ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
-Ile to już?- zapytałem Kapitana, który z tą samą kamienną miną pokonywał kolejne kilometry tego cholernego labiryntu. Miał zegar w głowie, zawsze potrafił doskonale ocenić porę dnia. Jeden z wielu talentów naszego Riees'a.
-Skąpiec,- westchnął a ja w końcu zobaczyłem przejaw emocji. Niestety było to zirytowanie.- Nie pytaj mnie o to co godzinę.
-Czyli?- drążyłem dalej, miałem wrażenie jakby minęły tygodnie. Choć zaburzenia czasu są pewnie jednym z elementów tego miejsca.
-Od naszego pojawienia się tu minęły cztery godziny.- powiedział na tyle głośno i wyraźnie by wszyscy bracia mogli to usłyszeć. Większość nie zareagowała w żaden sposób, ale paru z Winchesterem na czele, biadoliło jak stare baby pod świątynią. Ignorowaliśmy to, jeszcze dało się z nimi wytrzymać. Oblech parł u boku Anny i prowadził z nią zawziętą dyskusje. Byłem ciekawy o czym może tak namiętnie rozmawiać, dlatego przyspieszyłem kroku zostawiając w tyle milczącego Kapitana i zrównałem się z nimi. Nie objąłem całej rozmowy, znalazłem się w połowie zdania Anny.
-... walka jest walką, tylko wtedy gdy starcie przebiega honorowo.
-Co za różnicy, jakie szanse ma wojownik ruszający na chociażby maga, trzeba wtedy myśleć.- w jego tonie mogłem odczytać lekkie oburzenia.- Nie wszystko można załatwić umiejętnościami szermierczymi.
-Nie mówię, że wszystko ale trucizny i tego typu rozwiązania nie są odpowiednia dla wojownika.- pokiwała głową i spojrzała na Podmucha. Uśmiechnęła się do niego, widocznie rzucił jakąś kąśliwą uwagę. Sprawa stała się jasna. Oblech był uczulony w temacie swoich noży i trucizn, uważał się za artystę w tej dziedzinie. Owszem, nawet Druchii mogliby uczyć się od niego kunsztu zabójcy.
-Czyli twoim zdaniem nie jestem wojownikiem?- parsknął śmiechem, zapewne przypomniał sobie ilość imperialnych, która padła pod jego Kłami.- Sama używasz magi.
-Nie uważam się za wojowniczkę,- uśmiechnęła się i wbiła wzrok w pustkę przed sobą.- należy robić wszystko by chronić ludzi, których się kocha. Magia znacznie to ułatwia.
-Tak jak i moje specyfiki.
-Myślę, że doszliśmy do jakiegoś porozumienia.- poklepała go po ramieniu, po czym skrzywiła się z bólu. Jej kolana lekko się pod nią ugięły a Oblech chwycił ją mocniej nie pozwalając na to by straciła równowagę. Sam podbiegłem i chwyciłem ją z drugiej strony.- Jak zawsze podsłuchujesz, co?- spojrzała na mnie i parsknęła śmiechem, ja lekko się uśmiechnąłem, ale po tym jak jęknęła z bólu, radość opuściła moją twarz.
-Możesz iść?- zapytał ją Oblech, a ja już miałem się na niego wydrzeć gdy Anna jakby wyczuwając moje zamiary natychmiast przemówiła.
-Nie jestem kaleką. Mogę, zawsze mam tych dwóch.- wskazała na wilkory. Jeden podparł ja z prawej, drugi z lewej strony. Nasza jedyna siostra jakby lewitowała nad ziemią. Na jej twarzy wypisana była ulga. Zwolniłem kroku, chciałem porozmawiać z Kapitanem. Dalszy marsz z jej stanem wydawał mi się bezcelowy, tym bardziej, że idąc i tak do niczego nie dochodzimy. Oczywiste było, że jeszcze nikt nie znalazł wyjścia z tego miejsca. Dlatego, chciałem zarządzić postój. Anna powinna odpocząć, przynajmniej chwilę.
-Kapitania,- zacząłem nieco speszony, ten chód był potrzebny między innymi po to by Bracia nie stracili zmysłów. Wiedziałem, że jest to ważna. Mimo to musiałem zaryzykować.- z Anną nie jest najlepiej...
-Wiem.- przerwał mi i przymrużył oczy.- Witaj w Ogrodzie Rozkoszy Skąpcu.- był przerażony. Spojrzał po Braciach, większość miała z odmienne wrażenie. Zielona trawa, kwiaty, drzewa owocowe... Zanim Bracia rozbiegli się na wszystkie strony, Oblech krzyknął. Pierwszy raz widziałem, go w takiej sytuacji. Wszyscy zatrzymali się w ułamku sekundy i bez słowa wrócili na swoje miejsca. Staliśmy ustawieni w trzy kolumny, na czele była Anna ze Zmierzchem i Podmuchem, za nimi Oblech, Mały i Riees. Nawet nie zauważyłem gdy ten się ode mnie oddalił. Kapitan spojrzał po nas i stanął na niewielkim wzniesieniu. Tak by każdy z nas mógł go dostrzec.
-To nie jest raj, to piekło w którym wszystko może was zabić.- był jak najbardziej poważny, Winchester niemal natychmiast cisnął w powietrze jabłko, które lekko nadgryzł. Na szczęście nie połkną a wypluł to co uciął zębami. Cząstka zamieniła się w małego węża, który zniknął równie szybko jak się pojawił.
-Co do chuja?- wrzasnął, po czym natychmiast zwymiotował. Leworęki podparł go i z mordem w oczach rozejrzał się po okolicy.
-Już wiecie na czym to polega.- westchnał Kapitan. Jego ton nagle stał się donioślejszy, budził w nas niemal uczucie podobne do strachu.- Jeśli któryś choć spojrzy na tutejsze "przysmaki", to własnoręcznie skrócę was o głowę. To będzie mniej bolesna śmierć...- wiedzieliśmy, że miał racje.- Idziemy dalej, musimy opuścić to przeklęte miejsce.
Ruszyliśmy w zwartym szyku z bronią w ręku. Gotowi do walki w każdej chwili.
-Skąpiec,- westchnął a ja w końcu zobaczyłem przejaw emocji. Niestety było to zirytowanie.- Nie pytaj mnie o to co godzinę.
-Czyli?- drążyłem dalej, miałem wrażenie jakby minęły tygodnie. Choć zaburzenia czasu są pewnie jednym z elementów tego miejsca.
-Od naszego pojawienia się tu minęły cztery godziny.- powiedział na tyle głośno i wyraźnie by wszyscy bracia mogli to usłyszeć. Większość nie zareagowała w żaden sposób, ale paru z Winchesterem na czele, biadoliło jak stare baby pod świątynią. Ignorowaliśmy to, jeszcze dało się z nimi wytrzymać. Oblech parł u boku Anny i prowadził z nią zawziętą dyskusje. Byłem ciekawy o czym może tak namiętnie rozmawiać, dlatego przyspieszyłem kroku zostawiając w tyle milczącego Kapitana i zrównałem się z nimi. Nie objąłem całej rozmowy, znalazłem się w połowie zdania Anny.
-... walka jest walką, tylko wtedy gdy starcie przebiega honorowo.
-Co za różnicy, jakie szanse ma wojownik ruszający na chociażby maga, trzeba wtedy myśleć.- w jego tonie mogłem odczytać lekkie oburzenia.- Nie wszystko można załatwić umiejętnościami szermierczymi.
-Nie mówię, że wszystko ale trucizny i tego typu rozwiązania nie są odpowiednia dla wojownika.- pokiwała głową i spojrzała na Podmucha. Uśmiechnęła się do niego, widocznie rzucił jakąś kąśliwą uwagę. Sprawa stała się jasna. Oblech był uczulony w temacie swoich noży i trucizn, uważał się za artystę w tej dziedzinie. Owszem, nawet Druchii mogliby uczyć się od niego kunsztu zabójcy.
-Czyli twoim zdaniem nie jestem wojownikiem?- parsknął śmiechem, zapewne przypomniał sobie ilość imperialnych, która padła pod jego Kłami.- Sama używasz magi.
-Nie uważam się za wojowniczkę,- uśmiechnęła się i wbiła wzrok w pustkę przed sobą.- należy robić wszystko by chronić ludzi, których się kocha. Magia znacznie to ułatwia.
-Tak jak i moje specyfiki.
-Myślę, że doszliśmy do jakiegoś porozumienia.- poklepała go po ramieniu, po czym skrzywiła się z bólu. Jej kolana lekko się pod nią ugięły a Oblech chwycił ją mocniej nie pozwalając na to by straciła równowagę. Sam podbiegłem i chwyciłem ją z drugiej strony.- Jak zawsze podsłuchujesz, co?- spojrzała na mnie i parsknęła śmiechem, ja lekko się uśmiechnąłem, ale po tym jak jęknęła z bólu, radość opuściła moją twarz.
-Możesz iść?- zapytał ją Oblech, a ja już miałem się na niego wydrzeć gdy Anna jakby wyczuwając moje zamiary natychmiast przemówiła.
-Nie jestem kaleką. Mogę, zawsze mam tych dwóch.- wskazała na wilkory. Jeden podparł ja z prawej, drugi z lewej strony. Nasza jedyna siostra jakby lewitowała nad ziemią. Na jej twarzy wypisana była ulga. Zwolniłem kroku, chciałem porozmawiać z Kapitanem. Dalszy marsz z jej stanem wydawał mi się bezcelowy, tym bardziej, że idąc i tak do niczego nie dochodzimy. Oczywiste było, że jeszcze nikt nie znalazł wyjścia z tego miejsca. Dlatego, chciałem zarządzić postój. Anna powinna odpocząć, przynajmniej chwilę.
-Kapitania,- zacząłem nieco speszony, ten chód był potrzebny między innymi po to by Bracia nie stracili zmysłów. Wiedziałem, że jest to ważna. Mimo to musiałem zaryzykować.- z Anną nie jest najlepiej...
-Wiem.- przerwał mi i przymrużył oczy.- Witaj w Ogrodzie Rozkoszy Skąpcu.- był przerażony. Spojrzał po Braciach, większość miała z odmienne wrażenie. Zielona trawa, kwiaty, drzewa owocowe... Zanim Bracia rozbiegli się na wszystkie strony, Oblech krzyknął. Pierwszy raz widziałem, go w takiej sytuacji. Wszyscy zatrzymali się w ułamku sekundy i bez słowa wrócili na swoje miejsca. Staliśmy ustawieni w trzy kolumny, na czele była Anna ze Zmierzchem i Podmuchem, za nimi Oblech, Mały i Riees. Nawet nie zauważyłem gdy ten się ode mnie oddalił. Kapitan spojrzał po nas i stanął na niewielkim wzniesieniu. Tak by każdy z nas mógł go dostrzec.
-To nie jest raj, to piekło w którym wszystko może was zabić.- był jak najbardziej poważny, Winchester niemal natychmiast cisnął w powietrze jabłko, które lekko nadgryzł. Na szczęście nie połkną a wypluł to co uciął zębami. Cząstka zamieniła się w małego węża, który zniknął równie szybko jak się pojawił.
-Co do chuja?- wrzasnął, po czym natychmiast zwymiotował. Leworęki podparł go i z mordem w oczach rozejrzał się po okolicy.
-Już wiecie na czym to polega.- westchnał Kapitan. Jego ton nagle stał się donioślejszy, budził w nas niemal uczucie podobne do strachu.- Jeśli któryś choć spojrzy na tutejsze "przysmaki", to własnoręcznie skrócę was o głowę. To będzie mniej bolesna śmierć...- wiedzieliśmy, że miał racje.- Idziemy dalej, musimy opuścić to przeklęte miejsce.
Ruszyliśmy w zwartym szyku z bronią w ręku. Gotowi do walki w każdej chwili.
Dzwony zagrzmiały. Magnus nie czekając skierował się w stronę Areny. Teraz nie mógł ominąć żadnej walki. O ile wcześniej w wielu przypadjach było to dobijanie wegetujących słabeuszy ,to teraz każdy z walczących jest śmiertelnie niebezpiecznym wojownikiem i należy mu się dobrze przyjrzeć ,mimo iż jest do tego sposobność co chwilę ,dzięki ciągłego przelewu krwi w Spiżowej Cytadeli. Von Bittenberg maszerując w stronę trybun mijał posępne patrole mutantów. Mijając ich czuł wewnętrzną chęć ,aby oczyścić ich całkowicie splugawione dusze. Korciło go niemiłosiernie ,aby wyrżnąć tą jawną obrazę Młotodzierżcy. W końcu jednak dotarł na widownię. Zajęta była tylko i wyłącznie przez zawodników. Wcześniej na walkach można było dostrzec dopingujących ,bądź drwiących z walki Norsmenów ,kultystów którzy przybyli odrywajac się od obowiązków by obejrzeć walkę ,handlarzy którzy przebywali tu przed oblężeniem ,jednak zostali wyrżnięci w pień ,a nawet Kompanię poległego Vahaniana ,która z ekscytacją śledziła przebieg najgroźniejszych wojowników w tej przeklętej fortecy. Teraz oprócz zawodników nikogo tu nie było. Wyglądało to dośc ponuro ,zważywszy na wielką liczbę miejsc. Jednak ktoś jeszcze spoglądał na piaski Areny. Nad trybunami w szczelnym kordonie stały mutanty ,otaczając całe widowisko. Magnus spojrzał na trybuny ,gdzie nie było jeszcze gospodarzy ,po czym zasiadł oczekując na walkę. Liczył ,że Saito wygra ,tolerancja bytu Aszkaela trwa już zbyt długo.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ no w końcu ktoś umrze
]

Farlin ćwiczył w swoim pokoju, kiedy zabiły dzwony. Smutny dźwięk zwiastował czyjąś śmierć. Malec obserwował prawie wszystkie walki, więc teraz nie miał zamiaru zrywać ze swoim zwyczajem.
Szybko doprowadził się do porządku, założył opaskę na lewe oko i wyruszył mrocznymi korytarzami w stronę areny. Po drodze zahaczył o kuchnię i wziął miskę z prażoną kukurydzą, do tego kufel zimnego Ale. Kiedy już dotarł na trybuny wybrał najwygodniejsze w swoim mniemaniu miejsce. Teraz wystarczyło czekać na walkę.
Szybko doprowadził się do porządku, założył opaskę na lewe oko i wyruszył mrocznymi korytarzami w stronę areny. Po drodze zahaczył o kuchnię i wziął miskę z prażoną kukurydzą, do tego kufel zimnego Ale. Kiedy już dotarł na trybuny wybrał najwygodniejsze w swoim mniemaniu miejsce. Teraz wystarczyło czekać na walkę.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
- Krwiiiiii! - zawołał Ulfarr, otaczając usta żelaznymi dłońmi.
- Właśnie! Krwiiii! - zawtórował mu niczym echo Olfarr, wstając i potrząsając pięścią w stronę loży honorowej.
- Przekąski wyszły! - zdziwił się Ulfarr i z wyrzutem uniósł umazaną resztkami wasabi oraz okruszków misę po czym roztrzaskał ją, ciskając w siedzenia przed sobą. Bracia opadli z hukiem na miejsca i pociągnęli z rogów.
- Piwa też już powoli nie staje! Ej Drugni, masz polać znajomym w potrzebie ?
- Jak zaraz nie zaczną to sam tam wejdę i... i... I zrobię coś cholernie destrukcyjnego!
- Właśnie! Krwiiii! - zawtórował mu niczym echo Olfarr, wstając i potrząsając pięścią w stronę loży honorowej.
- Przekąski wyszły! - zdziwił się Ulfarr i z wyrzutem uniósł umazaną resztkami wasabi oraz okruszków misę po czym roztrzaskał ją, ciskając w siedzenia przed sobą. Bracia opadli z hukiem na miejsca i pociągnęli z rogów.
- Piwa też już powoli nie staje! Ej Drugni, masz polać znajomym w potrzebie ?
- Jak zaraz nie zaczną to sam tam wejdę i... i... I zrobię coś cholernie destrukcyjnego!
Magnus wyciągnął zegarek-cebulę i mruknął coś pod nosem ,po czym rozejrzał sie. Wszyscy zgromadzeni zaczęli reagować na wyczekiwanie walki. Jedni mniej to okazywali ,inni bardziej. Wielki Inkwizytor ściągnął swój kapelusz ,po czym przetarl czoło -Dziś święto Młota ,czas coś wypić...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Żałobny dźwięk ciężkich dzwonów wzywających na walkę odbijał się echem wśród pustych korytarzy Spiżowej Fortecy.
Drugni zbudził się ze swego płytkiego, niespokojnego snu i z ociąganiem usiadł na łóżku. Jego kwatera zaiste wyglądała jak o przejściu całej armii, mimo że ten stan miał nic wspólnego z niedawnym oblężeniem. Po prostu Zabójca nie zwykł dbać o porządek i czystość swego najbliższego otoczenia.
- Kuuuurwa.... Dzwony ? A no tak, walka Saito z Aszkaelem.
Krasnolud wstał z wyrka, przewracając przy tym parę pustych butelek i wyszedł ze swej komnaty.
Pustka, jaka panowała na korytarzu, aż waliła po oczach. Przez ostatnie kilka miesięcy zamek był pełen (nie)ludzi. Norsmeni, efly, cała masa kultystów i innych istot zawsze kręciła się po okolicy, zajęta swoimi sprawami. Teraz było inaczej. Jeno plugawe mutanty patrolowały wyludnione sale, rzucając przy tym nienawistne spojrzenia w stronę Drugniego.
- Zasrany Alpharius... - Mruknął, splunąwszy na widok kolejnego oddziału pokrak przechodzącego obok.
Zaiste, nagła zdrada Aszkaela i ostateczny tryumf Alphariusa zaburzyły dotychczasowy układ sił panujący na Arenie. Wszyscy nie-zawodnicy, włącznie z domniemanym organizatorem Kharlotem gdzieś zniknęli i stali się podstawą szantażu mającego trzymać gladiatorów w ryzach. Drugni wprawdzie nie miał żadnych bliskich uwięzionych w Labiryncie Tzeencha i teoretycznie mógł stanąć do walki z Alpahriusem i Asgeirem... Nie miał tylko po co. Wszak przybył tu, by walczyć i zginąć na Arenie i miał zamiar dopiąć swego. Te wszystkie spiski i bitwy go zmęczyły i podświadomie był wdzięczny za taki obrót sytuacji. W zasadzie jedyną rzeczą, która wyprowadziła go z równowagi, było zachowanie Zahina. Jak się okazało, jego rodak był zaprzysiężonym sługusem wyznawców Chaosu, co dla krasnoluda było największym możliwym dyshonorem. Wcześniej Drugni myślał, że kowal był kolejną osobą która znalazła się w złym miejscu i czasie. Po przejęciu władzy przez Bjarna cała pozostała przy życiu załoga przeszła na stronę Norsmenów, włącznie z uzdrowicielką Julią i tą bandą zbirów od Vahaniana, wydawało się więc, że z Zahinem będzie podobnie. Najwyraźniej jednak kowal był bardziej lojalny wobec plugawych kultystów niż kompanów, z którymi przelewał krew w obronie zamku.
- Skurwysyn - Mruknął Drugni, wchodząc na trybuny i zajmując miejsce niedaleko Olfarra i Ulfarra.
- Ej Drugni ! - Zawołał jeden z nich - Masz polać znajomym w potrzebie ?
Zabójca tylko bezradnie pokiwał głową, wszak w zniszczonej Fortecy alkohol stał się dobrem niemalże luksusowym.
Rozczarowani bliźniacy postanowili poszukać etanolu gdzie indziej. Krasnolud tymczasem rozsiadł się wygodniej i oczekiwał na walkę.
