ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Pitagoras »

Galreth starał się biec najszybciej i najciszej jak mógł, jednak reszty grupy nie było widać. Za to spotkał w końcu oddział który gonił ich "zwiad", kiedy on robił swoje. Wolałby przejść nie zabijając nikogo, żeby nie wzbudzać żadnych niepożądanych podejrzeń, na temat tego kto tu się jeszcze kręcił. Gdyby znaleźli jeszcze jakieś trupy mogliby się zastanawiać, kto ich zabił skoro wszyscy przeciwnicy już uciekli. Poza jednym. Asasyn wypatrzył z krzaków Norsa, który im towarzyszył, Svanra. To i tak był cud, że zginął tylko on, a taki mały wypad zabrał ze sobą sporo oblegających. Tak naprawdę największą startą dla obrońców byłaby chyba tylko śmierć Saito, no i oczywiście jego samego. Skupił się na wymijaniu rozproszonych żołnierzy, zbierających swoich zabitych i rannych. Dotarł do tunelu, którym wyszli z twierdzy. Pomimo wcześniejszego błądzenia po nim, zapamiętał drogę i trafił po pewnym czasie do środka bez przeszkód. Stwierdził, że najlepiej od razu podzielić się z Kharlotem efektami misji. Znalazł go w jego pokoju.
- Słyszałem, że zwiad już wrócił i to nawet z Vahanianem, ale bez ciebie. - Powiedział kiedy zobaczył go w drzwiach. - Już myślałem, że nie podołałeś zadaniu.
- Po prostu trochę mi to zajęło. Dłużej niż zabijanie ludzi. - Odparł Galreth. - Udało mi się tam zakraść, zastosowałem dywersję i użyłem na ich drogocennych machinach ich własną broń.
- Jesteś pewien, że zadziała? Że nie wykryją usterki i da pożądany efekt?
- Nie. Nie jestem ekspertem od maszyn oblężniczych, więc nie jestem pewien. Tak samo jak nie jestem pewien, kto otruł Iskrę, czemu oblega nas armia i jaka w tym wszystkim jest twoja rola.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Jestem tu, by dopilnować, że każdy z was legnie martwy na arenie. Każdy, prócz tego jedynego, który dostąpi nagrody i zachowa życie. Czemu armia Imperium nas oblega? Czyżbyś nie słyszał o niekończącej się wojnie i płonącej granicy cesarstwa? Ta twierdza- tu Kharlot rozłożył ramiona w geście omiatającym wszystko- to baza wypadowa wolnych ludzi północy. W chwili gdy imperialne psy poznały skład sił ją zasiedlających, nie zawahały się jej odbić. Będziesz niedługo miał okazję się przekonać ile wart są jej mury.
- Pominąłeś jedną kwestię...
- Twoja kobieta mnie nie obchodzi. Jeśli daje co ona siłę do walki, w porządku, jeśli jej śmierć wzbudzi w tobie gniew godny Khorna, tym lepiej. Twój cel jest prosty- zabić, lub zginąć z honorem.
- Po co? Jaki masz w tym cel, by organizować turniej?- dociekał Galreth.
Kharlot westchnął cicho. Odwrócił się od rozmówcy i podszedł do okna. Wpatrywał się przez chwilę w mrok nocy, jakby ważąc słowa.
- Zawarłem umowę- rzekł powoli- wasze życia, wasza krew w zamian za życie pewnej... bliskiej mi osoby.
- Kobiety?
- Tak. To dawne dzieje i nie mam ochoty o tym mówić. Lecz jest jeszcze jeden powód. Nie wszystkich czeka szybka śmierć. Twoi bracia z Alfheimu, lub Ulthuanu, jak zwykł mawiać twój lud, dopuścili się straszliwej zbrodni. Nasi zmarli żądają od nas, byśmy ukarali winnych. A tak się składa, że mamy tutaj Asura, w dodatku wysłannika ich naczelnego czarodzieja...
- Co zamierzasz?- spytał zaciekawiony Galreth. Po raz pierwszy nie pomyślał o Kharlocie jak o zupełnym dupku.
- Uczynię z niego przykład. Będzie wiadomością dla wszystkich pozostałych, heroldem nadchodzących wydarzeń. Lecz nie zabiję go, nie... to byłoby zbyt szybkie. Śmierć jest wyzwoleniem, jego kara musi być surowsza. Odbiorę mu wszystko, co dla niego drogie, zniszczę tych, co za nim podążają. Dopiero gdy jego ostatnia żałosna nadzieja zgaśnie, pozwolę mu się stoczyć w słodkie objęcia śmierci.
- Brzmi nieźle- uśmiechnął się półgębkiem zabójca- Jak masz zamiar to osiągnąć?
Kharlot spojrzał nań przeszywająco.
- Zobaczysz. Powiedz mi jednak, czego ty tutaj szukasz? Nie wyglądasz na kogoś, kogo interesuje sława zabójcy, nie chodzi tu też o złoto- Kruszący Czaszki podszedł do niego bliżej- Czego więc chcesz?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

- Z pewnością wyda ci się to dziwne, ty masz jakąś umowę do wypełnienia. – Zaśmiał się Galreth. – Pieniędzy faktycznie mi nie brakuje, nigdy nie potrzebowałem ich zbyt wiele. Sprawa jest dosyć prosta. Chciałem się sprawdzić. Długo nie spotkałem lepszego od siebie i Arena może być tą szansą. Mogę przy tym zginąć? Pożyj tysiąc lat to zrozumiesz. Miało też trochę znaczenie, że dość miałem udawania słabszego niż jestem. Z tego też możesz się śmiać, ale jakoś długo się w ten sposób przy życiu utrzymałem. Biorąc pod uwagę mój fach może nawet zaskakująco długo.
Nie dało się wyczytać z twarzy Kharlota tego, co o tym sądzi, głównie dlatego, że nie było jej widać. Galrethowi jednak na tym nie zależało.
- No ale czasem też się nadarza coś konkretnego. Ruerl nie żyje, bez mojej pomocy, to mam nowy cel. – Zapauzował chwilę dając do zrozumienia, o co mu chodzi. – Jest zawodnikiem, chciałbym mieć szansę załatwienia go na piaskach Areny, ale do tego czasu… Jednego Assura już zabiłem, Iskry ruszyć nie dam.
Kharlot nie odzywał się tylko przeszedł wolnym krokiem do kominka. Zabójca cierpliwie czekał. Może Wybraniec sam nie wiedział jak to rozwiązać. Może to były tylko czcze przechwałki. Niemniej wzbudził w nim olbrzymie zaciekawienie i oczywiście pewną dawkę radości.
- Po prostu bardzo mnie to ciekawi. - Zachęcił Norsa Galreth. - Jest tak, ponieważ to jest właśnie ten cel na najbliższy czas. Zabić Smoczego Maga.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kharlot spoglądał w płomień trzaskający w kominku. Uśmiechnął się lekko słysząc słowa elfa. Musiał przyznać, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi po zabójcy. Z jakiegoś dziwnego powodu ufał mu bardziej niż większości innych. Być może była to pragmatyczna osobowość elfa, a może po prostu motywacja podobna do jego własnej.
- Jeśli twoje słowa są prawdziwe, to nie musisz się niczego obawiać z mojej strony. Tylko ktoś o mężnym sercu zapragnąłby się sprawdzić na Arenie Śmierci. Z tych samych powodów osiem lat temu sam podjąłem podobną decyzję. Podobnie jak ty, spotkałem tam miłość mojego życia... i irytującego Caledorczyka- odwrócił się do rozmówcy- Zaaranżuję wasz pojedynek w kolejnej rundzie. Umożliwię ci zabicie Menthusa z Caledoru.
- Świetnie- uśmiechnął się Druchii.
- Tymczasem pora na ostatnią walkę tej rundy- kontynuował Kharlot- Jeszcze dziś poleje się krew.
Galreth odszedł usatysfakcjonowany. Coś w końcu ruszyło z miejsca. W progu zatrzymał się na chwilę.
- To oczywiście nie czyni nas przyjaciółmi- rzucił Kharlot spokojnie. Zabójca odwrócił się i wyszczerzył.
- Oczywiście, że nie- odparł.
Nim dotarł do swojej komnaty, powietrze rozdarł mosiężny śpiew dzwonów.

Ulfarr i Olfarr Horkessonowie vs Vahanian i Zamieć

[To co jest w tekscie wcale nie oznacza paringu w kolejnej turze!!!]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Dzwony zagrzmiały i Magnus stanął idąc długim korytarzem. Okuty w stal inkwizytor rzekł do siebie -Zaczęło się...- i w istocie nie chodziło mu o kolejny pojedynek. Potężne dzwony miały być sygnałem poleconym przez niego. To był sygnał do mobilziacji armii. Kiedy pojedynek trwał ,był doskonały moment na atak ,zwłaszcza ,że większośc Norsmenów ,którzy stanowili jedyną liczącą sie siłę garnizonu chcieli go obejrzeć ze względu na walke swych pobratymców.
Von Bittenberg przyspieszył kroku i czym prędzej doszedł do swojej kwatery. Tam Reiner cały czas siedział na krześle ,w amoku tak długo po porwaniu. Inkwizytor minął zgietego mnicha na klęczkach i podszedł do swojego ucznia. -Bez egzorcyzmu się nie obejdzie...- mruknął do seibie oceniając stan Reinera.
Dał łowcy czarownic do ręki żelazną kometę Sigmara ,zapalił 4 świece ,zmoczył ręce wodą święconą i zaczął odprawiać formułę egzorcyzmu trzymajac ręce nad głową Reinera -Sigmarze ,władco i patronie Imperium. Błagam cię ,abyś w swojej chwale i potędze przywrócił twemu wiernemu słudze zmysły oraz odpędził od niego złe duchy Chaosu!- rzekł chłodnym głosem i po tych słowach jego uczeć zaczął się trząść ,nie puszczając komety. Magnus kontynuował- Błagam cię ,abyś w swej sile i łasce dał temu zasłużonemu człowiekowi moc ,dał mu ją aby mógł dalej w twym imieniu wypędzać sługi plugawe ,tak jak to robił przez swój żywot- wykrzyczał łowca ,w tym momencie z ust Reinera zaczęła płynąć czarna krew a oczy von Bittenberga całe pobielały. -Wypędzam was pomioty zła! Wypędzam cię brutalny Khornie!Wypędzam cię zdradziecki Tzeentchu! Wypędzam cię zdeprawowany Slaaneshu! Wypędzam cię plugawy Nurglu! Przepadnijcie! Opuśćcie tę duszę!!! Opuśćcie ją w imię Sigmara! Nakazuję wam!- wraz z ostatnimi słowami uczeń Magnus upadł na podłogę bezwładnie osuwajac się z krzesła ,a inkwizytor ledwo utrzymał się na nogach podtrzymujac się ściany. -Co za plugawa moc w nim drzemała...to przez tą fortecę -Magnus podniósł i położył Reinera na jego łóżku
-Już dobrze! Niedługo się obudzi i będzie mi porzebny.Wojsko cesarstwa nadchodzi ,a z nimi...- nie skończył zdmuchując świece.
Von Bittenberg podszedł do mnicha i spojrzał na niego z góry. Ten rzucił się na kolana przed Wielkim Inkwizytorem i zaczął coś mamrotać niezrozumiale. -Masz szansę pogłebić swoją pokutę...-
Zakapturzony pątnik odskoczył od Magnus niezwykle sprawnie i zasłonił dłońmi twarz panicznie próbując odsunąć się jak najdalej.
-Nieee... nie wrócimy do rozmów z Czarnego Zamku... - rzekł Magnus złowrogim tonem -Tym razem wykorzystasz swoje zdolności...- dodał rzucając przed mnicha odzyskaną żelazną nogę ,po czym usiadł na swoim wielkim krześle.
-Napraw to... czeka mnie dużo pracy... Reiner wstanie... Saito wróci... a moi ludzie przyjdą...- rzekł chłodno zamekajac oczy.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drugni siedział sam w nagle opustoszałej wielkiej sali Spiżowej Fortecy, grzejąc się przy kominku. Zarzuciwszy swe bose i brudne stopy na długi, biesiadny stół, wpatrywał się tępo w ogień. Piwo w glinianym kuflu stojącym na stoliczku obok zdążyło się już całkowicie wygazować. Krasnolud jednakże nie zwrócił na to uwagi i westchnąwszy głośno, dorzucił trochę drewna do ognia.
Kilkanaście ostatnich dni było dla Zabójcy prawdziwą torturą. Wszyscy mieszkańcy twierdzy zajęci byli przygotowaniami do odparcia ataku i każdy jeden kultysta miał obowiązek pomagać w pracach, przez co cała forteca sprawiała wrażenie opuszczonej. Co gorsza, zapasy zamku kurczyły się z dnia na dzień i o ile Drugni normalnie nie przejmowałby się brakami żywności (dzięki dziesiątkom lat spędzonych na szlaku potrafił żywić się NAPRAWDĘ dziwnymi rzeczami), to ubywające beczki z alkoholem napawały go szczerym niepokojem. W końcu już teraz był potężnie znudzony, strach więc było pomyśleć, co będzie się działo gdy zabraknie cennego etanolu ! Na samą myśl aż chwycił stojący obok kufel, osuszył go kilkoma łykami i zaraz dolał sobie więcej z małego antałka.
Zaiste, ostatnimi czasy to brak zajęcia był największym wrogiem dzielnego krasnoluda. Fakt, że twierdza w której mieszkał znajdowała się w stanie permanentnego oblężenia ograniczał mocno ilość dostępnych rozrywek. Takich jak chociażby pranie się po mordzie z towarzyszami niedoli. Wszak każda para rąk była potrzebna w walce z armią zdeterminowanych, żądnych zemsty middenheimczyków. Ci jednakże na razie jakoś nie kwapili się do ataku, więc pozostawało tylko czekać i umacniać mury.
Kilku zawodników i Norsmenów w międzyczasie urządziło nocny wypad na zwiady, który, biorąc pod uwagę swoisty talent naszych gladiatorów do wpadania w tarapaty, musiał skończyć się rozlewem krwi. Drugni rzecz jasna był bardziej niż chętny by rozwalić komuś łeb, jednakże zdawał sobie też sprawę ze swojej znikomej przydawalności we wszelkich akcjach podchodowo-skradaniowych. Idąc przez las, robił więcej hałasu niż pijany ogr w fabryce dzwonów i fajerwerków, przez co delikatna misja jego towarzyszy niechybnie zakończyłaby się fiaskiem. Z tego też powodu postanowił zostać w twierdzy.
Jakby tego było mało, kilku Norsmenów z Turo na czele postanowiło urządzić sobie małą libację. I go nie zaprosili !
- Może myśleli, że poszedłem na zwiad... - Zastanawiał się na głos, siorbiąc smętnie rozwodnione szczyny które miejscowi zwykli nazywać piwem. Nawet stąd mógł słyszeć radosne okrzyki ewidentnie pijanych ludzi Północy, które niosły się echem przez opustoszały zamek. Sądząc po ich treści, chłopaki bawili się wcale nieźle.
- Chędożyć ich ! - Warknął rozeźlony Zabójca - Urządzę sobie własną imprezę ! Z black jackiem i dziwkami !
Gdy już wstał z zamiarem wprowadzenia swego odważnego planu w życie, potężne drzwi na zewnątrz otworzyły się z hukiem, wpuszczając do środka mroźny, górski wiatr. Stanął w nich nikt inny jak Vahanian we własnej osobie. To znaczyło, ze zwiad wrócił.
Zaciekawiony nagle Drugni obojętnie minął stojącego w progu elfa (wszak cały jego rodzaj był drugą najbardziej pogardzaną przez niego rzeczą) i wyszedł na dziedziniec twierdzy. Zaiste, Saito, Garleth, Haakar i inni wrócili z misji na terenie wroga. Każdy z nich nosił ślady ciężkiej walki. Wilkołak zaś nie nosił prawie nic, jeśli nie liczyć odciętej ludzkiej głowy wiszącej mu u pasa. Miała bardzo nieprzyjemny wyraz twarzy.
- Jeden z nich nie wrócił - Rzekł Gannicus, który nagle pojawił się przy krasnoludzie.
- Który ?
- Ten, którego zwali Svanrem.
Drugni tylko obojętnie wzruszył ramionami. Kompletnie nie kojarzył tego wojownika. W gruncie rzeczy prawie każdy mieszkaniec Norski wyglądał dla niego tak samo.
Nagle zabiły potężne dzwony zwiastujące walkę na Arenie. Wszyscy (nie)ludzie pracujący przy umocnieniach nagle przerwali wykonywane czynności i zamarli w bezruchu. Zdziwiony Gannicus spojrzał na wysokie wieże Spiżowej Fortecy, skąd dochodziło żałobne bicie dzwonów.
- Czy to na pewno rozsądne ? - Spytał uśmiechniętego krasnoluda - Organizować walkę tuż przed atakiem wroga ? Niezależnie od wyniku pojedynku stracimy potężnych wojowników, tak bardzo przecież potrzebnych.
- Myślę, że ten cały Kharlot Chrupiący Czaszki (czy jak mu tam) nie przejmuje się zbytnio losem tego miejsca - Drugni uśmiechnął się jeszcze szerzej - Nie żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało. Nareszcie coś się dzieje ! Kto dziś walczy ?
- Bracia Horkessonowie oraz Vahanian i jego wilczyca.
- Uuuu, będzie ciekawie ! Może ten irytujący elf i jego suka nareszcie zejdą z tego świata. Kurde, muszę usiąść w pierwszym rzędzie ! Tylko najpierw polecę po piwo...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Walczysz?- Oblech spojrzał na mnie z miną nie wyrażając nic, jak zwykle kamienna twarz, brak jakichkolwiek emocji.
-Ano, kiedyś trzeba.- uśmiechnąłem się, cała Kampania zebrała się przed basztami i za pozwoleniem Riees'a ruszyli na arenę, by móc oglądać walkę.- Całkiem sporo was tam będzie.
-Kapitan wyraził zgodę.- odpowiedział, wolnym krokiem zaczęliśmy iść w kierunku miejsca, w którym miałem sprawdzić się wraz z Zamiecią. Ta ruszyła po Annę i dwóch braci, by eskortować ich w drodze do celu.
-Wyraził, to nieco skrócona wersja.- wtrącił się Skąpiec, który zrównał z nami kroku.- Od tygodnia musiałem z nim pertraktować.
-I?- zapytałem zaciekawiony, Riees jest twardym człowiekiem, którego bardzo ciężko przekonać do czegoś z czym sam by się nie zgadzał.
-Widzisz te kukły na murach?- zaśmiał się, a ja omal nie wybuchnąłem śmiechem.- No co? Z daleka wyglądają jak ludzie.
-Gdybym zginął...
-Za wszelką cenę będziemy bronić Anny i tych dwóch szczeniaków.- uśmiechnął się Kapitan. Żołnierskim krokiem maszerował tuż obok mnie z dumnie uniesiona głową.- Pozwoliłem sobie na zmianę nazwy Kampanii.
-Kompania Szarego Wilka.- wyręczył go Skąpiec, a Oblech mu przytaknął.
-Chwytliwa.- poklepałem staruszka po ramieniu.- Jestem bardzo zadowolony z tego, że was poznałem panowie.
-Nie zapominaj o mnie, cholerny elfie.- Henryk przepychał się przez braci i niemal nie przewrócił się na Małym, który również starał się do nas przebić.
-Ciekawa z was kadra oficerska.- spojrzałem na nich z politowaniem, na co oni odpowiedzieli długim rechotaniem. Oblech nawet się uśmiechnął. Mijaliśmy długie korytarze Cytadeli, niosąc za sobą odgłosy stalowych kroków i śmiechów. Kilku braci z kampanii dobrało się do spiżarni i wyniosło z niej beczki z piwem. Ja to stwierdził Psikuta "O suchym pysku tam nie usiedzimy". Kultyści przywierali do ścian jak glonojady starając się nie wpaść miedzy naszych. Gdyż wtedy zostaliby poniesieni w kierunku areny jak zdechła ryba przez falę, a mieli ważniejsze sprawy na głowie. Choć i dla tej zgrai najemników oblężenie powinno być czymś istotniejszym, to mój raport o rzezi imperialnych przez sześciu naszych dodał im otuchy i pewności siebie. Przed wejściem spotkałem Anne, wraz z Podmuchem i Zmierzchem. Zamieć czekała już na miejscu.
-Liczymy na efektywne zwycięstwo bracie.- zaczął Podmuch.
-Nie martw się o swoją kobietę i dziecko. Są w dobrych łapach.- dodał Zmierzch, Anna patrzyła na niego z dezaprobatą.
-Sama potrafię o siebie zadbać.- oburzyła się, po czym rzuciła na mnie. Uścisnęła mnie tak mocno jak tylko mogła, a następnie pocałowała. To była najdłuższa sekunda w moim niekończącym się życiu.- Zwycięż dla niego.- położyła dłoń na brzuchu. A ja niemal podskoczyłem w miejscu.
-On?- uśmiechnąłem się.
-Twoje życie jest nasze, a dusza Kosstuh'a.- nagle spoważniała. Czyżby już z nią rozmawiał?- Nie zawiedź nas Van.
-Powodzenia synu.- ten głos przeszył mnie na wylot. Poznałem go, lecz prędzej spodziewałbym się resztek rodziny z Athen Loren niż jego tutaj. Kosstuh przybrał postać starego, niepozornego dziadka. http://www.justpushstart.com/wp-content ... penc0w.jpg
Wiekiem przeważającego Riees'a o kilkadziesiąt lat. Nikt nie zwracał na niego uwagi, doszczętnie skrył swoją potęgę.
-Ty tu?- wzdrygnąłem się na samą myśl o jego obecności. Mimo tego strachu gdy uściskał mnie poczułem ulgę. Stał tuż przede mną, w ludzkiej, wcale nie budzącej grozy postaci. Wydawał się bezbronny, jak łatwo wzrok może doprowadzić do pomyłki...
-Chciałem spotkać się z synową.- zaśmiał się, a Skąpiec zrobił kilka kroków w tył gdy uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Oblech, wzruszył ramionami i zajął miejsca na trybunach obok wilków, które notabene coraz bardziej przypominały Zamieć (jeśli chodzi o gabaryty).- Ruszaj, mamy ją na oku. Wysłuchałem jeszcze dziesiątek życzeń, głównie brzmiących tak samo. A chwilę potem stałem już na piaskach areny, gotowy do walki. Spojrzałem na Zamieć.
-Mogłaś mnie uprzedzić.- powiedziałem i pogłaskałem ją po łbie.
-Cóż, życie jest pełnie niespodzianek bracie.- zaśmiała się ukazując potężne kły.-To będzie dobra walka.
-Zgadzam się.- powiedziałem już na głos. Zwróciłem wzrok w kierunku Anny, siedziała otoczona przez dziesiątki najemników w pełnym wyposażeniu, tuż obok niej siedziała najpotężniejsza istota z jaką miałem kiedykolwiek do czynienia, oraz cała kadra oficerska. Dopiero teraz zrozumiałem, że kocham ich wszystkich. Nawet tego cholernego bożka, nawet jego...
Ostatnio zmieniony 12 kwie 2014, o 21:26 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Kampania? Chyba Kompania Szarego Wilka :) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Kossuth w postaci Decarda Caina... Magnus będzie miał co egzorcyzmować :twisted: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Już poprawiam :oops: . Moja ulubiona postać ;D.]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Moja to Imperius :D Prawdę mówiąc wyobrażałem sobie Decarda jako Grunladiego, a Leę jako Julię, ale to tylko moja wyobraźnia :wink: Ale dość offtopu, jak nie wrzucę dziś w nocy, to będzie dopiero w poniedziałek.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Przebudzenie było bolesne.
Całe jej ciało pulsowało bólem, powieki były pokryte strzaskanym szkłem, usta suchsze niźli pustynia, po czole spływały słone strumyki potu. Jęknęła cicho i spróbowała poruszyć ręką, przeszyła ją klinga ognistego, pieczącego bólu. Syknęła cicho i postarała się otworzyć oczy lecz nie była w stanie podnieść powiek. Zasnęła.

Ogień płonął wokoło, hucząca pożoga pokrywała całą spiżową cytadele, w niebo strzelały kłęby czarnego dymu, płomienie były wyższe niźli drzewa. Stała ściskając w ręce Płomień, który spryskany był ciemną krwią. Posoka była także na kamieniach i na ścianach, wypływała z dziesiątków trupów, które leżały porąbane na kawałki na dziedzińcu. Smaug zataczał wysokie kręgi na niebie rycząc donośnie i zalewając huraganem ognia kolejnych przeciwników. Naprzeciw niej ściskając Ostatniego i Szept stał Galreth.
-Kocham cie Iskro-szeptał zbliżając się powolnym, miękkim krokiem. Tuż za jego plecami szła śmierć.
Po jej twarzy spływały strumienie łez... Dlaczego płakała?
-Będziesz moja Aenwyrhies-szeptał podchodząc coraz bliżej.
-Nie kochasz go adeptko!-krzyknął Smaug z nieba głosem Menthusa.
-Zamilcz Smoku! Ona jest moja! Twój ogień zgaśnie!-szeptał niby zaklęcie Druhii.
-Ale ja...
Podszedł do niej i przyłożył klingę miecza do jej ust.
-Kocham cię Iskro.
Po czym pchnął miecz prosto w jej twarz a ona upadła na ziemie, wśród ognia i pożogi, wśród huczących płomieni...

Obudziła się gwałtownie, z krzykiem. Po jej twarzy ściekały łzy i pot nie krew. Zadrżała przerażona, dotknęła ręką swojej twarzy.
-Dobrze się czujesz?-ten dobrze znany jej głos pozwolił się uspokoić, zrozumiała że to był tylko koszmar, zły zen.
-Mistrzu...-szepnęła słabym głosem.
-Jestem przy tobie-zapewnił ją Caledorczyk.
Miała silne wrażenie, że o czymś zapomniała, że gdy spała wydarzyło się coś bardzo ważnego...
Nagle doznała olśnienia.
-Mistrzu, czy był tu Averius?

Menthus był zły.
Był cholernie zły. Zły na siebie, na sytuację i na tego pieprzonego Galretha. Zły na siebie bo nie docenił umiejętności Druhiego i bo podpuścił młodego elfa. Zły na sytuację bo musiał to wszystko powiedzieć Iskrze i wściekły na Galretha... Powód był raczej oczywisty. A elfka płakała. W jej piwnych, dużych oczach pojawiły się łzy, z ust wyrwał się okrzyk niedowierzania. Po chwili płakała już głośno, jej plecy trzasły się, usta szeptały coś niezrozumiale. W sercu starego Caledorczyka pojawiło się ogromne współczucie dla elfki która odzyskała Averiusa tylko po to aby natychmiast go utracić. Podszedł do niej. Czuł się źle nawet bardzo, bo był wpół winny. Trzeba było na to nie pozwolić stary durniu, a ty go jeszcze namawiałeś!-przeklinał siebie w myślach. Objął Iskrę, a ta wtulona w niego szlochała cicho.
-Już dobrze-spróbował ją uspokoić szepcząc słowa pocieszenia do ucha. Rzecz jasna było to kłamstwo, nic nie było dobrze.-Ciii-rzekł gładząc jej włosy.
Minęło ponad pięć minut zanim uspokoiła się na tyle aby coś powiedzieć.
-Jjjak zzzginął?-zapytała nie podnosząc wzroku.
-Zabił go Galreth-szepnął jej do ucha.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia i przerażenia, usta zadrżały.
-Dlaczego?-wyrzuciła z siebie cichym głosem.
-Wyzwali się na pojedynek... Dla ciebie.
Elfka gwałtownie wyrwała się z objęć elfa.
-Dla mnie?-szepnęła wpatrując się w swoje ręce. Wybuchnęła ponownie płaczem, tym razem jednak dało rozpoznać się słowa.
-Chcieli się pozabijać dla mnie...-szeptała raz po raz kołysząc się na łóżku.-Błagam niech to będzie kolejny koszmar, błagam-szeptała patrząc w przestrzeń.

Pierwszy szok minął po godzinie. Iskra zabrała swoje rzeczy ze skrzydła szpitalnego i z pomocą Menthusa przeniosła się do swojej starej kwatery, nie odzywała się jednak ani słowem, była milcząca i ponura, a Menthusa ten widok niesamowicie ranił. Zdecydował jednak iż powinien ją teraz zostawić samą, nie narzucać się. Siadł i schował twarz w dłoniach.
Co ja najlepszego zrobiłem?-pomyślał wpatrując się w ogień trzaskający w kominku.
[Wybaczcie długą nieobecność, mam problemy z czasem a równolegle do Areny pisze jeszcze własne opowiadanie (mam już ponad 20 stron ;) ), maluję armię i prowadzę sesję RPG oraz staram się nie zaniedbywać przyjaciół i ciężko mi to wszystko upchnąć.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Toże wybaczyta panowie, wczoraj koncert Kabanosa a przedwczoraj urodziny znajomej. No ale niech poleje się krew! (i obym znów nie odpadł w ostatniej walce :twisted: )

Teraz to elf porządnie ich wkurzył.
- Niech go jego marne leśne bożki czy inne zdziry z jeziora strzegą... - sarknął Olfarr, idąc w kierunku bramy do kasztelu.
- ...bo inaczej walka będzie dość nudna. Z nożykiem i cisową rózgą, przewiązaną rzemykiem przeciw zimnej, norskiej stali! Ha! - zaśmiał się paskudnie Ulfarr.
Gdy zniknęli w trzewiach wysokiego zamku, Norsmeni na dziedzińcu natychmiast poruszyli się na dźwięk dzwonów. Bjarn, rozmawiający właśnie z grupą kultystów niechętnie spojrzał na wojów biegnących co sił w nogach i zostawiających obozowe czynności w pół zakończenia. Ingvarsson opuścił głowę na dół i zza jasnej brody i okularowego wizjera hełmu spiorunował do niedawna wyszczerzonego Gannicusa, spojrzeniem jaśniejących czystym lodem oczu.
- Wy nie idziecie na walkę. - mruknął twardo Wydarty Morzu. - Zostaniecie przy blankach i... nie podoba mi się to.
Kończąc Bjarn potoczył spojrzeniem po fortyfikacjach i trebuszecie z tyłu, po czym odwrócił wzrok jakby chciał przepalić kamień i spiż wzrokiem by ujrzeć armię nieprzyjaciela, zaczajoną tuż na krawędzi wzroku. Wyraźnie zniechęcony Gannicus obrócił w dłoniach posrebrzane gladiusy.
- A więc mamy tam stać i odstraszać ewentualnych 'gości' od głupich pomysłów szturmu na puste mury ?
- Wręcz przeciwnie, mały wojowniku. - Bjarn uśmiechnął się. - Każ rozdać kusze i tą waszą broń palną, po czym ukryjcie się za blankami i basztami. Tak będzie o wiele zabawniej, nie sądzisz ? A! W razie czego zadmij w to.
Ostermarczyk popatrzył się na wręczony, pozłacany instrument z długiego rogu jakiejś bestii i jego grube rzemienie. Mimowolnie przypomniał sobie pewną podśpiewkę, którą jako młodzik słyszał na granicy od Kislevitów.
- "Miałeś chamie złoty róg... ostał ci się, ino..."
- Co tam bajdurzysz ?
- Nic, nic! - Gannicus skłonił się teatralnie i odpędził kultystów-poruczników do wykonywania rozkazów Norsa. - Nie zawiedziemy cię, panie.
- Oby. - odchodzący z łopotem białego futra u peleryny Bjarn rzucił nawet nie odwracając się. - W przeciwnym razie halabardy, armaty i narzędzia tortur tych słabeuszy zza lasu zdadzą ci się łaską...

Bracia Horkessonowie weszli do swojej komnaty, w której nie bywali między Thorem a prawdą od długiego czasu lecz czystość i świeży zapach norskiego świerku wręcz z niej emanowały. A może to właśnie dlatego...
Bracia wypili po kuflu najprzedniejszego ale jakie udało się znaleźć Turo, krzyżując prawice i pijąc z kufla brata ustalonym zwyczajem. Gdy skończyli poić przepastne, warkliwe gardła otarli z piany brody i patrząc w swoje oczy cisnęli żelazne naczynia do ogniska. Potem kazali wołać służące (oczywiście te najgładsze) i umyć oraz na nowo zapleść skomplikowane systemy warkoczyków i kosmów gęstych, jasnych włosów - tym razem z całą dostępną kolekcją talizmanów i ozdób jakie posiadali lub zdobyli. Na koniec przywdziali swe runicze zbroje, dzieło życia starego Hoista Sadzobrodego i po kolei wdziewając resztę moderunku zajęli się w końcu przebieraniem w naściennym arsenale. Wielki, pamiętający najkrwawsze rzezie i bohaterskie bitwy topór brzdęknął o gęsto orunowany, ostry jak brzytwa miecz nordycki a dwie świeżo naostrzone, identyczne jak oni sami Saksy z kościanymi rękojeściami zawisły u pasów. Później ujęli dwie najokazalsze i najbardziej zdobne tarcze z malowanymi umbami oraz kolcami, twarde niczym mury z obrazami potworów na poczernianych ludzkich skórach. Pozłacane na rzeźbionych brawiach, grzebieniach i nosalach hełmy okularowe zawisły u pasów, a bracia wdziali emanujące potężną aurą mrozu płaszcze ze skór dwóch białych wilków - prezent od Asgeira, otrzymany na którko zanim szaman gdzieś zniknął... Czując mrowienie na skórze od magi i szadzi, bracia wyszli z kwatery zatrzaskując wrota podkutymi, puchatymi butami. Wtedy przed sobą zobaczyli całą Norską brać - pełna dziewiętnastka, poza bohaterskim Svanrem i Bjarnem. Wojowie towarzyszyli im aż do jadalni i korytarza na arenę, w tym czasie Bliźniacy wymienili ze wszystkimi i każdym z osobna tyle sprośnych żartów, przechwałek i anegdotek że dowolna dama spłonęłaby od rumieńców, a poeci lubujący się w eposach nie nadążyliby z notowaniem przez pół wieczności.
- Upierdolcie mu łeb! - zakrzyknął natychmiast prostolinijny Eigil Berserker, chlapiąc piwem z rogu na twarz stojącego obok Hrothgara.
- O taak! Oba łby! A potem przyszyjcie na odwrót, http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... 72Ts8#t=54 to będzie przecholernie śmieszne! - dodał Klakki Giermek, kręcąc hełmem na ręce z wyjącym dopingiem. Nawet milczący i ponury Einarr nieuśmiechnięty ściągnął hełm i przepchnął się do Horkessonów.
- Dacie radę, wygracie. - szepnął i jego oblicze zadrżało, niemal jakby usiłował przybrać cień uśmiechu.
- Raz mieczem, raz toporem - po mordzie elfy w hordzie! - wyśpiewali rozweseleni miodem Thorrvald i Leif, obejmując się pod ramiona by nie stracić resztek równowagi. - Pokażcie co potrafi dwóch Norsmenów, chłopaki!
- Ej Olf, Ulf! Napisaliśmy dla was z Grunladim pieśń! - zaczął Ivar Skald, ujmując lutnię i kiwając ku Białemu krukowi. Po chwili mocna, głośna muzyka i ryczący wokal wybrzmiał aż po sklepienie. - No i jak było ? Wiem, Grunladi, dziadku kto w tych czasach używa jeszcze takiego riffu ? Ale nieważne, rozwalicie ich, jak to pomyśleliśmy... KONCERTOWO!
Wtedy do braci dopadł sapiący Turo, niosąc nakryty półmisek.
- Hm ? - zdziwił się Olfarr. - Dopiero co nam...
- ...podałeś sytą ucztę z czterech dań.
- Nie narzekać, żreć! - mruknął Saarl, ledwo powstrzymując chichot. Gdy tylko bracia spróbowali na ślepo kąsków...
- BŁEEEERGH! - charknął Olfarr, wymiotując kaskadą barwniejszą niż tęcza.
- Hahahaha! Marynowany na surowo Norski Śledź zmoże każdego! - zarechotał dumny z żartu Turo. - Z pustym żołądkiem będziecie walczyć szybciej i zacieklej, jak głodne wilki! Bo kolację dostaniecie dopiero jak... kiedy wygracie! Nuże, popijcie miodem z Jutsvall i do boju!
Przez chwilę towarzystwo obserwowało dziwnie Ulfarra, stojącego zupełnie nieporuszenie przez surową rybę.
- No co ? - zapytał. - Że ja niby też się miałem porzygać czy co ?
Resztę 'ckliwych' pożegnań uciął tuż przed bramą na arenę pojawiający się jak pokryty lodem Draug z mgły świata zmarłych Bjarn.
- Pamiętajcie, tarcza i towarzysz. Kierujcie się tym czego oczekują od was bogowie i przodkowie a ku wygranej wystarczy już jeno wznieść prawicę i ją opuścić... ewentualnie powtórzyć parę razy. Walhalla lub kolejna runda czekają, niezależnie od ścieżki wy wygrywacie... PRAWDA CHŁOPY ?!
- HAU HAU HAU! - huknęło dwudziestu Norsów, bijąc się w pierś lub waląc orężem w tarcze.

Pożegnawszy towarzyszy, którzy udali się na trybuny i lożę honorową bliźniacy wkroczyli do ciemnego pokoju przygotowań. Wspomnienia żon, domu i barwnych wojaży jak trzask bicza przeleciały przez połączoną jaźń braci. Olfarr oparł się o kraty i spojrzał na zasiadającego Kharlota za zębatym balkonem.
- Ciekawe czy przyszedł popatrzeć jak potraktowaliśmy jego wskazówki ?
- Czy tylko zassać kolejne dusze i krew dla Kharnatha.
Nagły rechot wypełnił pokoik. Bliźniacy wystawili okute w ruczniczą stal i kolczugi, podbite futrem prawice po czym z hukiem uścisnęli je i zwarli się przedramionami w małych zapasach. Jak zwykle żaden nie wygrał ani o milimetr.
- Zabijaj za żywych, braciszku... - zaczął Olfarr.
- Zabijaj za zmarłych! - huknął Ulfarr i obrócił się jak wygłodniałe zwierzę z połnocy. Bracia nałożyli jednym ruchem hełmy i wyszarpując ze zgrzytem broń wpadli na piaski areny przez podnoszącą się kratę. Towarzyszący temu okrzyk był tak głośny i dziki że słyszały go same góry a zapewne odebrał także ducha najbliższym pułkom Middenlandu. To był zew czystej walki, zew berserkera, zew śmierci.

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Coraz więcej zmiennych, coraz więcej wydarzeń przyciągających wzrok bogów. Aszkael był tylko wysłannikiem, nie jemu było pisać tutejszą historie on miał tylko jej dopilnować. Armia imperium, knowania Kharlota, spiski Alphariusa wszystko miało swój cel i przyczynę, z góry przewidziane przez mroczne potęgi.
Wybraniec nie mieszał się w sprawy mające ostatnio miejsce, nie tego wymagali od niego bogowie. Planował i knuł aby boski plan mógł iść dalej, jednak dziś musiał... nie dziś chciał spojrzeć na piaski areny. Jednym ruchem schował do płaszcza z niedźwiedziej skóry notes, na którego skórzanej oprawie nadal były wgniecenia po kocich zębach. Aszkale poprawiwszy miecz u pasa opuścił komnatę, jego myśli skupiały się na dwóch rzeczach. Kamieniu zbierającym moc w podziemiach twierdzy oraz na losie braci. Wybraniec polubił tych dwóch nadgorliwców, czuł że jeśli zginą odczuje jakąś pustkę. Jednak nie drogę zaplanuje im zmieniacz ścieżek, Aszkael musiał wiedzieć jakie ma priorytety.

[Sorka że tak jakoś ostatnio zniknął, ale matura tuż tuż i do tego zakończenie roku szkolnego. No ale nic wszystko zdążyłem już po nadrabiać więc mogę wrócić do pełnej arenowej aktywności jeszcze raz sorka.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Podjazd można było uznać za zwieńczony sukcesem. Chociaż ostatecznie musieli się wycofać, w obliczu przybycia rycerzy, to straty zadane imperialnym były wielokrotnie większe niż własne. Garnizon twierdzy stracił wtedy kilku niewiele wartych kultystów oraz norskiego tropiciela Svanra. Po powrocie to fortecy Saito wnet zorientował się o braku myśliwego z charakterystycznym tatuażem pod oczami. Jak się okazało, poświęcił się on by powstrzymać pogoń. Gdyby mógł, Kaneda z chęcią stanąłby u jego boku, jednak miał swoje zadanie i nie mógł ryzykować starcia ze znacznie liczniejszym wrogiem uzbrojonym w łuki i muszkiety. Co więcej, gdy on i reszta zawodników wyrzynała straż przednią wojsk Imperium, Galreth zdołał niepostrzeżenie zakraść się na tyły wroga i dokonać spustoszeń w ich sprzęcie.
Jakkolwiek Saito odnosił wrażenie, że Norsmeni nie mylą się co do sprawności bojowej lokalnej ludności i faktycznie mógłby odpierać ich niezliczone mrowie, zwłaszcza broniąc się na korzystniej pozycji, tak przybycie zakutych w grube zbroje rycerzy mogło faktycznie doprowadzić do poważnych strat pośród załogi fortecy.
Teraz jednak miała odbyć się walka braci Horkessonów i Vahaniana oraz jego wilczycy. Saito osobiście liczył, że zwyciężą Norsmeni, po pierwsze walczyli honorowo (czyli wręcz), po drugie Nippończyk miał pewną urazę wobec elfiego rodzaju, za ich nieuzasadnioną butę i wrodzoną bezczelność. W zasadzie jedynymi elfami, które w miarę szanował był Galreth oraz Iskra. Druchii był wyjątkowo nietypowym przedstawicielem swojej nacji, nie ział nienawiścią do wszystkich wokół, zabijał, bo na tym polegała jego ścieżka - tak jak przystało na wojownika, nawet był zdolny stanąć do otwartej walki. Natomiast adeptka zdawała się być jeszcze młoda i naiwna, Saito tłumaczył to sobie, że musiała być trzymana w dość rekluzywnym otoczeniu czegoś w rodzaju klasztoru, bądź dojo, gdyż tym zapewne była Biała Wieża w Saphery, o której cudach słyszano w każdym chyba zakątku cywilizowanego świata, a w efekcie nie została wypaczona knowaniami i pogardą wobec innych wynikającym fałszywego poczucia własnej wyższości, które w efekcie doprowadza do zguby wielu znamienitych herosów. Iskra musiała być młoda nie tylko podług standardów elfów, w jej spojrzeniu wciąż widać było błysk, lecz nie taki jak gwałtowna pożoga w oczach Vahaniana, a którego w ogóle próżno było szukać w zmęczonym, spustoszonym ciężkim życiem wzroku Galretha, Menthusa, czy... jego samego.
To fakt, do zawodników, za wyjątkiem bliźniaków i Farlina, byli w zasadzie desperaci, którym nie pozostało nic do stracenia. Pod tym względem byli do siebie podobni. Kaneda przypomniał sobie bliznę, okrutne poparzenie na twarzy smoczego maga. Czyżby i jego domostwo zostało spalone przez korsarzy, wraz przyjaciółmi, przywalonymi przez płonące kłody, których krzyków musiał słuchać, gdy smażyli się żywcem? Nic więc dziwnego, że chciał chronić swoją uczennicę jak tylko mógł najlepiej. Saito świetnie to rozumiał, wszak przejechał pół świata, a może i więcej, by odzyskać swoje dawne życie. On jednak, dzięki wpojonej dyscyplinie nie pałał rządzą zemsty, która mąciłyby jego umysł, przekuł je natomiast w nieugiętą determinację, by dopiąć swego celu. Poczucie celu jest bowiem najlepszym przewodnikiem, sprawia, że ludzie spełniają swoje pragnienia z niemal naturalną łatwością. Rzeczywiście, prawdziwe jest stare porzekadło, że miecz to dusza samuraja, unikalna manifestacja jego woli którym, jak rzeźbiarz, kształtuje swój los. Lecz tworzywem jest nie kamień, czy glina, ale sama rzeczywistość, naginająca się podług jego czynów.
Wtem rozległy się dzwony, samuraj zakończył medytację i wyszedł z pokoju. Niebawem miała rozpocząć się walka, należało się więc przyjrzeć uczestnikom, zapamiętać, a następnie rozpracować styl zwycięzców. Informacja taka z pewnością okaże się kluczowa gdy zostaną ogłoszone pary zawodników w następnej rundzie.
"Co za ironia, powyrzynamy się tu sami, zanim rozpocznie się szturm. Imperialni będą zajmować pustą fortecę." Pomyślał Kaneda i zachciało mu się śmiać nad absurdem całej sytuacji. Była jeszcze inna kwestia: póki on żyje, lepiej żeby armia zgromadzona za lasem nie próbowała zakłócić przebiegu walk.

****

Tymczasem w obozie sił oblężniczych, w niewyróżniającym się niczym namiocie na zaopatrzenie siedziały trzy zakapturzone postacie w szczelnie zapiętych, skórzanych płaszczach. Jeden z nich nosił na twarzy prostą maskę z dwóch stalowych płytek, która oprócz ochrony fizycznej zapewniała dyskrecję tożsamści właściciela, a także harpun z łańcuchem, stosowany przez wielorybników z Marienburga i innych nadmorskich miast imperium, zaś u pasa przyczepiony był solidny miecz bastardowy. Dwaj pozostali, najpewniej podwładni musieli zadowolić się przewiązanymi chustami z barwionego na ciemny brąz płótna, zaś za broń służyły im rapiery oraz pistolety.
- Niebawem rozpocznie się szturm. - Mówił zamaskowany. - Biorąc pod uwagę straty które nasze siły poniosły w ostatniej potyczce z rezydentami fortecy jestem przekonany, że nadchodząca bitwa będzie ciężka. Wiąże się to oczywiście z ogromnym zamieszaniem, dlatego z pewnością nadarzy się niejeden dogodny moment, aby wniknąć do zamku niepostrzeżenie i względnie bezpiecznie. Najlepiej będzie, jeżeli pójdziemy razem z młodym Striphoffem, jest nazbyt oczywiste, że generał chce, aby jego krewniak wykazał się w czasie szturmu, zdobył chwałę i oklaski, ale bez zbytniego narażania się. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę jego jawną nieudolność. Masakra zwiadu to jedno, spartolenie najważniejszej akcji roku to drugie. Swoją drogą, będziemy mogli mieć na szczyla oko i w razie czego dopilnować, aby poległ ku chwale ojczyzny. - Słowa te wypowiedział z wyjątkowo pogardliwym tonem. Zaś słuchającym go podwładnym nawet nie drgnęły powieki. Wszak ich zadanie polegało na likwidacji wroga wewnętrznego, którzy czasem byli po prostu nieudacznikami na niewłaściwych stołkach, których nieudolność mogły narobić więcej szkód niż najbardziej pokrętny spisek sekty chaosu. - Czy są jakieś pytania do tej części? - Szare, świdrujące oczy widoczne przez szparki w masce badawczo przyjrzały się siedzącym.
- Do tej nie, wciąż jednak nie wiemy dlaczego musieliśmy przybyć w to miejsce. W dodatku raportów wynika, że mamy tam już dwóch ludzi.
- Magnus i jego uczeń wykonują swoje zadanie, my mamy swoje. Z resztą oni nie wiedzą o naszej obecności, tak jak cała reszta. Musimy zachować konspirację tak długo, jak to możliwe.
- Obawiam się, że będzie to trudne, panie majorze. Nasze stroje, są cokolwiek charakterystyczne...
- Są funkcjonalne i... stylowe. Dlatego też tym łatwiej jest nam utrzymać tożsamość elitarnych najemników. Z resztą, zobacz ten harpun na łańcuchu, który noszę na plecach. Nie jest to z pewnością rekwizyt Inkwizycji.
- Najciemniej pod latarnią?
- Otóż to. Natomiast co się tyczy naszego zadania. - Słuchacze wyraźnie wyostrzyli swoją uwagę, gdy odprawa dotarła do najważniejszego punktu. Harpunnik zaś kontynuował: - Co więc wiecie o postaci niejakiego Archaona, watażki z Północy, względnie Wszechwybrańca, który kilkanaście lat temu najechał nasz piękny, lesisty kraj i zrobił w nim syf, taki jaki mamy teraz? No, który odrobił lekcje? No, Oskar! - Skinieniem dłoni wskazał na jednego ze swoich podwładnych by mówił.
- Podobno był to niegdyś oddany kapłan Sigmara, który pod wpływem...
- Nie, to akurat wiemy wszyscy. Powiedz mi jak sukinsyn skończył.
- Po nieudanym oblężeniu Middenheim jego horda poszła w rozsypkę, część sił ukryła się w zaginionej do niedawna Spiżowej Fortecy, pozostali rozpierzchli się po lasach, zaś on sam oficjalnie uciekł z powrotem na Północ.
- Czy na pewno? - Indagował zamaskowany.
- Tego nie wiadomo, faktyczny los Archaona jest nieznany, nie ma tego nawet w jego teczce.
- Otóż to panowie. Nasz poszukiwany - Tu wyciągnął kartę przedstawiającą całkiem udaną podobiznę brutala w hełmie na troje oczu. - Zapewne jest w tym zamku, http://www.geocities.ws/julesbay69/deals/fbicards3.gif zwłaszcza biorąc pod uwagę unoszącą się nad nim anomalię.
- Jednak z raportów wysyłanych przez Magnusa wynika, że teraz jest to tylko melina kultystów. Nie było mowy o żadnych wojownikach chaosu, za wyjątkiem kasztelana, którego z resztą zgładzono w trakcie jakiejś wewnętrznej rewolty. Jest też zawodnik, Aszkael i Kharlot, organizator przedsięwzięcia.
- A czy zdajesz sobie sprawę, jak przepastne są trzewia tego zamczyska? Wybrańcy nie muszą jeść, pić czy spać, surowa energia Osnowy ich napędza i karmi. Mogli ukryć się w najgłębszych kazamatach, gdzie knują swoje niecne plany. Co gorsza, zbierająca się nad nami burza doprowadzi do otwarcia przejścia do Dziedziny Chaosu, a przynajmniej uwolni zalew surowej energii, taki sam, który spustoszył Praag. Rzecz w tym, że nie jesteśmy zupełnie pewni, jak podziała to na kultystów... I samą twierdzę. Być może członkowie sekty staną się gospodarzami poległych wybrańców z hordy Archaona, a w związku z tym ich prowadzone przez mordercze skłonności ciała zostaną zamknięte w cholernie solidnych zbrojach. Wtedy mielibyśmy nową inwazję, tyle że niecały dzień drogi od Middenheim. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pojawienie się tej anomalii ma coś wspólnego z odbywającymi się tam igrzyskami, jednak może być to ten moment, na który czeka Archaon i jego sługi. - Dodał, wyczuwając nadchodzące pytanie. - Ci durnie chyba nawet nie wiedzą, z czym mają do czynienia. Dlatego też naszym nadrzędnym celem jest infiltracja fortecy, lokalizacja poszukiwanego i neutralizacja. Czyli to co zawsze. - Dorzucił po krótkim namyśle. - Tym razem chcę jednak, aby nie atakować uczestników Areny, doprowadzenie turnieju do końca i zwycięstwo w nim to zadanie Magnusa, do tego zaś konieczny jest niezakłócony przebieg walk. Generalnie im mniej będziemy zwracać na siebie uwagę, tym lepiej. - Zamaskowany łowca zaczekał chwilę, oczekując na ewentualne pytanie, które jednak nie nastąpiło. Polecił im jeszcze tylko sprawdzić sprzęt i zakończył odprawę. Teraz trzeba było tylko zaczekać na szturm.

Obrazek
GrimgorIronhide pisze:[ Toże wybaczyta panowie, wczoraj koncert Kabanosa a przedwczoraj urodziny znajomej. No ale niech poleje się krew! (i obym znów nie odpadł w ostatniej walce :twisted: )
[Kabanos, no tak. Może i bym poszedł, ale już wydałem kasę na Obscure Sphinx i mocarny AMON AMARTH!, który niebawem zawita w moim mieście.]
Rogal700 pisze:[Sorka że tak jakoś ostatnio zniknął, ale matura tuż tuż i do tego zakończenie roku szkolnego. No ale nic wszystko zdążyłem już po nadrabiać więc mogę wrócić do pełnej arenowej aktywności jeszcze raz sorka.]
[Matura to łatwizna. Sesja, to jest to. Jedyna różnica jest taka, że na studiach dodatkowym (i znaczącym) atutem jest umiejętność zadawania bullshitu, wygłaszania płomiennych przemów i ogólne kombinatorstwo, pozwalające wyślizgać się z ciasnych sytuacji.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka ósma
Ulfarr i Olfarr Horkessonowie, norscy łupieżcy vs Vahanian, leśny elf i Zamieć, szara wilkorzyca

[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=9ftoyWTWKfk ]

- Nadal uważam, że to zły pomysł- mruknął Bjarn zajmując miejsce na kamiennym tronie w loży honorowej. Kharlot spojrzał na niego z ukosa.
- Chwałę zdobywają jedynie śmiali- odparł- Walka podniesie na duchu obrońców, zaś dwóch wojowników nie zrobi różnicy przeciw setkom.
- Przyda się każda para rąk- nie ustępował Ingvarsson
- Śmiali zwyciężają przyjacielu. Bądź dobrej myśli- rzekł, spoglądając na wychodzących zawodników.

Bracia Horkessonowie szli dziarskim i sprężystym krokiem, pewni swego. Przeciwnika takiego jak Vahanian lekce sobie ważyli, a mordercze treningi pod okiem Kharlota tylko utwierdziły ich w przekonaniu o swej wyższości na placu boju.
Asrai był spokojny. Wiatr powiewał jego włosami, gdy stał nieruchomo, wpatrzony w rywali. U jego stóp Zamieć uniosła łeb, węsząc zapach ofiary.
-To będzie dobra noc bracie. Łowy będą obfite- rzekła do niego, szczerząc kły w wilczym uśmiechu.
- Ci dwaj to gruba zwierzyna siostro, bądź rozważna-odparł elf nie podzielając jej pewności siebie.
- Nie trać dzikości serca bracie- zaśmiała się wilczyca.
Na znak dany przez Kharlota zabrzmiał gong.

Jak na komendą bracia utworzyli dwuosobowy mur z tarcz. Był to odruch wypracowany latami bitew, który działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Tyle, że elf miał okazać się piaskiem.
Na dźwięk rozpoczęcia walki ruszyli po okręgu, w przeciwnych kierunkach, Vahanian w prawo, zaś Zamieć w lewo. Asrai płynnym ruchem sięgnął do kołczana i nie zwalniając biegu napiął cięciwę i wypuścił pocisk. Strzała syknęła w powietrzu, po czym wbiła się z chrzęstem w malowaną tarczę Ulfarra. Elf sięgnął po kolejną, strzelając z podobnym skutkiem. Nie miał w planie zakończyć walki na początku perfekcyjnym strzałem, choć przy nadarzającej się okazji wykorzysta ją. Strategia była jednak inna- jeden z braci wciąż musiał skupiać na nim uwagę, co pozwalało Zamieci na walkę tylko z jednym przeciwnikiem.
Wilkorzyca długimi susami przemieszczała się po półkolu, aż w końcu skróciła dystans, markując ataki z doskoku. Bracia, zepchnięci do defensywy, ustawili się do siebie plecami, pozwalając by ataki przeciwnika rozbijała się o ich szczelną obronę. Mieli czas.
Kolejna strzała odbiła się od stalowego guza norskiej tarczy, po czym wbiła się w piasek. Sypnęły się drzazgi, które przeleciały niebezpiecznie blisko oczu Olfarra. Wojownik z północy syknął zaskoczony, zaś jego brat spojrzał kątem oka, czy jego brat nie jest ranny. Zamieć nie potrzebowała lepszej okazji.
Skoczyła do przodu z szybkością przekraczającą możliwości zwykłego wilka i zatopiła kły nodze Ulfarra, odskakując momentalnie, by nie dać szansy na kontratak. Woj warknął z bólu i złości, lecz jego przeciwnik usunął się z zasięgu jego kontry. Vahanian nie dawał im chwili wytchnienia. Zgromadził w pośpiechu nieco wiatru Aqshy, po czym cisnął niewielkim, ognistym pociskiem, który rozbił się o tarczę w strumieniu ognia. Wilczyca skoczyła ponownie, lecz tym razem Ulfarr był gotowy. Gruchnął z rozmachem tarczą natrętnego kundla, po czym ciął toporem. Zamieć wywinęła się spektakularnie, unikając ciosu, po czym wskoczyła pomiędzy braci, luzując ich formację. Vahanian był co prawda zmuszony skrócić dystans, lecz szybkie ataki wilkorzycy i ogniste pociski w końcu rozdzieliły bliźniaków.
-Bierz tego kundla, ja załatwię wąskodupca- rzucił w myślach Ulfarr.
Olfarr przytaknął i ruszył z uniesioną tarczą na Zamieć. Ta cofnęła się nieco, jeżąc sierść. Zawarczała ostrzegawczo, jej oczy zapłonęły żywym ogniem.
- Nie mam czasu się bawić człeczyno!- zahuczał jej głos w głowie Olfarra, lecz Norsmen to zignorował. Zaatakował z wypadu, tnąc od góry, lecz przeciwnik znów mu się wywinął. Zamieć uskoczyła na lewo, po czym zaatakowała odsłonięty bok woja. Zęby uderzyły o okuty kaftan, rozrywając wyprawioną skórę, lecz nie zdołały dotrzeć do ciała. Norsmen machnął toporem na odlew, chybiając o milimetry. Zaledwie kilka kropel krwi wzbiło się w powietrze, gdy skrawek wilczego ucha padł na piasek. To tylko rozjuszyło Zamień która… stanęła w płomieniach! Ogień wybuchł w twarz zaskoczonego wojownika, który cofnął się odruchowo, zasłaniając twarz ręką.
Tymczasem Ulfarr pędził za biegnącym Vahanianem, który wypuścił koleją płonącą strzałę, dobiegając do krawędzi areny. Zwolnił wyraźnie, dzięki czemu Norsmen zbliżył się na dystans ataku. Siekł mieczem, po czym zły, że nie trafił, uderzył ponownie. Zwinny Asrai znów uniknął ciosu oszczędnym unikiem, po czym grzmotnął przeciwnika w podbródek. O dziwo Ulfarr odczuł cios, lecz nie pozwolił sobie na choćby chwilę utraty koncentracji. Uderzył z ukosa, wiedząc, że przyparł wroga do muru, zamiast jednak ciała, stal przecięła tylko powietrze. Vahanian kilkoma krokami podbiegł do najeżonej kolcami ściany i znalazłszy odpowiedni punkt bez cierni, odbił się od niego, przeskakując nad zdumionym Norsem. Będąc w locie napiął łuk, wypuszczając strzałę niemal z przyłożenia. Ogromna siła wstrząsnęła Ulfarrem, gdy pocisk elfa przebił kolczugę, nabijany ćwiekami kaftan, mięśnie, po czym wyszedł drugą stroną na wylot. Wojownik ryknął boleśnie. Uderzył w ślepym gniewie, z obrotu, nie mogąc unieść lewej ręki. Vahanian sparował łukiem nadchodzące ciosy, po czym celnym kopniakiem trafił przeciwnika pod kolano i poprawił pchnięciem łukiem pod żebra. Ulfarr zaklął, lecz spory krwiak to jedyne obrażenia , jakich zaznał po tamtym ciosie. Potężnym uderzeniem z góry, wzmocnionym gniewem i frustracją zamierzał rozpłatać przeciwnika, który w porę zastawił się łukiem. Siła ciosu była jednak zbyt wielka. Mocna, kompozytowa konstrukcja nie wytrzymała uderzenia i pękła na dwoje. Cięciwa brzdęknęła, po czym strzeliła, raniąc elfa w twarz. Norsmen nie przerywał ataku, siekąc ukośnie z prawej, z dołu i znów z prawej, jednak za każdym razem Vahanian zdołał się uchylić. W końcu rąbną z góry, wznosząc wściekły okrzyk wniebogłosy. Ostrze, które powinno rozpłatać elfa od brody do jajec zatrzymało się jednak w powietrzu. Buchnął ogień. Ulfarr odruchowo zasłonił oczy. Gdy po chwili je otworzył, nie widział Vahaniana. Przed nim stała ognista postać, która ściskała w dłoniach złożonych jak do modlitwy ostrze jego miecza.
- Czym ty jesteś?!- warknął Norsmen. Syn Kossutha uśmiechnął się tylko. Z jego ust nie padły słowa, tylko płomienie.
Vahanian zionął niczym smok, usiłując spalić wroga na proch. Ulfarr w porę zasłonił się tarczą, na której zatańczyły języki ognia. W gardłowym ryku, godnym mitycznego stwora, a nie leśnego elfa Asrai zalał przeciwnika strumieniem ognia. Ulf czuł żar, który osmalał mu brodę i włosy, który topił farbę na jego tarczy. Nors jednak nie miał zamiaru się poddawać. Z niemałym wysiłkiem naparł do przodu, ciężkimi krokami zbliżał się do elfa, rozdzierając płomienie swoją tarczą.
To nie jest nawet moja ostateczna forma- usłyszał w głowie wojownik.
Olfarr ujrzał ciężką sytuację brata i zaklął szpetnie. Zamieć nie pozwalała mu się zbliżyć nawet na krok do Vahaniana, wciąż atakując zaciekle. Z jej pyska sączył się żar, choć przy tak niskiej temperaturze powietrza był do zniesienia. Szara wilczyca atakowała i odskakiwała, lecz widoczna była jej większa pewność siebie, aniżeli w zwykłej formie. Na kolczudze Norsa widniała jego krew, lecz były to niegroźne zranienia. Jak na razie nie udało się jej skutecznie ominąć pancerz wojownika.
Kapiąca ślina z jej pyska topiła piasek. Wilkorzyca sprężyła się do skoku, po czym wybiła się mocarnymi tylnymi łapami. Olfarr wyczekał na odpowiedni moment. Miał mało czasu.
Zbił wilczycę tarczą na bok, po czym pancerną rękawicą chwycił ją za grzywę na karku. Zamieć, wciąż w locie, usiłowała się wywinąć, lecz nie zdołała. Jedyne, co poczuła, to potężny kopniak w brzuch, który wcisnął jej narządy aż do kręgosłupa, posyłając ją kilka metrów dalej. Olf mógł wykorzystać przewagę i spróbować zabić oszołomionego przeciwnika, lecz nie zrobił tego. Jego bratu nie zostało wiele czasu.
Vahanian skrzywił się widząc uparty odpór Norsmena. Już miał wyskandować zaklęcie, gdy kątem oka ujrzał drugiego Horkessona. Zamiast pożogi dla Ulfarra, cisnął ognistym pociskiem w nadbiegającego przeciwnika. Olf w wyniku eksplozji zachwiał się w biegu, lecz nie upadł. Wspomniał pamiętny trening, gdy to Kharlot kazał im założyć swe zaklęte płaszcze. Potem przez bite pół godziny rzucał w nich podpalonymi butelkami z alkoholem. Bracia jęczeli wtedy nad marnotrawieniem dobrego trunku, do dziś boleli nad tą stratą, lecz w głębi rozpoznali, że teraz im się to opłaci.
- Ulf! Miazga!- krzyknął Olfarr, przywołując wyćwiczoną technikę. Jego brat przytaknął i z wprawą dobrego zapaśnika pochwycił elfa pod kolana, napierając barkiem na jego brzuch, jednak zamiast go obalić, uniósł wyprostowany, po czym zakręcił ciałem i cisnął nim z rozmachem w piach. Płonienie przeskoczyło po podłoży areny, gdy syn Kossutha grzmotnął plecami ze stęknięciem. Horkessonowie przystąpili do niego, mierząc go złowrogim spojrzeniem. Pancerne kułaki opadały na twarz Vahaniana na zmianę, wybijając bitewny rytm. Siedzący na trybunach Kharlot roześmiał się gardłowo. Bliźniacy pojęli lekcje.
Choć nie wszystkie. Uderzenia opadały raz po raz, wrząca krew tryskała po okolicy, przy kolejnych razach rozlegał się nieprzyjemny, mokry trzask. Wkładali w ciosy swój gniew, lecz zapomnieli na krótką chwilę o swych plecach. Nim się zorientowali, było już za późno.
W popisowym susie Zamieć sprawiała wrażenie, jakby latała. Jej wielkie łapy uderzyły w bark Ulfarra, odpychając go na bok, jej zęby w końcu znalazły drogą do ciała, rozdzierając ramię Norsa. Z gardła wojownika wydobył się krótki krzyk. Olf uniósł topór, gotów przyjść w sukurs bratu, lecz Vahanian nagłym zrywem cisnął w niego kulą ognia, odrzucając go do tyłu.
Asrai stęknął z bólu i ostatkiem sił zaczerpnął ognistej energii, skandując zaklęcie uzdrawiające. Pęknięte kości zaczęły się zrastać, choć złamany nos pozostał krzywy. Będzie musiał go sobie nastawić po walce. Wstał, choć z trudem. Fakt, że żył zawdzięczał wyłącznie swemu demonicznemu pochodzeniu. Zachwiał się na nogach, lecz odzyskał równowagę. Wyjął z kołczany ostatnią strzałę i wbił ją w ziemię. Wtedy wszedł w drugą formę.
Najtrudniejsze zawsze było określenie położenia znaczników. Triangulacja magiczna była najskuteczniejszym rozwiązaniem, lecz wciąż musiał się liczyć z dobraniem odpowiedniej powierzchni. Jeśli była za mała, przeciwnik szybko z niej uciekał. Jeśli za duża, cała moc zaklęcia była zbyt rozproszona na dużym polu, by uzyskać optymalny efekt. Jego przeciwnicy chronieni byli silnym zaklęciem mrozu. Będzie musiał dopracować zaklęcie do ostatniego detalu, by przebić się przez aurę zimna. Vahanian spojrzał na rozlokowanie strzał.
Idealnie. Nie zwlekając ni chwili dłużej, rozpoczął inkantację.
Ulfarr tarzał się po ziemi, sczepiony w uścisku z Zamiecią. Dystans, a właściwie jego brak był dla wilczycy udogodnieniem. Norsmen nie mógł skutecznie używać miecza, więc odrzucił go, siłując się ze szczękami bestii. A wtedy ujrzał coś, co zmroziło mu krew w żyłach.
Olfarr nawet nie wiedział, że znajduje się w środku trójkąta, utworzonego ze strzał elfa, że pozornie chybione strzały znalazły się dokładnie tam, gdzie tego chciał Asrai. Nagle ziemia zajaśniała, woj. Poczuł gorąco, jakiego wcześniej nie doznał. Nim zdołał się zorientować, zajął się żywym ogniem.
Vahanian wkładał całe kupienie w zaklęcie. Nie mógł sobie pozwolić na choćby chwilę dekoncentracji, wiedząc o tragicznych skutkach niepowodzenia. Jeśli mieli mieć siły na zbliżającą walkę, musiał wykończyć Norsmenów szybko.
Olfarr wrzasnął wniebogłosy, gdy płomienie ogarnęły jego ciało. Jego dumna, zapleciona w warkoczyki broda i długie włosy spłonęły w okamgnieniu, skóra sczerniała, pancerz jego począł topnieć. Ulfarr patrzył jak zahipnotyzowany. Jeszcze nigdy nie słyszał takiego krzyku. Szok sprawił, że przestał czuć ból w ranach zadanych kłami wilka, nie czuł nawet obrażeń brata.
Płynny metal zalał Olfarrowi oczy, spływał mu po policzkach i torsie. Wojownik upadł na kolana, w niewyobrażalnym bólu. Wrzeszczał dopóty, dopóki stopiona stal nie zalała mu ust, wlewając mu się do gardła. Nors zabulgotał, wstrząsany drgawkami potwornego cieprienia, po czym skulił się na piasku.
- OLF!!!- ryknął jego brat, wyrywając się z osłupienia i zaciśniętych szczęk Zamieci. Pchany płynącą z furii gniewem skręcił żuchwę ognistego wilkora, po czym odepchnął. Wilczyca zaskomlała. Pałający rządzą odwetu Nors pochwycił oburącz miecz, po czym zatopił go w brzuchu bestii, rozcinając go aż do miednicy. Z przytłaczającym rykiem sięgnął pancerną rękawicą do środka, wyrywając jej trzewia. Zamieć zawyła z bólu. Słysząc to Vahanian przerwał zaklęcie. To była jedyna rzecz, która była w stanie wybić go z koncentracji. Ulf nie oglądał się za siebie. Brat go potrzebował.
- OLFARR!!!- wrzeszczał Nors zrozpaczony. Dopadł leżącego brata. Metal, który pokrywał go jak skorupa ula nie zastygł jeszcze całkowicie.
- KURWA!!! OLF ODEZWIJ SIĘ!- bredził Ulfarr- KURWA, CO JA POWIEM MATCE, OLF!
Vahanian był bliski łez.
- Trzymaj się siostro!- krzyknął w myślach, rzucając zaklęcie uzdrawiające- Wytrzymaj!
-OLFAR!!!
Wilczyca spojrzała na brata ognistym okiem. Jej rana powoli zasklepiała się. Za wolno.
- Nie zostawię cię!- krzyknął elf na głos.
-OLF!!!- wrzeszczał Ulfarr.
Mikstura- pomyślał Horkesson- Eliksir vitkiego
Wyszarpnął zza pasa fiolkę z czerwonym płynem, z nadzieją tlącą się w sercu. Dopiero po chwili zorientował się, że jego brat ma usta zalane stygnącym metalem.
- BOGOWIE!!!- ryknął w rozpaczy. Wtedy zdarzyła się rzecz nieoczekiwana.
Groźny wojownik północy zapłakał.
Vahanian poświęcał resztki sił i mocy, by utrzymać Zamieć przy życiu. Był skrajnie wyczerpany. Przez rozbite usta słowa przechodziły z coraz większym trudem.
- To zbyt ryzykowne bracie- szepnęła wilczyca w myślach.
- Mam to gdzieś!- odwarknął Asrai, nie widząc, że odpowiada towarzyszce na głos.
Ulfarr przykrył brata swym płaszczem, gasząc tlące się płomienie. Drżącą dłonią dotknął bezkształtnej masy metalu, która była twarzą Olfa, nie bacząc przy ty, że się parzy. Grube łzy ciekły mu po policzku.
Wtedy pewna myśl rozpaliła na nowo płomień nadziei. Ich więzy… nie były tylko braterską bliskością. Co jeśli…
Nie zwlekając chwili dłużej odkorkował fiolkę i opróżnił jednym haustem. Jeśli Asowie nie zechcieli odpowiedzieć…
Jego gromki okrzyk wzniósł się pod niebiosa.
- WZYWAM WAS BOGOWIE! JEŚLI W OGÓLE ISTNIEJECIE, JEŚLI WASZ WZROK SPOCZYWA NA TYM MIEJSCU… OCALCIE MOJEGO BRATA!
Ciężkie, ołowiane chmury zawirowały, porwane nagłym zrywem wiatru. Gdzieś w oddali uderzył grom. Ulfarr poczuł nagle uciążliwie swędzenie skóry, a potem ból. Nieznośne ciśnienie w uszach i ucisk na tył głowy pojawiły się znienacka. Roztopiony metal, który zdążył już zastygnąć, ożył na nowo, rozpalając się do czerwoności. Ku zdumieniu publiczności, zaczął przechodzić na Ulfarra.

Vahanian dotarł do granic swej możliwości psychicznych. Zużywał ostatnie resztki mocy, jakie miał w zapasie, lecz serce jego zabiło gwałtowniej, widząc powracającą do zdrowia Zamieć. Wilkorzyca dźwignęła się na cztery łapy, czują przypływ sił. Asrai niemal płakał z radości, widząc, jak odnosi sukces. Nie pozwoli swojej siostrze odejść.
Coś jednak poszło nie tak.
Zużywając więcej mocy, niż był w stanie zdzierżyć, plącząc sylaby w zmęczeniu, stracił kontrolę. Zaklęcie zadziałało, lecz cena była zbyt wielka.
Buchnęły płomienie, lecz niebyły to ognie Kossutha. Ziemię rozdarła mieniąca się purpurą surowa energia Chaosu. Wystrzeliły z niej demoniczne dłonie, które pochwyciły Zamieć za cztery łapy, rozciągając ją w różne strony. Ośmioramienna gwiazda Chaosu wychynęła przed jej pyskiem, wirując z szybkością piły tarczowej w tartaku.
- NIEEE!!!- wrzasnął Vahanian. Odpowiedział mu spokojny głos w jego umyśle. Jej głos.
- To nic bracie… to nic
Wirujące ostrza zagłębiły się w ciało od pyska, przechodząc wzdłuż linii pośrodkowej. W akompaniamencie fontanny krwi i okrzyku rozpaczy Vahaniana gwiazda przepiłowała ciało wilczycy na dwie równe połowy. Potem ciało zniknęło w portalu, wciągnięte przez demoniczne ręce. Vahanian padł na kolana. Jego okrzyk był długi i mocny.

Siedzący na trybunach Kossuth pod postacią starca zerwał się z miejsca. Zawrzał, lecz nim cokolwiek zdoła uczynić, usłyszał za sobą paskudny śmiech. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał grubego jegomościa z paskudną gębą. Centuriona.
- Pozdrowienia od szefa!- usłyszał w swym umyśle bożek ognia.
Z boków grubasa wystrzeliły dwie długie, czerwone odnóża, jak u mrówki, lecz szpiczasto zakończone. Szpony zagłębiły się w fizycznej formie Kossutha, tłuste łapska zacisnęły się na jego barkach, wciągając bożka do portalu, który się otworzył za plecami Centuriona. Chwilę potem nie został po nich nawet ślad.

Vahanian krzyczał. Czuł gniew, jakiego nie doświadczył nigdy wcześniej. Zamieć nie żyła. Ta myśl, choć najczarniejsza, jak mogła być, nie była najgorsza. Rozpacz, jaka trawiła jego umysł była spowodowany czymś innym.
Świadomością, że to on ją zabił. Próbował ją uratować, a przyczynił się do jej zguby. Zabił własną siostrę.
Zerwał się z kolan, pragnąc zatracić się w zemście na tych dwóch człeczynach, którzy zmusili go o tego. Odrzucił wszelkie bariery, wszelkie zahamowania. Przybrał formę trzecią. Ktoś musiał zapłacić.
Odwrócił się w kierunku przeciwnika, jednak zamiast klęczącego na d ciałem brata Ulfarra ujrzał dwie stojące postaci. Od stóp do głów pokrywał je rozgrzany do czerwoności metal, który parował pod wpływem zaklętych płaszczy. Metal krążył jak po rozżarzonej rzece, formując kirysy, hełmy, naramienniki, okute buty i rękawice. Tworzył… pancerze Chaosu.
Vahaniana to nie obchodziło. Już nie szukał wiatru Aqshy, na tą chwilę stał się jego ucieleśnieniem.
Z jego uniesionych rąk wystrzeliły strumienie ognia, lecz rozbiły się one na stalowych tarczach Horkessonów. Bliźniacy warknęli i z okrzykiem bojowym skoczyli na wroga.
Vahanian umknął ciosów z nadludzką szybkością, obrzucając oponentów ognistymi kulami. Bracie momentalnie stanęli w obronnej pozycji, gdzie ich tarcze stały się murem nie do przebycia. Syn Kossutha usiłował wykorzystać swoją szybkość, by obejść ich z flanki, lecz nagle poczuł ból w lewym boku. Krew jaśniejąca niczym lawa spłynęła na piasek. Asrai zaklął i znów zatoczył krąg, wyczekując okazji. Mknął niczym wiatr, a widownia nie mogła dostrzec jego poszczególnych kroków.
Widząc lukę w obronnie, skoczył ku Norsmenom, kopiąc w z wyskoku. Głowa jednego z braci odleciała do tyłu, lecz po chwili powróciła na miejsce. Elf uniknął riposty, przechodząc na tyły wybrańców, po czym grzmotnął pięściami w serii oślepiających ciosów, których niepodobna było zliczyć. Znów był za szybki na kontrę i powrócił do biegania wokół przeciwników. Bracia spojrzeli na siebie ukradkiem.
Przy kolejnym ataku Vahaniana byli gotowi, głębokie cięcie naznaczyło jego gorejące plecy. Kolejne jego ataki kończyły się podobnie. Asrai wyraźnie zwalniał. W końcu odbiegł nieco i zatrzymał się, dysząc ciężko. Żarząca się gęsta krew spływała po jego ciele.
- To koniec- warknął Ulfarr metalicznym głosem.
Elf próbował się jeszcze zerwać do biegu, lecz został powalony ciosem tarczy Olfarra. Nim zdołał cokolwiek uczynić, długi miecz odrąbał mu kończyny poniżej kolan. Van nie miał siły, by krzyknąć. Brocząc z przeciętych tętnic ognistą posoką, usiłował się odczołgać, lecz poczuł jak pancerny bucior zatrzymuje go w miejscu.
Olfarr odrzucił tarczę i topór, po czym stanął w rozkroku nad przeciwnikiem. Pancerna rękawica zacisnęła się na głowie elfa i uniosła ją nieco, po to, by grzmotnąć ją o piach. Potem Nors poprawił chwyt, dokładając drugą rękę i blokując kolanem korpus Asrai, pociągnął czerep w górę. Vahanian zaskrzeczał nieludzko, a jego szyja w końcu pękła, brocząc obficie. Z rykiem Olfarr wyrwał makabryczne trofeum z karku Vahaniana i uniósł je w geście triumfu, wciąż gorejące.
Zapadła cisza.
Po dłuższej chwili odezwał się pojedynczy odgłos oklasków. Kharlot aż powstał. To on klaskał. Dopiero po chwili odezwał się chór Norsmeńskich gardeł, którzy swym radosnym rykiem obwieścili chwalebne zwycięstwo.
Wtem ziemia zatrzęsła się, a z nieba spadł ognisty deszcz. Ołowiane kule dział padały dosłownie wszędzie.
- NA STANOWISKA! DO BRONI!- ryknął Bjarn.
- A więc zaczęło się… nareszcie- rzekł cicho Kharlot.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Po ich śmierci, przejęłam obowiązek prowadzenia dzienników. Choć robię to z trudem. Tego dnia zginął, rozsypał się w proch w rękach barbarzyńcy. Coś poszło nie tak, setki razy wykonywał to zaklęcie. Uczył mnie go na rannych zwierzętach odebranych spod noża tutejszego rzeźnika. A teraz coś poszło nie tak. To nie była jego wina. Wiedziałam to, Kossuth też. Czułam jego jego potęga rośnie, wszyscy wokół mnie to czuli. Najemnicy odsuwali się, gdy mrożąca krew w żyłach aura niepozornego starca wzrastała poza granice wyobraźni. Jednak i on zniknął, podobnie jak Zamieć. W pustce. Jedyne co zdołał powiedzieć, to "Oszustwo.". Zerwałam się na równe nogi, ale poczułam silny ból brzucha. Omal nie straciła przytomności, kiedy to Oblech wraz z Riees'em złapali mnie w dosłownie ostatniej chwili. Próbowałam się wyrwać jednak opadłam z sił, nie mogłam nic uczynić. Po chwili nie widziałam i nie słyszałam już nic poza wyciem Zmierzcha i Podmucha, oraz stukotem okutych żelazem butów. Przez moje ciało przeszedł dreszcz gdy dotarł do mnie jego głos.
-Kocham was Anno.
Spokojny i melodyczny, kojący moje nerwy będące teraz w strzępach.
-Van...- zawołałam w ciemność, z której dobiegał jego głos. Ujrzałam go, oraz Zamieć. Wszyscy ich zobaczyli. Uśmiechniętych. Zapłakałam, tak gorzko i rozpaczliwie, że nikt z tych mężczyzn nie mógł pozostać niewzruszonym. Płakali, biegnąc ze mną na rekach, płakali jak dzieci.


Obudziłam się jakiś czas później, w miejscu o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Leżałam na stercie siana, przykryta grubym futrem. Kleiłam się od potu, a powieki otworzyłam z trudem, mimowolnie rozejrzałam się po otoczeniu. Kilka mężczyzn siedziało na kamiennej posadzce opartych o ścianę, skrywając twarze w dłoniach. Dalej przy ogromnym stole wyłożonym mapami stał Riees, wraz z Oblechem i młodym chłopakiem o inteligentnym wyrazie twarzy. Dyskutowali na jakiś temat i wykrzykiwali coś, żadne słowo nie mogło jednak do mnie dotrzeć. Zmusiłam się do wstania i ciągnąc nogę za nogą potoczyłam się w ich stronę. W porę pojawił się Podmuch, który wsadził swój ogromny łeb pod moje ramię i pomógł mi dotrzeć do celu.
-Kiedy tak urosłeś?- zapytałam. Ten nie odpowiedział, nie mógł pozbierać myśli. Podobnie jak ja. Wciąż miałam przed oczami ten obraz. Zachwiałam się, Oblech przyciągnął mnie do stołu i usadził na krześle.
-Nie zwyciężymy w tej bitwie, to oczywiste.- Riees patrzył na nich surowym wzrokiem,wskazał dłoniom na plan cytadeli sporządzony przez nieznanego mi brata z kampanii.
-To będzie rzeź, gdy tylko brama padnie a ich elitarne jednostki tu wejdą...
-Tunel.- Oblech przerwał młodzieńcowi.- Henryku prace zakończone?
-Z grubsza.- odpowiedział mu.- To część tuneli zapomniana nawet przez bogów. Prowadzi pod górami, oraz rzeką i wychodzi kilka dobrych kilometrów dalej. Jedna część korytarzy jest zalana, ale udało nam się ją uszczelnić i odpompować większą ilość wody.
-Przejdziemy?- jak zawsze krótko i zwięźle.
-Owszem, poeto.- zakpił Henryk.
-Gdzie chcecie się udać?- zapytałam nieśmiało, zaskoczona tym jak beznamiętnie brzmi mój głos. Wymienili spojrzenia, a po dłuższej chwili milczenia Riees przemówił.
-Athen Loren.- Kapitan wskazał odległy punkt na mapie.- Van, wskazał na miejsce w którym znajduję się twierdza wyznawców Kosstuh'a. Tam będziecie bezpieczni. To nasza nowa misja.
-A co z oblężeniem?- zapytałam, nie zależało mi na nikim w tej stercie gruzów. Nikim prócz, Menthusa i Iskry.
-Tak długo, jak nie będzie to misja samobójcza bedziemy wykonywać swoje obowiązki.- Riees, zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, zaczął budzić ludzi, którzy mieli zastąpić tych bardziej zmęczonych na górze.- Van zapłacił ponad sześciokrotnie więcej i obiecał jeszcze drugie tyle, za waszą ochronę.
-Poza tym, jesteście jak rodzina.- Oblech po raz pierwszy od niepamiętnych czasów skleił słowa w zdanie.

Pierwszy dzień oblężenia, cóż mogę rzec. Byliśmy przygotowani, a oni liczyli na łatwy łup rzucając przeciw nam zgraje oszołomów, którzy nie sięgali do pięt nawet nam. A większość braci dopiero niedawno zaznajomiła się z orężem. Straciliśmy jednak na duchu, straciliśmy jego. Van byłby kimś, kto zagrzałby nas do walki. Poprowadził, kiedy Riees jest w bazie. Teraz wszyscy walczyli jak maszyny, beznamiętnie. Podczas treningów wyrażali więcej emocji. Zakląłem w duchu. Co ja, podrzędny bukmacher mogę im powiedzieć? Nic. Ale widziałem go, oni wszyscy go widzieli. Uśmiechniętego, razem z nią. Może wreszcie uzyska spokój, dlaczego reszta nie patrzy na to w ten sposób? Czyż śmierć nie jest kolejną z dróg, którą każdemu z nas przyjdzie kiedyś przejść? To początek... Zmierzch podszedł do mnie i usiadł. Był tak wielki, że jego łeb wydawał się być kolejnym blankiem na murze. Jego sierść nabrała metalicznego połysku, a z jego nozdrzy buchał ogień.
-Nie martw się człowieku.- jego głos zadudnił w mojej głowie, miałem już do czynienia z taką formą rozmowy dzięki Zamieci. Wciąż jednak nie mogłem przywyknąć. Wszyscy zwrócili w naszą stronę wzrok, oni również go słyszeli.- Wszystko ma swój cel. Myślicie, że Van płakałbym nad wami, zamiast walczyć w obronie życia reszty braci?- pokiwali głowami, stali jak posągi nie zważając na nadciągające zastępy wroga. Kilku usiadło, a gdy reszta to zauważyła poczynili tak samo. Agresorzy zwolnili, a chwilę potem wydali zwycięski okrzyk sądząc, że obrońcy się poddali.-Jesteśmy światłem w ciemności. Krzykiem rozszarpującym ciszę. Jesteśmy jednością. Nie walczymy dla bogów, ani dla chwały. Walczymy by przeżyć, by każdy z was mógł ujrzeć jutro, którego oni już nie zobaczą. Szerzcie śmierć i zniszczenie, a gdy opadniecie z sił przypomnijcie sobie jego ostatnie słowa.
-Do boju bracia!- wrzasnąłem, a reszta odwzajemniała mój okrzyk. Doniosły głos dziesiątek mężów rozległ się po okolicy zagłuszając wszystko.
-Na śmierć!- wrzeszczeli.- Na śmierć!
Powstali, a idealnie synchronizowana salwa płonących strzał runęła w dół. Imperialni padali jak muchy. Zaskoczeni silnym oporem wycofali się za linię drzew by się przegrupować, nasi ponownie krzyknęli.- Na śmierć!
-Na śmierć.- spokojny głos wilkora ponownie zabrzmiał w naszych głowach. Wymieniliśmy między sobą spojrzenia. Uśmiechaliśmy się. Tak jak on. Widziałem w nich jego.- Kampania Szarego Wilka, obnaży swoje kły.- Zmierzch oparł się przednimi łapami o próg murów i zawył. Tak potężnie jak Zamieć, a może jeszcze głośniej. Jego oczy zapłonęły a na ziemie runął potok ognia, który żywcem palił niedobitki żołdaków wroga. Ich jęk roznosił się, jednak ponowne wycie wilkora zagłuszyło odgłosy agonii. Potem znów krzyczeliśmy, budząc strach. Czułem to. Więź między nami potęgowała się z każdym zabitym przeciwnikiem. Tego dnia zyskaliśmy na sile. Wycie i potworne warknięcie. Wszech obecna śmierć... Kochał nas. Zjednoczył nas, nazywając braćmi. Wciąż jest z nami, czułem to.

-Brak Ci taktu bracie.- Kosstuh cisnął wysłannikiem Khorna, ten z ledwością podniósł się i udała w nieznanym kierunku, zniknął równie nagle jak wcześniej się pojawił. Dalej będąc w postaci starca, Ojciec Ognia podszedł do zniewolonej Zamieci i pogładził ją po łbie. Ta nie próbowała się wyrwać, była spokojna. Obserwowała sytuacje.
-Jesteś niższym bogiem, a sam pragnąłeś się ze mną rozmówić.- potężnych głos rozbrzmiał po pustej przestrzeni, na ogromnym wzniesieniu z kości swoich wyznawców Khorn patrzył na Kosstuh'a siedząc na swoim tronie z czaszek.- Wyczuwasz te żniwa? Potęgę, która jest ofiarą dla mnie?
-Pragniesz krwi, bierz ją. Tysięcy ludzi, milionów.- Ojciec Ognia mówił spokojnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Panem Czaszek.- Oddaj mi moje dzieci. Pamiętasz prastary pakt z początku.- zamilkł na chwilę. Po czym dodał.- Ona nie zginęła w walce, rozdarły ją Twoje demony. Nie masz do niej prawa...
-Milcz!- wrzasnął, Zamieć próbowała się zerwać, lecz łańcuchy przygwoździły ją mocnej do podłoża. Warczała.- Nie tobie sądzić do czego mam prawo, jesteś pionkiem, płomykiem który zgaśnie przez powiew wiatru jeśli tylko tego zapragnę.
-Nie doceniasz mnie.- odpowiedział mu krótko i zerwał więzi Zamieci. Khorn wybuchł śmiechem. Wilkorzyca stanęła przed ojcem, ten jednak szybkim ruchem odsunął ją od siebie nakazując zachowanie odległości. Khorn powstał, wolnym krokiem zszedł w kierunku swego brata, wciąż trzymając w dłoniach czarę z krwią.
-Spójrz, to jedynie wierzchołek góry lodowej.
-Nie interesują mnie twoje plany.- Kosstuh trwał przy swoim.- Van zginął w walce, jego dusza jest wiec w równej mierze moja, co twoja. Zamieć pokonałeś podstępem. Nie znałem cię z tej strony...
-Milcz!-krzyknął jeszcze raz. Tym razem Kosstuh pozostał niewzruszony.
-Czego chcesz w zamian za niego?- ojciec wskazał w moim kierunku. Obserwowałem ich z góry, jako jedna z czaszek w jego tronie. Wszystko widziałem i słyszałem, choć jęk reszty uwięzionych tu wojowników usilnie starał się ich zagłuszyć.


[Jak już Ci mówiłem walka fenomenalna ;). To, ze Kosstuh uważa to za oszustwo, nie ma nic wspólnego z moimi odczuciami. Kości zdecydowały i wybrały zwycięzce. Serdeczne gratulacje! :)]
Ostatnio zmieniony 14 kwie 2014, o 16:43 przez Vahanian, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drugni zajął miejsce na kamiennych trybunach Areny, trzymając w rękach kufel z piwem i miskę z prażona kukurydzą. Rozsiadłszy się wygodnie, wziął łyk złotego trunku i przygotował się na krwawe widowisko. Po chwili obok niego usiadł jakiś człowiek w długiej szacie z kapturem, który rozglądał się nerwowo na boki. Ani chybi kultysta.
Dawi zmarszczył brwi.
- Nie powinieneś pilnować murów czy co ? - Zapytał spłoszonego człowieczka.
- Ciiiiiii ! - Heretyk jeszcze bardziej wbił się w swoje siedzisko - Nie widziałeś mnie tu, okej ? Jeśli Bjarn dowie się, że opuściłem swoje stanowisko, urwie mi łeb !
Krasnolud tylko wzruszył obojętnie ramionami i wrócił do swoich spraw. Zwalczanie niesubordynacji wśród kultystów nie należało do jego obowiązków. Gównie dlatego, że żadnych nie miał.
Po kilku minutach pełnego napięcia oczekiwania, wrota po przeciwległych stronach koloseum otworzyły się i dwie pary potężnych wojowników wkroczyły na piaski Areny. Z jednej strony stali bracia Horkessonowie, wyglądający identycznie w swoich ciężkich pancerzach i futrzanych płaszczach. Z drugiej zaś kroczyli Vahanian ze swoją wierną towarzyszką Zamiecią. Pojedynek zapowiadał się bardziej niż intrygująco.
Kharlot, który już zajął miejsce u boku Bjarna w loży honorowe, dał znak ręką, oficjalnie rozpoczynając pojedynek.
Dwie pary zawodników skoczyły na siebie z furią godną demonów Pana Krwi.

***

- No przyjeb mu w końcu ! Ach, Ulfarr, ty łamago ! To tylko jeden chędożony długouch i jego pies ! - Drugni darł mordę wniebogłosy, plując pocornem i rozlewając piwo z kufla przy każdym gwałtowniejszym geście. Norsmeni zajmujący cały sektor trybun nieopodal robili dokładnie to samo, tylko głośniej i dosadniej. Kultysta siedzący obok Zabójcy z trudem ukrywał swój entuzjazm, wszak Bjran mógł w każdej chwili wypatrzyć go ze swojej loży honorowej.
Drugni wsadził sobie do gęby potężną garść prażonej kukurydzy i popił resztkami piwa pozostającymi w kuflu. Jak się okazało, zrobił to w bardzo kiepskim momencie, bowiem widząc co działo się na Arenie aż opluł się w wrażenia.
Olfarr stał w płomieniach i wrzeszczał w bólu. Demoniczne płomienie wyczarowane przez Vahaniana topiły pancerz na jego ciele i smażyły nieszczęsnego Norsmena żywcem. Zabójca, choć nawykły do wszelkich możliwych okropności, zmrużył oczy i wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. To była wyjątkowo okrutna śmierć dla młodego i dzielnego wojownika.
- OLFAAAARR !!! - Zrozpaczony krzyk Ulfarra poniósł się górami i lasami, niosąc tragiczne świadectwo braterskiej miłości. Drugi z Norsów padł na kolana przy swym spalonym bliźniaku, ewidentnie nie wiedząc co robić. Co ciekawe, po drugiej stronie Areny miała miejsce podobna scena. Vahanian klęczał przy rozplatanej mieczem Zamieci i szeptał zaklęcia uzdrawiające.
Wszyscy widzowie na trybunach zamilkli, oglądając ten niezwykły i tragiczny spektakl. W takich chwilach Drugni cieszył się ze swej samotnej pokuty. Nie miał żadnych bliskich osób na których mogłoby mu zależeć, więc podczas walki mógł skupić się wyłącznie na zniszczeniu przeciwnika. Towarzysze czy krewniacy podczas bitwy byli tylko niepotrzebnym balastem, który choć mógł być bardzo przydatny w boju, niósł ze sob ryzyko bardzo bolesnej straty w przypadku ich śmierci. Zabójca spojrzał na pogrążone w ponurym milczeniu trybuny Norsemenów. Z tego, co się orientował, prawie wszyscy byli ze sobą w jakimś stopniu spokrewnieni. Strata jednego z bliźniaków będzie dla nich prawdziwą tragedią.
Po kilku chwilach Drugni był już pewien, że pojedynek zakończy się konfrontacją Ulfarra i Vahaniana, jako że Olfarr i Zamieć ewidentnie polegli w boju. I o ile nie pomylił się co do wilczycy rozerwanej na strzępy jakąś plugawą magią, to w przypadku Norsmenów stało się coś bardzo, ale to bardzo dziwnego.
Wszyscy w Twierdzy wiedzieli, że relacja między oboma Horkessonami była co najmniej dziwna. Gdy jeden pił, drugi rzygał i tak dalej. Najwyraźniej ta sama zależność podziałała, gdy Ulfarr wypił miksturę zdrowia przeznaczoną dla swego brata. Wtedy stopiony metal na ciele Olfarra uformował pancerze na ciałach obu bliźniaków, którzy po chwili ruszyli we dwójkę na osamotnionego Asrai.
Potem poszło już szybko.
- Łał - Mruknął Drugni, widząc jak jeden z Norsmenów urywa Vanowi głowę - Z walki na walkę robi się robi się coraz bardziej zaskakująco. Te, bumelant, co o tym sądzisz ?
Zabójca szturchnął siedzącego obok kultystę, ciekawy jego opinii. Ten już otwierał usta, aby opowiedzieć, ale....
Nie zdążył.
Pocisk moździerzowy uderzył w trybuny kilka siedzeń dalej i eksplodował z ogłuszającym hukiem. Niesubordynacja kultysty wobec Bjarna została ukarana w bardzo adekwatny sposób - wybuch oderwał mu lewą rękę i spory kawał twarzy, a deszcz odłamków zmasakrował resztę jego ciała. Drugni, chociaż osłonięty od wybuchu przez pechowego heretyka, odleciał kilka metrów do tyłu, obijając się boleśnie o kolejne siedziska.
- NA STANOWISKA! DO BRONI!- ryknął Bjarn.
Zgromadzonym na Arenie Norsmenom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z bojowymi okrzykami zerwali się ze swoich siedzisk i wybiegli na dziedziniec Fortecy w zaskakująco składnej formacji. Zabójca, pałając bardzo niezdrowym w tej sytuacji entuzjazmem, ściągnął topór z pleców i czym prędzej ruszył na mury.
Bitwa o Spiżową Fortecę nareszcie się rozpoczęła.

[Łał, Byqu, upchałeś w tej walce tyle emocji, że poczułem autentyczny żal kiedy Zamieć zginęła =D> Jednym słowem, naprawdę dobrze napisany pojedynek ! A teraz nie marnujmy czasu i powalczmy z middenheimczykami :twisted: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pierwsze, co Kwestus pamiętał po walce, to szaleńczy bieg przez korytarze twierdzy. Wokół słychać było tylko huk wybuchów, jęki pierwszych rannych i umierających. Odłamki kamienia i metalu latały w powietrzu, czuć było swąd spalenizny. Kolejną rzecz, którą sobie uświadomił, to fakt, że biegnie w złą stronę. Zamiast na odcinek południowo- wschodni, wschodni, pobiegł w kierunku bramy, wraz z Norsmenami. Tęgie chłopy, zwykle skore do śmiechów, z opanowaniem biegli ku swoim pozycjom. Przez myśl przeszło mu, że ma większe szanse na przeżycie wśród tych dzielnych wojaków, niźli otoczony kultystami. Właśnie wtedy trafiła go kula armatnia.

Dobiegli. Mimo początkowego rozgardiaszu, ostrzał artyleryjski nie był aż tak groźny i skuteczny, jakby się zdawało. Broń ta co prawda miała ogromne znaczenie psychologiczne, lecz trudno było wystraszyć Norsmena.
- Mur od frontu chroni fosa i zasieki. Będą musieli wyważyć bramę taranem- zauważył Bjarn.
- A więc to za nią ustawimy wojowników- odparł Kharlot- Wybierz kilku ludzi, niech staną na blankach i leją smołę na nacierających.
Dalsze słowa stłumił huk wystrzałów. Tyle, że teraz Cytadela odpowiedziała.
Prowizoryczne trebusze i balisty wystrzeliły swe śmiercionośne pociski. Wymiana ognia trwała niemal godzinę. Potem ruszyła armia.

Na południowo- wschodni odcinek broniony przez kultystów i zawodników skierowała się liczna grupa uderzeniowa złożona z uzbrojonych w tarcze i miecze zbrojnych. Nieśli oni długie drabiny i haki z linami. Po barwie umundurowania wnioskować można było, że są to żołnierze Middenlandu.
W kierunku bramy zmierzała większa grupa wojska, złożona z zbrojnych i halabardników. Nieśli oni dwa solidne tarany. Odcinek południowo- wschodni na razie był nieniepokojony. Jak na razie nigdzie nie było widać zakonników, rycerstwa, czy najmitów. Z pewnością nie chcieli ich marnować na pierwsze uderzenie.
Stojący na murach bystrooki Leif meldował na bieżąco.
- Słyszeliście chłopy! Idą na nas południowe psy. Trzeba należycie ich powitać!- krzyknął Bjarn do swych wojowników..
- HOU!!!- wrzasnęli Norsowie unosząc tarcze. Kharlot wyszedł przed szeregi i zmierzył wzrokiem ich szeregi. Wolnym ruchem wyjął zza pasa swój topór. Wreszcie przemówił.
- Wojownicy! Dumnie synowie Norski! Bracia! Za chwilę przystąpimy do złożenia ofiary dla Khorna, która przejdzie do legendy!
- HOU!!!
- Wiele lat temu upadłem, złamany własną słabością, lecz przez ból i krew powróciłem na ścieżkę! Spytacie; co to za ścieżka, powód, dla którego zdzieramy czaszki z karków naszych wrogów?
Wojownicy spojrzeli po sobie zaskoczeni, lecz po chwili zwrócili wzrok na powrót na Kruszącego Czaszki, w oczekiwaniu na dalsze słowa.
- Nie ma go. Nie ma powodu, nie ma celu, to bezmyślne barbarzyństwo, bowiem ten świat jest bezmyślny! Ledwie za chwilę zginą setki, odważni i tchórzliwi, silni i słabi, winni i nieskalani, uczciwi i zdradzieccy, WSZYSCY! Będą wrzeszczeć, będą płonąć, będą umierać bez powodu, prócz tego, by potężny Khorne lubował się w przelanej krwi.
A my, zjednoczeni w tej bezcelowości nareszcie będziemy WOLNI! KREW DLA BOGA KRWI! CZASZKI DLA TRONU CZASZEK! NIECH TEN ŚWIAT SPŁONIE!!!
- HOU! HOU! HOU!!!- wrzasnęli Norsmeni.

[Dziękuję mocium panie! :)
Pierwsza fala przeciwników, na razie plewy. Mam nadzieję na długą bitwę :mrgreen: .]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Byqu, pojedynek przedni =D> =D> =D> Mimo że umarłem w pierwszej walce, ciągle czytam Arenę :) ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

ODPOWIEDZ