ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Klafuti »

Zgodnie z wytycznymi, Reinhard i jego dwaj podwładni ruszyli do ataku w drugiej fali szturmu, dołączając do oddziału młodego von Striphoffa. Tak jak inkwizytor przewidział, szlachcic poszedł do boju jako jeden z ostatnich, w dodatku w wyjątkowo idiotyczny sposób usiłując zmotywować swoich ludzi do walki. W zasadzie przybyli na gotowe: brama została rozwalona i von Striphoff wjechał na swym białym, rajtarskim koniu na zasłany ciałami prawdziwego wojska i gruzem dziedziniec. Rzęsista ulewa zacinała krwawymi kroplami a huragan wiatrów magii wirował wokół twierdzy coraz szybciej i szybciej, stopniowo formując trąbę powietrzną, łączącą wykoślawione niebo i twierdzę, odsłaniającą teraz swoje prawdziwe oblicze.

Na placu znajdował się rozwalony taran, którym Imperialni chcieli sforsować wrota do kasztelu, gdzie ukryła się garstka obrońców. Cała załoga została jednak wyrżnięta w pień, a kręcąca się przy nim grupa odzianych w złowrogie, lecz zarazem mogące uchodzić za dzieła sztuki zbroje była zajęta rąbaniem ciał na kawałki i zbieraniem trofeów w postaci głów pokonanych. Baron, widząc że ma ewidentnie przewagę liczebną wskazał na wojowników chaosu swym eleganckim pistoletem z grawerowaną lufa i kolbą z kości słoniowej.
- Dalej, brać ich! Kto przyniesie mi najwięcej głów, tego obsypię złotem! - Słysząc to Reinhard aż się wzdrygnął. Ten idiota najwyraźniej nie wiedział, z kim ma do czynienia. Jego żołnierze również zdawali się mieć instynkt zachowawczy i zachowując zdrowy rozsądek zawahali się przed szarżą.
- To on... - Mruknął zamaskowany inkwizytor do swoich dwóch ludzi. Tymczasem szlachcic dalej zachęcał podwładnych do działania.
- No już, mamy nad nimi wielokrotną przewagę! Szykować halabardy i do ataku! - Wtem troje oczu największego z wojowników spoczęło na oddziale cesarskich, a głos barona nagle stracił swoją werwę. - No! Ruszać się leniwe kmioty! - Darł się von Striphoff, a w jego tonie słychać było cień rozpaczy, gdy zdał sobie sprawę, że przerażające postaci niespiesznym, lecz nieustępliwym jak wędrujący lodowiec krokiem zbliżają się ku nim. Reinhard ocenił siły. Ich było coś ze trzydziestu, a wojowników tuzin oraz Archaon we własnej osobie. W bezpośredniej walce nie mieli najmniejszych szans. Interwencja była konieczna.
- Wielmożny panie... - Odezwał się metalicznym głosem Reinhard von Preuss. - Nie sądzę, aby atak był teraz dobrym pomysłem. To wybrańcy i jest z nimi...
- Nic mnie to nie obchodzi! Macie wykonać! A ciebie czeka sąd wojskowy za defetyzm, najemniku! Wiesz kim jest mój wuj!? Jazda! Bo każę was wszystkich powywieszać! - Darł się młodzian, cały czerwony na twarzy. Słysząc taki tekst inkwizytorzy omal nie parsknęli śmiechem. Nie widząc jednak innego wyjścia, von Striphoff musiał w końcu poprowadzić swoich ludzi przykładem i pocwałował prosto na wybrańców wrzaskiem dodając sobie animuszu.
- Co za kretyn! - Rzucił jeszcze Oskar i puścił się pędem wraz z resztą oddziału.
- Ulryk! - Wrzeszczał von Striphoff i jego ludzie, zaś od wybrańców rozległ się jedynie szyderczy, tubalny śmiech. Dwie grupy zwarły się w pełnym pędzie, jednak mali imperialni odbili się od pancernych klat i pawęży wielkich jak drzwi od stodoły. Pierwszy szereg został niemal od razu stratowany i zadeptany pod pancernymi buciorami, a rasowy rumak barona zarył o bruk, gdy jeden cios olbrzymiego miecza pozbawił go łba. Szlachcic potoczył się po ziemi, jednak zdołał się podnieść, choć z niemałym trudem. "Pewnie się tylko poobijał i już symuluje, mięczak." Pomyślał Reinhard, pomny brutalnych treningów w Czarnym Zamku, uchylając się przed absurdalnie wielkim korbaczem, który posłał w powietrze kilku cesarskich na raz, rozrywając ich zbroje i ciała jak rozmokły papier. Siły imperium topniały z każdą chwilą i jasne było, że halabardnicy utrzymują się w walce tylko dzięki napierającym od tyłu szeregom, których członkowie nie widzieli odbywającej się tuż przed nimi masakry. Tymczasem Archaon zwrócił się w kierunku opierającego się o ścianę barona i wskazując na niego mieczem zakrzyknął swym dudniącym, głębokim głosem:
- Ty, słabeuszu! Masz zaszczyt polec w pojedynku ze mną! Wszechwybrańcem chaosu i władcą końca czasów! Co odpowiesz?! - Jednak von Striphoff widząc pancernego kolosa nagle odzyskał wigor, lecz bynajmniej nie po to, aby przyjąć wyzwanie, tylko dać nogi za pas i czmychnąć w kierunku schodów, prowadzących na mury, mając gdzieś swoich podwładnych, których pytające spojrzenia śledziły umykającego dowódcę. - Tak myślałem. Tchórzliwy pies pozostawił was...!
- Ja przyjmuję wyzwanie! - Odpowiedział jakiś głos. Wszechwybraniec spojrzał ku śmiałkowi.
- Rudolf, nie rób tego! - Krzyknął Reinhard, jednak na próżno, gdyż bohaterski adiutant właśnie starł się z jednym z najpotężniejszych wojowników świata, mając do dyspozycji jedynie rapier i pistolet. Inkwizytor uchylał się przed ciosami Królobójcy, von Preuss był wręcz pod wrażeniem, że nie padł od razu, a nawet zdołał kilka razy dosięgnąć lorda chaosu. Jednak i on, i Rudi oraz sam Archaon wiedzieli, że to nie potrwa długo. I rzeczywiście: Wszechwybraniec chwycił łowcę czarownic pancerną rękawicą i bez pardonu przebił go mieczem.
- Uciekajcie. - Zdołał jeszcze powiedzieć Rudolf, gdyż kilka sekund później grad ciosów porąbał go na kawałki. Żołnierzom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać: nie dość, że ich czempion został brutalnie zgładzony, to nie zdołali nawet drasnąć któregokolwiek z wojowników, zaś sztandar oddziału już dawno znikł im z oczu zadeptany wraz z chorążym. Od początku starcia nie minęło kilka minut, a trzydziestoosobowy oddział poszedł w rozsypkę. Mieli chociaż tyle szczęścia, że Archaon i jego świta zdawali się mieć jakieś ważniejsze sprawy niż pościg za pierzchającymi w popłochu niedobitkami.

Natomiast Reinhard i Oskar zdecydowanie byli zainteresowani pościgiem. Odłączywszy się od głównej grupy ruszyli na mury, gdzie spostrzegli kuśtykającego ku drabinie Striphoffa. Zamaskowany inkwizytor zdjął z pleców swój wielorybniczy, marienburski harpun i cisnął nim w umykającego szlachetkę. Pocisk ugodził zbiega w udo, a ten z jękiem i szlochem zwalił się na kamienie. Łowcy czarownic podeszli do niego zdecydowanym krokiem.
- Nie! Co ty robisz! Oszalałeś, parszywy plebeju?! - Protestował baron.
- Za niekompetencję, sabotaż i tchórzostwo oraz przyczynienie się do niepotrzebnej śmierci lojalnych żołnierzy Cesarza, skazuję cię na śmierć! - Mówił z namaszczeniem Reinhard przydeptując uciekiniera do podłoża.
- Jakim prawem?! Czy wiesz kim jest mój wuj? Jak się dowie...
- Ja jestem prawem! - Ryknął mu w twarz Reinhard, odsłaniając zbroję z wygrawerowaną literą "I" oraz symbolami komet i młotów. Jestem Reinhard von Preuss, major Inkwizycji Imperialnej. Sędzia, łowca i egzekutor! - Spanikowany do reszty von Striphoff wpatrywał się w świdrujące, jasno szare oczy wyglądające zza stalowej maski. Widząc wnoszący się nieubłaganie bastard, baron postanowił w akcie desperacji uciec się do jedynego pozostającego mu sposobu:
- Oszczędź, zapłacę...
- Zaś za próbę skorumpowania funkcjonariusza państwowego pozbawiam cię tytułu szlacheckiego, wrzucą cię do rowu na pastwę wron i kundli. - To mówiąc von Preuss przyszpilił leżącego jak motyla w klaserze. Dokonawszy sprawiedliwości, Reinahrd i Oskar spojrzeli na dziedziniec. Archaon i jego świta gdzieś się podziali, najwyraźniej weszli do kasztelu gdyż wrota były uchylone.
- Cholera, uciekł nam.
- I tak go dopadniemy, majorze. - Odparł Oskar.
- Bynajmniej, ale chociaż dostaliśmy się na teren twierdzy. Trzeba poszukać kryjówki. - To mówiąc, obaj inkwizytorzy zstąpili z murów i czym prędzej ruszyli w kierunku pokiereszowanych zabudowań.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Krew litrami zalewała kamienne mury, wybraniec tańczył pośród zalewu wrogów. Sam obrał sobie miejsce oddalone od reszty zawodników, może był zbyt pewny siebie? Kultyści którzy go wspierali padli martwi, teraz został sam otoczony ze wszystkich stron. Ale jak to bywa bestia pokazuje kły ja przyprze się ją do ściany, tak było teraz. Aszkael ciął z pół obrotu, klinga jego miecza bez problemu przeszła przez trzech kolejno stojących imperialistów ciągnąc za sobą krwawą smugę. Nie czekając obrócił się wykonując cios bokiem tarcz spod ukosu, jednak tym razem żołdak zachował czujność w ostatniej chwili odsunął się. Metalowa zasłona przeleciała zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy, po czym w szybkim tempie pomknęła w jego stronę. Ostrzone zakończenia na każdym z ramiona gwiazdy wbiły się w miękkie ciało imperialisty, a siła wybrańca bez trudu przerzuciła go za plecy wojownika. Żołnierz z hukiem uderzył o ziemie po czym pancerny but przybił jego twarz do kamiennej posadzki, miażdżąc przy okazji czaszkę. Imperialni ochotnicy cofnęli się, tworzą swoisty bezpieczny obszar między nimi a Aszkaelem. Wybraniec chaosu stał pośród ciał, z jego zbroi skapywała krew jego ofiar a klinga ostrza mieniła się odcieniami czerwieni. Niczym czekający na kolejne uderzenia wiatru dąb, czekał na kolejny atak niezachwiany i nieugięty. Na twarzach ochotników malowały się różne emocje od strachu po nienawiść, wojownik wiedział że mają go tylko za kolejnego potwora, kolejną bestia będącą drzazgą w ciele świata. Byli tylko niczym innym jak ignorantami, mimo ich zaparcia i wiary nie byli wstanie pokonać wybrańca. Mimo bełtów sterczących z jego pancerza i tarczy, mimo wielu cięć i pchnięć które przyjął na siebie. Nadal stał gotów do walki. Jeden w żołnierzy w końcu przerwał nie mająca końca chwile, z krzykiem wyskoczył z szeregu. Ostrze pomknęło w stronę wybrańca, lecz ten bezproblemowo zbił uderzenie. W mgnieniu oka klinga chaotyka zatopiła się w klacie imperialisty, równie szybko potężne kopnięcie wysłało biedaka w stronę jego towarzysz.
-TO WSZYSTKO CO MACIE!- ryknął poprawiając chwyt na rękojeści miecza. Jednak nie doczekał się odpowiedzi zamiast tego masa ruszyła nie niego bitewnym okrzykiem.
Ostrza uderzyły w tarcze wybrańca, kilka ciosów spadło też na jego plecy jednak odbiły się one od potężnego pancerza i grubej niedźwiedziej skóry. Masa napierała Aszkael stracił jakąkolwiek swobodę ruchu, ostatnim zrywem postanowił odrzucić odsiewie napastników. Jednak podczas ten próby stracił równowagę, wybraniec runął w tył spadając z murów ciągnąc za sobą przy okazji jednego z napastników.
Oboje uderzyli w kamienne płyty placu. Ból był teraz jedyną rzeczą którą czuł wybraniec, jego zmysły zaczęły wariować nie był wstanie ocenić sytuacji. Czuł że siły go opuszczając, wyczuł bliskość osnowy.
-Wstań i walcz. Nie ma czasu.- Słowa te niczym magiczny rozkaz rozbrzmiały w jego głowię, wybraniec obrócił się na brzuch po czym nadludzką siłą dźwignął się z popękanych płyt.
Nie nadszedł czas, podróż do królestwa chaosu i z powrotem jest zbyt długa. Mroczne szepty kazały wojownikowi walczyć dalej, mówiły mu że cel jest coraz bliżej. Aszkael ruszył przed siebie kierując się w stronę walczących obrońców. Głosy z królestwa bogów mówiły mu że jest tu też ktoś po za nim, jeszcze jeden który ma swoich rękach moc zmieniać przeznaczenia. Ten który skupił na sobie uwagę czwórki i ten którego już raz wybraniec spotkał. Chaotyk o czarnym sercu ciął od dołu, przepołowiwszy żołdaka który napatoczył się po drodze. Ból który jeszcze wcześniej wypełniał jego ciało zniknął, wgniecenia które szpeciły jego pancerz zniknęły, umysł znów powrócił do stanu w którym walka była jednym celem wojownika. Bogowie byli z nim i napełnili go znów mocą aby ten mógł wykonać ich plan.

***

Gdzieś w podziemiach twierdzy demonica uśmiechnęła się, przesuwając palcem po czarnym onyksie wprawionym w kamienną posadzkę. Koci demon przysiadł w rogu dokładnie obserwując poczynania demonetki, ta bez zbędnego ociągania się wyszeptała pod nosem inkantacje. Moc którą rytuał zbierał przez ostatni czas została uwolniona, co prawda Aszkael miał zamiar wykorzystać ją do czegoś innego ale sytuacja wymusiła inne rozwiązania. Magiczna moc rozerwała mury tego wymiaru, wyłom który postał wypełnił podziemia fortecy wiatrami magii. Demoniczna horda wkroczyła do świata śmiertelników, może nie była to wielka armia ale ich liczebność przewyższała ilość demonetek z którymi mierzą się właśnie Norsmeni oraz inkwizycja.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Viktoria meine Herren! Ulryk mit uns!- zakrzyknął pułkownik von Tottenkopf spoglądając na pobojowisko. Wrogowie zostali pobici i zmuszeni do schronienia się wewnątrz Cytadeli, kuląc pod sobą ogony.
- Tamdaradei! Ulrik ist erstanden!- odrzekli mu zakonnicy, wznosząc swe młoty w górę.
Kamienny bruk był śliski od krwi i roztopionego śniegu. Jeszcze przed chwilą znajdowało się tu serce bitwy, teraz panował przytłaczający spokój.
Wielu przypłaciło życiem atak na bramę. Imperium nie zapomni swych bohaterów. Jeszcze przed wyruszeniem sam książę- elektor zapewnił, że wszelkie wdowy i osierocone dzieci otrzymają rekompensatę z elektorskiego skarbca. Żołnierze umierali, będąc spokojnymi o los rodziny.
Tottenkopf jednak nie myślał teraz o poległych. Skupiając się na zadaniu stojącym przed nim, niczym wytrawny ogar myśliwski wietrzył krew wrogów. Jak na razie, prócz tej eksplozji przy bramie, wszystko szło zgodnie z planem.
- Ha! A mówili, że bez kolumbryn zrzucą nas z murów. Nie minął cały dzień, a zwycięstwo jest w zasięgu ręki- rzekł uradowany pułkownik.
- To nie było takie trudne- zauważył kapitan von Stoedke. Przełożony palnął go w łeb.
- Durniu! Nigdy nie wypowiadaj tych słów, póki stoisz na polu bitwy. To zawsze przynosi pecha!
- Ale Herr Oberst, co ma pójść nie tak?
Słowa te niczym magiczne zaklęcie zwabiło zgubę. Wpierw powietrze rozdarł potężny okrzyk... okrzyk, który był weteranom Burzy Chaosu aż nadto znany. Potem nadszedł atak. Nie były jednak to siły obrońców, ani ukryte przez nich odwody. To Cytadela próbowała się pozbyć intruzów.
Dwa wielkie, spiżowe posągi wojowników, dzierżących ogromne maczugi drgnęły nagle i ożyły. Ściany twierdzy zafalowały, a na ich ścianach ukazały się potworne twarze. Kamienne gargulce łypnęły oczami, prostując szpony, po czym wzbiły się w powietrze. Spiżowe kolosy zakręciły swymi maczugami i strzaskały okolicznych żołnierzy, wzbudzając szok i panikę. Ziemia zadrżała, a z jej trzewi wyrosły kolce. Magister Feuerman, zajęty paleniem zwłok, zatoczył się nagle jak pijany, łapiąc za głowę.
- ACHTUNG! ACHTUNG! Jest ich jeszcze więcej!- krzyknął jakiś żołnierz. Tottenkopf nie miał wątpliwości, co robić.
- Wycofać się! W nogi, komu dusza miła!- ryknął, spinając konia. Rumak zarżał żałośnie, po czym skoczył przez bramę.
Ziemia pękała pod stopami imperialnych żołnierzy, tworząc szczeliny ziejące demonicznym ogniem. Z kamiennych ścian wystrzeliwały łańcuchy, rozrywając nieszczęśników, którzy znajdowali się zbyt blisko nich. Ziemia przed zamkiem zmieniała się, ostre skały wysuwały się z jej powierzchni, spowalniając uciekających. Podziemne tunele, które miały zapewnić ucieczkę zatrzęsły się w fundamentach, po czym zawaliły się. Na koniec bariera pomiędzy światami pękła.
Strumienie demonicznej energii uderzyły w Cytadelę i istot, które się w niej znajdowały. Wokół zamku, przed jego murami utworzyło się pole energii Osnowy, nie pozwalające na wejście do fortecy... lub ucieczkę z niej. Boris Todbrinnger wyszedł z namiotu wściekły i przerażony jednocześnie. Choć większość jego armii zdołała się wycofać, spora liczba żołnierzy została uwięziona w środku.
- Sigmarze i Ulryku.... miej nas w opiece- szepnął.

***
Julia dwoiła się i troiła, usiłując dokonać niemożliwego. Kharlot okazał się być najtrudniejszym pacjentem, z jakim zetknęła się od lat. Czempion warczał z bólu, nie poddając się terapii. Moc artefaktu Galretha poprawiła nieco sytuację, lecz jej nie rozwiązała.
- Wystarczy- rzekł Kruszący Czaszki, odzyskując pełnię świadomości. Julia przerwała zaklęcie, nie chcąc znów działać wbrew jego woli. Khornita bez słowa zarzucił na nią swój płaszcz, po czym odwrócił się. Rany jego wciąż krwawiły, lecz nieznacznie. Poważne obrażenia zostały zaleczone, pozostawiając płytkie rany i ból. To wystarczyło.
Zostawili ją samą, skuloną w kącie swego lazaretu, który został zdeprawowany przez wyznawców Slaanesha. Julia opatuliła się płaszczem Aeslinga, z trudem powstrzymując łzy.

Kharlot wraz z Galrethem jak najszybciej usiłowali dotrzeć do pozostałych obrońców, więc niemal biegli korytarzem. Szybko jednak okazało się, że pozornie łatwe zadanie okaże się znacznie trudniejsze.
Fale demonicznej energii przeszły przez Cytadelę, budząc każdy jej kamień do życia. Dosłownie.
Kamienne płaskorzeźby ożyły, starając się sięgnąć przechodzących swymi chudymi ramionami, żelaźni wartownicy bram unieśli swe wielkie młoty, gotów zadać śmierć. Stojący w rogu nocnik kłapnął potężnymi szczękami, podskakując rytmicznie.
Walczący z demonetkami Magnus i inni zawodnicy zatoczyli się nagle. Jak po wspólne libacji dopadły ich mdłości, nieznośne swędzenie całego ciała trapiło każdego z nich.
- Reiner... szybciej do cholery- stęknął inkwizytor ze złością.

