ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Samotny okręt płynął wśród spienionych fal, niestrudzenie prąc do przodu. Wokół była tylko mgła i woda, a od dłuższego czasu wiadomo było, że zabłądzili. Płynący na tej łajbie ludzie nie myśleli jednak o poddaniu się. Nie straszny był im sztorm, czy noc czy śmierć. Nie, jeśli urodziłeś się w Norsce.
http://www.youtube.com/watch?v=T5q04zThdeo
-Chędożony cyklon, niech bogowie przeklną tego czarownika! Gdyby go nie rozerwało na strzępy, poczułby mój topór głęboko w rzyci!- mruknął barczysty człek o bujnej, rudej brodzie. Rogi na jego hełmie były najokazalsze z całej załogi.
-Tyle, że mag wykitował, a my nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy Eryku. -żachnął się drugi, wysoki blondyn z brodą wplecioną w warkoczyki. -Chmury szczelnie zakrywają nieboskłon, nie da rady określić pozycji.
-Ba! Wywlekło nas tak daleko, że nie zdziwiłbym się, gdyby konstelacje były inne od tych na północy Larsie. -skrzywił się kapitan zwany Erykiem. -Losteriksson dał radę to i my też damy!
-Ten to miał jaja. Spił się i zgubił mapy i szybkio zabłądził. Potem dopłynął do nieznanego lądu zamieszkałego przez wielkie, dwunożne jaszczury i przywiózł masę złota. -zamyślił się Lars.
-A potem założył osadę. Podobno handlują z tymi gadami. -zamyślił się kapitan.
Gdzieś w dole rozległy się śmiechy wioślarzy. Do Eryka Rudobrodego i Larsa Oba Niedźwiedzie podszedł młody Norsmen. Miał góra dziewiętnaście lat i jako jedyny wśród załogi gładkie lico, jak zresztą go nazywano.
-Ojcze! Znów się ze mnie śmieją. -żalił się młodzieniec.
-Dziwisz się Rolfie? Nie masz brody i kutasa!-powiedział wzburzony Eryk.
-Ale ja mam kutasa! -zapewniał młody wojownik.
-Jakbyś miał brodę, to byś nie musiał tego udowadniać. -wyjaśnił rezolutnie Lars. Wszyscy Norsmeni jak jeden mąż przytaknęli.
Kapitan machnął ręką.
- A z resztą.... NA BRODATE JAJCA ODYNA!
Mgła wreszcie się rozproszyła, a oczom wilków morskich ukazał się widok, na który nie liczyli. Bitwa morska. Mężczyźni jednak szybko otrząsnęli się z szoku.
-Dalej chłopcy, mocniej pracować wiosłami, nie dajmy słabowitym psom bawić się samemu! -wrzasnął Eryk Rudobrody. -Naprzód! DOVAGAAAAARD!!!
Odpowiedział mu ryk kilku tuzinów spragnionych krwi i łupów gardeł. Wojownicy ochoczo naparli na wiosła.
-Eryku, nie mamy pojęcia kto się boje i o co. -zauważył Lars.
-A czy to ma znaczenie? -zdziwił się kapitan.
-Racja.
http://www.youtube.com/watch?v=T5q04zThdeo
-Chędożony cyklon, niech bogowie przeklną tego czarownika! Gdyby go nie rozerwało na strzępy, poczułby mój topór głęboko w rzyci!- mruknął barczysty człek o bujnej, rudej brodzie. Rogi na jego hełmie były najokazalsze z całej załogi.
-Tyle, że mag wykitował, a my nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy Eryku. -żachnął się drugi, wysoki blondyn z brodą wplecioną w warkoczyki. -Chmury szczelnie zakrywają nieboskłon, nie da rady określić pozycji.
-Ba! Wywlekło nas tak daleko, że nie zdziwiłbym się, gdyby konstelacje były inne od tych na północy Larsie. -skrzywił się kapitan zwany Erykiem. -Losteriksson dał radę to i my też damy!
-Ten to miał jaja. Spił się i zgubił mapy i szybkio zabłądził. Potem dopłynął do nieznanego lądu zamieszkałego przez wielkie, dwunożne jaszczury i przywiózł masę złota. -zamyślił się Lars.
-A potem założył osadę. Podobno handlują z tymi gadami. -zamyślił się kapitan.
Gdzieś w dole rozległy się śmiechy wioślarzy. Do Eryka Rudobrodego i Larsa Oba Niedźwiedzie podszedł młody Norsmen. Miał góra dziewiętnaście lat i jako jedyny wśród załogi gładkie lico, jak zresztą go nazywano.
-Ojcze! Znów się ze mnie śmieją. -żalił się młodzieniec.
-Dziwisz się Rolfie? Nie masz brody i kutasa!-powiedział wzburzony Eryk.
-Ale ja mam kutasa! -zapewniał młody wojownik.
-Jakbyś miał brodę, to byś nie musiał tego udowadniać. -wyjaśnił rezolutnie Lars. Wszyscy Norsmeni jak jeden mąż przytaknęli.
Kapitan machnął ręką.
- A z resztą.... NA BRODATE JAJCA ODYNA!
Mgła wreszcie się rozproszyła, a oczom wilków morskich ukazał się widok, na który nie liczyli. Bitwa morska. Mężczyźni jednak szybko otrząsnęli się z szoku.
-Dalej chłopcy, mocniej pracować wiosłami, nie dajmy słabowitym psom bawić się samemu! -wrzasnął Eryk Rudobrody. -Naprzód! DOVAGAAAAARD!!!
Odpowiedział mu ryk kilku tuzinów spragnionych krwi i łupów gardeł. Wojownicy ochoczo naparli na wiosła.
-Eryku, nie mamy pojęcia kto się boje i o co. -zauważył Lars.
-A czy to ma znaczenie? -zdziwił się kapitan.
-Racja.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gwiezdny Smok Aqshy przelatując nad szeregami jaszczurów plunął jasnoniebieskim ogniem. Huczące fale płomieni opadły na sojuszników Loq-Kro-Gara obracając ich zastępy w perzynę. Potężna bestia wypuściła jeszcze parę ogników w stronę krasnoludów i poleciała w stronę rozgrywającej się właśnie morskiej bitwy.
Jan stał samotnie, pokład wokoło niego był śliski od krwi. Na polu bitwy był już tylko on i jego dwóch żołnierzy. Był skrajnie wyczerpany i wgłębi duszy wiedział iż szaleń czy taniec ostrzy jaki się tu odbył był najbardziej niebezpieczną chwilą w jego życiu. Spojrzał na elfa w ślicznej, złoto-srebrnej zbroi który samotnie powalił tuzin ludzi. Bitwa była wygrana, ale wojna.
Wojownicy Cienia atakowali szybko i wściekle.Przebiegali po rozpiętych linach, wystrzelonych za pomocą hapunówn ze szponów orła, prosto na dark elfickie mury. Walczyli dzielnie, i umierali z honorem. Trupy elfów wysokiego rodu z hukiem spadały do kotłującej się wody. I gdy wszyscy słudzy światła stracili już resztki nadziei na zwycięstwo, gdy serca wojowników cienia pogrążyły się w mroku, stał się cud.
Wieża eksplodowała (http://www.youtube.com/watch?v=PgW7PRN-ADI)
Eksplodowała kaskadą płomieni, czystym białym ogniem. Odłamki poleciały na wszystkie strony, zaś kamień zaczął się topić. Żar był tak silny iż dziesiątki mrocznych rzuciły się do wody byle tylko uniknąć nienawistnych płomieni Asur. Aqash wylądował na dziedzińcu, plunął pożogą na garnizon, zgromadzone w nim beczki prochu wybuchły z hukiem wysadzając mur. Kawałki skał poleciały na dziesiątki metrów w górę po czym opadły pogrążając się w głębinach oceanu. Mroczni kuzyni wybiegli z bram lecz smok wzbił się już w powietrze. W potężnych szponach ściskał głaz który chwilę póżniej zrzucił na kolejną wieżę. Jej podstawa pękła z głuchym dudnienie, a jej gruzy przysypały wojska walczące poniżej. Na jedna z baszt wybiegła czarownica. Już krzyczała zaklęcie, już iskry tańczyły pomiędzy jej palcami, gdy z pyska smoka wystrzelił kolejny pióropusz ognia. Tym razem zalał basztę, całe flanki, które spłyneły niby masło. Serca mrocznych zadrżały przed potęgą smoczego ognia i tera to oni zdali sobie sprawę iż niepisane im zwycięstwo. W tym samym czasie biało-błękitna bestia wdarła się przez frontowe wrota do fortecy. Z nimi w karnych szeregach stała czarna straż z Nargorooth. Ciosami potężnych łap, szczękami i pazurami Gwiezdny Smok przebijał się przez nich. Raz po raz ogień tryskał z pomiędzy jego kłów, miecz księcia opadał ścinając głowy wrogów. Wewnętrzna furia i energia napędzały cielsko starożytnego Aqashy i wkrótce oprócz niego i Caladrisa na polu bitwy nie było nikogo żywego. Ciosami ogona smok zaczął zawalać kolejne kolumny podtrzymujące strop. Szedł do przodu, zaś gruz sypał się za nim. Gdy bestia uznała że już dość, płomieniami wypaliła sobie drogę. Wzbiła się w powietrze, na wysokość dziesiątek metrów, po czym ściągnęła nabrała powietrza. Gdy otworzyła ponownie paszczę bluznęła z niej ognista pożoga. Białe roztańczone ognik w mig oplotły kolumny utrzymujące od wewnątrz czarną arkę. Powoli lecz nieubłaganie zaczęły się topić. Po chwili rozległ się najpierw głuchy trzask, potem huk. I w końcu cała forteca mrocznych elfów zawaliła się od środka. Z hukiem i rumorem jej resztki wpadały do morza i szły na dno.
Bellaner wypił ostatnia miksturę, przygotował ostatnie zaklęcie. Po czym usiadł na ziemi po turecku, miecz i kostur położył sobie na kolanach i czekał. Ktoś w końcu musi wyjść ze skarbca. A kto wyjdzie będzie musiał stoczyć drugi morderczy pojedynek.
Jan stał samotnie, pokład wokoło niego był śliski od krwi. Na polu bitwy był już tylko on i jego dwóch żołnierzy. Był skrajnie wyczerpany i wgłębi duszy wiedział iż szaleń czy taniec ostrzy jaki się tu odbył był najbardziej niebezpieczną chwilą w jego życiu. Spojrzał na elfa w ślicznej, złoto-srebrnej zbroi który samotnie powalił tuzin ludzi. Bitwa była wygrana, ale wojna.
Wojownicy Cienia atakowali szybko i wściekle.Przebiegali po rozpiętych linach, wystrzelonych za pomocą hapunówn ze szponów orła, prosto na dark elfickie mury. Walczyli dzielnie, i umierali z honorem. Trupy elfów wysokiego rodu z hukiem spadały do kotłującej się wody. I gdy wszyscy słudzy światła stracili już resztki nadziei na zwycięstwo, gdy serca wojowników cienia pogrążyły się w mroku, stał się cud.
Wieża eksplodowała (http://www.youtube.com/watch?v=PgW7PRN-ADI)
Eksplodowała kaskadą płomieni, czystym białym ogniem. Odłamki poleciały na wszystkie strony, zaś kamień zaczął się topić. Żar był tak silny iż dziesiątki mrocznych rzuciły się do wody byle tylko uniknąć nienawistnych płomieni Asur. Aqash wylądował na dziedzińcu, plunął pożogą na garnizon, zgromadzone w nim beczki prochu wybuchły z hukiem wysadzając mur. Kawałki skał poleciały na dziesiątki metrów w górę po czym opadły pogrążając się w głębinach oceanu. Mroczni kuzyni wybiegli z bram lecz smok wzbił się już w powietrze. W potężnych szponach ściskał głaz który chwilę póżniej zrzucił na kolejną wieżę. Jej podstawa pękła z głuchym dudnienie, a jej gruzy przysypały wojska walczące poniżej. Na jedna z baszt wybiegła czarownica. Już krzyczała zaklęcie, już iskry tańczyły pomiędzy jej palcami, gdy z pyska smoka wystrzelił kolejny pióropusz ognia. Tym razem zalał basztę, całe flanki, które spłyneły niby masło. Serca mrocznych zadrżały przed potęgą smoczego ognia i tera to oni zdali sobie sprawę iż niepisane im zwycięstwo. W tym samym czasie biało-błękitna bestia wdarła się przez frontowe wrota do fortecy. Z nimi w karnych szeregach stała czarna straż z Nargorooth. Ciosami potężnych łap, szczękami i pazurami Gwiezdny Smok przebijał się przez nich. Raz po raz ogień tryskał z pomiędzy jego kłów, miecz księcia opadał ścinając głowy wrogów. Wewnętrzna furia i energia napędzały cielsko starożytnego Aqashy i wkrótce oprócz niego i Caladrisa na polu bitwy nie było nikogo żywego. Ciosami ogona smok zaczął zawalać kolejne kolumny podtrzymujące strop. Szedł do przodu, zaś gruz sypał się za nim. Gdy bestia uznała że już dość, płomieniami wypaliła sobie drogę. Wzbiła się w powietrze, na wysokość dziesiątek metrów, po czym ściągnęła nabrała powietrza. Gdy otworzyła ponownie paszczę bluznęła z niej ognista pożoga. Białe roztańczone ognik w mig oplotły kolumny utrzymujące od wewnątrz czarną arkę. Powoli lecz nieubłaganie zaczęły się topić. Po chwili rozległ się najpierw głuchy trzask, potem huk. I w końcu cała forteca mrocznych elfów zawaliła się od środka. Z hukiem i rumorem jej resztki wpadały do morza i szły na dno.
Bellaner wypił ostatnia miksturę, przygotował ostatnie zaklęcie. Po czym usiadł na ziemi po turecku, miecz i kostur położył sobie na kolanach i czekał. Ktoś w końcu musi wyjść ze skarbca. A kto wyjdzie będzie musiał stoczyć drugi morderczy pojedynek.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Obie strony długo wpatrywały w siebie nawzajem, czekając na jakikolwiek ruch. Każdy z nich trwał w napięciu, gotowy do walki. Gotowy by umrzeć.
Wtem ziemia zadrżała, gwałtowny wicher targnął ubogą roślinnością wyspy, a nieboskłon rozdarł ryk.
-Smok! Kryć się! -wrzasnął jakiś karasnolud.
Płomienie zstąpiły z nieba, paląc wszystko wokół. Nigdzie nie było schronienia. Niektórzy próbowali uniknąć ognia, bądź wznosili tarcze, by się osłonić, lecz większość padła, spalona żywcem. Smok zatoczył krąg i odleciał w kierunku szalejącej na morzu bitwy. Krasnoludy jak jeden mąż wstały i pokazały latającej poczwarze środkowy palec. Mulfgar wstał zbolały i wściekły.
-Te chędożone wąskodupce nie wiedzą kiedy przestać!-warknął
-Nie możemy pozwolić, by zwyciężyli. -usłyszał głos za sobą. Zabójca obrócił się.
Nadchodziła niewielka grupka saurusów. Z niej wystąpił wojownik o długiej bliźnie przecinającej tors. W ręku dzierżył kamienny topór.
-Nie możemy pozwolić, by ich plany się powiodły-kontynuował Chax-Bok. -Wygląda na to, że mamy wspólny interes.
-Może. Ale skąd mamy wiedzieć, że i nas nie wystawicie? -uniósł brew Mulfgar.
-Gdyż wasze plany nie zagrażają zatonięciem kilku kontynentów. -doprał saurus unosząc łeb.
-No nie wiem... Chłopcy? Skopiemy kilka elfich rzyci wspólnie z jaszczurami? -rzucił za siebie zabójca.
Odpowiedział mu chór krasnoludzkich gardeł.
-Słyszałeś naszą odpowiedź gadzie. Ruszajmy!-rzucił Mulfgar.
Ruszyli. Biegnąc Chax-Bok spojrzał na ich siły. Zaledwie kilku saurusów uniknęło śmierci w smoczym ogniu. Gdy dołączył wraz z rannymi, którzy zostali wycofani wcześniej, stanowili grupę niemal trzydziestu wojowników. Krasnoludów było nieco ponad pół steki. Zbyt mało, by pokonać wszystkich wrogów Przedwiecznych. Na szczęście mieli do dyspozycji dwa mozazaury i "Niezatapialnego" wraz z resztą załogi. Chax-Bok w duchu liczył, że zdołają zyskać dla Loq-Kro-Gara cenny czas.
***
Eryk Rudobrody stał na dziobie swego długiego okrętu, który pruł fale po środku morskiego piekła. Kule i bełty świstały w powietrzu, huk wystrzałów mieszał się z jękami umierających. Okręty sczepiały się ze sobą i taranowały, a fontanny drzazg i połamane belki pozostawały po wielkich jednostkach.
Wojownicy Eryka łaknęli walki. Kilkunastu z nich zarzucało kotwiczki na linach, które wbiły się w burty drewnianego okrętu imperialnego, po czym przyciągali go doń i przeskoczywszy na wrogą jednostkę, przystępowali do abordażu.
Eryk sparował nadchodzący cios piki i skontrował, wypruwając żołnierzowi flaki swym dwuręcznym toporem. Odbił skierowane w niego kusze i rzuciła się na niedoszłych strzelców, którzy w wirze walki byli bez szans.
Norsmeni przełamywali się przez obronę niewielkiego okrętu jak głodne lwy, zabijając wszystkich na swojej drodze. Potem podłożyli ogień i powrócili na swój drakaar.
Wtedy zobaczyli "Gargantuana". Oczy Rudobrodego rozszerzyły się w niemym zachwycie, a jego wojowie tylko marzyli, jakież skarby czekają ich na pokładzie molocha. Nie potrzebując ni słowa zachęty chwycili za wiosła i ruszyli na spotkanie fortuny.
Pokład marienburdzkiego okrętu wznosił się wysoko ponad norskim, toteż wspinaczka trwała długo. Gdy dotarli na górę, oczom ich ukazał się jeden wielki burdel. W strugach deszczu ścierali się ze sobą elfy, kislevici, estalijczycy, wampiry i bogowie wiedzą kto jeszcze.
-Walczą... -zaczął zaskoczony Eryk
-...bez nas-dokończył Lars.
Ostatni wojowie właśnie wchodzili na pokład.
-Dobra chłopcy, do boju! Nie brać jeńców, dobrze się bawić i nie stać z tyłu. Naprzód, Valhalla czeka!
***
Kapitanie, nasi wracają. -krzyknął młody krasnolud wskazując płynące barki.
Kapitan Makaisson zwrócił lunetę we wskazywaną stronę. Zaklął po marynarsku. Z wypadu wracało niewielu zabójców, a na dodatek krasnoludy nie wracały same.
-Co do...? -mruknął pod nosem na widok saurusów.
Wtem ziemia zadrżała, gwałtowny wicher targnął ubogą roślinnością wyspy, a nieboskłon rozdarł ryk.
-Smok! Kryć się! -wrzasnął jakiś karasnolud.
Płomienie zstąpiły z nieba, paląc wszystko wokół. Nigdzie nie było schronienia. Niektórzy próbowali uniknąć ognia, bądź wznosili tarcze, by się osłonić, lecz większość padła, spalona żywcem. Smok zatoczył krąg i odleciał w kierunku szalejącej na morzu bitwy. Krasnoludy jak jeden mąż wstały i pokazały latającej poczwarze środkowy palec. Mulfgar wstał zbolały i wściekły.
-Te chędożone wąskodupce nie wiedzą kiedy przestać!-warknął
-Nie możemy pozwolić, by zwyciężyli. -usłyszał głos za sobą. Zabójca obrócił się.
Nadchodziła niewielka grupka saurusów. Z niej wystąpił wojownik o długiej bliźnie przecinającej tors. W ręku dzierżył kamienny topór.
-Nie możemy pozwolić, by ich plany się powiodły-kontynuował Chax-Bok. -Wygląda na to, że mamy wspólny interes.
-Może. Ale skąd mamy wiedzieć, że i nas nie wystawicie? -uniósł brew Mulfgar.
-Gdyż wasze plany nie zagrażają zatonięciem kilku kontynentów. -doprał saurus unosząc łeb.
-No nie wiem... Chłopcy? Skopiemy kilka elfich rzyci wspólnie z jaszczurami? -rzucił za siebie zabójca.
Odpowiedział mu chór krasnoludzkich gardeł.
-Słyszałeś naszą odpowiedź gadzie. Ruszajmy!-rzucił Mulfgar.
Ruszyli. Biegnąc Chax-Bok spojrzał na ich siły. Zaledwie kilku saurusów uniknęło śmierci w smoczym ogniu. Gdy dołączył wraz z rannymi, którzy zostali wycofani wcześniej, stanowili grupę niemal trzydziestu wojowników. Krasnoludów było nieco ponad pół steki. Zbyt mało, by pokonać wszystkich wrogów Przedwiecznych. Na szczęście mieli do dyspozycji dwa mozazaury i "Niezatapialnego" wraz z resztą załogi. Chax-Bok w duchu liczył, że zdołają zyskać dla Loq-Kro-Gara cenny czas.
***
Eryk Rudobrody stał na dziobie swego długiego okrętu, który pruł fale po środku morskiego piekła. Kule i bełty świstały w powietrzu, huk wystrzałów mieszał się z jękami umierających. Okręty sczepiały się ze sobą i taranowały, a fontanny drzazg i połamane belki pozostawały po wielkich jednostkach.
Wojownicy Eryka łaknęli walki. Kilkunastu z nich zarzucało kotwiczki na linach, które wbiły się w burty drewnianego okrętu imperialnego, po czym przyciągali go doń i przeskoczywszy na wrogą jednostkę, przystępowali do abordażu.
Eryk sparował nadchodzący cios piki i skontrował, wypruwając żołnierzowi flaki swym dwuręcznym toporem. Odbił skierowane w niego kusze i rzuciła się na niedoszłych strzelców, którzy w wirze walki byli bez szans.
Norsmeni przełamywali się przez obronę niewielkiego okrętu jak głodne lwy, zabijając wszystkich na swojej drodze. Potem podłożyli ogień i powrócili na swój drakaar.
Wtedy zobaczyli "Gargantuana". Oczy Rudobrodego rozszerzyły się w niemym zachwycie, a jego wojowie tylko marzyli, jakież skarby czekają ich na pokładzie molocha. Nie potrzebując ni słowa zachęty chwycili za wiosła i ruszyli na spotkanie fortuny.
Pokład marienburdzkiego okrętu wznosił się wysoko ponad norskim, toteż wspinaczka trwała długo. Gdy dotarli na górę, oczom ich ukazał się jeden wielki burdel. W strugach deszczu ścierali się ze sobą elfy, kislevici, estalijczycy, wampiry i bogowie wiedzą kto jeszcze.
-Walczą... -zaczął zaskoczony Eryk
-...bez nas-dokończył Lars.
Ostatni wojowie właśnie wchodzili na pokład.
-Dobra chłopcy, do boju! Nie brać jeńców, dobrze się bawić i nie stać z tyłu. Naprzód, Valhalla czeka!
***
Kapitanie, nasi wracają. -krzyknął młody krasnolud wskazując płynące barki.
Kapitan Makaisson zwrócił lunetę we wskazywaną stronę. Zaklął po marynarsku. Z wypadu wracało niewielu zabójców, a na dodatek krasnoludy nie wracały same.
-Co do...? -mruknął pod nosem na widok saurusów.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
No dobra, też się przyłączę skoro można
Przypadek chciał, aby na scenie szalejącej bitwy morskiej pojawiła się jeszcze jedna siła. Elegancki okręt z trzciny i drewna cedrowego pruł fale, pchany od miesięcy przez niestrudzonych, szkieletowych wioślarzy z Lybaras. Na dziobie stał kapitan, nie wyglądał o jednak na typowego oficera sił Nehekary. Strzępy czarnego, noszącego ślady ognia płaszcza, trzepotały na potężnej wichurze wywołanej przez anomalie występujące w centrum pola bitwy. Niebieskie kamienie znajdujące się na miejscu oczu kryjącej spaloną twarz maski, wydawały lekki poblask. Wtem na bezgłośny rozkaz, spod pokładu zaczęły wychodzić szeregi chroboczących kośćmi o wytarty brąz strażników grobowców. Po tym, jak Sethep II zmienił się za sprawą tajemniczej siły w pół mumię-pół maszynę, licze z Nehekary uznali początkowo ten incydent za przejaw wypaczającego działania sił chaosu. Jednakże, ze względu na niepokojące strzępy informacji będące echem telepatycznych komunikatów wysłanych przez Sethepa II podczas jego udziału w wydarzeniu zwanym Areną, sprawiły, że śledztwo zostało wznowione. Złożyło się tak, że na jego czele stanął Kurt Pfeiffer, inkwizytor imperialny poległy lata temu na innej arenie, odbywającej się w pustynnej krainie Nehekary, a później przywołany do stanu pół-życia, na potrzeby króla Settry Niezniszczalnego. Wybór Kurta na śledczego był oczywisty, gdyż jego umysł nie zdążył jeszcze ulec zbytniemu przytępieniu, ponadto miał on doświadczenie łowcy czarownic. Jak się okazało, decyzja ta była słuszna.
Im bliżej wyspy, tym fale oceanu stawały się coraz bardziej wzburzone, a woda coraz czerwieńsza od krwi. Raz po raz porąbane ciała uderzały z głuchym tąpnięciem o kadłub okrętu. W ogólnym zamieszaniu i pośród kłębów gęstego, czarnego dymu wydobywającego się z płonących jednostek, oraz pożarów raz po raz wzniecanych przez krążącego po niebie smoka, ociekający krwią poległych statek królów grobowców wypadł na brzeg pchając przed sobą wał karmazynowej piany.
W tym momencie, jak na niesłyszalną komendę strażnicy grobowców i ich dowódca wyskoczyli na ląd, chwilę później dołączyli do nich również wioślarze. Kurt omiótł wzrokiem okolicę: wyglądało na to, że panuje tu totalny chaos - na całej wyspie wszyscy walczyli ze wszystkimi. Nieumarły inkwizytor wzniósł więc swoją broń i pokierował swoje siły w kierunku najbliższego przeciwnika, którym okazał się być oddział elfich mistrzów miecza.
CDN (jak wrócę z miasta szykujecie się na totalny kataklizm)
Przypadek chciał, aby na scenie szalejącej bitwy morskiej pojawiła się jeszcze jedna siła. Elegancki okręt z trzciny i drewna cedrowego pruł fale, pchany od miesięcy przez niestrudzonych, szkieletowych wioślarzy z Lybaras. Na dziobie stał kapitan, nie wyglądał o jednak na typowego oficera sił Nehekary. Strzępy czarnego, noszącego ślady ognia płaszcza, trzepotały na potężnej wichurze wywołanej przez anomalie występujące w centrum pola bitwy. Niebieskie kamienie znajdujące się na miejscu oczu kryjącej spaloną twarz maski, wydawały lekki poblask. Wtem na bezgłośny rozkaz, spod pokładu zaczęły wychodzić szeregi chroboczących kośćmi o wytarty brąz strażników grobowców. Po tym, jak Sethep II zmienił się za sprawą tajemniczej siły w pół mumię-pół maszynę, licze z Nehekary uznali początkowo ten incydent za przejaw wypaczającego działania sił chaosu. Jednakże, ze względu na niepokojące strzępy informacji będące echem telepatycznych komunikatów wysłanych przez Sethepa II podczas jego udziału w wydarzeniu zwanym Areną, sprawiły, że śledztwo zostało wznowione. Złożyło się tak, że na jego czele stanął Kurt Pfeiffer, inkwizytor imperialny poległy lata temu na innej arenie, odbywającej się w pustynnej krainie Nehekary, a później przywołany do stanu pół-życia, na potrzeby króla Settry Niezniszczalnego. Wybór Kurta na śledczego był oczywisty, gdyż jego umysł nie zdążył jeszcze ulec zbytniemu przytępieniu, ponadto miał on doświadczenie łowcy czarownic. Jak się okazało, decyzja ta była słuszna.
Im bliżej wyspy, tym fale oceanu stawały się coraz bardziej wzburzone, a woda coraz czerwieńsza od krwi. Raz po raz porąbane ciała uderzały z głuchym tąpnięciem o kadłub okrętu. W ogólnym zamieszaniu i pośród kłębów gęstego, czarnego dymu wydobywającego się z płonących jednostek, oraz pożarów raz po raz wzniecanych przez krążącego po niebie smoka, ociekający krwią poległych statek królów grobowców wypadł na brzeg pchając przed sobą wał karmazynowej piany.
W tym momencie, jak na niesłyszalną komendę strażnicy grobowców i ich dowódca wyskoczyli na ląd, chwilę później dołączyli do nich również wioślarze. Kurt omiótł wzrokiem okolicę: wyglądało na to, że panuje tu totalny chaos - na całej wyspie wszyscy walczyli ze wszystkimi. Nieumarły inkwizytor wzniósł więc swoją broń i pokierował swoje siły w kierunku najbliższego przeciwnika, którym okazał się być oddział elfich mistrzów miecza.
CDN (jak wrócę z miasta szykujecie się na totalny kataklizm)
Dźwigi wciagneły trzy żelazne barki na pokład "Niezatapialnego v.2" i natychmist otworzyły się klapy.
Cały mokry i zakrwawiony Mulfgar mruknął posępnie do stojacego przed nim Makaissona -Kilkunastu chłopaków odkupiło krzywdy... panie kapitanie... ale ten smoczy gad nieźle namieszał... to był dupny dzień...-
Malakai poklepał bosmana po ramieniu i odparł -Oj Dupny dupny! Ale na chwyłę padniętych nasfiemy go D-Day! Dupny dzień po albionicku! Ha! Alem cóż to za gekony?!- zapytał głośno widząc Lustrijańczyków.
Wieki saurus wyszedł przed kapitana i skinął lekko głową -Witaj kapitanie... jam jessst Chax-Bok! Towarzysz Loq-Kro-Gara! Również na celu mam anichilację wojowników Ulthuanu...-
-Ooo! Toż to miłem słowa mój drogim Hansie-Zboku! Kiedy wym sobie walczeliście na piasku ułożyłem arię dla poległego Bothana!-
Zabójcy spojrzeli po sobie nie wiedząc o co chodzi ,kiedy jaszczuroludzie udawali ,że zrozumieli słowa kapitana.
Malakai kazał iść za sobą Chax-bokowi oraz Mulfgarowi ,który pod drodze osuszył kilka kuflów piwa.
W końcu dotarli na mostek ,gdzie stały żelazne ,orunowane organy. Nie była to krasnoludzka broń ,ale instrument muzyczny.