Drugni zbudził się ze swego płytkiego, niespokojnego snu i z ociąganiem usiadł na łóżku. Jego kwatera zaiste wyglądała jak o przejściu całej armii, mimo że ten stan miał nic wspólnego z niedawnym oblężeniem. Po prostu Zabójca nie zwykł dbać o porządek i czystość swego najbliższego otoczenia.
- Kuuuurwa.... Dzwony ? A no tak, walka Saito z Aszkaelem.
Krasnolud wstał z wyrka, przewracając przy tym parę pustych butelek i wyszedł ze swej komnaty.
Pustka, jaka panowała na korytarzu, aż waliła po oczach. Przez ostatnie kilka miesięcy zamek był pełen (nie)ludzi. Norsmeni, efly, cała masa kultystów i innych istot zawsze kręciła się po okolicy, zajęta swoimi sprawami. Teraz było inaczej. Jeno plugawe mutanty patrolowały wyludnione sale, rzucając przy tym nienawistne spojrzenia w stronę Drugniego.
- Zasrany Alpharius... - Mruknął, splunąwszy na widok kolejnego oddziału pokrak przechodzącego obok.
Zaiste, nagła zdrada Aszkaela i ostateczny tryumf Alphariusa zaburzyły dotychczasowy układ sił panujący na Arenie. Wszyscy nie-zawodnicy, włącznie z domniemanym organizatorem Kharlotem gdzieś zniknęli i stali się podstawą szantażu mającego trzymać gladiatorów w ryzach. Drugni wprawdzie nie miał żadnych bliskich uwięzionych w Labiryncie Tzeencha i teoretycznie mógł stanąć do walki z Alpahriusem i Asgeirem... Nie miał tylko po co. Wszak przybył tu, by walczyć i zginąć na Arenie i miał zamiar dopiąć swego. Te wszystkie spiski i bitwy go zmęczyły i podświadomie był wdzięczny za taki obrót sytuacji. W zasadzie jedyną rzeczą, która wyprowadziła go z równowagi, było zachowanie Zahina. Jak się okazało, jego rodak był zaprzysiężonym sługusem wyznawców Chaosu, co dla krasnoluda było największym możliwym dyshonorem. Wcześniej Drugni myślał, że kowal był kolejną osobą która znalazła się w złym miejscu i czasie. Po przejęciu władzy przez Bjarna cała pozostała przy życiu załoga przeszła na stronę Norsmenów, włącznie z uzdrowicielką Julią i tą bandą zbirów od Vahaniana, wydawało się więc, że z Zahinem będzie podobnie. Najwyraźniej jednak kowal był bardziej lojalny wobec plugawych kultystów niż kompanów, z którymi przelewał krew w obronie zamku.
- Skurwysyn - Mruknął Drugni, wchodząc na trybuny i zajmując miejsce niedaleko Olfarra i Ulfarra.
- Ej Drugni ! - Zawołał jeden z nich - Masz polać znajomym w potrzebie ?
Zabójca tylko bezradnie pokiwał głową, wszak w zniszczonej Fortecy alkohol stał się dobrem niemalże luksusowym.
Rozczarowani bliźniacy postanowili poszukać etanolu gdzie indziej. Krasnolud tymczasem rozsiadł się wygodniej i oczekiwał na walkę.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Walka dziewiąta
Aszkael o Czarnym Sercu, Po Tysiąckroć Przeklęty i Błogosławiony, Marionetka Losu i Ostrze Bogów, Wywyższony wybraniec Chaosu Niepodzielnego vs Saito Kaneda, ronin.
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=Q5ZY8Fz9GGU ]
[Przepraszam za opóźnienie, lecz stanęła mi na drodze pewna potęga kosmiczna, jedyna, która jest w stanie odciągnąć mnie od mej wiernej służby ku chwale Khorna (dziewczyna ). Stałem przez to parę godzin na koncercie Hey przy 7 stopniach, ubrany tak jak przy 20…]
Dzwony śmierci znów obwieszczały nadchodzącą śmierć. Przytłoczeni ponurym widmem ostatniej porażki i upokarzającym jarzmem poddaństwa, zawodnicy stawiali się na trybuny koloseum, by znów być świadkami pojedynku na śmierć i życie. Ku ich zaskoczeniu, arena zmieniła się. Zamiast jasnego piasku, jej powierzchnię pokrywała teraz kamienna posadzka o ciemnej barwie. Po środku pola walki wyryty był w niej orzeł.
Loża honorowa znów została zajęta przez Alphariusa, który przesiadywał tam w towarzystwie Asgeria i Ithiriel. Namaszczony dokładniej obserwował zgromadzonych na widowni zawodnikach, niż tych, którzy stanęli naprzeciw siebie na arenie.
Saito czekał na rozpoczęcie walki, obserwując każdy ruch przeciwnika z lewą dłonią na pochwie miecza, w każdej chwili zdolny go wysunąć zaledwie kciukiem. Aszkael jednak zdawał się nie zwracać nań uwagi, rozglądając się w około. Dopiero po chwili zdał się zauważyć w ogóle przeciwnika, a ronin poczuł jakby zniecierpliwienie. Nie, nie zniecierpliwienie. Był zaskoczony, że ten żałosny przeciwnik jeszcze żyje. Co prawda postura stalowej postaci była imponująca, lecz Saito nie przypominał sobie, by ten dokonał czegoś znacznego od przybycia do Cytadeli, a to czyniło go mniej niż niczym w jego oczach.
Wybraniec powoli dobył miecza o czarnym ostrzu, po czym skierował go w kierunku Nippończyka w niemym wyzwaniu.
- Bogowie czekają na swą ofiarę- rzucił wojownik o czarnym sercu.
- WyśRę im twoje porąbane zwłoki!- odparł Saito
- Bogowie wkrótce otworzą ci oczy… moim mieczem!- krzyknął Aszkael, ruszając do ataku. Gong rozległ się dopiero, gdy podniósł rękę do ataku.
Saito był gotowy. Jednym, płynnym ruchem dobył miecza, blokując po skosie nadchodzący cios, po czym skontrował błyskawicznie, tnąc na wysokości szyi. Po Tysiąckroć Błogosławiony i Przeklęty uniósł tarczę, odbijając stal z kuźni Hattoriego Hanzo, po czym sam odpowiedział szybkim sztychem, zmuszając przeciwnika do cofnięcia się. Ronin nie chcąc, by przeciwnik narzucał mu ruchów, czy też może z powodu mocy nowego piętna, parł jednak cały czas do przodu, uderzając kombinacją szybkich ciosów. Nie czyniły one dużo krzywdy zakutemu w stal wojownikowi, lecz wytrącały go z równowagi. Zamiarem Kanedy miało być rozbicie koncentracji przeciwnika i precyzyjnymi ciosami ominąć jego obronę. Problem jednak był taki, że Aszkael nie należał do łatwych do rozproszenia.
Katana co rusz dźwięczała o czarną tarczę lub miecz wybrańca, nie mogąc odnaleźć swego celu. Wybraniec atakował z rzadka, pojedynczymi razami, jakby nie mógł stworzyć kombinacji. Piętno Khorna swędziało pod zbroją ronina, każąc mu atakować ponownie i ponownie w prawdziwej nawałnicy ciosów. Aszkael został zupełnie zepchnięty do defensywy, zupełnie, jakby nie był żywą osobą, lecz jedynie chodzącym automatem, zdolnym jedynie do obrony. W końcu kensei odnalazł lukę w obronie przeciwnika, a Nippońska stal podążyła za wzrokiem, wbijając się z łoskotem w upatrzone miejsce. Ostrze Bogów nawet nie zareagował, nie wydał z siebie okrzyku, ni stęknięcia. Grzmotnął tarczą natrętnego wroga, po czym odrzucił kopniakiem. Lewą ręką wyciągnął wciąż tkwiący w prawym podbrzuszu miecz i odrzucił go precz. Z dziury w pancerzu nie sączyła się krew, nie widać było żywego mięsa. Po pancernych blachach spływała jedynie gęsta niczym smoła czarna ciecz, ledwie kilka grubszych kropel.
- Czym ty jesteś?- rzucił Saito dobywając wakizashi. Aszkael spojrzał na niego z góry ziejącą czernią wizjeru hełmu.
- Jestem wieloma rzeczami, marny człowieku- zadudnił głęboko wybraniec- Teraz spełniam rolę kata.
Saito przetoczył się pod szerokim cięciem miecza czempiona, tnąc go pod kolano, po czym dopadł Zabójcę Oni, zastawiając się momentalnie. Aszkael jednak musiał w końcu odczuć cios, gdyż zachwiał się na chwilę, lecz ku zaskoczeniu ronina, nie upośledziło to jego chodu. Były samuraj chwycił swój miecz oburącz, szykując się do kolejnego ataku.
Ten jednak nie nadszedł. Miecz wybrańca przeciął jedynie powietrze. Saito nawet nie ruszył się z miejsca- wiedział, że ten cios nie miał szans na dotarcie do niego, lecz nie dla niego był przeznaczony. Rzeczywistość niczym istota z krwi i kości została rozpruta czarną stalą demonicznego miecza , a sam wybraniec zniknął w niej w jednej chwili.
Saito był zaskoczony, lecz to uczucie zostało zastąpione innym, silniejszym. Pierwszą jego myślą było, że jego przeciwnik zwyczajnie uciekł z pola walki. Wzbudziło w nim to gniew i frustrację.
- Parszywy tchórz!- syknął po nippońsku pod nosem. Na swoje szczęście piętno nie zagłuszyło jego odruchów.
Bariera pomiędzy wymiarami znów została rozdarta za jego plecami, a z niej nadszedł atak. Półtoraręczny miecz spadł z szybkością błyskawicy opadł na wroga, ten jednak zdołał zastawić się paradą przez plecy. Metal zgrzytnął o metal, sypnęły się iskry. Nim jednak ronin zdołał wykonać kontrę, portal zamknął się bez śladu, a Saito znów został sam.
Gdy nastąpił drugi atak, był gotowy. Z łatwością zbił miecz czempiona na bok, po czym szybkim cięciem zerwał mu gwiazdę Chaosu z szyi. Gdy to nastąpiło, wyrwy w rzeczywistości zamknęły się momentalnie.
Aszkael przystąpił do ataku, uderzając zamaszyście z góry. Saito zbił cios po skosie, po czym zaripostował, lecz wybraniec zasłonił się tarczą.
- Zaczynasz mnie irytować, marny pasożycie- rzucił czarny wojownik.
Ronin wyraźnie stracił inicjatywę, musząc ustąpić pola przed nacierającą górą stali. Aszkael szedł naprzód, zmuszając przeciwnika zamaszystymi cięciami do cofania się. Szybkimi wypadami Nippończyk usiłował odzyskać kontrolę, lecz defensywa czempiona była nie do przejścia. Ostrze Bogów rozkręcał się z każdą chwilą, a jego miecz coraz szybciej przecinał powietrze, obijając blok ronina. Ręce jego coraz wolniej wznosiły się do parady.
Saito doskoczył do przeciwnika, tnąc z bliska, po czym kopnął z półobrotu, usiłując wytrącić przeciwnika z równowagi. Okazało się to równie skuteczne, co kopanie ściany. Aszkael grzmotnął tarczą natręta, odrzucając go po czym uderzył potężnie z góry. Kaneda zastawił się, lecz siła ciosu ugięła pod nim nogi. Ledwo był w stanie wyhamować ostrze demonicznego miecza. Czarny oręż zwolnił, lecz ronin wytężył wszystkie siły, by go zatrzymać. Aszkael jednak był nieubłagany. Siłując się z przeciwnikiem, wygrywał. W końcu złamał zastawę przeciwnika, a czarne ostrze powoli weszło w jego bark. Saito stęknął z bólu.
- Nie poddawaj się jeszcze- rzekł wybraniec- Chcę, byś czuł, jak umierasz.
Zdobywając się na jeszcze jeden zryw, Saito odrzucił miecz przeciwnika, po czym odturlał się na bok. W samą porę, bowiem Aszkael uderzył ponownie, krzesając iskry o podłoże. Ronin uderzył kombinacyjnie, techniką Czterech Fali, lecz jego ciosy rozbiły się o nieprzeniknioną defensywę Marionetki Losu. Z coraz większą trudnością blokował razy przeciwnika, a zmęczenie zajrzało mu w oczy.
- Twój gniew czyni cię potężnym- kpił Aszkael- Użyj go! Uderz we mnie całą swoją furią!
Wtem poczuł, jak jego miecz, dotychczas wędrujący nieubłaganie w kierunku serca ronina zatrzymuje się.
- Jak sobie życzysz pRugawcze!- warknął Saito.
Sięgając do najgłębszych pokładów gniewu, do skrywanych w sercu uraz, frustracji i nienawiści, które targały nim od czasu spalenia jego domu, ronin z furią odrzucił wroga i uderzył z całą mocą. Teraz to wybraniec musiał się cofnąć pod naporem stalowej nawałnicy. Saito szalał. Z okrzykiem słyszalnym w halach Asgradu atakował wściekle, lecz nie zdołał on zrobić nic, prócz głębokich zarysowań w pancerzu wybrańca Chaosu Niepodzielnego. Na dodatek ten nie przejmował się utratą inicjatywy, podjudzając i szydząc zza wielkiej tarczy.
- Dalej, mścij się! Przypieczętuj swój los- kpił Aszkael.
Saito miał dość.
- Milcz dofuku!
Katana w końcu znalazła lukę w obronie i osiągnęła swój cel. Stal Hattoriego Hanzo z mlaskiem zagłębiła się w wizjer hełmu wybrańca bogów, uciszając go wreszcie. Aszkael znieruchomiał. Tarcza wysunęła się z dłoni czempiona. Cała widownia w jednej chwili zamilkła. Ronin z grymasem wściekłości na twarzy obrócił ostrze w ranie, patrząc z satysfakcją jak smoliste krople spływają powoli po ostrzu jego miecza. Było po wszystkim.
Wtedy wybraniec uniósł rękę i chwycił za ostrze Zabójcy Oni, wyjmując je z twarzy. Zdumiony Saito nie stawiał pełnego oporu.
- Imposibru!- szepnął.
- Myślisz, że twój żałosny oręż zdoła powstrzymać mnie, wykonawcę woli bogów?!- huknął Aszkael unosząc oburącz miecz. Saito w ostatniej chwili zdołał zablokować nadchodzący cios, a potem kolejne. Ogarnęła go wątpliwość, czy jego przeciwnika w ogóle da się zabić. Nie zamierzał się jednak poddawać i wyprowadził szybki sztych w pachę wybrańca, po czym sieknął wysoko, mierząc w gardło. Aszkael jednak uchylił się, ignorując ranę pod pachą, a miecz świsnął mu nad głową, odcinając jeden z rogów na jego hełmie. Saito nie czekając na odpowiedź chlasnął przeciwnika po nadgarstku, wytrącając mu miecz z ręki, lecz nagle zamarł.
Aszkael pochwycił ucięty róg , nim ten zdołał dolecieć do ziemi i z rozmachem wbił go w twarz ronina. Rzeźbiona kość demonicznej bestii rozbiła mengu, wybiła przednie zęby Nippończyka, przebiła podniebienie, przechodząc przez mózg, aż wyszła z trzaskiem przez ciemię Kanedy. Oczy ronina zaszły bielmem, z jego ust i nosa popłynęły się strumienie czarnej krwi, a on sam padł w agonalnych drgawkach na podłoże. Ostrze Bogów stał nad nim, wpatrując się jego truchło.
- Jestem wieloma rzeczami Saito Kaneda- rzekł podniośle- Ale tutaj, na tej arenie… jestem bogiem!
Aszkael o Czarnym Sercu, Po Tysiąckroć Przeklęty i Błogosławiony, Marionetka Losu i Ostrze Bogów, Wywyższony wybraniec Chaosu Niepodzielnego vs Saito Kaneda, ronin.
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=Q5ZY8Fz9GGU ]
[Przepraszam za opóźnienie, lecz stanęła mi na drodze pewna potęga kosmiczna, jedyna, która jest w stanie odciągnąć mnie od mej wiernej służby ku chwale Khorna (dziewczyna ). Stałem przez to parę godzin na koncercie Hey przy 7 stopniach, ubrany tak jak przy 20…]
Dzwony śmierci znów obwieszczały nadchodzącą śmierć. Przytłoczeni ponurym widmem ostatniej porażki i upokarzającym jarzmem poddaństwa, zawodnicy stawiali się na trybuny koloseum, by znów być świadkami pojedynku na śmierć i życie. Ku ich zaskoczeniu, arena zmieniła się. Zamiast jasnego piasku, jej powierzchnię pokrywała teraz kamienna posadzka o ciemnej barwie. Po środku pola walki wyryty był w niej orzeł.
Loża honorowa znów została zajęta przez Alphariusa, który przesiadywał tam w towarzystwie Asgeria i Ithiriel. Namaszczony dokładniej obserwował zgromadzonych na widowni zawodnikach, niż tych, którzy stanęli naprzeciw siebie na arenie.
Saito czekał na rozpoczęcie walki, obserwując każdy ruch przeciwnika z lewą dłonią na pochwie miecza, w każdej chwili zdolny go wysunąć zaledwie kciukiem. Aszkael jednak zdawał się nie zwracać nań uwagi, rozglądając się w około. Dopiero po chwili zdał się zauważyć w ogóle przeciwnika, a ronin poczuł jakby zniecierpliwienie. Nie, nie zniecierpliwienie. Był zaskoczony, że ten żałosny przeciwnik jeszcze żyje. Co prawda postura stalowej postaci była imponująca, lecz Saito nie przypominał sobie, by ten dokonał czegoś znacznego od przybycia do Cytadeli, a to czyniło go mniej niż niczym w jego oczach.
Wybraniec powoli dobył miecza o czarnym ostrzu, po czym skierował go w kierunku Nippończyka w niemym wyzwaniu.
- Bogowie czekają na swą ofiarę- rzucił wojownik o czarnym sercu.
- WyśRę im twoje porąbane zwłoki!- odparł Saito
- Bogowie wkrótce otworzą ci oczy… moim mieczem!- krzyknął Aszkael, ruszając do ataku. Gong rozległ się dopiero, gdy podniósł rękę do ataku.
Saito był gotowy. Jednym, płynnym ruchem dobył miecza, blokując po skosie nadchodzący cios, po czym skontrował błyskawicznie, tnąc na wysokości szyi. Po Tysiąckroć Błogosławiony i Przeklęty uniósł tarczę, odbijając stal z kuźni Hattoriego Hanzo, po czym sam odpowiedział szybkim sztychem, zmuszając przeciwnika do cofnięcia się. Ronin nie chcąc, by przeciwnik narzucał mu ruchów, czy też może z powodu mocy nowego piętna, parł jednak cały czas do przodu, uderzając kombinacją szybkich ciosów. Nie czyniły one dużo krzywdy zakutemu w stal wojownikowi, lecz wytrącały go z równowagi. Zamiarem Kanedy miało być rozbicie koncentracji przeciwnika i precyzyjnymi ciosami ominąć jego obronę. Problem jednak był taki, że Aszkael nie należał do łatwych do rozproszenia.
Katana co rusz dźwięczała o czarną tarczę lub miecz wybrańca, nie mogąc odnaleźć swego celu. Wybraniec atakował z rzadka, pojedynczymi razami, jakby nie mógł stworzyć kombinacji. Piętno Khorna swędziało pod zbroją ronina, każąc mu atakować ponownie i ponownie w prawdziwej nawałnicy ciosów. Aszkael został zupełnie zepchnięty do defensywy, zupełnie, jakby nie był żywą osobą, lecz jedynie chodzącym automatem, zdolnym jedynie do obrony. W końcu kensei odnalazł lukę w obronie przeciwnika, a Nippońska stal podążyła za wzrokiem, wbijając się z łoskotem w upatrzone miejsce. Ostrze Bogów nawet nie zareagował, nie wydał z siebie okrzyku, ni stęknięcia. Grzmotnął tarczą natrętnego wroga, po czym odrzucił kopniakiem. Lewą ręką wyciągnął wciąż tkwiący w prawym podbrzuszu miecz i odrzucił go precz. Z dziury w pancerzu nie sączyła się krew, nie widać było żywego mięsa. Po pancernych blachach spływała jedynie gęsta niczym smoła czarna ciecz, ledwie kilka grubszych kropel.
- Czym ty jesteś?- rzucił Saito dobywając wakizashi. Aszkael spojrzał na niego z góry ziejącą czernią wizjeru hełmu.
- Jestem wieloma rzeczami, marny człowieku- zadudnił głęboko wybraniec- Teraz spełniam rolę kata.
Saito przetoczył się pod szerokim cięciem miecza czempiona, tnąc go pod kolano, po czym dopadł Zabójcę Oni, zastawiając się momentalnie. Aszkael jednak musiał w końcu odczuć cios, gdyż zachwiał się na chwilę, lecz ku zaskoczeniu ronina, nie upośledziło to jego chodu. Były samuraj chwycił swój miecz oburącz, szykując się do kolejnego ataku.
Ten jednak nie nadszedł. Miecz wybrańca przeciął jedynie powietrze. Saito nawet nie ruszył się z miejsca- wiedział, że ten cios nie miał szans na dotarcie do niego, lecz nie dla niego był przeznaczony. Rzeczywistość niczym istota z krwi i kości została rozpruta czarną stalą demonicznego miecza , a sam wybraniec zniknął w niej w jednej chwili.
Saito był zaskoczony, lecz to uczucie zostało zastąpione innym, silniejszym. Pierwszą jego myślą było, że jego przeciwnik zwyczajnie uciekł z pola walki. Wzbudziło w nim to gniew i frustrację.
- Parszywy tchórz!- syknął po nippońsku pod nosem. Na swoje szczęście piętno nie zagłuszyło jego odruchów.
Bariera pomiędzy wymiarami znów została rozdarta za jego plecami, a z niej nadszedł atak. Półtoraręczny miecz spadł z szybkością błyskawicy opadł na wroga, ten jednak zdołał zastawić się paradą przez plecy. Metal zgrzytnął o metal, sypnęły się iskry. Nim jednak ronin zdołał wykonać kontrę, portal zamknął się bez śladu, a Saito znów został sam.
Gdy nastąpił drugi atak, był gotowy. Z łatwością zbił miecz czempiona na bok, po czym szybkim cięciem zerwał mu gwiazdę Chaosu z szyi. Gdy to nastąpiło, wyrwy w rzeczywistości zamknęły się momentalnie.
Aszkael przystąpił do ataku, uderzając zamaszyście z góry. Saito zbił cios po skosie, po czym zaripostował, lecz wybraniec zasłonił się tarczą.
- Zaczynasz mnie irytować, marny pasożycie- rzucił czarny wojownik.
Ronin wyraźnie stracił inicjatywę, musząc ustąpić pola przed nacierającą górą stali. Aszkael szedł naprzód, zmuszając przeciwnika zamaszystymi cięciami do cofania się. Szybkimi wypadami Nippończyk usiłował odzyskać kontrolę, lecz defensywa czempiona była nie do przejścia. Ostrze Bogów rozkręcał się z każdą chwilą, a jego miecz coraz szybciej przecinał powietrze, obijając blok ronina. Ręce jego coraz wolniej wznosiły się do parady.
Saito doskoczył do przeciwnika, tnąc z bliska, po czym kopnął z półobrotu, usiłując wytrącić przeciwnika z równowagi. Okazało się to równie skuteczne, co kopanie ściany. Aszkael grzmotnął tarczą natręta, odrzucając go po czym uderzył potężnie z góry. Kaneda zastawił się, lecz siła ciosu ugięła pod nim nogi. Ledwo był w stanie wyhamować ostrze demonicznego miecza. Czarny oręż zwolnił, lecz ronin wytężył wszystkie siły, by go zatrzymać. Aszkael jednak był nieubłagany. Siłując się z przeciwnikiem, wygrywał. W końcu złamał zastawę przeciwnika, a czarne ostrze powoli weszło w jego bark. Saito stęknął z bólu.
- Nie poddawaj się jeszcze- rzekł wybraniec- Chcę, byś czuł, jak umierasz.
Zdobywając się na jeszcze jeden zryw, Saito odrzucił miecz przeciwnika, po czym odturlał się na bok. W samą porę, bowiem Aszkael uderzył ponownie, krzesając iskry o podłoże. Ronin uderzył kombinacyjnie, techniką Czterech Fali, lecz jego ciosy rozbiły się o nieprzeniknioną defensywę Marionetki Losu. Z coraz większą trudnością blokował razy przeciwnika, a zmęczenie zajrzało mu w oczy.
- Twój gniew czyni cię potężnym- kpił Aszkael- Użyj go! Uderz we mnie całą swoją furią!
Wtem poczuł, jak jego miecz, dotychczas wędrujący nieubłaganie w kierunku serca ronina zatrzymuje się.
- Jak sobie życzysz pRugawcze!- warknął Saito.
Sięgając do najgłębszych pokładów gniewu, do skrywanych w sercu uraz, frustracji i nienawiści, które targały nim od czasu spalenia jego domu, ronin z furią odrzucił wroga i uderzył z całą mocą. Teraz to wybraniec musiał się cofnąć pod naporem stalowej nawałnicy. Saito szalał. Z okrzykiem słyszalnym w halach Asgradu atakował wściekle, lecz nie zdołał on zrobić nic, prócz głębokich zarysowań w pancerzu wybrańca Chaosu Niepodzielnego. Na dodatek ten nie przejmował się utratą inicjatywy, podjudzając i szydząc zza wielkiej tarczy.
- Dalej, mścij się! Przypieczętuj swój los- kpił Aszkael.
Saito miał dość.
- Milcz dofuku!
Katana w końcu znalazła lukę w obronie i osiągnęła swój cel. Stal Hattoriego Hanzo z mlaskiem zagłębiła się w wizjer hełmu wybrańca bogów, uciszając go wreszcie. Aszkael znieruchomiał. Tarcza wysunęła się z dłoni czempiona. Cała widownia w jednej chwili zamilkła. Ronin z grymasem wściekłości na twarzy obrócił ostrze w ranie, patrząc z satysfakcją jak smoliste krople spływają powoli po ostrzu jego miecza. Było po wszystkim.
Wtedy wybraniec uniósł rękę i chwycił za ostrze Zabójcy Oni, wyjmując je z twarzy. Zdumiony Saito nie stawiał pełnego oporu.
- Imposibru!- szepnął.
- Myślisz, że twój żałosny oręż zdoła powstrzymać mnie, wykonawcę woli bogów?!- huknął Aszkael unosząc oburącz miecz. Saito w ostatniej chwili zdołał zablokować nadchodzący cios, a potem kolejne. Ogarnęła go wątpliwość, czy jego przeciwnika w ogóle da się zabić. Nie zamierzał się jednak poddawać i wyprowadził szybki sztych w pachę wybrańca, po czym sieknął wysoko, mierząc w gardło. Aszkael jednak uchylił się, ignorując ranę pod pachą, a miecz świsnął mu nad głową, odcinając jeden z rogów na jego hełmie. Saito nie czekając na odpowiedź chlasnął przeciwnika po nadgarstku, wytrącając mu miecz z ręki, lecz nagle zamarł.
Aszkael pochwycił ucięty róg , nim ten zdołał dolecieć do ziemi i z rozmachem wbił go w twarz ronina. Rzeźbiona kość demonicznej bestii rozbiła mengu, wybiła przednie zęby Nippończyka, przebiła podniebienie, przechodząc przez mózg, aż wyszła z trzaskiem przez ciemię Kanedy. Oczy ronina zaszły bielmem, z jego ust i nosa popłynęły się strumienie czarnej krwi, a on sam padł w agonalnych drgawkach na podłoże. Ostrze Bogów stał nad nim, wpatrując się jego truchło.
- Jestem wieloma rzeczami Saito Kaneda- rzekł podniośle- Ale tutaj, na tej arenie… jestem bogiem!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Farlin patrzył na walkę bez emocji. Starał się rozpracować to, jak Aszkael utrzymuje się przy życiu. Wychodziło na to, że żeby go zabić, trzeba rozbić jego pancerz. Hobbit wzruszył ramionami i skierował się z powrotem do swojego pokoju. Musiał popracować nad wzmocnieniem swoich bomb.
[Walka dość jednostronna, Saito musiał mieć niezłego pecha w kościach]
[Walka dość jednostronna, Saito musiał mieć niezłego pecha w kościach]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Nieważne jak dokładnie przemywał twarz, oczy wciąż go piekły. To tylko pogarszało jego humor w związku z tym, że Gannicus zwiał. Nie słyszał, żeby ktokolwiek oślepł od przyprawy, ale jeśli nawet wszystko wróci do normy do czasu jego walki, wolałby widzieć lepiej w trakcie pojedynków innych zawodników. Pierwszy to Aszkael przeciw Saito Kanedzie. Nie musiał się długo zastanawiać, żeby stwierdzić, że kibicuje roninowi. Nie miało dla niego znaczenia kto kontroluje Arenę, ale chyba nikt nie lubi być zdradzany, a tego właśnie dopuścił się wybraniec Bogów. Do tego po cichu myślał już o swojej następnej walce kiedy już pokona smoczego maga. Bardzo chętnie zmierzyłby się właśnie z Nippończykiem. Prezentował umiejętności szermiercze na najwyższym poziomie i właśnie z nim chciałby się sprawdzić w walce. Nie musiał długo czekać, kiedy usłyszał jak zwykle dzwony. Dużo się zmieniło, ale nie sygnał następnej walki. Szybko zerwał się do drogi. Zasiadł na trybunach, ale pomimo tego, że większość się już zebrała, walka nie rozpoczynała się. Poza tym nowy, stary zarządca Areny najwyraźniej postanowił zmienić podłoże z pisaku na lity kamień. Na środku wyryto orła. Galreth stwierdził, że będzie ciepło wspominał poprzednią nawierzchnię. W końcu dzięki niej ostatecznie wygrał. Na loży gościł dziwny sojusz dwóch magów i zbroi. Wreszcie obaj zawodnicy się pojawili. Nippończyk od początku miał problem, którego asasyn się spodziewał i sam obawiał. Jego broń i siła nie wystarczała, by w jakikolwiek sposób przebić zbroję wybrańca. Impas trwał dalej, a przerwanie go nie pomagała niewrażliwość Aszkaela na cios, który w końcu otrzymał. Poważne cięcie w okolice brzucha jakby w ogóle nie zatrzymała chodzącej zbroi. To również nie podobało się zabójcy. Coraz gorzej widział swoje szanse w wypadku, w którym miałby z nim walczyć. Jego odporność przeszła najśmielsze oczekiwania wszystkich zebranych, a zwłaszcza Saito, kiedy Aszkael wręcz wyjął miecz przeciwnika ze swojej twarzy. Tak przynajmniej zakładał Galreth, że pod hełmem kryje się warz. Zaskoczenie, było wszystkim czego potrzebował i wykończył ronina rogiem z własnego hełmu. Wychodząc z areny, asasyn nie widział zadowolenia na niczyjej twarzy.
Magnus wpatrywał się w walkę ,zaciskając w dłoni miedziany krzyż imperium. Wielki Inkwizytor obserwował walkę uważnie ,analizując każdy ruch. Przypatrując się każej zręcznej technice ronina i potężnym ciosom Wybrańca. Kiedy pojedynek nabrał niespodziewanego obrotu ,Magnus aż wstał z miejsca patrząc z niedowierzaniem. Drgnęło nim ,gdy mimo śmiertelnego ciosu Aszkael przeżył i przystąpił do kontrataku.
To trwało parę sekund. Po chwili krzyż imperialny zgniótł się ,pod wpływem ucisku żelaznej dłoni ,gdy Von Bittenberg ujrzał śmierć samuraja.
-Niemożliwe...- szepnął wpatrując się w odchodzącego z Areny Aszkaela ,z którego ran ciekła smolista ciecz ,lecz on zdawał się ich nie odczuwac.
Stary łowca czarownic zauważył ,że większość zawodników również była w szoku. -HAŃBA!- wykrzyknął twardo Magnus -To nie był pojedynek! Tu interweniowali wasi przeklęci bogowie!- dodał ponuro wskazując oskarżycielsko w stronę loży Alphariusa. Mutanci jakby słysząc w głowach komendę odwrócili się w stronę inkwizytora.
-Wasze marne sztuczki będą ukrócone ,psy! Przyjdę po wasze dusze! I nie będzie litości!- warknął zakładając kapelusz i odwracając sie.
To trwało parę sekund. Po chwili krzyż imperialny zgniótł się ,pod wpływem ucisku żelaznej dłoni ,gdy Von Bittenberg ujrzał śmierć samuraja.
-Niemożliwe...- szepnął wpatrując się w odchodzącego z Areny Aszkaela ,z którego ran ciekła smolista ciecz ,lecz on zdawał się ich nie odczuwac.
Stary łowca czarownic zauważył ,że większość zawodników również była w szoku. -HAŃBA!- wykrzyknął twardo Magnus -To nie był pojedynek! Tu interweniowali wasi przeklęci bogowie!- dodał ponuro wskazując oskarżycielsko w stronę loży Alphariusa. Mutanci jakby słysząc w głowach komendę odwrócili się w stronę inkwizytora.
-Wasze marne sztuczki będą ukrócone ,psy! Przyjdę po wasze dusze! I nie będzie litości!- warknął zakładając kapelusz i odwracając sie.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wiatr uniósł futro które wybraniec miał na sobie, spojrzenie wybrańca przeleciało po trybunach. Patrzyli na niego jak na monstrum, jednak nie przejmował się tym. Jego oczy skupiły się na Magnusie, czuł że to właśnie jemu najbardziej nie podoba się zwycięstwo wybrańca. Aszkael w końcu zaczął się zbierać do opuszczenia areny, bez niczego umieścił swój miecz w pochwie znajdującej się przy jego pasie a tarcze przerzucił przez plecy. Mimo prostoty tych czynności czuł ból, nawet on nie był w stanie w stu procentach go zignorować. Jednak mimo tego, taka rzecz nie mogła wywrzeć na nim wrażenia. Wybraniec skierował się po najważniejszą rzecz jaka była aktualnie na arenie, jego amulet. Po drodze jego metalowy but uderzył o coś, metaliczny dźwięk rozszedł się kiedy Zabójca Oni zmienił swoje położenie. Zapewnie katana wypadłą z ręki ronnina kiedy ten umierał, nie potrafiąc użyć mocy która została mu ofiarowana. Wybranie podniósł z ziemi samurajskie ostrze, słońce odbiło się w klindze. Koniec katany pokryty był krwią wojownika, krwią którą tak bardzo Saito chciał przelać. Czyż nie miecz stanowi duszę i dumę samuraja? Zastanowił się przez chwile wojownik, po czym szorując Zabójcą Onich po kamiennej nawierzchni areny Aszkael poszedł po swój amulet. Onyx wprawiony w ośmioramienną gwiazdę nadal jarzył się wielokolorowym światłem, wybraniec ścisnął odzyskany talizman w ręce po czym ostatecznie skierował się do wyjścia. Czuł że co niektóre spojrzenie nie schodzą z jego sylwetki, ale mało go to teraz obchodziło. Pokazał Saito jak bardzo był słaby, jak łatwo jego dumna dusza odeszła w zapomnienie. Krzyki Magnusa rozchodziły się po arenie… Hańba krzyczał… niech skomle, niech szczeka. Dla inkwizytora Aszkael przewidział podobny los, jeśli oczywiście topory Horkenssonów nie odetną mu czerepu najpierw. Jeśli o mowa o bliźniakach trzeba będzie im przekazać to i owo, wybraniec zniknął w cieniu tunelu którym zawodnicy opuszczali arenę. Jego demoniczny towarzysze już tam na niego czekali, Aszkael bez zbędnych dodatków cisnął katanę Saito pod nogi demonicy.
-Przydaj się na coś i przypilnuj tego... może chociaż temu sprostasz?- rzekł wojownik wspomniawszy niezbyt udany rytuał w podziemiach cytadeli. Nie czekając na odpowiedź Aszkael kroczył dalej, ponownie zakładając ośmioramienną gwiazdę na swoją szyje.
-Przydaj się na coś i przypilnuj tego... może chociaż temu sprostasz?- rzekł wojownik wspomniawszy niezbyt udany rytuał w podziemiach cytadeli. Nie czekając na odpowiedź Aszkael kroczył dalej, ponownie zakładając ośmioramienną gwiazdę na swoją szyje.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- Wspaniałe wykonanie panie Aszkael- pochwalił Alpharius- Jestem pod wrażeniem przygotowania. Walczył pan z prawdziwym mistrzem miecza i zwyciężył bez trudu.
- Bogowie byli ze mną- odparł Marionetka Losu- To zaledwie przedsmak tego, co nadejdzie.
- Jeśli chodzi o sprawę zawodów, to pozostaje nam czekać- zauważyła Ithiriel- Najważniejsza bitwa, starcie Norsmenów z tym kundlem, Magnusem zadecyduje o układzie sił na Arenie. Musimy rozważyć wszelkie możliwości.
- Zwycięstwo Horkessonów nie jest nam na rękę- wtrącił Asgeir- Są co prawda przewidywalni i łatwo nimi sterować, lecz stronnictwo Bjarna będzie zbyt silne przy ich obecności.
- Magnus jest zbyt niebezpieczny, by pozostawić go przy życiu!- zaprotestował Aszkael- Znam go zbyt dobrze. Jeśli przeżyje...
- Jeśli przeżyje, grupa zawodników, którzy powstaną przeciw nam będzie skłócona i nieskoordynowana- przerwała mu elfka- Tobie zaś przypadnie zadanie wyeliminowania go, gdy zajdzie potrzeba. Oczywiście jeśli podołasz.
- Alphariusie, wcześniej wyraziłeś się jasno- warknął Aszkael, wskazując palcem Namaszczonego- To ja jestem twoją prawą ręką, do mnie należy dowodzenie mutantami i to ja jestem wykonawcą woli bogów!
- Dość!- uciął Alpharius- wszyscy zapominacie o waszym miejscu. Nie będę z wami dyskutował o randze w naszych szeregach.
- Musimy pozostać zgodni, inaczej nasi wrogowie wykorzystają najdrobniejsze niesnaski- dodał Omegon.
- Jesteśmy wdzięczni za odkrycie słabych punktów naszych przeciwników panie Aszkael- dodał łagodniej Namaszczony- Ciekawi mnie tylko...
- Gdy umieszczałem pułapkę magiczną na towarzyszy gladiatorów, zabrałem część notatek Magnusa, w których zamieścił słabe strony poszczególnych osób, zarówno w ich technikach walki, jak i innych.
Pierwszy Akolita uśmiechnął się lekko.
- Zaprawdę, czeka pana świetlana przyszłość- stwierdził.
***
Drzwi lazaretu otworzyły się cicho, gdy do środka wszedł zabójca.
Galreth wiedział, że Julia nie będzie zajęta opatrywaniem zwycięzcy. Cholerny wybraniec zdawał się być niepodatny na obrażenia i elf zachodził w głowę nad sposobem pokonania go. Te myśli jednak pierzchły, gdy zobaczył Julię. Wyglądało na to, że ucieszyła się z jego przybycia.
- Witaj- rzekła.
- Sprawdzam, czy nic ci nie jest- odparł.
- W porządku- stwierdziła, po czym podeszła do stolika i nalała wina z karafki do dwóch kielichów- Zwinęłam z kuchni, zanim rozpętało się całe to... coś. Napijesz się?
- Bogowie byli ze mną- odparł Marionetka Losu- To zaledwie przedsmak tego, co nadejdzie.
- Jeśli chodzi o sprawę zawodów, to pozostaje nam czekać- zauważyła Ithiriel- Najważniejsza bitwa, starcie Norsmenów z tym kundlem, Magnusem zadecyduje o układzie sił na Arenie. Musimy rozważyć wszelkie możliwości.
- Zwycięstwo Horkessonów nie jest nam na rękę- wtrącił Asgeir- Są co prawda przewidywalni i łatwo nimi sterować, lecz stronnictwo Bjarna będzie zbyt silne przy ich obecności.
- Magnus jest zbyt niebezpieczny, by pozostawić go przy życiu!- zaprotestował Aszkael- Znam go zbyt dobrze. Jeśli przeżyje...
- Jeśli przeżyje, grupa zawodników, którzy powstaną przeciw nam będzie skłócona i nieskoordynowana- przerwała mu elfka- Tobie zaś przypadnie zadanie wyeliminowania go, gdy zajdzie potrzeba. Oczywiście jeśli podołasz.
- Alphariusie, wcześniej wyraziłeś się jasno- warknął Aszkael, wskazując palcem Namaszczonego- To ja jestem twoją prawą ręką, do mnie należy dowodzenie mutantami i to ja jestem wykonawcą woli bogów!
- Dość!- uciął Alpharius- wszyscy zapominacie o waszym miejscu. Nie będę z wami dyskutował o randze w naszych szeregach.
- Musimy pozostać zgodni, inaczej nasi wrogowie wykorzystają najdrobniejsze niesnaski- dodał Omegon.
- Jesteśmy wdzięczni za odkrycie słabych punktów naszych przeciwników panie Aszkael- dodał łagodniej Namaszczony- Ciekawi mnie tylko...
- Gdy umieszczałem pułapkę magiczną na towarzyszy gladiatorów, zabrałem część notatek Magnusa, w których zamieścił słabe strony poszczególnych osób, zarówno w ich technikach walki, jak i innych.
Pierwszy Akolita uśmiechnął się lekko.
- Zaprawdę, czeka pana świetlana przyszłość- stwierdził.
***
Drzwi lazaretu otworzyły się cicho, gdy do środka wszedł zabójca.
Galreth wiedział, że Julia nie będzie zajęta opatrywaniem zwycięzcy. Cholerny wybraniec zdawał się być niepodatny na obrażenia i elf zachodził w głowę nad sposobem pokonania go. Te myśli jednak pierzchły, gdy zobaczył Julię. Wyglądało na to, że ucieszyła się z jego przybycia.
- Witaj- rzekła.
- Sprawdzam, czy nic ci nie jest- odparł.
- W porządku- stwierdziła, po czym podeszła do stolika i nalała wina z karafki do dwóch kielichów- Zwinęłam z kuchni, zanim rozpętało się całe to... coś. Napijesz się?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Bardzo chętnie. – Odpowiedział zajmując miejsce na krześle. – Najwyraźniej miałaś szczęście, że o tym pomyślałaś. Teraz już nie byłoby tak łatwo zdobyć choćby kropelkę.
- A to dlaczego? – Zdziwiła się Julia.
- Część zapasów, zwłaszcza alkoholu przechowywanego w łatwo tłukącym się szkle, po prostu została zniszczona w trakcie walk. Chociaż i tak byłoby gorzej, gdyby nie to, że kuchnia i tamte rejony jakoś się uchowały przed dewastacją.
- Ale przecież cytadela powinna mieć jeszcze duże zapasy. Co jak co, ale mieszkańców znacząco ubyło, a co za tym idzie, również zużycie.
- Tu właśnie trafiamy na kolejny problem. Wygląda na to, że ktoś kradł zapasy ze spichlerza. – Tu asasyn, lekko się zamyślił, bardziej wpatrując się w swój trunek niż go pijąc. – Tym kimś okazał się Gannicus… To ten kultysta, który jest odpowiedzialny za to co wydarzyło się tutaj niedawno…
Atmosfera wyraźnie zgęstniała, Galreth żałował, że w ogóle o tym wspomniał. Julia posmutniała i również zaczęła się wpatrywać w swój kielich.
- Już prawie go miałem, ale niestety uciekł. Sypnął mi jakąś przyprawą w twarz. Do tej pory szczypią mnie oczy…
- A to dlaczego? – Zdziwiła się Julia.
- Część zapasów, zwłaszcza alkoholu przechowywanego w łatwo tłukącym się szkle, po prostu została zniszczona w trakcie walk. Chociaż i tak byłoby gorzej, gdyby nie to, że kuchnia i tamte rejony jakoś się uchowały przed dewastacją.
- Ale przecież cytadela powinna mieć jeszcze duże zapasy. Co jak co, ale mieszkańców znacząco ubyło, a co za tym idzie, również zużycie.
- Tu właśnie trafiamy na kolejny problem. Wygląda na to, że ktoś kradł zapasy ze spichlerza. – Tu asasyn, lekko się zamyślił, bardziej wpatrując się w swój trunek niż go pijąc. – Tym kimś okazał się Gannicus… To ten kultysta, który jest odpowiedzialny za to co wydarzyło się tutaj niedawno…
Atmosfera wyraźnie zgęstniała, Galreth żałował, że w ogóle o tym wspomniał. Julia posmutniała i również zaczęła się wpatrywać w swój kielich.
- Już prawie go miałem, ale niestety uciekł. Sypnął mi jakąś przyprawą w twarz. Do tej pory szczypią mnie oczy…
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
failDzwony śmierci znów obwieszczały nadchodzącą śmierć.

- Pokaż- rzekła, odkładając kielich. Galreth usiadł na kozetce, by czarodziejka miała lepszy dostęp do jego oczu, on zaś stanęła przed nim z wodą w strzykawce. Uwalniając ją z tłoka przemyła oczy elfa, które były dość mocno zaczerwienione. Potem odłożyła strzykawkę i wyszeptała zaklęcie, położywszy mu dłonie na skroniach. Zabójca odczuł wyraźną ulgę, choć podrażnienie nie ustąpiło zupełnie.
- Powinno ustać zupełnie za kilka- kilkanaście godzin. Nie wystawiaj oczu na ostre słońce przez ten czas.
- To powinno być proste- zaśmiał się Galreth- Bariera blokuje wszystko, co pochodzi z zewnątrz.
-Tak...
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Julia zastanawiała się, co mogłaby powiedzieć Galrethowi, lecz jak na złość żadne słowa nie wydawały się odpowiednie.
- To ja już pójdę- rzekł nieśmiało zabójca wstając.
- Nie! To znaczy tak! W sensie...- próbowała naprostować Julia, ale jak zwykle nie wyszło jej.
- Powinienem iść- stwierdził Galreth.
- Powinieneś- powtórzyła Julia patrząc mu w oczy.
- Szpiedzy Alphariusa nie mogą się dowiedzieć, że się widzieliśmy- dodał, ale wciąż nie ruszył się z miejsca.
- Nie mogą- szepnęła.
- Jeśli się dowiedzą, będą próbowali cię skrzywdzić, by mieć kontrolę nade mną- stwierdził, zbliżając się do niej. Ich twarze zbliżyły się powoli do siebie.
- Obronisz mnie- szepnęła.
Potem ich usta złączyły się, jakby dwie połówki, które wreszcie odnalazły całość. Wątły płomień uczucia wybuchł nagle żywo.
Serce jej waliło jak oszalałe, nie mogła się od niego oderwać. Oczywiście za nic w świecie nie chciała. W okół walił się świat, lecz ona wreszcie zdołała o tym zapomnieć.
- Powinno ustać zupełnie za kilka- kilkanaście godzin. Nie wystawiaj oczu na ostre słońce przez ten czas.
- To powinno być proste- zaśmiał się Galreth- Bariera blokuje wszystko, co pochodzi z zewnątrz.
-Tak...
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Julia zastanawiała się, co mogłaby powiedzieć Galrethowi, lecz jak na złość żadne słowa nie wydawały się odpowiednie.
- To ja już pójdę- rzekł nieśmiało zabójca wstając.
- Nie! To znaczy tak! W sensie...- próbowała naprostować Julia, ale jak zwykle nie wyszło jej.
- Powinienem iść- stwierdził Galreth.
- Powinieneś- powtórzyła Julia patrząc mu w oczy.
- Szpiedzy Alphariusa nie mogą się dowiedzieć, że się widzieliśmy- dodał, ale wciąż nie ruszył się z miejsca.
- Nie mogą- szepnęła.
- Jeśli się dowiedzą, będą próbowali cię skrzywdzić, by mieć kontrolę nade mną- stwierdził, zbliżając się do niej. Ich twarze zbliżyły się powoli do siebie.
- Obronisz mnie- szepnęła.
Potem ich usta złączyły się, jakby dwie połówki, które wreszcie odnalazły całość. Wątły płomień uczucia wybuchł nagle żywo.
Serce jej waliło jak oszalałe, nie mogła się od niego oderwać. Oczywiście za nic w świecie nie chciała. W okół walił się świat, lecz ona wreszcie zdołała o tym zapomnieć.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[no cóż. wiedziałem, że tak będzie. za dużo zbroi.
Ale na następnej arenie... Nikt się nie spodziewa
Coś dla dodatkowego nastroju:
https://www.youtube.com/watch?v=hR69EKvcW-4
Poza tym propsy za muzykę z Gwiezdnych Wojen. Zawsze lubiłem ten utwór.]


Coś dla dodatkowego nastroju:
https://www.youtube.com/watch?v=hR69EKvcW-4
Poza tym propsy za muzykę z Gwiezdnych Wojen. Zawsze lubiłem ten utwór.]
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Vampir, Human Cap'n, DE assasin i wejście do półfinału masz prawie gwarantowaneKlafuti pisze:[no cóż. wiedziałem, że tak będzie. za dużo zbroi.Ale na następnej arenie... Nikt się nie spodziewa
![]()
Coś dla dodatkowego nastroju:
https://www.youtube.com/watch?v=hR69EKvcW-4
Poza tym propsy za muzykę z Gwiezdnych Wojen. Zawsze lubiłem ten utwór.]

Noga za noga, stopa za stopą i tak od paru godzin, wokół nas wszystko to czego człowiek mógł kiedykolwiek pragnąć jednak żaden z braci nie ważył się nawet zbliżyć do któregoś z tych wszechobecnych przysmaków. Głównie ze względu na to, że czuliśmy na sobie wzrok Oblecha i Kapitana. Obaj bacznie obserwowali pochód, a gdy zaszła taka potrzeba w oka mgnieniu przywrócili "zabłąkaną owieczkę" do szeregów. Przy użyciu słów lub siły, zależnie od tego jak uparty był jeden z Braci.
-Nie rozglądać się!- krzyknął Kapitan, starał się ogarnąć wszystkich członków Kompanii swoim wzrokiem co do łatwych zadań nie należało. Tym bardziej, że większość nosiła te same pancerze. Nie licząc kadry oficerskiej.- Blondyn jeszcze raz wyciągnij rękę w stronę tych krzaków, a ją stracisz.- chłopak przełknął ślinę i wsunął się do środkowej kolumny. Może tam będzie go to cholerstwo mniej kusiło. Symbol Kosstuh'a na moich plecach zdawał się pulsować, nie tylko ja miałem takie wrażenie Winchester i Oblech też o tym wspomnieli, widocznie Van dokładał wszelkich starań by nas chronić, niestety nie miał absolutnej kontroli nad wszystkimi z nas, przez co dochodziło do bardzo ryzykownych sytuacji.
-Nie ociągać się!- dodał jakiś czas później, Anne nieśliśmy na noszach wykonanych z włóczni i płaszczy. Woleliśmy nie używać niczego związanego z tym przeklętym ogrodem. Nie wiem, czy jej stan można określić jako "pogarszający się", była w ciąży i zbliżał się poród. Nie mogliśmy nic zrobić, Rzeźnik latał przy niej jak głupi i co raz podawał jej wodę. Nasz medyk rzadko pił alkohol, dlatego też zawsze miał przy sobie zwykłą wodę, która o dziwo była towarem luksusowym. Cóż, kultyści po przybyciu gości musieli bardzo szybko zmienić jadłospis, uwzględniając jedną istotą zmianę. Hektolitry wszelkiego rodzaju trunków...
-Będziesz miał co opisywać w tej swojej kronice, co Skrybo?- Leworęki spojrzał na mnie, w dłoni dzierżył młot kowalski, który trzymał pewnie. Wolałbym nie stanąć między nim a kowadłem. Przytaknąłem mu.- Możesz zapisać też mój wiersz!- Wyprostował się, obrzucił jeszcze spojrzeniem Winchestera idącego kilka dobrych metrów przed nami, ten jakby wyczuwając zamiary jego Brata zwolnił kroku.
-Ten, którego Psikutą swą,
nie jednego psa w dupę rżnął.
I choć nie wielu z was o tym wie,
jego przezwisko stąd wzięło się!
Zaczął rechotać jak żaba, a kilku naszych, znajdujących sie bliżej również odwzajemniło jego śmiech uznając kunszt poetycki Leworekiego. Kapitan, który przechodził akurat obok westchnął ciężko i ruszył dalej.
-Przydałaby Ci się jeszcze lutnia.- rzucił jeden z Braci.
-Ano, nie stać mnie na takie luksusy!- zaśmiał się, Winchester stał w miejscu i oczekiwał przybycia naszego Kowala. Ten na jego widok uśmiechnął się zawadiacko.
-Wszystko słyszałem kurwisynu!
-Miałeś słyszeć Psi Jebco.- nim się obejrzałem obaj już skoczyli sobie do gardeł. Kolejny nieplanowany postój, a ja znów uaktualniłem zakłady.
-Mocniej Leworęki!- wrzasnął jeden.
-Pokaż siłę kowala...- dodał drugi Brat. Oklaski i pogwizdywania rozeszły się po całym ogrodzie. Tym razem nawet Kapitan nie interweniował, staną z boku z Oblechem i Małym. Dyskutowali o czymś. Sam miałem ochotę posłuchać nad czym tak zawzięcie debatują, ale jako zakładowy miałem swoje obowiązki! Psikuta wykonywał znacznie mniejszą ilość ciosów, jednakże uderzał zawsze w te same miejsca. A przynajmniej starał się tam trafić. Podbródek, skroń, uderzenie miedzy żebra, od czasu do czasu prawy, albo lewy sierpowy. Leworękiego nie ograniczała żadna strategia. Jego pięści chaotycznie uderzały tam gdzie tylko się dało. Oczywiście obowiązywała zasada: NIE MA CIOSÓW PONIŻEJ PASA. To najmniej honorowe zagranie ze wszystkich... Wracając jednak. Inicjatywę przejął Winchester i w końcu silnym uderzeniem w skroń zwalił kowala z nóg, kilka krótkich oklasków. Głównie moich. Większość stawiała na Leworękiego, także sporo zarobiłem, ja i Oblech.
-Henryk!- krzyknął Winchester, młody geniusz spojrzał na niego i przewrócił oczami. Potem obaj nieśli nieprzytomnego Leworękiego. Znów zaczęliśmy iść.
[Dobra walka Byqu
]
-Nie rozglądać się!- krzyknął Kapitan, starał się ogarnąć wszystkich członków Kompanii swoim wzrokiem co do łatwych zadań nie należało. Tym bardziej, że większość nosiła te same pancerze. Nie licząc kadry oficerskiej.- Blondyn jeszcze raz wyciągnij rękę w stronę tych krzaków, a ją stracisz.- chłopak przełknął ślinę i wsunął się do środkowej kolumny. Może tam będzie go to cholerstwo mniej kusiło. Symbol Kosstuh'a na moich plecach zdawał się pulsować, nie tylko ja miałem takie wrażenie Winchester i Oblech też o tym wspomnieli, widocznie Van dokładał wszelkich starań by nas chronić, niestety nie miał absolutnej kontroli nad wszystkimi z nas, przez co dochodziło do bardzo ryzykownych sytuacji.
-Nie ociągać się!- dodał jakiś czas później, Anne nieśliśmy na noszach wykonanych z włóczni i płaszczy. Woleliśmy nie używać niczego związanego z tym przeklętym ogrodem. Nie wiem, czy jej stan można określić jako "pogarszający się", była w ciąży i zbliżał się poród. Nie mogliśmy nic zrobić, Rzeźnik latał przy niej jak głupi i co raz podawał jej wodę. Nasz medyk rzadko pił alkohol, dlatego też zawsze miał przy sobie zwykłą wodę, która o dziwo była towarem luksusowym. Cóż, kultyści po przybyciu gości musieli bardzo szybko zmienić jadłospis, uwzględniając jedną istotą zmianę. Hektolitry wszelkiego rodzaju trunków...
-Będziesz miał co opisywać w tej swojej kronice, co Skrybo?- Leworęki spojrzał na mnie, w dłoni dzierżył młot kowalski, który trzymał pewnie. Wolałbym nie stanąć między nim a kowadłem. Przytaknąłem mu.- Możesz zapisać też mój wiersz!- Wyprostował się, obrzucił jeszcze spojrzeniem Winchestera idącego kilka dobrych metrów przed nami, ten jakby wyczuwając zamiary jego Brata zwolnił kroku.
-Ten, którego Psikutą swą,
nie jednego psa w dupę rżnął.
I choć nie wielu z was o tym wie,
jego przezwisko stąd wzięło się!
Zaczął rechotać jak żaba, a kilku naszych, znajdujących sie bliżej również odwzajemniło jego śmiech uznając kunszt poetycki Leworekiego. Kapitan, który przechodził akurat obok westchnął ciężko i ruszył dalej.
-Przydałaby Ci się jeszcze lutnia.- rzucił jeden z Braci.
-Ano, nie stać mnie na takie luksusy!- zaśmiał się, Winchester stał w miejscu i oczekiwał przybycia naszego Kowala. Ten na jego widok uśmiechnął się zawadiacko.
-Wszystko słyszałem kurwisynu!
-Miałeś słyszeć Psi Jebco.- nim się obejrzałem obaj już skoczyli sobie do gardeł. Kolejny nieplanowany postój, a ja znów uaktualniłem zakłady.
-Mocniej Leworęki!- wrzasnął jeden.
-Pokaż siłę kowala...- dodał drugi Brat. Oklaski i pogwizdywania rozeszły się po całym ogrodzie. Tym razem nawet Kapitan nie interweniował, staną z boku z Oblechem i Małym. Dyskutowali o czymś. Sam miałem ochotę posłuchać nad czym tak zawzięcie debatują, ale jako zakładowy miałem swoje obowiązki! Psikuta wykonywał znacznie mniejszą ilość ciosów, jednakże uderzał zawsze w te same miejsca. A przynajmniej starał się tam trafić. Podbródek, skroń, uderzenie miedzy żebra, od czasu do czasu prawy, albo lewy sierpowy. Leworękiego nie ograniczała żadna strategia. Jego pięści chaotycznie uderzały tam gdzie tylko się dało. Oczywiście obowiązywała zasada: NIE MA CIOSÓW PONIŻEJ PASA. To najmniej honorowe zagranie ze wszystkich... Wracając jednak. Inicjatywę przejął Winchester i w końcu silnym uderzeniem w skroń zwalił kowala z nóg, kilka krótkich oklasków. Głównie moich. Większość stawiała na Leworękiego, także sporo zarobiłem, ja i Oblech.
-Henryk!- krzyknął Winchester, młody geniusz spojrzał na niego i przewrócił oczami. Potem obaj nieśli nieprzytomnego Leworękiego. Znów zaczęliśmy iść.
[Dobra walka Byqu

Ostatnio zmieniony 3 maja 2014, o 09:35 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.