[Ok, kilka spraw:
1. Większość wojska czmychnęła, pozostali nie mogą uciec. Są bardzo zdesperowani! Wśród tych pechowców jest oddział zakonników, obie kompanie najemników, wszyscy trzej magowie, kapłan Gunthar, von Starken wraz z podkomendnymi (chyba nie sądziliście, że Sean Bean przeżyje? :twisted: ) i trochę zwykłego żołdactwa.
2. Nastąpiła krótkotrwała wyrwa w Osnowie. Nie wlały się przez nią demony (prócz tych przyzwanych przez Gannicusa), lecz sporo namieszały. Fabularnie oznacza to wielki burdel. Twierdza została obudzona, czeka nas walka z konstruktami, które będą nas nękać aż do końca. Tak dobrze czytacie, do końca Areny.
3. Wszyscy wewnątrz Cytadeli, a właściwie pola siłowego, które ją otoczyło są w strefie skażonej. Zawodnicy (i jak ktoś chce- ich towarzysze) MUSZĄ wybrać piętno jednego z bogów z listy na pierwszej stronie. UWAGA!!! Piętna te nie działają tak jak w battlu, a ich siła, ich moc zależy od charakteru i wyborów moralnych Waszych postaci. Tak, znów dobrze czytacie. KAŻDY Wasz wybór od początku rolplayu ma znaczenie i wpływa na moc piętna. Przykład: jeśli postać X knuła, zdradzała i parała się magią, po czym gracz ją kontrolujący wybierze piętno Khorna, to nie liczcie, żeby Pan Czaszek był zachwycony. Oczywiście można pozostać "czystym w oczach Imperatora" :mrgreen: . W takiej sytuacji należy zgłosić się po pieczęć czystości do lokalnego punktu Ordo Malleus (czytaj Magnusa), by takową otrzymać. Działa ona jak pieczęć czystości z listy ekwipunku na pierwszej stronie.
Miłej apokalipsy :mrgreen: :twisted: :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ Jedno piętno?!? To mój wybraniec musi iść chyba popełnić seppuku bo ma co najmniej przerąbane :P ]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Zapraszam po pieczęć Aszkaelu ,przypnę Ci ja tłumiac usmieszek na twarzy :lol2:
o cholera! Niezły pomysł z tym pietnowaniem! Nie mogę sie doczekać złych wyborów! razu rozwinmy trochę - jak ktoś chce Pieczęć Czystości to coś pokombinujemy! Wysilmy sie... No nie wiem... SPOWIEDŹ i dziesięć zdrowasiek w piecu! [-o< :twisted:
A tak serio - jak chcecie pieczęć to zacznijcie jakoś rozmowę z Magnusem ,a ja pociągne adekwatnie do postaci ,sugestie bądź ustalenia co do tego zapraszam na PWc :wink: in nomine Sigmar! ]
Ostatnio zmieniony 20 kwie 2014, o 17:50 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Haha szczęka mi opadła Byqu =D> ]
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Łał, i to na 66(,6) stronie... przypadek ? Magnus tak nie sądzi. Piętno is on it's way. ]
[ Tymczasem fajna wkładka z Judge'a Klafuti . Poza tym mamy zniszczoną wybuchami i oblężeniem twierdzę, po której grasują napalone demonice, Archaon z kumplami i ożywione posągi. O jękach w podziemiach, paszczach na ścianach i tym podobnych atrakcjach nie wspominając... Szykuje się spokojny pobyt :lol2: ]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Rogal700 pisze:[ Jedno piętno?!? To mój wybraniec musi iść chyba popełnić seppuku bo ma co najmniej przerąbane :P ]
[Saito może mu asystować. :wink: Zawsze możesz też wybrać piętno Necoho i mieć wywalone.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Ładnie.- westchnął Oblech, który przy użyciu przetopionych Kłów ściął łeb jeden z demonic. Czterech Braci z kompanii, w tym trzech rannych rzuciło się w ich objęciach i skończyło swój żywot w dość obsceniczny sposób. Bestie parły naprzód, używając swych "wdzięków" wspartych magią do kuszenia i odbierania woli walki. Wielu ulegało, ja sam niemal nie wpadłem w objęcia jednej z nich. I również zostałbym w parszywy sposób zamordowany, gdyby nie Anna. Ta wstała z miejsca i w akompaniamencie wilkorów zabiła kilka przeciwniczek. Wykonała zamaszyste cięcie złodziejem, oraz wystrzeliła z dłoni białym i cholernie bijącym po oczach ogniem. Demonice obrały ją za cel, jednak wtedy i my odzyskaliśmy ducha. Zmierzch i Podmuch z przerażającym wyciem rozdarły na pół jedną z poczwar, chwilę potem dotarł do mnie ich śmiech. Byli sadystami, to fakt. Gdy stanąłem obok Anny, ta spojrzała na mnie i przewróciła oczami zażenowana.
-Faceci.- szybkim pchnięciem wbiła ostrze Złodzieja w serce potwora, następnie po wypowiedzeniu kilku elfickich słów sprawiła, że ostrze nagrzało się do czerwoności i spopieliło jej przeciwnika. Oczy naszej Anny zapłonęły. Podobnie sprawa się miała u wilkorów, choć te były nieco bardziej gorące. Norsmeni stawiali czynny opór, choć i wśród nich panowało z zamieszanie. Podobnie jak w naszych szeregach nie dawali się ponieść pokusie tylko ze względu na towarzyszy, którzy w porę przywracali opętanych do porządku.Pewność inkwizycji zelżała. Teraz mieli poważniejsze problemy... Jak i my wszyscy. Pierwsza bitwa Kompani Szarej Wilczycy, a niesie ze sobą tyle nowości. Nawet zaprawieni w boju wojownicy będą wspominać ten dzień z łezką w oku. Lepszego początku nie można było sobie wymarzyć. Choć bardziej trafne od marzenia, jest określenie senny koszmar. Śnisz o pięknej kochance, która rzuca się na Ciebie opętana rządzą, powoli ją rozbierasz, ona dobiera się do twojego krocza, a potem urywa ci kuśkę. Tak właśnie tak to kurwa wygląda.
-Te!- krzyknął Psikuta.- Przerośnięty inkwizytor. Rzuć trochę wody święconej!- wielki inkwizytor Magnus von jakoś tam, spojrzał z ukosa na naszego strzelca wyborowego i zmrużył oczy. Zastanawiał się przez chwilę, przerywając wewnętrzny konflikt na rozbebeszania demonów. Cóż, można powiedzieć, że był w swoim żywiole. Po dłuższej chwili oczekiwania cisnął w stronę Psikuty sporą menażkę. Nasz Brat otworzył ją i polał swoją kusze. Śmiał się przy tym szaleńczo, jakby cała sytuacja sprawiała mu radość.- Zawsze chciałem zostać łowcą demonów, jak moi kuzyni Dean i Sam!- nie zdążyłem wypowiedzieć słowa gdy salwa jego pocisków, wspomagana przez resztę braci runęła w stronę z której przybywało wrogich jednostek. O dziwo miało to jakiś efekt, bestie syczały ranione przez pociski. W szczególnie potworny sposób kończyły te, dotknięte przez pociski Psikuty.
-Piskutas, całkiem nieźle.- parsknąłem śmiechem przepoławiając kolejną bestyjkę. Anna uśmiechnęła się lekko i posłała w kolejną zmorę kulę ognia.
-Winchester, do jasnej cholery.- zaklął przeładowując broń. Osłaniało go dwóch Braci, Rzemyk i Gilotyna.- Nazwisko mam w porządku, nie moja wina, że z ojca był kawał chuja...- po tych słowach Riees włączył sie do walki, przemknął między nami jak cień i błyskawicznie znalazł się wśród wroga. Ba był przez niego otoczony.
-Co on wyprawia do cholery!?-krzyknąłem, Oblech widząc to wzruszył ramionami. Wskazał mi na płaskorzeźbę znajdującą się na jednej ze ścian. Jej krótkie, cienkie ręce drżały i próbowały dosięgnąć walczących. Ku mojemu przerażeniu nie był to odosobniony przypadek. Wszystkie kamienne zjawy wiły się uwięzione w ścianach. Przełknąłem ślinę.
-Nie uciekniemy wąskim korytarzykiem.- splunął Nożownik, który próbował trzymać na dystans kolejnego przeciwnika. Był zmęczony, jak my wszyscy ale nie okazywał tego. Musieliśmy dobić przeciwnika. Zamyśliłem się, fakt cała droga naszej ucieczki była zdobiona tymi cholernymi płaskorzeźbami. Duży Harry i jego młot, daliby sobie z nimi radę. Lecz on już był martwy.
-Cholerni ludzie, tylko kusze wam we łbie!- krzyknął krasnolud z pomarańczowym irokezem, po czym ściął nogi jednej demonicy, a następnie odciął jej łeb.- Analogowo trzeba napierdalać.
-Skuteczność.- wtrącił się Oblech i pokręcił głową widząc szczerbaty uśmiech Zabójcy.- Pięć sztuk.- dodał. Drugni wybuchł śmiechem i przepołowił kolejnego przeciwnika.
-Jesteś w tyle człecze. Ta była ósma...
Riees skupił na siebie uwagę demonic, które wcześniej parły na Annę. Takie było jego zamierzenie. To wielki człowiek. Gdyby było to samobójcze zadanie nie podjąłby się tego, nigdy nie robił czegoś na siłę. Tak jak było to i teraz. Wykonał piruet w powietrzu i przy użyciu silnego kopnięcia w skroń jednej z bestii zwalił ją z nóg. Szybkim rzutem nożem dobił ją i już zajął się kolejną. Pierwszym ciosem odciął jej szponiaste dłonie, a gdy ta próbowała rzucić się na niego z zębami przeciął ją na ukos, od szyi po prawą pierś. Kolejnych czterech Braci padło, jednak już w walce. Na moich oczach zmarł Guliwer, pijaczyna która uważała iż parę lat temu znalazła się na wyspie pełnej mikroskopijnych ludzi. Cudem było, że przeżył to tej pory. Jego ostatnie słowa brzmiały.
-Pamiętajcie.
-Będziemy!- krzyknął inny z naszych, Guliwer zmarł z uśmiechem na twarzy. O żadnym z Braci nie zapomnimy...
Oblech wywalczył sobie drogę do Riees'a, walcząc ramię w ramię z krasnoludem. Nie mógł go prześcignąć w ich szaleńczych zawodach, choć dawał z siebie wszystko. Mimo zaciekłego oporu obrońców wrogów wciąż przybywało, wówczas do walki włączył się Druchii wraz z osobnikiem o przydomku Kruszący Czaszki. Zajęli pozycje obok naszego Kapitana i osłaniani przez ogniste kule Menthus'a oraz Anny, a także ciągłe salwy z kuszy naszych Braci wyżynali przeciwników. Było ciężko, choć wydawało się, że może uda się nam się choć na chwilę odsunąć klęskę...

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth czuł ucisk. Nie odezwał się ani słowem, ale w trakcie leczenia czuł oprócz utraty ciepła, zaciskanie się obręczy na przedramieniu. Miał nadzieję, że nie będzie oznaczało to niczego poważnego i że jest to oznaka dalszej działalności magicznej przedmiotu. Skoro dalej wykazuje dziwne właściwości to dalej będzie go przyspieszała. Kiedy Kharlot kazał Julii przestać ukradkiem zajrzał pod rękaw. Wszystko zdawało się być w porządku poza jednym. Nie dało się jej ściągnąć. Najwyraźniej przeciążenia, którym ją poddano wymusiły jakąś dziwną reakcję. Była jak wrośnięta, jakby częścią ciała zabójcy. Nie miał jednak za bardzo czasu się nad tym zastanawiać. Chciał jakoś pocieszyć Julię po tym co się wydarzyło w jej pracowni, ale tego również musiał zaniechać. Biegli już z Kharlotem do reszty obrońców. Nie zaszli daleko kiedy siły Chaosu całkowicie przejęły już kontrolę na zamkiem. Wszytko ożyło jednak asasynowi nie dane było zbyt długo się temu przyglądać. Świat zawirował i właściwie zniknął mu sprzed oczu. Poczuł obecność czterech sił, które najwyraźniej walczyły miedzy sobą o wpływy nad tymi, którzy przebywali w twierdzy. Przez krótką chwilę miał jakby wgląd w to co się działo widząc sylwetki różnych osób. Nie mógł jednak nikogo rozpoznać, a one pojawiały się i znikały zbyt szybko by cos z tego wyciągnąć. Miał jednak wrażenie, że każda zanim zniknęła podjęła jakiś wybór. Postarał się trochę bardziej skupić wyłącznie na sobie i wtedy dotarły do niego wreszcie głosy. Po ich naturze rozpoznał czwórkę bogów Chaosu, które co być może nie powinno być zaskoczeniem, wiedziały o nim wszystko. Nie przez przypadek wyróżniał się wśród nich ten czerwony. Teraz Galreth również poczuł przymus wyboru, od razu przechylający się na rzecz Khorna. W tej walce o niego samego, Tzeentch był na absolutnie straconej pozycji. Asasyn nienawidził magii, a przez tysiąc lat trwał w swoich niezmienionych przekonaniach. Nurgle również nie miał dużych szans. Nie wiedział, kto chciałby być do niego podobny. Słyszał jak nazywano go papą, że niby byli jego dziećmi. Każdego mrocznego elfa mierziło jednak na samą myśl o nim. Druchii często skłaniali się do Slaanesha. W swojej asasyńskiej profesji, często uciekał się do niehonorowych rozwiązań, co można by określić w pewnym sensie jako domenę Pana Rozkoszy. Sprawa wydawała się jeszcze otwarta, ale powiązanie z Khornem i jego wola były zbyt przytłaczające. Galreth nigdy nie uważał się za religijnego, ale dobrze wiedział, że bogowie istnieli, a w jego życiu najbardziej liczył się Khaine. Khaine, który przez wielu był uważany za jedno i to samo, razem z Khornem. Pan Mordu, Bóg Krwi te tytuły mówiły same za siebie. Ścieżka zabijania i starej dobrej przemocy fizycznej wołała go do siebie. Dokonał, prostego w tym momencie, wyboru. Usłyszał zadowolony donośny głos, zagłuszający całą resztę „Tak!”. Nie miał pojęcia ile to trwało, ale obudził się na czworaka dysząc ciężko. Nigdzie nie widział Kharlota. Zastanawiał się, czy on miał podobnie. Nie było tajemnicą, że poświęcony był Panu Bitew. Czy on w ogóle musiał wybierać? Jak to wyglądało u pozostałych? Z głową pełną pytań co się właśnie wydarzyło popędził dalej przed siebie. Nawet nie wiedział, czy ktoś jeszcze żyje w cytadeli. Najwyraźniej tak, ponieważ usłyszał wyraźne odgłosy walki. Wpadł przez otwarte drzwi i bez zastanowienia dołączył do walki z demonami, które już widział wcześniej wychodzące z portalu.
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- Pierdolona paskuda! - ryknął Thorlac i odpędził lubieżnie oblizującą się demonicę łukiem topora. Obok Gunnarowi udało się przyszpilić jedną włócznią, co od razu wykorzystał Olaf opuszczając olbrzymi topór i przecinając ją na pół we wspaniałym pokazie siły.
- No bracie, kiedyś chcieliśmy potańcować z takimi panienkami... - zaśmiał się Olfarr, rąbiąc mieczem przeskakującą demonetkę.
- Kiedyś. Ale na członka Freja, ni cholery nie wiem czy te zbroje mają gdzieś tu jakąś klapkę czy otwór! - pożalił się Ulfarr. - Poza tym...
- ...nie są tak ładne jak mówili. Bez tony magicznej tapety są brzydkie jak żona Hrothgara!
- Ja wam kurwa pokażę! Jak tylko się do was przebiję! - wydarł się rudy topornik, tnąc skaczące perwersantki.
Olfarr odczekał aż jedna przeciwniczka skończy wywijać półwoltę w powietrzu i gdy tylko upadła na ziemię, podciął ją i obalił pozostawiając resztę roboty toporowi brata. Nagle harmider rozdarł wrzask Norsów i pisk demonetek.
- IVÁR, NIEEEE! - wrzasnął ciskający oszczepami w demony Snorri Wielorybnik, widząc jak Skald cisnął mu na twarz płótno sztandaru i odrzucając toporek oraz Saksę wychodzi z muru tarcz, grając na lutni i śmiejąc się jak lunatyk. Turo już dotykał palcami kołnierza skalda gdy ubiegły go liczne delikatne, szponiaste dłonie. Demonetki opadły grającego półprzytomnie Ivara, ocierając się o niego i zrywając z niego futrzane ubrania by następnie przez pieszczoty przejść do bólu. Z urwane ręce grajka wciąż trzymały lutnię, zaś nogi zwisały na porwanych ścięgnach, Ivar umarł z groteskowo błogim uśmiechem na ustach. Zanim rozpaleni szałem Norsi zdążyli go porządnie pomścić drzwi za nimi uchyliły się.
Jednak nie przeszedł przez nie zagon imperialnych. Środkiem kroczył powoli Archaon, rzucając przerażający cień na wszystkich po drodze. Garstka kultystów padła na twarze, zaś kilku ludziom Anny puściły nerwy i uciekli w głąb korytarzy. Skaczące demonetki na chwilę uciszyły się widząc Wszechwybrańca. Ten nagle machnął gigantycznym mieczem, spalając na proch tuzin z nich, pozostałe w większości uciekły lub rozbiegły się po twierdzy zostawiając krwawą łaźnię oraz Magnusa stojącego z odrapanym pancerzem wśród trupów swej drużyny. Nie niepokojony przez nikogo Archaon wraz z tuzinem Wybrańców przeszedł korytarzem i zniknął gdzieś w ciemnościach. Wtedy do sapiących Norsów dołączył Bjarn wraz z Haakarem i Thorrvaldem.
- Ha! A jednak żyjecie! - uradował się Olaf. - I co teraz Oblechu ? Mało prawdopodobne, tak ? Syn Ingvara nie dał się zabić! W przeciwieństwie do biednego Ivara...
Bjarn ujrzał zwłoki i pokiwał głową, lecz zaraz podniósł ją do góry z błyskiem w oczach.
- Miejmy nadzieję że teraz grywa razem z Biarnim w Walhalli dla Einherjerów i opija się Skaldmiodem... Lecz mamy ważniejsze sprawy. To naprawdę był Archaon... Oddałbym połowę zębów by wiedzieć co tu robi ale fakt faktem, uratował nas. Po tym jak urządził pogrom południowców na gruzowisku wszystkie rzeźby... wszystko ożyło! I bynajmniej nie ma dobrych zamiarów.
- Ataki demonów, niszczycielska klatka Osnowy, szalejąca energia Dhar... musimy się gdzieś schronić na spokojnie! - rzekł Grunladi po tym jak zamknął oczy martwemu koledze po fachu skalda.
- Biały kruk słusznie prawi. Cofamy się w szyku do kwatery mojej i Bliźniaków, drzwi są tam mocne i mamy zapasy! Po drodze zabierzemy Eigila i Eskila z lazaretu! Ruszać się!
Wśród szalejących gargulców i rzeźb czworobok Norsmenów powalał każdą okropność jaka na nich skakała dzięki męstwu Bjarna i sile Bliźniaków. Mijali oszalałych kultystów biegających po komnatach, spanikowanych najemników Anny czasem pomieszanych z wyjącymi żołnierzami Middenladnu którzy weszli tu tajnym przejściem i rozproszyli się przeżywszy nieopisane okropieństwa. Gdzieś koło lazaretu mignął im jeno Drugni z Zahinem jak rąbią uciekające demonetki i zamykają się w swej kwaterze. Szesnastu Norsów wpadło do dwóch przestronnych, sąsiednich kwater i zatrzasnęło za sobą ciężkie wrota po czym dosłownie zwaliło się gdzie popadło, sięgając po grzejący się nad kominkiem alkohol.
- Ta Cytadela zmieniła się w jeden wrzący kocioł z szaleństwem! Jak ten Kharlot chce dalej prowadzić walki ?! - dziwił się Einarr.
Bjarn wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, ani nawet sobie tego nie wyobrażał. Przed wypiciem za dzisiejszych poległych należało jednak jeszcze coś zrobić. Otworzywszy okna w obu kwaterach krzykiem razem policzyli skład kompanii.
- U nas ośmiu razem ze mną... w drugiej komnacie sześciu... Thorrvald, Leif to szesnaście... Gdzie bracia Horkessonowie ?!
Wszyscy wzruszyli ramionami, zaś Grunladi krzyknął że w ich komnacie także nie ma braci.
- Cholera... mam nadzieję że te dwa zakute łby są dość twarde by nie wpaść w coś głupiego. - mruknął Ingvarsson.
Właśnie wtedy za zamkniętymi wrotami po korytarzach fortecy szalała dzika eneriga Dhar, od której Norsów obroniły wyłącznie grube, runicze drzwi.
**********

Krocząc smaganymi potwornościami korytarzami Bliźniacy rozglądali się czujnie w poszukiwaniu przeciwników, jakaś dziwna siła nie pozwalała im skryć się z resztą krewniaków i kazała szukać wrogów. Szukać krwi.
Wtedy w cieniu za nimi coś zaszurało, Ulfarr obrócił się z warkotem lecz był to tylko średniego wzrostu kultysta z długimi blond włosami i poważnie obitą skronią. Cały też nosił ślady skaleczeń, jakby obsypano go szkłem.
- To jedna z tych demonic ci to zrobiła ? - Olf wskazał na pogryzione palce Gannicusa.
- Można tak powiedzieć... - wystękał kultysta i nagle rozejrzał się czujnie. - Widzieliście gdzieś tu może Kharlota ?
- Nie, choć pewnie...
- ...jest tam gdzie najgoręcej. Szukasz go ?
- Wręcz przeciwnie... wystąpił hehehe... drobny... hehe incydent i wolałbym go nie spotykać przez najbliższy czas.
- To zajebiście się składa! - rzucił Ulfarr.
- Idziemy szukać resztek południowców a ty z nami! - dodał Olfarr, obrzucając wymownym spojrzeniem kultystę. Ten tylko wzruszył ramionami i dobył gladiusów.
- Niech wam będzie, tylko mówcie jak Kharlot albo Julia się pokażą.
- To z nią też... hahahaha! - zarechotali dwaj Horkessonowie znikając w mroku. Gannicus chcąc nie chcąc pognał za maniakami, w końcu gdzie teraz było bezpieczniej niźli między dwoma kolosami w zbrojach ?
Pod ich ostrzami padały kamienne rzeźby, rozsypujące się w proch. Wypadali na rozdygotanych niedobtków pałętających się ciemnymi korytarzami i słuchali ech wyć, zawodzeń i wrzasków w najróżniejszych tonacjach. Z którąś zabitą demonetką przy schodach zaczęło im się naprawdę to podobać.
- Już dwudziesty pierw... - nagle radość braci uciął huragan energii, Bliźniacy padli na kolana czując spojrzenie czegoś potężnego i ból w klatkach piersiowych. Ktoś poza czasem zerwał zasłony rzeczywostośći i poświęcił parze ułamek chwili swego zainteresowania. Gdy Gannicus podbiegł do braci pod ich zbrojami już płonęły piętna w kształcie Tronu z Czaszek.
- Krew dla Pana Mordu!
- Niech trzeszczą czerepy!
Z tymi okrzykami pobiegli z szałem w oczach pod główne, otwarte wrota fortecy. Dopiero tam Gannicus zdołał ich dopędzić. Stali za załomem jednego ze skrzydeł wrót, nasłuchując głosów z dziedzińca.
- Cavazzo! Mia madre, wszyscy tu zdechniemy! - jęknął głos z Tileańskim akcentem.
- Zamknij się Lionelli. Meldować ilu przy życiu! - zawołał władczy głos arystokraty. - Moja Frudsberg to ledwo 30, w tym ranni. Kapitan Errschen padł.
- Porka miseria! Stoi 21 Lwów. Tylko.
- Tylko o dwóch mniej Bękartów Wojny. - dodał twardy głos bez emocji.
- 14 braci Białego Wilka, Ulryk mitt uns... i tylko 6 koni. - warknął jakiś baryton.
- Wiem, na Ulryka że sytuacja jest nieciekawa jak cesarska inspekcja ale jesteśmy do kroćset żołnierzami Imperium! Jeśli mamy tu zginąć to zróbmy to z klasą i odwagą! Rańmi ich jeszcze raz zanim padną nasze szyki! Kto jest ze mną ?
Odpowiedziały mu bardziej i mniej ochocze okrzyki, niektóre niemal wymuszone.
- Lordzie Von Starken, cóż mamy czynić ?
- Ojcze Guntharze, wraz z mistrzem Hierofantą poprowadzisz najemników, ja wezmę resztki mojej piechoty i Białe Wilki z magistrem Feuermanem. Tak będzie nam łatwiej się poruszać - wy wejdziecie w te przeklęte kazamaty i zabijecie wszystko co stanie wam na drodze. My oczyścimy ruiny i ruszymy za wami, tymczasem mistrz Astrolog wespnie się na mury i postara się powiadomić o nas księcia, jeśli przebije się przez ten cyklon.
- Ulryk mitt uns! Ave Sigmar, Ave Imperator, Ave Imperium! Myrmidia delghi regio!
Po kwadransie głośna grupa kapłana przemaszerowała obok kryjówki Bliźniaków, a ludzie z dziedzińca gdzieś odeszli.
- I co teraz ? - zapytał szeptem Gannicus.
- Jak to co ?
- KREW DLA BOGA KRWI! - ryknęli obaj Horkessnonowie wpadając z impetem na tyły kolumnu najemników i rąbiąc z zajadłością wzmożoną nowo otrzymanym piętnem. Gannicus westchnął i dołączył do walki.

[ To wybrałem piętno, bez zaskoczeń jak widać ;) Pozwoliłem też sobie posegregować zwierzynę co by dla wszystkich starczyło. Sean Bean zginąłby nawet gdybyśmy wywalili całą broń i sami pchali się pod miecz jego alter-ego :D ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jakby ktoś miał wątpliwości i trudności z podjęciem decyzji, to mogę objaśnić jakie postawy wzbudzają aprobatę u których bogów. :) ]
[Ach,,pozwolę sobie potem dołączyć do bliźniaków, jeśli łaska. Chciałbym zamienić kilka słów z Robertem]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Sporo atrakcji jak na jeden dzień!- krzyknął Galreth. Przeskoczył nad wielką spiżową maczugą kolosa, po czym siekł go mieczami po nogach, z marnym skutkiem. Wir walki oddalił ich nieco od pozostałych. Ciekawe, że to właśnie na siebie znów trafili.
Kharlot nie odpowiedział. Metodycznie i zaciekle okładał ożywionego przeciwnika toporem. Tylko dzięki nadzwyczajnej konstrukcji Blodfar wyszedł z tego starcia bez szwanku. Obaj odskoczyli do tyłu, gdy posąg uderzył potężnie z góry, rozbijając płyty podłogowe.
- Zajmij go- rzucił Thorgarsson
- Mam być przynętą?!- oburzył się Druchii.
- Wolisz pochlastać go tymi wykałaczkami?- zakpił wybraniec.
Elf zaklął, lecz przyznał mu rację. Wyczekał chwilę, zauważywszy pewien schemat poruszania się rzeźby, po czym wystrzelił do przodu. Zwinnie uniknął ciosu kolosa, po czym odbił się od jego kolana i siekł po oczach. Konstrukt, jako istota nieżywa, a przez to nierozumna powiodła za zabójcą. Kolos zamachnął się w bok, chcąc zmieść małego przeciwnika jak muchę, gdy nagle zorientował się, że nie ma broni w rękach.
Kharlot, wykorzystując fakt, że posąg skupił się na zabójcy wyrwał mu maczugę z dłoni, po czym grzmotnął go mocarnie w łeb, który rozkruszył się na dziesiątki kawałeczków. To jednak nie powstrzymało potwora. Wielkimi kułakami próbował dosięgnąć swego oprawcę, lecz dwa kolejne razy jego własnej broni obróciły go w stertę złomu.
Oddychając głęboko, Kharlot odrzucił maczugę strażnika.
- Coś się w tobie zmieniło elfie. Walczysz z podziwu godną zaciekłością- odezwał się do zabójcy.
Galreth nie odpowiedział z początku, nie miał pewności, czy należało się tym podzielić z czempionem. Jakaś siła w jego wnętrzu kazała mu się ujawnić.
- To bez znaczenia w tej chwili- rzekł Aesling, a Druchii odetchnął z ulgą, że nie musi odpowiadać- Sytuacja się zmieniła. Wróć po Julię i zaprowadź ją w bezpieczne miejsce. Zabarykadujcie się w komnacie Bjarna.
- A ty gdzie idziesz?- spytał Galreth odruchowo. Znał odpowiedź na to pytanie.
- W twierdzy jest jeszcze wiele czaszek do zdobycia. Nie pozwolę, by zrobił to ktoś za mnie.

***
- Tu jesteś!
Menthus obrócił się gwałtownie, gotów do zadania ciosu, lecz zatrzymał się widząc wojownika w krwawej zbroi.
- Nie jest to najmilsze spotkanie tego dnia- mruknął mag, lecz po chwili dodał- Nie najgorsze jednak. Czego chcesz?
- Odpowiedzi- odparł Kharlot, spoglądając mu w oczy- Czemu walczysz wraz ze mną? Czemu zabijasz tych, których nazywasz sojusznikami? Przede wszystkim jednak dlaczego zawdzięczam ci życie?
Asur spoglądał w czarne otwory wizjera w hełmie z zaciętą miną, jakby ważąc słowa. Być może sam nie wiedział jak odpowiedzieć na te pytania.
- Dlaczego?- powtórzył Kharlot.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Archaon wszedł do zamku ,budzac groze i strach przez ktory walka ustala w przenikliwym niepokoju. Wybił napotkane demonice zreczym ciosem swej demonicznej broni i udał sie dalej ,widocznie nieprzejęty marnymi żywotami zgromdzonych. Magnus stanął dęba widząc go i patrzył na Wszechwybrańca z niedowierzaniem. -Vade retro... Chaos...-rzekł pod nosem groźnie i chwycił w obie ręce swój wielki Buzdygan ruszając z płomieniem w oczach w ciemny korytarz za wcieleniem zła ,ktore paść miało wiele lat temu pod każącym ciosem Valtena Wybrańca Sigmara. Zanim jednak zdołał postawić kolejny ciężki krok rzuciło sie na niego ośmiu łowców czarownic trzymając go z całych sił. -Wielki Inkwizytorze! Nie czas! Nie miejsce! Kara nadejdzie!- krzyczeli starając sie zatrzymać okutego w stal starego mistrza. Ten odepchnął kilku z nich i warknal -Milczeć! Nie wiecie głupcy w jakiej jesteśmy sytuacji! Nie wiecie do czego tu doszlo! Za mną!- skończył twardo i ruszył w strone kwater na czele dziewiątki łowców czarownic ,którzy z obnażonymi rapierami szli prędko ,ale ostrożnie rozglodajac sie wokół. Zatrzymał sie jeszcze na chwile i zlapał jednego z podkomendnych -Wroć tam jeszcze po człowieka z Nipponu! Odpowiadasz za niego!- wydał reprymende i puscil mlodego łowcę czarownic ,który poprawił kapelusz i bez wachania skierował sie do holu. Jednostka Czarnego Zamku pewnym krokiem minela spopielone zwłoki demonic i po wejściu schodami znalazła sie w kwaterach zawodników. Magnus dostrzegł jak tuz przed nimi do pokoju braci bliźniaków ładuje sie oddział Norsmenów. Widocznie wojownicy północy wpadli na ten sam iście roztropny pomysł ,by schronić sie w najbezpieczniejszym miejscu w tym przekletym zamku po którym już niczego nie można było sie spodziewać.
Wtedy naprzeciw nich wyszedł Reiner trzymając zawiniety pakunek. -Wracamy do gabinetu!- rzekł oschle Magnus do ucznia ,po czym wszyscy weszli do pokoju dobrze zamekajac za sobą drzwi, Von Bittenberg wyrwał z ręki ucznia pakunek po czym rzucił go na biurko.
Wielki Inkwizytor już chciał coś powidziec kiedy nagle cała forteca zadrżała w posadach ,a z zewnątrz dobiegly wrzaski. Wszystkie symbole na ścianach zaczęły sie trząść ,widząc to łowcy odczynili znaki Mlotodzierżcy i Magnus momentalnie wciągnął głęboko powietrze po czym rzekł ponuro -Nadchodzi...- od razu po tych słowach w powietrzu rozniosł sie nieprzyjemny zapach po którym znów czuć było drżenie podłogi i jakby jakaś silna fala uderzyła wewszystkich ,momentalnie jednak ustala czemu towarzyszyło rozbłyśnięcie sie symboli i wrzask przykutego mnicha.
W końcu zapanowała cisza. Przenikliwa cisza która przerwał dopiero głos Magnusa -Na kolana przed Sigmarem...- warknal i wszystkich dziewięciu łowców w tym Reiner padło na kolana. Von Bittenberg podszedł do biurka i wyciągnął z niego żelazną szkatule ,po czym położył ją otwierając wieczko.
-Litania do Mlotodzierżcy! JUŻ!- wydał komendę i wnet wszyscy rozpoczęli cichą modlitwę trzymając swe naszyjniki w kształcie młota.
-Malleus Sancta sit mihi lux...- rzekł pod nosem Inkwizytor czyniąc znak Mlotodzierżcy nad zawartością skrzynki - misternie wykonanych srebrnych pieczęci z symbolami rownoramiennych krzyży do których przytwierdzone były doskonale sporządzone paski pergaminow zawierające cytaty ze Świętej Księgi i symbole komety.
Magnus podniósł ja i zaczął podchodzić do każdego z podkomendnych ,przy każdym stawał i mówił szorstkim głosem -Czy wyrzekasz sie grzechu i chaosu ,jedynie w panu naszym Sigmarze Mlotodzierżcy widząc światło i oszyszczenie?- łowcy odpowiadali -Wyrzekam sie i podążę za Imperatorem Imperatorów,Wielki Inkwizytorze!-
Po tych słowach Magnus czynił znak Mlotodzierżcy ,po czym przypinal do piersi łowców pieczęć.
Jednak kiedy podszedł do ostatniego z nich i wypowiedział słowa ,ten milczał. Magnus nachylil sie i spojrzał na niego. Ten miał oczy całe zielone ,a z ust ciekla mu gęsta ,żółta ciecz. Moment później padł na posadzke martwy ,a z rękawa jego płaszcza wybiegly robaki. Magnus zgniótł je butem ,po czym polał martwego wodą swięconą i odczynili znak Sigmara -Spalcie go...-
Potem Inkwizytor wydał rozkazy sprawdzenia ekwipunku i przygotowania sie oraz złożenia raportów. W kwaterze zostało siedmiu łowców czarownic ,Reiner ,Magnus i pokutujacy mnich. Wielki Inkwizytor osuszyl kielich wina ,po czym w milczeniu usiadł za biurkiem.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth z trudnością przełknął to, że to właśnie jemu odbierze się te czaszki. Od momentu jego wyboru, miał zdecydowanie większą ochotę na zabijanie niż wcześniej. Do tej pory zasługiwał na miano wyrachowanego zabójcy, zabijał kiedy musiał nie czerpiąc z tego przyjemności. Teraz wyglądało to zgoła inaczej, a jemu to w ogóle nie przeszkadzało…
Zgodnie z tym do czego się zobowiązał poszedł w kierunku lazaretu. Wszelkie większe posągi omijał, brakowało mu siły i broni, by choćby je uszkodzić. Wymijając powolne konstrukty z zadowoleniem stwierdził, że obręcz spisuje się bez zarzutu. Te największe nawet nie wiedziały gdzie się obrócić ze swoim pościgiem. Bez większych problemów dotarł na miejsce. Zapukał i wszedł do środka. Zastał Julię skuloną w kącie, wpatrującą się nieobecnym wzrokiem z ciała na ziemi. Galreth dał znać o swojej obecności chrząknięciem, bez rezultatu. Czarodziejka wciąż ukrywała się pod płaszczem Kharlota. Dopiero kiedy podszedł i dotknął jej ramienia, drgnęła i zauważyła go wystraszona.
- Masz cos dziwnego przy uchu. – Galreth sięgnął ręką ku skroni, całkowicie zaskoczony, że Julia w ogóle się odezwała. Wyczuł pod palcami lekkie wypukłości układające się w znany mu znak Pana Bitew. W tej chwili zorientował się, że nie wydawało mu się. Rzeczywiście zaczął słyszeć szepty, jakby ktoś stał tuż przy nim. Był to nienawistny głos domagający się zabijania. Zignorował go w tej chwili.
- Przyszedłem cie odeskortować. Nawet nie mam pojęcia co się właściwie wydarzyło w cytadeli, ale mam cię stąd zabrać w bardziej bezpieczne miejsce. – Czarodziejka znowu jakby straciła kontakt. Asasynowi nie uśmiechało się targanie jej siłą.
- Posłuchaj. – Przykucnął przy niej, próbując ja pocieszyć. Głos natychmiast okazał swoje niezadowolenie, oskarżając go o słabość. – Przykro mi z powodu tego co tu się stało, nie jestem w stanie sobie wyobrazić czego się dopuścili ci kultyści. Ale chyba sobie zdajesz sprawę, że dla ciebie to jeszcze nie koniec. A jeśli ma tak być to musisz pójść ze mną. – Znowu odpowiedziała mu cisza. – Jeśli ci to w czymś pomoże, to obiecuję, że odszukam każdego, kto brał w tym udział i jeszcze żyje, by to zmienić. – Obecność wyraźnie była zadowolona. Zemsta to było cos co rozumiała.
- Tak. – Negatywne emocje najwyraźniej lepiej podziałały na świadomość Julii, chociaż wciąż zachowywała się apatycznie. Wystarczyło jednak, by sama wstała na nogi. Galreth nie tracąc czasu, szybko znalazł jej jakąś suknię na zamianę. Odwrócił się, kiedy na szczęście sama poradziła sobie z tym zadaniem.
- Dobra, trzymaj się blisko mnie, zajmę się wszystkim co byśmy napotkali. Idziemy do kwatery Bjarna.
Julia wyłącznie przytaknęła głową i razem wyszli. Była raczej wyczerpana tym przez co przeszła, więc szli powoli. Druchii szedł z wyłącznie jednym mieczem w ręce, drugą lekko podpierając towarzyszkę. Zza zakrętu wyskoczyła na nich chmara małych smoczków, które prawdopodobnie do niedawna zdobiły portal jakichś drzwi. Pomimo skrzydeł, łatwo było je zniszczyć. Ponieważ były małe, nawet jego zwykły miecz potrafił je rozkruszyć, a ilość kontrował szybkością ataków. To dało mu do myślenia na dalszą część podróży. Gdyby nie pojedynki, Arena byłaby ostatnim miejscem, w którym chciałby teraz być. Do kultystów, Norsów, zawodników i najemników Vahaniana, teraz dołączyli do nich Imperialni żołnierze, Archaon i jego wybrańcy, demonetki i żywe posągi. Cały czas nie zapominał również o Alphariusie, który skrywał się głęboko i o hipotetycznie żywej Ithiriel. Dotarli do celu i zabójca szybko sprawdził wnętrze w poszukiwaniu jakichkolwiek rzeźb, które mogłyby na nich skoczyć. Posadził czarodziejkę na krześle przy biurku i zgodnie z instrukcjami Kharlota zabarykadował na szybko drzwi. Potem sam zajął miejsce, z którego łatwością mógłby zdekapitować każdego, który chciałby się wedrzeć do środka. Minuty mijały, a jego wyuczona cierpliwość jakby przestała działać. Szepty chciały od niego, by ruszył na polowanie. On też tego pragnął. Postanowił chociaż spróbować, zając się rozmową.
- Powiedz kogo mam zabić. Jak wyglądali ci, którzy ci to zrobili?
- Uciekł tylko jeden. Walczył dwiema broniami o dziwnym kształcie, nie wiem jak się nazywają. Miał długie blond włosy.
„Niezbyt wiele, ale powinno wystarczyć. W końcu ilu kultystów, w ogóle przeżyło i było w twierdzy?” Najchętniej od razu ruszyłby go szukać, ale nie chciał ratować Julii tylko po to, by ją teraz zostawić na pastwę, być może nawet tego samego typa. Głosy jednak stały się na tyle nieznośne, że znowu musiał się ratować choćby strzępami rozmowy.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Taran łupał miarowo w zabarykadowane, okute wrota do kasztelu. Imperialni byli już blisko i Saito szykował się do ostatecznego boju. Nie miał zamiaru znów uciekać czy cofać się. To było idealne miejsce do obrony, wąskie przejście pozwoliłoby mu samotnie odeprzeć atak nawet całej dywizji. Drzwi skrzypiały coraz donośniej, jednak póki co wytrwale broniły sali, w której oczekiwali ich bohaterowie oraz reszta garnizonu. Kaneda zdawał sobie sprawę, że niektórzy z jego towarzyszy czują niepokój, bądź niecierpliwią się, on jednak, zdjąwszy hełm siedział spokojnie pod ścianą skupiając się na nadchodzącej batalii. Dzięki temu, jego wyostrzone zmysły wyczuły jeszcze coś: w fortecy pojawiła się jakaś straszliwa obecność. Coś wisiało w mdlącym od krwi powietrzu, jednak odpowiedź wymykała się mu. Przynajmniej do póki nie nadeszła sama.

Ronin poznał ich od razu: postacie w płaszczach i kapeluszach wychynęły zza kolumn i zaatakowały kultystów. Magnus zaczął nawoływać do poddania się, zaś skonfundowani obrońcy podzielili się na dwie grupy. Do jednej z nich należeli inkwizytorzy z Magnusem na czele, drugą zaś sformowali Norsmeni, do których dołączył również Saito. Magnus zdradził, trudno. Samuraj nie mógł tolerować, by ktokolwiek stanął mu na drodze do raz powziętego celu. Już mieli rzucić się na łowców czarownic, gdy przerażający, gardłowy i niezwykle gruby głos poniósł się rykiem pośród kamiennych ścian.
- Krew dla boga krwi! - Na ten dźwięk wszyscy bez wyjątku zachwiali się na nogach, a forteca zadygotała w posadach. Saito ledwie utrzymał równowagę, przytłoczony nagłą falą brutalnej mocy szalejącej po warowni. W tym momencie taran ucichł.
- Widziałem! Widziałem, na własne chędożone oczy! To dlatego ucichło, taran padł! - wykrzyknął Leif, odgarniając włosy za ucho. Występujący zza niego Grunladi Biały Kruk skinął głową. Obaj dopiero co wrócili z wysoko ulokowanego balkonu obserwacyjnego z widokiem na dziedziniec.
- To... Wszechwybraniec. - słowo starca wzbudziło stęknięcie tłumu. - Jest tam we własnej potędze... wyszedł z samej Osnowy wraz z tuzinem Wybrańców. Bogowie zesłali nam ratunek!
- Mistrzu! - Reiner spojrzał na Magnusa, który zachwiał się wyczuwając arcy-potrójnie-wszeteczną dawkę herezji w powietrzu. Tłum obrońców zbliżył się z uśmiechem do najeżonej rapierami formacji łowców.
- Zaniesiemy twój siwy, blaszany łeb Archaonowi! - zaśmiali się idący na przedzie Bliźniacy, wznosząc miecz i topór. Nagle, na moment przed eskalacją walki korytarz wypełnił wrzask.
- Demonice w zamku... ratunkuuu! - wydarł się biegnący kultysta, gdy ciemność rozświetliły jaskrawe smugi i padł w kawałkach na posadzkę u stóp biegnącej ze śmiechami i wzdychaniem ciżby Demonetek Slaanesha. Kultyści i Norsmeni odskoczyli w zaskoczeniu jak opażeni, stając plecami do barykady. Demonice wpadły prosto na formację Magnusa.

Zapach ciężkich perfum niemal natychmiast zagłuszył słodkawy odór krwi, a niedawni wrogowie musieli teraz stawić czoła nowemu zagrożeniu. Przeciwniczki były równie zwinne co ponętne, jednak niezłomna wola i dyscyplina były nierozerwalną częścią samuraja. Demonice prezentowały mu swoje wdzięki jak tylko mogły, Saito ruszył przeto w ich kierunku. Gdy był już całkiem blisko, szczypce wystrzeliły ku niemu z niewiarygodną szybkością, lecz zamiast zagłębić się w trzewiach Nippończyka napotkały tylko stal Zabójcy Oni. Demonetka zasyczała gniewnie i odwinęła się błyskawicznie uderzając pazurami drugiej, z grubsza normalnej ręki. Lecz i na to Kaneda był gotowy. Chwyciwszy wszetecznicę za nadgarstek wykręcił jej ramię i już miał przerąbać ją na dwoje, gdy zdał sobie sprawę, że trzyma ledwie fioletową mgiełkę. Przeciwniczka pokazała mu obscenicznie długi jęzor i puściła oko. Ronin zignorował drwinę i rzucił się na nią zasypując gradem szybkich cięć i pchnięć. Demonetka uchyliła się przed pierwszymi dwoma, jednak pozostałe raz po raz przenikały jej na wpół materialne ciało, znacząc je pręgami, z których wystrzelały fioletowe smugi, zaś sama jej postać stawała się coraz bardziej wątła, aż rozpłynęła się w powietrzu. Saito wnet sparował kolejną serię ciosów, które miały dosięgnąć go od tyłu i odpowiedział precyzyjną kontrą. Kolejne demonice traciły stabilność i wyparowywały, jednak zdawało się ich nie ubywać. W dodatku ronin miał wrażenie, że ciągle walczy z tymi samymi stworami, zupełnie jakby ktoś wykonał zestaw figurek w określonych kształtach, a następnie użył ich do zrobienia identycznych odbitek.

Jednakowoż pomioty Osnowy postanowiły zmienić taktykę: widząc, że konwencjonalne metody nie przynoszą skutku, przestały atakować wręcz i zwolniwszy nieco ruchy, zaczęły wić się w najbardziej pokrętne pozy wydając przy tym melodyjne dźwięki. Saito widział, jak niektórzy z walczących ulegają temu syreniemu śpiewowi i jak zahipnotyzowani idą wprost w ich szpony i szczypce. Skald Ivar, jako esteta uległ niemal natychmiast i został rozerwany na strzępy, chyba nawet nie zdając sobie sprawy co się z nim dzieje. Podobny los spotkał kilku inkwizytorów i jednego z Norsmenów, którego towarzysze nie zdołali powstrzymać na czas. Ktoś wołał, żeby zatkać uszy, by nie słuchać tego zniewalającego zaśpiewu. Jednak ronin nawet sobie nie zawracał tym głowy. Dla niego brzmiał jak głos Aoyagi, śpiewającej podczas gry na shamisenie. Lecz jego furia wojownika sprawiła, że czar przyniósł odwrotny skutek. Każda nuta, każdy akord był dla niego osobistą obrazą i plamą na honorze, którą można było zmyć tylko w jeden sposób. Na moment spojrzenia jego i jakiejś demonetki spotkały się, a w umyśle Kanedy rozległ się szept, wyraźny mimo straszliwego zgiełku, szczęku oręża i ryków Norsmenów.
- Wiem czego pożądasz, dam ci to, tylko...
- Gówno wiesz, dziwko. - Odparł Saito. Czuł się dziwnie, jakby wypełniała go bitewna werwa, tylko że silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Niektórzy z walczących zaczęli się zataczać bądź wymiotować. - To czego chcę wyrąbię sobie tym oto mieczem, nie bez powodu zwanym Zabójcą Oni. - To powiedziawszy skoczył ku przeciwniczce ze wściekłym okrzykiem bojowym, aby stłumić jej zniewagi wciąż pobrzmiewające na skraju świadomości. W uderzenie władował całą swoją siłę i wściekłość, przekuwając je w wolę zwycięstwa. Wtedy stało się coś dziwnego: w momencie gdy katana wniknęła w alabastrową talię, rozbłysła karmazynowym blaskiem, a krawędź cięcia zapłonęła fioletowymi płomieniami. Nim dwie połówki uderzyły o podłogę, grad ciosów poszatkował ją na drobną kostkę, aż ulotniła się w dymie i płatkach białego popiołu. Przekrwione, bezlitosne oczy ronina omiotły salę. Saito z satysfakcją stwierdził, że dla niego zostało jeszcze co najmniej kilkanaście tych suk. Nagle pomieszczenie rozmyło się, a Saito znalazł się pośród zawalonego zbrojami, kośćmi i postrzępionymi chorągwiami pobojowiska ciągnącego się po horyzont, po środku którego wznosiła się niebotyczna góra czerepów. Gdzieś w głębi jego świadomości dudniał mocarny głos.
- Nie zhańbiłeś się, wojowniku, nieugięcie przesz przed siebie, wyrzynając słabych i tchórzliwych. Nikt nie unika twej furii, zaś umiejętności bojowe są godne podziwu. Bronisz honoru jak przystało i nie okazujesz litości. Lecz straciłeś swojego daimyio. Pozwól, że ja, Pan Bitew przyjmę cię na służbę.
- Nie będę twoim ogarem na usługi. Mam swój cel, a jeśli staniesz mi na drodze, znajdę cię i zabiję. Wiem kim i gdzie jesteś, to całkiem niedaleko.
- Głupcze! Jesteś bezpańskim samurajem, czyli nikim. A teraz daję ci zaszczyt służby mnie! Odmawiając mi pozbawiasz się wiecznej chwały i szansy na niekończący się, tytaniczny bój!
- Przysięgałem służyć Hideo Ogawie, honor zobowiązuje mnie aby w pierwszej kolejności go uratować i odzyskać godność, póki jest choćby cień szansy.
- Ta lojalność i duma budzą mój podziw, śmiertelniku! - Kontynuował straszliwy głos. - Zdałeś egzamin, nie jesteś sprzedajnym psem, który zmienia barwy, gdy go przekupić. Nagroda cię nie minie! - Choc kensai spędził na posępnej równinie dłuższą chwilę, w rzeczywistości czas zdawał się nawet nie ruszyć o sekundę. Nieważne, czy rozmowa wydarzyła się na prawdę, czy też był to zaledwie zwid, znów znalazł się pośród zażartej potyczki. Demonetki skakały wokoło, on zaś miał wobec nich konkretne zamiary i żadne bzdury nie mogły go od tego odwieść. Khorne, czy nie, należało zaprowadzić w twierdzy porządek, a co za tym idzie usiec każdego, kto nastawał na sprawny przebieg areny i nie uciekał na drzewo. Czyli to, co dotychczas.
- No chodźcie, ścierwa! Zmierzcie się z potęgą prawdziwego wojownika! - Wrzasnął na nie w swoim języku. Nippońskie słowa brzmiały szorstko i twardo, podobne ujadaniu myśliwskiego ogara. Już od lat Kaneda nie miał okazji walczyć w takiej bitwie, ostatecznym sprawdzianie zdolności szermierczych, taktycznych, dyscypliny i wytrzymałości. Demoniczne kobiety ruszyły ku niemu płynnym krokiem, wręcz zdawały się sunąć w powietrzu nie dotykając stopami podłoża.
Choć twarz ronina była skryta za tygrysią mengu, i tak nie wyrażała niczego, gdyż był zbyt skupiony na eksterminacji wroga, aby ulegać emocjom innym niż precyzyjnie ukierunkowana agresja, skupiona teraz wyłącznie w ostrzu Zabójcy Oni. Niezmącony niczym umysł w ułamku sekundy nakreślił trajektorie i kierunki uderzeń, dokonawszy obłędnych kalkulacji wektorów ruchu zbliżających się celów. Gdy tylko przeciwniczki znalazły się w zasięgu mięśnie wystrzeliły z prędkością napiętej sprężyny. Demonetki sunęły jeszcze przez krótką chwilę, gdy nagle przez ich ciała przeniknęły sieci karmazynowych smug. Saito stał pośród rozsypujących się kreatur, a dymiący Zabójca Oni jeszcze przez chwilę dźwięczał metalicznie, wciąż wibrując po zawrotnych zygzakach.
Kaneda strzepnął juchę szybkim ruchem, oczyszczając ostrze w całości.

Już miał przystąpić do dalszego ataku, gdy wrota do sali otworzyły się. Nagle zrobiło się całkiem cicho, nawet skaczące demonetki zatrzymały się w konfuzji. Do pomieszczenia wkroczyli bynajmniej nie żołnierze Imperium, tylko Archaon we własnej osobie wraz ze świtą. Wystarczyło jedne zamachnięcie jego magicznego miecza, aby przegnać wrogów do Osnowy, mało tego, Wszechwybraniec sprawiał wrażenie jakby zrobił coś zupełnie trywialnego. Nawet nie spojrzał na zgromadzonych, tylko bez słowa poszedł wraz ze swoją drużyną wgłąb fortecy, która zdawał się teraz żyć własnym życiem. Nieziemska pożoga ogarnęła fortecę, rzeźby ożyły rzuciły się zarówno na zawodników jak i na imperialnych, którzy utknęli wewnątrz budowli. Samuraja czekało więc jeszcze dużo walki tego dnia.

[Oczywiście Saito bierze markę Khorna, bo cóż by innego. W końcu Khorne jest bogiem wojny ale też honoru, odwagi i sprawności bojowej, czyli tego, co samuraj robi tak czy inaczej. A przynajmniej w takim aspekcie postrzega go Saito, o czym zresztą napomknąłem wcześniej.

Więc Julia została zgwałcona, zgodnie z najnowszym trendem w rpg? Bo chyba coś przeoczyłem.

Przy okazji, może dorzucimy jeszcze trochę zmutowanych stworów z piwnicy, które, nabuzowane mocą chaosu zaczęły grasować po całej twierdzy.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Mi to się wydaje, że tylko jej akolitki były zgwałcone.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Proponuję coś innego zamiast bestii z piwnicy ;) ]
-Foron! Wtawaj ,kurwa! Foron!- wrzeszczal wysoki żołnierz w kolczudze potrzasajac martwym przyjacielem. Nad nim stało kilkunastu innych mężczyzn w niebieskich liberiach Middelandu ,każdy z nich dzierżył długą włócznię. -Zostaw go... Nie żyje...- westchnął jeden z nich i odciągnął towarzysza. -Jesteśmy w piekle...- rzekł posępnie stary weteran z opaską na oku rozgladajac sie. Niedobitki z oddziału włoczników ukryli sie w ruinach starego zamkowego spichleża ,po tym jak bariera powstała i rozpętała sie krwawa zawierucha. -Musimy dojść do tej zapory! Nie ma innego wyjścia! Może to tylko iluzja!-wszyscy zgodzili sie i czym prędzej opuścili ruiny ,bez straty cennego czasu kierując sie w strone magicznej bariery okalającej zamek. Minęło czym prędzej bramę i znaleźli sie przy gigantycznej tarczy z energii. -Wszyscy są? Dobra!- warknąl weteran i powoli podszedł do pulsujacej bariery.Wyciągnął rękę zaciskajac oczy i ruszył naprzód.
Potężna siła odrzuciła go poparzonego ,gdy dotknął tarczy tworząc fale energi. Kilkunastu żołnierzy odlecialo na kilka metrów upadajac z loskotem na ziemie. Stary weteran poczuł ciarki na całym ciele i rozejrzał sie czując przeraźliwy ból. -Ulryku... nadchodzę...- rzekł cicho i zamknął oczy.
Jednak smierć nie nadeszła ,a w głowie słyszał tubalny śmiech -HO HO HO! Naprawdę! Myślisz ,ze znajdziesz wybawienie w śmierci? HO HO!- weteran ujrzał jak leci w jego strone chmara robali ,po czym agresywnie oblatuje go kasajac. Żołnierz wrzeszczal nie mogąc sie od nich odegnac. -Spoko! Spoko!-rozległ sie skrzekot. -Daj sie ponieść zgniliźnie! Poczuj wolność! HO! HO! -usłyszał skrzeczacy głos penetrujacy jego glowe.Nie był już w stanie odpedzac sie i demoniczna szarancza oblazla go całego wchodząc do jego ciała każdym możliwym otworem ,gdy ten trząsł sie w konwulsjach. W końcu prawie nic nie czuł. Odczuwał jedynie przyjemny chłód na całym ciele. Wstał nagle powoli ,jednak czuł jakby jego ruchy były plynniejsze ,jak za młodu. -I jak tam? Git?- rozległ sie głos.
Weteran drzacym głosem odparł -Ja... Widzę na lewe i prawe oko! Moje nogi! Nic nie czuć! Blizny nie ciążą! Nie czuje starczego bólu!- wykrzyknął pod koniec radośnie.
-HOHO! Twoi kumple tez nie!- rozesmial sie i wskazał resztę oddziału - dwa razy grubszych niż przedtem ,pełnych oblesnych fald ,gdzie spod rozciagnietych i porwanych mundurów wylewal sie śluz. - Dzięki ,papo! Dzięki za uzdrowienie naszych ciał!- wykrzyknął nowy czepion kierując sie w strone zamku. -Opowiemy o tobie tym spinaczom! Damy trochę zgnilizny!- rechotal były żołnierz ,teraz dwa razy większy ,na którego zgnilym ciele pojawił sie pancerz ,niczym z zielonych łusek ,a w ręce dzierżył długa partyzane ociekajacą śluzem.


[Slaanesh miał swój udział... Wszyscy popierają Khorna... Tzeentch tym wszystkim kieruje... Papcio tez coś musi mieć!]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Tytus nie miał pojęcia jak długo się błąkał po pobojowisku. Gdy się obudził, nie było nikogo w okół, jedynie huczące pole energii otaczające cytadelę. Pierwsza jego myśl po odzyskaniu przytomności była taka że nie chce umrzeć. Wałęsał się półprzytomny bez celu po okolicy. Z jego ran sączyła się czarna krew. Jedynie zbroja trzymała go w jednym kawałku. Deptał po trupach wrogów i swych kolegów, płosząc chmary much, które zdążyły się dobrać do obfitych pokładów padliny. Puste oczy wpatrywały się w niego ze wszystkich stron. Tytus odwrócił głowę, nie mogąc znieść ich spojrzenia.
Nie uszedł wielu metrów, gdy ból i utrata sił powaliły go na ziemię. Leżąc poddał się całkowicie rozpaczy.
- Błagam...- łkał- Niech mnie ktoś uratuje...
A pomoc nadeszła. Przyjazny głos w jego głowie uspokajał go, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Ból minął, podobnie jak zmęczenie. Z jego ran sączyła się ropa, lecz on tego nie dostrzegał.
- Wstań- powiedział doń łagodny głos- Wstań i wstąp w nasze szeregi nowy wyznawco.
Sierżant usłuchał. Wysoka, chuda postać wystąpiła z cienia. Za nim stała grupa mutantów, którzy kiedyś byli jego kultystami. Tytus spojrzał w ich kierunku bez strachu. Czuł, jak nowe siły wstępują w jego ciało, napełniając je świeżą energią. Alpharius wyciągnął doń dłoń.
- Jak ci na imię, wyznawco?- spytał.
- Tyfus...- zabulgotał były żołnierz.
- Bracie Tyfusie, każ swym braciom powstać! Pokaż im ścieżkę! Prowadź ich ku przeznaczeniu!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Po wejściu giganta zwanego Archeonem kilku Braci rzuciło się w stronę głównych wrót, by wedle rozkazu Riees'a sprawdzić czy na zewnątrz istnieje droga ucieczki. Szczerze w to wątpiłem i miałem rację. Przybysz przegonił demonice jednym ruchem swej potężnej broni, przy czym był to cios zadany od niechcenia. Ja potężne było to coś? O niektórych rzeczach lepiej nie mieć pojęcia... Kapitan przemknął w moją stronę.
-Schodzimy do naszej pierwszej kwatery.- rzekł spokojnie i chwycił jednego z rannych. Anna skinęła głową i zaczęła nas prowadzić. Tam będziemy bezpieczni, to fakt. Zero jakichkolwiek posągów, czy płaskorzeźb. Do tego każde wejście można było szczelnie zamknąć dębowymi wrotami ze stalowymi wzmocnieniami. Sporo mnie to kosztowało, ale uczyniłem z tego podziemia mini twierdzę. Kreatywność Oblecha, oraz umiejętności Henryka, również dodały temu miejscu nieco więcej walorów obronnych niż można się było spodziewać. W każdym razie droga nie należała do najłatwiejszych. Przodem parł Zmierzch, który swoim demonicznym oddechem obracał w proch nawet kamienne posągi. Tyły ubezpieczał podmuch. Boczne pozycje zajmowali najbardziej sprawni wojacy, w środku szli ranni oraz grupa pod wodzą Psikuty... Winchestera rzecz jasna. Riees wraz z Anną podążali o krok za Zmierzchem. Oblech zaś pomagał drugiemu wilkorowi. Najtrudniej było pozbyć się tych cholernych łańcuchów. Nawet po ścięciu ich ze ścian pełzały po posadzce i jak ogromne węże z dalekich krajów próbowały dusić naszych. Całe szczęście, że ogień był wówczas po naszej stronie. Ta wycieczka po żywej twierdzy trwała jakieś pół godziny, jak nie lepiej. Wpadliśmy do "domu" wycieńczeni. Kapitan nakazał natychmiast zamknąć wszystkie trzy wejścia i poprosił Annę by ta rzuciła na nie zaklęcia ochronne. Henryk zajął się aktywacją wszystkich pułapek, a Oblech usnął na prowizorycznym leżaku. Nic dziwnego, dziś stoczył najcięższy bój w swoim życiu. Podobnie zresztą jak inni Bracia. Szybko ustawiono warty. Ja pomagałem Rzeźnikowi w łataniu rannych, chłop biegał od jednego do drugiego robiąc wszystko co tylko był w stanie. Sam nie wyglądał dobrze, dlatego gdy tylko zakończył robotę sam się nim zająłem.
-Nic mi nie jest.- protestował, zmierzył wzrokiem śpiących towarzyszy. Potem spojrzał na Annę, która właśnie ukończyła tworzenie znaków na ostatnich drzwiach.- Muszę się się nią zająć, taki wysiłek w jej stadium ciąży jest...
-Zamknij się.- przerwałem mu i wbiłem igłę w jego ciało. Powolnymi, ale pewnymi ruchami (tak jak mnie uczył) zszywałem jego ranę po pazurach demonicy.- Podobały ci się?- parsknąłem śmiechem. Był moment, że Rzeźnik wpadł w łapy jednej z nich. Miał farta. Oblech zobaczył to i przebił się przez większą część sali tylko po to by uratować jego życie. Było warto. Gdyby nie on większość z tych chłopaków byłaby martwa.
-Spieprzaj skrybo.- odpowiedział zrezygnowany.- Dawno nie miałem kobiety, mija prawie półtora miesiąca.. Dałem się skusić, ale przeżyłem!
-Ta tylko dzięki naszej śpiącej królewnie.- znów się zaśmiałem, ale szybko mina mi zrzedła gdy zdałem sobie sprawę z tego, że Oblech patrzy na mnie.
-Należy mu się sen.
-Jak im wszystkim Rzeźnik, jak im wszystkim.- pokręciłem głową.- Ty też się zdrzemnij, ja uzupełnię kronikę i też legnę na wyro. Riees wyznaczył nas do drugiej warty.
-Ta...- momentalnie zmorzył go sen, przykryłem go jakimś starym płaczem i udałem się do siebie. Podobnie jak reszta oficerów, miałem mały pokoik, bardziej przypominający cele. Kąt ciasny, ale własny. Wypisałem nazwiska i przydomki wszystkich zmarłych i ocalałych Braci. Z osiemdziesięciu zostało nas zaledwie czterdziestu. Połowa naszych straciła życie. Zapamiętamy was.

ODPOWIEDZ