ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: GrimgorIronhide »

[ I nawzajem wam wszystkim. Pochwalę się że sylwka spędzam w bardzo warhamcowym klimacie... mały puchar w Hot Seat Blood Bowla na 6 osób, sesja Deathwatcha (z której pewnie nic nie wyjdzie po paru godzinach) wszyscy gracze w kapeluszach Inkwizytorskich ( pozdro Kordelas) no i oczywiście Bugmansy XXX oraz hellstorm rocket launcher... :twisted:

Moją historię ostatecznie kończę jutro wieczór i od razu wchodzę do rolpleju :D ]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Również szczęśliwego Nowego Roku ;)
GrimgorIronhide pisze:wszyscy gracze w kapeluszach Inkwizytorskich ( pozdro Kordelas)
Dzięki ;) ja swój dostałem pod choinke
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

[Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim!
Na szczęście zdążyłem wrócić z wyjazdu idealnie żeby się zapisać :)
Nie przedłużając miłego czytania.]


Karawana posuwała się ociężale leśną drogą. Kaled, leżąc w krzakach tuż obok, uśmiechnął się w duchu. Ich informator z wioski nie kłamał. Kupieckiego wozu bronił jedynie samotny wędrowny rycerz chcący uzyskać w ten sposób łaskę Pani oraz trzech pachołków, którzy przy pierwszych odznakach zagrożenia powinni wziąć nogi za pas. Co prawda Sigur nic nie wspominał o idącym na końcu niskim, podpierającym się na lasce i owiniętym w podarty płaszcz jegomościu. Widocznie jakiś stary pielgrzym zapragnął przejść ten kawałek drogi w towarzystwie. Nie dane mu będzie długo nacieszyć się towarzyszami podróży. – Kaled uśmiechnął się wrednie do własnych myśli. – Życiem w sumie też nie.
Bandyta dyskretnie wskazał, czającym się obok towarzyszom, rycerza za główny cel ataku. Po chwili pięć bełtów przebiły zbroję szlachcica zabijając go na miejscu. Pozostali napastnicy wybiegli z krzaków prosto na zdziwionych pachołków. Kaled szybkim sztychem przebił serce pierwszego. Pozostali nie mieli więcej szczęścia. Tłusty kupiec, siedzący dotąd na koźle, widząc śmierć ochroniarzy, zleciał z wozu. Jeden z bandytów dopadł go gdy próbował wstać i uciec w stronę lasu. Kaled skrzywił się słysząc błagania o życie, ukrócone gwałtownym cięciem, po którym głowa kupca wturlała się do rowu przy drodze.
W tym momencie cały świat zawirował. Uderzenie plecami o ziemię, wydusiło Kaledowi powietrze z płuc.
- Stójcie! – krzyknął, niewiadomo czy do napastnika, czy do swoich ludzi, widząc wiszącą tuż nad jego okiem końcówkę bełta.
Kaptur płaszcza osobnika, którego wziął wcześniej za pielgrzyma, zsunął się ukazując brodatą twarz mogącą należeć jedynie do krasnoluda. Dawi przyduszał brzuch Kaleda, obitym żelazem buciorem. Bandyta usłyszał gdzieś w oddali chrząknięcie jednego ze swoich towarzyszy,
- Wygląda na to, że mamy pata. Tylko, że nasze cele nie są sobie sprzeczne. Wy bierzecie zagrabione dobra, ja zostaję zaprowadzony do waszego herszta i nikomu nie dzieje się krzywda. – Kaled wyobraził sobie miny reszty na taką propozycję. – Powtarzam nikt tutaj nie ucierpi. Jestem przyjacielem przewodzącego wam Razraka i chcę tylko z nim porozmawiać. W przeciwnym wypadku – ciągnął dalej krasnolud – nie pozostawicie mi wyboru i zginie ten tu wasz zastępca dowódcy, wraz z nimi pewnie ja oraz paru z was. Naprawdę chcecie się przekonać którzy? – uśmiechnął się paskudnie ukazując pewne braki w uzębieniu.
- Pewnie, że nie chcą, skurwysynie – pomyślał Kaled – tu nas masz.

* * *
Edwin usiadł na brzegu łóżka. Leżąca obok Larisa przewróciła się na drugi bok, odsłaniając swoje ponętne kształty i ani myśląc się obudzić. Edwin właśnie rozważał dołączenie do niej i spędzenia miło poranka, gdy głośne pukanie do drzwi potwierdziło jego obawy, że niestety nie będzie miał tej możliwości.
Szybko ubrał spodnie, po czym odsunął zasuwę blokująca drzwi, wpuszczając czekającego za nimi Kaleda. Na widok idącego za swoim zastępcą i celującego do niego z kuszy krasnoluda, uśmiechnął się szeroko.
- Farin! Kopę lat stary druhu! Siadaj! – zawołał wskazując wysłużone już krzesło stojące przy małym, okrągłym stoliku – Ty nie. – zwrócił się do Kaleda – Zrelacjonujesz mi napad później. Teraz powiedz tylko czy się udało?
- Jak najbardziej. Wszystko zgodnie z planem, poza nim. – Kaled wskazał na krasnoluda. Nie czekając na odpowiedz herszta wyszedł.
- Dobrze cię widzieć. – Dawi kiwnął głową w stronę drzwi – Wiedziałeś, że twój pomagier jest w połowie elfem?
- Wy to zawsze zauważycie takie rzeczy. Rzeczywiście, jego ojcem był jakiś korsarz mrocznych elfów. Nie miał łatwego życia będąc ofiarą gwałtu, jeszcze do tego druchnii. Dlatego go przygarnąłem, nauczyłem fachu i w końcu zrobiłem zastępcą. Ale gdzie moje maniery! Larisa! Wstawaj i znajdź nam coś do picia. Nie będziemy przecież rozmawiać o suchym gardle.
Dziewczyna, która musiała się przed chwilą obudzić i jedynie drzemała, przysłuchując się rozmowie, wyciągnęła się na łóżku zupełnie nie zwracając uwagi na swoją nagość oraz fakt, że mają gościa. Następnie chwyciła swoje leżące na podłodze ubrania i wyszła, najpewniej z zamiarem ubrania się w drodze do spiżarni.
- Ach te kobiety. – Edwin założył wreszcie koszulę i teraz zabrał się za buty – Co tam u Ragniego?
- Podobno zginął na przełęczy Czarnego Ognia, ale dawno się z nim nie widziałem. Właściwie to od powrotu z Areny. Słyszałeś już pewnie o Boinie?
- Niestety. Szkoda go. Był dobrym towarzyszem. – Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Larisa, niosąc tacę z dzbanem piwa oraz dwa gliniane kubki. – Wypijmy za nich!
Wypili. Larisa wyszła z pomieszczenia gdzieś po drugiej kolejce. Edwin odprowadził ją wzrokiem.
- Jak to się właściwie stało, że zostałeś hersztem bandytów, chowającym się po lasach? – krasnolud był szczerze zaciekawiony. – i jeszcze to imię: Razrak Krwawy. Skąd tyś to wytrzasnął?
- Przejąłem od miejscowego watażki razem z jego ludźmi i tym obozem. – Edwin uśmiechnął się smutnie. – Co do reszty… to długa historia i nie wiem czy chcę ci ją opowiedzieć. Straciłbym cały twój szacunek. Rzecz w tym, że ostatnio coraz częściej myślę, żeby to rzucić i wrócić na łono społeczeństwa. Zdobyłem już małą fortunę. Wystarczy na całkiem godne życie. Może w jakimś małym dworku na skraju cywilizacji… hmm.
- Niestety musisz powrócić do prawdziwego świata. – Farin posmutniał wyraźnie. – Mam do ciebie prośbę, a właściwie jest to forma spłaty długu. – Brwi Edwina zauważalnie powędrowały do góry. – ale najpierw wypijmy!
Wypili. Herszt bandytów wciąż uważnie lustrował zwiadowcę. Wiedział czym mogą być takie prośby.
- Jakiego długu? Nic nie jestem ci winien.
- Mi nie, ale mojemu pracodawcy już tak. – Wyciągnął spod płaszcza obsydianowy łańcuszek w kształcie dwóch skrzyżowanych sierpów, - Poznajesz ten symbol?
Poznał i już wiedział, że zwiastuje kłopoty. Zwykle takie kończące się czyjąś śmiercią. Wolno pokiwał głową.
- Dlatego w jego imieniu proszę cię byś walczył dla niego na następnej Arenie Śmierci.
Znaczenie tych słów dotarło do Edwina dopiero po dłuższej chwili.
- Chyba żartujesz! To dla samobójców! Musi być ktoś lepszy do tego zadania.
- Jesteś ostatni z listy. Reszta albo nie żyję albo się ukryła albo uciekła czyli też wkrótce nie będą żyć. Wiesz, że jemu się nie odmawia. – Krasnolud przyjął łagodniejszą minę. – Spokojnie, poradzisz sobie. Lepszego wojownika od ciebie naprawdę ciężko znaleźć.
- Mówiłeś to samo swojemu dawnemu dowódcy?
- Nie musiałem. On to dobrze wiedział.

* * *
Pół dnia później. Na brzegu jakieś nienazwanej rzeki.
- Cholerny Kaled! Nie wierzę, że chciał mnie zabić i przejąć tą popieprzoną bandę! Przecież i tak bym mu ją przekazał!
Dwie postacie powoli przedzierały się przez zarośla. Ubrany w przemoczone ubranie Edwin miał przy sobie jedynie swój rodowy miecz. Idący przed nim Farin w końcu nie wytrzymał.
- Krew zawsze dojdzie do głosu. Szczególnie ta elfia. Ostrzegałem cię!
- To zdradę jeszcze przeboleję ale Larisa z tym sukinsynem?! To już szczyt! Wiesz, że chciałem się z nią ożenić?
- Wiem. Mówisz to już od godziny.
- Chyba ją kochałem. – Edwin widać nie słuchał towarzysza. – Dlaczego wyjawiłem tej dziwce, gdzie ukryłem swój skarb?
- Bo byłeś ślepy i głupi. Jak zawsze u ludzi, gdy chodzi o kobietę. Ciesz się, że przeżyłeś.
- Masz rację. – Dawny herszt bandytów, a w odległej przeszłości poważany członek stanu rycerskiego, nagle przystanął. – Zabiję ich! Choćbym miał wynająć łowcę głów!
- Niby za co? Podobno straciłeś swoją fortunę.
- Nie całą.
* * *

Dzielnica biedoty Maussillonu pachniała tak jak inne takie miejsca. Czyli okropnie śmierdziała. Farin chyba tego najbardziej nienawidził w miastach ludzi. Zapachu.
Idący przed nim Edwin, teraz zakuty w błyszczącą zbroję płytową, pobrana, razem z sporą sumką pieniędzy, w jednym z miejscowych, krasnoludzkich banków, skręcił właśnie w kolejną ciemną uliczkę. Jeśli chciał przyciągnąć czyjąś uwagę to świetnie mu to wychodziło.
- To musiało być gdzieś tutaj. – szeptał do siebie pod nosem – Chyba za tym zakrętem… jest!
Farin rozejrzał się wokół. Byli na małym placu z wszystkich stron otoczonym drewnianymi domami. Jedyne okna, które na niego wychodziły były zabite deskami. Ulica, którą tu przyszli sprytnie zakręcała, dzięki czemu nikt nią idący nie mógł zobaczyć co się dzieje na placu, dopóki na niego nie wszedł. Krasnolud z niepokojem zdał sobie sprawę, że nie widzi w okolicy nikogo innego. Nawet żadne szczury nie pałętały się pod nogami.
- Powinien już tu być przecież wysłałem wiadomość. – Edwin wyglądał na rozkojarzonego. – Nigdy się nie spóźniał.
- Ten twój Szczurołap, jest dobry?
- Najlepszy w okolicy. Co prawda specjalizuje się w zabijaniu skavenów ale inne kontrakty też wypełnia co do joty.
- Skavenów mówisz. – Krasnolud podrapał się po brodzie. – Dość nietypowe.
Atak nadszedł z góry, z dachów. Później, po wszystkim, Farin pluł sobie w brodę, że tego nie przewidział. Ciemny kształt, zadziwiająco szybki, pomknął w stronę Edwina. Rycerz zdążył jedynie zasłonić twarz ręką, gdy spadł na niego grad ciosów. Zbroja uratowała go przed większością ale jeden przebił łączenie tuż pod kolanem. Nogi ugięły się pod dawnym hersztem bandytów. W tej samej chwili Farin zdążył już dobiec do napastnika. Jego młot trafił jednak w próżnię. Skaveński asasyn uderzył od boku, wyprowadzając trzy krótkie cięcia sztyletami. Zwiadowca warknął i odskoczył do tyłu, szykując się do bloku. Jakież było jego zdziwienie gdy potknął się i wywrócił na ziemię. Stojący za nim szczuroczłek przyłożył mu do gardła zardzewiałą szablę.
- Głupi, głupi Skorrid! Potrzebni nam są żywi! – krzyknął w stronę zabójcy. – Mają-muszą powiedzieć nam gdzie on jest!
Asasyn pochylił się nad Edwinem. Syknął widząc bladość na twarzy człowieka, po czym spojrzał na ranę.
- Ten już-już nic nie powie. Dobiję-zabiję i będzie spokój.
- Nie. – Szczuroczłek przy Farinie, ubrany w niedbale posklejane ze sobą części różnych ciężkich pancerzy, najwyraźniej tu dowodził. –Krasnal powie nam wszystko. Tak-tak. – Uśmiechnął się wrednie. – Inaczej jego człek-kumpel zginie długo-długo i…
Farin wiedział, że sytuacja jest bez wyjścia. Edwin chyba stracił przytomność z powodu upływu krwi, więc nic nie pomoże. Zwiadowca podejrzewał, że nawet jeśli zdoła jakoś powalił tego nad nim to zabójca zdąży zabić rycerza. Jakby tego było mało to z tyłu usłyszał właśnie jakieś chrobotanie, więc skavenów było najpewniej znacznie więcej. Trzeba było grać na zwłokę.
- Gadaj-gadaj gdzie on jest! – Dowódca szczuroludzi najwidoczniej skończył swoje groźby.
- Ale kto? – Zwiadowca poczuł, że nacisk ostrza na jego gardle zwiększył się odrobinę. Po brodzie pociekła mu kropla krwi.
- Nie udawaj durnia-głupca! Jam jest wielki Qojk z klanu Moulder! Widzę, że kłamiesz! Gdzie on jest! Gdzie ten zdrajca Skrenq!
Farin zaczął domyślać się czego ten szczur od niego chce. W tym samym momencie medalion na jego piersi zaczął się powoli rozgrzewać. Nareszcie – pomyślał
Kula morowego wiatru rozbiła się na piersi Qojka. Krasnolud czując, że szabla skavena oderwała się od jego gardła, przeturlał się na bok. Ryk głośny jakby pochodził od samego Większego Demona rozdarł uliczkę. W oddział klanbraci, dotychczas stojący z boku, wpadł ogromny szczuroogr. Plecy bestii uginały się pod jej własnym ciężarem co nie przeszkadzało rozrywać szczuroludzi jakby to były szmaciane lalki. Skorrid rzucił się w stronę Edwina z zamiarem dobicia człowieka ale jego drogę przecięło stado nadnaturalnie wielkich szczurów. Zabójca skoczył w bok, chcąc je ominąć ale zwierzęta okazały się szybsze nawet od niego. Krzyki masakrowanego skavena poruszyły nawet Farina. Krasnolud podniósł swój młot ale zabrakło dla niego przeciwników. Przynajmniej tych starych.
Na plac wyszedł kolejny szczuroczłek. Ten wydawał się zwiadowcy otyły ale mimo to poruszał się z pewnego rodzaju gracją niemożliwą dla podobnie grubych ludzi. Skaven miał na sobie żelazny pancerz. Przy jego boku wisiała cała masa mikstur, noży i urządzeń, które co do, których krasnolud nie był pewny czy służą do tortur czy może do czegoś jeszcze innego. Skaven stanął w pewnej odległości od wciąż krztuszącego się Qojka. W jego oczach Farin dostrzegł iskrę triumfu.
- Polowaliście na Skrenqa jak na jedno z jego zwierzątek i teraz umieracie-giniecie w męczarniach. Głupi-głupi klan nie może zrozumieć wizji Skrenqa. Skaveny nie mogą zrozumieć. – Szczuroczłek zaśmiał się do siebie. – Koniec. Teraz będę wreszcie zabijać-eksperymentować w spokoju. – Odwrócił się w stronę zwiadowcy jakby dopiero teraz sobie o nim przypomniał. – Ty i człek- zleceniodawca odejdziecie teraz. Zabierzesz go do uzdrowiciela i zapomnisz co tu widziałeś, zgoda?
Farin spojrzał na leżącego Edwina. Kałuża krwi wokół niego ciągle się powiększała ale i tak był teraz pewny, że jego przyjaciel przeżyje. Co innego jeśli chodzi o walkę. Właśnie stracił swojego ostatniego kandydata na Arenę. Jego zleceniodawca nie wybacza takich porażek. Przeniósł wzrok na Skrenqa. A może jednak nie?
- Mam dla ciebie propozycję Szczurołapie. Bo przecież ty nim jesteś nieprawdaż?

* * *
Gdy tylko Edwin był wstanie chodzić ruszyli całą trójką w drogę. Dziwna była to kompania. Dawny rycerz i szlachcic teraz poszukiwany w całym kraju herszt bandytów, zdradzony przez własnych ludzi. Krasnoludzki zwiadowca, który widział śmierć swojego mentora i teraz odwrócił się od zasad przyjętych przez swój lud i sprzymierzył się z zaprzysiężonym wrogiem, ale też pracujący dla swoich tajemniczych i potężnych zleceniodawców. Na końcu skaveński mistrz mutacji wygnany ze swojego klanu i żyjący wśród ludzi ze swoimi stworami mogącymi występować na kartach najstraszniejszych powieści.
Ruszyli. W stronę Middenheim. Na Arenę Śmierci.


Imię: Skrenq Szczurołap
Rasa: Skaven
Klasa: Mistrz mutacji klanu Moulder
Zbroja: Ciężka zbroja, średni hełm (Skrenq nosi hełm podobnego do tych używanych przez siewców morowego wiatru aby zapewnić sobie minimalną ochronę przed własnymi pociskami)
Broń: Kolczasty bicz, pazury bitewne (na jednej ręce)
Ekwipunek: Kule Morowego Wiatru
Umiejętności: Łowca głów, władca zwierząt

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Podczas kilkumiesięcznego rejsu Saito uczył się od kapitana "Płaczu Himiko" języka Imperium. Chociaż dzięki swojemu zdyscyplinowaniu i ponadprzeciętnej inteligencji, będącej udziałem ludności z Nipponu, opanował Reikspiel w stopniu pozwalającym na swobodną komunikację, to wciąż nie był w stanie wymówić niektórych słów poprawnie, jeżeli zawierały niemożliwą do wymówienia głoskę "L", pismo zaś okazało się nadzwyczaj proste, składające się tylko z liter wyrażających poszczególne dźwięki.

Po przybyciu do portu w Marienburgu, pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy była zabudowa: konstrukcje sprawiały wrażenie jak najbardziej solidnych, lecz topornych zarazem, w dodatku miasto było bardzo brudne. Również sami mieszkańcy bardzo często roztaczali nieprzyjemną woń. Po opuszczeniu portu Saito miał zamiar rozpytać się o Arenę, lecz gdy przechodził obok karczmy i poczuł zapach pieczeni, uznał, że Arena może poczekać - musiał zjeść coś porządnego po kilku miesiącach podłego żarcia będącego makaronem ramen przyrządzanym na coraz różniejsze sposoby. Dobrze się stało, gdyż duże ogłoszenie wisiało na tablicy przybitej do ściany przy wejściu. Widniał na nim napis, zapraszający śmiałków, chcących wziąć udział w walkach, oraz publiczność, chętną na dodatkową dawkę przemocy, w tym i tak już brutalnym świecie. Była też informacja o lokalizacji punktu zapisu - miasto Middenheim. Saito podszedł do kontuaru i zamówił "sznycer". Zapłacił i usiadł na krześle przy stole, tak jak inni klienci. Uczucie było dziwne. Po kilkunastu minutach podeszła do niego kelnerka, postawiła przed nim talerz i... no właśnie: nóż rozpoznał, ale dostał jeszcze jakieś małe widełki. Chwilę zajęło mu ustalenie sposobu, w jaki jedzą miejscowi. W Imperium na każdym kroku, absolutnie wszędzie były małe różnice. Niby mieszkali tu ludzie, ale ich twarze były ukształtowane inaczej; kobiety nosiły sukienki, lecz ich krój był zupełnie inny; do jedzenie były małe, gotowane ziarna, lecz były brązowe i okrągłe, w przeciwieństwie do ryżu. Takie różnice Saito napotykał gdziekolwiek nie spojrzał.

Gdy skończył posiłek wyszedł na zewnątrz i postanowił rozpytać się o drogę do Middenheim, by wyruszyć jak najszybciej, wszak ilość miejsc była ograniczona.

Kilka dni drogi później, wraz z konwojem handlowym, do którego ochrony się wynajął, tak jak czynił to przed laty, dotarł do Miasta Wilka. Kupcy byli bardzo zadowoleni z usług ronina więc zapłacili ekstra, zwłaszcza po tym, gdy w pojedynkę usiekł kilkunastu zwierzoludzi, w tym wodza, wychodząc ze starcia bez szwanku. Jak sami przyznali, nigdy jeszcze nie widzieli kogoś, kto walczyłby w taki sposób.
Miasto było ogromne: wysokie mury z kamienia nosiły ślady ciężkiego oblężenia, niektóre z fragmentów porośnięte były mchem, inne zaś wyglądały jak zabliźnione nowym kamieniem. Samo miasto zdawało się być jedną wielką fortecą - budynki owijały się wzdłuż wysokiej góry z daleka tworząc coś na kształt monumentalnej wieży.

Saito odnalazł bez trudu punkt zapisu - jego wyróżniający się wygląd sprawił, że zaraz po podejściu do bramy strażnik stwierdził, że przybysz z dalekiego wschodu musi zdążać na Arenę, więc podarował sobie kontrolę (w końcu po zawodnikach Areny można było spodziewać się wszystkiego) i uprzejmie wskazał drogę. Po odnalezieniu parodii barykady, skleconej ze skrzynek, Saito poprosił o formularz zgłoszeniowy, na którym postawił kilka krzakowatych liter i pozostawił lekko skonfundowanych pracowników pochylających się nad papierem.

[Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :) ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

(Jutro coś wrzucę)
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Szczęśliwego Nowego Roku!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ Ciut późno na życzenia, ale co tam. Szczęśliwego nowego roku.]
[Matis poszła PM-ka.]

Kolejny niziołek piroman, wybraniec przez chwile zastanowił się czy ta rasa aby nie jest jedną wielką pomyłką genetyczną, śmiechem bogów w twarz ras zamieszkujących stary świat. Z dalszej rozmowy wynikło tylko że jest to kolejny samozwaniec mający nie równo pod sufitem jak co drugi zawodnik areny. Wielki ork przeszedł przez karczmę, ustawiając wszystkich jak by był u siebie. Aszkale nie miał nic przeciw temu póki zielono skóry brudas nie chciała siłą zmusić go do zmiany stolika, albo opuszczenia karczmy. Przywódca orków szaman jak usłyszał z gardłowej mowy, rozsiadł się niczym książę któremu wszystko wolno. Niziołek był irytujący to prawda ale orki były czymś czego Aszkael nie lubiła jeszcze bardziej niż imperialnych kundli czy niziołków. Wybraniec kątem oka zerknął na niziołka.
Ostatnio zmieniony 1 sty 2014, o 15:45 przez Rogal700, łącznie zmieniany 1 raz.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Wjechaliśmy do Middenheim ,mistrzu!- rzekł Reiner odchylając lekko zasłonę i obserwując pokryte śniegiem ,kamienne miasto.
-Wiem...- mruknął Magnus spod kalepusza -Miasto Białego Wilka ,mój drogi... byłeś tu kiedyś?-
-Nie ,panie Von Bittenberg ,wysyłali mnie za granice ,ale w największej twierdzy północy nie byłem.- westchnął uczeń.
-Ech... błąd ,miasto to ,mimo powszechnej czci boga Ulryka jest ostoją i "strażnicą" północnego Imperium ,nieraz wielkie armie najeźdźców rozbijały sie o twierdzę. Zresztą sam widziałeś te fortyfikacje ,które powstały z wielkim wkładem budowniczych krasnoludów. Jednak jest jeszcze aspekt wewnętrzny...- skończył cicho inkwizytor.
-Aspekt wewnętrzny?- zapytał uczeń zasłaniając okno.
-Owszem ,gdyż miasto to jest pełne kultystów ,sekt i heretyków. Czarny Zamek twierdzi ,że jest to spowodowane gigantyczną siecią tuneli w górze pod miastem ,musisz wiedzieć ,że tylko 30% z nich jest użytkowane przez miasto ,reszta oficjalnie jest zamknięta ,ale analizy Świętego Oficjum świadczą o wzmożonej tam aktywności bestii ,przemytników i co najgorsze kultystów. Do tego raporty wskazują na podatność miejscowych na działanie herezji. Mimo twardości tego ludu i równie odpornego bóstwa wielu z nich z powodu mrozu ,najazdów i częstego odcięcia od świata szuka ukojenia w źle...-
-Według raportów Czarnego Zamku ,a jakie jest twoje zdanie mistrzu?- zapytał szybko łowca
Wielki inkwizytor podniósł wzrok spod kapelusza i wbił go w oczy ucznia. Reiner pożałował tego co powiedział ,gdyz nienawidził tego spojrzenia. Mówi się ,że obecność inwkwizycji wzbudza niezwykły niepokój i strach ,a on sam będąc w organizacji czuł sie jakby zaraz miał usłyszeć wyrok. Ponadto te krwawe oczy zbyt przypominały mu wzrok Gerharda ,gdy wściekle karał swych kultystów na morzu. Jednak to porównanie schował głęboko w głowie ,podzielenie się nim byłoby wielce niefortunne.
-Wybacz ,wielki inkwizytorze... Czarny Zamek się nie myli...-

********
Nagle powóz się zatrzymał i poworzący mnich zszedł powoli na pokryty śniegem bruk na długiej miejskiej ulicy. Rozejrzał się po czym lekko wystukał w drzwi odpowiedni sygnał. Magnus słyszac go mruknał do Reinera -Dobra ,jesteśmy alejkę od karczmy z zapisami... pójdziesz tam i rozpoznasz się w sytuacji ,my zajedziemy w zaułek. Popytaj o zapisy i sprawdź zawodników...-
Eisenwald juz wychodził kiedy Magnus dodał -Zostaw kapelusz i zapnij płaszcz ,nie chcemy zbędnych ciekawskich...-

Reiner otworzył drzwi i prędko opuścił powóz ,gdy zobaczył mnicha mruknął -Witaj ,pobozny mnichu... słyszałem ,że znasz się na technologii- zakapturozny mężczyzna jednak nie odpowiedział i wrócił na stanowisko woźnicy. Łowca czarownic mruknął coś i zapiął skórzany płaszcz ,po części by zakryć swą profesję oraz aby ochronić się przed przeszywajacym zimnem.
Przeszedł krótką uliczkę i znalazł sie przed karczmą ,do której wszedł bez zastanowienis czują bijące ciepło. Tam kilka osób spojrzało na jego poparzoną twarz ,ale szybko odwrócili wzrok. Uczeń Magnusa podszedł do lady i po chwili podszedł do niego otyły karczmarz mówiący cahrakterystycznym północnym twardym akcentem nie zwracajac uwagi na poparzona twarz -Witam pana! Pan wybaczy ,nie? Ale jest tutaj ten turniej ,nie? To też jest tu mnóstwo tych zabijaków ,nie? Co podać?-
Inkwizytor nachylił się i mruknął -Przybywam tutaj również w sprawie Areny Śmierci ,dobry człowieku... za cenną rzecz pewnie powiesz co wiesz... jak Sigmar przykazał ,należy dzielić sie słuszną wiedzą...-
Karczmarz nagle zamarł co zdziwiło trochę Reinera. Otyły człowiek wytarł rękawem pot na czole i szepnął -Pppanie... ja naprawdę... mieliście mnie nie szukać! Wysyłałem raporty! Listy! Mieliście mnie nie szukac i zostawić w spokoju moją matkę! Panie...- mówił drżącym ściszonym głosem. Łowca czarownic zdziwił sie jednak nie okazał tego ,dotarło do niego ,że zupełnie przez przypadek spotkał informatora Czarnego Zamku ,który niezykle łatwo się zdekonspirował. Reiner zażenował się postawą karczmarza ,który w ciągłym strachu mógł wydać plany każdemu.
-Słuchaj no ,głupcze... masz trzymać gębę na kłódkę ,bo inaczej sam ci ją założę... obsłużysz mnie jak każdego innego klienta... każdemu kto zapisał się na Arenę ,masz podac piwo w kuflach z browaru Drakwald...powiesz ,ze to od organizatora... i tylko spieprz sprawę...- warknął i odszedł od lady ,po czym zajął miejsce w kącie ,gdzie zaczął obserwację.
Ostatnio zmieniony 1 sty 2014, o 15:50 przez Kordelas, łącznie zmieniany 4 razy.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

[edit historia dodana]
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Atmosfera w karczmie po "przedstawieniu" wstawionym przez hobbita wydawała się zagęszczać. Większość tubylców opuściła lokal, a ja mogłem dokładniej przyjrzeć się domniemanym uczestnikom. Kilka orków, co gorsza szaman. Trzeba będzie się napracować, ale spójrzmy dalej. Mnich, wyraźnie usługiwał drugiemu przybyszowi, który wszedł razem z nim. Wyższy i maszerujący żołnierskim, nie bardziej szlacheckim krokiem. Może jakiś dostojnik kościoła, albo ktoś z inkwizycji. Jak zwał tak zwał, na dobrą sprawę na jedno wychodzi. Tych drugich po prostu ciężej zabić, lecz nie jest to niemożliwe. W końcu wszystko co się rusza można wysłać na tamten świat. Krasnoludy, przegrali już raz, przegrają znów tyle że tym razem na arenie. No i jegomość w czarnej zbroi, wyglądającej na dość solidną. Co już mi się mniej podoba, na Zamieci nikt jednak nie zrobił wrażenia, no oprócz barmana, któremu kazałem przynieść napar z ziół dla siebie i michę ciepłego mleka dla niej, oraz kilka bażantów za którymi przepadała, a ja również chętnie jednego bym przekąsił.
-To dla pana?- barman patrzył na mnie na siłę udając uprzejmość, choć chyba każdy widział ile wysiłku kosztuje go zachowanie spokoju. Bądź, co bądź ma tu całkiem niezłą zbieraninę. Ba, jak chyba nigdzie indziej na całym kontynencie.
-Zgadza się.- odpowiedziałem mu głosem pełnym politowania. Nawet było mi go żal.- Napar i jeden bażant dla mnie, reszta dla niej. wskazałem pod stół. Oczy grubasa zrobiły się wielkie jak u kota, kto by pomyślał że przerazi się wilka, kiedy miał do czynienia już z orkami, magami i szamanami wszelkiej maści, zabójcami itp. Zamieć wyczuła jego strach i wyszczerzyła kły, cicho powarkując. Mężczyzna powoli, wymawiając pod nosem jakąś modlitwę schylał się z miską mleka i położył ja tuż pod jej nosem. Wilczyca wychyli długi jęzor i zmierzyła nim całą twarz właściciela przybytku. Zaśmiałem się, gdy ten zdezorientowany z szybkością błyskawicy wyprostował się prawie na baczność (bardziej nie pozwalał mu jego spory sagan).
-Lubi straszyć innych.- skomentowałem krótko. -Połóż jej dole na stolę. Sam będę ją dokarmiał.
-Dobrze. Wielka jest, nie?- uśmiechnął się, pierwszy raz od kąt tu jestem.
-Ano.- odparłem czyszcząc sobie paznokciem nożem, w końcu wbiłem wzrok w jego oczy a ten z powrotem stał się tym samym, tchórzliwym oberżystą.- Słuchaj,- mówiłem powili i cicho, ale tak by usłyszał każde słowo.- Zamieć uważa, że jesteś dobrym człowiekiem, gdyby było inaczej nie musiałbyś teraz zmywać jej śliny z gęby. Dlatego gdy zacznie się bardacha, schowaj się w kuchni. Niektórzy mogą nie panować nad tym jak wielką siłę mają.
Mężczyzna skinął głową, a ja położyłem na stole łuk. Jak to mówią, strzeżonego Pan Bóg strzeże. A te kilka grotów, które rozrzuciłem po drodze może okazać się niezłą kartą przetargową w razie prawdziwego zagrożenia, gdyż nie wydawało się by hobbit skończył...

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

W Mausillonie zaokrętowali się na statek płynący w górę rzeki. Kapitan – doświadczony, stary przemytnik, który znał Edwina zgodził się przewieźć ich jak najdalej. Jako, że był inteligentnym człowiekiem nie pytał o niską postać w płaszczu, u której wydawało mu się, że widział szczurzy ogon ani o skrzynie, z której co jakiś czas dobiegały ryki jakiegoś zwierzęcia. Wolał nie przekonać się na własnej skórze co to.
Edwin, który od czasu pułapki kulał i krzywił się z bólu przy każdym kroku, dopadł wreszcie Farina gdy ten stał na rufie patrząc na przesuwający się, monotonny krajobraz.
- Nie mogę uwierzyć, że podróżujemy razem ze skavenem. – Zaczął od razu. – i to jeszcze takim, który targa za sobą całą skrzynie głodnych bestii, które najchętniej rozszarpały by nas gdyby tylko miały okazję! Nie wierzę, że mu to zaproponowałeś.
- Jeśli myślisz, że nie zabił bym go gdybym mógł to wcale mnie nie znasz. Ale nie mogę! Nie ma już czasu szukać kolejnego ponadprzeciętnego zabijaki. Arena może się rozpocząć w każdej chwili. Ty nie musisz w tym już uczestniczyć. Odejdź, znajdź innego łowcę głów, sam wywrzyj swoją zemstę albo schlej się w karczmie.
- Jeśli myślisz, że zostawię cię z tym małym, zdradzieckim śmieciarzem to wcale mnie nie znasz. – Edwin odważył się przerwać ciszę, która zapadła dopiero po chwili – Powiedz, jak udało ci się go przekonać by dla ciebie walczył.
- Nie udało mi się. – Zwiadowca splunął za burtę. – Najpierw, w uliczce się nie zgodził. Dopiero gdy siedziałem w pobliskiej karczmie czekając na jakieś wieści o twoim stanie, przysłał wiadomość, że zmienił zdanie.
- Ciekawe dlaczego.
- Myślę, że prędzej czy później się dowiemy.
* * *

Wysiedli w wiosce o wdzięcznej nazwie Rzeczna. Marynarze ze statku pomogły przenieść skrzynię poza zabudowania. Farin zapłacił im za to po złotej monecie. Na widok takich pieniędzy ludziom zszedł z twarzy grymas i zastąpił go wyraz błogiego zadowolenia. Pożegnali się radośnie z drużyną nie skąpiąc pochwał i podziękowań. Edwin wolał nie wiedzieć skąd krasnolud wziął tyle gotówki. Skrenq otworzył skrzynię gdy tylko tamci znikli z pola widzenia.
- Przecież nie możemy podróżować z nimi traktem. – powiedział rycerz patrząc na szczuroogra, stado szczurów ale także kilka dziwniejszych bestii. – Zaatakuje nas każdy napotkany patrol.
- Nie musimy. – Skaven, nad wyraz dobrze umiał wysławiać się we wspólnym, co pewnie miało związek z jego profesją. – Dzieciątka będą poruszać się za nami puszczą. Wyczują mój zapach z odległości wielu mil. Mój wynalazek. – pochwalił się towarzyszom.
- A więc nie będzie problemu. – Farin uciął kolejne uwagi Edwina.
* * *

Strażnicy przy bramie Middenheim przepuścili ich bez problemu. W związku z Areną przybyły tu wystarczająco dziwne osoby by uznać widok człowieka, krasnoluda i zakapturzonego jegomościa za jak najbardziej normalny.
Same miasto sprawiło na Edwinie jak najlepsze wrażenie. Okiem znawcy przyjrzał się fortyfikacją i słusznie uznał, że zdobycie ich byłoby naprawdę ciężkie jeśli nie niemożliwe. Co prawda teraz wyglądały na pierwszy rzut oka na przestarzałe ale rycerz nie dał się zwieść. Mury Middenheim mogły zatrzymać kolejną inwazję Chaosu, dopóki nie zabraknie ludzi do ich obrony.
Podążając jak po sznurku za śladami przemarszu nietypowych istot dotarli wreszcie do punktu zapisu. Farin spojrzał na koślawą barykadę przed faktorią z rozbawieniem. Wiedział z poprzedniej Areny, że takie rzeczy nie zatrzymałyby któregokolwiek zawodnika nawet przez chwilę. Minęli przestraszonych czymś żołnierzy i weszli do środka.
- Czy to tutaj można zapisać się na Arenę Śmierci? – zaczął Edwin w stronę wyraźnie zmęczonego już urzędnika.
- Tak. – Człowiek spojrzał po ich trójce. – Nie wiem czy zostało wystarczająco miejsc dla was. Garred – zwrócił się do stojącego zanim młodego pisarczyka. – sprawdź listę zawodników.
- Zaszła pomyłka. – Urzędnik wzdrygnął się mimowolnie słysząc piskliwy głos spod kaptura. – Walczyć będę tylko ja.
- A więc – Podał Skrenqowi stos dokumentów. – podpisz tu, tu i tu – Wskazał palcem odpowiednie miejsca na papierze.
Skaven zadziwił Edwina czytając najpierw całość ze skupieniem, a potem pisząc dokładnie „Skrenq Szczurołap”.
- Gdzie nauczyłeś się czytać i pisać? – spytał szczuroczłeka, gdy wyszli.
- Nie wiesz jak wielu członków waszej rasy zrobi wszystko za odpowiednią sumę? Nie ma w tym nic dziwnego. Uznałem, że przyda się znać wasze znaki.
Nie mając nic do roboty ruszyli do miejscowej karczmy. Gdy pod drzwiami ujrzeli orszak orków razem z dwoma trollami uznali, że trafili pod właściwy adres. W środku brakowało wielu stałych bywalców takich przybytków, którzy musieli wynieść się na widok niecodziennych gości – orków, elfa z wilkiem, niziołka oraz wojownika chaosu z czarnym kotem przy nodze. Widząc, że większość miejsc w kątach jest zajętych usiedli na środku, podejrzewając, że i tak nie zdołają zachować anonimowości.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Ekhm ,w karczmie jest tylko anonimowy Reiner. ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Szaman jadł ze spokojem, nie zwracając zanadto wiele uwagi na tłok, który zaczął powolutku robić się w tej, w końcu niezbyt przestronnej karczmie. Przypomniał sobie, że kiedy odwiedzał inne plemiona, zawsze jadł ze wszystkimi z jednego, ważnego powodu. Wiedział wszystko o tych, którzy byli mu nieprzychylni. Teraz sytuacja była inna, nikt go tutaj nie znał, raczej patrzono nań przez pryzmat dzikusa i przygłupa. Jeszcze lepiej, to była przewaga. Dopóki nikt nie usłyszy, jak Gahraz mówi, każdy będzie go za przygłupa uważał. A on będzie słuchał, to potrafił najlepiej.
Z początku wydawało się, że nie było jednak czego słuchać, bełkot karczmarza, chociaż mógłby spowodować interesujące wnioski, to nie znajdował się w kręgu zainteresowań orka. Co innego podszepty tego jegomościa, który tak go wystraszył... Chyba w podszeptach zbyt dobry nie był, albo to Gahraz wyrobił sobie tak doskonały słuch, ale ze strzępków tego co usłyszał postanowił być ostrożny w sprawie tego w czym dostaje napitek.

Jednak teraz uwagę skierował na elfa. Elf jak elf, słabizna, cienias, aż prosi się o przełamanie rembakiem. Jednak wilk przepiękny, ork aż się wyszczerzył. Przepiękny. Wrócił do jegomościa. Usiadło człecię w kącie i się gapi. Szman pomyślał, że z chęcią nasłałby któregoś z chłopaków, żeby sprawdzić co to za jeden. Jeszcze nie teraz, miał dziesięciu i dwa trolle, szkoda byłoby tracić doborową gwardię, pytanie czy będzie chciał się zdradzać z tego kim jest? Może być w końcu zwykłym urzędasem, wtedy dojdzie do jatki. Dobra, niech będzie najmłodszy, sprawdzi się.
-Zohrag! Wysłać po Shaz, bendzie tu potrzebny.- Warknął na swego ochroniarza, po czym spokojnie wrócił do jedzenia.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[ Post usunięty na prośbę MG ]
Ostatnio zmieniony 1 sty 2014, o 19:40 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Mówią, że pracę inkwizytora ma się we krwi. Raz zaszczepiona, nie odpuszcza nigdy, a człowiek już do końca swego żywota będzie widział świat inaczej. W przypadku Magnusa była to jego natura. Mógł stracić dłoń, mógł utracić obie nogi, lecz lata szkoleń, polowań, nawyków nie odpuszczały ani na chwilę.
Na placyku przed karczmą zaczęli gromadzić się ludzie. Wzrok Magnusa szybko skupił się na trójce mężczyzn, którzy rozmawiali, łypiąc co rusz w kierunku przybytku. Nie był to przyjazny wzrok. Nie minęło dużo czasu, gdy dołączyła do nich kolejna dwójka.
Magnus postanowił im się przyjrzeć bliżej. Wyszedł z wozu i udając podróżnika, pragnącego rozprostować kości przeszedł się lekkim krokiem po placu. Ściemniało się, blask latarń odbijał się od płytkiego śniegu, który chrzęścił pod stopami przechodniów. Inkwizytor podszedł bliżej, po czym stwierdził zadowolony, że nikt nie zwrócił nań uwagi. Teraz mógł usłyszeć, o czym rozmawiali.
-Gniazdo grzechu i deprawacji! Straż miejska zaprzedała się, wpuszcza przez bramy heretyków i obcych.-syknął pierwszy, młody chłop o ciężkiej posturze.
-Bodaj ich zaraza! Od wielu lat walczę za Cesarza, krew własną i towarzyszy przelewam w boju o jego bezpieczeństwo, a co mnie spotyka? Wrogów naszych do miasta wpuszczają! -sapnął drugi, wzburzony mężczyzna w sile wieku.
-Ulryk się w niebiosach pali ze wstydu. W tym mieście, poświęconym jego imieniu... niesłychane.- zawrzał trzeci, chudy pachołek o szczurowatej twarzy.
-A zrobisz? Władza ręce umywa, straż miejska czmycha do koszar, udaje, że nie widzi. -westchną czwarty, nieco lepiej ubrany jegomość.
-Tedy trza sprawy we własne ręce brać i wymieść brud i plugastwo z domów naszych, tak jak rzekł kapłan na ostatnim nabożeństwie!-rzucił ten pierwszy.
-Racja. Mus pokazać, że świętej wiary kalać się nie godzi i choć włodarze zawiedli, to lud w wierze mocny.-przytaknął weteran.
-Poszła fama. Ludziska dość mają obcych, zbiorą się. Ma się tu stawić kilkunastu bitnych chłopów, a wtedy...-uśmiechną się piąty, milczący do tej pory.
-Tylko z Ulrykiem, tylko pod jego znakiem, wspólnie paląc wiedźmy, rodak będzie rodakiem. -skwitował mieszczanin z klasy średniej.
Nie wiadomo skąd na placu pojawił się wóz, ze wszystkich stron nadeszli kolejni ludzie. W sumie było ich niemal dwudziestu. Brezentowa poła na wozie rozchyliła się, a siedzący wewnątrz łysy człek zaczął rozdawać zebranym broń- pałki, noże, kastety. Niektórzy rozbijali butelki, tworząc tulipany. Uzbroiwszy się grupka z imieniem Ulfryka na ustach ruszyła w kierunku karczmy "Pod lisem".


Wewnątrz lokalu panowała dość napięta, lecz monotonna atmosfera. Jak zawsze przy pierwszym spotkaniu każdy lustrował wzrokiem potencjalnych przeciwników, starając się zebrać jak najwięcej informacji, niektórzy posilali się, lecz prócz niziołka o krytycznie niskim poziomie instynktu samozachowawczego, nikt nie odważył się na pierwszy ruch. Kroplą, która przegięła pałę goryczy było nadejście intruzów. Drzwi od karczmy otworzyły się gwałtownie, a do środka weszło kilkunastu mężczyzn o niezbyt przyjacielskim nastwaieniu. W grupie czuli się silni, lecz mimo to nie chcieli rozpoczynać "sprzątania" od zakutego w stal wybrańca, ani od dzikiego zielonoskórego. Wybrali jak na ironię człowieka.
Saito Kaneda najspokojniej w świecie pił drakenwaldzkie piwo, będąc oazą spokoju wśród morza nerwów. Wydawał się niegroźny dla tutejszych zabijaków. Wysoki chłop o ciężkiej posturze zatrzymał się przed stolokiem ronina.
-Te, żółtek! Wynocha z lokalu! Nie chcemy tu obcych, to pożądne miasto! -krzyknął parobek.
Nippończyk zupełnie zignorował natręta, nie obdarzył go nawet spojrzeniem.
-Łajno masz w uszach? Wyjdziesz sam, czy mamy cię wynieść? Odpowiadaj! -oprych chuchnął w Kanedę czosnkiem, jego włochaty kułak grzmotnął o stół. Krople trunku wzbiły się w powietrze, ochlapując twarz Nippończyka. Nawet powieka nie drgnęła na kamiennej fizjonomii ronina.
Kopnął on stół, wywracając paroba, po czym uderzył otwartą dłonią w mostek chłystka o szczurzej gębie. Ten poleciał do tyłu i zwalił się na stół leśnego elfa, łamiąc go na dwoje. Soczysty udziec bażanta poszybował przez salę, trafiając Aszkaela w hełm. Karczmarz czując pismo nosem czmychnął na zaplecze...


[Cóż, pora na tradycyjną bójkę! :D Zapraszam wszystkich do uczestnictwa, niech stoły i krzesła idą w drzazgi, niech leje się wódka, a w ruch pójdą pięści! Prosiłbym tylko o używanie sprzętu do walk karczemnych, żadnych trupów, by nie ściągnąć wojska na kark. :wink: Miłej zabawy i wesołego Dnia Durina! :D ]
Ostatnio zmieniony 1 sty 2014, o 20:13 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Ja już ją zacząłem :P ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Poszła PM-ka.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

W Middenheim było zimno. Co więcej, gdy wyszło słońce, wnet podniosła się mgła, zwiększając wilgotność powietrza, przez co chłód był jeszcze bardziej przejmujący. Chociaż Saito był przyzwyczajony do takich niedogodności, postanowił poszukać sobie czym prędzej jakiegoś zakwaterowania. Po krótkim namyśle uznał, że jeżeli organizatorzy mieli choć odrobinę dobrych manier, to zapewne opłacili którąś z lokalnych karczm, by mogli w niej zatrzymać się zawodnicy. Odnalezienie oberży okazało się niezbyt trudne, nad wejściem znajdował się duży szyld.
Saito otworzył drzwi i wszedł do środka. Gwar przypominający brzęczenie gniazda pszczół umilkł na chwilę, gdy zakazane gęby bywalców knajpy zwróciły się do nowo przybyłego, po czym wróciły do swoim bełkotliwych rozmów nad kuflami piwa. Szyby z mętnego szkła przepuszczały niewiele światła, więc półmrok rozjaśniały dodatkowo zakopcone lampki łojowe, świece i pochodnie oraz ogień tańczący w osmolonym kominku z czerwonej cegły. To, wraz zapachem jedzenia, potu i piwa tworzyło razem niemożliwą do pomylenia woń. W dodatku oświetlenie było ustawione tak, że właściciel przybytku wręcz prosił się o pożar - wystarczyło jedno spojrzenie, by Saito wiedział, że ta karczma spłonie prędzej czy później. Było wczesne popołudnie, więc nie było dużego tłumu, toteż samuraj nie musiał przepychać się do baru.
- Macie sake, karczmarzu? - Zapytał szorstkim tonem, tak jak samuraje zwykli zwracać się do ludzi niższego stanu. Karczmarz zdębiał.
- Co takiego, wielmożny panie?
- To jest jakby wino z ryżu.
- Wino ryżowe...? Nie, ryż jest zbyt drogi, żeby jeszcze przerabiać go na wino. Może takie coś to znajdzie się na elektorskim stole, a i to od święta. - "Dziwne, świat bez ryżu" - pomyślał Saito, w którego ojczystym Nipponie z ryżu robiono prawie wszystko.
- W takim razie, co jest do picia?
- Wielmożny pan pewnie bierze udział w Arenie? - Wojownik potwierdził. - Wobec tego mam dla pana... uhm... piwo Darkwaldzkie.- Po czym dodał pospiesznie: to na koszt organizatora.
- Dobrze więc. Spróbuję.

Saito wziął kufel i usiadł przy wolnym stoliku. Powąchał spieniony napój: pachniał apetycznie, jednak z pewnością zrobiono go z innego ziarna niż ryż. Ktoś zaczął się wydzierać. Ronin zorientował się, że to jakiś kmiot usiłuje mu ubliżać. Jak każdy samuraj, traktował z pewną pogardą chłopów i innych nisko urodzonych, ale nie miał ochoty wdawać się w burdę. Wtedy ten głupiec podszedł do stolika i uderzył w niego, ochlapując twarz Kanedy. Teraz nie było wyjścia - honor to sprawa najważniejsza, poza tym czas zaprowadzić dyscyplinę. Błyskawiczne uderzenia posłały paroba na stół elfa, łamiąc go w drzagi. Saito spojrzał jeszcze na stwarzające zagrożenie pożarowe oświetlenie. Nippończyk podszedł do zbierającego się z ziemi łachmyty i powiedział:
- Będziesz żył. Prawie. - Po czym wydobył katanę - a miecz raz dobyty musi posmakować krwi. - I przygwoździł nim imperialnego do podłogi.
Ostatnio zmieniony 1 sty 2014, o 20:27 przez Klafuti, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Niziołek zrozumiał co Aszkael chciał przekazać tym spojrzeniem.

Wtem do karczmy weszło ze 20-30 chłopów uzbrojonych w prowizoryczną broń. Chcieli chyba pokazać swoją siłę i to kto ma władzę w mieście.
Pacyfikację zaczęli najpierw od Samuraja. Ronin położył jednego z nich i dobył miecza uciszając go na amen. W tym samym czasie ochroniarz szamana próbował wydostać się z karczmy, najprawdopodobniej chciał wezwać swych kamratów.
Fanril i wojownik chaosu wykonali błyskawiczny atak. Ork dostał solidnym dębowym krzesłem w głowę i jednocześnie, został podcięty. Siła uderzenia i masa pokraki zrobiła swoje.
Poleciał wprost na motłoch, przygniatając dwóch chłopów i wywracając stolik dwóch ludzi i czegoś podobnego do człowieka.

Tłum odwrócił się w stronę awanturników. Samuraj, niziołek i Wojownik chaosu patrzyli co raz na siebie. Każdy wiedział co za chwilę nastąpi.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Pech chciał, że na zewnątrz nadal stała lektyka. Czekała tylko na rozkaz. Potężny ork-ochroniarz zebrał się jakoś do kupy, walnął z piąchy najbliższego napastnika po czym zawołał gardłowym okrzykiem coś, co przypominało nawoływanie ofiary przez myśliwego. A może nawoływanie towarzyszy łowczych? Nikt nie miał wątpliwości, przynajmniej niezbyt długo.

Podsumujmy: Około dwa tuziny napastników, objętościowo drugie tyle zawodników w małej karczemce. A teraz przez niezbyt wielkie drzwi do środka władowała się banda dziewięciu orków i dwóch rosłych trolli. Pierwszych kilku opryszków padło od samego impetu zielonoskórej bandy, zaraz potem w ruch poszedł wszelki sprzęt karczemny: miski, stołki, stoły, współtowarzysze napastników i ich mniej potrzebne części ciała. Gahraz wstał i czekał. Jeden z chłystków wybiegł zaraz za bardzo wgłąb karczmy, lądując mniej więcej pomiędzy wkurwionym Aszkaelem, orczym szamanem i szynkiem, bez drogi ucieczki. Dostał jelcem rembaka w szczękę, a szał bitewny mógł się rozpocząć. Gahraz wbiegł w kotłowaninę z piskliwym krzykiem, przypominającym drapieżne ptactwo.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

ODPOWIEDZ