ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Pitagoras »

Zderzenie z olbrzymią tarczą wybrańca trochę go otrzeźwiło. Dopiero teraz sobie przypomniał, że wobec tak grubo opancerzonego przeciwnika, szaleńczy atak frontalny to nie jest dobry pomysł. Zaczął krążyć po pomieszczeniu, próbując wymyślić jakiś dobry sposób na Aszkaela. Za każdym razem kiedy widział głowę Julii musiał się powstrzymywać, przed ponownym skokiem. Jednocześnie przypominał sobie, że ona chciała, żeby się zmienił. Jednocześnie przez śmierć czarodziejki chciał jak najszybciej zemścić się na Ostrzu Bogów, ale samo jej wspomnienie go powstrzymywało. I nie musiał długo czekać, by mu się to opłaciło. Na jednej z półek, zobaczył pochwy, które rozpoznałby zawsze i wszędzie. Nie spuszczając Aszkaela z oczu podszedł do „Szeptu” i nowego „Ostatniego”. Odrzucił pożyczone miecze i wyciągnął z cichym sykiem swoje ostrza. Nowy, półtoraręczny miecz był cięższy, ale kowal spisał się jeśli chodziło o krzywiznę. Dodatkowo broń miała trochę dziwny kolor, podobny do koloru zbroi Zahina. Czyżby wykorzystał nowy metal do zlecenia? To nie było dziwne, że krasnolud chciał wykonać swoją robotę jak najlepiej, pomimo jego późniejszych decyzji. Widocznie jego rzemiosło, było dla kowala bardzo ważne. Galreth wyważał w ręku nowe ostrze, ale nie potrzebował dużo, czasu, by poczuć się pewniej. Bardziej gotowy być nie mógł.
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ https://www.youtube.com/watch?v=9-gSJW3sHXE Why aren't we killin' yet ?! Blood for the blood god! Blood for the blood god! BLOOD FOR THE BLOOD GOD! :wink: :mrgreen: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Obrazek
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Weekend to szerokie pojęcie :wink: ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Teclis był absolutnie niezwykłym elfem.
Ramazal zauważył to od razu, gdy tylko go ujrzał. Chudy i wysoki, o oczach jarzących się czystą inteligencją, orlim nosie i ostrych szlachetnych rysach twarzy robił piorunujące wrażenie. Całej jego postaci, powagi i pewnej... mroczności dodawały czarne jak smoła włosy. Palce pokryte były sygnetami, zaś na tors zarzucono purpurowo-niebiesko-złote szaty.
-Wielki Mistrzu Wiedzy Tajemnej-rzekł klękając na jedno kolano przed tronem na którym zasiadał potomek Aeneriona.
-Ramazelu z Caledoru-głos był ochrypły i słaby-witaj w mych skromnych progach. Witam cię w Wieży Hoetha i równocześnie zapewniam, iż znajdą się tu dla ciebie wszelkie wygody.
Skinął głową na znak, że to rozumie i akceptuje.
-Wiedz jednak iż nie jesteś tu gościem-ton głosu stwardniał-choć będziesz tu przez pewien czas, posłałem po ciebie gdyż potrzebuje twojej pomocy.
Na twarzy Ramazala zatańczył kpiący uśmiech.
-A czego może chcieć ode mnie tak nędznej istoty, tak możny pan jak ty Wielki Mistrzu Wiedzy Tajemnej?
-To proste-głos elfa zabrzmiał jak zgrzyt klingi-chce abyś dla mnie zabijał.
-Ja? Niestety, moje usługi są drogie... zażądam wygórowanej ceny.
-Cena nie gra roli-rzekł twardo Teclis-zapłace ile zażądasz.
-Dobra, jak skończę robotę chce zostać księciem-zażartował Ramazel.
-Zgoda-potwierdził Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej, a młodemu elfiemu wojownikowi opadła szczęka.
-Naprawdę jesteś w stanie aż tyle zapłacić?
-Naprawdę-potwierdził potomek Aeneriona-zresztą i tak prędzej czy później byś nim został. Nie na co dzień rozmawia się z włócznikiem który zabił księcia demonów.
Na twarzy Ramazela pojawił się uśmiech.
-Na dodatek zrobiłem to w pojedynku-rzekł szczerząc swoje równe elfie ząbki.
-Skromny to ty nie jesteś-odrzekł Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej-ale jeśli władasz ostrzem tak dobrze jak mówią, a polecał mi cię sam Caladris wnuk Imrika to do prawdy musisz być wspaniałym wojownikiem, a niczego więcej nie żądam.
-Eh, no dobrze, ale co mam zrobić?-zapytał prosto z mostu Ramazel.
Teclis wziął głęboki oddech.
-Udasz się do Spiżowej Cytadeli, gdzie rozgrywa się turniej zwany Areną Śmierci, teleportuje cię do pobliskiego miasta, gdzie udasz się na Arenę aby odszukać Menthusa z Caledoru i Iskrę z Caledoru oraz Słonecznego Smoka Smauga. Menthus był moim szpiegiem, ale najwyraźniej poległ bo już od ponad miesiąca nie dostałem żadnego raportu, martwię się także o Iskrę, jeśli jej mistrz zginął, powinna powrócić sama na Smaugu lub chociaż wysłać list. Udasz się tam i odszukasz ich, po czym sprowadzisz do mnie.
W zamian z rozkazu Caladrisa zostaniesz mianowany księciem z Caledoru. Pojmujesz swoje zadanie?
-Pojmuję.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Śpij dziecko.- Roks pogładził Anne po włosach. Widocznie znów rzucił to swoje zaklęcie, gdyż ta momentalnie usnęła. My byliśmy przemęczeni, użyliśmy z życiem tylko dzięki poświęceniu Julii. Ta niepozorna kobieta okazała się być naszym zbawcom. Ten dziadek zapewne też by coś takiego potrafił zrobić, jednakże uratowałby jedynie Annę, ewentualnie wilkory. Wątpię by poświęcał swoje siły na nas. Przeżyło nas jedynie dziesięciu Kapitan, Oblech, Mały, Leworęki, Psikuta, Rzeźnik, Henryk, Zmierzch, Podmuch i rzecz jasna ja. Wielu Braci zginęło. W imię czego? Turnieju? Zarówno ja, jak i reszta chłopaków, zaczynałem żałować tego, że nie spieprzyliśmy stąd zaraz przed oblężeniem. Dla grupy najemników robota wszędzie by się znalazła, lecz teraz było to już nic nie znaczące narzekanie.
-Skoro mamy trochę czasu- zaczął Kapitan spoglądając na nowego gościa.- to może wyjaśnisz nam kim jesteś?
Staruch lekko dygnął, oddający tym samym szacunek Rieesowi.
-Służba w Inkwizycji wycisnęła na tobie piętno Rieesie, synu Rossa.- uśmiechną się Roks. A wieść o typ, że Kapitan służył kiedyś tym samym ludziom, co Magnus, uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba.
-Riees...- niemal wykrzyczałem, jednak nasz przywódca zdzielił mnie spojrzeniem z serii "Zamknij się Skąpiec".
-Nie przyszliśmy tu debatować o mojej przeszłości.- odpowiedział mu spokojnie.- Zerwałem z nią...
-Nie do końca.- mag wskazał na dłonią na miecz, który zwisał u pasa swojego rozmówcy.- To święte ostrze Sigmara, stworzona do walki z chaosem.
-Spadek po ojcu.- odparował mu.- Mów.
-Jestem Roks, Opiekun Pierwszego Ognia.- jego aura była przygniatająca. Szczególnie w tym miejsc zdawała się nią po prostu emanować.- Arcykapłan Królestwa Kosstuha.
-Dlaczego nas nie wyciągnąłeś?- Oblech wtrącił się do ich rozmowy.
-Nie mam prawa ingerować w ziemskie sprawy.- wzruszył ramionami, po czym wskazał a leżącą głowę uzdrowicielki.- To było pisane tej kobiecie.
-I musiała zginąć?- Roks nie odpowiedział, zmierzył wzrokiem Wybrańca Bogów. Usiadł osłonięty, przez dwóch pozostałych "przy życiu" żywiołaków.
Rzeźnik podszedł do Anny i zbladł na twarzy.
-Ma słaby puls.- przetarł czoło z potu. Wszyscy zgromadziliśmy się wokół niego. Najmniej chętnie w naszą stronę przesuwał się Winchester.- Do tego odeszły jej wody, niedługo zacznie rodzić.- Psikuta padł na ziemie. Zemdlał.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka trzynasta
Galreth "Ostatni Szept", zabójca z Naggaroth vs Aszkael o Czarnym Sercu, Po Tysiąckroć Przeklęty i Błogosławiony, Marionetka Losu i Ostrze Bogów, Wywyższony Wybraniec Chaosu Niepodzielnego
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=j4BGxGnBhGw ]

Krew kapała na posadzkę gęstymi kroplami, pozostawiając zakrzepłe smugi na ostrzu wybrańca. Galreth nie mógł oderwać wzroku od zakrwawionego miecza Aszkaela. Wciąż do niego do końca nie docierał fakt, że Julia nie żyje. Wciąż pamiętał widok jej twarzy, brzmienie jej głosu, dotyk jej skóry… Odebrano mu to wszystko w brutalny i ohydny sposób. Zdawał sobie z tego sprawę doskonale, lecz jego reakcja, jego wybuch gniewu był bardziej instynktowny. W rzeczywistości nie płynęło to z serca. Miast palącej furii czuł jedynie… pustkę.
Świat zwolnił nagle, gdy skoczył do przodu ku swemu przeciwnikowi. Jego kroki były miękkie jak jedwab i ciche jak cień, stawiając je w doskonale równych odległościach. Widział, jak Aszkael unosi powoli tarczę, jak bierze zamach swym długim mieczem. Widział luki w jego pancerzu i choć pamiętał, że ciosy w te miejsca nie były w stanie powalić Marionetki Losu, to zabójca liczył, że spowolnią go trochę, lub w jakiś inny sposób utrudnią mu prowadzenie walki. Ciął gładko i czysto w punkt pomiędzy hełmem a naramiennikiem. Widział, jak wielkie krople smolistej cieczy wzbijają się w powietrze, jak część z nich ścieka po Szepcie, zostawiając po sobie smugi, jak po oleju skalnym, palonym w kagankach do rozświetlania pomieszczeń.
Reakcję przeciwnika również widział w zwolnionym tempie. Nie krzyknął nawet, nie targnął się, po prostu jak maszyna nastawiona na zabijanie ciął w miejsce, z którego zadano mu ból. Właściwie Galreth nawet nie był pewien, czy Aszkael odczuwał ból. Powinno go to obchodzić, powinien pragnąć, by ten zdradziecki pies cierpiał jak najbardziej, lecz stwierdził, że nic to go nie obchodzi. Dziwne.
Zawirował w półpiruecie, mijając brzeszczot demonicznego miecza o niezbędne minimum, po czym ciął nisko, pod kolano, gdzie zwykłe zbroje powinny mieć lukę.
Z czegokolwiek była zbroja Aszkaela, stali, jakiegoś nieznanego uczonym metalu, czy wręcz ukształtowanym w ten sposób ciałem demona, miała słabe punkty w tych samych miejscach, co zwykła płytówka. Choć bardziej na miejscu byłoby stwierdzenie o trzech płytówkach, nałożonych jedna na drugą.
Wybraniec zachwiał się nieznacznie, gdy Ostatni przeciął go pod kolanem, lecz od razu odpowiedział zamaszystym cięciem horyzontalnym za siebie. Zbyt oczywiste, jedyna logiczna reakcja po kimś, kto nie odczuwa obrażeń. Uskoczył z zapasem czasu. Aszkael jeszcze wyprowadzał kontrę, gdy Galreth dopadł go w kolejnym ataku. Gdyby nie fakt, że wybrańca nie dało rady zabić zwykłymi ciosami, choćby dźgnięciem w twarz, ta walka dawno by się skończyła. Przez raptem ułamek sekundy wspomniał swój pojedynek z rycerzem, jak on miał na imię? A teraz? Przez te kilka miesięcy nauczył się więcej, niż przez niemal tysiąc lat swego życia. Podróże kształcą. Miał nadzieję, że zdąży poznać sposób na zabicie Aszkaela, zanim wyczerpią mu się siły i pomysły.
Uderzył ponownie, lecz czy to z roztargnienia, czy jego przeciwnik miał po prostu szczęście, lecz trafił w rant tarczy. Ostrze ześlizgnęło się po niej ze zgrzytem.
Zatrzymał się na chwilę w pewnej odległości, a świat znów przyspieszył. Czas płynął teraz normalnie, lecz jemu zdawało się, że gna z zawrotną prędkością. Na dodatek bolała go głowa. Efekty zabawy obręczą.
Po chwili znów wszystko działo się w zwolnionym tempie. Było to jak skok w lodowatą toń. Gdy wkraczał w ten stan czuł, jakby tysiące drobniutkich igieł przeszywały całe jego ciało, lecz gdy to ustępowało, tylko czekał na kolejny raz. Ten dreszcz, jaki towarzyszył walce i wrażenie snu na jawie było dość… uzależniające.
Para ostrzy zatańczyła, mieniąc się refleksem z kilku pochodni, które płonęły w Sali, znów utaczając smolistej cieczy, której nijak nie można było nazwać krwią. Galrethowi przeszło przez myśl, że jeśli będzie wciąż atakował to samo miejsce na szyi wybrańca, to może w końcu uda mu się odciąć jego parszywy łeb. Nie było mowy, by był w stanie bez niej przeżyć.
Puścił się biegiem atakując frontalnie. Aszkael musiał to przewidzieć, bo był gotowy z kontrą. Galreth padł na kolana, prześlizgując się pod mieczem wybrańca, po czym wbił mu Szpet w łokieć mijając go. Zabójca zerwał się momentalnie na nogi, z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Posłaniec bogów wyszarpnął ostrze ze swego ramienia, po czym cisnął nim w elfa, wyraźnie zirytowany. Druchii podbił pocisk mieczem, który zawirował w powietrzu, po czym złapał w momencie, gdy opadał, stając ponownie w gardzie.

[ http://www.youtube.com/watch?v=W37gzabRDcc ]
Cały plan spełzł na niczym. Prawda, Aszkael wykonywał wolę bogów, jednak w śmierci Julii była ukryta intencja. Wola elfa miała być złamana, jego wewnętrzna równowaga i przytomność umysłu zepchnięte w otchłań rozpaczy, jego myśli pochłonięte przez ślepą furię. Tymczasem jedyne, co zastał, to nieprzeniknioną ścianę obojętności, zupełnie, jakby pobyt w tej fortecy wypalił z niego wszelkie emocje. Aszkael postanowił sforsować tą skorupę i wybić w niej wyrwę, sądził bowiem, że pod nią kryje się rezygnacja i żałoba.
Przeciwnik poruszał się niezwykle szybko i przypuszczał częste, precyzyjne ataki, których zablokowanie przychodziło mu z trudem. To było jednak bez znaczenia. Rany, jakie zadawał mu elf były niczym dziecinna igraszka, niezdolne zagrozić jego materialnej powłoce. W końcu zabójcy zabraknie pomysłów i sił, a wtedy zda sobie sprawę z nieuniknionego.
Tymczasem postanowił pozostać w defensywie. Nie śpieszyło mu się, mógł walczyć godzinami, bez spoczynku, czy jedzenia. Galreth był jedynie odwróceniem uwagi od większej nagrody.
Alpharius był na tyle śmiały, by sięgnąć po coś, co do niego nie należało. Aszkael nie mógł na to pozwolić. Nie miał zamiaru ocalić świata- ofiara, jaką chciał złożyć Namaszczony miała zostać złożona przez Ostrze Bogów- nikogo innego. Ale najpierw musiał się pozbyć tych, którzy mogą stanąć mu na drodze. Gdy już zabije Magnusa lub Drugniego, wyzwie po kolei Bjarna i Kharlota, a wtedy nic nie powstrzyma jego wstąpienia. Śmierć Galretha była małym krokiem ku spełnieniu tych zamiarów.
Trzymając wysoko tarczę, pozwalał się atakować, wyprowadzając czasem kontry, zbyt wolne, by sięgnąć przeciwnika. Powinien uśpić tym jego czujność , zachęcając do śmielszych poczynań.
Miecz jego tym razem powędrował bliżej, niż przedtem, wycinając cienką, czerwoną linię na policzku zabójcy. Wiedział, że ten odpowie niskim atakiem, markując wcześniej cięcie w szyję. Odpowiedział tym samym, lecz elf zwinnie przeskoczył nad lecącym nisko niczym kosa mieczem. Szybkie pchnięcie minęło o cal wizjer wybrańca, brzdękając po ciężkim hełmie, zaś Aszkael w podzięce naparł tarczą, po czym sztychem zrobił sobie nieco miejsca. Następnie wyprowadził kombinację czterech różnych ciosów, jeden szybki, dwa kolejne dość powolne, z czego jeden z wielką siłą, a ostatni z zamarkowaniem. Galreth uchylał się za każdym razem dość nieznacznie, mądrze oszczędzając siły. Ruchami przypominał cienistego kota, zwinnie i z gracją wykonując każdy atak. Aszkael widział w tym bardziej taniec, niż walkę. Według niego była ona równie spektakularna, co mało skuteczna. Poza tym znał słabe strony jego stylu, tak jak pozostałej reszty, która śledziła ruchy dwóch zawodników w śmiertelnych zmaganiach. Co jakiś czas ostrze przeciwnika uderzało o jego pancerz, czasem nawet odnajdywało w nim lukę, a wtedy smolista krew ciekła po jego zbroi, lecz to nie miało znaczenia. Bogowie zapragnęli duszy Galretha, a Aszkael zamierzał im ją dostarczyć.
Widział dziesiątki wariantów ich walki, decyzje i ich konsekwencje. W jednych wizjach stał zwycięski nad trupem elfa, w innych to on legł na ziemi. Galreth atakował ruchami, które Aszkael już widział, mógł więc zareagować z wyprzedzeniem.

[ http://www.youtube.com/watch?v=IDleI-vm7z4 ]
Zabójca zaatakował z wypadu, od razu odskakując, lecz tym razem jego udo pokrywała podłużna, choć płytka rana. Jego kolejny sztych zastał zablokowany o tarczę, a kolejny zbity mieczem na bok, z kontrą, która o mały włos rozłupała mu czerep. Coś było nie w porządku. Aszkael nie był na tyle szybki, by zdołać zareagować w tak krótkim czasie, jednak coraz częściej ataki rozbijane były o jego gardę, a on sam musiał chronić się przed kontrami. Zupełnie, jakby wybraniec wiedział, jaki będzie jego następny ruch. Zmienił więc taktykę. Pozwolił, by to Ostrze Bogów atakował.
Wybraniec ciął z wypadu, od góry do dołu. Galreth ustawił gardę tak, by miecz ześlizgnął się po Ostatnim, zamiast przyjmować siłę ciosu na siebie, po czym zawirował i chlasnął przeciwnika oburącz po szyi. Tym razem Ostrze Bogów zachwiał się, przykładając dłoń do rany, a zabójca poznał, że nie jest on niewrażliwy na ciosy. Otępienie zdawało się mijać, jakby każdy cios dodawał mu wigoru i chęci do walki. Zaśmiał się lekko.
- Nikt z nas nie jest niezniszczalny- zakpił, po czym poczuł, że musi to wyznać- Otworzyłeś mi oczy, wybrańcze.
Miecz minął głowę elfa o kolka cali, a ten odwdzięczył się sztychem w podbrzusze. Aszkael stęknął.
- Dałeś mi nowy cel w życiu- dodał pomiędzy kolejną kombinacją ciosów- Zabiłeś Julię. Dźgnąłeś ją zdradziecko. Uciąłeś jej głowę.
Miecze zderzyły się w powietrzu, a Galreth spojrzał prosto w ziejący czernią wizjer hełmu wyznawcy Chaosu.
- Nie myśl jednak, że chcę się mścić, o nie… Zemsta to gwałtowny wybuch gniewu napędzanego rozpaczą. Ja wyznaczę ci karę. Ale najpierw muszę usłyszeć wyznanie win.
Wybraniec uderzył tarczą lekko z dołu, lecz zwinny elf po prostu przetoczył się po niej, przechodząc na lewą stronę przeciwnika i uderzył po nogach. Uchylił się od razu przed kontrą, schodząc bardzo nisko na nogach, po czym przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i ciął Szpetem w pachwinę. Założył, że zachwieje to poważnie przeciwnikiem. Po chwili pojął swój błąd.
Brutalny kopniak w klatkę piersiową oderwał go od ziemi. Zabójca przeleciał kilka metrów w tył, po czym wylądował na stole w rogu, wywracając fiolki z jakimiś odczynnikami. Odgarniając kawałki szkła i plamy mutagenów z twarzy, odtoczył się na ziemię. W ostatniej chwili. Wielkie ostrze demonicznego miecza przerąbało drewniany stół na dwoje. Zabójca cisnął w przeciwnika cudem ocalałą kolbą, lecz substancja nie była groźna, czy też nie zareagowała z grubym pancerzem wybrańca. Galreth skoczył do przodu, nurkując pod spadającym mieczem, tnąc przeciwnika w biodro.
-No dalej, przyznaj się!- rzekł głośno- Wyznaj winy. Zabiłeś Julię. Wbiłeś jej miecz w serce. Uciąłeś jej głowę.
- Od twojego gadania zaczyna mnie łeb boleć- rzucił w odpowiedzi Aszkael z pogardą.
Kolejna fiolka rozbiła się o tarczę wybrańca, powodując rozbłysk i trochę dymu, lecz nic ponadto. Galreth był zawiedziony.
Uchylił się przed ciosem, który rozbił stojący pod ścianą wielki słój z formaliną, z którego wypłynął martwy płód ludzki, straszliwie zdeformowany.
- To chyba twoje- rzucił zabójca, wskazując na małego trupka- Podobny- dodał i kopnął płód w Aszkaela. Ten przeciął niewielkie ciało w locie, rozbryzgując je w chmurze krwi i żółci, po czym zaszarżował na przeciwnika. Staranował przy tym stoisko z szalkami i kolbami alchemicznymi. Galreth cisnął mu kolejny słój pod nogi, a zakuty w stal kolos poślizgnął się na rozdeptanym płodzie lądując na szklanej tubie z jakimś śluzowatym płynem. Sypnęło szkłem na wszystkie strony. Druchii roześmiał się.
- To chyba braciszek.
Aszkael odrzucił leżącego nad nim zdeformowanego trupa, tym razem dorosłego i spróbował wstać. Zabójca postanowił dać ostatnią szansę odczynnikom alchemicznym i cisnął ostatnią, ocalałą buteleczką. Efekt był co najmniej zadowalający.
Pokryta dziwaczną mieszaniną podłoga momentalnie stanęła w ogniu, zajmując meble, stojaki i skąpanego we świństwie Aszkaela. Wybraniec szarpnął się z ziemi, lecz śliskie podłoże uniemożliwiło mu wstanie. Płomienie huczały, szybko zapełniając pomieszczenie gęstym kożuchem smrodliwego dymu. Galreth patrzył na to wszystko częściowo z satysfakcją, a po części z zawodem. Pozostali już zmierzali w kierunku wyjścia.
[ http://www.youtube.com/watch?v=HKwmFPUeB_Y ]
Wtedy dały się słyszeć ciężkie, metalowe kroki. Zabójca odwrócił się, usiłując przebić wzrokiem zasłonę z gryzącego dymu. Po chwili wśród jego obłoków zamajaczyła znajoma sylwetka.
Aszkael wyłonił się z płomieni niczym jakiś bożek ognia, cały pokryty sadzą i żarem. Odpiął swój płaszcz ze skóry demonicznej bestii i pozwolił, by opadła w ogień, spalając się doszczętnie. Wrzało w nim.
- Kończmy tę farsę!- huknął donośnym głosem. Galreth przytaknął, poważniejąc.
- Masz rację- odparł.
Skoczyli ku sobie jednocześnie, oboje pragnąc zakończyć ten rozdział w historii Areny. Lekkie kroki Galretha mieszały się z niosącymi się echem stąpaniem buciorów Aszkaela. Ryknęli jednocześnie gdy unieśli miecze będąc ledwie kilka kroków od siebie. Ostrza przecięły z sykiem powietrze, zdążając do swego celu.
Czarne ostrze rozorało bark elfa, znacząc je szramą. Ostatni zgrzytnął po blachach, żłobiąc głęboką rysę.
Szept wszedł z łoskotem pomiędzy blachy wybrańca na brzuchu aż po jelec. Aszkael stęknął, cofając się pół kroku. Jego ręka odruchowo spoczęła na gwieździe Chaosu. Galreth chwycił oburącz za miecz.
- Gotów na wyznanie?- spytał szyderczo. Odpowiedział mu nieartykułowany warkot.
Skoczył, tnąc z pełnego obrotu, wkładając w cięcie całą swoją siłę. Ostatni zalśnił w płomieniach, zmierzając precyzyjnie pomiędzy hełm a naramiennik wybrańca, by zerwać jego czerep z barków jednym, precyzyjnym uderzeniem.
Zamiast tego jednak miecz przeszył powietrze.
Spodziewając się oporu, Galreth stracił równowagę. Zaskoczony, uniósł oczy i zdumiał się jeszcze bardziej. Przed nim nie było nikogo. Potem poczuł, jak czarne ostrze przeszywa mu plecy.
- Julia Aurumhardt- rozbrzmiał mu w uchu głos- Pchnąłem ją w serce, w ten sposób. Potem pozwoliłem, by jej bezwładne ciało zsunęło się z mego miecza.
Zabójca nie czuł bólu, gdy uderzył o ziemię. Jedynie ciepło rozgrzanego kamienia, pokrytego… jego krwią?
Aszkael chwycił go za włosy i podciągnął w górę. Miecz przystawił mu do karku.
- Wreszcie uciąłem jej głowę- szepnął- Dokładnie w ten sposób.
Nic nie poczuł. Widział tylko, jak unosi się wysoko, lecz gdy spojrzał w dół, dostrzegł swoje bezgłowe ciało. Jakaś siła obróciła nim, a wtedy dostrzegł swego oprawcę. Mimo, że nie widział jego twarzy, wiedział, że Marionetka Losu śmieje się. Potem nastała ciemność.
Aszkael cisnął trzymaną głowę w ogień, po czym kopnął weń resztę ciała. Wreszcie wyszarpnął z brzucha Szept i rzucił go o posadzkę. Odprowadzony licznymi spojrzeniami, ruszył ku wyjściu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Świetna walka Byqu, poprzednie też. =D> =D> Roleplay widzę prężnie się rozwija :wink: ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Ajj, kurcze przegięty ten Aszkael, taki niezabijalny :) . Ale uważam, że udany debiut, a cała Arena przeszła moje najśmielsze oczekiwania, co do epickości. =D> ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Niekorzystny pairing dla Galretha, największe szanse miałby z Drugnim, który z kolei najłatwiej miałby z Aszkiem
A za komplementy pięknie dziękuję :D :D]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Kolejna bardzo dobra walka ;-). Coz, coraz blizej konca...]

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Aszkael opuścił pomieszczenie, czuł jak żar płomieni opiera się na jego pancerzu. Korytarz wypełniony był przyjemnym chłodem, jednak wybraniec jakoś nie zawracał sobie tym faktem głowy. Aszkael zastanawiał się gdzie wywiało demonice i kota, nadal nie wrócili z raportem. Nic dziwnego z resztą zważając na ostatnie poczynania Alphariusa, w dodatku teraz Galreth wyzionął ducha. Gdyby nie jego głupota i wystąpienie przeciw Boskiej woli, kto wie może nadal był by wśród żywych. Ostrze Bogów jednak musiał przyznać zabójcy, umiał walczyć. Rzeka losu znów przyspieszyła swój nurt, punkt kulminacyjny był coraz bliżej. Wojownik zatrzymał się, po czym przez ramię rzucił spojrzeniem na resztę która właśnie opuszczała stojące w ogniu pomieszczenie. Czuł na sobie ich wzrok, wiedział że padnie zaraz wiele pytań. Na to będzie czas po drodze, teraz nie mieli go za wiele. Zanim wszyscy postawili swoje stopy na korytarzu, Bjarn zbliżył się do wybrańca.
-Naprawdę musiała umrze?- rzucił norsmen.
-Taka było wola Bogów.
-Tak, tak, tak wola Bogów... twoja wola już nic tutaj nie znaczy.
-Jak byś zgadł, a nawet jak by znaczyła postąpił bym tak samo- rzekł wybraniec chowając demoniczny miecz do pochwy.
-Naprawdę, po tym jak uratowała nas wszystkich nie ma za tobie chociaż iskry wdzięczności.
-Oczywiście, najpierw z wielką chęciom dopilnował bym aby uciekła...jednak to co zostało mi objawione zmieniło wszystko- rzekł wybraniec spokojnym tonem spoglądając na swego hyyy przyjaciela- Miałem do wyboru albo śmierć Julii albo nasz wszystkich i triumf Alphariusa. Jej nic losu zbyt komplikowała dalszy bieg przeznaczenia.
- Ale po co prowokowałeś tego elfa, teraz każdy sojusznik jest na wagę złota.
- Był głupcem, prędzej czy później musiało to się tak skończyć. Lepiej jest jak się stało, nie lubię wyciągać sobie noży z pleców. Dobrze wiesz że nie puścił by w niepamięć tego co zrobiłem Julii, Bogowie uznali go za niebezpieczeństwo dla swych planów.

[ Pojedynek naprawdę pierwsza klasa, było wszystko nienawiść, epickość i płody. W sumie to pierwsza arena gdzie mnie nie zinstankillowało w pierwszej rundzie]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Wspaniała walka Byqu, naprawdę było tam wszystko czekamy z niecierpliwością na bombę finałową :D
A Oberyna i soundtracka z Wieśka nie mogłeś sobie podarować ;) Walka normalnie jak przegląd faktów obenych z popkultury. Ale między Slaaneshem a prawdą to myślałem że zrobisz odwrotne zakończenie niż w Martinowskim pojedynku, a tu zaskok bo jednak kończy się odpowiadająco. Zaskakujesz nawet niezaskakującą historią :P
No i ten pojedynek znów burzy mi koncepcję finału, ale Gratzy dla Aszkaela. Przynajmniej jest ciekawie. Skoro Byqu mówił że Drugni najłatwiej sobie z Aszkaelem poradzi to ironią losu byłoby zwycięstwo Zabójcy który jako jedyny przyjechał tu umrzeć XD
@Pitagoras wcale nie taki przegięty, dwie areny temu mag światła Hyshis ściągnął go na pojedynczy #ImmaChargingMyLaser ]

Jedyny który nie odczuwał zmęczenia kontra jedyny z całego towarzystwa, któremu ból i strata dały siłę do rozegrania pojedynku.
Bjarn z początku z niepokojem obserwował pełne szału starcie dwóch z najgroźniejszych wojowników w całej tej cytadeli, lecz im większego impetu nabierały wymiany ciosów, a plany obu walczących prężnie wschodziły jak krwawe gwiazdy tym bardziej walka fascynowała Wydartego Morzu aż wreszcie podziwiał spektakl w ten sam sposób co Kharlot. Gdy przygwożdżony Galreth zaczął ciskać jakieś szklane naczynia w Aszkaela, Ingvarsson zmusił się do spojrzenia na publiczność. Niemal każdy zajęty był czymś poważnym lub był zbyt ranny czy wyczerpany, lecz ukradkowe spojrzenia zapewniały o uwadze skromnej widowni. Magnus stalowym, bezemocjonalnym wzrokiem mierzył antagonistów, zaś Drugni cicho pogwizdywał przy co silniejszych ciosach i siedząc na ciężkiej skrzyni wyjmował kawałki stali z ran, wesoło wpatrując się w taniec śmierci. Nieznany inkwizytor w żelaznej masce również analizował starcie, zaś czerwony z od wrażeń i krwi, nabytej w czasie ostatniej bitwy Kilian głośno kibicował.
Wtem ognień spowił przeciwny róg pomieszczenia, a z płomieni wyłonił się Galreth mierzący sztych w zataczającego się na plamach śluzu Aszkaela.
- Czyżby ten elf mógł..? - Bjarn aż szerzej otworzył oczy. I dobrze, gdyż to co zaraz się stało warte było pełni uwagi. Aszkael zniknął w czarnym blasku i zaraz pojawił się za plecami chwiejącego się Asasyna, po czym obalił go i wypowiedział kilka słów, których jednak większość nie słyszała przez szalejące płomienie i syk dymu. Po czym jednym cięciem zdekapitował Galretha i cisnął ciało w ogień. Ostrze Bogów nie czekał na oklaski, podniósł swą tarczę i wyszedł, podobnie jak zaczęła to robić reszta zgromadzonych.
- Ten dym ściągnie tu cokolwiek Alpharius może na nas rzucić, ekh... musimy stąd iść! - krzyknął, osłaniając ręką twarz przed gryzącym dymem palonych chemikaliów Einarr. Bjarn niemrawo skinął głową, wciąż wpatrzony w płomienie i zaraz odszedł do kamratów, wyprowadzając wszystkich z sali. Stojąc w drzwiach zauważył, że Kharlot wciąż stoi na granicy pożaru, już miał go zawołać gdy Thorgarsson skinął głową ku płomieniom i wyszedł spowity w dym jak demon z pradawnych baśni. Spod hełmu jego oczy jaśniały... zadowoleniem.
Bjarn odprowadził wzrokiem Wybrańca, gdy zorientował się że coś stoi koło niego.
- Piękne... tak dawno nie widziałem czegoś równie wspaniałego... - wydyszał w zachwycie piromana Kilian, wpatrując się w szalejące inferno z załzawionymi oczyma. Nie wiadomo czy podrażnił je dym czy zawilgotnił wykolejony koncept piękna, szalonego Hobbita. Ingvarsson westchnął i złapawszy niziołka za kołnierz lekkim kopniakiem posłał go w ślad za idącą drużyną po czym przeszedł obok podnoszącego się Łowcy z Moot.
- Przebieraj nóżkami, albo przypomnę sobie i chłopakom kto spalił nam skład alkoholu okrągłe sześć lat temu. Poza tym, ...jesteś chory!

Konwój kroczył powoli przez opuszczone, zdemolowane korytarze nieznanej części Spiżowej Cytadeli. Norsmeni, pobieżnie opatrzeni przez Snorriego oraz Eskila szli bez ociągania się podzwaniając kolczugami, lecz zmęczenie i wielodniowy brak odpoczynku odciskał na nich swoje piętno. Niejeden burknął coś o psim losie lub zaklął na bogów, inny lekko kołysał się w rytm kroków no i nikt nie kwapił się zdobyć na ani krztynę entuzjazmu. Z Kompanią Szarej Wilczycy było podobnie lecz teraz wszyscy, łącznie z siwym staruszkiem który wnioskując z usłyszanych rozmów zwał się Roks i był jakimś ważnym kapłanem czegośtam, pochłonięci byli tym co działo się z Anną. Idący z tyłu łowcy czarownic tylko wpajaną od dziecka dyscypliną i surowym okiem Magnusa oraz Reinharda powstrzymywani byli od padnięcia ze zmęczenia. Bjarn przeszedł obok Olafa, podpierającego dopiero co przytomniejącego Eigila Berserkera. Widząc cierpiętniczą, skołowaną minę na pociętym obliczu woja Ingvarsson poklepał go po ramieniu i wskazał na wyzierającą spod opatrunków, sięgającą kości obojczyka potężną ranę berserkera.
- Wstydź się Eigil, takie draśnięcie a przespałeś niezgorsze widowisko. - kilku Norsów zaśmiało się cicho, zaś Bjarn przeszedł bardziej naprzód, zrównując się z Aszkaelem, idącym na czele z zadartym hełmem.
-Naprawdę musiała umrzeć ?- rzucił norsmen, przelotnie wspominając Julię i jej płonący lazaret.
-Taka było wola Bogów. - odparł głucho Wybraniec, jakby zamiast śmiertelnej walki miał za sobą spacer.
-Tak, tak, tak wola Bogów... twoja wola już nic tutaj nie znaczy ? - rzekł Bjarn, myśląc jak postąpiłby na jego miejscu.
-Jak byś zgadł, a nawet jak by znaczyła postąpił bym tak samo- rzekł wybraniec chowając demoniczny miecz do pochwy.
-Naprawdę, po tym jak uratowała nas wszystkich nie ma za tobie chociaż iskry wdzięczności.
-Oczywiście, najpierw z wielką chęciom dopilnował bym aby uciekła...jednak to co zostało mi objawione zmieniło wszystko- rzekł wybraniec spokojnym tonem spoglądając na swego hyyy przyjaciela- Miałem do wyboru albo śmierć Julii albo nasz wszystkich i triumf Alphariusa. Jej nic losu zbyt komplikowała dalszy bieg przeznaczenia.
- Ale po co prowokowałeś tego elfa, teraz każdy sojusznik jest na wagę złota.
- Był głupcem, prędzej czy później musiało to się tak skończyć. Lepiej jest jak się stało, nie lubię wyciągać sobie noży z pleców. Dobrze wiesz że nie puścił by w niepamięć tego co zrobiłem Julii, Bogowie uznali go za niebezpieczeństwo dla swych planów.
Po chiwli ciszy, wypełnianej jedynie krokami i pomrukami z tyłu Bjarn odezwał się cicho.
- Może i masz rację, może i powinienem ci podziękować za ocalenie naszego losu... ale i tak czuję że sami powinniśmy wycinać swe przeznaczenie, a nie wycinać życie pod jego kształt.
- Jestem ostrzem nocy, jestem tylko wartownikiem na krawędzi biegu rzeczy. Nie moją rzeczą jest myśleć, choć wy Norsmeni mimo że podlegli śmierci, żyjący w trudzie i bólu z dnia na dzień wiele razy przegięliście ścieżki losu... czasem nawet bardziej niż powinniście. - zagrzechotał Aszkael, zapinając tarczę na plecach.
- To prawda - Bjarn pomasował się po karku i obejrzał - ale każdy powinien mieć okazję zmierzyć się z własnymi wyborami. - Nors przystanął na chwilę - On wyciągnął miecze, a ty dałeś mu ucziciwą walkę, w tym jednym zgadzam się z tobą i wciąż szanuję jako wojownika. Mam nadzieję że staniesz obok mnie gdy przyjdzie rozprawić się z tą łysą gnidą.
- Taak... będę tam, Bjarnie synu Ingvara. Tego możesz być pewien. - po tym tajemniczym epilogu, Ostrze Bogów odszedł dalej, zaś Bjarn popatrzył na Grunladiego, który spod okrwawionych bandaży spoglądał na żelazną tabliczkę i coś na niej notował.
- Nie sądzisz, że to piękne ? - zapytał Biały Kruk niemal wpadając na wodza.
- Ale co takiego ?
- Oni. - skald wskazał rylcem za siebie. - Poszedł za nią w zaświaty przez stal i płomienie, przypomina mi to sagę o Thormundzie Zabójcy Jotunów... piękna sprawa, taka...
- Beznadziejna. - rzucił ktoś twardo. Po chwili Kharlot zrównał się z parą pobratymców. - Elf miał już wygraną w zasięgu ręki, ale pozwolił jej uciec przez zaślepienie własną próżnością, wyrosłą na gruncie żalu. Żałosne i niegodne wojownika.
Grunladi odsunął się, mrucząc coś o laickości i braku wyczucia sentymentalnych niusansów poematów epickich, zaś Bjarn nachylił się do Kharlota, wcześniej oglądając się na idącą z tyłu kolumnę.
- Kilka takich starć i będzie po nas, zwłaszcza jak sami się powybijamy... wiem że to dla twojej Seliny, ale...
- Nasze położenie się nie zmieniło. - rzekł Kharlot, lecz widząc rosnące oburzenie na brodatej twarzy przyjaciela, rezonujące utraconymi towarzyszami dodał szybko. - Zbytnio. Jeszcze trochę i będziemy tam gdzie miał nas zaprowadzić los.
- Wszyscy tylko pierdolą o losie! Ty, Aszkael... na złamany członek Ymira, musimy działać bo pochłonie nas otchłań! Nie prowadziłem tu trzydziestu mężów na pewną śmierć!
- Nie prowadziłeś... przynajmniej nie na taką, jakiej by nie chcieli. To co teraz zrobimy nie ma nic wspólnego z losem. Właściwie mamy tylko jedną rzecz do zrobienia.
- Co konkretnie ? - warknął Ingvarsson, oglądając jak najemnik w zielonym płaszczu pomaga iśc kuśtykającemu Reinerowi. Kharlot wyszczerzył się.
- My......

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- My... jesteśmy prawie na miejscu- odparł Kruszący Czaszki.
Korytarz kończył się portalem, wielkimi, zakurzonymi drzwiami ze spiżu, pokrytymi tak grubą wartswą pajęczyny, że uniemożliwiało to odczytanie znaków. Khornita podszedł do nich i pchnął śmiało. Zawiasy zgrzytnęły przeszywająco, gdy wielkie wrota otworzyły się, ukazując przejście. Chłód uderzył w wędrujących, jak również wilgoć i zapach stęchlizny. Znajdowali się u początku mostu pod którym rozciągała się przepastna czeluść.
- Dokąd nas prowadzisz?- spytał niepewnie Bjarn. Kharlot wpatrywał się przez pewien czas w przepaść, oddychając dość głęboko, po czym, jakby z wahaniem ruszył przed siebie.
- Walczyłem z niezliczonymi przeciwnikami, i rzec muszę, że żadne sztuczki, ani podstępy nie były w stanie uchronić ich przed zgubą. Jeśli jednak po prostu zaatakujemy Alphariusa, zginiemy. Ja nie mam zamiaru polec z rąk tego psa.
- Ani ja!- żachnął się Wydarty Śmierci- Jestem otwarty na propozycje.
- Nasze siły są nieliczne i wyczerpane, a na pomoc z zewnątrz nie możemy liczyć. Nie możemy nawet ufać własnym sojusznikom- tu czempion spojrzał wymownie na Aszkaela- Nie przeprowadzimy skutecznie skoordynowanego ataku. Musimy wypocząć i opracować plan.
Bjarn zaklął.
- A myślałem, że wiesz, co robić...- po czym dodał spokojniej- Trudno, co nam pozostało?
Most kończył się tak, jak zaczynał- w ścianie. Przejście dalej było znacznie mniejsze od poprzedniego. Kharlot zatrzymał się przed nim.
- Co jest?- zaniepokoił się Ingvarsson, widząc wahanie druha. Wybraniec wpatrywał się bez słowa w wąski korytarz przed nim, zupełnie, jakby był litą ścianą.
- Rusz się, nie mamy całego dnia!- dodał Bjarn coraz bardziej zaniepokojony.
- Czemu stoimy?- krzyknął ktoś z tyłu.
Kharlot w końcu postawił kolejny krok, zagłębiając się w wąskie przejście. Korytarz był na tyle wąski, że musieli się obrócić bokiem, by przejść. Sufit był nisko położony, że obaj wybrańcy szorowali rogami po jego powierzchni. Kolumna posuwała się powoli, dzwoniąc kolczugami i bronią, wymieniając półsłówka i uwagi, do uszu Bjarna doszedł jednak inny dźwięk, którego wcześniej nie słyszał. Kharlot sapał ciężko, stawiając niepewnie kroki. Ingvarsson zaniepokoił się, gdyż nigdy nie widział go w takim stanie.
- Co jest?- spytał niezbyt głośno. Wybraniec boga wojny odwrócił się gwałtownie, zlany potem. Wtedy Bjarn zrozumiał.
- Klaustrofobia...- szepnął, a czempion od razu uciszył go gestem.
W końcu dotarli do całkiem przestronnej sali. Nie było tu żadnych mebli, czy innych sprzętów, oprócz tych rzeźbionych ze spiżu, stanowiących integralną cześć pomieszczenia- stół, pulpit, jak na księgę i studnia. Z dala czuć było lekki powiew wiatru.
Norsmeni rzucili ekwipunek na ziemię i zajęli hałaśliwie upatrzone miejsca obok nich. Nieco dalej zasiadła Szara Kompania, zaś inkwizycja najdalej jak się dało. Ktoś rozpalił ognisko ze szczątków jakiegoś drogiego antyku zabranych po drodze, a kto mógł, posilał się suszonym jedzeniem, jeśli miał czym. Było twarde jak kamień, lecz głód szarpał wnętrzności dzielnych wojowników od dawna więc teraz czerstwy chleb był dla nich nie lada rarytasem.

Kharlot żuł powoli twardy kawał suszonego mięsa, wpatrując się uważnie w Aszkaela. Miał przeczucie, że wybraniec Chaosu Niepodzielnego sprawi im poważne kłopoty, ale nie miał ochoty zostawiać go za sobą. Teraz przynajmniej miał go na oku. Potem przeniósł wzrok na Magnusa. Ich spojrzenia spotkały się. Żaden nie chciał jako pierwszy przerwać kontaktu wzrokowego, wpatrywali się więc w siebie przez dłuższą chwile w impasie.
Sytuację uratował Turo, który swym zwalistym tyłkiem zasłonił mierzących się spojrzeniem, przerywając rywalizację.
Bjarn szturchnął Kharlota ramieniem. Jego brodata facjata nosiła znamiona zmartwienia.
- Masz już coś?- spytał. Khornita pokręcił przecząco głową. Wódz strapił się lekko, po czym dodał- Ja też mam pustkę we łbie. Wszelkie opcje, jakie mi przychodzą do głowy skończą się z włócznią w dupie, a potem wznoszeniem toastów w Valhalli.
- To nie tak źle- uśmiechnął się lekko czempion. Blondwłosy woj odpowiedział mu tym samym.
- Nie, ani trochę. Jednak niespecjalnie mi tam śpieszno.
- Masz kogoś.
Kharlot nawet nie powiedział tego w formie pytania. Ingvarsson zmieszał się lekko, po czym rzekł jakby nieco rozbawiony.
- To dość... skomplikowane...- sapnął. Kruszący Czaszki nie dawał za wygraną.
- Opowiedz.

[Co powiecie na chwilę gadaniny obozowiskowej :) ?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[Klimatyczna pogawędka tego nie było od...dawna]

Wybraniec położył tarczę pod ścianą, po czym oparł o nią dwa miecze. Następnie sam zasiadł koło niej, nie lubił być w centrum ludzie ostatnimi czasu. Miał już dość ich spojrzeń, wiedział że mu nie ufają. Ale jak mógł bym im się dziwić, dobrze wiedzą że na jedno skinienie Bogów bez żadnych skrupułów wbił bym im miecz w plecy. Taki był już jego los, na który nie mógł nic poradzić albo nie chciał. Wybraniec wzrokiem zaczął mierzyć zebranych, spotkał nieufne spojrzenie Khralota, pełne nienawiści oczy inkwizytora a Wilcza Kompania jak by starała się unikać kontaktu wzrokowego. Nagle usłyszał tuż koło siebie pewnego rodzaju klapnięcie, jego przyczyną okazał się pewien hobbit który nadal nosił znamiona ostatniej zabawy z ogniem.
- Co ty tak, z boku siedzie?- rzucił jak zwykle beztrosko Kilian, opierając się o ścianę tuż obok wybrańca- Jak dobrze pamiętam, nieźle dogadywaliście się podczas szczurzej areny.
- Czasy się zmieniają, a nas poróżniło spojrzenie na świat- rzekł Aszkael spoglądając w stronę ogniska- Chodź nadal uważam ich za towarzysz.
- Rozumiem- odrzekł hobbit wpatrując się z typowym dla siebie zamiłowaniem w tańczące płomienie- A co do tej Julii, musiała tak skończyć.
- Taka była wola Bogów.
- Mogłem spodziewać się że to usłyszę, ehhh nie było tobie ani krzty wdzięczności czy czegoś?
- Może i była, jednak to nie było miejsce i czas na emocje. Tak to prawda Julia nas uratowała, jednak przyniosła by nam potem zgubę. Bogowie zapragnęli jej śmierci, spełniłem ich życzenie.
- Naprawdę jesteś bez serca, ja tam ją lubiłem.
- O czarnym sercu
- Co?- rzekł niziołek nie bardzo łapiąc sens ostatniej wypowiedzi.
- Nie bez serca, a o czarnym sercu. Wierz bądź nie, ale wcale nie jestem aż takim potworem za jakiego mnie tu uważają. Tak zabiłem Julii bez żadnych zahamowań, tak samo jak własnego ojca ale to nie znaczy że nic nie czułem.- rzucił smętnie wybraniec.
- Nie pojmuje tego
- Nikt od ciebie tego nie wymaga
-
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Sorry za brak aktywności :oops: ]

Magnus po otworzeniu portalu przez Julię do ostatniej chwili nie chciał opuszczać pola walki rozbijając demoniczne łby. W końcu jednak natłok bestii i odwrót reszty drużyny skłonił go do wejścia w magiczne przejście. Splunął krwią i roztrzaskał czaszkę jakiegoś demona ,te nie wiedzieć czemu nie chciały wdawać się w walkę z Wielkim Inkwizytorem mimo ich przeklętych zdolności. Magnus wbiegł w portal. Nienawidził takich sztuczek ,nigdy nie było pewności. Dodatkowo wyczerpała go ciężka walka.
Jednak czymś co bardziej kotłowało Von Bittenberga było pojawienie się Reinharda von Preussa ,łowcy czarownic w żelaznej masce dzierżącego miecz bastardowy. Magnus znał go z przeszłości. Reinhard był mocnym poplecznikiem i jednym z najskuteczniejszych łowców Świętego Oficjum. Zimny skurwiel ,dla którego tępienie herezji i służba inkwizycji to cel nadrzędny ,a spis oczyszczonych dusz przestał być prowadzony wiele lat temu. Nie znał litości ,a miłosierdzie było dla niego suchym frazesem monotonnie wypowiadanym w ustach kapłanek Shallay. Krew. Ogień. Żelazo. Nie było czasu na nieskuteczne metody dialogu. No... kolega po fachu Magnus rzec można. Von Bittenberg pamiętał go jak jeszcze jako szeregowi łowcy działali w oddziale podczas dawnej misji. Potem słyszał tylko o nim w raportach. Po symbolu litery "I" na kapeluszu Magnus zorientował się ,że Reinhard został awansowany do stopnia majora. Słusznie. Wśród kadry oficerskiej nie było miejsca dla pizd chowających się na sam smród Chaosu.
Jednak to nie jest przyjacielskie spotkanie modlitewne. Są w Spiżowej Cytadeli wśród jednostek demonów. W twierdzy spaczenia i zepsucia. A Magnus nie został poinformowany o przerzuceniu na ten teren innych łowców...

Z hałasem swej żelaznej zbroi wypadł z portalu i znalazł się z zawodnikami i resztą tej zgrai w jakimś pokoju. Nie zdążył nawet się dobrze rozjerzeć ,kiedy za nim wyszedł Aszkael trzymając w dłoni zakrwawiony łeb Julii. Von Bittenberg spojrzał na niego oschle. Nie zwykł okazywać emocji ,jednak wieśc o zabiciu czarodziejki nie ucieszyła go. Choć wiedział ,że Aszkael nie jest barbarzyńą ,który ścina łby dla zabawy (no może czasem) nie mógł dojśc czemu to zrobić. Nie było jednak czasu an domysły. W końcu obok stał jej kochaś ,który bez chwili namysłu rzucił się na okutego w stal czempiona. Wpadł w gniew. W furię. Bez przygotowania rzucił się na wojownika co nie mogło się dobrze skończyc. W końcu metody asasynów zakładały podstępne zabójstwa i sztuczki.

I tak właśnie jego szał go zgubił. Inna sprawa ,że wyciągnąć refleksji już nie mógł. Padł zmasakrowany przez Aszkalea. To w sumie nie było takie dobre ,kolejna walka ukazała potężną odpornośc Ostrza Bogów. Magnus spojrzał na truchło i rzekł -To załatwia sprawę pojedynku...- nikt nie odpowiedział ,każdy zdawał sobie sprawę ,że ciag walk nie może zostać przerwany.
-Wiesz co to oznacza , panie Drugni?- zapytał dalej Von Bittenberg kierując wzrok na krasnoluda. Magnus gardził Areną ,ale trzeba było dojść do finału. Walka z Drugnim ani go nie cieszyła ,ani nie smuciła. Cóż za denne uczucia dla Wielkiego Inkwizytora. Zalety były takie ,że nie będzie musiał zmagać się z jakimiś podrzędnymi magicznymi sztuczkami i krasnolud został oczyszczony egzorcyzmem.
Zabójca podniósł głowę zaskoczony ,po czym wskoczył na skrzynię na której siedział -Tu i teraz! Podrzóćcie babkę Magnus to zetnę jej łeb!- wykrzyknął machając toporem.
Kilku Norsmenów zaśmiało się cicho ,aby tylko Magnus nie usłyszał ,a spod hełmów Aszkaela i Kharlota słychać było powstrzymywany śmiech. Von Bittenberg obrócił wzrok na nich ,a ci natychmiast uniknęli kontaktu wzrokowego próbując zakamuflować uśmiechy.
-Celibat... jasne?- warknął Magnus
-Tak ,tak... celibat ,celibat...- zaczęli wszyscy w sali kiwać głowami potwierdzając zgodnie wypowiedź Magnusa ,aby ten tylko nie zechciał im tego wyjaśnić pięścią.
Magnus następnie zwrócił się do wymachującego toporem krasnoluda -Nie teraz ,panie Drugni... najpierw trzeba wpierdolić Alphariusowi...-

Po chwili wszyscy opuścili pomieszczenie udając się za Kharlotem i Bjarnem. Zabójca przeklnął i warknął do siebie -I chwalebna śmierć znowu się odwleka... mięczaki...-


Po marszu przez zamek w końcu zdecydowali się zatrzymać. Rozbili małe obozowisko. Magnus wreszcie miał czas sprawdzić stan swoich ludzi. Nie musiał im się przyglądać jak głupi ,żeby dokonać analizy. Był wśród nich inkwizytor Krugger w charakterystycznym monoklu i czarnym płaszczu ,uważnie przypatrujący się reszcie zawodników i Norsmenów wraz z Kompanią Szarego Wilka. Przeżył również dobrze zbudowany Hans w swej ciężkiej zbroi złożonej z różnych elementów ,strasznie poobijanej i wysłużonej. Teraz klęczał modląc się dziękczynnie za przeżycie bitwy. Reiner na szczęście przeżył operację ,ale był wycieńczony ,leżąc obok żarliwie modlącego się mnicha ,który fanatycznie wpatrywał się w symbol młota na szyj Magnusa. Za nim stał Kilian obserwujący ocalałych ,starając się ogarnąć po walce. No i stał tam również von Preuss ze swym pomagierem. Mimo żelaznej maski i tego ,że jego człowiek zagadywał go szeptem ,Magnus doskonale wiedział ,że Reinhard go obserwuje. Rzecz jasna nie gapiąc się na Wielkiego Inkwizytora. Taki fach.
Żaden z nich nie przypatrywał się drugiemu ,ale uważnie się obserwowali. Wiedzieli ,że to nie czas na rozmowę. Wróg nie mógł wiedzieć ,że inwkizycja ma dwie komórki ,które nie współpracowały ,nawet reszta łowców o tym nie wiedziała. Na to przyjdzie czas później. Ale przyjdzie i oboje doskonale o tym wiedzieli.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Po kilku minutach przedzierania się przez grupy mutantów, zwały gruzu i anomalie Reinhard i Oskar dotarli do wejścia na trybuny. Reinhard, kopnięciem z wyskoku powalił jednego mutanta a drugiego rąbnął solidnie przez łeb, krew chlapnęła obficie na maskę, dzwoniąc jak deszcz o stalowy dach. Inkwizytor obrzucił spojrzeniem okolicę: grupa ocalałych cofała się pod naporem hordy pomiotów, mutantów i innych spaczonych niewolników chaosu, którzy mimo przytłaczających przeciwności dzielnie trzymali się na nogach. Łysy osobnik kroczył niespiesznie po schodach w kierunku areny, bez wątpienia to on był sprawcą całego zamieszania. To musiał być ten cały Alpharius, o którym w raportach wspominali Magnus i Reiner. Przywódca kultu stał tyłem do łowców czarownic.
- Wygląda na to, że władowaliśmy się w niezły kanał. - Powiedział z kwaśną miną Oskar.
- Cóż zrobić. Widzisz tego łysola?
- Tak, cel namierzony. Neutralizacja. - Młody łowca wymierzył z pistoletu w błyszczącą glacę, gładką jak jako, jeśli nie liczyć wytatuowanego na potylicy rzędu kresek, zapewne jakiegoś tajemniczego symbolu. Oskar był pewien, że już go kiedyś widział - u jakiegoś inkwizytora, albo łowcy nagród wynajętego przez Oficjum. Rapier chyba mu było, czy jakoś tak. Strzał był wymierzony perfekcyjnie, na celowanie było dość czasu. Pociągnął za spust... I rozległo się tylko metaliczne kliknięcie - proch zawiódł i Oskar został z niezręcznie wyciągniętą ręką. Reinhard nic nie mówił, tylko patrzył. Oczy wyglądające zza maski nie wyrażały niczego poza zażenowaniem. Jednak, nim którykolwiek z nich zdążył pomyśleć, czy w ogóle może być gorzej rozpętało się istne pandemonium - Alpharius zakończył swą piramidalną, pełną syków i chrapliwych okrzyków inkantację i rozległ się grzmot. Obaj instynktownie spojrzeli w górę, prosto w straszliwe oko burzy Osnowy, wirujące wściekle jak wrząca kipiel, z tą różnicą, że oni zdawali się być pod powierzchnią. Po chwili na arenę zaczęły wpadać całe zastępy potworów z niematerialnego świata. Płaszcze łowców załopotały, gdy uderzył w nich powiew magicznego wiatru. Włosy na grzbiecie Reinharda zjeżyły się, gdy wciągnął naładowane surową energią powietrze. Przeszło mu przez myśl, że taki zapach miałaby elektryczność, być może przez ostry swąd ozonu i jakąś inną, trudną do identyfikacji woń, która nieodmiennie unosiła się w pracowniach alchemicznych.
- Zapach przemian... - Mruknął. - A więc dzisiaj danie główne to filet z latającej płaszczki. - Choć większość demonów rzuciła się na zawodników, gdyż taką drogę wskazał im Alpharius, to kilku krzyczących (screamer) zmieniło tor lotu i spadło na inkwizytorów. Oskar uchylił się przed rzędem szpikulców znaczących paszczę potwora i odwinął się rapierem, ten jednak przeniknął przez lazurowe ciało nie czyniąc mu szkody.
- Cholera! - Syknął.
- Uważaj, na jedenastej! - Zawołał von Preuss. Zamaskowany miał trochę więcej szczęścia - jego harpun na łańcuchu przebódł latającą maszkarę i zaczepił się zadziorem, jak linka na groteskowym latawcu. Oskar odwrócił się na pięcie, jednak jedyne co zdążył zrobić to odruchowo zasłonić się ręką przed nadlatującym przeciwnikiem, który siłą pędu powalił inkwizytora na kamienną podłogę i przydusił do ziemi. Pośród świdrującego, skrzekliwego wycia niosącego się przerażającą polifonią przez cały amfiteatr https://www.youtube.com/watch?v=V1PLHFfPcZo dało się słyszeć stłumione krzyki i przekleństwa tłamszonego Oskara. - Trzymaj się! - Zawołał w kierunku szarpiącego się towarzysza Reinhard, samemu mocując się z uwięzionym na harpunie krzyczącym, jakby puszczał jakiś groteskowy latawiec. Widząc, że ma coraz mniej czasu, major ryknął gniewnie i z całej siły pociągnął za łańcuch, czyniąc wyrwę w błękitnym ciele poczwary, która po chwili rozsypała się w bezbarwne płatki, przypominające spopielony papier. Zamaskowany inkwizytor nie tracąc czasu wypuścił łańcuch i młynkuąc mieczem strącił na ziemię kolejnego, płaszczkopodobnego stwora, nie omieszkując rozkwasić mu łba podkutym butem. Jednym susem dopadł szamoczącego się demona i odrzuciwszy miecz chwycił najeżony kolcami grzbiet w stalowe rękawice - próba przerąbania, bądź przebicia go mieczem mogła skończyć się wielce niekorzystnie dla desperacko broniącego się Oskara. Nie tracąc ani chwili, Reinhard grzmotnął pięścią błękitnoskórego napastnika tak mocno, że wbiła się w jego ciało. Stękając ciężko, Reinhard zaczął dosłownie rozrywać swojego przeciwnika. Wrzask demona zaczął w tym momencie zmieniać się, przypominał raczej bezgraniczny strach i zdziwienie niż myśliwego, pastwiącego się nad zdobyczą. W miejscach, gdzie opancerzone dłonie darły nieziemskie ciało zdawały się tańczyć małe, czarno-białe płomyki. Krzyczący próbował jeszcze się wywinąć straszliwemu oprawcy, jednak von Preuss z ogniem w oczach pozostawał nieustępliwy, łapczywie wyszarpując strzępy, aż wreszcie stwór zdechł. Jednak w przeciwieństwie do pomiotów Osnowy, które padły od miecza, ten nie rozpadł się ani nie wyparował.
- Dziękuję. - Wysapał Oskar, który w międzyczasie zdołał się wyswobodzić. Był cały podrapany, a zbroja nosiła liczne rysy i wgniecenia, zaś płaszcz w wielu miejscach się wystrzępił. Przez chwilę łowca przyglądał się stojącemu nad sponiewieraną płaszczką von Preussowi, którego ręce aż po łokcie ociekały fioletową substancją. - Ty go zabiłeś?
- Tak. - Powiedział pełnym okrutnej satysfakcji głosem Reinhard. - Trwale.
- Myślałem, że można je najwyżej przegnać... Doprawdy, Sigmar musi być z tobą, panie majorze. Nie dziwię się dlaczego zostałeś...
- Nie mitręż chłopcze. Mamy cały ten burdel do sprzątnięcia. - To powiedziawszy podniósł miecz i przyciągnął harpun, po czym odwiesił go na plecy. Jednym, pozrnie niedbałym ruchem przyszpilił podkakującemu ku niemu różowego horrora, uciszając jego podekscytowane popiskiwania. Przyciskając go nogą rozpruł potworka na pół, a ten zdechł i zmienił w dwa mniejsze, niebieskie horrory. Oskar był już na to przygotowany i natychmiast rzucił się na swojego dźgając go raz po raz swym rapierem, podczas gdy Reinhard zaczął rąbać drugiego na kawałki. Nim zdążył zdezintegrować, zamaskowany łowca splunął pogardliwie (jego maska miała bowiem specjalny otwór pozwalający nie tylko na wyraźną mowę, ale też na plucie) i spojrzał w dół. Na arenie pojawiła się jakaś kobieta, czarodziejka. Stworzyła ona barierę ochronną wokół walczących, pozwalając im na ucieczkę. Reinhard znał jej twarz.


Pamiętał, jak przed laty przejeżdżał przez pewną zapyziałą wieś, tak się akurat złożyło, że żona lokalnego sołtysa była w połogu. W tym samym czasie przebywała tam wędrowna znachorka, która najęła się do odebrania porodu. Coś jednak poszło nie tak, dzieciak był wyjątkowo niewydarzony, więc nastąpił szybki lincz. Głupie pospólstwo było przekonane, że to oczywiście wina położnej, a nie sołtysa, starego syfilityka. Tak więc w swej nienawiści ludzie pochwycili uzdrowicielkę i postanowili zlikwidować. Reinhardowi, jako łowcy czarownic pozwolono odwiedzić dziewczynę. Nazywała się Julia. Profesjonalna ekspertyza wykazała jedynie, że faktycznie, para się ona magią przynależną jadeitowemu kolegium. Było to co prawda nielegalne, lecz Reinhard odkąd pamiętał był pragmatykiem, w dodatku nie znalazł w niej skazy chaosu. Z drugiej strony prawo było jednoznaczne - czarodziejka musi zginąć. Nawet gdyby mógł ją ułaskawić, sam zostałby oskarżony o niekompetencję lub gorzej. Jedyne co mógł zrobić, to ulżyć znachorce podczas egzekucji. Było to o tyle trudne, że w tej właśnie wsi wolano pławić niż palić. Koniec końców udało mu się jednak przekonać gawiedź, by dla odmiany przygotowali stos. Osobiście namówił sołtysa, by użyto mokrego drewna. Wioskowemu spodobał się pomysł, że czarodziejka będzie dodatkowo dławić się gęstym dymem. W rzeczywistości jednak kłęby miały odurzyć Julię, by nie musiała znosić bólu zadawanego przez płomienie.
Reinhard stał tam, pośród tłumu, widząc przerażoną dziewczynę i rozochocony tłum. Czuć było ich nienawiść i rządzę krwi. To oni byli prawdziwymi heretykami, ich emocje, nie Julii dokarmiały teraz Khorna. Ta uzdrowicielka po prostu wiedziała, że czasem trzeba ubrudzić sobie ręce dla większego dobra. Wiedział to również Reinhard, sam wszak pobrudził się kiedyś aż po łokcie. Gdy kłęby szarego dymu spowiły spętaną kobietę, łowca wsunął się w tłum. Już miał opuścić placyk, gdy nagle uczuł ciężar hipokryzji i rażącej niesprawiedliwości. Był wieczór, więc i tak nie było widać skazanej. Wtedy przyszedł mu pewien pomysł... Korzystając z faktu, że lud skupiony był na okrutnym widowisku, zaszedł stos od tyłu i krztusząc się gryzącymi kłębami przeciął więzy.
- To ja wymierzam sprawiedliwość. Uciekaj. - Powiedział. Nie mógł zrobić nic więcej. Drewno zaczęło wysychać i płomienie stawały się coraz silniejsze, a ona wciąż tam stała.

Teraz zaś widział jak wojownik chaosu wbija jej miecz w plecy i ścina głowę jednym sprawnym ruchem. Następny powód, dla którego Reinhard nienawidził chaosu i jego sługusów. I to dla tego zabijanie ich dawało mu taką radość, jak nic innego. Jakaś jego część pchała go do ataku, prost w hordę demonów, byle dopaść i zarżnąć zakutego w czarne blachy mordercę.
- Widziałeś, co za skurwysyn?! Powiedział Oskar.
- Zwijamy się stąd, bo inaczej będziemy walczyć z całą Osnową, a jeszcze mamy wszak coś do zrobienia. - Powiedział zimnym tonem major. Ordynans kiwnął mu głową i obaj zagłębili się w trzewia twierdzy. Pędzili przez korytarze i przepastne sale, wycinając sobie drogę pośród mutantów i demonicznych sług Alphariusa. Z każdą chwilą tych drugich zdawało się być coraz więcej. Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach szalonej batalii przebili się w końcu na galerię, zawieszoną wysoko na niebotycznych filarach. Zaś na dole ujrzeli coś, co mocno ich zaskoczyło: Archaon, na czele swojej wiernej drużyny nieśmiertelnych wybrańców wycinał sobie drogę wśród kłębiących się wokół hord chaosu. Zamachy jego potężnego miecza, Zabójcy Królów roztrącały dziesiątki przeciwników, jak szmaciane lalki we wszystkich kierunkach.
- To nasza szansa! - Rzucił Oskar. - Gdyby zwalić mu na głowę kandelabry... Zobacz, są przytwierdzone do tej samej konstrukcji, co galeria! Konstrukcja być może uległaby destabilizacji, co prawda sami wtedy spadniemy...
- Nie.
- Ale...
- Nie. Niech chaos tępi się sam. Z resztą wygląda na to, że nasz cel numer jeden ma na pieńku z Alphariusem. Mniej problemów dla nas. Z resztą, czy byłeś kiedyś tak wściekły na heretyków, że szczułeś jednego heretyka drugim heretykiem? Bo ja jestem cały czas... Tamtędy. - Wskazał major w niski korytarz w ścianie.

W korytarzu tym było kompletnie ciemno, w dodatku był ciasny, tak że raz po raz uderzali w nierówności sufitu. Nagle Reinhard zatrzymał się.
- Też to słyszałeś? - Spytał Oskar.
- Tak, nie jesteśmy sami. - Szepnął dowódca.
- W tym ciasnym korytarzu... Przesrane...
- Czekaj... Daj tu spluwę. - Młodszy łowca wykonał polecenie, a von Preuss wycelował w czeluść korytarza. Wtedy odgłosy stały się wyraźniejsze i dało się rozpoznać ludzką mowę. - Wygląda na to, że to oni. Zawodnicy tędy idą, zatem pewnie też von Bittenberg i jego ludzie. Wmieszamy się w nich, gdy będą bliżej. - Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że teraz muszą trzymać się uczestników areny, gdyż w obecnej, dość skomplikowanej, sytuacji dawało to największe szanse przetrwania, a pośrednio powodzenia misji.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Mało kto był zainteresowany walką, choć moim zdaniem było na co popatrzeć. Gdyby nie nienawiść, która kierowała mrocznym elfem, możliwe, że ten miałby jakieś szanse w starciu z tą górą mięsa, zapuszkowaną w grubej zbroi chaosu. Teraz jednak bezwładne ciało elfa, pozbawione głowy opadło na posadzkę. Nikt nie bił brawa, nikt nie okazywał rozpaczy, czy nawet przygnębienia. Ich pojedynek odbił się bez echa. No prawie. Hobbit zwany Kilianem, ten którego sam Bóg Chaosu miał dość wyglądał na zafascynowanego. Nie rozumiał obojętności reszty zawodników, czy ich bliskich. Arena dobiegała końca, między tymi zabijakami wytworzyły się więzi. Jeden nadstawiał karku za drugiego, ryzykował niekiedy życiem. A teraz? Patrzą na siebie, jak śmierć na starego dziada, konającego w łożu.
-Skąpiec!- Rzeźnik wyrwał mnie z transu, poród przebiegał bez przeszkód. Chociaż Anna bardzo nadwyrężyła swoje zdrowie podczas ratowania Iskry, to wciąż miała siłę. Niesamowita kobieta.- Skąpiec do cholery jesteś wujem.
Spojrzałem za plecy, Anna leżała oparta o Roksa, który odprawiał nad nią i jej nowo narodzonym dzieckiem jakieś modły. Widocznie oddawał chłopcu cześć i udzielał mu, oraz jego matce błogosławieństwa. Elfka płakała, lecz tym razem z radości. Zdrowy chłopiec. Szczerze powiedziawszy ulżyło mi. Tą dziewczynę spotkało już tak wiele nieszczęść, gdyby coś stało się dziecku nie przeżyła by tego.
-Jesteście jego rodziną.- Anna zmierzyła nas wszystkich wzrokiem, a my ustawieni w kręgu wokół niej przyglądaliśmy się małemu dziecku, o srebrzystych włosach i niebieskich oczach. Niebieskich... brązowych. Ich kolor zmieniał się bez przerwy. Był piękny, nigdy nie widziałem równie pięknego dziecka. Jedyne co wytrącało mnie z (powiedzmy) równowagi, to dwa różki wyrastające z jego czoła. Nawet to w pewnym stopniu była w jakimś stopniu słodkie. Uklękliśmy. Wszyscy jak jeden mąż.
-Jesteście jego rodziną.- powtórzył Roks. Wstał i rozłożył ręce w geście błogosławieństwa. Z jego dłoni wylały się płomienie, który zlały się na nas. Zmierzch i Podmuch, w swoich demonicznych formach cicho zawyli.- Przyjmijcie błogosławieństwo. Szukajcie prawdy, bądźcie światłem, chrońcie swego nowego Pana. Bowiem dziś na świat przyszedł ten, który przywróci ład i porządek. Przyrzeknijcie mu wierną służbę i miłość. Jesteście jego wujami, chrońcie go.
-Przyrzekamy.- powiedzieli jednocześnie Zmierzch z Podmuchem.
-Przyrzekamy.- powtórzyliśmy po nich.
-Staliście się wiec Błogosławionymi Wojownikami Świętego Ognia.- rzekł z niezwykle zadowoloną miną. Ten jeden dzień zaważył na naszej przyszłości. Wyznaczył nową drogę, która okazała się być najlepszą z możliwych.- Wstańcie Strażnicy Wiecznego Płomienia Kossutha
-Czyli rozumiem, że jesteśmy czymś w rodzaju ojców chrzestnych?- mina Winchestera zdradzała, iż ten usilnie nad czymś główkuje.- Przesrane, wiecie ile teraz się daje? Za moich czasów...
-Szczym ryj psi kutasie.- warknął Leworęki, po czym mocno zacisnął pięść na ramieniu naszego strzelca. Ten natychmiast wyrwał się z uścisku i pchnął swojego Brata.
-Po ryju to ty możesz zaraz dostać!- krzyknął, zaczęli się znów między sobą szarpać. Szczerze powiedziawszy to przywyknęliśmy do tego. Ukradkiem Oblech wcisnął mi w dłoń pięć złotych monet i wyszeptał.
-Na Winchestera Skąpiec.- Mały spojrzał na niego i parsknął śmiechem.
-Dziesięć na kowala...
-Nie macie czym się zająć do cholery?- Riees wskazał na pochód inkwizycji, norsmenów i zawodników ruszający wgłąb korytarzy.- Wy dwaj.- rozdzielił tłukących się po twarzach Braci. Winchester wyraźnie prowadził.- Pomożecie iść Annie. Roks weźmiesz młodego.- po tych słowach spojrzał na mnie i Oblecha.- Miejcie oko na inkwizycje, oraz tego Kiliana. Od dłuższego czasu przygląda się naszym poczynaniom.
Hobbit nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego, taka rasa. Ale po co za prezentował Farlin, wolałem być jednak trochę bardziej ostrożnym.

-Postój?- zapytałem, Kapitan wzruszył ramionami.- Znam to miejsce!- uśmiechnąłem się, nawet kultyści rzadko zapuszczali się w te okolicy Spiżowej Cytadeli, a ja jako szmugler i jakby nie patrzył złodziej, często właśnie z tego miejsca rozpoczynałem eksploracje po lepiej wyposażonych komnatach, która po moich "odwiedzinach" najczęściej pozostawały puste. Najwięcej szarpaniny zawsze było z tymi przeklętymi łóżkami. Mahoń od wieków jest w cenie.
-To znaczy?- Riees spojrzał na mnie pytająco.
-Możemy łatwo wydostać się nie tylko z twierdzy, ale i z całego przeklętego wzgórza!- zacząłem się śmiać, reszta Braci patrzyła na mnie jak na wybawiciela.
-Naszą misją jest chronienie dziecka.- zauważył Zmierzch.-Pchanie się w łapy tego "pierwszego akolity" jest zupełną głupotą.
-Mam takie samo zdanie.- drugi wilkor poparł swojego pobratymca.
-Hym...- pewna myśl nie dawała mi spokoju. Kiedyś gdzieś tutaj zostawiłem spory kuferek wypchany dość wartościowymi przedmiotami, musiałem go zostawić bo paru kultystów wpadło na mój trop. Wątpię by go znaleźli. Niemal biegiem ruszyłem do sypialni znajdującej się naprzeciwko mnie. W środku nie było niczego, prócz zniszczonej szafy, nadającej się co najwyżej na opał i kominka. Stare zamczyska mają to do siebie, że jest w nich multum tajnych przejść... i skrytek. Włożyłem dłoń do piecyka i zaczął gmerać w nim szukając tej cholernej wajchy. Vice wszedł za mną.
-Czego znowu szukasz?
-Złota, całej skrzyni ze sztabkami złota przyjacielu.- podskoczyłem gdy poczułem w dłoni wcześniej wspomniany przełącznik. Szybkim ruchem przestawiłem go, a obok szafy otworzyły się kamienne drzwi do ukrytego składziku. Spory kufer stał tam tak, jak go zostawiłem. Idioci... Żeby obcy człowiek znał dom, który okrada bardziej od właścicieli.- Wystarczy na wyżywienie i opłacenie całej armii. To miał być mój ostatni skok...
-I jest twoim ostatnim skokiem.- uśmiechnął się i pomógł mi dźwigać skrzynię. O dziwo nikt nie zwracał na nas zbytnio uwagi, nikt prócz Kiliana. Kapitan podszedł na Wydartego Śmierci, widocznie chciał go poinformować o naszym wyborze.
-Bjarnie.- przerwa rozmowę Wydartego Śmierci z resztą jego rodaków.- To koniec. Naszym zadaniem była walka w obronie Cytadeli. Tej już nikt nie oblega. Zapłaciłeś z góry, dlatego nie żądam zapłaty. Pragnę jedynie poinformować was, iż my odchodzimy.- Kruszący Czaszki spojrzał na naszego Kapitana z ukosa.- Mamy ważniejsze zadanie.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kharlot patrzył z ukosa na przywódcę najmitów, przeżuwając ostatniego suchara. Gdy przełknął, wytarł usta i palce kawałem lnianej szmaty, którą idealnym rzutem posłał w ogień, po czym wstał, spoglądając na kapitana z góry. Miał wśród nich raczej nieciekawą reputację i czempion mógł wyczuć gotowość do walki tamtego. Uśmiechnął się lekko i klepnął go w ramię.
- Powodzenia na szlaku- rzekł spokojnie- Być może jeszcze się spotkamy.
- Być może- rzekł lekko zaskoczony Kompanion- Nie jesteś... zły, że was opuszczamy?
- Mój gniew spada na niegodnych- odparł Kruszący Czaszki tonem tak obojętnym, jakby oznajmiał która godzina- Poza tym musicie dotrzymać danego słowa i zadbać o kobietę Vahaniana. To rozumiem doskonale. Zanim odejdziecie, usłuchajcie mojej rady.
Riees spojrzał na niego podejrzliwie, lecz postanowił wysłuchać tego, co khornita miał do powiedzenia.
- Mów.
- Nie potrafię odbierać porodów i nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, lecz nawet ja dostrzega brak biegłości w waszych poczynaniach na tym polu. Niecały dzień drogi od twierdzy jest niewielkie miasteczko, a w nim na pewno znajdzie się uzdrowiciel. Zajdźcie do niego, jeśli nie chcecie, żeby wasza elfka zmarła z zakażenia poporodowego.
Kapitan przytaknął na znak, że rozumie. Skinął na swych kompanionów, którzy byli już gotowi do drogi. Riees obrócił się po raz ostatni w kierunku Norsmenów.
- Żegnajcie wojownicy z północy. To była cholernie dobra przygoda.
Bjarn uśmiechnął się lekko.
- Żebyś wiedział południowcu... żebyś wiedział.
Kilian był bardziej bezpośredni.
-Trzymajcie się patałachy! Obym na was nie trafił podczas krucjat ognia i stali, hehe- zaśmiał się malec, a ci, co go znali nie odebrali tego jak groźby. Wszyscy się zmieniają.

Norsmeni odprowadzili Szarych Kompanionów wzrokiem, póki ostatni nie zniknął w tunelu prowadzącemu ku powierzchni. Kharlot powrócił na swoje miejsce przy ogniu, wpatrując się w jego płomienie. W głowie wciąż przebrzmiewały mu echa bjarnowej opowieści o cud- dziewicy Jorze, wybrance jego serca. Myśli uciekały mu do Seliny, mimo usilnych prób ich odpędzania. Jednocześnie starał się wymyślić plan działania, by zakończyć knowania Alphariusa raz na zawsze, lecz zdawało się, że nie pozostało mu więcej możliwości, niż pójście na żywioł w paszczę lwa.
- Mało nas- odezwał się nagle Bjarn, bawiąc się warkoczykiem zaplecionym na brodzie- Jak to mawiałeś? Im mniej gości, tym lepsza zabawa?
- Nie byli nam potrzebni, ani oni, ani ich kuglarskie sztuczki- odparł Kruszący Czaszki- Z resztą nawet nie możemy ufać tym, którzy pozostali.
- Jesteś strasznie irytujący, gdy zgrywasz samotnego wilka- mruknął Ingvarsson. Kharlot pokręcił głową.
- Nikogo nie zgrywam. Taka jest natura rzeczy, że w kończymy sami. Inni prędzej czy później wbiją ci nóż w plecy- odwrócił głowę w kierunku łowców czarownic- Prawda von Bittenberg?
Żelazny Inkwizytor mruknął coś niewyraźnie pod nosem, wertując jakąś księgę. Aesling nie oczekiwał, że odpowie.
- Nawet ja?- spytał nagle Bjarn. Kharlot zmarszczył brwi.
- Co ty?
- Sądzisz, że ja też kiedyś wbiję ci nóż w plecy?
- Prędzej topór w łeb, z tuzinem minstreli grających na rogach- zażartował wybraniec- Doceniam to, co dla mnie robisz. Zapewne nasze drogi się rozdzielą, gdy skończy się to wszystko, lecz jeśli czegoś będziesz potrzebował... jestem na każde twoje wezwanie.
Bjarn odpowiedział mu radosnym śmiechem.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że miękniesz- rzekł pół- żartem, pół- serio Zabójca Smoka- Nie będę cię zatrzymywał. Wiem, że będziesz chciał nadrobić zaległości z tą swoją...
Kharlot uśmiechnął się lekko, a Bjarn wziął to za dobry znak. Kruszący Czaszki nie wiedział, jak mocno te wszystkie wydarzenia odcisnęły swoje piętno. Jak na razie trzymał się nieźle, lecz już wcześniej miał tendencję do nadreakcji. Aż strach było pomyśleć, co mogło nadejść...
- A ty? Co zamierzasz uczynić po Arenie?- spytał Kharlot
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Nie doceniają mnie patałachy.- splunął Rzeźnik niosący nosze wraz z Kapitanem. Anna spała na nich wraz z Kosstuh'em. Przed nim szedł mały z Roksem i jego płomiennymi wojownikami, a za nim reszta. W tym ja i Oblech. Obaj dźwigaliśmy tą cholerną skrzynię, nie sądziłem, ze jest, aż tak ciężka...
-Macie tam coś wartościowego człeczyny?- Kilian spojrzał w górę próbując spojrzeć mi w oczy.
-Może...- odpowiedział mu Oblech.
-Morze to rozstąpił...
-Tak mamy tam coś wartościowego.- rzucił za pleców Kapitan.
-No i tak trudno?- westchnął hobbit.- Nie chce waszego majątku, jesteśmy przecież przyjaciółmi!
-Zbyt daleko idące stwierdzenie.- przekręciłem oczami. Poprawiłem dłoń na uchwycie od skrzyni.
Zimny powiew wiatru uderzył w nas niczym fala. Było to najprzyjemniejsze zimno, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Byliśmy wolni. Zostawiliśmy za sobą kawał historii, wielu przyjaciół... Braci. Choć, wydarzyło się tam tak wiele niezwykłych zdarzeń, jestem pewien, że nikt z nas nie zapomni o tym miejscu. Będziemy pamiętać.


[Dziękuje Panowie za bardzo udaną arenę. Moją pierwszą. Choć popełniałem w niej sporo błędów i zapewne mocno działałem wam na nerwy, to obiecuję, że na następnej... będzie gorzej :D! Żartuje... Byqu po takim wprowadzeniu w świat aren, coś czuje, że każda następna tego typu zabawa będzie o wiele gorsza. Jeszcze raz dziękuje i życzę powodzenia w dalszym polowaniu!]

ODPOWIEDZ