ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
-Czekałem na was ,chędożone przez Khorna krwiopijce...- splunął i uniósł topór.
Bestia straszliwie pisnęła i rzuciła się na Zabójce. Demon błyskawicznie ciął po ukosie ,jednak Mulfgar zbił cios i uderzył bestię trzonkiem broni. Krwiopuszcz nie zważając na słaby dla niego atak powrócił do wymierzania ciosów. Pierwszy nadszedł z dołu ,Mulfgar zręcznie odskoczył po czym wyprowadził kontrę prosto w łeb przeciwnika. Ostrze o kilka centymetrów minęło czaszkę bestii i odrabało jeden z jej długich rogów. Stwór zawył i chwytając obiema łąpami rękojesć swej ociekajacej krwia broni zamachnął się z zmniejszajac dystans z dawim. Mulfgar schylił się reflektywnie unikajac powolnego ciosu po czym przywalił bronią w brzuch demona odrzucajac go lekko w tył. Krwiopuszcz zakręcił bronią w powietrzu i zaatakował od boku. Potężna ostrze nie zostało w porę zablokowane i demoniczy metal przeciął cały bok starego krasnoluda z kóego obficie polała się krew.
Mulfgar wrzasnął z powodu piekielnegobólu i padł na jedno kolano podtrzymując się toporem i spojrzał w oczy skrzeczącej dziwnie bestii.
Krwiopuszcz uniósł ostrze ,które zapłoneło ogniem i przemówił w dziwnym jezyku -Czaaass na twooją czaaszkę! Tooo jest daark fanntasy ,a niie jakkieś D&D!!! Nastaaanie noowy pooczątek!!!-
-Początek srątek! Bijżesz kurwa!- splunął Mulfgar.
Demon zakręcił w powietrzu bronią i uniósł głowę odmawiając inkantację.
Wtedy rodowe ostrze uderzyło w jego noge odcinąjac kończyny bestii ,która upadła przeraźliwie skrzerząc. Mulfgar powstał i splunął na wijacego się potwora. -Nie mam czasu ,korniszonie!- i potężnym ciosem przepołowił pysk demona na pół.
Nagle jednak zatoczył się i omal nie upadł opierając się na toporze. Widział jak przez mgłę ,a rana przeraźliwie piekła. Widział jak pędzi na niego inny krwiopuszcz ,ale on nie mógł nic zrobić. Nagle jednak usłyszał okrzyk -Chronić bosmana!!!- i kilku dawich z pomarańczowymi czuprynami wpadło w demona rąbiąc go na kawałki. Mulfgar widział jeszcze chaos walki wokół niego po czym zemdlał.
***********************
Reiner biegł wzdłuż dligiej burty "Walecznego Serca" goniony przez kilkunastu Albiończyków. Wszędzie wokół bitwa trwała w najlepsze i coraz więcej okrętów było już na dnie. Inkwizytor nie miał pojęcia co robić ,do wody nie skoczy ,bo to byłoby samobójstwo. Nie ma jak się ukryć ,a otwarta walka to również pewna śmierć. Wtedy nadeszło wybawienie. Potężny hipogryf zawył i zerwał ze statku kilku marynarzy po czym wylądował na pokładzie ,a dosiadał go odziany we wspaniała zbroję Hrabia Elektor Theodoric Gausser. Natychmiast polała się krew ,kiedy kilku mężczyzn w kiltach podbiegło do niego ,natychmiast zostali zmasakrowani zręcznymi szermierzczymi atakami elektora.
Reiner uniósł w ręcę najszyjnik z kometą Sigmara ,a drugą ręke podniósł w geście pokoju ,po czym ukłonił się przed elektorem -Wasza hrabiowska mość! Jestem legatem inkwizycji i przebywam tu z arcyważna dla cesarstwa misją! Ze mną nawiązaliście kontakt!W imieniu Światyni Sigmara błagam o azyl!-
Władca Nordlandu nie zmieniajac srogiego wyrazu twarzy skinął lekko głową i machnął mieczem. Wtedy całym okrętem zatrząsło. Dwa imperialne galeonywbiły się w Waleczne Serce i natychmiast poleciały w jego strone haki i liny. Oddziały floty Imperium natychmiast przystąpiły do abordażu zasypując okręt salwami muszkietów i hakownic. Reiner nie zdążył sie zorientować ,kiedy elektor odleciał. Inkwizytor wyciągnął rapier i uniósł kometę Sigmara nad siebie -Niech teraz dzieci Sigmara nie popełnią błędu...-
Bestia straszliwie pisnęła i rzuciła się na Zabójce. Demon błyskawicznie ciął po ukosie ,jednak Mulfgar zbił cios i uderzył bestię trzonkiem broni. Krwiopuszcz nie zważając na słaby dla niego atak powrócił do wymierzania ciosów. Pierwszy nadszedł z dołu ,Mulfgar zręcznie odskoczył po czym wyprowadził kontrę prosto w łeb przeciwnika. Ostrze o kilka centymetrów minęło czaszkę bestii i odrabało jeden z jej długich rogów. Stwór zawył i chwytając obiema łąpami rękojesć swej ociekajacej krwia broni zamachnął się z zmniejszajac dystans z dawim. Mulfgar schylił się reflektywnie unikajac powolnego ciosu po czym przywalił bronią w brzuch demona odrzucajac go lekko w tył. Krwiopuszcz zakręcił bronią w powietrzu i zaatakował od boku. Potężna ostrze nie zostało w porę zablokowane i demoniczy metal przeciął cały bok starego krasnoluda z kóego obficie polała się krew.
Mulfgar wrzasnął z powodu piekielnegobólu i padł na jedno kolano podtrzymując się toporem i spojrzał w oczy skrzeczącej dziwnie bestii.
Krwiopuszcz uniósł ostrze ,które zapłoneło ogniem i przemówił w dziwnym jezyku -Czaaass na twooją czaaszkę! Tooo jest daark fanntasy ,a niie jakkieś D&D!!! Nastaaanie noowy pooczątek!!!-
-Początek srątek! Bijżesz kurwa!- splunął Mulfgar.
Demon zakręcił w powietrzu bronią i uniósł głowę odmawiając inkantację.
Wtedy rodowe ostrze uderzyło w jego noge odcinąjac kończyny bestii ,która upadła przeraźliwie skrzerząc. Mulfgar powstał i splunął na wijacego się potwora. -Nie mam czasu ,korniszonie!- i potężnym ciosem przepołowił pysk demona na pół.
Nagle jednak zatoczył się i omal nie upadł opierając się na toporze. Widział jak przez mgłę ,a rana przeraźliwie piekła. Widział jak pędzi na niego inny krwiopuszcz ,ale on nie mógł nic zrobić. Nagle jednak usłyszał okrzyk -Chronić bosmana!!!- i kilku dawich z pomarańczowymi czuprynami wpadło w demona rąbiąc go na kawałki. Mulfgar widział jeszcze chaos walki wokół niego po czym zemdlał.
***********************
Reiner biegł wzdłuż dligiej burty "Walecznego Serca" goniony przez kilkunastu Albiończyków. Wszędzie wokół bitwa trwała w najlepsze i coraz więcej okrętów było już na dnie. Inkwizytor nie miał pojęcia co robić ,do wody nie skoczy ,bo to byłoby samobójstwo. Nie ma jak się ukryć ,a otwarta walka to również pewna śmierć. Wtedy nadeszło wybawienie. Potężny hipogryf zawył i zerwał ze statku kilku marynarzy po czym wylądował na pokładzie ,a dosiadał go odziany we wspaniała zbroję Hrabia Elektor Theodoric Gausser. Natychmiast polała się krew ,kiedy kilku mężczyzn w kiltach podbiegło do niego ,natychmiast zostali zmasakrowani zręcznymi szermierzczymi atakami elektora.
Reiner uniósł w ręcę najszyjnik z kometą Sigmara ,a drugą ręke podniósł w geście pokoju ,po czym ukłonił się przed elektorem -Wasza hrabiowska mość! Jestem legatem inkwizycji i przebywam tu z arcyważna dla cesarstwa misją! Ze mną nawiązaliście kontakt!W imieniu Światyni Sigmara błagam o azyl!-
Władca Nordlandu nie zmieniajac srogiego wyrazu twarzy skinął lekko głową i machnął mieczem. Wtedy całym okrętem zatrząsło. Dwa imperialne galeonywbiły się w Waleczne Serce i natychmiast poleciały w jego strone haki i liny. Oddziały floty Imperium natychmiast przystąpiły do abordażu zasypując okręt salwami muszkietów i hakownic. Reiner nie zdążył sie zorientować ,kiedy elektor odleciał. Inkwizytor wyciągnął rapier i uniósł kometę Sigmara nad siebie -Niech teraz dzieci Sigmara nie popełnią błędu...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Seria potężnych eksplozji wstrząsnęła polem bitwy. Łańcuchy magicznej energii przecięły przestrzeń, paląc mięso i dusze. Krasnoludy zawyły, jeszcze bardziej żądni elfiej krwi. Stare rany z Wojnę o Brodę odżyły, ukryte urazy wyszły na powierzchnię, by dać upust w bezmyślnej rzezi.
Szala zwycięstwa, która była po stronie Dawich, zaczęła się przechylać na stronę elfów. Prócz kilku najwierniejszych, które pozostały przy boku swego pana Białe Płaszcze Aldehara zostały zmiażdżone na bitewnym kowadle, nikt, kto był człowiekiem, nie mógł przeżyć takiej nawałnicy. Pojedynczy pozostali przy życiu kultyści spełniali ofiarę dla Khorna z legendarną wręcz zaciekłością, lecz i oni w końcu musieli ulec. W swym ostatnim tchnieniu wznosili dziękczynne słowa do swego pana, który przyjmie ich w domenie Chaosu.
-Krew dla boga krwi.... nawet jeśli ta krew należy do mnie...-szeptali.
Otrząsnąwszy się z oszołomienia wywołane magicznym atakiem na wielką skalę krasnoludy podnosiły się z ziemi, osmalone i gniewne.
-Wieje wiatr zemsty! Nadeszła godzina odkupienia! Za mną, za Grimnira! ŚMIERĆ!!! -wrzasnął Mulfgar
-ŚMIEEEERĆ!-odpowiedzieli zabójcy.
Ithilmar zderzył się z gromilem, wojownicy z pierwszych rzędów zostali staranowani natłokiem ciał walczących. W starciu w rzęsistym deszczu nie było artyzmu i finezji, nie było patosu i chwały. To była jatka. Ku niebu wznosiły się potworne jęki umierających i demoniczne śmiechy krwiopuszczy. Ta rzeź radowała ich, wzmacniała ich obecność z tym światem. Swymi długimi ostrzami z brązu wycinały krwawą ścieżkę wśród walczących.
Quara-Lo walczył w pierwszym rzędzie. Grzmotnął tarczą nadchodzącego demona i brutalnym cięciem swego miecza posłał go z powrotem do jego pana. Bitwa osiągała krytyczny punkt, a wojowników nie zostało mu wielu, około czterech dziesiątek. Przed tymi żołnierzami czekało ważne zadanie. Moc C'tan nie mogła wpaść w nieodpowiednie ręce. Długo rozmawiał o tym z Loq-Kro-Garem, zanim ustalili co czynić. Jeśli nawet polegnie w walce z Gerhardem, energia Osnowy powinna zniszczyć moc odłamka, tak jak uczyniła to eony temu z Gwiezdnymi Bogami. Wystarczyło zamknąć portale prowadzące do Królestwa Chaosu, by powstrzymać napływ demonów. Byli jednak inni, którzy pragnęli wykorzystać esencję Kłamcy dla swoich celów. Władza, potęga, supremacja czekały na wyciągnięcie ręki, skryte za szlachetnymi ideami ratowania rasy. Quara-Lo miał wyraźne rozkazy od Slannów: zabezpieczyć odłamek przed przejęciem przez kogokolwiek. Za wszelką cenę. Loq-Kro-Gar potwierdził jego obawy. Czekało ich trudne starcie. Odszukał wzrokiem innych wojowników. Przytaknął, po czym spojrzał do przodu, ku liniom Dawi. Nadszedł czas...
Lokhir, kapitan mistrzów miecza zakrzyknął, prowadząc natarcie na krasnoludy. Wiedział, że jeśli zdobędą się na jeszcze jeden wysiłek, Dawi ustąpią. Jako weteran setek bitew widział to. Z okrzykiem skoczył do przodu, unosząc miecz w heroicznym geście.
-HONOR I CNOTA! ZA ULTHUAN!- wrzasnął ile sił w płucach.
I wtedy zauważył, że jest sam.
Odwrócił się zaskoczony. Idący w pierwszej linii tuż za nim saurusi zatrzymali się, spoglądając na niego pionowymi źrenicami. Celnie rzucony oszczep oderwał Asura od ziemi, jego długi miecz brzdęknął o kamienie w niemej skardze. Hełm zsunął się z jego głowy, uwalniając kaskadę złotych włosów. Lokhir wspomniał Piękną Wyspę... i skonał.
Idimal zawirował w pokazowym piruecie i zatopił miecz w kolejnym zabójcy. Zbił wymierzone w niego topory i skontrował krwawo.
-Przebrzydłe pokurcze! Wasza runiczna stal nie będzie mi zgubą! -zaśmiał się.
I nie była. Obsydianowy miecz rozorał mu plecy, przecinając kręgosłup, ząbkowane ostrze poszatkowało narządy wewnętrzne.
Wojownicy Ulthuanu ca raz zatapiali swe miecze w ciałach wrogów, znacząc metal i skałę krwawym szkarłatem. Niektórzy nawet nie poczuli zębatych ostrzy i obsydianowych grotów przebijających ich pancerze i ciała.
Rozległy się okrzyki gniewy i bezsilności, ziemia spłynęła krwią Asurów, gdy byli wycinani jeden po drugim przez jaszczury. Poległo wielu elfów, zanim mistrzowie miecza zorientowali się co się stało. Stawili zaciekły opór, każdy krwią okupywał swój upadek, lecz zamknięci w kocioł nie mieli szans. Wkrótce wszyscy mistrzowie miecza pokryli ziemię swymi ciałami.
Zapadła przejmująca cisza. Krasnoludy przystanęły, spoglądając na poległych przeciwników. Naprzeciwko nich stała grupa saurusów, nie było ich więcej niż dwudziestu. Oni również stali w milczeniu. Dwóch z nich podniosło ciało Quara-Lo, z odłamanym fragmentem ithilmarowego ostrza w sercu.
-Nie będzie z tego pieśni.-mruknął posępnie Mulfgar.
Szala zwycięstwa, która była po stronie Dawich, zaczęła się przechylać na stronę elfów. Prócz kilku najwierniejszych, które pozostały przy boku swego pana Białe Płaszcze Aldehara zostały zmiażdżone na bitewnym kowadle, nikt, kto był człowiekiem, nie mógł przeżyć takiej nawałnicy. Pojedynczy pozostali przy życiu kultyści spełniali ofiarę dla Khorna z legendarną wręcz zaciekłością, lecz i oni w końcu musieli ulec. W swym ostatnim tchnieniu wznosili dziękczynne słowa do swego pana, który przyjmie ich w domenie Chaosu.
-Krew dla boga krwi.... nawet jeśli ta krew należy do mnie...-szeptali.
Otrząsnąwszy się z oszołomienia wywołane magicznym atakiem na wielką skalę krasnoludy podnosiły się z ziemi, osmalone i gniewne.
-Wieje wiatr zemsty! Nadeszła godzina odkupienia! Za mną, za Grimnira! ŚMIERĆ!!! -wrzasnął Mulfgar
-ŚMIEEEERĆ!-odpowiedzieli zabójcy.
Ithilmar zderzył się z gromilem, wojownicy z pierwszych rzędów zostali staranowani natłokiem ciał walczących. W starciu w rzęsistym deszczu nie było artyzmu i finezji, nie było patosu i chwały. To była jatka. Ku niebu wznosiły się potworne jęki umierających i demoniczne śmiechy krwiopuszczy. Ta rzeź radowała ich, wzmacniała ich obecność z tym światem. Swymi długimi ostrzami z brązu wycinały krwawą ścieżkę wśród walczących.
Quara-Lo walczył w pierwszym rzędzie. Grzmotnął tarczą nadchodzącego demona i brutalnym cięciem swego miecza posłał go z powrotem do jego pana. Bitwa osiągała krytyczny punkt, a wojowników nie zostało mu wielu, około czterech dziesiątek. Przed tymi żołnierzami czekało ważne zadanie. Moc C'tan nie mogła wpaść w nieodpowiednie ręce. Długo rozmawiał o tym z Loq-Kro-Garem, zanim ustalili co czynić. Jeśli nawet polegnie w walce z Gerhardem, energia Osnowy powinna zniszczyć moc odłamka, tak jak uczyniła to eony temu z Gwiezdnymi Bogami. Wystarczyło zamknąć portale prowadzące do Królestwa Chaosu, by powstrzymać napływ demonów. Byli jednak inni, którzy pragnęli wykorzystać esencję Kłamcy dla swoich celów. Władza, potęga, supremacja czekały na wyciągnięcie ręki, skryte za szlachetnymi ideami ratowania rasy. Quara-Lo miał wyraźne rozkazy od Slannów: zabezpieczyć odłamek przed przejęciem przez kogokolwiek. Za wszelką cenę. Loq-Kro-Gar potwierdził jego obawy. Czekało ich trudne starcie. Odszukał wzrokiem innych wojowników. Przytaknął, po czym spojrzał do przodu, ku liniom Dawi. Nadszedł czas...
Lokhir, kapitan mistrzów miecza zakrzyknął, prowadząc natarcie na krasnoludy. Wiedział, że jeśli zdobędą się na jeszcze jeden wysiłek, Dawi ustąpią. Jako weteran setek bitew widział to. Z okrzykiem skoczył do przodu, unosząc miecz w heroicznym geście.
-HONOR I CNOTA! ZA ULTHUAN!- wrzasnął ile sił w płucach.
I wtedy zauważył, że jest sam.
Odwrócił się zaskoczony. Idący w pierwszej linii tuż za nim saurusi zatrzymali się, spoglądając na niego pionowymi źrenicami. Celnie rzucony oszczep oderwał Asura od ziemi, jego długi miecz brzdęknął o kamienie w niemej skardze. Hełm zsunął się z jego głowy, uwalniając kaskadę złotych włosów. Lokhir wspomniał Piękną Wyspę... i skonał.
Idimal zawirował w pokazowym piruecie i zatopił miecz w kolejnym zabójcy. Zbił wymierzone w niego topory i skontrował krwawo.
-Przebrzydłe pokurcze! Wasza runiczna stal nie będzie mi zgubą! -zaśmiał się.
I nie była. Obsydianowy miecz rozorał mu plecy, przecinając kręgosłup, ząbkowane ostrze poszatkowało narządy wewnętrzne.
Wojownicy Ulthuanu ca raz zatapiali swe miecze w ciałach wrogów, znacząc metal i skałę krwawym szkarłatem. Niektórzy nawet nie poczuli zębatych ostrzy i obsydianowych grotów przebijających ich pancerze i ciała.
Rozległy się okrzyki gniewy i bezsilności, ziemia spłynęła krwią Asurów, gdy byli wycinani jeden po drugim przez jaszczury. Poległo wielu elfów, zanim mistrzowie miecza zorientowali się co się stało. Stawili zaciekły opór, każdy krwią okupywał swój upadek, lecz zamknięci w kocioł nie mieli szans. Wkrótce wszyscy mistrzowie miecza pokryli ziemię swymi ciałami.
Zapadła przejmująca cisza. Krasnoludy przystanęły, spoglądając na poległych przeciwników. Naprzeciwko nich stała grupa saurusów, nie było ich więcej niż dwudziestu. Oni również stali w milczeniu. Dwóch z nich podniosło ciało Quara-Lo, z odłamanym fragmentem ithilmarowego ostrza w sercu.
-Nie będzie z tego pieśni.-mruknął posępnie Mulfgar.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[ Czy tylko mnie skojarzyło się to z tą sceną z Zemsty Sithów, w której Ki-Adi-Mundi prowadzi szarżę Clone Troopersów, ale ci, zamiast biec za nim, strzelają mu z blasterów w plecy ? ]Byqu pisze:Lokhir, kapitan mistrzów miecza zakrzyknął, prowadząc natarcie na krasnoludy. Wiedział, że jeśli zdobędą się na jeszcze jeden wysiłek, Dawi ustąpią. Jako weteran setek bitew widział to. Z okrzykiem skoczył do przodu, unosząc miecz w heroicznym geście.
-HONOR I CNOTA! ZA ULTHUAN!- wrzasnął ile sił w płucach.
I wtedy zauważył, że jest sam.
Odwrócił się zaskoczony. Idący w pierwszej linii tuż za nim saurusi zatrzymali się, spoglądając na niego pionowymi źrenicami. Celnie rzucony oszczep oderwał Asura od ziemi, jego długi miecz brzdęknął o kamienie w niemej skardze. Hełm zsunął się z jego głowy, uwalniając kaskadę złotych włosów. Lokhir wspomniał Piękną Wyspę... i skonał.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Raish nadepnął na pierś Bellanera, ten poczuł, że traci dech. Był skrajnie wyczerpany dwoma tak potężnymi zaklęciami i wiedział iż został już pokonany.
-Zginiesz starcze-rzekł strzaskany pacząc prosto w jego oczy-naprawdę sądziłeś, że to zaklęcie przełamie moje bariery?
-Mistrzu, zawiodłem wybacz-elf przycisnął dłoń do skroni.
-Twój Mistrz ci nie pomoże!-zaśmiał się Raish.
W tej samej chwili w jego korpusie zagłębiło się ostrze. Długa na ponad dwa metry kopia przebiła ciało awatara. Mistrz magii mrugnął parę razy nie wierząc w to co widzi. Za Arabem wznosił się potężny biało-niebieski smok. Na jego grzbiecie siedział dumnie książę z Caledoru. Ostrze kopii zapłonęło żywym ogniem.
-To wciąż za mało aby mnie zabić!-wycharczał Raish.
Bellaner zebrał się w sobie na ostatni wysiłek, wiedział iż może już tego nie przeżyć. Zaczerpnął energii. Z jego dłoni wystrzeliły błyskawice, awatar zatrząsł się konwulsyjnie, drgał zaś w okół roznosił się smród palonego mięsa.
Po chwili powieki elfa opadły, a moc błyskawic wygasła. Na ostrzu kopii księcia Caladrisa znajdowało się martwe ciało Raisha.
C.D.N
-Zginiesz starcze-rzekł strzaskany pacząc prosto w jego oczy-naprawdę sądziłeś, że to zaklęcie przełamie moje bariery?
-Mistrzu, zawiodłem wybacz-elf przycisnął dłoń do skroni.
-Twój Mistrz ci nie pomoże!-zaśmiał się Raish.
W tej samej chwili w jego korpusie zagłębiło się ostrze. Długa na ponad dwa metry kopia przebiła ciało awatara. Mistrz magii mrugnął parę razy nie wierząc w to co widzi. Za Arabem wznosił się potężny biało-niebieski smok. Na jego grzbiecie siedział dumnie książę z Caledoru. Ostrze kopii zapłonęło żywym ogniem.
-To wciąż za mało aby mnie zabić!-wycharczał Raish.
Bellaner zebrał się w sobie na ostatni wysiłek, wiedział iż może już tego nie przeżyć. Zaczerpnął energii. Z jego dłoni wystrzeliły błyskawice, awatar zatrząsł się konwulsyjnie, drgał zaś w okół roznosił się smród palonego mięsa.
Po chwili powieki elfa opadły, a moc błyskawic wygasła. Na ostrzu kopii księcia Caladrisa znajdowało się martwe ciało Raisha.
C.D.N
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Smoook!- wrzasnął jakiś kultysta w wirze walki.
Mulfgar właśnie odrąbał rękę jakiemuś wojownikowi Khorna i natychmiast obrócił się słysząc okrzyk.
Zobaczył jak kultysta wskazuje ręką na wzgórze i woła do towarzyszy.
Kiedy stary krasnolud dostrzegł bestię ,opuścił topór i westchnął -Demony ,smoki... pewnie Bothan przewraca się w grobie...-
Wtedy bestia potężnie ryknęła ,a dostojnie górujący nad polem bitwy elficki lord szepnął i smok wzniósł się w powietrze szybując w stronę walczących.
Mulfgar widząc to splunął i uniósł topór wrzeszcząc w khazalidzie komendę zbiórki.
Po chwili podbiegło do niego kilkunastu Zabójców ,którzy utworzyli wokół niego i innego długobrodego niezbyt zwarty okrąg.
-Co jest ,bosmanie?!-
-Elfiak tu leci!- odparł Mulfgar
-Coo?! Mamy mu spuścić łomot?!- warknął Zabójca zacierajac ręce.
-A JAK!!! SZYKOWAĆ LENIWE DUPSKA!!!- wykrzyknął Mulfgar i stanął ze swym wiernym toporem na czele gromady poamrańczowych czupryn wrzeszczących obelgi na elfy.
Jednak książe Caladris spojrzał tylko na Zabójców wymachujących toporami i prychnął po czym pociągnął za lejce zmieniajac kierunek lotu smoka.
Mulfgar zdziwił się i oparł na ramieniu runiczne ostrze gładząc pokrwawioą brodę -Co jest do diabła...-
-Boi sie! Ha ha ha!- zaśmiał się weteran.
-Nie... na pewno nie... ON LECI NA DEMONA!!!- wykrzyknął stary Mulfgar widząc jak elf coraz bardziej kieruje się w stronę wielkiego Ksiecia Demonów.
_Leci na demona! Nie zabierze nam wroga! ZA MNĄ SYNOWIE GRIMMNIRA!!!- ryknął Mulfgar i pobiegł w stronę demonicznego lorda tłukąc popredce wrogów ,a za nim pobiegło kilkuanstu Zabójców.
Mulfgar właśnie odrąbał rękę jakiemuś wojownikowi Khorna i natychmiast obrócił się słysząc okrzyk.
Zobaczył jak kultysta wskazuje ręką na wzgórze i woła do towarzyszy.
Kiedy stary krasnolud dostrzegł bestię ,opuścił topór i westchnął -Demony ,smoki... pewnie Bothan przewraca się w grobie...-
Wtedy bestia potężnie ryknęła ,a dostojnie górujący nad polem bitwy elficki lord szepnął i smok wzniósł się w powietrze szybując w stronę walczących.
Mulfgar widząc to splunął i uniósł topór wrzeszcząc w khazalidzie komendę zbiórki.
Po chwili podbiegło do niego kilkunastu Zabójców ,którzy utworzyli wokół niego i innego długobrodego niezbyt zwarty okrąg.
-Co jest ,bosmanie?!-
-Elfiak tu leci!- odparł Mulfgar
-Coo?! Mamy mu spuścić łomot?!- warknął Zabójca zacierajac ręce.
-A JAK!!! SZYKOWAĆ LENIWE DUPSKA!!!- wykrzyknął Mulfgar i stanął ze swym wiernym toporem na czele gromady poamrańczowych czupryn wrzeszczących obelgi na elfy.
Jednak książe Caladris spojrzał tylko na Zabójców wymachujących toporami i prychnął po czym pociągnął za lejce zmieniajac kierunek lotu smoka.
Mulfgar zdziwił się i oparł na ramieniu runiczne ostrze gładząc pokrwawioą brodę -Co jest do diabła...-
-Boi sie! Ha ha ha!- zaśmiał się weteran.
-Nie... na pewno nie... ON LECI NA DEMONA!!!- wykrzyknął stary Mulfgar widząc jak elf coraz bardziej kieruje się w stronę wielkiego Ksiecia Demonów.
_Leci na demona! Nie zabierze nam wroga! ZA MNĄ SYNOWIE GRIMMNIRA!!!- ryknął Mulfgar i pobiegł w stronę demonicznego lorda tłukąc popredce wrogów ,a za nim pobiegło kilkuanstu Zabójców.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-To ty Caladrisie? Gdy ostatnio się widzieliśmy byłeś ledwie Caledorskim wieśniakiem trenującym wśród mistrzów miecza, ale widzę, że dużo się zemieniło...-wycharczał odzyskując przytomność.
-To dłuższa historia Mistrzu i nie mam teraz na nią czasu. Lord Teclis przekazuje ci podarek, który powinien odwrócić losy bitwy.-Smoczy Jeździec wyjął z juków długi, pozłacany pas.-To pas Bel-Hatora mądrego, są w nim magiczne moce, którymi będziesz mógł wzmocnić swoje zaklęcia-po czym podał go magowi.
Gdy Bellaner założył pas poczuł jak wstępują w niego nowe siły, pełen mistycznej energii wstał i schwycił miecz.
-Musimy się rozdzielić-rzekł-ja pójdę i zabije każdego kto wyjdzie ze skarbca, nieważne kto to będzie, Loq-Kro-Gar zdradził...
-Wiem, widziałem jaszczuroludzi atakujących elfy.
-...a Gerhard jest sługą chaosu. Ty zaś wspomożesz nasze siły w walce z flotą mrocznych elfów, a i przelatując bluźnijcie ogniem na te plugawe gady dobrze?
-Tak się stanie mistrzu.
C.D.N
-To dłuższa historia Mistrzu i nie mam teraz na nią czasu. Lord Teclis przekazuje ci podarek, który powinien odwrócić losy bitwy.-Smoczy Jeździec wyjął z juków długi, pozłacany pas.-To pas Bel-Hatora mądrego, są w nim magiczne moce, którymi będziesz mógł wzmocnić swoje zaklęcia-po czym podał go magowi.
Gdy Bellaner założył pas poczuł jak wstępują w niego nowe siły, pełen mistycznej energii wstał i schwycił miecz.
-Musimy się rozdzielić-rzekł-ja pójdę i zabije każdego kto wyjdzie ze skarbca, nieważne kto to będzie, Loq-Kro-Gar zdradził...
-Wiem, widziałem jaszczuroludzi atakujących elfy.
-...a Gerhard jest sługą chaosu. Ty zaś wspomożesz nasze siły w walce z flotą mrocznych elfów, a i przelatując bluźnijcie ogniem na te plugawe gady dobrze?
-Tak się stanie mistrzu.
C.D.N
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Odwrót!!! Odbijamy!!!- wrzasnął w deszczu ubrany w nordlandzką liberię i wygnieciony pancerz jednooki oficer. Po jego komendzie natychmiast uniósł sie dźwięk trąbki i imperialni żołnierze powoli zaczęli odrywać się od walk z Albiończykami i wracać na swe łodzie.
Reiner zbił atak toporka napierajacego na niego marynarza z "Walecznego Serca" po czym wykonał prędką fintę umieszczając ostrze rapiera w brzuchu przeciwnika. Kiedy usłyszał rozkaz i dźwięk trąbki przeklnął i wrzasnął -Co robicie?! Cholernicy?! Tak walczą słudzy cesarstwa?! Wracać na pozycje! W imie Sigmara!- jednak żołnierze dyscyplinarnie dokonywali odwrotu nie zwracajac uwagi na nic oprócz świszczących strzał i flambergów wroga. Reiner złapał biegnącego młodzieńca w mundurze i uniósł go lekko nad ziemię patrząc w jego przestraszone oczy -Gdzie uciekasz?! Masz walczyć dla Sigmara!- jednak żołnierz panicznie wyrwał się i zaczął uciekać. Inkwizytor wyszarpnął pistolet i wypalił w plecy ,w jego oczach ,dezertera.
Nagle okrętami wstrząseło i inkwizytor ledło utrzymał się na nogach. Kiedy dosztrzegł demona wychodzącego z portalu splunął i warknał -Tworzeniu kultu i czczenie mrocznego boga to istna herezja Gerhardzie... ale otwarcia bram piekieł nie może przejść bez kary...-
Inkwizytor wystrzelił dwa ostatnie pociski w stronę Albiończyków ,po czym biegiem wrócił na imperialny okręt.
Przechodząc po prowizorycznej kładce łączącej okręty podbiegł do bosmana strzelającego z ciężkiej kuszy.
-Oficerze! Szykujcie szalupę i dajcie dwóch żołnierzy! Ruszam do skarbca...-
Reiner zbił atak toporka napierajacego na niego marynarza z "Walecznego Serca" po czym wykonał prędką fintę umieszczając ostrze rapiera w brzuchu przeciwnika. Kiedy usłyszał rozkaz i dźwięk trąbki przeklnął i wrzasnął -Co robicie?! Cholernicy?! Tak walczą słudzy cesarstwa?! Wracać na pozycje! W imie Sigmara!- jednak żołnierze dyscyplinarnie dokonywali odwrotu nie zwracajac uwagi na nic oprócz świszczących strzał i flambergów wroga. Reiner złapał biegnącego młodzieńca w mundurze i uniósł go lekko nad ziemię patrząc w jego przestraszone oczy -Gdzie uciekasz?! Masz walczyć dla Sigmara!- jednak żołnierz panicznie wyrwał się i zaczął uciekać. Inkwizytor wyszarpnął pistolet i wypalił w plecy ,w jego oczach ,dezertera.
Nagle okrętami wstrząseło i inkwizytor ledło utrzymał się na nogach. Kiedy dosztrzegł demona wychodzącego z portalu splunął i warknał -Tworzeniu kultu i czczenie mrocznego boga to istna herezja Gerhardzie... ale otwarcia bram piekieł nie może przejść bez kary...-
Inkwizytor wystrzelił dwa ostatnie pociski w stronę Albiończyków ,po czym biegiem wrócił na imperialny okręt.
Przechodząc po prowizorycznej kładce łączącej okręty podbiegł do bosmana strzelającego z ciężkiej kuszy.
-Oficerze! Szykujcie szalupę i dajcie dwóch żołnierzy! Ruszam do skarbca...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Dobra, kończymy to - zwycięzcę ostatecznego mej areny poznacie jutro, dla pikanterii dodam iż tryumfator wymierzył (na kostkowo ofc) tylko jeden, jedyny cios. I to w jedynej konfiguracji trzech rzutów kostkami (trafienie, obrażenia, krytyk) jaka dawała mu natychmiastowe zwycięstwo. Najfartowniejszy atak od początku zawodów.
Lądowe walki chyba rozstrzygnięte na razie, także macie ostatnią szansę pobawić się statkami i zatopić tę Czarną Arkę Nawet jeśli ktoś nie bieże udziału w Arenie, to niech się przyłącza jeśli chce - wrogów ci u nas dostatek! ]
Żołnierze Imperium wycofywali się z "Walecznego Serca" nie bez powodu, jak twierdził Reiner lecz owego powodu Inkwizytor nie zauważył z powodu własnej gorączki bitewnej. Niecałe pół kwadransa po odlocie potężnego Księcia Gaussera Albiończycy przypuścili agresywny i dziko odważny kontratak z nowymi siłami, zagrzani do boju piskliwymi dźwiękami dud, grających starą ichnią pieśń - "Albion the brave". Ale choć mogłoby się tak wydawać to nawet nie jazgot dud zmusił cesarskich do odwrotu.
Wysoki weteran w ozdobionym oklapłymi od ulewy piórami cabassecie zamierzył się halabardą na czołgającego się w kałuży krwi albiończyka, gdy nagle wypuścił oręż z rąk i zacharczał. Przez jego gardło gładko przeszła długa, cienka i srebrzysta szpica z Tobarańskiej stali. Żołnierz opadł na kolana i spojrzał w górę. Pięknie zdobioną szpadę z podobizną Myrmidii dzierżył młody Estalijczyk o rozwianych, czarnych włosach i krwiście czerwonym spojrzeniu. Czarny kolet z ćwiekami tylko podkreślał niezwykłą bladość Antonia Ramireza Juniora, teraz właściwie jedynego Antonia Ramireza. Wampir sięgnął po złoty lewak i skoczył z niezwykłą prędkością między zaskoczonych Nordlandczyków, zabijając ich w ułamkach sekund szpadą swego dziadka. Antonio obalił barczystego wiarusa z buzdyganem i rozwarł szczęki z upiornymi kłami, zbliżając się do jego gardła.
- Antonio! Przestań! - jak kolejny grom przeszył ciszę kobiecy okrzyk. - To nieładnie przegryzać wrogom gardła, jesteś Estalijskim Driesto a nie jakimś psem... co by dziadek powiedział ?!
Skarcony wampir wyprostował się nagle i obejrzał. Przez zasłany trupami i szarpany wiatrem oraz krwawymi falami pokład najspokojniej w świecie, jakby na piknik szła babcia Ramirez. Wojak zwrócił na nią dziękczynne spojrzenie, jednak wtedy oblicze kobiety przybrało drapieżny wyraz.
- Jak cię dziadek uczył ? Jedno, precyzyjne pchnięcie! - zanim Nordlandczyk się pomiarkował o co chodzi, wampir przeszył jego aortę szpadą, uwalniając gejzer krwi. Antonio skinął babci głową i skoczył na kolejnych wrogów. W pewnym momencie zaszedł go od tyłu postawny blondas z wielkim flambergiem. Lecz zanim zdążył opuścić ciężki oręż padł na pokład z długim i wąskim sztyletem z ciemnej stali i czerwoną rękojeścią, wbitym pod pachę. Kolejne takie sztylety bezbłędnie trafiały imperialnych a czarny cień przemykał od walki do walki. Wyzdrowiała i odziana w obcisły gorset Anna jeszcze szybciej niż Ramirez odbierała życia. Kolejne sztylety wbijały się w stawy i gardła, lecz zawsze następne pojawiały się w jej smukłych dłoniach. Z kocią gracją Lahmianka skoczyła między dwóch muszkieterów piechoty morskiej i za chwilę obaj padli z podciętymi ścięgnami oraz tętnicami. Masakrowani marynarze podali tyły przed takim wrogiem i zaczęli odwrót na własne statki po chwiejących się nad kipielą trapach.
- YEEAHR ! Good, good job lads! Wykopmy ich 'outta our ship! - ryknął kapitan Alard McHaddish, przybijając powalonego sierżanta do pokładu ochlapanym krwią, wielkim Claymorem.
Kilciarze popędzili z rykiem za wrogiem i zwalili trapy do wiru wodnego razem z kilkoma pechowymi Imperialnymi. Parę statków dalej Daishio Asugawa i jego samuraje odcięli haki, krępujące "Płacz Himiko" i rzucili orientalny statek do ucieczki. Stary Albiończyk zrozumiał, że teraz jedynym ratunkiem dla statków z dawnej floty Księcia Mórz jest ucieczka z tego piekła na własną rękę, toteż podbiegł na mostek, do krępego bosmana o rudej brodzie, przeciętej wielką blizną.
- Steer over there! We must commit taktyczny odwrót! - krzyknął kapitan Alard. Powinni natychmiast zostać rozwaleni salwą dziesiątek dział, lub pójść na dno pod kolejnymi taranami, ale statki Imperium uciekały im sprzed dzioba. Wtedy zobaczyli źródło ich strachu. Olbrzymia skała parła wciąż naprzód, drwiąc sobie z szalejącego na coraz większym obszarze wiru i sztormu.
Statki zbyt wolne, by ujść przed Arką kończyły rozsmarowane o wysokie mury i czarne klify i mimo że ostrzał z dział i muszkietów trwał nieprzerwanie, Druchii na Arce zdawały się tym nie przejmować. W pewnym momencie jeden z ośmiu bastionów okalających pierścień murów Czarnej Arki, który do tej pory miotał raz za razem pięciometrowe pociski o zadziorach wielkości człowieka i setki mniejszych bełtów nagle stanął w słupie ognia. Ogromny biały smok przeleciał nad zboczem ruchomej skały, zdzierając dachy, balisty i krzyczące Druchii z budynków, cały czas wysuwając naprzód długi jęzor szafirowych płomieni. "Języczek Lilaeth" - poobijany ale wciąż nienasycony krwią swych nemesis śmignął wzdłuż zawalonego ostrzałem fragmentu murów, zasypując biegających korsarzy deszczem czarnopiórych strzał. Z drugiej strony potężny parowiec Malakaia przebił się przez kordon splątanych walką statków Mrocznych elfów i Imperium, po czym w iście szaleńczym tempie zrujnował spory obszar skał w centrum skały pod najwyższym pałacem skumulowanym ogniem całego swego wyszukanego arsenału. Widać Inżynier-Zabójca znalazł sposób i postanowił rozwalić wroga od środka, tak jak to czyniono w Zhufbarze z każdą inną górą. Albiończycy nie zamierzali jednak czekać na wynik tego starcia, siejący nieprzerwaną falę pożogi "Młotodzierżca" opuścił swój młot tuż obok, przepoławiając długi statek korsarski z szeregiem głów zatkniętych na rei.
- Run, fucking run!!! McTavish go to pasażerowie i speak, że mają be ready to abandon statek! - kapitan w rozpaczy skręcił ster i dziwnym trafem przepłynął między dwoma "Orłami" i ujrzał ratunek - niemal pustą ścieżkę szczątek statków znikających stopniowo w wirze. Kilwater "Gargantuana".
- There, we may be zbawieni! Za tamten coloss! - McHaddish wykręcił krew i wodę z beretu, przeciętego ciosem pałasza. - Wait, zaraz... Why the cholera, I'm still mówić in Staroświatowy ?
****
Jan Andrei Joachimowicz nakreślił w powietrzu pajęczynę srebrnych smug, atakując Kroniką kurczący się motłoch buntowników. Niezdolni sparować ataki mistrza szermierczego drągale padali jak zboże, ścięte dobrze naostrzoną kosą. Po jego lewej zakutany w ciężki bechter mośći Wilkomir raz po raz wznosił i opuszczał wielki, okrwiawiony berdysz. Tuż obok niego major Krassow z ponurą determinacją powalał kolejnych wrogów i wykrzykiwał rozkazy do podążających za nimi murem Kislevitów. Po prawej rotmistrz Zasławski rąbał i wyszarpywał chaotycznymi zamachami nadziaka ludzkie wnętrzności, a za nim Edmund drżącą w rękach włócznią odpierał co zapalczywszych marynarzy. Kislevici wbili długi klin w masę sprzedawczyków, spychając ich coraz bardziej na linię najemników komandora De Merke, szerzącego prawdziwe spustoszenie mocnymi zamachami wielkiego kordu. Dzięki jego niezłomnej postawie i charyźmie kapitana Ostrzy Mannana - Ottokara, odgryzającego się wrogom dwoma mieczami naraz linia została zepchnięta na wielkie schody do kasztelu, lecz nie pękła. Prawie.
Pojedynczy stary elf o srebrzyście siwych włosach samojeden powalił kilkunastu Marienburczyków i wdał się w pojedynek z ogarniętym pobożnym szałem kapłanem Boga Mórz - Aeronem. Dwuręczne ostrze kilka razy zderzyło się z czarnym trójzębem, lecz elf odskoczył po piątym cięciu i przydeptał wbite w deski schodów drzewce broni. Zanim kapłan wybudził się z furii, nie miał już dłoni. Zanim zaczął toczyć krwawą (i z pewnością słoną) pianę z ust skakał już na jednej nodze. Mistrz miecza wbił się weń łokciem z rozpędu i szybkim ciosem posłał duchownego w powietrze poza wielką burtę "Gargantuana". Nikt nawet nie zauważył jak oplecione wodorostami zwłoki zniknęły we wzburzonej kipieli. Tymczasem Jan, stąpający ostrożnie po zmoczonym zatrważającą ilością deszczu pokładzie wzniósł okrzyk tryumfu. Przerażeni nie na żarty błyskawiczną rzezią buntownicy, jęli ciskać broń pod nogi i poddawać się na wątpliwą łaskę oficerów podczas gdy ci którzy do tej pory bali się w zdradzie przejść od krzyku do czynów wręcz zwrócili się przeciw kamratom.
- Stój! Ty z ukradzionym ostrzem! Wyzywam cię na pojedynek! - młody Mistrz Miecza o płonących zapałem oczach natarł na pułkownika ze wzniesionym ostrzem, desperacko chwytając się ostatniej deski ratunku operacji by przywrócić marynarzom wiarę w wiktorię.
Jan ustawił Kronikę do ukośnej parady i odpowiedział fintą po czym przeniósł ciężar postawy na drugą nogę i ciął szybko w ripoście, jednak elf zablokował miecz kilka cali od swej szyi. Szlachcic dzierżył lepszy miecz, ale nadludzka szybkość i wprawa elfa przeważała nawet nad jego mistrzowskimi zdolnościami.
- Znałem Tyelina Kronikarza, człowieku. Jak śmiesz plugawić miecz z jego dziedzictwem, który ukradłeś tak jak reszta żałosnej ludzkości ukradła nam ziemię!
- Widać znałem go lepiej niż ty... - Jan, wybroniwszy się fintą i kilkoma ryzykownymi zwodami przed śmiercionośną serią cięć, postanowił zaryzykować i odsłoniwszy celowo swój bok, sam rąbnął Kroniką z góry. Tak jak chciał, elf wymierzył pchnięcie zamiast kontry, lecz zbliżało się ono zdecydowanie zbyt szybko. Joachimowicz przymknął oczy, gotując się na spotkanie z przodkami. I wtedy całym statkiem zatrzęsło. Połowa walczących padła na mokry pokład i pospołu ześlizgnęła się w dół, a reszta balansowała zupełnie zaskoczona. To "Gargantuan" wpłynął dziobem na wielki statek klasy "Imperator", któremu od razu wgniótł poważnie burtę. Przez chwilę wydawało się że solidna konstrukcja Salzenmundzkich szkutników jako pierwsza dziś oprze się rozmiarowi molocha. Jednak z jękiem łamanego drewna i rykiem spienionej wody, "Gargantuan" przejechał po górze dumnego galeonu, grzebiąc go razem z załogą we wzburzonych wodach pod pokładem i stopniowo tnąc go pokrytym skorupiakami kilem. Jan wykorzystał utratę równowagi wroga i prędko łapiąc szansę od losu czy też bogów, zapomniał na chwilę o dumie i padł na czworaka, przeciagając błękitnym ostrzem pod pachą młodzika. Kronika przecięła pancerz jak masło i przeszła między żebrami, ciskając zdumionego elfa na pełen krwi i wody pokład, natychmiast wzmagając ilość czerwieni rzeczką płynącą wartko z rozciętej tętnicy. Zanim jednak zdążył się wogóle podnieść, przez tłum walczących przebił się stary mistrz miecza mknąc na Jana z zemstą wypisaną na twarzy. Joachimowicz nieporadnie podniósł się, odgarniając przemoczone włosy z twarzy. Ithilmarowa gilotyna pomknęła jak kometa.
I zatrzymała się cale od szyszaka husarza. Sztych ostrza drgał koliście... i spływał krwią.
Między nimi stał chwiejący się major Andrezhej Dragonowicz Krassow, posoka płynęła mu z ust i kapała na porysowany napierśnik oraz wypłowiały mundur, odnawiając szkarłatną barwę stroju. Pchnięcie złamało szablę oficera i przeszło przez jego pierś.
- Ty głupcze... uratowałeś... - major uśmiechał się. Nieco makabrycznie przez krew znaczącą zęby, ale na pewno błogo.
- Spasiba... towarish... za zwrócenie mi honoru... stenka na stianku... - zanucił blad wojak po czym żelaznym chwytem złapał elfie ostrze i osunął się z nim na podłoże. Rozbrojony elf porwał z ziemi maczetę upuszczoną przez jednego z marynarzy i obejrzał się za siebie. Edmund cisnął w niego toporkiem, ale stary ostrouchy złapał go w locie. Jan z zacienionym obliczem wstał. Szczęknęły dwa kurki.
- Ładnie, ładnie elfia panno! - rzucił zjawiwszy się deus ex machina Zasławski, mierząc z dwóch pistoletów. - Może nie damy ci rady w walce, ale mamy coś jeszcze...
Ryknęły cztery spłonki. Szarpany kulami jak manekin za sznurki elf padł w fontannie srebrnych kółek od kolczugi.
- ...broń palną, idioto z mieczykiem! - Zasławski zdjął husarski hełm i dmuchnął na lufę bandoletu. - Janie, nic ci nie jest ?
- Chyba, dzięki Ursunowi... Krassow...
- To było kurwa niesamowite ! Dałeś radę dwum elfom i kilku tuzinom ludzi... Wygraliśmy, dzięki tobie!
Faktycznie niezarżnięte pół najzagorzalszych buntowników było właśnie wiązane lub dobijane przez lojalnych marynarzy i najemników. De Merke splunął na pobojowisko i rzuciwszy jakieś rozkazy pobiegł do sterówki. Na pokład zaczęli wbiegać umorusani prochem strzelcy. Ich brodaty kapitan w morionie z żelaznym młotem w łapie zagadnął Jana, jako domniemanego przywódcę klasycznie narzekających lub popijających gorzałkę okrwawionych kislevitów.
- Dałem popalić cholernikom... wszystkie plugawe ostrouchy z rufy są na dnie razem z połową mych ludzi... Gdzie De Merke... I co... To wyście tego dokonali ?! - zapytał oszołomiony zagadkową rzezią oficer.
- W tym nie ma rzadnej chwał... - Jan nie dokończył, gdyż nagle w biały budynek areny za nimi wbiła się porządna salwa kul. Nagle obsypani pyłem najemnicy rozbiegli się w poszukiwaniu osłony.
- Mają moździerze... Kryć sięęęę !!! - ryczał Hammarfeld, biegnąc do sterówki ale Jan już go nie słyszał. Jego wzrok spoczął na wyspie z której bił słup zielonych błyskawic. Poczuł... nagle jakby wiedział że coś się stało. Coś złego. Wpatrując się w błyszczące jak lustro ostrze Kroniki, jakby chciał znaleźć odpowiedzi na to co się właśnie dzieje Joachimowicz pobiegł do sterówki.
- Komandorze! Musimy się stąd wynosić...
Lądowe walki chyba rozstrzygnięte na razie, także macie ostatnią szansę pobawić się statkami i zatopić tę Czarną Arkę Nawet jeśli ktoś nie bieże udziału w Arenie, to niech się przyłącza jeśli chce - wrogów ci u nas dostatek! ]
Żołnierze Imperium wycofywali się z "Walecznego Serca" nie bez powodu, jak twierdził Reiner lecz owego powodu Inkwizytor nie zauważył z powodu własnej gorączki bitewnej. Niecałe pół kwadransa po odlocie potężnego Księcia Gaussera Albiończycy przypuścili agresywny i dziko odważny kontratak z nowymi siłami, zagrzani do boju piskliwymi dźwiękami dud, grających starą ichnią pieśń - "Albion the brave". Ale choć mogłoby się tak wydawać to nawet nie jazgot dud zmusił cesarskich do odwrotu.
Wysoki weteran w ozdobionym oklapłymi od ulewy piórami cabassecie zamierzył się halabardą na czołgającego się w kałuży krwi albiończyka, gdy nagle wypuścił oręż z rąk i zacharczał. Przez jego gardło gładko przeszła długa, cienka i srebrzysta szpica z Tobarańskiej stali. Żołnierz opadł na kolana i spojrzał w górę. Pięknie zdobioną szpadę z podobizną Myrmidii dzierżył młody Estalijczyk o rozwianych, czarnych włosach i krwiście czerwonym spojrzeniu. Czarny kolet z ćwiekami tylko podkreślał niezwykłą bladość Antonia Ramireza Juniora, teraz właściwie jedynego Antonia Ramireza. Wampir sięgnął po złoty lewak i skoczył z niezwykłą prędkością między zaskoczonych Nordlandczyków, zabijając ich w ułamkach sekund szpadą swego dziadka. Antonio obalił barczystego wiarusa z buzdyganem i rozwarł szczęki z upiornymi kłami, zbliżając się do jego gardła.
- Antonio! Przestań! - jak kolejny grom przeszył ciszę kobiecy okrzyk. - To nieładnie przegryzać wrogom gardła, jesteś Estalijskim Driesto a nie jakimś psem... co by dziadek powiedział ?!
Skarcony wampir wyprostował się nagle i obejrzał. Przez zasłany trupami i szarpany wiatrem oraz krwawymi falami pokład najspokojniej w świecie, jakby na piknik szła babcia Ramirez. Wojak zwrócił na nią dziękczynne spojrzenie, jednak wtedy oblicze kobiety przybrało drapieżny wyraz.
- Jak cię dziadek uczył ? Jedno, precyzyjne pchnięcie! - zanim Nordlandczyk się pomiarkował o co chodzi, wampir przeszył jego aortę szpadą, uwalniając gejzer krwi. Antonio skinął babci głową i skoczył na kolejnych wrogów. W pewnym momencie zaszedł go od tyłu postawny blondas z wielkim flambergiem. Lecz zanim zdążył opuścić ciężki oręż padł na pokład z długim i wąskim sztyletem z ciemnej stali i czerwoną rękojeścią, wbitym pod pachę. Kolejne takie sztylety bezbłędnie trafiały imperialnych a czarny cień przemykał od walki do walki. Wyzdrowiała i odziana w obcisły gorset Anna jeszcze szybciej niż Ramirez odbierała życia. Kolejne sztylety wbijały się w stawy i gardła, lecz zawsze następne pojawiały się w jej smukłych dłoniach. Z kocią gracją Lahmianka skoczyła między dwóch muszkieterów piechoty morskiej i za chwilę obaj padli z podciętymi ścięgnami oraz tętnicami. Masakrowani marynarze podali tyły przed takim wrogiem i zaczęli odwrót na własne statki po chwiejących się nad kipielą trapach.
- YEEAHR ! Good, good job lads! Wykopmy ich 'outta our ship! - ryknął kapitan Alard McHaddish, przybijając powalonego sierżanta do pokładu ochlapanym krwią, wielkim Claymorem.
Kilciarze popędzili z rykiem za wrogiem i zwalili trapy do wiru wodnego razem z kilkoma pechowymi Imperialnymi. Parę statków dalej Daishio Asugawa i jego samuraje odcięli haki, krępujące "Płacz Himiko" i rzucili orientalny statek do ucieczki. Stary Albiończyk zrozumiał, że teraz jedynym ratunkiem dla statków z dawnej floty Księcia Mórz jest ucieczka z tego piekła na własną rękę, toteż podbiegł na mostek, do krępego bosmana o rudej brodzie, przeciętej wielką blizną.
- Steer over there! We must commit taktyczny odwrót! - krzyknął kapitan Alard. Powinni natychmiast zostać rozwaleni salwą dziesiątek dział, lub pójść na dno pod kolejnymi taranami, ale statki Imperium uciekały im sprzed dzioba. Wtedy zobaczyli źródło ich strachu. Olbrzymia skała parła wciąż naprzód, drwiąc sobie z szalejącego na coraz większym obszarze wiru i sztormu.
Statki zbyt wolne, by ujść przed Arką kończyły rozsmarowane o wysokie mury i czarne klify i mimo że ostrzał z dział i muszkietów trwał nieprzerwanie, Druchii na Arce zdawały się tym nie przejmować. W pewnym momencie jeden z ośmiu bastionów okalających pierścień murów Czarnej Arki, który do tej pory miotał raz za razem pięciometrowe pociski o zadziorach wielkości człowieka i setki mniejszych bełtów nagle stanął w słupie ognia. Ogromny biały smok przeleciał nad zboczem ruchomej skały, zdzierając dachy, balisty i krzyczące Druchii z budynków, cały czas wysuwając naprzód długi jęzor szafirowych płomieni. "Języczek Lilaeth" - poobijany ale wciąż nienasycony krwią swych nemesis śmignął wzdłuż zawalonego ostrzałem fragmentu murów, zasypując biegających korsarzy deszczem czarnopiórych strzał. Z drugiej strony potężny parowiec Malakaia przebił się przez kordon splątanych walką statków Mrocznych elfów i Imperium, po czym w iście szaleńczym tempie zrujnował spory obszar skał w centrum skały pod najwyższym pałacem skumulowanym ogniem całego swego wyszukanego arsenału. Widać Inżynier-Zabójca znalazł sposób i postanowił rozwalić wroga od środka, tak jak to czyniono w Zhufbarze z każdą inną górą. Albiończycy nie zamierzali jednak czekać na wynik tego starcia, siejący nieprzerwaną falę pożogi "Młotodzierżca" opuścił swój młot tuż obok, przepoławiając długi statek korsarski z szeregiem głów zatkniętych na rei.
- Run, fucking run!!! McTavish go to pasażerowie i speak, że mają be ready to abandon statek! - kapitan w rozpaczy skręcił ster i dziwnym trafem przepłynął między dwoma "Orłami" i ujrzał ratunek - niemal pustą ścieżkę szczątek statków znikających stopniowo w wirze. Kilwater "Gargantuana".
- There, we may be zbawieni! Za tamten coloss! - McHaddish wykręcił krew i wodę z beretu, przeciętego ciosem pałasza. - Wait, zaraz... Why the cholera, I'm still mówić in Staroświatowy ?
****
Jan Andrei Joachimowicz nakreślił w powietrzu pajęczynę srebrnych smug, atakując Kroniką kurczący się motłoch buntowników. Niezdolni sparować ataki mistrza szermierczego drągale padali jak zboże, ścięte dobrze naostrzoną kosą. Po jego lewej zakutany w ciężki bechter mośći Wilkomir raz po raz wznosił i opuszczał wielki, okrwiawiony berdysz. Tuż obok niego major Krassow z ponurą determinacją powalał kolejnych wrogów i wykrzykiwał rozkazy do podążających za nimi murem Kislevitów. Po prawej rotmistrz Zasławski rąbał i wyszarpywał chaotycznymi zamachami nadziaka ludzkie wnętrzności, a za nim Edmund drżącą w rękach włócznią odpierał co zapalczywszych marynarzy. Kislevici wbili długi klin w masę sprzedawczyków, spychając ich coraz bardziej na linię najemników komandora De Merke, szerzącego prawdziwe spustoszenie mocnymi zamachami wielkiego kordu. Dzięki jego niezłomnej postawie i charyźmie kapitana Ostrzy Mannana - Ottokara, odgryzającego się wrogom dwoma mieczami naraz linia została zepchnięta na wielkie schody do kasztelu, lecz nie pękła. Prawie.
Pojedynczy stary elf o srebrzyście siwych włosach samojeden powalił kilkunastu Marienburczyków i wdał się w pojedynek z ogarniętym pobożnym szałem kapłanem Boga Mórz - Aeronem. Dwuręczne ostrze kilka razy zderzyło się z czarnym trójzębem, lecz elf odskoczył po piątym cięciu i przydeptał wbite w deski schodów drzewce broni. Zanim kapłan wybudził się z furii, nie miał już dłoni. Zanim zaczął toczyć krwawą (i z pewnością słoną) pianę z ust skakał już na jednej nodze. Mistrz miecza wbił się weń łokciem z rozpędu i szybkim ciosem posłał duchownego w powietrze poza wielką burtę "Gargantuana". Nikt nawet nie zauważył jak oplecione wodorostami zwłoki zniknęły we wzburzonej kipieli. Tymczasem Jan, stąpający ostrożnie po zmoczonym zatrważającą ilością deszczu pokładzie wzniósł okrzyk tryumfu. Przerażeni nie na żarty błyskawiczną rzezią buntownicy, jęli ciskać broń pod nogi i poddawać się na wątpliwą łaskę oficerów podczas gdy ci którzy do tej pory bali się w zdradzie przejść od krzyku do czynów wręcz zwrócili się przeciw kamratom.
- Stój! Ty z ukradzionym ostrzem! Wyzywam cię na pojedynek! - młody Mistrz Miecza o płonących zapałem oczach natarł na pułkownika ze wzniesionym ostrzem, desperacko chwytając się ostatniej deski ratunku operacji by przywrócić marynarzom wiarę w wiktorię.
Jan ustawił Kronikę do ukośnej parady i odpowiedział fintą po czym przeniósł ciężar postawy na drugą nogę i ciął szybko w ripoście, jednak elf zablokował miecz kilka cali od swej szyi. Szlachcic dzierżył lepszy miecz, ale nadludzka szybkość i wprawa elfa przeważała nawet nad jego mistrzowskimi zdolnościami.
- Znałem Tyelina Kronikarza, człowieku. Jak śmiesz plugawić miecz z jego dziedzictwem, który ukradłeś tak jak reszta żałosnej ludzkości ukradła nam ziemię!
- Widać znałem go lepiej niż ty... - Jan, wybroniwszy się fintą i kilkoma ryzykownymi zwodami przed śmiercionośną serią cięć, postanowił zaryzykować i odsłoniwszy celowo swój bok, sam rąbnął Kroniką z góry. Tak jak chciał, elf wymierzył pchnięcie zamiast kontry, lecz zbliżało się ono zdecydowanie zbyt szybko. Joachimowicz przymknął oczy, gotując się na spotkanie z przodkami. I wtedy całym statkiem zatrzęsło. Połowa walczących padła na mokry pokład i pospołu ześlizgnęła się w dół, a reszta balansowała zupełnie zaskoczona. To "Gargantuan" wpłynął dziobem na wielki statek klasy "Imperator", któremu od razu wgniótł poważnie burtę. Przez chwilę wydawało się że solidna konstrukcja Salzenmundzkich szkutników jako pierwsza dziś oprze się rozmiarowi molocha. Jednak z jękiem łamanego drewna i rykiem spienionej wody, "Gargantuan" przejechał po górze dumnego galeonu, grzebiąc go razem z załogą we wzburzonych wodach pod pokładem i stopniowo tnąc go pokrytym skorupiakami kilem. Jan wykorzystał utratę równowagi wroga i prędko łapiąc szansę od losu czy też bogów, zapomniał na chwilę o dumie i padł na czworaka, przeciagając błękitnym ostrzem pod pachą młodzika. Kronika przecięła pancerz jak masło i przeszła między żebrami, ciskając zdumionego elfa na pełen krwi i wody pokład, natychmiast wzmagając ilość czerwieni rzeczką płynącą wartko z rozciętej tętnicy. Zanim jednak zdążył się wogóle podnieść, przez tłum walczących przebił się stary mistrz miecza mknąc na Jana z zemstą wypisaną na twarzy. Joachimowicz nieporadnie podniósł się, odgarniając przemoczone włosy z twarzy. Ithilmarowa gilotyna pomknęła jak kometa.
I zatrzymała się cale od szyszaka husarza. Sztych ostrza drgał koliście... i spływał krwią.
Między nimi stał chwiejący się major Andrezhej Dragonowicz Krassow, posoka płynęła mu z ust i kapała na porysowany napierśnik oraz wypłowiały mundur, odnawiając szkarłatną barwę stroju. Pchnięcie złamało szablę oficera i przeszło przez jego pierś.
- Ty głupcze... uratowałeś... - major uśmiechał się. Nieco makabrycznie przez krew znaczącą zęby, ale na pewno błogo.
- Spasiba... towarish... za zwrócenie mi honoru... stenka na stianku... - zanucił blad wojak po czym żelaznym chwytem złapał elfie ostrze i osunął się z nim na podłoże. Rozbrojony elf porwał z ziemi maczetę upuszczoną przez jednego z marynarzy i obejrzał się za siebie. Edmund cisnął w niego toporkiem, ale stary ostrouchy złapał go w locie. Jan z zacienionym obliczem wstał. Szczęknęły dwa kurki.
- Ładnie, ładnie elfia panno! - rzucił zjawiwszy się deus ex machina Zasławski, mierząc z dwóch pistoletów. - Może nie damy ci rady w walce, ale mamy coś jeszcze...
Ryknęły cztery spłonki. Szarpany kulami jak manekin za sznurki elf padł w fontannie srebrnych kółek od kolczugi.
- ...broń palną, idioto z mieczykiem! - Zasławski zdjął husarski hełm i dmuchnął na lufę bandoletu. - Janie, nic ci nie jest ?
- Chyba, dzięki Ursunowi... Krassow...
- To było kurwa niesamowite ! Dałeś radę dwum elfom i kilku tuzinom ludzi... Wygraliśmy, dzięki tobie!
Faktycznie niezarżnięte pół najzagorzalszych buntowników było właśnie wiązane lub dobijane przez lojalnych marynarzy i najemników. De Merke splunął na pobojowisko i rzuciwszy jakieś rozkazy pobiegł do sterówki. Na pokład zaczęli wbiegać umorusani prochem strzelcy. Ich brodaty kapitan w morionie z żelaznym młotem w łapie zagadnął Jana, jako domniemanego przywódcę klasycznie narzekających lub popijających gorzałkę okrwawionych kislevitów.
- Dałem popalić cholernikom... wszystkie plugawe ostrouchy z rufy są na dnie razem z połową mych ludzi... Gdzie De Merke... I co... To wyście tego dokonali ?! - zapytał oszołomiony zagadkową rzezią oficer.
- W tym nie ma rzadnej chwał... - Jan nie dokończył, gdyż nagle w biały budynek areny za nimi wbiła się porządna salwa kul. Nagle obsypani pyłem najemnicy rozbiegli się w poszukiwaniu osłony.
- Mają moździerze... Kryć sięęęę !!! - ryczał Hammarfeld, biegnąc do sterówki ale Jan już go nie słyszał. Jego wzrok spoczął na wyspie z której bił słup zielonych błyskawic. Poczuł... nagle jakby wiedział że coś się stało. Coś złego. Wpatrując się w błyszczące jak lustro ostrze Kroniki, jakby chciał znaleźć odpowiedzi na to co się właśnie dzieje Joachimowicz pobiegł do sterówki.
- Komandorze! Musimy się stąd wynosić...
Ostatnio zmieniony 20 gru 2013, o 21:53 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 2 razy.
[Znając moje szczęście, to kontunuujemy tradycję KB-ków z Aren 27 i 32 ]GrimgorIronhide pisze:[ Dobra, kończymy to - zwycięzcę ostatecznego mej areny poznacie jutro, dla pikanterii dodam iż tryumfator wymierzył (na kostkowo ofc) tylko jeden, jedyny cios. I to w jedynej konfiguracji trzech rzutów kostkami (trafienie, obrażenia, krytyk) jaka dawała mu natychmiastowe zwycięstwo. Najfartowniejszy atak od początku zawodów. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Witam was wszystkich serdecznie. Az żałuje że się nie zapałałem, bo epickość tej areny przebija wszystko co dotychczas na BP widziałem i czytałem. Nie mogąc pozwolić by to działo się bez mojej obecności, dorzucam od siebie swoje 3 grosze do. Have fun ]
Jedni przybyli na Arenę w poszukiwaniu ogromnych bogactw, inni by zdobyć niewyobrażalne skarby. Jednak dla pewnej grupy istot najwyższą nagrodą była sama Czarna Arka, pełna przeklętych przedmiotów i bluźnierczych zwojów tkwiących u podstawy samej czarnej magii. Dla mrocznych elfów wiedza ta potrzebna była do ciemiężenia świata, jednak mogła ona posłużyć także do odwrócenia najstraszliwszej klątwy w dziejach…
Bitwa morska tocząca się wokół przeklętej wyspy powoli zamieniała się w chaos. Z powodu szalejącego wiru wodnego floty Imperium i Mrocznych Elfów straciły równy, linowy szyk i starcie przerodziło się w serią pojedynczych potyczek między okrętami. Utrzymaniu bitewnego porządku nie sprzyjał także fakt, ze najpotężniejszymi okrętami w okolicy dysponowali uczestnicy areny, a każdy z nich miał odmienne cele do wypełnienia.
Pomimo niesprzyjających warunków młodemu kapitanowi ,,Chwały Norlandu” Albrechtowi Hussowi, udało się zorganizować mini flotę czterech okrętów. Walcząc na flance wypełnił rozkaz jakim było otoczenie przeciwnika i zagrożenie jego tyłom. Teraz jednak, nie dostając żadnych poleceń z ,,Młotodziercy” postanowił wykazać się własna inicjatywą. Zauważył, że wróg odsłonił się na flance przenosząc większość swych sił na ostrzał wyspy, wystawiając na atak samą Arkę.
,,Raczej jej nie zniszczę, ale na pewno pomieszam szyki sukinsynom, a może i uda się zdobyć jakiś znaczny łup” –pomyślał i od razu przystąpił do działania.
- Żołnierze Imperium, nastała dla nas chwila chwały. Wiedźcie że… - nikt się nie dowiedział co dzieli Imperialni mieli wiedzieć. Potężne uderzenie od spodu rozerwało kadłub na połowę niczym patyk, doprowadzając do natychmiastowego zatonięcia ,,Chwały”. Z resztek imperialnego okrętu wynurzyła się potężna trirema, a jej wygląd był dość niepokojący. Spora część desek składających się na burty było przegniła albo połamana, kil właściwie w zupełności strzaskany, a podarty żagiel z symbolem skarabeusza wydymał się na eterycznym wietrze. Mimo to okręt jarzący się zielonkawym światłem pływał, i pomimo licznych kul armatnich przechodzących przez niego jak przez masło nie miał zamiaru zatonąć. Z nim pojawiło się kilkanaście podobnych statków i siejąc grozę i zniszczenie dla wszystkich napotkanych po drodze jednostek, flota umarłych zaczęła zmierzać w stronę Arki.
Ksiaże Aklazzar III z Zandri wiedział że jest straszliwe przeklęty, nawet jak na standardy TK. Wiedział też że odkupienie jego win znajduje się na pokładzie tej dziwnej konstrukcji. Fakt, że rozbitkowie z tego pojazdu przyczynili się do upadku jego rasy wiele tysięcy lat temu tylko dodawał pikanterii całej sytuacji. Wykrzyknął rozkazy i ,,Gniew Ursiana” oraz reszta floty wypaliła w stronę arki z całego dostępnego arsenału. Płonące czaszki, bełty balist i strzały z łuków zamieniły pokład arki w inferno. Mroczniaki nie pozostały dłużne i dwie galery wybuchły zmiażdżone przez spadające meteoryty.
Alkazzar III zaśmiał się szaleńczo. Zemsta i odkupienie w jednym. Tyle wygrać.
Nie wiadomo skąd popłynęła upiorna muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=9UfT0jVzNkw
[Arka jest trochę OP więc trza wyrównać siły]
Jedni przybyli na Arenę w poszukiwaniu ogromnych bogactw, inni by zdobyć niewyobrażalne skarby. Jednak dla pewnej grupy istot najwyższą nagrodą była sama Czarna Arka, pełna przeklętych przedmiotów i bluźnierczych zwojów tkwiących u podstawy samej czarnej magii. Dla mrocznych elfów wiedza ta potrzebna była do ciemiężenia świata, jednak mogła ona posłużyć także do odwrócenia najstraszliwszej klątwy w dziejach…
Bitwa morska tocząca się wokół przeklętej wyspy powoli zamieniała się w chaos. Z powodu szalejącego wiru wodnego floty Imperium i Mrocznych Elfów straciły równy, linowy szyk i starcie przerodziło się w serią pojedynczych potyczek między okrętami. Utrzymaniu bitewnego porządku nie sprzyjał także fakt, ze najpotężniejszymi okrętami w okolicy dysponowali uczestnicy areny, a każdy z nich miał odmienne cele do wypełnienia.
Pomimo niesprzyjających warunków młodemu kapitanowi ,,Chwały Norlandu” Albrechtowi Hussowi, udało się zorganizować mini flotę czterech okrętów. Walcząc na flance wypełnił rozkaz jakim było otoczenie przeciwnika i zagrożenie jego tyłom. Teraz jednak, nie dostając żadnych poleceń z ,,Młotodziercy” postanowił wykazać się własna inicjatywą. Zauważył, że wróg odsłonił się na flance przenosząc większość swych sił na ostrzał wyspy, wystawiając na atak samą Arkę.
,,Raczej jej nie zniszczę, ale na pewno pomieszam szyki sukinsynom, a może i uda się zdobyć jakiś znaczny łup” –pomyślał i od razu przystąpił do działania.
- Żołnierze Imperium, nastała dla nas chwila chwały. Wiedźcie że… - nikt się nie dowiedział co dzieli Imperialni mieli wiedzieć. Potężne uderzenie od spodu rozerwało kadłub na połowę niczym patyk, doprowadzając do natychmiastowego zatonięcia ,,Chwały”. Z resztek imperialnego okrętu wynurzyła się potężna trirema, a jej wygląd był dość niepokojący. Spora część desek składających się na burty było przegniła albo połamana, kil właściwie w zupełności strzaskany, a podarty żagiel z symbolem skarabeusza wydymał się na eterycznym wietrze. Mimo to okręt jarzący się zielonkawym światłem pływał, i pomimo licznych kul armatnich przechodzących przez niego jak przez masło nie miał zamiaru zatonąć. Z nim pojawiło się kilkanaście podobnych statków i siejąc grozę i zniszczenie dla wszystkich napotkanych po drodze jednostek, flota umarłych zaczęła zmierzać w stronę Arki.
Ksiaże Aklazzar III z Zandri wiedział że jest straszliwe przeklęty, nawet jak na standardy TK. Wiedział też że odkupienie jego win znajduje się na pokładzie tej dziwnej konstrukcji. Fakt, że rozbitkowie z tego pojazdu przyczynili się do upadku jego rasy wiele tysięcy lat temu tylko dodawał pikanterii całej sytuacji. Wykrzyknął rozkazy i ,,Gniew Ursiana” oraz reszta floty wypaliła w stronę arki z całego dostępnego arsenału. Płonące czaszki, bełty balist i strzały z łuków zamieniły pokład arki w inferno. Mroczniaki nie pozostały dłużne i dwie galery wybuchły zmiażdżone przez spadające meteoryty.
Alkazzar III zaśmiał się szaleńczo. Zemsta i odkupienie w jednym. Tyle wygrać.
Nie wiadomo skąd popłynęła upiorna muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=9UfT0jVzNkw
[Arka jest trochę OP więc trza wyrównać siły]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Ja się pod koniec dowiedziałem czegoś co rozbiło dla mnie sens tego całego przedsięwzięcia.... ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony