ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Już na wstępie zaczęły się problemy.
-Witam szanownych gości, czyż mogę poznać wasze miana?
-Jestem Menthus z Caledoru, uczestnik Areny, a to moja uczennica adeptka Aenwyrhies, która jest również moją osobą towarzyszącą.
-Dobrze, niestety ze względu na dzisiejsze wydarzenia w mieście nie mogę wpuścić pana z bronią.-rzekł szambelan wskazując na ostrze wystające znad ramienia.
Wyraz twarzy elfa zmienił się błyskawicznie. Do tej pory był uśmiechnięty, teraz na jego twarzy odmalowała się smutna mieszanina smutku i złości.
-Niestety, jestem bardzo przywiązany do tej klingi i nie mam zamiaru jej komukolwiek oddawać!-krzyknął szeptem.
-Ależ, będzie pod najlepszą opieką, nic mu się nie stanie...
-Ja już was znam-rzekł przez zęby Asur-słyszałem jak traktujecie klingi w poemacie mistrza Atheisa pod tytułem ,,Sezon Burz".
-Musze jednak nalegać.
Na twarzy elfa odbiło się zrezygnowanie.
-Jeśli coś mu się stanie...-na opuszkach palców elfa zaczęły tańczyć płomienie, zaś na jego twarzy odbił się jakoby cień jakiejś blizny. Po czym odpiął rzemień i podał szambelanowi ostrze. Ten skłonił się nisko i zaniósł je do schowka.
-Co to Mistrzu?-zapytała Iskra wskazując na policzek Smoczego Maga.
-Co?-zapytał Menthus odwracając głowę.
-To-rzekła adeptka, jednak gdy elf ponownie na nią spojrzał po cieniu blizny nie było śladu.
Hrabia von Freihoff, przywitał ich radośnie i wskazał im miejsca. Usiedli, podano przystawki i elfy wzięły się do jedzenia. Jedli powoli, uważając aby nie spadł mu niby jeden kęs jedzenia.
-Masz jakąś broń?-spytał szepcząc Iskrze na ucho.
-Sztylet w rękawie-odrzekła a oblicze jej Mistrza uspokoiło się gwałtownie.
-To dobrze-rzekł.
Pociągnął łyk wina i skrzywił się gwałtownie.
-Proste ludzkie wino, nawet nie próbuj.-powiedział cicho.
Mimo jego ostrzeżenia wypiła parę łyków, nie było tak dobre jak to z Lothern czy z winnic pod Tor Elyr ale i tak zdawało się jej całkiem niezłe, choć do elfiego, nie było porównania.
Wtem do sali wszedł jakiś nieznany im elf, u jego boku szła kobieta i... wilczyca.
-Wpuścili go ze zwierzęciem? To trzeba było zabrać Samuga-zażartował Caledorczyk, a Iskra wybuchnęła perlistym śmiechem.
-Idę się z nim przywitać, a ty baw się dobrze.
Menthus podszedł do elfa i skłonił się delikatnie.
-Witaj krewniaku, jestem Menthus z Caledoru czy mógłbym poznać twe miano jako i twej towarzyszki?
W tej samej chwili na sale wszedł mroczny, siadł na samym skraju tuż obok Aenwyrhies.
- Witaj o pani. Jestem uczestnikiem tej areny i nazywam się Galreth. - Starał się brzmieć najbardziej szarmancko jak potrafił. Elfka była zbyt młoda, by posłużyć się językiem czy gestami z Nagarythe, jak w przypadku jej mistrza, więc używał wspólnej mowy. - Na wstępie muszę przyznać, że twój widok sprawił radość mym oczom, gdyż minęło już wiele tygodni odkąd miałem przyjemność oglądać taką piękność, którą zaiste mogą uosabiać wyłącznie elfy, najznamienitsza rasa w całym świecie. Jak ci na imię?
Ponieważ Druhii miał ładną twarz i ubrany był na elfią modłę, głos miał czysty i mówił w języku Assur adeptka wzięła go za elfa wysokiego rodu.
-Jestem Iskra z Caledoru, a ty z jakiego królestwa pochodzisz panie?-po zainteresowaniu w oczach elfki Galreth zauważył iż złapała przynętę.
-Pochodzę-zaczął, pamiętając reakcję jej mistrza głęboko się zamyślił czy wyjawić skąd rzeczywiście wywodzi się jego ród. W końcu zadecydował-pochodzę z...
-Witam szanownych gości, czyż mogę poznać wasze miana?
-Jestem Menthus z Caledoru, uczestnik Areny, a to moja uczennica adeptka Aenwyrhies, która jest również moją osobą towarzyszącą.
-Dobrze, niestety ze względu na dzisiejsze wydarzenia w mieście nie mogę wpuścić pana z bronią.-rzekł szambelan wskazując na ostrze wystające znad ramienia.
Wyraz twarzy elfa zmienił się błyskawicznie. Do tej pory był uśmiechnięty, teraz na jego twarzy odmalowała się smutna mieszanina smutku i złości.
-Niestety, jestem bardzo przywiązany do tej klingi i nie mam zamiaru jej komukolwiek oddawać!-krzyknął szeptem.
-Ależ, będzie pod najlepszą opieką, nic mu się nie stanie...
-Ja już was znam-rzekł przez zęby Asur-słyszałem jak traktujecie klingi w poemacie mistrza Atheisa pod tytułem ,,Sezon Burz".
-Musze jednak nalegać.
Na twarzy elfa odbiło się zrezygnowanie.
-Jeśli coś mu się stanie...-na opuszkach palców elfa zaczęły tańczyć płomienie, zaś na jego twarzy odbił się jakoby cień jakiejś blizny. Po czym odpiął rzemień i podał szambelanowi ostrze. Ten skłonił się nisko i zaniósł je do schowka.
-Co to Mistrzu?-zapytała Iskra wskazując na policzek Smoczego Maga.
-Co?-zapytał Menthus odwracając głowę.
-To-rzekła adeptka, jednak gdy elf ponownie na nią spojrzał po cieniu blizny nie było śladu.
Hrabia von Freihoff, przywitał ich radośnie i wskazał im miejsca. Usiedli, podano przystawki i elfy wzięły się do jedzenia. Jedli powoli, uważając aby nie spadł mu niby jeden kęs jedzenia.
-Masz jakąś broń?-spytał szepcząc Iskrze na ucho.
-Sztylet w rękawie-odrzekła a oblicze jej Mistrza uspokoiło się gwałtownie.
-To dobrze-rzekł.
Pociągnął łyk wina i skrzywił się gwałtownie.
-Proste ludzkie wino, nawet nie próbuj.-powiedział cicho.
Mimo jego ostrzeżenia wypiła parę łyków, nie było tak dobre jak to z Lothern czy z winnic pod Tor Elyr ale i tak zdawało się jej całkiem niezłe, choć do elfiego, nie było porównania.
Wtem do sali wszedł jakiś nieznany im elf, u jego boku szła kobieta i... wilczyca.
-Wpuścili go ze zwierzęciem? To trzeba było zabrać Samuga-zażartował Caledorczyk, a Iskra wybuchnęła perlistym śmiechem.
-Idę się z nim przywitać, a ty baw się dobrze.
Menthus podszedł do elfa i skłonił się delikatnie.
-Witaj krewniaku, jestem Menthus z Caledoru czy mógłbym poznać twe miano jako i twej towarzyszki?
W tej samej chwili na sale wszedł mroczny, siadł na samym skraju tuż obok Aenwyrhies.
- Witaj o pani. Jestem uczestnikiem tej areny i nazywam się Galreth. - Starał się brzmieć najbardziej szarmancko jak potrafił. Elfka była zbyt młoda, by posłużyć się językiem czy gestami z Nagarythe, jak w przypadku jej mistrza, więc używał wspólnej mowy. - Na wstępie muszę przyznać, że twój widok sprawił radość mym oczom, gdyż minęło już wiele tygodni odkąd miałem przyjemność oglądać taką piękność, którą zaiste mogą uosabiać wyłącznie elfy, najznamienitsza rasa w całym świecie. Jak ci na imię?
Ponieważ Druhii miał ładną twarz i ubrany był na elfią modłę, głos miał czysty i mówił w języku Assur adeptka wzięła go za elfa wysokiego rodu.
-Jestem Iskra z Caledoru, a ty z jakiego królestwa pochodzisz panie?-po zainteresowaniu w oczach elfki Galreth zauważył iż złapała przynętę.
-Pochodzę-zaczął, pamiętając reakcję jej mistrza głęboko się zamyślił czy wyjawić skąd rzeczywiście wywodzi się jego ród. W końcu zadecydował-pochodzę z...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Wiele myśli przebiegło przez głowę Galretha w krótkim czasie. Nie licząc zagrożenia płynącego od smoczego maga dowiadującego się o zaszłe sytuacji, kłamstwo niosło same korzyści. Iskra wyglądała na podatną na wszystko co by w tej chwili powiedział po takim powitaniu. Mógłby się dowiedzieć wiele o swoim przeciwniku i o jego smoku. Dodatkowo pomijając kwestie wywiadu na temat wroga, mógłby spędzić całkiem miły wieczór w elfim towarzystwie. Ryzykowna decyzja, ale widział, że mistrz Iskry zostawił swój wielki piękny miecz u strażników. Poza tym miał niejako immunitet ze względu na uczestnictwo w arenie. Później zmierzy się z gniewem maga, teraz pora zagrać w grę, którą bardzo lubił. Może nawet jeśli dobrze to rozegra smoczy jeździec się w ogóle o tym nie dowie?
- Ja droga Iskro pochodzę z Eataine - Najbardziej zaelfione królestwo pierwsze przyszło mu do głowy, a musiał działać szybko jeśli chciał, żeby kłamstwo wyglądało przekonująco. - Nie masz ochoty wyrwać się z tej godnej pożałowania grupy istot - dał do zrozumienia, że ma na myśli Norsów i krasnoludy którzy głośno krzyczeli pociągnąwszy z jakichś bukłaków jak i orka, skavena i trolla, również nie stanowiących ciekawego widoku. - i dać zaprosić się do tańca?
Znajdzie się dalej od tych barbarzyńców, ale przede wszystkim dalej od Assura rozmawiającego w tej chwili z leśnym elfem.
- Ja droga Iskro pochodzę z Eataine - Najbardziej zaelfione królestwo pierwsze przyszło mu do głowy, a musiał działać szybko jeśli chciał, żeby kłamstwo wyglądało przekonująco. - Nie masz ochoty wyrwać się z tej godnej pożałowania grupy istot - dał do zrozumienia, że ma na myśli Norsów i krasnoludy którzy głośno krzyczeli pociągnąwszy z jakichś bukłaków jak i orka, skavena i trolla, również nie stanowiących ciekawego widoku. - i dać zaprosić się do tańca?
Znajdzie się dalej od tych barbarzyńców, ale przede wszystkim dalej od Assura rozmawiającego w tej chwili z leśnym elfem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Wstała podając rękę elfowi, on zaś chwycił ja delikatnie. Przenieśli się na parkiet, gdzie orkiestra wygrywała spokojne, niezbyt skoczne melodie. Galreth chwycił ją w pasie i zaczęli tańczyć. Powolnym długim krokiem, przemierzali parkiet.
-Świetnie tańczysz-pochwalił ją nieznajomy. A może już znajomy?
-Dziękuję-odpowiedziała uśmiechając się i prezentując drobne białe ząbki.
Po chwili muzyka zmieniła się na bardziej żywą i razem zawirowali w tańcu. Bawili się naprawdę wspaniale. Gdy jednak muzyka ponownie się zmieniła, Iskra poprosiła:
-Usiądźmy, dobrze?
-Oczywiście.
Z czystej przezorności jednak Galreth wybrał trochę inne miejsca niż te które im wskazano. Zajęli krzesła jakiejś pary która najwyraźniej jak jeszcze oni przed chwilą tańcowała na parkiecie.
-Jak tak piękna elfia dama trafiła do tak hmm... barbarzyńskiego miejsca jakim jest Arena? Mam szczerą nadzieję iż nie jesteś zawodniczką.
-Myślisz iż nie dałabym sobie rady?-zapytała ostro elfka a Druhii zorientował się, że palnął gafę.
-Nie po prostu obawiam się o swoje życie pani.-obrócił wszystko w żart.
Iskra zaśmiała się głośno.
-Masz szczęście Galrethcie, jestem jedynie uczennicą mojego mistrza Menthusa z Caledoru. Znasz go?
Oczywiście asasyn znowu zdecydował się na kłamstwo.
-Nie, jest tutaj?
-Oczywiście, ale w tej chwili rozmawia, jak skończy to mu cię przedstawię-rzekła ucieszona.
Po karku Druhii ściekła kropelka zimnego potu. Nienawidził magów.
-Miała byś ochotę na jeszcze jeden taniec Iskro?-rzekł chcąc odwrócić jej myśli od Mistrza.
-Z chęcią!-rzekła i podała mu rękę.
-Świetnie tańczysz-pochwalił ją nieznajomy. A może już znajomy?
-Dziękuję-odpowiedziała uśmiechając się i prezentując drobne białe ząbki.
Po chwili muzyka zmieniła się na bardziej żywą i razem zawirowali w tańcu. Bawili się naprawdę wspaniale. Gdy jednak muzyka ponownie się zmieniła, Iskra poprosiła:
-Usiądźmy, dobrze?
-Oczywiście.
Z czystej przezorności jednak Galreth wybrał trochę inne miejsca niż te które im wskazano. Zajęli krzesła jakiejś pary która najwyraźniej jak jeszcze oni przed chwilą tańcowała na parkiecie.
-Jak tak piękna elfia dama trafiła do tak hmm... barbarzyńskiego miejsca jakim jest Arena? Mam szczerą nadzieję iż nie jesteś zawodniczką.
-Myślisz iż nie dałabym sobie rady?-zapytała ostro elfka a Druhii zorientował się, że palnął gafę.
-Nie po prostu obawiam się o swoje życie pani.-obrócił wszystko w żart.
Iskra zaśmiała się głośno.
-Masz szczęście Galrethcie, jestem jedynie uczennicą mojego mistrza Menthusa z Caledoru. Znasz go?
Oczywiście asasyn znowu zdecydował się na kłamstwo.
-Nie, jest tutaj?
-Oczywiście, ale w tej chwili rozmawia, jak skończy to mu cię przedstawię-rzekła ucieszona.
Po karku Druhii ściekła kropelka zimnego potu. Nienawidził magów.
-Miała byś ochotę na jeszcze jeden taniec Iskro?-rzekł chcąc odwrócić jej myśli od Mistrza.
-Z chęcią!-rzekła i podała mu rękę.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Pogarda, lekceważenie.- Warknął Gahraz do siebie, gdy został usadowiony na samym końcu stołu, razem z trollem i szczuroczłekiem. Ochroniarze stali za nim, mimo wysiłków sług gospodarzy, którzy chcieli ich usadowić przy szamanie, ten zaprotestował, a orkowie nie odezwali się nawet słowem. Swoją drogą budziło to dodatkowe zgorszenie, gdyż sami wykwintnych strojów nie mieli, jeno przepaski biodrowe, naszyjniki z kości i tyle.
Szaman zauważył również, że jako jeden z nielicznych, rozważnie nie wziął ze sobą broni ostrej. Jako jeden z nielicznych również miał przy sobie broń, która bronią wedle szlacheckich standardów nie była. Chociaż widząc co wisi na ścianach, nie było to raczej problemem. Jeszcze jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Mimo iż usadowiony na samym krańcu stołu, budził niemal największe zainteresowanie wśród nie-zawodników. Nawet szlachta nie miała i nie widziała ozdób, chociaż z pewnością plugawych, tak pięknych, barwnych, wręcz... gustownych, w pewnym sensie. Zanim usiadł, nawet kilku co odważniejszych możnych tego miasta, podeszło, przedstawiając się i zagadując o jakichś bzdurach. Spławiał ich uprzejmym zainteresowaniem.
-Brak szacunku.- Warknął na tyle cicho, by nie zakłócić uroczystości, jak i na tyle głośno, by kilku najbliższych siedzących doskonale go usłyszało. Zjadł już to, co zjeść zamierzał, było nawet dobre, szczególnie dziczyzna.
-Nie byłżeś zbyt zachwycony, jak żem przylazł siem nażreć i napić, co?- Szepnął, nie zwracając uwagi na siedzącego pomiędzy nimi Skrenqa i Farlina, do Aszkaela, wojownika chaosu. -Ja też żem nie był jak Cie zobaczył, moje chłopaki wolałyby urwać Ci łep, ale ja ich powstrzymujem, wiesz czemu?- Spytał. Mówił typowym orkowym wspólnym, którego każdy by się spodziewał, ale zadbał również, by akcent był nieco zbyt dobry, budził podejrzenia, ale nie zdradzał inteligencji.
-Bo urwałbym łeb jemu, a potem Tobie?- Odpowiedział pogardliwie wojownik Chaosu.
-Nie, bo szanujem wrogów, dla nas chaos najwienksiejszym wrogiem, a ty najplugawszym robakiem, ale ja Ciem szanujem, odeslem Ciem tam skond pochodzi moja moc, nie urwem Ci łpa. Bendzie mniej bolało.- Uśmiechnął się po orczemu, po czym odezwał się do Farlina i szepnął tak, by nikt nie usłyszał: -Przepraszam, wiem, że to były Twoje bomby, prawda? Następnym razem nakarmię nimi moje Trolle, albo tego obok.-
Wrócił do jedzenia.
Szaman zauważył również, że jako jeden z nielicznych, rozważnie nie wziął ze sobą broni ostrej. Jako jeden z nielicznych również miał przy sobie broń, która bronią wedle szlacheckich standardów nie była. Chociaż widząc co wisi na ścianach, nie było to raczej problemem. Jeszcze jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Mimo iż usadowiony na samym krańcu stołu, budził niemal największe zainteresowanie wśród nie-zawodników. Nawet szlachta nie miała i nie widziała ozdób, chociaż z pewnością plugawych, tak pięknych, barwnych, wręcz... gustownych, w pewnym sensie. Zanim usiadł, nawet kilku co odważniejszych możnych tego miasta, podeszło, przedstawiając się i zagadując o jakichś bzdurach. Spławiał ich uprzejmym zainteresowaniem.
-Brak szacunku.- Warknął na tyle cicho, by nie zakłócić uroczystości, jak i na tyle głośno, by kilku najbliższych siedzących doskonale go usłyszało. Zjadł już to, co zjeść zamierzał, było nawet dobre, szczególnie dziczyzna.
-Nie byłżeś zbyt zachwycony, jak żem przylazł siem nażreć i napić, co?- Szepnął, nie zwracając uwagi na siedzącego pomiędzy nimi Skrenqa i Farlina, do Aszkaela, wojownika chaosu. -Ja też żem nie był jak Cie zobaczył, moje chłopaki wolałyby urwać Ci łep, ale ja ich powstrzymujem, wiesz czemu?- Spytał. Mówił typowym orkowym wspólnym, którego każdy by się spodziewał, ale zadbał również, by akcent był nieco zbyt dobry, budził podejrzenia, ale nie zdradzał inteligencji.
-Bo urwałbym łeb jemu, a potem Tobie?- Odpowiedział pogardliwie wojownik Chaosu.
-Nie, bo szanujem wrogów, dla nas chaos najwienksiejszym wrogiem, a ty najplugawszym robakiem, ale ja Ciem szanujem, odeslem Ciem tam skond pochodzi moja moc, nie urwem Ci łpa. Bendzie mniej bolało.- Uśmiechnął się po orczemu, po czym odezwał się do Farlina i szepnął tak, by nikt nie usłyszał: -Przepraszam, wiem, że to były Twoje bomby, prawda? Następnym razem nakarmię nimi moje Trolle, albo tego obok.-
Wrócił do jedzenia.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-Och ,już nie mogę się doczekać go zobaczyć!- mówił do siebie hrabia przemierzając korytarz prowadzący do jego apartamentu. Po tym jak minął salę balową pospiesznym krokiem ,czym prędzej przebył z towarzyszącym mu lokajem schodu i udał się na górę ,do prywatnych komnat. -Tak tak! Mój drogi sługo!- zagadał lokaja -Sir Bonald to jeden z największych rycerzy Gralla! Nawet nie wiedziałem ,że bierze udział w zawodach! Toż to zaszczyt!- wykrzyknął stary hrabia i popchnął drzwi szeroko się uśmiechając. Okazało się jednak ,ze gabinet jest pusty ,wtedy Freihoff spojrzał na lokaja ,który chłodno rzekł -Proszę usiąć wygodnie ,mości hrabio... i poczekać...-
Gospodarz balu wiedział już ,że nie ujrzy słynnego rycerza i przeklnął się w myślach ,że dał się złapać na taki fortel ,ale bardziej zdenerwował go fakt co tacy ludzie robią w jego domu. Przeszedł powoli gabinet pełny gablot w których leżały cenne i czasem starożytne bronie i usiadł na drewnianym ,zdobionym krześle pomiędzy mapą Starego Świata na ścianie oraz małym szklanym stolikiem. -I co długo mam czekać na tego "gościa"! Masz szczęście łachudro ,że nie mam przy sobie mojej szpady!- wykrzyknął stary hrabia. Po chwili usłyszał znany mu zgrzyt metalu zbroi i stawiane ciężki kroki. -Już idzie...- mruknął lokaj i otworzył drzwi.
Hrabia Freihoff zobaczył w drzwiach Magnusa von Bittenberga ,widząc go puścił ściskana w ręku maskę i złapał się mocno krzesła.
Do pomieszczenia natychmiast wbiegło dwóch łowców czarownic trzymających za rękojeść schowane rapiery ,w każdej chwili gotowi ich użyć ,jednym z nich był Reiner. Stąneli oni z boku ,gdy Wielki Inkwizytor wszedł powoli do gabinetu ,po czym przebrany za lokaja łowca zamknął za nim drzwi.
-Nie...- mruknął hrabia -Ty nie żyjesz...- skończył cicho wpatrując się w Magnusa.
-Wątpię...- odparł okuty w stal mężczyzna i usiadł naprzeciwko gospodarza zdejmując kapelusz i ukazując siwe włosy. -Sigmar zadecydował i żyję ,hrabio Helmucie...-
Freihoffwykrzyknął -Ale... co tu robicie? Czemu nachodzicie sługę cesarza?! To jakaś kpina!-
Wielki inkwizytor podniósł wzrok i wbił krwawe spojrzenie w szlachcia ,który natychmiast ostudził swój zapał -Czy ja wyglądam jakbym żartował? Czy naprawdę uważasz ,panie hrabio ,że przejechałbym pół Imperium ,żeby sobie pożartować?- zapytał szorstko Magnus
-Więc co tu robisz? Hę?- zapytał naiwnie hrabia
-Nie róbmy z siebie idiotów... za starzy na to jesteśmy... powiem wprost: przybyłem tu ,gdyż w Mieście Białego Wilka szerzy się herezja i plugastwo potępione przez Święte Oficjum ,a akceptowane przez tutejszych patrycjuszy ,a wręcz houłbione i wspierane!- warknął Von Bittenberg.
-Arena Śmierci...- odparł drżącym głosem Freihoff -Przybyłeś do mnie ,bo jestem zamieszany w Arenę...-
-Wspaniała dedukcja mości hrabio ,wspaniała...- rzekł inkwizytor -Przybywał tu z ramienia Świętego Oficjum ,ale nie jako egzekutor (na razie) ,ale jako dobry przewodnik! Nie przybywał tu z mieczem i ogniem ,ale ze słowem i prośbą! Prośbą ,abyś się opamiętał ,panie hrabio! "A kiedy prośby zawiodą ,a brat twój nadal pozostanie głuchy na twe wołanie..."-
-"...módl się i oczyść jego duszę."- skończył hrabia wpatrując się w poobijany napierśnik na ścianie -Tak ,znam te słowa... ponoć sam Karl Franz je wypowiedział idąc w bój ,by ukarać zbuntowanych żołnierzy z zgranicy południowej w bitwie o zamek Drachenfels w 2514 roku ! Do dzis pamiętam tą bitwę! Gdyby nie ten kawałek żelaza byłbym teraz trupem...-
-Widzisz ,mości hrabio... dlatego nie przychodze do ciebie jak do heretyka i wroga ,bo już byś nie żył... i nie jest to grożba ,ale przychodzę jak do patrioty ,któremu bliskie dobro i wiara... mam nadzieje...- rzekł chłodno Magnus.
-Oczywiście ,że bliska!- odparł donośnie Freihoff ,który był człowiekiem iście honorowym.
-A więc skoro tak to czemu zgadzasz się na przeklęte zawody...- zapytał łowca czarownic.
-To moja sprawa...- odparł hrabia odwracając wzrok i zaciskajac pięść. Magnus rzekł chrypowatym głosem -O nie ,mój drogi Helmucie... uwierz mi ,że herezja to nie twoja sprawa i nie odwiedź mnie od myśli ,że jesteś niewinny!-
Gospodarz wstał i krzyknął -Ja?! Winny?!- natychmiast łowcy czarownic stojący w pomieszczeniu się poruszyli ,ale Magnus ich uspokoił gestem -A czy według was! Inkwizycji! Nie jest tak ,że "wszyscy są winni ,ale należy dowieść w jakim stopniu"! Co?! Przez moją pasję ,dzięki której Imperium miało wspaniałych wojowników spod mego skrzydła oraz dotacje armii jestem winny?!-
-Siadaj hrabio...- warknął Von Bittenberg -Jesteś weteranem! Zmierzyłeś świat! I zapewne dobrze wiesz ,że często pod przykrywką "pasjii" i "hobby" czasem kryje się zło! (pozdrawiam tych ,którzy spotkali się z opinią ,że w grach RPG bytuje szatan ). Sigmar uczy! Uczy ,abyśmy byli oporni i się nie poddawali ,a spotka nas chwała i błogosławieństwo!-
-Sigmar... Święty Sigmar... walczyłem pod jego sztandarem tyle lat... tyle lat z jego imieniem na ustach szarżowałem na wroga...- szepnął Freihoff.
-I teraz go opuscisz?! Dasz ponieść się herezji i rozpuście?! Dla "pasji"? Dla rozrywki zdradzisz Imperium!-
-Ja przecież... nigdy nie opuszczę Młotodzierżcy... ani kraju... to miał być tylko turniej...- jęknął hrabia drżacym głosem.
-Tak sie zaczyna! Też tak myślałem schodzac do podziemi! Bez przygotowania! Z modlitwą! Ale odkryłem prawdę! Odkryłem ,ze Arenę Śmierci trzeba unicestwić!- krzyknął chrypowatym głosem inkwizytor.
-Walczyłeś w szczurzym mieście? Czytałem o tym...-
-Tak! Walczyłem i przeżyłem! A teraz wezmę udział w tej Arenie! Zawalczę w niej i ujawnię herezję! Pokażę ,że każdy kto jawnie grzeszy zawsze! Powtarzam zawsze zostanie ukarany!!!- zagrzmiał łowca tak ,że nawet jego ludzie się lekko odsunęli
Hrabia usiadł i złapał się za głowę -Co ja narobiłem... co ja na świętego Sigmara narobiłem...-
-Ale nie martw się hrabio...- szepnął Magnus i powstał zakładajac kapelusz po czym połozył ręce na głowie weterana ,po czym zaczął recytować cos ze Świętej Ksiegi. Reiner wpatrywał się w sytuację i był pewny ,że Magnus skręci mu głowę ,ale to było coś innego ,on go rozgrzeszył...
-Jako Wielki Inkwizytor Świątyni Sigmara odpuszczam ci grzechy ,gdyż światło Młotodzierżcy w tobie bije... nakładam na ciebie również klauzurę milczenia o tym spotkaniu... zostanie z tobą mój człowiek i złożysz odpowiednie wyjaśnienie ,włącznie z opisem tych ,którzy cię do tego zmusili...- skończył Magnus wychodząc i udajac się w stronę sali balowej -Czas się pokazać...-
Hrabia nadal z głową w dłoniach został w gabinecie wraz z łowcą czarownic przebranym za lokaja ,który trzymał notatnik. -Wyjaśnienie... chroń Sigmarze...-
Gospodarz balu wiedział już ,że nie ujrzy słynnego rycerza i przeklnął się w myślach ,że dał się złapać na taki fortel ,ale bardziej zdenerwował go fakt co tacy ludzie robią w jego domu. Przeszedł powoli gabinet pełny gablot w których leżały cenne i czasem starożytne bronie i usiadł na drewnianym ,zdobionym krześle pomiędzy mapą Starego Świata na ścianie oraz małym szklanym stolikiem. -I co długo mam czekać na tego "gościa"! Masz szczęście łachudro ,że nie mam przy sobie mojej szpady!- wykrzyknął stary hrabia. Po chwili usłyszał znany mu zgrzyt metalu zbroi i stawiane ciężki kroki. -Już idzie...- mruknął lokaj i otworzył drzwi.
Hrabia Freihoff zobaczył w drzwiach Magnusa von Bittenberga ,widząc go puścił ściskana w ręku maskę i złapał się mocno krzesła.
Do pomieszczenia natychmiast wbiegło dwóch łowców czarownic trzymających za rękojeść schowane rapiery ,w każdej chwili gotowi ich użyć ,jednym z nich był Reiner. Stąneli oni z boku ,gdy Wielki Inkwizytor wszedł powoli do gabinetu ,po czym przebrany za lokaja łowca zamknął za nim drzwi.
-Nie...- mruknął hrabia -Ty nie żyjesz...- skończył cicho wpatrując się w Magnusa.
-Wątpię...- odparł okuty w stal mężczyzna i usiadł naprzeciwko gospodarza zdejmując kapelusz i ukazując siwe włosy. -Sigmar zadecydował i żyję ,hrabio Helmucie...-
Freihoffwykrzyknął -Ale... co tu robicie? Czemu nachodzicie sługę cesarza?! To jakaś kpina!-
Wielki inkwizytor podniósł wzrok i wbił krwawe spojrzenie w szlachcia ,który natychmiast ostudził swój zapał -Czy ja wyglądam jakbym żartował? Czy naprawdę uważasz ,panie hrabio ,że przejechałbym pół Imperium ,żeby sobie pożartować?- zapytał szorstko Magnus
-Więc co tu robisz? Hę?- zapytał naiwnie hrabia
-Nie róbmy z siebie idiotów... za starzy na to jesteśmy... powiem wprost: przybyłem tu ,gdyż w Mieście Białego Wilka szerzy się herezja i plugastwo potępione przez Święte Oficjum ,a akceptowane przez tutejszych patrycjuszy ,a wręcz houłbione i wspierane!- warknął Von Bittenberg.
-Arena Śmierci...- odparł drżącym głosem Freihoff -Przybyłeś do mnie ,bo jestem zamieszany w Arenę...-
-Wspaniała dedukcja mości hrabio ,wspaniała...- rzekł inkwizytor -Przybywał tu z ramienia Świętego Oficjum ,ale nie jako egzekutor (na razie) ,ale jako dobry przewodnik! Nie przybywał tu z mieczem i ogniem ,ale ze słowem i prośbą! Prośbą ,abyś się opamiętał ,panie hrabio! "A kiedy prośby zawiodą ,a brat twój nadal pozostanie głuchy na twe wołanie..."-
-"...módl się i oczyść jego duszę."- skończył hrabia wpatrując się w poobijany napierśnik na ścianie -Tak ,znam te słowa... ponoć sam Karl Franz je wypowiedział idąc w bój ,by ukarać zbuntowanych żołnierzy z zgranicy południowej w bitwie o zamek Drachenfels w 2514 roku ! Do dzis pamiętam tą bitwę! Gdyby nie ten kawałek żelaza byłbym teraz trupem...-
-Widzisz ,mości hrabio... dlatego nie przychodze do ciebie jak do heretyka i wroga ,bo już byś nie żył... i nie jest to grożba ,ale przychodzę jak do patrioty ,któremu bliskie dobro i wiara... mam nadzieje...- rzekł chłodno Magnus.
-Oczywiście ,że bliska!- odparł donośnie Freihoff ,który był człowiekiem iście honorowym.
-A więc skoro tak to czemu zgadzasz się na przeklęte zawody...- zapytał łowca czarownic.
-To moja sprawa...- odparł hrabia odwracając wzrok i zaciskajac pięść. Magnus rzekł chrypowatym głosem -O nie ,mój drogi Helmucie... uwierz mi ,że herezja to nie twoja sprawa i nie odwiedź mnie od myśli ,że jesteś niewinny!-
Gospodarz wstał i krzyknął -Ja?! Winny?!- natychmiast łowcy czarownic stojący w pomieszczeniu się poruszyli ,ale Magnus ich uspokoił gestem -A czy według was! Inkwizycji! Nie jest tak ,że "wszyscy są winni ,ale należy dowieść w jakim stopniu"! Co?! Przez moją pasję ,dzięki której Imperium miało wspaniałych wojowników spod mego skrzydła oraz dotacje armii jestem winny?!-
-Siadaj hrabio...- warknął Von Bittenberg -Jesteś weteranem! Zmierzyłeś świat! I zapewne dobrze wiesz ,że często pod przykrywką "pasjii" i "hobby" czasem kryje się zło! (pozdrawiam tych ,którzy spotkali się z opinią ,że w grach RPG bytuje szatan ). Sigmar uczy! Uczy ,abyśmy byli oporni i się nie poddawali ,a spotka nas chwała i błogosławieństwo!-
-Sigmar... Święty Sigmar... walczyłem pod jego sztandarem tyle lat... tyle lat z jego imieniem na ustach szarżowałem na wroga...- szepnął Freihoff.
-I teraz go opuscisz?! Dasz ponieść się herezji i rozpuście?! Dla "pasji"? Dla rozrywki zdradzisz Imperium!-
-Ja przecież... nigdy nie opuszczę Młotodzierżcy... ani kraju... to miał być tylko turniej...- jęknął hrabia drżacym głosem.
-Tak sie zaczyna! Też tak myślałem schodzac do podziemi! Bez przygotowania! Z modlitwą! Ale odkryłem prawdę! Odkryłem ,ze Arenę Śmierci trzeba unicestwić!- krzyknął chrypowatym głosem inkwizytor.
-Walczyłeś w szczurzym mieście? Czytałem o tym...-
-Tak! Walczyłem i przeżyłem! A teraz wezmę udział w tej Arenie! Zawalczę w niej i ujawnię herezję! Pokażę ,że każdy kto jawnie grzeszy zawsze! Powtarzam zawsze zostanie ukarany!!!- zagrzmiał łowca tak ,że nawet jego ludzie się lekko odsunęli
Hrabia usiadł i złapał się za głowę -Co ja narobiłem... co ja na świętego Sigmara narobiłem...-
-Ale nie martw się hrabio...- szepnął Magnus i powstał zakładajac kapelusz po czym połozył ręce na głowie weterana ,po czym zaczął recytować cos ze Świętej Ksiegi. Reiner wpatrywał się w sytuację i był pewny ,że Magnus skręci mu głowę ,ale to było coś innego ,on go rozgrzeszył...
-Jako Wielki Inkwizytor Świątyni Sigmara odpuszczam ci grzechy ,gdyż światło Młotodzierżcy w tobie bije... nakładam na ciebie również klauzurę milczenia o tym spotkaniu... zostanie z tobą mój człowiek i złożysz odpowiednie wyjaśnienie ,włącznie z opisem tych ,którzy cię do tego zmusili...- skończył Magnus wychodząc i udajac się w stronę sali balowej -Czas się pokazać...-
Hrabia nadal z głową w dłoniach został w gabinecie wraz z łowcą czarownic przebranym za lokaja ,który trzymał notatnik. -Wyjaśnienie... chroń Sigmarze...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Farlin spojrzał najpierw w oczy orka a potem na trolla, następnie znów na orka.
- Jak bym chciał już byście wszyscy nie żyli. Na jego ustach pojawił się grymasopodobny uśmiech
Te bomby, które wysadziły karczmę były tylko przedsmakiem tego co dla was przygotowałem. Nie próbuj udawać idioty orku, poznałem już twoją prawdziwą naturę. Nie ma sensu byś się nadal ukrywał...
Czerwone, małe orkowe ślepia rozszerzyły się.
- Zdemaskowany!!! Przechytrzony!!! Przeklęty Hobbit śmie mi grozić i myśli, że ujdzie mu to na sucho.
- Za miast krzyczeć i zwracać na siebie uwagę, powiedz mi lepiej po co przybyłeś na Arenę? wiem, że orkom sława i bogactwo nie są potrzebne.
[ Sorry, ale jestem trochę wypity i nie ogarniam. Tym orkiem mi groziłeś, czy jak?? Jak mogłeś do mnie szeptać skoro siedzę pomiędzy Aszkaelem i Ulrichem??
Do tego El krzyczał szeptem?? ]
- Jak bym chciał już byście wszyscy nie żyli. Na jego ustach pojawił się grymasopodobny uśmiech
Te bomby, które wysadziły karczmę były tylko przedsmakiem tego co dla was przygotowałem. Nie próbuj udawać idioty orku, poznałem już twoją prawdziwą naturę. Nie ma sensu byś się nadal ukrywał...
Czerwone, małe orkowe ślepia rozszerzyły się.
- Zdemaskowany!!! Przechytrzony!!! Przeklęty Hobbit śmie mi grozić i myśli, że ujdzie mu to na sucho.
- Za miast krzyczeć i zwracać na siebie uwagę, powiedz mi lepiej po co przybyłeś na Arenę? wiem, że orkom sława i bogactwo nie są potrzebne.
[ Sorry, ale jestem trochę wypity i nie ogarniam. Tym orkiem mi groziłeś, czy jak?? Jak mogłeś do mnie szeptać skoro siedzę pomiędzy Aszkaelem i Ulrichem??
Do tego El krzyczał szeptem?? ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[No dobra ,wchodzimy ]
Magnus z dwoma łowcami czarownic szedł korytarzem w stronę drzwi do sali balowej. Kiedy byli przy nich słychać już było gwar zabawy ,wtedy Wielki Inkwizytor stanął. -Tylko ostrożnie... jest tam sporo osób chcących mojej śmierci... mogą próbować mnie zabić i przez przypadek ukatrupić was...- skończył popychając drzwi i wszedł do środka.
Dmuterowy okuty w stal mężczyzna stanął w wielkiej sali ,gdzie natychmiast ustały wszelkie rozmowy i wszyscy spojrzeli w jego stronę. Chwilę później ustała również muzyka ,gdy dyrygent odwrócił się ze srachem w oczach ,a gdzieś w oddali jakiś kelner upuscił tacę i wybiegł z sali.. Magnus przejechał po sali wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Większość szlachciców ze strachem patrzyła zdębiale na inkwizytora albo odwracała wzrok uciekajac przed oczyma łowcy. W końcu natknął się na srogie oczy Wielkiego Mistrza Białych Wilków. Von Bittenberg spojrzał na niego i uśmiechnął się nieprzyjemnie. Dalej naturalnie siedzieli zawodnicy ,wiadomo ,nikt nie okazywał strachu ,albo z powodu wewnętrznej dumy i ukrywania niepewności albo po prostu nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Nikt oprócz jednej osoby ,jakiś dziwny ,prosto ubrany mężczyzna z dziwną wadą wzroku spojrzał w talerz i zasłonił twarz rękoma.
-O nie ,kurwa...- w końcu ktoś z gości się odezwał i od stołu wstał wysoki mężczyzna w błyszczącym pancerzu i równo ułożonymi głosami.
von Bittenberg nie uwierzył swoim oczom ,machnął ręką i Reiner podał mu małe binokle ,które natychmiast narzucił na oczy.
- Ingvarsson! Nie wierzę!- parsknął Magnus i podszedł do stołu. -Raz cię zabiłem ,mam to powtórzyć?-
-Spróbuj... ale już żadna zbląkana kula nie zrani mnie w serce! Za to wyrwę twoje ,Magnusie zwany cholernym!-
Von Bittenberg wbił widelec w stół i warknął zbliżajac twarz do twarzy wojownika -Tak mnie zwą? A to ciekawe ,bo za to o tobie słyszałem...-
Dwójka legendarnych w swych dziedzinach ludzi wpatrywałą się w siebie z gniewem w oczach ,a dzieliło ich kilka centymetrów.Masakra wisiała w powietrzu. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w dwójkę ,a zawodnicy szukali pobieżnie jakiejść broni. Wtedy odezwał sie głos i od stołu powstał okuty w czarną stal wojownik -Nie tylko wy wyszliście rąk szczurów ,kutasiarze...-
Magnus z dwoma łowcami czarownic szedł korytarzem w stronę drzwi do sali balowej. Kiedy byli przy nich słychać już było gwar zabawy ,wtedy Wielki Inkwizytor stanął. -Tylko ostrożnie... jest tam sporo osób chcących mojej śmierci... mogą próbować mnie zabić i przez przypadek ukatrupić was...- skończył popychając drzwi i wszedł do środka.
Dmuterowy okuty w stal mężczyzna stanął w wielkiej sali ,gdzie natychmiast ustały wszelkie rozmowy i wszyscy spojrzeli w jego stronę. Chwilę później ustała również muzyka ,gdy dyrygent odwrócił się ze srachem w oczach ,a gdzieś w oddali jakiś kelner upuscił tacę i wybiegł z sali.. Magnus przejechał po sali wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Większość szlachciców ze strachem patrzyła zdębiale na inkwizytora albo odwracała wzrok uciekajac przed oczyma łowcy. W końcu natknął się na srogie oczy Wielkiego Mistrza Białych Wilków. Von Bittenberg spojrzał na niego i uśmiechnął się nieprzyjemnie. Dalej naturalnie siedzieli zawodnicy ,wiadomo ,nikt nie okazywał strachu ,albo z powodu wewnętrznej dumy i ukrywania niepewności albo po prostu nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Nikt oprócz jednej osoby ,jakiś dziwny ,prosto ubrany mężczyzna z dziwną wadą wzroku spojrzał w talerz i zasłonił twarz rękoma.
-O nie ,kurwa...- w końcu ktoś z gości się odezwał i od stołu wstał wysoki mężczyzna w błyszczącym pancerzu i równo ułożonymi głosami.
von Bittenberg nie uwierzył swoim oczom ,machnął ręką i Reiner podał mu małe binokle ,które natychmiast narzucił na oczy.
- Ingvarsson! Nie wierzę!- parsknął Magnus i podszedł do stołu. -Raz cię zabiłem ,mam to powtórzyć?-
-Spróbuj... ale już żadna zbląkana kula nie zrani mnie w serce! Za to wyrwę twoje ,Magnusie zwany cholernym!-
Von Bittenberg wbił widelec w stół i warknął zbliżajac twarz do twarzy wojownika -Tak mnie zwą? A to ciekawe ,bo za to o tobie słyszałem...-
Dwójka legendarnych w swych dziedzinach ludzi wpatrywałą się w siebie z gniewem w oczach ,a dzieliło ich kilka centymetrów.Masakra wisiała w powietrzu. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w dwójkę ,a zawodnicy szukali pobieżnie jakiejść broni. Wtedy odezwał sie głos i od stołu powstał okuty w czarną stal wojownik -Nie tylko wy wyszliście rąk szczurów ,kutasiarze...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[ http://www.youtube.com/watch?v=df-eLzao63I ]
Impreza trwała w najlepsze. Ostatni goście zajmowali właśnie miejsca, przepraszając za spóźnienie, zrzucając jednocześnie na zły stan traktów, nadgorliwą kontrolę straży miejskiej i tonę innych powodów. Przybyli wreszcie Magnus i Reiner i zasiedli nieopodal zaskoczonego Bjarna, który nie omieszkał zagadnąć. Rozmowę przerwało na chwilę wnoszone danie główne. Była to rzecz jasna pieczeń, sporych rozmiarów dzik, którego sam hrabia położył na niedawnym polowaniu. No właśnie, hrabia... Gospodarz wciąż nie zjawiał się, co niektórzy uznali za dziwne. Tymczasem brodata część stołu, którą stanowili Norsmeni i Dawi ochoczo odrywali kawały mięsiwa, wreszcie mogąc zaspokoić wilczy apetyt czymś konkretniejszym. Nie omieszkali przy tym głośno wyrażać swojego zadowolenia, co niezwykle mierziło wyżej urodzoną część towarzystwa. Oprócz pieczeni podano pieczone bażanty, kuropatwy z warzywami, udziec jeleni oraz pieczonego jesiotra, zamawianego specjalnie na życzenie hrabiego van Dykena, który był wielkim miłośnikiem ryb i zapalonym wędkarzem. Zaspokoiwszy wreszcie pierwszy głód Bjarn wrócił do rozmowy z Magnusem, przegryzając co raz po każdym zdaniu "małe co nieco" jak mówił. Do rozmowy włączy się również Aszkael. On, podobnie jak inni wojowie z północy nudzili się na wystawnym przyjęciu niezmiernie i z utęsknieniem wyglądali awantury, która jak na złość nie nadchodziła. Inni zawodnicy mierzyli się wzrokiem, wymieniali kilka słów, uważnie sondując rozmówcę- słowem badali się nawzajem. Menthus pogrążył się w dyspucie z Vahanianem, jednak nie sposób było poznać po jego twarzy jego uczuć. Właściwie jedynymi pośród przyszłych gladiatorów, którzy dobrze się bawili byli Galreth i Iskra. Dwójka elfów zdawała się na chwilę zapomnieć o pozostałych gościach i uroczystości, pochłonięci tańcem. Któryś z arystokratów przyglądał się im z uśmieszkiem, a po chwili przywołał sługę. Szepnął mu coś do ucha, a tamten skłoniwszy się udał się do orkiestry. Muzycy przytaknęli na znak, że zrozumieli, po czym zagrali, tym razem znacznie żywszą melodię. [ http://www.youtube.com/watch?v=ZgcqijaUxdg ]
Elfy zareagowały instynktownie. Iskra odskoczyła nagle od Galretha, lecz ten przyciągnął ją znów ku sobie. Sunęli parkietem z zadziwiającą lekkością, wprawiającą w podziw najbardziej wybrednych z pośród oglądających. Taniec ich, dotychczas spokojny i niewinny, zdawał się teraz wybuchnąć płomieniem, gorącym i gwałtownym. Spod wysokich obcasów elfki zdawały się strzelać iskry, gdy uderzały o parkiet wybijając groźny rytm. Ten taniec to była walka, jak zmagania dwójki kochanków, jak później opowiadano. Jej palce mocniej zacisnęły się na jego ramionach, on ciaśniej oplótł ją w pasie. Odchyliła się nagle do tyłu, sięgając swymi ognistymi włosami niemal do ziemi, lecz jego silne ramię podtrzymało ją przed upadkiem. Zawirowali. Chwycił ją pod kolano, unosząc jej nogę wysoko i przyciągnął do siebie, a ona na to pozwoliła. Odepchnęła go nagle, lecz on pochwycił jej dłoń i zawirował nią, a ona znów wylądowała tam gdzie chciała- w jego ramionach. Stali tak przez chwilę, patrząc sobie prosto w oczy. Dopiero po chwili zorientowali się, że muzyka ucichła. Rozległy się brawa. Iskra uwolniła się z uścisku Galretha, zaczerwieniona i zdyszana, po czym ukłoniła się lekko. Miała nadzieję, że Menthus nie zauważył tego...
Impreza trwała w najlepsze. Ostatni goście zajmowali właśnie miejsca, przepraszając za spóźnienie, zrzucając jednocześnie na zły stan traktów, nadgorliwą kontrolę straży miejskiej i tonę innych powodów. Przybyli wreszcie Magnus i Reiner i zasiedli nieopodal zaskoczonego Bjarna, który nie omieszkał zagadnąć. Rozmowę przerwało na chwilę wnoszone danie główne. Była to rzecz jasna pieczeń, sporych rozmiarów dzik, którego sam hrabia położył na niedawnym polowaniu. No właśnie, hrabia... Gospodarz wciąż nie zjawiał się, co niektórzy uznali za dziwne. Tymczasem brodata część stołu, którą stanowili Norsmeni i Dawi ochoczo odrywali kawały mięsiwa, wreszcie mogąc zaspokoić wilczy apetyt czymś konkretniejszym. Nie omieszkali przy tym głośno wyrażać swojego zadowolenia, co niezwykle mierziło wyżej urodzoną część towarzystwa. Oprócz pieczeni podano pieczone bażanty, kuropatwy z warzywami, udziec jeleni oraz pieczonego jesiotra, zamawianego specjalnie na życzenie hrabiego van Dykena, który był wielkim miłośnikiem ryb i zapalonym wędkarzem. Zaspokoiwszy wreszcie pierwszy głód Bjarn wrócił do rozmowy z Magnusem, przegryzając co raz po każdym zdaniu "małe co nieco" jak mówił. Do rozmowy włączy się również Aszkael. On, podobnie jak inni wojowie z północy nudzili się na wystawnym przyjęciu niezmiernie i z utęsknieniem wyglądali awantury, która jak na złość nie nadchodziła. Inni zawodnicy mierzyli się wzrokiem, wymieniali kilka słów, uważnie sondując rozmówcę- słowem badali się nawzajem. Menthus pogrążył się w dyspucie z Vahanianem, jednak nie sposób było poznać po jego twarzy jego uczuć. Właściwie jedynymi pośród przyszłych gladiatorów, którzy dobrze się bawili byli Galreth i Iskra. Dwójka elfów zdawała się na chwilę zapomnieć o pozostałych gościach i uroczystości, pochłonięci tańcem. Któryś z arystokratów przyglądał się im z uśmieszkiem, a po chwili przywołał sługę. Szepnął mu coś do ucha, a tamten skłoniwszy się udał się do orkiestry. Muzycy przytaknęli na znak, że zrozumieli, po czym zagrali, tym razem znacznie żywszą melodię. [ http://www.youtube.com/watch?v=ZgcqijaUxdg ]
Elfy zareagowały instynktownie. Iskra odskoczyła nagle od Galretha, lecz ten przyciągnął ją znów ku sobie. Sunęli parkietem z zadziwiającą lekkością, wprawiającą w podziw najbardziej wybrednych z pośród oglądających. Taniec ich, dotychczas spokojny i niewinny, zdawał się teraz wybuchnąć płomieniem, gorącym i gwałtownym. Spod wysokich obcasów elfki zdawały się strzelać iskry, gdy uderzały o parkiet wybijając groźny rytm. Ten taniec to była walka, jak zmagania dwójki kochanków, jak później opowiadano. Jej palce mocniej zacisnęły się na jego ramionach, on ciaśniej oplótł ją w pasie. Odchyliła się nagle do tyłu, sięgając swymi ognistymi włosami niemal do ziemi, lecz jego silne ramię podtrzymało ją przed upadkiem. Zawirowali. Chwycił ją pod kolano, unosząc jej nogę wysoko i przyciągnął do siebie, a ona na to pozwoliła. Odepchnęła go nagle, lecz on pochwycił jej dłoń i zawirował nią, a ona znów wylądowała tam gdzie chciała- w jego ramionach. Stali tak przez chwilę, patrząc sobie prosto w oczy. Dopiero po chwili zorientowali się, że muzyka ucichła. Rozległy się brawa. Iskra uwolniła się z uścisku Galretha, zaczerwieniona i zdyszana, po czym ukłoniła się lekko. Miała nadzieję, że Menthus nie zauważył tego...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Nadeszła godzina uczty. Aszkael udając się na miejsce ze swoją towarzyszką, przyodział grube futra z czarnego niedźwiedzia. Zastąpiło one jego poszarpaną pelerynę ze skór demonów które nosił wcześniej. Oczywiście jak przystało na wojownika jego miecz wisiał koło pasa. Demonica dobrze wie co znaczy idź sobie zakup jakiś strój. Jej szykowna kreacja zapewne pochłonęła całe fundusze które otrzymała. Czarna elegancka suknia, dość spory naszyjnik z czarny, agatem w srebrnej obramówce a na ramionach miała wilczą skórę w tych samych kolorach co reszta kreacji. Mimo początkowych problemów ze strażą wojownik został wpuszczony z całym swoim wyposażeniem. Żaden z odźwiernych nie dał rady zdjąć z niego pancerza. Miejsce przy stole nie należało do najlepszych. Ork, troll do tego niziołek i jakiś szaleniec. Dodatkowo ork starający ukryć swój intelekt za wspaniałą grą aktorską zaczął wytaczać groźby w stronę wybrańca. Chcą udowodnić zapewne swoją wyższość. Szaman stara też dogadać niziołkowi. Jedna w małym ciele spory duch albo pusta głowa. Piroman ani myślał dać orkowi satysfakcje. W sumie z dwojga złego Aszkael wolał biesiadować z dwójka szaleńców niż zielonoskórą szumowiną. W końcu i wybraniec postanowił wrzucić swoje dwa grosze do zaczynającej się kłótni.
-Urwać łeb? Zbyt dużo razy patrzyłem w oczy śmierci aby takie coś mnie przestraszyło. Skoro chcesz mnie zabić życzę ci powodzenia. Pewien imperialny mag myślał że przetopienie mnie na wylot wystarczy. Grupka demonów stwierdziła że rozszarpanie też będzie dobre. Ale jak widzisz jestem tu i wcale nie zaprzeczam że umarłem. Więc jak już weźmiesz się za próbę zabicia mnie i jakimś cudem uda ci się mnie wysłać z powrotem do krainy moich bogów, to upewnij się że nie będę miał ochoty tu wrócić i odpłacić ci się pięknym za nadobne.
Nadszedł kolejny przełomowy moment. Łowcy czarownic w końcu się ukazali. Twarz której Aszkael nie widział od czasów areny w pod imperium. Von Bittenberg. Ten kutas powinien być martwy... w sumie patrząc z innej strony wojownik powinien robić to samo. Nie zbadane są wyroki bogów. Krzyki znów się rozeszły. Inkwizytor znalazł przyjaciela. W tedy Aszkael ujrzał kolejną twarz Bjarn... naprawdę arena to dziwne miejsce gdzie losy wielu się przeplatają w tańcu ku uciesze mrocznych bogów. No nic zapowiada się spotkanie po latach. Jak mógłby je sobie odpuści. Wybraniec uderzył pancerną rękawicą o stół:
-Nie tylko wy wyszliście rąk szczurów ,kutasiarze. Miło mi was widzieć ponownie. Ingvarsson! Von Bitteberg!- Aszkael zmierzył obu wzrokiem. Bjarn wydał się zaskoczony. Jednak wielki inkwizytor jak by czekał na to spotkanie.
-Urwać łeb? Zbyt dużo razy patrzyłem w oczy śmierci aby takie coś mnie przestraszyło. Skoro chcesz mnie zabić życzę ci powodzenia. Pewien imperialny mag myślał że przetopienie mnie na wylot wystarczy. Grupka demonów stwierdziła że rozszarpanie też będzie dobre. Ale jak widzisz jestem tu i wcale nie zaprzeczam że umarłem. Więc jak już weźmiesz się za próbę zabicia mnie i jakimś cudem uda ci się mnie wysłać z powrotem do krainy moich bogów, to upewnij się że nie będę miał ochoty tu wrócić i odpłacić ci się pięknym za nadobne.
Nadszedł kolejny przełomowy moment. Łowcy czarownic w końcu się ukazali. Twarz której Aszkael nie widział od czasów areny w pod imperium. Von Bittenberg. Ten kutas powinien być martwy... w sumie patrząc z innej strony wojownik powinien robić to samo. Nie zbadane są wyroki bogów. Krzyki znów się rozeszły. Inkwizytor znalazł przyjaciela. W tedy Aszkael ujrzał kolejną twarz Bjarn... naprawdę arena to dziwne miejsce gdzie losy wielu się przeplatają w tańcu ku uciesze mrocznych bogów. No nic zapowiada się spotkanie po latach. Jak mógłby je sobie odpuści. Wybraniec uderzył pancerną rękawicą o stół:
-Nie tylko wy wyszliście rąk szczurów ,kutasiarze. Miło mi was widzieć ponownie. Ingvarsson! Von Bitteberg!- Aszkael zmierzył obu wzrokiem. Bjarn wydał się zaskoczony. Jednak wielki inkwizytor jak by czekał na to spotkanie.
Ostatnio zmieniony 4 sty 2014, o 23:27 przez Rogal700, łącznie zmieniany 2 razy.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Iskra lekko się zawstydziła, a Galreth za późno spostrzegł jaką uwagę przykuli do siebie uwagę. Niech no tylko znajdzie odpowiedzialnego za tą zmianę muzyki... Uznał, że należy szybko schować się przy jakimś stole.
- To dopiero był wyczerpujący taniec. Bardzo imponujący, muszę przyznać. Co powiesz na kolejną przerwę? Chętnie bym się czegoś napił.
- Och ja również potrzebuję ugasić pragnienie. - Odpowiedziała zdyszana Iskra, szybko przyjmując możliwość zejścia z parkietu.
Usiedli przy jeszcze innym stole, ale najwyraźniej wszystkie trunki zostały wypite, a jakiś leniwy kelner nie dostarczył jeszcze kolejnych.
"Naprawdę przydałoby się czegoś napić. Co ta dziewczyna wyprawia na parkiecie." - Czy to twoja pierwsza wizyta w Imperium? - Zagadnął jednocześnie wypatrując ewentualnie przechodzących kelnerów.
- Tak. Do tej pory tylko studiowałam w Białej Wieży i nie byłam nigdzie poza Ulthuanem.
Rozmowa zaczęła schodzić na dość niebezpieczny temat. Galreth nie miał zbyt dużej wiedzy o wyspie, o którą tak długo walczył jego lud. Co jeśli spyta go coś na co nie będzie umiał odpowiedzieć? W zaistniałej sytuacji jeszcze bardziej się ucieszył gdy zobaczył przechodzącego kelnera z winem i przywołał go gestem do siebie. Oboje wstali, Galreth z zamiarem podania Iskrze wina, a gdy już podnosił kieliszek...
- To dopiero był wyczerpujący taniec. Bardzo imponujący, muszę przyznać. Co powiesz na kolejną przerwę? Chętnie bym się czegoś napił.
- Och ja również potrzebuję ugasić pragnienie. - Odpowiedziała zdyszana Iskra, szybko przyjmując możliwość zejścia z parkietu.
Usiedli przy jeszcze innym stole, ale najwyraźniej wszystkie trunki zostały wypite, a jakiś leniwy kelner nie dostarczył jeszcze kolejnych.
"Naprawdę przydałoby się czegoś napić. Co ta dziewczyna wyprawia na parkiecie." - Czy to twoja pierwsza wizyta w Imperium? - Zagadnął jednocześnie wypatrując ewentualnie przechodzących kelnerów.
- Tak. Do tej pory tylko studiowałam w Białej Wieży i nie byłam nigdzie poza Ulthuanem.
Rozmowa zaczęła schodzić na dość niebezpieczny temat. Galreth nie miał zbyt dużej wiedzy o wyspie, o którą tak długo walczył jego lud. Co jeśli spyta go coś na co nie będzie umiał odpowiedzieć? W zaistniałej sytuacji jeszcze bardziej się ucieszył gdy zobaczył przechodzącego kelnera z winem i przywołał go gestem do siebie. Oboje wstali, Galreth z zamiarem podania Iskrze wina, a gdy już podnosił kieliszek...
Ork nie raczył jednak odpowiedzieć na pytanie niziołka. Farlin zajął się jedną ze swoich ulubionych czynności. Jedzeniem. Na pierwszy ogień poszły ripieny. Włoska przystawka. Upieczona mieszanka mokrego chleba, wędliny, czosnku i przypraw ułożona na równie upieczonej cebuli. Następnie przyszedł czas na Ramen, danie prosto z Niponu, przyrządzone pewnie specjalnie dla tego samuraja. Niestety ktoś postawił je w złym miejscu. Na koniec hobbit zaczął pochłaniać soczystą, baranią pieczeń nacieraną czosnkiem i zielonym pieprzem. Każdą z potraw popijał wspaniałym Bretońskim winem z Akwitanii. Hrabia nie oszczędzał na nim i zapewnił wino, które miało dokładnie 60 lat. A wszystko dla tego, że był to najlepszy rocznik w całym stuleciu.
Teraz przyszedł czas na obserwację.
Wojownika chaosu, trolla, orka, Henricha oraz leśnego elfa znał. Jego uwagę przykuł wielki dwu metrowy inkwizytor odziany w ciężką zbroję oraz para elfów tańcząca na parkiecie.
Był jeszcze jeden elf, gdy targały nim emocje można było dostrzec bliznę na jego twarzy.
Hobbit znał bardzo dobrze historię Aszkaela, Bjarna i von Bittenberga. Byli to bahaterowie, którzy cudem, albo za sprawą bogów przeżyli arenę w podziemnym mieście. Farlin słyszał setki gorszych i lepszych ballad o nich. Jak to mówią sława poległym. Jednak mało kto pamiętał o szalonym, lecz dzielnym hobbicie Kilianie, który poległ w walce z Kharlotem, czempionem Khorna.
Był to niziołek mały ciałem a wielki duchem.
Rozmyślenia, przerwał mu...
Teraz przyszedł czas na obserwację.
Wojownika chaosu, trolla, orka, Henricha oraz leśnego elfa znał. Jego uwagę przykuł wielki dwu metrowy inkwizytor odziany w ciężką zbroję oraz para elfów tańcząca na parkiecie.
Był jeszcze jeden elf, gdy targały nim emocje można było dostrzec bliznę na jego twarzy.
Hobbit znał bardzo dobrze historię Aszkaela, Bjarna i von Bittenberga. Byli to bahaterowie, którzy cudem, albo za sprawą bogów przeżyli arenę w podziemnym mieście. Farlin słyszał setki gorszych i lepszych ballad o nich. Jak to mówią sława poległym. Jednak mało kto pamiętał o szalonym, lecz dzielnym hobbicie Kilianie, który poległ w walce z Kharlotem, czempionem Khorna.
Był to niziołek mały ciałem a wielki duchem.
Rozmyślenia, przerwał mu...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Rozmowa z Vaniahanem niezbyt się kleiła, elfa przynajmniej na chwilę obecną nie był zbyt rozmowny.
Gdy już miał zamiar wrócić do stołu i skosztować głównego dania, ujrzał Iskrę która do skocznej muzyki wyczyniała niesamowite wręcz harce na parkiecie. Na jego wargach zatańczył słaby uśmiech, gdy zauważył jak młoda i pełna życia jest ta elfka. Wkrótce jednak gdy ujrzał jej partnera uśmiech znikł.
- Tak. Do tej pory tylko studiowałam w Białej Wieży i nie byłam nigdzie poza Ulthuanem.
Rozmowa zaczęła schodzić na dość niebezpieczny temat. Galreth nie miał zbyt dużej wiedzy o wyspie, o którą tak długo walczył jego lud. Co jeśli spyta go coś na co nie będzie umiał odpowiedzieć? W zaistniałej sytuacji jeszcze bardziej się ucieszył gdy zobaczył przechodzącego kelnera z winem i przywołał go gestem do siebie. Oboje wstali, Galreth z zamiarem podania Iskrze wina, a gdy już podnosił kieliszek...
Ten eksplodował ogniem, wino sycząc i pieniąc się wystrzeliło na sążeń w górę a kawałki szkła spadły na podłogę. Druhii błyskawicznie spojrzał w stronę z której nadleciał ognisty pocisk. Menthus szedł ku nim. Jego twarz wykrzywiał grymas nienawiści, prawy policzek był jakby zapadanięty, widniała na nim okrutna rana. Lekko jedynie przesadą byłoby stwierdzenie iż elf nie miał w tym miejscu w ogóle skóry, a niewielki kawałki mięsa jakie się zachowały były przypalone i czarne.
-Precz od niej ścierów!-ryknął, a śpiewny język Assur zabrzmiał tym razem niezwykle groźnie. Goście umilkli przypatrując im się zdziwieni.
Ręce Smoczego Maga rozgorzały jasnym płomieniem, już wznosił rękę a z pożogi formował się ognisty grot, gdy Iskra nierozumiejący tego co się dzieje zasłonił Galretha.
-Mistrzu ja...
-Zostaw tego Druhii!-ryknął a w jego oczach odmalowało się czyste wzburzenie.
-Druhii?-szepnęła Aenwyrhies. Spojrzała na partnera z którym przetańczyła cały wieczór i dopiero teraz zaczęła zauważać pewne rzeczy. Jego ciemne włosy bardziej przypominały smołę, niźli obsydian, jego niebieskie oczy bardziej niźli do nieba podobne były do lodu, a teraz malowała się w nich zimna nienawiść.
Za to w oczach Iskry odmalowało się niedowierzanie i głęboki smutek.
-Druhii-szepnęła po raz kolejny.
Po czym odepchnęła Galretha, a ten upadł na podłogę, zaskoczony jej siłą.
-Jak mogłeś mnie tak oszukać...-powiedziała smutnym głosem, po czym stanęła u boku Mistrza.
Elf odetchnął głęboko, straszliwa rana na jego policzku znikła natychmiast gdy się uspokoił. Płomienie tańczące wokół jego rąk również przygasły.
-Usiądźmy-powiedział cicho.
Siedli, adeptka zdała sobie sprawę iż już drugi raz w ciągu tego wieczora stała się widowiskiem.
-Mistrzu ja przepraszam...
-Nie wiedziałaś, że on jest Druhii?
-Nie, był taki... szarmancki i elficki... byłam pewna, że to nasz rodak. Nie gniewasz się?
-Nie jesteś pierwszą osobą oszukaną przez naszych kuzynów.-powiedział spokojnie.
-Wiem odrzekła-siląc się na zwykły ton choć jej serce pełne było żalu i czegoś w rodzaju... tęsknoty? Tęsknoty za szaleńczym tańcem i czystą radością, oraz na zawsze już straconym urokiem tego wieczoru. W milczeniu zaczęła jeść główne danie.
Menthus jednak szybko najwyraźniej zapomniał o całym zajściu (choć przez długi jeszcze czas rzucał groźne spojrzenia mrocznemu) i pogrążył się w rozmowie z jakimś nowo przybyłym na ucztę rycerzem.
Gdy już miał zamiar wrócić do stołu i skosztować głównego dania, ujrzał Iskrę która do skocznej muzyki wyczyniała niesamowite wręcz harce na parkiecie. Na jego wargach zatańczył słaby uśmiech, gdy zauważył jak młoda i pełna życia jest ta elfka. Wkrótce jednak gdy ujrzał jej partnera uśmiech znikł.
- Tak. Do tej pory tylko studiowałam w Białej Wieży i nie byłam nigdzie poza Ulthuanem.
Rozmowa zaczęła schodzić na dość niebezpieczny temat. Galreth nie miał zbyt dużej wiedzy o wyspie, o którą tak długo walczył jego lud. Co jeśli spyta go coś na co nie będzie umiał odpowiedzieć? W zaistniałej sytuacji jeszcze bardziej się ucieszył gdy zobaczył przechodzącego kelnera z winem i przywołał go gestem do siebie. Oboje wstali, Galreth z zamiarem podania Iskrze wina, a gdy już podnosił kieliszek...
Ten eksplodował ogniem, wino sycząc i pieniąc się wystrzeliło na sążeń w górę a kawałki szkła spadły na podłogę. Druhii błyskawicznie spojrzał w stronę z której nadleciał ognisty pocisk. Menthus szedł ku nim. Jego twarz wykrzywiał grymas nienawiści, prawy policzek był jakby zapadanięty, widniała na nim okrutna rana. Lekko jedynie przesadą byłoby stwierdzenie iż elf nie miał w tym miejscu w ogóle skóry, a niewielki kawałki mięsa jakie się zachowały były przypalone i czarne.
-Precz od niej ścierów!-ryknął, a śpiewny język Assur zabrzmiał tym razem niezwykle groźnie. Goście umilkli przypatrując im się zdziwieni.
Ręce Smoczego Maga rozgorzały jasnym płomieniem, już wznosił rękę a z pożogi formował się ognisty grot, gdy Iskra nierozumiejący tego co się dzieje zasłonił Galretha.
-Mistrzu ja...
-Zostaw tego Druhii!-ryknął a w jego oczach odmalowało się czyste wzburzenie.
-Druhii?-szepnęła Aenwyrhies. Spojrzała na partnera z którym przetańczyła cały wieczór i dopiero teraz zaczęła zauważać pewne rzeczy. Jego ciemne włosy bardziej przypominały smołę, niźli obsydian, jego niebieskie oczy bardziej niźli do nieba podobne były do lodu, a teraz malowała się w nich zimna nienawiść.
Za to w oczach Iskry odmalowało się niedowierzanie i głęboki smutek.
-Druhii-szepnęła po raz kolejny.
Po czym odepchnęła Galretha, a ten upadł na podłogę, zaskoczony jej siłą.
-Jak mogłeś mnie tak oszukać...-powiedziała smutnym głosem, po czym stanęła u boku Mistrza.
Elf odetchnął głęboko, straszliwa rana na jego policzku znikła natychmiast gdy się uspokoił. Płomienie tańczące wokół jego rąk również przygasły.
-Usiądźmy-powiedział cicho.
Siedli, adeptka zdała sobie sprawę iż już drugi raz w ciągu tego wieczora stała się widowiskiem.
-Mistrzu ja przepraszam...
-Nie wiedziałaś, że on jest Druhii?
-Nie, był taki... szarmancki i elficki... byłam pewna, że to nasz rodak. Nie gniewasz się?
-Nie jesteś pierwszą osobą oszukaną przez naszych kuzynów.-powiedział spokojnie.
-Wiem odrzekła-siląc się na zwykły ton choć jej serce pełne było żalu i czegoś w rodzaju... tęsknoty? Tęsknoty za szaleńczym tańcem i czystą radością, oraz na zawsze już straconym urokiem tego wieczoru. W milczeniu zaczęła jeść główne danie.
Menthus jednak szybko najwyraźniej zapomniał o całym zajściu (choć przez długi jeszcze czas rzucał groźne spojrzenia mrocznemu) i pogrążył się w rozmowie z jakimś nowo przybyłym na ucztę rycerzem.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Galreth nawet przez chwilę nie myślał o powrocie na swoje miejsce. Imienne czy nie, nie zbliży się do tego Maga. Kto by pomyślał, że od razu zacznie ciskać ognistymi pociskami. Całe to zamieszanie wokół nich jakoś wypłoszyło resztę tancerzy i przez pozajmowane krzesła nie miał się gdzie podziać. Obok trolla i jemu podobnej hałastry również nie miał ochoty siadać. Ta impreza była już dla niego skończona. Potrzebował czasu aby przemyśleć to co się wydarzyło. Najchętniej zniknąłby, żeby nie narażać się na jakikolwiek kontakt z Iskrą lub jej mistrzem, ale nie chciał urazić gospodarza. Ktoś tutaj musiał znać maniery i podtrzymywać tą fikcję szlacheckiego balu. Gdyby tylko wydarzyłoby się coś co odwróciłoby tak wszystkich uwagę, żeby nie było mowy nawet o kontakcie wzrokowym z dwójką Assurów. Jakaś zadyma?
Zasiadający obok zabójcy Saito od czasu do czasu zamieniał z nim zdanie. Obaj nie należeli do zbyt rozmownych osobników, jednak samuraj dowiedział się, że krasnolud przybył na arenę i ufarbował włosy na pomarańczowo by zmazać swoje winy ginąc bohatersko w walce. Ronin jak najbardziej rozumiał te pobudki, i nie omieszkał wspomnieć, że w Nipponie zhańbiony wojownik popełnia rytualne samobójstwo, zwane seppuku. Żaden z nich nie mówił o swojej przeszłości, ani o bezpośrednich pobudkach stawienia się na arenie. W międzyczasie, po drugiej stronie stołu dosiedli się Norsmeni, którzy najwyraźniej źle odnajdywali się w sztywnych zasadach dworskiej etykiety. Gdy jeden z nich wyciągnął bukłak, Saito poczęstował ich swoją sake w zamian za porcję ich złocistego trunku. Mężczyźni dołączyli się do rozmowy, utrzymując poziom dyskusji - choć nieokrzesani, byli to wojacy z krwi i kości. Dyskusję przerwało wejście zakutego szczelnie w zbroję wysokiego, siwego człowieka w kapeluszu. Bjarn wdał się z nim w sprzeczkę, z której Saito zorientował się, że obaj brali udział w Arenie zorganizowanej w jakimś podziemnym mieście. Kaneda domyślił się, że chodziło o Skaveny - krążyły opowieści o tym, że szczuroludzie nauczyli się od nippońskich ninja sztuki skrytobójstwa i walki z ukrycia. Jednak bardziej interesujące było to, że wreszcie Saito miał szansę spytać się o prawdziwość opowieści o Arenie - czy rzeczywiście zwycięzca, tak jak w popularnej w Nipponie legendzie o smoczych kulach, mógł spełnić swoje dowolne życzenie?
Tymczasem, i tak już sztywna atmosfera bankietu zaczęła się zagęszczać. Punk kulminacyjny został osiągnięty, gdy rozgniewany elf podszedł do swojej uczennicy, która przed chwilą tańczyła tak pięknie z innym długouchem - gdy rozległa się eksplozja kielicha, a Asur zaczął wykrzykiwać coś (najprawdopodobniej ochrzan), Saito rozejrzał się tylko po sali, by sprawdzić, czy nie ma zagrożenia pożarowego. Nic takiego nie dostrzegł - jedynym źródłem ognia były wiszące pod sufitem kandelabry. Na szczęście nie doszło do eskalacji i sytuację udało się jakoś załagodzić, choć Saito odruchowo położył dłoń na rękojeści z rekiniej skóry, choć atmosfera była już ciężka jakby powietrze zamieniło się w wodę, którą można oddychać, i samuraj był całkowicie pewien, że prędzej czy później dojdzie do aktu przemocy - wystarczyło spojrzeć na cały ten arsenał rozwieszony pod ścianami, a jakby tego było mało, wśród zgromadzonych znajdowali się czarodzieje.
Tymczasem, i tak już sztywna atmosfera bankietu zaczęła się zagęszczać. Punk kulminacyjny został osiągnięty, gdy rozgniewany elf podszedł do swojej uczennicy, która przed chwilą tańczyła tak pięknie z innym długouchem - gdy rozległa się eksplozja kielicha, a Asur zaczął wykrzykiwać coś (najprawdopodobniej ochrzan), Saito rozejrzał się tylko po sali, by sprawdzić, czy nie ma zagrożenia pożarowego. Nic takiego nie dostrzegł - jedynym źródłem ognia były wiszące pod sufitem kandelabry. Na szczęście nie doszło do eskalacji i sytuację udało się jakoś załagodzić, choć Saito odruchowo położył dłoń na rękojeści z rekiniej skóry, choć atmosfera była już ciężka jakby powietrze zamieniło się w wodę, którą można oddychać, i samuraj był całkowicie pewien, że prędzej czy później dojdzie do aktu przemocy - wystarczyło spojrzeć na cały ten arsenał rozwieszony pod ścianami, a jakby tego było mało, wśród zgromadzonych znajdowali się czarodzieje.
W góra pół godziny przetoczyliśmy się przez miasto, uliczki były na tyle zatłoczone, że przemieszczanie się karocą było nie tylko uciążliwe, ale i odbywało się w żółwim tempie. Przez cały czas opisywałem Annie zwyczaje dworu, gdy przez dłuższą chwilę nasz środek transport stał w miejscu, nauczyłem jej kilku podstawowych kroków tańca. Na moje szczęście szybko zorientowała się na czym to polega, a co najważniejsze nabrała pewności siebie. Zamieć była podekscytowana, głównie ze względu na myśl spotkania z zawodnikami. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że liczy na jakąś rozróbę. Takie było jej pierwsze założenie. Lecz teraz, gdy wyglądała jak jakieś prastare bóstwo, zapewne chciała się też pokazać...
-Pyszałek.- westchnąłem, a ona odpowiedziała krótkim warknięciem. Anna patrzyła na mnie zaciekawiona, w sumie to zawsze miała taką minę, gdy rozmawiałem z moją zwierzęcą przyjaciółką. Zdecydowałem się więc wytłumaczyć jej naszą sytuacje.
-Widzisz Moja Droga,- uśmiechnąłem się do Anny szarmancko lekko ukazując zęby. Znów się zarumieniła na policzkach, co sprawiało, ze wyglądała nadzwyczaj słodko. Spojrzałem na wilczycę, oczekując jej zgody. Kiwnęła twierdząco łbem.- oboje z Zamiecią urodziliśmy się tego samego dnia, o tej samej godzinie, minucie, sekundzie.
-Tak?
-Nie przerywaj!- zauważyłem, że jesteśmy już prawie na miejscu dlatego musiałem wszystko ładnie skrócić i bez zbędnych opisów, podać same konkrety.- Sęk w tym, że na mnie i na niej wisi klątwa. Nasze myśli i duszę są złączone, a zerwanie tego połączenia będzie skutkowało uwolnieniem tego co w nas siedzi...- drzwi karety otworzyły się, woźnica uśmiechnął się i ukłonił jak to w dobrym przedstawieniu teatralnym. Anna nie oczekiwała zakończenia. Zamieć wyskoczyła z powozu pierwsza, a reakcją na jej pojawienie się przed pałacem to którego wciąż licznie zbiegali goście była oczywista. Krzyk, a następnie głucha cisza. Pomogłem wydostać się z karety mojej partnerce, wziąłem ją pod rękę i równym krokiem ruszyliśmy w stronę pałacu. Wysłałem woźnicę przodem by wręczył kartkę szambelanowi, gdy przeszliśmy przez próg rozszedł się donośny głos.
-Vahanian, syn Martrisa, wraz z partnerką Anną i wierną przyjaciółką Zamiecią.
Rzecz jasna wilczyca parła przodem, tworząc korytarz wiodący w nieznanym nam kierunku. Jej nos prowadził nas albo do sali balowej, albo do kuchni...
-Elf jest z ludzką kobietą?- szepty nosiły się echem po gigantycznych komnatach.
-Nie spójrz ona też należy do Asari ta cera i włosy...- zakończyłem plotki małym pokazem "sztucznych ogni" i podpaleniem sukni jednej z pań.Niestety nie zdołałem powstrzymać śmiechu, który zakończył się dopiero gdy stanęliśmy przed panem zamku. Powitał nas i zaprosił do stołu. Miejsce mieliśmy oczywiście obok reszty elfów, nie ważne czy to Elfy Wysoki, czy też Druhii. Wszystko do jednego worka. Równie dobrze mogli posadzić tam również krasnoludy. Zupełna ignorancja i głupota. Dla wilczycy naszykowano coś w rodzaju leżanki, która bardzo się jej spodobała, "siedziała" między mną a Anną z czego była zadowolona, gdyż co i raz podsuwaliśmy jej jakieś smaczniejsze kęski. Wcześniej rzecz jasna przywitaliśmy się ze wszystkim gośćmi. Początkowo nie byłem skory do rozmowy, wolałem zająć się obserwacją. Wszyscy patrzyli na siebie tak jakby oczekiwali, iż zaraz wybuchnie bójka. Choć ronin, oraz przedstawiciele mojego gatunku zachowali resztę godności i w spokoju cieszyli się ucztą. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że smoczy mag mi się przestawił... Cóż, byłem zbyt zajęty rozmyśleniami i samą Anną, która z każdą pieśnią coraz lepiej czuła rytm, dzięki czemu czerpałem coraz to większą przyjemność z tańca.
-Wybacz.- zwróciłem się w jego stronę, po czym nalałem sobie trochę wina.- Nie będę wymieniał rodu z którego się wywodzę, czy miejsca gdzie się urodziłem. Przeszłość nie jest istotna.- spróbowałem nieco trunku, po czym nalałem go Annie. Wino było tragiczne, ale jak na ludzkie wina spokojnie mogło uchodzić za coś wyższej klasy.- Jestem Vahanian, ta ślicznotka po mojej lewej to Zamieć.- parsknąłem ledwo słyszalnie śmiechem. Wilczyca uderzyła mnie mocno łapą chcąc wyrazić swoje oburzenie ironią w moim głosie.- A druga dama w bieli, obdarzona nadludzką urodą i wdziękiem to Anna.- dziewczyna również wyczuła złośliwość. Zaskoczyło mnie to jak szybko dogadała się z Zamiecią. Wymieniły spojrzenia i po chwili dostałem kolejne uderzenie potężną łapą. Aż skrzywiłem się z bólu.- Kobiety...- westchnąłem.- Nie sądzisz, iż usadowiono nas nieco nie odpowiednio? -spojrzałem z ukosa na jednego z Druhii.= Albo ktoś chce sprowokować powtórkę z wydarzeń w karczmie, albo jest wyjątkowo głupi.
-Pyszałek.- westchnąłem, a ona odpowiedziała krótkim warknięciem. Anna patrzyła na mnie zaciekawiona, w sumie to zawsze miała taką minę, gdy rozmawiałem z moją zwierzęcą przyjaciółką. Zdecydowałem się więc wytłumaczyć jej naszą sytuacje.
-Widzisz Moja Droga,- uśmiechnąłem się do Anny szarmancko lekko ukazując zęby. Znów się zarumieniła na policzkach, co sprawiało, ze wyglądała nadzwyczaj słodko. Spojrzałem na wilczycę, oczekując jej zgody. Kiwnęła twierdząco łbem.- oboje z Zamiecią urodziliśmy się tego samego dnia, o tej samej godzinie, minucie, sekundzie.
-Tak?
-Nie przerywaj!- zauważyłem, że jesteśmy już prawie na miejscu dlatego musiałem wszystko ładnie skrócić i bez zbędnych opisów, podać same konkrety.- Sęk w tym, że na mnie i na niej wisi klątwa. Nasze myśli i duszę są złączone, a zerwanie tego połączenia będzie skutkowało uwolnieniem tego co w nas siedzi...- drzwi karety otworzyły się, woźnica uśmiechnął się i ukłonił jak to w dobrym przedstawieniu teatralnym. Anna nie oczekiwała zakończenia. Zamieć wyskoczyła z powozu pierwsza, a reakcją na jej pojawienie się przed pałacem to którego wciąż licznie zbiegali goście była oczywista. Krzyk, a następnie głucha cisza. Pomogłem wydostać się z karety mojej partnerce, wziąłem ją pod rękę i równym krokiem ruszyliśmy w stronę pałacu. Wysłałem woźnicę przodem by wręczył kartkę szambelanowi, gdy przeszliśmy przez próg rozszedł się donośny głos.
-Vahanian, syn Martrisa, wraz z partnerką Anną i wierną przyjaciółką Zamiecią.
Rzecz jasna wilczyca parła przodem, tworząc korytarz wiodący w nieznanym nam kierunku. Jej nos prowadził nas albo do sali balowej, albo do kuchni...
-Elf jest z ludzką kobietą?- szepty nosiły się echem po gigantycznych komnatach.
-Nie spójrz ona też należy do Asari ta cera i włosy...- zakończyłem plotki małym pokazem "sztucznych ogni" i podpaleniem sukni jednej z pań.Niestety nie zdołałem powstrzymać śmiechu, który zakończył się dopiero gdy stanęliśmy przed panem zamku. Powitał nas i zaprosił do stołu. Miejsce mieliśmy oczywiście obok reszty elfów, nie ważne czy to Elfy Wysoki, czy też Druhii. Wszystko do jednego worka. Równie dobrze mogli posadzić tam również krasnoludy. Zupełna ignorancja i głupota. Dla wilczycy naszykowano coś w rodzaju leżanki, która bardzo się jej spodobała, "siedziała" między mną a Anną z czego była zadowolona, gdyż co i raz podsuwaliśmy jej jakieś smaczniejsze kęski. Wcześniej rzecz jasna przywitaliśmy się ze wszystkim gośćmi. Początkowo nie byłem skory do rozmowy, wolałem zająć się obserwacją. Wszyscy patrzyli na siebie tak jakby oczekiwali, iż zaraz wybuchnie bójka. Choć ronin, oraz przedstawiciele mojego gatunku zachowali resztę godności i w spokoju cieszyli się ucztą. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że smoczy mag mi się przestawił... Cóż, byłem zbyt zajęty rozmyśleniami i samą Anną, która z każdą pieśnią coraz lepiej czuła rytm, dzięki czemu czerpałem coraz to większą przyjemność z tańca.
-Wybacz.- zwróciłem się w jego stronę, po czym nalałem sobie trochę wina.- Nie będę wymieniał rodu z którego się wywodzę, czy miejsca gdzie się urodziłem. Przeszłość nie jest istotna.- spróbowałem nieco trunku, po czym nalałem go Annie. Wino było tragiczne, ale jak na ludzkie wina spokojnie mogło uchodzić za coś wyższej klasy.- Jestem Vahanian, ta ślicznotka po mojej lewej to Zamieć.- parsknąłem ledwo słyszalnie śmiechem. Wilczyca uderzyła mnie mocno łapą chcąc wyrazić swoje oburzenie ironią w moim głosie.- A druga dama w bieli, obdarzona nadludzką urodą i wdziękiem to Anna.- dziewczyna również wyczuła złośliwość. Zaskoczyło mnie to jak szybko dogadała się z Zamiecią. Wymieniły spojrzenia i po chwili dostałem kolejne uderzenie potężną łapą. Aż skrzywiłem się z bólu.- Kobiety...- westchnąłem.- Nie sądzisz, iż usadowiono nas nieco nie odpowiednio? -spojrzałem z ukosa na jednego z Druhii.= Albo ktoś chce sprowokować powtórkę z wydarzeń w karczmie, albo jest wyjątkowo głupi.
[Matis, więcej nie pisz postów po pijaku I staraj się konsultować z graczami, jak piszesz o ich zawodnikach, o czymś co może mocno wpłynąć na cały rolplej postaci. ]
Gahraz wiedział, żeby zachowywać się cicho, przynajmniej do czasu. Jednak zupełnie zapomniał, a przyznać trzeba, że orkowie łatwo zapominają, że niziołek to strasznie butna i hałaśliwa bestia, w dodatku sprytny. Po prostu zapomniał, ale wszystko da się naprawić, to tylko mały wydatek energii... Szaman skupił myśli w sobie, a zaraz potem przelał je do umysłu niziołka. To były małe myśli, ledwie próbka jego prawdziwych możliwości, a także małe ciało ich celu, więc ork mógł jeść, pić, chociaż warto byłoby się nie zadławić, by utrzymać zaklęcie. Powodowało ono, że Farlin po pierwsze zapomniał o tym co powiedziano, a po drugie pogorszyły się jego zdolności motoryczne, wszelkie kształty zawijały się jakby bardziej, przybliżały i oddalały, jedzenie smakowało przepysznie, no i miał olbrzymią chęć zapalenia skręta [efekty jak po N-BOM, jeśli ktoś wie co to ]. Ten stan raczej potrwa.
Gahraz wiedział, żeby zachowywać się cicho, przynajmniej do czasu. Jednak zupełnie zapomniał, a przyznać trzeba, że orkowie łatwo zapominają, że niziołek to strasznie butna i hałaśliwa bestia, w dodatku sprytny. Po prostu zapomniał, ale wszystko da się naprawić, to tylko mały wydatek energii... Szaman skupił myśli w sobie, a zaraz potem przelał je do umysłu niziołka. To były małe myśli, ledwie próbka jego prawdziwych możliwości, a także małe ciało ich celu, więc ork mógł jeść, pić, chociaż warto byłoby się nie zadławić, by utrzymać zaklęcie. Powodowało ono, że Farlin po pierwsze zapomniał o tym co powiedziano, a po drugie pogorszyły się jego zdolności motoryczne, wszelkie kształty zawijały się jakby bardziej, przybliżały i oddalały, jedzenie smakowało przepysznie, no i miał olbrzymią chęć zapalenia skręta [efekty jak po N-BOM, jeśli ktoś wie co to ]. Ten stan raczej potrwa.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
[Sorry nindza ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Ku uciesze Drugniego, impreza zaczęła po trochu się rozkręcać. Zaczęło się od tego, że nareszcie przybyła reszta gości, w tym grupka rosłych norsmenów pod wodzą jakiegoś ichniego bohatera oraz człeczyna z bardzo dalekiego kraju, o którym Dawi słyszał tylko z bajań i opowieści. Wpierw, rzecz jasna, obdarzył nowych biesiadników sporą dawką zdrowej, krasnoludzkiej nieufności. Zresztą, Drugni generalnie nie był zbyt ciekawym towarzyszem stołu - więcej jadł niż gadał i z deczka irytowała go cała ta elitarna oprawa całej uczty. Cały czas miał wrażenie, że jego kompletny brak manier irytował tych szlacheckich frajerów kilka krzeseł wyżej.
Jego awersja do wszelkich kontaktów towarzyskich znikła jak za dotknięciem magicznej różdżki gdy Bjarn i jego kompani, również zniesmaczeni znikomą mocą tutejszych napitków, sięgnęli do własnych zapasów i co najważniejsze, poczęstowali nimi współbiesiadników. Zabójca z niekłamaną przyjemnością wziął kilka łyków Sarlskiego miodu pitnego, który według słów niejakiego Ulfarra, był godzien samych bogów. Drugni musiał przyznać, że norsmeni zaiste zbliżyli się do poziomu mistrzostwa krasnoludzkich browarników. Siedzący obok człeczyna w szlafroku również okazał się być równym gościem, chociaż zaskakująco spokojnym i stonowanym w porównaniu z resztą towarzystwa. Po kilku zdawkowych zdaniach Drugni dowiedział się, że nazywał się Saito i pochodził z dalekiego Nipponu.
Tymczasem na salę balową nareszcie wniesiono danie główne, jakim było, a jakże, potężna pieczeń z dzika. Krasnolud aż zatarł śliskie od tłuszczu dłonie na widok apetycznego mięsiwa. Oprócz tego, przyniesiono także inne, nie mniej smakowite potrawy - głownie różne rodzaje ptactwa i ryb, których nie potrafił zbytnio rozróżnić.
To nie było jednak ważne. Gdy wszystkie dania wylądowały na stole, ci mniej dystyngowani goście, do których Drugni niewątpliwie się zaliczał, poczęli czynić wśród nich prawdziwe spustoszenie.
Zabójca ochoczo odrywał spore kawały pieczeni gołymi łapami i łapczywie wpychał je sobie do gęby, wychodząc z założenia, że co połknął, to jego. Ta zaborczość wobec jedzenia brała się głównie z faktu, że norsmeni również nie próżnowali i jedli tyle, co standardowy regiment imperialnych mieczników. Za chwilę po prostu mogło zabraknąć żarcia.
Gdy w końcu zaspokoił swój zwierzęcy apetyt, Drugni odchylił się na krześle i symbolicznie zakończył konsumpcję głośnym beknięciem. Teraz nareszcie był czas na rozmowy.
Gdy norsmeni zwrócili całą swoją uwagę na jakiegoś dwumetrowego dziwaka w płaszczu i kapeluszu, który nagle wtarabanił się do sali, Drugni od czasu do czasu pogawędził z Saito.
Ku sporemu zaskoczeniu Zabójcy, Nippończycy byli wyjątkowo szlachetnym ludem, w życiu kierującym się tradycją i honorem. Prawie jak krasnoludy. Spytany o jego powód przybycia na Arenę, Drugni, bez zbytniego wchodzenia w szczegóły, wyjaśnił mu pokrótce kilka spraw. Wytłumaczył mu, że gdy Dawi splami swój honor, farbuje włosy na pomarańczowo i opuszcza swój dom w poszukiwaniu chwalebnej śmierci w walce. Arena Śmierci była prawdopodobnie najlepszym miejscem na kogoś takiego jak on, komu nie udało się odnaleźć zagłady w najniebezpieczniejszych zakątkach świata.
Saito doskonale rozumiał ideę honoru jako najważniejszej wartości w życiu i opowiedział krasnoludowi o seppuku, rytualnym samobójstwie popełnianym przez zhańbionych samurajów. Drugni uważał, że wyprucie sobie flaków mieczem to najzwyczajniejsze pójście na łatwiznę w porównaniu z długoletnią pokutą Zabójców, ale zachował te myśli dla siebie, nie chcąc urazić rozmówcy.
Uwadze krasnoluda nie uszedł fakt, że roninowi pozwolono wejść tutaj z bronią. Jego miecz był długi i zakrzywiony i przypominał z deczka kislevską szablę, z tą różnicą, że ostrze było inaczej wyprofilowane i rękojeść była przystosowana dwuręcznego chwytu. Saito wyjaśnił, że ta broń zwana byłą "kataną" i była czymś więcej niźli tylko zwykłym narzędziem. Była duszą wojownika, jego dopełnieniem i przedłużeniem ciała. Nigdy się z nią nie rozstawał, dlatego też nie zostawił jej przy wejściu. Ronin wyjaśnił także, że raz dobyta, musi posmakować krwi.
Drugni mógł tylko pochwalić tak piękną tradycję dotyczącą oręża i szczerze żałował, że nie mógł pokazać nippończykwoi swojego runicznego topora zostawionego przy wejściu.
Rozmowę Zabójcy i Ronina zagłuszyła kłótnia pomiędzy Bjarnem, innym wojownikiem Chaosu w czarnej zbroi i tym nowym, nie mnie potężnym gościem w kapeluszu. Gadali, a raczej krzyczeli, całkiem głośno i krasnolud mógł bez problemu podsłuchać co nieco.
Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, wyglądało na to, że tych trzech znało się już wcześniej. Zaciekawiony relacjami pomiędzy tą grupką wojowników, przysłuchiwał się dalej.
Jego awersja do wszelkich kontaktów towarzyskich znikła jak za dotknięciem magicznej różdżki gdy Bjarn i jego kompani, również zniesmaczeni znikomą mocą tutejszych napitków, sięgnęli do własnych zapasów i co najważniejsze, poczęstowali nimi współbiesiadników. Zabójca z niekłamaną przyjemnością wziął kilka łyków Sarlskiego miodu pitnego, który według słów niejakiego Ulfarra, był godzien samych bogów. Drugni musiał przyznać, że norsmeni zaiste zbliżyli się do poziomu mistrzostwa krasnoludzkich browarników. Siedzący obok człeczyna w szlafroku również okazał się być równym gościem, chociaż zaskakująco spokojnym i stonowanym w porównaniu z resztą towarzystwa. Po kilku zdawkowych zdaniach Drugni dowiedział się, że nazywał się Saito i pochodził z dalekiego Nipponu.
Tymczasem na salę balową nareszcie wniesiono danie główne, jakim było, a jakże, potężna pieczeń z dzika. Krasnolud aż zatarł śliskie od tłuszczu dłonie na widok apetycznego mięsiwa. Oprócz tego, przyniesiono także inne, nie mniej smakowite potrawy - głownie różne rodzaje ptactwa i ryb, których nie potrafił zbytnio rozróżnić.
To nie było jednak ważne. Gdy wszystkie dania wylądowały na stole, ci mniej dystyngowani goście, do których Drugni niewątpliwie się zaliczał, poczęli czynić wśród nich prawdziwe spustoszenie.
Zabójca ochoczo odrywał spore kawały pieczeni gołymi łapami i łapczywie wpychał je sobie do gęby, wychodząc z założenia, że co połknął, to jego. Ta zaborczość wobec jedzenia brała się głównie z faktu, że norsmeni również nie próżnowali i jedli tyle, co standardowy regiment imperialnych mieczników. Za chwilę po prostu mogło zabraknąć żarcia.
Gdy w końcu zaspokoił swój zwierzęcy apetyt, Drugni odchylił się na krześle i symbolicznie zakończył konsumpcję głośnym beknięciem. Teraz nareszcie był czas na rozmowy.
Gdy norsmeni zwrócili całą swoją uwagę na jakiegoś dwumetrowego dziwaka w płaszczu i kapeluszu, który nagle wtarabanił się do sali, Drugni od czasu do czasu pogawędził z Saito.
Ku sporemu zaskoczeniu Zabójcy, Nippończycy byli wyjątkowo szlachetnym ludem, w życiu kierującym się tradycją i honorem. Prawie jak krasnoludy. Spytany o jego powód przybycia na Arenę, Drugni, bez zbytniego wchodzenia w szczegóły, wyjaśnił mu pokrótce kilka spraw. Wytłumaczył mu, że gdy Dawi splami swój honor, farbuje włosy na pomarańczowo i opuszcza swój dom w poszukiwaniu chwalebnej śmierci w walce. Arena Śmierci była prawdopodobnie najlepszym miejscem na kogoś takiego jak on, komu nie udało się odnaleźć zagłady w najniebezpieczniejszych zakątkach świata.
Saito doskonale rozumiał ideę honoru jako najważniejszej wartości w życiu i opowiedział krasnoludowi o seppuku, rytualnym samobójstwie popełnianym przez zhańbionych samurajów. Drugni uważał, że wyprucie sobie flaków mieczem to najzwyczajniejsze pójście na łatwiznę w porównaniu z długoletnią pokutą Zabójców, ale zachował te myśli dla siebie, nie chcąc urazić rozmówcy.
Uwadze krasnoluda nie uszedł fakt, że roninowi pozwolono wejść tutaj z bronią. Jego miecz był długi i zakrzywiony i przypominał z deczka kislevską szablę, z tą różnicą, że ostrze było inaczej wyprofilowane i rękojeść była przystosowana dwuręcznego chwytu. Saito wyjaśnił, że ta broń zwana byłą "kataną" i była czymś więcej niźli tylko zwykłym narzędziem. Była duszą wojownika, jego dopełnieniem i przedłużeniem ciała. Nigdy się z nią nie rozstawał, dlatego też nie zostawił jej przy wejściu. Ronin wyjaśnił także, że raz dobyta, musi posmakować krwi.
Drugni mógł tylko pochwalić tak piękną tradycję dotyczącą oręża i szczerze żałował, że nie mógł pokazać nippończykwoi swojego runicznego topora zostawionego przy wejściu.
Rozmowę Zabójcy i Ronina zagłuszyła kłótnia pomiędzy Bjarnem, innym wojownikiem Chaosu w czarnej zbroi i tym nowym, nie mnie potężnym gościem w kapeluszu. Gadali, a raczej krzyczeli, całkiem głośno i krasnolud mógł bez problemu podsłuchać co nieco.
Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, wyglądało na to, że tych trzech znało się już wcześniej. Zaciekawiony relacjami pomiędzy tą grupką wojowników, przysłuchiwał się dalej.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-Nie tylko wy wyszliście rąk szczurów ,kutasiarze. Miło mi was widzieć ponownie. Ingvarsson! Von Bitteberg!- Aszkael zmierzył obu wzrokiem.
-Nam tak samo miło jak tobie!- warknął Magnus. Bjarn rozejrzał się po sali i parsknał -Siadajmy ,bo przepłoszymy gosci!-
Cała trójka siadła w jednym miejscu ,jednak przez ich gabaryty kilku imperialnych młodziaszków musialo się dobrowolnie ,bądż nie przesunąć. -A więc też wróciliście tutaj ,aby wygrać i pokazać swoim bogom ,że turniej wam nie straszny?- zapytał Aszkael szukając na stole ziemniaków. Magnus urwał kawał mięsiwa i zaczął je jeść mówiąc po przełyku -W pewnym sensie...- odparł -Lata postu robią swoje ,ale dobre to mięso...- Wtedy Bjarn wypił kielich napoju i dodał -Ja nie walczę!-
Aszkael i Magnus natychmiast na niego spojrzeli zdębiale. -Noo... ja nie walczę w Arenie!- po tych słowach Aszkael wybuchł demonicznym śmiechem i nie mógł się opanować zasłaniajac otwór hełmu ręką. Magnus uśmiechnął się lekko i pochylił głowę ,aby ukryć pod kołnierzem i kapeluszem chichot. -Czy to śmieszcze!?- wykrzyknął Bjarn zaciskajac pięści -Mam ważniejsze zadanie w tych zawodach! I ma być spokój bo oderwę wam te zakute łby!!! Zgodnie z tradycją wystawiłem kogos z mego rodu! O!- wokół ich miejsca natychmiast zapanowała cisza oprócz cichego rechotu Von Bittenberga. Po chwili wszyscy wrócili do rozmów. -Wybacz...- jękną Aszkael nakładajac sobie odnalezione ziemniaki.
-Ach... do dziś pamiętam tą Arenę! Wtedy też byli zawadiacy! Pamietacje Kharlota Kruszącego Czaszki?!- zapytał donośnie Aszkael ,Magnus spojrzał na niego i odparł cicho -Taa... moje żebra go pamietają...- ,Bjarn zsunął o gardła przystawki z małego talerzyka po czym westchnął -Ale nie zapominajcie jak skończył! Zabiła go zdradziecko ta Selina cała! To była kobitka!-
Von Bittenberg spojrzał na niego srogo ,Bjarn to zobaczył i dopiero sobie przypomniał półfinał -A! Wybacz ,zapomniałem ,że cię pokonała!- krzyknął głośno ,aby jego towarzysze usłyszeli ,jednak prawie nikt się nie zaśmiał. -Za to nie przypomnę kto pokonał ciebie...- odparł Magnus wracając do jedzenia. Ale byli też godni zawodnic -Ten mag światła ,albo Kilian! Łowca czarownic i pobożny hobbit!- po słowach Von Bittenberga znów zapadł cisza ,wszyscy spojrzeli na niego ,po czym Aszkael wrzasnął -Zwiarowałeś?! Omal wszyscy przez niego nie zdechliśmy! Pół miasta płonęło jak mu się zachciało sztucznych ogni! Po walce Kharlota długo się zastanaiwaliśmy ,czy nadal będzie parzyście!-
Wtedy w sali słychać było wrzask elfa i latajace płomienie ,które kontrolował elficki mag wrzeszcząc coś do uczennicy. Kiedy sytuacja się uspokoiła Bjarn mruknął do rozmówców -Phi! Ten cały Caladres ,czy inny Caladris juz by utopił miecz w głowie tego mrocznego wojownika! Mimo jego awersji do różu...-
-I moich ołowianych kul!- dodał Magnus ,po czym Aszkael i Bjarn się lekko zaśmiali woląc jednak nie wchodząc z przeczki z magiem ognia.
-Ty! A kto właściwie wygrał tą zasraną Arene w podziemiach?- zapytał Bjarn -Mnie juz tam nie było!-
Aszkael mruknął -W sumie ja też nie pamiętam...- ,Von Bittenberg wiedział doskonale ,ale westchnął -No ja też nie wiem...- aby nie przypominać o zwycięstwie wampirzycy.
Wtedy siedzący obok Drugni wrzasnął przerywając rozmowę -E! To jak wy się tak nienawidzicie ,że nawet do tego zimnego miasta przyjechaliście ,psia mać! To wyjaśnijcie mnie czmu zamiast skoczyć sobie do gardeł sobie tak spokojnie gadacie przy piwie!?-
Wszyscy spojrzeli na krasnoluda i jednogłośnie odparli -I tak ich w końcu zabiję!-
-Nam tak samo miło jak tobie!- warknął Magnus. Bjarn rozejrzał się po sali i parsknał -Siadajmy ,bo przepłoszymy gosci!-
Cała trójka siadła w jednym miejscu ,jednak przez ich gabaryty kilku imperialnych młodziaszków musialo się dobrowolnie ,bądż nie przesunąć. -A więc też wróciliście tutaj ,aby wygrać i pokazać swoim bogom ,że turniej wam nie straszny?- zapytał Aszkael szukając na stole ziemniaków. Magnus urwał kawał mięsiwa i zaczął je jeść mówiąc po przełyku -W pewnym sensie...- odparł -Lata postu robią swoje ,ale dobre to mięso...- Wtedy Bjarn wypił kielich napoju i dodał -Ja nie walczę!-
Aszkael i Magnus natychmiast na niego spojrzeli zdębiale. -Noo... ja nie walczę w Arenie!- po tych słowach Aszkael wybuchł demonicznym śmiechem i nie mógł się opanować zasłaniajac otwór hełmu ręką. Magnus uśmiechnął się lekko i pochylił głowę ,aby ukryć pod kołnierzem i kapeluszem chichot. -Czy to śmieszcze!?- wykrzyknął Bjarn zaciskajac pięści -Mam ważniejsze zadanie w tych zawodach! I ma być spokój bo oderwę wam te zakute łby!!! Zgodnie z tradycją wystawiłem kogos z mego rodu! O!- wokół ich miejsca natychmiast zapanowała cisza oprócz cichego rechotu Von Bittenberga. Po chwili wszyscy wrócili do rozmów. -Wybacz...- jękną Aszkael nakładajac sobie odnalezione ziemniaki.
-Ach... do dziś pamiętam tą Arenę! Wtedy też byli zawadiacy! Pamietacje Kharlota Kruszącego Czaszki?!- zapytał donośnie Aszkael ,Magnus spojrzał na niego i odparł cicho -Taa... moje żebra go pamietają...- ,Bjarn zsunął o gardła przystawki z małego talerzyka po czym westchnął -Ale nie zapominajcie jak skończył! Zabiła go zdradziecko ta Selina cała! To była kobitka!-
Von Bittenberg spojrzał na niego srogo ,Bjarn to zobaczył i dopiero sobie przypomniał półfinał -A! Wybacz ,zapomniałem ,że cię pokonała!- krzyknął głośno ,aby jego towarzysze usłyszeli ,jednak prawie nikt się nie zaśmiał. -Za to nie przypomnę kto pokonał ciebie...- odparł Magnus wracając do jedzenia. Ale byli też godni zawodnic -Ten mag światła ,albo Kilian! Łowca czarownic i pobożny hobbit!- po słowach Von Bittenberga znów zapadł cisza ,wszyscy spojrzeli na niego ,po czym Aszkael wrzasnął -Zwiarowałeś?! Omal wszyscy przez niego nie zdechliśmy! Pół miasta płonęło jak mu się zachciało sztucznych ogni! Po walce Kharlota długo się zastanaiwaliśmy ,czy nadal będzie parzyście!-
Wtedy w sali słychać było wrzask elfa i latajace płomienie ,które kontrolował elficki mag wrzeszcząc coś do uczennicy. Kiedy sytuacja się uspokoiła Bjarn mruknął do rozmówców -Phi! Ten cały Caladres ,czy inny Caladris juz by utopił miecz w głowie tego mrocznego wojownika! Mimo jego awersji do różu...-
-I moich ołowianych kul!- dodał Magnus ,po czym Aszkael i Bjarn się lekko zaśmiali woląc jednak nie wchodząc z przeczki z magiem ognia.
-Ty! A kto właściwie wygrał tą zasraną Arene w podziemiach?- zapytał Bjarn -Mnie juz tam nie było!-
Aszkael mruknął -W sumie ja też nie pamiętam...- ,Von Bittenberg wiedział doskonale ,ale westchnął -No ja też nie wiem...- aby nie przypominać o zwycięstwie wampirzycy.
Wtedy siedzący obok Drugni wrzasnął przerywając rozmowę -E! To jak wy się tak nienawidzicie ,że nawet do tego zimnego miasta przyjechaliście ,psia mać! To wyjaśnijcie mnie czmu zamiast skoczyć sobie do gardeł sobie tak spokojnie gadacie przy piwie!?-
Wszyscy spojrzeli na krasnoluda i jednogłośnie odparli -I tak ich w końcu zabiję!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!