ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Kordelas »

[Git ;) tak tylko piszę ,dla przestrogi. Dla wszystkich :D ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[ Alpharius siedział na swoim tronie i przeglądał starą księgę. Nagle w swojej głowie usłyszał przerażający głos, który krzyczał.
- Krwi!!!!!!!! Był to głos Khorna. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Co ?! - Warknął Drugni, widząc Magnusa stojącego w drzwiach.
- Potrzebuję twojego topora, Zabójco - Wielki Inkwizytor zbliżył sie powoli do krasnoluda siedzącego na łóżku.
- Ha ! Naprawdę myślisz, że dam ci mój mój piękny, runiczny... Aaaa, w sensie, metaforycznie ! Czyli że ten, potrzebujesz mojej pomocy.
Magnus kiwnął głową.
- Jeszcze całkiem niedawno obiecałeś mi wsparcie w wcale z siłami Chaosu, pamiętasz ?
Drugni odburknął twierdząco. Posiadanie długu wdzięczności u Inkwizycji było dosyć poważnym brzemieniem. Mimo to miał zamiar dotrzymać obietnicy, chociaż teoretycznie utracił swój honor dawno temu.
- Nadszedł więc czas, by spłacić ten dług - Stary Łowca Czarownic kontynuował - Uderzymy w samo serce zepsucia tej twierdzy i oczyścimy wszelkie plugastwo świętym ogniem !
Dawi tylko uniósł brwi, słysząc jak Magnus uderza w charakterystyczne dla siebie wysokie tony.
Zanim jednak Inkwizytor zdążył sprecyzować detale ich potencjalnej współpracy, żałobny dźwięk dzwonów rozdarł ciszę Spiżowej Fortecy.
- Oho... - Mruknął Drugni, wstając z łóżka - Pora na mnie. Ale nie martw się, zaraz wracam. Zatłukę tylko poczciwego niziołka i już możemy wracać do spiskowania.
Wielki Inkwizytor spojrzał na krasnoluda swymi zimnymi, bezlitosnymi oczyma.
- Zdajesz sobie sprawę, że Farlin oddał się Bogom Chaosu, jak każdy zawodnik tutaj oprócz nas ?
- Zdaję. I co z tego ?
- Już nie jest tym samym, jak to ująłeś, "poczciwym" niziołkiem... Uważaj na jego plugawe sztuczki.
- Pffff... - Drugni lekceważąco machnął dłonią - To tylko kurdupel z bombami. Jak tylko zbliżę się do niego na odległość topora, walkę możemy uznać za skończoną.
Krasnolud minął stojącego w wejściu Magnusa i gwiżdżąc jakąś głupawą piosenkę, udał się na Arenę Śmierci.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka dziesiąta
Drugni, Krasnoludzki Zabójca vs Farlin, WłamyHobbit/Łowca nagród, z zamiłowania Bard i hazardzista
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=UciSmiLutYs ]

Ciężkie, ołowiane chmury zebrały się nad Areną, rozmyte przez barierę piekielnej energii, otaczającą zamek. Widzowie, jacy zgromadzili się na trybunach byli raczej milczący, posępnie spoglądając na nadchodzące widowisko. Zawodnicy zgromadzili się w niedużej grupie, choć niektórzy wyraźnie dalej od innych, zaś Aszkael zasiadł po prawicy Alphariusa w loży honorowej, gdzie posyłano mu gniewne spojrzenia z widowni.
Drugni już czekał na swego przeciwnika, rozglądając się niecierpliwie po okolicy. Był wyraźnie zirytowany faktem, że śmierć wciąż nie chciała zabrać upartego krasnoluda w swe objęcia. Choć było zimno, Dawi był ubrany w standardowy ubiór zimowy pogromców, który stanowiły jedynie skórzane spodnie podbite baranim runem i szeroki pas nabijany ćwiekami. Nie miał nawet butów.
Krasnolud czuł w kościach otaczającą go złą aurę i korciło go, by zrobić z tym wszystkim porządek, znaczy mówiąc fachowo rozpierdolić wszystko w drobny mak. Będąc jednak uporządkowanym psychopatą postanowił najpierw wykończyć swego przeciwnika, a dopiero potem całą resztę. Przeczucie mówiło mu, że dziś nie jest dobry dzień, by umrzeć.
W końcu pojawił się Farlin. Charakterystyczny uśmieszek nie znikał z twarzy hobbita, który od niedawna porzuciwszy wiarę swego ojca, stał się uczniem vitkiego Asgeria, który bacznie obserwował swego podopiecznego zasiadając po lewicy Pierwszego Akolity. Choć wyglądał raczej na mikrego wojownika, w rzeczywistości niziołek był chodzącym arsenałem, o szerokim wachlarzu zdolności i ekwipunku mogącego przynieść gwałtowną, ale spektakularną śmierć.
- Będzie ogień- szepnął zadowolony hobbit, spoglądając spode łba na krasnoluda. Skrzywił się, widząc żelazne krzyże przypięte do torsu krasnoluda, którym zaschnięta krew dodawała uroku. Magnusowi zajęło wiele wysiłku, by przekonać upartego Dawiego, by nie przypinał świętych pieczęci na tyłku, gdzie by nie przeszkadzały. Pomógł dopiero argument o niedziurawieni spodni.- Jak o się mówi Feuer Frei!

W jednej chwili Drugni uniósł topór, zaś Farlin wyciągnął z kabury swą niezawodną procę. Farlin, choć pełen niespodzianek, nie miał zamiaru walczyć w zwarciu ze znacznie silniejszym przeciwnikiem, jeśli nie wymagała tego sytuacja. Pierwszy pocisk chybił celu, drugi jedynie przeorał bujną pomarańczową czuprynę, która była zbyt miękka, by szklana kula mogła się o nią rozbić i uwolnić dziki ogień. Trzeci pocisk poleciał właściwym torem, lecz rozbił się o gromil obróconego płazem w przód topora. Potem hobbit ujrzał wystającą zza niego wyszczerzoną, brodatą twarz i już wiedział, że będzie kurewsko ciężko. Farlin zamiast wystrzelić cisnął czwartym pociskiem, który zabójca rozbił w powietrzu. Dokładnie tak jak chciał tego niziołek. Farlin wyskandował zaklęcie, sterując uwolniony w eksplozji płomieniem, który uderzył w zaskoczonego krasnoluda, odrzucając go do tyłu z hukiem. Drugni wyrżnął solidnie w posadzkę, lecz dźwignął się od razu na nogi, osmalony i w niektórych miejscach poparzony, po czym zdmuchnął niewielki płomyk, który tańczył mu po jego okazałym irokezie.
- Uch, to mnie tylko podjarało! Dosłownie! HAHAHA!!!- zaśmiał się obłąkańczo Dawi i z nieustającą werwą znów skoczył na przeciwnika.
Ku zaskoczeniu publiczności, Farlin dobył miecza zamiast próbować ostrzeliwać szalonego oponenta. Hobbit zamknął na chwilę oczy, oddychając głębiej, po czym na powrót je otworzył. Jego lewe oko błysnęło niezgłębionym granatem.
Niziołek jakby nieświadom szarżującego, wyczekał do ostatniej chwili, wznosząc niedbale krótki stalowy miecz. Farlin mógł się równać z Drugnim pod względem siły, czy wytrzymałości, lecz parada hobbita okazała się zaskakująco skuteczna, zupełnie jakby dostrzegał i rozpracowywał każdy ruch przeciwnika, analizując je błyskawicznie i przeciwstawiał temu odpowiednią technikę. Bard zwinnie uniknął drugiego ciosu, po czym zaripostował, rozcinając krasnoludowi bok. Drugni syknął, bardziej ze złości, niż z bólu, po czym zamachnął się kolejny raz toporem. Farlin zaprezentował znacznie większe umiejętności, niźli w pierwszej swojej walce i zawirował, pozwalając, by oręż Dawiego przeleciał nad nim, po czym podbił bo w górę, by wytrącić Drugniego z równowagi. Krasnolud jako weteran nie dał się złapać na takie sztuczki, jednak jego kolejny ruch przez to był opóźniony o ledwie sekundę. Dla Farlina było to dość czasu. Ciął zamaszyście przez brzuch, rozcinając szeroki pas go chroniący, po czym grzmotnął krasnoluda lodowym uderzeniem. Drugni poczuł piekący ból, emanujący od głowy do stóp i wyleciał ponownie w powietrze. Udało mu się wylądować na nogach, choć z trudem. Z poprzecznej rany na brzuchu sączyła się krew. Dość mocno, jak ocenił Dawi. Nie mógł więc sobie pozwolić na zbyt długą walkę.
Niestety kolejny agresywny wypad zakończył się otrzymaniem podłużnej rany na ramieniu i na policzku. Drugni był naprawdę zły, że został rozpracowany przez tak mizernego przeciwnika. Zawsze sądził, że spotka go śmierć w paszczy smoka, szponach demona, czy przeklętej broni jakiegoś lorda Chaosu. Dać się zaszlachtować hobbitowi? To przechodziło krasnoludzkie pojęcie.
Farlin wykrzyczał zaklęcie, a w jego dłoni zmaterializował się sopel lodu, który pomknął w kierunku Dawiego. Drugni zaklął, bo znów dał się złapać. Lodowy pocisk wbił mu się w ramię z rozpryskiem krwi.
- Kurwa!- zaklął siarczyście wyrywając sopel z rany. Ciemna krew trysnęła na kamienny bruk. Farlin sięgnął po procę, by dokończyć dzieła w swym ulubionym stylu. Pierwszy pocisk rozbił się o bruk, wzniecając pożar na gołym kamieniu, drugi zabójca odbił w umiejętny sposób, by ten rozbił się dopiero za nim. Trzeciej nie zdążył wystrzelić.
Drugni był tuż przy nim. Zamachnął się w szybkim ciosie, rozdzierając skórzany kaftan hobbita, pasek solidnej torby, koszulę i pierś. Farlin zakręcił się od impetu ciosu, po czym upadł na posadzkę nieco zamroczony. Jego nabyty na szlaku instynkt od razu podniósł alarm, a niziołek zawsze słucha instynktu. Odtoczył się w ostatniej chwil, gromil roztrzaskał kamień w miejscu, gdzie przed chwilą była jego głowa. Odbił się sprawnie od ziemi i wylądował na nogach, po czym cisnął lodowym pociskiem. Drugni znów zastawił się toporem, którego niezwykle wytrzymała konstrukcja pozwalała na takie manewry i uderzył na odlew, pozbawiając piromana fragmentu ucha i kawałka bujnej czupryny. Hobbit wyraźnie stracił pewność siebie, rozważając kolejny ruch. W głowie świtał mu plan ataku.
Krasnolud również miał plan- atakować. Wywijając wielkim toporzyskiem pozbawiał Farlina koncentracji, gdyż jako niedoświadczony mag nie miał wyrobionych pewnych nawyków typowych dla czarodziejów. Choćby skandowanie formuł magicznych pod presją.
Teraz cofał się cały czas, usiłując uniknąć kolejnych razów Dawiego. Ręce miał obolałe od parad i bloków, co jeszcze bardziej utrudniało mu kontrolę nad mocą. Nie wyglądało to najlepiej.
Tyle, że Drugni zwalniał. Osłabiony upływem krwi i stylem walki nie oszczędzającym sił na drugą rundę, krasnoud zaczął się poruszać nieco niezdarnie. Farlin postanowił zaryzykować i zamiast cofać się, zaatakował. Przyniosło to o tyle dobry skutek, że ponownie zranił swego rywala. Niestety, ten wciąż stał na nogach.
Drugniego zaczynała męczyć ta walka. Nie chodziło jednak o wyczerpanie fizyczne, choć i to powoli docierało do hardego krasnala, lecz o znudzenie i irytację. Zwykle bestie, z którymi walczył atakowały na całego, próbując rozerwać go pazurami, zmielić zębiskami na papkę, czy po prostu zmiażdżyć potworną siłą. Tymczasem hobbit krok po kroku budował swój przewagę, zamiast porządnie wziąć się do roboty. Zamachnął się na małego natręta silnie, lecz ten zawirował i skontrował fintę, która przebiła imponujący biceps zabójcy. Drugni zaklął szpetnie, po czym grzmotnął potężnie trzonkiem w niziołka, nie mając miejsca za zamach. Krew ściekała obficie po jego ciele, przemakając przez spodnie, tak, że krasnolud wyglądał jak po kąpieli w barszczu. Wtedy zauważył leżącą na ziemi torbę Farlina i przyszedł mu do głowy pomysł na zatamowanie krwawienia. Podniósł z ziemi szklaną kulę z ognistą cieczą i przyjrzał jej się dokładniej. Żółtawy, oleisty płyn zapienił się nieco przy potrzaśnięciu. Drugni niewiele się zastanawiając rozkruszył pocisk i wylał jego zawartość na sporą ranę na ramieniu. Cuchnąca ciecz zasyczała w styku z ciałem i zajęła się ogniem. Drugni pacnął otwartą dłonią płomień, by ten się nie rozprzestrzenił zbytnio, po czym ugasił go zduszając własnymi dłońmi.
Farlin nie wierzył własnym oczom. Był tak zaskoczony, że miast atakować przeciwnika, dopóki ten zajęty jest własnymi ranami, patrzył tylko z otwartymi ustami. Jego wróg używał jego własnej, straszliwej broni by… zatamować swoje rany! Z drugiej strony on sam jeszcze nie panował nad swoją mocą w dostatecznym stopniu, by zmieść przeciwnika z powierzchni ziemi czarami. Drugni skutecznie odpierał ataki bezpośrednie. Może…
Unikając ukośnego cięcia z dołu hobbit skoczył do przodu i uderzył wiązką żaru i iskier w oczy krasnoluda. Drugni odruchowo zasłonił się ręką i choć broda i krzaczaste brwi zaskwierczały, to uratował on swój wzrok. Farlin osiągnął jednak swój cel. Wbił swój krótki miecz zamaszyście w przedramię krasnoluda, po czym wyciągnął go i kopnął przeciwnika kolanem w brzuch. Dawi zaklął, najwyraźniej odczuwając razy, lecz jego próba zemsty rozminęła się z celem, jako, że niziołek zdążył już odskoczyć. Farlin dopadł Drugniego po raz kolejny, wykorzystując, że podrażnione oczy łzawiły potężnie i ciął po drugiej ręce.
Tym razem krasnolud zdążył i zdzielił natręta włochatym kułakiem. Wściekły, że cała sprawa zajmuje przeciąga się zbytnio, warknął groźnie i zakręcił toporem w powietrzu, by wykończyć przeciwnika raz na dobre. Tak jak chciał tego Farlin.
Niziołek wymówił zaklęcie i uderzył mocą lodu w podłoże. Krasnolud w pełnym biegu wpadł na nowo powstałą taflę, poślizgnął się i wywinął efektownego orła kończąc swój lot bolesnym upadkiem. Poranione ręce i pocięte ścięgna nie zdołały utrzymać ciężkiego oręża podczas wstrząsu, a hobbit momentalnie odkopnął broń byle dalej od krasnoluda.
Farlin nie czekał, aż zabójca dojdzie do siebie. W chwili, gdy upewnił się, że krasnolud nie sięgnie po broń, dopadł do niego i uderzył z góry, chcąc przyszpilić go do posadzki. Drugni doszedł do zmysłów dosłownie w ostatniej chwili- gdy ujrzał opadający sztych w kierunku jego twarzy. Odruchowo złapał za ostrze i choć rany, jakich doznał były dotkliwe, to udało mu się wyhamować ostrze. Krew spłynęła po stali miecza niziołka, lecz gdy tylko ujrzał, że krasnolud zdołał się wybronić, odpuścił. Wiedział aż nazbyt dobrze, że nie należało się z nim siłować. Zamiast tego zaczerpnął mocy, by spopielić przeciwnika w miejscu, w którym stoi.
Drugni wciąż był nieco zamroczony. Wciąż widział gwiazdki przed oczami. Utrata krwi nie i kontuzje nie pomagały mu w obecnej sytuacji. Wiedział jednak, że musi wstać, inaczej będzie wkrótce padliną. Normalnie nie byłoby to złe, w końcu takiego losu poszukiwał. Co by jednak powiedzieli przodkowie, że ubił go hobbit Chaosu? Ich śmiech niósłby się echem po całym wszechświecie przez kolejne tysiąclecia. A na to Drugni pozwolić nie mógł.
Wstał i szybko rozejrzał się za swym toporem. Zaklął przy tym, gdyż nie mógł go odszukać. Zauważył za to ostatnią bombę hobbita. W obłąkanym umyśle zabójcy zakwitł pewien pomysł.
Farlin skandował formułę, której nauczył go Asgeir. Moc ognia w jego dłoniach rosła, by wkrótce rozpętać prawdziwe inferno. Wtedy zauważył jak Drugni wstaje i podnosi jeden z jego pocisków zapalających. Uśmiechnął się pod nosem, biorąc to za rozpaczliwą próbę odwleczenia nieuniknionego. Już miał wykrzyczeć ostatnie słowa, gdy ujrzał, jak zabójca unosi pocisk nad siebie i rozkrusza go, wlewając sobie jego zawartość do ust. W chwili, gdy hobbit miał uwolnić ognistą kulę, krasnolud splunął na niego łatwopalną cieczą, wydając z siebie przy tym dzikie okrzyki. Płomienie zdradziły swego pana, języki ognia szybko objęły świeżo upieczonego (nomen omen) maga. Hobbit wrzeszczał z przerażenia i bólu, gdy ogień począł trawić jego strój i jego ciało. Miotał się jak opętany, usiłując ugasić płomienie. Na próżno. Przed nim stał Drugni, który z chorą satysfakcją w oczach przyglądał się swemu dziełu. Poparzona jama ustna cholernie go piekła i musiał zwalczyć odruch połknięcia dzikiego ognia, ale warto było.
Rozgorączkowany umysł Farlina wpadł na ostatnią deskę ratunku- lód. Demonstrując wybitną dyscyplinę wyszeptał spękanymi ustami proste lodowe zaklęcie, mając nadzieję, że ugasi płomienie. Błogie zimno ogarnęło jego ciało, a ogień zniknął w akompaniamencie syku pary. Wyglądało na to, że udało się. Teraz tylko musiał…
Zamarł, gdy zorientował się, że nie może uczynić kroku. Spojrzał w dół i krzyknął z niedowierzania.
Od pasa w dół był całkowicie zamrożony. Szarpnął się, próbując bezskutecznie się uwolnić, gdy Drugni podszedł do niego powolnym krokiem. Paskudny uśmiech wstąpił na poharatane i osmalone oblicze brodacza, który teraz przypominał raczej awatar Grimnira, niż poczciwego Dawiego.
- Złapałeś się we własne sidła ptaszku!- zaśmiał się szyderczo krasnolud- Pozwól, że ci pomogę.
Farlin poczuł, jak żelazny chwyt krasnoludzkich dłoni obejmuje go pod pachy. Jeszcze nie wiedział, co planuje zabójca. Nawet nie czuł bólu.
Drugni szarpnął silnie w górę, unosząc niziołka w powietrze. A właściwie tylko jego górną, niezamrożoną część. Patrząc w oczy hobbita, krasnolud zaśmiał się ponownie, widząc, jak Farlin wiotczeje i opada w bezruchu. Cisnął pozbawione życia truchło, po czym kopniakiem rozbił pozostałą połowę hobbita. Napawając się chwilę oryginalnością swojego zakończenia walki, odnalazł topór i dziarskim krokiem zszedł z areny.
[ http://www.youtube.com/watch?v=F_JF8oSxXtM ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drugni po raz ostatni spojrzał na resztki hobbita rozrzucone tu i ówdzie. Nagle przypomniał sobie te wszystkie zimowe wieczory, które spędził w towarzystwie Farlina i butelki gorzały. Kto jak kto, ale niziołek bard był całkiem przyzwoitym kompanem do kieliszka. Przez chwilę Zabójca poczuł lekkie ukłucie żalu, ale szybko zbył je obojętnym wzruszeniem ramion. Niegdyś poczciwy malec oddał się Chaosowi i używał przeklętej magii w walce, co według krasnoludzkich standardów automatycznie kwalifikowało go do odstrzału.
- Wyrwałem chwasta - Mruknął pod nosem poparzonymi ustami, po czym zszedł z Areny, zostawiając za sobą niewielkie plamy krwi.
Przy wyjściu z koloseum czekał na niego Magnus.
- Dobra walka - Pochwalił go inkwizytor, jak zwykle oschłym, niemalże obojętnym tonem głosu.
- Skubaniec dobrze się bił - Z trudem odpowiedział Dawi - Przez chwilę myślałem, że mnie załatwi...
Dwójka zawodników ruszyła korytarzem Spiżowej Fortecy.
- Nie powinieneś iść do medyka ? - Nagle zainteresował się Magnus - Krwawisz jak zarzynana świnia.
- To...nic. Ledwie zadrapanie.
- Skoro tak mówisz - Magnus nie uznał za celowe drążyć temat - Skoro zwyciężyłeś, możemy wrócić do naszej rozmowy.
- Racja. Czego chcesz ?
- Mam zamiar położyć kres bluźnierczemu panowaniu Alphariusa. I ty mi w ty pomożesz.
- Czyli jednak ? - Pobladły z powodu utraty krwi Drugni spojrzał na górującego nad nim inkwizytora - Chcesz załatwić gada bez względu na wszystko ?
- Powinienem był to zrobić już dawno temu. Ta gnida już zbyt długo obraża Sigmara swoim istnieniem.
- Chyba zapomniałeś o jednym istotnym fakcie. Alpharius uwięził wszystkich nie-zawodników na jakimś astralnym zadupiu. I to w zasadzie miało zapobiec jakimkolwiek próbom obalenia jego rządów...
- Poganie, heretycy i elfy... Ich los jest mi zupełnie obojętny. Jak dla mnie mogą krążyć po Labiryncie Tzeencha do końca czasów.
- Są tam też twoi Łowcy.
Magnus milczał przez chwilę.
- Są gotowi ponieść cenę sprawiedliwości. Sigmar zbawi ich dusze.
Drugni uniósł brwi.
- Twoja bezwzględność czasami zadziwia nawet mnie. No dobra, to co mam zrobić ?
- Jak już wcześniej wspomniałem, potrzebuję twojego topora. Ten kundel Chaosu nie rusza się nigdzie bez swojej obstawy mutantów. Nawet ja nie dam rady takiej nawałnicy ciemności. Ty z kolei stanowisz niszczącą siłę w walce wręcz, będziesz nieocenionym wsparciem.
- Z tego co wiem to Alpharius nigdy nie wyłazi ze swojej wieży.
Magnus uśmiechnął się paskudnie.
- Wywabię go stamtąd. Mam swoje sposoby. A ty tymczasem...
Urwał nagle, gdy zauważył jak Drugni pada na posadzkę bez przytomności. Najwyraźniej wyczerpanie i upływ krwi wzięły górę nad potężnym krasnoludem.
Wielki Inkwizytor westchnął, złapał Zabójcę za kark swym mechanicznym ramieniem i zaniósł go do Julii.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Świetna walka Byqu, szkoda że Hobbit chaosu przegrał :/
Moja mina, jak przeczytałem, że Farlin poległ.
Obrazek

Jutro wstawię fragment, kończący byt Farlina i dalsze przygody 7 łowców czarownic. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Też mi było przykro... cholera, jak ja napiszę kolejne walki? :( ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Dasz radę, mnie też nie było łatwo zabić Bothana i paru innych ale kostki są jak kat :cry: Świetna walka, zwłaszcza finisher i te numery z bombami. Do tego świetnie dobrana z początkowymi zdaniami muzyka zrobiła klimat! Brawo. ]

- Cholera, Olfarr trzymaj to oślizgłe gówno! - ryknął Ulfarr, zamierzając się mieczem. Wyjące monstrum ślizgające się na posadzce odskoczyło spod cięcia wojownika, pryskając szlamem i wspierając się groźnie po lądowaniu na przednich łapach.
http://k34.kn3.net/taringa/1/1/9/7/6/5/ ... 4.jpg?7775
- Zdechnij w najczarniejszych salach Helheim maszkaro! - wywarczał Olfarr, nacierając z pozycji obok brata na stwora. Lśniący grot przeciął z mlaskiem szlamowate mięso na ramieniu stwora, jednak ten odtrącił drzewce pyskiem i skoczył z ogłuszającym wrzaskiem na Norsmena. Olf odruchowo zasłonił się pancernym przedramieniem i wtedy poczuł jak maź kapie na jego napierśnik. Bestia wisiała ze swym okropnie cuchnącym pyskiem tuż przed nim, nabita na miecz Ulfarra. Olfarr już skinął głową bratu, gdy nagle wszystkie siedem oczu wpiło swe mętne spojrzenie w skrzydlaty hełm, a macki dookoła łba zafalowały. Demon szarpnął się, uderzając dziko wszystkimi kończynami, z których jedna wyżłobiła kilka grubych bruzd w zbroi Chaosu. Nie mogąc utrzymać ciężaru bestii na ostrzu, Ulfarr zachwiał się i upadł z głuchym łoskotem, krzycząc gniewnie gdy potwór wpadł na niego. Olfarr zawrzał gniewem i złapał upuszczony przez brata miecz po czym wraz z grotem włóczni włożył go ostrzem w leżącą na posadzce pochodnię. Skwiercząca smoła spłynęła na wyżłobienia w ostrzach i Olfarr uniósł płonący oręż, którego blask zamienił krzywizny i zdobienia jego zbroi w pole bitwy światła i cienia.
https://www.youtube.com/watch?feature=p ... s40Oo#t=56
~ Teraz bracie!
Ulfarr wydarł się potężnie i złapał w pasie bestię, która chciała stratować leżącego Norsa. Wybraniec siłą rozpędu uniósł szamoczącego się z wyciem wroga i wbiegł wprost na brata. Dwa słupy dymu wykwitły w korytarzu gdy Olfarr wykręcił skwierczące ostrza w piersi potwora, który skonał ze świszczącym skomleniem i z plaskiem zwalił się na korytarz.
Olfarr odetchnął głęboko i podał otrzepującemu się ze śluzu bratu jego broń, na której dogasał ogień. Piękny wilczy miecz o srebrnej klindze, który unieśli z Middenheim wyglądał po podpaleniu jak poskręcana, ledwie obkuta blacha z mnóstem zacieków, którymi również stały się wilcze zdobienia. Była to już ich trzecia potyczka w tych trzewiach samej ziemi, najpierw spotkali się z bandą komletnie oszalałych i zmutowanych poza zdrowy rozsądek stworzeń, które oddawały cześć wielkiemu lecz rozpadającemu się i na wpół przeżartemu kwasem z ich ciał ożywionemu posągowi, błąkającemu się po podziemiach w blasku pokrywających go run i znaków. Teraz zabili to śmierdzące coś. Lecz druga potyczka była zdecydowanie bardziej zajmująca. Olfarr mimowolnie zadrżał na jej wspomnienie...

- Żałosne, małe namiastki prawdziwych królów bitwy! Błagajcie o życie jak tysiące południowców pod moim ostrzem! - huczał kilkoma, nakładającymi się na siebie głosami prawie dwu i półmetrowy wybraniec w kolosalnej zbroi, przechodzącej w tak misterne i przerażające zdobienia że zwykły śmiertelnik mógł oszaleć od samego patrzenia na nie. Olfarr zamarł gdy olbrzymia kula morgenszterna, nabijana zakrzywionymi kolcami świsnęła obok, utrącając jedno ze skrzydeł hełmu. Potem wojownik wydał dudniący rechot, dobywający się jakby z bardzo daleka a nie z wnętrza przypominającego dziób z ośmioma skośnymi otworami hełmu i skierował na nich lśniącą runami rękawicę z której wyleciał strumień jasnopurpurowego ognia. Olfarr uniknął spalenia żywcem tylko dzięki szybkiemu susowi brata. Była to zdecydowanie najtrudniejsza walka w ich życiu, przewyższająca nawet zmagania z ogniem Vahaniana i pierwszy raz bracia zupełnie nie wiedzieli co robić wobec wroga przewyższającego ich pod każdym względem. Jednak łomoczące gniewnie piętna Pana Czaszek na ich piersiach pod zbrojami radowały się z takiego sprawdzianu wartości wojownika. Odłamki topora Ragnaxa Aeslinga także zabrzęczały, rządając krwi. Tam gdzie każdy inny czułby lęk, teraz wypełnił ich bezgraniczny gniew i wściekłość. Wściekłość którą zamienili w siłę aby pokazać swemu patronowi że nawet wysoko wywyższony Wojownik Chaosu nie zmusi ich do poddania się. W końcu z rykiem czystej furii i zwycięstwa Olfarr wpadł całym ciężarem na pierś wybrańca, powalając go z hukiem na pękające kamienie i silnym ciosem pięści przebił na wylot hełm z żywego żelaza, uwalniając kaskadę niebieskiego płomienia i lepkich od czerni odłamków...

Dopiero po walce przypomnieli sobie gdzie widzieli wybrańca. Towarzyszył on Archaonowi wtedy gdy schodził w podziemia... Kontynuowali więc swe poszukiwania mając nadzieję spotkać się z przychylniejszym spojrzeniem samego Pana Końca Czasów.
- Olfarr... - zapytał brata stojącego obok trupa bestii Ulfarr. - Nie sądzisz że...
- Kamienie drżą... co może...?
Nagle niosące się w olbrzymich korytarzach echo nabrzmiało jak fala przypływu a ciemność w jednej chwili zmieniła się w blask jakby spadającego, fioletowego słońca. Niemal krzyknęli gdy naprzeciw nim wyleciało istne inferno purpury, które na dodatek zbliżało się szybko jak powódź w podziemiach. Nie czekając zaczęli uciekać w przeciwnym kierunku, czując jak smród topionego kamienia i charakterystyczny, przypominający ozon zapach Spaczni wypełnia wszystko wokół. Minęli ciało pokonanej bestii, które po chwili dosłownie zniknęło w kaskadzie ognia.
- Teraz... huh... już rozumiem bracie! - Ulf starał się przekrzyczeć zawodzenie morza płomieni za nimi. - To coś nie chciało nas zabić! Ono...
- Uciekało! - ryknął przebierający stalowymi nogami Olfarr. - I my też cholernie powinniśmy! Skąd to się wogóle wzięło ?!
- Może jelita Spiżowej Cytadeli mają gazy ? O choleraaa!
Tuż przed nimi znajdowała się ściana. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to że pięć minut temu tędy przechodzili. Nie tracąc czasu pobiegli za siebie i gwałtownie skręcili w prawo. Ogień popłynął korytarzem zaledwie na wyciągnięcie ręki od nich. Po chwili odsapnięcia chcieli ruszyć dalej, jednak drugi koniec przejścia także wypełniał potok fioletowych jęzorów. Nagle biegnąc, stracili grunt pod nogami i spadli. Dwa strumienie ognia połączyły się nad dziurą do której wpadli zaledwie tuż po tym jak na nią nastąpili. Spadając zdaje się, bez końca w ciemności myśleli tylko czy kiedykolwiek znajdą dno... Nie zdążyli się jednak długo namyśleć gdy ono wyszło im na spotkanie i wszelka percepcja się urwała.

- Olfarr... żyjesz ? - wychrypiał metalicznie głos w mroku.
- Do stu wychędożonych dziewic, a odpowiedziałbym ci gdyby było inaczej ? - rzucił cierpko, masujący hełm Norsmen.
Zdaje się że zbroja chaosu zamortyzowała większość siły upadku lecz i tak cali byli obolali jak po tygodniu walki i chlania, okazyjnie przerywanego obracaniem młódek. Co w sumie przypominało im o czasach w hirdzie jarla Ragnara Pogromcy Owiec ale to już inna historia...
Bliźniacy z ulgą powitali fakt że broń i łańcuszki z relikwiami Ragnaxa oraz kawałkami zbroi pokonanego wybrańca są wciąż przy nich i wkrótce otworzyli oczy. Znajdowali się w jakby półotwartej jaskini z poszarpanych, czarnych skał która w górę przechodziła jakby w komin. Przed nimi zaś otwierał się widok na olbrzmi, pełen kurzu latającego w snopach światła i poblasków ognia korytarz. Wybierając jedyną drogę, obolali Bliźniacy weszli ostrożnie w światło. Korytarz był wielki, nawet większy niż te tworzące podziemia wyżej, jego sklepienie niknęło w mroku jednak umiejcowione rzędami na granicy wzroku witraże, przedstawiające krwawe masakry i wstąpienia w demoniczne życie opancerzonych bohaterów, wpuszczały po obu stronach krzyżujące się linie wielobarwnych świateł. Budulec miał kolor zciemnianego złota, zaś środkiem drogi biegł fioletowy dywan mijający ustawione w nieskończenie długim rzędzie spiżowe znicze i ponure posągi za którymi niskimi kolumnadami odgradzały się mroczne krużganki.
Horkessonowie zaniemówili i tylko szli dalej, w trwożnym milczeniu oglądając budowlę rozmiarów większych niż wszystko co do tej pory widzieli. Gdy przechodzili obok podświetlanego niebieskim ogniem znicza obok, posągu pochylonego wojownika z halabardą i kolczastymi naramiennikami Ulfarr oparł się o kraniec piedestału z zadziwieniem zdmuchując z żelaznego palca warstwę kurzu grubą jak skóra krakena. Wtedy dudniącą ciszę przerwał prawdziwy stukot. Jego echo poniosło się aż pod niedostrzegalne sklepienie i bliźniacy odskoczyli od posągu jak oparzeni, szukając broni.
- Posągi! - wydukał Olfarr. - One... one...
- Ożywają ?! Tu też ?! - syknął Ulfarr, usiłując choćby ogarnąć umysłem ich nieskończenie długi rząd.
Wtedy jeden z posągów wybrańców rozdwoił się i zostawiając cień za sobą wszedł na fioletowy dywan, unosząc groźnie miecz wielkości człowieka. Wtedy zza innych posągów także wychynęły olbrzymie zbroje w czarnych płaszczach, z hukiem otaczając braci.
- Jeden ledwo nas zabił... cóż z siede... ośmioma ?
- Cóż przynajmniej znaleźliśmy to czego szukaliśmy... No i śmierć godną pomnika wielkości góry.
Wtedy przez krąg wojowników Archaona przeszedł jeszcze jeden wybraniec. Otoczony skrzącą aurą gigant który dzierżył korbacz i miecz zaś jego hełm miał postać kolczastej korony, przechodzącej w podłużną, żelazną maskę z cieniem wewnątrz paszczy. Ustawieni w cieniu tego olbrzyma, bracia spojrzeli w czarne oczy chcąc widzieć swą śmierć.
Lecz zamiast śmierci nadeszły słowa.
- Witajcie na Ścieżce Wybrańców, młodzi bracia w służbie Czterem. Olfarrze i ty Ulfarrze Horkessonie. - głos dobywający się spomiędzy dwóch części maski miał postać głęboko złowróżbnego szeptu, wiedzionego jakby westchnieniami wiatru i kilkoma echami. - Wiedzieliśmy że poszukujecie naszego pana, a teraz zdaliście obie próby. Powaliliście Khamûla Veigerlinga, króla Kurganów i demona rozkładu Samm'ath'eula, jesteście więc godni mimo krótkiej służby waszych pancerzy. Zaprowadzimy was do Wszechwybrańca.
Wojownicy otoczyli dwóch Horkessonów którym odebrało mowę i z wolna ruszyli przez korytarz. Ten w długim hełmie ze spiczastą koroną zauważył jak bracia wpatrują się w wybrańców i posągi oraz witraże wokół.
- Ścieżka Wybrańców jest starsza nawet od nas samych. - dało się słyszeć z hełmu wybrańca. - Zbudowano ją tu jeszcze zanim bożek południowców zjednoczył ich przeciw nam i zanim zbudowali tu swą twierdzę. Ogień płonie tu wiecznie a pomnika doczekują się tu najwięksi słudzy bogów. Tam jest ten kogo relikwie nosicie, wielki Ragnax Krwawy. Tamten ze wzniesionym toporem i chorągwią to Asavar Kul, a dalej stoją jego poprzednicy... oraz następcy, w tym nasz pan i ci którzy przyjdą po nim.
- Niesamowite... - szepnął Olfarr, teraz coraz swobodniej rozglądając się. - Nie mogę tylko pojąć jak to się stało że jedynie wy cały czas towarzyszycie Archaonowi ?
- Inni nie podążyli za nim do Królestwa Chaosu i tu ? - dodał Ulfarr, widząc jak kilku z ich eskorty zwraca ku nim hełmy i kaptury. Jeden w poblaskującej czerwono zbroi, zakrytej postrzępionym czarnym płaszczem niósł żelazny kostur zwieńczony czaszką z wytrawionymi runami. Inny opierał o ramię ciężką kosę, zaś kolczuga między płytami i jego płaszcz pokrywał zielony osad. Jeszcze inny zdawał się kroczyć permanenrnie okryty cieniem, zaś ten idący obok przywódcy w koronie sam nosił zamiast hełmu rogaty diadem pod którym oczy i opadające na napierśnik włosy raziły jasną bielą. Nagle wszyscy przemówili jednym głosem a pierścienie na ich dłoniach zabłysły.
- Jesteśmy upiorami Korony Władzy, dawno temu jej wpływ przez kilkanaście koron naszych ludów związał nas z przeznaczeniem jej nosiciela i pozbawił oblicz oraz woli. Zawsze z Wszechwybrańcem, nigdy bez Wszechwybrańca! - wyskandowali na koniec po czym ich przewodnik wskazał korbaczem na coś przed nimi.
- Szykujcie się Olfarrze i Ulfarrze z Norski. Zaraz dojdziemy do świątyni. Morgomyrze, Nieśmierelny, Zdrajco idźcie powiadomić pana.
Gdy kordon wybrańców się rozstąpił bracia ujrzeli pozłacany łuk wejścia do wypełnionej lśnieniem komnaty i koniec korytarza, zwężany przez posągi dwóch olbrzymich skrzydlatych wojowników z mieczami.
Norsmeni spojrzeli po sobie podekscytowani oraz dziwnie zadowoleni i ruszyli za gwardią Archaona.
**********

- Żałosne. - rzucił cierpko Asgeir, widząc jak niziołek zostaje rozdarty na pół i przez chwilę spojrzenia ucznia oraz mistrza skrzyżowały się. W gasnącym oku Farlina widać było zaskoczenie oraz wstyd przed mistrzem. Słabość.
Asgeir zmrużył bezwzględnie lodowatojasne oczy i wstał, przechodząc obok Alphariusa.
- Wydaje się że pański uczeń - to słowo Akolita wyowiedział z jadowitym rozbawieniem. - potrzebuje pomocy.
- Ja już nie mam ucznia. Nigdy go nie miałem. Idiota nie może przecież uczyć się gdy marnuje nauki... Ty także powinieneś przyswoić sobie pewną naukę Pierwszy Akolito. I zapamiętać dzięki komu twój plan zadziałał. - skończył z ukrytą groźbą vitki i wyszedł z loży, powiewając płaszczem z białych futer.
Aszkael położył dłoń na mieczu a jego zbroja zadzwoniła.
- Powinien zapłacić za taką arogancką obrazę...
- Usiądź, Ostrze Bogów. - skinął na niego Alpharius, zaś Omegon dodał - Nie jesteśmy jeszcze dość silni by się go pozbyć. A nasz plan wykona się mimo tej marginalnej porażki. Poza tym dostarczyła nam ona cudownej ironii.
- Jakiej ironi ? - zagrzmiał mało zainteresowany Aszkael, nagle zauważając brak Horkessonów na trybunach. Postanowił zachować ten fakt dla siebie i nie zameldował o tym, rozważając czy wrócą na swą walkę z Magnusem.
- Nie zauważył pan ? - Alpharius uniósł brwi i zachichotał. - Pogromca trolla z pierwszej walki pokonany przez kolegę po fachu. Jakież to los płata figle!
**********

Bjarn zerwał się z toporem od ogniska, widząc jak z ciemności wyłania się postać. W pierwszej chwili Ingvarsson zawahał się widząc że olbrzymi kształt jest... Norsmenem!
Olbrzym o barach masywnych jak głazy i potężnych ramionach, zawiniętych w przód jak rogi barana i zaciśniętych w pięści wlókł się dziwacznie przed siebie z szeroko wytrzeszczonymi oczyma i szepcząc coś niezrozumiałego. Bjarn cofnął się, pouszczając topór i z przrażenie w ostatniej chwili zauważył że oczy znamionują kompletne szaleństwo, a włosy i ubrania wojownika są podarte i brudne. Z potężnych kułaków ciekła krew z poobgryzanych palców a potargana, długa broda trzęsła się wraz z kropelkami krwi gdy wielki mąż bełkocze w szaleńczym zapamiętaniu.
- Jestem władcą lasów ostrouchego ludu! To ja obaliłem ich góry! Spaliłem wszystko do zieeeemiiii! - wyjęczał na koniec olbrzym po czym potknął się i podniósł ze łzami w błękitnych, przekrwionych oczach.
- Brodo Odyna... - szepnął przerażony Grunladi, łapiąc za amulety. Szaleniec najwyraźniej usłyszał gdyż dopiero zauważył grupę, mimo że przechodził tuż obok nich. Szalone oczy zabłysły, a usta rozwarły się nerwowo gdy z drżącymi rękoma uczynił krok w ich kierunku.
- Moi... mo... MOI LUDZIE! Huahahahaha! - wybuchł gromkim śmiechem. - Na kolana przed królem, dobre chłopy!
Bjarn zmarszczył brwi i spojrzał na swoich ludzi, równie skołowanych.
- No co się dzieje ?! Stoicie jakbyście pierwszy raz na oczy widzieli waszego cholernego króla! MAGNUSA WIELKIEGO! - ryknął olbrzym, potrząsając za ramiona Leifem i Eskilem jak dziećmi. Bjarn sapnął i złapał 'króla' za nadgarstek.
- Potężny wojowniku my nie...
- Nie pamiętacie ? Nie ?! No w sumie sam zapomniałem i... Magnus Potężny! Sam jeden podbiłem ziemie elfów!
- Już wiem! - ożywił się nagle Biały Kruk. - Czytałem kiedyś o nim sagę... To król Magnus Szalony, w 1703 chciał podbić wyspę Alfheim w tylko dwustu ludzi. Wyrżnięto ich jeszcze tego samego...
- COOOO ?! - ryknął król Magnus Szalony. - Kłamstwa! Kłamstwa! Kłamstwa! Ja wygrałem, zabijałem, niszczyłem... Który skald ułożył tę obraźliwą pieśń ?! Gadaj starcze, zabiję, zabiję! Zaraz... ten instrument... ty jesteś skaldem! To ty chcesz mnie oczernić! Zniszczyć moją chwałę!!
Magnus uniósł pięści i ruszył na Grunladiego, obalając Leifa. Biały Kruk przycisnął harfę do piersi i cofnął się przerażony nie na żarty.
- Nie tkniesz skalda pomyleńcu! Król czy nie, cofnij się! - krzyknął Bjarn, zatrzymując Szalonego prawym sierpowym. Ten chrząknął i wrzasnął widząc rozbitą wargę po czym złapał za ramiona Ingvarssona (i choć ten nie ułomek) podniósł go i łupnął nim o ziemię aż Wydarty Śmierci stracił powietrze w płucach i upuścił broń.
Inni Norsmeni wrzasnęli i ruszyli na króla jak stali. Ten walnął na odlew lewą ręką, powalając trzech wojów i złapał nacierającego Eskila za gardło, zanim ten zdążył opuścić topór. Trzymając go jak w imadle, Magnus cisnął wojownikiem wprost w ognisko za nimi, roztrącając nacierających Norsów. Kilku towarzyszy natychmiast wyciągnęło przyjaciela z ognia i zaczęło szybko gasić tlące się futra. Turo zasłonił uciekającego Grunladiego i przywalił młotem w udo króla, który właśnie dwoma mocarnymi uderzeniami powalił Hrothgara, wybijając kilka zębów i strugę krwi z jego czerwonej brody. Kość trzasnęła jednak Magnus nie upadł i wygiąwszy rękę z młotem chwycił grubego woja za kark z siłą olbrzyma.
- Magnus Pogromca Księżyca! Rozłupałem go toporem na pół by odebrać siłę elfim magom jednak oni zrobili z niego dwa. DWAAA!!! - darł się w twarz Saarlskiego kucharza.
Wielki Olaf krzyknął widząc jak napina się kark szamoczącego się Turo i uratował przyjaciela, wytrącając króla z równowagi barkiem i doprawiając ciosem trzonka topora. Magnus otarł zmiażdżony policzek i zaśmiał się.
- Duży chłop z ciebie! Ha! Prawie jak maszty elfiej floty którą całą zatopiłem!
Olaf naparł na trzonek topora, siłując się z królem i ku przerażaniu innych siła Olafa pierwszy raz zawiodła. Wielki Nors runął w tył, uderzony w twarz pod hełmem trzonkiem własnej broni. Inni z okrzykiem zaszarżowali nieskładnie, lecz Magnus zamachnął się dwuręczną bronią jakby nic nie ważyła. Leif ledwo uniknął śmierci, patrząc na odcięty milimery od szyi warkoczyk z brody zaś wszyscy inni cofnęli się odruchowo, a topór rozwalił na pół tarczę Halfdana, ciskając nim i łamiąc rozciętą rękę. Kolejne wielkie łuki odparły innych wojów i wtedy król odwrócił się czując zimno w boku gdzie Bjarn wbił mu swój runiczy topór.
- To znowu ty ? Ile razy mam cię zabić, tyle co tego księcia elfów który zawsze wracał w innej zbroi ?!!
- Jestem kurwa, Wydarty Śmierci, 'panie'... - szepnął Ingvarsson, usiłując wyrwać oręż.
Szaleniec zwalił się na Bjarna i zamknął jego szyję w mocarnym uścisku. Błękitne oczy aż wszyły na wierzch, żyły napięły się a hełm spadł z głowy Bjarna gdy walczył o powietrze. Nadaremno, ten chwyt mógłby wydusić ducha z woła... Ingvarsson już widział mętnie tęczowy most, uśmiechniętą Jorę, deszcz który kropił na jego twarz gdy szli z Walkirią ku bramom...
Bjarn otrząsnął się gdy uchwyt nagle zelżał a on zauważył krople krwi na policzku. Król Magnus puścił go i klęcząc wypiął się w łuk z rykiem, gdy wielki topór znów opadł rozdzierając mu plecy. Potem nastąpił mokry charkot i odgłos jakby darcia... Topór zahaczył o kręgosłup, który ktoś z tyłu bezlitośnie wydarł tyłem ostrza z pleców szaleńca. Potem jakaś wielka ręka z łańcuchem złapała za żebro Magnusa i szarpnęła za nie w tył, łamiąc kość w kolejnym ryku bólu. Bjarn podziękował bogom i niewiele myśląc wydarł topór i chlasnął szaleńca przez pierś, szczękę i wreszcie z okrzykiem rozłupał mu czaszkę ciosem znad głowy. Stojąc obryzganym krwią i dysząc po odzyskaniu dostępu powietrza spojrzał na trupa.
- Obyś znalazł wreszcie spokój w Halach Przodków, królu Magnusie Szalony... - po czym odwrócił głowę. - Dzięki... który z was mi pomóg..?
Nad truchłem olbrzyma stał wielki wojownik w czerwonym pancerzu, wciąż zahaczając Blodfarem o kręgosłup króla. W oczach obu wojów zagościła radość jak przy spotkaniu po latach od czasów Areny w podziemiach.
- Kharlot! Jak się cieszę że cię widzę, bracie! Nawet w tym sukinkockim miejscu ratujesz mi zadek...
Thorgarsson obejrzał się na idącą za nim Iskrę i skinął głową piętnastce Norsów obok po czym pomógł ustać Bjarnowi.
- Musimy się stąd wynosić! Teraz mam plan! I każda sekunda oddziela nas od ratunku! Musimy znaleźć pozostałych jak najszybciej!

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Światna walka =D>
GrimgorIronhide pisze:Dasz radę, mnie też nie było łatwo zabić Bothana i paru innych ale kostki są jak kat
<Bothan macha z sal przodków trzymając pod pachą swój ścięty łeb ,który grzmi przekleństwami w khazalidzie. > ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Idąc na walkę, Galreth myślał, że nie ma dla niego znaczenia kto wygra, a kto umrze. To jednak szybko się zmieniło, kiedy okazało się że niziołek nauczył się czarować. I to jak. Farlin, który do niedawna nie przejawiał żadnych tego typu umiejętności, teraz rzucał wiele różnych odmian pocisków, zarówno lodowych jak i ognistych. To wszystko zmieniało, a Druchii stał zaczął kibicować Drugniemu. Im mniej magów tym lepiej. Co ciekawe dotychczasowa taktyka hobbita, czyli wybuchowe bomby, całkowicie zawodziły, a wręcz pomagały krasnoludowi. Farlin musiał ukrywać coś jeszcze, bo pomimo tego, że zabójca wielokrotnie dochodził na zasięg swoich olbrzymich rąk, nie mógł go zranić. Zamiast tego sam otrzymywał drobne cięcia, co chyba nie powinno się zdarzyć. Galreth z niepokojem obserwował walkę i cały czas liczył na wytrzymałość i upór Dawiego. Nie zawiódł się. Zabójca z irokezem dał popis tych dwóch cech lecząc swoje rany ogniem z bomb Farlina, oraz wypijając ich zawartość, by ostatecznie wykorzystać przeciw właścicielowi. Niziołek próbował się jeszcze ratować niebezpieczny zabiegiem chłodzenia samego siebie i obróciło się to przeciw niemu. Nie mając dokąd uciec przez zamrożone nogi, mógł tylko obserwować jak Drugni powoli się do niego zbliża. Dawi musiał być bardzo wkurzony przez cały przebieg walki, bo nie cackał się z przeciwnikiem. Rozerwał go na pół. Galreth widział wiele śmierci, ale i tak ta zrobiła na nim szczególne wrażenie. Zaznaczając w pamięci, żeby uważać na niebywałą siłę Drugniego, odetchnął z ulgą w związku z jego zwycięstwem i udał się do wyjścia.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Heh, oto jak wyglądało powitanie Bjarna i Kharlota: http://www.youtube.com/watch?v=BcIjFeWE4fE :mrgreen: Acha i sorry za tłumaczenia, jeśli wyszły koślawo
@Kordelas, słowa uznania w ustach inkwizycji zawsze mile widziane :lol2: ]

Właściwie nikt nie wiedział jak długo przebywali już w labiryncie, lecz każdemu zdawało się to wiekami, toteż konkretny plan i szybki bieg narzucony przez Kharlota został przywitany z aprobatą. Grupa pokonywała kolejne korytarze i zakręty i choć wyglądały one identycznie, wojowie północy zaufali Aeslingowi, który miał największe z nich doświadczenie z Osnową. Bjarn biegł obok wybrańca Boga Wojny, dręczony przez pytania. Ufał mu i nie zamierzał kwestionować jego planów, lecz Kruszący Czaszki zawsze był... nieortodoksyjny jak na norskie standardy i ciekawiło go, jak wpadł na sposób ucieczki z tego przeklętego miejsca i komu przy tym należałoby uciąć głowę. Poza tym była jeszcze jedna rzecz. Ingvarssonowi nie podobało się spojrzenie, jakim Kharlot obdarzał tą elfkę, Iskrę. Ostatnim razem wynikły z tego wielkie kłopoty i właściwie to był powód jego obecności na kolejnej Arenie, a pośrednio tutaj.
- Znów igrasz z ogniem- zagadnął Bjarn nawet nie zwalniając.
- Wiem, co robię. Mamy niewiele czasu nim...
- Mówię o tej elfce. Oboje zachowujecie się dziwnie będąc razem, a znając twoje fatalne wybory kobiet, spodziewałbym się drugiej Apokalipsy, zaraz po tej, którą właśnie rozpętujesz tym swoim turniejem!- rzucił pół- żartem, pół- serio Wydarty Śmierci.
- Gdybym wybierał inaczej, pewnie skończyłbym jak mój brat, Rolf Kamiennoręki. Silny jak tur, lecz łagodny jak wół. Nigdy nie lubił walki, choć przyznam, dzięki temu wciąż żyje.
- Co się z nim stało?
- Terminował u Mima, krasnoludzkiego kowala. Ożenił się młodo, nim jeszcze wybrałem ścieżkę wybrańca. Ma teraz szóstkę dzieci i kuźnię w Kategaat, które ominął smoczy ogień. Pewnie zestarzeje się, mając ze trzy tuziny wnucząt.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie- zauważył Bjarn.
- Bo to było raczej stwierdzenie. Może nawet wyrzut- odparł Kruszący Czaszki.
- Jak zwał, tak zwał- żachnął się przywódca Norsmenów- Co się wydarzyło między tobą, a....?

***
Siedzieli w bezruchu, oparci o kryształową ścianę, patrząc nieobecnym wzrokiem. Kharlot czuł się zmęczony. Po raz pierwszy w życiu miał dość wszystkiego, dość walki, dość zabijania... Nie pamiętał nawet z kim walczył i o co. Chciał tylko usiąść i odpocząć.
Obok niego siedziała elfka, której imienia nie pamiętał. Oparła głowę o jego ramię, usiłując zasnąć. Nie mogła. Byli już w sennej marze, w nocnym koszmarze, który przeżywali na jawie. Nie było w nim potworów, bestii ciemności, czy śmierci zaglądającej w oczy. To brak spoczynku był najgorszy.
- Słyszysz?- poderwała się nagle Iskra- Ktoś śpiewa...
Kharlot dźwignął się ciężko na nogi i wytężył wzrok. Kryształowe ściany niosły czyjąś łagodną pieśń, miłą dla ucha, kojącą serce. Gdzieś w oddali mignęła mu znajoma, kobieca sylwetka. Czy to była...

***
[ http://www.youtube.com/watch?v=6WEnfKIYMt0 ]
Droga pokryta kamiennym brukiem skąpana była w słońcu, które chyliło się ku zachodowi. Wiatr znad zatoki niósł ożywczą bryzę, tańcząc wśród winorośli. Łodygi uginały się od ciemnych, ciężkich gron, które czekały na zebranie. Nieco dalej stała kamienna willa z eleganckiego marmuru. U jej wejścia rosły cyprysy i niskie drzewa brzoskwiniowe, a zapach słodkich owoców unosił się w powietrzu.
Stojąca na werandzie kobieta uśmiechnęła się na jego widok i podbiegła do niego tanecznym krokiem. Pochwycił ją w swe silne ramiona i uniósł nad ziemię, jakby była zabawką, po czym pocałował. Jej kruczoczarne włosy omiotły mu twarz. Pachniała (a niech już będzie :wink: ) bzem i agrestem.
Gdy wreszcie jej różowe usta odstąpiły od jego, spojrzał w jej jasnoniebieskie oczy.
- Jesteś wreszcie- rzekła zadowolona.
- To był dobry dzień. Okryłem się chwałą, pokonując Theoklesa- rzekł z nieskrywaną dumą Kharlot- Świetny zawodnik, lecz w końcu zmusiłem go do odklepania.
- Mój bohater. Jesteś największym zapaśnikiem Starego Świata- zaśmiała się Selina- Postawisz mnie na ziemię, czy będziesz trzymać tak przez wieczność?
- Nie ma mowy, bym cię wypuścił- zaśmiał się.
Niósł ją aż do jadalni. Dopiero wtedy wypuścił z rąk, by wspólnie mogli się posilić. Wieczerza była znakomita. Gotowana wołowina z cebulą, pieczony bażant, oliwki, rzepa, marynowana papryka i seler na próżno usiłowały zaspokoić jego wilczy apetyt. W sukurs przyszły im słodkie owoce granatu, pomarańczy i brzoskwini. Jadło popijali słodkim winem o bogatym i dojrzałym bukiecie. Jakiś dziwny głos w jego głowie, głos, który nie należał do niego jakby wołał go, lecz zignorował to uczucie.
Łaźnia przyniosła ukojenie zmęczonym mięśniom pankrationisty, który pozbył się kurzu, potu i zmęczenia po całym dniu. Gorąca sauna pozwalała mu pozbyć się toksyn, zimna kąpiel była niczym balsam dla znużonego ciała. Zanurzył się całkowicie w basenie, mogąc się odprężyć, po czym wynurzył się, patrząc jak woda z niego ścieka grubymi kroplami. Na koniec, gdy już był czysty, natarł ciało oliwą.
Czekała na niego w sypialni. Kharlot zrzucił czym prędzej sandały i stąpając po miękkiej tkaninie porwał Selinę w górę, składając na jej kształtne usta długi pocałunek. Objęła go za masywny kark, gładząc go po krótkiej szczecinie ciemnych włosów, poddając się jego pieszczotom. Jego ręce wędrowały po jej ciele, dokładnie znając każdy jego fragment, napawając się dotykiem jej doskonale gładkiej skóry. Był nieco niecierpliwy, gdy próbował się uporać z wiązaniami jej lekkiej sukni, lecz ją to tylko mocniej nastrajało. W końcu udało mu się, a wkrótce za białą tuniką powędrował jego czerwony hiton.
Smakował jej powoli, choć dość zachłannie, jakby nie widział jej od wieków, mimo, że miał ją na codzień. Całym swym ciałem czuł jej ciepło, które doprowadzało go do euforii, a jego bliskość radowało ją w nie mniejszym stopniu. Miał wrażenie, jakby płonęła w styku z nim, emanując pożądaniem, a on odpowiedział jej silnie i energicznie. Czuł jak jej palce wędrują po jego plecach, drapiąc je do krwi, co jeszcze mocniej zachęcało go do działań. Z jej ust dobywał się jęk rozkoszy, który był dla niego najwspanialszym dźwiękiem we wszechświecie.
Potem to ona była na górze, a wtedy mógł podziwiać jej wspaniały taniec na jego lędźwiach. Jego ręce pieściły jej kształtne piersi, idealne, nie za duże, nie za małe. Jej oczy, choć barwy lodu dalekiej północy, płonęły dzikim pożądaniem, lecz stracił je na chwilę z pola widzenia, gdy odchyliła się na chwilę do tyłu.
Leżeli potem, zmęczeni i zadowoleni, ona wtulona w jego tors, słuchając miarowego łomotu silnego serca, on zaś wciąż napawał się jej zapachem. Później zaczynali swój miłosny taniec na nowo.

Była już późna noc. Delikatny wiatr poruszał muślinowymi zasłonami, przez okno wpadało światło księżyca. Kharlot spojrzał na śpiącą Selinę, usiłując zapamiętać każdy jej detal, jakby mieli być zaraz rozdzieleni. Jej pierś unosiła się w miarowym oddechu, a on wtedy czuł, jak bardzo jest szczęśliwy.
Ucałował śpiącą i wstał z łoża. Stąpając po przyjemnie chłodnym kamieniu wyszedł na balkon, wpatrując się w gwieździste niebo nad zatoką. Bryza znad morza pieściła jego ciało, a on nie mógł się pozbyć się wrażenia, że coś jest tu nie tak. Odetchnął pełną piersią powietrza pełnego zapachu cyprysów i zamknął na chwilę oczy.
Serce zabiło mu mocniej, gdy ujrzał krew i płomienie. Otworzył natychmiast oczy. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, lecz czuł się, jakby przebiegł maraton. Oddech miał ciężki, pot wstąpił mu na skronie. Głos, jaki słyszał, dziwny zew kogoś obcego powrócił, wzywając go po imieniu. Zamknął ponownie oczy.
[ http://www.youtube.com/watch?v=MLeMNeMVk4M ]
Ujrzał wielkiego wojownika w czerwonej zbroi z dwuręcznym toporem, kogoś, kogo nie znał, który stał w morzu ognia i krwi. Zewsząd słychać było szczęk oręża, okrzyki wojenne, żałosne jęki rannych i rozpaczających, płacze wdów i sierot, które potęgowały się przy każdym kolejnym ciosie wojownika. Krew spływała po ostrzu jego topora, a Kharlot nie mając pojęcia czemu wiedział, że oręż zwie się Blodfar (Gorefather). Powietrze paliło go swym żarem, lecz Kharlot wciągnął je do płuc i spojrzał w czarny wizjer hełmu wojownika i zakrzyknął.
- Kim jesteś?!- ryknął, usiłując przekrzyczeć jęli i huk płomieni. Czerwony wybraniec spojrzał na niego z góry, a jego głos huczał zewsząd głęboko.
- Jestem Kruszący Czaszki!- huknął, łapiąc go żelaznym chwytem za szyję i unosząc w górę- Kim jesteś Ty, pretendencie?!
Krew ciekła z nosa, oczu i uszu Kharlota, płomienie ogarnęły jego ciało, lecz on nie mógł się uwolnić z chwytu nieznajomego.
Powietrze targnął ten sam głos, który nawiedzał go wcześniej, lecz teraz słyszał, że to krzyk. Nie, nie krzyk... wrzask. Rozpaczliwy wrzask kobiety. Kharlot uderzył ile miał sił w nieznajomego, lecz ten ani drgnął. Uderzył ponownie, zrywając mu hełm z głowy, lecz zamiast twarzy przeciwnika ujrzał swoje odbicie w lustrze. Ujrzał... i zrozumiał.

***
Iskra starała podnieść się z klęczek, lecz kolejna próba skończyła się jedynie falą bólu. Usiłowała wymówić zaklęcie, lecz zakrwawione usta i popękane palce były zdrętwiałe, jakby należące do drewnianej kukły. Wtem silny chwyt za gardło podniósł ją spowrotem i przygwoździł do ściany. Demonica uśmiechnęła się lubieżnie i pocałowała głęboko Iskrę, sięgając swym długi językiem aż do gardła. Adeptka zebrała resztki mocy i uderzyła snopem iskier w pomiot Slaanesha, lecz była o raczej rozpaczliwa próba wyswobodzenia się z jej uścisków.
Demonetka jęknęła masochistycznie, lecz puściła elfkę.
- Miłe dziecko, jakże słodkie są twoje usta- rzuciła przeciągle, oblizując się- Pozwól zakosztować mi z twego kielicha...
Iskra próbowała się doczołgać do miecza, lecz demonica była szybsza. Miękkim krokiem podeszła do elfki, po czym nadepnęła jej na wyciągniętą dłoń. Aenwyrhies załkała. Jej wzrok powędrował w kierunku Kharlota. Klęczał nieopodal, nieruchomy, z bronią i hełmem leżącymi na ziemi, z wyrazem błogości na twarzy. Do jego torsu przyczepiony był jakiś dziwny stwór, przypominający skrzyżowanie demona, kwiatu i kalmara.
- Obudź się!- wrzasnęła do niego. Odpowiedział jej jedyne śmiech pomiotu Slaanesha.
- Nie słyszy cię, moja słodka. Teraz jest w innym świecie!
- Coś mu zrobiła?!- krzyknęła Iskra przez zęby.
- Och, dałam mu to, czego pragnie- rzekła demonetka lubieżnie- Widzisz, obdarowałam go najcenniejszą rzeczą, jaką mógł otrzymać- szczęściem. To, co widzisz, to Czarna Róża Sheridana, demoniczny pasożyt, który spełnia najskrytsze marzenia swego gospodarza. Odnajduje to w jego podświadomości i ukazuje jako rzeczywistość.
- Dlaczego? Czemu nam to robisz?
- Na wzgląd na stare czasy Aszkael pragnął, bym zgotowała twojemu przyjacielowi taki los- odparła demonetka, nachylając się do ucha elfki- Ciebie mam caaaałą dla siebie...
Iskra uderzyła z rozmachem głową w twarz demonicy i skoczyła ku wybrańcowi. Slaaneshytka zaśmiała się tylko.
- Jesteś bardzo niegrzeczna... Muszę cię ukarać...
- KHARLOT!- krzyczała Aenwyrhies szarpiąc za korzenie Czarnej Róży- OBUDŹ SIĘ DO CHOLERY!!!
Korzenie rośliny nawet nie dgrnęły. Iskra trzasnęła po twarzy czempiona Khorna, po czym chwyciła ją oburącz przykładając swoje czoło do jego.
- Błagam... pomóż mi- szepnęła.
Bicz z trzaskiem oplótł się wokół jej szyi, silne szarpnięcie obaliło ją na plecy, zadając piekielny ból.
- Zabawimy się moja słodka- rzuciła demonetka, chwytając ją za twarz. Wtedy usłyszała gniewny krzyk
- JESZCZE NIE SKOŃCZYŁEM!- warknął Kharlot, zakładając hełm i wznosząc topór. Czarna Róża Sheridana leżała u jego stóp, sucha i zwiędnięta- A TY NIE SKOŃCZYŁAŚ JESZCZE ZE MNĄ!
- T- to niemożliwe! Nikt nie jest w stanie uwolnić się z sideł Róży!
- Pora umrzeć!- rzucił Thorgarsson z zacięciem.
- Ty pierwszy!- wrzasnęła demonetka, strzelając z bicza. Kharlot zasłonił się ręką, pozwalając, by demoniczna broń owinęła się wokół jego nadgarstka. Ból i ekstaza, jakiej miał doświadczyć pod wpływem zaklęcia Bicza Cierpienia (lash of torment) były jakby stłumione przez nieprzebrany gniew i nienawiść trawiące jego serce. Szarpnął silnie, wytrącając demonicą z równowagi, po czym grzmotnął ją lewą ręką, wyrzucając w powietrze. Pomiot Slaanesha grzmotnął o ścianę labiryntu i osunął się na ziemię.
- Nigdy stąd nie wyjdziecie- charknęła ze złością demonetka- Nawet jak okazja na ucieczkę pojawi się wam przed nosami, będzie dla was niemożliwa do wykorzystania!
- Ty się o tym nie przekonasz- odwarknął Kruszący Czaszki, po czym uderzył z góry. Nim jednak Blodfar sięgnął demonicy, ta zniknęła w obłoku magii.
- Jeszcze się spotkamy- rzucił wybraniec.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na elfkę. Ta usiłowała dźwignąć się na nogi, choć przychodziło jej to z trudem.
- Chodź- rzekł jej czempion, podając rękę- Wiem już, jak się stąd wydostać.

***
Gonitwa przez labirynt zajęła cenny czas, lecz w końcu odnaleźli pozostałych. Kharlot skrzywił się na widok Killiana, lecz zachował wszelkie uwagi dla siebie. Pomagając Iskrze, by nie zostawała z tyłu, prowadził kolumnę, usiłując wypatrzeć cel swej podróży. W końcu dostrzegł go i wskazał Bjarnowi. Była to wielka, unosząca się nad labiryntem konstrukcja. Na jej widok Wydarty Śmierci zaniemówił.
- Niemożliwa Forteca (Impossible Fortress)... Mieliśmy szczęście, że pokazała się akurat w tej części labiryntu. Chodźmy, zostało niewiele czasu, zanim zniknie, by nie pojawić się w tym miejscu przez kolejne tysiąclecia...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Drugni wygrał. Magnus obserwował walkę ,ze spokojem i bez nadmiernych emocji przyglądając się zwrotom akcji. Jednak nie spodziewał się innego wyniku ,lecz można powiedzieć ,że hobbit sam podpisał na siebie wyrok śmierci. Odkąd Farlin przyjął nędzne dary od mrocznych potęg oraz zakosztował plugawej magii w obliczu prawa stał się heretykiem. A każdy heretyk zostanie ukarany. To tylko kwestia czasu. Do tego pieczęcie czystości się sprawdziły. I niech będzie to przestrogą dla tych ,którzy w rubaszny sposób oddali się bogom chaosu. A takich było wielu.
Krasnolud w spektakularny sposób wykończył Farlina i krwawiąc zszedł z Areny. Von Bittenberg wyszedł mu na spotkanie ,aby dokończyć rozmowę przerwaną walką. Czas uciekał i plan musiał być zrealizowany.
Inkwizytor zamienił kilka słów z Zabójcą ,ustalając plan działania. Ten jednak po chwili zatoczył się i padł pod wpływem ran.
Wielki Inkwizytor westchnął, złapał Zabójcę za kark swym mechanicznym ramieniem i zaniósł go do Julii. W sumie miał teraz powód niebudzący podejrzeń by do niej pójść.


Z areny do komnaty Julii było niedaleko. Ze względu na szybką potrzebę pomocy medycznej po walkach. Magnus przeszedł kilkanaście metrów krętych korytarzy i stanął przed drzwiami czarodziejki. Wyciągnął swą żelazną dłoń i zapukał w drzwi.
-Proszę!- odezwał się głos wewnątrz. Inkwizytor nogą popchnął drzwi i ujrzał odwróconym do niego plecami Julię ,która szukała jakichś lekarstw w swojej szafie. Łowca czarownic wszedł do środka ,czemu towarzyszyły ciężkie kroki o podłogę oraz odgłosy jego żelaznej zbroi i kobieta natychmiast wkrzyknęła. -Mówiłam ,żeby zdejmować zbroje i zostawiać broń jak tu wchodzicie! Nigdy się nie...- czarodziejka nie dokończyła zdania. Kiedy odwróciła się i ujrzała Magnusa zamarła wypuszczając z ręki szklaną fiolkę ,która rozbiła się o podłoge.
Wielki Inkwizytor spoglądał na nią z góry swym bezemocjonalnym ,ponurym wzrokiem ,trzymając na swym żelaznych rękach omdlałego krasoluda z pomarańczowym irokezem. Julia milczała patrząc na inkwizytora z zaskoczeniem. Bała się. Wiedziała ,że ten w końcu do niej przyjdzie. Magnus siedział w tej zawszonej twierdzy od początku i kiedy tylko go ujrzała po przybyciu na zamek od razu przeszły ją ciarki. Mimo ,iż rządy Alphariusa jej nie odpowidały i pragnęła ,aby ten odszedł ,to za każdym razem gdy widziała jak Magnus walczy ,w skyrtości ducha pragnęła ,żeby poległ. Teraz stał przed nią. Nagle i niespodziewanie przyszedł do niej. Wiedziała ,że ranny dawi nie jest jedynym powodem. Czuła to i doskonale wiedziała ,że stary Von Bittenberg ma mnóstwo powodów ,aby w swym mniemaniu ją zabić. Wszystkie jej winy natychmiast uderzyły w sumienie. Natychmiast stanęły jej przed ocami grzechy ,mimo iż za wszelką cenę chciałą je odpędzić. Czuła się winna...
Serce biło jej jak dzwon ,ale starała sie tego nie okazywać. Po chwili ujrzała na twarzy inkwizytora lekki grymas ,co momentalnie wybiło ją z straszliwych przemyśleń zbrodni i kary ,która może nadejśc. Wskazała drżącą ręką stół po środku komnaty i Magnus natychmiast położył tam Drugniego. Inkwizytor spojrzał na omdlałego krasnoluda po czym udał się do drzwi.
Julia błagała wszystkich bogów ,aby wyszedł przez nie i więcej nie wracał. Patrzyła tam pełna nadzieji.
I jak wielki był jej zawód i nasilający się strach ,gdy inkwizytor zamknął drzwi zostając w środku ,po czym usiadł na krześle wprost naprzeciwko jej ,gdy zaczęła leczyć Drugniego. Magnus ściągnął kapelusz i położył ręce na oparciach szerokiego krzesła.
-Wolałąbym zostać sama...- wydusiła w końcu jakieś słowa Julia.
-Wątpię.- odparł szorstko Magnus.
-Więc czego chcesz?- zapytała niepewnie czarodziejka szukając opatrunków w skrzynce obok.
-Nieważne czego ja chcę... ważne jest to co zrobić muszę...-
Julia po chwili kontynuowała lecząc krasnoluda -Więc co zrobić musisz?-
-Nie twoja sprawa.- odparł chłodno Von Bittenberg. Czarodziejka była roztrzęsiona.Ciarki ją przechodziły i czuła strach. Jednak teraz dochodził kolene emocje ,nerwy wywołane szorstkim charakterem Magnusa. W końcu zdenerwowana i pod wpływem emocjo wrzasnęła odrwyajac się od pracy -Przejdź do rzeczy albo się wynoś! Rozumiesz?!- wykrzyknęła głośno jednak Von Bittenberg nadal się w nią wpatrywał ze spokojem i powagę. Nie zmieniając swego ponurego wyrazu twarzy milaczł. Czarodziejka złapała się za usta dłonią i rzekła drżącym głosem -Przepraszam...- była cała roztrzęsiona.
-Dobrze... kończmy to...- mruknął Magnus -Dziś w nocy ściągniesz Alphariusa do kuchni... nie interesuje mnie jak to zrobisz... heretyk ma się tam udać ,myśląc że spotka się z tobą... nie może mieć czasu an przygotowania wyjścia ze swych komnat to ma być coś pilnego...-
-Ale...- Julia po chwili milczenia chciałą coś powiedzieć ,jednak Magnus przerwał jej.
-Nie ma żadnego ale. Powiedziałem ci co zrobisz i tak uczynisz. Rozumiesz to? Nie masz wyboru.-
-Ale ja...- chciała mówić ,lecz Von Bittenberg nie dawał jej dojśc do słowa.
-Jesteś winna ,Julio!- po tych słowach ta ucichła i spojrzała na groźny wzrok Magnusa. -Zrobisz to albo czym prędzej dosięgnie cię kara...sama dobrze wiesz co masz na sumieniu... wiesz o tym zarówno ty ,jak i ja... i nie mówię tu o służeniu Alhpariusowi... nie mówię tu o próbę oddania się Slanneshowi... nie mówię tu o leczeniu heretyków... już za to jest kara śmierci... ale ty ,Julio wiesz o czym ja mówię... myślisz ,że milcząc ukryjesz prawdę? Nie...- warknął Magnus srogo.
Znów zapadłą cisza. Czarodziejka słuchała inkwizytora a ciarki ją przechodziły. Po chwili rzekła -Twoje groźby są zbędne... Alpharius musi zginąć... twe argumenty są zbędne...-
Von Bittenberg wstał i nałożył kapelusz ,po czym udał się do wyjścia. Jednak zanim przekroczył próg zatrzymał się i rzekł chłodno -Ku przestrodze... Julio...- po czym opuścił pomieszczenie zostawiając w nim roztrzęsioną czarodziejkę.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Oblech, czy nie uważasz, że to mała przesada?- zapytałem Vice, który właśnie rzucał nożami w drewnianą tarczę zawieszoną na kryształowej ścianie.
-Przynajmniej mają zajęcie między treningami.- odparł i wykonał kolejny rzut za maksymalną ilość punktów, co kilku naszych nagrodziło gromkimi brawami. Ukłonił się i wyrwał z tarczy wszystkie swoje noże, po czym ustąpił miejsca Małemu.
-Mamy tu teraz całkiem spore kasyno.- drążyłem temat dalej.- Jak tak dalej pójdzie, to za cholerę się stąd nie wydostaniemy...
-Młodemu Vahanian'owi przestało śpieszyć się na świat, a on jest naszą jedyną deską ratunku.- przerwał mi i z uwagą przyglądał się pracy rąk swojego przeciwnika.- Cholera... dobry jest.
-Co nie oznacza, że mamy siedzieć z założonymi rękoma.- zaprotestowałem. Wcześniej to mi, ze wszystkich oficerów najbardziej odbijało przez to miejsce. A teraz jestem chyba jedyną osobą z Kompanii, która chce się stąd wydostać. Reszta się zadomowiła.- Powinniśmy iść dalej, siedzeniem na dupie nic nie wskóramy.
-Oj pierdolisz.- wtrącił się Psikuta, to jest Winchester i silnym szarpnięciem zmusił mnie do usadowienia się przy ich "stole". Kolejna rundka w Pana nie była dla mnie czymś niesamowicie atrakcyjnym, ale z braku laku...

***

Graliśmy wieczność, a nawet dzień dłużej. Radosne okrzyki, głupkowate żarty. Zdrowe zmysły pozwalała zachować mi jedynie kronika. I wtedy wpadłem na pewien pomysł. Zebrałem wszystkich braci i usadowiłem ich naprzeciwko siebie w łuku. Sam oparłem się o ścianę, a na prowizorycznej mównicy wykonanej z włóczni, powiązanych ze sznurami ułożyłem kronikę. Zacząłem czytać. Słuchali mnie uważnie, większość z otwartymi gębami. Nie odrywali ode mnie oczu, żadnemu przez myśl nie przeszło odezwanie się nieproszonym. Kilku zaczęło łkać słysząc imiona, bądź przydomki bliskich osób. Inni bili brawa słysząc o heroicznych wyczynach Braci, Oblecha czy Kapitana. Ta krótka chwila czytania wyrwała z ich z hazardowego transu, przynajmniej na moment.
-Całkiem nieźle wyszła ci ta kronika.- pogratulował mi któryś z Braci, nie zdołałem wyodrębnić jego głosu. Gdy tylko skończyłem wszyscy zaczęli ujadać i wspominać, zdawałoby się, tak odległą obronę cytadeli. Kapitan stracił rachubę czasu po dwóch tygodniach. Nawet jego umysł został zmącony przez to miejsce.
-Dziękuję!- odkrzyknąłem, jednak i moje zawołanie za pewne nie dotarło do celu. Zlazłem z mównicy, a następnie dołączyłem do Oblecha, który dzięki temu miejscu stał się nadzwyczaj rozmowny.
-Masz moje uznanie.- uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Zaniemówiłem.- Kto by pomyślał, że twoje bazgroły będą dawać nam takie pokłady siły... przede wszystkim nadziei.
-Starał się!- wrzasnął Mały, który w końcu przepchał się przez tłum.- Bracia, krótka- słowo "krótka" wyraźnie zaakcentował.- runda w Pana?
-Co innego nam zostało.- wydusiłem z siebie i ruszyłem za nimi.

***

-Mamy ich.- donośny głos Kruszącego Czaszki uderzył w dwóch wartowników stojących u wejścia do kasyna. Wybraniec pewnym krokiem ruszył w stronę rozpoznanych przez siebie członków Kompanii Szarej Wilczycy. Uniósł dłoń w geście powitania. Ci nie odpowiedzieli. Zaskoczyło to Kharolta, który już mniej luźnym krokiem zmierzał w ich kierunku.- Możliwe, że postradali zmysły.- powiedział znacznie ciszej do Norsmenów idących za nim.- Jeśli dojdzie do walki nie zabijajcie, co najwyżej pozbawcie przytomności.
-Nie będziemy się z nimi bawić.- zaprotestował Turo, przypominając sobie rzeź swoich ludzi.- Jak pierwsi wyjmą te swoje wykałaczki, to pierwsi od nich zgi...
-To nie była sugestia.- przerwał mu oschle.- Bjarn ich najął, on za nich odpowiada.- zwrócił się do Wydartego Śmierci, ten skinął głową.- Dziw, że jeszcze nie padli na własne miecze. To miejsce już dawno powinno ich wykończyć.
Przerwali rozmowę gdy stanęli na długość miecza od naszych Braci. Ci skrzyżowali swoje włócznie, dając do zrozumienia nowo przybyłym, że przejście nie jest możliwe.
-Jesteście na terenie Szarego Kasyna.- pierwszy odezwał się Franek, jeden z naszych.- Możecie wejść pod warunkiem niesprawiania kłopotów.
-Kasyna?!- krzyknął któryś z wojowników z dalekiej północy.- Czy wy do chuja wiecie gdzie jesteście?
-Aktualnie jesteśmy przed kasynem.- odpowiedział mu nadzwyczaj spokojnie Wół.- A panowie zdaje się chcą wejść do przybytku naszego Kapitana... To jest Ojca rodziny.
-Ojca?- Kharolt spojrzał pytająco na Bjarn'a, który stał teraz tuż obok niego. Ten jedynie wzruszył ramionami.
-Ano.- przytaknął mu Franek.- Nie będziecie sprawiać kłopotów? Rozumieją panowie, tu chodzi o zachowanie posady... Jeśli dojdzie do jakiejś burdy, tak jak to było chociażby wczoraj...
-A nie było to tydzień temu?- przerwał mu Wół, Franek pogładził się po długiej rudej brodzie.
-Wydaje mi się, że wczoraj.- odparł mu.- Jak ten, no... Bezimienny wpadł i zaczął robić awanturę o jakieś kanały pod miastem.
-O tym mówię, ten którego znała Anna.- przytaknął mu.- To było tydzień temu.
-Gówno prawda...- brodacz przewrócił oczami i zbył jego uwagę machnięciem wolnej dłoni.- Zresztą czy to ważne?- zaczął się śmiać.- Sęk w tym, że...
-Nie będziemy sprawiać kłopotów.- rzucił w końcu Bjarn, który miał dość słuchania obłąkanych najemników. Po czym pewnym krokiem minął ich, reszta grupy uczyniła to samo.
-Trzymamy was za słowo!- krzyknęli za nimi jednocześnie.
-Co to miało znaczyć?- Wydarty Śmierci odruchowo położył dłoń na rękojeści swojego miecza.
-Mnie nie pytaj.- odpowiedział mu Kruszący Czaszki.- Idziemy prosto do ich "Ojca", zbieramy tą zgraje i ruszamy dalej.
Dojście do kasyna trwało dłużej niż się spodziewali, mimo że droga była prosta. Zaczęli obawiać się tego, że zbłądzili. Z błędu wyrwały ich radosne okrzyki i brawa dochodzące z dość bliskiej odległości. Ich oczom ukazała się spora komnata, większa może trzy razy od jadalni w cytadeli. Wokół okrągłych tarcz, po turecku na ziemi siedzieli członkowie Kompanii i kilkunastu ludzi, w podartych ubraniach, albo szatach wskazujących na to, iż żyli kilka epok przed wydarzeniami związanymi z naszą Kompanią. Oblech wykonywał swój popisowy numer, polegający na żonglerce nożami. Przyciągnął tym tłumy w tym i mnie.
-Co do jasnej cholery?- znajomy głos wyrwał mnie z hipnozy spowodowanej przez obracające się w powietrzu ostrza. Kharolt? Tak! Jednak pamięć mnie nie myliła- Czy ich zupełnie popieprzy...
-Kharolt!- przerwałem mu radosnym okrzykiem.- Kopę lat ty kupo żelastwa!- spojrzał na mnie tak jakby samy wzrokiem mógł mnie zabić.- Dobra,- ściszyłem głos, rozejrzałem się po okolicy. Wszyscy byli zajęci sobą.- widzisz, sprawa nie jest zbyt ciekawa.
-Wręcz przeciwnie.- rzucił, któryś z norsmenów. Kilku z nich już siedziało przy "stołach" do gry i przejmowało inicjatywę. Kątem oka zauważyłem, że zmusili Winchestera do posłużenia się Henrykiem.
-W każdym razie idziemy do Kapitana.- zacząłem ich prowadzić, omijaliśmy strażników, którzy na mój widok lekko się uśmiechali. W końcu dodarliśmy do ślepego zaułka w który nasz Riees, urządził sobie gabinet.
[http://www.youtube.com/watch?v=xhPeAFXQZ_8]
-Skąpiec. Wiesz, że Cie szanuje, lecz wprowadziłeś do mego domu obcych. Kimże są Ci ludzie, by stawać przede mną z bronią w ręku.
-Oprzytomnij.- rzekł krótko Kharolt. Kapitan spojrzał na niego krzywo i parsknął śmiechem.
-Zadłużyliście się w moim kasynie, czyż nie?
-Nie.- odpowiedział mu stanowczo.- Nie pamiętasz kim jesteś?
-Dziecko!- uśmiechnął się.- Pamiętam wiele rzeczy...
-Anna rodzi!- do pomieszczenia wbiegła przerażona Iskra, dawno jej nie widziałem. To miejsce odcisnęło na pięknej elfce swoje piętno.
-Na bogów!- Riees zerwał sie z przewróconej beczki służącej mu za krzesło.- Już?! Skąpiec biegnij po Rzeźnika!
-Żartowałam.- uśmiechnęła się.- Przynajmniej wróciłeś do żywych.
Ten nic nie odpowiedział, przechadzał się chwilę w milczeniu po pokoju łącząc fakty. Rozpoznałem jego spojrzenie. Wrócił.
-Rozumiem, że znaleźliście stąd wyjście?
-Kharolt twierdzi, że tak.- Iskra odpowiedziała mu błyskawicznie.- Musimy spróbować.
Zebranie wszystkich do kupy trwało dość długo. Tym bardziej, że i kilku norsmenów stwierdziło, że dopiero dołączyli do gry i muszą zakończyć rozdanie. Mamy coś wspólnego... Po długim wykładzie ze strony Kapitana byliśmy już gotowi do drogi.

Teraz.
-I niby jak mamy się tam wdrapać?- zapytałem, zostałem zupełnie zignorowany.- A róbcie co chcecie....

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Na środku zasłanej kośćmi i zniszczonym orężem równiny piętrzyła się niebotyczna góra czerepów, na której stał spiżowy tron, z uwiązanymi doń demonicznymi ogarami. Khorne obserwował stamtąd szalejącą po horyzont bitwę, w której wszyscy walczyli ze wszystkimi, zarówno demony jak wojownicy, którzy w nagrodę za swą służbę mogli brać udział w niekończącej się bitwie. Jej zgiełk był tak donośny, że było go słychać wyraźnie nawet na szczycie sterty czaszek, należących zarówno do zabitych przez czempionów boga wojny, jak i ich samych. Jedną z tych czaszek, całkiem nową, Khorne podniósł w swoje dwa szponiaste palce (ponieważ był znacznie większy) i położył na dłoni. Czaszka ta była szczególna, ponieważ wciąż płonęła gwałtownym gniewem i szałem podsycanym tylko przez niemożność działania. Tkwiła w niej skoncentrowana żądza zemsty, która z czasem, jeżeli o czasie w domenie chaosu w ogóle może być mowa, tylko przybierała na sile.
- A więc chcesz się zemścić! Chociaż poległeś i twoja służba wreszcie dobiegła końca, wciąż rwiesz się do walki, by przelewać krew jako niepowstrzymane wcielenie furii! Zasługujesz więc na miano prawdziwego wojownika! - Ryczał tubalnym, niskim głosem Khorne wprost do maleńkiej czaszki, zagłuszającym nawet echo szalejącej wokół batalii. Musiało to wyglądać absurdalnie. - Dobrze więc! Ponieważ poległeś walcząc honorowo i to z nieprzyjacielem posługującym się tchórzliwymi sztuczkami dostaniesz szansę aby dać upust swej nienawiści i wywrzeć zemstę! Słabi i głupi nie zasługują na mój gniew, dlatego więc poślę mego czempiona! - To mówiąc, cisnął czaszkę precz. Czerep toczył się i podskakiwał nabierając prędkości, aż wreszcie odbił się na jakiejś strzaskanej tarczy, lecz zamiast opaść po łuku jak nakazywałaby grawitacja, zaczął wirować i wznosić się coraz wyżej, aż wreszcie runął na ziemię z oślepiającą prędkością, wzbijając monumentalną fontannę krwi, mimo, że podłoże ani przez chwilę nie wydawało się być płynne. Rozbryzg opadł odsłaniając muskularną postać o rdzawoczerwonej skórze, dzierżącą ogromny miecz, tylko z profilu przypominający nippońską katanę. Nie był to człowiek, ani też demon. Ani czempion, ani herold odchylił głowę z której wyrastała biała grzywa, wydając triumfalny okrzyk. Twarz herosa przypominała wyszczerzony, tygrysi pysk, o zakrzywionych do zewnątrz kłach, z białymi, krzaczastymi wąsiskami pod bulwiastym nosem. Miał on też grube łuki brwiowe, z których wyrastały długie, śnieżnobiałe brwi, przypominające wąsy suma.

Nagle naprzeciw bohatera pojawiły się dwa krwiopuszcze, które natychmiast rzuciły się na niego. Ten jednak, napinając imponujące mięśnie, odciskające się na skórze swą prążkowaną strukturą zaszlachtował obydwu adwersarzy w mgnieniu oka.

- Saito Kaneda! - Darł się po nippońsku Khorne, wymachując swoim nadmiernie dużym toporem. - Spotkał cię rzadki zaszczyt! Jesteś prawie jak demoniczny daimyo, spraw się dobrze, a osiągniesz pełen poziom mocy!
- Co więc mam zrobić?! - Odkrzyknął Saito.
- Ha! Otóż, mój czempion, zwany Kharlotem Kruszącym Czaszki, organizator areny zawarł ze mną umowę. Jednak został uwięziony w kryształowym labiryncie tchórzliwego Tzeentcha, wydaje mu się, że może stamtąd się wydostać. To jednak nie jest wykonalne dla śmiertelników. Dlatego też musisz go stamtąd wyrwać ty! Tak, ty! Jest jeszcze jedna sprawa! - Dudniący głos dochodził ze wszystkich stron. - Kharlot nigdy nie był gorliwym wyznawcą, mało tego, zaczął podupadać na tyle, że stał się podatny na wpływy tego dziwkarza i słabeusza Slanesha! Przypomnij mu o jego obowiązkach, bo jest jeszcze w nim duch wojownika!
- Jeżeli tak, Kharlot z pewnością nie podda się bez walki! A gdy dojdzie do starcia będę musiał go zabić!
- Więc zrób to! Tak brutalnie jak tylko potrafisz! Są w domenie chaosu, tam nie można umrzeć!
- Są?! Jest z nim ktoś jeszcze?! Wspaniale, ta walka będzie moim arcydziełem!
- Ruszaj więc Saito! - Wtem rozległ się tubalny śmiech, a otoczenie rozpłynęło się w wirze czerwieni. Dawny samuraj zdał sobie sprawę, że znajduje się na gładkiej posadzce, w powykręcanym fantazyjnie korytarzu. Labirynt ciągle zmieniał się i wirował, chociaż pozornie pozostawał nieruchomy. Wystarczyło jednak na chwilę tylko odwrócić wzrok, aby korytarz wyglądał zupełnie inaczej. Geometria tego miejsca była zaburzona, gdzieś w oddali majaczył kryształowy zamek o pokrętnych, asymetrycznych kształtach, on zaś miał jakąś niewytłumaczalną świadomość, że podążanie w kierunku fortecy w cale nie sprawi, że będzie bliżej, wręcz przeciwnie, będzie się oddalać. W kryształowych ścianach tkwiły jakieś sylwetki, na zawsze uwięzione w tym obłąkanym miejscu. Jednak Saito miał jasne poczucie celu, które prowadziło go jak trop kieruje gończego ogara. Obietnica rozlewu krwi i zmierzenia się z jakimś najwyraźniej ważnym wojownikiem pchała go naprzód, zaś Kaneda nawet nie czuł zmęczenia. Szczerze mówiąc, nawet już nie pamiętał tego uczucia. Gdzieś tliła się tylko świadomość, jakby w przeszłości pokonywał własne słabości siłą niezłomnej woli, teraz jednak nie mógł znaleźć żadnego powiązania. I nie chciał. Jego umysł zaprzątała tylko jedna myśl: dopaść zwierzynę i pokonać potężnego wroga.

Nagle, prowadzący go instynkt łowcy nakazał mu zatrzymać się. Wbił przeto swój miecz w szklistą podłogę i wskoczył na rękojeść. Znajdował się na długim moście wiodącym zwodniczo ku Niemożliwej Fortecy, w której rezydował podobno sam pan zmian. Najwyraźniej wyprzedził tego całego Kharlota i chcąc nie chcąc musiał tu na niego zaczekać. Bezczynność wręcz swędziała, jednak Saito zdawał sobie sprawę, że jeśli wróci z powrotem do labiryntu, jego cel może się z nim rozminąć. Z resztą wyczuwał jak się zbliżają. Ta obecność wydawała mu się dziwnie znajoma, jakby wcześniej już ich spotkał, nie mógł ustalić tylko kto to był i dlaczego - wściekłość była wszechogarniająca i tłumiła wszystko inne. Jedyne co pamiętał, to zakutego w czarną zbroję kolosa, i róg mknący w jego twarz. Jak doszło do tej walki? I dlaczego? O to nie dbał, prędzej czy później dorwie swojego pogromcę i wyrwie mu czaszkę gołymi rękami. Tymczasem, w głębi korytarza zamajaczyły jakieś postacie i dało się słyszeć rozmowy.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ciemność wypełniła korytarze Spiżowej Cytadeli, rozpraszana jedynie nielicznymi pochodniami, gdy słońce udało się na spoczynek. Samotna postać przemierzała schody do wieży zamkowej, mając wiadomość pilnej wagi.
Julia miała serdecznie dość tego miejsca. Żałowała, że w ogóle tu się znalazła, jednak wciąż miała w pamięci powód, dla którego przybyła do tej przeklętej nory. Gdy zamykała oczy wciąż widziała płomień stosu, jaki zgotowali jej wieśniacy. Zewsząd było słychać ich gniewne okrzyki " Wiedźma!" "Spalić ją!" " Niech suka kona!"
Oczywiście, że znała się na czarach, w końcu była wędrowną uzdrowicielką. To była jej misja- pomagać prostym ludziom swoją wiedzą i zdolnościami. Problem w tym, że kolegia magii a Altdorfie nie przyjmowały kobiet. Ambitnej dziewczynie to nie przeszkadzało, czytała każdą książkę, jaka wpadła jej w ręce. Była samoukiem i to niezłym. Potem uczyła się u wiejskiej Mądrej, babie starej jak świat. To ona nauczyła jej prostych zaklęć i zabiegów, pokazała jak nastawić kończynę, przyjąć poród i opatrzyć rannego. Po jej śmierci Julia wędrowała wiele, rozwijając swe umiejętności, pomagając ludziom, których napotykała. W końcu się doigrała.
Przyjmowała poród w jakiejś zabitej dechami wiosze. Poród był ciężki, a żona sołtysa słaba i mizerna. Gdy po kilku godzinach męczarni w końcu dziecko przyszło na świat, okazało się zdeformowane przez jakąś wadę wrodzoną. Wina oczywiście spadła na czarodziejkę.
Stos usypano wyjątkowo szybko i sprawnie, a jakiś wiejski kaznodzieja wygłosił przejmującą mowę o "plugawych czarach" i herezji. Na nieszczęście był przy tym zupełnie przypadkiem jakiś posłaniec z "Ordo Hereticus". Nie pamiętała, jak udało się jej uciec, lecz od tamtego momentu łowcy nie dawali jej spokoju. W końcu nastała zima, a jej nie dane było schronić się nigdzie indziej, jak w miejscu, takie jak to.

W końcu dotarła do szczytu schodów i weszła do sali narad. Stojące u wejścia mutanty obrzuciły ją wilczym wzrokiem, sycząc odrażająco, lecz wpuściły ją do środka. Alpharius nie wyglądał na zajętego, w dodatku był sam. To znaczy z bratem, lecz byli oni raczej nierozłączni. Czarodziejka ukłoniła się lekko na widok Namaszczonego.
- Panie, mamy problem- zaczęła swoją kwestię bez potknięcia- Drugni, jako krasnolud, źle zniósł terapię magiczną i wystąpiły pewne... skutki uboczne.
- Mów jaśniej- odparł Pierwszy Akolita, wyraźnie niezadowolony.
- Wpadł w obłęd, szaleje teraz poza kontrolą, niszcząc wszystko na swojej drodze. Nie jestem w stanie go zatrzymać.
- I śmiesz przychodzić z tym do mnie?
- Nie chciałam cię urazić, panie, lecz co jeśli zaatakuje pozostałych zawodników.
- Dobrze, zajmę się tym- rzekł Alpharius wzgardliwie- Czasem nawet posłaniec bogów musi ubrudzić sobie ręce.
[Pałeczka w Twoje ręce Kordelas :wink: ]

***
W końcu dobiegli do jednej z dziewięciu tysięcy bram Fortecy, które otwierały się i zamykały na przemian w losowym rytmie, lecz gdy ich cel wydawał się być na wyciągnięcie ręki, kolejna przeszkoda stanęła im na drodze. Był to demoniczny stwór siedzący na swym wbitym w ziemię mieczu, zagradzając im przejście.
- Co jest?!- warknął Bjarn szykując swój runiczny topór, lecz Kharlot powstrzymał go dłonią. Wiedział, że intruz nie pochodzi z labiryntu i nie zalicza się do zastępu sług Wielkiego Machinatora. Biła od niego wyraźna aura Boga Wojny.
- Idźcie- rzekł cicho Kharlot- Ja się nim zajmę. Jeśli nie zdążę przejść bram, odnajdźcie Mala'faaka, wielkiego demona. Jeśli będziecie fortunni, wskaże wam drogę.
- My nie zostawiamy swoich- zaprotestował Ingvarsson, lecz Kruszący Czaszki był nieugięty.
- To nie była prośba- rzucił.
Tak, jak się spodziewał, demon pozwolił im przejść przez most. Najwyraźniej powód, dla którego się zjawił był związany wyłącznie z Thorgarssonem.
- Przybywam, by sprowadzić cię na drogę, z której zboczyłeś- rzekł huczącym głosem stwór, unosząc głowę. Jego oczy płonęły czystym gniewem, a w tygrysiej paszczy błysnęły kły.
- Możesz mi pomóc demonie- odparł Kharlot, wyciągając topór- Twoje agonalne krzyki będą niczym najwspanialsza pieśń dla mych uszu, a ich echo rozbrzmiewać będzie po ścianach labiryntu po kres czasu!
- Na taką odpowiedź liczyłem! Niech rozpoczną się łowy!

Walka bonusowa
Kharlot Kruszący Czaszki vs Toraoni, Tygrysi Daymio, znany dawniej jako Saito Kaneda
[ http://www.youtube.com/watch?v=bpwPMY0wY2Y ]

Demon przesunął swój środek ciężkości do przodu, po czym wyskoczył w górę, unosząc miecz do ataku. Zwierzęcy ryk wstrząsnął okolicą, niosąc dając dowód jego gniewu po labiryncie. Kharlot stał w bezruchu, czekając do ostatniej chwili, po czym zbił cios ostrza na bok oszczędnym ruchem i uderzył lewym prostym w pysk Daymio. Ten warknął z czystą wściekłością i siekł potężnymi szponami, rozdzierając ramię czempiona. Kharlot cofnął się o pół krok brocząc obficie, po czym zaatakował wściekle. Blodfar zderzył się z piekielnym ostrzem Toraoni w metalicznym huku, krzesając snop iskier, a dwaj rywale zwarli się w próbie sił.
- Nasz pan ma rację- zawrzał Daymio zwierzęco napierając na miecz- Twoja wiara jest słaba i podatna na wpływy. Nauczę cię lojalności, gdy rozerwę twoje ciało.
- Nie wiesz nic o mnie- odparł Kharlot z zacięciem. Przeciwnik jego się nie męczył, a jego wciąż ograniczało śmiertelne ciało. Musiał użyć całej siły swych potężnych mięśni, by zdominować rywala. W końcu udało mu się gwałtownie odrzucić przeciwnika- Nie jesteś w stanie niczego mnie nauczyć.
Tygrysi demon uderzył z wyskoku, tnąc z ukosa, jednocześnie nurkując pod kontrą Aeslinga i siekł pazurami po jego udzie, znacząc je poczwórną krwaw pręgą. Kharlot w odpowiedzi uderzył nisko, rozcinając bok Toraoni, lecz przez to nie zdołał sparować zamaszystego ciosu oburącz, który cisnął nim do tyłu, rozbijając kryształową ścianę. Wstał momentalnie, czując okropny ból w klatce piersiowej, lecz na szczęście pancerz z kuźni Zharr Naggrund wytrzymał cios, a on pozostał w jednym kawałku. Tygrys skoczył za zwierzyną, wietrząc zwycięstwo, lecz pewność siebie go zaślepiła. Kruszący Czaszku powalił go na ziemię zamaszystym ciosem topora, po czym podniósł za łeb i uderzył nim z rozmachem o nienaruszoną ścianę labiryntu. Toraoni wyrwał się z uchwytu, podbijając ręce Norsa, po czym uderzył nań barkiem, obalając go na ziemię. Będąc na górze siekł pazurami, chcąc rozpłatać mu gardło, lecz Thorgarssona momentalnie postawił gardę, przyjmując ciosy na przedramiona. Pazury szarpały jego ciało i odbijały się od łańcuchów, a istota, która kiedyś była Saito Kanedą radowała się rozlewem krwi. Daymio chwycił swój miecz i z rozmachem wbił go pod prawy obojczyk czempiona. Kharlot ryknął z bólu.
- Więc czujesz... Cierpienie nie jest ci obce- zaśmiał się basowo demon- Twoje krzyki dają dowód trawiącej cię słabości. Nie jesteś godny miana czempiona!
- Wiesz jaka jest twoja największa słabość?- warknął Kharlot przez zęby- Nie zdajesz sobie sprawy jak dużo ich masz!
Naparł z całą swą mocą na przyszpilające go ostrze w nieopisanym popisie zaciętości i siły. Miecz jęknął i pękł na kawały, a Kharlot wykręcił ręce go trzymające i skierował przeciw swemu właścicielowi, wbijając w brzuch aż po jelec. Toraoni ryknął ze złością. Wykorzystując chwilową dekoncentrację Kruszący Czaszki chwycił stwora za białą grzywę i jednoczesnym targnięciem ramion i wypchnięciem biodrami zrzucił go z siebie.
Tygrysi Daymio wyrwał fragment ostrza ze swego ciała i obnażył kły, szykując się do skoku. Kharlot już na niego czekał, wyprostowany, dumny, broczący krwią z ran na udzie i barku.
- Żałosne. Jesteś ślepy w swej nienawiści, marnujesz swój dar w bezmyślnych atakach. Jesteś niczym. Nie, mniej niż niczym. Marionetką w cudzych rękach.
- Jestem posłańcem Władcy Czaszek! Przynoszą zgubę tym, którzy mu się sprzeciwiają! Jestem tu, by sprowadzić cię na ścieżkę.
- Nie- przerwał mu Kharlot- Jestem twoją próbą. Pan Wojny chce sprawdzić ile jesteś wart. To dla mnie obraza- odwrócił się plecami do przeciwnika i spojrzał w górę. Jego okrzyk niósł się przez całą przestrzeń, sięgając uszu bogów- SŁYSZYSZ KHORNIE?! CZY CHCESZ TERAZ KPIĆ SOBIE, POSYŁAJĄC MI TO ŚCIERWO?! MI, TEMU, CO POKONAŁ WIELKIEGO SKRABRANDA?!
- BLUŹNIERCA!- ryknął demon, skacząc ku czempionowi z wysuniętymi kłami i szponami. Zamierzał ukarać go za to świętokradztwo.
Kharlot uczynił pół kroku z lewo uderzył z ramienia. Toraoni padł na ziemię z rozoranym bokiem.
- Nie wydostaniesz się stąd beze mnie- warknął z nienawiścią. W oczach jego płonęła furia, palącai bezkresna jak pustynia Kaarnan. Kharlot spojrzał nań z pogardą i gdyby nie hełm, splunąłby na ziemię.
- Mylisz się, to mój pradziad Ragnax Aeslinger wskazał mi drogę. Jestem bowiem wybrańcem Krwawego Władcy, zaś ty jego psem. Gdy cię wezwie, stawisz się u jego nogi skamląc.
- Jestem ucieleśnieniem jego gniewu!- ryknął stwór, który kiedyś był Saito Kanedą.
- Czyżby bał się się, że nie dotrzymam obietnicy? Czy za nim mu moje słowo? Spójrz na siebie- niewolnik własnej natury, hańba prawdziwego wojownika. Jesteś tylko nikłym odbiciem woli swego pana. Ja z kolei... To moja wolna wola czyni mnie niebezpiecznym, nieprzewidywalnym. Dążę ku własnym celom, zbierając czaszki wrogów, o których ty mógłbyś tylko pomarzyć, rzucając się na pierwsze z brzegu istoty.
- Nie waż się odchodzić ode mnie! Walcz ze mną tchórzu!
- Walczyć z tobą będę- odparł Kruszący Czaszki, rzucając topór na ziemię- A skoro ty stajesz bez broni... to ja również.
Demon zaśmiał się gardłowo.
- Głupcze! Jam jest żywym orężem mego pana!
Kharlot uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Zaczynajmy!
Toraoni skoczył błyskawicznie do przodu, powalając przeciwnika, lecz Aesling momentalnie podbił go kolanami, przerzucając nad sobą. Tygrys zerwał się momentalnie z miejsca, siekąc pazurami za siebie, lecz Kharlot przyjął razy na gardę, mimo ran, jakie ze sobą niosły, po czym odpowiedział dwukrotnie kombinacją w żebra potwora. Toraoni musiał to odczuć, gdyż skrzywił się, lecz momentalnie odpowiedział zatapiając długie kły w ramieniu Thorgarssona. Kharlot krzyknął przez zęby, po czym grzmotnął trzykrotnie wolną ręką w łeb demona, po czym objął go za szyję, by ten szarpnięciem łba nie wyrwał mu ramienia ze stawu. Toraoni uderzył nisko, pchając ręką niczym włócznią w brzuch czampiona, usiłując pozbyć się go z niedogodnej pozycji. Metal krwawej zbroi zgrzytnął, lecz wytrwał. Kharlot naparł silnie na kark tygrysiego demona, usiłując zmiażdżyć mu kręgi, lecz ten wypuścił z paszczy jego rękę, by móc odwrócić się do przeciwnika. Kruszący Czaszki momentalnie to wykorzystał, łapiąc oponenta w pasie i przerzucił go przez ramię do tyłu w zapaśniczym ruchu. Obaj walczący zaryli w ziemię, jednak czempion nie tracił inicjatywy, uderzając kolanami raz po raz w żebra przeciwnika. Demon chwycił go wielkimi łapskami za szyję, chcąc wydusić z niego życie, lecz Kharlot momentalnie uderzył go w przedramiona, luzując chwyt, po czym spuścił mu grad ciosów na pysk. Daymio warknął, brocząc krwią w nosa i pyska. Widząc nadarzającą sie okazję przeturlał się na bok, lądując na górze i uderzył zamaszyście hammerfistem. Czempion przechwycił w locie opadającą rękę, po czym wykręcił ją silnie, wyłamując ze stawu. Kopniakiem odrzucił od siebie wroga.
Tygrysi Daymio zerwał się na nogi dysząc. Łaknął krwi tego człowieka jeszcze bardziej, niż na początku. Jakby nigdy nic nastawił swoją pogruchotaną rękę, która zrosła się po chwili. Gdy jednak uniósł łeb, jedyne, co ujrzał, to wielki kułak wędrujący w kierunku jego łba.
Kharlot uniósł przeciwnika z ziemi trzymając za gardło i cisnął o podłoże. Nieskazitelny kryształ pokrył się pajęczyną pęknięć, tworząc tysiące miniaturowych refleksów leżącego. Ciężki but opadł na brzuch potwora, wbijając się aż do kręgosłupa, który trzasnął jak zapałka. Spojrzał z góry nas swego przeciwnika, który mimo obrażeń wciąż parł do walki.
- Pokażę ci jak zdobyłem swój przydomek- rzucił Kharlot i chwycił oburącz za głowę rywala. Wytężając wszystkie siły naparł dłońmi na czaszkę demona.
- Nie możesz mnie zabić w królestwie Chaosu!- rzucił Saito
- Bogowie mają inne pojęcie życia i śmierci. Twoja esencja powróci do twego pana. Kto wie, może nawet cię odtworzy... pomimo porażki.
Wielkie żyły wstąpiły na skórę wybrańca, gdy stale zwiększał on ciśnienie wywierane na czerep Tygrysiego Daymio. Toraoni stęknał, krew poczęła obficiej broczyć z jego uszu, oczu i nozdrzy. Wreszcie nawet jego wzmocnione kości nie wytrzymały i skruszyły się w akompaniamencie paskudnego trzasku, pozostawiając między dłońmi czempiona różowoszarą papkę zawartości czaszki potwora. Kharlot odsunął nieco hełm i splunął z pogardą. Podniósł topór z ziemi i pobiegł w kierunku bramy, nim ta zawrze się na Khorne wie ile.
Ostatnio zmieniony 11 maja 2014, o 20:08 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Wybraniec zajmował miejsce na szczycie jednej z wież, w swojej żelaznej pięści ścisnął gwiazdę chaosu. Jego oczy skupiły sie na pustym placu, lecz wydawały sie jak by nieobecne.
-Długo masz zamiar jeszcze bawić sie w popychadło tego akolity?- w końcu miękki głos demonicy przerwał ciszę.
-Tak długo jak jego plany pokrywają sie z boska wolą, nieinteresuje mnie kto rządzi tym bajzlem póki interes mrocznych potęg jest nie naruszony.- rzekł zimnym tomem wojownik- Pomału piony znów wykonają zamierzone z góry ruchy, najbliższe zdarzenia są już z góry spisane.
- Nie zbyt mam pojęcie o co ci chodzi- rzeka demonetka bawiąc sie Zabójca Onich.
- Nie od rozumienia tu jesteś, masz mi pomóc dopilnować boskiego planu.
- Skoro już wszystko jest zaplanowane, to czemu aż tak nie spodobało ci się zwycięstwo krasnoluda?
-Może i wszystko zostało spisane ale mimo to nurt tego świata jeste zmienny, niziołek miał przeżyć jednak zabójca okazał sie zdolny do zmiany swego przeznaczenia.- mówiąc to Aszkale uśmiechał sie pod hełmem, osobiście wolał stawić czoło toporowi krasnoluda niż podstępów hobbita.
-A po co wysłałeś tamtą lafirynde do Kharlota? Po co miała mu sprezentować ten kwiat?
-Aby wypełnić kolejny punkt w boskim planie, Kharlot musi zrozumieć czego pragnie bardziej, musi podjąć decyzje a Khorn ma zamiar poddać go wielu próba jeszcze.
-Intrygujesz mnie, w całym moim istnieniu nie spotkałam takiego człowieka. Naprawdę jesteś aż tak oddany bogom? Nie masz własnych marzeń?
-Oczywiście...- Aszkael nie zdarzył nawet dokończyć zdania kiedy macki kwiatu,Slaanesha przyczepiły sie do jego karku. Że też dał sie podejść tej demonicznej gnidzie. Jednak ku zaskoczeniu demonicy kwiat momentalnie oderwał się jak by połączenie z wojownikiem wyrządziło mu krzywdę. W ułamku sekundy żelazna rękawice objęła demonice za szyje, puste spojrzenie wojownika przeszło ją na wylot.- Mówiłem jestem Ostrzem Bogów, przedłużeniem ich woli ja nie marze ja nie pragnę- po tych słowach wybraniec odrzucił od siebie demonetke.
Jak by znikąd koci towarzysz wojownika wskoczył na blanke, Aszkael jednym ruchem podsunął mu mała drewnianą kasetke. Demon w jednej chwili urósł do swych zwykłych rozmiarów a potem, w mgnieniu oka pożarł a raczej pochłonął drewniany przedmiot. Po tej czynności na blance siedział już "zwykły" kot.
-A to co znów ma być?
-Kolejny etap, Horkenssonowie właśnie zgodnie z przewidywaniami mają spotkać sie z Wszechwybrańcem. A ta bestia ma im dostarczyć tą kasetke jak bedą wracać z podziemi.
-Alee..- kolejne pytanie miało paść jednak Aszkale ucieszył demonice ruchem ręki, po czym sam rozpoczął dalsze wyjaśnienia.
-Wszyscy tu mają głębsza role, nic sie nie dzieje bez przyczyny. Nie dałem ci też bez powodu na przechowanie tego ostrza, wyrwa która powstała w podziemiach nadal sie utrzymuje?
- Tak a...-ponownie wybraniec nie dał dojść do słowa rozmówczyni
- Zgodnie z planem, daj mi tą brzytwe musze ją przekazać nowej zabawce Krwawego Boga
- To jest coraz bardziej skomplikowane, może i jestem demonem ale nie widzę tu nigdzie sensu czy składu.
- Nie nam jest dostrzegać takie rzeczy, jesteśmy pionkami na stole który jest świadkiem zmagań o jakich ci sie nie śniło.- mówiąc to Aszkael zabrał katan ronnina z rąk demonetki, po czym skierował sie w stronę schodów prowadzący z powrotem do środka cytadeli.- Idź odrazu przygotuj wyrwę mam zamiar jej użyć, ja jeszcze musze złożyć wizytę Alphariusowi.
- Rozumie...ale co miałeś ma myśli mówiąc o nowej zabawce Krwawego? Chyba nie chodzi ci o Kruszacego Czaszki?
- Oczywiście że nie... W walkach które mają tu miejsce wybranie zwycięscy nie zawsze jest priorytetem- rzekł wybraniec nie odwracając się
- A po co ci ta wyrwa?! Przecież kroczysz miedzy tym światem a królestwem chaosu bez żadnych dodatkowych czynników.
- Tym razem jednak mój cel jest o wiele głębiej, mam zamiar odwiedzić kryształowe więzienie.
- Ale to nie ma najmniejszego sensu!
- W twych oczach, bogowie jednak zadecydowali inaczej. Jam jest ostrzem czwórki ich wola jest dla mnie rozkazem, który wykonań z radością.- Aszkale zszedł po schodach, na ostatnim stopniu była plama krwi. Ciało jednego z kultystów leżało z rozszarpanym gardłem, głupota było próbować podsłuchiwać kiedy piecze sprawowała lowcza bestia zesłana przez samego Khorna. Wybraniec kroczył dalej, palcami przejechał po ostrzu Zabójcy Onich. Uśmiech mimowolnie zagościł na jego twarzy, nazwa może dawniej trafna teraz wydawała mu sie ironiczna.

(Sorrka za wszelkie błędy w tekście, pisze na tablecie i autokorekta ciut utrudnia mi życie.... Ciekawostka demonice automatycznie poprawia na demonstrantkę...czyżby strajk w domenie chaosu?)
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Alpharius w towarzystwie eskorty 6 swych najlepszych mutantów ,którzy strzegli jego prywatnych komnat opuścił swą salę i udał się na dół ,do części zamku przeznaczonej zawodnikom ,części najbardziej dotkniętej oblężeniem i wydarzeniach po nim. Wieść od czarodziejki zaniepokoiła go. Wiedział do czego zdolni są krasnoludzcy Zabójcy ,zwłaszcza w twierdzy pełnej Chaosu i wolał osobiście się tym zająć zamiast zostawiając tą delikatną sprawę w łapach szamana albo okutych w stal wojowników. Do tego niepokoiła go wieść ,że jako jedyny nie oddał się jego manipulacjom i nie przyjął darów od bogów ,egzorcyzmy Magnusa jeszcze bardziej udodporniły dawiego na magię i szepty mrocznych poteg. Można sie było spodziewać ,że stary cholernik nie będzie się biernie przypatrywał podszeptom bogów wśród zawodników. Na szczęście wszyscy ,oprócz właśnie krasnoluda oddali się w ramiona poszczególnych bogów oddajac im cześć i pragnąć darów ,włącznie z magiem Menthusem którego oporu Alpharius się obawiał. Jednak jak widać bogowie i jego bez trudu omotali.
Pierwszy Akolita ,wraz ze swym śmiercionośnym orszakiem w ponurym ,charaktersytycznym już dla tego zamku milczeniu zszedł długimi schodami ze swych wież. Przeszedł ciemnym korytarzem ,pełnym gruzu porozbijanych i skruszonych konstruktów podczas licznych potyczek i znalazł się przed salą jadalną ,choć teraz już mało kto tu jadał. Łysy mag usłyszał jakieś kroki dobiegające z środka i zatrzymał się ,a jego przyboczni jakby na komende ustawili się w szeregu wokół niego ,w końcu mógł to być Drugni i z tego co mówiła Julia to wszystkiego można było się spodziewać. Wielkie wrota otworzyły się nagle i wyszedł z nich kultysta. Niski mężczyzna w czarnych szatach ,nieprzemieniony w mutanta w labolatoriach był cały roztrzęsiony i szedł szybkim krokiem. Kiedy ujrzał swego zwierzchnika stanął wryty i otworzył usta zaskoczony.
Pierwszy Akolita podniósł brew spoglądając z góry na swego nędznego sługę. Kultyści którzy nie zostali zmutowani obawiali się Alphariusa jak nigdy przedtem. W końcu ,gdy on zniknął na ja jakiś czas ,służyli Kharlotowi i reszcie ,stawajac nawet do obrony murów w zbrojnych oddziałach. A kiedy przez chaos i zamieszanie oblężenia nie stawili się do laboratoriów ,Pierwszy Akolita uznał to za uchylanie się od obowiązku służby i jeszcze bardziej zaniżył wartość tych popleczników. Mimo to jednak nie zamierzał ich karać. Póki byli przydatni.
Niski kultysta padł na kolana i wskazał ręką na wrota -W....ww...w kuchni... on tam jest ,panie! W kuchni siedzi! Przysięgam! Od początku chiałem to powiedzieć! Przysiegam na bogów! Nie posłuchałem go!- jęknął.
Pierwszy akolita bez słowa ruszył do pomieszczenia jadalnego mijajac kultystę. Szóstka mutantów zrobiła to samo ,w sym grobowym marszu mijając kultystę ,który w strachu spuścił wzrok. Alpharius zastanawiał się cóż ten krasnolud zrobił ,że nawet kulstyści uciekają roztrzęsieni. I co on mógł im kazać. Rzeczywiście coś było z nim nie tak.
Namaszczony po przejściu przez zrujnowaną salę w końcu znalazł się przed drzwiami prowadzącymi do kuchni. Ponoć tam obecnie szalał Drugni ,co trzeba było ukrócić.
-Zostać.-rozkazał swemu śmiercionośnemu oddziałowi ,ci rzecz jasna nie odpowiedzieli ,ale zostali na pozycjach zgodnie z rozkazem swego pana. Wolał ich tam nie zabierać. Po pierwsze byli zbyt niezdarni do pomieszczenia pełnego różnych przyrządów ,a po drugie Zabójca mógłby zbyt agresywnie zareagować widząc ich co mogło się źle skończyć dla wszystkich. Zwłaszcza ,że jeśli bądą potrzebni to sami doskonale będą to wiedzieli. Mutacha przebiegła wyjąkowo pomyślnie ,a te okazy były najlepsze ,dlatego też stanowiły osobistą ochronę Alphariusa.


Pierwszy Akolita wszedł powoli do pomieszczenia i od razu zamknął za sobą drzwi. Wolał ,aby Drugni nie popełnił błędu widząc oddział mutantów. Zwłaszcza ,że ponoć było z nim coś nie tak. W pomieszczeniu panowała nieprzenikliwa ciemność ,często spotykana w fortecy ,a w powietrzu unosił się jedynie dźwięk jakiejś lejącej się lekko cieczy. Zapewne któryś kran nie został dobrze zakręcony i woda cieknie. Niegdyś pełna gwaru i mnóstwa zapachów za rządów Turo kuchnia ,teraz zawalona brudnymi garami i pozostałościami z okresu świetności ,jakich to pomieszczenie przedtem nigdy nie zastało i zapewne już nigdy nie zastanie. Do nozdrzy Alphariusa zamiast zapachów przypraw i pieczonych mięsiw ,które w godzinach obiadowych ściągały całą Spiżową Cytadelę ,dobiegał jedynie swąd jakichś zgniłych resztek. Waliło tu też alkoholem ,który był wcześniej często spożywany i powszechnie stosowany jako dodatek do potraw. Alpharius zrobił kilka kroków w ciemnośc nie słysząc żadnych odgłosów. Stąpał po posadzce ,ale coś kleiło się do jego butów. W sumie to nic dziwnego w tak zaniedbanej kuchni. Tylko gdzie był krasnolud. Taka cisza było niepodobna do tej rasy.

-ZDYCHAJCIE ,PIZDY!- donośny ,chrypowaty okrzyk dobiegł z zewnątrz kuchni. Alpharius obrócił cię gwałtownie i chwilę potem usłyszał odgłosy walki i wrzaski Zabójcy ,którego szukał. Już miał się tam kierować ,kiedy usłyszał za sobą niespodziewany dźwięk odpalanej zapałki. Wtedy do niego dotarło... zrozumiał o kim mówił kultysta. Znów odwrócił się powoli i ujrzał mały płomyk trzymany w żelaznej rękawicy. Pierwszy Akolita ujrzał ,lekko oświetlonego ,dwumetrowego mężczyznę okutego w stal i w charakterystycznym kapeluszu ,który stał przed drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Mały ogień został przeniesiony w górę i przebijajać swym migotliwym światłem ciemność znalazł się w fajce trzymanej przy ustach inkwizytora. Zapach tytoniu momentalnie dotarł do nozdrzy heretyka ,który ujrzał pod kapeluszem złowieszczy uśmiech starego łowcy ,słabo oświetlany nikłym światłem.
-Miłej podróży...- rzekł przeraźliwie chłodno Magnus i bezemocjonalnie puścił zapałkę.
To trwało ułamki sekundy ,lecz Alpharius widział to z przerażeniem jakby w zwolnionym tempie. Płomień przemierzał ciemność niosąc światło. Rozpraszał mrok kierując się w dół. Mijał wygrawerowane cytaty na zbroi łowcy czarownic ,które oświetlane nikłym światłem głosiły w kanonicznym języku wieczne słowa litanii. Przemknął obok imperialnego orła na pierśni ,który dumnie zwiastował pożogę. Spadał na posadzkę. Spadał niczym kometa niosąc karę i oczyszczenie. Puszczony przez inkwizytora nadlatywał. W końcu uderzył o kamienną posadzkę. Wpadł w ciecz ,która momentalnie zapaliła się rozświetaljac całe pomieszczenie. Alpharius wpatrywał się w to z przerażeniem. Widział bowiem beczki z których lał się łatwopalny alkohol ,niczym z kranu. Płomień stworzył wręcz falę ognia ,po czym w ułamek sekudny dotarł do beczek. Von Bittenberg w ostatniej chwili odskoczył w tył i poteżny wybuch rozniósł całą kuchnie.
Płomienie i ognista pożoga wypełniła pomieszczenie straszliwie niosąc zniszczenie. Magnus schylił się na małym dziedzińcu za kuchnią łapiać się za kapelusz ,by nie zpadł mu z głowy ,gdy nastąpił drugi wybuch. Cała kuchnia wypełniona była ścianą ognia. Niepowstrzymanymi płomieniami ogarniały ją bez litości ,a jej wnętrze przypominało teraz bramę do piekła.
Magnus odwrócił się i splunął -Tym razem nie spierdoli...- po czym odczynił znak Młotodzierżcy.

Wtedy wśród oślepiajacych płomieni i gęstego dymu Wielki Inkwizytor coś ujrzał. Alpharius żył. Poparzony heretyk w nadpalonych mocno szatach czołgał się po posadzce ledwo wytwarzając wokół siebie magiczną barierę ,która zatrzymywała płomienie. Cały czerwony od gorąca przy poparzeniach wyczołgał się z pomieszczenia ostatkiem sił i stoczył się po małych schodkach zwinięty w bólu.
Von Bittenberg wyszarpnął zza pasa pistolet i wycelował w konającego akolitę. -Trzeba było tam zdechnąć. Vade retro chaso!- warknął Magnus i pociągnął za spust.
Pistolet jednak nie wypalił. I nie była to kwestia techniczna. Od niewypału podczas Areny w podziemiach ,Von Bittenberg zawsze miał całkowitą pewnośc o sprawdzeniu broni. Nagle lufa pistoletu stała się cała fioletowa i momentalnie roztopiła. Magnus przeklinając odrzucił broń zanim gorąca ciecz dotarła do jego dłoni. Wtedy usłyszał śmiech. Słaby śmiech leżącego Alphariusa. -Nawiny...myślisz ,że jesteś w stanie mnie zabić? Ha ha ha! Nawiny głupcze...bogowie są ze mną...- heretyk zakasłał po czym dodał -Ale wszyscy z labiryntów... już są martwi...-
-Niech pochłonie cię piekło!- warknął Magnus groźnie i z całej siły kopnął konającego Alphariusa ,który jęknął pod siłą ciosu. Juz miał wymierzyć kolejny cios jednak jakaś siła odrzuciła go w tył. Pojawiająca się nagle fioletowa chmura wbiła go w kamienną ścianę tuż obok wejścia do dawnej siedziby Alby. Von Bittenberg przyciśnięty do ściany z gniewem w oczach złapał się za ramię i wcisnął jakiś mały przycisk ,po czym równoramienne krzyże na jego ramionach błysnęły białym światłem i niespodziewana moc rozproszyła się. Jednak to dało czas Alphariusowi. Pierwszy Akolita wstał cały obolały trzymając się dziwnie za brzuch i podniósł swą poparzoną łysą głowę ,podczas gdy płomienie za nim trawiły kuchnię i przenosiły się dalej. Wbił swe łzawiące przed chwilą zakrwawione oczy w inkwizytora.
Magnus stał naprzeciwko i równie wściekłym wzrokiem mierzył heretyka.
Inkwizytor szybkim ruchem wyciągnął rękę i wnet strumień ognia z miotacza wystrzelił w akolitę. Ten w ostatniej chwili wymamrotał coś pod nosem i unosząc w odpowiednim geście dłonie zasłonił się magiczną ,pulsującą barierą. Magnus jednak nie przestawał. Fala ognia cały czas zalewała Alphariusa ,lecz ten z całych sił starał się utrzymać barierę mimo naporu wypowiadając pod nosem inkantację. Magnus drugą ręką sięgnął szybko po swój buzdygan umieszczony przy pasie chwytajac go mocno.
-Twój ogień to kpina!- wrzasnął Alpharius. Wnet zorientował się ,że ogień z miotacza przestał tak mocno napierać i w ułamku sekundy ze pozostałej ściany ognia wyłonił sie potężny obuch. Po silnym zetknięciu z magiczną barierą , powstał wybuch który odrzucił w tył Alphariusa i Magnusa w przeciwne strony. Heretyk szczęściem upadł tuż przed pomieszczeniem ,gdzie szalały płomienie. Odturlał się od nich ,po czym podniósł się kaszląc i bez czekania puścił w stronę Von Bittenberga kilka magicznych ,fioletowych strzał wykonując odpowiednie gesty rękoma. Ten jednak w porę odskoczył w bok mimo gabarytów i wyćwiczonym ruchem wyciągnął zza pleców pistolet po czym wypalił w maga w trakcie uniku. Tym razem huk rozniósł się i ołowiana ,srebrna kula pomknęła w stronę Alphariusa. Pocisk dosięgnął celu i w odgłosie okrzyku z ramienia maga trysnęła krew. -Ty psie!- warknął ,po czym złączył prędko swe dłonie w magicznej inkantacji ,ranną ręką robiąc to z niepewnością i bólem. Kiedy Magnus był prawie przy nim rozszerzył,a pomiędzy nimi powstawały wiązki niebieskiej energii. Tuż przed tym jak okutu w stal inkwizytor w niego wpadł ,mag rozłączył ręce i fala energi uderzyła w Magnusa odrzucając go w tył. Ten zaskoczony siłą czaru zatoczył się i chroniąc się przed upadkiem podtrzymał się ściany.Czuł jednak przenikliwe pieczenie w sym brzuchu. Magnus splunął krwią ,po czym zaczął wypowiadać pod nosem słowa ze Świętej Księgi mówiąc je coraz głośnie -Malleus Sancta sit mihi lux... none chaos sit mihi dux...- rzekł chłodno Magnus i symbole na jego buzdyganie zaczęły pulsować na biało. Wyprostował się po czym ruszył w kierunku heretyka. -IN NOMINE SIGMAR!- wykrzyknął i całą masą wpadł w Namaszczonego. Ten chciał wypuścić zaklęcie ,aby sie uratować ,jednak przestraszył sie wręcz ,gdy jego moc nie działała. Magnus wpadł w niego taranując go i momentalnie gdy ten leżał na ziemi wyprowadził z góry potężny cios. Ciężki ,błogosławiony buzdygan opadł w całej swej sile ,emanując jasnym światłem i wbił się w rękę Alphariusa ,gdy ten desperacko chciał sie zasłonić. Gruchot kości i wrzask bólu rozniósł się po dziedzińcu i heretyk odturlał się bok krzycząc w męczarniach. Magnus już był przy nim i zamachnął bronią znów uderzając w maga. Tym razem jednak czar zadziałał i z dłoni akolity wybiły potężne pioruny. Magnus zasłonił się w ostatniech chwili swym buzdyganem ,blokując czar który jakby wnikał w broń ,jednak Alpharius nie przestawał. Mimo przeszywającego bólu z jego dłoni biło zaklęcie i piorunował on blokadę Magnusa ,który z całych sił próbował się przebić. Magnus widział jak poparzona twarz Alphariusa pokrywa się przeraźliwymi zmarszczkami ,lecz on krzycząc cały czas wytwarza potężną energię. Von Bittenberg napierał z całych sił. Widząc jak pioruny wnikają w jego broń ,która świeciła jasnym światłem.
-Chaos zawsze zwycięży!!! Nie masz szans! Naiwny głupcze!- wykrzyknął Alpharius.
-Z przyjemnością spalę twoje truchło... zasrany bluźnierco! Nie będzie litości dla zdrajców!-
Potężna próba sił trwała. Oboje w potężnym wysiłku próbowali przebić barierę drugiego. Każdy wiedział ,że jak przestanie to będzie z nim bardzo źle.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[https://www.youtube.com/watch?v=3qKyuQgXy00#t=148 Ameryki nie odkryłem, ale rozumiem, że o to chodziło? :D ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Tak ,myślałem też nad Myszką Miki ale wybrałem tę prodykcję :lol2: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Aszkael przemierzał dalej korytarze, kierując się do komnat Alphariusza gdy dziwna energia rozeszła się po ośmioramiennej gwieździe zdobiącej jego kark. Wybraniec z miejsca zawrócił i przyspieszył kroku, nurt przeznaczenia raz jeszcze zmienił swój bieg. Co prawda tym razem po prostu musiał pominąć jeden punkt, a los Aplhariusa i Magnusa zostawić w boskim osądzie. Aszkael miał teraz inny cel, mroczne potęgi potrzebują go w innym miejscu. Ostrze Bogów ciut się zawiódł, miał nadzieje że nowa zabaweczka Khorna pożyje dłużej i wybrańcowi ponownie przyjdzie spojrzeć mu w oczy. Przynajmniej cel został osiągnięty dumna dusza zaprzedała się chaosowi, Aszkael spojrzał na Zabójce Onich.
- Tak łatwo dałeś się zwieść Saito- rzekł sam do siebie wybraniec jeszcze bardziej przyspieszając.
W końcu wybraniec postawił nogę w lochach cytadeli, drzwi prowadzące do komnaty z klejnotem były otwarte. Energia wylewała się wręcz na zewnątrz, bez ociągania wojownik wszedł do środka. Czarny kamień lewitował, powietrze wirowało wokół niego. Demonica stała nie opodal kontynuując inkantacje. Aszkale stanął na skraju kręgu, wsunął katanę ronnina za pas tuż koło swojego demonicznego ostrza a drugą ręką poprawił tarcze na plecach. W pewnej chwili jego wzrok skierował się ku demonetce a jego usta wydały z siebie dźwięk.
-Nurt znów się zmienia, poinformujesz mnie jak potoczyła się sprawa z Magnusem i Alphariusem. Bogowie jeszcze nie zdecydowali a ja mam zamiar wymienić kilka słów z resztą w labiryncie.
-Czy to na pewno rozważne?
-Oczywiście ja w przeciwieństwie do nich nie będę musiał męczyć się z powrotem. Wejście tam jest bardziej kłopotliwe przez brak kamienia snu.- odpowiedział Aszkael zbliżając się do lewitującego onyksu dookoła którego tańczył teraz Dhar.
-Po co się tam udajesz?
-Mówiłem ci aby dopilnować boskich planów, muszę dowiedzieć się czy Kharlot zdecydował.
-A co z Alphariusem?
-O tym zdecydują bogowie jak o całej reszcie.
-Reszcie?
-Aż tak słabą pamięć masz? Los Horkessonów też się waży.
-Tak co im wysłałeś w tej kasetce?
-Cześć notatek Magnusa...przydadzą im się.
-Ale dla czego?
-Byłem coś winien im i Bjarnowi- rzekł wybraniec dotykając onyksu, w jednej sekundzie opuścił świat materialny aby jeszcze raz zapuścić się do królestwa chaosu.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

ODPOWIEDZ