ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Pod naciskiem mocarnych muskułów głowa istoty, którą stał się Saito nie wytrzymała i rozbryznęła się na krwawą papkę. Ciało upadło bezwładnie na kryształową posadzkę, jednak w rzeczy samej Toraoni nie zginął. Wciąż był niejako związany ze swoją cielesną formą, która z resztą cielesna nie była, po prostu nie mógł się ruszać, gdyż jego ciało pozbawione zostało głowy. Tak jak wszystko w domenie chaosu było tylko złudzeniem i odbiciem wydarzeń ze świata rzeczywistego. Choć został pokonany, Saito nie wrócił jednak do domeny Khorna zgodnie jak zapewniał Kharlot, leżał tak po prostu i patrzył bezsilnie jak Kharlot biegnie w kierunku zamykających się wrót. Zaskakujące było to, że wybraniec wyszedł ze starcia zaledwie z powierzchownymi ranami, jeśli nie liczyć rany zadanej mieczem. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto może ulec komukolwiek, a z pewnością nie podszeptom jakiegoś słabego bożka dziwek, leni i ćpunów. Saito nie był demonem, przynajmniej nie w całości, stąd też zachował zdolność do samodzielnego myślenia. Czy faktycznie to on był poddany próbie? Jeśli tak... Z jakiejś nieznanej przyczyny zaczął palić go wstyd, że zawiódł zwierzchnika, lecz to uczucie wnet zaczęło przeradzać się w furię. Nim ta pochłonęła obezwładnionego Tygrysa, zdał sobie sprawę, że gdzieś już tego wybrańca widział. Breja zbierała się tymczasem tworząc na powrót głowę Kanedy, aż wreszcie na powrót odzyskał władzę w ciele i znów wstał na nogi. Chciał jeszcze ścigać swojego pogromcę, lecz wrota już zamknęły się na głucho.
- Tak, to była próba! Poddano jej was obu, Kharlot wyszedł z niej zwycięsko i udowodnił swoją wartość... Przynajmniej na razie! - Znajomy głos dochodził ze wszystkich stron. - Jednak ty okazałeś się słaby! Choć obdarzony nieśmiertelnością i nadludzką sprawnością dałeś się mu pokonać, bo nie potrafisz nad sobą zapanować, a w dodatku utraciłeś swoją broń! Od teraz radź sobie sam! Być może udowodnisz jeszcze coś wart! - Saito nie był pewien, czy to jego własne myśli, czy głos boga wojny. To wszystko było bardzo dziwne. Chciał się zemścić, jednak nie pamiętał za co, poza faktem, że poległ z ręki jakiegoś wojownika w czarnej zbroi. W kipiącym morzu gniewu, które szalało w nim istnym sztormem, przy samym dnie wirowały jakieś wspomnienia i uczucia, jedyne co się liczyło to rozlew krwi. Z drugiej strony wciąż zastanawiał się nad słowami Kharlota, myśl o tym, że uległ własnej naturze i miał słabą samokontrolę nie dawała mu spokoju. Był skonfundowany całą tą sytuacją, co gniewało go jeszcze bardziej. Jednak po chwili z podświadomości wyłoniła się pewna myśl. Potrzebny był mu cel. I samodyscyplina. Te rzeczy wydały mu się nagle zaskakująco oczywiste. Skąd to wiedział? Czyżby pogrążał się w szaleństwie? To przecież było niemożliwe, nie pozwalała mu na to jego natura. Wtedy też poprzysiągł sobie, że będzie ścigał tego Kharlota i prędzej czy później dopadnie go i zwycięży. Była też jeszcze inna sprawa, która go zastanawiała. Kim był on sam? Skąd wiedział te wszystkie rzeczy, o tym jak poprzez medytację przekuć swój szał w oręż równie groźny co miecz? Dlaczego w krystalicznych powierzchniach widział cały czas konkretne miejsca i osoby, ale nie był w stanie ustalić kim one są? Wreszcie uznał, że to jakaś tchórzliwa sztuczka, jaką to miejsce chce pozbawić intruzów zmysłów, kwestią do ewentualnego wyjaśnienia było dlaczego akurat w ten sposób.
Wtem były samuraj wyczuł czyjąś obecność. I tym razem dokładnie wiedział czyją.
- Tak, to była próba! Poddano jej was obu, Kharlot wyszedł z niej zwycięsko i udowodnił swoją wartość... Przynajmniej na razie! - Znajomy głos dochodził ze wszystkich stron. - Jednak ty okazałeś się słaby! Choć obdarzony nieśmiertelnością i nadludzką sprawnością dałeś się mu pokonać, bo nie potrafisz nad sobą zapanować, a w dodatku utraciłeś swoją broń! Od teraz radź sobie sam! Być może udowodnisz jeszcze coś wart! - Saito nie był pewien, czy to jego własne myśli, czy głos boga wojny. To wszystko było bardzo dziwne. Chciał się zemścić, jednak nie pamiętał za co, poza faktem, że poległ z ręki jakiegoś wojownika w czarnej zbroi. W kipiącym morzu gniewu, które szalało w nim istnym sztormem, przy samym dnie wirowały jakieś wspomnienia i uczucia, jedyne co się liczyło to rozlew krwi. Z drugiej strony wciąż zastanawiał się nad słowami Kharlota, myśl o tym, że uległ własnej naturze i miał słabą samokontrolę nie dawała mu spokoju. Był skonfundowany całą tą sytuacją, co gniewało go jeszcze bardziej. Jednak po chwili z podświadomości wyłoniła się pewna myśl. Potrzebny był mu cel. I samodyscyplina. Te rzeczy wydały mu się nagle zaskakująco oczywiste. Skąd to wiedział? Czyżby pogrążał się w szaleństwie? To przecież było niemożliwe, nie pozwalała mu na to jego natura. Wtedy też poprzysiągł sobie, że będzie ścigał tego Kharlota i prędzej czy później dopadnie go i zwycięży. Była też jeszcze inna sprawa, która go zastanawiała. Kim był on sam? Skąd wiedział te wszystkie rzeczy, o tym jak poprzez medytację przekuć swój szał w oręż równie groźny co miecz? Dlaczego w krystalicznych powierzchniach widział cały czas konkretne miejsca i osoby, ale nie był w stanie ustalić kim one są? Wreszcie uznał, że to jakaś tchórzliwa sztuczka, jaką to miejsce chce pozbawić intruzów zmysłów, kwestią do ewentualnego wyjaśnienia było dlaczego akurat w ten sposób.
Wtem były samuraj wyczuł czyjąś obecność. I tym razem dokładnie wiedział czyją.
Zmarszczki na twarzy Pierwszego Akolity pogłębiały się z każdą chwilą, gdy uwalniał on swoją niszczycielską moc. Jego śmiertelne ciało nie mogło znieść tak intensywnego przepływu surowej energii Osnowy, degradując się powoli. Nie miał jednak wyboru. Magnus był dobrze przygotowany do konfrontacji, a jego święty oręż przechylał równowagę sił na korzyść inkwizytora.
- W imię Sigmara i świętego Imperium, skazuję cię Alphariusie na śmierć! - grzmiał von Bittenberg.
- Bogowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!- charknął heretyk słabo.
- Twoi bogowie cię nie ocalą, zaś ty jesteś jedynie człowiekiem!
- Tu się mylisz inkwizytorze!- odezwał sie głos nie należący do Alphariusa. Magnus zaklął, bowiem wiedział, że nie zdąży zareagować.
Fala energi cisnęła nim jak szmacianą lalką, posyłając na kuchenny regał. Drewno i gliniane naczynia poszły w drzazgi pod ciężarem żelaznego inkwizytora, który z hukiem wyladował po drugiej stronie pomieszczenia. Wiedział, kto stał za tym nieoczekiwanym obrotem spraw. Przeklinał teraz swoją ignorancję, bowiem poznał, iż źle ocenił granice możliwości swego przeciwnika. Powstał jednak z zamiarem naprawienia swego błędu.
Stojący naprzeciw alpharius odrzucił resztki wierzchniej tuniki, odsłaniając uśmiechniętego parszywie brata-bliźniaka. Magnus wyszarpnął szybko ukrytą kuszę pistoletową (inkwizytor gotów jest na każdą okazję) i wystrzelił, mierząc w pokraczny łeb Omegona. Bracia unieśli jednocześnie ręce jakby w rozkazującym geście. Żelazny inkwizytor patrzył z niedowierzaniem jak bełt zwalnia w powietrzu, by w końcu zawisnąć w bezruchu, niczym zatopiony w szkle. Alpharius podszedł powolnym krokiem do niego i dotknął go palcem. Drewniany pocisk rozpadł się w drzazgi.
- Posiadasz interesującą broń Magnusie- zaskrzeczał Omegon, szczerząc pożółkłe zęby- Opiera się on naszej mocy. Ty jednak...
Von Bittenberg nie miał zamiaru czekać, aż ta chodząca abominacja wygada się, skoczył ku niemu ze wzniesionym orężem, by zakończyć to tu i teraz, póki heretyk zajęty był gadaniem. W locie zauważył, że głowa Alphariusa opadła, jakby spał, a obiema parami rąk sterował jego brat. Gdy sprawiedliwość miała już się dokonać, Magnus poczuł, że nie może opuścić ręki, jakby niewidzialny olbrzym złapał ją w locie.
- Bogowie... co za zaciekłość- zakpił heretyk- Zawsze gotowy egzekwować boski wyrok. Obudź się bracie, nie chcesz tego przegapić.
Głowa Alphariusa podniosła się, a Pierwszy Akolita otworzył oczy. Wyglądał nieco lepiej, niż po walce.
- Ile lat to już nas ścigasz panie von Bittenberg? Ile lat straciłeś z życia w pogoni za legendą?
- Moje życie to służba Imperium, a czas jemu poświęcony nigdy nie jest stracony. A herezja nigdy nie ulega przedawnieniu.
- Podziwu godne oddanie. Wroni Bóg patrzy na ciebie przychylnym okiem. Od zawsze jednak wiedziałeś, kto jest twoim wrogiem. Co jednak z tymi, którzy zdradzili swych sojuszników? Którzy obiecali pomoc, a przynieśli obnażone miecze, wbijając je w plecy?
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł nurglita. Jego skóra pokryta była wrzodami i ropniami, z wzdętego brzucha wystawały jelita, a zbroja była umazana zielonkawym szlamem i pordzewiała, a mimo to Magnus poznał w nim imperialnego sierżanta spotkanego w obozie przed bitwą. Jeśli dobrze pamiętał, nazywał się Tytus Auerbach.
- Tyfus i jego bracia otrzymali dar ponownego życia, po tym jak zostali zdradzecko zaszlachtowani ulthuańskim ostrzem. Zabił ich ktoś, komu ufali, kto był dla nich symbolem nadzieji.
- Menthus...- warknął inkwizytor ponuro. Zaklęcie paraliżujące go musiało być cały czas podtrzymywane, więc lada chwila powinien być wolny, a wtedy...
- Widzę, co pan palnuję panie von Bittenberg. Wiedz jednak jeszcze jedno. Jeśli zginę, Serce Lorgana nigdy nie zostanie odnalezione, a wtedy pańskie ukochane Imperium, jak i resztę świata pochłonie bezkresna fala Chaosu!
Nim ostatnie słowa Namaszczonego zdążyły wybrzmieć echem w pomieszczeniu, zarówno on, jak i Tyfus zniknęli w wyrwie Osnowy. Magnus opadł na ziemię, znów mogąc się ruszać. Bogowie wiedzą jak straszliwy plan świtał mu teraz w głowie...
***
- Było blisko- stwierdziła Ithiriel na widok wyłaniającego się z portalu Alphariusa.
- Wszedłem w zastawioną pułapkę, bo to służyło moim planom!- odparł gniewnie.
- Baaardzo dobrze odgrywałeś swoją rolę- zakpiła metalicznie wskazując na jego obrażenia.
- Jak zauważyłaś, było blisko.
Zakuta w stal czarodziejka zmieniła temat.
- Asgeir knuje przeciw nam. Śmierć jego ucznia odwlokła jego zdradę, lecz to kwestia czasu. Aszkael również zaczyna działać na własną rękę.
- Będzie wierny nam, póki jest to konieczne.
- Kłamałeś- rzekła po chwili milczenia- To, co powiedziałeś Aszkaelowi, to nieprawda. Ty nie chcesz zmienić świata na obraz tych waszych bogów... Ty chcesz go zniszczyć!
Alpharius sprawiał wrażenia, jakby był z lodu. Ani jeden grymas nie zdradzał jego emocji.
- A nawet jeśli, to co?
Ithiriel była bardzo zaskoczona jego reakcją.
- Dlaczego?
- Dlaczego nie?
- Pytam serio. To ja tu jestem sadystyczną morderczynią, a to nawet mi wydaje się... ekstramalne.
- Bo to jedyna decyzja, która ma znaczenie- głos jego nabrał zimnego, bezemocjonalnego tonu- W swych badaniach i podróżach bogowie objawili mi prawdę. Jesteśmy ledwie jednym z wielu światów w tym wszechświecie. Miliardy i miliardy planet, na których kwitnie życie takie jak u nas. Niektóre są bogate i rozwinięte, prosperują i żyją w dostatku. Inne giną w mrokach zacofania i barbarzyństwa, jeszcze inne pogrążają się w dekadentyźmie i zatracają się w zepsuciu, lub prężnie się rozwijają. Niezliczone liczby żywych istot na nieskończonych światach z każdą chwilą podejmują decyzje, które nic nie znaczą. Jesteśmy niczym, mniej niż niczym. Cokolwiek czynimy, do czegokolwiek dążymy, nasze ambicje, starania, wszystko to pozostaje niezauważalne w bezkresnej przestrzeni materium. Zniszczenie tegoż świata będzie moją manifestacją, że nie godzę się być niezauważonym.
- A nie będziesz raczej... martwy?
Alpharius po raz pierwszy uśmiechnął się.
- Zadbałem i o to. Ci, którzy pójdą za mną, uratują się z potopu, bowiem ta cytadela jest moją arką.
Ithiriel zastanowiła się chwilę.
- Czeka nas tysiące światów do zawladnięcia?- rzekła podekscytowana- Wchodzę w to!
- W imię Sigmara i świętego Imperium, skazuję cię Alphariusie na śmierć! - grzmiał von Bittenberg.
- Bogowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!- charknął heretyk słabo.
- Twoi bogowie cię nie ocalą, zaś ty jesteś jedynie człowiekiem!
- Tu się mylisz inkwizytorze!- odezwał sie głos nie należący do Alphariusa. Magnus zaklął, bowiem wiedział, że nie zdąży zareagować.
Fala energi cisnęła nim jak szmacianą lalką, posyłając na kuchenny regał. Drewno i gliniane naczynia poszły w drzazgi pod ciężarem żelaznego inkwizytora, który z hukiem wyladował po drugiej stronie pomieszczenia. Wiedział, kto stał za tym nieoczekiwanym obrotem spraw. Przeklinał teraz swoją ignorancję, bowiem poznał, iż źle ocenił granice możliwości swego przeciwnika. Powstał jednak z zamiarem naprawienia swego błędu.
Stojący naprzeciw alpharius odrzucił resztki wierzchniej tuniki, odsłaniając uśmiechniętego parszywie brata-bliźniaka. Magnus wyszarpnął szybko ukrytą kuszę pistoletową (inkwizytor gotów jest na każdą okazję) i wystrzelił, mierząc w pokraczny łeb Omegona. Bracia unieśli jednocześnie ręce jakby w rozkazującym geście. Żelazny inkwizytor patrzył z niedowierzaniem jak bełt zwalnia w powietrzu, by w końcu zawisnąć w bezruchu, niczym zatopiony w szkle. Alpharius podszedł powolnym krokiem do niego i dotknął go palcem. Drewniany pocisk rozpadł się w drzazgi.
- Posiadasz interesującą broń Magnusie- zaskrzeczał Omegon, szczerząc pożółkłe zęby- Opiera się on naszej mocy. Ty jednak...
Von Bittenberg nie miał zamiaru czekać, aż ta chodząca abominacja wygada się, skoczył ku niemu ze wzniesionym orężem, by zakończyć to tu i teraz, póki heretyk zajęty był gadaniem. W locie zauważył, że głowa Alphariusa opadła, jakby spał, a obiema parami rąk sterował jego brat. Gdy sprawiedliwość miała już się dokonać, Magnus poczuł, że nie może opuścić ręki, jakby niewidzialny olbrzym złapał ją w locie.
- Bogowie... co za zaciekłość- zakpił heretyk- Zawsze gotowy egzekwować boski wyrok. Obudź się bracie, nie chcesz tego przegapić.
Głowa Alphariusa podniosła się, a Pierwszy Akolita otworzył oczy. Wyglądał nieco lepiej, niż po walce.
- Ile lat to już nas ścigasz panie von Bittenberg? Ile lat straciłeś z życia w pogoni za legendą?
- Moje życie to służba Imperium, a czas jemu poświęcony nigdy nie jest stracony. A herezja nigdy nie ulega przedawnieniu.
- Podziwu godne oddanie. Wroni Bóg patrzy na ciebie przychylnym okiem. Od zawsze jednak wiedziałeś, kto jest twoim wrogiem. Co jednak z tymi, którzy zdradzili swych sojuszników? Którzy obiecali pomoc, a przynieśli obnażone miecze, wbijając je w plecy?
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł nurglita. Jego skóra pokryta była wrzodami i ropniami, z wzdętego brzucha wystawały jelita, a zbroja była umazana zielonkawym szlamem i pordzewiała, a mimo to Magnus poznał w nim imperialnego sierżanta spotkanego w obozie przed bitwą. Jeśli dobrze pamiętał, nazywał się Tytus Auerbach.
- Tyfus i jego bracia otrzymali dar ponownego życia, po tym jak zostali zdradzecko zaszlachtowani ulthuańskim ostrzem. Zabił ich ktoś, komu ufali, kto był dla nich symbolem nadzieji.
- Menthus...- warknął inkwizytor ponuro. Zaklęcie paraliżujące go musiało być cały czas podtrzymywane, więc lada chwila powinien być wolny, a wtedy...
- Widzę, co pan palnuję panie von Bittenberg. Wiedz jednak jeszcze jedno. Jeśli zginę, Serce Lorgana nigdy nie zostanie odnalezione, a wtedy pańskie ukochane Imperium, jak i resztę świata pochłonie bezkresna fala Chaosu!
Nim ostatnie słowa Namaszczonego zdążyły wybrzmieć echem w pomieszczeniu, zarówno on, jak i Tyfus zniknęli w wyrwie Osnowy. Magnus opadł na ziemię, znów mogąc się ruszać. Bogowie wiedzą jak straszliwy plan świtał mu teraz w głowie...
***
- Było blisko- stwierdziła Ithiriel na widok wyłaniającego się z portalu Alphariusa.
- Wszedłem w zastawioną pułapkę, bo to służyło moim planom!- odparł gniewnie.
- Baaardzo dobrze odgrywałeś swoją rolę- zakpiła metalicznie wskazując na jego obrażenia.
- Jak zauważyłaś, było blisko.
Zakuta w stal czarodziejka zmieniła temat.
- Asgeir knuje przeciw nam. Śmierć jego ucznia odwlokła jego zdradę, lecz to kwestia czasu. Aszkael również zaczyna działać na własną rękę.
- Będzie wierny nam, póki jest to konieczne.
- Kłamałeś- rzekła po chwili milczenia- To, co powiedziałeś Aszkaelowi, to nieprawda. Ty nie chcesz zmienić świata na obraz tych waszych bogów... Ty chcesz go zniszczyć!
Alpharius sprawiał wrażenia, jakby był z lodu. Ani jeden grymas nie zdradzał jego emocji.
- A nawet jeśli, to co?
Ithiriel była bardzo zaskoczona jego reakcją.
- Dlaczego?
- Dlaczego nie?
- Pytam serio. To ja tu jestem sadystyczną morderczynią, a to nawet mi wydaje się... ekstramalne.
- Bo to jedyna decyzja, która ma znaczenie- głos jego nabrał zimnego, bezemocjonalnego tonu- W swych badaniach i podróżach bogowie objawili mi prawdę. Jesteśmy ledwie jednym z wielu światów w tym wszechświecie. Miliardy i miliardy planet, na których kwitnie życie takie jak u nas. Niektóre są bogate i rozwinięte, prosperują i żyją w dostatku. Inne giną w mrokach zacofania i barbarzyństwa, jeszcze inne pogrążają się w dekadentyźmie i zatracają się w zepsuciu, lub prężnie się rozwijają. Niezliczone liczby żywych istot na nieskończonych światach z każdą chwilą podejmują decyzje, które nic nie znaczą. Jesteśmy niczym, mniej niż niczym. Cokolwiek czynimy, do czegokolwiek dążymy, nasze ambicje, starania, wszystko to pozostaje niezauważalne w bezkresnej przestrzeni materium. Zniszczenie tegoż świata będzie moją manifestacją, że nie godzę się być niezauważonym.
- A nie będziesz raczej... martwy?
Alpharius po raz pierwszy uśmiechnął się.
- Zadbałem i o to. Ci, którzy pójdą za mną, uratują się z potopu, bowiem ta cytadela jest moją arką.
Ithiriel zastanowiła się chwilę.
- Czeka nas tysiące światów do zawladnięcia?- rzekła podekscytowana- Wchodzę w to!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Drugni widział wszystko jak przez mgłę.
Piękna i chorobliwie blada twarz pochylająca się nad nim. Wielkie, zaszklone łzami oczy w których malowało się przerażenie. Kształtne, wykrzywione w płaczliwym grymasie usta i drżące nerwowo dłonie. Kolorowe iskierki zaklęć leczących tańczące po jego zakrwawionym ciele. Owszem, czuł ból, ale tak jakby był gdzieś daleko, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego świadomości. Pojedyncza łza opiekującej się nim kobiety spadła na jego poparzoną twarz. Już gdzieś widział to oblicze. Jego przytępiony upływem krwi umysł pracował powoli, wspomnienia nie chciały powracać a fakty jak na złość nie chciały się kojarzyć. Dopiero po kilkunastu chwilach intelektualnych męczarni Zabójca nareszcie rozpoznał właścicielkę tej smutnej, zapłakanej twarzyczki.
Julia.
Dlaczego płaczesz, dziewczyno ? Ktoś cię skrzywdził ? Poczekaj tylko, wydobrzeję, wezmę swój topór i nauczę sukinsyna manier i ogłady wobec kobiet.
Nagle usłyszał, a raczej poczuł, skrzypienie ciężkich, dębowych drzwi, które teraz zdawało się dochodzić gdzieś spoza jego rzeczywistości. Dawi z tytanicznym wręcz trudem zaczął obracać głowę w tamtym kierunku. Julia najwyraźniej rzuciła na niego całe mnóstwo zaklęć przeciwbólowych, przez co czuł się niczym mucha w smole. Każdy, najmniejszy nawet ruch wymagał sporej koncentracji i wysiłku. Nie żeby narzekał. Było mu błogo i przyjemnie, jak nigdy w życiu.
Po chwili jego osmalona łepetyna odwróciła się na tyle, żeby być w stanie zobaczyć potężną sylwetkę w płaszczu znikającą za drzwiami.
Magnus.
To by tłumaczyło płacz Julii. Stary inkwizytor nie wyglądał na takiego, coby umiał się obchodzić z niewiastami. Niestety, w jego przypadku Drugni nie mógł zrealizować danej przed chwilą obietnicy i nauczyć go szacunku wobec kobiet przy pomocy topora. Wszak byli niemalże kumplami, umawiali się ostatnio na jakąś akcje...
Właśnie ! Obiecałem coś Magnusowi... Mieliśmy czymś się zająć czy coś... Co to było ? Myśl ! Wspominał coś o paleniu, gadach i gnidach... Co on chciał, deratyzację robić ? Nieeee, to było coś innego... I chciał pożyczyć mój topór... MYŚL ! O jejku, jaki ładny mają tu sufit ! Uuuu, Julia znowu strzeliła jakimiś iskrami z ręki...
Zanim Zabójca zdołał zebrać żałosne resztki swojej niknącej koncentracji, Julia potraktowała go kolejnym zaklęciem uśmierzającym. Po kilku sekundach nasz dzielny bohater spał snem sprawiedliwych, śniąc o różowych jednorożcach.
***
Obudził się w zimnym, śmierdzącym lekami lazarecie, leżąc na pokrytym białym prześcieradłem łóżku. Rany po wczorajszej walce z Farlinem zasklepiły się zupełnie, nawet po oparzeniach na ustach nie było już śladu.
Zabójca usiadł na krawędzi wyrka i ukrył twarz w dłoniach.
- Na Grimnira, jakie głupoty mi się śniły ! Kurwa ! Muszę się czegoś napić !
Korzystając ze swej wrodzonej zdolności do wykrywania etanolu na odległość, Dawi szybko zlokalizował słoik medycznego spirytusu stojącego na szafce obok. Nie myśląc dużo, chwycił naczynie w swe zgrubiałe łapska i wziął kilka sążnistych łyków.
- Mmmm, skażony eterem ! Mój ulubiony !
Odkładając słój na miejsce, krasnolud rozejrzał się za swoim toporem. Jak się okazało, zguba leżała oparta o krzesło. Oparłszy swoja wierną broń o ramię, Drugni nareszcie mógł się wziąć za...
No właśnie, za co ?
- Kurde, co ja miałem z tym Magnusem... - Zabójca podrapał się po głowie. Myśl o jego zobowiązaniu wobec Wielkiego Inkwizytora brzęczała mu gdzieś z tyłu głowy niczym irytująca mucha.
- No nic, najwyżej przypomnę sobie potem. A tymczasem zobaczę czy w kuchni mają coś do żarcia.
Jak powiedział, tak zrobił.
Idąc korytarzem, jak zwykle nucił sobie pod nosem jakąś prośną piosenkę usłyszaną w jakiejś zapuszczonej tawernie.
Minąwszy kilkanaście par drzwi i pół tuzina zakrętów, Drugni przeszedł przez opustoszałą Wielką Salę i wszedł w malutki korytarzyk prowadzący do kuchni.
Tam natknął się na sześciu mutantów.
W głowie Dawiego zapaliła się ostrzegawcza lampka. Mutanty przecież zwykły patrolować korytarze parami, a nie szóstkami. I czemu stoją jak wazony przed kuchnią zamiast...
ALPHARIUS !!!
Drugni pacnął się otwartą dłonią w czoło, aż echo poszło po korytarzach. No tak ! Razem z Magnusem mieli utłuc Pierwszego Akolitę ! Taki był plan ! A skoro te zmutowane bydlaki już tu były, to znaczyło że Wielkiemu Inkwizytorowi udało się zwabić łysola do kuchni. Czyli teraz Zabójca musiał wypełnić swoją cześć planu.
- ZDYCHAJCIE, PIZDY ! - Ryknął, po czym wpadł w zaskoczonych mutantów niczym rozwścieczony Minotaur w bandę wieśniaków.
Pierwszy bydlak nawet nie poczuł, że umiera. Gromrilowy topór opadł na jego kosmaty łeb, rozrąbując go na dwie symetryczne połówki. Plugawa posoka spryskała kamienne ściany Cytadeli i samego Zabójcę, który z przeczącą jego potężnej sylwetce zwinnością skoczył na pozostałych pięciu.
Korytarzyk był raczej wąski, co znacznie ułatwiało robotę Drugniemu. Mutanty zaatakowały go bezładną kupą, wpadając na siebie.
Dwa zakrzywione ostrza zaśpiewały o runiczną stal jego topora. Eks-kultysta dzierżący bliźniacze szable warknął w czymś, co z grubsza mogłoby przypominać złość, po czym ciął ponownie zza głowy. Zrobił to jednak stanowczo za wolno i zanim jego żałosny intelekt zdążył przeanalizować wszelkie taktyczne niuanse jego położenia, Drugni przeorał mu bebechu potężnym uderzeniem z ukosa. Mutas charknął czarną juchą i niechybnie padłby na posadzkę, gdyby nie bosa, włochata stopa która odrzuciła go do tyłu imponującym kopniakiem.
Kolejny bydlak oberwał zwłokami martwego kolegi i nie zdołał nawet wziąć czynnego udziału w bitwie, bowiem kilkanaście funtów przedniej krasnoludzkiej stali wyrżnęło go w szczękę z siłą czołgu parowego. Kawałki czaszki i mózgu z impetem wyleciały wysoko w powietrze i przykleiły się do sufitu, gdzie miały pozostać do samego końca egzystencji Spiżowej Fortecy.
Pozostałych trzech mutantów postanowiło postawić na pracę zespołową i zaatakowało Drugniego jednocześnie, zajmując całą szerokość korytarza swoimi powykręcany ciałami.
Dawi z relatywną łatwością odbił ich niezdarne ciosy i, wykręciwszy się efektownym piruecie, odrąbał nogę temu z lewej. Bydlak zwalił się na posadzkę i zaczął rzucać się jak wściekły pośród zmasakrowanych zwłok swych kompanów. Zaraz potem Drugni rozpłatał środkowego mutasa dwoma potężnymi, prostopadłymi ciosami, zostawiając mu na piersi krwawe "X". Ostatni przeciwnik skoczył na niego w żałosnym akcie desperacji i wylądował już bez głowy.
Drugni splunął z pogardą i w akcie łaski wsadził topór w twarz mutantowi bez nogi, uciszając go na zawsze. Potem starł krew z oczu i z dumą spojrzał na swoje rękodzieło. Wąski korytarzyk przypominał teraz rzeźnię. Ręka, noga mózg na ścianie. Albo raczej na suficie. Rozwałka w starym, dobrym stylu, tak jak lubił.
Uważając (całkiem słusznie zresztą) swoją pracę za skończoną, Dawi postanowił zajrzeć do kuchni i zobaczyć jak radził sobie Magnus. Gdy ostrożnie uchylił drzwi, zobaczył Wielkiego Inkwizytora leżącego na podłodze. Samego.
- Cholera, wygląda na to że odrobinkę się spóźniłem... - Mruknął, widząc obraz jak po bitwie.
Piękna i chorobliwie blada twarz pochylająca się nad nim. Wielkie, zaszklone łzami oczy w których malowało się przerażenie. Kształtne, wykrzywione w płaczliwym grymasie usta i drżące nerwowo dłonie. Kolorowe iskierki zaklęć leczących tańczące po jego zakrwawionym ciele. Owszem, czuł ból, ale tak jakby był gdzieś daleko, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego świadomości. Pojedyncza łza opiekującej się nim kobiety spadła na jego poparzoną twarz. Już gdzieś widział to oblicze. Jego przytępiony upływem krwi umysł pracował powoli, wspomnienia nie chciały powracać a fakty jak na złość nie chciały się kojarzyć. Dopiero po kilkunastu chwilach intelektualnych męczarni Zabójca nareszcie rozpoznał właścicielkę tej smutnej, zapłakanej twarzyczki.
Julia.
Dlaczego płaczesz, dziewczyno ? Ktoś cię skrzywdził ? Poczekaj tylko, wydobrzeję, wezmę swój topór i nauczę sukinsyna manier i ogłady wobec kobiet.
Nagle usłyszał, a raczej poczuł, skrzypienie ciężkich, dębowych drzwi, które teraz zdawało się dochodzić gdzieś spoza jego rzeczywistości. Dawi z tytanicznym wręcz trudem zaczął obracać głowę w tamtym kierunku. Julia najwyraźniej rzuciła na niego całe mnóstwo zaklęć przeciwbólowych, przez co czuł się niczym mucha w smole. Każdy, najmniejszy nawet ruch wymagał sporej koncentracji i wysiłku. Nie żeby narzekał. Było mu błogo i przyjemnie, jak nigdy w życiu.
Po chwili jego osmalona łepetyna odwróciła się na tyle, żeby być w stanie zobaczyć potężną sylwetkę w płaszczu znikającą za drzwiami.
Magnus.
To by tłumaczyło płacz Julii. Stary inkwizytor nie wyglądał na takiego, coby umiał się obchodzić z niewiastami. Niestety, w jego przypadku Drugni nie mógł zrealizować danej przed chwilą obietnicy i nauczyć go szacunku wobec kobiet przy pomocy topora. Wszak byli niemalże kumplami, umawiali się ostatnio na jakąś akcje...
Właśnie ! Obiecałem coś Magnusowi... Mieliśmy czymś się zająć czy coś... Co to było ? Myśl ! Wspominał coś o paleniu, gadach i gnidach... Co on chciał, deratyzację robić ? Nieeee, to było coś innego... I chciał pożyczyć mój topór... MYŚL ! O jejku, jaki ładny mają tu sufit ! Uuuu, Julia znowu strzeliła jakimiś iskrami z ręki...
Zanim Zabójca zdołał zebrać żałosne resztki swojej niknącej koncentracji, Julia potraktowała go kolejnym zaklęciem uśmierzającym. Po kilku sekundach nasz dzielny bohater spał snem sprawiedliwych, śniąc o różowych jednorożcach.
***
Obudził się w zimnym, śmierdzącym lekami lazarecie, leżąc na pokrytym białym prześcieradłem łóżku. Rany po wczorajszej walce z Farlinem zasklepiły się zupełnie, nawet po oparzeniach na ustach nie było już śladu.
Zabójca usiadł na krawędzi wyrka i ukrył twarz w dłoniach.
- Na Grimnira, jakie głupoty mi się śniły ! Kurwa ! Muszę się czegoś napić !
Korzystając ze swej wrodzonej zdolności do wykrywania etanolu na odległość, Dawi szybko zlokalizował słoik medycznego spirytusu stojącego na szafce obok. Nie myśląc dużo, chwycił naczynie w swe zgrubiałe łapska i wziął kilka sążnistych łyków.
- Mmmm, skażony eterem ! Mój ulubiony !
Odkładając słój na miejsce, krasnolud rozejrzał się za swoim toporem. Jak się okazało, zguba leżała oparta o krzesło. Oparłszy swoja wierną broń o ramię, Drugni nareszcie mógł się wziąć za...
No właśnie, za co ?
- Kurde, co ja miałem z tym Magnusem... - Zabójca podrapał się po głowie. Myśl o jego zobowiązaniu wobec Wielkiego Inkwizytora brzęczała mu gdzieś z tyłu głowy niczym irytująca mucha.
- No nic, najwyżej przypomnę sobie potem. A tymczasem zobaczę czy w kuchni mają coś do żarcia.
Jak powiedział, tak zrobił.
Idąc korytarzem, jak zwykle nucił sobie pod nosem jakąś prośną piosenkę usłyszaną w jakiejś zapuszczonej tawernie.
Minąwszy kilkanaście par drzwi i pół tuzina zakrętów, Drugni przeszedł przez opustoszałą Wielką Salę i wszedł w malutki korytarzyk prowadzący do kuchni.
Tam natknął się na sześciu mutantów.
W głowie Dawiego zapaliła się ostrzegawcza lampka. Mutanty przecież zwykły patrolować korytarze parami, a nie szóstkami. I czemu stoją jak wazony przed kuchnią zamiast...
ALPHARIUS !!!
Drugni pacnął się otwartą dłonią w czoło, aż echo poszło po korytarzach. No tak ! Razem z Magnusem mieli utłuc Pierwszego Akolitę ! Taki był plan ! A skoro te zmutowane bydlaki już tu były, to znaczyło że Wielkiemu Inkwizytorowi udało się zwabić łysola do kuchni. Czyli teraz Zabójca musiał wypełnić swoją cześć planu.
- ZDYCHAJCIE, PIZDY ! - Ryknął, po czym wpadł w zaskoczonych mutantów niczym rozwścieczony Minotaur w bandę wieśniaków.
Pierwszy bydlak nawet nie poczuł, że umiera. Gromrilowy topór opadł na jego kosmaty łeb, rozrąbując go na dwie symetryczne połówki. Plugawa posoka spryskała kamienne ściany Cytadeli i samego Zabójcę, który z przeczącą jego potężnej sylwetce zwinnością skoczył na pozostałych pięciu.
Korytarzyk był raczej wąski, co znacznie ułatwiało robotę Drugniemu. Mutanty zaatakowały go bezładną kupą, wpadając na siebie.
Dwa zakrzywione ostrza zaśpiewały o runiczną stal jego topora. Eks-kultysta dzierżący bliźniacze szable warknął w czymś, co z grubsza mogłoby przypominać złość, po czym ciął ponownie zza głowy. Zrobił to jednak stanowczo za wolno i zanim jego żałosny intelekt zdążył przeanalizować wszelkie taktyczne niuanse jego położenia, Drugni przeorał mu bebechu potężnym uderzeniem z ukosa. Mutas charknął czarną juchą i niechybnie padłby na posadzkę, gdyby nie bosa, włochata stopa która odrzuciła go do tyłu imponującym kopniakiem.
Kolejny bydlak oberwał zwłokami martwego kolegi i nie zdołał nawet wziąć czynnego udziału w bitwie, bowiem kilkanaście funtów przedniej krasnoludzkiej stali wyrżnęło go w szczękę z siłą czołgu parowego. Kawałki czaszki i mózgu z impetem wyleciały wysoko w powietrze i przykleiły się do sufitu, gdzie miały pozostać do samego końca egzystencji Spiżowej Fortecy.
Pozostałych trzech mutantów postanowiło postawić na pracę zespołową i zaatakowało Drugniego jednocześnie, zajmując całą szerokość korytarza swoimi powykręcany ciałami.
Dawi z relatywną łatwością odbił ich niezdarne ciosy i, wykręciwszy się efektownym piruecie, odrąbał nogę temu z lewej. Bydlak zwalił się na posadzkę i zaczął rzucać się jak wściekły pośród zmasakrowanych zwłok swych kompanów. Zaraz potem Drugni rozpłatał środkowego mutasa dwoma potężnymi, prostopadłymi ciosami, zostawiając mu na piersi krwawe "X". Ostatni przeciwnik skoczył na niego w żałosnym akcie desperacji i wylądował już bez głowy.
Drugni splunął z pogardą i w akcie łaski wsadził topór w twarz mutantowi bez nogi, uciszając go na zawsze. Potem starł krew z oczu i z dumą spojrzał na swoje rękodzieło. Wąski korytarzyk przypominał teraz rzeźnię. Ręka, noga mózg na ścianie. Albo raczej na suficie. Rozwałka w starym, dobrym stylu, tak jak lubił.
Uważając (całkiem słusznie zresztą) swoją pracę za skończoną, Dawi postanowił zajrzeć do kuchni i zobaczyć jak radził sobie Magnus. Gdy ostrożnie uchylił drzwi, zobaczył Wielkiego Inkwizytora leżącego na podłodze. Samego.
- Cholera, wygląda na to że odrobinkę się spóźniłem... - Mruknął, widząc obraz jak po bitwie.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Wybraniec ponowienie stanął w domenie chaosu, kryształowy labirynt rozciągał się przednim. Z miejsca gdzie się znajdował mógł dokładnie obserwować całe to miejsce, ironicznie jako jedyna osoba wszedł tu na własne życzenie. Chodź może nie do końca na własne, nie był tu dla przyjemności ale żeby wypełnić kolejny punkt w boskim planie. Co śmieszniejsze zapewne był jedną z niewielu osób która może opuścić to miejsce bez najmniejszego problemu, jednak wpierw musiał osiągnąć swój cel. Aszkael opuścił szczyt jednej z wież Niemożliwej Fortecy zapuszczając się w jej trzewia, ściany klatki schodowej którą się przemieszał były wykonane ze szkła. Zwykle nieszczęśnicy byli światkiem wielu wizji tańczących w kryształowej tafli, Aszkael jednak był innych nie marzył, nie pragnął posłuszeństwo względem bogów było jedyną rzeczą pchającą go dalej. Czasami zastanawiał się jak niewiele z człowieka w nim pozostało, mimo że jego wola była wolna. Z radością wypełniał boskie nakazy, bez skrupułów wypełniał każde polecenie. Wojownik palcem przejechał po miejscu gdzie Saito ściął jego róg, co jak co ale była to dobra walka. Wybraniec postanowił najpierw odnaleźć uwięzionych i upewnić się że znajdą wyjście, potem poszuka Kaedy. Metalowe buty w końcu uderzyły o ostatni stopień, Aszkale zastanawiał się jak zareagują inni kiedy powiem im że to on zapewnił im kilkudniowy pobyt w królestwie Tzeentcha. Jednak nie było potrzeby zbyt długo zaprzątać sobie tym głowy, był coraz bliżej uwięzionych. Jednak nawet jak ich odnajdzie przed nimi jeszcze długa droga do wyjście, idąc dalej wybraniec czuł jak jego piętno pulsuje. W lustrach zaczęły objawiać mu się postacie, wojownik był zmieszany tym zdarzeniem. Istoty były najprzeróżniejsze od strachulców pogrążonych w nieustających zmianach, po sylwetki ludzkie których już kiedyś widział. Cała ta zgraja szeptała do niego w przeróżnych językach, jednak Aszkael rozumiał każde słowo.
- Tak będzie- rzekł sam do siebie kiedy zjawy przestały mówić, a toń kryształu znów odbijała tylko czarny pancerz wybrańca.
Przemierzając korytarze Niemożliwej Fortertecy Aszkael w końcu usłyszał znajome głosy, w końcu był u celu. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jego twarzy, dłoń położył na rękojeści swojego miecza. Mimo że przybył aby im pomóc nie miał co liczyć na miłe powitanie, świętą prawdą było przecież że zamknął ich tu aby móc wypełnić boskie knowania.
- Tak będzie- rzekł sam do siebie kiedy zjawy przestały mówić, a toń kryształu znów odbijała tylko czarny pancerz wybrańca.
Przemierzając korytarze Niemożliwej Fortertecy Aszkael w końcu usłyszał znajome głosy, w końcu był u celu. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jego twarzy, dłoń położył na rękojeści swojego miecza. Mimo że przybył aby im pomóc nie miał co liczyć na miłe powitanie, świętą prawdą było przecież że zamknął ich tu aby móc wypełnić boskie knowania.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
-Ciekawe czy przeżyje.- powiedziałem do siebie, spoglądając na Kruszącego Czaszki stojącego naprzeciw jakiegoś dziwoląga. Tego typu widoki przestały mnie już dziwić. Przez te parę miesięcy nadrobiłem całe życie, dosłownie...
-Nie jest zwykłym wojownikiem.- rzekł Wydarty Śmierci.- Nie wyobrażasz sobie ile razy mnie już zaskoczył.
-Domyślam się.- odpowiedziałem mu i nieco przyspieszyłem, mimo wszystko kiepsko czułem się wśród obcych, a do tego silniejszych od siebie. Wkrótce znaleźliśmy się na sporym dziedzińcu, którego widok przyprawiał mnie o dreszcze, trudno mi opisać to miejsce, gdyż za każdym razem gdy choć na chwile spuściłem jakiś punkt z oczu, znikał on bezpowrotnie. Nic tutaj nie było takie same dwa razy. Choć możliwe, że wpływ na moje postrzeganie tego miejsca miał pobyt w labiryncie. Część z nas do dziś z trudem dochodzi do siebie. Riees zmierzył mnie wzrokiem.
-Ciekaw jestem co dalej.- odezwałem się pierwszy. Nasz chlebodawca i dowódca norsmenów zdawał się wiedzieć co robi, ale i on jak na razie stał bezczynnie.
-Nie ruszamy się bez wyraźnych ruchów ze strony Bjarna.- Kapitan przywołał do siebie Oblecha, który sprawdzał czy nie zapomniał niczego ze sobą zabrać. Jak dla mnie najważniejsze były Kły, ale on musiał dokładnie przeliczyć noże i swoje probówki z truciznami. Taki to już typ. Oderwany od rutynowej kontroli, nie chętnie zmierzał w naszym kierunku. Gdy nagle rozmowy zupełnie ucichły. Wzrok wszystkich skierował się w stronę Aszkaela. Najbardziej zdziwiła mnie reakcja Oblecha, uśmiechnął się.
-No proszę.- parsknął śmiechem.- organizator naszej małej wycieczki.- natychmiast dobył Kłów i zaszarżował na Wojownika Chaosu, jego szable na nic się zdadzą w walce z tym chodzącym czołgiem. Przynajmniej tak myślałem do momentu, gdy te stanęły w płomieniach. Wykonał zgrabny przewrót przez ramię i w ułamku sekundy znalazł się za plecami przeciwnika. Szybkim cięciami zmusił go do przejścia w defensywę i całkowitego wyłonienia się z korytarza. Winchester tylko na to czekał. Dwa rzędy kuszników wycelowały w blaszanego giganta, który po dłuższym ostrzale naszych Braci wyglądał jak jeż. Rzecz jasna pociski nic mu nie zrobiły, ale przynajmniej odwróciły jego uwagę na tyle, bym ja mógł zwalić go z nóg uderzeniem młota Leworękiego. Niestety nasza inicjatywa nie trwała zbyt długo. Aszkael dosłownie rozpłynął się w powietrzu, a po chwili stał już w całym swoim majestacie za drużyną Winchestera. Ci stawili opór, jednak musieli uznać wyższość swojego przeciwnika. Padli na ziemie, zalani krwią. Leworęki zaklął i rzucił się z bojowym okrzykiem na Wybrańca. Ten od niechcenia uderzył w niego żelazną pięścią. Kowal odleciał parę metrów i opadł bezładnie na ścianę. Kątem oka zauważyłem, że rany zadane naszym Braciom powoli się zrastają.
-Tu nie można umrzeć Skąpiec.- zwrócił się do mnie Oblech, który już zmierzał w kierunku swojego przeciwnika. Dał sobie jednak spokój gdy zobaczył, biegnących na niego norsmenów.- I po zabawie.- rzekł zawiedziony i schował Kły. Zmierzch i Podmuch nawet nie drgnęli...
-Nie jest zwykłym wojownikiem.- rzekł Wydarty Śmierci.- Nie wyobrażasz sobie ile razy mnie już zaskoczył.
-Domyślam się.- odpowiedziałem mu i nieco przyspieszyłem, mimo wszystko kiepsko czułem się wśród obcych, a do tego silniejszych od siebie. Wkrótce znaleźliśmy się na sporym dziedzińcu, którego widok przyprawiał mnie o dreszcze, trudno mi opisać to miejsce, gdyż za każdym razem gdy choć na chwile spuściłem jakiś punkt z oczu, znikał on bezpowrotnie. Nic tutaj nie było takie same dwa razy. Choć możliwe, że wpływ na moje postrzeganie tego miejsca miał pobyt w labiryncie. Część z nas do dziś z trudem dochodzi do siebie. Riees zmierzył mnie wzrokiem.
-Ciekaw jestem co dalej.- odezwałem się pierwszy. Nasz chlebodawca i dowódca norsmenów zdawał się wiedzieć co robi, ale i on jak na razie stał bezczynnie.
-Nie ruszamy się bez wyraźnych ruchów ze strony Bjarna.- Kapitan przywołał do siebie Oblecha, który sprawdzał czy nie zapomniał niczego ze sobą zabrać. Jak dla mnie najważniejsze były Kły, ale on musiał dokładnie przeliczyć noże i swoje probówki z truciznami. Taki to już typ. Oderwany od rutynowej kontroli, nie chętnie zmierzał w naszym kierunku. Gdy nagle rozmowy zupełnie ucichły. Wzrok wszystkich skierował się w stronę Aszkaela. Najbardziej zdziwiła mnie reakcja Oblecha, uśmiechnął się.
-No proszę.- parsknął śmiechem.- organizator naszej małej wycieczki.- natychmiast dobył Kłów i zaszarżował na Wojownika Chaosu, jego szable na nic się zdadzą w walce z tym chodzącym czołgiem. Przynajmniej tak myślałem do momentu, gdy te stanęły w płomieniach. Wykonał zgrabny przewrót przez ramię i w ułamku sekundy znalazł się za plecami przeciwnika. Szybkim cięciami zmusił go do przejścia w defensywę i całkowitego wyłonienia się z korytarza. Winchester tylko na to czekał. Dwa rzędy kuszników wycelowały w blaszanego giganta, który po dłuższym ostrzale naszych Braci wyglądał jak jeż. Rzecz jasna pociski nic mu nie zrobiły, ale przynajmniej odwróciły jego uwagę na tyle, bym ja mógł zwalić go z nóg uderzeniem młota Leworękiego. Niestety nasza inicjatywa nie trwała zbyt długo. Aszkael dosłownie rozpłynął się w powietrzu, a po chwili stał już w całym swoim majestacie za drużyną Winchestera. Ci stawili opór, jednak musieli uznać wyższość swojego przeciwnika. Padli na ziemie, zalani krwią. Leworęki zaklął i rzucił się z bojowym okrzykiem na Wybrańca. Ten od niechcenia uderzył w niego żelazną pięścią. Kowal odleciał parę metrów i opadł bezładnie na ścianę. Kątem oka zauważyłem, że rany zadane naszym Braciom powoli się zrastają.
-Tu nie można umrzeć Skąpiec.- zwrócił się do mnie Oblech, który już zmierzał w kierunku swojego przeciwnika. Dał sobie jednak spokój gdy zobaczył, biegnących na niego norsmenów.- I po zabawie.- rzekł zawiedziony i schował Kły. Zmierzch i Podmuch nawet nie drgnęli...
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Horkessonowie minęli lśniący pradawnymi glifami łuk ze złota i w otoczeniu Wybrańców Archaona wkroczyli do świątyni wieńczącej niewyobrażalnie długi korytarz. Stojące po bokach olbrzymie posągi skrzydlatych wojowników, ożywione grą świateł zdawały się być gotowe w każdej chwili opuścić swe miecze i rozdeptać przechodzących w dole Norsmenów. Olfarr nieco zmrużył oczy przed fioletowo-niebieskim blaskiem potwornie intensywnie iluminującym okrągłą komnatę. Pośrodku owalnej jaskini o złotych, słabo ociosanych ścianach wznosił się piedestał utworzony z trzech podestów z których każdy był wyższy i jednocześnie węższy od poprzedniego, dodatkowo odgrodzony poblaskującą kolorowym ogniem szczeliną co jakiś czas wyłaniającą jęzor płomieni. Na samym szczycie, w środku złoconej ośmioramiennej gwiazdy klęczał sam Pan Końca Czasów w całej swej przerażającej chwale, jego skrzący się od mocy pancerz dodatkowo lśnił wewnątrz kręgu opasującego ramiona oktagramu. Kilku wybrańców przyklęknęło z hukiem, podczas gdy inni stanęli jakby w pozycjach strażniczych. Archaon zwrócony był tyłem do Horkessonów i ci widzieli jedynie wieńczącą ogromny płaszcz i złote naramienniki pozbawioną włosów głowę, pokrytą straszliwymi oparzeniami które zniknęły gdy Lord Chaosu włożył swój hełm i wspierając się na mieczu, powstał i obrócił się w jakby ciężkiej od potęgi sekwencji ruchów. Dokładnie w tym samym czasie płomienie wystrzeliły za nim trójkolorową kaskadą z piedestału i Bliźniacy aż westchnęli głośno na widok Wszechwybrańca, tego którego miecz zabijał królów i demony a wzrok i wola powalały imperia.

Norsmeni od małego nieprzyzwyczajeni by klękać przed kimkolwiek nagle runęli bezwiednie na kolana, tak jakby stopione z ich ciałami płyty zbroi ugięły się w pokłonie bez woli mięśni, ciągnąc za sobą kończyny a na głowach zaciążyły im skrzydlate hełmy. Olfarr i Ulfarr dopiero zdążyli pomyśleć że niektórzy ludzie północy gotowi byli wyrżnąć całe wioski byle tylko mieć szansę walki pod którymś ze sztandarów Wszechwybrańca, a on czekał tu na nich. Takie wywyższenie jakże radosne prędko ukazywało za sobą prawdę bycia rzuconymi w wielkie plany losu i mroczny niepokój na myśl o tym dokąd mogą ich one zaprowadzić.
- Powstańcie wojownicy. - zagrzmiał jak syk błyskawicy połączony z głębokim echem głos Archaona. - Jesteście już gotowi by otrzymać to, co pozwoli wam wypełnić powierzone zadanie.
Olfarr spojrzał badawczo na Ulfarra, napotykając takie same spojrzenie brata.
- Chyba nie znamy... - zaczął niepewnie Ulfarr.
- ...dokładnych poleceń Bogów w tej sprawie, Władco Końca czasów. - dokończył Olfarr.
- To... Nie zostało wam to przekazane wcześniej ? - zdziwienie w głosie Wszechwybrańca choć ulotne zabrzmiało jak syk płynącej magmy. - Cóż, dokonaliście wielkiego czynu pokonując jednego z mych gwardzistów, toteż niegodniście losu bezwolnych kukiełek Czwórki. Przekażę więc go wam abyście sami mogli go rozważyć...
Archaon uniósł rękę, a oko na koronie Wszechwybrańca zalśniło hipnotyzującym, ognistym blaskiem.
W zetkniętych umysłach braci nagle zaczęły przewijać się dziwaczne i mało składne wizje. Hordy zmiennokształtnych pomiotów i ryczących demonów wyłaniające się z rozwartych jak szczęki bram zamku pośrodku wielkiego krateru, który był niegdyś małym łańcuchem górskim. Zapadający się jak darta od dołu szponiastą dłonią mapa horyzont i ludzie bezradnie płaczący na kolanach gdy ich dziedziny obracały się w proch. Płonący żywym ogniem nieboskłon, który nagle zgniótł się w luminującą kulę ognia, iskrzącą pośrodku ręki zakapturzonej postaci. Mignęły im dziesiątki twarzy, widzieli walczącego o życie Kharlota i nachylone nad nim cztery trony do których przykuta była kruczowłosa piękność, zobaczyli Asgeira stojącego obok Galretha który z zakrwawionym mieczem czaił się za plecami poobijanego Magnusa, chodzącą i mówiącą zbroję w środku której na sekundę ujrzeli bladą elfkę, wykrzykującą coś do Bjarna który z zaciętością na twarzy wznosił niczym kat swój runiczy topór nad karkiem bezimiennej postaci w łańcuchach. Dosłyszeli też żelazny głos Aszkaela, gorączkowo usiłujący im coś wytłumaczyć w nieznanym języku. Wtedy zakapturzona postać ukazała swe oblicze i ujrzeli Alpharusa gaszącego kulę ognia w kościstej dłoni czemu towarzyszył maniakalny śmiech Akolity i cztery gniewne pomruki odległych, potężnych istot. Na koniec ujrzeli samych siebie, jak otoczeni migoczącą aurą i zbrojni w niesamowitą broń oraz wspaniałe pancerze biegną po czarnych fałdach materiału aby ściąć przestraszony czerep czarownika. Wtedy wizja urwała się.
A oni zrozumieli. Cały potworny ogrom planu i zakoli losu które przeplatały się odkąd tylko wypłynęli z portu w Norsce a skończyć się miały równie potwornie co nieprzewidywalnie.
- On chce zniszczyć świat!
- Przeklęty robak, a omamił nas głupim turniejem!
- I my tego nie zauważyliśmy, zajęci przyziemnym zabijaniem!
- Przejmie energię którą ściąga na ten świat regularnie połączona moc szesnastu pragnień zawodników Areny i... i...
- Tak. - zadudnił Archaon, przerywając tyradę braci. - Ta glista chce zakłócić plan bogów dla własnej próżności. To MNIE bogowie powierzyli zajęcie tego świata i zamieniania go w ołtarz ku ich celom, a teraz ten mały śmiertelnik zniszczy cały ogromny plan, kiedy ja nawet nie mogę... Mamy mało czasu. Alphariusa spotka gniew bogów nawet jeśli mu się powiedzie lecz nas spotka większa nagroda jeśli go powstrzymamy, Czwórka to wie i już splata losy przynajmniej kilku w tym celu, między innymi wasz znajomy Kharlot... Dlatego teraz zostaniecie wzmocnieni by zwyciężyć i powstrzymać kultystę! Olfarrze i Ulfarrze, wiążę was obu mocą dwóch demonów które pomogą wam sprostać celowi i oddaję wam ich potęgę...!
Wokół lorda rozpaliło się czerwone światło, które wkrótce pochłonęło i Horkessonów którzy wnieśni okrzyki zaskoczenia. Z części run na suficie zaczęła kropić krew, które zrosiła rosnącą kulę blasku Osnowy, bębniąc o zbroje i kamienie w rytm inkantacji Archaona.
- Thor'az Saarghelu! Vreth'odyrze! Przybądźcie służyć!!! - ryk Archaona zarezonował w świątyni i korytarzu, aż zadrżały najbliższe posągi. Gdy lśnienie przygasło, Archaon dysząc oparł się na mieczu i ujrzał stojących dumnie w kałuży krwi Horkessonów.

Każdy mierzył teraz dużo ponad dwa metry i choć wcześniej zdawał się być olbrzymem teraz był jeszcze większy. Każdy ruch broni i pancerzy braci znaczyła smuga nienaturalnego, czerwonego światła która zdawała się czynić ich równie szybkimi w zabijaniu co mknąca przez Osnowę energia. Z odmienionych wizjerów wzbiły się kłęby krwawej pary i przekrwione, stalowoszare oczy wpiły przerażające spojrzenia w Archaona.
- Gotowi zabijać w imię Khorna! Gotowi zginąć wierni przysiędze! Odrodzeni by przelać morze krwi!!!! - metalicznie wyryczały nie tylko dwa głosy jak dotąd, ale ukryte między nimi dwa kolejne, warkliwe i dochodzące jakby z wnętrza zbroic. Nawet relikwie Ragnaxa zabrzęczały na łańcuszkach u szyi braci i spłynęły nową dawką posoki.
- Doskonale. - skinął głową Archaon i obrócił się, wchodząc znów na piedestał. - Jeśli się jeszcze kiedyś spotkamy może poprowadzicie podległe mi legiony Pana Czaszek lepiej niż ten głupiec Haargoth... Idźcie już. Król Upiorów i Morgomyr otworzą wam portal do waszych kwater...
Gdy wciąż parujący i huczący od energii spaczni, odrodzeni wybrańcy w krwawych zbrojach wychodzili ze świątyni nagle dziwny gruchot z boku przyciągnął uwagę jednego z gwardzistów.
- TANUGH ARUK! Wiedziałem, na Grimnira, wiedziałem! - zadudnił jakiś somnambuliczny i groźny głos, a stojący w bramie do świątyni wojownik wydał z hełmu przeciągły pisk, który urwał się wraz z gwałtownym świstem powietrza i przypominającym eksplozję zgrzytem metalu, któremu zaraz zawtórował łoskot padającej zbroi chaosu. Gwardia Archaona obróciła się jak jeden. Horkessonowie parsknęli na widok postaci. Największy i najbardziej umięśniony oraz odpychający krasnolud jakiego widzieli stał, dysząc nad pokonanym wybrańcem. Jego zbroja została równo ścięta wskroś piersi, jak piekielnie ostrą gilotyną odsłaniając że między dwoma warstwami żelaza nie było ciała a jedynie dogasające niebieskie ogniki. Przysadzistą sylwetkę, pokrytą plątaniną odrażających blizn i pajęczych tatuaży, wieńczyły złote obręcze na łapach i jednooki łeb bez ucha ze zwisającym łańcuszkiem. Po karmazynowej, potarganej brodzie, skąpym uzębieniu oraz wielkim grzebieniu poznali Zabójcę. Lecz co najmniej sto razy straszniejszego niż Drugni. A licząc jego wielki, aż skrzący się od mocy topór, dwieście razy. Tuż za nim, z ciemnego krużganka wybiegły jeszcze dwie postacie, mijając ostatnie posągi i doszarżowując do bramy. Wielki Zabójca ryknął i jego topór starł się z mieczem zakapturzonego wybrańca w snopie iskier. Do krasnoluda doskoczył jeszcze jeden jego pobratymiec, przysadzisty brutal z rzędem pomalowanych ćwieków wbitych w czaszkę, drewnianą nogą i wielkim młotem w ręce oraz wysoki człowiek o gładkiej aparycji i długich blond włosach w czerwonym płaszczu, który dzierżył godne jarla runicze ostrze o smoczej rękojeści.
- Gotrek, TO już na pewno nie jest dobry pomysł! - wykrzyknął blondyn, desperacko unikając wielkich ostrzy i żłobiąc rysy w zbrojach błyskawicznymi cięciami.
- Pytał cię ktoś, człeczyno ?! Może wreszcie uda mi się umrzeć. - burknął Gotrek, przetaczając się między nogami zaskoczonego wodza wybrańców po tym jak zablokował jego miecz i bezlitośnie ciął go pod kolana. Wojownik w masce zachwiał się i runął na kolana.- Zapytajmy Gryzonosa!
- Snorri myśli że nie trzeba było robić przerwy na ubijanie tych szczurków w kanałach... - mruknął tępo ten z gwoździami w głowie, łupiąc po nogach szarżujących w obronie przejścia do świątyni wojowników. - Ale sądzi też że to bardzo dobra walka mimo że ci wrogowie nie chcą do nas zejść na dół i chowają się na tych długich nogach.
- Ech, było kurwa nie rzucać studiów dwadzieścia trzy lata temu... - westchnął człowiek i doskoczył do klęczącego wodza Upiorów Korony i wzniósł miecz lecz wróg zakleszczył je w łańcuch od korbacza. Ze zwieńczonej kolczastą koroną maski wybrańca, która nawet na kolanach znajdowała się na równi z twarzą Felixa, popłynęły syczące słowa.
- Głupczeee... Żaden mąż nie może mnie pokonać...
Runy zapłonęły na ostrzu i Felix wykręcił je, wyrywając z ogniw broni wroga po czym odsunął je do tyłu w zgiętej ręce.
- Nie jestem jakimś tam mężem. Poza tym zrobi to miecz! Haa! - to mówiąc, wbił ostrze prosto w mrok maski. Wtedy hełm wybrańca zapłonął i zaczął się zgniatać, jakby w środku powstała czarna dziura. Zbroją wodza gwardii targnęły nagłe torsje i w końcu rozpadła się ona wydając potworny wizg i rzucając oniemiałego Felixa do tyłu.
- Snorri! Bierz człeczynę i do środka! - warknął Gotrek, zasypując dwóch wybrańców nawałą ciosów i zmuszając ich do ustąpienia w głąb świątyni. Zabójca z jedną nogą chwycił człowieka za płaszcz i wycofując się za Gotrekiem, walnął młotem w kolumny przy wejściu, które utworzyły za nimi barykadę przygniatając dwóch wybrańców. Archaon odwrócił się na swym piedestale i uniósł miecz oraz tarczę.
- Ahhh... to na ciebie czekałem krasnoludzie. Czy może raczej na twój topór! Pokrzyżowałeś mym panom już tyle planów że wreszcie stawiają cię naprzeciw mnie... - na chwilę hełm z koroną zwrócił się z wnętrza świątyni ku Horkessonom. - Morgomyrze, otwórz im portal, mają własną misję! A ty stawaj, uparty Dawi!
Wspomniany wybraniec o długich, białych włosach spojrzał na teraz przewyższających go wzrostem i potęgą Horessonów i po krótkim zaklęciu wyciął mieczem buzującą wyrwę w rzeczywistości. Bliźniacy zastanawiali się przelotnie, spoglądając ponad barykadą na walkę. Zarówno nowe moce, brzęcząca relikwia Ragnaxa jak i własny charakter kazały im rwać się do walki, zwłaszcza z takim przeciwnikiem jakim był krasnolud z toporem. Jednakże los kazał stanąć naprzeciw nim samemu Archaonowi, a oni mieli w tym momencie ważniejsze sprawy do załatwienia. Wytężając całą swą silną wolę, bracia przestąpili próg portalu ku wyraźnej uldze wybrańca który skinął hełmem i pobiegł bronić swego pana.
Archaon wzniósł swój płonący miecz i wpił płonące spojrzenie trojga oczu w zabójcę, który właśnie jednym zamachem połamał spiżowy kostur wybrańca w płaszczu i pokroił czarny kaptur wraz ze zbroją i splunąwszy na ścierwo wszedł na piedestał naprzeciw Wszechwybrańca.
- Arek Szpon Demona zaufał swej zbroi, bliźniacy Kelmain i Lhoigor dufali w moc czarów... ja nie popełnię ich błędów!
- Za dużo gadasz wypierdku snotlinga! - Gotrek przeciągnął palcem po ostrzu topora i skoczył do walki. - Czas na zabijanie!
**********
Bjarn niechętnie ruszył przez most nad raz płonącym raz bryzgającym pianą morzem koloru jadeitu i kilka razy jeszcze obejrzał się jak Kharlot zamienia kilka słów z tygrysim demonem, a potem staje z nim do walki. Ingvarsson, prowadząc zbieraninę przez kłapiące jak głodne paszcze młodych krakenów wrota do środka jednego z najstraszliwszych miejsc we wszechświecie, nie myślał o tych których prowadził czy nawet o sobie. Dręczyła go niechęć do stracenia przyjaciela po tylu latach, nawet gdyby miał poświęcić się dla innych. Poza tym nie było to zgodne z jakimkolwiek kodeksem wojownika i mężczyzny w Norsce, lecz Kruszący Czaszki jako człowiek wolny i swą wolność akcentujący przy każdej możliwej okazji miał prawo do własnego wyboru. Bjarn modlił się do bogów by Thorgarsson wygrał. Nie, nie modlił się. On to wiedział.
Zastanawiał go natomiast demon, wyglądający jak stwory z odległej Arabii których skóry przywozili czasem do Norski daleko żeglujący handlarze i łupieżcy. Poza tym, ten sposób siedzenia w spokoju ze skrzyżowanymi nogami... ten zakrzywiony miecz i nawet tygrysia twarz kogoś mu przypominały... nie mógł sobie przypomnieć, choć odpowiedź była tuż tuż...
Lecz teraz nie miał na nią czasu. Biegli korytarzem z aksamitnie falującego i wznoszącego się materiału, który wypełniała kakofonia szeptów i czających się na krawędzi wzroku obrazów jak z wizji najbardziej skatowanych szaleńców.
- Stać! - warknął, podnosząc topór. Jego Norsmeni wraz zatrzymali się koło wodza, lecz reszta zrobiła to niepewnie i z ociąganiem. Łowca Czarownic w szkiełku na oku wręcz rzucił mu pogardliwe spojrzenie, lecz Bjarn nie miał czasu się z nim policzyć. Odwrócił się do tłumu, przelotnie wyławiając zaniepokojenie na twarzy Iskry i mało przytomny wzrok Halfdana.
- Słuchajcie, to miejsce to naprawdę pierdolony koszmar... https://www.youtube.com/watch?v=94bGzWyHbu0 I raczej nikt zdrowy na umyśle bu tu nie wszedł nawet zaciągany przemocą, gdyż nasze szanse przeżycia i uniknięcia losu gorszego od nieprzeżycia są równe zeru...
- Chędożony optymista... - sarknął cicho stojący obok Rieesa i Skąpca inkwizytor Krugger.
- ...ale i tak idziemy dalej, gdyż przysięgliśmy Alphariusowi śmierć a Kharlotowi że się stąd wydostaniemy! - tu Wydarty Śmierci spojrzał na łowców. - Każdy kto jeszcze raz obniży morale czy zboczy z trasy pożałuje że to ja go dopadłem a nie mieszkający tu bóg Tchar! Forsvar!
- HAU HAU! - Norsmeni walnęli bronią w tarcze, lecz reszta nie przyjęła tego tak optymistycznie ruszając powoli za Bjarnem.
Po minucie, a może miesiącu czy całej wieczności biegu równą formacją Niemożliwa Forteca zaczęła im pokazywać dlaczego zasłużyła na swą złą sławę.
- Odynie... - zaklął Thorrvald. - Czy to jest możliwe.... - wysapał patrząc na latających w powietrzu ludzi których skóra raz wywracała się do góry kośćmi i flakami a raz wracała pod spód w kakofonii wrzasków bólu. Turo i część norsmenów zobaczyli coś o niebo gorszego...
https://www.youtube.com/watch?v=ToqNa0rqUtY - O CHOLERAAAA! BOGOWIE, WYŁUPCIE NAM OCZYYY! AAARGH!
Bjarn wraz z czołem grupy wbiegł w korytarz który skręcał się i wywracał jak płótno albo jęzor i tylko wbijając swą broń, zdołali utrzymać równowagę. Szczęścia zabrakło natomiast kilku najemnikom, którzy wpadli wprost na ściany, które momentalnie oplotły ich i biedacy momentalnie zmienili się w zaślinionych, bełkoczących szaleńców, którzy zaraz zostali wchłonięci przez budulec. Tymczasem grupa kuszników chałaśliwego najemnika, zwanego Psikutą wbiegła do korytarza obok skąd zaraz ozwały się krzyki bólu, świst bełtów i wreszcie miecz tnący ciało. Nie opłakując straconych, zbieranina biegła dalej do momentu aż pod nogami otworzyła im się rechocząca basowo otchłań, której cudem udało im się uniknąć. Kilian wręcz wypadł z niej, łapiąc się płaszcza postawnego łowcy w zbroi płytowej. Wtedy nagle zatrzymali się gdyż przed nimi ziały gejzery ognia, w których pluskały się zębate płaszczki o łuskowatych skórach, zaś za nimi podążała podrzucajaca podłogę do sufitu fala, miażdżąc wszystko na swej drodze. Dygocząc ze strachu najemnicy, łowcy, elfki i niziołek skupili się wokół Norsmenów Bjarna, jak najdalej od kotłujących się ścian.
- Zginiemy, zginiemy!
- Nie chciałem zdychać w tak podły sposób! - poskarżył się niebiosom Hrothgar.
- To cholerny koniec, zawiodłeś nas tu na śmierć! - wrzasnął Krugger do Bjarna lecz ten nie słyszał.
Nagle pogrążony w swym świecie Ingvarsson nie słyszał już ani nie widział niczego. Wszystko wokół zasnuwała biel i światło a on stał z opuszczoną bronią, bezczynnie wpatrując się w cudownie orzeźwiające podmuchy zimnego wiatru i płatki śniegu, spokojnie osiadające na jego włosach i brodzie. Myślał że znów przed śmiercią widzi swą ojczyznę i już żegnał się z życiem, gdy...
- Tobie nie było pisane tak skończyć, ukochany...
Bjarn, jeśli coś takiego wogóle jest możliwe, zerwał się we śnie czując znajomy dotyk delikatnej, zimnej dłoni na karku i powiązanych w warkocze włosach. Odwrócił się i ujrzał znów swą bladą piękność w skąpym stroju wojowniczki. Paski opinały z rzadka idealne, z pozoru kruche ciało Jory, zaś biorący się z daleka wiatr poruszał z wolna jej tak jasnymi, że niemal białymi włosami, zaplecionymi w dwa warkocze. Ciemnoniebieskie oczy świdrowały wojownika na wylot, spoglądając z roztapiającej serca, bladej twarzyczki. Bjarn niewiele myśląc w takim momencie porwał ukochaną w ramiona, lecz jakże się zdziwił gdy ramiona napotkały jedynie pustkę. Jora pokręciła głową i uśmiechnęła się zniewalająco.
- ...przynajmniej odkąd zjednałeś sobie moje serce. https://www.youtube.com/watch?v=XRU1AJsXN1g
Wojowniczka stanęła na palcach i złożyła lekki pocałunek na policzku wodza po czym szepnęła mu do ucha głosem którego nie zapomniał nigdy, ani raz w życiu odkąd wrócił z martwych.
- Weź to i pamiętaj. Wierz i pamiętaj. Mój ojciec nie pozwoli ci umrzeć, nie póki to u niego wybłagałam.. - walkiria wsunęła mu coś w rękę i pocałowała go gwałtownie prosto w usta.
Równie nagle jak dotknął jej ciała, wszystko zniknęło i Bjarn znów stał pośród przerażonej ciżby. Zapamiętał jednak chłód, który... czuł nadal. W ręce. Ingvarsson zniżył wzrok i zamarł na widok zrobionej z lodu, perfekcyjnie oddanej róży, otoczonej mgiełką mrozu. Wtedy także posłyszał echo jej głosu... Pamiętaj o mnie... I zrozumiał. Bjarn wzniósł wysoko iluminowaną blaskiem ognia różę i wykrzyknął na całe gardło.
- JORAAAAAAA! - wtedy gwałtowny błysk zaćmił wszystko, a gdy odzyskali wzrok poczuli lekki chłód a ich oddechy zmieniały się w parę. Wszystko wokół było zamrożone, każda potworność wygładzona i spętana w lodzie. Zdziwione westchnienia przerwał Bjarn, postępując krok naprzód. Aura lodu podążyła za nim zamrażając kolejne partie korytarza.
- Lód nas ochroni! - rzekł Bjarn. - Trzymajcie się w zasięgu mrozu a nic się nam nie stanie!
- Nie! Nein, nein, nein. Odmawiam krycia się za jakąś pogańską sztuczką! - jakiś młody łowca z zalizaną na bok grzywką i kanciastym wąsikiem wycelował z pistoletu do róży. Zanim nacisnął spust wszyscy rzucili się na niego, a Leif cisnął toporkiem. Łowca jak w zwolnionym tempie uchylił się przed rękoma i pociskami lecz topór zdmuchnął mu kapelusz z głowy i straciwszy równowagę stanął jedną nogą za kręgiem lodu.
- I... i co ? Widzicie...? - łowca nie dokończył gdyż za uśmiechniętą twarz złapały go macki które wciągnęły go w miękkie podłoże do pasa i po sekundzie machające nogi odpadły z okropnym trzaskiem od kałuży krwi. Lecz nie był to koniec. Nogi jak kurczak z odciętą głową zaczęły biegać w kołko bez korpusa gdy nagle macka przecięłą je na pół. Wtedy każda noga zaczęła skakać osobno przez kilka kroków by po chwili spłonąć w rozbłysku ognia. Wszyscy aż westchnęli i jak jeden rzucili się na Norsmenów by być jak najbliżej róży. Zbita formacja poruszała się naprzód, a obszar wokół nich uspokajał się gdy przechodzili zaś gdy tylko odeszli lód ustępował i teren znów stawał się zabójczą pułapką.
- Oby tylko Kharlot dał jakoś się do nas dostać... - mruknął Bjarn, idąc ze wzniesioną wysoko lodową różą.
- Jest wybrańcem kogoś, kto setnie nienawidzi właściela tego miejsca. Da radę. A ty lepiej spójrz tu. - Olaf wskazał toporem kraniec kręgu zamarzniętej powierzchni, gdzie lód pękł minimalnie, przepuszczając obłoczek fioletowego dymu.

Norsmeni od małego nieprzyzwyczajeni by klękać przed kimkolwiek nagle runęli bezwiednie na kolana, tak jakby stopione z ich ciałami płyty zbroi ugięły się w pokłonie bez woli mięśni, ciągnąc za sobą kończyny a na głowach zaciążyły im skrzydlate hełmy. Olfarr i Ulfarr dopiero zdążyli pomyśleć że niektórzy ludzie północy gotowi byli wyrżnąć całe wioski byle tylko mieć szansę walki pod którymś ze sztandarów Wszechwybrańca, a on czekał tu na nich. Takie wywyższenie jakże radosne prędko ukazywało za sobą prawdę bycia rzuconymi w wielkie plany losu i mroczny niepokój na myśl o tym dokąd mogą ich one zaprowadzić.
- Powstańcie wojownicy. - zagrzmiał jak syk błyskawicy połączony z głębokim echem głos Archaona. - Jesteście już gotowi by otrzymać to, co pozwoli wam wypełnić powierzone zadanie.
Olfarr spojrzał badawczo na Ulfarra, napotykając takie same spojrzenie brata.
- Chyba nie znamy... - zaczął niepewnie Ulfarr.
- ...dokładnych poleceń Bogów w tej sprawie, Władco Końca czasów. - dokończył Olfarr.
- To... Nie zostało wam to przekazane wcześniej ? - zdziwienie w głosie Wszechwybrańca choć ulotne zabrzmiało jak syk płynącej magmy. - Cóż, dokonaliście wielkiego czynu pokonując jednego z mych gwardzistów, toteż niegodniście losu bezwolnych kukiełek Czwórki. Przekażę więc go wam abyście sami mogli go rozważyć...
Archaon uniósł rękę, a oko na koronie Wszechwybrańca zalśniło hipnotyzującym, ognistym blaskiem.
W zetkniętych umysłach braci nagle zaczęły przewijać się dziwaczne i mało składne wizje. Hordy zmiennokształtnych pomiotów i ryczących demonów wyłaniające się z rozwartych jak szczęki bram zamku pośrodku wielkiego krateru, który był niegdyś małym łańcuchem górskim. Zapadający się jak darta od dołu szponiastą dłonią mapa horyzont i ludzie bezradnie płaczący na kolanach gdy ich dziedziny obracały się w proch. Płonący żywym ogniem nieboskłon, który nagle zgniótł się w luminującą kulę ognia, iskrzącą pośrodku ręki zakapturzonej postaci. Mignęły im dziesiątki twarzy, widzieli walczącego o życie Kharlota i nachylone nad nim cztery trony do których przykuta była kruczowłosa piękność, zobaczyli Asgeira stojącego obok Galretha który z zakrwawionym mieczem czaił się za plecami poobijanego Magnusa, chodzącą i mówiącą zbroję w środku której na sekundę ujrzeli bladą elfkę, wykrzykującą coś do Bjarna który z zaciętością na twarzy wznosił niczym kat swój runiczy topór nad karkiem bezimiennej postaci w łańcuchach. Dosłyszeli też żelazny głos Aszkaela, gorączkowo usiłujący im coś wytłumaczyć w nieznanym języku. Wtedy zakapturzona postać ukazała swe oblicze i ujrzeli Alpharusa gaszącego kulę ognia w kościstej dłoni czemu towarzyszył maniakalny śmiech Akolity i cztery gniewne pomruki odległych, potężnych istot. Na koniec ujrzeli samych siebie, jak otoczeni migoczącą aurą i zbrojni w niesamowitą broń oraz wspaniałe pancerze biegną po czarnych fałdach materiału aby ściąć przestraszony czerep czarownika. Wtedy wizja urwała się.
A oni zrozumieli. Cały potworny ogrom planu i zakoli losu które przeplatały się odkąd tylko wypłynęli z portu w Norsce a skończyć się miały równie potwornie co nieprzewidywalnie.
- On chce zniszczyć świat!
- Przeklęty robak, a omamił nas głupim turniejem!
- I my tego nie zauważyliśmy, zajęci przyziemnym zabijaniem!
- Przejmie energię którą ściąga na ten świat regularnie połączona moc szesnastu pragnień zawodników Areny i... i...
- Tak. - zadudnił Archaon, przerywając tyradę braci. - Ta glista chce zakłócić plan bogów dla własnej próżności. To MNIE bogowie powierzyli zajęcie tego świata i zamieniania go w ołtarz ku ich celom, a teraz ten mały śmiertelnik zniszczy cały ogromny plan, kiedy ja nawet nie mogę... Mamy mało czasu. Alphariusa spotka gniew bogów nawet jeśli mu się powiedzie lecz nas spotka większa nagroda jeśli go powstrzymamy, Czwórka to wie i już splata losy przynajmniej kilku w tym celu, między innymi wasz znajomy Kharlot... Dlatego teraz zostaniecie wzmocnieni by zwyciężyć i powstrzymać kultystę! Olfarrze i Ulfarrze, wiążę was obu mocą dwóch demonów które pomogą wam sprostać celowi i oddaję wam ich potęgę...!
Wokół lorda rozpaliło się czerwone światło, które wkrótce pochłonęło i Horkessonów którzy wnieśni okrzyki zaskoczenia. Z części run na suficie zaczęła kropić krew, które zrosiła rosnącą kulę blasku Osnowy, bębniąc o zbroje i kamienie w rytm inkantacji Archaona.
- Thor'az Saarghelu! Vreth'odyrze! Przybądźcie służyć!!! - ryk Archaona zarezonował w świątyni i korytarzu, aż zadrżały najbliższe posągi. Gdy lśnienie przygasło, Archaon dysząc oparł się na mieczu i ujrzał stojących dumnie w kałuży krwi Horkessonów.

Każdy mierzył teraz dużo ponad dwa metry i choć wcześniej zdawał się być olbrzymem teraz był jeszcze większy. Każdy ruch broni i pancerzy braci znaczyła smuga nienaturalnego, czerwonego światła która zdawała się czynić ich równie szybkimi w zabijaniu co mknąca przez Osnowę energia. Z odmienionych wizjerów wzbiły się kłęby krwawej pary i przekrwione, stalowoszare oczy wpiły przerażające spojrzenia w Archaona.
- Gotowi zabijać w imię Khorna! Gotowi zginąć wierni przysiędze! Odrodzeni by przelać morze krwi!!!! - metalicznie wyryczały nie tylko dwa głosy jak dotąd, ale ukryte między nimi dwa kolejne, warkliwe i dochodzące jakby z wnętrza zbroic. Nawet relikwie Ragnaxa zabrzęczały na łańcuszkach u szyi braci i spłynęły nową dawką posoki.
- Doskonale. - skinął głową Archaon i obrócił się, wchodząc znów na piedestał. - Jeśli się jeszcze kiedyś spotkamy może poprowadzicie podległe mi legiony Pana Czaszek lepiej niż ten głupiec Haargoth... Idźcie już. Król Upiorów i Morgomyr otworzą wam portal do waszych kwater...
Gdy wciąż parujący i huczący od energii spaczni, odrodzeni wybrańcy w krwawych zbrojach wychodzili ze świątyni nagle dziwny gruchot z boku przyciągnął uwagę jednego z gwardzistów.
- TANUGH ARUK! Wiedziałem, na Grimnira, wiedziałem! - zadudnił jakiś somnambuliczny i groźny głos, a stojący w bramie do świątyni wojownik wydał z hełmu przeciągły pisk, który urwał się wraz z gwałtownym świstem powietrza i przypominającym eksplozję zgrzytem metalu, któremu zaraz zawtórował łoskot padającej zbroi chaosu. Gwardia Archaona obróciła się jak jeden. Horkessonowie parsknęli na widok postaci. Największy i najbardziej umięśniony oraz odpychający krasnolud jakiego widzieli stał, dysząc nad pokonanym wybrańcem. Jego zbroja została równo ścięta wskroś piersi, jak piekielnie ostrą gilotyną odsłaniając że między dwoma warstwami żelaza nie było ciała a jedynie dogasające niebieskie ogniki. Przysadzistą sylwetkę, pokrytą plątaniną odrażających blizn i pajęczych tatuaży, wieńczyły złote obręcze na łapach i jednooki łeb bez ucha ze zwisającym łańcuszkiem. Po karmazynowej, potarganej brodzie, skąpym uzębieniu oraz wielkim grzebieniu poznali Zabójcę. Lecz co najmniej sto razy straszniejszego niż Drugni. A licząc jego wielki, aż skrzący się od mocy topór, dwieście razy. Tuż za nim, z ciemnego krużganka wybiegły jeszcze dwie postacie, mijając ostatnie posągi i doszarżowując do bramy. Wielki Zabójca ryknął i jego topór starł się z mieczem zakapturzonego wybrańca w snopie iskier. Do krasnoluda doskoczył jeszcze jeden jego pobratymiec, przysadzisty brutal z rzędem pomalowanych ćwieków wbitych w czaszkę, drewnianą nogą i wielkim młotem w ręce oraz wysoki człowiek o gładkiej aparycji i długich blond włosach w czerwonym płaszczu, który dzierżył godne jarla runicze ostrze o smoczej rękojeści.
- Gotrek, TO już na pewno nie jest dobry pomysł! - wykrzyknął blondyn, desperacko unikając wielkich ostrzy i żłobiąc rysy w zbrojach błyskawicznymi cięciami.
- Pytał cię ktoś, człeczyno ?! Może wreszcie uda mi się umrzeć. - burknął Gotrek, przetaczając się między nogami zaskoczonego wodza wybrańców po tym jak zablokował jego miecz i bezlitośnie ciął go pod kolana. Wojownik w masce zachwiał się i runął na kolana.- Zapytajmy Gryzonosa!
- Snorri myśli że nie trzeba było robić przerwy na ubijanie tych szczurków w kanałach... - mruknął tępo ten z gwoździami w głowie, łupiąc po nogach szarżujących w obronie przejścia do świątyni wojowników. - Ale sądzi też że to bardzo dobra walka mimo że ci wrogowie nie chcą do nas zejść na dół i chowają się na tych długich nogach.
- Ech, było kurwa nie rzucać studiów dwadzieścia trzy lata temu... - westchnął człowiek i doskoczył do klęczącego wodza Upiorów Korony i wzniósł miecz lecz wróg zakleszczył je w łańcuch od korbacza. Ze zwieńczonej kolczastą koroną maski wybrańca, która nawet na kolanach znajdowała się na równi z twarzą Felixa, popłynęły syczące słowa.
- Głupczeee... Żaden mąż nie może mnie pokonać...
Runy zapłonęły na ostrzu i Felix wykręcił je, wyrywając z ogniw broni wroga po czym odsunął je do tyłu w zgiętej ręce.
- Nie jestem jakimś tam mężem. Poza tym zrobi to miecz! Haa! - to mówiąc, wbił ostrze prosto w mrok maski. Wtedy hełm wybrańca zapłonął i zaczął się zgniatać, jakby w środku powstała czarna dziura. Zbroją wodza gwardii targnęły nagłe torsje i w końcu rozpadła się ona wydając potworny wizg i rzucając oniemiałego Felixa do tyłu.
- Snorri! Bierz człeczynę i do środka! - warknął Gotrek, zasypując dwóch wybrańców nawałą ciosów i zmuszając ich do ustąpienia w głąb świątyni. Zabójca z jedną nogą chwycił człowieka za płaszcz i wycofując się za Gotrekiem, walnął młotem w kolumny przy wejściu, które utworzyły za nimi barykadę przygniatając dwóch wybrańców. Archaon odwrócił się na swym piedestale i uniósł miecz oraz tarczę.
- Ahhh... to na ciebie czekałem krasnoludzie. Czy może raczej na twój topór! Pokrzyżowałeś mym panom już tyle planów że wreszcie stawiają cię naprzeciw mnie... - na chwilę hełm z koroną zwrócił się z wnętrza świątyni ku Horkessonom. - Morgomyrze, otwórz im portal, mają własną misję! A ty stawaj, uparty Dawi!
Wspomniany wybraniec o długich, białych włosach spojrzał na teraz przewyższających go wzrostem i potęgą Horessonów i po krótkim zaklęciu wyciął mieczem buzującą wyrwę w rzeczywistości. Bliźniacy zastanawiali się przelotnie, spoglądając ponad barykadą na walkę. Zarówno nowe moce, brzęcząca relikwia Ragnaxa jak i własny charakter kazały im rwać się do walki, zwłaszcza z takim przeciwnikiem jakim był krasnolud z toporem. Jednakże los kazał stanąć naprzeciw nim samemu Archaonowi, a oni mieli w tym momencie ważniejsze sprawy do załatwienia. Wytężając całą swą silną wolę, bracia przestąpili próg portalu ku wyraźnej uldze wybrańca który skinął hełmem i pobiegł bronić swego pana.
Archaon wzniósł swój płonący miecz i wpił płonące spojrzenie trojga oczu w zabójcę, który właśnie jednym zamachem połamał spiżowy kostur wybrańca w płaszczu i pokroił czarny kaptur wraz ze zbroją i splunąwszy na ścierwo wszedł na piedestał naprzeciw Wszechwybrańca.
- Arek Szpon Demona zaufał swej zbroi, bliźniacy Kelmain i Lhoigor dufali w moc czarów... ja nie popełnię ich błędów!
- Za dużo gadasz wypierdku snotlinga! - Gotrek przeciągnął palcem po ostrzu topora i skoczył do walki. - Czas na zabijanie!
**********
Bjarn niechętnie ruszył przez most nad raz płonącym raz bryzgającym pianą morzem koloru jadeitu i kilka razy jeszcze obejrzał się jak Kharlot zamienia kilka słów z tygrysim demonem, a potem staje z nim do walki. Ingvarsson, prowadząc zbieraninę przez kłapiące jak głodne paszcze młodych krakenów wrota do środka jednego z najstraszliwszych miejsc we wszechświecie, nie myślał o tych których prowadził czy nawet o sobie. Dręczyła go niechęć do stracenia przyjaciela po tylu latach, nawet gdyby miał poświęcić się dla innych. Poza tym nie było to zgodne z jakimkolwiek kodeksem wojownika i mężczyzny w Norsce, lecz Kruszący Czaszki jako człowiek wolny i swą wolność akcentujący przy każdej możliwej okazji miał prawo do własnego wyboru. Bjarn modlił się do bogów by Thorgarsson wygrał. Nie, nie modlił się. On to wiedział.
Zastanawiał go natomiast demon, wyglądający jak stwory z odległej Arabii których skóry przywozili czasem do Norski daleko żeglujący handlarze i łupieżcy. Poza tym, ten sposób siedzenia w spokoju ze skrzyżowanymi nogami... ten zakrzywiony miecz i nawet tygrysia twarz kogoś mu przypominały... nie mógł sobie przypomnieć, choć odpowiedź była tuż tuż...
Lecz teraz nie miał na nią czasu. Biegli korytarzem z aksamitnie falującego i wznoszącego się materiału, który wypełniała kakofonia szeptów i czających się na krawędzi wzroku obrazów jak z wizji najbardziej skatowanych szaleńców.
- Stać! - warknął, podnosząc topór. Jego Norsmeni wraz zatrzymali się koło wodza, lecz reszta zrobiła to niepewnie i z ociąganiem. Łowca Czarownic w szkiełku na oku wręcz rzucił mu pogardliwe spojrzenie, lecz Bjarn nie miał czasu się z nim policzyć. Odwrócił się do tłumu, przelotnie wyławiając zaniepokojenie na twarzy Iskry i mało przytomny wzrok Halfdana.
- Słuchajcie, to miejsce to naprawdę pierdolony koszmar... https://www.youtube.com/watch?v=94bGzWyHbu0 I raczej nikt zdrowy na umyśle bu tu nie wszedł nawet zaciągany przemocą, gdyż nasze szanse przeżycia i uniknięcia losu gorszego od nieprzeżycia są równe zeru...
- Chędożony optymista... - sarknął cicho stojący obok Rieesa i Skąpca inkwizytor Krugger.
- ...ale i tak idziemy dalej, gdyż przysięgliśmy Alphariusowi śmierć a Kharlotowi że się stąd wydostaniemy! - tu Wydarty Śmierci spojrzał na łowców. - Każdy kto jeszcze raz obniży morale czy zboczy z trasy pożałuje że to ja go dopadłem a nie mieszkający tu bóg Tchar! Forsvar!
- HAU HAU! - Norsmeni walnęli bronią w tarcze, lecz reszta nie przyjęła tego tak optymistycznie ruszając powoli za Bjarnem.
Po minucie, a może miesiącu czy całej wieczności biegu równą formacją Niemożliwa Forteca zaczęła im pokazywać dlaczego zasłużyła na swą złą sławę.
- Odynie... - zaklął Thorrvald. - Czy to jest możliwe.... - wysapał patrząc na latających w powietrzu ludzi których skóra raz wywracała się do góry kośćmi i flakami a raz wracała pod spód w kakofonii wrzasków bólu. Turo i część norsmenów zobaczyli coś o niebo gorszego...
https://www.youtube.com/watch?v=ToqNa0rqUtY - O CHOLERAAAA! BOGOWIE, WYŁUPCIE NAM OCZYYY! AAARGH!
Bjarn wraz z czołem grupy wbiegł w korytarz który skręcał się i wywracał jak płótno albo jęzor i tylko wbijając swą broń, zdołali utrzymać równowagę. Szczęścia zabrakło natomiast kilku najemnikom, którzy wpadli wprost na ściany, które momentalnie oplotły ich i biedacy momentalnie zmienili się w zaślinionych, bełkoczących szaleńców, którzy zaraz zostali wchłonięci przez budulec. Tymczasem grupa kuszników chałaśliwego najemnika, zwanego Psikutą wbiegła do korytarza obok skąd zaraz ozwały się krzyki bólu, świst bełtów i wreszcie miecz tnący ciało. Nie opłakując straconych, zbieranina biegła dalej do momentu aż pod nogami otworzyła im się rechocząca basowo otchłań, której cudem udało im się uniknąć. Kilian wręcz wypadł z niej, łapiąc się płaszcza postawnego łowcy w zbroi płytowej. Wtedy nagle zatrzymali się gdyż przed nimi ziały gejzery ognia, w których pluskały się zębate płaszczki o łuskowatych skórach, zaś za nimi podążała podrzucajaca podłogę do sufitu fala, miażdżąc wszystko na swej drodze. Dygocząc ze strachu najemnicy, łowcy, elfki i niziołek skupili się wokół Norsmenów Bjarna, jak najdalej od kotłujących się ścian.
- Zginiemy, zginiemy!
- Nie chciałem zdychać w tak podły sposób! - poskarżył się niebiosom Hrothgar.
- To cholerny koniec, zawiodłeś nas tu na śmierć! - wrzasnął Krugger do Bjarna lecz ten nie słyszał.
Nagle pogrążony w swym świecie Ingvarsson nie słyszał już ani nie widział niczego. Wszystko wokół zasnuwała biel i światło a on stał z opuszczoną bronią, bezczynnie wpatrując się w cudownie orzeźwiające podmuchy zimnego wiatru i płatki śniegu, spokojnie osiadające na jego włosach i brodzie. Myślał że znów przed śmiercią widzi swą ojczyznę i już żegnał się z życiem, gdy...
- Tobie nie było pisane tak skończyć, ukochany...
Bjarn, jeśli coś takiego wogóle jest możliwe, zerwał się we śnie czując znajomy dotyk delikatnej, zimnej dłoni na karku i powiązanych w warkocze włosach. Odwrócił się i ujrzał znów swą bladą piękność w skąpym stroju wojowniczki. Paski opinały z rzadka idealne, z pozoru kruche ciało Jory, zaś biorący się z daleka wiatr poruszał z wolna jej tak jasnymi, że niemal białymi włosami, zaplecionymi w dwa warkocze. Ciemnoniebieskie oczy świdrowały wojownika na wylot, spoglądając z roztapiającej serca, bladej twarzyczki. Bjarn niewiele myśląc w takim momencie porwał ukochaną w ramiona, lecz jakże się zdziwił gdy ramiona napotkały jedynie pustkę. Jora pokręciła głową i uśmiechnęła się zniewalająco.
- ...przynajmniej odkąd zjednałeś sobie moje serce. https://www.youtube.com/watch?v=XRU1AJsXN1g
Wojowniczka stanęła na palcach i złożyła lekki pocałunek na policzku wodza po czym szepnęła mu do ucha głosem którego nie zapomniał nigdy, ani raz w życiu odkąd wrócił z martwych.
- Weź to i pamiętaj. Wierz i pamiętaj. Mój ojciec nie pozwoli ci umrzeć, nie póki to u niego wybłagałam.. - walkiria wsunęła mu coś w rękę i pocałowała go gwałtownie prosto w usta.
Równie nagle jak dotknął jej ciała, wszystko zniknęło i Bjarn znów stał pośród przerażonej ciżby. Zapamiętał jednak chłód, który... czuł nadal. W ręce. Ingvarsson zniżył wzrok i zamarł na widok zrobionej z lodu, perfekcyjnie oddanej róży, otoczonej mgiełką mrozu. Wtedy także posłyszał echo jej głosu... Pamiętaj o mnie... I zrozumiał. Bjarn wzniósł wysoko iluminowaną blaskiem ognia różę i wykrzyknął na całe gardło.
- JORAAAAAAA! - wtedy gwałtowny błysk zaćmił wszystko, a gdy odzyskali wzrok poczuli lekki chłód a ich oddechy zmieniały się w parę. Wszystko wokół było zamrożone, każda potworność wygładzona i spętana w lodzie. Zdziwione westchnienia przerwał Bjarn, postępując krok naprzód. Aura lodu podążyła za nim zamrażając kolejne partie korytarza.
- Lód nas ochroni! - rzekł Bjarn. - Trzymajcie się w zasięgu mrozu a nic się nam nie stanie!
- Nie! Nein, nein, nein. Odmawiam krycia się za jakąś pogańską sztuczką! - jakiś młody łowca z zalizaną na bok grzywką i kanciastym wąsikiem wycelował z pistoletu do róży. Zanim nacisnął spust wszyscy rzucili się na niego, a Leif cisnął toporkiem. Łowca jak w zwolnionym tempie uchylił się przed rękoma i pociskami lecz topór zdmuchnął mu kapelusz z głowy i straciwszy równowagę stanął jedną nogą za kręgiem lodu.
- I... i co ? Widzicie...? - łowca nie dokończył gdyż za uśmiechniętą twarz złapały go macki które wciągnęły go w miękkie podłoże do pasa i po sekundzie machające nogi odpadły z okropnym trzaskiem od kałuży krwi. Lecz nie był to koniec. Nogi jak kurczak z odciętą głową zaczęły biegać w kołko bez korpusa gdy nagle macka przecięłą je na pół. Wtedy każda noga zaczęła skakać osobno przez kilka kroków by po chwili spłonąć w rozbłysku ognia. Wszyscy aż westchnęli i jak jeden rzucili się na Norsmenów by być jak najbliżej róży. Zbita formacja poruszała się naprzód, a obszar wokół nich uspokajał się gdy przechodzili zaś gdy tylko odeszli lód ustępował i teren znów stawał się zabójczą pułapką.
- Oby tylko Kharlot dał jakoś się do nas dostać... - mruknął Bjarn, idąc ze wzniesioną wysoko lodową różą.
- Jest wybrańcem kogoś, kto setnie nienawidzi właściela tego miejsca. Da radę. A ty lepiej spójrz tu. - Olaf wskazał toporem kraniec kręgu zamarzniętej powierzchni, gdzie lód pękł minimalnie, przepuszczając obłoczek fioletowego dymu.
[Wszystko bardzo fajnie, tylko mogles cos wspomniec na prive o wyrznieciu wiekszosci moich ludzi
. Poza tym to nie sa juz od pewnego czasu ludzie, ktorzy walaja sie gdzie popadnie. Jest miedzy nimi wiez. Wielokrotnie to zaznaczalem. Edit. Zdaje sobie sprawe z tego, ze uzgodnilem to z Byqu.]

- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Padło tylko kilku co na ściany wpadło i tych co sam napisałeś jak Aszkael zabił. Tamci to jakieś uwięzione dusze, czytaj dokładnie na drugi raz
]

[Teskt czytalem pare razy i przyznam szczerze, ze bardzo mi sie podoba. Co do akcji z Aszkaelem, to oni przezyli, w labiryncie chyba nie mozna zginac od miecza. Ale mozliwe, ze cos pomieszalem. W kazdyn razie mam nadzieje, ze niedlugo wydostaniemy sie z tego miejsca...]
-E! Magnus! Wstawaj! Nie mam zamiaru zanosić cię do Julii!- wykrzyknął Drugni kopiąc Magnusa w żelazny bok.
-Niech zdycha...- mruknął Von Bittenberg otwierając oczy. Inkwizytor po chwili podniósł się i założył leżący obok kapelusz ,który spadł z jego głowy podczas walki.
-I co? Ujebałeś go?- zapytał niecierpliwie Drugni.
-Nie...- odparł sucho Von Bittenberg -To było... przeklęte...Alpharius wykorzystuje zbyt zawyżone współczynniki Osnowy skumulowanej wokół Zamku. Wiatry magii reagują z jego inkantacjami wyjątkowo skutecznie ,co w większości przypadków kończy się zaburzeniem kontaktu astralnego oraz prowadzi do utraty kontroli i zamoistnej kary na magu.-
Magnus ujrzał na twarzy Drugniego głębokie zamyślenie.
-Magia skurwysyna była zbyt silna...- dodał w końcu łowca.
Drugni splunął i mruknął -Trzeba było tak od razu.-
Stary inkwizytor podniósł leżący obok pistolet i kontynuował wywód-Ten heretyk ma potężną moc. Jednak nie tylko to wydaje się być podejrzane. Przeklęci bogowie wywierają na nim duży wpływ. Obdarzyli jego ciało swymi poplecznikami ,przez co on sam stał się jeszcze silniejszy. Przeklęci mają nad nim kontrolę i ratują mu życie ,gdy szansa ratunku jest bliska zeru. Musi pan wiedzieć ,panie Drugni ,że w tym bluźniercy obcują nie tylko grzechy ,ale i mroczne siły. Do tego...-
-Dobra! Zrozumiałem!- przerwał krasnolud -Jak będziesz potrzebował mojego topora to daj znać Może będzie trzeba ubić jeszcze jakiegoś chaośnika... albo elfa...- dodał kierując się do całkowicie zniszczonej wybuchem kuchni.
-Elfy...- warknął Magnus ,po czym splunął -Zdrajcy poczują jeszcze młot boży i zapłacą za zbrodnie... ale na to przyjdzie czas...- rzekł podnosząc z ziemi zapaloną przed wybuchem fajkę ,po czym odmuchał ja i wsadził do ust zadowolony -Dobrze Alphariusie... wybornie... w takim razie grajmy na twoich zasadach... a ci w tunelu... darzą sobie radę...- skończył ze złośliwym uśmieszkiem.
Wielki Inkwizytor wkroczył do zrujnowanej ogniem kuchni i ruszył do wyjścia mijajac zgliszcza i ćmiąc fajkę.
Kiedy był już w jadalni ujrzał jak biegnie w jego stronę Reiner -Mistrzu! Co tu sie stało?- zapytał od razu spoglądając na truchło mutantów zmasakrowanych przez Drugniego i zniszczone pomieszczenie.
Magnus puścił mu pogardliwe spojrzenie i odparł -Nic takiego...- nie miał zamiaru angażować swego ucznia do pojedynku.Mimo iż znał zdolności szermiercze Reinera ,wprawdzie z raportów z Areny na Morzu ,to wolał ,aby Alpharius nie miał okazji do wyzwolenia swej mocy.
-Reiner!- warknął Von Bittenebrg po chwili.
-Tak jest!- odparł poparzony inwkizytor -Pójdziesz do kwatery. Wieczorem mam mieć wszystkie dane na temat bluźnierstwa zwanego "Serce Lorgana". Nasze akta na miejscu nic o tym nie wspominaja... pamiętasz paczkę przyniesioną przeze mnie z obozu Imperium?- zapytał patrząc przed siebie.
-Owszem.-
-Otworzysz ją. Znajdziesz tam żelazna skrzynkę oraz plik dokumentów. Skrzyki masz nie ruszać. Dokumenty przejrzyj. Przysłali je z mojego starego gabinetu w Czarnym Zamku.-
-Dobrze ,mistrzu!- rzekł i ruszył szybszym krokiem do kwatery. Von Bittenberg przystanął i pociągnął mocniej fajkę. -A teraz coś ciekawszego niż urżnięcie łba temu heretykowi...- mruknął Magnus i wyciągnął spod nadniszczonego walką płaszcza notatnik ,po czym zaczał go kartkować. -Kim był ten chłopak na dziedzińcu...- zapytał sam siebie inkwizytor czytając zapisane dane o odnalezionym łowcy.
**********************
-Czart!- wykrzyknął Hans gdy pod nogami uciekającej zbieraniny ukazałą się otchłań. Kilian w ostatniej chwili złapał się płaszcza postawnego łowcy i uniknął spadku w dół. Hans złapał hobbita i "zarzucił go na ramię" mimo jego protestów ,które i tak były zagłuszane przez wrzaski reszty. Okuty w pełną zbroję płytową łowca czym prędzej biegł za resztą grupy cały czerwony na twarzy se stresu spowodowanego tworzącą się za nimi otchłanią.
Najemnicy, łowcy, elfki i niziołek skupili się wokół Norsmenów Bjarna, jak najdalej od kotłujących się ścian. Hans wykrzyknął -Młocie Sigmarowy Chroń Nas! Rozłup czaszki naszych wrogów!- modlił się głośno szukając celu ,by przygrzmocić w niego swym bastardem ,jednak była to jedynie reakcja na potężny stres. Hobbiy bił mocno w naplecznik łowcy ,ten jednak zdawał się tego nie odczuwać.
Nie chciałem zdychać w tak podły sposób! - poskarżył się niebiosom Hrothgar.
- To cholerny koniec, zawiodłeś nas tu na śmierć! - wrzasnął Krugger do Bjarna lecz ten nie słyszał pogrążony w jakiejś wizji ,co Krugger rozpoznał od razu. Zaczał się do niego przepychać licząc ,ze ten jednak ma coś w zanadrzu. Wśród zamieszania ,wrzasków i przepychanek Krugger parł do przodu do Bjarna. Nagle jednak jakiś Norsmen przywalił mu nieumyślnie łokciem i łowca upadł na ziemię z rozbitym nosem. Krugger zaklnął widząc pod sobą przeszkloną podłogę pod którą szalały ognie piekielne.
Wtedy rozległ się okrzyk -JORAAAAAAA!-i gwałtowny błysk zaćmił wszystko, a gdy odzyskali wzrok poczuli lekki chłód a ich oddechy zmieniały się w parę. Wszystko wokół było zamrożone, każda potworność wygładzona i spętana w lodzie.
Monokl spadł łowcy podczas upadku ,więc po otworzeniu oczu jak przez mgłe widział jakieś wymachiwanie Bjarna i jego krzyki. Dostrzegł ,że jeden z łowców wrzeszczy coś i celuje z pistolety ,po czym po zawziętej akcji spada w piekielną otchłań.
Krugger w końcu znalazł monokl i załozył go czym prędzej. -Wstawaj!- wykrzyknął stojący nad nim Hans podajac mu rękę. Inkwizytor wstał i schował swój rapier ,gdyz ten nie wydawał się być potrzebny ,a utrudniał działanie. Łowca zobaczył ,że na ramieniu jego postawnego towrzysza spoczywa Kilian próbując się wyrwać.
-Puść go! Da sobie radę!- rzekł Krugger i Hans natychmiast tak uczynił -Wybacz! Nie słyszałem cię!- wytłumaczył się łysy wojownik Sigmara przed rozgniewanym hobbitem.
- Oby tylko Kharlot dał jakoś się do nas dostać... - mruknął Bjarn, idąc ze wzniesioną wysoko lodową różą.
- Jest wybrańcem kogoś, kto setnie nienawidzi właściela tego miejsca. Da radę. A ty lepiej spójrz tu. - Olaf wskazał toporem kraniec kręgu zamarzniętej powierzchni, gdzie lód pękł minimalnie, przepuszczając obłoczek fioletowego dymu.
Krugger stał obok i mruknął -Jesteśmy w najokropniejszym królestwie Tzeentcha! Tfu!- splunął
-No co ty nie powiesz ,geniuszu!- warknął Olaf.
-Milcz! Daj mu mówić!- rzekł Bjarn krocząc przed siebie.
Krugger zignorował Olafa i kontynuował -To cholerstwo nie istnieje... w sensie fizycznym... nie ma możliwości całkowitego znalezienia się w tych korytarzach jeśli nie umrzemy! To wszystko istnieje w naszych głowach! Ale nie jest to jakiś popieprzony sen! To niewytłumaczalne! To herezja!-
-Nie sraj tylko mów co masz na myśli ,sługusie Magnusa zwanego cholernym!- warknął Bjarn
-Wszystko co nas otacza co zarówno nienaturalna wizja i manipulacja przeklętego boga ,jak i materia wytworzona przez nasze umysły poprzez jego wpływ! Rozumiesz? To wszystko jest tworzone na bieżąco! Naszymi działaniami! Ratując się tworzymy je ,ale i pozostając bierni mogą one na nas wpłynąć ,a nawet zabić!-
-I co to kurwa zmienia w naszej sytuacji?!- mruknał Bjarn.
-Stąd nie ma drogi ucieczki! Nie możemy uciec od własnych umysłów! Są tylko dwie możliwości ,że tu jesteśmy! Albo jesteśmy martwi ,a kultyści pracowali na naszych zwłokach albo ktoś rzucił na nas potężne zaklęcie i nasze materie gdzieś leżą bez ducha ,ale żyjemy! Ale nie byle pierd starego guślarza! Cholernie potężną inkantację ,która rozproszy śmierć maga który ją rzucił ,zgoda Tzeentcha na opuszczenie komnat albo...- tu Krugger przerwał.
-Albo do cholery?!- zapytał zniecierpliwony Bjarn.
-Albo egzorcyzm Światyni Sigmara...- odparł niepewnie łowca czarownic.
-Skąd ja to mogłem wiedzieć!- wykrzyknął do siebie Bjarn. -Już prędzej zmuszę Tzeentcha albo rozwiążemy jego zagadkę niż na to pójdę! Dobra! To lepiej znajdźmy tą pizdę od czaru i zetnijmy jej łeb! Ale co kurna jeśli jest ona w "normalnym" świecie?-
-Albo tam musi umrzeć tam... albo tu musimy wezwać jego duszę... ale pozostaje egzorcym i modlitwa...-
-NIE!-
-Niech zdycha...- mruknął Von Bittenberg otwierając oczy. Inkwizytor po chwili podniósł się i założył leżący obok kapelusz ,który spadł z jego głowy podczas walki.
-I co? Ujebałeś go?- zapytał niecierpliwie Drugni.
-Nie...- odparł sucho Von Bittenberg -To było... przeklęte...Alpharius wykorzystuje zbyt zawyżone współczynniki Osnowy skumulowanej wokół Zamku. Wiatry magii reagują z jego inkantacjami wyjątkowo skutecznie ,co w większości przypadków kończy się zaburzeniem kontaktu astralnego oraz prowadzi do utraty kontroli i zamoistnej kary na magu.-
Magnus ujrzał na twarzy Drugniego głębokie zamyślenie.
-Magia skurwysyna była zbyt silna...- dodał w końcu łowca.
Drugni splunął i mruknął -Trzeba było tak od razu.-
Stary inkwizytor podniósł leżący obok pistolet i kontynuował wywód-Ten heretyk ma potężną moc. Jednak nie tylko to wydaje się być podejrzane. Przeklęci bogowie wywierają na nim duży wpływ. Obdarzyli jego ciało swymi poplecznikami ,przez co on sam stał się jeszcze silniejszy. Przeklęci mają nad nim kontrolę i ratują mu życie ,gdy szansa ratunku jest bliska zeru. Musi pan wiedzieć ,panie Drugni ,że w tym bluźniercy obcują nie tylko grzechy ,ale i mroczne siły. Do tego...-
-Dobra! Zrozumiałem!- przerwał krasnolud -Jak będziesz potrzebował mojego topora to daj znać Może będzie trzeba ubić jeszcze jakiegoś chaośnika... albo elfa...- dodał kierując się do całkowicie zniszczonej wybuchem kuchni.
-Elfy...- warknął Magnus ,po czym splunął -Zdrajcy poczują jeszcze młot boży i zapłacą za zbrodnie... ale na to przyjdzie czas...- rzekł podnosząc z ziemi zapaloną przed wybuchem fajkę ,po czym odmuchał ja i wsadził do ust zadowolony -Dobrze Alphariusie... wybornie... w takim razie grajmy na twoich zasadach... a ci w tunelu... darzą sobie radę...- skończył ze złośliwym uśmieszkiem.
Wielki Inkwizytor wkroczył do zrujnowanej ogniem kuchni i ruszył do wyjścia mijajac zgliszcza i ćmiąc fajkę.
Kiedy był już w jadalni ujrzał jak biegnie w jego stronę Reiner -Mistrzu! Co tu sie stało?- zapytał od razu spoglądając na truchło mutantów zmasakrowanych przez Drugniego i zniszczone pomieszczenie.
Magnus puścił mu pogardliwe spojrzenie i odparł -Nic takiego...- nie miał zamiaru angażować swego ucznia do pojedynku.Mimo iż znał zdolności szermiercze Reinera ,wprawdzie z raportów z Areny na Morzu ,to wolał ,aby Alpharius nie miał okazji do wyzwolenia swej mocy.
-Reiner!- warknął Von Bittenebrg po chwili.
-Tak jest!- odparł poparzony inwkizytor -Pójdziesz do kwatery. Wieczorem mam mieć wszystkie dane na temat bluźnierstwa zwanego "Serce Lorgana". Nasze akta na miejscu nic o tym nie wspominaja... pamiętasz paczkę przyniesioną przeze mnie z obozu Imperium?- zapytał patrząc przed siebie.
-Owszem.-
-Otworzysz ją. Znajdziesz tam żelazna skrzynkę oraz plik dokumentów. Skrzyki masz nie ruszać. Dokumenty przejrzyj. Przysłali je z mojego starego gabinetu w Czarnym Zamku.-
-Dobrze ,mistrzu!- rzekł i ruszył szybszym krokiem do kwatery. Von Bittenberg przystanął i pociągnął mocniej fajkę. -A teraz coś ciekawszego niż urżnięcie łba temu heretykowi...- mruknął Magnus i wyciągnął spod nadniszczonego walką płaszcza notatnik ,po czym zaczał go kartkować. -Kim był ten chłopak na dziedzińcu...- zapytał sam siebie inkwizytor czytając zapisane dane o odnalezionym łowcy.
**********************
-Czart!- wykrzyknął Hans gdy pod nogami uciekającej zbieraniny ukazałą się otchłań. Kilian w ostatniej chwili złapał się płaszcza postawnego łowcy i uniknął spadku w dół. Hans złapał hobbita i "zarzucił go na ramię" mimo jego protestów ,które i tak były zagłuszane przez wrzaski reszty. Okuty w pełną zbroję płytową łowca czym prędzej biegł za resztą grupy cały czerwony na twarzy se stresu spowodowanego tworzącą się za nimi otchłanią.
Najemnicy, łowcy, elfki i niziołek skupili się wokół Norsmenów Bjarna, jak najdalej od kotłujących się ścian. Hans wykrzyknął -Młocie Sigmarowy Chroń Nas! Rozłup czaszki naszych wrogów!- modlił się głośno szukając celu ,by przygrzmocić w niego swym bastardem ,jednak była to jedynie reakcja na potężny stres. Hobbiy bił mocno w naplecznik łowcy ,ten jednak zdawał się tego nie odczuwać.
Nie chciałem zdychać w tak podły sposób! - poskarżył się niebiosom Hrothgar.
- To cholerny koniec, zawiodłeś nas tu na śmierć! - wrzasnął Krugger do Bjarna lecz ten nie słyszał pogrążony w jakiejś wizji ,co Krugger rozpoznał od razu. Zaczał się do niego przepychać licząc ,ze ten jednak ma coś w zanadrzu. Wśród zamieszania ,wrzasków i przepychanek Krugger parł do przodu do Bjarna. Nagle jednak jakiś Norsmen przywalił mu nieumyślnie łokciem i łowca upadł na ziemię z rozbitym nosem. Krugger zaklnął widząc pod sobą przeszkloną podłogę pod którą szalały ognie piekielne.
Wtedy rozległ się okrzyk -JORAAAAAAA!-i gwałtowny błysk zaćmił wszystko, a gdy odzyskali wzrok poczuli lekki chłód a ich oddechy zmieniały się w parę. Wszystko wokół było zamrożone, każda potworność wygładzona i spętana w lodzie.
Monokl spadł łowcy podczas upadku ,więc po otworzeniu oczu jak przez mgłe widział jakieś wymachiwanie Bjarna i jego krzyki. Dostrzegł ,że jeden z łowców wrzeszczy coś i celuje z pistolety ,po czym po zawziętej akcji spada w piekielną otchłań.
Krugger w końcu znalazł monokl i załozył go czym prędzej. -Wstawaj!- wykrzyknął stojący nad nim Hans podajac mu rękę. Inkwizytor wstał i schował swój rapier ,gdyz ten nie wydawał się być potrzebny ,a utrudniał działanie. Łowca zobaczył ,że na ramieniu jego postawnego towrzysza spoczywa Kilian próbując się wyrwać.
-Puść go! Da sobie radę!- rzekł Krugger i Hans natychmiast tak uczynił -Wybacz! Nie słyszałem cię!- wytłumaczył się łysy wojownik Sigmara przed rozgniewanym hobbitem.
- Oby tylko Kharlot dał jakoś się do nas dostać... - mruknął Bjarn, idąc ze wzniesioną wysoko lodową różą.
- Jest wybrańcem kogoś, kto setnie nienawidzi właściela tego miejsca. Da radę. A ty lepiej spójrz tu. - Olaf wskazał toporem kraniec kręgu zamarzniętej powierzchni, gdzie lód pękł minimalnie, przepuszczając obłoczek fioletowego dymu.
Krugger stał obok i mruknął -Jesteśmy w najokropniejszym królestwie Tzeentcha! Tfu!- splunął
-No co ty nie powiesz ,geniuszu!- warknął Olaf.
-Milcz! Daj mu mówić!- rzekł Bjarn krocząc przed siebie.
Krugger zignorował Olafa i kontynuował -To cholerstwo nie istnieje... w sensie fizycznym... nie ma możliwości całkowitego znalezienia się w tych korytarzach jeśli nie umrzemy! To wszystko istnieje w naszych głowach! Ale nie jest to jakiś popieprzony sen! To niewytłumaczalne! To herezja!-
-Nie sraj tylko mów co masz na myśli ,sługusie Magnusa zwanego cholernym!- warknął Bjarn
-Wszystko co nas otacza co zarówno nienaturalna wizja i manipulacja przeklętego boga ,jak i materia wytworzona przez nasze umysły poprzez jego wpływ! Rozumiesz? To wszystko jest tworzone na bieżąco! Naszymi działaniami! Ratując się tworzymy je ,ale i pozostając bierni mogą one na nas wpłynąć ,a nawet zabić!-
-I co to kurwa zmienia w naszej sytuacji?!- mruknał Bjarn.
-Stąd nie ma drogi ucieczki! Nie możemy uciec od własnych umysłów! Są tylko dwie możliwości ,że tu jesteśmy! Albo jesteśmy martwi ,a kultyści pracowali na naszych zwłokach albo ktoś rzucił na nas potężne zaklęcie i nasze materie gdzieś leżą bez ducha ,ale żyjemy! Ale nie byle pierd starego guślarza! Cholernie potężną inkantację ,która rozproszy śmierć maga który ją rzucił ,zgoda Tzeentcha na opuszczenie komnat albo...- tu Krugger przerwał.
-Albo do cholery?!- zapytał zniecierpliwony Bjarn.
-Albo egzorcyzm Światyni Sigmara...- odparł niepewnie łowca czarownic.
-Skąd ja to mogłem wiedzieć!- wykrzyknął do siebie Bjarn. -Już prędzej zmuszę Tzeentcha albo rozwiążemy jego zagadkę niż na to pójdę! Dobra! To lepiej znajdźmy tą pizdę od czaru i zetnijmy jej łeb! Ale co kurna jeśli jest ona w "normalnym" świecie?-
-Albo tam musi umrzeć tam... albo tu musimy wezwać jego duszę... ale pozostaje egzorcym i modlitwa...-
-NIE!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
-NIE!- potężny głos poniósł się po korytarzu- Nie będziesz bluźnił tego miejsca swoimi modlitwami do nic nie znaczącego boga- kontynuował wybraniec krocząc niewzruszenie pośród niebezpieczeństw, tuż za nim podążała reszta najemnej kompani.
-Ty..- rzekł łowca czarownic, kładąc rękę na rapierze. Wojownik jednak kroczył dalej skupiając na sobie spojrzenia wszystkich, jego zimne spojrzenie wbiło się w sigmaryte które jednak mimo wszystko zachowywał spokój.
-Bogowie zadecydowali względem waszego losu.
-Za nic mam wolę twych plugawych bogów!- po tych słowach rapier świsnął w powietrzu zmierzając w szyje wybrańca, jednak ostrze nie znalazło celu. W ułamku sekundy po tym zdarzeniu, łowca poczuł cios skierowany w jego twarz. Pancerna rękawica o mało nie złamała mu nosa, sigmaryta cofnął się wzrokiem mierząc wybrańca.
-Śmiesz mierzyć się ze mną na moich warunkach, nie wiem czy jesteś odważny czy głupi?- rzekł Aszkael po czym utkwił spojrzenie w zebranych- Ja was tu uwięził i ja was stąd wyciągnę- na te wszyscy się poruszyli, jednak Ostrze Bogów nie miał zamiaru ich teraz nawet słuchać- Mroczne potęgi uznały że plany na które mieliście wpływ już się dopełniły, więc więzienie was tu nie ma dalszego sensu.
-TA! A skąd mamy wiedzieć że to nie jest twoja kolejna sztuczka!- krzyknął jeden z norsmenów.
-To już zależy od was, możecie mi zaufać lub nie- odrzekł Aszkael opierając rękę na rękojeści swojego miecza, spoczywającego tuż obok Zabójcy Onich Saito- Jednak mi rozkazano dołożyć wszelkich starań abyście opuścili to miejsce, i to zamierzam uczynić. O Kharlota się nie martwcie jest coraz bliżej... jego kompan też.
-Jaki kompa... a z resztą nie zmieniaj tematu
-Mniejsza z tym... jaka jest wasza odpowiedź, wyciągnę was stąd o ile mi zaufacie.- zapadła cisza, Aszkael wiedział że rozważają wiele odpowiedzi. Kto jednak mógł zaufać ''zdrajcy''? Jednak wybraniec nie czuł że zdradził swych kompanów, jest posłańcem bogów i to im jest winny całkowitą lojalność wszelkie ziemskie więzi są drugorzędne jak nie zbędne.
[ a takie pytanie bo ostatnio się zgubiłem...co ze Smaugiem? Bo tak jakoś średnio widzę go w tych korytarzach.]
-Ty..- rzekł łowca czarownic, kładąc rękę na rapierze. Wojownik jednak kroczył dalej skupiając na sobie spojrzenia wszystkich, jego zimne spojrzenie wbiło się w sigmaryte które jednak mimo wszystko zachowywał spokój.
-Bogowie zadecydowali względem waszego losu.
-Za nic mam wolę twych plugawych bogów!- po tych słowach rapier świsnął w powietrzu zmierzając w szyje wybrańca, jednak ostrze nie znalazło celu. W ułamku sekundy po tym zdarzeniu, łowca poczuł cios skierowany w jego twarz. Pancerna rękawica o mało nie złamała mu nosa, sigmaryta cofnął się wzrokiem mierząc wybrańca.
-Śmiesz mierzyć się ze mną na moich warunkach, nie wiem czy jesteś odważny czy głupi?- rzekł Aszkael po czym utkwił spojrzenie w zebranych- Ja was tu uwięził i ja was stąd wyciągnę- na te wszyscy się poruszyli, jednak Ostrze Bogów nie miał zamiaru ich teraz nawet słuchać- Mroczne potęgi uznały że plany na które mieliście wpływ już się dopełniły, więc więzienie was tu nie ma dalszego sensu.
-TA! A skąd mamy wiedzieć że to nie jest twoja kolejna sztuczka!- krzyknął jeden z norsmenów.
-To już zależy od was, możecie mi zaufać lub nie- odrzekł Aszkael opierając rękę na rękojeści swojego miecza, spoczywającego tuż obok Zabójcy Onich Saito- Jednak mi rozkazano dołożyć wszelkich starań abyście opuścili to miejsce, i to zamierzam uczynić. O Kharlota się nie martwcie jest coraz bliżej... jego kompan też.
-Jaki kompa... a z resztą nie zmieniaj tematu
-Mniejsza z tym... jaka jest wasza odpowiedź, wyciągnę was stąd o ile mi zaufacie.- zapadła cisza, Aszkael wiedział że rozważają wiele odpowiedzi. Kto jednak mógł zaufać ''zdrajcy''? Jednak wybraniec nie czuł że zdradził swych kompanów, jest posłańcem bogów i to im jest winny całkowitą lojalność wszelkie ziemskie więzi są drugorzędne jak nie zbędne.
[ a takie pytanie bo ostatnio się zgubiłem...co ze Smaugiem? Bo tak jakoś średnio widzę go w tych korytarzach.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Korytarz ciągnął się w nieskończoność, stale zmieniając szerokość i kierunek. W jednej chwili był seroki na tyle, że możnaby przejechać nim formacją molochów, innym razem Kharlot ledwo mieścił się na szerokość swych barów. Droga wiła się, a wybraniec czesto miał wrażenie, że kręci się w kółko, choć gdyby cofnął się kilka kroków, ujrzałby odnogi, których wcześniej nie napotkał.
Gładkie ściany fortecy ukazywały mu obrazy. Widział w nich swoją przeszłość, dawne dzieje i wybory, choć niejednokrotnie zmienione, ukazujące alternatywną wersję wydarzeń. Innym razem ujrzeć mógł coś, co mogło być przyszłością, a właściwie jedną z wielu, jak zdołał zauważyć. Starał się iść naprzód, ignorując wizje.
Szedł wyprostowany, krokiem pewnym, choć topór wciąż spoczywał w jego ręku. Nie spodziewał się co prawda, by coś go zaatakowało bezpośrednio, lecz walka mogłaby okazać się jedyną ucieczką od szaleństwa. Przyjemny ciężar oręża w dłoni nieco koił jego strudzony umysł.
Wciąż w nim kipiało mając w pamięci słowa, jakie zasłyszał od tygrysiego demona. Starał się trzymać swoją nienawiść na wodzy, by pozwolić innym na walkę pomiedzy sobą, lecz niektórzy odczytywali to jako wahanie się, czy wrecz słabość! Kharlot nieraz przeklinał w duchu, że to nie jemu przyjdzie zabić każdego z tych tak zwanych gladiatorów, lecz musiał dotrzymać słowa. Bolał go fakt, że komu innemu przypadnie chwała zwycięzcy, lecz w takich chwilach przypominał sobie o swym prawdziwym celu. W końcu był to jej winien.
Minął kolejne projekcje, które ukazywały teraz tylko jeden obraz- siedzącego na stercie czaszek wojownika w krwawej zbroi, którego otaczała tylko spalona ziemia i rzeki krwi...
***
Reiner przetarł zmęczone oczy i spojrzał jeszcze raz na stos papierów. Głowa bolała go od ślęczenia nad pracą papierkową, lecz żywot inkwizytora to nie tylko łowy na heretyków i palenie czarownic. Wiązało się to z wielogodzinnym dokumentowaniem spraw, tworzeniy sprawozdań i protokołów, a także sporzadzanie notatek i przemyśleń do toczących się spraw.
Eisenwald pomasował się po torsie i spojrzał na klęczącego nieco dalej Magnusa. Jego mistrz miał wkrótce rozmówić się ze zdradzieckim elfem i niemiała to być miła pogawędka. Właściwie to Żelazny Inkwizytor spodziewał się oporu ze strony smoczego maga, toteż szykował się jak do walki na arenie.
Von Bittenberg kończył właśnie modlitwę, po czym przeżegnał się i ucałował znak mlota, po czym wstał i spojrzał na swego ucznia, jakby chciał coś obwieścić. Nim jednak zdołał odezwać się słowem, rozległ się żałobny ton dzwonów. Wielki Inkwizytor spojrzał jeszcze raz na Reinera, po czym wyszedł bez słowa, zabierając po drodze swój święty oręż. Pora bylo dokonać oczyszczenia.
Wielki Inkwizytor Magnus von Bittenberg vs Ulfarr i Olfarr Horkessonowie, wywyższeni wybrańcy Khorna
Gładkie ściany fortecy ukazywały mu obrazy. Widział w nich swoją przeszłość, dawne dzieje i wybory, choć niejednokrotnie zmienione, ukazujące alternatywną wersję wydarzeń. Innym razem ujrzeć mógł coś, co mogło być przyszłością, a właściwie jedną z wielu, jak zdołał zauważyć. Starał się iść naprzód, ignorując wizje.
Szedł wyprostowany, krokiem pewnym, choć topór wciąż spoczywał w jego ręku. Nie spodziewał się co prawda, by coś go zaatakowało bezpośrednio, lecz walka mogłaby okazać się jedyną ucieczką od szaleństwa. Przyjemny ciężar oręża w dłoni nieco koił jego strudzony umysł.
Wciąż w nim kipiało mając w pamięci słowa, jakie zasłyszał od tygrysiego demona. Starał się trzymać swoją nienawiść na wodzy, by pozwolić innym na walkę pomiedzy sobą, lecz niektórzy odczytywali to jako wahanie się, czy wrecz słabość! Kharlot nieraz przeklinał w duchu, że to nie jemu przyjdzie zabić każdego z tych tak zwanych gladiatorów, lecz musiał dotrzymać słowa. Bolał go fakt, że komu innemu przypadnie chwała zwycięzcy, lecz w takich chwilach przypominał sobie o swym prawdziwym celu. W końcu był to jej winien.
Minął kolejne projekcje, które ukazywały teraz tylko jeden obraz- siedzącego na stercie czaszek wojownika w krwawej zbroi, którego otaczała tylko spalona ziemia i rzeki krwi...
***
Reiner przetarł zmęczone oczy i spojrzał jeszcze raz na stos papierów. Głowa bolała go od ślęczenia nad pracą papierkową, lecz żywot inkwizytora to nie tylko łowy na heretyków i palenie czarownic. Wiązało się to z wielogodzinnym dokumentowaniem spraw, tworzeniy sprawozdań i protokołów, a także sporzadzanie notatek i przemyśleń do toczących się spraw.
Eisenwald pomasował się po torsie i spojrzał na klęczącego nieco dalej Magnusa. Jego mistrz miał wkrótce rozmówić się ze zdradzieckim elfem i niemiała to być miła pogawędka. Właściwie to Żelazny Inkwizytor spodziewał się oporu ze strony smoczego maga, toteż szykował się jak do walki na arenie.
Von Bittenberg kończył właśnie modlitwę, po czym przeżegnał się i ucałował znak mlota, po czym wstał i spojrzał na swego ucznia, jakby chciał coś obwieścić. Nim jednak zdołał odezwać się słowem, rozległ się żałobny ton dzwonów. Wielki Inkwizytor spojrzał jeszcze raz na Reinera, po czym wyszedł bez słowa, zabierając po drodze swój święty oręż. Pora bylo dokonać oczyszczenia.
Wielki Inkwizytor Magnus von Bittenberg vs Ulfarr i Olfarr Horkessonowie, wywyższeni wybrańcy Khorna
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Ale będzie ogień. I jednak znów Mój Norsmen vs Magnus. Tylko tym razem ja mam dwóch
I to większych. ]
Światło i cień, przeplatane wiązkami ryczącej energii w barwach jaskrawego karminu mknęły obok dwóch wysokich niemalże jak trolle postaci, i choć obaj mieli wrażenie potwornego wprost pędu to ani kosmyk z brody, włosów czy wystającego z między płyt pancerzy futra nawet nie drgnął. Lodowe płaszcze z futer białego wilka wcześniej sięgały im aż do pasa, teraz zaś ledwo sięgały łopatek i okrywały potężne bary w naramiennikach, stanowiąc jedynie zwieńczenie nowych peleryn, utkanych ze skór stworzeń z których ledwie połowę możnaby spotkać w prawdziwym świecie. W końcu w oczach dwójki wielkich wojowników w przerażających, czerwonych zbrojach z czaszkowymi hełmami dało się zauważyć odbite złote światło.
Wyrwa. Mieli tylko jedną szansę.
Pływ Immaterium rozstąpił się przed Horkessonami, mimo swej monumentalnej postury unoszącymi się lekko w powietrzu i bracia przestąpili próg światów. Na chwilę uciążliwe lśnienie i dziwne wrażenie zasysania przytłumiły wszystko inne, zaś moment później stali już na kamieniach w zupełnej ciszy, przerywanej charczącymi oddechami i bzyczeniem wiązek energii, wciąż pełgających po zbrojach translatowanych z Królestwa Chaosu.
- Olfarr, czy to Spiżowa Cytadela ?
- Myślę że po tym wszystkim bogowie raczej nie niszczyliby swego wysiłku, ciskając nas gdzieś na krańce świata.
Wciąż wspominając burzliwe wydarzenia z pod ziemi i swą przemianę, zarówno materialną jak i ideologiczną, bracia postarali się skojarzyć fakty i wrócić do realności zawodów. Pierwszą naturalną akcją zdawało się pójście do swej kwatery co też zaraz uczynili. Problem był tylko taki, że drzwi w których wcześniej ledwo się mieścili teraz zupełnie nie mogły ich przepuścić. Klnąć i urągając dumie wybrańców, dwu i półmetrowi wojownicy w wielkich pancerzach musieli się położyć bokiem na progu i wczołgać się do swej kwatery, gdzie nagle zrobiło się jakby mniej miejsca. Olfarr usiadł na wyściełanym skórą fotelu przed kominkiem, i choć mebel zatrzeszczał, jęknął i obniżył się zdecydowanie to utrzymał ciężar wybrańca, którego ostre krawędzie pancerza zagłębiły się w miękkiej wyściółce. Z mieszaniną ulgi i zdziwienia odkryli że pozostawiona w ich komnacie główna broń oraz tarcze także zmieniły się aby pasować do nowego wzrostu i wyglądu właścicieli. Ulfarr odkrył jednak coś jeszcze, poszukując alkoholu w całym pokoju.
- Bracie, co to takiego ? - zapytał, unosząc w żelaznej ręce osłanianej od wierzchu karwaszem z parą demonich szponów czarną kasetkę z wytrawionymi napisami.
- Nie było tu tego wcześniej co oznacza że ktoś odważył się wejść, ktoś już martwy. - huknął Olfarr, ściągając czaszkowy hełm z kanciastymi rogami. - Ciekawe czy odkryli naszą nieobecność... czytaj Ulf.
- Ekhem... "Młodsi bracia wybrańcy, ominął was tryumf krasnoluda oraz śmierć niziołka. Następna walka jest wasza, więc przesyłam wam coś co może się wam przydać... Liczę że wypełniłem dług."
- Dziwne... to Archaon czy jacyś jego ludzie ? Bo kto z obecnych mógby coś takiego..? - zastanowił się Olfarr, rozplatając osmaloną i zakurzoną brodę nad misą z wodą.
- Na spodzie idzie dalej... "Wasz brak nie został ujawniony dzięki moim staraniom i zamieszaniu spowodowanego przez waszego przyszłego przeciwnika, którego notatki na jego własny temat są w środku. Kontynuujcie plan bogów, właśnie zniknąłem dopilnować by Alpharius i jego totumfaccy nie mieli już żadnej władzy nad bezpieczeństewm waszych kompanów w Labiryncie. Spokojnie szykujcie się do walki. - Aszkael"
- Kurna toporem we wielorybią rzyć... - mruknął Olfarr, zamierając z mokrą twarzą. - Nic już nie rozumiem. Najpierw nas zdradza a teraz pomaga odwrócić sytuację ? I jeszcze daje pamiętniczek Magnusa ?
- Też mnie to dziwi bracie, najwyraźniej więź łącząca Ostrze Bogów z Bjarnem nie wygasła. Tym lepiej bo setnie nie pasowałoby mi zabijanie tak wielkiego wojownika. Przyjmijmy to za dobrą odmianę run i bierzmy się za te notatki! Zobaczymy wreszcie co nie będzie leżeć Magnusowi Cholernemu! - zakrzyknął Ulfarr, wyciągając z pudełka grube pliki raportów technicznych o mechanizmach bionicznego ciała, informacje o stanie ekwipunku i jego możliwościach oraz kilka innych katalogów za samo spojrzenie na które von Bittenberg gołymi rękoma rozdarłby na strzępy i spalił na proch, po czym jeszcze skoczyłby do Domeny Chaosu by powtórzyć karę.
Po jak najstaranniejszym zapamiętaniu i wymienieniu na głos wszystkiego co przydałoby im się w walce (klnąc w międzyczasie na całe zwały niezrozumiałego bełkotu imperialnego ktore musieli przelecieć) znaleźli jeszcze jedną kartę, zapisaną innym pismem. "Oto mapa do miejsca gdzie wasz... były krewniak schował zrabowane relikwie. Mam nadzieję że także się przyda." Norsmeni wyszczerzyli się drapieżnie.
- Teraz gdy nie musimy już zważać na więźniów w labiryncie...
- I skoro Alpharius jest nieosiągalny przez tego Magnusa... Myślisz o tym samym bracie ?
- Czas na mały trening przed walką. - rzucił Olfarr, nakładając hełm i łapiąc za czarny miecz bez jelca o nieregularnych kształtach lecz ostrej jak brzytwa krawędzi. Idealny do ścięcia paru głów. A konkretnie jednej.
*********
Oświetlana migotliwym blaskiem kilku rachitycznych ognisk, mała komnata z niskim sklepieniem otwierała się tylko na jeden ciemny i wąski korytarz przy lewej ścianie który teraz zadudnił odgłosami kroków. Część siedzących w pomieszczeniu wojaków o wyniszczonych i często niezdrowych twarzach rzuciła się do broni i wlepiła wzrok w ciemnosć zaś inni po prostu apatycznie nie odrywali wzorku od ognia lub własnych kolan. Wtedy do podziemnego spichlerza wmaszerował niski, smagły brunet w ćwiekowanej skórzni, narzuconej na wypłowiały i brudny mundur ciemnozielonej barwy z wyszytym złotym lwem. Najemnik prowadził związanego i zakneblowanego mężczyznę o długich blond włosach w skórzanym stroju. Za parą wmaszerwował niemal identyczny wojak, niosący dwa gladiusy i worek prowiantu. Prawie dwa tuziny siedzących Lwów Tilei ożywiło się nagle, czy raczej ożywiło się to co pozostało z niegdyś dumnej kompanii poddanej masakrze i tygodniowemu pobytowi w brudnych podziemiach na, delikatnie mówiąc, minimalnych racjach. Przez zaciekawionych wojaków przybysze podeszli do stojącej przy największym ogniu skrzyni, na której siedział najmniej zniszczony pobytem w kazamatach ze wszystkich najmitów. Jego wypolerowany napierśnik i wspaniałą półpelerynę zdobił złoty lew, podobny temu wieńczącemu przepiękną szpadę przy jego pasie. Długie, złote włosy i wąsy wisiały w strąkach pozbawione blasku lecz zielone oczy kapitana czujnie wpatrzyły się w noszącą ślady ciosów twarz jeńca. Dowódca dał znak by odwiązać blondyna i wziął łyka z prawie pustej buteli spirytusu.
Gannicus upadł na brudną posadzkę i przez opadające włosy wbił zaskoczone spojrzenie w Tileańczyka.
- Pamiętam cię z oblężenia... - rzucił kapitan, kładąc rękę na trzymanym na kolanie morionie. - Jesteś tym kultystą który wraz z resztą nawiał do środka gdy my później zostaliśmy zmuszeni do pościgu i niemal wyrżnięci przez te trzy opancerzone zwierzęta, tak jak poczciwy Robert Guilleman.
- Kapitanie Johanson! - zasalutował niedbale brunet w kapturze, bawiąc się wysuwanym z rękawa sztyletem. - Złapaliśmy go jak kręcił się na powierzchni koło spichlerzy. Zdaje się że sypiał w zniszczonych basztach.
- Dzięki Ezio, podziel zdobyty prowiant między chłopaków. - Lionelli przeniósł spojrzenie na klęczącego pod ostrzem rapiera Gannicusa. - Masz szczęście że senior Auditorre od razu cię nie zabił. Ja nie będę taki uprzejmy...
- Nie! - westchnął kultysta. - Ja... szukałem was!
- A to ci dopiero... mogę spytać w jakim celu ? - podsunął półżartem Johanson, wyciągając pistolet.
- Aby zaoferować wymianę! Wasze miecze za drogę bezpiecznego wyjścia z fortecy poza samiutkie góry! - mówił gorączkowo kultysta.
- To jakaś pułapka ? - Lew Tilei spojrzał po swoich ludziach a potem w ciemny korytarz. - A jeśli faktycznie znasz takie przejście to czemu sam z niego nie skorzystałeś ? Czemu nie mielibyśmy wydusić tego z ciebie torturami ?
- Przeżyłem tyle obrzędów Pana Rozkoszy że wasze tortury umilą mi dzień. - rzekł z zawadiackim wyrazem twarzy Gannicus. - Nie wyszedłem zaś, ponieważ mam tu jeszcze coś do załatwienia. I wy mi w tym pomożecie jeśli chcecie dokonać żywota poza tymi przeklętymi murami.
Lionelli zawahał się, jednak spojrzenia najemników zmusiły go do westchnięcia i skinienia ręką.
- Mów, tylko bez sztuczek bo twoje narządy wewnętrzne poznają się z naszą stalą.
- W fortecy wciąż walczy pewien elf. Zabójca w czarnej szacie bez kawałka ucha. Chcę jego śmierci, gdyż... zalazł mi za skórę. Potem pomożecie uprowadzić mi Julię, uzdrowicielkę z aptekarionu. Na koniec zabijemy... Alphariusa! Potem osobiście udam się z wami tajnym przejściem. - Gannicus uśmiechnął się dekadencko jednak zaraz zalała go fala śmiechu.
- Hahahaha! Mamy się narażać na kolejną walkę z tymi psychopatami ? Ja dziękuję. Poza tym powiedziano mi że od ataku inkwizytora ów Alpharius o którym mi mówisz zniknął.
- Mam plan, kapitanie. - dodał cicho Gannicus, wśród cichnącego śmiechu. Już wiedział że są jego. - Alpharius będzie musiał pojawić się na najbliższej walce. Tam zginie jeden z trzech najgroźniejszych zabijaków w tej twierdzy, zaś drugi będzie wyczerpany po pojedynku. Poza mutantami i ich panem wszyscy inni siedzą w innym wymiarze a zawodników jest coraz mniej. I wszyscy na trybunach będą zaskoczeni atakiem, może nawet bez broni... Elfi mag nie wychodzi ostatnio ze swej komnaty a czarny wojownik Chaosu zniknął z resztą. To będzie dziecinnie łatwe dla twych dwudziestu pięciu ludzi. I mnie.
Gannicus zakończył, pławiąc się w nerwowych szeptach najemników. W końcu Lionelli podniósł głowę i wyciągnął rękę z gladiusami slaneszowca.
- Rozwiązać go. Powiedz tylko dokładnie kogo gdzie znajdziemy, kiedy odbędzie się spektakl i wiedz że jeśli nas zdradzisz to to co w mojej ojczyźnie robią ze zdrajcami Rodziny... lub mafie jak je zwiecie będzie niczym w porównaniu z twym losem.
Gannicus ukłonił się i przyjął miecze. Na zasłoniętej włosami twarzy wykwitł uśmiech tak demoniczmy że nie powstydziłby się go sam Slaanesh.
*******
Ithiriel szła ze stukotem żelaznych obcasów po głuchych kamieniach jednego z ubocznych korytarzy. Plan szedł dobrze, a jej piękne, tym razem wiecznie młode ciało jakiego zazdrościć będzie jej sama Morathi było już niemal w zasięgu ręki...
Czuła już jak jej alabastrową skórę pieszczą lodowate pocałunki naggarockich wiatrów...
I zamarła, boleśnie wracając do rzeczywistości gdy chłód stał się aż nazbyt realny.
Całą powierzchnię jej pancerza pokrył nagle szron, a skórzane stawy zazgrzytały i usztywniły się jak bryły lodu gdy stanęła pośrodku korytarza, równie ruchliwa co śnieżny posąg. Z ciemności dobiegł złowieszczy śmiech i odgłos kroków, a mimo że nie mogła się obrócić już była zła wiedząc do kogo należy.
Asgeir wyszedł, klaskając i stanął na baczność przed zbroją. Nosił błyszczącą kamizelę bez rękawów z czarnej skóry, zaś biały, futrzany płaszcz spływał z jego ramion, okalając świeżo zapleciony srebrny warkocz. W pomarszczonej, wytatuowanej twarzy rozbłysły rozbawieniem blade oczy.
- Niby taka potężna a mógłbym cię zabić jednym gestem. - zasyczał vitki. Itiriel usiłowała zebrać wiatry magii ale było to bezcelowe. Dzięki licznym reliktom brodaty szaman stał się potężniejszy niż każdy mag w tej twierdzy.
- Czego chcesz, spróchniały śmiertelniku ? - zarezonowała jej zbroja z nienawistnym akcentem Druchii.
- Ja ? Och, niczego. Niczego od ciebie. Chcę za to przekazać coś twemu... panu. - ostatnie słowo Asgeir wypowiedział z widoczną pogardą. Kokon lodu gwałtownie zacisnął się wokół Ithiriel i elfka mimowolnie zadrżała.
- C-co mam mu powiedzieć..? - wyrzekła nieco bardziej trwożliwie niż zamierzała czarodziejka. Szaman odwrócił się i wyjął coś z torby. W jego szponiastej dłoni zalśnił czarny kryształek.
- Do uszu własnych nic. Już sam to zrobiłem. - kryształ rozbłysł fioletowym lśnieniem. - Ale twój brak uświadomi go że też wiem gdzie leży Serce Lorgana i jak znajdę Alphariusa to zostanę Jedynym władcą potęgi tego artefaktu. Żegnaj, wkrótce ta łysa pokraka do ciebie dołączy!
Ithiriel wrzasnęła metalicznie, jednak nie mogła się ruszyc i tylko biernie się przyglądała jak rosnący portal pochłania ją i pcha z wielką prędkością ku jakiejś unoszącej się twierdzy nad labiryntem, cały czas słysząc śmiech szamana i przeklinając go jak tylko umiała. A potem nastąpił upadek...
Asgeir zatarł ręce i cisnął kryształek w kąt po czym podszedł do rogu korytarza i nacisnąwszy kilka cegieł, które zaraz odsunęły się na bok wraz z całą ścianą, ujrzał wielkie, czarne drzwi z pokrętnymi symbolami.
- Była blisko... prawie odkryła mój składzik. Cóż szykuj się Alphariusie.
Vitki przestąpił próg i ujrzał swój skarbiec w tyle komnaty, odgrodzony od drzwi kordonem trzydziestu mutantów którzy dotąd nieruchomi jak głazy zaczęli sapać i podrygiwać gdy drzwi się rozchyliły. Norsmen przeszedł między pokrakami i z namaszczeniem objął spoczywającą na poduszce luminującą perłę, aż skrzącą się od mocy.
- Już wkrótce, maleńka. Gdy pokonamy ostatniego utyskiwacza i przejmiemy Serce, moc Perły Mermedusa odgrodzi ten kontynent od piekła jakie się rozpęta wedle podyktowanych przezemnie granic. Gdy demony i gorsze rzeczy wyleją się na Imperium, sztormy i olbrzymie fale zagwarantują bezpieczeństwo tym ziemiom które obiorą mnie swym władcą! Każdy kto nie będzie mym posłusznym sługą zakosztuje piekła. Będę rządzić ziemią!
- Nie wydaje mi się. - zagrzmiał dudniący głos zza drzwi. Asgeir usłyszał nieprzyjemny trzask deptanego kryształu i obrócił się gniewnie. Zza uchylonych drzwi widać było olbrzymi cień.
- I mnie także. Król Asgeir krabie gówno brzmiałoby lepiej. - dwa cienie.
Rozległ się potworny huk i zgrzyt miażdżonego drewna oraz kamienia i w chmurze pyłu wrota runęły wraz z futryną. Gdy dym opadł, Asgeir ujrzał dwie olbrzymie sylwetki w przerażających, czerwonych pancerzach dzierżące wielkie jak obalone drzwi tarcze i okrutny oręż. Mutanty zawarczały i ustawiły się w kordon przed magiem. Monstrualni wojownicy zaryczeli zaś poczwórnym śmiechem, a krwawe odłamki na ich zbrojach zabrzęczały.
- Horkessonowie! - ta myśl uderzyła vitkiego jak młot Thora i Asgeir cofnął się zaskoczony. - Czym wy... co..?!
- Obiecaliśmy ci coś tamtej nocy w wieży, zdradziecka gnido.
- A czas się skończył.
Asgeir zwalczył strach i zaniósł się chorobliwym śmiechem, unosząc dłoń.
- Głupcy. Dwa zakute matoły... Widać Magnus wygra dziś walkowerem! - szaman machnął ręką i wielki strumień ostrych jak brzytwa odłamków lodu smagnął po dziurze w drzwiach. Każdą śmiertelną istotę taki atak rozpiłowałby na krwawe ochłapy. Przez ryk lodu przedarł się jednak głośny i nieprzyjemny, demoniczny śmiech a pół pomieszczenia okryła para. Z chmury wypadły nagle jak lawina zakrwawionych oręży dwie postacie, wokół których błyszczały czerwone smugi światła gdy z przerażającą brutalnością i impetem wymachiwali olbrzymimi brońmi. Nogi, korpusy i ręce oraz resztki głów zaczęły latać po całym pomieszczeniu gdy Olfarr i Ulfarr wpadli w mutantów. Ci dosłownie miażdżeni wielkimi stopami, tratowani i cięci jak zboże czarnymi ostrzami padali całymi grupami, zaś do mgiełki rozgrzanej wody dołączyły obłoczki krwi. Olbrzymie ostrze topora opadła na mutanta, przecinając go na pół i wzbijając połamane cegły z podłoża. Czarny miecz zcinał głowy, które ciągnąc czerwone ogony posoki toczyły się pod nogi nacierających pokrak. Olfarr z okrutnym rechotem wpadł na czwórkę mutantów i unosząc ich jak kukły na tarczy z rozbiegu rozbryzgał ich na ścianie. Ulfarr uściskiem dłoni zmiażdżył metalową maskę, wraz z ukrytym pod nią czerepem i kopnięciem wgniótłszy klatkę piersiową mutanta aż do kręgosłupa, zatoczył toporem dwa śmiercionośne kręgi wypełniając komnatę trzaskiem kości i mokrym mlaskiem.
Asgeir z niepokojem wpatrywał się osłupiony w masakrujących jego straż olbrzymów. Wcześniej tego nie zauważał, ale... te czerwone okntury dookoła ich ciał, wielokrotnie większe od nawet postawnych wybrańców... te dwa kolejne upiorne głosy... oni nie walczyli sami... mag zrozumiał że miał przeciw sobie kogoś jeszcze. Z jękiem ujrzał jak maszerują na niego dwa widmowe Krwiopijce, tocząc krwawą pianę z pyska. Vitki zamrugał i znów widział jedynie Horkessonów. No może 'jedynie' to złe słowo. Oczy braci w wizjerach rozszerzone były nienaturalnie bezmiarem wściekłości i upiorną głębią.
- Przepadnijcie... Gińcie! Zdychajcie! Czemu... czemu nie giniecie?! - darł się Asgeir ciskając w idących powoli braci najpotężniejszymi zaklęciami jakie znał. Czerwona aura zmieniała je w nie więcej niż parę i bliźniacy zaśmiali się morcznie, zaś wysoko nad nimi zamruczały w rozbawieniu dwa przedwieczne głosy. Asgeir oparł się plecami o piedestał i zadrżał czując jak ciepła struga płynie po jego udach. Ulfarr zatrzymał się tuż przed magiem i nachylił się nad nim, zbliżając przerażający hełm do twarzy vitkiego, zaś Olfarr obszedł piedestał z ociekającym krwią mieczem.
- P-p-proszę... błagam, nie! Dałem wam te lodowe płaszcze! Ja tylko chciałem...
- Zawładnąć światem, czy tak ? Król Erik dał ci chyba inną misję. - zagrzmiał Ulfarr a Vitki zdziwił się słysząc że wiedzą o tajnym zadaniu. - Trzeba było być mężczyzną, a nie knuć jak południowa kurwa.
- Ale... to wszystko i tak... Wiem gdzie leży źródło potęgi Alphariusa, ja mogę... - Asgeir urwał, słysząc potworny zgrzyt kruszonego kamienia. W jednym potężnym zamachu miecz Olfarra, przeszył od tyłu piedestał i wyszedł przodem przez brzuch Asgeira, nabijając maga i unosząc go nad ziemię. Z rozdygotanych ust starca buchnęła fontanna krwi.
- Teraz już nic nie możesz. Twój bełkot zawsze nas nudził.
Asgier zadrżał, wykrwawiając się i jęknął charkliwie, widząc jak Ulfarr złapał go za nogi. W oczach woja zabłysła wesoła nutka.
- Żegnaj dziadu, teraz ciebie też będzie dwóch. - vitki nie zdążył jęknąć gdy Ulfarr szarpnął z monstrualną siłą za nogi i przeciągnął Asgeira po ostrzu miecza, rozcinając maga na poł.
Olfarr wyszarpnął miecz z kolumny i spojrzał na skrwawione ścierwo u ich stóp a także na morze posoki i porąbanych członków za sobą.
- To był istotnie dobry trening, bracie. Co z tymi relikwiami ? - Ulfarr ociekającą krwią ręką wskazał na skład.
Wtedy dosłyszeli odległe echo dzwonów. Wyszczerzyli się czując podniecenie na myśl od nadchodzącej walce.
- Spal te marne śmieci. Weźmiemy tylko perłę, z jakiegoś powodu była dla niego ważna.
Kilka minut później rozgrzani walką wybrańcy przecisnęli się przez wyłom w ścianie i zostawiając za plecami dymiący pożar ruszyli spotkać się na Arenie ze starym wrogiem Bjarna i pewnym łysym wrogiem Bogów, który śmiał pociągać za sznurki. U pasa każdy miał zawieszoną połówkę łba Asgeira, zaś w sercu i na twrzy mroczną chęć szerzenia mordu oraz poszukiwania godnej masakry.

Światło i cień, przeplatane wiązkami ryczącej energii w barwach jaskrawego karminu mknęły obok dwóch wysokich niemalże jak trolle postaci, i choć obaj mieli wrażenie potwornego wprost pędu to ani kosmyk z brody, włosów czy wystającego z między płyt pancerzy futra nawet nie drgnął. Lodowe płaszcze z futer białego wilka wcześniej sięgały im aż do pasa, teraz zaś ledwo sięgały łopatek i okrywały potężne bary w naramiennikach, stanowiąc jedynie zwieńczenie nowych peleryn, utkanych ze skór stworzeń z których ledwie połowę możnaby spotkać w prawdziwym świecie. W końcu w oczach dwójki wielkich wojowników w przerażających, czerwonych zbrojach z czaszkowymi hełmami dało się zauważyć odbite złote światło.
Wyrwa. Mieli tylko jedną szansę.
Pływ Immaterium rozstąpił się przed Horkessonami, mimo swej monumentalnej postury unoszącymi się lekko w powietrzu i bracia przestąpili próg światów. Na chwilę uciążliwe lśnienie i dziwne wrażenie zasysania przytłumiły wszystko inne, zaś moment później stali już na kamieniach w zupełnej ciszy, przerywanej charczącymi oddechami i bzyczeniem wiązek energii, wciąż pełgających po zbrojach translatowanych z Królestwa Chaosu.
- Olfarr, czy to Spiżowa Cytadela ?
- Myślę że po tym wszystkim bogowie raczej nie niszczyliby swego wysiłku, ciskając nas gdzieś na krańce świata.
Wciąż wspominając burzliwe wydarzenia z pod ziemi i swą przemianę, zarówno materialną jak i ideologiczną, bracia postarali się skojarzyć fakty i wrócić do realności zawodów. Pierwszą naturalną akcją zdawało się pójście do swej kwatery co też zaraz uczynili. Problem był tylko taki, że drzwi w których wcześniej ledwo się mieścili teraz zupełnie nie mogły ich przepuścić. Klnąć i urągając dumie wybrańców, dwu i półmetrowi wojownicy w wielkich pancerzach musieli się położyć bokiem na progu i wczołgać się do swej kwatery, gdzie nagle zrobiło się jakby mniej miejsca. Olfarr usiadł na wyściełanym skórą fotelu przed kominkiem, i choć mebel zatrzeszczał, jęknął i obniżył się zdecydowanie to utrzymał ciężar wybrańca, którego ostre krawędzie pancerza zagłębiły się w miękkiej wyściółce. Z mieszaniną ulgi i zdziwienia odkryli że pozostawiona w ich komnacie główna broń oraz tarcze także zmieniły się aby pasować do nowego wzrostu i wyglądu właścicieli. Ulfarr odkrył jednak coś jeszcze, poszukując alkoholu w całym pokoju.
- Bracie, co to takiego ? - zapytał, unosząc w żelaznej ręce osłanianej od wierzchu karwaszem z parą demonich szponów czarną kasetkę z wytrawionymi napisami.
- Nie było tu tego wcześniej co oznacza że ktoś odważył się wejść, ktoś już martwy. - huknął Olfarr, ściągając czaszkowy hełm z kanciastymi rogami. - Ciekawe czy odkryli naszą nieobecność... czytaj Ulf.
- Ekhem... "Młodsi bracia wybrańcy, ominął was tryumf krasnoluda oraz śmierć niziołka. Następna walka jest wasza, więc przesyłam wam coś co może się wam przydać... Liczę że wypełniłem dług."
- Dziwne... to Archaon czy jacyś jego ludzie ? Bo kto z obecnych mógby coś takiego..? - zastanowił się Olfarr, rozplatając osmaloną i zakurzoną brodę nad misą z wodą.
- Na spodzie idzie dalej... "Wasz brak nie został ujawniony dzięki moim staraniom i zamieszaniu spowodowanego przez waszego przyszłego przeciwnika, którego notatki na jego własny temat są w środku. Kontynuujcie plan bogów, właśnie zniknąłem dopilnować by Alpharius i jego totumfaccy nie mieli już żadnej władzy nad bezpieczeństewm waszych kompanów w Labiryncie. Spokojnie szykujcie się do walki. - Aszkael"
- Kurna toporem we wielorybią rzyć... - mruknął Olfarr, zamierając z mokrą twarzą. - Nic już nie rozumiem. Najpierw nas zdradza a teraz pomaga odwrócić sytuację ? I jeszcze daje pamiętniczek Magnusa ?
- Też mnie to dziwi bracie, najwyraźniej więź łącząca Ostrze Bogów z Bjarnem nie wygasła. Tym lepiej bo setnie nie pasowałoby mi zabijanie tak wielkiego wojownika. Przyjmijmy to za dobrą odmianę run i bierzmy się za te notatki! Zobaczymy wreszcie co nie będzie leżeć Magnusowi Cholernemu! - zakrzyknął Ulfarr, wyciągając z pudełka grube pliki raportów technicznych o mechanizmach bionicznego ciała, informacje o stanie ekwipunku i jego możliwościach oraz kilka innych katalogów za samo spojrzenie na które von Bittenberg gołymi rękoma rozdarłby na strzępy i spalił na proch, po czym jeszcze skoczyłby do Domeny Chaosu by powtórzyć karę.
Po jak najstaranniejszym zapamiętaniu i wymienieniu na głos wszystkiego co przydałoby im się w walce (klnąc w międzyczasie na całe zwały niezrozumiałego bełkotu imperialnego ktore musieli przelecieć) znaleźli jeszcze jedną kartę, zapisaną innym pismem. "Oto mapa do miejsca gdzie wasz... były krewniak schował zrabowane relikwie. Mam nadzieję że także się przyda." Norsmeni wyszczerzyli się drapieżnie.
- Teraz gdy nie musimy już zważać na więźniów w labiryncie...
- I skoro Alpharius jest nieosiągalny przez tego Magnusa... Myślisz o tym samym bracie ?
- Czas na mały trening przed walką. - rzucił Olfarr, nakładając hełm i łapiąc za czarny miecz bez jelca o nieregularnych kształtach lecz ostrej jak brzytwa krawędzi. Idealny do ścięcia paru głów. A konkretnie jednej.
*********
Oświetlana migotliwym blaskiem kilku rachitycznych ognisk, mała komnata z niskim sklepieniem otwierała się tylko na jeden ciemny i wąski korytarz przy lewej ścianie który teraz zadudnił odgłosami kroków. Część siedzących w pomieszczeniu wojaków o wyniszczonych i często niezdrowych twarzach rzuciła się do broni i wlepiła wzrok w ciemnosć zaś inni po prostu apatycznie nie odrywali wzorku od ognia lub własnych kolan. Wtedy do podziemnego spichlerza wmaszerował niski, smagły brunet w ćwiekowanej skórzni, narzuconej na wypłowiały i brudny mundur ciemnozielonej barwy z wyszytym złotym lwem. Najemnik prowadził związanego i zakneblowanego mężczyznę o długich blond włosach w skórzanym stroju. Za parą wmaszerwował niemal identyczny wojak, niosący dwa gladiusy i worek prowiantu. Prawie dwa tuziny siedzących Lwów Tilei ożywiło się nagle, czy raczej ożywiło się to co pozostało z niegdyś dumnej kompanii poddanej masakrze i tygodniowemu pobytowi w brudnych podziemiach na, delikatnie mówiąc, minimalnych racjach. Przez zaciekawionych wojaków przybysze podeszli do stojącej przy największym ogniu skrzyni, na której siedział najmniej zniszczony pobytem w kazamatach ze wszystkich najmitów. Jego wypolerowany napierśnik i wspaniałą półpelerynę zdobił złoty lew, podobny temu wieńczącemu przepiękną szpadę przy jego pasie. Długie, złote włosy i wąsy wisiały w strąkach pozbawione blasku lecz zielone oczy kapitana czujnie wpatrzyły się w noszącą ślady ciosów twarz jeńca. Dowódca dał znak by odwiązać blondyna i wziął łyka z prawie pustej buteli spirytusu.
Gannicus upadł na brudną posadzkę i przez opadające włosy wbił zaskoczone spojrzenie w Tileańczyka.
- Pamiętam cię z oblężenia... - rzucił kapitan, kładąc rękę na trzymanym na kolanie morionie. - Jesteś tym kultystą który wraz z resztą nawiał do środka gdy my później zostaliśmy zmuszeni do pościgu i niemal wyrżnięci przez te trzy opancerzone zwierzęta, tak jak poczciwy Robert Guilleman.
- Kapitanie Johanson! - zasalutował niedbale brunet w kapturze, bawiąc się wysuwanym z rękawa sztyletem. - Złapaliśmy go jak kręcił się na powierzchni koło spichlerzy. Zdaje się że sypiał w zniszczonych basztach.
- Dzięki Ezio, podziel zdobyty prowiant między chłopaków. - Lionelli przeniósł spojrzenie na klęczącego pod ostrzem rapiera Gannicusa. - Masz szczęście że senior Auditorre od razu cię nie zabił. Ja nie będę taki uprzejmy...
- Nie! - westchnął kultysta. - Ja... szukałem was!
- A to ci dopiero... mogę spytać w jakim celu ? - podsunął półżartem Johanson, wyciągając pistolet.
- Aby zaoferować wymianę! Wasze miecze za drogę bezpiecznego wyjścia z fortecy poza samiutkie góry! - mówił gorączkowo kultysta.
- To jakaś pułapka ? - Lew Tilei spojrzał po swoich ludziach a potem w ciemny korytarz. - A jeśli faktycznie znasz takie przejście to czemu sam z niego nie skorzystałeś ? Czemu nie mielibyśmy wydusić tego z ciebie torturami ?
- Przeżyłem tyle obrzędów Pana Rozkoszy że wasze tortury umilą mi dzień. - rzekł z zawadiackim wyrazem twarzy Gannicus. - Nie wyszedłem zaś, ponieważ mam tu jeszcze coś do załatwienia. I wy mi w tym pomożecie jeśli chcecie dokonać żywota poza tymi przeklętymi murami.
Lionelli zawahał się, jednak spojrzenia najemników zmusiły go do westchnięcia i skinienia ręką.
- Mów, tylko bez sztuczek bo twoje narządy wewnętrzne poznają się z naszą stalą.
- W fortecy wciąż walczy pewien elf. Zabójca w czarnej szacie bez kawałka ucha. Chcę jego śmierci, gdyż... zalazł mi za skórę. Potem pomożecie uprowadzić mi Julię, uzdrowicielkę z aptekarionu. Na koniec zabijemy... Alphariusa! Potem osobiście udam się z wami tajnym przejściem. - Gannicus uśmiechnął się dekadencko jednak zaraz zalała go fala śmiechu.
- Hahahaha! Mamy się narażać na kolejną walkę z tymi psychopatami ? Ja dziękuję. Poza tym powiedziano mi że od ataku inkwizytora ów Alpharius o którym mi mówisz zniknął.
- Mam plan, kapitanie. - dodał cicho Gannicus, wśród cichnącego śmiechu. Już wiedział że są jego. - Alpharius będzie musiał pojawić się na najbliższej walce. Tam zginie jeden z trzech najgroźniejszych zabijaków w tej twierdzy, zaś drugi będzie wyczerpany po pojedynku. Poza mutantami i ich panem wszyscy inni siedzą w innym wymiarze a zawodników jest coraz mniej. I wszyscy na trybunach będą zaskoczeni atakiem, może nawet bez broni... Elfi mag nie wychodzi ostatnio ze swej komnaty a czarny wojownik Chaosu zniknął z resztą. To będzie dziecinnie łatwe dla twych dwudziestu pięciu ludzi. I mnie.
Gannicus zakończył, pławiąc się w nerwowych szeptach najemników. W końcu Lionelli podniósł głowę i wyciągnął rękę z gladiusami slaneszowca.
- Rozwiązać go. Powiedz tylko dokładnie kogo gdzie znajdziemy, kiedy odbędzie się spektakl i wiedz że jeśli nas zdradzisz to to co w mojej ojczyźnie robią ze zdrajcami Rodziny... lub mafie jak je zwiecie będzie niczym w porównaniu z twym losem.
Gannicus ukłonił się i przyjął miecze. Na zasłoniętej włosami twarzy wykwitł uśmiech tak demoniczmy że nie powstydziłby się go sam Slaanesh.
*******
Ithiriel szła ze stukotem żelaznych obcasów po głuchych kamieniach jednego z ubocznych korytarzy. Plan szedł dobrze, a jej piękne, tym razem wiecznie młode ciało jakiego zazdrościć będzie jej sama Morathi było już niemal w zasięgu ręki...
Czuła już jak jej alabastrową skórę pieszczą lodowate pocałunki naggarockich wiatrów...
I zamarła, boleśnie wracając do rzeczywistości gdy chłód stał się aż nazbyt realny.
Całą powierzchnię jej pancerza pokrył nagle szron, a skórzane stawy zazgrzytały i usztywniły się jak bryły lodu gdy stanęła pośrodku korytarza, równie ruchliwa co śnieżny posąg. Z ciemności dobiegł złowieszczy śmiech i odgłos kroków, a mimo że nie mogła się obrócić już była zła wiedząc do kogo należy.
Asgeir wyszedł, klaskając i stanął na baczność przed zbroją. Nosił błyszczącą kamizelę bez rękawów z czarnej skóry, zaś biały, futrzany płaszcz spływał z jego ramion, okalając świeżo zapleciony srebrny warkocz. W pomarszczonej, wytatuowanej twarzy rozbłysły rozbawieniem blade oczy.
- Niby taka potężna a mógłbym cię zabić jednym gestem. - zasyczał vitki. Itiriel usiłowała zebrać wiatry magii ale było to bezcelowe. Dzięki licznym reliktom brodaty szaman stał się potężniejszy niż każdy mag w tej twierdzy.
- Czego chcesz, spróchniały śmiertelniku ? - zarezonowała jej zbroja z nienawistnym akcentem Druchii.
- Ja ? Och, niczego. Niczego od ciebie. Chcę za to przekazać coś twemu... panu. - ostatnie słowo Asgeir wypowiedział z widoczną pogardą. Kokon lodu gwałtownie zacisnął się wokół Ithiriel i elfka mimowolnie zadrżała.
- C-co mam mu powiedzieć..? - wyrzekła nieco bardziej trwożliwie niż zamierzała czarodziejka. Szaman odwrócił się i wyjął coś z torby. W jego szponiastej dłoni zalśnił czarny kryształek.
- Do uszu własnych nic. Już sam to zrobiłem. - kryształ rozbłysł fioletowym lśnieniem. - Ale twój brak uświadomi go że też wiem gdzie leży Serce Lorgana i jak znajdę Alphariusa to zostanę Jedynym władcą potęgi tego artefaktu. Żegnaj, wkrótce ta łysa pokraka do ciebie dołączy!
Ithiriel wrzasnęła metalicznie, jednak nie mogła się ruszyc i tylko biernie się przyglądała jak rosnący portal pochłania ją i pcha z wielką prędkością ku jakiejś unoszącej się twierdzy nad labiryntem, cały czas słysząc śmiech szamana i przeklinając go jak tylko umiała. A potem nastąpił upadek...
Asgeir zatarł ręce i cisnął kryształek w kąt po czym podszedł do rogu korytarza i nacisnąwszy kilka cegieł, które zaraz odsunęły się na bok wraz z całą ścianą, ujrzał wielkie, czarne drzwi z pokrętnymi symbolami.
- Była blisko... prawie odkryła mój składzik. Cóż szykuj się Alphariusie.
Vitki przestąpił próg i ujrzał swój skarbiec w tyle komnaty, odgrodzony od drzwi kordonem trzydziestu mutantów którzy dotąd nieruchomi jak głazy zaczęli sapać i podrygiwać gdy drzwi się rozchyliły. Norsmen przeszedł między pokrakami i z namaszczeniem objął spoczywającą na poduszce luminującą perłę, aż skrzącą się od mocy.
- Już wkrótce, maleńka. Gdy pokonamy ostatniego utyskiwacza i przejmiemy Serce, moc Perły Mermedusa odgrodzi ten kontynent od piekła jakie się rozpęta wedle podyktowanych przezemnie granic. Gdy demony i gorsze rzeczy wyleją się na Imperium, sztormy i olbrzymie fale zagwarantują bezpieczeństwo tym ziemiom które obiorą mnie swym władcą! Każdy kto nie będzie mym posłusznym sługą zakosztuje piekła. Będę rządzić ziemią!
- Nie wydaje mi się. - zagrzmiał dudniący głos zza drzwi. Asgeir usłyszał nieprzyjemny trzask deptanego kryształu i obrócił się gniewnie. Zza uchylonych drzwi widać było olbrzymi cień.
- I mnie także. Król Asgeir krabie gówno brzmiałoby lepiej. - dwa cienie.
Rozległ się potworny huk i zgrzyt miażdżonego drewna oraz kamienia i w chmurze pyłu wrota runęły wraz z futryną. Gdy dym opadł, Asgeir ujrzał dwie olbrzymie sylwetki w przerażających, czerwonych pancerzach dzierżące wielkie jak obalone drzwi tarcze i okrutny oręż. Mutanty zawarczały i ustawiły się w kordon przed magiem. Monstrualni wojownicy zaryczeli zaś poczwórnym śmiechem, a krwawe odłamki na ich zbrojach zabrzęczały.
- Horkessonowie! - ta myśl uderzyła vitkiego jak młot Thora i Asgeir cofnął się zaskoczony. - Czym wy... co..?!
- Obiecaliśmy ci coś tamtej nocy w wieży, zdradziecka gnido.
- A czas się skończył.
Asgeir zwalczył strach i zaniósł się chorobliwym śmiechem, unosząc dłoń.
- Głupcy. Dwa zakute matoły... Widać Magnus wygra dziś walkowerem! - szaman machnął ręką i wielki strumień ostrych jak brzytwa odłamków lodu smagnął po dziurze w drzwiach. Każdą śmiertelną istotę taki atak rozpiłowałby na krwawe ochłapy. Przez ryk lodu przedarł się jednak głośny i nieprzyjemny, demoniczny śmiech a pół pomieszczenia okryła para. Z chmury wypadły nagle jak lawina zakrwawionych oręży dwie postacie, wokół których błyszczały czerwone smugi światła gdy z przerażającą brutalnością i impetem wymachiwali olbrzymimi brońmi. Nogi, korpusy i ręce oraz resztki głów zaczęły latać po całym pomieszczeniu gdy Olfarr i Ulfarr wpadli w mutantów. Ci dosłownie miażdżeni wielkimi stopami, tratowani i cięci jak zboże czarnymi ostrzami padali całymi grupami, zaś do mgiełki rozgrzanej wody dołączyły obłoczki krwi. Olbrzymie ostrze topora opadła na mutanta, przecinając go na pół i wzbijając połamane cegły z podłoża. Czarny miecz zcinał głowy, które ciągnąc czerwone ogony posoki toczyły się pod nogi nacierających pokrak. Olfarr z okrutnym rechotem wpadł na czwórkę mutantów i unosząc ich jak kukły na tarczy z rozbiegu rozbryzgał ich na ścianie. Ulfarr uściskiem dłoni zmiażdżył metalową maskę, wraz z ukrytym pod nią czerepem i kopnięciem wgniótłszy klatkę piersiową mutanta aż do kręgosłupa, zatoczył toporem dwa śmiercionośne kręgi wypełniając komnatę trzaskiem kości i mokrym mlaskiem.
Asgeir z niepokojem wpatrywał się osłupiony w masakrujących jego straż olbrzymów. Wcześniej tego nie zauważał, ale... te czerwone okntury dookoła ich ciał, wielokrotnie większe od nawet postawnych wybrańców... te dwa kolejne upiorne głosy... oni nie walczyli sami... mag zrozumiał że miał przeciw sobie kogoś jeszcze. Z jękiem ujrzał jak maszerują na niego dwa widmowe Krwiopijce, tocząc krwawą pianę z pyska. Vitki zamrugał i znów widział jedynie Horkessonów. No może 'jedynie' to złe słowo. Oczy braci w wizjerach rozszerzone były nienaturalnie bezmiarem wściekłości i upiorną głębią.
- Przepadnijcie... Gińcie! Zdychajcie! Czemu... czemu nie giniecie?! - darł się Asgeir ciskając w idących powoli braci najpotężniejszymi zaklęciami jakie znał. Czerwona aura zmieniała je w nie więcej niż parę i bliźniacy zaśmiali się morcznie, zaś wysoko nad nimi zamruczały w rozbawieniu dwa przedwieczne głosy. Asgeir oparł się plecami o piedestał i zadrżał czując jak ciepła struga płynie po jego udach. Ulfarr zatrzymał się tuż przed magiem i nachylił się nad nim, zbliżając przerażający hełm do twarzy vitkiego, zaś Olfarr obszedł piedestał z ociekającym krwią mieczem.
- P-p-proszę... błagam, nie! Dałem wam te lodowe płaszcze! Ja tylko chciałem...
- Zawładnąć światem, czy tak ? Król Erik dał ci chyba inną misję. - zagrzmiał Ulfarr a Vitki zdziwił się słysząc że wiedzą o tajnym zadaniu. - Trzeba było być mężczyzną, a nie knuć jak południowa kurwa.
- Ale... to wszystko i tak... Wiem gdzie leży źródło potęgi Alphariusa, ja mogę... - Asgeir urwał, słysząc potworny zgrzyt kruszonego kamienia. W jednym potężnym zamachu miecz Olfarra, przeszył od tyłu piedestał i wyszedł przodem przez brzuch Asgeira, nabijając maga i unosząc go nad ziemię. Z rozdygotanych ust starca buchnęła fontanna krwi.
- Teraz już nic nie możesz. Twój bełkot zawsze nas nudził.
Asgier zadrżał, wykrwawiając się i jęknął charkliwie, widząc jak Ulfarr złapał go za nogi. W oczach woja zabłysła wesoła nutka.
- Żegnaj dziadu, teraz ciebie też będzie dwóch. - vitki nie zdążył jęknąć gdy Ulfarr szarpnął z monstrualną siłą za nogi i przeciągnął Asgeira po ostrzu miecza, rozcinając maga na poł.
Olfarr wyszarpnął miecz z kolumny i spojrzał na skrwawione ścierwo u ich stóp a także na morze posoki i porąbanych członków za sobą.
- To był istotnie dobry trening, bracie. Co z tymi relikwiami ? - Ulfarr ociekającą krwią ręką wskazał na skład.
Wtedy dosłyszeli odległe echo dzwonów. Wyszczerzyli się czując podniecenie na myśl od nadchodzącej walce.
- Spal te marne śmieci. Weźmiemy tylko perłę, z jakiegoś powodu była dla niego ważna.
Kilka minut później rozgrzani walką wybrańcy przecisnęli się przez wyłom w ścianie i zostawiając za plecami dymiący pożar ruszyli spotkać się na Arenie ze starym wrogiem Bjarna i pewnym łysym wrogiem Bogów, który śmiał pociągać za sznurki. U pasa każdy miał zawieszoną połówkę łba Asgeira, zaś w sercu i na twrzy mroczną chęć szerzenia mordu oraz poszukiwania godnej masakry.
Galreth po walce krasnoluda poszedł do swojego pokoju. Próbował trochę odpocząć po wszystkich niedawnych przejściach i ćwiczeniach, by chociaż trochę przygotować się do swojej walki. Jednak nie mógł spokojnie leżeć. Wszystkie te niedawne przejścia, pobudziły obecność przy uchu, a to razem nie dawało mu spokoju. Sfrustrowany wyszedł z kwatery. Łaził bez celu po korytarzach i w końcu stwierdził, że zgłodniał. Może to pomoże mu się wyspać, kiedy zaspokoi chociaż tą jedna potrzebę. Skierował więc swoje kroki do kuchni. Już z daleka słyszał, że dzieje się tam coś więcej niż samo gotowanie. Przyspieszył kiedy usłyszał dźwięk zbliżony do wybuchu. Nie miał trudności z rozpoznaniem, bo ostatnio miał okazję się nasłuchać w trakcie oblężenia. Kiedy już jednak dotarł na miejsce było już najwyraźniej po wszystkim, bo jedyne co ujrzał to mały pożar i porozwalane szafki i beczki. Nikogo jakoś zniszczenia nie ruszały, bo nikt się nie zjawił. W takim razie jego też to niewiele obchodziło. Postanowił zrobić to po co przyszedł, czyli się najeść. Po wejściu do jadalni zauważył przy ławie siedzącego Drugniego. Zgarnął jakieś żarcie, które już nikogo nie mogło zachwycić swoim widokiem, odkąd zniknął Turo i przysiadł się do Dawiego.
- Gratuluję wygranej. Niby tylko niziołek, ale nie spodziewałem, że zacznie miotać magicznymi pociskami. Już te zwykłe były denerwujące.
- Żałosne, nieuczciwe sztuczki. Ale to za mało, żeby powstrzymać krasnoluda. – Odpowiedział Drugni unosząc róg z ale w geście podziękowania. Galreth odpowiedział tym samym.
- Wiesz może co tu się właśnie wydarzyło?
Zabójca zdążył zapchać sobie usta do granic możliwości, więc miał trudności z wysławianiem się. Druchii cierpliwie czekał, aż ten przełknie.
- Nic wielkiego, zabiłem kilku tych parszywych mutantów, ale nie mogę powiedzieć, żeby to było jakieś wielkie wyzwanie. Jak się im odpowiednio mocno przyłoży, to padają tak samo szybko jak reszta.
- A wybuch? Toporem chyba nie da się niczego podpalić, ani spowodować eksplozji.
- Aaaaa to tam, to Magnus pojedynkował się z Alphariusem.
Lekkość z jaką powiedział to Drugni zaskoczyła Galretha. Atak na Pierwszego Akolitę miał się źle skończyć dla tych uwięzionych. Jednak Magnus, który chyba nawet swojego ucznia nie lubił, raczej za tamtymi też nie przepadał. To nawet trochę zrozumiałe, że postanowił zaatakować. Asasyn w ciszy, nie licząc odgłosów konsumpcji, wpatrywał się w rozmówcę. Jednak ten nie wyglądał na takiego co miałby kontynuować.
- No i?
- Co, no i?
- No kto wygrał.
- Jak dla mnie nikt, bo nikt nie zginął. Co prawda Alpharius był zmuszony do ucieczki, ale to się nie liczy. – Przerwał na chwilę jedzenie, bo zrobić minę znawcy tematu. – Magia skurwysyna była zbyt silna.
Druchii już nie wiedział co myśleć. Przejęcie władzy przez Alphariusa może go nie ucieszyło, ale dopóki, ktoś ogarniał ten burdel i stawiał nagrodę, to dla niego było w porządku. „Jak teraz będą wyglądały walki? Ktoś tu w ogóle rządzi? Mam tylko nadzieję, że nie ten zakuty fanatyk…” Sam wziął się za jedzenie dając sobie czas pomyśleć. Kiedy wybierał się na Arenę myślał, że będzie dużo prościej. Punkt pierwszy: Stań do pojedynku. Punkt drugi: Zabij przeciwnika. Punkty pierwszy i drugi powtarzać, aż do skutku. Czyli kiedy już nie zostanie nikt poza nim samym. Jednak od początku ich pobytu w cytadeli, nic nie było takie proste. Nie wspominając już o bitwie i małym rozdarciu rzeczywistości, ledwie zauważalnym. Drugniemu chyba w ogóle to nie przeszkadzało. Może koniec świata, byłby mu nawet na rękę. Dalsze zastanawianie się nad losem Areny przerwały dzwony. Może inkwizytor nawet nie będzie miał szansy przejąć kontroli. Ostatnie nabytki braci Horkessonów, mogą w tym znacząco pomóc.
- Gratuluję wygranej. Niby tylko niziołek, ale nie spodziewałem, że zacznie miotać magicznymi pociskami. Już te zwykłe były denerwujące.
- Żałosne, nieuczciwe sztuczki. Ale to za mało, żeby powstrzymać krasnoluda. – Odpowiedział Drugni unosząc róg z ale w geście podziękowania. Galreth odpowiedział tym samym.
- Wiesz może co tu się właśnie wydarzyło?
Zabójca zdążył zapchać sobie usta do granic możliwości, więc miał trudności z wysławianiem się. Druchii cierpliwie czekał, aż ten przełknie.
- Nic wielkiego, zabiłem kilku tych parszywych mutantów, ale nie mogę powiedzieć, żeby to było jakieś wielkie wyzwanie. Jak się im odpowiednio mocno przyłoży, to padają tak samo szybko jak reszta.
- A wybuch? Toporem chyba nie da się niczego podpalić, ani spowodować eksplozji.
- Aaaaa to tam, to Magnus pojedynkował się z Alphariusem.
Lekkość z jaką powiedział to Drugni zaskoczyła Galretha. Atak na Pierwszego Akolitę miał się źle skończyć dla tych uwięzionych. Jednak Magnus, który chyba nawet swojego ucznia nie lubił, raczej za tamtymi też nie przepadał. To nawet trochę zrozumiałe, że postanowił zaatakować. Asasyn w ciszy, nie licząc odgłosów konsumpcji, wpatrywał się w rozmówcę. Jednak ten nie wyglądał na takiego co miałby kontynuować.
- No i?
- Co, no i?
- No kto wygrał.
- Jak dla mnie nikt, bo nikt nie zginął. Co prawda Alpharius był zmuszony do ucieczki, ale to się nie liczy. – Przerwał na chwilę jedzenie, bo zrobić minę znawcy tematu. – Magia skurwysyna była zbyt silna.
Druchii już nie wiedział co myśleć. Przejęcie władzy przez Alphariusa może go nie ucieszyło, ale dopóki, ktoś ogarniał ten burdel i stawiał nagrodę, to dla niego było w porządku. „Jak teraz będą wyglądały walki? Ktoś tu w ogóle rządzi? Mam tylko nadzieję, że nie ten zakuty fanatyk…” Sam wziął się za jedzenie dając sobie czas pomyśleć. Kiedy wybierał się na Arenę myślał, że będzie dużo prościej. Punkt pierwszy: Stań do pojedynku. Punkt drugi: Zabij przeciwnika. Punkty pierwszy i drugi powtarzać, aż do skutku. Czyli kiedy już nie zostanie nikt poza nim samym. Jednak od początku ich pobytu w cytadeli, nic nie było takie proste. Nie wspominając już o bitwie i małym rozdarciu rzeczywistości, ledwie zauważalnym. Drugniemu chyba w ogóle to nie przeszkadzało. Może koniec świata, byłby mu nawet na rękę. Dalsze zastanawianie się nad losem Areny przerwały dzwony. Może inkwizytor nawet nie będzie miał szansy przejąć kontroli. Ostatnie nabytki braci Horkessonów, mogą w tym znacząco pomóc.
-Przeklęty Chaos był obciążeniem dla tej ziemi od dnia ,w którym powstał... plugawy ,pełen podłych tchórzy... jak śmie kończyć żywoty pobożnych ludzi ,kalając ich dusze... gdybym tylko mógł natychmiast bym go zniszczył... Panie! Czy tego właśnie chcesz ode mnie? Mam być twym młotem? Przez dwadzieścia lat głosiłem twe prawdy stalą ,wśród hien i wilków... lecz być może są tacy ,którzy nigdy nie dostąpią odkupienia... czy to właśnie chcesz mi przekazać ,Panie? By bez szansy na czystość wyrżnąć tych ,którzy nie mogą być zbawieni? Czy tego właśnie chcesz?! Tak właśnie ci służę... i służyć będę..."Będe wykonywał wielką zemstę na tych heretykach...I poznają ,że jam jest Sigmar... który strącił kometę kary..."-
Magnus kroczył w stronę Areny swym ponurym krokiem. Szedł by wypełnić wolę Młotodzierżcy. Szedł by przelać krew pogan i strącić ich w odmęty piekieł. Nie będzie litości... nie będzie zbawienia... wygrawerowane święte cytaty na jego buzdyganie emanowały na biało. Inkwizytor ściskał swą wielką broń w prawicy ,czekając aż odbierze nią żywot w chwalebnym boju. Buzdygan ze skarba Świątyni Sigmara. Święty oręż ,którego moc przełamie wszelkie przeklęte bariery. Jego wspaniała potężna zbroja ,dokładnie sprawdzona przez mnicha wydawała cahrakterystyczny odgłos ,który dotychczas zawsze zwiastował ból ,a u słyszących go wywoływał przenikliwy strach. Imperialny orzeł dumnie widniał na pierśni ,a równoramienne krzyże na ramionach budziły grozę wśród herezji. Na głowie jego ,znajdował sie charaktersytyczny ,podkuty stalą wielki kapelusz ,którego sama obecność powodowała wyrzuty sumienia. Pod wściekłym obliczem ,na szyji zwisał symbol piastowanej funkcji - żelazny młot Wielkiego Inkwizytora Świętego Oficjum i Templariusza Młotodzierżcy Świątyni Sigmara. Czarny płaszcz łomotał na wietrze ,który wpadł w mroczne korytarze ,a pod nim znajdowało się mnóstwo wszelkiego rodzaju broni i przedmiotów ,potrzebnych w tępieniu zła. Był tam również przedmiot niezykle rzadki ,który Magnus przyniósł w paczce z obozu Imperium - przy jego prawym boku ,na łanuchu zwisała okuta żelazem księga ,na której misternie wykonanej okładce widniał równoramienny krzyż. "Malleus Maleficarum" ,w mowie wspólnej "Młot na czarownice". Najdoskonalszy zbiór wszelkich egzorcyzmów i metod walki z wszelkim złem. Księga niedostępna i pilnie strzeżona wydawana w szczególnych okolicznościach za osobistym poleceniem Wielkiego Tegonisty. Bowiem była w niej zapisana struktura Mrocznych Potęg i informacje o niej w podstawowych zagadnieniach. Tajemnice strzeżone przed resztą świata. Von Bittenberg kroczył ku Arenie. Kroczył do walki ze złem.
Albowiem był on karą...a kara zawsze nadejdzie...
Magnus kroczył w stronę Areny swym ponurym krokiem. Szedł by wypełnić wolę Młotodzierżcy. Szedł by przelać krew pogan i strącić ich w odmęty piekieł. Nie będzie litości... nie będzie zbawienia... wygrawerowane święte cytaty na jego buzdyganie emanowały na biało. Inkwizytor ściskał swą wielką broń w prawicy ,czekając aż odbierze nią żywot w chwalebnym boju. Buzdygan ze skarba Świątyni Sigmara. Święty oręż ,którego moc przełamie wszelkie przeklęte bariery. Jego wspaniała potężna zbroja ,dokładnie sprawdzona przez mnicha wydawała cahrakterystyczny odgłos ,który dotychczas zawsze zwiastował ból ,a u słyszących go wywoływał przenikliwy strach. Imperialny orzeł dumnie widniał na pierśni ,a równoramienne krzyże na ramionach budziły grozę wśród herezji. Na głowie jego ,znajdował sie charaktersytyczny ,podkuty stalą wielki kapelusz ,którego sama obecność powodowała wyrzuty sumienia. Pod wściekłym obliczem ,na szyji zwisał symbol piastowanej funkcji - żelazny młot Wielkiego Inkwizytora Świętego Oficjum i Templariusza Młotodzierżcy Świątyni Sigmara. Czarny płaszcz łomotał na wietrze ,który wpadł w mroczne korytarze ,a pod nim znajdowało się mnóstwo wszelkiego rodzaju broni i przedmiotów ,potrzebnych w tępieniu zła. Był tam również przedmiot niezykle rzadki ,który Magnus przyniósł w paczce z obozu Imperium - przy jego prawym boku ,na łanuchu zwisała okuta żelazem księga ,na której misternie wykonanej okładce widniał równoramienny krzyż. "Malleus Maleficarum" ,w mowie wspólnej "Młot na czarownice". Najdoskonalszy zbiór wszelkich egzorcyzmów i metod walki z wszelkim złem. Księga niedostępna i pilnie strzeżona wydawana w szczególnych okolicznościach za osobistym poleceniem Wielkiego Tegonisty. Bowiem była w niej zapisana struktura Mrocznych Potęg i informacje o niej w podstawowych zagadnieniach. Tajemnice strzeżone przed resztą świata. Von Bittenberg kroczył ku Arenie. Kroczył do walki ze złem.
Albowiem był on karą...a kara zawsze nadejdzie...
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Znów w twierdzy rozbrzmiały dzwony, niosące się echem wśród wypełnionych anomaliami korytarzy. Nie było dzwonnika, który pociągałby za sznur, uderzenia były nienaturalnie jednostajne, jakby to sama twierdza dawała sygnał fałszywym, osobliwie zwielokrotnionym tonem.
- Niebawem rozpocznie się następna walka. - Rzekł Reinhard, ukryty wraz ze swym pomocnikiem Oskarem w opuszczonej komnacie, zajmowanej wcześniej przez któregoś z zawodników.
- Czy powinniśmy pójść ją obejrzeć?
- Tak. Von Bittenberg jest jednym z uczestników odbywającego się tutaj... Turnieju. Musimy sprawdzić, czy teraz on będzie walczył. Jeśli by mu się nie powiodło, wtedy musimy przejąc również jego misję.
- Czy to nie za dużo? Musimy również zabić Archaona. W dodatku zadaniem Wielkiego Inkwizytora jest udział w arenie.
- Zapisał się, aby ją bezkarnie zinfiltrować. Tylko po to. - I po chwili dodał. - Chcesz zabić Archaona? Nie, to niemożliwe...
- Ale jak to? Takie było nasze zadanie.
- Nie bądź naiwny. To wszechwybraniec, w dodatku teraz jest w swoim żywiole. Cała ta twierdza wręcz kipi od wrogich nam mocy, którymi on się posila. Walka z nim to samobójstwo.
- Mamy Sigmara po swojej stronie! To wystarczy! - Powiedział z zapałem zeloty Oskar.
- Ty może masz. Sigmar nie zrobi jednak za ciebie, czy kogokolwiek niczego, jeżeli sam się nie przyłożysz.
- Majorze, z całym szacunkiem, ale brzmi to... Dość kontrowersyjnie. - Reinhard spojrzał na młodego łowcę pobłażliwie i kontynuował.
- Możemy natomiast uwięzić go, lub strącić w otchłanie Osnowy. Miejmy nadzieję, że zostanie tam dość długo, by świat zmienił się wystarczająco, aby jego moce bledły w starciu z potęgą technologii. Bo widzisz, na pewnym poziomie zaawansowania, technika staje się nie do odróżnienia od magii. Sprawę Archaona odłóżny na później. Jego lokalizacja jest nam nieznana, natomiast sama cytadela stała się zbyt niebezpieczna, by ją dokładnie przetrząsać.
- Chodźmy zatem obejrzeć walkę. - Skwitował Oskar i ruszył do drzwi. Uchylił je nieco, i upewniwszy się, że na korytarzu nikogo nie ma, wyszedł na korytarz. Chwilę zajęło im dotarcie do ukrytego punktu obserwacyjnego, z którego obserwowali poprzedni pojedynek, ponieważ korytarze pełne były anomalii i reliktowych zastoin chaotycznej energii. Niektóre fragmenty twierdzy wręcz zdawały się wręcz być zanurzone w innym wymiarze, w tych miejscach płaszczyzny były jakby połamane, podobnie jak przy zanurzeniu w wodzie, z tą różnicą, że woda nie zmienia barw ani nie wykręca obiektów w tak dramatyczny sposób, by wielokrotnie wypaczyć i postrzępić symetryczne z natury obiekty. Obaj inkwizytorzy zdołali jednak ominąć napotkane przeszkody i dotarli do niewielkiego okienka umieszczonego ponad trybunami. Wąski korytarz, w którym się znaleźli służył najpewniej do celów konserwacyjnych bądź jako tajne przejście - sufit zawieszony był nisko, a jedyne źródło światła stanowiło kilka małych okienek. Sądząc z ilości kurzu i pajęczyn zalegających w tym miejscu wynikało, że nie był uczęszczany. Tym razem również nie powinno być inaczej, zatem obaj łowcy zajęli miejsca i rozpoczęli obserwację wydarzeń odbywających się poniżej.
- Niebawem rozpocznie się następna walka. - Rzekł Reinhard, ukryty wraz ze swym pomocnikiem Oskarem w opuszczonej komnacie, zajmowanej wcześniej przez któregoś z zawodników.
- Czy powinniśmy pójść ją obejrzeć?
- Tak. Von Bittenberg jest jednym z uczestników odbywającego się tutaj... Turnieju. Musimy sprawdzić, czy teraz on będzie walczył. Jeśli by mu się nie powiodło, wtedy musimy przejąc również jego misję.
- Czy to nie za dużo? Musimy również zabić Archaona. W dodatku zadaniem Wielkiego Inkwizytora jest udział w arenie.
- Zapisał się, aby ją bezkarnie zinfiltrować. Tylko po to. - I po chwili dodał. - Chcesz zabić Archaona? Nie, to niemożliwe...
- Ale jak to? Takie było nasze zadanie.
- Nie bądź naiwny. To wszechwybraniec, w dodatku teraz jest w swoim żywiole. Cała ta twierdza wręcz kipi od wrogich nam mocy, którymi on się posila. Walka z nim to samobójstwo.
- Mamy Sigmara po swojej stronie! To wystarczy! - Powiedział z zapałem zeloty Oskar.
- Ty może masz. Sigmar nie zrobi jednak za ciebie, czy kogokolwiek niczego, jeżeli sam się nie przyłożysz.
- Majorze, z całym szacunkiem, ale brzmi to... Dość kontrowersyjnie. - Reinhard spojrzał na młodego łowcę pobłażliwie i kontynuował.
- Możemy natomiast uwięzić go, lub strącić w otchłanie Osnowy. Miejmy nadzieję, że zostanie tam dość długo, by świat zmienił się wystarczająco, aby jego moce bledły w starciu z potęgą technologii. Bo widzisz, na pewnym poziomie zaawansowania, technika staje się nie do odróżnienia od magii. Sprawę Archaona odłóżny na później. Jego lokalizacja jest nam nieznana, natomiast sama cytadela stała się zbyt niebezpieczna, by ją dokładnie przetrząsać.
- Chodźmy zatem obejrzeć walkę. - Skwitował Oskar i ruszył do drzwi. Uchylił je nieco, i upewniwszy się, że na korytarzu nikogo nie ma, wyszedł na korytarz. Chwilę zajęło im dotarcie do ukrytego punktu obserwacyjnego, z którego obserwowali poprzedni pojedynek, ponieważ korytarze pełne były anomalii i reliktowych zastoin chaotycznej energii. Niektóre fragmenty twierdzy wręcz zdawały się wręcz być zanurzone w innym wymiarze, w tych miejscach płaszczyzny były jakby połamane, podobnie jak przy zanurzeniu w wodzie, z tą różnicą, że woda nie zmienia barw ani nie wykręca obiektów w tak dramatyczny sposób, by wielokrotnie wypaczyć i postrzępić symetryczne z natury obiekty. Obaj inkwizytorzy zdołali jednak ominąć napotkane przeszkody i dotarli do niewielkiego okienka umieszczonego ponad trybunami. Wąski korytarz, w którym się znaleźli służył najpewniej do celów konserwacyjnych bądź jako tajne przejście - sufit zawieszony był nisko, a jedyne źródło światła stanowiło kilka małych okienek. Sądząc z ilości kurzu i pajęczyn zalegających w tym miejscu wynikało, że nie był uczęszczany. Tym razem również nie powinno być inaczej, zatem obaj łowcy zajęli miejsca i rozpoczęli obserwację wydarzeń odbywających się poniżej.
Roks przechadzał się po dziedzińcu w milczeniu, straż w postaci żywiołaków ognia mijała go łukiem. Oczywiste jest, że nie chcieli narażać się na jego gniew. Może i był człowiekiem, ale i arcykapłanem Najczystszego Ognia Kosstuh'a. Najpotężniejszym w całej historii. My z Zamiecią, również nie byliśmy na tyle bezczelni by przerywać jego rozmyślenia. Zresztą sami mieliśmy dużo na głowie. Większość czasu od momentu naszego pojawienia się tutaj przebywaliśmy w Małym Sanktuarium, gdzie odprawialiśmy modły za naszego ojca, oraz sprawowaliśmy opiekę na Kompanią Szarej Wilczycy, oraz Anną i wilkorami. Podczas samego oblężenia nie mieliśmy dużo roboty, gdyż i nasz wpływ był znacznie ograniczony. "Bracia" radzili sobie jednak dobrze i bez naszej pomocy. Ich sytuacja teraz wyglądała jednak zgoła inaczej.
-Dużo więcej nie jesteśmy w stanie zrobić.- słusznie zauważyła Zamieć, która wygodnie ułożyła się na sporej marmurowej ławie, z której miała doskonały widok na czarę ognia. W ogniu tym ukazała nam się resztka żyjących bliskich zawodników, oraz Kompania. Również nieco zubożała.
-Tak.- przytaknąłem jej i wysłałem kolejną falę mocy, która choć na parę chwil dała ukojenie targanym przez Boga Zmian umysłom wojowników.- Gdybyśmy mieli więcej czasu, wówczas udałoby nam się zdobyć więcej mocy...
-To jedynie spekulacje.- przerwała mi.- Nie dorównany Kosstuh'owi, choćby minęły tysiąclecia. Doskonale o tym wiesz.- urwała na chwilę.-Musimy oczekiwać przybycia twojego syna Vahanianie. On jest jego spadkobiercą.
-Wiem.- westchnąłem ciężko.- Nie możemy jednak siedzieć z założonymi rękoma, brak jakichkolwiek działań tylko potęguje zło.
-Naznaczyliśmy ich, czyniąc z nich naszych wybrańców. Chroniliśmy przed pokusami ze strony Czterech...
-To wciąż mało.- ponownie wtrąciłem się w pół jej zdania. Może gdybym "żył", mógłbym jakoś im pomóc. Teraz będąc uwięzionym tutaj, w domu Wiecznego Ognia mogłem jedynie się modlić.
-Jesteś przewrażliwiony.- rzuciła już nieco bardziej zirytowanym głosem.-To nie są dzieci, wiedzą co robią. Poza tym jest z nimi Bjarn, to prosty, ale i honorowy człowiek. Sam widzisz, że ich chroni.
-Widzę, widzę.- przytaknąłem jej.- Jednakże on mimo swego przydomku nie jest nieśmiertelny, co jeśli podwinie mu się noga.
-Nie podwinie.- odpowiedział mi.- To człowiek, któremu pisana jest śmierć ze starości. Mimo setek stoczonych potyczek, czy bitew wątpię by zginał od miecza. Tak jak i Kharolt. To dziwna rasa.
-Jak zwykle masz racje...
Do Sanktuarium wpadło dwóch strażników, obaj lekko dygnęli po czym jeden z nich przemówił.
-Panie... Pani. Wielka Czara została obudzona, ziemski arcykapłan Najczystszego Ognia Horkke prosi o audiencję.
-Niech będzie.- uśmiechnąłem się w stronę Zamieci.- Ciekawe jak idzie budowa.
-Dużo więcej nie jesteśmy w stanie zrobić.- słusznie zauważyła Zamieć, która wygodnie ułożyła się na sporej marmurowej ławie, z której miała doskonały widok na czarę ognia. W ogniu tym ukazała nam się resztka żyjących bliskich zawodników, oraz Kompania. Również nieco zubożała.
-Tak.- przytaknąłem jej i wysłałem kolejną falę mocy, która choć na parę chwil dała ukojenie targanym przez Boga Zmian umysłom wojowników.- Gdybyśmy mieli więcej czasu, wówczas udałoby nam się zdobyć więcej mocy...
-To jedynie spekulacje.- przerwała mi.- Nie dorównany Kosstuh'owi, choćby minęły tysiąclecia. Doskonale o tym wiesz.- urwała na chwilę.-Musimy oczekiwać przybycia twojego syna Vahanianie. On jest jego spadkobiercą.
-Wiem.- westchnąłem ciężko.- Nie możemy jednak siedzieć z założonymi rękoma, brak jakichkolwiek działań tylko potęguje zło.
-Naznaczyliśmy ich, czyniąc z nich naszych wybrańców. Chroniliśmy przed pokusami ze strony Czterech...
-To wciąż mało.- ponownie wtrąciłem się w pół jej zdania. Może gdybym "żył", mógłbym jakoś im pomóc. Teraz będąc uwięzionym tutaj, w domu Wiecznego Ognia mogłem jedynie się modlić.
-Jesteś przewrażliwiony.- rzuciła już nieco bardziej zirytowanym głosem.-To nie są dzieci, wiedzą co robią. Poza tym jest z nimi Bjarn, to prosty, ale i honorowy człowiek. Sam widzisz, że ich chroni.
-Widzę, widzę.- przytaknąłem jej.- Jednakże on mimo swego przydomku nie jest nieśmiertelny, co jeśli podwinie mu się noga.
-Nie podwinie.- odpowiedział mi.- To człowiek, któremu pisana jest śmierć ze starości. Mimo setek stoczonych potyczek, czy bitew wątpię by zginał od miecza. Tak jak i Kharolt. To dziwna rasa.
-Jak zwykle masz racje...
Do Sanktuarium wpadło dwóch strażników, obaj lekko dygnęli po czym jeden z nich przemówił.
-Panie... Pani. Wielka Czara została obudzona, ziemski arcykapłan Najczystszego Ognia Horkke prosi o audiencję.
-Niech będzie.- uśmiechnąłem się w stronę Zamieci.- Ciekawe jak idzie budowa.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ No to tradycyjnie ]

