skoczył na padających na ziemię w ucieczce marynarzy. Jednak pole światła szybko zamknęło mumię w jej sarkofagu i po minucie stukotu i syku bariery nieumarły z powrotem stoczył się do swego leża. Wciąż przestraszeni majtkowie ostrożnie zamknęli obie skrzynie i odeszli na bok. Po tym niecodziennym spektaklu Adelhar van der Maaren zwrócił się powoli do oniemiałych gości.
- Poznajcie magistra Safiana del Torro, szlachetnego Jana Andreia Joachimowicza, jego wysokość księcia Nuadę Srebrną Lancę i.... tego... jak to było... Ramonscenesa IV z Zandri ! - Następna runda będzie walką par! Każdy z was wybierze sobie towarzysza broni z tych tu dzielnych śmiałków i razem staniecie do walki. Żadnych uniedogodnień i pułapek, tylko cztery pary zręcznych rąk i czwórka wojowników, która musi polegać na swym partnerze aby osiągnąć zwycięstwo!
Po podniosłych słowach Księcia zapadła cisza. Nagle przerwało ją odchrząknięcie i zgryźliwe mamrotanie Bothana w Khazalidzie.
- Coś cię niepokoi, panie McArmstrong ? W cyrografie...eee kontrakcie (ha ha), zastrzegłem sobie drobnym druczkiem prawo do zmian w zasadach...
- NIE! To nie to... - ton Bothana, wypłoszył cały entuzjazm z głosu zaskoczonego Księcia Mórz. - Czy naprawdę jeden z tych pachołków musi mi się pałętać pod żyrokopterem kiedy będę masakrował wroga ? Pomysł fajny (więcej bomb na łepka ha!), ale jak dla mnie niepotrzebny.
- Co więc sugerujesz, dostojny długobrody ? - zapytał marienburczyk ignorując pełne wściekłości spojrzenie leśnego elfa.
- Hmpf... A mogę... wziąć jednego z moich czeladników do pilotażu 'Barona'? - i dodał szeptem - skoro znów pewnie nie będę mógł wziąć Mściwej Helgi...
- Właściwie to... możesz... Teoretycznie każdy na tej flocie, kto zgodzi się podpisać nasz jakże straszny kontrakt i ryzykować dla was swą skórę może się zapisać. Jeśli znajdzie się taki szaleniec, to powiadomcie mnie przez swojego kapitana kogo wybraliście... - mówił po namyśleniu uśmiechnięty arystokrata. Wtedy do sali wpadł gwardzista i po salucie krzyknął:
- Wasza Książęca mość! Mgła rzednie! Komandor kazał was powiadomić... - wyrzucił wojskowym tonem.
- Tak już zaraz! A więc teraz jesteście wolni, wszyscy. Jak zwykle wezwiemy najbliższą parę na walkę wcześniej, do tego czasu zażywajcie wywczasu i uroków tego rejsu, albo trenujcie póki możecie... Żegnam was.
Zaraz po wyjściu Adelhara i jego świty, marynarze wynieśli gdzieś sarkofag z Khemri a pozostałą ósemkę gwardia odprowadziła do ich szalup. Po drodze wszyscy obrzucali się nawzajem spojrzeniem i przetrawiali informację o walkach w parach. Cztery trupy zamiast dwóch - pomyślał na głos Gerhard, mijając się z saurusem i nagle Loq-Kro-Gar zamyślił się nad tymi pozornie nic nie znaczącymi słowami w szerszym kontekście - zaraz po spojrzeniu na błyszczące okulary Helstana i uśmieszek Księcia Mórz.
[ Suprised ? Tak jest, panowie. Walka w parach. Możecie wybrać jednego z czwórki dostepnych bohaterów (i zaryzykować jego tajemny bonusik albo wadę) lub stworzyć własną postać, ale tylko z tych już obecnych na flocie (chyba że ktoś wyjaśni nagłe pojwienie się towarzysza w interesujący sposób). W wyborze dostępnych kto pierwszy ten lepszy, a własne postacie podsyłajcie w [załączniku]. ]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Parę godzin wcześniej;
-Nasz plan się zbliża mój mistrzu-rzekł cicho Irthilius.
Klęczał przed Bellanerem, jego twarz zasłaniała maska.
-Nie możemy pozwolić-kontynuował- aby Loq-Kro-Gar przegrał. Jest naszym sojusznikiem, jego zwycięstwo będzie naszym.
-Będzie trzeba przelać dużo krwi, jeśli zawiedziesz.-głos mistrza z białej wieży był ostry.
-Zregenerowałem się, odzyskałem sprawnośc...
-Ale nie psychiczną, doniesiono mi iż tracisz nad sobą kontrolę, nie jesteś w stanie używać magii...
Żelazna maska która skrywała oszpecone oblicze elfa nie wyrażała niczego, ale w środku Irthilius wrzał od gniewu.
-A więc?-warknął.
-Niech Jaszczur sam zadecyduje.
-Loq-Kro-Garze.
Gad wstał, wybudzony z medytacji.
-Irthilius, skąd ty tu?
-Chce ci pomóc mój jaszczurzy przyjacielu, gdy nadejdzie czas wybierz mnie, będę czekał w komnatach Bellanera...
-Jaki czas, o co ci chodzi?
Ale elf odwrócił się i wyszedł z kajuty.
[Ponowna współpraca Byqu?
PS:Gratuluje pomysłu podwójnych walk, powinno to zdecydowanie ożywić półfinały]
-Nasz plan się zbliża mój mistrzu-rzekł cicho Irthilius.
Klęczał przed Bellanerem, jego twarz zasłaniała maska.
-Nie możemy pozwolić-kontynuował- aby Loq-Kro-Gar przegrał. Jest naszym sojusznikiem, jego zwycięstwo będzie naszym.
-Będzie trzeba przelać dużo krwi, jeśli zawiedziesz.-głos mistrza z białej wieży był ostry.
-Zregenerowałem się, odzyskałem sprawnośc...
-Ale nie psychiczną, doniesiono mi iż tracisz nad sobą kontrolę, nie jesteś w stanie używać magii...
Żelazna maska która skrywała oszpecone oblicze elfa nie wyrażała niczego, ale w środku Irthilius wrzał od gniewu.
-A więc?-warknął.
-Niech Jaszczur sam zadecyduje.
-Loq-Kro-Garze.
Gad wstał, wybudzony z medytacji.
-Irthilius, skąd ty tu?
-Chce ci pomóc mój jaszczurzy przyjacielu, gdy nadejdzie czas wybierz mnie, będę czekał w komnatach Bellanera...
-Jaki czas, o co ci chodzi?
Ale elf odwrócił się i wyszedł z kajuty.
[Ponowna współpraca Byqu?
PS:Gratuluje pomysłu podwójnych walk, powinno to zdecydowanie ożywić półfinały]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[Ha! Fenomenalne
Tworzenie sojusznika jak ma wyglądać?
1.Wysyłamy PM z postacią zrobioną jak zawodnik w pierwszych postach
2.wysyłamy imię ,a Mistrz Gry sam stworzy
3.Wysyłamy krótki opis ,a Mistrz Gry tworzy statystyki itp
?]
Tworzenie sojusznika jak ma wyglądać?
1.Wysyłamy PM z postacią zrobioną jak zawodnik w pierwszych postach
2.wysyłamy imię ,a Mistrz Gry sam stworzy
3.Wysyłamy krótki opis ,a Mistrz Gry tworzy statystyki itp
?]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ @Kordelas - opcja nr 1. Chyba ze bierzesz jednego z 4 przedstawionych, wtedy imę piszesz tu.]
[ Asasyn i Korsarz są też do dyspozycji ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Czerwony Baron lekko wylądował na "Niezatapialnym". Na statku czekała na niego spora świta powitalna. Jego czeladnicy ,Makaisson oraz kilkunastu marynarzy.
Bothan wygramolił się w zbroi z maszyny i warknął
-Dajcie mi Bugmansa bo nie ścierpię!-
Manor wybiegł z tłumu z kuflem i wręczył go inżynierowi ,ktory jednym łykiem osuszył naczynie.