Malakai na oczach zdziwionych wojowników zakręcił stołkiem przed klawiszami i usiadł kładac na nich swe wytatuowane palce.
-Panowie! "Aria dla Bothana"!!!- wykrzyknął i zaczął naciskać buciorami na przyciski pod krzesełkiem.
Nagle z środkowego pokładu wysunęło się kilkanaście moździerzy.
-GRAJ MUZYKO!!!- wykrzyknął śpiewnie Malakai i zaczął naciskać przyciski.
Potężne moździerze huknęły i rytmicznie wypluwały wybuchowe pociski. Świszczące bomby leciały nad wodą i detonował się na statkach zasypując je gradem bomb i kartacza.
-Wieżaaa runęłaaa!!!- ryknął jakiś Zabójca po czym rozniósł się okrzyk bojowy całej załogi.
-Chmm... chyba jest tam też ten elfi Książe ,który spalił naszych ludzi...- syknął Chax-Bok.
-No to dostanie za naszych chłopców... poza tym elf to elf!- odparł Mulfgar próbując przekrzyczeć hałas.
Przez pół godziny z nieba sypały się krasnoludzkie bomby zasypując pole bitwy i maskarując marynarzy. W końcu Malakai przestał grać i lufy ucichły w wielkim dymie.
-To było piękne! W sam raz na arię pogrzebową!- zaśmiał sie Makaisson
-Cholera ,Malakai... Czarna Arka prawie nic nie dostała... za to kilka innych okrętów idzie na dno...-
-Ah...-
****************
Potężne fale miotały łódką we wszystkie storny. Siedział w niej niewruszony Reiner szemrząc modlitwy do Sigmara oraz dwóch imperialnych żołdaków krzyczących i z całej siły wiosłujących w stronę plaży.
Mimo świszczących kul i wybuchół inkwizytor nagle zerwał się i wstał ledwo utrzymując się na nogach ,po czym wyciągnął lunetę skonfiskowaną na imperialnym okręcie.
-Co to do diabła jest...- warknął widząc statek ,,Gniew Ursiana”.-Szybciej chłopcy... inaczej nawet Sigmar nie uratuje waszych dusz...-
Cały mokry i zakrwawiony Mulfgar mruknął posępnie do stojacego przed nim Makaissona -Kilkunastu chłopaków odkupiło krzywdy... panie kapitanie... ale ten smoczy gad nieźle namieszał... to był dupny dzień...-
Malakai poklepał bosmana po ramieniu i odparł -Oj Dupny dupny! Ale na chwyłę padniętych nasfiemy go D-Day! Dupny dzień po albionicku! Ha! Alem cóż to za gekony?!- zapytał głośno widząc Lustrijańczyków.
Wieki saurus wyszedł przed kapitana i skinął lekko głową -Witaj kapitanie... jam jessst Chax-Bok! Towarzysz Loq-Kro-Gara! Również na celu mam anichilację wojowników Ulthuanu...-
-Ooo! Toż to miłem słowa mój drogim Hansie-Zboku! Kiedy wym sobie walczeliście na piasku ułożyłem arię dla poległego Bothana!-
Zabójcy spojrzeli po sobie nie wiedząc o co chodzi ,kiedy jaszczuroludzie udawali ,że zrozumieli słowa kapitana.
Malakai kazał iść za sobą Chax-bokowi oraz Mulfgarowi ,który pod drodze osuszył kilka kuflów piwa.
W końcu dotarli na mostek ,gdzie stały żelazne ,orunowane organy. Nie była to krasnoludzka broń ,ale instrument muzyczny.
Malakai na oczach zdziwionych wojowników zakręcił stołkiem przed klawiszami i usiadł kładac na nich swe wytatuowane palce.
-Panowie! "Aria dla Bothana"!!!- wykrzyknął i zaczął naciskać buciorami na przyciski pod krzesełkiem.
Nagle z środkowego pokładu wysunęło się kilkanaście moździerzy.
-GRAJ MUZYKO!!!- wykrzyknął śpiewnie Malakai i zaczął naciskać przyciski.
Potężne moździerze huknęły i rytmicznie wypluwały wybuchowe pociski. Świszczące bomby leciały nad wodą i detonował się na statkach zasypując je gradem bomb i kartacza.
-Wieżaaa runęłaaa!!!- ryknął jakiś Zabójca po czym rozniósł się okrzyk bojowy całej załogi.
-Chmm... chyba jest tam też ten elfi Książe ,który spalił naszych ludzi...- syknął Chax-Bok.
-No to dostanie za naszych chłopców... poza tym elf to elf!- odparł Mulfgar próbując przekrzyczeć hałas.
Przez pół godziny z nieba sypały się krasnoludzkie bomby zasypując pole bitwy i maskarując marynarzy. W końcu Malakai przestał grać i lufy ucichły w wielkim dymie.
-To było piękne! W sam raz na arię pogrzebową!- zaśmiał sie Makaisson
-Cholera ,Malakai... Czarna Arka prawie nic nie dostała... za to kilka innych okrętów idzie na dno...-
-Ah...-
****************
Potężne fale miotały łódką we wszystkie storny. Siedział w niej niewruszony Reiner szemrząc modlitwy do Sigmara oraz dwóch imperialnych żołdaków krzyczących i z całej siły wiosłujących w stronę plaży.
Mimo świszczących kul i wybuchół inkwizytor nagle zerwał się i wstał ledwo utrzymując się na nogach ,po czym wyciągnął lunetę skonfiskowaną na imperialnym okręcie.
-Co to do diabła jest...- warknął widząc statek ,,Gniew Ursiana”.-Szybciej chłopcy... inaczej nawet Sigmar nie uratuje waszych dusz...-
Ostatnio zmieniony 21 gru 2013, o 19:40 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Kordelas pisałem że rezerwuje sobie czarna arkę, znajdź sobie własny statek]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
sry nie spostrzegłem tego. ale ląd był mi potrzebny do czego innego. Dobra, zaraz to naprawię.Byqu pisze:[Walczymy na morzu, na lądzie już nie ma walk.
A poza tym mistrzowie miecza już się skończyli... wojownicy cienia to teraz jedyne elfy, z nielicznymi wyjątkami]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Sam smok da sobie rade z takim okrętem, obczaj jak samotny smaug zniszczył całe Dal i zdobył samotną górę, smoki są najpotężniejszymi bestiami fantasy
Secundo czarna arka już jest na dnie]
Secundo czarna arka już jest na dnie]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
W tym momencie, jak na niesłyszalną komendę strażnicy grobowców i ich dowódca wyskoczyli na ląd, chwilę później dołączyli do nich również wioślarze. Kurt omiótł wzrokiem okolicę: wyglądało na to, że panuje tu totalny chaos - na całej wyspie wszyscy walczyli ze wszystkimi. Nieumarły inkwizytor wzniósł więc swoją broń i pokierował swoje siły w kierunku najbliższego przeciwnika, którym okazał się być oddział elfich wojowników cienia. Mimo swojej niezwykłej sprawności i szybkości, nieumarli z niewzruszoną dyscypliną odcinali głowy i kończyny oraz patroszyli długouchów, którym szybko puściły nerwy w obliczu tak przerażającego przeciwnika. W miarę poruszania się w głąb wyspy, Kurt zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie jest to ta wyspa, o którą chodziło. On i jego oddział znajdowali się na czymś w rodzaju okrętu, pływającego kawałka lądu. Rozważania te przerwał mu jednak grad kul armatnich, które niczym stalowy deszcz spadły na zabudowania składające się na pływającą fortecę. Gdzieś z głębi Czarnej Arki rozlegał się ryk smoka i wrzaski przerażonych elfów masakrowanych przez potwora.
Należało zgładzić każdego elfa. Ci aroganccy głupcy nie wiedzieli, że igrają z siłą, którą tylko wydaje im się, że rozumieją. Tak więc Kurt parł naprzód pomimo, iż jego oddział topniał, niszczony ogniem artyleryjskim, bądź przez samych obrońców. W pewnym momencie samotna czarodziejka stanęła im na drodze. Nieumarły oddział bez wahania ruszył w jej stronę. Pocisk czarnej energii zgładził kolejnych kilku gwardzistów, jednak pochód wciąż trwał. Kurt nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz za każdym razem gdy energia płynących z Osnowy wiatrów magii eksplodowała blisko niego, ktoś coraz bardziej zwracał na niego uwagę. Jeszcze tylko kilka kroków... Miecz już wznosił się do ciosu, wiedźma z trudem wypowiadała ostatnie słowa zaklęcia... Zapewne zaczerpnęła więcej mocy niż była w stanie okiełznać, w tym też momencie ostrze Kurta zagłębiło się w jej barku łamiąc żebra i kręgosłup. Cios sprawił, że całkowicie straciła kontrolę nad swoją magią i nastąpiła eksplozja dzikiej energii. Niedobitki gwardii grobowców zostały w tym momencie całkowicie unicestwione, lecz sam Kurt w tajemniczy sposób przetrwał, jedynie odrzucony wstecz siłą wybuchu.
Gdyby niebo nie było zasnute kłębami chmur i dymu, widać by było niebieską zorzę polarną. Elementy układanki zaczęły wchodzić na miejsce: imperialna wieśniaczka zgwałcona przez czempiona Tzeentcha, Arena na ziemiach Nehekhary, spustoszenie umysłu licza Sethepa II przez siły spaczni, przez co szukając mimowolnie ujawnił on jednego z C'tan, a teraz ten głupiec nazywający się Księciem Mórz, który organizując Arenę stworzył miejsce mocy, które doprowadziło Kurta do odłamka. Pan Zmian planuje dalekosiężnie, i każdy ma w tych planach do odegrania jakąś rolę. Nawet C'tan... Nawet Kłamca, który swoją przebiegłością tylko dokarmia swojego wroga. Wszystko to naraz zawirowało w umyśle Kurta, który pod wpływem magicznej energii odzyskał właśnie świadomość - znajdował się pod wodą, wśród tonących ciał i elementów konstrukcyjnych. Coś mówiło mu, że tylko ekspozycja odłamka na bezpośrednie oddziaływanie sił Chaosu znów odeśle C'tan w niebyt, a tylko on był teraz w stanie powstrzymać katastrofę, musiał tylko poddać się swojemu dziedzictwu.
"Nie mogę ujść przed moim losem. Teraz stanę się tym z czym walczyłem za życia" - pomyślał. Przypomniał sobie, jak przed laty wyruszył na pustynię, by uratować porwaną córkę. Potem wspomniał swoją ostatnią walkę z krasnoludem chaosu, w której przypadkiem skierował własną broń przeciw sobie - widać to wszystko miało doprowadzić go do tego właśnie momentu.
Tymczasem na powierzchni wciąż w najlepsze trwała bitwa morska. Zaabsorbowani nią marynarze i ich dowódcy nie zauważyli nowego zagrożenia, które czaiło się w głębinach. Na początku na wodzie pojawiły się gdzieniegdzie bąbelki, z czasem było ich coraz więcej i więcej aż woda zaczęła bulgotać, jak wrząca kipiel, którą w istocie się stała. Działo się to za sprawą masywnych pęknięć pokrytego wulkanami i gejzerami dna morskiego, które zaczęło pękać i wywracać się dołem do góry uwalniając znajdującą się pod nim masę magmy. Anomalia ta objęła całe kilometry kwadratowe, kształtując gigantyczną gwiazdę chaosu. Stało się to za sprawą Kurta, który zmienił się demonicznego lorda i rozpoczął otwieranie wrót do dziedziny chaosu tuż pod nosem zajętych własnym konfliktem ludzi, krasnoludów i elfów, przez którą wypełzały kolejne stada płomieńców, horrorów i krzykaczy. To bynajmniej nie był jednak koniec kłopotów - jakież było zdziwienie załóg, gdy część ich towarzyszy zamieniła się w koszmarne plątaniny paszcz i macek, tylko po to by rzucić się na nich. Jeden z pomniejszych okrętów został trafiony skoncentrowanym strumieniem surowego wiatru magii, a jego załoga została dosłownie wywrócona na lewą stronę. Nieliczni ocalali, widząc taką grozę uciekli do wody tylko po to by wpaść w ukrop i znaleźć tam sromotny koniec.
Woda zaczęła wygotowywać się lub też wlewać do powstających w zastygającej lawie głębokich jam, obnażając ukryte dotychczas pod wodą, pokryte biała warstwą soli skały, o które rozbijały się kolejne jednostki, gdy ich załogi traciły zmysły.
[Mam nadzieję, że nie przesadziłem z rozmiarem kataklizmu, w koniec końców to Wasza arena, ja tylko zasugerowałem się zaproszeniem MG. Zamysł jest taki, że poziom wody w okolicy opada, tak że statki wylądują na dnie (spoko, po wszystkim woda wróci), poza tym jeśli C'tan mimo wszystko zostaną uwolnieni czy coś, będzie kolejny pretekst, żeby ich łapać przy użyciu armii chaosu. Bez obaw, armia która wyłazi pod wodą nie jest jakaś duża, miała mi wystarczyć do zajęcia jakiegoś okrętu, którego wam nie żal.
Należało zgładzić każdego elfa. Ci aroganccy głupcy nie wiedzieli, że igrają z siłą, którą tylko wydaje im się, że rozumieją. Tak więc Kurt parł naprzód pomimo, iż jego oddział topniał, niszczony ogniem artyleryjskim, bądź przez samych obrońców. W pewnym momencie samotna czarodziejka stanęła im na drodze. Nieumarły oddział bez wahania ruszył w jej stronę. Pocisk czarnej energii zgładził kolejnych kilku gwardzistów, jednak pochód wciąż trwał. Kurt nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz za każdym razem gdy energia płynących z Osnowy wiatrów magii eksplodowała blisko niego, ktoś coraz bardziej zwracał na niego uwagę. Jeszcze tylko kilka kroków... Miecz już wznosił się do ciosu, wiedźma z trudem wypowiadała ostatnie słowa zaklęcia... Zapewne zaczerpnęła więcej mocy niż była w stanie okiełznać, w tym też momencie ostrze Kurta zagłębiło się w jej barku łamiąc żebra i kręgosłup. Cios sprawił, że całkowicie straciła kontrolę nad swoją magią i nastąpiła eksplozja dzikiej energii. Niedobitki gwardii grobowców zostały w tym momencie całkowicie unicestwione, lecz sam Kurt w tajemniczy sposób przetrwał, jedynie odrzucony wstecz siłą wybuchu.
Gdyby niebo nie było zasnute kłębami chmur i dymu, widać by było niebieską zorzę polarną. Elementy układanki zaczęły wchodzić na miejsce: imperialna wieśniaczka zgwałcona przez czempiona Tzeentcha, Arena na ziemiach Nehekhary, spustoszenie umysłu licza Sethepa II przez siły spaczni, przez co szukając mimowolnie ujawnił on jednego z C'tan, a teraz ten głupiec nazywający się Księciem Mórz, który organizując Arenę stworzył miejsce mocy, które doprowadziło Kurta do odłamka. Pan Zmian planuje dalekosiężnie, i każdy ma w tych planach do odegrania jakąś rolę. Nawet C'tan... Nawet Kłamca, który swoją przebiegłością tylko dokarmia swojego wroga. Wszystko to naraz zawirowało w umyśle Kurta, który pod wpływem magicznej energii odzyskał właśnie świadomość - znajdował się pod wodą, wśród tonących ciał i elementów konstrukcyjnych. Coś mówiło mu, że tylko ekspozycja odłamka na bezpośrednie oddziaływanie sił Chaosu znów odeśle C'tan w niebyt, a tylko on był teraz w stanie powstrzymać katastrofę, musiał tylko poddać się swojemu dziedzictwu.
"Nie mogę ujść przed moim losem. Teraz stanę się tym z czym walczyłem za życia" - pomyślał. Przypomniał sobie, jak przed laty wyruszył na pustynię, by uratować porwaną córkę. Potem wspomniał swoją ostatnią walkę z krasnoludem chaosu, w której przypadkiem skierował własną broń przeciw sobie - widać to wszystko miało doprowadzić go do tego właśnie momentu.
Tymczasem na powierzchni wciąż w najlepsze trwała bitwa morska. Zaabsorbowani nią marynarze i ich dowódcy nie zauważyli nowego zagrożenia, które czaiło się w głębinach. Na początku na wodzie pojawiły się gdzieniegdzie bąbelki, z czasem było ich coraz więcej i więcej aż woda zaczęła bulgotać, jak wrząca kipiel, którą w istocie się stała. Działo się to za sprawą masywnych pęknięć pokrytego wulkanami i gejzerami dna morskiego, które zaczęło pękać i wywracać się dołem do góry uwalniając znajdującą się pod nim masę magmy. Anomalia ta objęła całe kilometry kwadratowe, kształtując gigantyczną gwiazdę chaosu. Stało się to za sprawą Kurta, który zmienił się demonicznego lorda i rozpoczął otwieranie wrót do dziedziny chaosu tuż pod nosem zajętych własnym konfliktem ludzi, krasnoludów i elfów, przez którą wypełzały kolejne stada płomieńców, horrorów i krzykaczy. To bynajmniej nie był jednak koniec kłopotów - jakież było zdziwienie załóg, gdy część ich towarzyszy zamieniła się w koszmarne plątaniny paszcz i macek, tylko po to by rzucić się na nich. Jeden z pomniejszych okrętów został trafiony skoncentrowanym strumieniem surowego wiatru magii, a jego załoga została dosłownie wywrócona na lewą stronę. Nieliczni ocalali, widząc taką grozę uciekli do wody tylko po to by wpaść w ukrop i znaleźć tam sromotny koniec.
Woda zaczęła wygotowywać się lub też wlewać do powstających w zastygającej lawie głębokich jam, obnażając ukryte dotychczas pod wodą, pokryte biała warstwą soli skały, o które rozbijały się kolejne jednostki, gdy ich załogi traciły zmysły.
[Mam nadzieję, że nie przesadziłem z rozmiarem kataklizmu, w koniec końców to Wasza arena, ja tylko zasugerowałem się zaproszeniem MG. Zamysł jest taki, że poziom wody w okolicy opada, tak że statki wylądują na dnie (spoko, po wszystkim woda wróci), poza tym jeśli C'tan mimo wszystko zostaną uwolnieni czy coś, będzie kolejny pretekst, żeby ich łapać przy użyciu armii chaosu. Bez obaw, armia która wyłazi pod wodą nie jest jakaś duża, miała mi wystarczyć do zajęcia jakiegoś okrętu, którego wam nie żal.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Tertio, przeczytajcie mój poprzedni post. Malakai oraz pół floty Imperium zaczęło ostrzał Arki jeszcze przed atakiem Caladrisa
@Kordelas, MMH obaj mieliście przeepickie i porządne (dodatkowo symfonia Makaissona mnie rozwaliła ) opisy zniszczeń Arki, mogliście zostawić tak jak było, naprawdę.
Dal to była dość mała mieścina i w większości z drewna, a Smaug spalił jeno krasnale w środku, góry prawie nie ruszył. Dlatego myślę że bez dział to miałby problem z giiiigantyczną górą z zamkami.
Z tą 'najpotężniejszą potęgą świata fantasy' smoków ma do pogadania działo, katapa i Większe Demony
A za pokonanych wrogów 'expa' nie dostajecie, więc nie kumam czemu nie mogliście podzielić się, bądź co bądź fikcyjną Arką
Finał napisany, kiedy mogę wrzucać, bo prawdopodobnie wpłynie mocno na bitwę ? ]
@Kordelas, MMH obaj mieliście przeepickie i porządne (dodatkowo symfonia Makaissona mnie rozwaliła ) opisy zniszczeń Arki, mogliście zostawić tak jak było, naprawdę.
Dal to była dość mała mieścina i w większości z drewna, a Smaug spalił jeno krasnale w środku, góry prawie nie ruszył. Dlatego myślę że bez dział to miałby problem z giiiigantyczną górą z zamkami.
Z tą 'najpotężniejszą potęgą świata fantasy' smoków ma do pogadania działo, katapa i Większe Demony
A za pokonanych wrogów 'expa' nie dostajecie, więc nie kumam czemu nie mogliście podzielić się, bądź co bądź fikcyjną Arką
Finał napisany, kiedy mogę wrzucać, bo prawdopodobnie wpłynie mocno na bitwę ? ]
Lord Daleth Czarny obserwował bitwę toczącą się w szalejącej kipieli z centru dowodzenia umieszczonego na najwyższej wierzy w centrum zamku. Choć panował totalny chaos, to nagle kilkanaście pobliskich statków skupiło ogień na pływającej fortecy. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a wśród kadry dowódczej zaczął szerzyć się niepokój. Odwrócił się i spojrzał na harmider, jaki był na mostku
-Ogień na 12, posiłki kuszników na dwunastą!!! krzyczał dowódca obrony wewnętrznej Khamel.
-Cała mana do wschodnich tarcz! Krasnoludy zaraz się przebiją. - mówił ktoś inny.
-Przekaż wiedźmom: meteory na 12,35” i 4,11” - powiedział do posłańca oficer odpowiedzialny za koordynację magii. Daleth spojrzał we wskazanym kierunku. Po chwili para Nehekhariańskich okrętu została zmieciona przez deszcze odłamków z nieba.
-Wyłączyli na tarcze, za chwilę...
-Na ziemię..,. SMOOOK!!!
Daleth z niebywałą szybkością zeskoczył z mostka i przewrotem przeturlał się za kamienną osłonę swojego tronu. Jednak smoczy żar zdążył boleśnie poparzyć jego plecy. Gdy dym się rozwiał wyjrzał z ukrycia. Pozostali przy życiu oficerowie podnosili się kaszląc i cicho pojękując. Sama komnato zostało w sporej części stopiona. Daleth wypluł ułamany ząb.
-Tego to już kurna za wiele. Khamel,ukarz tym śmiertelnikom cały potencjał tej w pełni funkcjonalnej stacji bojowej – oficer zbladł,myśląc o przeciążeniu rdzenia, jednak widząc twarz druhii nie śmiał zaprotestować – A ja zajmę się tym kozakiem na smoku.
Daleth rozbiegł się i wyskakując ze zgliszcz wierzy i poleciał w ciemność wydając przeraźliwy gwizd. A ciemność posłuszna wezwaniu rozwinęła ciemne jak noc skrzydła i wleciała pod swego pana. Czarny smok z przerażającym rykiem i plując kwasem włączył się do bitwy. Siedząc już w siodle Daleth katem oka zauważył lądujące oddziały umarłych, ale potem skupił się, aby wywrzeć zemstę na swym jasnym kuzynie.
Flota nieumarłych nie przejmowała się czymś takim jak finezyjne lądowanie, składające się ze starannego przygotowanie artyleryjskiego, doskonałego wywiadu i starannego rozplanowania miejsc desantu. Okręty po prostu rozpędzone wbiły się na plażę, o dzięki magicznym inkantacja Iliczów dalej bez oporu sunęły po piasku. Przerażone elfy uciekały przed pędzącą zagładę, jednak jeśli nie zostali zamienieni we marmoladę przez 20 ton martwej monarchii, to dosięgnęły ich ostrza halabard, które zaraz po lądowaniu zastąpił wiosła w rekach galerników. Większośc statków zatrzymałą się przed murami, za wyjątkiem ,,Gniewu Ursjana” który z rozpędem przebił się prz główna bramę. Z wnętrza trimery wyskoczyły oddziały grobowej gwardii wspierane przez kilkanaście potężnych statuł Uszbati. Aklazzar III wiedział jednak, że te sił są zbyt małe by zdobyć czarną arkę. Z resztę nie chciał tego zobyć. Wystarczy tylko, że zdęboedzie tajemne księgi, a potem wystarczy tylko dostać si,ę do komory rdzenia...
Nieuważny obserwator nie zauważyłby wśród bitewnego zgiełku kilkuosobowej grupy odłączjącej się od głównych sił umarłch i wbiegających do do zamku przez zniszczony mur. Po chwily każdy żywy elf rzucił się na Nehekharian, przechylając szalę bitwy na korzyść mrocznych, ale zostawiając korytarze zamku praktycznie bez opieki....
Drużuna Alkazzara biegnąc przez korytarze nawet nie starała się zachowywać cicho. Bitewny zgiełk i powoli nasilające się buczenie dobiegające z wnętrza arki zagłuszał nawet stukanie stąpającego na tyle kolumny Uszbati. Wtem wypadł na nich pięcio osobowy oddział mrocznej straży. Ku zaskoczeniu księcia wojownicy bez zaskoczenie prosto z biegu wyprowadzili ciecia. Alkazzar uchylił się przed pierwszym znich i skontrował choszeptem przebijając się przez pancerz i wypruwając falki jego właścicielowi. Książę nigdy nie zrozumiał idei uderzania w najsłabsze elementy zbroi. Jego własna siłą wsparta jeszcze prze magiczne ostrze bez problemu radziła sobie z każdym pancerzem. Pozostali Elfowie zaatakowali Uszabti, co okazało się krótkim, aczkolwiek ostatecznym błędem. Po kolejnych kilku minutach biegu drużyna dotarła do drzwi. Były zamknie tan głucho. Kamienna statułe próbowała je rozbić, jednak z zamka strzeliła błyskawica odrzucają ją na paręnaście merów.
-Hmmm, magiczne zamknięcie – powiedział Licz Khaltep – ale w sumie niezbyt skomplikowane, otwarcie tego zajmie mi kilka minut. - przyłożył kostur do klamki z zaczął coś po cichu mruczeć. $ minuty i paręnaście elfów, w tym dwie wieźmy i asasyn później. Drzwi otwarły się praktycznie bezgłośnie. Po epickim pojedynku z bibliotekarzem, którym byłpónagi elf z dwuręcznym mieczem karzącym się zwać Ahladem Barbażyńcą, nieumarli przystąpili do plądrowania biblioteki. Alkazzar zgarniał kolejne pozycje, przelotnie patrząc na tytuły. ,,Podstawy Nekromancji” D.Hallidax R. Resnius, J.Chodziaż, ….. ,,Wykorzystanie Nekromancyji w praktyce” N. Grzebacz, ,,Wskrzeszanie dla zaawansowanych” R.Fenmyx. ,,Krótka historia umarłych”... Po chwili worki były zapełnione plugawymi ksiażkami, za które przeciąetny heretyk dostałby podwójne spalenia na stosie.
- Ok, załatwione. A teraz do rdzenia!
[sorry za spóźnieni, ale net padł. A teraz czekamy na finał! ]
-Ogień na 12, posiłki kuszników na dwunastą!!! krzyczał dowódca obrony wewnętrznej Khamel.
-Cała mana do wschodnich tarcz! Krasnoludy zaraz się przebiją. - mówił ktoś inny.
-Przekaż wiedźmom: meteory na 12,35” i 4,11” - powiedział do posłańca oficer odpowiedzialny za koordynację magii. Daleth spojrzał we wskazanym kierunku. Po chwili para Nehekhariańskich okrętu została zmieciona przez deszcze odłamków z nieba.
-Wyłączyli na tarcze, za chwilę...
-Na ziemię..,. SMOOOK!!!
Daleth z niebywałą szybkością zeskoczył z mostka i przewrotem przeturlał się za kamienną osłonę swojego tronu. Jednak smoczy żar zdążył boleśnie poparzyć jego plecy. Gdy dym się rozwiał wyjrzał z ukrycia. Pozostali przy życiu oficerowie podnosili się kaszląc i cicho pojękując. Sama komnato zostało w sporej części stopiona. Daleth wypluł ułamany ząb.
-Tego to już kurna za wiele. Khamel,ukarz tym śmiertelnikom cały potencjał tej w pełni funkcjonalnej stacji bojowej – oficer zbladł,myśląc o przeciążeniu rdzenia, jednak widząc twarz druhii nie śmiał zaprotestować – A ja zajmę się tym kozakiem na smoku.
Daleth rozbiegł się i wyskakując ze zgliszcz wierzy i poleciał w ciemność wydając przeraźliwy gwizd. A ciemność posłuszna wezwaniu rozwinęła ciemne jak noc skrzydła i wleciała pod swego pana. Czarny smok z przerażającym rykiem i plując kwasem włączył się do bitwy. Siedząc już w siodle Daleth katem oka zauważył lądujące oddziały umarłych, ale potem skupił się, aby wywrzeć zemstę na swym jasnym kuzynie.
Flota nieumarłych nie przejmowała się czymś takim jak finezyjne lądowanie, składające się ze starannego przygotowanie artyleryjskiego, doskonałego wywiadu i starannego rozplanowania miejsc desantu. Okręty po prostu rozpędzone wbiły się na plażę, o dzięki magicznym inkantacja Iliczów dalej bez oporu sunęły po piasku. Przerażone elfy uciekały przed pędzącą zagładę, jednak jeśli nie zostali zamienieni we marmoladę przez 20 ton martwej monarchii, to dosięgnęły ich ostrza halabard, które zaraz po lądowaniu zastąpił wiosła w rekach galerników. Większośc statków zatrzymałą się przed murami, za wyjątkiem ,,Gniewu Ursjana” który z rozpędem przebił się prz główna bramę. Z wnętrza trimery wyskoczyły oddziały grobowej gwardii wspierane przez kilkanaście potężnych statuł Uszbati. Aklazzar III wiedział jednak, że te sił są zbyt małe by zdobyć czarną arkę. Z resztę nie chciał tego zobyć. Wystarczy tylko, że zdęboedzie tajemne księgi, a potem wystarczy tylko dostać si,ę do komory rdzenia...
Nieuważny obserwator nie zauważyłby wśród bitewnego zgiełku kilkuosobowej grupy odłączjącej się od głównych sił umarłch i wbiegających do do zamku przez zniszczony mur. Po chwily każdy żywy elf rzucił się na Nehekharian, przechylając szalę bitwy na korzyść mrocznych, ale zostawiając korytarze zamku praktycznie bez opieki....
Drużuna Alkazzara biegnąc przez korytarze nawet nie starała się zachowywać cicho. Bitewny zgiełk i powoli nasilające się buczenie dobiegające z wnętrza arki zagłuszał nawet stukanie stąpającego na tyle kolumny Uszbati. Wtem wypadł na nich pięcio osobowy oddział mrocznej straży. Ku zaskoczeniu księcia wojownicy bez zaskoczenie prosto z biegu wyprowadzili ciecia. Alkazzar uchylił się przed pierwszym znich i skontrował choszeptem przebijając się przez pancerz i wypruwając falki jego właścicielowi. Książę nigdy nie zrozumiał idei uderzania w najsłabsze elementy zbroi. Jego własna siłą wsparta jeszcze prze magiczne ostrze bez problemu radziła sobie z każdym pancerzem. Pozostali Elfowie zaatakowali Uszabti, co okazało się krótkim, aczkolwiek ostatecznym błędem. Po kolejnych kilku minutach biegu drużyna dotarła do drzwi. Były zamknie tan głucho. Kamienna statułe próbowała je rozbić, jednak z zamka strzeliła błyskawica odrzucają ją na paręnaście merów.
-Hmmm, magiczne zamknięcie – powiedział Licz Khaltep – ale w sumie niezbyt skomplikowane, otwarcie tego zajmie mi kilka minut. - przyłożył kostur do klamki z zaczął coś po cichu mruczeć. $ minuty i paręnaście elfów, w tym dwie wieźmy i asasyn później. Drzwi otwarły się praktycznie bezgłośnie. Po epickim pojedynku z bibliotekarzem, którym byłpónagi elf z dwuręcznym mieczem karzącym się zwać Ahladem Barbażyńcą, nieumarli przystąpili do plądrowania biblioteki. Alkazzar zgarniał kolejne pozycje, przelotnie patrząc na tytuły. ,,Podstawy Nekromancji” D.Hallidax R. Resnius, J.Chodziaż, ….. ,,Wykorzystanie Nekromancyji w praktyce” N. Grzebacz, ,,Wskrzeszanie dla zaawansowanych” R.Fenmyx. ,,Krótka historia umarłych”... Po chwili worki były zapełnione plugawymi ksiażkami, za które przeciąetny heretyk dostałby podwójne spalenia na stosie.
- Ok, załatwione. A teraz do rdzenia!
[sorry za spóźnieni, ale net padł. A teraz czekamy na finał! ]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Ludzie, ja rozumiem elfy są złe pedały itp. ale wy je wymordowaliście już ze 3 razy! Z elfów pozostały tylko:
-Ok cztery dziesiątki wojowników cienia na ,,Języczku"
-Bellaner czekający na finalistę
-Caladris na Aqashu.
-I ŻADNEGO na plaży (jaszczuroludzie zrobili swoje) ]
-Ok cztery dziesiątki wojowników cienia na ,,Języczku"
-Bellaner czekający na finalistę
-Caladris na Aqashu.
-I ŻADNEGO na plaży (jaszczuroludzie zrobili swoje) ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Ja nie narzekam, tylko już mnie denerwuje jak wszyscy masakrują elfy których nie ma....]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
FINAŁ ! FINAŁ ! FINAŁ ! Walka piętnasta: Loq-Kro-Gar, Weteran Blizn vs Gerhard Eirenstern, Wybraniec Khorna
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=BJx40OOrNFg)
- Masz rację... to skończy się... ALE ZGINIE JUŻ TYLKO JEDEN !
Gerhard warknął donośnie i skrzyżował swe gladiusy nad głową z głośnym trzaskiem. Deszcz niczym warkot setek bębnów bił o kamieniste podłoże i stosy monet. Zagrzmiała błyskawica, przecinając wąski, okrągły fragment nieba nad nimi. Loq-Kro-Gar ryknął potężnie, wyprężając pokrytą bliznami pierś i rzucił się do przodu, wybijając się z nóg. Szybkim susem drapieżnika Saurus odbił się w locie od środkowej kolumny, znacząc ją głęboko pazurami i spadł na Gerharda uderzając od góry buzdyganem w tytanicznym ciosie.
Wybraniec Khorna wzniósł skrzyżowane gladiusy, przyjmując na nie pierwszy impet lecz siła uderzenia była tak wielka, że aby uniknąć połamania rąk musiał przeturlać się w bok. Eirenstern płynnie wstał i posłał ripostę z szybkością błyskawicy. Jeden miecz, podążał za drugim - prosta ale skuteczna sztuczka. Lustrijczyk przyjął pierwszy cios na tarczę, a drugi zniwelował odrzucając nadgarstek człowieka. Na ułamek sekundy przed kolejnym opuścił minimalnie tarczę. Nagły rozbłysk zielonego pierścienia oślepił Gerharda, przez co wojownik zupełnie spudłował i cofnął się przed napierającym jaszczuroczłekiem
Loq-Kro-Gar zawarczał i zmierzył przeciwnika wzrokiem, w potoku deszczu, sączącego się przez kościste elementy czarnej zbroi dostrzegł smużki spienionej posoki.
- Krew dla Boga Krwiii ! - zawył szaleńczo Gerhard, atakując po wyskoku znad głowy. Obydwa gladiusy spadły z druzgocącą siłą, głęboko wgryzając się w utwardzaną tarczę Loq-Kro-Gara. Sam Saurus zamachnął się po łuku buzdyganem, lecz Czempion wykręcił się poza jego zasięg zadziwiająco szybkim piruetem po czym jednym mieczem zablokował broń rywala, a drugim siekł z półobrotu. Jedynie instynktowne uniesienie tarczy uratowało Lustrijczyka przed brutalnym zakończeniem kariery wojownika jako wypatroszony kawał skóry na buty. Górna część zdobionego puklerza odleciała w chmurze drzazg gdzieś w prawo. Weteran Blizn zdecydował się na desperacki krok, po tym jak jego przeciwnik skończył swą szaleńczą serię ciosów dosunął się do niego z głośnym sykiem i łupnął go kolanem pod żebra. Zrobił to z taką siłą, że stal wgięła się i odprysnęła, a Eirenstern stęknął. Korzystając ze zdobytej przewagi jaszczur łupnął z góry maczugą, kościany bijak rozwalił na kawałki czaszkowaty naramiennik, a jedno z żądeł wbiło się w bark wybrańca.
Loq-Kro-Gar szarpnął Gerhardem i złapał go za jedną z rąk, stopniowo wykręcając ją w kierunku przeciwnym do zgięć stawów. Nieludzka siła Lustrijczyka tryumfowała nawet nad demonicznym szałem kultysty.
Gerhard spojrzał przekrwionymi oczyma na trzeszczące pasy od karwasza i zaryczał pod czaszkowym hełmem jak jakiś wyswobadzający się na wolność demon wojny. Runy zapaliły się na krwawej opasce Kaelosa, podwiązanej pod hełmem i nagle Eirenstern odchyliwszy głowę w tył uderzył pysk jaszczura żelaznym czołem hełmu. Zamroczony Loq-Kro-Gar cofnął się, rozsypując we wzbierającą wodę monety spod ich nóg. Czarna krawędź gladiusa kurganów zadźwięczała, tnąc krople deszczu i poziome cięcie wyryło długą bruzdę w kościanym napierśniku saurusa. Teraz eks-kapitan pchnął jednym gladiusem wysoko, a drugim nisko. Jaszczuroczłek uniósł tarczę, przez którą sztych przebił się na wylot, raniąc go w przedramię, przeciwko drugiemu ostrzu zastawił się buzdyganem, lecz cios nie nadszedł.
A właściwie już wcześniej przeszedł przez jego gardę, Gerhard bowiem w połowie ataku zmienił szybkości obu uderzeń. Z makabrycznym mlaskiem i chrzęstem kości, zarówno nad jak i pod skórą Loq-Kro-Gara złote ostrze weszło głęboko w tkanki i mięso, wywołując upragniony przez Khornitę rozbryzg krwi. Eirenstern szarpnął mieczem w ranie i wykręciwszy się bokiem, potężnie kopnął Saurusa w pierś podkutym, żelaznym butem. W fontannie krwi i wybitych kłów, Weteran Blizn poleciał daleko, wprost na leżącą na stosie złota, ułamaną kolumnę, na którą upadł z trzaskiem zbroi.
Obmywany rzęsistym deszczem z gadziej krwi Gerhard wolno podszedł do przeciwnika, ewidentnie trzymając na wodzy nerwy i pragnienie brutalnej szarży na powalonego adwersarza. Wtedy Wybraniec spojrzał na zielony śluz, zmieszany z krwią na swoim ostrzu. Z nieprzyjemnym śmiechem wojownik podniósł oczy na gada.
- Wiesz, podczas naszego wspólnego rejsu przeczytałem, że jad krakena ma to do siebie iż po wejściu do żył zaczyna się multiplikować. Ty...umierasz, choć pewnie sam dobrze o tym wiesz.
Saurus istotnie od paru minut starał się ukryć zawroty głowy i ciemność, czerniącą się mu na granicy wzroku. Złapał mocniej buzdygan i warknął wyzywająco.
- Jeśli myślisz, że to ułatwi ci zwycięstwo to się grubo mylisz, pionku chaosu!
- Och nie, w żadnym razie... Obiecałem przecież porąbać cię na kawałki, pamiętasz ? Czaszki do tronu z czaszek! - z tym okrzykiem kultysta wykonał kilka szybkich susów i wybił się z przewróconej płyty podłogowej. Z dzikim zawołaniem i czerwoną aurą wręcz płonącą wokół jego pięści naskoczył na przewrócony filar, tnąc naraz oboma mieczami. Pierwszy, ukośny zamach odrąbał kolejny kawał tarczy jaszczura, zaś drugi wgryzł się częściowo w jeden z jej pozostających kantów ale sam koniec gladiusa przeorał bok głowy Saurusa, do reszty rozszarpując zbielałe oko.
Loq-Kro-Gar zaryczał, wszystko to działo się dla niego jakby w zwolnionym tempie, czy to z powodu utraty krwi lub kolejnych godzin działania jadu morskiej bestii. Jeszcze zanim Gerhard spadł na niego, jaszczur sam wyprostował szponiastą nogę i wkładając w to całą pozostającą siłę kopnął go w brzuch. Zaskoczony człowiek znów poleciał, tym razem w przeciwnym kierunku, ale zanim jeszcze wylądował Lustrijczyk przekręcił się z boku na bok zamaszyście uderzając go buzdyganem.
Tąpnięcie i zgrzyt żelaza odbiły się głucho od okrągłych ścian skarbca i zniknęło dopiero uciszone przez błyskawice. Wciąż krzyczący Gerhard został ciśnięty na środek pomieszczenia, gdzie z hukiem przygrzmocił w centralną kolumnę, rozkruszając kamień i w obłoku kurzu, deszczu, odłamków i monet osunął się na ziemię.
Saurus z żałosnym jękiem podźwignął się na kolana, a potem na nogi. Kieł Axelhearta Strigoi, zabrzęczał na łańcuszku u szyi gada. Artefakt prawdopodobnie wyczuł przelew krwi i fioletowa mgiełka delikatnie spowolniła cieknącą z ran krew i truciznę, przynosząc znikome ukojenie. Stąpając ostrożnie i dość chwiejnie Loq-Kro-Gar podszedł do środkowej kolumny i na chwilę zamknął oczy, pozwalając by deszcz spłukał z niego kurz i obmył rany. Potem wzniósł swój klekoczący na rzemieniach buzdygan i zbliżył się do przeciwnika. Gerhard wbił w kolumnę jeden z gladiusów i dysząc podciągnął się do góry. W środku jego napierśnika ziało przepastne i poszarpane wgniecenie, krew płynęła ciemną rzeką z czarnej stali zmieszanej z mięsem. Z czaszkowych zębów hełmu także kapała obficie krew, którą co jakiś czas wynosiły z pogruchotanych płuc charkliwe kaszlnięcia. Wybraniec Khorna ujął zdecydowanie swe śmiercionośne miecze, którymi odebrał więcej żywotów niż ktokolwiek mógłby zliczyć i lekko się pochyliwszy oparł lewą stopę na kamiennym filarze.
- Ssss... wygląda na to że obaj tu zginiemy, bez chwały, bez pieśni. Jakie chciałbyś epifatum dla swej duszy potępionej w głupim pościgu za utratą człowieczeństwa ?
Gerhard zawarczał, spoglądając na swego nemesis spode łba. Warkot przeszedł w głośny krzyk.
- TWOJA ŚMIERĆ BĘDZIE MOJĄ MODLITWĄ !!! Raaaagh! - czempion odepchnął się nogą od kolumny i zaszarżował na Loq-Kro-Gara z iście piekielną zaciętością. Czerwona aura spowiła go całościowo, złotokarmazynowe ostrza zdawały się w locie ciąć rzeczywistość. W tym zrywie nie było chęci wygranej, czy zemsty. Jedynie czysta skumulowana agresja i pragnienie nienawistnego mordu.
Eirenstern z chlupotem wody sięgającej kostek wbił się prawym barkiem w nadstawioną tarczę jak szarżujący czołg parowy. Pod naporem żelaza i mięśni już i tak pokiereszowana tarcza natychmiast poszła w zmiażdżone szczapy. Wojownik warknął i szarpnął na bok prawym ramieniem, posyłając w powietrze kawałki tarczy, ciągnący za nim gladius przeciął jak masło uchwyt puklerza i rozrąbał go razem z palcami Saurusa. Zamach odrąbał Loq-Kro-Garowi większość palców, w tym i święty pierścień Soteka by razem z kawałkiem ręki i drzazgami z tarczy wpadły na mokry stos bogactw.
Gerhard do reszty owładnięty wyższą potęgą lub zwierzęcym instynktem w zależności kogo spytać podrzucił w uniesionej dłoni gladius i złapawszy go do dołu ostrzem wbił broń z rozmachem prosto za obojczyk gada. Złoty metal wszedł aż do połowy głowicy, ciałem Lustrijczyka wstrząsneły drgawki. Eirenstern nie czekał, tylko wsunął stopę między nogi przeciwnika i nie mogąc nadprędce wyszarpnąć prawego gladiusa, złapał lewy w dwie ręce i potężnie rąbnął nim w bok Saurusa.
Wtem niszczycielski cios napotkał na kościstą przeszkodę. Miecz wszedł aż po środkowe wgłębienie w przedramię Loq-Kro-Gara. Gerhard uniósł wzrok i widząc krzywiącego się z bólu wroga, a także złowieszczy grymas na jego pysku, gorączkowo naparł na ostrze, które zaczęło kruszyć kość promieniową. Ale nic więcej. Saurus szarpnął ręką w bok, odsłaniając Khornitę i wyszczerzył się na chwilę przed opuszczeniem drżącą ręką wzniesionej pionowo maczugi.
Kościsty obuch wgryzł się w czaszkową osłonę hełmu, metal ustapił z mokrym skrzypieniem. A potem wszedł z potężnym, kolistym rozbryzgiem w ciało, kość i mózg. Z mokrym plaśnięciem i dudniącym hukiem buzdygan rozpadł się na kawałki, pozostawiając tylko ułamany kikut jakiejś wielkiej kości udowej i posyłając Eirensterna ze stalowo-czerwono-szarą masą od skroni po szczękę na miejscu twarzy, z powrotem ku podstawie kolumny. Zahaczony o wnętrze kości gladius pociągnął Saurusa na kolana, byli teraz tak blisko siebie, że Loq-Kro-Gar wyglądał jakby przyszedł opłakać i pochować trupa swego przyjaciela. Ale nie był to trup.
Z obrzydliwym charkotem i żęrzeniem, zmiażdżona twarzoczaszka Gerharda obróciła się, strumienie krwi przypominały rozbryzgane, rdzawe oczy Wybrańca w stanie szału. Prawa ręka jak imadło złapała porąbaną łapę Saurusa, podczas gdy druga pancerna dłoń ślepo szukała na ziemi miecza. Po chwili krwawe palce zacisnęły się po prostu na pysku Loq-Kro-Gara, chcąc dosłownie wyrwać mu skroń z czaszki. Przerażony Lustrijczyk nie wiedział cóż za pierwotna i potężna siła pozwalała przeżyć... ba! walczyć mimo takich ran. Ale nie zamierzał pozwolić jej na to ani chwili dłużej. W wolnej ręce Weteran Blizn, Obrońca Gwiezdnego Mostu obrócił w zdrętwiałych palcach ułamaną rekojeść, postrzępionym końcem w dół i ostrymi krawędziami pęknięcia raz po raz przebijał gardło, przeszywał zmiażdżoną głowę, wyrywając obrzydliwe fragmenty mózgu i dziurawił na oślep pancerz. Nagle, gdy krwawa mgła została zmyta przez deszcz Loq-Kro-Gar jedynym okiem zauważył że dźga nieruchomy korpus. Zanim uświadomił sobie że właśnie został jedynym żywym z całej szesnastki, zwycięzcą Areny Śmierci, żywą legendą wstępującą w poczet najlepszych z najlepszych... już nie poświęcał temu ani krzty uwagi.
Zamroczony jaszczur zrzucił zimne dłonie, zaciskające się w pośmiertnym stężeniu na jego ciele i chwiejnie wstał, wartko płynąca krew, zmieszana z zieloną mazią zbierała się u jego szponiastych stóp i opływała leżące nieruchomo pozostałości Gerharda Eirensterna, czempiona Khorna. Kolejnego bytu ciśniętego w nienasyconą paszczę Chaosu. Zwycięzca przez moment zastanowił się czy jego dusza spotka koniec jakiego oczekiwała, tylko przez moment - Saurus natychmiast skierował się na koliste schody, upuszczając ze szczękiem zbryzgany krwią i szarą tkanką drąg do srebrzącej się spłukanymi świecidełkami wody. Szedł chwiejnie, mocno krwawiąc na glificzną ścianę, o którą się wspierał i pokonując stopień za stopniem niemal bez nadziei na wyjście na górę. Łuskowata dłoń zacisnęła się na wbitym w bark gladiusem i szybko wyrwała go, uwalniając kolejny strumień krwi. Prawie drętwą ręką i bez czucia zerwał kawał zmokniętej przepaski biodrowej i wepchnął go zwinięty do rany - nie aby ukoić ból, czy przeżyć... tylko by móc dalej iść.
W końcu stanął na krawędzi dziwnie cichego pola walki i zmrużył oczy od światła. Był jak ślepy, nie rozróżniał żadnego z ponad setki ciał na wyspie-trupowisku, zapachy rozmywały się w wypełnionym krwią i dymem nosie. Wzywany czymś, czego nie mógł wyjaśnić - może wolą Pradawnych, może tym co ludzie zwą 'przeznaczeniem', noga za nogą wlókł się pod górę, zostawiając ślad ciemniejącej wraz z odległością krwi. Po czasie, który wydawał mu się wiecznością, wypełnioną przytłumionymi odgłosami z bitewnego piekła wokół wyspy używając pazurów prawej ręki piął się w górę iglicy, lśniącej od biało-zielonej aury.
Nagle, przez krew poczuł nikły zapach, tak dobrze zapamiętany, że nie mógł zdradzać nikogo innego. Saurus odwrócił łeb i zobaczył spokojnie siedzącego na skale Belannera. Arcymag wstał z pogodnym obliczem i sięgnął po laskę oraz miecz.
- Witaj Loq-Kro-Garze! - elf skinął mu głową i uśmiechnął się lodowato. - Wnioskuję że wygrałeś, a więc gratulacje... - mag zaklaskał i zaśmiał się sztucznie - Ale, nie przedłużając... Twoi rodacy zdradzili mnie, wcale nie chcesz pomóc mi uratować Piękną Wyspę. Ale i tak dam radę zrobić to sam. Pomogliśmy sobie, przyszło-poszło, a teraz... - ton elfa przybrał barwę zimnego okrucieństwa, okraszonego parodią lekkiej uprzejmości - ...musisz zginąć. Nic osobistego, a właściwie może tak - Żegnaj gadzie!
Elf wzniosł laskę i wykręcił palece wokół medalionu z feniksem w skomplikowanym geście. Powietrze zaiskrzyło od magii, kiedy Belanner wyśpiewywał melodycznie zaklęcie. Lecz nie zdążył wyczarować nawet światełka, Loq-Kro-Gar machnął zamaszyście porąbaną przez Gerharda ręką i strumień posoki ochlapał gęsto twarz maga. Belanner wrzasnął i zatoczył się, trąc dłońmi oczy. Lustrijczyk nie czekał i wykorzystując resztkę sił skoczył naprzód, zamachem ręki zrzucając pozbawionego laski maga w dół zbocza przy akompaniamencie szurania żwiu i kamieni. Weteran Blizn parł załom za załomem w górę iglicy. Jeszcze jedna półka... jeszcze jeden żleb... jeszcze... już nie mógł się ruszyć. Ani o milimetr.
Resztka zimnej krwi, która jeszcze nie wyciekła z ciała gada ścięła się, gdy wyczuł magię i usłyszał Belannera. Magicznie spętany Saurus zobaczył stojącego parę metrów niżej elfa w podartej szacie i pokrytej czerwono-zieloną mazią twarzy oraz włosach. Arcymag zbliżał się powoli, dumnie krok za krokiem z uniesioną dłonią, na której płonął biały blask.
- Jak.. Jak śmiałeś, ty prymitywny dzikusie! Spalę cię za to na popiół, kawałek po kawałku! - jego głos przeszedł niemal w pisk. Skarga przeplatana była magiczną formułą, Loq-Kro-Gar czuł śmierć niemal dotykającą go świeżbiącym palcem. - Będziesz błagał!! Będziesz...
Elf nie skończył groźby, wokół niego zamigotało światło i złoty blask rozproszył jego zaklęcie a także spalił medalion z Feniksem, blokując jakąkolwiek formę magii. Saurus znał ten czar - "Banishment". Z piersi Arcymaga wynurzyło się przepięknie wykonane ostrze z Ithilmaru. Patrząc na nie niedowierzającymi i szeroko otwartymi oczyma, Belanner poruszał bezdźwięcznie krwawiącymi ustami, rana zaczerwieniła się błyskawicznie na jego lnianej szacie. Ktoś z tyłu szarpnął ostrzem i Asura upadł na kolana, potem wysoki, czarny but o złotej klamrze zepchnął starca ze skały i teraz potoczył się bezładnie na sam brzeg wyspy. Adelhar van der Maaren wytarł swe ostrze chustą ze złotogłowiu. Obok niego stała czwórka gwardzistów, jeden z nich trzymał na ramieniu maga Helstana.
- Ha! Już od dawna mnie korciło... Widać elfy równie dobrze zabijają tym wspaniałym metalem co od niego giną. Ale gdzież moje maniery... - Książę Mórz ciągnął pozornie wesołym tonem i zamarkował ukłon, a właściwie zakręcił upierścienioną ręką w białej rękawiczce. - Gratuluję zwycięstwa panie jaszczur, Helstan wziął sobie opaskę biednego Gerharda na pamiątkę. Winszuję zrobienia z niego... tego czegoś. Ciężko było ?
Loq-Kro-Gar nie odezwał się, tylko wspiął się kilkanaście cali dalej, wtedy rozległ się huk strzalu i kamień obok jego ręki eksplodował. Niżej, długowłosy kapelusznik, o brązowych lokach okalających hebanową kolbę muszkietu na ramieniu przeładował dymiącą broń. Jednooki oficer i brodaty gwardzista z halabardą wycelowali do niego z pistoletów, na dłoni Helstana zamigotało światło. Adelhar także sięgnął po srebrzysty, długolufowy bandolet z gwintowaną lufą, zwieńczoną rzeźbioną paszczą smoka.
- Nie chcesz mówić ? No tak, magik nie zdradza swych sekretów i tak dalej... trudno, będę musiał cię zabić. Chyba nie masz nic przeciwko temu że przywłaszczyłem sobie twój skarb ? Wybacz takie naruszenie regulaminu, ale zbyt długo na to czekałem... nie odbierzesz mi tej chwili!
Kurek broni szczęknął. Saurus słyszał leciutki zgrzyt spustów, wtedy spojrzał bardziej w dół pociemniałym okiem i już wiedział co robić. Być może nawet przeżyje.
- Nie... robiłbym... tego... - charkliwie rzekł ostatkiem sił. Wskazał kikutem lewej ręki za plecami Księcia Mórz.
- Że co niby...? - żachnął się z wymuszoną lekkościa, mocno napiętym nerwowo głosem. Adelhar spojrzał w dół za swymi ludźmi. I zamarł. Pod zbocze z rykiem gramoliły się wielkie i zbryzgane krwią pokonanych demony Khorna. Ich piekielne ostrza, które powaliły dziś dziesiątki śmiertelników dzieliło od księcia ledwie pół zbocza. Marienburczyk zatoczył się i pokręcił głową. Jego ludzie cofnęli sie odruchowo. Coraz bliżej... Kilka metrów... Nagle wielka bariera złotego światła zatrzymała Krwiopuszcze, przygniatając je do ziemi. Van der Maaren spojrzał na Helstana, na czole Czarnego Magistra wystąpiły wielkie żyły, a cały mag spłynął momentalnie potem.
- Cholera jasna... nie... utrzymam dłużej...aaargh! - warknął mag, zwieszając się na ramionach dwóch halabardników, bladych jak noszone przez nich płaszcze. Książę odwrócił zdezorientowany wzrok na czubek iglicy. Spierał się sam ze sobą.
- Wytrzymaj... tylko go zabiję i wejdę... tylko... - przerwał przy kolejnym ryku bólu maga, bariera drgnęła a książę złapał za frak jednookiego porucznika z rapierem. - Van Cooghen, za mną! Na górę, zdążymy... będziemy...
Halbardnicy i strzelec razem z jęczącym magiem zaczęli niepewnie schodzić w stronę zbocza. Van Cooghen odtrącił rękę swego dowódcy i odciągając kołnierz także cofnął się za resztą.
- P-p-panie... cóż ci po nieśmiertelności, skoro te diabelstwa zabiorą nam duszę i spalą ciała ?! - ryknął nagle przerażony. - Mamy skarb, uciekajmy błagam wasza książęca mość, ratuj swe życie!!!
Nie czekając na pozwolenie, puścił się biegiem za towarzyszami. Bariera wyraźnie osłabła i demony nie widząc biegnących w dół zbliżyły się do Księcia Mórz. Adelhar, którego długie blond włosy pot zlepił w strąki odwrócił się do jaszczura z mieszanką strachu i nienawiści w oczach.
- Niech cię kurwa wszystkie diabły! - pistolet wypalił na oślep, przebijając z taskiem biodro Saurusa. Książę Mórz w swym wspaniałym stroju i zbroi stracił nagle cały majestat i przebierając nogami oraz niemal rękoma zaczął zbiegać w dół. - To jeszcze nie koniec!
Adelhar dopędził, a właściwie doskoczył do swych ludzi i w pośpiechu godnym najznamienitszych wśród Skavenów tchórzy wpadli na targaną churaganem "Dumę Driftmaarktu" i odbili, z prędkością srebrnej strzały przecinają wir i pole bitwy, by następnie zniknąć poza nim we mgle.
Ale tego już jaszczur nie widział. Parsknąłby gdyby miał siłę, a tak tylko kontynuował pęłznięcie w górę jak jakaś wielka, egzotyczna żmija, której jakiś żartowniś doczepił porąbane członki.
W dole uwolnione demony, tylko ryły ziemię kopytami i szponami. Siatka zielonych błyskawic nie pozwalała im choćby zbliżyć się do iglicy. "Dobrze, że Adelhar tego nie wiedział." Loq-Kro-Gar szarpnął pazurami o krawędź szczytu i wciągnął się na górę, z wysiłkiem godnym upamiętnienia przez bogów. Wykrwawiający się i umierający Saurus popatrzył nagle wyostrzonym wzrokiem na bitwę wokół. Statki z "Niezatapialnym II" na czele i wielki smok elfiego księcia, który zabił awatara-Raisha właśnie zniszczyły górującą nawet nad wyspą Czarną Arkę, która teraz dymiąc i rozpadając się zaczęła przewracać się u podstawy pionowo i powoli, acz majestatycznie tonąć. Pozbawione głównej broni i dowódców, z harpiami strącanymi przez niezmordowaną parę żyrokopterów i setki strzelców oraz Księcia Gaussera na Hipogryfie, pod ciągłym ostrzałem potężnej floty Imperium z niezwyciężonym "Młotodzierżcą" na czele... Druchii załamały się i masakrowane podały tyły. Tryumfujący Cesarscy nie nacieszyli się długo zwycięstwem, gdyż oto jak z nikąd potężna magia bogów chaosu sprowadziła demony i mutacje na jej lewe skrzydło, rozrywając pospołu zwycięskich Nordlandczyków jak i niedobitki Elfów. Po przeciwnej stronie wyspy zaledwie kilka statków z dawnej floty Księcia Mórz uciekło z piekła na morzu i skierowało się ku zbawiennej ścianie mgły. Słyszany aż tu ostrzał gigantycznych dział "Gargantuana" zatrzymał wszelki pościg.
Ale wszystko to już nie obchodziło Saurusa. Wciągnął się po kilku schodkach i wpatrzył w krąg czarnych menhirów z okrągłymi znakami C'tan, wyrastających z murowanych, czerwonych płyt. To co było z dala widoczne jako sfera błyskawic i kula zielonej energii, od wewnątrz było wirującą mieszaniną tysięcy tysięcy barw. Po chwili zamiast tęczy zobaczył kosmos, równoległe światy, przerażającą domenę Chaosu. Nagle wszelki blask ucichł i Lustrijczyk znalazł się w ciemnej, podświetlanej blaskiem odległych punkcików gwiazd Pustce. Naprzeciw niego unosiła się istota, która od początku kierowała wszystkim, od bogów patrzących na Arenę, przez jej organizatora, aż po zawodników. Kłamca ( http://eternalhunt.files.wordpress.com/ ... 450&h=323w ) w świeliście olśniewającek postaci, zwrócił swe jarzące się głodem i mocą gwiazd oczy na Loq-Kro-Gara. Jego postać zmieniała się co chilę, zmieniała maski, szaty, kolory i kształt od złota po zieleń, taką jaka barwiła błyskawice. Gdy przemówił, w jego glosie nakładało się na siebie dziesięć tysięcy tonów, głosów, emocji i natężeń, mówił jednocześnie w umyśle gada, jak i na głos.
- Przybyłeś wreszcie, Sauromatai... czekaliśśśmy. Ten moment zapisałem z braćmi w gwiazdach, jeszcze zanim twoi zniszczeni stworzyciele nadali obecny kształt temu światu. Czy jesteś gotów ?
- Ta arena była tylko farsą, dobrze to wiem... Ale zapomnieliście o jednym Hrax'tha'vrac'tan... - tu stojąc na drżących nogach, sięgnął sprawną ręką pod resztkę pancerza na brzuchu. Krew przestała płynąć, zamarła w ranach i gad odzyskał pełną świadomość w tej zawieszonej w czasie chwili. Wyciągnął złotą tablicę z szmaragdowymi inskrypcjami i wskazał na nią pazurem. - Tablice Czcigodnych mówią, że póki pozostajecie w świecie zrodzonym z Przedwiecznych, podlegacie ich prawom! I zapytuję: Jaka jest wasza odpowiedź ?
- Tak. - rzucił krótko po chwili ciszy Gwiezdny Wampir. - Wiemy o tym. I jeśli gotów jesteś się tak poświęcić to my także jesteśmy gotowi spełnić naszą część.
Tablica upadła z hukiem na kamienie. Wokół znów widzieli bitwę, jednakże dziwnie odmienioną. Wszystko, od zawieszonych w powietrzu kul i strzał oraz kropel krwi i wody, aż po spalające się ziarenka prochu i unieruchomione na falach statki. Wszystko, aż po mgłę zostało zamrożone w czasie. Saurus nabrał powietrza w płuca i wiedział co ma uczynić. Stanął wyprostowany, starając się wyglądać jak najgodniej w kluczowej chwili swego życia. Kłamca zafalował i schylił się nad nikłą w porównaniu do niego sylwetką jaszczura.
- Zanim ofiarujesz nam swe ciało i duszę, spełnimy jedno twe rządanie... Jedno... Słuchamy... A twa wola stanie się wedle naszych mocy... lecz mów szybko, Młodzi Bogowie są blisko i zaraz zostaniemy wykryci... Widzę młodzieńca z młotem... czaszkowego goliata z toporem... - spojrzenie Kłamcy nagle skupiło się jakby na samym jestestwie Loq-Kro-Gara, a widmowe oczy zwężyły się w czymś w rodzaju radości. - Już zdecydowałeś... Mów.
- ........
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=BJx40OOrNFg)
- Masz rację... to skończy się... ALE ZGINIE JUŻ TYLKO JEDEN !
Gerhard warknął donośnie i skrzyżował swe gladiusy nad głową z głośnym trzaskiem. Deszcz niczym warkot setek bębnów bił o kamieniste podłoże i stosy monet. Zagrzmiała błyskawica, przecinając wąski, okrągły fragment nieba nad nimi. Loq-Kro-Gar ryknął potężnie, wyprężając pokrytą bliznami pierś i rzucił się do przodu, wybijając się z nóg. Szybkim susem drapieżnika Saurus odbił się w locie od środkowej kolumny, znacząc ją głęboko pazurami i spadł na Gerharda uderzając od góry buzdyganem w tytanicznym ciosie.
Wybraniec Khorna wzniósł skrzyżowane gladiusy, przyjmując na nie pierwszy impet lecz siła uderzenia była tak wielka, że aby uniknąć połamania rąk musiał przeturlać się w bok. Eirenstern płynnie wstał i posłał ripostę z szybkością błyskawicy. Jeden miecz, podążał za drugim - prosta ale skuteczna sztuczka. Lustrijczyk przyjął pierwszy cios na tarczę, a drugi zniwelował odrzucając nadgarstek człowieka. Na ułamek sekundy przed kolejnym opuścił minimalnie tarczę. Nagły rozbłysk zielonego pierścienia oślepił Gerharda, przez co wojownik zupełnie spudłował i cofnął się przed napierającym jaszczuroczłekiem
Loq-Kro-Gar zawarczał i zmierzył przeciwnika wzrokiem, w potoku deszczu, sączącego się przez kościste elementy czarnej zbroi dostrzegł smużki spienionej posoki.
- Krew dla Boga Krwiii ! - zawył szaleńczo Gerhard, atakując po wyskoku znad głowy. Obydwa gladiusy spadły z druzgocącą siłą, głęboko wgryzając się w utwardzaną tarczę Loq-Kro-Gara. Sam Saurus zamachnął się po łuku buzdyganem, lecz Czempion wykręcił się poza jego zasięg zadziwiająco szybkim piruetem po czym jednym mieczem zablokował broń rywala, a drugim siekł z półobrotu. Jedynie instynktowne uniesienie tarczy uratowało Lustrijczyka przed brutalnym zakończeniem kariery wojownika jako wypatroszony kawał skóry na buty. Górna część zdobionego puklerza odleciała w chmurze drzazg gdzieś w prawo. Weteran Blizn zdecydował się na desperacki krok, po tym jak jego przeciwnik skończył swą szaleńczą serię ciosów dosunął się do niego z głośnym sykiem i łupnął go kolanem pod żebra. Zrobił to z taką siłą, że stal wgięła się i odprysnęła, a Eirenstern stęknął. Korzystając ze zdobytej przewagi jaszczur łupnął z góry maczugą, kościany bijak rozwalił na kawałki czaszkowaty naramiennik, a jedno z żądeł wbiło się w bark wybrańca.
Loq-Kro-Gar szarpnął Gerhardem i złapał go za jedną z rąk, stopniowo wykręcając ją w kierunku przeciwnym do zgięć stawów. Nieludzka siła Lustrijczyka tryumfowała nawet nad demonicznym szałem kultysty.
Gerhard spojrzał przekrwionymi oczyma na trzeszczące pasy od karwasza i zaryczał pod czaszkowym hełmem jak jakiś wyswobadzający się na wolność demon wojny. Runy zapaliły się na krwawej opasce Kaelosa, podwiązanej pod hełmem i nagle Eirenstern odchyliwszy głowę w tył uderzył pysk jaszczura żelaznym czołem hełmu. Zamroczony Loq-Kro-Gar cofnął się, rozsypując we wzbierającą wodę monety spod ich nóg. Czarna krawędź gladiusa kurganów zadźwięczała, tnąc krople deszczu i poziome cięcie wyryło długą bruzdę w kościanym napierśniku saurusa. Teraz eks-kapitan pchnął jednym gladiusem wysoko, a drugim nisko. Jaszczuroczłek uniósł tarczę, przez którą sztych przebił się na wylot, raniąc go w przedramię, przeciwko drugiemu ostrzu zastawił się buzdyganem, lecz cios nie nadszedł.
A właściwie już wcześniej przeszedł przez jego gardę, Gerhard bowiem w połowie ataku zmienił szybkości obu uderzeń. Z makabrycznym mlaskiem i chrzęstem kości, zarówno nad jak i pod skórą Loq-Kro-Gara złote ostrze weszło głęboko w tkanki i mięso, wywołując upragniony przez Khornitę rozbryzg krwi. Eirenstern szarpnął mieczem w ranie i wykręciwszy się bokiem, potężnie kopnął Saurusa w pierś podkutym, żelaznym butem. W fontannie krwi i wybitych kłów, Weteran Blizn poleciał daleko, wprost na leżącą na stosie złota, ułamaną kolumnę, na którą upadł z trzaskiem zbroi.
Obmywany rzęsistym deszczem z gadziej krwi Gerhard wolno podszedł do przeciwnika, ewidentnie trzymając na wodzy nerwy i pragnienie brutalnej szarży na powalonego adwersarza. Wtedy Wybraniec spojrzał na zielony śluz, zmieszany z krwią na swoim ostrzu. Z nieprzyjemnym śmiechem wojownik podniósł oczy na gada.
- Wiesz, podczas naszego wspólnego rejsu przeczytałem, że jad krakena ma to do siebie iż po wejściu do żył zaczyna się multiplikować. Ty...umierasz, choć pewnie sam dobrze o tym wiesz.
Saurus istotnie od paru minut starał się ukryć zawroty głowy i ciemność, czerniącą się mu na granicy wzroku. Złapał mocniej buzdygan i warknął wyzywająco.
- Jeśli myślisz, że to ułatwi ci zwycięstwo to się grubo mylisz, pionku chaosu!
- Och nie, w żadnym razie... Obiecałem przecież porąbać cię na kawałki, pamiętasz ? Czaszki do tronu z czaszek! - z tym okrzykiem kultysta wykonał kilka szybkich susów i wybił się z przewróconej płyty podłogowej. Z dzikim zawołaniem i czerwoną aurą wręcz płonącą wokół jego pięści naskoczył na przewrócony filar, tnąc naraz oboma mieczami. Pierwszy, ukośny zamach odrąbał kolejny kawał tarczy jaszczura, zaś drugi wgryzł się częściowo w jeden z jej pozostających kantów ale sam koniec gladiusa przeorał bok głowy Saurusa, do reszty rozszarpując zbielałe oko.
Loq-Kro-Gar zaryczał, wszystko to działo się dla niego jakby w zwolnionym tempie, czy to z powodu utraty krwi lub kolejnych godzin działania jadu morskiej bestii. Jeszcze zanim Gerhard spadł na niego, jaszczur sam wyprostował szponiastą nogę i wkładając w to całą pozostającą siłę kopnął go w brzuch. Zaskoczony człowiek znów poleciał, tym razem w przeciwnym kierunku, ale zanim jeszcze wylądował Lustrijczyk przekręcił się z boku na bok zamaszyście uderzając go buzdyganem.
Tąpnięcie i zgrzyt żelaza odbiły się głucho od okrągłych ścian skarbca i zniknęło dopiero uciszone przez błyskawice. Wciąż krzyczący Gerhard został ciśnięty na środek pomieszczenia, gdzie z hukiem przygrzmocił w centralną kolumnę, rozkruszając kamień i w obłoku kurzu, deszczu, odłamków i monet osunął się na ziemię.
Saurus z żałosnym jękiem podźwignął się na kolana, a potem na nogi. Kieł Axelhearta Strigoi, zabrzęczał na łańcuszku u szyi gada. Artefakt prawdopodobnie wyczuł przelew krwi i fioletowa mgiełka delikatnie spowolniła cieknącą z ran krew i truciznę, przynosząc znikome ukojenie. Stąpając ostrożnie i dość chwiejnie Loq-Kro-Gar podszedł do środkowej kolumny i na chwilę zamknął oczy, pozwalając by deszcz spłukał z niego kurz i obmył rany. Potem wzniósł swój klekoczący na rzemieniach buzdygan i zbliżył się do przeciwnika. Gerhard wbił w kolumnę jeden z gladiusów i dysząc podciągnął się do góry. W środku jego napierśnika ziało przepastne i poszarpane wgniecenie, krew płynęła ciemną rzeką z czarnej stali zmieszanej z mięsem. Z czaszkowych zębów hełmu także kapała obficie krew, którą co jakiś czas wynosiły z pogruchotanych płuc charkliwe kaszlnięcia. Wybraniec Khorna ujął zdecydowanie swe śmiercionośne miecze, którymi odebrał więcej żywotów niż ktokolwiek mógłby zliczyć i lekko się pochyliwszy oparł lewą stopę na kamiennym filarze.
- Ssss... wygląda na to że obaj tu zginiemy, bez chwały, bez pieśni. Jakie chciałbyś epifatum dla swej duszy potępionej w głupim pościgu za utratą człowieczeństwa ?
Gerhard zawarczał, spoglądając na swego nemesis spode łba. Warkot przeszedł w głośny krzyk.
- TWOJA ŚMIERĆ BĘDZIE MOJĄ MODLITWĄ !!! Raaaagh! - czempion odepchnął się nogą od kolumny i zaszarżował na Loq-Kro-Gara z iście piekielną zaciętością. Czerwona aura spowiła go całościowo, złotokarmazynowe ostrza zdawały się w locie ciąć rzeczywistość. W tym zrywie nie było chęci wygranej, czy zemsty. Jedynie czysta skumulowana agresja i pragnienie nienawistnego mordu.
Eirenstern z chlupotem wody sięgającej kostek wbił się prawym barkiem w nadstawioną tarczę jak szarżujący czołg parowy. Pod naporem żelaza i mięśni już i tak pokiereszowana tarcza natychmiast poszła w zmiażdżone szczapy. Wojownik warknął i szarpnął na bok prawym ramieniem, posyłając w powietrze kawałki tarczy, ciągnący za nim gladius przeciął jak masło uchwyt puklerza i rozrąbał go razem z palcami Saurusa. Zamach odrąbał Loq-Kro-Garowi większość palców, w tym i święty pierścień Soteka by razem z kawałkiem ręki i drzazgami z tarczy wpadły na mokry stos bogactw.
Gerhard do reszty owładnięty wyższą potęgą lub zwierzęcym instynktem w zależności kogo spytać podrzucił w uniesionej dłoni gladius i złapawszy go do dołu ostrzem wbił broń z rozmachem prosto za obojczyk gada. Złoty metal wszedł aż do połowy głowicy, ciałem Lustrijczyka wstrząsneły drgawki. Eirenstern nie czekał, tylko wsunął stopę między nogi przeciwnika i nie mogąc nadprędce wyszarpnąć prawego gladiusa, złapał lewy w dwie ręce i potężnie rąbnął nim w bok Saurusa.
Wtem niszczycielski cios napotkał na kościstą przeszkodę. Miecz wszedł aż po środkowe wgłębienie w przedramię Loq-Kro-Gara. Gerhard uniósł wzrok i widząc krzywiącego się z bólu wroga, a także złowieszczy grymas na jego pysku, gorączkowo naparł na ostrze, które zaczęło kruszyć kość promieniową. Ale nic więcej. Saurus szarpnął ręką w bok, odsłaniając Khornitę i wyszczerzył się na chwilę przed opuszczeniem drżącą ręką wzniesionej pionowo maczugi.
Kościsty obuch wgryzł się w czaszkową osłonę hełmu, metal ustapił z mokrym skrzypieniem. A potem wszedł z potężnym, kolistym rozbryzgiem w ciało, kość i mózg. Z mokrym plaśnięciem i dudniącym hukiem buzdygan rozpadł się na kawałki, pozostawiając tylko ułamany kikut jakiejś wielkiej kości udowej i posyłając Eirensterna ze stalowo-czerwono-szarą masą od skroni po szczękę na miejscu twarzy, z powrotem ku podstawie kolumny. Zahaczony o wnętrze kości gladius pociągnął Saurusa na kolana, byli teraz tak blisko siebie, że Loq-Kro-Gar wyglądał jakby przyszedł opłakać i pochować trupa swego przyjaciela. Ale nie był to trup.
Z obrzydliwym charkotem i żęrzeniem, zmiażdżona twarzoczaszka Gerharda obróciła się, strumienie krwi przypominały rozbryzgane, rdzawe oczy Wybrańca w stanie szału. Prawa ręka jak imadło złapała porąbaną łapę Saurusa, podczas gdy druga pancerna dłoń ślepo szukała na ziemi miecza. Po chwili krwawe palce zacisnęły się po prostu na pysku Loq-Kro-Gara, chcąc dosłownie wyrwać mu skroń z czaszki. Przerażony Lustrijczyk nie wiedział cóż za pierwotna i potężna siła pozwalała przeżyć... ba! walczyć mimo takich ran. Ale nie zamierzał pozwolić jej na to ani chwili dłużej. W wolnej ręce Weteran Blizn, Obrońca Gwiezdnego Mostu obrócił w zdrętwiałych palcach ułamaną rekojeść, postrzępionym końcem w dół i ostrymi krawędziami pęknięcia raz po raz przebijał gardło, przeszywał zmiażdżoną głowę, wyrywając obrzydliwe fragmenty mózgu i dziurawił na oślep pancerz. Nagle, gdy krwawa mgła została zmyta przez deszcz Loq-Kro-Gar jedynym okiem zauważył że dźga nieruchomy korpus. Zanim uświadomił sobie że właśnie został jedynym żywym z całej szesnastki, zwycięzcą Areny Śmierci, żywą legendą wstępującą w poczet najlepszych z najlepszych... już nie poświęcał temu ani krzty uwagi.
Zamroczony jaszczur zrzucił zimne dłonie, zaciskające się w pośmiertnym stężeniu na jego ciele i chwiejnie wstał, wartko płynąca krew, zmieszana z zieloną mazią zbierała się u jego szponiastych stóp i opływała leżące nieruchomo pozostałości Gerharda Eirensterna, czempiona Khorna. Kolejnego bytu ciśniętego w nienasyconą paszczę Chaosu. Zwycięzca przez moment zastanowił się czy jego dusza spotka koniec jakiego oczekiwała, tylko przez moment - Saurus natychmiast skierował się na koliste schody, upuszczając ze szczękiem zbryzgany krwią i szarą tkanką drąg do srebrzącej się spłukanymi świecidełkami wody. Szedł chwiejnie, mocno krwawiąc na glificzną ścianę, o którą się wspierał i pokonując stopień za stopniem niemal bez nadziei na wyjście na górę. Łuskowata dłoń zacisnęła się na wbitym w bark gladiusem i szybko wyrwała go, uwalniając kolejny strumień krwi. Prawie drętwą ręką i bez czucia zerwał kawał zmokniętej przepaski biodrowej i wepchnął go zwinięty do rany - nie aby ukoić ból, czy przeżyć... tylko by móc dalej iść.
W końcu stanął na krawędzi dziwnie cichego pola walki i zmrużył oczy od światła. Był jak ślepy, nie rozróżniał żadnego z ponad setki ciał na wyspie-trupowisku, zapachy rozmywały się w wypełnionym krwią i dymem nosie. Wzywany czymś, czego nie mógł wyjaśnić - może wolą Pradawnych, może tym co ludzie zwą 'przeznaczeniem', noga za nogą wlókł się pod górę, zostawiając ślad ciemniejącej wraz z odległością krwi. Po czasie, który wydawał mu się wiecznością, wypełnioną przytłumionymi odgłosami z bitewnego piekła wokół wyspy używając pazurów prawej ręki piął się w górę iglicy, lśniącej od biało-zielonej aury.
Nagle, przez krew poczuł nikły zapach, tak dobrze zapamiętany, że nie mógł zdradzać nikogo innego. Saurus odwrócił łeb i zobaczył spokojnie siedzącego na skale Belannera. Arcymag wstał z pogodnym obliczem i sięgnął po laskę oraz miecz.
- Witaj Loq-Kro-Garze! - elf skinął mu głową i uśmiechnął się lodowato. - Wnioskuję że wygrałeś, a więc gratulacje... - mag zaklaskał i zaśmiał się sztucznie - Ale, nie przedłużając... Twoi rodacy zdradzili mnie, wcale nie chcesz pomóc mi uratować Piękną Wyspę. Ale i tak dam radę zrobić to sam. Pomogliśmy sobie, przyszło-poszło, a teraz... - ton elfa przybrał barwę zimnego okrucieństwa, okraszonego parodią lekkiej uprzejmości - ...musisz zginąć. Nic osobistego, a właściwie może tak - Żegnaj gadzie!
Elf wzniosł laskę i wykręcił palece wokół medalionu z feniksem w skomplikowanym geście. Powietrze zaiskrzyło od magii, kiedy Belanner wyśpiewywał melodycznie zaklęcie. Lecz nie zdążył wyczarować nawet światełka, Loq-Kro-Gar machnął zamaszyście porąbaną przez Gerharda ręką i strumień posoki ochlapał gęsto twarz maga. Belanner wrzasnął i zatoczył się, trąc dłońmi oczy. Lustrijczyk nie czekał i wykorzystując resztkę sił skoczył naprzód, zamachem ręki zrzucając pozbawionego laski maga w dół zbocza przy akompaniamencie szurania żwiu i kamieni. Weteran Blizn parł załom za załomem w górę iglicy. Jeszcze jedna półka... jeszcze jeden żleb... jeszcze... już nie mógł się ruszyć. Ani o milimetr.
Resztka zimnej krwi, która jeszcze nie wyciekła z ciała gada ścięła się, gdy wyczuł magię i usłyszał Belannera. Magicznie spętany Saurus zobaczył stojącego parę metrów niżej elfa w podartej szacie i pokrytej czerwono-zieloną mazią twarzy oraz włosach. Arcymag zbliżał się powoli, dumnie krok za krokiem z uniesioną dłonią, na której płonął biały blask.
- Jak.. Jak śmiałeś, ty prymitywny dzikusie! Spalę cię za to na popiół, kawałek po kawałku! - jego głos przeszedł niemal w pisk. Skarga przeplatana była magiczną formułą, Loq-Kro-Gar czuł śmierć niemal dotykającą go świeżbiącym palcem. - Będziesz błagał!! Będziesz...
Elf nie skończył groźby, wokół niego zamigotało światło i złoty blask rozproszył jego zaklęcie a także spalił medalion z Feniksem, blokując jakąkolwiek formę magii. Saurus znał ten czar - "Banishment". Z piersi Arcymaga wynurzyło się przepięknie wykonane ostrze z Ithilmaru. Patrząc na nie niedowierzającymi i szeroko otwartymi oczyma, Belanner poruszał bezdźwięcznie krwawiącymi ustami, rana zaczerwieniła się błyskawicznie na jego lnianej szacie. Ktoś z tyłu szarpnął ostrzem i Asura upadł na kolana, potem wysoki, czarny but o złotej klamrze zepchnął starca ze skały i teraz potoczył się bezładnie na sam brzeg wyspy. Adelhar van der Maaren wytarł swe ostrze chustą ze złotogłowiu. Obok niego stała czwórka gwardzistów, jeden z nich trzymał na ramieniu maga Helstana.
- Ha! Już od dawna mnie korciło... Widać elfy równie dobrze zabijają tym wspaniałym metalem co od niego giną. Ale gdzież moje maniery... - Książę Mórz ciągnął pozornie wesołym tonem i zamarkował ukłon, a właściwie zakręcił upierścienioną ręką w białej rękawiczce. - Gratuluję zwycięstwa panie jaszczur, Helstan wziął sobie opaskę biednego Gerharda na pamiątkę. Winszuję zrobienia z niego... tego czegoś. Ciężko było ?
Loq-Kro-Gar nie odezwał się, tylko wspiął się kilkanaście cali dalej, wtedy rozległ się huk strzalu i kamień obok jego ręki eksplodował. Niżej, długowłosy kapelusznik, o brązowych lokach okalających hebanową kolbę muszkietu na ramieniu przeładował dymiącą broń. Jednooki oficer i brodaty gwardzista z halabardą wycelowali do niego z pistoletów, na dłoni Helstana zamigotało światło. Adelhar także sięgnął po srebrzysty, długolufowy bandolet z gwintowaną lufą, zwieńczoną rzeźbioną paszczą smoka.
- Nie chcesz mówić ? No tak, magik nie zdradza swych sekretów i tak dalej... trudno, będę musiał cię zabić. Chyba nie masz nic przeciwko temu że przywłaszczyłem sobie twój skarb ? Wybacz takie naruszenie regulaminu, ale zbyt długo na to czekałem... nie odbierzesz mi tej chwili!
Kurek broni szczęknął. Saurus słyszał leciutki zgrzyt spustów, wtedy spojrzał bardziej w dół pociemniałym okiem i już wiedział co robić. Być może nawet przeżyje.
- Nie... robiłbym... tego... - charkliwie rzekł ostatkiem sił. Wskazał kikutem lewej ręki za plecami Księcia Mórz.
- Że co niby...? - żachnął się z wymuszoną lekkościa, mocno napiętym nerwowo głosem. Adelhar spojrzał w dół za swymi ludźmi. I zamarł. Pod zbocze z rykiem gramoliły się wielkie i zbryzgane krwią pokonanych demony Khorna. Ich piekielne ostrza, które powaliły dziś dziesiątki śmiertelników dzieliło od księcia ledwie pół zbocza. Marienburczyk zatoczył się i pokręcił głową. Jego ludzie cofnęli sie odruchowo. Coraz bliżej... Kilka metrów... Nagle wielka bariera złotego światła zatrzymała Krwiopuszcze, przygniatając je do ziemi. Van der Maaren spojrzał na Helstana, na czole Czarnego Magistra wystąpiły wielkie żyły, a cały mag spłynął momentalnie potem.
- Cholera jasna... nie... utrzymam dłużej...aaargh! - warknął mag, zwieszając się na ramionach dwóch halabardników, bladych jak noszone przez nich płaszcze. Książę odwrócił zdezorientowany wzrok na czubek iglicy. Spierał się sam ze sobą.
- Wytrzymaj... tylko go zabiję i wejdę... tylko... - przerwał przy kolejnym ryku bólu maga, bariera drgnęła a książę złapał za frak jednookiego porucznika z rapierem. - Van Cooghen, za mną! Na górę, zdążymy... będziemy...
Halbardnicy i strzelec razem z jęczącym magiem zaczęli niepewnie schodzić w stronę zbocza. Van Cooghen odtrącił rękę swego dowódcy i odciągając kołnierz także cofnął się za resztą.
- P-p-panie... cóż ci po nieśmiertelności, skoro te diabelstwa zabiorą nam duszę i spalą ciała ?! - ryknął nagle przerażony. - Mamy skarb, uciekajmy błagam wasza książęca mość, ratuj swe życie!!!
Nie czekając na pozwolenie, puścił się biegiem za towarzyszami. Bariera wyraźnie osłabła i demony nie widząc biegnących w dół zbliżyły się do Księcia Mórz. Adelhar, którego długie blond włosy pot zlepił w strąki odwrócił się do jaszczura z mieszanką strachu i nienawiści w oczach.
- Niech cię kurwa wszystkie diabły! - pistolet wypalił na oślep, przebijając z taskiem biodro Saurusa. Książę Mórz w swym wspaniałym stroju i zbroi stracił nagle cały majestat i przebierając nogami oraz niemal rękoma zaczął zbiegać w dół. - To jeszcze nie koniec!
Adelhar dopędził, a właściwie doskoczył do swych ludzi i w pośpiechu godnym najznamienitszych wśród Skavenów tchórzy wpadli na targaną churaganem "Dumę Driftmaarktu" i odbili, z prędkością srebrnej strzały przecinają wir i pole bitwy, by następnie zniknąć poza nim we mgle.
Ale tego już jaszczur nie widział. Parsknąłby gdyby miał siłę, a tak tylko kontynuował pęłznięcie w górę jak jakaś wielka, egzotyczna żmija, której jakiś żartowniś doczepił porąbane członki.
W dole uwolnione demony, tylko ryły ziemię kopytami i szponami. Siatka zielonych błyskawic nie pozwalała im choćby zbliżyć się do iglicy. "Dobrze, że Adelhar tego nie wiedział." Loq-Kro-Gar szarpnął pazurami o krawędź szczytu i wciągnął się na górę, z wysiłkiem godnym upamiętnienia przez bogów. Wykrwawiający się i umierający Saurus popatrzył nagle wyostrzonym wzrokiem na bitwę wokół. Statki z "Niezatapialnym II" na czele i wielki smok elfiego księcia, który zabił awatara-Raisha właśnie zniszczyły górującą nawet nad wyspą Czarną Arkę, która teraz dymiąc i rozpadając się zaczęła przewracać się u podstawy pionowo i powoli, acz majestatycznie tonąć. Pozbawione głównej broni i dowódców, z harpiami strącanymi przez niezmordowaną parę żyrokopterów i setki strzelców oraz Księcia Gaussera na Hipogryfie, pod ciągłym ostrzałem potężnej floty Imperium z niezwyciężonym "Młotodzierżcą" na czele... Druchii załamały się i masakrowane podały tyły. Tryumfujący Cesarscy nie nacieszyli się długo zwycięstwem, gdyż oto jak z nikąd potężna magia bogów chaosu sprowadziła demony i mutacje na jej lewe skrzydło, rozrywając pospołu zwycięskich Nordlandczyków jak i niedobitki Elfów. Po przeciwnej stronie wyspy zaledwie kilka statków z dawnej floty Księcia Mórz uciekło z piekła na morzu i skierowało się ku zbawiennej ścianie mgły. Słyszany aż tu ostrzał gigantycznych dział "Gargantuana" zatrzymał wszelki pościg.
Ale wszystko to już nie obchodziło Saurusa. Wciągnął się po kilku schodkach i wpatrzył w krąg czarnych menhirów z okrągłymi znakami C'tan, wyrastających z murowanych, czerwonych płyt. To co było z dala widoczne jako sfera błyskawic i kula zielonej energii, od wewnątrz było wirującą mieszaniną tysięcy tysięcy barw. Po chwili zamiast tęczy zobaczył kosmos, równoległe światy, przerażającą domenę Chaosu. Nagle wszelki blask ucichł i Lustrijczyk znalazł się w ciemnej, podświetlanej blaskiem odległych punkcików gwiazd Pustce. Naprzeciw niego unosiła się istota, która od początku kierowała wszystkim, od bogów patrzących na Arenę, przez jej organizatora, aż po zawodników. Kłamca ( http://eternalhunt.files.wordpress.com/ ... 450&h=323w ) w świeliście olśniewającek postaci, zwrócił swe jarzące się głodem i mocą gwiazd oczy na Loq-Kro-Gara. Jego postać zmieniała się co chilę, zmieniała maski, szaty, kolory i kształt od złota po zieleń, taką jaka barwiła błyskawice. Gdy przemówił, w jego glosie nakładało się na siebie dziesięć tysięcy tonów, głosów, emocji i natężeń, mówił jednocześnie w umyśle gada, jak i na głos.
- Przybyłeś wreszcie, Sauromatai... czekaliśśśmy. Ten moment zapisałem z braćmi w gwiazdach, jeszcze zanim twoi zniszczeni stworzyciele nadali obecny kształt temu światu. Czy jesteś gotów ?
- Ta arena była tylko farsą, dobrze to wiem... Ale zapomnieliście o jednym Hrax'tha'vrac'tan... - tu stojąc na drżących nogach, sięgnął sprawną ręką pod resztkę pancerza na brzuchu. Krew przestała płynąć, zamarła w ranach i gad odzyskał pełną świadomość w tej zawieszonej w czasie chwili. Wyciągnął złotą tablicę z szmaragdowymi inskrypcjami i wskazał na nią pazurem. - Tablice Czcigodnych mówią, że póki pozostajecie w świecie zrodzonym z Przedwiecznych, podlegacie ich prawom! I zapytuję: Jaka jest wasza odpowiedź ?
- Tak. - rzucił krótko po chwili ciszy Gwiezdny Wampir. - Wiemy o tym. I jeśli gotów jesteś się tak poświęcić to my także jesteśmy gotowi spełnić naszą część.
Tablica upadła z hukiem na kamienie. Wokół znów widzieli bitwę, jednakże dziwnie odmienioną. Wszystko, od zawieszonych w powietrzu kul i strzał oraz kropel krwi i wody, aż po spalające się ziarenka prochu i unieruchomione na falach statki. Wszystko, aż po mgłę zostało zamrożone w czasie. Saurus nabrał powietrza w płuca i wiedział co ma uczynić. Stanął wyprostowany, starając się wyglądać jak najgodniej w kluczowej chwili swego życia. Kłamca zafalował i schylił się nad nikłą w porównaniu do niego sylwetką jaszczura.
- Zanim ofiarujesz nam swe ciało i duszę, spełnimy jedno twe rządanie... Jedno... Słuchamy... A twa wola stanie się wedle naszych mocy... lecz mów szybko, Młodzi Bogowie są blisko i zaraz zostaniemy wykryci... Widzę młodzieńca z młotem... czaszkowego goliata z toporem... - spojrzenie Kłamcy nagle skupiło się jakby na samym jestestwie Loq-Kro-Gara, a widmowe oczy zwężyły się w czymś w rodzaju radości. - Już zdecydowałeś... Mów.
- ........
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Nic tu nie ma ]
Ostatnio zmieniony 22 gru 2013, o 12:37 przez Mistrz Miecza Hoetha, łącznie zmieniany 1 raz.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony