ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
[Checking the level of epicness.... ITS OVER 900!
Brawo. Moje uznanie. Brak mi słów na pochwały, zarówno finału, jak i całości... Świetna robota Grimgor.
Napiszę coś jeszcze dzisiaj, ale może chwilkę zająć.]
Brawo. Moje uznanie. Brak mi słów na pochwały, zarówno finału, jak i całości... Świetna robota Grimgor.
Napiszę coś jeszcze dzisiaj, ale może chwilkę zająć.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[WSPANIAŁA ARENA!
Mistrzu Gry ,wielkie brawa
Wprowadzenie tylu urozmaiceń (walki w parach ,przedmioty za rolpley ,bal przed walką i kilka innych) miodnie!
Graczom również dziękuję za kawał fluffu i prawie rok rozrywki ,aczkolwiek ufam iż w następnej edycji zmniejszy się ilość botów
Bothan z sal przodków wam macha! A Mulfgar szuka Was ,aby odkupic winy ,może kiedyś na jakiejść Arenie wbije topór w waszą postać
Gratuluję zwycięzcy!
Kurcze ,zbierać areny ,drukować i zarabiać ,albo jako komiks
Dodam jeszcze kilka postów rolpleyu ,ale to jutro!
A już w nastepnej Arenie... "Nobody expects"... ]
Mistrzu Gry ,wielkie brawa
Wprowadzenie tylu urozmaiceń (walki w parach ,przedmioty za rolpley ,bal przed walką i kilka innych) miodnie!
Graczom również dziękuję za kawał fluffu i prawie rok rozrywki ,aczkolwiek ufam iż w następnej edycji zmniejszy się ilość botów
Bothan z sal przodków wam macha! A Mulfgar szuka Was ,aby odkupic winy ,może kiedyś na jakiejść Arenie wbije topór w waszą postać
Gratuluję zwycięzcy!
Kurcze ,zbierać areny ,drukować i zarabiać ,albo jako komiks
Dodam jeszcze kilka postów rolpleyu ,ale to jutro!
A już w nastepnej Arenie... "Nobody expects"... ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[ Świetne zakończenie świetnej Areny. Cytując klasyka: Grubiej być nie mogło
Spędziliśmy tu razem całkiem produktywne pół roku, tworząc zaiste porywającą historię. Z każdą kolejną Areną stopień fabularnej komplikacji jest coraz wyższy, co jest oczywiście dużym plusem I tak, mnie też najbardziej podobał się bal, imprezy to dobry motyw na erpegowe scenariusze Grimgor, mam nadzieję, że wystartujesz w kolejnej Arenie, obicie mordy Twojej postaci w karczemnej burdzie będzie prawdziwym zaszczytem.
Co do samego rolpleju: generalnie świetnie, chociaż czasami faktycznie graliśmy tylko we trzech z Byqiem i Kordelasem (nie żebym narzekał ) Wielowątkowość naszej fabuły miejscami osiągała niespotykane dotąd wyżyny, momentami czułem się jak w Grze o Tron. Aktywny wkład Mistrza Gry w nasz rolplej tylko pogłębiał immersję, generalnie bardzo podobały mi się jego stricte fabularne posty. Oby tak dalej !
Na koniec kilka słów do zwycięscy: Byqu, należało ci się Gratsy !
Jutro zamknę fabularnie tragiczną historię Gerharda i zacznę pisać postać do następnej Areny Serdeczne dzięki za grę ! ]
Spędziliśmy tu razem całkiem produktywne pół roku, tworząc zaiste porywającą historię. Z każdą kolejną Areną stopień fabularnej komplikacji jest coraz wyższy, co jest oczywiście dużym plusem I tak, mnie też najbardziej podobał się bal, imprezy to dobry motyw na erpegowe scenariusze Grimgor, mam nadzieję, że wystartujesz w kolejnej Arenie, obicie mordy Twojej postaci w karczemnej burdzie będzie prawdziwym zaszczytem.
Co do samego rolpleju: generalnie świetnie, chociaż czasami faktycznie graliśmy tylko we trzech z Byqiem i Kordelasem (nie żebym narzekał ) Wielowątkowość naszej fabuły miejscami osiągała niespotykane dotąd wyżyny, momentami czułem się jak w Grze o Tron. Aktywny wkład Mistrza Gry w nasz rolplej tylko pogłębiał immersję, generalnie bardzo podobały mi się jego stricte fabularne posty. Oby tak dalej !
Na koniec kilka słów do zwycięscy: Byqu, należało ci się Gratsy !
Jutro zamknę fabularnie tragiczną historię Gerharda i zacznę pisać postać do następnej Areny Serdeczne dzięki za grę ! ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[http://www.youtube.com/watch?v=F7R3oESCgQw]
A więc to koniec. Koniec wspaniałej przygody, warty, służby bogom, którzy dawno odeszli. Koniec żywota... Teraz wydawało się to takie abstrakcyjne...
Delikatna bryza całowała jego tors, promienie słońca, które przedarły się przez gęstą pokrywę chmur przyjemnie grzały jego ciało. Drobne krople deszczu pokrywały jego skórę, przynosząc niespodziewane ukojenie.
Widział teraz wszystko, każdą żywą istotę, trwającą w zamrożeniu, niczym hiperrealistyczny obraz jakiegoś artysty. Ptaki na nieboskłonie... ryby i morskie gady w oceanie... pogrążeni w tytanicznym starciu ludzie, elfy, krasnoludy... widział swoich braci, z którymi rodził się i walczył ramię w ramię, nieugięci, póki choć jeden z nich trwał na posterunku. Uśmiechnął się w duchu.
Nie czuł już strachu, ból ustąpił, przestał mu doskwierać zupełnie. Dokuczał mu tylko brak spoczynku. Coś się kończy...
Zimno pomyślał Loq-Kro-Gar.
-Mów. -szepnął Kłamca swym plejotropowym tonem.
Saurus uniósł wzrok ku górze. Wspomniał życia, które ocalił i odebrał podczas swej warty. Istnienia, które wymazał z przyjemnością i które musiał poświęcić. O zaciągniętym długu.
-Ocal ich. -rzekł w końcu -Ocal Ulthuan. Byłem gotów poświęcić tysiące, by ocalić miliony, lecz ta ofiara nie musi być konieczna.
Gwiezdny bóg skinął lekko głową. Mieniąca się tysiącami barw dłoń spoczęła na barku jaszczura.
-Tak się stanie. -odparł -A teraz chodźmy.
Loq-Kro-Gar spojrzał jeszcze raz na swój świat, ten ostatni raz.
Nieskończoność... przeszło mu przez myśl. Coś się kończy...
-Coś się zaczyna. -dokończył Kłamca.
http://www.youtube.com/watch?v=Em7mzT48J4k
Czas znów ruszył z miejsca, nikt nie zauważył chwilowego przestoju. Wszyscy kontynuowali bezpardonową walkę . Gdyby ktokolwiek zupełnie przypadkiem skierował wzrok na samotny szczyt, ujrzałby tylko cienie. Nim zdołałby mrugnąć, wrażenie czyjejś obecności znikło.
***
Chax-Bok drgnął. Szalejący wokół Chaos i zniszczenie zdawał się być wystarczająco absorbujący dla kogoś innego, lecz on wiedział jaka jest stawka. Stało się właśnie coś ważnego, poczuł to. Uśmiechnął się.
Udało mu się. Dokonał tego. Wygrał.
***
-Bosfmanie, chopaki gotóff? -ryknął kapitan Makaisson, szykując się do ostatecznego ataku.
-Zabójcy gotów, a jakże. Tyle, że jaszczury gdzieś znikły. -mruknął niezadowolony Mulfgar.
-ŻE CFO? -warknął kapitan, opluwając sobie przy tym brodę.
-Wyparowali. Nikt nie widział, jak odchodzą. Zupełnie jak duchy. Zostawili tylko skrzynię złota w hangarze.
Makaisson pokręcił głową z niedowierzaniem, mrucząc coś pod nosem.
***
Mozazaury przecinały lazurową toń oceanu, niczym podwodni lotnicy. Za sobą zostawiały ciepłokrwistych i ich waśnie, wynosząc na swych grzbietach nieco ponad dwudziestu ocalałych saurusów. Chax-Bok nie spoglądał za siebie. Ten rozdział został już zamknięty. Kolejne czekały, aż ktoś je napisze. Spojrzał na trzymaną w ręku złotą tablicę, zdobioną figurami węży, jaszczurek i innych gadów. Historia nie kończy się nigdy pomyślał.
***
Wbrew ciążącej groźbie nie doszło do wojny. Co prawda relacja Caladrisa II wywołała spore wzburzenie w licznych środowiskach elit Ulthuanu, lecz do planowanej inwazji na Lustrię nie doszło. Król Feniks pozostał nieugięty na prośby i uwagi części ze szlachty. Powiadano, że w głównej mierze Teclisowi zawdzięczano zażegnanie konfliktu, który, jak mówiono, tylko osłabiłby obie rasy. Sam król stwierdził, że w tej wojnie nie byłoby zwycięzców.
***
Lustria uhonorowała Loq-Kro-Gara. Jego imię i czyny zapisano na Tablicach Pamięci, jego podobizna znaczyła ściany świątyń i koszar. Jego pierścień z symbolem Soteka, jedyna zachowana pamiątka wmurowano w cokół pomnika, który został postawiony przy Moście Gwiazd w Itza.
Jego legenda żyła przez kolejne tysiąclecia.
[No to koniec! Ach, cóż to była za Arena ! Tyle wydarzeń, wspomnień...
Pragnąłbym podziękować wszystkim za wspaniałą zabawę, za momenty, które wgniatały w fotel epickością, za te, które rozśmieszyły mnie do bólu brzucha oraz za te poważne i pełne patosu.
Dziękuję Grimgorowi za prześwietnie poprowadzoną Arenę, za jego trud, za wsparcie, zwłaszcza, gdy akcja się załamywała, lub stawała w miejscu.
Dziękuję Chomokozo za piękną i zapadającą w pamięć rywalizację postaci, za pomysły i opisy, oraz za to, że byłeś z nami cały czas. Dziękuję też za wyrażone uznanie.
Dziękuję Kordelasowi, który podjął się prowadzenia akcji z punktu widzenia dwóch zupełnie różnych postaci, [czemu sam nie podołałem ], oraz za to, że również się nie poddawał, gdy nadzieja gasła.
Dziękuję MMH za owocną współpracę, z nadzieją na jej kontynuowanie.
I wreszcie dziękuję wszystkim pozostałym, którzy w mniejszym, bądź większym stopniu udzielali się na Arenie.
Jutro wymyślę relikwię, jaka pozostanie po tej Arenie. ]
A więc to koniec. Koniec wspaniałej przygody, warty, służby bogom, którzy dawno odeszli. Koniec żywota... Teraz wydawało się to takie abstrakcyjne...
Delikatna bryza całowała jego tors, promienie słońca, które przedarły się przez gęstą pokrywę chmur przyjemnie grzały jego ciało. Drobne krople deszczu pokrywały jego skórę, przynosząc niespodziewane ukojenie.
Widział teraz wszystko, każdą żywą istotę, trwającą w zamrożeniu, niczym hiperrealistyczny obraz jakiegoś artysty. Ptaki na nieboskłonie... ryby i morskie gady w oceanie... pogrążeni w tytanicznym starciu ludzie, elfy, krasnoludy... widział swoich braci, z którymi rodził się i walczył ramię w ramię, nieugięci, póki choć jeden z nich trwał na posterunku. Uśmiechnął się w duchu.
Nie czuł już strachu, ból ustąpił, przestał mu doskwierać zupełnie. Dokuczał mu tylko brak spoczynku. Coś się kończy...
Zimno pomyślał Loq-Kro-Gar.
-Mów. -szepnął Kłamca swym plejotropowym tonem.
Saurus uniósł wzrok ku górze. Wspomniał życia, które ocalił i odebrał podczas swej warty. Istnienia, które wymazał z przyjemnością i które musiał poświęcić. O zaciągniętym długu.
-Ocal ich. -rzekł w końcu -Ocal Ulthuan. Byłem gotów poświęcić tysiące, by ocalić miliony, lecz ta ofiara nie musi być konieczna.
Gwiezdny bóg skinął lekko głową. Mieniąca się tysiącami barw dłoń spoczęła na barku jaszczura.
-Tak się stanie. -odparł -A teraz chodźmy.
Loq-Kro-Gar spojrzał jeszcze raz na swój świat, ten ostatni raz.
Nieskończoność... przeszło mu przez myśl. Coś się kończy...
-Coś się zaczyna. -dokończył Kłamca.
http://www.youtube.com/watch?v=Em7mzT48J4k
Czas znów ruszył z miejsca, nikt nie zauważył chwilowego przestoju. Wszyscy kontynuowali bezpardonową walkę . Gdyby ktokolwiek zupełnie przypadkiem skierował wzrok na samotny szczyt, ujrzałby tylko cienie. Nim zdołałby mrugnąć, wrażenie czyjejś obecności znikło.
***
Chax-Bok drgnął. Szalejący wokół Chaos i zniszczenie zdawał się być wystarczająco absorbujący dla kogoś innego, lecz on wiedział jaka jest stawka. Stało się właśnie coś ważnego, poczuł to. Uśmiechnął się.
Udało mu się. Dokonał tego. Wygrał.
***
-Bosfmanie, chopaki gotóff? -ryknął kapitan Makaisson, szykując się do ostatecznego ataku.
-Zabójcy gotów, a jakże. Tyle, że jaszczury gdzieś znikły. -mruknął niezadowolony Mulfgar.
-ŻE CFO? -warknął kapitan, opluwając sobie przy tym brodę.
-Wyparowali. Nikt nie widział, jak odchodzą. Zupełnie jak duchy. Zostawili tylko skrzynię złota w hangarze.
Makaisson pokręcił głową z niedowierzaniem, mrucząc coś pod nosem.
***
Mozazaury przecinały lazurową toń oceanu, niczym podwodni lotnicy. Za sobą zostawiały ciepłokrwistych i ich waśnie, wynosząc na swych grzbietach nieco ponad dwudziestu ocalałych saurusów. Chax-Bok nie spoglądał za siebie. Ten rozdział został już zamknięty. Kolejne czekały, aż ktoś je napisze. Spojrzał na trzymaną w ręku złotą tablicę, zdobioną figurami węży, jaszczurek i innych gadów. Historia nie kończy się nigdy pomyślał.
***
Wbrew ciążącej groźbie nie doszło do wojny. Co prawda relacja Caladrisa II wywołała spore wzburzenie w licznych środowiskach elit Ulthuanu, lecz do planowanej inwazji na Lustrię nie doszło. Król Feniks pozostał nieugięty na prośby i uwagi części ze szlachty. Powiadano, że w głównej mierze Teclisowi zawdzięczano zażegnanie konfliktu, który, jak mówiono, tylko osłabiłby obie rasy. Sam król stwierdził, że w tej wojnie nie byłoby zwycięzców.
***
Lustria uhonorowała Loq-Kro-Gara. Jego imię i czyny zapisano na Tablicach Pamięci, jego podobizna znaczyła ściany świątyń i koszar. Jego pierścień z symbolem Soteka, jedyna zachowana pamiątka wmurowano w cokół pomnika, który został postawiony przy Moście Gwiazd w Itza.
Jego legenda żyła przez kolejne tysiąclecia.
[No to koniec! Ach, cóż to była za Arena ! Tyle wydarzeń, wspomnień...
Pragnąłbym podziękować wszystkim za wspaniałą zabawę, za momenty, które wgniatały w fotel epickością, za te, które rozśmieszyły mnie do bólu brzucha oraz za te poważne i pełne patosu.
Dziękuję Grimgorowi za prześwietnie poprowadzoną Arenę, za jego trud, za wsparcie, zwłaszcza, gdy akcja się załamywała, lub stawała w miejscu.
Dziękuję Chomokozo za piękną i zapadającą w pamięć rywalizację postaci, za pomysły i opisy, oraz za to, że byłeś z nami cały czas. Dziękuję też za wyrażone uznanie.
Dziękuję Kordelasowi, który podjął się prowadzenia akcji z punktu widzenia dwóch zupełnie różnych postaci, [czemu sam nie podołałem ], oraz za to, że również się nie poddawał, gdy nadzieja gasła.
Dziękuję MMH za owocną współpracę, z nadzieją na jej kontynuowanie.
I wreszcie dziękuję wszystkim pozostałym, którzy w mniejszym, bądź większym stopniu udzielali się na Arenie.
Jutro wymyślę relikwię, jaka pozostanie po tej Arenie. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[No cóż na koniec kolejny zwrot akcji.
Na początku chciałem przeprosić za moje dwa wcześniejsze posty, byłem poirytowany tym że wszystkie moje plany wydawały mi się bezowocne i bezsensowne, co by nie powiedzieć dużo serca włożyłem w postacie na tej Arenie i do wielu się przywiązałem.
Teraz po zakończeniu (i obejrzeniu dobrej komedii w oczekiwaniu na finał) moje nastawienie jednak diametralnie się zmieniło.
Primo dziękuję wszystkim za wspaniały roplej jaki tu odegraliśmy.
Secundo specjalne podziękowania dal Byqa choć twój plan gdy mi go wyjawiałeś był.... hmm kontrowersyjny to cieszę się, że iż ostatecznie zakończenie zostało zmienione i wszystkie nasze plany nie poszły na marne. Dziękuje za wspaniałą zabawę i mnóstwo wspólnych eventów.
Tertio Dziękuje MG za wspaniałe opisy walk i wartką fabułę, wysoko zawiesiłeś poprzeczkę dla mistrza Areny.
Quarto I naprawdę bal przed walkami powinien być tradycją!
Quintus Chciałem wszystkim życzyć wesołych świąt (które już za niedługo)!
Aqashy wylądował obok ciała Bellanera. Jego białe szaty były przesiąknięte posoką.
-Caladrhisie-wycharczał elf.-moja mikstura...
Caledorczyk w mig pojął o co chodzi staremu magowi. Po chwili rubinowy płyn został wlany do gardła maga, zaś on sam zapadł w letag.
-Wynośmy się stąd przyjacielu-rzucił w stronę swego smoka.
Teclis Wielki Władca Wiedzy Tajemnej, Lord z Białej Wieży, Założyciel Kolegiów Magii, Zbawca Ulthuanu syn Moreliona z rodu Aeneriona maił w nocy dziwny sen. Śnił mu się jaszczuroczłek który zbawił Ulthuan. Jego rozmyślania przerwał donośny wrzask Bellanera.
-To zdrajcy i kłamliwi tchórze! Dziesiątki naszych braci przez nich poległy!
-Właśnie, wojna!-potwierdził Imrik uderzając w stół-wyślijmy do Lustrii smoczych rycerzy, w Norsce dokonali naprawdę wspaniałych i strasznych czynów! Nauczmy jaszczuroludzi szacunku!
-Kara będzie wymierzona!-Wykrzyknął Varen z Saphery.
-Nie będzie żadnej wojny-zdecydował Teclis. Mówił bardzo cicho, ale po pierwszym słowie wszyscy w sali umilkli.- Teraz gdy jakimś cudem wir się ustabilizował ta wojna może jedynie zaszkodzić naszej rasie, a oprócz tego mam niezbite dowody na niewinność jaszczuroludzi.
-Jakie to dowody Lordzie Teclisie?-zapytał zdziwiony Bellaner.
Po bladej twarzy Lorda z Białej Wieży przebiegł uśmiech.
-Niezbite, Bellanerze, niezbite!
[Do zobaczenia na kolejnej Arenie! Ale ponieważ początki zawsze są najciekawsze prosiłbym jednak aby była ona dopiero po świętach (a najlepiej zaraz po nowym roku) gdyż myślę iż wiele osób chciałoby spędzić ten czas w spokoju, nie rozpraszając się. Jeszcze raz życzę wszystkim wesołych świąt!]
Na początku chciałem przeprosić za moje dwa wcześniejsze posty, byłem poirytowany tym że wszystkie moje plany wydawały mi się bezowocne i bezsensowne, co by nie powiedzieć dużo serca włożyłem w postacie na tej Arenie i do wielu się przywiązałem.
Teraz po zakończeniu (i obejrzeniu dobrej komedii w oczekiwaniu na finał) moje nastawienie jednak diametralnie się zmieniło.
Primo dziękuję wszystkim za wspaniały roplej jaki tu odegraliśmy.
Secundo specjalne podziękowania dal Byqa choć twój plan gdy mi go wyjawiałeś był.... hmm kontrowersyjny to cieszę się, że iż ostatecznie zakończenie zostało zmienione i wszystkie nasze plany nie poszły na marne. Dziękuje za wspaniałą zabawę i mnóstwo wspólnych eventów.
Tertio Dziękuje MG za wspaniałe opisy walk i wartką fabułę, wysoko zawiesiłeś poprzeczkę dla mistrza Areny.
Quarto I naprawdę bal przed walkami powinien być tradycją!
Quintus Chciałem wszystkim życzyć wesołych świąt (które już za niedługo)!
Aqashy wylądował obok ciała Bellanera. Jego białe szaty były przesiąknięte posoką.
-Caladrhisie-wycharczał elf.-moja mikstura...
Caledorczyk w mig pojął o co chodzi staremu magowi. Po chwili rubinowy płyn został wlany do gardła maga, zaś on sam zapadł w letag.
-Wynośmy się stąd przyjacielu-rzucił w stronę swego smoka.
Teclis Wielki Władca Wiedzy Tajemnej, Lord z Białej Wieży, Założyciel Kolegiów Magii, Zbawca Ulthuanu syn Moreliona z rodu Aeneriona maił w nocy dziwny sen. Śnił mu się jaszczuroczłek który zbawił Ulthuan. Jego rozmyślania przerwał donośny wrzask Bellanera.
-To zdrajcy i kłamliwi tchórze! Dziesiątki naszych braci przez nich poległy!
-Właśnie, wojna!-potwierdził Imrik uderzając w stół-wyślijmy do Lustrii smoczych rycerzy, w Norsce dokonali naprawdę wspaniałych i strasznych czynów! Nauczmy jaszczuroludzi szacunku!
-Kara będzie wymierzona!-Wykrzyknął Varen z Saphery.
-Nie będzie żadnej wojny-zdecydował Teclis. Mówił bardzo cicho, ale po pierwszym słowie wszyscy w sali umilkli.- Teraz gdy jakimś cudem wir się ustabilizował ta wojna może jedynie zaszkodzić naszej rasie, a oprócz tego mam niezbite dowody na niewinność jaszczuroludzi.
-Jakie to dowody Lordzie Teclisie?-zapytał zdziwiony Bellaner.
Po bladej twarzy Lorda z Białej Wieży przebiegł uśmiech.
-Niezbite, Bellanerze, niezbite!
[Do zobaczenia na kolejnej Arenie! Ale ponieważ początki zawsze są najciekawsze prosiłbym jednak aby była ona dopiero po świętach (a najlepiej zaraz po nowym roku) gdyż myślę iż wiele osób chciałoby spędzić ten czas w spokoju, nie rozpraszając się. Jeszcze raz życzę wszystkim wesołych świąt!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Makaissonie...- mruknął Mulfgar do kapitana ,który oglądał z nim wychodzace demony i unicestwienie dark elfickiej floty.
-Ha?! Co tam?-
-Jak życie mi nie miłe i szukam śmierci w walce... chyba trzeba stąd spierdzielać... już nie nasza tu rola...-
-Anom! Anom! Aczykolwiek jeszcze niem dostaliśmy żołdu od Księsia Jezior!-
-Chmmm... weźmy go po drodze...-
-Słusznam koncepcjam! Panowie!!! Przygotować statek do procedfury "Całkowiciem całam naprzód!" Tylko sprawdźcie czy na planowanejm trasie nie ma jakichś niewinnych krasnoludów!-
*********************
Reiner szedł zdeterminowany w deszczu prąc pod górę ,gdy za nim niepewnie podążało dwóch marynarzy ,których trzymał przy inkwizytorze tylko strach. Nagle zza skarp wybiegło kilku gwardzistów Księcia Mórz z całych sił biegnących w dół zbocza ,po chwili pojawił się Adelhar i dosztrzegł łowcę czarownic -Cooo?! Co to do diabła jest?! Wspinaczka?!- wrzasnął i nie celując wypalił w stronę trójki imperialistów ,gdy reszti jego ludzi stanęli wyciagajac muszkiety. Jeden z marynarzy w milczeniu padł bezwładnie i osunął się w dół. Drugi marynarz krzyknął ze strachu i zaczął uciekać. Inkwizytor w milczeniu wyszarpnął nóż i posłał go w stronę dezertera uśmiercając go po czym stanął i spojrzał spod kapelusza na szlachcia.
-Jak śmiałeś! Jak śmiałeś?!??!- wrzeszczał Adelhar -Cały czas tu byłeś?! Świnio! Wezwałeś cesarstwo! Sabotowałeś flotę!!!- darł się Książe Mórz wymachując w deszczu zdobionym mieczem. -Ognia!!!- ryknął i trójka drżących gwardzistów wypaliła z rusznic.
Kiedy opadł dym inkwizytor stał niewzruszony cały czas patrząc na Księcia.
-Ocaliłem cię... żeby zobaczyć to zobaczyć.... teraz moja kolej...- szepnął i wyszarpnął dwa pistolety po czym wycelował w stronę Adelhara ,który stanął jak wryty i spojrzał w wyloty luf ,kiedy jego gwardia zaczęła biec w stronę plazy.
Nagle inkwizytorem coś drgnęło i opuścił broń po czym powoli spojrzał na szczyt góry.
-Co... na Sigmara...- szepnął czujac dziwne kłucie w sercu.
Książe Mórz wykorzystał ten moment i czym prędzej pobiegł za gwardzistami.
Reiner wciągnął powietrze i nie chowajac broni podążał dalej w górę nie spuszczając wzroku z dziwnej ,innej niż na morzu mgły.
W milczeniu wszedł do barbakanu i zszedł krętymi schodami w dół.
Kiedy ujrzał zmasakrowane zwłoki Gerharda padł na jedno kolano czując wielki ból ogarniajacy jego ciało i spojrzał w górę ,gdzie ujrzał dziwne cienie i blaski.
Po chwili ból ustał i łowca czarownic wstał wyciągając spod płaszcza notes i zaczął go kartkowac ,kiedy znalał to czego szukał. Wyciągnął prowizoryczny list gończy z podobizną pokonanego czempiona oraz kopertę
-Gerhard Eirenstern... -mruknął i zerwał z jego szyi zakrwawiony symbol Karmazynowej czaszki ,po czym schował go do koperty razem z listem gończym oraz długą listą zlikwidowanych kultystów. Kopertę schował pod płaszcz po czym wyciagnął małą fiolkę wody święconej. Kiedy chciał ją odkorkować i polać zwłoki poczuł dziwne uczucie i zadrżały mu ręce. Reiner schował butelkę pod płaszcz i jedynie odczynił znak Młotodzierżcy.
-Ha?! Co tam?-
-Jak życie mi nie miłe i szukam śmierci w walce... chyba trzeba stąd spierdzielać... już nie nasza tu rola...-
-Anom! Anom! Aczykolwiek jeszcze niem dostaliśmy żołdu od Księsia Jezior!-
-Chmmm... weźmy go po drodze...-
-Słusznam koncepcjam! Panowie!!! Przygotować statek do procedfury "Całkowiciem całam naprzód!" Tylko sprawdźcie czy na planowanejm trasie nie ma jakichś niewinnych krasnoludów!-
*********************
Reiner szedł zdeterminowany w deszczu prąc pod górę ,gdy za nim niepewnie podążało dwóch marynarzy ,których trzymał przy inkwizytorze tylko strach. Nagle zza skarp wybiegło kilku gwardzistów Księcia Mórz z całych sił biegnących w dół zbocza ,po chwili pojawił się Adelhar i dosztrzegł łowcę czarownic -Cooo?! Co to do diabła jest?! Wspinaczka?!- wrzasnął i nie celując wypalił w stronę trójki imperialistów ,gdy reszti jego ludzi stanęli wyciagajac muszkiety. Jeden z marynarzy w milczeniu padł bezwładnie i osunął się w dół. Drugi marynarz krzyknął ze strachu i zaczął uciekać. Inkwizytor w milczeniu wyszarpnął nóż i posłał go w stronę dezertera uśmiercając go po czym stanął i spojrzał spod kapelusza na szlachcia.
-Jak śmiałeś! Jak śmiałeś?!??!- wrzeszczał Adelhar -Cały czas tu byłeś?! Świnio! Wezwałeś cesarstwo! Sabotowałeś flotę!!!- darł się Książe Mórz wymachując w deszczu zdobionym mieczem. -Ognia!!!- ryknął i trójka drżących gwardzistów wypaliła z rusznic.
Kiedy opadł dym inkwizytor stał niewzruszony cały czas patrząc na Księcia.
-Ocaliłem cię... żeby zobaczyć to zobaczyć.... teraz moja kolej...- szepnął i wyszarpnął dwa pistolety po czym wycelował w stronę Adelhara ,który stanął jak wryty i spojrzał w wyloty luf ,kiedy jego gwardia zaczęła biec w stronę plazy.
Nagle inkwizytorem coś drgnęło i opuścił broń po czym powoli spojrzał na szczyt góry.
-Co... na Sigmara...- szepnął czujac dziwne kłucie w sercu.
Książe Mórz wykorzystał ten moment i czym prędzej pobiegł za gwardzistami.
Reiner wciągnął powietrze i nie chowajac broni podążał dalej w górę nie spuszczając wzroku z dziwnej ,innej niż na morzu mgły.
W milczeniu wszedł do barbakanu i zszedł krętymi schodami w dół.
Kiedy ujrzał zmasakrowane zwłoki Gerharda padł na jedno kolano czując wielki ból ogarniajacy jego ciało i spojrzał w górę ,gdzie ujrzał dziwne cienie i blaski.
Po chwili ból ustał i łowca czarownic wstał wyciągając spod płaszcza notes i zaczął go kartkowac ,kiedy znalał to czego szukał. Wyciągnął prowizoryczny list gończy z podobizną pokonanego czempiona oraz kopertę
-Gerhard Eirenstern... -mruknął i zerwał z jego szyi zakrwawiony symbol Karmazynowej czaszki ,po czym schował go do koperty razem z listem gończym oraz długą listą zlikwidowanych kultystów. Kopertę schował pod płaszcz po czym wyciagnął małą fiolkę wody święconej. Kiedy chciał ją odkorkować i polać zwłoki poczuł dziwne uczucie i zadrżały mu ręce. Reiner schował butelkę pod płaszcz i jedynie odczynił znak Młotodzierżcy.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Wspaniała arena, każda kolejna jest coraz lepsza. Z przyjemnością czytałem historię, którą tu stworzyliście, mam nadzieję, że tym razem zdążę załapać się na kolejną edycję. Również gratulacje dla Byqa za wygranie areny poprzez zabicie khornowca Chomikoza.]
Wyglądało na to, że plan Zmieniającego Ścieżki powiódł się: koniec końców C'tan zostali powstrzymani. Choć Kłamca nie miał swojego odbicia w Osnowie, to pionki którymi się posługiwał od eonów, jako żywe istoty ulegające spiskom i manipulacjom powoli dokarmiały Tzeentcha, który przewidział i zaplanował wszystko jeszcze zanim sam powstał, ponieważ w Osnowie czas nie istnieje. Umykało to również samym C'tan, a nawet jeśli zdali sobie z tego sprawę, było już za późno by powstrzymać proces. Los tego świata był przesądzony. Kurt Pfeiffer, niegdyś łowca czarownic, a teraz książę demonów zdawał sobie z tego doskonale sprawę, dzięki dostępowi do wiedzy jaki posiadł wraz ze swoją przemianą.
"Co za ironia, ci tak zwani gwiezdni bogowie ukręcili bat sami na siebie" - pomyślał stojący na osuszonym dnie morza Kurt, podziwiając dzieło zniszczenia. Niektóre okręty, takie jak Niezatapialny II, czy Gargantuan zdołały uniknąć zagłady na nagle odsłoniętym lądzie, lecz wiele jednostek (głównie pochodzących z floty Naggaroth towarzyszącej Czarnej Arce) nie miało tyle szczęścia - ich załogi uległy plugawej magii, a same statki wykręciły się surrealistycznie z ohydnej woli Chaosu. Gdzieniegdzie nagie niedobitki śmiertelników miotały się bezładnie, pędzone przez żarłoczne potwory, jak małe prosięta gotowe na rzeź.
Do zrobienia pozostała tylko jedna rzecz: należało zgładzić tego głupca, zwanego Księciem Mórz. Jego rola skończyła się ostatecznie i definitywnie. Kurt spojrzał w kierunku wyspy, kierując swój demoniczny wzrok na van der Mareena, widząc go wyraźnie, jak latarnię morską pośród nocy.
- Czas na ciebie, robaku - powiedział Kurt pod złotą maską, która teraz przypominała bardziej ptasi łeb, niż dzieło rzemieślników z Nehekary, którym pierwotnie była. Ruszył więc przed siebie, wycinając sobie drogę kłapiącym zębatymi dziobami mieczem, siekąc zarówno wrogów, jak i własne sługi.
Tymczasem ocean zaczął wracać na odkryty nienaturalnie ląd, zalewając kolejne części pobojowiska potężną masą spienionej wody.
[Jakby nikt nie miał nic przeciwko, pozwolę sobie stuknąć Księcia Mórz. Zasłużył sobie, dupek. ]
[Kłamcy tylko wydawało się, że to jego manipulacja. W rzeczywistości, przez cały czas była to manipulacja Tzeentcha .]Mistrz Miecza Hoetha pisze:Ale jeżeli miałbym podsumować całą Arenę to jestem osobiści lekko zniesmaczony, nie mam nic do zarzucenia MG który sprawdził się wspaniale w opisach walk, jednak rozczarowałem się pomysłem Byqa który zadecydował iż cały misterny plan elfów ,,był wielką pomyłką" i manipulacją kłamcy.
Wyglądało na to, że plan Zmieniającego Ścieżki powiódł się: koniec końców C'tan zostali powstrzymani. Choć Kłamca nie miał swojego odbicia w Osnowie, to pionki którymi się posługiwał od eonów, jako żywe istoty ulegające spiskom i manipulacjom powoli dokarmiały Tzeentcha, który przewidział i zaplanował wszystko jeszcze zanim sam powstał, ponieważ w Osnowie czas nie istnieje. Umykało to również samym C'tan, a nawet jeśli zdali sobie z tego sprawę, było już za późno by powstrzymać proces. Los tego świata był przesądzony. Kurt Pfeiffer, niegdyś łowca czarownic, a teraz książę demonów zdawał sobie z tego doskonale sprawę, dzięki dostępowi do wiedzy jaki posiadł wraz ze swoją przemianą.
"Co za ironia, ci tak zwani gwiezdni bogowie ukręcili bat sami na siebie" - pomyślał stojący na osuszonym dnie morza Kurt, podziwiając dzieło zniszczenia. Niektóre okręty, takie jak Niezatapialny II, czy Gargantuan zdołały uniknąć zagłady na nagle odsłoniętym lądzie, lecz wiele jednostek (głównie pochodzących z floty Naggaroth towarzyszącej Czarnej Arce) nie miało tyle szczęścia - ich załogi uległy plugawej magii, a same statki wykręciły się surrealistycznie z ohydnej woli Chaosu. Gdzieniegdzie nagie niedobitki śmiertelników miotały się bezładnie, pędzone przez żarłoczne potwory, jak małe prosięta gotowe na rzeź.
Do zrobienia pozostała tylko jedna rzecz: należało zgładzić tego głupca, zwanego Księciem Mórz. Jego rola skończyła się ostatecznie i definitywnie. Kurt spojrzał w kierunku wyspy, kierując swój demoniczny wzrok na van der Mareena, widząc go wyraźnie, jak latarnię morską pośród nocy.
- Czas na ciebie, robaku - powiedział Kurt pod złotą maską, która teraz przypominała bardziej ptasi łeb, niż dzieło rzemieślników z Nehekary, którym pierwotnie była. Ruszył więc przed siebie, wycinając sobie drogę kłapiącym zębatymi dziobami mieczem, siekąc zarówno wrogów, jak i własne sługi.
Tymczasem ocean zaczął wracać na odkryty nienaturalnie ląd, zalewając kolejne części pobojowiska potężną masą spienionej wody.
[Jakby nikt nie miał nic przeciwko, pozwolę sobie stuknąć Księcia Mórz. Zasłużył sobie, dupek. ]
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Wybaczcie mściwi panowie, tak wiem 'śmierć bogatym, towarzysze' itd, ale chciałbym mojego warhamcowego Littlefingera jeszcze kiedyś użyć do zorganizowania jakiejś ewentualnej Areny
Cóż, wypada podziękować graczom i postronnym za udział, wytrwałość, epicką porcję rolpleju i dobrej zabawy, wytrwałość, uwagę i możliwość uśmiercenia tak zajefajnych postaci (Bothan we love you). Oczywiste gratulacje dla zwycięzcy, za wygraną i heroiczne miejscami ciągnięcie gry. Jak reszta podłączę się też do świątecznych życzeń, wypatrujcie siwego Norsmena w czerwonym kubraku z worem (i dlategoż radzę schować gdzieś kobiety, alko i kosztowności)
I do zobaczenia na edycji 35, mam silne przeczucie że Byqu jeszcze wyżej podniesie poprzeczkę i poza okazją obicia swych warhammerowych alter-mord, dostaniemy igrzyska jak się patrzy Zaraz oczywiście strzelimy do nich prolog, żeby narobić parcia zainteresowanym ludziom na po święta.
Slaanesh keeps you , ja idę pisać postać i dokończyć Sezon Burz a pałeczka z kursorem i kółkiem oraz papierowa korona MG wędruje do arenowego następcy ]
Cóż, wypada podziękować graczom i postronnym za udział, wytrwałość, epicką porcję rolpleju i dobrej zabawy, wytrwałość, uwagę i możliwość uśmiercenia tak zajefajnych postaci (Bothan we love you). Oczywiste gratulacje dla zwycięzcy, za wygraną i heroiczne miejscami ciągnięcie gry. Jak reszta podłączę się też do świątecznych życzeń, wypatrujcie siwego Norsmena w czerwonym kubraku z worem (i dlategoż radzę schować gdzieś kobiety, alko i kosztowności)
I do zobaczenia na edycji 35, mam silne przeczucie że Byqu jeszcze wyżej podniesie poprzeczkę i poza okazją obicia swych warhammerowych alter-mord, dostaniemy igrzyska jak się patrzy Zaraz oczywiście strzelimy do nich prolog, żeby narobić parcia zainteresowanym ludziom na po święta.
Slaanesh keeps you , ja idę pisać postać i dokończyć Sezon Burz a pałeczka z kursorem i kółkiem oraz papierowa korona MG wędruje do arenowego następcy ]
[Albo chociaż się zapisać? ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
A gnoblary hasały radośnie po wsze czasy niesubordynowanie okradając wszystko i wszystkich w około. Nowa religia muzugnoblarizm spowodowała w późniejszych latach falę gnoblarskich ataków samobójczych. Zielonoskóre z okrzykiem Gnoblar-Akbar na ustach umierały nawet po zakończeniu krwawej areny.
[haha! i ja dodam swoje 2 gorsze ]
[haha! i ja dodam swoje 2 gorsze ]
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Huuuh, wreszcie wróciłem do domu oraz kompa i mogę wrzucić Prolog. Wzbogacony najpierw o zakończenie bieżących wątków postaci. Rozpisałem się, więc życzę miłej świątecznej lektury (może to nie Wielkanoc, ale są Easter Eggi heh...)]
"Gargantuan" raźno pruł wielkie, oceaniczne fale poznaczonym bitwą dziobiszczem. Od kiedy zaczęli się zbliżać do północnych wybrzeży wielkiego kontynentu Arabii słońce spowijało cały wielki pokład w ciepłą i dość egzotyczną atmosferę. Jan Andrei, wraz z komandorem de Merke i kilkoma innymi mężczyznami siedzieli rozparci w długich leżakach, na ozdobionym złotem i marmurem tarasie, u szczytu kasztelu ogromnego okrętu. W czasie tygodnia, który upłynął od opuszczenia przeklętej mgły, otaczającej tamtą opuszczoną przez bogów wyspę ludzie na drewnianym gigancie jakby dziwnie się wyciszyli. Pasażerowie, mimo iż wypuszczeni z centralnego holu niecały dzień po tym jak zamilkły wystrzały dział, wcale nie kwapili się opuszczać własnych kwater, a kanonierzy i najemnicy, którzy praktycznie uratowali ich od śmierci lub niewoli długo spali obok swych dział i na pełnych przepychu korytarzach molocha. Teraz jednakże, ze wciąż zbliżającą się wizją Starego Świata radość powróciła ze zdwojoną mocą i nie było dnia bez hucznych uczt i zabaw. Korzystali rzecz jasna wszyscy, czego wyraźnie odprężony komandor De Merke nie zabraniał nawet własnej załodze.
- Aach to jest życie... - zaśmiał się Kislevita, pobrzdękując kostkami lodu w kielichu. - Kiedy będziemy w domu, panie łajbomistrzu ? Ta... ekscytująca eskapada trwała już i tak za długo.
- Hmm, przy dobrych wiatrach, sprzyjających prądach... i zakładając że nie zabawimy po drodze za długo w Al-Haikk... Stawiałbym na jakieś półtora miesiąca. - odrzekł, zakładając ręce pod głowę komandor Theoderic.
- Ja must jeszcze by the way, zahaczyć o Estalia. - dodał, nagle ożywiony kapitan McHaddish, zdejmując beret z twarzy. Nieźle pokiereszowane "Waleczne Serce" jakimś cudem dało radę dogonić w chaosie bitwy "Gargantuana" i od czasu, gdy dżonka "Płacz Himiko" popłynęła bez pożegnania na południe, Albioński okręt był jedynym jaki towarzyszył im w podróży przez Wielki Ocean. - Pewna old lady i dwa młode vampires, poprosili mnie to outboard them przy Magritta. A że they saved my lads' asses in combat, to idzie się odwdzięczyć! Szkoda tylko, that w całej tej journey straciłem tylu men i damaged mi' boat... A prince Adelhar got lost i nam nie paid...
- A właśnie! Z racji, że mego pracodawcy chwilowo nie ma, a cała ta armia najmitów i służących domaga się żołdu to pozwoliłem sobie uregulować te kwoty... - mówiąc to komandor sięgnął za pazuchę rozpiętego koletu z czerwonego jedwabiu i podał staremu Albiończykowi zrulowany pergamin w tubie z pieczęcią Księcia Mórz. - Akt własności ziem twojego klanu. Wystarczy tylko pokwitować w Centralnym Biurze Notarialnym w Marienburgu i możesz sobie wypasać owce i do woli destylować to gorzkie paskudztwo, tam na tym smętnym kawałku tej deszczowej wyspy, którą zwiesz domem... O tobie nie zapomniałem szacowny kapitanie Eryku! Zgodnie z umową wypłacimy ci sto grzywien złota za wczorajsze zwycięstwo na turnieju dla gości, plus mała premia w postaci jakiegoś starożytnego miecza ze skarbu, za to że zdecydowałeś się wspaniałomyślnie nie wyżynać załogi i pasażerów!
- Ykhem! I moi wojowie mają mieć żarło i napitek zapewnion, a mój kochany drakkarek coście mnie go uszkodzili tą wielką parodią okrętu, macie podholować do samej Norski! - tubalnie domagał się łamanym Reikspielem, wielki spocony od południowego słońca, rudobrody Norsmen, plując przy tym kawałkami homarów w śmietanie, które wielki woj pałaszował niemalże z pancerzykami.
- Do Erengradu! Nie jestem idiotą, dalej nie popłynę! - targował się uparcie komandor.
- Dobra niech będzie... Pod warunkiem, że dostanę więcej tych zabawnych, długich krabów w polewie!
Przez chwilę słychać było tylko szum fal, śródkontynentalną bryzę i odległe pokrzykiwanie załogi oraz pasażerów. Nagle Jan podniósł się i odezwał do dowódcy "Gargantuana".
- Zaraz... skoro Adelhar najpewniej tam zginął, to co teraz zrobisz z tym gigantem i jego, bądź co bądź jeszcze większym wartościowo skarbem ?
- Van der Maaren i śmierć ? O nie, jest na to zbyt wyrachowanym sukinsynem... Może stracił kilkanaście statków i trochę ludzi, a obecne tu kompanie najemnicze się do niego zrażą... Ale siatka kontaktów i ponad połowa tego skarbu pozostała po wydatkach na Arenę, zwiększająca jego i tak już spore dochody, sprawią że wróci. Skoro Arabia jest spalona przez Imperium, to jak go znam zadekuje się u jakiegoś krewnego albo konfratra w Tilei, czy innej Estalii i jak zbierze nowe siły to znów o nim usłyszymy! Taak... a do tego czasu jestem w sumie posiadaczem ogromnego statku, tak dobrze uzbrojonego, że tylko idiota chciałby go atakować... spółki kupieckie i podróżnicy dadzą majątek za usługi "Gargantuana". Zawsze dobrze dorobić sobie na boku, może rzadko odwiedzam swą willę w Salzenmundzie, ale powiększyć ją nie zaszkodzi... I oczywiście na pożegnanie możecie sobie coś wziąć ze skarbu księżulka, drań i tak go znając życie nie policzy, ani spojrzy na faktury!
- Zabawny z waści marynarz, muszę rzec. - skwitował pogodnie Jan Andrei. - Moje włości z grodem na pograniczu, daleko są od morza, ale planuję sobie zbudować posiadłość w Erengradzie. Może się jeszcze zobaczymy!
Wtedy szlachcic obejrzał się przez ramię i przysłoniwszy oczy od słońca, zobaczył białe ruiny marmurowej areny. Po bitwie będzie mogła już tylko zostać sprzedana na kamienie, duża ilość dobrego marmuru w sumie sporo warta w tych czasach... Ostry blask ściągnął wzrok pułkownika na bliższą część pokładu - grupka spoconych marynarzy przenosiła właśnie zdemontowaną spod masztu tablicę walk. Na złotej płaszczyźnie pozostawały tylko dwa imiona, których nie pokrył szkarłat śmierci. De Merke widocznie też spojrzał w tamtym kierunku.
- No zamiast finału, obejrzeliśmy sobie rytualne zapasy tarczami Norsmenów, trochę szkoda choć ubaw był przedni. Ciekawe który z nich wygrał i co się z nim stało... - zawiesił głos marienburczyk.
- Którykolwiek przeżył... - zaczął, dopiwszy trunek z kielicha Jan podnosząc wzrok ku bezchmurnemu niebu i słońcu - ...życzę mu jak najlepiej, gdziekolwiek się teraz znajduje. I oby odnalazł tam szczęście, ma bowiem powód do dumy... Zwycięstwo rzecz piękna, chwała bohaterom!
- Chwała! Niech żyją! - podchwycili okrzyk wszyscy pijący na tarasie.
- A skoro mamy jeszcze ponad miesiąc rejsu i pełne ładownie, to urządźmy im prierestojkę jakiej świat nie widział!
- Kislevita dobrze gada, polać mu! In minutes każę bring tutaj świeże whisky z "Bravehearta"!
Jednogłośny chór odpowiedzi: "Ani mi się waż!", zaraz zniknął w chóralnej eksplozji śmiechu i "Gargantuan" pożeglował dalej, przy głośnych dźwiękach muzyki.
Nie widzieli tylko gigantycznego cienia na wodzie tuż pod nimi, który zaraz zniknął pod głaskaną wiatrem taflą błękitu.
(http://www.youtube.com/watch?v=kN8a0aLpku8)
****
Kilka dni drogi na południe biało-srebrzysty statek ciął lazurowy bezmiar wód z szybkością, która mogłaby zadziwić nawet elfiego kapitana z Lothern. Wiatr dął w nadprędce pocerowane czym się dało żagle, a nierozciągnięty takielunek, świeżo przyniesiony z ładowni by wymienić naderwane liny skrzypiał niemiłosiernie, przyprawiając Helstana o nerwicę. Czarny Magister skinął głową stojącemu przy sterze oficerowi i zdejmując okulary zszedł na szorowany, biały pokład. Wszędzie wokół doświadczeni marynarze w błękitno-złotych kurtach i gwardziści w białych płaszczach krzątali się przy swych zwyczajowych obowiązkach, powiększonych nieznacznie o wypatrywanie i naprawę ostatnich uszkodzeń "Dumy Driftmaarktu", powstałych w walce z nieustępliwą burzą. Mag spojrzał na butnie unoszący się i opadający dziób okrętu. Książę Mórz od czasu gdy utracili z oczu Wyspę Strzaskanych dziwnie zamilkł i obrażając sie na wszystkich i wszystko siedział tam, ponad połamaną rzeźbą dziobową, wpatrzony w fale pełnymi zgryźliwości oczyma. Adelhar nie pozwalał nikomu zakłócić tego stanu rzeczy i co jakiś czas tylko schodził do swej kajuty po ulubione brandy czy jedzenie. Helstan zaryzykował i podszedł do magnata.
- Jak tam morze ? A właściwie ocean, jeśli... - żadnej reakcji, mag przysiadł się i nalał sobie z przewróconej butelki złocistego trunku. - ...wiesz, może to wszystko nie było taką najzupełniejszą klapą... zdobyłeś bajeczne bogactwo, a nieśmiertelnością kto by się tam przejmował... Poza tym znalazłem wśród złota elfią tablicę, opisującą (w wolnym tłumaczeniu) poszukiwania jadeitowek perły, gdzieś na Morzu Południowokatajskim. Podobno może ona...
- Zamknij się Helstan, zakłócasz mi kontemplację egzystencjonalno-spirytualistyczną niedawnych wydarzeń. I zasłaniasz mi morze od sterburty. I nie pozwoliłem ci pić mojej brandy! - wyliczał coraz głośniej Książę Mórz, nie odrywając wzroku od fal.
- Cieszę się, że jednak nie straciłeś głosu. Światowe tuzy sarkazmu niepowetowanie ucierpiałyby bez ciebie. - mag westchnął i poprawił okulary. - Co teraz zrobisz ?
- Jak to, co ? Wstanę i karzę powieścić van Cooghena na rei, wiem że chowa się w kantynie od trzech dni. Ciebie zaś przeciągnąłbym pod kilem, gdybyś nie uratował mi życia. - wyraźnie poweselały Adelhar, wstał i oparł się o nadburcie, nakładając kapelusz z pawimi piórami. - ...A tak poważniej to trzeba zebrać wszystkie wpływy, przysługi u konfratrów i po przeczekaniu najgorszego w portach u mego kuzyna w Verezzo wracamy z pompą do Marienburga i interesów! Dobra, stawiać maszty zawszone szubrawce! Kurs na północ, pełna prędkość!
- Świetnie... Dokąd płyniemy ? - po chwili zastanowienia Helstan dodał, ku obronie przed sarkazmem - Ale dokładnie, tak na początek.
Książę Mórz uśmiechnął się, spoglądając na złoty kompas na łańcuszku z podobizną delfina, który od czasu zbliżenia się do źródła mocy C'tan podobno zaczął wskazywać coś innego niż północ.
- A gdzie, twoim zdaniem można zacumować bez podatku, napić się dobrego rumu w podłej spelunie i skrzyknąć bandę najemników-marynarzy spod ciemnej gwiazdy, gotowych na wszystko za sakwę złota ?
- Isla de Sartosa ? - uśmiechnął się nagle Hierofanta, wspominając poprzednie odwiedziny na Wyspie Piratów.
- Bingo. - Adelhar van der Maaren stanął zawadiacko jedną nogą na nadburciu i dwoma palcami przekręcił kapelusz. - Podciągnąć grotmaszt szczury lądowe, łapiemy zachodni wiatr!
(http://www.youtube.com/watch?v=mUnrWo6z9WY )
*****
(PROLOG 35': Kilka miesięcy wcześniej - dolna, środkowa Norska, południowe podgórze Gór Żelaznych, obóz klanów Norski pod świętą górą Vanów i świątynią Olrica, Przedwiośnie http://www.freewebs.com/kalevalahammer/Norsca_V2.jpg)
Biały i skrzący się w porannym słońcu śnieg chrzęścił pod kopytami tuzina koni, gdy obciążone zwierzęta wygniatały dziury w grubej, nieskazitelnej warstwie zimnego puchu. Oprócz bagaży, z każdego z koników zwieszały się w strzemionach dwie silne nogi, obute w ciężkie futrzane buciory, przyciśnięte do spodni rzemieniami. Jechali w pośpiechu, choć niezbyt wielkim - wezbrana roztopami rzeka Valfisk, bynajmniej nie ułatwiła ich podróży w górę koryta i teraz mieli jeszcze większe opóźnienie, niż wtedy gdy w zatłoczonej przyjezdnymi osadzie Skorlm nie znaleźli miejsca by zacumować drakkar i wbrew radom miejscowych popłynęli rzeką razem z kilkoma innymi śmiałymi Skirlami. Teraz dokładnie widzieli już cel podróży. Po wydeptanej przez niezliczonych ludzi, wozy i konie drodze wjeżdżali do stopniowo wznoszącej się doliny, od południa odgrodzonej od zimnego wiatru morskiego wysuniętym ramieniem Gór Żelaznych, a od północy i jeszcze zimniejszego wichru zasłaniała ich majestatyczna Góra Vanów z czuba której unosił się pióropusz dymu. Wulkaniczne wnętrze góry także przyczyniało się do tego, że w zwężającej się dolince było tak ciepło iż śnieg zaczął się rotapiać na sporych połaciach ziemi, ukazując błoto i zagniecioną trawę. Mniej więcej w połowie trójkątnego obszaru, od samej świątyni Olrica i gorących źródeł Góry Vanów, aż po przeciwną stronę doliny rozłożył się luźny, chaotyczny i głośny jak całkiem spora bitwa obóz Norsmenów. Już od momentu kiedy minęli pierwsze grupki wojowników z włóczniami i linię wozów oraz uwiązanych koni, poprzedzającą namioty,w ich stronę sypały się pozdrowienia, wiwaty i pijackie okrzyki różnej treści.
Jadący na czele postawny blondyn o dumnym spojrzeniu lodowatobłękitnych oczu i postawie rozpoznawał wśród gwaru i dymu, unoszącego się z niezliczonych ognisk symbole Wielkich Plemion, pomniejszych rodów i gdzieniegdzie niektórych przesławnych bohaterów przynajmniej kilku sag lub pieśni. Daleko na prawo, pod chorągwiami przedstawiającymi wielki młot na złotym tle ucztowali i tubalnymi głosami śpiewali swe pieśni Bjornlingowie. Jeździec od razu, logicznie rozumując skierował więc konia jak najbardziej w lewo. Minął namioty ze skór wielkich bestii, postawione na mamucich kościach, kilku Vargów mocowało się tam, usiłując spętać wielkie bestie grubymi łańcuchami. Szczególnie jedna ich grupa, biegająca wokół większego od konia czarnego wilka o lodowatym spojrzeniu i oddechu przykuła uwagę jezdnych. Bestia nosiła na grzbiecie siodło - dowód na to, że Rigsjarl Vrukhun Bestiobójca przybył na Allting. Allting... równie głośny co niepotrzebny i czasochłonny zjazd, na którym każdy kto coś znaczył w Norsce musiał się stawić. Ale tym razem było po co się stawić (poza okazją do obicia mord i wymienienia się wieściami z innymi plemionami), trzeba było wybrać następcę dla nieodżałowanego Wysokiego Króla Erika Czerwonego Topora, spalonego razem z połową Olricstaad podczas niszczycielskiej inwazji zawistnych elfów, niecały mięsiąc temu. Każdy Norsmen pamiętał to jak przez mgłę, najpierw masowe pożary na strażniczych wyspach Hjatlanda, spalone wybrzeże i wreszcie mordercze armie, które nocą zjawiały się pod bramami największych osad, z nieuzasadnioną nienawiścią płonącą na zacienionych twarzach pod spiczastymi hełmami. Elfy odważyły się wreszcie wywrzeć wergild za lata najazdów i zatopiwszy większość wpaniałych drakkarów zaczęły pustoszyć zachodnie ziemie półwyspu, spychając pospołu zwykle skłóconych Bjornlingów i Graelingów razem ze Skaeilngami oraz Vargami w góry. Smoków nic nie mogło zatrzymać i nawet toczący pianę z ust berserkerzy i szamani mogli jedynie uchodzić z rodzinami i dobytkiem. Wizja pożogi spłoszyła także Sarlsów i wydawało się, że elfów nic już nie powstrzyma. Lud Norsów schronił się u krasnoludów i na olbrzymiej, śródgórskiej równinie Fimbul, zdecydowany walczyć lub umierać. I wtedy nadeszło wybawienie. Z północy zawiał wicher, przynosząc zamieć, jakiej najstarsi długobrodzi nie pamiętali. Legendarny niczym duch Vainoö, vitki-pieśniarz północy odnaleziony cudem przez ekspedycję Vidarra, poprowadził zwykle nienawidzące ludzi Jotuny i latające lodowe jaszczury, aby u boku Norsmenów dały odpór fali najeźdźców. Potężna magia wieszcza, który znów stawił się na ratunek mieszkańcom półwyspu oraz sama pogoda ułatwiła zwycięstwo armii Norsów, która wsparta tak niecodziennymi sojusznikami obróciła elfie siły w perzynę i zmusiła nawet smoki, by z ciężkimi ranami wróciły za morze. Wódz lodowych olbrzymów skrzącym się toporem odrąbał jednemu ze smoków łeb i to trofeum właśnie przypieczętował triumf sił Północy. Drugiego smoka zabił sam przywódca jeźdźców, za co też był pozdrawiany przez wojowników wszystkich plemion, wstających znad ognisk i wychodzących z namiotów by lepiej przypatrzeć się bohaterowi, jego legendarnej tarczy z czarnych łusek krakena i lśniącemu runami toporowi, przytroczonemu do kulbaki obok kilkunastu mniejszych wersji do rzucania.
- Niech żyje Wydarty Morzu! Chwała zabójcy gada! - ryknął jakiś wielki Baersonling o bujnej brodzie, wplecionej w miedziane obręcze. Inni podchwycali ten okrzyk, w miarę jak Bjarn Ingvarsson i jego ludzie zbliżali się do namiotów swego plemienia - Graelingów.
- Hmm, chyba nam się przysławniło, co ? - zaśmiał się za Bjarnem czerwonobrody Hrothgar, smoczy hełm podrygiwał na głowie wielkiego woja w rytm kroków wierzchowca.
- Ano. Jak na razie nie narzekam. - odpowiedział Ingvarsson, uściskując ręce grupie wojowników w łuskowych pancerzach i futrzanych pelerynach.
- Poczekaj, aż cię Rigsjarl podejmie! Masz farta jak dziewica wśród łupieżców, po miesiącu żeglugi, że nasz Styrkaar wybrał cię do świty na czas Konungrtingu! - wykrzyknął, zdaniem Bjarna stanowczo za głośno Olaf, poprawiając czarny, futrzany płaszcz trzonkiem ogromnego nawet jak na standardy Norskie dwuręcznego topora. - Ha! Ani chybi trza zaraz znaleźć resztę kompanii, łajdaków! Pewnie już żrą śniadanie... Na brakującą rękę Tyra, trochę mi brakuje obozowej kuchni Turo.
Wydarty Morzu nie odpowiedział towarzyszowi, po uwiązaniu koni w pobliżu mniej lub bardziej znajomych okolic poszli do północnej części obozu. Przy małym, skalnym wzgórku minęli wspaniały, długi namiot który wyróżniał się tym, że wszędzie wokół były powbijane lub porozrzucane topory różnych rozmiarów i kunsztu wykonania. Naprzeciw podobny namiot obłożony był skórami najprzeróżniejszych wilków, a jeszcze inny, odgrodzony od reszty małą palisadą był wykonany ze zdobionej złotem, ciemnej elfickiej tkaniny.
- Oho, nawet sławny Sven Sto Toporów, Engrik Wilkobójca i Halfdan Czarny też już są. A przecież mieszkają na dalszych od nas fiordach... Mamy naprawdę spore szczęście, że jeszcze nie zaczęli... - mruknął Bjarn, idąc wyłożoną deskami ścieżką ku centrum obozu Graelingów, teraz rozpoznawało ich jeszcze więcej wojowników, lecz przynajmniej znali część z nich.
- Niech mnie Mjollnir strzeli... Bjarn ?! WUJKU, EJ TUTAJ!!! - wykrzyknął szczupły młodzieniec o rudoblond włosach, przytrzymanych skórzaną opaską. Po kołczanie przytroczonym do nogi i charakterystycznym nożu myśliwskim Ingvarsson poznałby krewniaka nawet gdyby miał więcej równie podobnych braci. Graelingowie szybko przedarli się do kilkunastu znajomych, siedzących na skórach i pniakach wokół dość ustronnego ogniska z widokiem na Górę Vanów ziejącą w błękitne niebo smugą dymu. Część z nich powstała i przewracając w biegu siedziska oraz naczynia, dosłownie rzuciła się z okrzykami na powitanie druhów z którymi pływali po morzach i oceanach, odwiedzili Arenę Śmierci i wreszcie przebyli Pustkowia Chaosu. Gdy wyczerpano limit uścisków, mocnych klepnięć w plecy i łzawych powitań po latach natychmiast znów zasiedli do posiłku, przesuwając się by dać miejsce nowoprzybyłym.
- Leif, widzę że broda urosła ci wreszcie dość długa by zapleść w warkocz! Jako taki, ale niech ci będzie... Gdzie twój brat ? - rzucił do młodego łowcy Bjarn.
- Wuju... Thorrvald jeszcze nie... Cóż zabrał Turid na Ting i przez nią ma problemy z opuszczeniem łóżka o ludzkiej porze... No, a poza tym jego teść jarl Torkil został rozerwany na strzępy przez smoka i nasz Thorrvald został właśnie oficjalnie jarlem Burzowego Klifu...
- Więc niech jego jarlowska mość grzeje dupę w namiocie, a my siądziemy do mojej słynnej foki, gotowanej w piwie z sosnową polewą! - Turo, brzuchaty Sarl o miodowej barwy brodzie, rozwidlonej w dwa warkocze i ogólnie dobrodusznej prezencji i aparycji uwolnił właśnie z garnca nad ogniem zapach działający na zmęczonych podróżą Norsów jak piżmo renifera na rui. Gdy podawał Bjarnowi z dumnym wyszczerzem róg słynnego sarlskiego miodu, Ingvarsson uświadomił sobie, że jego towarzysz zebrał ostatnio sporo blizn, a jego lewe oko skrywała skórzana opaska. - No! I cała kompania znów w komplecie po tym całym pogmatwanym roku... Olaf, apetyt jak zawsze równie wielki co jego topór hmm w formie... Einarr, nawet do znajomych nie powie "Jak tam?", jak zwykle król entuzjazmu... Hrothgar! Jak się masz, ty wielki zasrańcu? Dalej ziejesz ogniem? Nie? Cóż przynajmniej możesz teraz normalnie się napić... Thorleiv... Gdzie jest Thorleiv? Został przy łodzi, jak rozumiem...
Bjarn spojrzał na Einarra, Einarr na jedzącego z trzęsącą się od sosu brodą Olafa, a Olaf na Hrothgara. Czerwonowłosy woj westchnął i spuścił wzrok.
- Tak, został przy łodzi. I już z niej raczej nie zejdzie... chyba przed mostem Bilforst. Miesiąc temu "Smok z Hoiskilde" spotkał się ze szczególnie wielkim i paskudnym Nidhoggiem Północnym. Zawzięty jak nic wąż morski dorwał okręt i chybaby miał łatwą ucztę na zaskoczonych wioślarzach, gdyby... Thorleiv nie zerwał się z toporem zza bębna i ani chybi mimo że bestia dziabnęła go kłami wrąbał jej ostrze między oczy, a chociaż drakkar poszedł z trupem potwora na dno to ocalił kilku dobrych mężów... W tym wieku godniejszej śmierci nie mógłby sobie wymarzyć...
- W istocie! - warknął średniego wieku wojownik z wytatuowanym lewym policzkiem i blond włosami, sięgającymi pasa. Haakar wstał z wyciągniętym kuflem. - Chwała Thorleivowi, niech Odyn i Freja przyjmą go w poczet Einherjarów! Teraz jest w Valhalli i usługują mu Valkirie, podając stukroć lepszy miód niż te sarlskie szczyny, wręczane przez kogoś równie zgrabnego jak jego młot!
Podczas gdy wszyscy dołączyli do toastu i zaśmiali się z żartu, Turo z krzykiem rozbił róg na głowie Haakara, oblewając trunkiem jego włosy i kamizelę z futra, na co Graeling odpłacił mu zamaszystym podbródkowym. Gdy zaskoczeni toastowicze rozdzielili obu wojów, ci wybuchnęli jeszcze głośniejszym rechotem niż reszta przed chwilą.
- Mieliśmy być w komplecie... - sapnął cicho, milczący dotąd Vidarr i pokręcił głową, wstrząsając warkoczami, w które wleciono wiele talizmanów. - Zły omen, zły omen.
- A ten jeszcze narzeka! - klepnął go w plecy Eigil, siedzący obok berserker o potężnych jak pnie drzew ramionach, opiętych kolczastymi karwaszami. - Na brodę Heimdala, tylko ty i ten szaleniec Aslaf przeżyliście cholerną zimę w Ejsgardzie... I na dodatek znaleźliście Vainoö, cholerną legendę, rychło w czas sprowadzając go by pokazał cholernym elfom co znaczy cholerna Norska zima! Jesteś cholernym bohaterem, każda dziewka mięknie w twoim towarzystwie... W ogóle opowiedziałbyś tą cholerną historię jeszcze raz, zamiast pieprzyć o omenach!
Jakiś czas jedli wykwintne danie, rzucając tylko krótkie docinki i wymieniając najważniejsze informacje o zwlekającym z rozpoczęciem wyboru króla Alltingu. Przez ten czas dołączył do nich wyraźnie poweselały Thorrvald, zakładając futrzany płaszcz z obszerną delią na nagą pierś. Młody jarl był nieco doroślej wyglądającym odbiciem Leifa, z rudoblond włosami, zebranymi po części w sterczący kucyk. Pod wiszącym na szyi Młotem Thora, pyszniły się niedawno zasklepione blizny i świeże tatuaże. Starszy Torstensson pociągnął obficie z kufla i ignorując półszeptane docinki oraz chichoty dosiadł się do ognia i powitał radośnie towarzyszy. Gdy jedzenie zniknęło z półmisków i kociołka, a rogi ukazały dno, udało się wymienić wszystkie "kto" "co" i "jak" oraz "za którym ciosem topora", Norsmeni wstali, by wrócić do obozowego życia w głośnej atmosferze Alltingu. Bjarn i jego ludzie nie zdołali nawet się rozpakować, gdy zaczepiło ich dwóch wojowników. Dwóch barczystych olbrzymów w ciężkich pancerzach z ciemnej stali i hełmach skrywających twarze za maskami z żelaza ze sterczącymi kitami z końskiego włosia, zbliżyło się do grupki wojów i gestem wezwali do siebie Bjarna. Ich nieskalane błotem fioletowe peleryny oraz pełne wyższości spojrzenie bladych oczu wyróżniały ich spośród radośnie chaotycznego klimatu reszty obozu.
- Bjarn Ingvarsson, Wydarty Morzu, zabójca smoka ? - bardziej stwiedził niż zapytał, znudzonym głosem wielki huskarl, ten z przyciemnianą węglem brodą.
- Jego wysokość Styrkaar Sortsvinaer, rigsjarl Graelingów wzywa cię do poniesienia jego oręża na czas obrad przy stole Cormaca. - dodał jego kompan o jasnych jak len włosach. - Konungrting zacznie zaraz obrady.
- Już idę, przygotuję się tylko... - rzekł Bjarn, rzucając się pod namiot i przerzucając bagaże w poszukiwaniu pięknie wykonanej kolczugi krasnoludzkiej roboty. Wokół, jak w reszcie obozowiska zapanowało natychmiastowe poruszenie. Dolina rozbrzmiała echem dziesiątek rogów o różnych brzmieniach i okrzykami obozujących. Po chwili w wejściu do sąsiedniego namiotu, ukazał się Turo, taszcząc stos baryłek i jadła.
- Szybko, na Odyna! Mam przekąski, musimy zająć dobre miejsca, zanim zrobi się tłok! Jak szczęście nam dopisze to Aeslingom puszczą nerwy i zamiast paplaniny skończy się to sytą, krwawą jatką!
Na samym spiczastym końcu doliny, właściwie już na jednym z granitowych pagórków stał na kamieniech wielki, kamienny stół wychłostany wiatrem i śniegiem na błysk, a pokryty był freskami i runami tak starymi, że prawdopodobnie nikt już nie pamiętał co znaczyły. Według legend, wypędzeni z południa przez Sigmara Norsowie rozbili właśnie tutaj pierwszy obóz, a sam stół był podobno fragmentem zmacznie większego mebla uniesionego przez króla Cormaca Krwawego Topora z płonącego dworu swego zabitego ojca. W ogniu pobliskiej góry Wanów, wieszcz Kar Odacen ukuł młodemu królowi legendarny topór - Kaosfaenir, zawierający złość i siłę demona Khorna. Tak mówiły legendy, nic dziwnego więc że Norsowie organizowali zjazd ogólnokrajowy w tak odległym i niewygodnym miejscu.
Bjarn stał za jednym z wysokich tronów z drewna, na których zasiadało siedmiu Rigsjarlów, same głośne jak kraj długi i szeroki legendy, przywódcy Wielkich Plemion - jedyni którzy zdolni byli utrzymać władzę w niegościnnych warunkach Norski. Na niższych krzesłach siedziało dodatkowo kilku innych ważnych dostojników, zaś cały stół otaczał pierścień najbliższych świt wodzów. Niżej, u stóp pagórka stali w karnych szeregach huskarlowie pod sztandarami swych plemion, a jeszcze niżej rozciągało się niespokojnie szemrające morze warkoczy, bród, tatuaży i groźnych min. Kiedy spalono już ofiary dla bogów i skończono jako taki ceremoniał, Rigsjarlowie zasiedli, oddając swą broń wyznaczonym wojownikom. Wydarty Morzu czuł na sobie wzrok setek oczu i odbierając lśniący jak srebro, zakrzywiony runiczy miecz swego króla, nawet jako wielki bohater wiercił się niespokojnie.
Rigsjarl Graelingów, Styrkaar z klanu Sortsvinaer, zwany ojcobojcą i ostatnim z Czwórki Archaona, za czasów Burzy wódz wielkiej hordy wyznawców Slaanesha. Bardzo wysoko upięta kita włosów wznosiła się nad pociągłą bladą twarzą z blizną biegnącą przez oko i wystrzyżoną, spiczastą brodą ciemnej barwy. Pancerz Chaosu, częściowo okryty wspaniałą peleryną z purpury i złota, nosił wiele runiczych złoceń i symboli Mrocznego Księcia. Styrkaar przeszył Bjarna spojrzeniem bystrych oczu i zanim usiadł, uniósł porozumiewawczo poprzetykaną kolczykami brew. Inni królowie także oddali czempionom swą broń i wbili wzrok w siedzących naprzeciw. Harald Haraldsson, zwany Złotą Opończą skrzyżował ręce w runiczych bransoletach na piersi i posłał Styrkaarowi otwarcie pogardliwe spojrzenie ciemnoniebieskich oczu, wyrażając odwieczna nienawiść między Graelingami, a Bjornlingami. Dalej siedział nowo wybrany przywódca Skaelingów, jakiś starzec o śnieżnobiałej brodzie i ewidentnie przysypiał już na początku rady, co najogólniej nie rokowało dobrze odwiecznej hegemonii tego plemienia w Norsce. Obok jako jedyny patrzył się pogodnie i bestrosko w niebo król Sarlsów, przesławny Juti Kalevala. Jego legendarny młot rozmiaru równie zadziwiającego jak ilość run i poblask samego metalu, dzierżyło aż dwóch wojowników w ćwiekowanych napierśnikach. Opływające jak płomienie głowę Kalevali rude loki przytrzymywała złota obręcz z wyrytym wężem Midgardu, a odziany w futrzany płaszcz bez rękawów wódz pogwizdywał z cicha. Wtedy nerwową ciszę przerwał pierwszy głos.
- Ja! Jestem niepokonany w boju, gołymi rękoma zabijałem Kurgan oraz ich demony, a słabi południowcy moczą się w swoich zbrojach na sam dźwięk okrzyków moich wojowników! Ja Skullfør Krwaworęki, jako Wysoki Król poprowadzę Wilcze Okręty na żyzne południe, przeklęty zachód i... i samą wyspę elfów by wywrzeć zemstę! Niech elfie miasta spłyną krwią na wergild dla Boga Krwi! A łupy razem z dobrami Aeslingów pomogą powstać zachodnim plemionom!
Jak zwykle gwałtownym Aesom pierwszym pusciły nerwy. Stojący Skullfør przedstawiał sobą iście przerażający widok. Pokryty rytualnymi nacięciami olbrzym o potarganych włosach i brodzie, zakuty w czarny jak noc pancerz z rogami nieco przypominający kości. Podobno już mając dwanaście wiosen król Aeslingów udusił zmutowanego wodza zwierzoludzi i gdy jego odkryty szkielet okazał się być twardszy niż stal, młodemu Krwaworękiemu wykuto zeń pancerz na dorosłe lata. Patrząc na ryczącego do swych ludzi brutala, Bjarn skłonny był w to uwierzyć. Potem jak zwykle Rigsjarlowie spojrzeli po sobie, w miarę jak coraz więcej głosów dołączało do wrzeszczących imię Skullføra Aeslingów, robili to o wiele żywiej. W końcu Juti Kalevala huknął pięścią w stół, kosmykiem loków wytarł pokryte piwem usta i westchnąwszy wstał by przemówić.
- Zawrzeć mordy! Ciebie też to dotyczy Skullfør! - rudy wódz oparł wytatuowane ramiona na kamiennym stole. Zwalisty Aesling warknął, lecz nie usiadł. - Jak zamierzesz pomóc powstać naszej flocie ? Bo to moi snycerze wodują najwięcej wilczych i smoczych łodzi, a kiedy ty będziesz wypływał butnie na Alfheim tymi swoimi łupinkami to moje statki pokażą ci wała, o tak! Możecie sobie być chojrakami na lądzie, ale na żegludze się gówno znacie!
- Do tego... - zaczął, powstając z szumem peleryny Styrkaar. - Może twoje głodne krwi i łask Khorna hordy chcą bezrozumnej wojny, ale moi ludzie wciąż podnoszą się po najeździe. Wysoki Król powinien zapewnić do tego środki, wspomagając niezależne partie łupieżcze, a nie rujnować nas zrywem bez perspektyw!
Połączona popularność obu królów dała o sobie znać i Aesling znów został z poparciem wyłącznie swoich wojowników. Jednak wciąż było to dość spore poparcie.
- Chwileczkę, wolnego Graelingu! I kto tu mówi o bezsensownym zrywie na rzecz Czwórki?! Czy to nie czasem ten twój Archaon zabił mego krewnego, Wysokiego Króla Snorriego i wespół z tobą pociągnął za sobą wojów, z których połowa nie wróciła do domów ?! - Harald Złota Opończa wstał i wymierzył oskarżycielsko palec, chwytając drugą ręką za złocony pas. - Dość rządów maniaków powiadam, ty który własnego ojca zarżnąłeś dla tfu, Slaanesha! Czas otworzyć kontakty handlowe i spojrzeć w przyszłość, kto jest ze mną ?
Borsa Einarsson, gruby jegomość świecący spod warstwy futer pokaźną ilością złota i drogich kamieni, który jako jedyny Norsmen jakiego Ingvarsson widział trząsł się z zimna, głośno zadeklarował poparcie kolonii Skeggi dla Haralda. To samo uczyniło zaraz po nim około pół tuzina żylastych mężczyzn w futrach fok z piórami oraz koralikami wplecionymi we włosy, przedstawiciele z wysp Kuldevind i Ildelver. Siwy patriarcha Skaelingów, który właśnie obudził się z jękiem także poparł kandydaturę Złotej Opończy i Bjornling z wrednym uśmiechem podparł się pod boki, słuchając głośnego niczym wodospad ryku swych zwolenników.
- Bjornlingscy tchórze! Bliżej wam do kupczenia jak ci słabeusze z południa niż porządnej wojaczki, jak bogowie przykazali! Norsmeni! Chcecie kolejnego króla wózków handlowych? Zamienić topory na worki skór i przypraw?! Na Bogów, Król Skullfør! Głośniej, głośniej!
Coraz więcej ludzi dołączało do któregoś z dwóch rosnących stronnictw. Odziany we wspaniały płaszcz z futer czarnych niedźwiedzi, szpakowaty Rigsjarl Vrukhun Bestiobójca o brodzie, spiętej przewierconymi kłami wilków w długi warkocz, dość niechętnie, lecz głośno przyznał poparcie Aeslingom. Vargowie zawyli jak tresowane przes siebie zwierzęta, dołączając do berserkerów Skullføra. Wśród narastającego rumoru Bjarn zobaczył jak trzej ostatni królowie wymieniają się spojrzeniami i wreszcie po niesłyszalnej wymianie zdać wstają razem, podnosząc zaciśnięte pięści. Styrkaar oraz Juti Kalevala zakrzyknęli razem:
- Ulfbjorn! Ulfbjorn! Niech żyje potomek Beowulfa! - Ulfbjorn Beornsson, przypominający z postury niedźwiedzia o żółtej sierści Rigsjarl Baersonlingów, faktycznie był prawnukiem legendarnego bohatera o którym sagi, nie ważne gdzie wygłoszone zawsze znajdywały słuchaczy. Sam zaś pokryty plątaniną warkoczyków i amuletów watażka był dobrze znany jako człek, który posiadając dość częstą u jego plemienia zdolność zamiany w niedźwiedzia niejednokrotnie sam jeden ubijał bandy trolli i szczurze bestie, nawiedzające jego ziemie. Wśród pokrzykiwań trzech stronnictw wybuchły drobne awantury, potem przy samym stole Cormaca padły dotkliwe potwarze i wściekłe wyzwiska. Bjarn widział jak przywódcy są o krok od rzucenia się sobie do gardeł. Dużyny huskarlów zbliżyły się parę kroków, tłum zawrzał gdy z jego odległego końca doszły jakieś większe rozruchy i głośniejsze krzyki, nikt jednak na to nie zważał, wobec Rigsjarlów wręcz sięgajacych po ostre argumenty. Dosłownie.
- Bjarn, podaj mi Piewcę Snu... - szepnął Styrkaar, wyciągając rękę po srebrzysty miecz. Wokół świty królów zaczęły szarpać się i przepychać, niesione przez nich chorągwie zadrgały, jeden z wyspiarzy został zrzucony z siedzenia, a gruby posłaniec ze Skeggi wpełzł pod stół. Harald Haraldsson celował dwuręcznym mieczem o ząbkowanym ostrzu w kierunku wymachującego toporem Skullføra Krwaworękiego. Vrukhun z Vargów cofnął się parę kroków i zaczął krzyczeć coś do swych huskarli, zaś Ulfbjorn i Juti stanęli obok siebie, gotowi na najgorsze. Jeśli choć połowa sag o Jutim i jego młocie była prawdziwa, to za maską lekkoducha krył się siłacz, kruszący czaszki trolli i Yeti pojedynczymi ciosami młota. Wódz Baersonlingów wydawał się zaciskać pięści nie w gniewie, lecz by utemperować coś napinając mu żyły grube jak postronki. Czyżby wreszcie dane byłoby Bjarnowi zobaczyć niedźwiedziego Ulfwerenara w akcji...
Nagle wcześniejszy tumult od strony doliny wrócił ze zwielokrotnioną mocą i Bjarn spojrzał w tamtą stronę, po czym zamarł. Cały obóż przedzieliła sunąca dumnie pod tarczami i czerwonymi sztandarami kolumna hardych wojów w rogatych hełmach, z runiczymi toporami uderzającymi o okrągłe tarcze. Idący na przedzie rośli huskarlowie odziani byli w pancerze z najprawdziwszych smoczych łusek i nieśli ciemnoczerwony sztandar z lecącym krukiem, który zdawałby się zaraz oderwać od falującej na wietrze tkaniny. Wydarty Morzu wiedział kto to, jeszcze zanim rozległy się głośne jak erupcja wulkanu radosne wiwaty ludzi.
Harald i Styrkaar zamarli z mieczami przystawionymi do swych gardeł.
- O w dupę Freji... - sapnął Bjornling.
- Niemożliwe... przecież zginął... - szepnął Styrkaar, wyprężając się jak struna. Wszyscy do niedawna gotowi się pozabijać schowali w pośpiechu broń i stanęli z mieszaniną wstydu i zaskoczenia, wymalowaną na brodatych twarzach. Niektórzy bliżej padli na kolana, przed zbliżającym się czołem pochodu. A właściwie przed znaną w sagach nawet poza granicami Starego Świata, we mgłach wyspy Alfheim, na ponurych klifach lodowego Svartalfheim i dżunglach Wyrmgardu, budzącą strach samą swą obecnością postawną osobą.
(Portret i nastrojowa muzyka: http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... f2OVc#t=18)
Płonący błękitnymi runami topór z gwiezdnego metalu, jedyny w swoim rodzaju oręż opadł, z trzaskiem rozbijając na szczapy jeden z tronów. Wzdłuż wspaniałej, płytowej zbroi i powiewających na północnym wietrze krwiście rudych włosach oraz brodzie, aż po ponurą i majestatyczną twarz, zwieńczoną koroną z obowiązkowymi runami.
Była to twarz za którą odważni podążali choćby do piekła, a tchórze ginęli rażeni piorunami. Była to twarz pojawiająca się w koszmarach południowców, twarz wybawcy całej Norski przed kilku laty... twarz króla.
Erik Thorsson Czerwony Topór oparł się na trzonku swej broni i zganił całe towarzystwo zimnym spojrzeniem.
- Panie... podobno odszedłeś do Sal Przodków... - rzekł cicho kajający się nagle w pokłonach Harald Złota Opończa.
- Ktoś... - lodowatym tonem wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, a Wysoki Król potoczył wzrokiem po Rigsjarlach. - ...chciałby się ubiegać o tę koronę ?
Nawet cicho warczący jak spętany ogar Skullfor, schylił głowę. Reszta uciekała wzrokiem na boki.
- Dobrze... - Wysoki Król położył topór na kamiennym stole i usiadł. - Wobec tego, zajmiemy się teraz bardziej naglącymi sprawami, bando tchórzliwych, zapijaczonych padlinożerców. Wpierw zajmiemy się flotą, każdy dostanie pomoc w zwodowaniu przydzielonej mu liczby Wilczych Okrętów, a ja dodatkowo zamawiam u ciebie Juti dwanaście Smoczych Łodzi. Dalej... Sezon łupieski otworzymy dopiero pod koniec wiosny. Wiem, że pewnie część z was już rwie się do zabijania, ale co będziecie rabować? Puste pola? Brukiew, słonecznik ?!! Najpierw południowcy sami muszą coś wyprodukować zanim ich ograbimy, do tego czasu wznowiłem kontakty handlowe z Kislevem i Marienburgiem by móc kupić żywność za skarby które właśnie przywiozłem. Kolejna sprawa....
Bjarn odłączył się od orszaku Rigsjarla Styrkaara i zjadłwszy w pośpiechu obiad poszedł z kilkoma towarzyszami na spacer w kierunku rzeki.
- Widziałeś jak ci wszyscy 'bohaterowie' trzęśli zadami ? Z naszych miejsc wyglądało to dość zabawnie... - rzucił pogodnie Hrothgar.
- Ta, jednak nie będzie zmiany króla i dobrze! Szkoda tylko że realna władza nad plemionami zostaje w łapach Rigsjarlów. - dodał Haakar.
- Ciszej baranie! Bo gadasz jak ci idioci z południa - "A ten nami rządzi...a jak tamten weźmie te ziemie..." Prawdziwy wolny Nors sam sobie jest statkiem, sterem i wiatrem... - skarcił go Olaf.
- Ale nie zaprzeczycie, że stary Erik rozegrał to z lisim sprytem. Dał im chwilę się rozbestwić, po czym pojawił się kiedy miał ich wszystkich zgromadzonych oraz dość liczną publikę, by następnie skarcić towarzystwo i wykorzystać sytuację do narzucenia swojej woli. Znów musi sam ogarniać ten burdel... A co ty na to Bjarn, bo relacje masz z pierwszej ręki ? - ciągnął rozemocjowany Leif.
- Ja ? Niezbyt... - Wydarty Morzu nie dokończył myśli. Alejkę zatarasowało kilkunastu huskarli, na pierwszy rzut oka doświadczonych zabijaków mogących znieść dużo, a zabić jeszcze więcej. Kruk na tarczach i smocze łuski wzmacniające napierśniki, jednoznacznie wskazywały na gwardię Wysokiego Króla. Siwobrody woj w pelerynie i rogatym hełmie wystąpił naprzód.
- Bjarn, syn Ingvara Lodowego Oka zwanego też Dalekopodróżującym ? - zapytał przywódca huskarli.
- Tak ja. Zgaduję że jestem wzywany?
Wydarty Morzu został poprowadzony przez obóz do wielkiego, czerwonego namiotu, obstawionego przez huskarli i kilkunastu znanych bohaterów. Gdy mijali wartę, obok nich przeszło dwóch słynnych dzięki utworom skaldów wojowników. Półnagi blondyn o potężnym torsie z wielkim toporem, opartym na silnym ramieniu skinął Bjarnowi głową i chrząknął coś niezrozumiałego, a dorodny kruk z niepokojąco błyszczącymi oczyma zakrakał z trzonka broni. Jego towarzysz, wyszczerzony wojownik o twarzy niknącej pod siatką blizn, odziany był w karacenową tunikę i wilczy płaszcz a włochatą rękę opierał na długim na trzy łokcie mieczu z klingą jaśniejącą od magi w niej zawartej. Runy wzdłuż ostrza układały się w napis: "Wah dein vokul ahst vaal!"
- Co... Och, Bjarn Smokobójca! Dałeś elfom popalić, chłopie, sam chyba lepiej bym gada nie zarąbał! - huknął Keorl Grzmotoręki, opiewany sarlski zabójca potworów. Blondyn z krukiem znów zawarczał i prawdopodobnie zaśmiał. - A racja, Ravenswyrd mówi że myślał że będziesz większy. Ciebie też wezwał Czerwony Topór ?
- T-Tak. To dla mnie zaszczyt, wyrosłem na opowieściach o was! Ravenswyrd faktycznie mówi tylko w języku kruków, a ty rozumiesz go bo wykąpałeś się w smoczej krwi! Niesamowite, moi towarzysze chcieliby was poznać... Do zobaczenia!
Bjarn został wprowadzony do namiotu, gdzie siedzący na pozłacanym tronie z drewna Wysoki Król Erik dyktował właśnie coś starcowi ryjącemu runiczy napis na tabliczce i opróżniał wielki róg pełen piwa. Na widok Ingvarssona, Czerwony Topór odprawił skrybę i powitał go skinieniem rudej głowy.
- Ach Bjarn Ingvarsson, dużo o tobie słyszałem. Twój ojciec przybył z tobą, stary awanturnik ?
- Nie, królu. Został nadzorować odbudowę Eissvanrfiordu.
- Hmm, odważnie pływał. I daleko, stąd go znam... Powiedz mi, Bjarnie synu jarla Ingvara, czy to prawda, co o tobie mówią, że ubileś smoka? Niby tylu ludzi o tym wie, ale ja nie lubię zawierzać skaldom. O mnie samym tyle nakłamali, że ludzie dziwują się iż nie wyrywam drzew gołymi rękoma, a mój gniew nie przyzywa z niebios piorunów Thora... zbyt często.
- Klnę się, tym oto toporem, który zostawił mi pradziad! Lecz nie dałbym rady gdyby nie pewien odważny jarl... - Bjarn siłą woli wstrzymał potok dramatycznych wspomnień.
- Tak, widzę... I kolejne pytanie: naprawdę brałeś udział w zawodach stworów spod ziemi, gdzie zginąłeś, byłeś w Valhalli po czym ożyłeś i przebyłeś Pustkowia oraz Zamarznięte Morze ? - teraz ton władcy był zdecydowanie bardziej powątpiewający.
- Mogę tylko przysiąc na przodków i własny honor, bo blizna do blizny podobna... - kolejny napływ rozpamiętywania. Kolejny stracony druh, jak na ironię syn tamtego.
- Dobrze, szkoda że więcej nie mam tak wspaniałych wojowników. Słuchaj uważnie... Otóż znów wróciłem rychło w porę by uratować tę kupę lodu i skłóconych tępaków. Znów z ładowniami pełnymi złota. Ponieważ tak wyszło, że tuż przed atakiem smoków wyruszyłem na ot wyprawę łupieżczą, wakacje rzekłbym. Ale później zbytnio zapędziliśmy się w grabieży. Słyszałeś o Spiżowej Cytadeli ?
- Ta twierdza Chaosu rzekomo ukryta w Górach Środkowych w Imperium południowców ?
- Dokładnie. I otóż zamieszkująca ją... organizacja, pomogła nam umknąć obławie wilczych rycerzy i wraz z łupem dostać się bezpiecznie na drakkar. Za to zobowiązałem się kiedyś ich wspomóc. I parę dni temu nowy pan fortecy, niejaki Alpharius wysłał kruka z wiadomością, że oranizuje podobne zawody co te, w których już brałeś udział. Twierdzi, że wydarzenie będzie głośne na całe Imperium a wojownicy Czwórki już nie strzegą twierdzy... Prosi więc o drużynę wojowników, która pomoże mu w obronie tej... Areny Śmierci.
- Mam więc obstawiać turniej i przez jakiś czas kontrolować nieznane mi siły przy pilnowaniu twierdzy ? - zapytał Bjarn, coraz silniej wspominając czas w ruchomym mieście Skavenów.
- Owszem, dostaniesz drakkar, potrzebne zaopatrzenie, mapy i plan Twierdzy oraz hird doborowych wojów. Będziesz wypełniał to zadanie, lecz jako twój król proszę cię o coś więcej. Przez czas jaki spędziłem w Spiżowej Cytadeli dowiedziałem się co nieco o licznych artefaktach i innych cennych przedmiotach jakie tam trzymają. Mój vitki, Asgeir przybliży ci o co dokładnie chodzi i pomoże zdobyć ważniejsze relikty... Poza tym, wobec wielkich wydarzeń jakie mają nastąpić na niebie i ziemi, ta cała Arena i stojący za nią plan śmierdzi mi jak śnięty dorsz. Sam nie dowiedziałem się zbyt wiele, ale mam bardzo złe przeczucia. Dowiedz się czego możesz i miej oczy otwarte, tu może chodzić o dobro całej Norski! Nie muszę ci chyba mówić, że o tych dodatkowych zadaniach wieść się poza ciebie i Asgeira roznieść nie może, nawet niestety do twoich ludzi. Tymczasem bywaj, mam ważne sprawy na głowie i chyba ciążą bardziej niż ta bezwartościowa korona... Jutro rano spotkamy się z Asgeirem na pokładzie mego drakkaru, pewnie znasz go z sag... Ha! dobry, stary "Ormurin Langi"... Bjarnie, jeszcze jedno.
- Tak ? - rzekł przy wyjściu Wydarty Morzu.
- Wierzę ci z tym smokiem. I areną. Dzięki tej wzmiance o padłych towarzyszach. Życie bohatera nauczyło mnie, że osiągamy tak wiele tylko dzięki pomocy jeszcze bardziej bohaterskich osób. Oni mogą się nawet poświęcić, a my żyjemy dalej by pamiętać ich chwałę... Idź już, pewnie obaj dostaniemy zaraz ataku sentymentów.
Ingvarsson wyszedł z namiotu i skinąwszy huskarlom skierował się nad rzekę w poszukiwaniu przyjaciół, by przekazać im wieści o nowej wyprawie i zdać relację ze spotkania z królem Erikiem. Który na dodatek miał rację... cholera...
Był środek zimy. Jarl Ingvar wysłał Bjarna razem z grupą wojowników by dać do zrozumienia oddającemu podatki Bjornlingom Jergowi wioski Aske, że zdrada Dalekopodróżującego kończy się spaleniem na Popioły szybciej niż powie "kolaboracja". Po pierwszym starciu zdrajcy i Bjornlingowie ustąpili i wojowie Bjarna ścigali ich aż do Aske. Na miejscu zamiast oporu znaleźli tylko popioły i trupy. Wtedy właśnie inwazja elfów spadła na zaskoczoną Norskę, jak wilk na śpiące po posiłku jagnię. Zapłonęło wybrzeże i za falą pożarów szybko postępowała śmierć z łukami i włóczniami. Będąc w takiej sytuacji, odłożyli na bok spory i razem z niedoszłymi przeciwnikami, którzy utracili dom zaczęli polować na pobliskie elfie patrole i oddziały. Partyzancka skuteczność wypadów Bjarna doprowadziła do momentu, w którym elfy były już albo zbyt liczne, albo uciekały przed ich toporami. Wokół chaos i zamieszanie wstrząsały całą krainą, pożoga odgrodziła ich zarówno od Eissvanrfiordu, jak i innych większych miast, z których większość i tak już raczej podzieliła los Aske. Podobno spłonęło już Olricstaad i wieść głosiła że Wysoki Król nie żyje. Kto żyw uciekał z dobytkiem w góry, lecz Bjarn nie mógł tego uczynić. Obwiniał się o to, że wyciągnął wojowników Aske z ich domów, pozbawiając miasto obrony a mężów szansy na uratowanie ich rodzin. Toteż Ingvarsson szybko spiął drużynę i razem z Jergiem Aske postanowili wytropić gada. Łowcy długo prowadzili ich śladem spalonych osad i pogorzelisk, mimo że inne smoki przecinały tę trasę, Wydarty Morzu poprzysiągł dopaść tego gada. Po drodze jak mogli pomagali ocalałym w ucieczce a także werbowali tych, którzy szukali już jeno zemsty lub nie mieli rodzin by chcieć je ocalić. Tropiąc tak bestię przez większośc wojny Bjarn skojarzył trasy kilku różnych smoków - jaszczury wypalały Norskę w określonym i przerażająco dokładnym schemacie. Już dakeko na północy, zaledwie kilka dni przed bitwą na Równinie Fimbul, gdzie pokonano elfy, oddział Bjarna przewidział kolejny cel tropionego przez nich smoka, a Ingvarsson czuł jak serce podchodzi mu do gardła... Sanie i forsowny marsz, na końcu zamieniony w paniczny bieg pozwoliły kompani dotrzeć do Foczej Przystani na kilka chwil przed atakiem potwora. Potem już tylko obrazy..... Prowadzona przez Aeskich wojów rzeka uciekinierów... Strzelająca pod niebo łuna pożaru w mieście... Śmiejący się lodowato elf w złotym pancerzu na grzbiecie łuskowatej maszkary, wzlatujący na wypełnione popiołem i dymem niebo... Bieg przez topiący się śnieg, krzyki palonych żywcem myśliwych i ognień rozbijający się na tarczy z łusek krakena... Okropne gorąco i pełna nienawiści, zemsty oraz dramatyzmu walka o przetrwanie pośród walących się i płonących świerków... Ból i upadek, chłód śmierci... I wtedy, niczym demon zemsty z dawnych czasów, wielki wojownik z czarnym toporem, w zbroi barwionej na czerwono poświatą ognia... Thorgar Złamane Wiosło, wypalony w pamięci jak najgorętszym żelazem, z płonącą brodą i włosami skaczący na rannego smoka z donośnym okrzykiem, prosto w wypełnioną kłami i ogniem paszczę.......
Bjarn zaklął i zacisnął pięść, idąć przez obóz. Gdyby Norsmeni mogli płakać, uroniłby łzę. Ale nie mógł, miał zadanie. Zadanie które wykona.
Dla ciebie przyjacielu... i ku pamięci twego syna, gdziekolwiek jest....
"Gargantuan" raźno pruł wielkie, oceaniczne fale poznaczonym bitwą dziobiszczem. Od kiedy zaczęli się zbliżać do północnych wybrzeży wielkiego kontynentu Arabii słońce spowijało cały wielki pokład w ciepłą i dość egzotyczną atmosferę. Jan Andrei, wraz z komandorem de Merke i kilkoma innymi mężczyznami siedzieli rozparci w długich leżakach, na ozdobionym złotem i marmurem tarasie, u szczytu kasztelu ogromnego okrętu. W czasie tygodnia, który upłynął od opuszczenia przeklętej mgły, otaczającej tamtą opuszczoną przez bogów wyspę ludzie na drewnianym gigancie jakby dziwnie się wyciszyli. Pasażerowie, mimo iż wypuszczeni z centralnego holu niecały dzień po tym jak zamilkły wystrzały dział, wcale nie kwapili się opuszczać własnych kwater, a kanonierzy i najemnicy, którzy praktycznie uratowali ich od śmierci lub niewoli długo spali obok swych dział i na pełnych przepychu korytarzach molocha. Teraz jednakże, ze wciąż zbliżającą się wizją Starego Świata radość powróciła ze zdwojoną mocą i nie było dnia bez hucznych uczt i zabaw. Korzystali rzecz jasna wszyscy, czego wyraźnie odprężony komandor De Merke nie zabraniał nawet własnej załodze.
- Aach to jest życie... - zaśmiał się Kislevita, pobrzdękując kostkami lodu w kielichu. - Kiedy będziemy w domu, panie łajbomistrzu ? Ta... ekscytująca eskapada trwała już i tak za długo.
- Hmm, przy dobrych wiatrach, sprzyjających prądach... i zakładając że nie zabawimy po drodze za długo w Al-Haikk... Stawiałbym na jakieś półtora miesiąca. - odrzekł, zakładając ręce pod głowę komandor Theoderic.
- Ja must jeszcze by the way, zahaczyć o Estalia. - dodał, nagle ożywiony kapitan McHaddish, zdejmując beret z twarzy. Nieźle pokiereszowane "Waleczne Serce" jakimś cudem dało radę dogonić w chaosie bitwy "Gargantuana" i od czasu, gdy dżonka "Płacz Himiko" popłynęła bez pożegnania na południe, Albioński okręt był jedynym jaki towarzyszył im w podróży przez Wielki Ocean. - Pewna old lady i dwa młode vampires, poprosili mnie to outboard them przy Magritta. A że they saved my lads' asses in combat, to idzie się odwdzięczyć! Szkoda tylko, that w całej tej journey straciłem tylu men i damaged mi' boat... A prince Adelhar got lost i nam nie paid...
- A właśnie! Z racji, że mego pracodawcy chwilowo nie ma, a cała ta armia najmitów i służących domaga się żołdu to pozwoliłem sobie uregulować te kwoty... - mówiąc to komandor sięgnął za pazuchę rozpiętego koletu z czerwonego jedwabiu i podał staremu Albiończykowi zrulowany pergamin w tubie z pieczęcią Księcia Mórz. - Akt własności ziem twojego klanu. Wystarczy tylko pokwitować w Centralnym Biurze Notarialnym w Marienburgu i możesz sobie wypasać owce i do woli destylować to gorzkie paskudztwo, tam na tym smętnym kawałku tej deszczowej wyspy, którą zwiesz domem... O tobie nie zapomniałem szacowny kapitanie Eryku! Zgodnie z umową wypłacimy ci sto grzywien złota za wczorajsze zwycięstwo na turnieju dla gości, plus mała premia w postaci jakiegoś starożytnego miecza ze skarbu, za to że zdecydowałeś się wspaniałomyślnie nie wyżynać załogi i pasażerów!
- Ykhem! I moi wojowie mają mieć żarło i napitek zapewnion, a mój kochany drakkarek coście mnie go uszkodzili tą wielką parodią okrętu, macie podholować do samej Norski! - tubalnie domagał się łamanym Reikspielem, wielki spocony od południowego słońca, rudobrody Norsmen, plując przy tym kawałkami homarów w śmietanie, które wielki woj pałaszował niemalże z pancerzykami.
- Do Erengradu! Nie jestem idiotą, dalej nie popłynę! - targował się uparcie komandor.
- Dobra niech będzie... Pod warunkiem, że dostanę więcej tych zabawnych, długich krabów w polewie!
Przez chwilę słychać było tylko szum fal, śródkontynentalną bryzę i odległe pokrzykiwanie załogi oraz pasażerów. Nagle Jan podniósł się i odezwał do dowódcy "Gargantuana".
- Zaraz... skoro Adelhar najpewniej tam zginął, to co teraz zrobisz z tym gigantem i jego, bądź co bądź jeszcze większym wartościowo skarbem ?
- Van der Maaren i śmierć ? O nie, jest na to zbyt wyrachowanym sukinsynem... Może stracił kilkanaście statków i trochę ludzi, a obecne tu kompanie najemnicze się do niego zrażą... Ale siatka kontaktów i ponad połowa tego skarbu pozostała po wydatkach na Arenę, zwiększająca jego i tak już spore dochody, sprawią że wróci. Skoro Arabia jest spalona przez Imperium, to jak go znam zadekuje się u jakiegoś krewnego albo konfratra w Tilei, czy innej Estalii i jak zbierze nowe siły to znów o nim usłyszymy! Taak... a do tego czasu jestem w sumie posiadaczem ogromnego statku, tak dobrze uzbrojonego, że tylko idiota chciałby go atakować... spółki kupieckie i podróżnicy dadzą majątek za usługi "Gargantuana". Zawsze dobrze dorobić sobie na boku, może rzadko odwiedzam swą willę w Salzenmundzie, ale powiększyć ją nie zaszkodzi... I oczywiście na pożegnanie możecie sobie coś wziąć ze skarbu księżulka, drań i tak go znając życie nie policzy, ani spojrzy na faktury!
- Zabawny z waści marynarz, muszę rzec. - skwitował pogodnie Jan Andrei. - Moje włości z grodem na pograniczu, daleko są od morza, ale planuję sobie zbudować posiadłość w Erengradzie. Może się jeszcze zobaczymy!
Wtedy szlachcic obejrzał się przez ramię i przysłoniwszy oczy od słońca, zobaczył białe ruiny marmurowej areny. Po bitwie będzie mogła już tylko zostać sprzedana na kamienie, duża ilość dobrego marmuru w sumie sporo warta w tych czasach... Ostry blask ściągnął wzrok pułkownika na bliższą część pokładu - grupka spoconych marynarzy przenosiła właśnie zdemontowaną spod masztu tablicę walk. Na złotej płaszczyźnie pozostawały tylko dwa imiona, których nie pokrył szkarłat śmierci. De Merke widocznie też spojrzał w tamtym kierunku.
- No zamiast finału, obejrzeliśmy sobie rytualne zapasy tarczami Norsmenów, trochę szkoda choć ubaw był przedni. Ciekawe który z nich wygrał i co się z nim stało... - zawiesił głos marienburczyk.
- Którykolwiek przeżył... - zaczął, dopiwszy trunek z kielicha Jan podnosząc wzrok ku bezchmurnemu niebu i słońcu - ...życzę mu jak najlepiej, gdziekolwiek się teraz znajduje. I oby odnalazł tam szczęście, ma bowiem powód do dumy... Zwycięstwo rzecz piękna, chwała bohaterom!
- Chwała! Niech żyją! - podchwycili okrzyk wszyscy pijący na tarasie.
- A skoro mamy jeszcze ponad miesiąc rejsu i pełne ładownie, to urządźmy im prierestojkę jakiej świat nie widział!
- Kislevita dobrze gada, polać mu! In minutes każę bring tutaj świeże whisky z "Bravehearta"!
Jednogłośny chór odpowiedzi: "Ani mi się waż!", zaraz zniknął w chóralnej eksplozji śmiechu i "Gargantuan" pożeglował dalej, przy głośnych dźwiękach muzyki.
Nie widzieli tylko gigantycznego cienia na wodzie tuż pod nimi, który zaraz zniknął pod głaskaną wiatrem taflą błękitu.
(http://www.youtube.com/watch?v=kN8a0aLpku8)
****
Kilka dni drogi na południe biało-srebrzysty statek ciął lazurowy bezmiar wód z szybkością, która mogłaby zadziwić nawet elfiego kapitana z Lothern. Wiatr dął w nadprędce pocerowane czym się dało żagle, a nierozciągnięty takielunek, świeżo przyniesiony z ładowni by wymienić naderwane liny skrzypiał niemiłosiernie, przyprawiając Helstana o nerwicę. Czarny Magister skinął głową stojącemu przy sterze oficerowi i zdejmując okulary zszedł na szorowany, biały pokład. Wszędzie wokół doświadczeni marynarze w błękitno-złotych kurtach i gwardziści w białych płaszczach krzątali się przy swych zwyczajowych obowiązkach, powiększonych nieznacznie o wypatrywanie i naprawę ostatnich uszkodzeń "Dumy Driftmaarktu", powstałych w walce z nieustępliwą burzą. Mag spojrzał na butnie unoszący się i opadający dziób okrętu. Książę Mórz od czasu gdy utracili z oczu Wyspę Strzaskanych dziwnie zamilkł i obrażając sie na wszystkich i wszystko siedział tam, ponad połamaną rzeźbą dziobową, wpatrzony w fale pełnymi zgryźliwości oczyma. Adelhar nie pozwalał nikomu zakłócić tego stanu rzeczy i co jakiś czas tylko schodził do swej kajuty po ulubione brandy czy jedzenie. Helstan zaryzykował i podszedł do magnata.
- Jak tam morze ? A właściwie ocean, jeśli... - żadnej reakcji, mag przysiadł się i nalał sobie z przewróconej butelki złocistego trunku. - ...wiesz, może to wszystko nie było taką najzupełniejszą klapą... zdobyłeś bajeczne bogactwo, a nieśmiertelnością kto by się tam przejmował... Poza tym znalazłem wśród złota elfią tablicę, opisującą (w wolnym tłumaczeniu) poszukiwania jadeitowek perły, gdzieś na Morzu Południowokatajskim. Podobno może ona...
- Zamknij się Helstan, zakłócasz mi kontemplację egzystencjonalno-spirytualistyczną niedawnych wydarzeń. I zasłaniasz mi morze od sterburty. I nie pozwoliłem ci pić mojej brandy! - wyliczał coraz głośniej Książę Mórz, nie odrywając wzroku od fal.
- Cieszę się, że jednak nie straciłeś głosu. Światowe tuzy sarkazmu niepowetowanie ucierpiałyby bez ciebie. - mag westchnął i poprawił okulary. - Co teraz zrobisz ?
- Jak to, co ? Wstanę i karzę powieścić van Cooghena na rei, wiem że chowa się w kantynie od trzech dni. Ciebie zaś przeciągnąłbym pod kilem, gdybyś nie uratował mi życia. - wyraźnie poweselały Adelhar, wstał i oparł się o nadburcie, nakładając kapelusz z pawimi piórami. - ...A tak poważniej to trzeba zebrać wszystkie wpływy, przysługi u konfratrów i po przeczekaniu najgorszego w portach u mego kuzyna w Verezzo wracamy z pompą do Marienburga i interesów! Dobra, stawiać maszty zawszone szubrawce! Kurs na północ, pełna prędkość!
- Świetnie... Dokąd płyniemy ? - po chwili zastanowienia Helstan dodał, ku obronie przed sarkazmem - Ale dokładnie, tak na początek.
Książę Mórz uśmiechnął się, spoglądając na złoty kompas na łańcuszku z podobizną delfina, który od czasu zbliżenia się do źródła mocy C'tan podobno zaczął wskazywać coś innego niż północ.
- A gdzie, twoim zdaniem można zacumować bez podatku, napić się dobrego rumu w podłej spelunie i skrzyknąć bandę najemników-marynarzy spod ciemnej gwiazdy, gotowych na wszystko za sakwę złota ?
- Isla de Sartosa ? - uśmiechnął się nagle Hierofanta, wspominając poprzednie odwiedziny na Wyspie Piratów.
- Bingo. - Adelhar van der Maaren stanął zawadiacko jedną nogą na nadburciu i dwoma palcami przekręcił kapelusz. - Podciągnąć grotmaszt szczury lądowe, łapiemy zachodni wiatr!
(http://www.youtube.com/watch?v=mUnrWo6z9WY )
*****
(PROLOG 35': Kilka miesięcy wcześniej - dolna, środkowa Norska, południowe podgórze Gór Żelaznych, obóz klanów Norski pod świętą górą Vanów i świątynią Olrica, Przedwiośnie http://www.freewebs.com/kalevalahammer/Norsca_V2.jpg)
Biały i skrzący się w porannym słońcu śnieg chrzęścił pod kopytami tuzina koni, gdy obciążone zwierzęta wygniatały dziury w grubej, nieskazitelnej warstwie zimnego puchu. Oprócz bagaży, z każdego z koników zwieszały się w strzemionach dwie silne nogi, obute w ciężkie futrzane buciory, przyciśnięte do spodni rzemieniami. Jechali w pośpiechu, choć niezbyt wielkim - wezbrana roztopami rzeka Valfisk, bynajmniej nie ułatwiła ich podróży w górę koryta i teraz mieli jeszcze większe opóźnienie, niż wtedy gdy w zatłoczonej przyjezdnymi osadzie Skorlm nie znaleźli miejsca by zacumować drakkar i wbrew radom miejscowych popłynęli rzeką razem z kilkoma innymi śmiałymi Skirlami. Teraz dokładnie widzieli już cel podróży. Po wydeptanej przez niezliczonych ludzi, wozy i konie drodze wjeżdżali do stopniowo wznoszącej się doliny, od południa odgrodzonej od zimnego wiatru morskiego wysuniętym ramieniem Gór Żelaznych, a od północy i jeszcze zimniejszego wichru zasłaniała ich majestatyczna Góra Vanów z czuba której unosił się pióropusz dymu. Wulkaniczne wnętrze góry także przyczyniało się do tego, że w zwężającej się dolince było tak ciepło iż śnieg zaczął się rotapiać na sporych połaciach ziemi, ukazując błoto i zagniecioną trawę. Mniej więcej w połowie trójkątnego obszaru, od samej świątyni Olrica i gorących źródeł Góry Vanów, aż po przeciwną stronę doliny rozłożył się luźny, chaotyczny i głośny jak całkiem spora bitwa obóz Norsmenów. Już od momentu kiedy minęli pierwsze grupki wojowników z włóczniami i linię wozów oraz uwiązanych koni, poprzedzającą namioty,w ich stronę sypały się pozdrowienia, wiwaty i pijackie okrzyki różnej treści.
Jadący na czele postawny blondyn o dumnym spojrzeniu lodowatobłękitnych oczu i postawie rozpoznawał wśród gwaru i dymu, unoszącego się z niezliczonych ognisk symbole Wielkich Plemion, pomniejszych rodów i gdzieniegdzie niektórych przesławnych bohaterów przynajmniej kilku sag lub pieśni. Daleko na prawo, pod chorągwiami przedstawiającymi wielki młot na złotym tle ucztowali i tubalnymi głosami śpiewali swe pieśni Bjornlingowie. Jeździec od razu, logicznie rozumując skierował więc konia jak najbardziej w lewo. Minął namioty ze skór wielkich bestii, postawione na mamucich kościach, kilku Vargów mocowało się tam, usiłując spętać wielkie bestie grubymi łańcuchami. Szczególnie jedna ich grupa, biegająca wokół większego od konia czarnego wilka o lodowatym spojrzeniu i oddechu przykuła uwagę jezdnych. Bestia nosiła na grzbiecie siodło - dowód na to, że Rigsjarl Vrukhun Bestiobójca przybył na Allting. Allting... równie głośny co niepotrzebny i czasochłonny zjazd, na którym każdy kto coś znaczył w Norsce musiał się stawić. Ale tym razem było po co się stawić (poza okazją do obicia mord i wymienienia się wieściami z innymi plemionami), trzeba było wybrać następcę dla nieodżałowanego Wysokiego Króla Erika Czerwonego Topora, spalonego razem z połową Olricstaad podczas niszczycielskiej inwazji zawistnych elfów, niecały mięsiąc temu. Każdy Norsmen pamiętał to jak przez mgłę, najpierw masowe pożary na strażniczych wyspach Hjatlanda, spalone wybrzeże i wreszcie mordercze armie, które nocą zjawiały się pod bramami największych osad, z nieuzasadnioną nienawiścią płonącą na zacienionych twarzach pod spiczastymi hełmami. Elfy odważyły się wreszcie wywrzeć wergild za lata najazdów i zatopiwszy większość wpaniałych drakkarów zaczęły pustoszyć zachodnie ziemie półwyspu, spychając pospołu zwykle skłóconych Bjornlingów i Graelingów razem ze Skaeilngami oraz Vargami w góry. Smoków nic nie mogło zatrzymać i nawet toczący pianę z ust berserkerzy i szamani mogli jedynie uchodzić z rodzinami i dobytkiem. Wizja pożogi spłoszyła także Sarlsów i wydawało się, że elfów nic już nie powstrzyma. Lud Norsów schronił się u krasnoludów i na olbrzymiej, śródgórskiej równinie Fimbul, zdecydowany walczyć lub umierać. I wtedy nadeszło wybawienie. Z północy zawiał wicher, przynosząc zamieć, jakiej najstarsi długobrodzi nie pamiętali. Legendarny niczym duch Vainoö, vitki-pieśniarz północy odnaleziony cudem przez ekspedycję Vidarra, poprowadził zwykle nienawidzące ludzi Jotuny i latające lodowe jaszczury, aby u boku Norsmenów dały odpór fali najeźdźców. Potężna magia wieszcza, który znów stawił się na ratunek mieszkańcom półwyspu oraz sama pogoda ułatwiła zwycięstwo armii Norsów, która wsparta tak niecodziennymi sojusznikami obróciła elfie siły w perzynę i zmusiła nawet smoki, by z ciężkimi ranami wróciły za morze. Wódz lodowych olbrzymów skrzącym się toporem odrąbał jednemu ze smoków łeb i to trofeum właśnie przypieczętował triumf sił Północy. Drugiego smoka zabił sam przywódca jeźdźców, za co też był pozdrawiany przez wojowników wszystkich plemion, wstających znad ognisk i wychodzących z namiotów by lepiej przypatrzeć się bohaterowi, jego legendarnej tarczy z czarnych łusek krakena i lśniącemu runami toporowi, przytroczonemu do kulbaki obok kilkunastu mniejszych wersji do rzucania.
- Niech żyje Wydarty Morzu! Chwała zabójcy gada! - ryknął jakiś wielki Baersonling o bujnej brodzie, wplecionej w miedziane obręcze. Inni podchwycali ten okrzyk, w miarę jak Bjarn Ingvarsson i jego ludzie zbliżali się do namiotów swego plemienia - Graelingów.
- Hmm, chyba nam się przysławniło, co ? - zaśmiał się za Bjarnem czerwonobrody Hrothgar, smoczy hełm podrygiwał na głowie wielkiego woja w rytm kroków wierzchowca.
- Ano. Jak na razie nie narzekam. - odpowiedział Ingvarsson, uściskując ręce grupie wojowników w łuskowych pancerzach i futrzanych pelerynach.
- Poczekaj, aż cię Rigsjarl podejmie! Masz farta jak dziewica wśród łupieżców, po miesiącu żeglugi, że nasz Styrkaar wybrał cię do świty na czas Konungrtingu! - wykrzyknął, zdaniem Bjarna stanowczo za głośno Olaf, poprawiając czarny, futrzany płaszcz trzonkiem ogromnego nawet jak na standardy Norskie dwuręcznego topora. - Ha! Ani chybi trza zaraz znaleźć resztę kompanii, łajdaków! Pewnie już żrą śniadanie... Na brakującą rękę Tyra, trochę mi brakuje obozowej kuchni Turo.
Wydarty Morzu nie odpowiedział towarzyszowi, po uwiązaniu koni w pobliżu mniej lub bardziej znajomych okolic poszli do północnej części obozu. Przy małym, skalnym wzgórku minęli wspaniały, długi namiot który wyróżniał się tym, że wszędzie wokół były powbijane lub porozrzucane topory różnych rozmiarów i kunsztu wykonania. Naprzeciw podobny namiot obłożony był skórami najprzeróżniejszych wilków, a jeszcze inny, odgrodzony od reszty małą palisadą był wykonany ze zdobionej złotem, ciemnej elfickiej tkaniny.
- Oho, nawet sławny Sven Sto Toporów, Engrik Wilkobójca i Halfdan Czarny też już są. A przecież mieszkają na dalszych od nas fiordach... Mamy naprawdę spore szczęście, że jeszcze nie zaczęli... - mruknął Bjarn, idąc wyłożoną deskami ścieżką ku centrum obozu Graelingów, teraz rozpoznawało ich jeszcze więcej wojowników, lecz przynajmniej znali część z nich.
- Niech mnie Mjollnir strzeli... Bjarn ?! WUJKU, EJ TUTAJ!!! - wykrzyknął szczupły młodzieniec o rudoblond włosach, przytrzymanych skórzaną opaską. Po kołczanie przytroczonym do nogi i charakterystycznym nożu myśliwskim Ingvarsson poznałby krewniaka nawet gdyby miał więcej równie podobnych braci. Graelingowie szybko przedarli się do kilkunastu znajomych, siedzących na skórach i pniakach wokół dość ustronnego ogniska z widokiem na Górę Vanów ziejącą w błękitne niebo smugą dymu. Część z nich powstała i przewracając w biegu siedziska oraz naczynia, dosłownie rzuciła się z okrzykami na powitanie druhów z którymi pływali po morzach i oceanach, odwiedzili Arenę Śmierci i wreszcie przebyli Pustkowia Chaosu. Gdy wyczerpano limit uścisków, mocnych klepnięć w plecy i łzawych powitań po latach natychmiast znów zasiedli do posiłku, przesuwając się by dać miejsce nowoprzybyłym.
- Leif, widzę że broda urosła ci wreszcie dość długa by zapleść w warkocz! Jako taki, ale niech ci będzie... Gdzie twój brat ? - rzucił do młodego łowcy Bjarn.
- Wuju... Thorrvald jeszcze nie... Cóż zabrał Turid na Ting i przez nią ma problemy z opuszczeniem łóżka o ludzkiej porze... No, a poza tym jego teść jarl Torkil został rozerwany na strzępy przez smoka i nasz Thorrvald został właśnie oficjalnie jarlem Burzowego Klifu...
- Więc niech jego jarlowska mość grzeje dupę w namiocie, a my siądziemy do mojej słynnej foki, gotowanej w piwie z sosnową polewą! - Turo, brzuchaty Sarl o miodowej barwy brodzie, rozwidlonej w dwa warkocze i ogólnie dobrodusznej prezencji i aparycji uwolnił właśnie z garnca nad ogniem zapach działający na zmęczonych podróżą Norsów jak piżmo renifera na rui. Gdy podawał Bjarnowi z dumnym wyszczerzem róg słynnego sarlskiego miodu, Ingvarsson uświadomił sobie, że jego towarzysz zebrał ostatnio sporo blizn, a jego lewe oko skrywała skórzana opaska. - No! I cała kompania znów w komplecie po tym całym pogmatwanym roku... Olaf, apetyt jak zawsze równie wielki co jego topór hmm w formie... Einarr, nawet do znajomych nie powie "Jak tam?", jak zwykle król entuzjazmu... Hrothgar! Jak się masz, ty wielki zasrańcu? Dalej ziejesz ogniem? Nie? Cóż przynajmniej możesz teraz normalnie się napić... Thorleiv... Gdzie jest Thorleiv? Został przy łodzi, jak rozumiem...
Bjarn spojrzał na Einarra, Einarr na jedzącego z trzęsącą się od sosu brodą Olafa, a Olaf na Hrothgara. Czerwonowłosy woj westchnął i spuścił wzrok.
- Tak, został przy łodzi. I już z niej raczej nie zejdzie... chyba przed mostem Bilforst. Miesiąc temu "Smok z Hoiskilde" spotkał się ze szczególnie wielkim i paskudnym Nidhoggiem Północnym. Zawzięty jak nic wąż morski dorwał okręt i chybaby miał łatwą ucztę na zaskoczonych wioślarzach, gdyby... Thorleiv nie zerwał się z toporem zza bębna i ani chybi mimo że bestia dziabnęła go kłami wrąbał jej ostrze między oczy, a chociaż drakkar poszedł z trupem potwora na dno to ocalił kilku dobrych mężów... W tym wieku godniejszej śmierci nie mógłby sobie wymarzyć...
- W istocie! - warknął średniego wieku wojownik z wytatuowanym lewym policzkiem i blond włosami, sięgającymi pasa. Haakar wstał z wyciągniętym kuflem. - Chwała Thorleivowi, niech Odyn i Freja przyjmą go w poczet Einherjarów! Teraz jest w Valhalli i usługują mu Valkirie, podając stukroć lepszy miód niż te sarlskie szczyny, wręczane przez kogoś równie zgrabnego jak jego młot!
Podczas gdy wszyscy dołączyli do toastu i zaśmiali się z żartu, Turo z krzykiem rozbił róg na głowie Haakara, oblewając trunkiem jego włosy i kamizelę z futra, na co Graeling odpłacił mu zamaszystym podbródkowym. Gdy zaskoczeni toastowicze rozdzielili obu wojów, ci wybuchnęli jeszcze głośniejszym rechotem niż reszta przed chwilą.
- Mieliśmy być w komplecie... - sapnął cicho, milczący dotąd Vidarr i pokręcił głową, wstrząsając warkoczami, w które wleciono wiele talizmanów. - Zły omen, zły omen.
- A ten jeszcze narzeka! - klepnął go w plecy Eigil, siedzący obok berserker o potężnych jak pnie drzew ramionach, opiętych kolczastymi karwaszami. - Na brodę Heimdala, tylko ty i ten szaleniec Aslaf przeżyliście cholerną zimę w Ejsgardzie... I na dodatek znaleźliście Vainoö, cholerną legendę, rychło w czas sprowadzając go by pokazał cholernym elfom co znaczy cholerna Norska zima! Jesteś cholernym bohaterem, każda dziewka mięknie w twoim towarzystwie... W ogóle opowiedziałbyś tą cholerną historię jeszcze raz, zamiast pieprzyć o omenach!
Jakiś czas jedli wykwintne danie, rzucając tylko krótkie docinki i wymieniając najważniejsze informacje o zwlekającym z rozpoczęciem wyboru króla Alltingu. Przez ten czas dołączył do nich wyraźnie poweselały Thorrvald, zakładając futrzany płaszcz z obszerną delią na nagą pierś. Młody jarl był nieco doroślej wyglądającym odbiciem Leifa, z rudoblond włosami, zebranymi po części w sterczący kucyk. Pod wiszącym na szyi Młotem Thora, pyszniły się niedawno zasklepione blizny i świeże tatuaże. Starszy Torstensson pociągnął obficie z kufla i ignorując półszeptane docinki oraz chichoty dosiadł się do ognia i powitał radośnie towarzyszy. Gdy jedzenie zniknęło z półmisków i kociołka, a rogi ukazały dno, udało się wymienić wszystkie "kto" "co" i "jak" oraz "za którym ciosem topora", Norsmeni wstali, by wrócić do obozowego życia w głośnej atmosferze Alltingu. Bjarn i jego ludzie nie zdołali nawet się rozpakować, gdy zaczepiło ich dwóch wojowników. Dwóch barczystych olbrzymów w ciężkich pancerzach z ciemnej stali i hełmach skrywających twarze za maskami z żelaza ze sterczącymi kitami z końskiego włosia, zbliżyło się do grupki wojów i gestem wezwali do siebie Bjarna. Ich nieskalane błotem fioletowe peleryny oraz pełne wyższości spojrzenie bladych oczu wyróżniały ich spośród radośnie chaotycznego klimatu reszty obozu.
- Bjarn Ingvarsson, Wydarty Morzu, zabójca smoka ? - bardziej stwiedził niż zapytał, znudzonym głosem wielki huskarl, ten z przyciemnianą węglem brodą.
- Jego wysokość Styrkaar Sortsvinaer, rigsjarl Graelingów wzywa cię do poniesienia jego oręża na czas obrad przy stole Cormaca. - dodał jego kompan o jasnych jak len włosach. - Konungrting zacznie zaraz obrady.
- Już idę, przygotuję się tylko... - rzekł Bjarn, rzucając się pod namiot i przerzucając bagaże w poszukiwaniu pięknie wykonanej kolczugi krasnoludzkiej roboty. Wokół, jak w reszcie obozowiska zapanowało natychmiastowe poruszenie. Dolina rozbrzmiała echem dziesiątek rogów o różnych brzmieniach i okrzykami obozujących. Po chwili w wejściu do sąsiedniego namiotu, ukazał się Turo, taszcząc stos baryłek i jadła.
- Szybko, na Odyna! Mam przekąski, musimy zająć dobre miejsca, zanim zrobi się tłok! Jak szczęście nam dopisze to Aeslingom puszczą nerwy i zamiast paplaniny skończy się to sytą, krwawą jatką!
Na samym spiczastym końcu doliny, właściwie już na jednym z granitowych pagórków stał na kamieniech wielki, kamienny stół wychłostany wiatrem i śniegiem na błysk, a pokryty był freskami i runami tak starymi, że prawdopodobnie nikt już nie pamiętał co znaczyły. Według legend, wypędzeni z południa przez Sigmara Norsowie rozbili właśnie tutaj pierwszy obóz, a sam stół był podobno fragmentem zmacznie większego mebla uniesionego przez króla Cormaca Krwawego Topora z płonącego dworu swego zabitego ojca. W ogniu pobliskiej góry Wanów, wieszcz Kar Odacen ukuł młodemu królowi legendarny topór - Kaosfaenir, zawierający złość i siłę demona Khorna. Tak mówiły legendy, nic dziwnego więc że Norsowie organizowali zjazd ogólnokrajowy w tak odległym i niewygodnym miejscu.
Bjarn stał za jednym z wysokich tronów z drewna, na których zasiadało siedmiu Rigsjarlów, same głośne jak kraj długi i szeroki legendy, przywódcy Wielkich Plemion - jedyni którzy zdolni byli utrzymać władzę w niegościnnych warunkach Norski. Na niższych krzesłach siedziało dodatkowo kilku innych ważnych dostojników, zaś cały stół otaczał pierścień najbliższych świt wodzów. Niżej, u stóp pagórka stali w karnych szeregach huskarlowie pod sztandarami swych plemion, a jeszcze niżej rozciągało się niespokojnie szemrające morze warkoczy, bród, tatuaży i groźnych min. Kiedy spalono już ofiary dla bogów i skończono jako taki ceremoniał, Rigsjarlowie zasiedli, oddając swą broń wyznaczonym wojownikom. Wydarty Morzu czuł na sobie wzrok setek oczu i odbierając lśniący jak srebro, zakrzywiony runiczy miecz swego króla, nawet jako wielki bohater wiercił się niespokojnie.
Rigsjarl Graelingów, Styrkaar z klanu Sortsvinaer, zwany ojcobojcą i ostatnim z Czwórki Archaona, za czasów Burzy wódz wielkiej hordy wyznawców Slaanesha. Bardzo wysoko upięta kita włosów wznosiła się nad pociągłą bladą twarzą z blizną biegnącą przez oko i wystrzyżoną, spiczastą brodą ciemnej barwy. Pancerz Chaosu, częściowo okryty wspaniałą peleryną z purpury i złota, nosił wiele runiczych złoceń i symboli Mrocznego Księcia. Styrkaar przeszył Bjarna spojrzeniem bystrych oczu i zanim usiadł, uniósł porozumiewawczo poprzetykaną kolczykami brew. Inni królowie także oddali czempionom swą broń i wbili wzrok w siedzących naprzeciw. Harald Haraldsson, zwany Złotą Opończą skrzyżował ręce w runiczych bransoletach na piersi i posłał Styrkaarowi otwarcie pogardliwe spojrzenie ciemnoniebieskich oczu, wyrażając odwieczna nienawiść między Graelingami, a Bjornlingami. Dalej siedział nowo wybrany przywódca Skaelingów, jakiś starzec o śnieżnobiałej brodzie i ewidentnie przysypiał już na początku rady, co najogólniej nie rokowało dobrze odwiecznej hegemonii tego plemienia w Norsce. Obok jako jedyny patrzył się pogodnie i bestrosko w niebo król Sarlsów, przesławny Juti Kalevala. Jego legendarny młot rozmiaru równie zadziwiającego jak ilość run i poblask samego metalu, dzierżyło aż dwóch wojowników w ćwiekowanych napierśnikach. Opływające jak płomienie głowę Kalevali rude loki przytrzymywała złota obręcz z wyrytym wężem Midgardu, a odziany w futrzany płaszcz bez rękawów wódz pogwizdywał z cicha. Wtedy nerwową ciszę przerwał pierwszy głos.
- Ja! Jestem niepokonany w boju, gołymi rękoma zabijałem Kurgan oraz ich demony, a słabi południowcy moczą się w swoich zbrojach na sam dźwięk okrzyków moich wojowników! Ja Skullfør Krwaworęki, jako Wysoki Król poprowadzę Wilcze Okręty na żyzne południe, przeklęty zachód i... i samą wyspę elfów by wywrzeć zemstę! Niech elfie miasta spłyną krwią na wergild dla Boga Krwi! A łupy razem z dobrami Aeslingów pomogą powstać zachodnim plemionom!
Jak zwykle gwałtownym Aesom pierwszym pusciły nerwy. Stojący Skullfør przedstawiał sobą iście przerażający widok. Pokryty rytualnymi nacięciami olbrzym o potarganych włosach i brodzie, zakuty w czarny jak noc pancerz z rogami nieco przypominający kości. Podobno już mając dwanaście wiosen król Aeslingów udusił zmutowanego wodza zwierzoludzi i gdy jego odkryty szkielet okazał się być twardszy niż stal, młodemu Krwaworękiemu wykuto zeń pancerz na dorosłe lata. Patrząc na ryczącego do swych ludzi brutala, Bjarn skłonny był w to uwierzyć. Potem jak zwykle Rigsjarlowie spojrzeli po sobie, w miarę jak coraz więcej głosów dołączało do wrzeszczących imię Skullføra Aeslingów, robili to o wiele żywiej. W końcu Juti Kalevala huknął pięścią w stół, kosmykiem loków wytarł pokryte piwem usta i westchnąwszy wstał by przemówić.
- Zawrzeć mordy! Ciebie też to dotyczy Skullfør! - rudy wódz oparł wytatuowane ramiona na kamiennym stole. Zwalisty Aesling warknął, lecz nie usiadł. - Jak zamierzesz pomóc powstać naszej flocie ? Bo to moi snycerze wodują najwięcej wilczych i smoczych łodzi, a kiedy ty będziesz wypływał butnie na Alfheim tymi swoimi łupinkami to moje statki pokażą ci wała, o tak! Możecie sobie być chojrakami na lądzie, ale na żegludze się gówno znacie!
- Do tego... - zaczął, powstając z szumem peleryny Styrkaar. - Może twoje głodne krwi i łask Khorna hordy chcą bezrozumnej wojny, ale moi ludzie wciąż podnoszą się po najeździe. Wysoki Król powinien zapewnić do tego środki, wspomagając niezależne partie łupieżcze, a nie rujnować nas zrywem bez perspektyw!
Połączona popularność obu królów dała o sobie znać i Aesling znów został z poparciem wyłącznie swoich wojowników. Jednak wciąż było to dość spore poparcie.
- Chwileczkę, wolnego Graelingu! I kto tu mówi o bezsensownym zrywie na rzecz Czwórki?! Czy to nie czasem ten twój Archaon zabił mego krewnego, Wysokiego Króla Snorriego i wespół z tobą pociągnął za sobą wojów, z których połowa nie wróciła do domów ?! - Harald Złota Opończa wstał i wymierzył oskarżycielsko palec, chwytając drugą ręką za złocony pas. - Dość rządów maniaków powiadam, ty który własnego ojca zarżnąłeś dla tfu, Slaanesha! Czas otworzyć kontakty handlowe i spojrzeć w przyszłość, kto jest ze mną ?
Borsa Einarsson, gruby jegomość świecący spod warstwy futer pokaźną ilością złota i drogich kamieni, który jako jedyny Norsmen jakiego Ingvarsson widział trząsł się z zimna, głośno zadeklarował poparcie kolonii Skeggi dla Haralda. To samo uczyniło zaraz po nim około pół tuzina żylastych mężczyzn w futrach fok z piórami oraz koralikami wplecionymi we włosy, przedstawiciele z wysp Kuldevind i Ildelver. Siwy patriarcha Skaelingów, który właśnie obudził się z jękiem także poparł kandydaturę Złotej Opończy i Bjornling z wrednym uśmiechem podparł się pod boki, słuchając głośnego niczym wodospad ryku swych zwolenników.
- Bjornlingscy tchórze! Bliżej wam do kupczenia jak ci słabeusze z południa niż porządnej wojaczki, jak bogowie przykazali! Norsmeni! Chcecie kolejnego króla wózków handlowych? Zamienić topory na worki skór i przypraw?! Na Bogów, Król Skullfør! Głośniej, głośniej!
Coraz więcej ludzi dołączało do któregoś z dwóch rosnących stronnictw. Odziany we wspaniały płaszcz z futer czarnych niedźwiedzi, szpakowaty Rigsjarl Vrukhun Bestiobójca o brodzie, spiętej przewierconymi kłami wilków w długi warkocz, dość niechętnie, lecz głośno przyznał poparcie Aeslingom. Vargowie zawyli jak tresowane przes siebie zwierzęta, dołączając do berserkerów Skullføra. Wśród narastającego rumoru Bjarn zobaczył jak trzej ostatni królowie wymieniają się spojrzeniami i wreszcie po niesłyszalnej wymianie zdać wstają razem, podnosząc zaciśnięte pięści. Styrkaar oraz Juti Kalevala zakrzyknęli razem:
- Ulfbjorn! Ulfbjorn! Niech żyje potomek Beowulfa! - Ulfbjorn Beornsson, przypominający z postury niedźwiedzia o żółtej sierści Rigsjarl Baersonlingów, faktycznie był prawnukiem legendarnego bohatera o którym sagi, nie ważne gdzie wygłoszone zawsze znajdywały słuchaczy. Sam zaś pokryty plątaniną warkoczyków i amuletów watażka był dobrze znany jako człek, który posiadając dość częstą u jego plemienia zdolność zamiany w niedźwiedzia niejednokrotnie sam jeden ubijał bandy trolli i szczurze bestie, nawiedzające jego ziemie. Wśród pokrzykiwań trzech stronnictw wybuchły drobne awantury, potem przy samym stole Cormaca padły dotkliwe potwarze i wściekłe wyzwiska. Bjarn widział jak przywódcy są o krok od rzucenia się sobie do gardeł. Dużyny huskarlów zbliżyły się parę kroków, tłum zawrzał gdy z jego odległego końca doszły jakieś większe rozruchy i głośniejsze krzyki, nikt jednak na to nie zważał, wobec Rigsjarlów wręcz sięgajacych po ostre argumenty. Dosłownie.
- Bjarn, podaj mi Piewcę Snu... - szepnął Styrkaar, wyciągając rękę po srebrzysty miecz. Wokół świty królów zaczęły szarpać się i przepychać, niesione przez nich chorągwie zadrgały, jeden z wyspiarzy został zrzucony z siedzenia, a gruby posłaniec ze Skeggi wpełzł pod stół. Harald Haraldsson celował dwuręcznym mieczem o ząbkowanym ostrzu w kierunku wymachującego toporem Skullføra Krwaworękiego. Vrukhun z Vargów cofnął się parę kroków i zaczął krzyczeć coś do swych huskarli, zaś Ulfbjorn i Juti stanęli obok siebie, gotowi na najgorsze. Jeśli choć połowa sag o Jutim i jego młocie była prawdziwa, to za maską lekkoducha krył się siłacz, kruszący czaszki trolli i Yeti pojedynczymi ciosami młota. Wódz Baersonlingów wydawał się zaciskać pięści nie w gniewie, lecz by utemperować coś napinając mu żyły grube jak postronki. Czyżby wreszcie dane byłoby Bjarnowi zobaczyć niedźwiedziego Ulfwerenara w akcji...
Nagle wcześniejszy tumult od strony doliny wrócił ze zwielokrotnioną mocą i Bjarn spojrzał w tamtą stronę, po czym zamarł. Cały obóż przedzieliła sunąca dumnie pod tarczami i czerwonymi sztandarami kolumna hardych wojów w rogatych hełmach, z runiczymi toporami uderzającymi o okrągłe tarcze. Idący na przedzie rośli huskarlowie odziani byli w pancerze z najprawdziwszych smoczych łusek i nieśli ciemnoczerwony sztandar z lecącym krukiem, który zdawałby się zaraz oderwać od falującej na wietrze tkaniny. Wydarty Morzu wiedział kto to, jeszcze zanim rozległy się głośne jak erupcja wulkanu radosne wiwaty ludzi.
Harald i Styrkaar zamarli z mieczami przystawionymi do swych gardeł.
- O w dupę Freji... - sapnął Bjornling.
- Niemożliwe... przecież zginął... - szepnął Styrkaar, wyprężając się jak struna. Wszyscy do niedawna gotowi się pozabijać schowali w pośpiechu broń i stanęli z mieszaniną wstydu i zaskoczenia, wymalowaną na brodatych twarzach. Niektórzy bliżej padli na kolana, przed zbliżającym się czołem pochodu. A właściwie przed znaną w sagach nawet poza granicami Starego Świata, we mgłach wyspy Alfheim, na ponurych klifach lodowego Svartalfheim i dżunglach Wyrmgardu, budzącą strach samą swą obecnością postawną osobą.
(Portret i nastrojowa muzyka: http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... f2OVc#t=18)
Płonący błękitnymi runami topór z gwiezdnego metalu, jedyny w swoim rodzaju oręż opadł, z trzaskiem rozbijając na szczapy jeden z tronów. Wzdłuż wspaniałej, płytowej zbroi i powiewających na północnym wietrze krwiście rudych włosach oraz brodzie, aż po ponurą i majestatyczną twarz, zwieńczoną koroną z obowiązkowymi runami.
Była to twarz za którą odważni podążali choćby do piekła, a tchórze ginęli rażeni piorunami. Była to twarz pojawiająca się w koszmarach południowców, twarz wybawcy całej Norski przed kilku laty... twarz króla.
Erik Thorsson Czerwony Topór oparł się na trzonku swej broni i zganił całe towarzystwo zimnym spojrzeniem.
- Panie... podobno odszedłeś do Sal Przodków... - rzekł cicho kajający się nagle w pokłonach Harald Złota Opończa.
- Ktoś... - lodowatym tonem wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, a Wysoki Król potoczył wzrokiem po Rigsjarlach. - ...chciałby się ubiegać o tę koronę ?
Nawet cicho warczący jak spętany ogar Skullfor, schylił głowę. Reszta uciekała wzrokiem na boki.
- Dobrze... - Wysoki Król położył topór na kamiennym stole i usiadł. - Wobec tego, zajmiemy się teraz bardziej naglącymi sprawami, bando tchórzliwych, zapijaczonych padlinożerców. Wpierw zajmiemy się flotą, każdy dostanie pomoc w zwodowaniu przydzielonej mu liczby Wilczych Okrętów, a ja dodatkowo zamawiam u ciebie Juti dwanaście Smoczych Łodzi. Dalej... Sezon łupieski otworzymy dopiero pod koniec wiosny. Wiem, że pewnie część z was już rwie się do zabijania, ale co będziecie rabować? Puste pola? Brukiew, słonecznik ?!! Najpierw południowcy sami muszą coś wyprodukować zanim ich ograbimy, do tego czasu wznowiłem kontakty handlowe z Kislevem i Marienburgiem by móc kupić żywność za skarby które właśnie przywiozłem. Kolejna sprawa....
Bjarn odłączył się od orszaku Rigsjarla Styrkaara i zjadłwszy w pośpiechu obiad poszedł z kilkoma towarzyszami na spacer w kierunku rzeki.
- Widziałeś jak ci wszyscy 'bohaterowie' trzęśli zadami ? Z naszych miejsc wyglądało to dość zabawnie... - rzucił pogodnie Hrothgar.
- Ta, jednak nie będzie zmiany króla i dobrze! Szkoda tylko że realna władza nad plemionami zostaje w łapach Rigsjarlów. - dodał Haakar.
- Ciszej baranie! Bo gadasz jak ci idioci z południa - "A ten nami rządzi...a jak tamten weźmie te ziemie..." Prawdziwy wolny Nors sam sobie jest statkiem, sterem i wiatrem... - skarcił go Olaf.
- Ale nie zaprzeczycie, że stary Erik rozegrał to z lisim sprytem. Dał im chwilę się rozbestwić, po czym pojawił się kiedy miał ich wszystkich zgromadzonych oraz dość liczną publikę, by następnie skarcić towarzystwo i wykorzystać sytuację do narzucenia swojej woli. Znów musi sam ogarniać ten burdel... A co ty na to Bjarn, bo relacje masz z pierwszej ręki ? - ciągnął rozemocjowany Leif.
- Ja ? Niezbyt... - Wydarty Morzu nie dokończył myśli. Alejkę zatarasowało kilkunastu huskarli, na pierwszy rzut oka doświadczonych zabijaków mogących znieść dużo, a zabić jeszcze więcej. Kruk na tarczach i smocze łuski wzmacniające napierśniki, jednoznacznie wskazywały na gwardię Wysokiego Króla. Siwobrody woj w pelerynie i rogatym hełmie wystąpił naprzód.
- Bjarn, syn Ingvara Lodowego Oka zwanego też Dalekopodróżującym ? - zapytał przywódca huskarli.
- Tak ja. Zgaduję że jestem wzywany?
Wydarty Morzu został poprowadzony przez obóz do wielkiego, czerwonego namiotu, obstawionego przez huskarli i kilkunastu znanych bohaterów. Gdy mijali wartę, obok nich przeszło dwóch słynnych dzięki utworom skaldów wojowników. Półnagi blondyn o potężnym torsie z wielkim toporem, opartym na silnym ramieniu skinął Bjarnowi głową i chrząknął coś niezrozumiałego, a dorodny kruk z niepokojąco błyszczącymi oczyma zakrakał z trzonka broni. Jego towarzysz, wyszczerzony wojownik o twarzy niknącej pod siatką blizn, odziany był w karacenową tunikę i wilczy płaszcz a włochatą rękę opierał na długim na trzy łokcie mieczu z klingą jaśniejącą od magi w niej zawartej. Runy wzdłuż ostrza układały się w napis: "Wah dein vokul ahst vaal!"
- Co... Och, Bjarn Smokobójca! Dałeś elfom popalić, chłopie, sam chyba lepiej bym gada nie zarąbał! - huknął Keorl Grzmotoręki, opiewany sarlski zabójca potworów. Blondyn z krukiem znów zawarczał i prawdopodobnie zaśmiał. - A racja, Ravenswyrd mówi że myślał że będziesz większy. Ciebie też wezwał Czerwony Topór ?
- T-Tak. To dla mnie zaszczyt, wyrosłem na opowieściach o was! Ravenswyrd faktycznie mówi tylko w języku kruków, a ty rozumiesz go bo wykąpałeś się w smoczej krwi! Niesamowite, moi towarzysze chcieliby was poznać... Do zobaczenia!
Bjarn został wprowadzony do namiotu, gdzie siedzący na pozłacanym tronie z drewna Wysoki Król Erik dyktował właśnie coś starcowi ryjącemu runiczy napis na tabliczce i opróżniał wielki róg pełen piwa. Na widok Ingvarssona, Czerwony Topór odprawił skrybę i powitał go skinieniem rudej głowy.
- Ach Bjarn Ingvarsson, dużo o tobie słyszałem. Twój ojciec przybył z tobą, stary awanturnik ?
- Nie, królu. Został nadzorować odbudowę Eissvanrfiordu.
- Hmm, odważnie pływał. I daleko, stąd go znam... Powiedz mi, Bjarnie synu jarla Ingvara, czy to prawda, co o tobie mówią, że ubileś smoka? Niby tylu ludzi o tym wie, ale ja nie lubię zawierzać skaldom. O mnie samym tyle nakłamali, że ludzie dziwują się iż nie wyrywam drzew gołymi rękoma, a mój gniew nie przyzywa z niebios piorunów Thora... zbyt często.
- Klnę się, tym oto toporem, który zostawił mi pradziad! Lecz nie dałbym rady gdyby nie pewien odważny jarl... - Bjarn siłą woli wstrzymał potok dramatycznych wspomnień.
- Tak, widzę... I kolejne pytanie: naprawdę brałeś udział w zawodach stworów spod ziemi, gdzie zginąłeś, byłeś w Valhalli po czym ożyłeś i przebyłeś Pustkowia oraz Zamarznięte Morze ? - teraz ton władcy był zdecydowanie bardziej powątpiewający.
- Mogę tylko przysiąc na przodków i własny honor, bo blizna do blizny podobna... - kolejny napływ rozpamiętywania. Kolejny stracony druh, jak na ironię syn tamtego.
- Dobrze, szkoda że więcej nie mam tak wspaniałych wojowników. Słuchaj uważnie... Otóż znów wróciłem rychło w porę by uratować tę kupę lodu i skłóconych tępaków. Znów z ładowniami pełnymi złota. Ponieważ tak wyszło, że tuż przed atakiem smoków wyruszyłem na ot wyprawę łupieżczą, wakacje rzekłbym. Ale później zbytnio zapędziliśmy się w grabieży. Słyszałeś o Spiżowej Cytadeli ?
- Ta twierdza Chaosu rzekomo ukryta w Górach Środkowych w Imperium południowców ?
- Dokładnie. I otóż zamieszkująca ją... organizacja, pomogła nam umknąć obławie wilczych rycerzy i wraz z łupem dostać się bezpiecznie na drakkar. Za to zobowiązałem się kiedyś ich wspomóc. I parę dni temu nowy pan fortecy, niejaki Alpharius wysłał kruka z wiadomością, że oranizuje podobne zawody co te, w których już brałeś udział. Twierdzi, że wydarzenie będzie głośne na całe Imperium a wojownicy Czwórki już nie strzegą twierdzy... Prosi więc o drużynę wojowników, która pomoże mu w obronie tej... Areny Śmierci.
- Mam więc obstawiać turniej i przez jakiś czas kontrolować nieznane mi siły przy pilnowaniu twierdzy ? - zapytał Bjarn, coraz silniej wspominając czas w ruchomym mieście Skavenów.
- Owszem, dostaniesz drakkar, potrzebne zaopatrzenie, mapy i plan Twierdzy oraz hird doborowych wojów. Będziesz wypełniał to zadanie, lecz jako twój król proszę cię o coś więcej. Przez czas jaki spędziłem w Spiżowej Cytadeli dowiedziałem się co nieco o licznych artefaktach i innych cennych przedmiotach jakie tam trzymają. Mój vitki, Asgeir przybliży ci o co dokładnie chodzi i pomoże zdobyć ważniejsze relikty... Poza tym, wobec wielkich wydarzeń jakie mają nastąpić na niebie i ziemi, ta cała Arena i stojący za nią plan śmierdzi mi jak śnięty dorsz. Sam nie dowiedziałem się zbyt wiele, ale mam bardzo złe przeczucia. Dowiedz się czego możesz i miej oczy otwarte, tu może chodzić o dobro całej Norski! Nie muszę ci chyba mówić, że o tych dodatkowych zadaniach wieść się poza ciebie i Asgeira roznieść nie może, nawet niestety do twoich ludzi. Tymczasem bywaj, mam ważne sprawy na głowie i chyba ciążą bardziej niż ta bezwartościowa korona... Jutro rano spotkamy się z Asgeirem na pokładzie mego drakkaru, pewnie znasz go z sag... Ha! dobry, stary "Ormurin Langi"... Bjarnie, jeszcze jedno.
- Tak ? - rzekł przy wyjściu Wydarty Morzu.
- Wierzę ci z tym smokiem. I areną. Dzięki tej wzmiance o padłych towarzyszach. Życie bohatera nauczyło mnie, że osiągamy tak wiele tylko dzięki pomocy jeszcze bardziej bohaterskich osób. Oni mogą się nawet poświęcić, a my żyjemy dalej by pamiętać ich chwałę... Idź już, pewnie obaj dostaniemy zaraz ataku sentymentów.
Ingvarsson wyszedł z namiotu i skinąwszy huskarlom skierował się nad rzekę w poszukiwaniu przyjaciół, by przekazać im wieści o nowej wyprawie i zdać relację ze spotkania z królem Erikiem. Który na dodatek miał rację... cholera...
Był środek zimy. Jarl Ingvar wysłał Bjarna razem z grupą wojowników by dać do zrozumienia oddającemu podatki Bjornlingom Jergowi wioski Aske, że zdrada Dalekopodróżującego kończy się spaleniem na Popioły szybciej niż powie "kolaboracja". Po pierwszym starciu zdrajcy i Bjornlingowie ustąpili i wojowie Bjarna ścigali ich aż do Aske. Na miejscu zamiast oporu znaleźli tylko popioły i trupy. Wtedy właśnie inwazja elfów spadła na zaskoczoną Norskę, jak wilk na śpiące po posiłku jagnię. Zapłonęło wybrzeże i za falą pożarów szybko postępowała śmierć z łukami i włóczniami. Będąc w takiej sytuacji, odłożyli na bok spory i razem z niedoszłymi przeciwnikami, którzy utracili dom zaczęli polować na pobliskie elfie patrole i oddziały. Partyzancka skuteczność wypadów Bjarna doprowadziła do momentu, w którym elfy były już albo zbyt liczne, albo uciekały przed ich toporami. Wokół chaos i zamieszanie wstrząsały całą krainą, pożoga odgrodziła ich zarówno od Eissvanrfiordu, jak i innych większych miast, z których większość i tak już raczej podzieliła los Aske. Podobno spłonęło już Olricstaad i wieść głosiła że Wysoki Król nie żyje. Kto żyw uciekał z dobytkiem w góry, lecz Bjarn nie mógł tego uczynić. Obwiniał się o to, że wyciągnął wojowników Aske z ich domów, pozbawiając miasto obrony a mężów szansy na uratowanie ich rodzin. Toteż Ingvarsson szybko spiął drużynę i razem z Jergiem Aske postanowili wytropić gada. Łowcy długo prowadzili ich śladem spalonych osad i pogorzelisk, mimo że inne smoki przecinały tę trasę, Wydarty Morzu poprzysiągł dopaść tego gada. Po drodze jak mogli pomagali ocalałym w ucieczce a także werbowali tych, którzy szukali już jeno zemsty lub nie mieli rodzin by chcieć je ocalić. Tropiąc tak bestię przez większośc wojny Bjarn skojarzył trasy kilku różnych smoków - jaszczury wypalały Norskę w określonym i przerażająco dokładnym schemacie. Już dakeko na północy, zaledwie kilka dni przed bitwą na Równinie Fimbul, gdzie pokonano elfy, oddział Bjarna przewidział kolejny cel tropionego przez nich smoka, a Ingvarsson czuł jak serce podchodzi mu do gardła... Sanie i forsowny marsz, na końcu zamieniony w paniczny bieg pozwoliły kompani dotrzeć do Foczej Przystani na kilka chwil przed atakiem potwora. Potem już tylko obrazy..... Prowadzona przez Aeskich wojów rzeka uciekinierów... Strzelająca pod niebo łuna pożaru w mieście... Śmiejący się lodowato elf w złotym pancerzu na grzbiecie łuskowatej maszkary, wzlatujący na wypełnione popiołem i dymem niebo... Bieg przez topiący się śnieg, krzyki palonych żywcem myśliwych i ognień rozbijający się na tarczy z łusek krakena... Okropne gorąco i pełna nienawiści, zemsty oraz dramatyzmu walka o przetrwanie pośród walących się i płonących świerków... Ból i upadek, chłód śmierci... I wtedy, niczym demon zemsty z dawnych czasów, wielki wojownik z czarnym toporem, w zbroi barwionej na czerwono poświatą ognia... Thorgar Złamane Wiosło, wypalony w pamięci jak najgorętszym żelazem, z płonącą brodą i włosami skaczący na rannego smoka z donośnym okrzykiem, prosto w wypełnioną kłami i ogniem paszczę.......
Bjarn zaklął i zacisnął pięść, idąć przez obóz. Gdyby Norsmeni mogli płakać, uroniłby łzę. Ale nie mógł, miał zadanie. Zadanie które wykona.
Dla ciebie przyjacielu... i ku pamięci twego syna, gdziekolwiek jest....