-Sprawa ma się tak!- przemówił do gromady krasnoludów Bothan -Książę Jezior wymodził ,że będą nam towarzyszyli inni wojownicy! Zaproponował czwórkę swoich siepaczy!
-Cooo?! Przecież pan lata żyrokopterem!- wykrzyknął Brokki ,po czym podniosła sie wrzawa.
-Ależ ktuż manim ci towarzisić?!- zapytał Malakai
-To tak! Słuchajcie kogo zaproponował! Mam od wyboru...- wykrzyknął i zaczął wyliczać na palcach.
-Wióry z pustyni zamknięte w złoconym sarkofagu!!!- parsknął po czym wszystkie krasnoludy zaśmiały się donoście.
-Zgódz się! Sarkofag się przyda! HA HA HA!- wrzasnął Gottri Getrirrson po czym jeszcze bardziej gromada się roześmiała.
-Słuchajcie dalej!- krzyknął wśród śmiechów Bothan
-Arabiańczyka!- i znów cała załoga parsknęła
-Przecież to abstynenci!!!- wykrzyknął Manor -Toż to obraza! HE HE!- wyrzucił z siebie ,po czym niektórzy zaczęli podtrzymywać się nawzajem ,aby nie upaść ze śmiechu
-Czekajcie! Tu nie ma się z czego śmiać! Zaproponowano kislevitę!- rzekł ,po czym cała załoga uspokoiłą się na chwilę i poważnie zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami i bimbrze z Kislevu i twardych głowach tego ludu.
-Jest ktoś jeszcze?!- wykrzyknął Manor
-Ho! Najlepsze zostawiłem na koniec! Zaproponowano mi... uwaga...
Cała załoga wstrzymała oddech
-ELFA!!!-
Cała załoga ryknęła śmiechem! Żaden z obecnych nie mógł się pwostrzymać i nawet doszło do tego ,że w eufori niektórzy zaczęli sie krztusić. Nie brakowało Zabójców leżących na pokładzie tarzajac sie ze śmiechu. Wrzaski ,chichoty ,śmiechy nie miały końca ,aż do późnego wieczora cały statek obiegał żart na ten sam temat.
Bothan siedział z Mulfgarem i Makaissonem w kantynie ,popijajac piwo w ciszy.
-Nagle Malakai przemówił -Słucjajcie! "Kogfo Botham weśmie na walkem?"
Pozostała dwójka uśmiechnęła się i odparli razem -Elfiaka!-
-No dobrze! Pożarkowaliśmy ,ale kogoś muszę zabrać!-
-To chyba logiczne ,że pójdę ja! Nawet nie śmiej zaprzeczac ,bo mnie obrazisz!- westchnął Mulfgar
-Nie... nie tym razem...- odparł ,gdy Mulfgar zrobił srogą minę ,po czym dodał -Jeśli odejdę do krain przodków musisz zająć się dokumentami Gildii i czeladnikami!
-Tom jam pójdem! Toż będziem zabawam! Mogę wzionść ze sobą Niezatapialnego!!!- wykrzyknął Makaisson.
-Tak! To dobry pomysł Malakaiu ,ale kapitanom nie wolno walczyć.
-No to kogo?!- zapytał niecierpliwe Mulfgar.
-Zapraszam bosmanie!!!- wykrzyknał Bothan ,po czym do stolika podszedł Gottri Getrirrson
-O co chodzi ,panie Bothan? Robota czeka!
-Kiedy ostatnio latałeś żyrokopterem?!-
Idiotyczne pytanie! Codziennie nim latam! Znam go jak własna brodę!
-To wspaniale! Dam ci szansę odejść honorową śmiercią w boju...-
[Ja już wybrałem ]
Bothan wygramolił się w zbroi z maszyny i warknął
-Dajcie mi Bugmansa bo nie ścierpię!-
Manor wybiegł z tłumu z kuflem i wręczył go inżynierowi ,ktory jednym łykiem osuszył naczynie.
-Sprawa ma się tak!- przemówił do gromady krasnoludów Bothan -Książę Jezior wymodził ,że będą nam towarzyszyli inni wojownicy! Zaproponował czwórkę swoich siepaczy!
-Cooo?! Przecież pan lata żyrokopterem!- wykrzyknął Brokki ,po czym podniosła sie wrzawa.
-Ależ ktuż manim ci towarzisić?!- zapytał Malakai
-To tak! Słuchajcie kogo zaproponował! Mam od wyboru...- wykrzyknął i zaczął wyliczać na palcach.
-Wióry z pustyni zamknięte w złoconym sarkofagu!!!- parsknął po czym wszystkie krasnoludy zaśmiały się donoście.
-Zgódz się! Sarkofag się przyda! HA HA HA!- wrzasnął Gottri Getrirrson po czym jeszcze bardziej gromada się roześmiała.
-Słuchajcie dalej!- krzyknął wśród śmiechów Bothan
-Arabiańczyka!- i znów cała załoga parsknęła
-Przecież to abstynenci!!!- wykrzyknął Manor -Toż to obraza! HE HE!- wyrzucił z siebie ,po czym niektórzy zaczęli podtrzymywać się nawzajem ,aby nie upaść ze śmiechu
-Czekajcie! Tu nie ma się z czego śmiać! Zaproponowano kislevitę!- rzekł ,po czym cała załoga uspokoiłą się na chwilę i poważnie zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami i bimbrze z Kislevu i twardych głowach tego ludu.
-Jest ktoś jeszcze?!- wykrzyknął Manor
-Ho! Najlepsze zostawiłem na koniec! Zaproponowano mi... uwaga...
Cała załoga wstrzymała oddech
-ELFA!!!-
Cała załoga ryknęła śmiechem! Żaden z obecnych nie mógł się pwostrzymać i nawet doszło do tego ,że w eufori niektórzy zaczęli sie krztusić. Nie brakowało Zabójców leżących na pokładzie tarzajac sie ze śmiechu. Wrzaski ,chichoty ,śmiechy nie miały końca ,aż do późnego wieczora cały statek obiegał żart na ten sam temat.
Bothan siedział z Mulfgarem i Makaissonem w kantynie ,popijajac piwo w ciszy.
-Nagle Malakai przemówił -Słucjajcie! "Kogfo Botham weśmie na walkem?"
Pozostała dwójka uśmiechnęła się i odparli razem -Elfiaka!-
-No dobrze! Pożarkowaliśmy ,ale kogoś muszę zabrać!-
-To chyba logiczne ,że pójdę ja! Nawet nie śmiej zaprzeczac ,bo mnie obrazisz!- westchnął Mulfgar
-Nie... nie tym razem...- odparł ,gdy Mulfgar zrobił srogą minę ,po czym dodał -Jeśli odejdę do krain przodków musisz zająć się dokumentami Gildii i czeladnikami!
-Tom jam pójdem! Toż będziem zabawam! Mogę wzionść ze sobą Niezatapialnego!!!- wykrzyknął Makaisson.
-Tak! To dobry pomysł Malakaiu ,ale kapitanom nie wolno walczyć.
-No to kogo?!- zapytał niecierpliwe Mulfgar.
-Zapraszam bosmanie!!!- wykrzyknał Bothan ,po czym do stolika podszedł Gottri Getrirrson
-O co chodzi ,panie Bothan? Robota czeka!
-Kiedy ostatnio latałeś żyrokopterem?!-
Idiotyczne pytanie! Codziennie nim latam! Znam go jak własna brodę!
-To wspaniale! Dam ci szansę odejść honorową śmiercią w boju...-
[Ja już wybrałem ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Loq-Kro-Gar wracał ze spotkania, wciąż mając w głowie słowa Księcia Mórz. Weteran blizn rozważał każdy wyraz, każdy gest Aldehara, lecz przede wszystkim stanął przed wyborem, od którego zależało jego życie- komu zaufa i z kim stanie ramię w ramię. Inni dyskutowali na ten sam temat, a krasnoludy wciąż przerzucali się żartami o "Księciu Srebrnej Pycie". Saurus spojrzał ku niebiosom w prośbie do Przedwiecznych o pomoc. A bogowie odpowiedzieli.
-Witaj. Cieszę się, że cię widzę.-rzekł Loq-Kro-Gar
Rozmówca zdjął maskę, ukazując pokrytą bliznami twarz.
-Ja również przyjacielu.-odrzekł Irthilius.- Wiem po co przybywasz.
Saurus milczał przez chwilę.
-Powiedz, miałeś do czynienia z wampirami?-odezwał się w końcu.
Uśmiech elfa wystarczył mu za odpowiedź.
-Choć, przedstawię cię Gwalchirowi.-powiedział Asur.
-Irthiliusie, na prawdę nie mam czasu poznawać jakiegoś elfiego arystokraty.
-Gwalchir to przyjaciel.-uspokoił saurusa- I nie jest elfem. Pomoże nam w najbliższym starciu.
-Witaj. Cieszę się, że cię widzę.-rzekł Loq-Kro-Gar
Rozmówca zdjął maskę, ukazując pokrytą bliznami twarz.
-Ja również przyjacielu.-odrzekł Irthilius.- Wiem po co przybywasz.
Saurus milczał przez chwilę.
-Powiedz, miałeś do czynienia z wampirami?-odezwał się w końcu.
Uśmiech elfa wystarczył mu za odpowiedź.
-Choć, przedstawię cię Gwalchirowi.-powiedział Asur.
-Irthiliusie, na prawdę nie mam czasu poznawać jakiegoś elfiego arystokraty.
-Gwalchir to przyjaciel.-uspokoił saurusa- I nie jest elfem. Pomoże nam w najbliższym starciu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Gerhard szedł przez pokład "Dumy Driftmaarku", myśląc intensywnie nad ostatnimi wydarzeniami. Decyzja Księcia Mórz o rozegraniu półfinałów w parach była o tyle zadziwiająca, co interesująca. Wprawdzie Gerhard nie lubił ani nie chciał dzielić się chwałą z nikim innym, ale jeżeli musiał, miał zamiar dokonać jak najlepszego wybory potencjalnego sojusznika.
Wsiadając do łodzi płynącej na "Gargantuana", usłyszał charakterystyczny ryk krasnoludzkiego żyrokoptera. To Bothan wracał na "Niezatapialnego"
- Cholera, zapomniałem, że pokurcz ma żyrokopter... - Mruknął sam do siebie.
-Mówiłeś coś, panie ? - Spocony majtek, wiosłujący ile sił w rękach, spojrzał się pytająca na khornitę.
- Nie. Szybciej machaj tymi łapami, śpieszy mi się !
***
Gerhard szedł w stronę pubu na "Gargantuanie". Już podjął decyzję, teraz wystarczało zakomunikować to jego przyszłemu towarzyszowi broni.
W barze przesiadywało już kilku mniej lub bardziej trzeźwych klientów, chociaż dochodziła dopiero trzecia po południu. Gerhard rozejrzał się uważnie po lekko zadymionym pomieszczeniu. Po chwili intensywnego wytężania wzroku, nareszcie go dostrzegł.
Jan Andrei Joachimowicz siedział samotnie przy niewielkim stoliku, na którym stała upita w jednej trzeciej butelka wódki. Kislevita pił sam.
Eirenstern zbliżył się powoli, omijając pijanych szlachciców i ignorując gorączkowe, przyciszone szepty, którymi zebrani komentowali jego przybycie.
- Można się dosiąść ? - Zagadał pułkownika.
Jan podniósł swe jasne oczy na khornitę.
- A siadaj.
Gerhard usiadł. Joachimowicz, po chwili wahania, przysunął drugi kieliszek w stronę nowoprzybyłego i nalał wódki jemu i sobie. Po chwili podniósł naczynie w jakimś niemym toaście i wypił zawartość jednym haustem. Gerhard uczynił to samo.
- Pewnie domyślasz się, po co tu przyszedłem ? - Eirenstern zaczął, obserwując, jak kislevita nalewa drugą kolejkę.
- Da. Tylko troll by się nie połapał - Jan uśmiechnął się krzywo - Chcesz, żebym stanął u twego boku na piaskach Areny.
Khornita krótko skinął głową i stuknął się z nim kieliszkiem. Wypili, zakąsili i wrócili do rozmowy.
- Jaka będzie więc twoja odpowiedź ?
- Akurat w tej sytuacji, nie mam nic do gadania, mój chaotyczny przyjacielu - Kislevita odchylił się do tyłu na krześle, taksując Gerharda swymi jasnymi oczyma - Uczyniłem obietnicę przed Księciem Mórz i muszę się z niej wywiązać. Mogę ci zadać pytanie ?
- Wal.
- Czemu wybrałeś akurat mnie ? Wiesz, miałeś do wyboru kilku innych zabijaków, jednego nawet nieumarłego. Mogłeś przecież nawet wziąć jednego ze swoich przyjaciół, z którymi spotykasz się w opuszczonej ładowni kilka razy w tygodniu...
Eirenstern zmrużył oczy. Ten skurwysyn Loq-Kro-Gar musiał mu powiedzieć kulcie ! Albo, co gorsza, dowiedział się samemu. Trzeba będzie bardziej uważać w przyszłości.
- Już raz walczyliśmy ramię w ramię - Khornita zachował kamienną twarz - Wtedy, na statku piratów, pamiętasz ? Widziałem cię w akcji i wiem, że mogę na tobie polegać. No i nosisz ten dziwny miecz, co rozcina ludzi niby gorący nóż masło. Jesteś wyjątkowo groźnym sukinsynem, chociaż nie wyglądasz na takiego na pierwszy rzut oka.
Kislevita znowu się uśmiechnął, tym razem trochę szerzej.
- No proszę, doceniasz moje umiejętności bitewne i oddanie kompanom. A już myślałem, że przybiegłeś tu tylko dlatego, że już raz wygrałem Arenę Śmierci.
Eirenstern aż rozwarł usta w geście bezgranicznego zdziwienia. On ?! Wygrał Arenę ?! Kiedy ?! Jakim cudem ?
- Ha ! - Zaśmiał się Jan - Czyli jednak nie wiedziałeś ? Szkoda, że nie widzisz swojej miny.
Po tych słowach rozlał resztkę wódki do kieliszków, wziął swój w wstał. Gerhard, nadal lekko zdezorientowany, także powstał.
- Gerhardzie Eirenstern, jesteś skurwysyn, zdrajca i sługa chaosu, ale słowo szlachcica to świętość. Będziem razem walczyć na Arenie. Na pohybel naszym wrogom !
Khornita wypił wódkę i uścisnął podaną mu przez kislevitę dłoń. Zapowiadała się ciekawa wpółpraca.
Wsiadając do łodzi płynącej na "Gargantuana", usłyszał charakterystyczny ryk krasnoludzkiego żyrokoptera. To Bothan wracał na "Niezatapialnego"
- Cholera, zapomniałem, że pokurcz ma żyrokopter... - Mruknął sam do siebie.
-Mówiłeś coś, panie ? - Spocony majtek, wiosłujący ile sił w rękach, spojrzał się pytająca na khornitę.
- Nie. Szybciej machaj tymi łapami, śpieszy mi się !
***
Gerhard szedł w stronę pubu na "Gargantuanie". Już podjął decyzję, teraz wystarczało zakomunikować to jego przyszłemu towarzyszowi broni.
W barze przesiadywało już kilku mniej lub bardziej trzeźwych klientów, chociaż dochodziła dopiero trzecia po południu. Gerhard rozejrzał się uważnie po lekko zadymionym pomieszczeniu. Po chwili intensywnego wytężania wzroku, nareszcie go dostrzegł.
Jan Andrei Joachimowicz siedział samotnie przy niewielkim stoliku, na którym stała upita w jednej trzeciej butelka wódki. Kislevita pił sam.
Eirenstern zbliżył się powoli, omijając pijanych szlachciców i ignorując gorączkowe, przyciszone szepty, którymi zebrani komentowali jego przybycie.
- Można się dosiąść ? - Zagadał pułkownika.
Jan podniósł swe jasne oczy na khornitę.
- A siadaj.
Gerhard usiadł. Joachimowicz, po chwili wahania, przysunął drugi kieliszek w stronę nowoprzybyłego i nalał wódki jemu i sobie. Po chwili podniósł naczynie w jakimś niemym toaście i wypił zawartość jednym haustem. Gerhard uczynił to samo.
- Pewnie domyślasz się, po co tu przyszedłem ? - Eirenstern zaczął, obserwując, jak kislevita nalewa drugą kolejkę.
- Da. Tylko troll by się nie połapał - Jan uśmiechnął się krzywo - Chcesz, żebym stanął u twego boku na piaskach Areny.
Khornita krótko skinął głową i stuknął się z nim kieliszkiem. Wypili, zakąsili i wrócili do rozmowy.
- Jaka będzie więc twoja odpowiedź ?
- Akurat w tej sytuacji, nie mam nic do gadania, mój chaotyczny przyjacielu - Kislevita odchylił się do tyłu na krześle, taksując Gerharda swymi jasnymi oczyma - Uczyniłem obietnicę przed Księciem Mórz i muszę się z niej wywiązać. Mogę ci zadać pytanie ?
- Wal.
- Czemu wybrałeś akurat mnie ? Wiesz, miałeś do wyboru kilku innych zabijaków, jednego nawet nieumarłego. Mogłeś przecież nawet wziąć jednego ze swoich przyjaciół, z którymi spotykasz się w opuszczonej ładowni kilka razy w tygodniu...
Eirenstern zmrużył oczy. Ten skurwysyn Loq-Kro-Gar musiał mu powiedzieć kulcie ! Albo, co gorsza, dowiedział się samemu. Trzeba będzie bardziej uważać w przyszłości.
- Już raz walczyliśmy ramię w ramię - Khornita zachował kamienną twarz - Wtedy, na statku piratów, pamiętasz ? Widziałem cię w akcji i wiem, że mogę na tobie polegać. No i nosisz ten dziwny miecz, co rozcina ludzi niby gorący nóż masło. Jesteś wyjątkowo groźnym sukinsynem, chociaż nie wyglądasz na takiego na pierwszy rzut oka.
Kislevita znowu się uśmiechnął, tym razem trochę szerzej.
- No proszę, doceniasz moje umiejętności bitewne i oddanie kompanom. A już myślałem, że przybiegłeś tu tylko dlatego, że już raz wygrałem Arenę Śmierci.
Eirenstern aż rozwarł usta w geście bezgranicznego zdziwienia. On ?! Wygrał Arenę ?! Kiedy ?! Jakim cudem ?
- Ha ! - Zaśmiał się Jan - Czyli jednak nie wiedziałeś ? Szkoda, że nie widzisz swojej miny.
Po tych słowach rozlał resztkę wódki do kieliszków, wziął swój w wstał. Gerhard, nadal lekko zdezorientowany, także powstał.
- Gerhardzie Eirenstern, jesteś skurwysyn, zdrajca i sługa chaosu, ale słowo szlachcica to świętość. Będziem razem walczyć na Arenie. Na pohybel naszym wrogom !
Khornita wypił wódkę i uścisnął podaną mu przez kislevitę dłoń. Zapowiadała się ciekawa wpółpraca.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-Przyjacielu, nie uważasz na otoczenie.
Loq-Kro-Gar spojrzał zaskoczyny na Irthiliusa. Elf niedługo po przybyciu zaokrętował się na pokładzie "Walecznego Serca", gdzie w spokoju mógł wraz z jaszczurem przygotowywać się do nadchodzącego starcia na Arenie. Mistrz miecza zamieszkał w jednej kajucie z weteranem blizn. Teraz zajmowali się przygotowaniem ekwipunku, sprawdzali i oliwili pancerze, ostrzyli broń i wymieniali uwagi na różne tematy. Uwaga, jaką poczynił elf zdziwiła saurusa. Irthilius zamiast wyjaśnić wyjął z torby złotą tablicę, całą pokrytą barwnymi zdobieniami i tajemniczymi glifami. Oczy saurusa rozszeżyły się jeszcze bardziej. Ujął podawaną mu tablicę. Irthilius zauważył, że lewa dłoń jaszczura drży.
-Skąd ją masz?- spytał wreszcie Loq-Kro-Gar.
-Jeden z naszych odnalazł ją w obserwatorium astronoma na "Gargantuanie". Nie wiemy kto ją tam podrzucił, jest bowiem wątpliwe, by to stary astronom miał ją w posiadaniu.-stwierdził Asur.
Saurus nie odpowiedział. Przez chwilę w milczeniu przyglądał się odnalezionej zgubie, po czym odłożył ją na szafkę. Gdy cofał dłoń, ręka mu drgnęła, strącając kadzielnicę. Nim kamienny przedmiot uderzył o podłogę, dłoń elfa pochwyciła ją pewnym chwytem. Loq-Kro-Gar nawet nie zauważył, że Irthilius wstał z miejsca. Jeszcze parę dni temu byłoby to nie do pomyślenia.
Mistrz miecza przyjrzał się uważniej jaszczurowi, wyraźnie zaniepokojony.
-Zaczęło się to niedawno, tuż po walce z krakenem.-powiedział Loq-Kro-Gar na pytające spojrzenie Asura-Podejrzewam, że jego trucizna...
-Pozwól-uciął elf.-Choć jestem teraz niemal pozbawiony magii, proste zaklęcie diagnostyczne nie powinno sprawiać problemu. Potrzebuję tylko próbki krwi.
Saurus przytaknął, po czym wziął leżący na szafce długi sztylet z obsydianu i przeciągnął po wnętrzu dłoni. Irthiluis momentalnie przystawił niewielką czarkę, czekając, aż ciemnoczerwona krew napełni niewielkie naczynie. Następnie wymarmotał pod nosem zaklęcie w swym melodyjnym języku, a krew pojaśniała, przybierając niemal pomarańczową barwę, po czym powróciła do pierwotnej postaci. Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia na jakiej zasadzie działał ten czar, lecz mina elfa zdradzała czarne słowa.
-Kraken był bardzo jadowity, człowiek w kontakcie z trucizną zginąłby natychmiast, elf zmarłby kilkanaście minut po zranieniu, tak samo odporny Dawi. Substancja działa na niemal wszystkie komórki, powodując zwiększone wydzielanie enzymów i hormonów, zaburza przewodnictwo nerwowe i zmienia bróg pobudliwości na bodźce. Możliwe jest wystąpienie drgawek, napadów agresji i przewlekłe bóle. Zakażone komórki mutują, pod pewnymi względami stają się sprawniejsze od reszty, ale... są niestabilne.
Loq-Kro-Gar przełknął slinę podenerwowany. Wiedział co to oznaczało. I co za chwilę usłyszy.
-Umierasz.-powiedział smutnie Irthilius.
***
Stał samotnie na dziobie, wpatrując się w horyzont. Jego wzrok przebiegał po połyskujących grzbietach fal, chwytał świetliste promienie słońca, obserował łopoczące na wietrze żagle floty. Widział je codziennie od kilku miesięcy, a jednak wydawało mu się, jakby oglądał je pierwszy raz. A może po prostu szukał czegoś, czego nie mógł tam znaleźć?
Był wściekły. Nie tak sobie wyobrażał swój koniec. Co prawda dotychczas żaden saurus nie umarł śmircią naturalną, ale Loq-Kro-Gar nie spodziewał się śmierci w taki sposób. Właściwie już był martwy, lecz jego organizm jeszcze tego nie zauważył. Był zły, że nie dopełni swego świętego obowiązku, że nie zdąży zniszczyć keszcze kilku stworzeń ciemności, nie stawi czoła zbliżającemu się zagrożeniu. Był zły, bo nic nie mógł uczynić. Był bezradny i ta myśl go dręczyła.
Jego walka się zbliżała. Oby Przedwieczni mieli go w swojej opiece.
Loq-Kro-Gar spojrzał zaskoczyny na Irthiliusa. Elf niedługo po przybyciu zaokrętował się na pokładzie "Walecznego Serca", gdzie w spokoju mógł wraz z jaszczurem przygotowywać się do nadchodzącego starcia na Arenie. Mistrz miecza zamieszkał w jednej kajucie z weteranem blizn. Teraz zajmowali się przygotowaniem ekwipunku, sprawdzali i oliwili pancerze, ostrzyli broń i wymieniali uwagi na różne tematy. Uwaga, jaką poczynił elf zdziwiła saurusa. Irthilius zamiast wyjaśnić wyjął z torby złotą tablicę, całą pokrytą barwnymi zdobieniami i tajemniczymi glifami. Oczy saurusa rozszeżyły się jeszcze bardziej. Ujął podawaną mu tablicę. Irthilius zauważył, że lewa dłoń jaszczura drży.
-Skąd ją masz?- spytał wreszcie Loq-Kro-Gar.
-Jeden z naszych odnalazł ją w obserwatorium astronoma na "Gargantuanie". Nie wiemy kto ją tam podrzucił, jest bowiem wątpliwe, by to stary astronom miał ją w posiadaniu.-stwierdził Asur.
Saurus nie odpowiedział. Przez chwilę w milczeniu przyglądał się odnalezionej zgubie, po czym odłożył ją na szafkę. Gdy cofał dłoń, ręka mu drgnęła, strącając kadzielnicę. Nim kamienny przedmiot uderzył o podłogę, dłoń elfa pochwyciła ją pewnym chwytem. Loq-Kro-Gar nawet nie zauważył, że Irthilius wstał z miejsca. Jeszcze parę dni temu byłoby to nie do pomyślenia.
Mistrz miecza przyjrzał się uważniej jaszczurowi, wyraźnie zaniepokojony.
-Zaczęło się to niedawno, tuż po walce z krakenem.-powiedział Loq-Kro-Gar na pytające spojrzenie Asura-Podejrzewam, że jego trucizna...
-Pozwól-uciął elf.-Choć jestem teraz niemal pozbawiony magii, proste zaklęcie diagnostyczne nie powinno sprawiać problemu. Potrzebuję tylko próbki krwi.
Saurus przytaknął, po czym wziął leżący na szafce długi sztylet z obsydianu i przeciągnął po wnętrzu dłoni. Irthiluis momentalnie przystawił niewielką czarkę, czekając, aż ciemnoczerwona krew napełni niewielkie naczynie. Następnie wymarmotał pod nosem zaklęcie w swym melodyjnym języku, a krew pojaśniała, przybierając niemal pomarańczową barwę, po czym powróciła do pierwotnej postaci. Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia na jakiej zasadzie działał ten czar, lecz mina elfa zdradzała czarne słowa.
-Kraken był bardzo jadowity, człowiek w kontakcie z trucizną zginąłby natychmiast, elf zmarłby kilkanaście minut po zranieniu, tak samo odporny Dawi. Substancja działa na niemal wszystkie komórki, powodując zwiększone wydzielanie enzymów i hormonów, zaburza przewodnictwo nerwowe i zmienia bróg pobudliwości na bodźce. Możliwe jest wystąpienie drgawek, napadów agresji i przewlekłe bóle. Zakażone komórki mutują, pod pewnymi względami stają się sprawniejsze od reszty, ale... są niestabilne.
Loq-Kro-Gar przełknął slinę podenerwowany. Wiedział co to oznaczało. I co za chwilę usłyszy.
-Umierasz.-powiedział smutnie Irthilius.
***
Stał samotnie na dziobie, wpatrując się w horyzont. Jego wzrok przebiegał po połyskujących grzbietach fal, chwytał świetliste promienie słońca, obserował łopoczące na wietrze żagle floty. Widział je codziennie od kilku miesięcy, a jednak wydawało mu się, jakby oglądał je pierwszy raz. A może po prostu szukał czegoś, czego nie mógł tam znaleźć?
Był wściekły. Nie tak sobie wyobrażał swój koniec. Co prawda dotychczas żaden saurus nie umarł śmircią naturalną, ale Loq-Kro-Gar nie spodziewał się śmierci w taki sposób. Właściwie już był martwy, lecz jego organizm jeszcze tego nie zauważył. Był zły, że nie dopełni swego świętego obowiązku, że nie zdąży zniszczyć keszcze kilku stworzeń ciemności, nie stawi czoła zbliżającemu się zagrożeniu. Był zły, bo nic nie mógł uczynić. Był bezradny i ta myśl go dręczyła.
Jego walka się zbliżała. Oby Przedwieczni mieli go w swojej opiece.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Czy jest na to jakaś odtrutka?-zapytał jaszczur.
-Nie-odpowiedział beznamiętnie elf-ale do końca areny powinieneś wytrzymać-rzekł po chwili-spróbuje zapytać Bellanera czy jest może jakieś zaklęcie, ale...-tym razem Loq-Kro-Gar wychwycił delikatną nutkę smutku w głosie Mędrca.
-Kiedyś trzeba umrzeć-rzekł melancholijnie sługa pradawnych.
-Kiedyś trzeba...-potwierdził elf ostrząc osełką klingę swego miecza.
Atheis przebudził się nagle, gwałtownie. Nie pamiętał zbyt dużo z poprzednich dni. Pił na umór, ćpał aby zapomnieć. Wstając nadepnął na parę swoich ostatnich ballad, wychwalających piękno i waleczność Deliere. Ciężar emocji przytłoczył go, powalił ponownie na łóżko.
-Musze coś ze sobą zrobić, nie mogę tak trwać-pomyślał.
Wstał powoli i ruszył do kajuty Loq-Kro-Gara.
Irthilius przejechał palcem po ostrzu swojego dwumetrowego miecza, na opuszce palca pojawiła się wąziutka linia krwi. Następnie szybkim ruchem wyrwał jeden z swoich jasnych włosów i upuścił go na klingę. Po chwili na ziemię upadł już przepołowiony. Następnie zapalił świece. Wzniósł ostrze ku góry i zaczął się w nie uporczywie wpatrywać. Po chwili schował je znów do pochwy.
-Co to było?-zapytał jaszczur który wpatrywał się w niego już od dłuższego czasu.
-To były trzy próby ostrza, zwane w naszym języku Sethai Oriour. Ostrze krwi. Nazwa wzięła się od pierwszej próby, zwanej próbą krwi, kolejne to próba włosa i wzroku. Miecz który spełnia dwie jest groźny, taki który spełniają trzy nazywa się legendarnym.
-Na czym polega trzecia?
-Klinga musi być tak ostra aby patrzący przeciął się, tylko na nią patrząc.-elf uśmiechnął się pod nosem.
-Któraś ze znanych ci broni ją spełnia?
-Owszem ale są to potężne, zaklęte artefakty taki jak choćby kieł słońca czy włócznia losu.
W tej samej chwili drzwi otwarły się gwałtownie i do środka wszedł Atheis.
-Potrzebuje waszej pomocy...
-Nie-odpowiedział beznamiętnie elf-ale do końca areny powinieneś wytrzymać-rzekł po chwili-spróbuje zapytać Bellanera czy jest może jakieś zaklęcie, ale...-tym razem Loq-Kro-Gar wychwycił delikatną nutkę smutku w głosie Mędrca.
-Kiedyś trzeba umrzeć-rzekł melancholijnie sługa pradawnych.
-Kiedyś trzeba...-potwierdził elf ostrząc osełką klingę swego miecza.
Atheis przebudził się nagle, gwałtownie. Nie pamiętał zbyt dużo z poprzednich dni. Pił na umór, ćpał aby zapomnieć. Wstając nadepnął na parę swoich ostatnich ballad, wychwalających piękno i waleczność Deliere. Ciężar emocji przytłoczył go, powalił ponownie na łóżko.
-Musze coś ze sobą zrobić, nie mogę tak trwać-pomyślał.
Wstał powoli i ruszył do kajuty Loq-Kro-Gara.
Irthilius przejechał palcem po ostrzu swojego dwumetrowego miecza, na opuszce palca pojawiła się wąziutka linia krwi. Następnie szybkim ruchem wyrwał jeden z swoich jasnych włosów i upuścił go na klingę. Po chwili na ziemię upadł już przepołowiony. Następnie zapalił świece. Wzniósł ostrze ku góry i zaczął się w nie uporczywie wpatrywać. Po chwili schował je znów do pochwy.
-Co to było?-zapytał jaszczur który wpatrywał się w niego już od dłuższego czasu.
-To były trzy próby ostrza, zwane w naszym języku Sethai Oriour. Ostrze krwi. Nazwa wzięła się od pierwszej próby, zwanej próbą krwi, kolejne to próba włosa i wzroku. Miecz który spełnia dwie jest groźny, taki który spełniają trzy nazywa się legendarnym.
-Na czym polega trzecia?
-Klinga musi być tak ostra aby patrzący przeciął się, tylko na nią patrząc.-elf uśmiechnął się pod nosem.
-Któraś ze znanych ci broni ją spełnia?
-Owszem ale są to potężne, zaklęte artefakty taki jak choćby kieł słońca czy włócznia losu.
W tej samej chwili drzwi otwarły się gwałtownie i do środka wszedł Atheis.
-Potrzebuje waszej pomocy...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Bothan w milczeniu szedł żelaznym korytarzem Niezatapialnego ,a za nim podążał bosman Gottri Getrirrson nucąc pod nosem Hymn Grimnira.
Kiedy doszli do żelaznych drzwi ,Bothan wyciągnął zza pasa mały klucz i wsadził go w zamek.
-Po co tu przyleźliśmy ,panie Bothan?! Przecież to skład zapasowych części do statku! Które zresztą nigdy się nie przydają!- zapytał głośno Zabójca
McArmstrong przekręcił kilka razy klucz i popchnął drzwi.
Inzynierowi i bosmanowi ukazało się spore pomieszczenie ,bez żadnych okien ,po środku stało misternie wykonane działo organowe ,a wokół na ścianach wisiały przeróżne wymyślne bronie - od zwykłych krasnoludzkich pistoletów ,przez ręczne miotacze ognia ,aż po napędzane parą runiczne topory połączone z wielolufowymi strzelbami.
-Ja cież pierdzielę... toż to istny skarbiec!- powiedział cicho Zabójca wytrzeszczając oczy
-Zgadza się Getrirrson... to mój osobisty aresnał zbierany od dziesięcioleci. - odpowiedział donośnie McArmstrong przechwadzjąc się po pomieszczeniu i delikatnie sunąc ręką po śmiercionośnych narzędziach- Nie chwaląc się w sporej części to moje wynalazki. Wydaje mi się ,że niewielu krasnoludów może poszczycić się takimi działami rusznikarskimi. W Starym Świecie oprócz Malakaia może jeszcze kilku dawich ma takie maszynki na stanie.- rzekł z dumą w głosie McArmstrong
-Makaisson?! Chyba muszę sprawdzić tą kajutę z łupami z Ulthuanu do której wszyscy oprócz niego boją się wchodzić...- wymamrotał do siebie ,po czym głośno dodał
-Ale skoro masz tyle sprzętu ,który pozwala jednym celnym strzałem zmasakrować regiment to czemu walczysz garłaczem i narzędziem?!-
-Ha! Widzisz mój drogi Getrirrsonie... tradycja...-
-A może jest tak ,że Książę Jezior uznał ten arenał za zbyt zuchwały i nieuczciwy?! Hę?- parsknął Zabójca
McArmstrong spojrzał srogim wzrokiem na bosmana i odparł chłodno -"Mściwa Helga"... to normalna broń... jak każda inna...-
-Dobra! Dobra! Niech ci będzie! Ha ha ha! -zaśmiał się Gottri -Ale po co mnie tu przyprowadziłeś?-
-Będziemy walczyli ramię w ramię na Arenie... jednak staniemy przeciwko zuchwałemu przeciwnikowi...-
-Tfu! Pokroję na kawałki tego wielbiciela Bordowej Czachy!- splunął Zabójca zaciskając pięść
-Nie wątpię w to! W końcu stronice w Wielkiej Księdze Uraz pełne są czynów tych krwistych jak stek barbarzyńców! Jednak pamiętaj ,mój drogi ,że mamy tą przewagę ,że wiemy z kim się zmierzymy! I wiemy też ,że trzeba go usiec zanim wpadnie w szał swego bożka!
-Więc co proponujesz?-
-Na walkę otrzymasz coś z tego zbioru!- wykrzyknął Bothan
-Chmmm... czemu nie...-
Mistrz inżynier podszedł do ściany i zdjął z niej długi muszkiet o cienkiej lufie ,do której przymocowana była srebrna luneta w kształcie smoka ,po czym zaprezentował broń bosmanowi z uśmiechem na twarzy.
-Nie znajdziesz cleniejszej broni jak świat długi i szeroki! Ładowana odtylcowo! Siła odpowiedniego pocisku pozwala przebić nawet gromril!
Zabójca pokręcił głową -Eee! Gdzie ja tam będe się przycelowywał! I to jeszcze z żyrka!-
Bothan odwiesił delikatnie broń na ścianę i przeszedł parę kroków dalej i ściągnął na pozór zwykłą zdobioną rurę.
-Chaosfaust v.4!- wykrzyknął zadowolony inżynier ,po czym oparł broń na ramieniu i zręcznym ruchem wyciągnął mały celownik -Może i długo się ładuje! Ale jak pierdyknie to jest w stanie rozsadzić Imperialny Czołg Parowy! Nawet nie trzena celować! Jeden strzał w stronę wroga i będą zbierali flaki!
-No... muszę przyznac to już lepiej... Ale co jak pocisk nie poleci w stronę wroga?! Wiesz jak to jest na żyrokopterze!-
-Cholerka. Masz rację ,nie chcemy zmasakrowanych trybun... szkoda...- westchnął McArmstrong i odłożył broń
-Wiesz co ,Bothan! Zawsze nie miałem szczęscia do prochu! Wolałbym coś... subtelniejszego! Coś do rozpłatania wroga bez zbędnych ceregieli!-
-Chmm... coś wręcz! Wiem!- krzyknął inżynier i wszedł na małą drabinkę ,po czym chwycił duże wiertło. Krasnolud zszedł powoli po drabinie i nałożył mechanizm na siebie ,po czym wcisnął przycisk. Mały silniczek zaczął działać i wiertło zaczęło wirować błyszcząc gromrilem.
-Jest jeszcze opcja dodatkowa!!!- wrzasnął w hałasie Bothan i pociagnął małą wajchę. Jedno wiertło rozczłonkowało się na trzy mniejsze ,które niezykle szybko wirowały. Inżynier podszedł do stojącej obok drewnianej beczki i w parę sekund rozwalił ją w drzasgi. Po chwili Bothan wyłaczył maszynę i uśmiechnął się do Zabójcy
-Żadnen pancerz nie straszny! Ha!-
-Ale jak tego użyć w żyrokopterze?-
-Kurna...- powiedział do siebie McArmstrong i złozył sprzęt.
****
Godzinę później Bothan przetarł spocone czoło chusteczką i westchnął -To już chyba wszystko... i nic ci nie pasuje... nawet ręczny miotacz ognia...-
-Bo już pomysł Makaissona z Niezatapialnym był lepszy!- wykrzyknął bosman do Bothana. -Nie masz czegoś normalnego?! Jakichś toporów ,młotów ,czy innej zwykłej broni?! Bez prochu?!-
McArmstrong po chwili zastanowienia wykrzyknął -Wiem! To ci się spodoba!- i podszedł do ściany na końcu pomieszczenia. Zdjął z niej na pozór zwykły ozdobiony runami młot o długim trzonku i stanął przed bosmanem.
-Człeczyny mówia na to "Mechaniczny Młot Parowy" Za pomocą pary pozwala zwiększać twoją siłę oraz długość trzonka wedle potrzeb!-
Bosman klasnął w dłonie -Piękny!- i chwycił broń -Tego szukalśmy...-
Kiedy doszli do żelaznych drzwi ,Bothan wyciągnął zza pasa mały klucz i wsadził go w zamek.
-Po co tu przyleźliśmy ,panie Bothan?! Przecież to skład zapasowych części do statku! Które zresztą nigdy się nie przydają!- zapytał głośno Zabójca
McArmstrong przekręcił kilka razy klucz i popchnął drzwi.
Inzynierowi i bosmanowi ukazało się spore pomieszczenie ,bez żadnych okien ,po środku stało misternie wykonane działo organowe ,a wokół na ścianach wisiały przeróżne wymyślne bronie - od zwykłych krasnoludzkich pistoletów ,przez ręczne miotacze ognia ,aż po napędzane parą runiczne topory połączone z wielolufowymi strzelbami.
-Ja cież pierdzielę... toż to istny skarbiec!- powiedział cicho Zabójca wytrzeszczając oczy
-Zgadza się Getrirrson... to mój osobisty aresnał zbierany od dziesięcioleci. - odpowiedział donośnie McArmstrong przechwadzjąc się po pomieszczeniu i delikatnie sunąc ręką po śmiercionośnych narzędziach- Nie chwaląc się w sporej części to moje wynalazki. Wydaje mi się ,że niewielu krasnoludów może poszczycić się takimi działami rusznikarskimi. W Starym Świecie oprócz Malakaia może jeszcze kilku dawich ma takie maszynki na stanie.- rzekł z dumą w głosie McArmstrong
-Makaisson?! Chyba muszę sprawdzić tą kajutę z łupami z Ulthuanu do której wszyscy oprócz niego boją się wchodzić...- wymamrotał do siebie ,po czym głośno dodał
-Ale skoro masz tyle sprzętu ,który pozwala jednym celnym strzałem zmasakrować regiment to czemu walczysz garłaczem i narzędziem?!-
-Ha! Widzisz mój drogi Getrirrsonie... tradycja...-
-A może jest tak ,że Książę Jezior uznał ten arenał za zbyt zuchwały i nieuczciwy?! Hę?- parsknął Zabójca
McArmstrong spojrzał srogim wzrokiem na bosmana i odparł chłodno -"Mściwa Helga"... to normalna broń... jak każda inna...-
-Dobra! Dobra! Niech ci będzie! Ha ha ha! -zaśmiał się Gottri -Ale po co mnie tu przyprowadziłeś?-
-Będziemy walczyli ramię w ramię na Arenie... jednak staniemy przeciwko zuchwałemu przeciwnikowi...-
-Tfu! Pokroję na kawałki tego wielbiciela Bordowej Czachy!- splunął Zabójca zaciskając pięść
-Nie wątpię w to! W końcu stronice w Wielkiej Księdze Uraz pełne są czynów tych krwistych jak stek barbarzyńców! Jednak pamiętaj ,mój drogi ,że mamy tą przewagę ,że wiemy z kim się zmierzymy! I wiemy też ,że trzeba go usiec zanim wpadnie w szał swego bożka!
-Więc co proponujesz?-
-Na walkę otrzymasz coś z tego zbioru!- wykrzyknął Bothan
-Chmmm... czemu nie...-
Mistrz inżynier podszedł do ściany i zdjął z niej długi muszkiet o cienkiej lufie ,do której przymocowana była srebrna luneta w kształcie smoka ,po czym zaprezentował broń bosmanowi z uśmiechem na twarzy.
-Nie znajdziesz cleniejszej broni jak świat długi i szeroki! Ładowana odtylcowo! Siła odpowiedniego pocisku pozwala przebić nawet gromril!
Zabójca pokręcił głową -Eee! Gdzie ja tam będe się przycelowywał! I to jeszcze z żyrka!-
Bothan odwiesił delikatnie broń na ścianę i przeszedł parę kroków dalej i ściągnął na pozór zwykłą zdobioną rurę.
-Chaosfaust v.4!- wykrzyknął zadowolony inżynier ,po czym oparł broń na ramieniu i zręcznym ruchem wyciągnął mały celownik -Może i długo się ładuje! Ale jak pierdyknie to jest w stanie rozsadzić Imperialny Czołg Parowy! Nawet nie trzena celować! Jeden strzał w stronę wroga i będą zbierali flaki!
-No... muszę przyznac to już lepiej... Ale co jak pocisk nie poleci w stronę wroga?! Wiesz jak to jest na żyrokopterze!-
-Cholerka. Masz rację ,nie chcemy zmasakrowanych trybun... szkoda...- westchnął McArmstrong i odłożył broń
-Wiesz co ,Bothan! Zawsze nie miałem szczęscia do prochu! Wolałbym coś... subtelniejszego! Coś do rozpłatania wroga bez zbędnych ceregieli!-
-Chmm... coś wręcz! Wiem!- krzyknął inżynier i wszedł na małą drabinkę ,po czym chwycił duże wiertło. Krasnolud zszedł powoli po drabinie i nałożył mechanizm na siebie ,po czym wcisnął przycisk. Mały silniczek zaczął działać i wiertło zaczęło wirować błyszcząc gromrilem.
-Jest jeszcze opcja dodatkowa!!!- wrzasnął w hałasie Bothan i pociagnął małą wajchę. Jedno wiertło rozczłonkowało się na trzy mniejsze ,które niezykle szybko wirowały. Inżynier podszedł do stojącej obok drewnianej beczki i w parę sekund rozwalił ją w drzasgi. Po chwili Bothan wyłaczył maszynę i uśmiechnął się do Zabójcy
-Żadnen pancerz nie straszny! Ha!-
-Ale jak tego użyć w żyrokopterze?-
-Kurna...- powiedział do siebie McArmstrong i złozył sprzęt.
****
Godzinę później Bothan przetarł spocone czoło chusteczką i westchnął -To już chyba wszystko... i nic ci nie pasuje... nawet ręczny miotacz ognia...-
-Bo już pomysł Makaissona z Niezatapialnym był lepszy!- wykrzyknął bosman do Bothana. -Nie masz czegoś normalnego?! Jakichś toporów ,młotów ,czy innej zwykłej broni?! Bez prochu?!-
McArmstrong po chwili zastanowienia wykrzyknął -Wiem! To ci się spodoba!- i podszedł do ściany na końcu pomieszczenia. Zdjął z niej na pozór zwykły ozdobiony runami młot o długim trzonku i stanął przed bosmanem.
-Człeczyny mówia na to "Mechaniczny Młot Parowy" Za pomocą pary pozwala zwiększać twoją siłę oraz długość trzonka wedle potrzeb!-
Bosman klasnął w dłonie -Piękny!- i chwycił broń -Tego szukalśmy...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Atheis obudził się. Leżał na posłaniu w całkowitym nieładzie, jego piękne szaty teraz pomięte i poplamione oddawały żałosny stan ducha poety. Bard wygramolił się z łóżka, potykając się o puste butelki, stąpał po zapisanych stronicach, w których wychwalał wdzięki, waleczność i urodę tej, która odeszła. Elf pociągnął nosem i zaczął rozglądać się za małym pudełeczkiem z masy perłowej. Rozrzucał papierzyska i butelki na boli, aż wreszcie znalazł zgubę. Zmarszczył gniewnie brwi, gdy okazało się, że jest puste. Zaklął. Będzie musiał skołować kolejną działkę.
Nie do końca miał świadomość dokąd zmierza. Jego umysł wciąż targany był narkotycznymi wizjami. I snami. Dręczyły go senne mary, w których widział rzeczy, których nie chciał widzieć. Dlatego pił. Wódka, opium i wywar z maków miał skutecznie tłumić te wizje. Nie tłumił. Atheis budził się często z krzykiem.
Nie pamiętał jak dostał się na pokład "Walecznego Serca". Nie dbał o to. Miał tylko nadzieję, że ten jaszczur miał na stanie jakieś środki odurzające.
Otworzył drzwi. Zapach kadzideł drażnił jego powonienie, lecz działał w przyjemnie kojący sposób. Atheis odetchnął pełną piersią. Po chwili zreflektował się i ujrzał Irthiliusa, ostrzącego swoje długie ostrze i siedzącego naprzeciw Loq-Kro-Gara, wyraźnie rozdrażnionego.
-Potrzebuję waszej pomocy... -rzekł Atheis niezwykle cicho.
Mędrzec wskazał mu miejsce, by usiadł, saurus milczał, lecz jego przeszywające spojrzenie wydawało się szczególnie nieprzyjemne. Zdawałoby się, że jaszczur od razu wyczuł co poeta zażywał przez ostatnie dni.
-Czego potrzebujesz przyjacielu?- spytał łagodnym głosem Irthiluis.
-Chciałbym was prosić o... -głos Atheisa drżał, a wstyd zdławił jego słowa.
Loq-Kro-Gar prychnął. Wciąż był zły na nowe rewelacje, a grzeczność nie była jego najmocniejszą stroną, lecz bard starał się to zignorować.
-Czemu doprowadzasz się do takiego stanu?-mistrz miecza zadał pytanie, którego bard miał nadzieję nie usłyszeć.
-Przecież wiesz.-odparł, niezbyt uprzejmym tonem.
-Dlaczego?
Atheis spuścił głowę.
-Widziałem ją. Co noc śni mi się jej skrwawione ciało, które woła mnie. Potem budzę się i wciąż ją widzę...
-Co jeszcze?-Irthiluis mówił cichym, lecz stanowczym głosem.
-Miałem widzenie. Ujrzałem fragment.... przyszłości. Wizje są przelotne, niewyraźne, lecz dręczą mnie co noc. A czasem za dnia.
-Co w niech ujrzałeś?-spytał Loq-Kro-Gar
-Śmierć. Twoją, moją, śmierć tysięcy. To zdarzy się już niedługo.
Saurus i mistrz miecza spojrzeli po sobie.
-Wszystko przepadnie.-szepnął Atheis, a jego szept był bardziej przytłaczający od najgłośniejszego krzyku.
Zapadło ciężkie milczenie. Milczenie, jakie towarzyszyło trzem mężom, którym zabrakło nadzieji.
Nie do końca miał świadomość dokąd zmierza. Jego umysł wciąż targany był narkotycznymi wizjami. I snami. Dręczyły go senne mary, w których widział rzeczy, których nie chciał widzieć. Dlatego pił. Wódka, opium i wywar z maków miał skutecznie tłumić te wizje. Nie tłumił. Atheis budził się często z krzykiem.
Nie pamiętał jak dostał się na pokład "Walecznego Serca". Nie dbał o to. Miał tylko nadzieję, że ten jaszczur miał na stanie jakieś środki odurzające.
Otworzył drzwi. Zapach kadzideł drażnił jego powonienie, lecz działał w przyjemnie kojący sposób. Atheis odetchnął pełną piersią. Po chwili zreflektował się i ujrzał Irthiliusa, ostrzącego swoje długie ostrze i siedzącego naprzeciw Loq-Kro-Gara, wyraźnie rozdrażnionego.
-Potrzebuję waszej pomocy... -rzekł Atheis niezwykle cicho.
Mędrzec wskazał mu miejsce, by usiadł, saurus milczał, lecz jego przeszywające spojrzenie wydawało się szczególnie nieprzyjemne. Zdawałoby się, że jaszczur od razu wyczuł co poeta zażywał przez ostatnie dni.
-Czego potrzebujesz przyjacielu?- spytał łagodnym głosem Irthiluis.
-Chciałbym was prosić o... -głos Atheisa drżał, a wstyd zdławił jego słowa.
Loq-Kro-Gar prychnął. Wciąż był zły na nowe rewelacje, a grzeczność nie była jego najmocniejszą stroną, lecz bard starał się to zignorować.
-Czemu doprowadzasz się do takiego stanu?-mistrz miecza zadał pytanie, którego bard miał nadzieję nie usłyszeć.
-Przecież wiesz.-odparł, niezbyt uprzejmym tonem.
-Dlaczego?
Atheis spuścił głowę.
-Widziałem ją. Co noc śni mi się jej skrwawione ciało, które woła mnie. Potem budzę się i wciąż ją widzę...
-Co jeszcze?-Irthiluis mówił cichym, lecz stanowczym głosem.
-Miałem widzenie. Ujrzałem fragment.... przyszłości. Wizje są przelotne, niewyraźne, lecz dręczą mnie co noc. A czasem za dnia.
-Co w niech ujrzałeś?-spytał Loq-Kro-Gar
-Śmierć. Twoją, moją, śmierć tysięcy. To zdarzy się już niedługo.
Saurus i mistrz miecza spojrzeli po sobie.
-Wszystko przepadnie.-szepnął Atheis, a jego szept był bardziej przytłaczający od najgłośniejszego krzyku.
Zapadło ciężkie milczenie. Milczenie, jakie towarzyszyło trzem mężom, którym zabrakło nadzieji.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Cisza trwała jeszcze długo po tym, jak Loq-Kro-Gar wyszedł. Saurus wiedział, że nie padną żadne krzepiące słowa. Chciał spędzić chwilę w samotności.
***
Jaszczur spuścił głowę. Białe grzywacze kilwateru znaczyły powierzchnię oceanu.
Jaki pożytek niosło moje istnienie? Świat nie zauważy mojego końca, koleje losu potoczą się tymi samymi torami. Jaki sens ma wobec tego walka? Czy może wystarczy się poddać i dać nieść nurtowi?
Spojrzał na otwartę dłoń. Spoczywała na niej biała orchidea. Płatki już wyschły, życie już uleciało z jej pędów, lecz kwiat zachował się w całości. Saurus zacisnął pięść, zgniatając roślinę. Pojedyńcze płatki opadły delikatnie na morskie fale.
Przez szczelinę wśród chmur padł pojedyńczy promień słońca. Loq-Kro-Gar pozwolił, by jego światło otuliło go i ogrzało. Przypomniały mu wię jego losy. Narodziny. Wojna z Chaosem. Upadek jaszczurzego imperium. Obrona przed korsarzami mrocznych elfów. Wojna ze szczurzym pomiotem. Wyprawa do Albionu. Uwięzienie i niewola u Druchii. Ucieczka i przeprawa przez ocean. Arenę.
I wtedy wspomniał słowa Mazdamundiego.
Ludziom daleko do doskonałości. Są słabi, tchorzliwi, uprzedzeni. Potrzebują przewodnictwa, płomienia, który rozproszy mrok. By im przewodzić, musisz stać się symbolem nadzieji. Pozwól im iść za sobą. Będą upadać, będą ponosić porażki. Z czasem jednak pomożesz im siegnąć niebios. Z czasem dołączą do ciebie w słońcu.
***
Drzwi od kajuty otworzyły się gwałtownie, Atheis aż drgnął. Irthilius podniósł wzrok. I zdumiał się.
W oczach Loq-Kro-Gara płonął dawny ogień.
-Ruszcie się!-warknął-mamy wiele do zrobienia.
***
Jaszczur spuścił głowę. Białe grzywacze kilwateru znaczyły powierzchnię oceanu.
Jaki pożytek niosło moje istnienie? Świat nie zauważy mojego końca, koleje losu potoczą się tymi samymi torami. Jaki sens ma wobec tego walka? Czy może wystarczy się poddać i dać nieść nurtowi?
Spojrzał na otwartę dłoń. Spoczywała na niej biała orchidea. Płatki już wyschły, życie już uleciało z jej pędów, lecz kwiat zachował się w całości. Saurus zacisnął pięść, zgniatając roślinę. Pojedyńcze płatki opadły delikatnie na morskie fale.
Przez szczelinę wśród chmur padł pojedyńczy promień słońca. Loq-Kro-Gar pozwolił, by jego światło otuliło go i ogrzało. Przypomniały mu wię jego losy. Narodziny. Wojna z Chaosem. Upadek jaszczurzego imperium. Obrona przed korsarzami mrocznych elfów. Wojna ze szczurzym pomiotem. Wyprawa do Albionu. Uwięzienie i niewola u Druchii. Ucieczka i przeprawa przez ocean. Arenę.
I wtedy wspomniał słowa Mazdamundiego.
Ludziom daleko do doskonałości. Są słabi, tchorzliwi, uprzedzeni. Potrzebują przewodnictwa, płomienia, który rozproszy mrok. By im przewodzić, musisz stać się symbolem nadzieji. Pozwól im iść za sobą. Będą upadać, będą ponosić porażki. Z czasem jednak pomożesz im siegnąć niebios. Z czasem dołączą do ciebie w słońcu.
***
Drzwi od kajuty otworzyły się gwałtownie, Atheis aż drgnął. Irthilius podniósł wzrok. I zdumiał się.
W oczach Loq-Kro-Gara płonął dawny ogień.
-Ruszcie się!-warknął-mamy wiele do zrobienia.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN