ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Batiathus był zły. Miesiące planowania, knucia, przekupstw, gróźb i kłamstw mogły w jednej chwili pójść w niwecz, a to wszystko dla tego, że nie docenił przeciwnika. Przez cały czas spodziewał się ataku Białych Wilków, spał z jednym otwartym okiem i z ręką na broni, tylko po to, by dać się zaskoczyć w ostatni wieczór w mieście.
Choć zawodnicy dzielnie odparli pierwsze natarcia, byli otoczeni, bez perspektyw na ucieczkę, zaś Cesarscy dysponowali dużą ilością ludzi, w razie potrzeby posiłkując się strażą miejską. Musiał działać. Otrząsnął się ze słodkiego pudru, który wysypał się na niego, gdy ratował się ucieczką pod stół i wyciągnął kilka małych noży do rzucania. Wziął głębszy wdech i skoczył prosto w wir walki. Machnął ręką. Małe, śmiercionośne pociski zawirowały w powietrzu, bezbłędnie szybując w kierunku trójki strzelców stojących przy wejściu. Dwaj z nich osunęli się na ziemię, z wbitymi w krtań ostrzami, lecz trzeci raniony został niegroźnie w bark. Kultysta przetoczył się do ściany unikając wystrzelonego bełtu i zerwał z haków dwa wypolerowane gladiusy. W ostatniej chwili. Zablokował cios piki mającej przyszpilić go do ściany i odpowiedział fintą, zatapiając ostrze w sercu wroga. Kątem oka zauważył, że kusznik zdołał załadować kolejny pocisk. Skoczył do przodu, ślizgiem unikając bełtu i siekł niefortunnego strzelca po kostkach. Żołdak wrzasnął przeszywająco i padł jak długi. Heretyk błyskawicznie wstał i dobił przeciwnika.
-Do mnie! -krzyknął do stojącego nieopodal Galretha, który powalił właśnie rycerza w płytowej zbroi. -Kto żyw, za mną! Musimy się przebić do biblioteki!
Kilku zawodników skoczyło na pomoc kultyście, usiłującemu przebić się ku schodom na górę. Drogę zastawili im dwaj rycerze z dwuręcznymi młotami. Stawili zaciekły opór, gladiatorzy stracili mnóstwo cennego czasu na ich pokonanie. Wreszcie grupa wyrąbała sobie drogę na korytarz. Niestety z dołu nadchodziło więcej wrogów.
-Co teraz? -rzucił pośpiesznie Nicolas z Manhi
-Na górę. -odparł krótko Batiathus.
-Stamtąd nie ma wyjścia. -krzyknął Aszkael strząsając flaki z miecza.
-Jest, zaufajcie mi. -odparł kultysta.
Ruszyli schodami na górę. W wąskim przejściu Imperialni nie mogli wykorzystać przewagi liczebnej. Magnus i Aszkael osłaniali tyły, a Vahanian i Menthus razili wroga zza ich pleców. Stopnie stały się śliskie od przelanej krwi. Co rusz jakiś żołnierz staczał się po schodach w dół, lecz na jego miejsce pojawiał się momentalnie nowy. Wreszcie dotarli na szczyt. Znaleźli się w obszernym pomieszczeniu, pełnym książek. Wielkie, drewniane regały sięgały sufitu, mieszcząc stary księgozbiór, głównie traktaty historyczne i wojenne. Aszkael zaryglował wielkie, dębowe drzwi. Na zewnątrz rozległy się rozgorączkowane głosy. Potem wszystko ucichło.
-Właściwie kim ty jesteś? -spytał Drugni kultystę, który wędrował wzrokiem po półkach, zupełnie jakby nieświadomy był bitwy tuż za nim.
-Jestem Batiathus i mam za zadanie dostarczyć was na Arenę w jednym kawałku. -rzucił nawet się nie obracając.
-Jesteś organizatorem? -zdziwił się Gahraz.
-Nie. Przysyła mnie czcigodny Alpharius, który czeka na nas w Spiżowej Cytadeli.
-To dosyć daleko, nieprawdaż? -pisnął Skrenq z workiem pełnym sera na plecach.
-To chyba niezbyt odpowiedni moment na lekturę, nie sądzisz? -żachnął się Kheltos.
Batiathus spojrzał na niego lekceważąco.
-Któraś z nich otwiera przejście prosto do zbrojowni. Niestety nie mam pojęcia która... -westchnął.
Nagle drzwi zatrzęsły się i stęknęły pod naporem metalu. Sypnęły się drzazgi.
-Uwaga, nadchodzą! -warknął ostrzegawczo Thorrvald.
-Osłaniajcie tego człeczynę. Żelazo w garść i do pracy! -zaśmiał się straceńczo Drugni.
Wrota w końcu ustąpiły, a do biblioteki wsypała się grupa rycerzy z jednym celem- nie zostawić nikogo przy życiu.
Choć zawodnicy dzielnie odparli pierwsze natarcia, byli otoczeni, bez perspektyw na ucieczkę, zaś Cesarscy dysponowali dużą ilością ludzi, w razie potrzeby posiłkując się strażą miejską. Musiał działać. Otrząsnął się ze słodkiego pudru, który wysypał się na niego, gdy ratował się ucieczką pod stół i wyciągnął kilka małych noży do rzucania. Wziął głębszy wdech i skoczył prosto w wir walki. Machnął ręką. Małe, śmiercionośne pociski zawirowały w powietrzu, bezbłędnie szybując w kierunku trójki strzelców stojących przy wejściu. Dwaj z nich osunęli się na ziemię, z wbitymi w krtań ostrzami, lecz trzeci raniony został niegroźnie w bark. Kultysta przetoczył się do ściany unikając wystrzelonego bełtu i zerwał z haków dwa wypolerowane gladiusy. W ostatniej chwili. Zablokował cios piki mającej przyszpilić go do ściany i odpowiedział fintą, zatapiając ostrze w sercu wroga. Kątem oka zauważył, że kusznik zdołał załadować kolejny pocisk. Skoczył do przodu, ślizgiem unikając bełtu i siekł niefortunnego strzelca po kostkach. Żołdak wrzasnął przeszywająco i padł jak długi. Heretyk błyskawicznie wstał i dobił przeciwnika.
-Do mnie! -krzyknął do stojącego nieopodal Galretha, który powalił właśnie rycerza w płytowej zbroi. -Kto żyw, za mną! Musimy się przebić do biblioteki!
Kilku zawodników skoczyło na pomoc kultyście, usiłującemu przebić się ku schodom na górę. Drogę zastawili im dwaj rycerze z dwuręcznymi młotami. Stawili zaciekły opór, gladiatorzy stracili mnóstwo cennego czasu na ich pokonanie. Wreszcie grupa wyrąbała sobie drogę na korytarz. Niestety z dołu nadchodziło więcej wrogów.
-Co teraz? -rzucił pośpiesznie Nicolas z Manhi
-Na górę. -odparł krótko Batiathus.
-Stamtąd nie ma wyjścia. -krzyknął Aszkael strząsając flaki z miecza.
-Jest, zaufajcie mi. -odparł kultysta.
Ruszyli schodami na górę. W wąskim przejściu Imperialni nie mogli wykorzystać przewagi liczebnej. Magnus i Aszkael osłaniali tyły, a Vahanian i Menthus razili wroga zza ich pleców. Stopnie stały się śliskie od przelanej krwi. Co rusz jakiś żołnierz staczał się po schodach w dół, lecz na jego miejsce pojawiał się momentalnie nowy. Wreszcie dotarli na szczyt. Znaleźli się w obszernym pomieszczeniu, pełnym książek. Wielkie, drewniane regały sięgały sufitu, mieszcząc stary księgozbiór, głównie traktaty historyczne i wojenne. Aszkael zaryglował wielkie, dębowe drzwi. Na zewnątrz rozległy się rozgorączkowane głosy. Potem wszystko ucichło.
-Właściwie kim ty jesteś? -spytał Drugni kultystę, który wędrował wzrokiem po półkach, zupełnie jakby nieświadomy był bitwy tuż za nim.
-Jestem Batiathus i mam za zadanie dostarczyć was na Arenę w jednym kawałku. -rzucił nawet się nie obracając.
-Jesteś organizatorem? -zdziwił się Gahraz.
-Nie. Przysyła mnie czcigodny Alpharius, który czeka na nas w Spiżowej Cytadeli.
-To dosyć daleko, nieprawdaż? -pisnął Skrenq z workiem pełnym sera na plecach.
-To chyba niezbyt odpowiedni moment na lekturę, nie sądzisz? -żachnął się Kheltos.
Batiathus spojrzał na niego lekceważąco.
-Któraś z nich otwiera przejście prosto do zbrojowni. Niestety nie mam pojęcia która... -westchnął.
Nagle drzwi zatrzęsły się i stęknęły pod naporem metalu. Sypnęły się drzazgi.
-Uwaga, nadchodzą! -warknął ostrzegawczo Thorrvald.
-Osłaniajcie tego człeczynę. Żelazo w garść i do pracy! -zaśmiał się straceńczo Drugni.
Wrota w końcu ustąpiły, a do biblioteki wsypała się grupa rycerzy z jednym celem- nie zostawić nikogo przy życiu.
Ostatnio zmieniony 5 sty 2014, o 21:17 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Farin z Ulfarrem ledwo zdołali dobiec do schodów gdy przez całą salę przetoczyła się pierwsza salwa. Ledwo zdołali ukryć się za balustradą. Farin widział jak pocisk odbija się dosłownie kawałeczek od jego oka. Wtedy dopadł do nich Drugni.
- Nie dobiegniemy do strzelców. Musimy się stąd wynosić! – krzyknął Farin.
- Wygląda na to, że Bjarn z Magnusem coś planują. – Ulfarr wskazał palcem w głąb Sali.
Wtem na scenę wpadł jeden ze szlachciców zbierając ludzi i krzycząc coś o drodze do biblioteki.
- To nasza szansa. Ruszać się. – rzucił Farin i pobiegł nie oglądając się za siebie.
Skrenq po pierwszym ataku uznał, że nie warto ryzykować i schował się za stołem. Dopiero widok mordowanych, przez zawodników, napastników, zachęcił go do działania. Szybko wyskoczył zza prowizorycznej barykady, chwytając za wiszący na ścianie kiścień. Łowca głów odruchowo, odwracając się uderzył, co uratowało mu życie i zgniotło głowę zbrojnego.
Poddając się bitewnemu szaleństwu skaven rzucił się na wrogów. Eliminując ich po kolei. Kątem oka zauważył jak Edwin z zabranymi od jakiegoś wroga mieczem i tarczą broni przy barykadzie kobiet i rannych. Wytrenowanymi ruchami parował i kontrował, zabijając paru nacierających ale trzech kolejnych zmusiło go do przejścia do defensywy.
W tej samej chwili rozległy się wystrzały z wyższych galerii i chyba tylko cud uratował Skrenqa. Tak właściwie to nie interwencja bogów, a przypadkowy zbrojny, który dostał się na linię wystrzału zasłaniając mistrza mutacji. Skaven nawet na niego nie spojrzał, unikając wściekłego ciosu jego kolegi. Skrenq zamarkował atak z prawej, naprawdę uderzając jednak z góry oraz podcinając wroga ogonem. Manewr się udał i kiścień roztrzaskał głowę chłopaka jakby to był jakiś owoc albo jajko, Skrenq bardzo lubił jajka.
Impreza wreszcie zaczęła mu się podobać gdyby nie ci strzelcy na górze. Szczurołap uznał, że nadszedł odpowiedni czas na ucieczkę. Zanim zdążył podjąć jakiekolwiek kroki główne wejście znów zostało zablokowane przez kolejną falę wrogów. Skaven zaklnął. Nie było rady, trzeba było się przebić.
Wtem za pleców, szykujących się do obrony przed zawodnikami zbrojnych, dobiegł wściekły ryk. Ogromny szczuroogr wraz z stadem szczurów (kilka miało nawet rozmiar psów), przebił się przez szereg wlatując na salę balową. Skrenq zauważył wśród nich też inne swoje pupilki: trzy nietoperze z szczurzymi głowami i mackami zamiast rąk, bezkształtną masę z wieloma ssawkami wielkości psa, kościotrup człowieka z widocznymi na wierzchu narządami wewnętrznymi, dwoma szczurzymi ogonami oraz takim samym pyskiem z żądzą mordu w oczach oraz parę innych równie obrzydliwych i zabójczych stworów.
- Teraz im pokażemy! – zakrzyknął Skrenq prowadząc swoje bestie do walki.
- Nie dobiegniemy do strzelców. Musimy się stąd wynosić! – krzyknął Farin.
- Wygląda na to, że Bjarn z Magnusem coś planują. – Ulfarr wskazał palcem w głąb Sali.
Wtem na scenę wpadł jeden ze szlachciców zbierając ludzi i krzycząc coś o drodze do biblioteki.
- To nasza szansa. Ruszać się. – rzucił Farin i pobiegł nie oglądając się za siebie.
Skrenq po pierwszym ataku uznał, że nie warto ryzykować i schował się za stołem. Dopiero widok mordowanych, przez zawodników, napastników, zachęcił go do działania. Szybko wyskoczył zza prowizorycznej barykady, chwytając za wiszący na ścianie kiścień. Łowca głów odruchowo, odwracając się uderzył, co uratowało mu życie i zgniotło głowę zbrojnego.
Poddając się bitewnemu szaleństwu skaven rzucił się na wrogów. Eliminując ich po kolei. Kątem oka zauważył jak Edwin z zabranymi od jakiegoś wroga mieczem i tarczą broni przy barykadzie kobiet i rannych. Wytrenowanymi ruchami parował i kontrował, zabijając paru nacierających ale trzech kolejnych zmusiło go do przejścia do defensywy.
W tej samej chwili rozległy się wystrzały z wyższych galerii i chyba tylko cud uratował Skrenqa. Tak właściwie to nie interwencja bogów, a przypadkowy zbrojny, który dostał się na linię wystrzału zasłaniając mistrza mutacji. Skaven nawet na niego nie spojrzał, unikając wściekłego ciosu jego kolegi. Skrenq zamarkował atak z prawej, naprawdę uderzając jednak z góry oraz podcinając wroga ogonem. Manewr się udał i kiścień roztrzaskał głowę chłopaka jakby to był jakiś owoc albo jajko, Skrenq bardzo lubił jajka.
Impreza wreszcie zaczęła mu się podobać gdyby nie ci strzelcy na górze. Szczurołap uznał, że nadszedł odpowiedni czas na ucieczkę. Zanim zdążył podjąć jakiekolwiek kroki główne wejście znów zostało zablokowane przez kolejną falę wrogów. Skaven zaklnął. Nie było rady, trzeba było się przebić.
Wtem za pleców, szykujących się do obrony przed zawodnikami zbrojnych, dobiegł wściekły ryk. Ogromny szczuroogr wraz z stadem szczurów (kilka miało nawet rozmiar psów), przebił się przez szereg wlatując na salę balową. Skrenq zauważył wśród nich też inne swoje pupilki: trzy nietoperze z szczurzymi głowami i mackami zamiast rąk, bezkształtną masę z wieloma ssawkami wielkości psa, kościotrup człowieka z widocznymi na wierzchu narządami wewnętrznymi, dwoma szczurzymi ogonami oraz takim samym pyskiem z żądzą mordu w oczach oraz parę innych równie obrzydliwych i zabójczych stworów.
- Teraz im pokażemy! – zakrzyknął Skrenq prowadząc swoje bestie do walki.
Wystrzelił z procy. Pocisk trafił centralnie w czterech kuszników stojących na małym balkonie. Najpierw rozległ się olbrzymi huk, następnie wszyscy zniknęli w kuli ognia.
Hobbit sięgnął do kieszeni po kolejną bombę, jednak jego ręka natrafiła tylko na pustkę.
- Cholera!! Już się skończyły??!! Pieprzony Hrabia, pieprzone zakazy wnoszenia broni na bale!!!
Hobbicki czołg bojowy o nazwie Farlin zrobił zwrot o 40 stopni. Niziołek zobaczył przez otwór, że na szczycie schodów stoi kilkudziesięciu strzelców z muszkietami. Wszyscy celowali w niego. A tak naprawdę w innego zawodnika, jednak niziołek nie mógł tego wiedzieć. Żołnierze wystrzelili. Kule uderzyły o posadzkę, niszcząc ją. Kilka trafiło w Kocioł i przebiło grube ściany. Niziołkiem targnęło i rzuciło o przeciwległą ścianę naczynia. Po chwili wstał i złapał się za klatkę piersiową. Bolało!! Miał jednak szczęście, przebicie osłony pochłonęło prawie całą siłę uderzenia i kamizelka podszyta stalowymi łuskami zdołała je zatrzymać. Trzeba było spieprzać gdzieś w bezpieczne miejsce.
Przeklinając pod nosem przewrócił swoją dotychczasową osłonę i przeturlał się pod jeden z jeszcze stojących stołów. Na razie było tu bezpiecznie.
***
... po chwili przez wciąż płonące wejście, do środka sali biesiadnej wpadli kolejni wrogowie.
- Kierwa, czy ci przeklęci fanatycy religijni nigdy się nie kończą??!! Hobbit podniósł leżący obok miecz jednoręczny. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła za jakąś tarczą pasującą do jego wzrostu. Pod ścianą leżała stalowa przykrywka od garnka. Jako, że w pobliżu nie było nic innego, Farlin wziął ją i w ten sposób uzbrojony ruszył do walki. Wtem ktoś zaczął krzyczeć o ucieczce do przez bibliotekę. Niziołek momentalnie zmienił kierunek biegu i ruszył za innymi zawodnikami. Po drodze zgarnął swoją magiczną lutnię. Wspólnymi siłami w końcu przebili się przez schody i wpadli do biblioteki.
[Kordelas jak był mały?? ]
Hobbit sięgnął do kieszeni po kolejną bombę, jednak jego ręka natrafiła tylko na pustkę.
- Cholera!! Już się skończyły??!! Pieprzony Hrabia, pieprzone zakazy wnoszenia broni na bale!!!
Hobbicki czołg bojowy o nazwie Farlin zrobił zwrot o 40 stopni. Niziołek zobaczył przez otwór, że na szczycie schodów stoi kilkudziesięciu strzelców z muszkietami. Wszyscy celowali w niego. A tak naprawdę w innego zawodnika, jednak niziołek nie mógł tego wiedzieć. Żołnierze wystrzelili. Kule uderzyły o posadzkę, niszcząc ją. Kilka trafiło w Kocioł i przebiło grube ściany. Niziołkiem targnęło i rzuciło o przeciwległą ścianę naczynia. Po chwili wstał i złapał się za klatkę piersiową. Bolało!! Miał jednak szczęście, przebicie osłony pochłonęło prawie całą siłę uderzenia i kamizelka podszyta stalowymi łuskami zdołała je zatrzymać. Trzeba było spieprzać gdzieś w bezpieczne miejsce.
Przeklinając pod nosem przewrócił swoją dotychczasową osłonę i przeturlał się pod jeden z jeszcze stojących stołów. Na razie było tu bezpiecznie.
***
... po chwili przez wciąż płonące wejście, do środka sali biesiadnej wpadli kolejni wrogowie.
- Kierwa, czy ci przeklęci fanatycy religijni nigdy się nie kończą??!! Hobbit podniósł leżący obok miecz jednoręczny. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła za jakąś tarczą pasującą do jego wzrostu. Pod ścianą leżała stalowa przykrywka od garnka. Jako, że w pobliżu nie było nic innego, Farlin wziął ją i w ten sposób uzbrojony ruszył do walki. Wtem ktoś zaczął krzyczeć o ucieczce do przez bibliotekę. Niziołek momentalnie zmienił kierunek biegu i ruszył za innymi zawodnikami. Po drodze zgarnął swoją magiczną lutnię. Wspólnymi siłami w końcu przebili się przez schody i wpadli do biblioteki.
[Kordelas jak był mały?? ]
Ostatnio zmieniony 5 sty 2014, o 21:21 przez Matis, łącznie zmieniany 2 razy.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Jakiś szlachcic zaczął krzyczeć o ucieczce do biblioteki. W jedyne ucho Magnus wbił się okrzyk tajemniczego przybysza i wielki inkwizytor natychmiast wbił w niego swój wzrok -A więc teraz zaczyna sie gra... jednak ulrykowcy na coś się przydali...-
Po chwili spostrzegł ,że strzelcy na rozkaz Wielkiego Mistrza do niego celują -Na co przyszło ratować heretykó zamiast ich wyrżąć... Dura lex ,sed lex...- mruknął Magnus ,po czym potężna salwa huknęła i kilkanaście ołowianych kul poleciało w jego stronę. Siłą salwy powaliła Von Bittenberga na jedno kolano ,jednak pociski w większości spudłowały albo odbiły się od potężnego pancerza uszkadzajac jedynie kilka przewodów i mechanizmów rozrzucajac wokół kilka śrubek i metalowych elementów. Kiedy dym opadł Wielki Mistrz ujrzał dyszącego ciężko inkwizytora z którego zbroi unosiłą sie chmurka pary ,patrzył on spod kapelusza w jego stronę i warknął -Teraz moja kolej...- warknął i uniósł rekę z której buchnął ogień zakrywajac oddział strzelców. -Wracać do formacji!!! Przegrupować się!!!- wrzeszczał Wielki Mistrz próbując odpędzić dym ,kiedy wreszcie jego wzrok się przedarł przez chmurę zobaczył jedynie pustą salę pełną rannych i martwych ludzi.
Po chwili spostrzegł ,że strzelcy na rozkaz Wielkiego Mistrza do niego celują -Na co przyszło ratować heretykó zamiast ich wyrżąć... Dura lex ,sed lex...- mruknął Magnus ,po czym potężna salwa huknęła i kilkanaście ołowianych kul poleciało w jego stronę. Siłą salwy powaliła Von Bittenberga na jedno kolano ,jednak pociski w większości spudłowały albo odbiły się od potężnego pancerza uszkadzajac jedynie kilka przewodów i mechanizmów rozrzucajac wokół kilka śrubek i metalowych elementów. Kiedy dym opadł Wielki Mistrz ujrzał dyszącego ciężko inkwizytora z którego zbroi unosiłą sie chmurka pary ,patrzył on spod kapelusza w jego stronę i warknął -Teraz moja kolej...- warknął i uniósł rekę z której buchnął ogień zakrywajac oddział strzelców. -Wracać do formacji!!! Przegrupować się!!!- wrzeszczał Wielki Mistrz próbując odpędzić dym ,kiedy wreszcie jego wzrok się przedarł przez chmurę zobaczył jedynie pustą salę pełną rannych i martwych ludzi.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Bitwa trwała w najlepsze, chociaż obrońcy zdołali utworzyć front, nie mogli bronić się w nieskończoność. Nagle jakiś człowiek zerwał się na równe nogi i wykonał iście mistrzowski rzut nożami, które powaliły grupę kuszników. Następnie ten sam osobnik zwołał wszystkich do siebie, chcąc wyprowadzić ich do biblioteki. Saito uznał, że podążenie za nim jest w zasadzie jedynym sensownym rozwiązaniem i tak też uczynił, przyjmując postawę obronną, w której łatwiej było wykonywać uniki lub ewentualnie zbijać pociski i ciosy mieczy.
W tym momencie, od strony głównego wejścia rozległ się potężny ryk. Niektórzy, zarówno zbrojni jak i biesiadnicy spojrzeli po sobie, zdezorientowani, lecz ich wątpliwości trwały krótko, gdyż do sali wpadły... Potwory, gdyż inaczej nie dało się tego nazwać, przebiły się przez szereg sparaliżowanych strachem zbrojnych, roznosząc ich w krwawe ochłapy. Mała, zakapturzona postać, która dotychczas uchodziła uwadze zgromadzonych, wydała z siebie serię pisków i skrzeków, wykonując szponiastą łapą jakieś rozkazujące gesty w kierunku przybyłych kreatur. Choć wyglądało na to, że są to chowańce będące pod kontrolą anonimowego osobnika, Saito uznał, że mimo wszystko takie okropne stworzenia z pewnością będą zachowywać się nieprzewidywalnie, więc faktycznie nastał czas, aby się ewakuować. Po drodze zdążył jeszcze chwycić swoją torbę, do której przezornie wkładał wszystkie rzeczy zaraz po użyciu, w biegu widział jeszcze jak Magnus uwalnia strumień płonącej mieszanki na grupę nieprzyjaciół, paląc ich na miejscu. Samemu zaś podążył z resztą ocalałych do biblioteki.
W tym momencie, od strony głównego wejścia rozległ się potężny ryk. Niektórzy, zarówno zbrojni jak i biesiadnicy spojrzeli po sobie, zdezorientowani, lecz ich wątpliwości trwały krótko, gdyż do sali wpadły... Potwory, gdyż inaczej nie dało się tego nazwać, przebiły się przez szereg sparaliżowanych strachem zbrojnych, roznosząc ich w krwawe ochłapy. Mała, zakapturzona postać, która dotychczas uchodziła uwadze zgromadzonych, wydała z siebie serię pisków i skrzeków, wykonując szponiastą łapą jakieś rozkazujące gesty w kierunku przybyłych kreatur. Choć wyglądało na to, że są to chowańce będące pod kontrolą anonimowego osobnika, Saito uznał, że mimo wszystko takie okropne stworzenia z pewnością będą zachowywać się nieprzewidywalnie, więc faktycznie nastał czas, aby się ewakuować. Po drodze zdążył jeszcze chwycić swoją torbę, do której przezornie wkładał wszystkie rzeczy zaraz po użyciu, w biegu widział jeszcze jak Magnus uwalnia strumień płonącej mieszanki na grupę nieprzyjaciół, paląc ich na miejscu. Samemu zaś podążył z resztą ocalałych do biblioteki.
Ostatnio zmieniony 5 sty 2014, o 21:31 przez Klafuti, łącznie zmieniany 1 raz.
[Chyba Ty. Poza tym, artykuł o nowym moście w Warszawie jest ciekawszy.]Matis pisze:Kordelas jak był mały??
Ostatnio zmieniony 5 sty 2014, o 21:53 przez Klafuti, łącznie zmieniany 1 raz.
Spiżowa cytadela. Cała arena stawała się jeszcze bardziej tajemnicza. Boski plan naprawdę jest zawiły. Jednak nie było czasu na rozmyślenia. Dębowa tarcza służąca do teraz Aszkaelowi poszła w dżagi pod ciosem buzdyganu rycerza. Wojownik szybkim ruchem minął gardę oponenta. I chwyciwszy miecz oburącz wykonał cięcie odrąbując lewe ramię zbrojnemu. Krew trysnęła pokrywając podłogę. Rycerz upadł na kolana i rzucił spojrzenie szukające litości. Jednak jedyne rzeczą którą ujrzał było zakończenie ostrze. Zawodnicy walczyli w przejściu gdzie przewaga liczebna przeciwnika nie miała znaczenia. Jednak nawet w bibliotece było słychać krzyki umierających którzy mierzyli się ze skaveńskimi eksperymentami. Obok Aszkaela wylądował kolejny trup a raczej jego fragmenty. Nieszczęśnik miał przyjemność spotkać Zabójcze Oni Saito. Wybraniec poprawił chwyt na mieczu i ponowie walczył z resztą ramie w ramię. Koci demon wrócisz do swej mniejszej postaci zajął miejsce między naramiennikiem a hełmem wybrańca. W tym samym czasie demonica starała się pomóc wysłannikowi i reszcie nie walczących odnaleźć odpowiednią książkę.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
[Klafuti, zwracając się do siebie nawzajem słowo "Ty" piszemy z dużej litery. ]Klafuti pisze:[Chyba ty. Poza tym, artykuł o nowym moście w Warszawie jest ciekawszy.]Matis pisze:Kordelas jak był mały??
Ostatnio zmieniony 5 sty 2014, o 21:42 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Klafuti pisze:[Chyba ty. Poza tym, artykuł o nowym moście w Warszawie jest ciekawszy.]Matis pisze:Kordelas jak był mały??
Po co od razu ta wrogość?? Tekst nawiązuje do zwyczajów łowców czarownic i miał być żartem skierowanym do Kordelasa... ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[przepraszam nie zauważyłem, że dałem z małej, już edytuję ]Byqu pisze:[Klafuti, zwracając się do siebie nawzajem słowo "Ty" piszemy z dużej litery. ]Klafuti pisze:[Chyba ty. Poza tym, artykuł o nowym moście w Warszawie jest ciekawszy.]Matis pisze:Kordelas jak był mały??
W tej chwili wszyscy ramię w ramię szlachtowali nasłanych żołnierzy w wąskim wejściu do biblioteki. Ze wsparciem zasięgowym z tyłu czekali, aż jakiś ledwo co poznany człowiek znajdzie odpowiednią książkę. Sezamie otwórz się? Nagle pojawi się tajne przejście i będą mogli uciec? Dalsze rozmyślania przerwał mu przeciwnik, który pierwszy w zasadzie od początku jatki zablokował jego cios. Kiedy następnym ruchem Galreth odtrącił na chwilę miecz przeciwnika zauważył brak drugiego krótszego miecza, którym zazwyczaj walczył. Teraz mógłby spokojnie zabić swojego przeciwnika ciosem drugiej broni. Kiedy wreszcie uporał się z tym zadziwiająco dobrym żołnierzem, szybko podniósł jakiś inny krótki miecz. I wtedy przeszła go straszna myśl.
- Co z naszą bronią?! - krzyknął Galreth i zobaczył ten sam strach w oczach wielu zawodników. - Będziemy mieli czas po nią wrócić? - Nie wiedział nawet co myśleć o "Szepcie" zostawionym w kryjówce. To jego dziedzictwo. Nie zapłaciłby swoim życiem za to, by je odzyskać, ale zaryzykowałby wiele.
[No właśnie co? ]
- Co z naszą bronią?! - krzyknął Galreth i zobaczył ten sam strach w oczach wielu zawodników. - Będziemy mieli czas po nią wrócić? - Nie wiedział nawet co myśleć o "Szepcie" zostawionym w kryjówce. To jego dziedzictwo. Nie zapłaciłby swoim życiem za to, by je odzyskać, ale zaryzykowałby wiele.
[No właśnie co? ]
Sytuacja była nieznośna. Nigdy nie lubiłem tłoku, nawet teraz gdy nam sprzyjał byłem cholernie zirytowany. Magnus i Aszkael tworzyli żywą zapore, za której razem z krewniakiem ciskaliśmy pociskami. Dobrze, że miałem jeszcze sporo strzał, bo inaczej walka byłaby znacznie trudniejsza. Za moich pleców dobiegały krzyki,
-Do kurwy nędzy, która to książka?
-Ruszaj dupę i znajdź ją wreszcie do cholery.
-Skoro wiedziałeś o tym przejściu to już mogłeś do czorta zapamiętać, która to.
Ktoś zaczął rzucać pytania o pozostawiona na dole broń. Anna ryknęła gniewnie.
-Szukaj tej pieprzonej książki, jeśli tu zginiemy w żaden sposób nie odzyskasz swojej wykałaczki.
Powoli traciłem cierpliwość, a Zamieć była tą sytuacją rozbawiona. Jak zawsze, gdy akcja osiąga punkt krytyczny, ta ma najwięcej radochy. Anna stała tuż za mną z mieczem w gotowości. Zaskoczyła mnie swoimi umiejętnościami, wszyscy tu obecni mieliby spore problemu z zadaniem jej ciosu, a co dopiero zabiciem. Ygg, uderzył oburącz w kredens z książkami niszcząc go niemal w całości, bez efektu. Spojrzałem na wilczycę.
-Czyń honory.- westchnąłem wypuszczając kolejną strzałę, która przeszyła czaszkę rycerza walczącego z wojownikiem chaosu. Zamieć zrzuciła łapą jedną z ksiąg z najniższej półki, co spowodowało natychmiastowe otworzenie się tajnego przejścia. Wszyscy zbaranieli, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
-Ruszać się do cholery!- warknął Magnus, przepoławiając kolejnego przeciwnika.
-Mądry piesek.- krasnolud wyciągnął dłoń by pogratulować Zamieci, ta warknęła wściekle i omal nie odgryzła mu ręki.
-Wilczyca.- poprawiłem go.-Wilczyca...
Wszyscy powoli wchodzili do tunelu, troll miał pewne problemu ale w końcu i jemu się udało. Byliśmy uratowani, a przynajmniej tak myśleliśmy...
-Do kurwy nędzy, która to książka?
-Ruszaj dupę i znajdź ją wreszcie do cholery.
-Skoro wiedziałeś o tym przejściu to już mogłeś do czorta zapamiętać, która to.
Ktoś zaczął rzucać pytania o pozostawiona na dole broń. Anna ryknęła gniewnie.
-Szukaj tej pieprzonej książki, jeśli tu zginiemy w żaden sposób nie odzyskasz swojej wykałaczki.
Powoli traciłem cierpliwość, a Zamieć była tą sytuacją rozbawiona. Jak zawsze, gdy akcja osiąga punkt krytyczny, ta ma najwięcej radochy. Anna stała tuż za mną z mieczem w gotowości. Zaskoczyła mnie swoimi umiejętnościami, wszyscy tu obecni mieliby spore problemu z zadaniem jej ciosu, a co dopiero zabiciem. Ygg, uderzył oburącz w kredens z książkami niszcząc go niemal w całości, bez efektu. Spojrzałem na wilczycę.
-Czyń honory.- westchnąłem wypuszczając kolejną strzałę, która przeszyła czaszkę rycerza walczącego z wojownikiem chaosu. Zamieć zrzuciła łapą jedną z ksiąg z najniższej półki, co spowodowało natychmiastowe otworzenie się tajnego przejścia. Wszyscy zbaranieli, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
-Ruszać się do cholery!- warknął Magnus, przepoławiając kolejnego przeciwnika.
-Mądry piesek.- krasnolud wyciągnął dłoń by pogratulować Zamieci, ta warknęła wściekle i omal nie odgryzła mu ręki.
-Wilczyca.- poprawiłem go.-Wilczyca...
Wszyscy powoli wchodzili do tunelu, troll miał pewne problemu ale w końcu i jemu się udało. Byliśmy uratowani, a przynajmniej tak myśleliśmy...
Drugni zakręcił młotem nad głową rąbnął opancerzonego rycerza w bark. Zbrojny kolos zatoczył się i wpadł w dębową półkę z książkami. Zakurzone woluminy poleciały się na podłogę razem z kurzem i chwilę później, kawałkami mózgu i odłamkami czaszki.
Zabójca wyszarpnął obuch młota z resztek szczęki i szyi denata i wykręcił się w asekuracyjnym piruecie, unikając ciosu kolejnego zwalistego zbrojnego. Dawi odskoczył do tyłu, wpadając przy okazji na kolejnego przeciwnika, jako że teraz w bibliotece było raczej tłoczno. Walnął zbója z bara, posyłając go prosto pod miecz Aszkaela, który szybko i brutalnie pozbawił go życia. Potem odwrócił się do rycerza przed którym zrobił unik i...
- Kurwa mać - Zaklął bardziej zdziwiony niż wściekły.
Zakuty w płytową zbroję wojownik dzierżył jego runiczny, gromrilowy topór.
Zapewne podczas szturmu na dworek zbrojni rozbiegli się po całym budynku, dokładnie przeszukując wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu ocalałych do wyrżnięcia. Ten tutaj widocznie przypadkiem natrafił na pokój, gdzie lokaje deponowali broń odebraną zawodnikom przy wejściu. Widząc ten piękny, runiczny i co najważniejsze bardzo cenny oręż, postanowił go sobie przywłaszczyć.
- Po moim trupie, korniszonie chędożony ! - Wycedził Drugni przez zaciśnięte zęby i ruszył odebrać swoją własność.
Od razu uderzył nisko, po nogach, chcąc obalić złodzieja i rozwalić mu łeb. Ten jednak, mimo ciężaru swojej zbroi, odskoczył i natychmiast kontratakował. Jednakże z przyzwyczajenia do walki z ludźmi wycelował stanowczo za wysoko. W najgorszym wypadku ucierpiałby irokez Drugniego. Mimo to, Dawi zdecydował się na prosty unik.
Gromrilowy topór uderzył w pustkę i wojownik, chcąc nie chcąc, poszedł za bezwładnym ostrzem. Zabójca doskoczył do niego i rąbnął go młotem w brzuch. Bandzior jęknął i zrobił krok do tyłu, błyskawicznie zamachując się toporem z góry. Drugni odruchowo sparował cios cios styliskiem młota i od razu odskoczył jak oparzony, runiczne ostrze bowiem przecięło drewniany trzonek jak masło. Krasnolud zaklął plugawie i rąbnął przeciwnika w udo obuchem, który pozostał w jego lewej ręce. Rycerz w końcu podał się niesamowitej sile fizycznej Dawiego i padł na jedno kolano. Drugni wtedy z okrzykiem bojowym wraził mu ułamany kawałek styliska w gardło. Człowiek charknął i upuścił kradzioną broń. Jasnoczerwona krew z przebitej aorty wylewała mu się za pancerny kołnierz, plamiąc białe kartki rozrzuconych w bitewnym zamieszaniu książek.
Zabójca splunął z pogardą i w akcie łaski rozwalił mu łeb obuchem młota. Potem odrzucił zakrwawiony kawał żelaza i autentyczną troską podniósł swój kochany, runiczny topór, który nareszcie wrócił w jego ręce. Potem odwrócił się z paskudnym uśmiechem w stronę nacierających wrogów i wskoczył między nich.
Rąbiąc i siekąc na lewo i prawo, zastanawiał się, czy te zbóje zabrały broń innych zawodników...
Nagle usłyszał dźwięk mechanizmu za jego plecami i ze zaskoczeniem odkrył tam sporą dziurę ziejącą w ścianie.
Wszyscy rzucili się w tamtym kierunku, Drugni zaś chciał pogłaskać upaćkanego krwią pieska, który najwyraźniej przypadkowo otworzył tunel. Wredne bydlę zaś w podziękowaniu chciało mu odgryźć rękę. Jej elfi pan wspomniał mu coś o wilczycy, ale krasnolud już nie słuchał, tłumiąc w sobie chęć przerobienia czworonoga na oryginalny kebab.
- Włazicie czy nie ?! - Jakaś kobieta stojąca w przejściu wydarła się w ich stronę. Drugni i Vahanian wzruszyli ramionami i popędzili w ciemność tajnego przejścia.
Zabójca wyszarpnął obuch młota z resztek szczęki i szyi denata i wykręcił się w asekuracyjnym piruecie, unikając ciosu kolejnego zwalistego zbrojnego. Dawi odskoczył do tyłu, wpadając przy okazji na kolejnego przeciwnika, jako że teraz w bibliotece było raczej tłoczno. Walnął zbója z bara, posyłając go prosto pod miecz Aszkaela, który szybko i brutalnie pozbawił go życia. Potem odwrócił się do rycerza przed którym zrobił unik i...
- Kurwa mać - Zaklął bardziej zdziwiony niż wściekły.
Zakuty w płytową zbroję wojownik dzierżył jego runiczny, gromrilowy topór.
Zapewne podczas szturmu na dworek zbrojni rozbiegli się po całym budynku, dokładnie przeszukując wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu ocalałych do wyrżnięcia. Ten tutaj widocznie przypadkiem natrafił na pokój, gdzie lokaje deponowali broń odebraną zawodnikom przy wejściu. Widząc ten piękny, runiczny i co najważniejsze bardzo cenny oręż, postanowił go sobie przywłaszczyć.
- Po moim trupie, korniszonie chędożony ! - Wycedził Drugni przez zaciśnięte zęby i ruszył odebrać swoją własność.
Od razu uderzył nisko, po nogach, chcąc obalić złodzieja i rozwalić mu łeb. Ten jednak, mimo ciężaru swojej zbroi, odskoczył i natychmiast kontratakował. Jednakże z przyzwyczajenia do walki z ludźmi wycelował stanowczo za wysoko. W najgorszym wypadku ucierpiałby irokez Drugniego. Mimo to, Dawi zdecydował się na prosty unik.
Gromrilowy topór uderzył w pustkę i wojownik, chcąc nie chcąc, poszedł za bezwładnym ostrzem. Zabójca doskoczył do niego i rąbnął go młotem w brzuch. Bandzior jęknął i zrobił krok do tyłu, błyskawicznie zamachując się toporem z góry. Drugni odruchowo sparował cios cios styliskiem młota i od razu odskoczył jak oparzony, runiczne ostrze bowiem przecięło drewniany trzonek jak masło. Krasnolud zaklął plugawie i rąbnął przeciwnika w udo obuchem, który pozostał w jego lewej ręce. Rycerz w końcu podał się niesamowitej sile fizycznej Dawiego i padł na jedno kolano. Drugni wtedy z okrzykiem bojowym wraził mu ułamany kawałek styliska w gardło. Człowiek charknął i upuścił kradzioną broń. Jasnoczerwona krew z przebitej aorty wylewała mu się za pancerny kołnierz, plamiąc białe kartki rozrzuconych w bitewnym zamieszaniu książek.
Zabójca splunął z pogardą i w akcie łaski rozwalił mu łeb obuchem młota. Potem odrzucił zakrwawiony kawał żelaza i autentyczną troską podniósł swój kochany, runiczny topór, który nareszcie wrócił w jego ręce. Potem odwrócił się z paskudnym uśmiechem w stronę nacierających wrogów i wskoczył między nich.
Rąbiąc i siekąc na lewo i prawo, zastanawiał się, czy te zbóje zabrały broń innych zawodników...
Nagle usłyszał dźwięk mechanizmu za jego plecami i ze zaskoczeniem odkrył tam sporą dziurę ziejącą w ścianie.
Wszyscy rzucili się w tamtym kierunku, Drugni zaś chciał pogłaskać upaćkanego krwią pieska, który najwyraźniej przypadkowo otworzył tunel. Wredne bydlę zaś w podziękowaniu chciało mu odgryźć rękę. Jej elfi pan wspomniał mu coś o wilczycy, ale krasnolud już nie słuchał, tłumiąc w sobie chęć przerobienia czworonoga na oryginalny kebab.
- Włazicie czy nie ?! - Jakaś kobieta stojąca w przejściu wydarła się w ich stronę. Drugni i Vahanian wzruszyli ramionami i popędzili w ciemność tajnego przejścia.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Schody były wąskie i prowadziły nie wiadomo dokąd. W dodatku było ciemno jak diabli. Batiathus spojrzał w dół.
-Asrai, czy mógłbyś rozświetlić nieco drogę?-spytał leśnego elfa.
Tamten przytaknął i wymamrotał zaklęcie. Po chwili przed nim pojawiła się niewielka kula ognia, zbyt mała, by skutecznie razić wroga, lecz wystarczająca, by rozproszyć mrok.
-Za mną. -rzucił Vahanian
Korytarz był ciasny, więc musieli iść pojedynczo. Najgorzej miał Ygg, który musiał iść bokiem, choć i tak ledwo się mieścił. Właściwie to tylko Drugni i Skrenq nie narzekali na ciasnotę. Zejście zajęło im dłuższą chwilę, lecz w końcu schody skończyły się... ścianą. Batiathus zaklął.
-Co jest? -spytał ktoś z tyłu.
-Zamurowane. Nie ma przejścia. -odparł kultysta
Rozległy się głośne przekleństwa i narzekania. Tylko Vahanian pozostał spokojny.
-Zostawcie to mnie. -rzekł i zaczerpnął mocy z wiatrów magii. Pozostali profilaktycznie cofnęli się nieco.
Gunther dostał niewdzięczne zadanie. Podczas gdy jego bracia walczyli na górze z heretykami i obcymi, jemu przypadło stanie na straży! Co prawda brat Adalbert tłumaczył mu, jak ważne jest, by wróg nie zdobył zbrojowni, lecz mimo wszystko zakonnik czuł zawód. Zwłaszcza, że wokół nie było żywej duszy.
Wtedy usłyszał coś w rodzaju chrobotania za ścianą. Gunther wytężył słuch. Dziwne odgłosy ustały.
To pewnie szczury-pomyślał.
Chwilę później eksplozja targnęła okolicą, zasypując zakonnika kawałkami cegieł. Półprzytomny zauważył postaci, które weszły przez wyrwę w ścianie.
-Bogowie nam sprzyjają -rzekła jedna z postaci, jednak kurz nie pozwalał na zidentyfikowanie jej. Chciał krzyknąć, lecz wtedy stwierdził, że patrzy prosto w coś co przypominało... maskę ochronną. Chwilę potem stalowe pazury przejechały mu po gardle. Gunther zabulgotał, dławiąc się własną krwią i umarł.
-Asrai, czy mógłbyś rozświetlić nieco drogę?-spytał leśnego elfa.
Tamten przytaknął i wymamrotał zaklęcie. Po chwili przed nim pojawiła się niewielka kula ognia, zbyt mała, by skutecznie razić wroga, lecz wystarczająca, by rozproszyć mrok.
-Za mną. -rzucił Vahanian
Korytarz był ciasny, więc musieli iść pojedynczo. Najgorzej miał Ygg, który musiał iść bokiem, choć i tak ledwo się mieścił. Właściwie to tylko Drugni i Skrenq nie narzekali na ciasnotę. Zejście zajęło im dłuższą chwilę, lecz w końcu schody skończyły się... ścianą. Batiathus zaklął.
-Co jest? -spytał ktoś z tyłu.
-Zamurowane. Nie ma przejścia. -odparł kultysta
Rozległy się głośne przekleństwa i narzekania. Tylko Vahanian pozostał spokojny.
-Zostawcie to mnie. -rzekł i zaczerpnął mocy z wiatrów magii. Pozostali profilaktycznie cofnęli się nieco.
Gunther dostał niewdzięczne zadanie. Podczas gdy jego bracia walczyli na górze z heretykami i obcymi, jemu przypadło stanie na straży! Co prawda brat Adalbert tłumaczył mu, jak ważne jest, by wróg nie zdobył zbrojowni, lecz mimo wszystko zakonnik czuł zawód. Zwłaszcza, że wokół nie było żywej duszy.
Wtedy usłyszał coś w rodzaju chrobotania za ścianą. Gunther wytężył słuch. Dziwne odgłosy ustały.
To pewnie szczury-pomyślał.
Chwilę później eksplozja targnęła okolicą, zasypując zakonnika kawałkami cegieł. Półprzytomny zauważył postaci, które weszły przez wyrwę w ścianie.
-Bogowie nam sprzyjają -rzekła jedna z postaci, jednak kurz nie pozwalał na zidentyfikowanie jej. Chciał krzyknąć, lecz wtedy stwierdził, że patrzy prosto w coś co przypominało... maskę ochronną. Chwilę potem stalowe pazury przejechały mu po gardle. Gunther zabulgotał, dławiąc się własną krwią i umarł.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN