ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Po przygodzie na leśnym wzgórzu, Drugni wziął odrąbany łeb zmutowanego niedźwiedzia i zaniósł go do miasta. Jego mieszkańcy byli bardzo wdzięczni za pozbycie się zagrożenia terroryzującego okolicę i zaproponowali Zabójcy wikt i opierunek w miejscowej karczmie. Spragniony piwa i rozrywki krasnolud nie omieszkał skorzystać z tej skromnej nagrody. Podczas biesiady ktoś zadał nieuniknione pytanie o los trójki uzbrojonych przybyszów. Wszakże wszyscy widzieli, jak szlachcic i jego obstawa spod ciemnej gwiazdy poszli do lasu za krasnoludem kilka minut po ich wspólnej rozmowie nad martwym mieszczaninem.
Drugni ze spokojem oznajmił, że najprawdopodobniej poszli inną ścieżką i wytropili bestię znacznie szybciej od niego. Niestety, straszliwy potwór był dla nich zbyt dużym wyzwaniem i wszyscy trzej zginęli w walce. Kiedy zjawił się w leżu mutanta, już nie żyli. Mieszkańcy nie mieli najmniejszych powodów, by mu nie uwierzyć i wszyscy wypili kolejkę za ich bohaterską ofiarę. Burmistrz zaś radował się z oszczędzonych pieniędzy.
Kiedy Zabójca ucztował w najlepsze, kilku najodważniejszych i najbardziej znudzonych wieśniaków skrzyknęło się wieczorem pod miejską palisadą i postanowiło pójść obejrzeć truchło potwora i, jeśli szczęście dopisze, znaleźć kilka złotych monet w kieszeniach poległych ciężkozbrojnych. Wszak wyglądali na raczej zamożnych, a i krasnolud nie przypominał takiego, coby rabował trupy. Istniała więc szansa na łatwe wzbogacenie się.
Gdy już odnaleźli leśne uroczysko, wszystko leżało tam tak, jak zostawił to Drugni. Krwawa łaźnia nie zrobiła większego wrażenia na zahartowanych trudami wiejskiego życia chłopach, którzy czym prędzej przystąpili do przeszukiwania zwłok. Ku ich najszczerszemu rozczarowaniu, polegli nie mieli przy sobie ani złamanego grosza. Co więcej, wszelki pancerz i broń nie nadawały się już do niczego. Jednakże, przy bliższych oględzinach ciał, chłopi zauważyli coś dziwnego.
Niedawno zmarli nie wyglądali na takich, co zginęli od kłów i szponów. Ich rany wskazywały raczej na coś ciężkiego i cholernie ostrego, a ciosy zadano ze straszliwą siłą.
I chociaż chłopy były nie w ciemię bite, nikt nie odważył się skojarzyć faktów. Gdy żyło się na najniższym szczeblu drabiny społecznej, wysnuwanie daleko idących wniosków i zadawanie niewygodnych pytań nie było najlepszym pomysłem na długie i bezpieczne życie. Tak więc, nie zadawszy sobie nawet trudu pogrzebania zmarłych, wieśniaki udały się z powrotem do Blutfurt wypić zdrowie bohaterskiego krasnoluda.
***
Drugni opuścił Blutfurt późnym popołudniem dnia następnego. Jego pierwszą ważną decyzją był wybór drogi do Middenheim. Mijając Nachtdorf, mógł albo iść traktem na północ w głąb Ostetermarku, albo skręcić na zachód i przeprawiwszy się przez wzgórza i wrzosowiska, wyjść w okolicach Waldenhofu, na terytorium przeklętej Sylwanii. Po krótkim namyśle, Zabójca zdecydował się na ta pierwszą opcję. Wprawdzie perspektywa podróży przez krainę wampirów nie mierziła go nic a nic, a nawet chętnie skopałby kilka szkieletowych zadów, ale w tym przypadku czas był głównym czynnikiem. Wampirzy Książęta po prostu nie dbali zbytnio o jakość dróg przechodzących przez ich ziemie i szłoby się tamtędy dużo dłużej. Dlatego Drugni skierował swe kroki na północ.
Po kilku dniach forsownego marszu przerywanego jedynie okazjonalnymi libacjami w karczmach, krasnolud dotarł do stolicy prowincji, wielkiego Bechafen. Korzystając z faktu, iż miasto położone było nad rzeką, z ociąganiem podjął strategiczną decyzję: wsiadł na tą drewnianą, rozbujaną, klaustrofobiczną trumnę, którą ludzie zwykli zwać "statkiem" i popłynął na zachód. Po dwóch dniach błędnego koła w postaci jedzenia solonych ryb i natychmiastowego wyrzygiwania ich za burtę, Drugni miał dosyć i czym prędzej wysiadł na najbliższej przystani, którą okazało się być niewielkie Hochlandzkie miasteczko Strudel. Tam, wynagrodziwszy sobie wszelkie niewygody w miejscowej gospodzie, ruszył w dalszą drogę ubitym traktem, który w końcu zaprowadził go do Hergig. Stolica Hochlandu o tej porze słynęła z szerokiego wyboru pysznych owocowych win z przyprawami, Zabójca więc nieco zboczył z kursu i zawitał do miasta.
Dwa dni później okrutnie skacowany zaczął maszerować na zachód w cieniu Gór Środkowych. Mijał osady drwali, smolarzy, myśliwych oraz kłusowników, niekiedy też natykał się na wędrowne bandy zwierzoludzi. Tych ostatnich jednakże było raczej niewiele, bowiem słynny Drakwaldzki Patrol dokładał wszelkich starań, aby trzymać bestie z dala od najczęściej uczęszczanych traktów.
Po trzech dniach (albo nawet i czterech, Dawi stracił rachubę po przypadkowym natknięciu się na tajny schowek leśnych bimbrowników), nareszcie ujrzał potężne mury Miasta Białego Wilka.
Stojąc tak i patrząc na te strzeliste wieże i potężne baszty, krasnolud westchnął. Zabójcy z reguły unikali tak wielkich osiedli, gdzie ich wygląd i zachowanie przykuwało dużo uwagi. Poza tym, gdy Drugni zrobił wyjątek i faktycznie spędził tu trochę czasu dwa lata temu, nie wywarł specjalnie dobrego wrażenia na miejscowych. Delikatnie mówiąc.
W końcu stwierdziwszy, że przeznaczenie nie może czekać, krasnolud ruszył w kierunku południowej bramy, omijając kupieckie wozy i tłumy podróżnych.
Drugni ze spokojem oznajmił, że najprawdopodobniej poszli inną ścieżką i wytropili bestię znacznie szybciej od niego. Niestety, straszliwy potwór był dla nich zbyt dużym wyzwaniem i wszyscy trzej zginęli w walce. Kiedy zjawił się w leżu mutanta, już nie żyli. Mieszkańcy nie mieli najmniejszych powodów, by mu nie uwierzyć i wszyscy wypili kolejkę za ich bohaterską ofiarę. Burmistrz zaś radował się z oszczędzonych pieniędzy.
Kiedy Zabójca ucztował w najlepsze, kilku najodważniejszych i najbardziej znudzonych wieśniaków skrzyknęło się wieczorem pod miejską palisadą i postanowiło pójść obejrzeć truchło potwora i, jeśli szczęście dopisze, znaleźć kilka złotych monet w kieszeniach poległych ciężkozbrojnych. Wszak wyglądali na raczej zamożnych, a i krasnolud nie przypominał takiego, coby rabował trupy. Istniała więc szansa na łatwe wzbogacenie się.
Gdy już odnaleźli leśne uroczysko, wszystko leżało tam tak, jak zostawił to Drugni. Krwawa łaźnia nie zrobiła większego wrażenia na zahartowanych trudami wiejskiego życia chłopach, którzy czym prędzej przystąpili do przeszukiwania zwłok. Ku ich najszczerszemu rozczarowaniu, polegli nie mieli przy sobie ani złamanego grosza. Co więcej, wszelki pancerz i broń nie nadawały się już do niczego. Jednakże, przy bliższych oględzinach ciał, chłopi zauważyli coś dziwnego.
Niedawno zmarli nie wyglądali na takich, co zginęli od kłów i szponów. Ich rany wskazywały raczej na coś ciężkiego i cholernie ostrego, a ciosy zadano ze straszliwą siłą.
I chociaż chłopy były nie w ciemię bite, nikt nie odważył się skojarzyć faktów. Gdy żyło się na najniższym szczeblu drabiny społecznej, wysnuwanie daleko idących wniosków i zadawanie niewygodnych pytań nie było najlepszym pomysłem na długie i bezpieczne życie. Tak więc, nie zadawszy sobie nawet trudu pogrzebania zmarłych, wieśniaki udały się z powrotem do Blutfurt wypić zdrowie bohaterskiego krasnoluda.
***
Drugni opuścił Blutfurt późnym popołudniem dnia następnego. Jego pierwszą ważną decyzją był wybór drogi do Middenheim. Mijając Nachtdorf, mógł albo iść traktem na północ w głąb Ostetermarku, albo skręcić na zachód i przeprawiwszy się przez wzgórza i wrzosowiska, wyjść w okolicach Waldenhofu, na terytorium przeklętej Sylwanii. Po krótkim namyśle, Zabójca zdecydował się na ta pierwszą opcję. Wprawdzie perspektywa podróży przez krainę wampirów nie mierziła go nic a nic, a nawet chętnie skopałby kilka szkieletowych zadów, ale w tym przypadku czas był głównym czynnikiem. Wampirzy Książęta po prostu nie dbali zbytnio o jakość dróg przechodzących przez ich ziemie i szłoby się tamtędy dużo dłużej. Dlatego Drugni skierował swe kroki na północ.
Po kilku dniach forsownego marszu przerywanego jedynie okazjonalnymi libacjami w karczmach, krasnolud dotarł do stolicy prowincji, wielkiego Bechafen. Korzystając z faktu, iż miasto położone było nad rzeką, z ociąganiem podjął strategiczną decyzję: wsiadł na tą drewnianą, rozbujaną, klaustrofobiczną trumnę, którą ludzie zwykli zwać "statkiem" i popłynął na zachód. Po dwóch dniach błędnego koła w postaci jedzenia solonych ryb i natychmiastowego wyrzygiwania ich za burtę, Drugni miał dosyć i czym prędzej wysiadł na najbliższej przystani, którą okazało się być niewielkie Hochlandzkie miasteczko Strudel. Tam, wynagrodziwszy sobie wszelkie niewygody w miejscowej gospodzie, ruszył w dalszą drogę ubitym traktem, który w końcu zaprowadził go do Hergig. Stolica Hochlandu o tej porze słynęła z szerokiego wyboru pysznych owocowych win z przyprawami, Zabójca więc nieco zboczył z kursu i zawitał do miasta.
Dwa dni później okrutnie skacowany zaczął maszerować na zachód w cieniu Gór Środkowych. Mijał osady drwali, smolarzy, myśliwych oraz kłusowników, niekiedy też natykał się na wędrowne bandy zwierzoludzi. Tych ostatnich jednakże było raczej niewiele, bowiem słynny Drakwaldzki Patrol dokładał wszelkich starań, aby trzymać bestie z dala od najczęściej uczęszczanych traktów.
Po trzech dniach (albo nawet i czterech, Dawi stracił rachubę po przypadkowym natknięciu się na tajny schowek leśnych bimbrowników), nareszcie ujrzał potężne mury Miasta Białego Wilka.
Stojąc tak i patrząc na te strzeliste wieże i potężne baszty, krasnolud westchnął. Zabójcy z reguły unikali tak wielkich osiedli, gdzie ich wygląd i zachowanie przykuwało dużo uwagi. Poza tym, gdy Drugni zrobił wyjątek i faktycznie spędził tu trochę czasu dwa lata temu, nie wywarł specjalnie dobrego wrażenia na miejscowych. Delikatnie mówiąc.
W końcu stwierdziwszy, że przeznaczenie nie może czekać, krasnolud ruszył w kierunku południowej bramy, omijając kupieckie wozy i tłumy podróżnych.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Imię:Vahanian
Rasa:Leśny Elf
Klasa:Mag z Athel Loren
Zbroja:Lekka Zbroja
Broń:Łuk Strażnika Polany
Chowaniec:Szara Wilczyca
Umiejętności:Strzelec Doskonały
Domena:Ognia
Zaklęcia:Słup ognia (opisany poniżej, siła zaklęcia zależy od skupienia)
Poświęcenie (leczy rany chowańca, kosztem własnego zdrowia, lub przeciwnika)
-Ciszej.- warknąłem, słysząc dźwięk łamanych gałęzi pod łapami Zamieci, szara wilczyca spojrzała na mnie wielkimi gałami, próbując wyrazić skruchę. Oboje poruszaliśmy się w miarę bezszelestnie. W miarę. Mimo to jeszcze nikt nie był w stanie ujrzeć nas wcześniej, niż tuż przed swoją śmiercią. Bądź co bądź, jak na mieszkańca Athel Loren przystało, strzelać z łuku potrafię przyzwoicie, a i Zamieć przed naszym wygnaniem była znana w całej Świętej Ziemi. Jednakże przeszłość to tylko przeszłość, ważna jest chwila obecna, która jak na razie nie wygląda zbyt dobrze. Znajdowaliśmy się na skraju lasu, jednak na tyle gęstego, że wciąż z łatwością mogliśmy być niewidoczni nawet dla bardziej wprawionego oka, ale jeden błąd mógł kosztować nas życie. Był zmierzch, dwa trolle przemieszczały się wolnym krokiem szukając jakiegoś pożywienia, o które w tych okolicach było zadziwiająco trudno. Widocznie ludzie wytępili wszystko, co nadawało się do spożycia. Jak to ludzie…
-To nasze cholerne szczęście, co?- zapytałem ją. Walnęła mnie łbem, a w jej oczach pojawiła się jakby iskra. To wielkie bydle wszystko rozumie, parsknąłem śmiechem a Zamieć zaczęła merdać ogonem. Niestety ta krótka chwila nieuwagi okazała się być bardzo kosztowna. Jeden z trolli zniknął. Zaś drugi patrzył na mnie tymi swoimi ślepiami, z których można było wyczytać tylko jedno, głód. Westchnąłem, spojrzałem znów na nią, potem na tego przerośniętego mutanta. Ten wyszczerzył pożółkłe zębiska w potwornym uśmiechu i wolnym krokiem zaczął zmierzać w naszym kierunku. Moja dłoń odruchowo ruszyła w stronę kołczanu ze strzałami. Nie teraz. Pomyślałem. Odwzajemniłem uśmiech i z szybkością porównywalna do błyskawicy wykonałem obrót o 180 stopni i biegiem ruszyłem w głąb lasu, słysząc za sobą jedynie dźwięk łamanych drzew i warczenie Zamieci, która nigdy nie lubiła tego typu zwrotów akcji, które ja nazywam „odwrotami taktycznymi”.
Biegliśmy dobre kilkanaście minut i już prawie byłem na miejscu, w którym chciałem się znaleźć. Mała polana, na której dzień wcześniej rozbiłem obóz. Idealna przestrzeń na pozbycie się tego cholerstwa. Zamieć chyba w końcu załapała, o co mi tak naprawdę chodziło, gdyż biegła teraz żwawo przede mną, a jej warczenie ustąpiło miejsca radosnemu poszczekiwaniu. Jak już wspomniałem, to cwana bestia, która nie raz i nie dwa ratowała moje życie. Troll chyba się zmęczył, gdyż nie był już tak zadowolony jak wcześniej, przez co i ja musiałem zwolnić kroku by nie stracił mnie z widoku. Wbiegłem na polanę i przeskoczyłem przez małą rzeczkę, na drugim brzegu czekała już wilczyca. Nim troll doczłapał się do nas minęło trochę czasu, gdyż chyba stwierdził, że przed starciem należy trochę odpocząć. Kto by pomyślał, może jednak to coś posiada jakieś minimum inteligencji. Blask księżyca w pełni sprawiał, że polana była doskonale oświetlona. Nawet człowiek nie miałby problemu z dojrzeniem przeciwnika. Oczy na dobrą sprawę były mi niepotrzebne. To Zamieć pełniła ich funkcję od mojego urodzenie. Od chwili, gdy zostałem porzucony, przez moją rodzinę z powodu jakiegoś znamienia na plecach. Kiedyś miałem do nich wyrzuty, jednak teraz jestem im wdzięczny. Las nauczył mnie więcej, niż bym chciał. Nałożyłem strzałę na cięciwę, która lśniła odpijając od siebie światło księżyca. Wypowiedziałem pierwsze podstawowe zaklęcie, gdy łapa trolla stanęła na brzegu polany. Świst i płonący grot wbity w trawę, tuż przed nim. O dziwo nie uciekł na widok ognia. Kolejny krok, kolejny strzał w ziemię. Był wyraźnie zaskoczony tym przebiegiem walki. Zamieć ruszyła z donośnym warknięciem w jego kierunku, była ponad dwukrotnie większa od innych wilków, przez co nawet dla trolla nie była łatwym przeciwnikiem. Zwinnie przemieszczała się pomiędzy jego koślawymi nogami, gryząc i drapiąc go jak pchła. Zaśmiałem się w głos, gdy to skojarzenie przyszło mi do głowy, po czym wypuściłem strzałę. Wilczyca momentalnie znalazła się za mną, a nasz przeciwnik rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się w samym środku kręgu zakreślonego przez małe stożki ognia. Był zdezorientowany, gdyby do walki doszło na otwartej przestrzeni, zapewne miałbym z nim większy problem. Ale teraz.. Uśmiechnąłem się, nakładając ostatnią już strzałę. Jej grot zaczął nabierać temperatury, aż w końcu stanął w płomieniach. Ogień był coraz gęstszy, pobierał energie z ognistego kręgu, który stworzyłem. Zamieć odprężyła się, gdy usłyszała świst wypuszczanej strzały. Ogień wzbierał na sile, a gdy grot strzały wbił się w twardą skórę trolla, ogromny płomień wzbił się w niebo, pozostawiając po przeciwniku tylko popiół.
-Na bogów.- westchnąłem, od dwóch dni nic nie jedliśmy, byłem niesamowicie głodny, podobnie zresztą jak zamieć, która teraz łaziła po popiele i popiskiwała. Sam padłem na ziemię i wpatrywałem się w niebo. Tysiące gwiazd i jedna za którą zmierzam, piękny widok, chwila nostalgii przerwana przez głośne burczenie brzucha Zamieci.
-Jest jeszcze jeden!- krzyknąłem rozradowany i biegiem ruszyłem w kierunku miejsca w którym widziałem go ostatni raz. Wilczyca biegła tuż obok mnie.
-Tym razem będę łagodniejszy, słowo honoru.- obiecałem sam sobie w duchu i przyspieszyłem. Nie trudno było odnaleźć drogę powrotną, gdyż troll dość dobitnie wytyczył szlak, którym się przemieszczał. Gdy znów stanęliśmy na skraju lasu zwolniłem. Wychyliliśmy się za linię drzew. Trolla brak. Oczywiste. Ale takie masywne cielsko nie mogło zniknąć bez śladu. Nie wiem czy dobrym pomysłem jest próba zjedzenia trolla, ale teraz jest mi na dobrą sprawę wszystko jedno, a tej bestyjce leżącej teraz przy moich nogach tym bardziej. Zamknąłem oczy i zacząłem nasłuchiwać. Na północny wschód stąd, krzyki, ryk trolla.
-Tam.-wskazałem palcem dłoni kierunek z którego dobiegał dźwięk i ruszyliśmy. Nim znaleźliśmy się na miejscu, było już po walce. Kilku zmasakrowanych chłopów, których rodziny zbierały ich szczątki z ziemi. I jeden podśpiewujący hobbit, oraz kolejny popiół. Byłem zdegustowany, przyglądałem się temu ostatniemu z uwagą. Patrzył na jakiś pergamin. Dopiero po chwili rozpoznałem w nim ten sam, który ja otrzymałem od pewnego umierającego starca. Do tej pory nie znałem celu podróży. Nie znam tych ziem. Ale on wydaję się być obeznanym w podróżach. Wystarczy, że będę za nim podążał. Oby tylko tam zmierzał.
Gdy wrzawa po walce ucichła, płaczki pochowały się w domach, a grabarz wykonał swoją robotę, razem z Zamiecią zapukaliśmy do pierwszych lepszych drzwi. Gdy tylko się otworzyły, wilczyca powaliła starego chłopa na posadzkę cicho powarkując, a ja wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Człowiek zemdlał ze strachu, a my mogliśmy spokojnie rozkoszować się tym, co miał w spiżarni. Otworzyłem okiennice i spojrzałem na karczmę.
-Głośno.
-Śpiewają na cześć wybawiciela wioski, on ci…- starzec przerwał w pół słowa, gdy znów zobaczył Zamieć.
-Nic mnie nie zrobi, bo nie ma pojęcia o moim istnieniu.-odpowiedziałem mu krótko i bez zbędnych ceregieli.- I się nie dowie. Zamieć a ty, co sądzisz na ten temat?- wilczyca ukazała swoje jaskrawo białe uzębienie.
-Rzeczywiście nic się nie dowie.- ton głosu dziadka momentalnie się zmienił.- To ja może sobie…
-Leżeć i spać.- przerwałem mu.- Zapłacę ci za to, co zabierzemy, liczymy na dyskrecje.
-Tak jest.- przekręcił się na bok a ja rzuciłem w niego koc. Robiło się chłodnawo. Do końca życia, zapamiętam jego zdziwienie i ten uśmiech pełen wdzięczności.
Gdy tak teraz o tym pomyślę, żałuje że tego dnia nie zostałem tam z nim. Był dobrym człowiekiem, który dał mi więcej niż mógłbym oczekiwać. Pierwszą osobą, która wysłuchała historii mego życia. I ostatnią. Po paru tygodniach podróży i kroczenia za tym hałaśliwym Niziołkiem dotarłem do jakiegoś zamku położonego na szczytnie sporej góry. Teraz nie było już gdzie się ukryć. Razem z Zamiecią po raz pierwszy od wielu lat znaleźliśmy się w centrum uwagi, co wcale mi się nie podobało.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Dodałem kolejną część mojej historii.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[Mam parę pytań początkującego arenowicza. Na ile można ingerować w inne postacie? Czy jeśli nasze postacie prowadzą dialog to raczej piszemy po kolei odpowiedzi, czy własnie można odpowiadać za postać innego gracza, czy moze się wcześniej umawiają jak ma przebiegać rozmowa w pmkach?? Bo generalnie liczę na spotkanie ze smoczym magiem np. w trakcie zapisów.]
[Możesz się umawiać na pw
W pewnym stopniu prowadzić dialogi za gracza,
Lub pisać po kolei. ]
W pewnym stopniu prowadzić dialogi za gracza,
Lub pisać po kolei. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[A i nie żeby coś ale leśne elf mogą brać domenę ognia?
? ]

Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[ W nowych uściśleniach sędziowskich Leśniaki mają dostęp do wszystkich domen XD ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Ja od razu chciałbym zaznaczyć, że Saito nie ma wymawiać litery L tylko R (impossibru), gdy mówi w Reikspielu, jak będziecie używać go w dialogach. Chodzi o zwiększenie realizmu - Japończycy nie potrafią wymawiać L, a Nippon to warhammerowy odpowiednik Japonii, co z resztą będę starał się uwzględniać pisząc wypowiedzi tej postaci.Pitagoras pisze:[Mam parę pytań początkującego arenowicza. Na ile można ingerować w inne postacie? Czy jeśli nasze postacie prowadzą dialog to raczej piszemy po kolei odpowiedzi, czy własnie można odpowiadać za postać innego gracza, czy moze się wcześniej umawiają jak ma przebiegać rozmowa w pmkach?? Bo generalnie liczę na spotkanie ze smoczym magiem np. w trakcie zapisów.]
Aha, historia jest już gotowa.]
-Zaraz świta...- mruknął mnich czekający przed otwartą bramą klasztoru.
Za nim stał powóz do którego zaprzągnięto cztery konie. Niczym się nie różnił od zwykłego ,spotykanego na traktach Imperium powozów. Jedyne co go wyróżniało to namalowane na drzwiach krzyże równoramienne oraz szczelnie zasłoniete okna. Na siedzeniu woźnicy siedział Reiner trzymając lejce. Od bramy klasztoru do powozu stał kordon knechtów dzierżących halabardy w czerwonych tabardach ustawionych po czterech ludzi z każdej strony.
Nagle Reiner usłyszał charakterystyczny dźwięk żelaza i odwrócił się podnosząc kapelusz. Nadchodził Magnus ,a za nim podążał starając się dotrzymać mu kroku zakapturzony mężczyzna w habbicie. Von Bittenberg wyglądał jak podczas ceremonii ,nadal czerwone oczy ,okuty w pancerz ,jednak tym razem nosił jeszcze płaszcz i kapelusz.
Kiedy przekroczył bramę wszyscy strażnicy klasztoru stanęli na baczność dyscyplinarnie uderzając halabardami w ziemię. Wielki Inkwizytor nie zwracając na nich uwagi wsiadł do powozu ,gdy mnich otworzył mu drzwi kłaniając się lekko. Natychmiast za nim w milczeniu wsiadł do powozu Reiner ,a towarzyszący Magnusowi zakapturzony mężczyzna zajął miejsce woźnicy.
Mnich wyjął z rękawa kopertę i wręczył Von Bittenbergowi -Tu są akta o które prosiłeś ,panie...- łowca czarownic wziął je rzucił Reinerowi - Nie jestem twoim panem... jedziemy!- krzyknął chrypowatym głosem do tajemniczego woźnicy i zamknął drzwi.
********
Magnus przez godzinę przeglądał akta i dokumenty analizując i planując tą arcytrudna misję. Kiedy skończył schował je pod płaszcz i zdjął kapelusz. -Widzisz ,Reinerze... czekają nas ciężkie dni... wypoczołeś na tym rejsie?-
Poparzony uczeń odparł starając się ,aby w jego głosie nie było zbędnej ironii co mogło by zdenerwowac mistrza -Chmm... na Arenie śmierci ,mistrzu... to też był ciężkie dni...-
-E! Nie biadol!- mruknął Wielki Inkwizytor -Świeże powietrze ,słońce grzeje rajskie wyspy! Pod ziemią! Ha! To był ciężkie dni!-
-Masz rację ,panie...- westchnął ulegle łowca.
-Mniejsza! Wiesz kto powozi?- zapytał chłodno Von Bittenberg
-Jakiś mnich...-
-A właśnie nie "jakiś"... widzisz w takiej "formie" jakiej mnie widzisz trudno mi funkcjonować bez nowinek technicznych i wiary w Sigmara... o to drugie nie musisz się martwić ,ale z technologią gorzej... ten mnich to asystent jednego z naukowców prowadzących program Ubersoldat u twego wuja... złozył śluby ,gdy jego nauczyciele zdetonowali arcypotężną bombę po ówczesnej Arenie. Został tylko on ,bo pozostałą czwórka zginęła podcas ceremoni...-
-Czyli trzeba mieć na niego oko ,mistrzu!-
-Tak ,mój drogi ,właśnie tak...-
***********
(kilka dni później)
Nagle wozem szarpnęło i Reiner zbudził się słysząc hałas koni. Zobaczył siedzącego w płaszczu Magnusa ,który się w niego wpatrywał.
-Co to? Mistrzu?- zapytał cicho
-Sprawdź...-
Łowca czarownic załozył kapelusz i wyciągnął rapier po czym ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Byli u podnóża góry na brukowanej ścieżce ,a wszędzie wokół otaczał ich gęsty las. Wszędzie było ciemno ,więc zapewne była noc. Reiner ujrzał woźnice ,który w stoickim spokoju trzymał lejce. W końcu dostrzegł to co ich zatrzymało -czterech uzbrojonych w toporki mężczyzn ubranych w futra.
-W imieniu sekty Kol-Ulrykan! Zatrzymujemy ten wóz! I odejdźcie głupcy ,bo wpadniemy w gniew Ulryka!-
Kiedy zobaczyli Reinera jeden z ncih warknął -Acha! Łowca czarownic! I co? Kto tu jest zwierzyna ,a kto myśliwym?!- okrzykowi towarzyszył śmiechy jego towarzyszy.
-W imieniu Światyni Sigmara nakazuję wam nas zostawić!- krzyknął Reiner wyamchując rapierem.
Magnus pokręcił głową z zażenowaniem. Po chwili z wozu wyszedł ponad dwuemtrowy okuty w zbroję inkwizytor.
-Nie ,Reiner... W obliczu Światyni Sigmara! Skazuję was na śmierć!- wykrzyknął ,po czym uniósł rękę w strone grupki i po chwili z naramiennika buchnął ogień. Dwóch zapłonęło żywcem i zaczęło tarzać się nic nie mogąc zrobić z płonącymi futrami. Pozostałą dwójka wrzasnęła ledwo i niepewnie rzucili się na łowców czarownic. Jednak Von Bittenberg niezykle szybko jak na wielką zbroję się przy nich znalazł i złapał pierwszego ,po czym roztrzaskując mu głowę żelazna ręką oktuą w zbroję odrzucił go na kilka metrów. Ostatni chciał uciekać ,jednak nie zdążył jak już Wielki Inkwizytor złapał go za szyję i w kilak sekund udusił ,po czym puscił bezwładnego napastnika.
-Inkwizycja się nie targuje...- mruknął do zdębiałego ucznia ,który nie uwierzył w to co zobaczył ,po czym wsiadł do wozu.
-Jedziemy do Mideneheim... i lepiej się nie ujawniajmy...-
Za nim stał powóz do którego zaprzągnięto cztery konie. Niczym się nie różnił od zwykłego ,spotykanego na traktach Imperium powozów. Jedyne co go wyróżniało to namalowane na drzwiach krzyże równoramienne oraz szczelnie zasłoniete okna. Na siedzeniu woźnicy siedział Reiner trzymając lejce. Od bramy klasztoru do powozu stał kordon knechtów dzierżących halabardy w czerwonych tabardach ustawionych po czterech ludzi z każdej strony.
Nagle Reiner usłyszał charakterystyczny dźwięk żelaza i odwrócił się podnosząc kapelusz. Nadchodził Magnus ,a za nim podążał starając się dotrzymać mu kroku zakapturzony mężczyzna w habbicie. Von Bittenberg wyglądał jak podczas ceremonii ,nadal czerwone oczy ,okuty w pancerz ,jednak tym razem nosił jeszcze płaszcz i kapelusz.
Kiedy przekroczył bramę wszyscy strażnicy klasztoru stanęli na baczność dyscyplinarnie uderzając halabardami w ziemię. Wielki Inkwizytor nie zwracając na nich uwagi wsiadł do powozu ,gdy mnich otworzył mu drzwi kłaniając się lekko. Natychmiast za nim w milczeniu wsiadł do powozu Reiner ,a towarzyszący Magnusowi zakapturzony mężczyzna zajął miejsce woźnicy.
Mnich wyjął z rękawa kopertę i wręczył Von Bittenbergowi -Tu są akta o które prosiłeś ,panie...- łowca czarownic wziął je rzucił Reinerowi - Nie jestem twoim panem... jedziemy!- krzyknął chrypowatym głosem do tajemniczego woźnicy i zamknął drzwi.
********
Magnus przez godzinę przeglądał akta i dokumenty analizując i planując tą arcytrudna misję. Kiedy skończył schował je pod płaszcz i zdjął kapelusz. -Widzisz ,Reinerze... czekają nas ciężkie dni... wypoczołeś na tym rejsie?-
Poparzony uczeń odparł starając się ,aby w jego głosie nie było zbędnej ironii co mogło by zdenerwowac mistrza -Chmm... na Arenie śmierci ,mistrzu... to też był ciężkie dni...-
-E! Nie biadol!- mruknął Wielki Inkwizytor -Świeże powietrze ,słońce grzeje rajskie wyspy! Pod ziemią! Ha! To był ciężkie dni!-
-Masz rację ,panie...- westchnął ulegle łowca.
-Mniejsza! Wiesz kto powozi?- zapytał chłodno Von Bittenberg
-Jakiś mnich...-
-A właśnie nie "jakiś"... widzisz w takiej "formie" jakiej mnie widzisz trudno mi funkcjonować bez nowinek technicznych i wiary w Sigmara... o to drugie nie musisz się martwić ,ale z technologią gorzej... ten mnich to asystent jednego z naukowców prowadzących program Ubersoldat u twego wuja... złozył śluby ,gdy jego nauczyciele zdetonowali arcypotężną bombę po ówczesnej Arenie. Został tylko on ,bo pozostałą czwórka zginęła podcas ceremoni...-
-Czyli trzeba mieć na niego oko ,mistrzu!-
-Tak ,mój drogi ,właśnie tak...-
***********
(kilka dni później)
Nagle wozem szarpnęło i Reiner zbudził się słysząc hałas koni. Zobaczył siedzącego w płaszczu Magnusa ,który się w niego wpatrywał.
-Co to? Mistrzu?- zapytał cicho
-Sprawdź...-
Łowca czarownic załozył kapelusz i wyciągnął rapier po czym ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Byli u podnóża góry na brukowanej ścieżce ,a wszędzie wokół otaczał ich gęsty las. Wszędzie było ciemno ,więc zapewne była noc. Reiner ujrzał woźnice ,który w stoickim spokoju trzymał lejce. W końcu dostrzegł to co ich zatrzymało -czterech uzbrojonych w toporki mężczyzn ubranych w futra.
-W imieniu sekty Kol-Ulrykan! Zatrzymujemy ten wóz! I odejdźcie głupcy ,bo wpadniemy w gniew Ulryka!-
Kiedy zobaczyli Reinera jeden z ncih warknął -Acha! Łowca czarownic! I co? Kto tu jest zwierzyna ,a kto myśliwym?!- okrzykowi towarzyszył śmiechy jego towarzyszy.
-W imieniu Światyni Sigmara nakazuję wam nas zostawić!- krzyknął Reiner wyamchując rapierem.
Magnus pokręcił głową z zażenowaniem. Po chwili z wozu wyszedł ponad dwuemtrowy okuty w zbroję inkwizytor.
-Nie ,Reiner... W obliczu Światyni Sigmara! Skazuję was na śmierć!- wykrzyknął ,po czym uniósł rękę w strone grupki i po chwili z naramiennika buchnął ogień. Dwóch zapłonęło żywcem i zaczęło tarzać się nic nie mogąc zrobić z płonącymi futrami. Pozostałą dwójka wrzasnęła ledwo i niepewnie rzucili się na łowców czarownic. Jednak Von Bittenberg niezykle szybko jak na wielką zbroję się przy nich znalazł i złapał pierwszego ,po czym roztrzaskując mu głowę żelazna ręką oktuą w zbroję odrzucił go na kilka metrów. Ostatni chciał uciekać ,jednak nie zdążył jak już Wielki Inkwizytor złapał go za szyję i w kilak sekund udusił ,po czym puscił bezwładnego napastnika.
-Inkwizycja się nie targuje...- mruknął do zdębiałego ucznia ,który nie uwierzył w to co zobaczył ,po czym wsiadł do wozu.
-Jedziemy do Mideneheim... i lepiej się nie ujawniajmy...-
Ostatnio zmieniony 31 gru 2013, o 14:10 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Jednakże, dziadek musi na mnie trochę poczekać. Po przekroczeniu bramy pierwsze co rzuciło mi się w oczy to strażnicy. Wyglądali tak, jakby chcieli a nie mogli. Trzech tuż za bramą z dłońmi usytuowanymi na rękojeściach, starało się wyglądać na tyle groźnie by samym spojrzeniem móc przywracać nowo przybyłych do porządku. Na murach chodzili czwórkami z zaciągniętymi kuszami gotowymi do strzału w każdej chwili. Straż widocznie była zmobilizowana i czekała tylko na jakąś zaczepkę, by móc pozbyć się takich jak ja z tej ludzkiej twierdzy. Naturalne, ludzie boją się tego co jest od nich silniejsze. Jednym słowem, lepsze. Zamieć kroczyła dumnie i próbowała nie zwracać uwagi na odór miasta, który dla mnie wydawał się być nie do wytrzymania, a co dopiero dla niej.
Jeden ze strażników, podszedł chwiejnym krokiem w moim kierunku. Był nieźle wypity, ale wciąż potrafił utrzymać się w pionie. Ludzkie granice upojenia alkoholowego zawsze było zbliżone do krasnoludów. Brak umiaru, cechuje oba gatunki.
-Ty!- wrzasnął, po czym wskazał palcem na herb znajdujący się na jego napierśniku, następnie na pałac w oddali i znów spojrzał na mnie. Zaczął bełkotać tak niezrozumiale, że choćbym chciał nie zrozumiałbym pewnie nawet słowa. Odwinąłem płaszcz i wskazałam na pergamin z charakterystyczną pieczęcią. Na jego widok mężczyzna splunął, uniósł obie dłonie starając się w ten sposób podkreślić swoją niewinność, bo czym wskazał na karczmę.- Tam.. te... wszystkie... dziwadła.- między każdym słowem dopadała go pijacka czkawka.- To... znaczy... goście!- poprawił się i znów wykonał ten sam gest co przed chwilą.
-Zrozumiałem.- rzuciłem szybko, odkąd zobaczył ten pergamin unikał mojego spojrzenia, jakbym był jakimś szlachcicem. Co za bzdury, przerazić się z powodu zwykłego skrawka skóry z durną pieczątką.Nie powiem jednak, że nie było to mi na rękę. Dokładnie obserwowałem okolicę, nie wzbudzaliśmy takiej sensacji jakiej się wcześniej spodziewałem. Wilczycą byli zainteresowani nieliczni, przeważnie dzieci, które podbiegały do niej i głaskały ją bez zastanowienia. Była urodziwa, to fakt. Ale nigdy nie przepadała za pieszczotami, dlatego gdy grupka bachorów przekroczyła liczbę około tuzina, warknęła i wszystkie uciekły z krzykiem do swoich matek. Ja zaśmiałem się chyba dość pogardliwie, bo wszyscy od tego momentu patrzyli na mnie jak na coś złego, potwornego. Dzięki temu unikali mnie, co bardzo radowało mnie i moją towarzyszkę. Wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku budynku wskazanego przez pijanego strażnika, pokonaniu każdego metra odległości towarzyszył coraz donośniejszy dźwięk lutni, przeplatający się z okrzykami i odgłosami charakterystycznymi dla mordobicia. Gdy znalazłem się przed wejściem ujrzałem trolla przemieszczającego się uliczkami jak gdyby nigdy nic, Był chyba bardziej rozumy od tych, z którymi do tej pory miałem do czynienia. Machnąłem mu dłonią na powitanie, ten zrobił to samo. Co do cholery dzieje się z tym światem? Zapytałem sam siebie nie dowierzając temu co stało się przed chwilą. Gwar głosów zdawał się być nie do zniesienia.
(xD)
Jedno z okien otworzyło się nagle i równie niespodziewanie wyleciał przez nie obity mężczyzna dość sporych rozmiarów. Chyba miejscowy, gdyż gdy tylko się otrząsnął i strzepał dłońmi kurz, oraz błoto ruszył w głąb jakiejś uliczki mijając trolla, jak zwykłego przechodnia. Sam gdy otworzyłem drzwi prawie dostałem w głowę kuflem piwa. Wszyscy byli zajęci sobą, albo bardami. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że jeden ze stolików w samym kącie pomieszczenia jest wolny. Żwawym krokiem ruszyłem w jego kierunku a Zamieć, stawiając łapę za łapą znalazła się tam pierwsza i ułożyła pod sporym stołem który i tak był niewystarczająco duży by mogła skryć się pod nim cała. Zasiadłem na miejscu i rozpocząłem obserwację. Nasłuchiwałem i wyciągałem wnioski. Najbardziej przeraził mnie fakt, że za miastem wylądował smok z jeźdźcami. Jeśli przyjdzie nam walczyć z tą przerośniętą jaszczurką, z góry będzie można określić naszą pozycję jako przegraną.
Jeden ze strażników, podszedł chwiejnym krokiem w moim kierunku. Był nieźle wypity, ale wciąż potrafił utrzymać się w pionie. Ludzkie granice upojenia alkoholowego zawsze było zbliżone do krasnoludów. Brak umiaru, cechuje oba gatunki.
-Ty!- wrzasnął, po czym wskazał palcem na herb znajdujący się na jego napierśniku, następnie na pałac w oddali i znów spojrzał na mnie. Zaczął bełkotać tak niezrozumiale, że choćbym chciał nie zrozumiałbym pewnie nawet słowa. Odwinąłem płaszcz i wskazałam na pergamin z charakterystyczną pieczęcią. Na jego widok mężczyzna splunął, uniósł obie dłonie starając się w ten sposób podkreślić swoją niewinność, bo czym wskazał na karczmę.- Tam.. te... wszystkie... dziwadła.- między każdym słowem dopadała go pijacka czkawka.- To... znaczy... goście!- poprawił się i znów wykonał ten sam gest co przed chwilą.
-Zrozumiałem.- rzuciłem szybko, odkąd zobaczył ten pergamin unikał mojego spojrzenia, jakbym był jakimś szlachcicem. Co za bzdury, przerazić się z powodu zwykłego skrawka skóry z durną pieczątką.Nie powiem jednak, że nie było to mi na rękę. Dokładnie obserwowałem okolicę, nie wzbudzaliśmy takiej sensacji jakiej się wcześniej spodziewałem. Wilczycą byli zainteresowani nieliczni, przeważnie dzieci, które podbiegały do niej i głaskały ją bez zastanowienia. Była urodziwa, to fakt. Ale nigdy nie przepadała za pieszczotami, dlatego gdy grupka bachorów przekroczyła liczbę około tuzina, warknęła i wszystkie uciekły z krzykiem do swoich matek. Ja zaśmiałem się chyba dość pogardliwie, bo wszyscy od tego momentu patrzyli na mnie jak na coś złego, potwornego. Dzięki temu unikali mnie, co bardzo radowało mnie i moją towarzyszkę. Wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku budynku wskazanego przez pijanego strażnika, pokonaniu każdego metra odległości towarzyszył coraz donośniejszy dźwięk lutni, przeplatający się z okrzykami i odgłosami charakterystycznymi dla mordobicia. Gdy znalazłem się przed wejściem ujrzałem trolla przemieszczającego się uliczkami jak gdyby nigdy nic, Był chyba bardziej rozumy od tych, z którymi do tej pory miałem do czynienia. Machnąłem mu dłonią na powitanie, ten zrobił to samo. Co do cholery dzieje się z tym światem? Zapytałem sam siebie nie dowierzając temu co stało się przed chwilą. Gwar głosów zdawał się być nie do zniesienia.

Jedno z okien otworzyło się nagle i równie niespodziewanie wyleciał przez nie obity mężczyzna dość sporych rozmiarów. Chyba miejscowy, gdyż gdy tylko się otrząsnął i strzepał dłońmi kurz, oraz błoto ruszył w głąb jakiejś uliczki mijając trolla, jak zwykłego przechodnia. Sam gdy otworzyłem drzwi prawie dostałem w głowę kuflem piwa. Wszyscy byli zajęci sobą, albo bardami. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że jeden ze stolików w samym kącie pomieszczenia jest wolny. Żwawym krokiem ruszyłem w jego kierunku a Zamieć, stawiając łapę za łapą znalazła się tam pierwsza i ułożyła pod sporym stołem który i tak był niewystarczająco duży by mogła skryć się pod nim cała. Zasiadłem na miejscu i rozpocząłem obserwację. Nasłuchiwałem i wyciągałem wnioski. Najbardziej przeraził mnie fakt, że za miastem wylądował smok z jeźdźcami. Jeśli przyjdzie nam walczyć z tą przerośniętą jaszczurką, z góry będzie można określić naszą pozycję jako przegraną.
Powóz inkwizycji wjechał na szczyt góry brukowana ścieżką i znalazł się przed wielkim Miastem Białego Wilka. Minął bardzo długi kamienny most stojący tu od kilku wieków po czym znalazł sie przy wejściu. Brama była otwarta ,jednak wszędzie wokół roiło się od straży. Większość zawodników już przybyła na zapisy i spacerowała po miescie nie omijajac karczmy. Powóz wjechał do potężnej bramy ,gdzie został zatrzymany przez straż. Kilku toporników w biało-niebieskich mundurach otoczyło powóz. Po chwili z okutych drzwi baszty wyszedł oficer z gęstą czarną brodą ,odziany w długą kolczugę i futro ,a na głowie miał kapelusz z żółtym piórem. Obszedł powoli środek transportu obserwując go ,po czym znalazł się przy mnichu.
-Co sigmarycki mnich robi w stolicu Ulryka? Dowiem się ,bracie? Może jakaś kontrabanda! Ha ha ha! Przygotować wóz do rewizji- zaśmiał się się dowódca pisząc cos w grubym kajecie. Zakapturzony woźnica bez słowa siękną do rękawa i wyciagnął pergamin ,po czym rozsunął go i pokazał oficerowi. Ten wytrzeszczył oczy ,po czym szybko zmazał coś w kajecie. -Wpuścić ich do Middenheim...- mruknął do stojacego obok sierżanta. Ten wrzasnął rozkaz podniesienia kraty i kiedy powóz pojechał dalej brodaty oficer złapał sierżanta za kołnierz i przyciągnął do siebie ,po czym jak najciszej rzekł mu poważnym głosem -Powiadomić hrabiego ,że już są...-
-Co sigmarycki mnich robi w stolicu Ulryka? Dowiem się ,bracie? Może jakaś kontrabanda! Ha ha ha! Przygotować wóz do rewizji- zaśmiał się się dowódca pisząc cos w grubym kajecie. Zakapturzony woźnica bez słowa siękną do rękawa i wyciagnął pergamin ,po czym rozsunął go i pokazał oficerowi. Ten wytrzeszczył oczy ,po czym szybko zmazał coś w kajecie. -Wpuścić ich do Middenheim...- mruknął do stojacego obok sierżanta. Ten wrzasnął rozkaz podniesienia kraty i kiedy powóz pojechał dalej brodaty oficer złapał sierżanta za kołnierz i przyciągnął do siebie ,po czym jak najciszej rzekł mu poważnym głosem -Powiadomić hrabiego ,że już są...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Miasto Białego Wilka. Wybraniec przekroczył bramę patrząc na miasto z sentymentem. Był tu kiedyś. Jednak miasto płonęło, mury był w gruzach a uliczki spływały krwią, szczerk oręża niósł się między budynkami. Pamiętny najazd Archaona. Wojownik kroczył dalej ściągając nienawistne spojrzenia mieszkańców i straży miejskiej. Jednakże mimo to nikt nie starał się go powstrzymać, arena rządzi się swoimi prawami. Miasto pomału zamieniało się w wystawę osobliwości. Orki, trolle a nawet smok. Zmagania zapowiadały się dosyć ciekawie. Pierwsze kroki skierował oczywiście do karczmy. Już z drogi było słychać gwar znajdujących się tam ludzi. Wybraniec spojrzał na swą towarzyszkę. Nawet nie znał jej imienia. Perfidna demonica na którą skazali go bogowie, potocznie nazywana przez niego królikiem. Wyrywając się ze swoich zamyśleń wszedł do karczmy. A jak mówi tradycja ciche wejście to nie wejście. Drzwi otwarły się pod wpływem kopnięcia. Zebrani w środku ludzie osłupieli widząc nowego gościa. Jeden z pijaków poderwał się z krzykiem chcą uderzyć przybysza. Butelka roztrzaskała się na przeklętym pancerzy. Aszkael jednym ruchem chwycił oponenta za szyje po czym cisnął nim pod ścianę. Wybraniec nie miał zamiaru ukrywać swojej obecności, nie było ku temu potrzeby szczególnie że już złożył swoje zapomniane imię na formularzu zgłoszeń. Wojownik ruszył przed siebie, mierząc wzrokiem innych kości. Jego towarzyszka kroczyła tuż za nim. Dość groteskowo wyglądał czarny kot kręcący się między nogami chaotyka. Aszkael zbliżył się do jednego ze stolików stojących pod ścianą, osoby które tam siedziały jak by potraktowane magicznym zaklęciem zniknęły, nie chcą zadzierać z taką personą. Wojownik rozsiadł się, karczmarz podjął próbę uniknięcia kłopotów z zawodnikami. Szybko podał piwo i jakąś potrawkę po czym zniknął nawet nie prosząc o zapłatę. Może organizator areny już poinstruował tutejszych gospodarzy jak powinni się zachowywać względem zawodników oraz zapłacił za wszystko z góry. Jednak były to tylko osobiste przemyślenia wojownika. Aszkael ponownie przejechał wzrokiem po karczmie. Masa pijaków, jacyś podejrzani jegomoście...oraz wilk. Ale nawet ten widok nie był zaskakujący od czasów areny w pod-imperium. Demonica uśmiechnęła się po czym pociągła łyk piwa.
- Nie szczerze się tak. Nadal mam ochotę wyrwać ci flaki.- rzekł wojownik ponownie pogrążając się w rozmyśleniach był powód dla którego tu jest.
- Nie szczerze się tak. Nadal mam ochotę wyrwać ci flaki.- rzekł wojownik ponownie pogrążając się w rozmyśleniach był powód dla którego tu jest.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Fanril kończył właśnie śpiewać jedną ze swoich ballad a dokładnie http://www.youtube.com/watch?v=rt4CQc1MSso
Gdy do karczmy wszedł okuty w zbroję Wojownik Chaosu. Hobbit wiedział kim jest. Po karczmach północy śpiewano ballady o wojowniku, który powrócił z domeny chaosu.
Początkowo miał zamiar powrócić do swojego stolika, jednak ten był już zajęty przez elfa i jego wilka
- Psia mać z tymi elfami, eh...
Hobbitowi zostało już tylko jedno. Dla innych pomysł ten wydawał by się idiotyczny, ale nie dla szalonego łowcy nagród. Zeskoczył ze stolika, zarzucił lutnię na plecy i dziarskim krokiem ruszył w stronę okutego w czarny pancerz wojownika i jego demonicznej towarzyszki
Oparł się na ręce i zaczął monolog.
- Witaj "wieeeelki" wojowniku. Słyszałem, że ludzie północy są bezwzględnymi mordercami i zabijają wszystko co się rusza. Więc co robi ten "śliczny czarny kotek" przy twoich nogach.
Myślałem, że chaos interesuje się ludźmi, nie zwierzętami.
Demonica patrzyła z rozbawieniem na bezczelnego hobbita. Aszkael patrzył na niego takim wzrokiem, jak by chciał go rozszarpać gołymi rękoma i pewnie tak było.
- Oh!! Zapomniałem o manierach.
Fanril stanął na krześle i przesadnie się ukłonił.
- Jestem Fanril, łowca Nagród, bard, hazardzista i z zamiłowania Piroman (uśmiecho podobny grymas na twarzy) Widać, że przybywacie tu w tym samym celu co ja. ( rzuca zaproszenie na stół)
Aszkaelu jest duża nagroda za twoją głowę i to ja ją zdobędę!! Jednak na razie nie mogę cię zabić, prawo Areny mi zabrani, więc pozostaje mi tylko napić się z tobą!!
Barman pojawił się znikąd przynosząc wielkiego upieczonego dzika i 3 kufle zimnego Krasnoludzkiego ALE.
Ludzie w karczmie z otworzonymi ustami i przerażeniem patrzyli na poczynania niziołka. Kilka osób opuściło lokal.
Gdy do karczmy wszedł okuty w zbroję Wojownik Chaosu. Hobbit wiedział kim jest. Po karczmach północy śpiewano ballady o wojowniku, który powrócił z domeny chaosu.
Początkowo miał zamiar powrócić do swojego stolika, jednak ten był już zajęty przez elfa i jego wilka
- Psia mać z tymi elfami, eh...
Hobbitowi zostało już tylko jedno. Dla innych pomysł ten wydawał by się idiotyczny, ale nie dla szalonego łowcy nagród. Zeskoczył ze stolika, zarzucił lutnię na plecy i dziarskim krokiem ruszył w stronę okutego w czarny pancerz wojownika i jego demonicznej towarzyszki
Oparł się na ręce i zaczął monolog.
- Witaj "wieeeelki" wojowniku. Słyszałem, że ludzie północy są bezwzględnymi mordercami i zabijają wszystko co się rusza. Więc co robi ten "śliczny czarny kotek" przy twoich nogach.
Myślałem, że chaos interesuje się ludźmi, nie zwierzętami.
Demonica patrzyła z rozbawieniem na bezczelnego hobbita. Aszkael patrzył na niego takim wzrokiem, jak by chciał go rozszarpać gołymi rękoma i pewnie tak było.
- Oh!! Zapomniałem o manierach.
Fanril stanął na krześle i przesadnie się ukłonił.
- Jestem Fanril, łowca Nagród, bard, hazardzista i z zamiłowania Piroman (uśmiecho podobny grymas na twarzy) Widać, że przybywacie tu w tym samym celu co ja. ( rzuca zaproszenie na stół)
Aszkaelu jest duża nagroda za twoją głowę i to ja ją zdobędę!! Jednak na razie nie mogę cię zabić, prawo Areny mi zabrani, więc pozostaje mi tylko napić się z tobą!!
Barman pojawił się znikąd przynosząc wielkiego upieczonego dzika i 3 kufle zimnego Krasnoludzkiego ALE.
Ludzie w karczmie z otworzonymi ustami i przerażeniem patrzyli na poczynania niziołka. Kilka osób opuściło lokal.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Podczas gdy przedstawienie pod tytułem "Hobbit" trwało w karczmie w najlepsze, za drzwiami rozpoczęło się nie mniejsze zamieszanie - hałasy, okrzyki ludzi... cóż to mogło się dziać? Otóż to Gahraz, który nie nawykł do chodzenia zbyt długo na piechotę, oraz mieszkańcy Middenheim, którzy nie nawykli do przepychania się pomiędzy lektykami otoczonymi bandą dzikich orków i trolli. Można to było określić jako główne źródło hałasu. Hałas ten z kolei coraz bardziej irytował dzikusów, którzy coraz częściej szczerzyli kły, prężyli muskuły i wyglądali, jakby od rzucenia się na ludzi powstrzymywała ich tylko osoba szamana.
Tym razem znów trzeba było walnąć trolla po łepetynie [-YYJ!-], aby kapłan Morka i Gorka mógł wysiąść ze swego pomieszczenia. Gahraz skinął na największego osobnika ze swojej gwardii i razem weszli do karczmy. Rosły, zielony ochroniarz szedł przodem, rozsuwając ludzi, stoliki, krzesła, niziołki i wojowników chaosu, torując drogę szamanowi, po czym osobiście podał mu stolik, krzesło, a skoro szynku podać już nie mógł (albo mógł, tyle że nie chciał), to sam doń podszedł. -Jeść i pić dla Szaman plemiem Widzoncej Skały Gahraz Rozum Mork Renka Gork- oznajmił, rzucając karczmarzowi kawałek gadziej kości, zielone piórko i kamień z otworem w środku. Zdziwiony karczmarz przyjął zapłatę i wyjątkowo krótko kazał czekać na ciepłą strawę i przednie szczyny, nazywane tutaj piwem. Jadł tylko szaman. Siedział tylko szaman. A w karczmie na moment zaległa cisza...
Tym razem znów trzeba było walnąć trolla po łepetynie [-YYJ!-], aby kapłan Morka i Gorka mógł wysiąść ze swego pomieszczenia. Gahraz skinął na największego osobnika ze swojej gwardii i razem weszli do karczmy. Rosły, zielony ochroniarz szedł przodem, rozsuwając ludzi, stoliki, krzesła, niziołki i wojowników chaosu, torując drogę szamanowi, po czym osobiście podał mu stolik, krzesło, a skoro szynku podać już nie mógł (albo mógł, tyle że nie chciał), to sam doń podszedł. -Jeść i pić dla Szaman plemiem Widzoncej Skały Gahraz Rozum Mork Renka Gork- oznajmił, rzucając karczmarzowi kawałek gadziej kości, zielone piórko i kamień z otworem w środku. Zdziwiony karczmarz przyjął zapłatę i wyjątkowo krótko kazał czekać na ciepłą strawę i przednie szczyny, nazywane tutaj piwem. Jadł tylko szaman. Siedział tylko szaman. A w karczmie na moment zaległa cisza...
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Drugni bez większych problemów przekroczył miejską bramę i ujrzał bardzo znajomy widok : trudny do opisania, wielorasowy burdel, charakterystyczny dla Areny Śmierci. Krasnolud głęboko odetchnął cuchnącym powietrzem i dziarsko ruszył do punktu zapisów, który, według koślawych drogowskazów, znajdował się w jakieś faktorii handlowej. Mijając kupieckie stragany i oddziały straży miejskiej, Dawi ciekawie rozglądał się po okolicy. Jak można się było tego spodziewać, wypatrzenie potencjalnych zawodników nie było jakoś specjalnie trudne.
- Ha ! Troll ! - Ucieszył się Zabójca, widząc lekko zdezorientowanego Ygga stojącego pod ścianą - Ale będzie jazda !
Po kilku minutach marszu minął wypełnioną po brzegi karczmę, do której na razie zdecydował się nie wchodzić, i skręcił w uliczkę prowadzącą do punktu zapisów.
Stanąwszy przed faktorią handlową, krasnolud popchnął drzwi.
- Cholera ! Lezie następny ! Szybko, za barykady !
Zdziwiony Zabójca stanął w progu, widząc prowizoryczny fort zbudowany z mebli i skrzynek po Praadzkiej Wyborowej. Fortyfikacje był obsadzone przez dwóch raczej wystraszonych jegomościów.
- Przeszkadzam w czymś ? - Drugni uniósł brwi.
- Chwała Ulrykowi ! To tylko jakiś Krasnoludzki Zabójca...
Lekko urażony krasnolud parsknął z pogardą. Zaiste niecodzienny komplet uczestników musiał zaszczycić progi tej skromnej faktorii, skoro śmiertelnie niebezpieczny straceniec-socjopata został przywitany z westchnieniem ulgi.
- Przyszedłem zapisać się na zawody - Wycedził, podchodząc nieco bliżej.
- Naturalnie - Jeden z urzędników wygramolił się zza blokady z formularzem zgłoszeniowym - Mistrz krasnolud raczy wybaczyć ten... środek ostrożności, ale tego dnia mieliśmy już tylu niezwykłych gości, że chcieliśmy mieć coś solidnego odgradzającego nas od wejścia...
Krasnolud kiwnął głową ze zrozumieniem biorąc formularz. Właśnie wyobraził sobie zbieranie podpisów od Trolla. Nie tracąc czasu na dokładniejsze przeczytanie umowy (wszak raczej nie miał za wiele do stracenia), nabazgrolił swoje imię w niezgrabnych literach Reikspielu i bez pożegnania wyszedł na zewnątrz.
Jak znał życie, minie trochę czasu zanim wreszcie poleje się krew. Postanowił więc wykorzystać ten czas najlepiej jak umiał - odurzając się różnymi toksycznymi substancjami. Nie tracąc więc czasu, udał się do karczmy.
[Jako, że to mój ostatni post w tym roku (impreza czeka !), chcę życzyć wam udanego Sylwestra i poprosić o niepożyczanie Drugniego w trakcie ewentualnej karczemnej rozróby
Wszelkie mordobicia, w których bierze udział, chciałbym opisać samemu. ]
- Ha ! Troll ! - Ucieszył się Zabójca, widząc lekko zdezorientowanego Ygga stojącego pod ścianą - Ale będzie jazda !
Po kilku minutach marszu minął wypełnioną po brzegi karczmę, do której na razie zdecydował się nie wchodzić, i skręcił w uliczkę prowadzącą do punktu zapisów.
Stanąwszy przed faktorią handlową, krasnolud popchnął drzwi.
- Cholera ! Lezie następny ! Szybko, za barykady !
Zdziwiony Zabójca stanął w progu, widząc prowizoryczny fort zbudowany z mebli i skrzynek po Praadzkiej Wyborowej. Fortyfikacje był obsadzone przez dwóch raczej wystraszonych jegomościów.
- Przeszkadzam w czymś ? - Drugni uniósł brwi.
- Chwała Ulrykowi ! To tylko jakiś Krasnoludzki Zabójca...
Lekko urażony krasnolud parsknął z pogardą. Zaiste niecodzienny komplet uczestników musiał zaszczycić progi tej skromnej faktorii, skoro śmiertelnie niebezpieczny straceniec-socjopata został przywitany z westchnieniem ulgi.
- Przyszedłem zapisać się na zawody - Wycedził, podchodząc nieco bliżej.
- Naturalnie - Jeden z urzędników wygramolił się zza blokady z formularzem zgłoszeniowym - Mistrz krasnolud raczy wybaczyć ten... środek ostrożności, ale tego dnia mieliśmy już tylu niezwykłych gości, że chcieliśmy mieć coś solidnego odgradzającego nas od wejścia...
Krasnolud kiwnął głową ze zrozumieniem biorąc formularz. Właśnie wyobraził sobie zbieranie podpisów od Trolla. Nie tracąc czasu na dokładniejsze przeczytanie umowy (wszak raczej nie miał za wiele do stracenia), nabazgrolił swoje imię w niezgrabnych literach Reikspielu i bez pożegnania wyszedł na zewnątrz.
Jak znał życie, minie trochę czasu zanim wreszcie poleje się krew. Postanowił więc wykorzystać ten czas najlepiej jak umiał - odurzając się różnymi toksycznymi substancjami. Nie tracąc więc czasu, udał się do karczmy.
[Jako, że to mój ostatni post w tym roku (impreza czeka !), chcę życzyć wam udanego Sylwestra i poprosić o niepożyczanie Drugniego w trakcie ewentualnej karczemnej rozróby

Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[ Ja tak samo. Jutro o 12-14 wracam do gry i rozkręcamy imprezę
]

M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów