ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
[Tak, Arena na Ulthuanie, niestety bez wierzchowców...]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Siedzieli w dwóch przeciwnych narożnikach niewielkiej sali. Magnus i Reinhard uważnie obserwowali się nawzajem, jednak żaden nie dawał po sobie tego poznać. Zbyt dużo było tu profanów, heretyków i potencjalnych zdrajców, by rozmawiać otwarcie. Wiele lat temu, gdy dopiero zaczynali karierę w Inkwizycji Imperialnej, obaj szkolili się razem i wykonywali polecenia jednego mistrza. To było jednak przeszło dwadzieścia lat temu. Przez tyle czasu większość łowców dawno zdążyłaby już zginąć, czy to w paszczy jakiegoś potwora, z ręki kultystów, obcych czy samobójczym poświęceniu dla ratowania ojczyzny. A oni wciąż żyli, prawdziwi twardziele, którym nie straszne były okropności tego i innych światów. Choć dotychczas pracowali niezależnie, być może teraz nadszedł czas aby znów połączyć siły?
Rozmowy towarzystwa zaczęły się rozwijać, i gdy Reinhard uznał, że wszyscy są już zbyt zaabsorbowani własnymi sprawami, wziął do ręki kawałek gruzu i rytmicznie zaczął stukać nim o podłogę. Ktoś, kto nie przeszedł szkolenia w Czarnym Zamku pomyślałby pewnie, że to tylko znudzony inkwizytor, jeden z tych, których sprowadził Magnus i wykonuje jedną z tych czynności, które robi się z bezczynności. Lecz w pewnym momencie również von Bittenberg wyciągnął mechaniczny palec i również rozpoczął tę niepozorną czynność.
- Magnus. - Stukał Reinhard. - Słyszałem o tobie. Więc to jednak prawda, masz mechaniczne ciało.
- Choć poległem, wciąż służę. - Odpowiedział serią stuków Magnus. - To aby napewno ty von Preuss?
- Tak. Skąd wiesz?
- Choć masz maskę, nosisz ciągle ten bastard z napisem Gotterdammerung na głowni. Ale dość mitrężenia.
- Jesteś zawodnikiem areny. Co z twoim uczniem? Czy będzie w stanie w razie czego wykonać zadanie?
- Reiner ledwie żyje, nie zdziwię się, gdyby zrobili z nim to samo co ze mną.
- A zatem wygląda na to, że będziemy musieli znów działać razem.
- Trzeba powstrzymać Alphariusa. I zlikwidować arenę, dlatego to ja muszę zwyciężyć.
- Alphariusa? Chyba Archaona. To po niego tu przyszedłem.
- Alpharius. To on jest za wszystko odpowiedzialny. On i Kharlot.
- Odkąd tu przybyłem nie czytałem dalszych raportów. Gdy zobaczyłem fluktuacje Osnowy, byłem pewien, że to efekt działań Archaona. Zaś Kharlot... Z jego teczki wynika, że brał udział w arenie skavenów, miał tam kochankę. Ona go zabiła, lecz teraz wrócił.
- I zorganizował własną arenę. Zawodnicy mieli być ofiarami dla Khorna, żeby oddał mu tę jego kobietę, z resztą to ona mnie prawie wykończyła. Problem w tym, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Alpharius wydymał Kharlota i teraz to my musimy zrobić porządek.
- Mam pewien plan. Gdy tu szedłem, widziałem jak Archaon walczy z demonami przywołanymi przez kultystów.
- Lew nie sprzymierza się z szakalem... - Wtrącił Magnus.
- Sprzymierzyć? Nie, myślałem raczej, żeby napuscić ich na siebie. Najprawdopodobniej Archaon go zabije, a my sprzątniemy zwycięzcę, gdy będzie osłabiony walką. Jest jednak pewien problem. Do skutecznego wyegzekwowania planu będziemy potrzebować większej siły przebicia. Na tu obecnych raczej nie ma co liczyć.
- Tyle tylko, że cała forteca jest zamknięta w tej przeklętej bańce. Nic się nie przedostanie.
- To nie problem. Zostaw to mnie.
- Będziesz potrafił ją przerwać?
- Tak, jeżeli uda mi się zdestabilizować źródło mocy, bariera powinna osłabnąć.
- Słyszałem Reinhard o twoich metodach, że są dość nieortodoksyjne, ale czy naprawdę zamierzasz manipulować przy materii chaosu? Przecież to herezja.
- Robimy co musimy, z resztą ja tyko pozwalam chaosowi niszczyć się samemu. Mniej roboty dla nas.
- Jeżeli to jedyne wyjście. Ale uważaj, igrasz z ogniem.
- Ty tylko poinstruuj swoich ludzi. Co do igrania z ogniem... To dopiero nastąpi. - To powiedziawszy wyrzucił kamyk i wymknął się na zaciemniony korytarz. Nikt nawet nie zauważył, jak okryta ciemnym, skórzanym płaszczem postać idzie wprowadzić swój machiaweliczny plan w życie.
Wszystko działo się tak, jak chcieli obaj inkwizytorzy. Bariera została zdjęta, ludzie przygotowani. Reszta niewtajemniczonych spała jak najedzone krokodyle, za wyjątkiem Aszkaela, który już od dawna nie musiał przejmować się snem czy jedzeniem, lecz on się nie wtrącał, zbyt pochłonięty wykonywaniem zadań dla swoich panów. Przejęcie władzy przez agentów Świętego Oficjum poszłoby więc idealnie gdyby nie Drugni. Jak się okazało, zdaniem krasnoluda, przewrót zaburzał przebieg walk, zaś jemu najwyraźniej bardzo zależało na wzięciu udziału w pojedynku. "Typowy zabójca. Świat może się walić, a ten ma to w dupie. Pewnie koniec świata byłby najszczęśliwszym dniem jego życia" - Pomyślał Reinhard, stojący pod ścianą. Jedyną osobą, która zdawał się niczym nie przejmować był Aszkael, którego posągowa postać jak zwykle nie wyrażała niczego. "Trudno, teraz Magnus stoczy swój pojedynek. W razie czego trzeba będzie się posłużyć tym krasnoludem, on i tak nie ma nic do stracenia." Reinhard nieznacznym gestem dał Oskarowi znak, aby się nie wtrącał. To nie była ich arena, lepiej więc będzie poczekać na rozwój wydarzeń.
Rozmowy towarzystwa zaczęły się rozwijać, i gdy Reinhard uznał, że wszyscy są już zbyt zaabsorbowani własnymi sprawami, wziął do ręki kawałek gruzu i rytmicznie zaczął stukać nim o podłogę. Ktoś, kto nie przeszedł szkolenia w Czarnym Zamku pomyślałby pewnie, że to tylko znudzony inkwizytor, jeden z tych, których sprowadził Magnus i wykonuje jedną z tych czynności, które robi się z bezczynności. Lecz w pewnym momencie również von Bittenberg wyciągnął mechaniczny palec i również rozpoczął tę niepozorną czynność.
- Magnus. - Stukał Reinhard. - Słyszałem o tobie. Więc to jednak prawda, masz mechaniczne ciało.
- Choć poległem, wciąż służę. - Odpowiedział serią stuków Magnus. - To aby napewno ty von Preuss?
- Tak. Skąd wiesz?
- Choć masz maskę, nosisz ciągle ten bastard z napisem Gotterdammerung na głowni. Ale dość mitrężenia.
- Jesteś zawodnikiem areny. Co z twoim uczniem? Czy będzie w stanie w razie czego wykonać zadanie?
- Reiner ledwie żyje, nie zdziwię się, gdyby zrobili z nim to samo co ze mną.
- A zatem wygląda na to, że będziemy musieli znów działać razem.
- Trzeba powstrzymać Alphariusa. I zlikwidować arenę, dlatego to ja muszę zwyciężyć.
- Alphariusa? Chyba Archaona. To po niego tu przyszedłem.
- Alpharius. To on jest za wszystko odpowiedzialny. On i Kharlot.
- Odkąd tu przybyłem nie czytałem dalszych raportów. Gdy zobaczyłem fluktuacje Osnowy, byłem pewien, że to efekt działań Archaona. Zaś Kharlot... Z jego teczki wynika, że brał udział w arenie skavenów, miał tam kochankę. Ona go zabiła, lecz teraz wrócił.
- I zorganizował własną arenę. Zawodnicy mieli być ofiarami dla Khorna, żeby oddał mu tę jego kobietę, z resztą to ona mnie prawie wykończyła. Problem w tym, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Alpharius wydymał Kharlota i teraz to my musimy zrobić porządek.
- Mam pewien plan. Gdy tu szedłem, widziałem jak Archaon walczy z demonami przywołanymi przez kultystów.
- Lew nie sprzymierza się z szakalem... - Wtrącił Magnus.
- Sprzymierzyć? Nie, myślałem raczej, żeby napuscić ich na siebie. Najprawdopodobniej Archaon go zabije, a my sprzątniemy zwycięzcę, gdy będzie osłabiony walką. Jest jednak pewien problem. Do skutecznego wyegzekwowania planu będziemy potrzebować większej siły przebicia. Na tu obecnych raczej nie ma co liczyć.
- Tyle tylko, że cała forteca jest zamknięta w tej przeklętej bańce. Nic się nie przedostanie.
- To nie problem. Zostaw to mnie.
- Będziesz potrafił ją przerwać?
- Tak, jeżeli uda mi się zdestabilizować źródło mocy, bariera powinna osłabnąć.
- Słyszałem Reinhard o twoich metodach, że są dość nieortodoksyjne, ale czy naprawdę zamierzasz manipulować przy materii chaosu? Przecież to herezja.
- Robimy co musimy, z resztą ja tyko pozwalam chaosowi niszczyć się samemu. Mniej roboty dla nas.
- Jeżeli to jedyne wyjście. Ale uważaj, igrasz z ogniem.
- Ty tylko poinstruuj swoich ludzi. Co do igrania z ogniem... To dopiero nastąpi. - To powiedziawszy wyrzucił kamyk i wymknął się na zaciemniony korytarz. Nikt nawet nie zauważył, jak okryta ciemnym, skórzanym płaszczem postać idzie wprowadzić swój machiaweliczny plan w życie.
Wszystko działo się tak, jak chcieli obaj inkwizytorzy. Bariera została zdjęta, ludzie przygotowani. Reszta niewtajemniczonych spała jak najedzone krokodyle, za wyjątkiem Aszkaela, który już od dawna nie musiał przejmować się snem czy jedzeniem, lecz on się nie wtrącał, zbyt pochłonięty wykonywaniem zadań dla swoich panów. Przejęcie władzy przez agentów Świętego Oficjum poszłoby więc idealnie gdyby nie Drugni. Jak się okazało, zdaniem krasnoluda, przewrót zaburzał przebieg walk, zaś jemu najwyraźniej bardzo zależało na wzięciu udziału w pojedynku. "Typowy zabójca. Świat może się walić, a ten ma to w dupie. Pewnie koniec świata byłby najszczęśliwszym dniem jego życia" - Pomyślał Reinhard, stojący pod ścianą. Jedyną osobą, która zdawał się niczym nie przejmować był Aszkael, którego posągowa postać jak zwykle nie wyrażała niczego. "Trudno, teraz Magnus stoczy swój pojedynek. W razie czego trzeba będzie się posłużyć tym krasnoludem, on i tak nie ma nic do stracenia." Reinhard nieznacznym gestem dał Oskarowi znak, aby się nie wtrącał. To nie była ich arena, lepiej więc będzie poczekać na rozwój wydarzeń.
Większość obecnych siedziała przy ognisku. Rozmawiali ,śpiewali. Szykowali się do walki ,która w każdej chwili mogła nadejść. Światło ogniska rozpraszało mrok korytarzy ,a śpiewy i śmiechy nadawały inną atmosferę.
Grupa łowców czarownic siedziała lekko na uboczu. Z obowiązku i oddania wierze. Nawet nie myśleli o dołączeniu do biesiady. Nie oni. Nie łowcy ,którzy tak długo przeżyli w Spiżowej Cytadeli. Siedzieli teraz jedząc żelazne racje ,sprawdzając broń ,bądź modląc się.
-E! Krugger!- szepnął okuty w stal Hans szturchając inkwizytora w monoklu ,który czytał coś w notatniku. Krugger spojrzał na niego podirytowany. Łysy łowca Hans spojrzał znacząco w stronę Magnus ,po czym znów na Kruggera -Jak myślisz ,śpi?- zapytał zaciekawiony.
Krugger nawet nie spoglądając w stronę Von Bittenberga znów wrócił do lektury i odparł -Nie... tacy jak on nigdy nie śpią...pewnie się modli... albo analizuje nadchodzącą walkę...- Hans wzruszył ramionami ,po czym wrócił do jedzenia suszonego mięsa.
Te opowieści... Arena w podziemiu...miasto szczurów... Magnus siedział obok i słuchał ich spod kapelusza jednym uchem ,które również było świadectwem dawnych czasów. Inkwizytor miał głowę pełną wspomnień. Wspomnień których nie dało się wyprzeć. Dawne dzieje i historie opowiadane metr dalej szalały w myślach łowcy czarownic. Pamiętał twarze ,pamiętał słowa ,pamiętał gesty. Smród również.
Wtedy... jeszcze przed...awansem...
Pamięć ,mimo wieku nie zawodziła. Mimo setek informacji ,nadal doskonale pamiętał walki ,słowa ,twarze...
Wtedy jego rozmyślania przerwał stukot o podłogę. Inkwizytor wiedział skąd dochodzi i doskonale go rozumiał.
- Magnus. - Stukał Reinhard. - Słyszałem o tobie. Więc to jednak prawda, masz mechaniczne ciało.
- Choć poległem, wciąż służę. - Odpowiedział serią stuków Magnus. - To aby napewno ty von Preuss?
- Tak. Skąd wiesz?
- Choć masz maskę, nosisz ciągle ten bastard z napisem Gotterdammerung na głowni. Ale dość mitrężenia.
- Jesteś zawodnikiem areny. Co z twoim uczniem? Czy będzie w stanie w razie czego wykonać zadanie?
- Reiner ledwie żyje, nie zdziwię się, gdyby zrobili z nim to samo co ze mną.
- A zatem wygląda na to, że będziemy musieli znów działać razem.
- Trzeba powstrzymać Alphariusa. I zlikwidować arenę, dlatego to ja muszę zwyciężyć.
- Alphariusa? Chyba Archaona. To po niego tu przyszedłem.
- Alpharius. To on jest za wszystko odpowiedzialny. On i Kharlot.
- Odkąd tu przybyłem nie czytałem dalszych raportów. Gdy zobaczyłem fluktuacje Osnowy, byłem pewien, że to efekt działań Archaona. Zaś Kharlot... Z jego teczki wynika, że brał udział w arenie skavenów, miał tam kochankę. Ona go zabiła, lecz teraz wrócił.
- I zorganizował własną arenę. Zawodnicy mieli być ofiarami dla Khorna, żeby oddał mu tę jego kobietę, z resztą to ona mnie prawie wykończyła. Problem w tym, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Alpharius wydymał Kharlota i teraz to my musimy zrobić porządek.
- Mam pewien plan. Gdy tu szedłem, widziałem jak Archaon walczy z demonami przywołanymi przez kultystów.
- Lew nie sprzymierza się z szakalem... - Wtrącił Magnus.
- Sprzymierzyć? Nie, myślałem raczej, żeby napuscić ich na siebie. Najprawdopodobniej Archaon go zabije, a my sprzątniemy zwycięzcę, gdy będzie osłabiony walką. Jest jednak pewien problem. Do skutecznego wyegzekwowania planu będziemy potrzebować większej siły przebicia. Na tu obecnych raczej nie ma co liczyć.
- Tyle tylko, że cała forteca jest zamknięta w tej przeklętej bańce. Nic się nie przedostanie.
- To nie problem. Zostaw to mnie.
- Będziesz potrafił ją przerwać?
- Tak, jeżeli uda mi się zdestabilizować źródło mocy, bariera powinna osłabnąć.
- Słyszałem Reinhard o twoich metodach, że są dość nieortodoksyjne, ale czy naprawdę zamierzasz manipulować przy materii chaosu? Przecież to herezja.
- Robimy co musimy, z resztą ja tyko pozwalam chaosowi niszczyć się samemu. Mniej roboty dla nas.
- Jeżeli to jedyne wyjście. Ale uważaj, igrasz z ogniem.
- Ty tylko poinstruuj swoich ludzi. Co do igrania z ogniem... To dopiero nastąpi. - To powiedziawszy wyrzucił kamyk i wymknął się na zaciemniony korytarz. Nikt nawet nie zauważył, jak okryta ciemnym, skórzanym płaszczem postać idzie wprowadzić swój machiaweliczny plan w życie.
W końcu wszyscy usnęli. Wszyscy oprócz Magnusa. Znad dogasającego ogniska unosił się dym ,który rozpraszał się w mroku. Wokół leżeli Norsmeni i reszta smacznie śpiąc po długim wieczorze. Von Bittenberg podniósł swą srogą twarz i spojrzał na zegarek. Na jego twarzy zagościł złowrogi uśmiech ,a wzrok po chwili zwrócił się w stronę Kruggera. Ten spał w najlepsze z twarzą w notatniku. Magnus nie wstając ,by nie hałasować szturchnął łowcę czarownic. Ten zbudził się powoli i kiedy ujrzał siedzącego obok Wielkiego Inkwizytora aż upuścił książkę ,ten amatorski czyn w szoku zestresował go i spuścił wzrok. Mimo hałasu nikt się nie obudził ,jednak Magnus wbił w niego swój ponury wzrok widząc partactwo. -Już czas...- warknął cicho. Krugger odczynił znak Młotodzierżcy ,po czym poprawił monokl. -Niech Sigmar mnie prowadzi...- rzekł ,po czym delikatnie wstał oddalając się w mroki korytarzy.
Po chwili ,gdy Wielki Inkwizytor miał pewność ,że Krugger nikogo nie zbudził sam wstał ostrożnie. Sigmar z nim i również udało mu się to bez hałasu. Wyprostował się i wciągnął powietrze. Bariery już nie było. Mimo iż cały zamek przesiągnięty był chaosem jak mało co na tej ziemi ,inkwizytor czuł ,gdy znikała bariera stworzona w Osnowie
-Pełna gotowość... Wielki Inkwizytorze...- rzekł szeptem Reiner z wyciągniętym rapierem stojąc za swym mistrzem. Reszta łowców ,czyli Hans i Oskar również tam byli. Inkwizycja nie była organizacją ,gdzie przed rozpoczęciem działań trwały rozmowy i dyskusje ,a działanie trzeba było tłumaczyć żołnierzom przed każdą akcą. Nie mogła sobie pozwolić na takie piedolety.
-Rozpocząć procedurę...- mruknął Von Bittenberg i machnął żelazną ręką. Wszyscy na rozkaz przemieścili sie powoli i otoczyli leżacych.
Nastała cisza. Czekali w bezruchu ze swymi kapeluszami na głowach. Każdy wiedział co ma robić. Stali niczym posągi. Strażnicy wiary nad upadłymi wojownikami. Stali obserwując swym ponurym wzrokiem. Oczyma które widziały wiele egzekucji. Stali... czekali...a pod nimi legli wrogowie wiary ,zagłębieni w rozpustnych snach. Ogarnięci pozornym spokojem w objęciach Morfeusza.
Magnus widział ich twarze. Obserwował ich oblicza. Kharlot... barbarzyńca i czciciel Khorna. Okuty w swą czerwoną zbroję. Skąpany we krwi. Morderca i wojownik. Kat wielu istot. Zwykle z gniewem w oczach masakrujacy przeciwników...teraz śpiący ściskając topór. A na jego pobliźnionym obliczu spokój ,a wręcz radość. Dobrze zasnął. Śni o dawnych dziejach. Nie w głowie mu teraz koszmary. Śni myśląc o niej...
O tej bandytce ,która jako jedyna wśród tej zgrai w podziemiu zdołała powalić Magnusa... przez awarię broni...
A obok niego leżał Bjarn z głową przy pustym kuflu. Gdyby wtedy kula trafiła własciwie. Nie znał by teraz Wydarty Morzu snów ,które kołacza sie w jego głowie. Marzeń. Kiedyś śnił o wielkich bohaterach swego ludu. Niezmordowanych łupieżcach północy Imperium. Chcąc być jak przodkowie. A teraz? O czym śni ,gdy spełnił marzenia młodości? O władzy? Wątpliwe... a może o bezpiecznym opuszczeniu zamku przez jego ludzi ,które miało nadejść rano? Tak ,zapewne tak... i kto mu powie ,że to niemożliwe? Wiadomo kto...
A przy nim Ci Norsmeni którzy przeżyli od początku Areny...śniąc o spotkaniu przodków.
Aszkael. Czy spał ,czy nie spał ,czy siedział ,czy stał. Zawsze wyglądał tak samo. Pełen myśli ,ale zewnątrz góra czarnego żelaza spoglądająca spod posępnego hełmu. Czy w jego przypadku można powiedzieć ,że śpi? Wątpliwe... raczej oddaje teraz swój umysł mrocznym potęgą.
No i Drugni... on rzeczywiście spał. Alkohol zmożył go do snu ,aby w nim jego głowe zapełnić snami o alkoholu... i śmierci.
Wtedy Magnus usłyszał hałas z głębi korytarza. Słyszał wiele kroków. W końcu wyłonili się z niego imperialnie żołnierze z Kruggerem na czele i kiedy ujrzeli czempionów i Norsmenów zatrzymali się. Dopiero po chwili dostrzegli wzrok Wielkeigo Inkwizytora i wielu z nich zdjęło kapelusze z głów. -Na pozycje...- warknął cicho Magnus. Reinharda nie było wśród nich.
Balujący poprzedniego wieczora w końcu się zbudzili. Przekleństwa uniosły się i wielu z nich trzeba było pwostrzymywać przed rzuceniem się na jednostkę Imperium. Broń rzecz jasna została skonfiskowana i ukryta.
- Magnus! Ty przez wszystkie demony z Muspelheim w rzyć chędożony zdradziecki bękarcie Lokiego, co to, na cycki Frei, ma znaczyć!- ryknął Bjarn ,jednak Żelazny Inkwizytor wyglądał na niewzruszonego.
- Przejmuję sprawy we własne ręce- nawet nie patrzył na swego rozmówcę- Od tej chwili ani Alpharius, ani cała reszta nie są waszymi zmartwieniami. Pora, by problem rozwiązał ktoś kompetentny.-
- Co ty sobie myślisz, zdradziecki południowy kundlu?! Niech ja cię tylko dorwę, ty zapluty...-
Nie dokończył. Stalowa pięść łowcy czarownic grzmotnęła go prosto w usta. Głowa Wydartego Morzu odskoczyła do tyłu, znacząc spiż strużką krwi. Bjarn splunął krwawą śliną, szykując kolejną wiązankę, lecz ubiegł go Drugni.
- E! Ty! Zakuta pało! Tak, do ciebie mówię!-
Magnus odwrócił się, mierząc śmiałego krasnoluda wzrokiem. Magnus wiedział czego się spodziewać. Rzecz jasna krasnolud nie chciał wchodzić w dyskusję słowną.
- Pamiętasz, co ci obiecywałem?! -rzucił Dawi- Jeszcze raz nas zdradzisz, a upierdolę ci ten blaszany łeb i przyczepię do rzyci! Nie sądziłem, że będziesz aż tak głupi, by pozwolić mi spełnić tę obietnicę.-
Stary łowca uśmiechnął się krzywo. A więc przebieg Areny miał zostać zachowany. Otóż to.
- Będzie to dość trudne, nie sądzisz?- zakpił. Zabójca wyszczerzył się.
- Jesteśmy na Arenie. Turniej wciąż trwa. Czy tego chcesz, czy nie, przeprowadzimy go do końca, aż do pierdolonego finału!-
- Co ty pleciesz?- rzekł nieco zbity z tropu inkwizytor.
- W obecności przodków i tych oto świadków, wyzywam cię Magnusie zwany Chędożonym! Domagam się próby walki!
Nastała chwila ciszy. Wszystkie oczy zwróciły się na rezolutnego krasnoluda. Milczenie przerwał dopiero zachrypnięty głos von Bittenberga.
- Jak chcesz- rzekł oschle- Wydaje ci się jednak, że jesteś w stanie mnie pokonać?-
Drugni wyglądał na poruszonego do głębi.
- Jestem już stary jak na zabójcę. Przez lata wędrowałem w poszukiwaniu chwalebnej śmierci, lecz ni troll, ni olbrzym, kurwa, nawet pewien, choć nieduży, to jednak smok, nie dał rady przynieść mi spoczynku. Wreszcie trafiłem na chędożoną Arenę Śmierci, gdzie najwięksi i najtwardsi padają jak muchy. W dodatku organizowanej nigdzie indziej, a w po trzykroć chędożonej Spiżowej Cytadeli! I co? Walczyłem z wielkim wąpierzem, z niziołkiem- czarnoksiężnikiem, z heretykami, mutantami, imperialnym wojskiem i kacem, kurwa, teraz po całej twierdzy latają demony i rzygające ogniem płaszczki, a ja nadal nie mogę umrzeć! Mam nadzieję, że chociaż ty, do kurwy nędzy, przyniesiesz mi to, czego pragnę! Honorowej śmierci!-
-Przynajmniej w oczyszczeniu!- odparł Magnus ,po czym klęknął na swe żelazne kolano powoli i odczynił znak Młotodzierżcy na swym żelaznym ciele .Jedną rękę położył na Malleus Maleficarum ,a drugą dobył swego buzdygana delikatnie opierając się o niego. Patrzyli na niego. Wpatrywali się w inkwizytora szykującego się do walki... Czy Magnus miał polec? Czy Templariusz Sigmara , od dziesiątek lat prowadzacy krucjaty miał polec teraz? Czy te setki dusz ,strąconych na zatrapienie miało dostrzec jego odejście. Na oczach tych wszystkich osób? W ciemnym korytarzu Spiżowej Cytadeli? Kolejny raz na Arenie Śmierci? Znów w półfinale? Aszkael ,Kharlot i Bjarn patrzyli na to inaczej... dla nich nie było to śmierć byle wroga.Dla nich była to śmierć cholernego skurwysyna ,który napsuł im ich heretyckiej krwi więcej niż ktokolwiek inny... Czekali na rozpoczęcie pojedynku tak zaciekle ,że aż pot lał się z ich twarzy. Z zaciśniętymi pięściami wpatrywali się zagłębieni w myślach... czy to już? Czy Magnus Cholerny ma zginąć? Łowca ,który wiele lat temu przybył pieszo do szczurzego miasta ,by na zawsze wbić się w ich obawy. Człowiek ,który jako jedyny stanął im na drodze ,obiekt zmartwień ,bez którego wiele spraw dla nich to była by chwila walki. Stary łotr ,którego nawet demoniczne ostrze nie zdołało powalić? Czy zacięty wróg i inkwizytor bez którego ich dzieje to była by przyjacielska przygoda miał ulec gromnilowej stali? Czy to już?
"Choćbym kroczym ciemną doliną ,zła się nie ulęknę ,bo on ze mną... i choć cały świat przeciw mnie powstanie... Ty obronisz mnie o panie...Sigmarze wielki... użycz mi swej ciężkiej ręki...O Sigmarze Młotodzierżco... Święty Panie i zwycięzco... Czy to już ,panie? Czy wystarczająco wiele dusz nawróciłem... oczyściłem... strąciłem w otchłań... ku chwale twej świętości? Czy twój sługa już wysłużył swoje? Nie ,panie... grzechem byłoby tak myśleć... Ci wszyscy heretycy... bluźniercy... zagrożenia Imperium Sigmara. Kto to zrobi jak nie ja? Mało już takich ,którzy żelazną ręką wyjdą z trudów... a zła... plugastwa przybywa... pobłogosław mnie ,Sigmarze. Daj mi sił! Daj mi sił ,bym niósł twe słowo! I drżą wszyscy ,bo wiedzą ,że śmierć tego oczyszczonego krasnoluda to nie mój cel! To droga do osiągnięcia celu! A przed tym celem drżą ci heretycy! Wiedzą ,że jak dawi mnie nie zatrzyma...to oczyszczę ich duszę..." modlił się żarliwie Von Bittenberg. W międzyczasie wszyscy odsunęli się tworząc wokół nich krąg ,a Drugni chwycił przyniesione przez imperialnego topory i zaklnął mu w twarz. Ten odskoczył i schował się w tłum ,a krasnolud zaczął gotować się do walki.
Magnus wstał poprawiajac kapelusz
"I nadszedł On w dni sądu...
Szedł rozpraszając mrok...
A w dłoni jego nie spoczywała gałąź...
Gdyż on dzierżył młot...
Patrzyli i drżeli widząc święty gniew...
I padali w agonii ,gdy rozlewałą się krew..."
warknął pod nosem unosząc buzdygan. Wszyscy oprócz Drugniego natychmiast się odsunęli.
- A to mnie nazwali tu zdrajcą- rzucił Aszkael spoglądają to na Kharlota a to na Magnusa, przy okazji opierając swój demoniczny miecz na ramieniu.
-Łudźcie się ,głupcy...myśląc ,że nie zadbam o wasze dusze...-
-Koniec tego pierdolenia!- wrzasnął Drugni unosząc topór.
-Przez krew i ogień... objaw nam królestwo twoje...-
Grupa łowców czarownic siedziała lekko na uboczu. Z obowiązku i oddania wierze. Nawet nie myśleli o dołączeniu do biesiady. Nie oni. Nie łowcy ,którzy tak długo przeżyli w Spiżowej Cytadeli. Siedzieli teraz jedząc żelazne racje ,sprawdzając broń ,bądź modląc się.
-E! Krugger!- szepnął okuty w stal Hans szturchając inkwizytora w monoklu ,który czytał coś w notatniku. Krugger spojrzał na niego podirytowany. Łysy łowca Hans spojrzał znacząco w stronę Magnus ,po czym znów na Kruggera -Jak myślisz ,śpi?- zapytał zaciekawiony.
Krugger nawet nie spoglądając w stronę Von Bittenberga znów wrócił do lektury i odparł -Nie... tacy jak on nigdy nie śpią...pewnie się modli... albo analizuje nadchodzącą walkę...- Hans wzruszył ramionami ,po czym wrócił do jedzenia suszonego mięsa.
Te opowieści... Arena w podziemiu...miasto szczurów... Magnus siedział obok i słuchał ich spod kapelusza jednym uchem ,które również było świadectwem dawnych czasów. Inkwizytor miał głowę pełną wspomnień. Wspomnień których nie dało się wyprzeć. Dawne dzieje i historie opowiadane metr dalej szalały w myślach łowcy czarownic. Pamiętał twarze ,pamiętał słowa ,pamiętał gesty. Smród również.
Wtedy... jeszcze przed...awansem...
Pamięć ,mimo wieku nie zawodziła. Mimo setek informacji ,nadal doskonale pamiętał walki ,słowa ,twarze...
Wtedy jego rozmyślania przerwał stukot o podłogę. Inkwizytor wiedział skąd dochodzi i doskonale go rozumiał.
- Magnus. - Stukał Reinhard. - Słyszałem o tobie. Więc to jednak prawda, masz mechaniczne ciało.
- Choć poległem, wciąż służę. - Odpowiedział serią stuków Magnus. - To aby napewno ty von Preuss?
- Tak. Skąd wiesz?
- Choć masz maskę, nosisz ciągle ten bastard z napisem Gotterdammerung na głowni. Ale dość mitrężenia.
- Jesteś zawodnikiem areny. Co z twoim uczniem? Czy będzie w stanie w razie czego wykonać zadanie?
- Reiner ledwie żyje, nie zdziwię się, gdyby zrobili z nim to samo co ze mną.
- A zatem wygląda na to, że będziemy musieli znów działać razem.
- Trzeba powstrzymać Alphariusa. I zlikwidować arenę, dlatego to ja muszę zwyciężyć.
- Alphariusa? Chyba Archaona. To po niego tu przyszedłem.
- Alpharius. To on jest za wszystko odpowiedzialny. On i Kharlot.
- Odkąd tu przybyłem nie czytałem dalszych raportów. Gdy zobaczyłem fluktuacje Osnowy, byłem pewien, że to efekt działań Archaona. Zaś Kharlot... Z jego teczki wynika, że brał udział w arenie skavenów, miał tam kochankę. Ona go zabiła, lecz teraz wrócił.
- I zorganizował własną arenę. Zawodnicy mieli być ofiarami dla Khorna, żeby oddał mu tę jego kobietę, z resztą to ona mnie prawie wykończyła. Problem w tym, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Alpharius wydymał Kharlota i teraz to my musimy zrobić porządek.
- Mam pewien plan. Gdy tu szedłem, widziałem jak Archaon walczy z demonami przywołanymi przez kultystów.
- Lew nie sprzymierza się z szakalem... - Wtrącił Magnus.
- Sprzymierzyć? Nie, myślałem raczej, żeby napuscić ich na siebie. Najprawdopodobniej Archaon go zabije, a my sprzątniemy zwycięzcę, gdy będzie osłabiony walką. Jest jednak pewien problem. Do skutecznego wyegzekwowania planu będziemy potrzebować większej siły przebicia. Na tu obecnych raczej nie ma co liczyć.
- Tyle tylko, że cała forteca jest zamknięta w tej przeklętej bańce. Nic się nie przedostanie.
- To nie problem. Zostaw to mnie.
- Będziesz potrafił ją przerwać?
- Tak, jeżeli uda mi się zdestabilizować źródło mocy, bariera powinna osłabnąć.
- Słyszałem Reinhard o twoich metodach, że są dość nieortodoksyjne, ale czy naprawdę zamierzasz manipulować przy materii chaosu? Przecież to herezja.
- Robimy co musimy, z resztą ja tyko pozwalam chaosowi niszczyć się samemu. Mniej roboty dla nas.
- Jeżeli to jedyne wyjście. Ale uważaj, igrasz z ogniem.
- Ty tylko poinstruuj swoich ludzi. Co do igrania z ogniem... To dopiero nastąpi. - To powiedziawszy wyrzucił kamyk i wymknął się na zaciemniony korytarz. Nikt nawet nie zauważył, jak okryta ciemnym, skórzanym płaszczem postać idzie wprowadzić swój machiaweliczny plan w życie.
W końcu wszyscy usnęli. Wszyscy oprócz Magnusa. Znad dogasającego ogniska unosił się dym ,który rozpraszał się w mroku. Wokół leżeli Norsmeni i reszta smacznie śpiąc po długim wieczorze. Von Bittenberg podniósł swą srogą twarz i spojrzał na zegarek. Na jego twarzy zagościł złowrogi uśmiech ,a wzrok po chwili zwrócił się w stronę Kruggera. Ten spał w najlepsze z twarzą w notatniku. Magnus nie wstając ,by nie hałasować szturchnął łowcę czarownic. Ten zbudził się powoli i kiedy ujrzał siedzącego obok Wielkiego Inkwizytora aż upuścił książkę ,ten amatorski czyn w szoku zestresował go i spuścił wzrok. Mimo hałasu nikt się nie obudził ,jednak Magnus wbił w niego swój ponury wzrok widząc partactwo. -Już czas...- warknął cicho. Krugger odczynił znak Młotodzierżcy ,po czym poprawił monokl. -Niech Sigmar mnie prowadzi...- rzekł ,po czym delikatnie wstał oddalając się w mroki korytarzy.
Po chwili ,gdy Wielki Inkwizytor miał pewność ,że Krugger nikogo nie zbudził sam wstał ostrożnie. Sigmar z nim i również udało mu się to bez hałasu. Wyprostował się i wciągnął powietrze. Bariery już nie było. Mimo iż cały zamek przesiągnięty był chaosem jak mało co na tej ziemi ,inkwizytor czuł ,gdy znikała bariera stworzona w Osnowie
-Pełna gotowość... Wielki Inkwizytorze...- rzekł szeptem Reiner z wyciągniętym rapierem stojąc za swym mistrzem. Reszta łowców ,czyli Hans i Oskar również tam byli. Inkwizycja nie była organizacją ,gdzie przed rozpoczęciem działań trwały rozmowy i dyskusje ,a działanie trzeba było tłumaczyć żołnierzom przed każdą akcą. Nie mogła sobie pozwolić na takie piedolety.
-Rozpocząć procedurę...- mruknął Von Bittenberg i machnął żelazną ręką. Wszyscy na rozkaz przemieścili sie powoli i otoczyli leżacych.
Nastała cisza. Czekali w bezruchu ze swymi kapeluszami na głowach. Każdy wiedział co ma robić. Stali niczym posągi. Strażnicy wiary nad upadłymi wojownikami. Stali obserwując swym ponurym wzrokiem. Oczyma które widziały wiele egzekucji. Stali... czekali...a pod nimi legli wrogowie wiary ,zagłębieni w rozpustnych snach. Ogarnięci pozornym spokojem w objęciach Morfeusza.
Magnus widział ich twarze. Obserwował ich oblicza. Kharlot... barbarzyńca i czciciel Khorna. Okuty w swą czerwoną zbroję. Skąpany we krwi. Morderca i wojownik. Kat wielu istot. Zwykle z gniewem w oczach masakrujacy przeciwników...teraz śpiący ściskając topór. A na jego pobliźnionym obliczu spokój ,a wręcz radość. Dobrze zasnął. Śni o dawnych dziejach. Nie w głowie mu teraz koszmary. Śni myśląc o niej...
O tej bandytce ,która jako jedyna wśród tej zgrai w podziemiu zdołała powalić Magnusa... przez awarię broni...
A obok niego leżał Bjarn z głową przy pustym kuflu. Gdyby wtedy kula trafiła własciwie. Nie znał by teraz Wydarty Morzu snów ,które kołacza sie w jego głowie. Marzeń. Kiedyś śnił o wielkich bohaterach swego ludu. Niezmordowanych łupieżcach północy Imperium. Chcąc być jak przodkowie. A teraz? O czym śni ,gdy spełnił marzenia młodości? O władzy? Wątpliwe... a może o bezpiecznym opuszczeniu zamku przez jego ludzi ,które miało nadejść rano? Tak ,zapewne tak... i kto mu powie ,że to niemożliwe? Wiadomo kto...
A przy nim Ci Norsmeni którzy przeżyli od początku Areny...śniąc o spotkaniu przodków.
Aszkael. Czy spał ,czy nie spał ,czy siedział ,czy stał. Zawsze wyglądał tak samo. Pełen myśli ,ale zewnątrz góra czarnego żelaza spoglądająca spod posępnego hełmu. Czy w jego przypadku można powiedzieć ,że śpi? Wątpliwe... raczej oddaje teraz swój umysł mrocznym potęgą.
No i Drugni... on rzeczywiście spał. Alkohol zmożył go do snu ,aby w nim jego głowe zapełnić snami o alkoholu... i śmierci.
Wtedy Magnus usłyszał hałas z głębi korytarza. Słyszał wiele kroków. W końcu wyłonili się z niego imperialnie żołnierze z Kruggerem na czele i kiedy ujrzeli czempionów i Norsmenów zatrzymali się. Dopiero po chwili dostrzegli wzrok Wielkeigo Inkwizytora i wielu z nich zdjęło kapelusze z głów. -Na pozycje...- warknął cicho Magnus. Reinharda nie było wśród nich.
Balujący poprzedniego wieczora w końcu się zbudzili. Przekleństwa uniosły się i wielu z nich trzeba było pwostrzymywać przed rzuceniem się na jednostkę Imperium. Broń rzecz jasna została skonfiskowana i ukryta.
- Magnus! Ty przez wszystkie demony z Muspelheim w rzyć chędożony zdradziecki bękarcie Lokiego, co to, na cycki Frei, ma znaczyć!- ryknął Bjarn ,jednak Żelazny Inkwizytor wyglądał na niewzruszonego.
- Przejmuję sprawy we własne ręce- nawet nie patrzył na swego rozmówcę- Od tej chwili ani Alpharius, ani cała reszta nie są waszymi zmartwieniami. Pora, by problem rozwiązał ktoś kompetentny.-
- Co ty sobie myślisz, zdradziecki południowy kundlu?! Niech ja cię tylko dorwę, ty zapluty...-
Nie dokończył. Stalowa pięść łowcy czarownic grzmotnęła go prosto w usta. Głowa Wydartego Morzu odskoczyła do tyłu, znacząc spiż strużką krwi. Bjarn splunął krwawą śliną, szykując kolejną wiązankę, lecz ubiegł go Drugni.
- E! Ty! Zakuta pało! Tak, do ciebie mówię!-
Magnus odwrócił się, mierząc śmiałego krasnoluda wzrokiem. Magnus wiedział czego się spodziewać. Rzecz jasna krasnolud nie chciał wchodzić w dyskusję słowną.
- Pamiętasz, co ci obiecywałem?! -rzucił Dawi- Jeszcze raz nas zdradzisz, a upierdolę ci ten blaszany łeb i przyczepię do rzyci! Nie sądziłem, że będziesz aż tak głupi, by pozwolić mi spełnić tę obietnicę.-
Stary łowca uśmiechnął się krzywo. A więc przebieg Areny miał zostać zachowany. Otóż to.
- Będzie to dość trudne, nie sądzisz?- zakpił. Zabójca wyszczerzył się.
- Jesteśmy na Arenie. Turniej wciąż trwa. Czy tego chcesz, czy nie, przeprowadzimy go do końca, aż do pierdolonego finału!-
- Co ty pleciesz?- rzekł nieco zbity z tropu inkwizytor.
- W obecności przodków i tych oto świadków, wyzywam cię Magnusie zwany Chędożonym! Domagam się próby walki!
Nastała chwila ciszy. Wszystkie oczy zwróciły się na rezolutnego krasnoluda. Milczenie przerwał dopiero zachrypnięty głos von Bittenberga.
- Jak chcesz- rzekł oschle- Wydaje ci się jednak, że jesteś w stanie mnie pokonać?-
Drugni wyglądał na poruszonego do głębi.
- Jestem już stary jak na zabójcę. Przez lata wędrowałem w poszukiwaniu chwalebnej śmierci, lecz ni troll, ni olbrzym, kurwa, nawet pewien, choć nieduży, to jednak smok, nie dał rady przynieść mi spoczynku. Wreszcie trafiłem na chędożoną Arenę Śmierci, gdzie najwięksi i najtwardsi padają jak muchy. W dodatku organizowanej nigdzie indziej, a w po trzykroć chędożonej Spiżowej Cytadeli! I co? Walczyłem z wielkim wąpierzem, z niziołkiem- czarnoksiężnikiem, z heretykami, mutantami, imperialnym wojskiem i kacem, kurwa, teraz po całej twierdzy latają demony i rzygające ogniem płaszczki, a ja nadal nie mogę umrzeć! Mam nadzieję, że chociaż ty, do kurwy nędzy, przyniesiesz mi to, czego pragnę! Honorowej śmierci!-
-Przynajmniej w oczyszczeniu!- odparł Magnus ,po czym klęknął na swe żelazne kolano powoli i odczynił znak Młotodzierżcy na swym żelaznym ciele .Jedną rękę położył na Malleus Maleficarum ,a drugą dobył swego buzdygana delikatnie opierając się o niego. Patrzyli na niego. Wpatrywali się w inkwizytora szykującego się do walki... Czy Magnus miał polec? Czy Templariusz Sigmara , od dziesiątek lat prowadzacy krucjaty miał polec teraz? Czy te setki dusz ,strąconych na zatrapienie miało dostrzec jego odejście. Na oczach tych wszystkich osób? W ciemnym korytarzu Spiżowej Cytadeli? Kolejny raz na Arenie Śmierci? Znów w półfinale? Aszkael ,Kharlot i Bjarn patrzyli na to inaczej... dla nich nie było to śmierć byle wroga.Dla nich była to śmierć cholernego skurwysyna ,który napsuł im ich heretyckiej krwi więcej niż ktokolwiek inny... Czekali na rozpoczęcie pojedynku tak zaciekle ,że aż pot lał się z ich twarzy. Z zaciśniętymi pięściami wpatrywali się zagłębieni w myślach... czy to już? Czy Magnus Cholerny ma zginąć? Łowca ,który wiele lat temu przybył pieszo do szczurzego miasta ,by na zawsze wbić się w ich obawy. Człowiek ,który jako jedyny stanął im na drodze ,obiekt zmartwień ,bez którego wiele spraw dla nich to była by chwila walki. Stary łotr ,którego nawet demoniczne ostrze nie zdołało powalić? Czy zacięty wróg i inkwizytor bez którego ich dzieje to była by przyjacielska przygoda miał ulec gromnilowej stali? Czy to już?
"Choćbym kroczym ciemną doliną ,zła się nie ulęknę ,bo on ze mną... i choć cały świat przeciw mnie powstanie... Ty obronisz mnie o panie...Sigmarze wielki... użycz mi swej ciężkiej ręki...O Sigmarze Młotodzierżco... Święty Panie i zwycięzco... Czy to już ,panie? Czy wystarczająco wiele dusz nawróciłem... oczyściłem... strąciłem w otchłań... ku chwale twej świętości? Czy twój sługa już wysłużył swoje? Nie ,panie... grzechem byłoby tak myśleć... Ci wszyscy heretycy... bluźniercy... zagrożenia Imperium Sigmara. Kto to zrobi jak nie ja? Mało już takich ,którzy żelazną ręką wyjdą z trudów... a zła... plugastwa przybywa... pobłogosław mnie ,Sigmarze. Daj mi sił! Daj mi sił ,bym niósł twe słowo! I drżą wszyscy ,bo wiedzą ,że śmierć tego oczyszczonego krasnoluda to nie mój cel! To droga do osiągnięcia celu! A przed tym celem drżą ci heretycy! Wiedzą ,że jak dawi mnie nie zatrzyma...to oczyszczę ich duszę..." modlił się żarliwie Von Bittenberg. W międzyczasie wszyscy odsunęli się tworząc wokół nich krąg ,a Drugni chwycił przyniesione przez imperialnego topory i zaklnął mu w twarz. Ten odskoczył i schował się w tłum ,a krasnolud zaczął gotować się do walki.
Magnus wstał poprawiajac kapelusz
"I nadszedł On w dni sądu...
Szedł rozpraszając mrok...
A w dłoni jego nie spoczywała gałąź...
Gdyż on dzierżył młot...
Patrzyli i drżeli widząc święty gniew...
I padali w agonii ,gdy rozlewałą się krew..."
warknął pod nosem unosząc buzdygan. Wszyscy oprócz Drugniego natychmiast się odsunęli.
- A to mnie nazwali tu zdrajcą- rzucił Aszkael spoglądają to na Kharlota a to na Magnusa, przy okazji opierając swój demoniczny miecz na ramieniu.
-Łudźcie się ,głupcy...myśląc ,że nie zadbam o wasze dusze...-
-Koniec tego pierdolenia!- wrzasnął Drugni unosząc topór.
-Przez krew i ogień... objaw nam królestwo twoje...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Mówi się, że Zabójca wie, kiedy przyjdzie jego czas.
Drugni też wiedział. Mimo niezliczonych sytuacji, w których jego życie wisiało na krawędzi, dopiero teraz poczuł zimną nieuchronność przeznaczenia, od której włos jeżył mu się na karku. Ta zapowiedź jego rychłego końca, wisząca nad nim niczym miecz Damoklesa, napawała go niesamowitym optymizmem. Jeśli śmierć ma przyjść po niego dzisiaj, stawi jej czoła z godnością, jak na krasnoluda przystało.
Zabawne że nigdy wcześniej nie udzielił mu się ten fantastyczny fatalizm. Zawsze, gdy szarżował na najgorsze paskudztwa tego świata, nie czuł ani strachu, ani niepewności. Nie czuł nic. Był kompletnie obojętny. Hańba, która nakazała mu ściąć włosy w świątyni Grimnira wypaliła z niego wszelkie emocje, nawet wstyd za popełnione błędy. Zostało tylko potężne pragnienie autodestrukcji, przez które wdawał się w najcięższe walki i najsroższe libacje. Całkiem niechcący nabrał zadziwiającej wprawy w obu tych rzeczach.
Magnus, w pewnych kręgach zwany chędożonym, stał przed nim niewzruszony. Drugni zawsze uważał go za zdradziecka, fanatyczną i wyjątkowo uciążliwą kupę gówna, chociaż nie można mu było odmówić uporu i determinacji, dwóch cech tak bardzo przecież szanowanych przez Dawich. Był wprawnym i silnym wojownikiem, wspomaganym dodatkowo szczytową imperialna technologią. Nie będzie łatwo go ubić.
I bardzo dobrze.
Jeśli Grimnir okaże łaskę i ześle mu odkupienie, bardowie (a w tym konkretnym przypadku Grunladi) długo będą śpiewać o tym epickim pojedynku. Wielki Inkwizytor nie był wprawdzie zmutowanym, ziejącym kwasem smokiem Chaosu, ale był równie nieprzyjemny w obyciu.
Magnus uklęknął, opierając się o swój rzekomo święty buzdygan i odmawiając słowa modlitwy. Drugni spojrzał na swój gromrilowy topór, który był jego wiernym towarzyszem od czasu przygody w Norsce.
Jego piekielnie ostre krawędzie zapowiadały bolesny koniec dla każdego, kto znajdzie się w zasięgu tej niesamowitej broni. Nawet taka zakuta w stal konserwa jak Magnus będzie musiała mieć się na baczności.
- Chłopaki ! - Zabójca zwrócił się do Norsmenów w czasie gdy Inkwizytor kończył modlitwę - Zaopiekujcie się moim toporem gdybym zdechł ! Nie chcę, żeby wpadł w łapy jakiego chędożonego demona albo, tfu, tfu, elfa !
Wojownicy z Północy skrzętnie pokiwali głowami.
Magnus powstał z klęczek, unosząc swój potężny buzdygan. Na ten widok wszyscy oprócz Drugniego odsunęli się na bezpieczną odległość. Wszak nadgorliwy inkwizytor raczej nie będzie uważał na publiczność używając swego miotacza ognia.
- Koniec tego pierdolenia! - wrzasnął Drugni unosząc topór - Pokaż na co cię stać, człeczyno !
[Ech, ciężko mi patrzeć na wasz doskonały rolplej... Przez ostatnie trzy tygodnie żyłem jak robak i miałem mało czasu na takie przyjemności
Ale teraz większość zmartwień mam za sobą więc postaram się częściej pisać (o ile Drugni przeżyje, rzecz jasna
).
Drugni też wiedział. Mimo niezliczonych sytuacji, w których jego życie wisiało na krawędzi, dopiero teraz poczuł zimną nieuchronność przeznaczenia, od której włos jeżył mu się na karku. Ta zapowiedź jego rychłego końca, wisząca nad nim niczym miecz Damoklesa, napawała go niesamowitym optymizmem. Jeśli śmierć ma przyjść po niego dzisiaj, stawi jej czoła z godnością, jak na krasnoluda przystało.
Zabawne że nigdy wcześniej nie udzielił mu się ten fantastyczny fatalizm. Zawsze, gdy szarżował na najgorsze paskudztwa tego świata, nie czuł ani strachu, ani niepewności. Nie czuł nic. Był kompletnie obojętny. Hańba, która nakazała mu ściąć włosy w świątyni Grimnira wypaliła z niego wszelkie emocje, nawet wstyd za popełnione błędy. Zostało tylko potężne pragnienie autodestrukcji, przez które wdawał się w najcięższe walki i najsroższe libacje. Całkiem niechcący nabrał zadziwiającej wprawy w obu tych rzeczach.
Magnus, w pewnych kręgach zwany chędożonym, stał przed nim niewzruszony. Drugni zawsze uważał go za zdradziecka, fanatyczną i wyjątkowo uciążliwą kupę gówna, chociaż nie można mu było odmówić uporu i determinacji, dwóch cech tak bardzo przecież szanowanych przez Dawich. Był wprawnym i silnym wojownikiem, wspomaganym dodatkowo szczytową imperialna technologią. Nie będzie łatwo go ubić.
I bardzo dobrze.
Jeśli Grimnir okaże łaskę i ześle mu odkupienie, bardowie (a w tym konkretnym przypadku Grunladi) długo będą śpiewać o tym epickim pojedynku. Wielki Inkwizytor nie był wprawdzie zmutowanym, ziejącym kwasem smokiem Chaosu, ale był równie nieprzyjemny w obyciu.
Magnus uklęknął, opierając się o swój rzekomo święty buzdygan i odmawiając słowa modlitwy. Drugni spojrzał na swój gromrilowy topór, który był jego wiernym towarzyszem od czasu przygody w Norsce.
Jego piekielnie ostre krawędzie zapowiadały bolesny koniec dla każdego, kto znajdzie się w zasięgu tej niesamowitej broni. Nawet taka zakuta w stal konserwa jak Magnus będzie musiała mieć się na baczności.
- Chłopaki ! - Zabójca zwrócił się do Norsmenów w czasie gdy Inkwizytor kończył modlitwę - Zaopiekujcie się moim toporem gdybym zdechł ! Nie chcę, żeby wpadł w łapy jakiego chędożonego demona albo, tfu, tfu, elfa !
Wojownicy z Północy skrzętnie pokiwali głowami.
Magnus powstał z klęczek, unosząc swój potężny buzdygan. Na ten widok wszyscy oprócz Drugniego odsunęli się na bezpieczną odległość. Wszak nadgorliwy inkwizytor raczej nie będzie uważał na publiczność używając swego miotacza ognia.
- Koniec tego pierdolenia! - wrzasnął Drugni unosząc topór - Pokaż na co cię stać, człeczyno !
[Ech, ciężko mi patrzeć na wasz doskonały rolplej... Przez ostatnie trzy tygodnie żyłem jak robak i miałem mało czasu na takie przyjemności


Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Walka czternasta
Magnus von Bittenberg, Wielki Inkwizytor vs Drugni, Krasnoludzki Zabójca
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=Ohj0fO3Uh3s ]
Łudźcie się ,głupcy...myśląc ,że nie zadbam o wasze dusze...
-Koniec tego pierdolenia!- wrzasnął Drugni unosząc topór.
-Przez krew i ogień... objaw nam królestwo twoje...
- Tyle żelastwa, a ty wciąż ociągasz się z walką?! To tylko skorupa, by cię chroniła?! Brak ci jaj do walki?! Tchórzu! Zabije cię, a potem naszczam na zwłoki! Udowodnij, że się mylę! Udowodnij, że jesteś w stanie mnie zabić!
Magnus nie odpowiedział. Zakończył cicho modlitwę i uczynił znak młota.
- No dalej zakuta pało! Nudzisz mnie!- krzyknął Drugni- Zaraz pokażę ci kto tu rządzi!
Inkwizytor odpiął swój płaszcz, pozwalając, by zsunął się na ziemię. Uśmiechnął się przy tym.
- W porządku synku. Pokaż mi.
Drugni momentalnie poderwał swój topór z ziemi, jakby nic nie ważył i zakręcił nim nad głową. Magnus zmuszony był do cofnięcia się o pół kroku, lecz wyczuł tor lotu ostrza i odbił je przy drugim obrocie, kopiąc jednocześnie po prostej. Krasnolud był na to za szybki. Od razu śmiało zaszarżował do przodu, wrzeszcząc przy tym niecenzuralne słowa w Khazadlidzie. Magnus na niego czekał.
Odbił pionowy cios na bok, unikając całej jego energii kinetycznej, po czym grzmotnął lewą ręką pod żebra krasnoluda. Dawi warknął rozeźlony i ciął poziomo, na wysokości pasa inkwizytora. Żelazny Łowca był zbyt ciężki, by go uniknąć, obrócił więc buzdygan w dłoni i przyjął cios na gardę. Siła uderzenia zmusiła go do uklęknięcia.
- HA! Jesteś powolny staruszku! I słaby!- zakpił głośni Drugni.
- Prawda. Lecz ty z kolei nie jesteś zbyt światły- odparł mu von Bittenberg.
Odepchnął krasnoluda, utrzymując bezpieczny dystans. Magnus poprawił kapelusz i wstał na nogi.
- Drugni! Z woli innych przypadło nam walczyć między sobą. Nie pójdziemy dalej, póki jeden z nas nie padnie martwy- oznajmił tubalnym głosem inkwizytor. Dawi szykował kolejną szarżę- Masz moją sympatię przy tym, gdyż TO NIE BĘDĘ JA!
Zdążył z atakiem przed ciosem topora, trafiając go w klatkę piersiową, a potem w ramię. Zatrząsało to krasnoludem, lecz jego grube kości wytrzymały cios. Drugni uskoczył nieco na bok i rozpruł Żelaznemu Inkwizytorowi bok. Trysnął olej, zgrzytnął darty metal, krzesząc iskry. Von Bittenberg podziękował w duchu Sigmarowi, że nie doszło do zapłonu oleju przy uszkodzeniu powłoki.
Inkwizytor odpowiedział szybkim ciosem na głowę. Dawi nie zdążył go uniknąć. Buzdygan ledwo otarł się o jego czerep.
- Co to miało być?!- zakpił, odskakując na większy dystans.
- Rozcięcie w odpowiednim miejscu- odparł z lekkim uśmiechem Magnus- Takie, co krwawi.
Drugni poczuł, jak krew ścieka mu po czole, zalewając oczy. Otarł je wierchem dłoni, usiłując zachować wizję i ruszył wściekle do kolejnego ataku. Przyjął atak przeciwnika na stylisko topora, po czym odpowiedział cięciem w udo. Nie pozwalając na kontrę zszedł nieco na bok, uderzając w lewe ramię Magnusa. Buchnął płomień, gdy iskry skrzesane przy darciu metalu padły na przecięte przewody paliwowe. Płomienie osmaliły twarz, przypalając brwi, lecz to nie mogło zmyć uśmiechu z jego twarzy. Zwłaszcza, gdy ujrzał grymas złości na twarzy Magnusa.
Uderzył go trzonkiem w kolano, aż śruby poleciały i uchylił się przed ciosem buzdygana, który przeorał mu pomarańczowego irokeza. Drugni zahaczył ostrzem topora o kolano przeciwnika i szarpnął silnie. Niczym pomnik znienawidzonego przywódcy, Żelazny Inkwizytor padł na ziemię, wgniatając spiżową posadzkę. Zabójca skoczył nań niczym głodny drapieżnik na ofiarę i uderzył potężnie z góry. Złapany w pułapkę Magnus złapał za stylisko, nie mając innej możliwości, niźli próba sił. Próbę tę jednak przegrywał. Mechanizmy, koła zamachowe i zębate trzeszczały, para syczała, lecz twarde niczym bycze jaja krasnoludzkie mięśnie górowały nad imperialną technologią. Runiczne ostrze coraz bardziej zbliżało się do twarzy łowcy. Przez myśl starego weterana przeszła myśl, że przydałaby mu się druga dłoń.
Von Bittenberg kopnął więc przeciwnika w brzuch, odrzucając go od siebie, po czym dźwignął się niezdarnie na nogi. Odrzucił oręż przeciwnika, która pozostała mu w dłoni i podniósł swój buzdygan. Ku jego zaskoczeniu Dawi wciąż atakował.
Drugni biegł prosto na niego, jakby niepomny tego, iż jest bezbronny. Zwinnie uniknął ciosu z góry i grzmotnął wielką piąchą w pancerz inkwizytora, wgniatając metal. Nie zważał na to, że kaleczy sobie przy tym dłonie. Magnus uderzył ponownie, mierząc tym razem starannie, lecz Drugni przechwycił broń. Nagle inkwizytor poczuł, że traci grunt pod nogami.
Krasnolud szarpnął przeciwnika do siebie, opierając o jego środek ciężkości nogi i przetoczywszy się do tyłu wypchnął silnie. To dowodziło, jak ważny jest trening nóg.
Magnus znów wylądował na ziemi i prawdę mówiąc miał tego dość. Musiał zakończyć ten pojedynek szybko, gdyż w bliskiej perspektywie pozostawał pojedynek z Alphariusem.
Gdy wstał, jego przeciwnik był już przy nim, z powrotem uzbrojony.
- CO jest staruszku?! Brak sił?!- zarechotał Drugni.
- Zamknij się- mruknął jedynie w odpowiedzi Magnus.
Pożar uszkodził jego lewe ramię, co ograniczało jego mobilność. Jego powłoka, choć w kilku miejscach rozdarta, zachowywała integralność, brak większych wycieków. Nie było źle. Magnus spojrzał jednak na dyszącą, pomarańczowowłosą machinę destrukcji i stwierdził, że dobrze też nie jest.
Cofnął się odruchowo, gdy gromilowe ostrze minęło jego twarz ledwie o kilka centymetrów, pozwalając tymczasowo na przejęcie inicjatywy przez przeciwnika. Drugni parł wciąż i wciąż do przodu, wywijając toporzyskiem, jakby nic nie ważył. Widzowie aż cofnęli się pod naporem krasnoludzkiej furii.
Magnus wiedział, że ani na chwilę nie może stracić koncentracji. Choć od momentu, gdy stał się chodzącą zbrojownią wykorzystywał swoją przewagę fizyczną, to jednak poprzednia walka wytknęła mu prosto w nos jego zbytnią ufność w swoje nowe ciało. Nie miał zamiaru popełniać tych samych błędów.
Drugni atakował otwarcie, poświęcając się zupełnie ofensywie. Magnus studiował taktyki zabójców i wiedział, że krasnolud nie myśli o obronie.
Ze względu na niski wzrost przeciwnika uderzał raczej z góry, starając spowolnić rywala. Drugni zakręcił się w piruecie, unikając uderzeń i ponownie rozdarł pancerz Żelaznego Inkwizytora. Odskoczył odruchowo przed kontrą i ciął półkoliście z prawej, strącając przeciwnikowi kapelusz z głowy.
- Na Grimnira, jakiś ty brzydki- gwizdnął przeciągle Drugni- Jak stare gówno po zimie. Zaraz coś na to zaradzimy.
Uderzył ponownie, lecz zbyt opieszale, bo zamiast rozwalić głowę na ćwierci, jedynie złamał szczękę. Mimo to widok był spektakularny. Krew trysnęła na posadzkę, ocalałe zęby sypnęły się po okolicy. Dla Magnusa, który w nowym ciele odzwyczaił się od bólu, było to jak uderzenie pioruna.
Kolejne uderzenie rozpruło mu tors, odsłaniając przewody i bijące w przezroczystej szkatule serce inkwizytora. Drugni wyciągnął po nie łapsko, wyraźnie zaintrygowany. Na chwilę zapomniał o walce. Żelazny chwyt na jego nadgarstku był jak przypomnienie.
Magnus odchylił głowę do tyłu i uderzył ile miał siły w twarz krasnoluda. Krew trysnęła ze złamanego nosa, barwiąc jego brodę na ciemniejszy deseń. Inkwizytor uderzył otwartą dłonią w bark przeciwnika, a następnie w ramię. Krasnolud spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Co to miało być?!- rzucił szyderczym tonem.
- Uderzenie prosto w nerw- wyjaśnił von Bittenberg- Mogło nie boleć, ale nie poruszysz tą ręką przez pewien czas.
Zabójca wtedy zauważył, że jego lewe ramię zwisa bezwiednie. Dotknął je prawą dłonią. Było zimne.
Porwał momentalnie topór z ziemi, chwytając wysoko za stylisko i kopnął przeciwnika obunóż z wyskoku, prosto w brzuch. Odtoczył się od razu, unikając zamaszystej kontry i zwarł się z Magnusem na powrót. Metal uderzył o metal, święty buzdygan z jękiem zakleszczył się o runiczny topór w kolejnej próbie sił.
Niemal od razu rozdzielili się i zaatakowali ponownie w tym samym czasie. Drugni oberwał pchnięty w pierś. Poszło kilka żeber. Magnus dostał toporem w bok. On żeber już nie miał.
Nie miał już cierpliwości. Starcie nie trwało długo, lecz od początku narastała w nim frustracja, że obaj wykorzystują cenne siły i energię na walkę przeciw sobie, podczas, gdy powinni wykorzystać ją na walkę z prawdziwym wrogiem. Łowca czarownic miał coraz mniej czasu.
I to doprowadzało go do pasji.
Drugni skoczył ku niemu ze wzniesionym toporem, lecz on grzmotnął go w locie. Czuł, jak kolejne kości pękają pod naporem buzdyganu. Miał już dość.
- Nie pojmujesz synku! To nie jest walka. To stół operacyjny!
Kolejna szarża krasnoluda i kolejny trzask. Prawe udo zostało złamane na dwoje. Dawi ledwo utrzymał pozycję pionową. Magnus poprawił ciosem w podbródek, łamiąc go w trzech miejscach.
- A ja jestem chirurgiem!
Złamana miednica. Głos w głowie von Bittenbegra mówił mu, że takie obrażenia spowodują wewnętrzny krwotok i wykrwawienie się w kilka minut. Nie posłuchał. Chciał dać przykład.
Przy próbie uniku ze strony zabójcy złamał zmiażdżył mu staw skokowy. Stopa trzymała się tylko na miękkich tkankach. Drugni nawet nie syknął.
Powalił go cios w mostek. Klatka piersiowa zapadła się pod wpływem potwornego uderzenia w sam jej środek. Krasnolud kaszlnął krwawą pianą. Żebra przebiły mu płuca. Mimo to próbował wstać.
Nadepnął mu na lewą dłoń, gruchocząc ją pod ciężarem stalowego buciora. Odłożył buzdygan i wyciągną krótki sztylet zza pasa.
Palce krasnoluda ślizgały się po jego pancerzu, usiłując sięgnąć i zadać ból rywalowi, lecz pozostawiały jedynie krwawe smugi. Krew ciekła mu z ust i nosa, zalewając całą jego twarz. Drugni wyszczerzył się.
- Przynajmniej nie chędożony elf!- zarechotał.
Von Bittenberg uśmiechnął się słabo. Wbił sztylet prosto w serce krasnoluda, po sam jelec.
Błogość wstąpiła na twarz zabójcy.
- Nareszcie…- wyszeptał- Po tylu latach…
Zastygł z tym głupim uśmiechem na brodatej facjacie. Jako jedyny na tej Arenie osiągnął to, czego pragnął.
Magnus wytarł sztylet o spodnie pokonanego i schował za pas. Ujął buzdygan i wstał, wpatrując się w nieruchome ciało rywala. Potem odwrócił się.
Spojrzał prosto w wizjer krwawoczerwonego hełmu. Zdążył jeszcze zauważyć wielką pieść zbliżającą się do swojej twarzy. Potem była ciemność.
[Krótko, ale mam nadzieję, że treściwie. Wyszło tak, po części dlatego, że nie widziało mi się długie starcie pomiędzy tymi dwoma, a z drugiej strony… nie miałem pomysłu na coś dłuższego :/ W rozgrywce to również była szybka akcja, choć Magnus otarł się o śmierć.
Swoją drogą WOW
Puszka pokonała otwieracz!]
Magnus von Bittenberg, Wielki Inkwizytor vs Drugni, Krasnoludzki Zabójca
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=Ohj0fO3Uh3s ]
Łudźcie się ,głupcy...myśląc ,że nie zadbam o wasze dusze...
-Koniec tego pierdolenia!- wrzasnął Drugni unosząc topór.
-Przez krew i ogień... objaw nam królestwo twoje...
- Tyle żelastwa, a ty wciąż ociągasz się z walką?! To tylko skorupa, by cię chroniła?! Brak ci jaj do walki?! Tchórzu! Zabije cię, a potem naszczam na zwłoki! Udowodnij, że się mylę! Udowodnij, że jesteś w stanie mnie zabić!
Magnus nie odpowiedział. Zakończył cicho modlitwę i uczynił znak młota.
- No dalej zakuta pało! Nudzisz mnie!- krzyknął Drugni- Zaraz pokażę ci kto tu rządzi!
Inkwizytor odpiął swój płaszcz, pozwalając, by zsunął się na ziemię. Uśmiechnął się przy tym.
- W porządku synku. Pokaż mi.
Drugni momentalnie poderwał swój topór z ziemi, jakby nic nie ważył i zakręcił nim nad głową. Magnus zmuszony był do cofnięcia się o pół kroku, lecz wyczuł tor lotu ostrza i odbił je przy drugim obrocie, kopiąc jednocześnie po prostej. Krasnolud był na to za szybki. Od razu śmiało zaszarżował do przodu, wrzeszcząc przy tym niecenzuralne słowa w Khazadlidzie. Magnus na niego czekał.
Odbił pionowy cios na bok, unikając całej jego energii kinetycznej, po czym grzmotnął lewą ręką pod żebra krasnoluda. Dawi warknął rozeźlony i ciął poziomo, na wysokości pasa inkwizytora. Żelazny Łowca był zbyt ciężki, by go uniknąć, obrócił więc buzdygan w dłoni i przyjął cios na gardę. Siła uderzenia zmusiła go do uklęknięcia.
- HA! Jesteś powolny staruszku! I słaby!- zakpił głośni Drugni.
- Prawda. Lecz ty z kolei nie jesteś zbyt światły- odparł mu von Bittenberg.
Odepchnął krasnoluda, utrzymując bezpieczny dystans. Magnus poprawił kapelusz i wstał na nogi.
- Drugni! Z woli innych przypadło nam walczyć między sobą. Nie pójdziemy dalej, póki jeden z nas nie padnie martwy- oznajmił tubalnym głosem inkwizytor. Dawi szykował kolejną szarżę- Masz moją sympatię przy tym, gdyż TO NIE BĘDĘ JA!
Zdążył z atakiem przed ciosem topora, trafiając go w klatkę piersiową, a potem w ramię. Zatrząsało to krasnoludem, lecz jego grube kości wytrzymały cios. Drugni uskoczył nieco na bok i rozpruł Żelaznemu Inkwizytorowi bok. Trysnął olej, zgrzytnął darty metal, krzesząc iskry. Von Bittenberg podziękował w duchu Sigmarowi, że nie doszło do zapłonu oleju przy uszkodzeniu powłoki.
Inkwizytor odpowiedział szybkim ciosem na głowę. Dawi nie zdążył go uniknąć. Buzdygan ledwo otarł się o jego czerep.
- Co to miało być?!- zakpił, odskakując na większy dystans.
- Rozcięcie w odpowiednim miejscu- odparł z lekkim uśmiechem Magnus- Takie, co krwawi.
Drugni poczuł, jak krew ścieka mu po czole, zalewając oczy. Otarł je wierchem dłoni, usiłując zachować wizję i ruszył wściekle do kolejnego ataku. Przyjął atak przeciwnika na stylisko topora, po czym odpowiedział cięciem w udo. Nie pozwalając na kontrę zszedł nieco na bok, uderzając w lewe ramię Magnusa. Buchnął płomień, gdy iskry skrzesane przy darciu metalu padły na przecięte przewody paliwowe. Płomienie osmaliły twarz, przypalając brwi, lecz to nie mogło zmyć uśmiechu z jego twarzy. Zwłaszcza, gdy ujrzał grymas złości na twarzy Magnusa.
Uderzył go trzonkiem w kolano, aż śruby poleciały i uchylił się przed ciosem buzdygana, który przeorał mu pomarańczowego irokeza. Drugni zahaczył ostrzem topora o kolano przeciwnika i szarpnął silnie. Niczym pomnik znienawidzonego przywódcy, Żelazny Inkwizytor padł na ziemię, wgniatając spiżową posadzkę. Zabójca skoczył nań niczym głodny drapieżnik na ofiarę i uderzył potężnie z góry. Złapany w pułapkę Magnus złapał za stylisko, nie mając innej możliwości, niźli próba sił. Próbę tę jednak przegrywał. Mechanizmy, koła zamachowe i zębate trzeszczały, para syczała, lecz twarde niczym bycze jaja krasnoludzkie mięśnie górowały nad imperialną technologią. Runiczne ostrze coraz bardziej zbliżało się do twarzy łowcy. Przez myśl starego weterana przeszła myśl, że przydałaby mu się druga dłoń.
Von Bittenberg kopnął więc przeciwnika w brzuch, odrzucając go od siebie, po czym dźwignął się niezdarnie na nogi. Odrzucił oręż przeciwnika, która pozostała mu w dłoni i podniósł swój buzdygan. Ku jego zaskoczeniu Dawi wciąż atakował.
Drugni biegł prosto na niego, jakby niepomny tego, iż jest bezbronny. Zwinnie uniknął ciosu z góry i grzmotnął wielką piąchą w pancerz inkwizytora, wgniatając metal. Nie zważał na to, że kaleczy sobie przy tym dłonie. Magnus uderzył ponownie, mierząc tym razem starannie, lecz Drugni przechwycił broń. Nagle inkwizytor poczuł, że traci grunt pod nogami.
Krasnolud szarpnął przeciwnika do siebie, opierając o jego środek ciężkości nogi i przetoczywszy się do tyłu wypchnął silnie. To dowodziło, jak ważny jest trening nóg.
Magnus znów wylądował na ziemi i prawdę mówiąc miał tego dość. Musiał zakończyć ten pojedynek szybko, gdyż w bliskiej perspektywie pozostawał pojedynek z Alphariusem.
Gdy wstał, jego przeciwnik był już przy nim, z powrotem uzbrojony.
- CO jest staruszku?! Brak sił?!- zarechotał Drugni.
- Zamknij się- mruknął jedynie w odpowiedzi Magnus.
Pożar uszkodził jego lewe ramię, co ograniczało jego mobilność. Jego powłoka, choć w kilku miejscach rozdarta, zachowywała integralność, brak większych wycieków. Nie było źle. Magnus spojrzał jednak na dyszącą, pomarańczowowłosą machinę destrukcji i stwierdził, że dobrze też nie jest.
Cofnął się odruchowo, gdy gromilowe ostrze minęło jego twarz ledwie o kilka centymetrów, pozwalając tymczasowo na przejęcie inicjatywy przez przeciwnika. Drugni parł wciąż i wciąż do przodu, wywijając toporzyskiem, jakby nic nie ważył. Widzowie aż cofnęli się pod naporem krasnoludzkiej furii.
Magnus wiedział, że ani na chwilę nie może stracić koncentracji. Choć od momentu, gdy stał się chodzącą zbrojownią wykorzystywał swoją przewagę fizyczną, to jednak poprzednia walka wytknęła mu prosto w nos jego zbytnią ufność w swoje nowe ciało. Nie miał zamiaru popełniać tych samych błędów.
Drugni atakował otwarcie, poświęcając się zupełnie ofensywie. Magnus studiował taktyki zabójców i wiedział, że krasnolud nie myśli o obronie.
Ze względu na niski wzrost przeciwnika uderzał raczej z góry, starając spowolnić rywala. Drugni zakręcił się w piruecie, unikając uderzeń i ponownie rozdarł pancerz Żelaznego Inkwizytora. Odskoczył odruchowo przed kontrą i ciął półkoliście z prawej, strącając przeciwnikowi kapelusz z głowy.
- Na Grimnira, jakiś ty brzydki- gwizdnął przeciągle Drugni- Jak stare gówno po zimie. Zaraz coś na to zaradzimy.
Uderzył ponownie, lecz zbyt opieszale, bo zamiast rozwalić głowę na ćwierci, jedynie złamał szczękę. Mimo to widok był spektakularny. Krew trysnęła na posadzkę, ocalałe zęby sypnęły się po okolicy. Dla Magnusa, który w nowym ciele odzwyczaił się od bólu, było to jak uderzenie pioruna.
Kolejne uderzenie rozpruło mu tors, odsłaniając przewody i bijące w przezroczystej szkatule serce inkwizytora. Drugni wyciągnął po nie łapsko, wyraźnie zaintrygowany. Na chwilę zapomniał o walce. Żelazny chwyt na jego nadgarstku był jak przypomnienie.
Magnus odchylił głowę do tyłu i uderzył ile miał siły w twarz krasnoluda. Krew trysnęła ze złamanego nosa, barwiąc jego brodę na ciemniejszy deseń. Inkwizytor uderzył otwartą dłonią w bark przeciwnika, a następnie w ramię. Krasnolud spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Co to miało być?!- rzucił szyderczym tonem.
- Uderzenie prosto w nerw- wyjaśnił von Bittenberg- Mogło nie boleć, ale nie poruszysz tą ręką przez pewien czas.
Zabójca wtedy zauważył, że jego lewe ramię zwisa bezwiednie. Dotknął je prawą dłonią. Było zimne.
Porwał momentalnie topór z ziemi, chwytając wysoko za stylisko i kopnął przeciwnika obunóż z wyskoku, prosto w brzuch. Odtoczył się od razu, unikając zamaszystej kontry i zwarł się z Magnusem na powrót. Metal uderzył o metal, święty buzdygan z jękiem zakleszczył się o runiczny topór w kolejnej próbie sił.
Niemal od razu rozdzielili się i zaatakowali ponownie w tym samym czasie. Drugni oberwał pchnięty w pierś. Poszło kilka żeber. Magnus dostał toporem w bok. On żeber już nie miał.
Nie miał już cierpliwości. Starcie nie trwało długo, lecz od początku narastała w nim frustracja, że obaj wykorzystują cenne siły i energię na walkę przeciw sobie, podczas, gdy powinni wykorzystać ją na walkę z prawdziwym wrogiem. Łowca czarownic miał coraz mniej czasu.
I to doprowadzało go do pasji.
Drugni skoczył ku niemu ze wzniesionym toporem, lecz on grzmotnął go w locie. Czuł, jak kolejne kości pękają pod naporem buzdyganu. Miał już dość.
- Nie pojmujesz synku! To nie jest walka. To stół operacyjny!
Kolejna szarża krasnoluda i kolejny trzask. Prawe udo zostało złamane na dwoje. Dawi ledwo utrzymał pozycję pionową. Magnus poprawił ciosem w podbródek, łamiąc go w trzech miejscach.
- A ja jestem chirurgiem!
Złamana miednica. Głos w głowie von Bittenbegra mówił mu, że takie obrażenia spowodują wewnętrzny krwotok i wykrwawienie się w kilka minut. Nie posłuchał. Chciał dać przykład.
Przy próbie uniku ze strony zabójcy złamał zmiażdżył mu staw skokowy. Stopa trzymała się tylko na miękkich tkankach. Drugni nawet nie syknął.
Powalił go cios w mostek. Klatka piersiowa zapadła się pod wpływem potwornego uderzenia w sam jej środek. Krasnolud kaszlnął krwawą pianą. Żebra przebiły mu płuca. Mimo to próbował wstać.
Nadepnął mu na lewą dłoń, gruchocząc ją pod ciężarem stalowego buciora. Odłożył buzdygan i wyciągną krótki sztylet zza pasa.
Palce krasnoluda ślizgały się po jego pancerzu, usiłując sięgnąć i zadać ból rywalowi, lecz pozostawiały jedynie krwawe smugi. Krew ciekła mu z ust i nosa, zalewając całą jego twarz. Drugni wyszczerzył się.
- Przynajmniej nie chędożony elf!- zarechotał.
Von Bittenberg uśmiechnął się słabo. Wbił sztylet prosto w serce krasnoluda, po sam jelec.
Błogość wstąpiła na twarz zabójcy.
- Nareszcie…- wyszeptał- Po tylu latach…
Zastygł z tym głupim uśmiechem na brodatej facjacie. Jako jedyny na tej Arenie osiągnął to, czego pragnął.
Magnus wytarł sztylet o spodnie pokonanego i schował za pas. Ujął buzdygan i wstał, wpatrując się w nieruchome ciało rywala. Potem odwrócił się.
Spojrzał prosto w wizjer krwawoczerwonego hełmu. Zdążył jeszcze zauważyć wielką pieść zbliżającą się do swojej twarzy. Potem była ciemność.
[Krótko, ale mam nadzieję, że treściwie. Wyszło tak, po części dlatego, że nie widziało mi się długie starcie pomiędzy tymi dwoma, a z drugiej strony… nie miałem pomysłu na coś dłuższego :/ W rozgrywce to również była szybka akcja, choć Magnus otarł się o śmierć.
Swoją drogą WOW

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Kharlot obserwował starcie jednym okiem. Bo choć doceniał kunszt Drugniego i jak mało co szanował jego postawę i poczucie honoru, tak wciąż był na muszce imperialnych. Wystarczyło kilka sekund, by przeanalizował sytuację.
Łowcy czarownic stali przy Aszkaelu, który jako najbardziej oddany mocom Chaosu i właściwie nie będący śmiertelnikiem zakładnik, wymagał szczególnej uwagi wysłanników Świętego Oficjum, którzy mieli odpowiednio zareagować na wypadek, gdyby coś kombinował. Pozostałych, w tym samego khornitę pilnowali zwykli żołnierze. To oznaczało kilka rzeczy. Tylko jedna w tej chwili się liczyła.
Żołdacy widząc starcie pomiędzy ich przełożonym, a krasnoludzkim pogromcą, skupili część uwagi na jego oglądaniu. To stwarzało mu szansę.
Cofnął się nieco i podbił barkami wymierzone w niego kusze. Strzelcy zareagowali prawidłowo, pociągając za mechanizmy spustowe, lecz z opóźnieniem, tak jak się spodziewał. Bełty, zamiast w masywny kark wybrańca, wbiły się w podbrzusze muszkietera. Kruszący Czaszki zerwał się na nogi i uderzył ostatniego pilnującego go żołnierza w tchawicę, miażdżąc ją momentalnie. Imperialny opadł miękko na ziemię.
Inni żołnierze poderwali od razu broń, by zneutralizować khronitę, lecz dzięki temu pozostali Norsmeni pozostali niepilnowani. Nie minęło kilka chwil, a tuzin ciał zasłał spiżową posadzkę.
Kharlot założył hełm i w milczeniu obserwował starcie, podczas gdy Bjarn i jego kompania zmagała się wciąż z szarpiącymi się łowcami. Tych postanowili wziąć żywcem.
Poszukiwanie honorowej śmierci było czymś, co zawsze poruszało Kruszącego Czaszki w krasnoludzkich pogromcach. Gdy Drugni w końcu odnalazł spokój, Aesling poczuł z jednej strony ulgę, lecz jednocześnie zawód, że to nie jemu przypadł zaszczyt zakończenia katorgi dzielnego Dawiego.
Odczekał, aż Magnus odwróci się do niego, a gdy to nastąpiło, posłał go na ziemię.
Von Bittenberg ocknął się chwilę później. Był bez broni, spięty łańcuchami, które przeznaczone były dla jego więźniów. Widział jak ci, których miał stracić debatują nad jego losem, spoglądając nań z góry.
- Dajcie mnie go! Jak ja mu zaraz pokażę...!- warczał Bjarn, cały czerwony na twarzy.
- Nie!- zaprotestował Kharlot- Bittenberg jest zawodnikiem i podlega mi!
- Intrygujące. Jednego zdrajcę traktujesz inaczej, niż innego- szydził Aszkael.
- Ten pies bez honoru nigdy mnie nie zdradził- odparł khornita- By zostać przez kogoś zdradzony, trzeba najpierw mu ufać.
- Ja bym mu jednak wyciął krwawego orła- rzucił Bjarn, wciąż zły.
- On nie ma płuc, bracie- przerwał mu Thorgarsson, kładąc dłoń na ramieniu- Pozwól mi zadecydować o jego losie.
Wydarty Morzu mamrotał coś gniewnie pod nosem, lecz w końcu uspokoił się nieco.
- Rób co chcesz- rzucił z rezygnacją.
Magnus widział, jak Kharlot staje nad nim z toporem w ręku. Już miał coś rzec, gdy stwierdził, że nie ma ochoty na rozmowę z mordercą i heretykiem. Blodfar wzniósł się w górę i opadł z wielką siłą.
Inkwizytor zmarszczył czoło zaskoczony. Pętające go łańcuchy opadły. Spojrzał pytająco na czempiona wojny.
- Daję ci szansę, jako człek honorowy, byś ruszył z nami w bój przeciw wspólnemu wrogowi- oznajmił Kruszący Czaszki- Jeśli polegniesz, choć raz w życiu wykażesz się jako wojownik. Lepiej jednak, byś przeżył, bowiem walczyć masz w finale!
[Ok, niech dr Doom poskłada robocopa i idziemy w bój z głównym antagonistą! Czujecie te emocje?! Czterech wspaniałych vs reszta świata!
]
Łowcy czarownic stali przy Aszkaelu, który jako najbardziej oddany mocom Chaosu i właściwie nie będący śmiertelnikiem zakładnik, wymagał szczególnej uwagi wysłanników Świętego Oficjum, którzy mieli odpowiednio zareagować na wypadek, gdyby coś kombinował. Pozostałych, w tym samego khornitę pilnowali zwykli żołnierze. To oznaczało kilka rzeczy. Tylko jedna w tej chwili się liczyła.
Żołdacy widząc starcie pomiędzy ich przełożonym, a krasnoludzkim pogromcą, skupili część uwagi na jego oglądaniu. To stwarzało mu szansę.
Cofnął się nieco i podbił barkami wymierzone w niego kusze. Strzelcy zareagowali prawidłowo, pociągając za mechanizmy spustowe, lecz z opóźnieniem, tak jak się spodziewał. Bełty, zamiast w masywny kark wybrańca, wbiły się w podbrzusze muszkietera. Kruszący Czaszki zerwał się na nogi i uderzył ostatniego pilnującego go żołnierza w tchawicę, miażdżąc ją momentalnie. Imperialny opadł miękko na ziemię.
Inni żołnierze poderwali od razu broń, by zneutralizować khronitę, lecz dzięki temu pozostali Norsmeni pozostali niepilnowani. Nie minęło kilka chwil, a tuzin ciał zasłał spiżową posadzkę.
Kharlot założył hełm i w milczeniu obserwował starcie, podczas gdy Bjarn i jego kompania zmagała się wciąż z szarpiącymi się łowcami. Tych postanowili wziąć żywcem.
Poszukiwanie honorowej śmierci było czymś, co zawsze poruszało Kruszącego Czaszki w krasnoludzkich pogromcach. Gdy Drugni w końcu odnalazł spokój, Aesling poczuł z jednej strony ulgę, lecz jednocześnie zawód, że to nie jemu przypadł zaszczyt zakończenia katorgi dzielnego Dawiego.
Odczekał, aż Magnus odwróci się do niego, a gdy to nastąpiło, posłał go na ziemię.
Von Bittenberg ocknął się chwilę później. Był bez broni, spięty łańcuchami, które przeznaczone były dla jego więźniów. Widział jak ci, których miał stracić debatują nad jego losem, spoglądając nań z góry.
- Dajcie mnie go! Jak ja mu zaraz pokażę...!- warczał Bjarn, cały czerwony na twarzy.
- Nie!- zaprotestował Kharlot- Bittenberg jest zawodnikiem i podlega mi!
- Intrygujące. Jednego zdrajcę traktujesz inaczej, niż innego- szydził Aszkael.
- Ten pies bez honoru nigdy mnie nie zdradził- odparł khornita- By zostać przez kogoś zdradzony, trzeba najpierw mu ufać.
- Ja bym mu jednak wyciął krwawego orła- rzucił Bjarn, wciąż zły.
- On nie ma płuc, bracie- przerwał mu Thorgarsson, kładąc dłoń na ramieniu- Pozwól mi zadecydować o jego losie.
Wydarty Morzu mamrotał coś gniewnie pod nosem, lecz w końcu uspokoił się nieco.
- Rób co chcesz- rzucił z rezygnacją.
Magnus widział, jak Kharlot staje nad nim z toporem w ręku. Już miał coś rzec, gdy stwierdził, że nie ma ochoty na rozmowę z mordercą i heretykiem. Blodfar wzniósł się w górę i opadł z wielką siłą.
Inkwizytor zmarszczył czoło zaskoczony. Pętające go łańcuchy opadły. Spojrzał pytająco na czempiona wojny.
- Daję ci szansę, jako człek honorowy, byś ruszył z nami w bój przeciw wspólnemu wrogowi- oznajmił Kruszący Czaszki- Jeśli polegniesz, choć raz w życiu wykażesz się jako wojownik. Lepiej jednak, byś przeżył, bowiem walczyć masz w finale!
[Ok, niech dr Doom poskłada robocopa i idziemy w bój z głównym antagonistą! Czujecie te emocje?! Czterech wspaniałych vs reszta świata!




WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Von Bittenberg ocknął się chwilę później. Był bez broni, spięty łańcuchami, które przeznaczone były dla jego więźniów. Widział jak ci, których miał stracić debatują nad jego losem, spoglądając nań z góry. Cholerni tchórze. Widzieli śmierć krasnoluda i zlękli się. I znowu te żoładki zawiodły. Graf zamiast pozostawić do polnowania twierdzy silne jednostki ,zostawił jakąś najgorszą hołotę.
- Dajcie mnie go! Jak ja mu zaraz pokażę...!- warczał Bjarn, cały czerwony na twarzy. Taaak. Rzecz jasna chciał on rozezrwać Magnus na strzępy. Zwłaszcza ,gdy był on przykuty łańcuchami.
- Nie!- zaprotestował Kharlot- Bittenberg jest zawodnikiem i podlega mi!- Von Bittenberg spojrzał na niego z politowaniem. Podlega mu... Mało tego ,jak chce go chronić przed ściekłym Bjarnem ,który chce wywrzeć zemstę ,gdy łowca jest w łańcuchach.
- Intrygujące. Jednego zdrajcę traktujesz inaczej, niż innego- szydził Aszkael. Ha! Magnus nie wiedział już czy śmiać się ,lecz zadowolił się parszywym uśmieszkiem. Zdrajca. Jego nazywają zdrajcą. Głupcy chyba twierdzą ,że są mu bliscy. Mało tego ,Von Bittenberg zauważył ,że Aszkael od swojej zdrady cały czas próbuje się sztucznie zreabilitować. Może do tego wykorzysta pojedynek z nim.
- Ten pies bez honoru nigdy mnie nie zdradził- odparł khornita- By zostać przez kogoś zdradzony, trzeba najpierw mu ufać.-
- Ja bym mu jednak wyciął krwawego orła- rzucił Bjarn, wciąż zły.
- On nie ma płuc, bracie- przerwał mu Thorgarsson, kładąc dłoń na ramieniu- Pozwól mi zadecydować o jego losie.
Wydarty Morzu mamrotał coś gniewnie pod nosem, lecz w końcu uspokoił się nieco.
- Rób co chcesz- rzucił z rezygnacją.
Magnus widział, jak Kharlot staje nad nim z toporem w ręku. Już miał coś rzec, gdy stwierdził, że nie ma ochoty na rozmowę z mordercą i heretykiem. Wszak wszystko zostało powiedziane. Blodfar wzniósł się w górę i opadł z wielką siłą.
Inkwizytor zmarszczył czoło zaskoczony. Pętające go łańcuchy opadły. Spojrzał pytająco na czempiona wojny.
- Daję ci szansę, jako człek honorowy, byś ruszył z nami w bój przeciw wspólnemu wrogowi- oznajmił Kruszący Czaszki- Jeśli polegniesz, choć raz w życiu wykażesz się jako wojownik. Lepiej jednak, byś przeżył, bowiem walczyć masz w finale!-
-Piękna przemowa...- mruknął Magnus chwytając za buzdygan. -Pójdę z wami ,owieczki... ale niech któryś mi jeszcze raz przywali z chędożonego partyzanta...- warknął zbliżając pokrwawioną twarz do wizjera hełmu Kharlota -To jak mi święty młot miły odnowię napis na twoim torsie...- rzekł ponuro ,po czym udał się do swego pokutującego mnicha ,by ten dokonał niezbędnych napraw.
Wszyscy dziwili się słowom Magnusa ,nawe Bjarn i Aszkael ,którzy zapomnieli o czym mówi. Jednak Kharlot doskonale pamiętał.
Zaraz mieli wyruszać. Szykowali się we czterech by w końcu zgładzić Alphariusa. Jednak ktoś ich obserwował. I byajmniej nie był to jakiś demon zbłąkany w zamku. Ponure oczy zza żelaznej maski obserwowały jak czwórka odchodzi w mrok ,a przy słabo palącym się ognisku siedzi kilku Norsmenów i związani łowcy czarownic. Przyczajony człek nałożył na głowę swój kapelusz ,a następnie obnażył swój miecz.
- Dajcie mnie go! Jak ja mu zaraz pokażę...!- warczał Bjarn, cały czerwony na twarzy. Taaak. Rzecz jasna chciał on rozezrwać Magnus na strzępy. Zwłaszcza ,gdy był on przykuty łańcuchami.
- Nie!- zaprotestował Kharlot- Bittenberg jest zawodnikiem i podlega mi!- Von Bittenberg spojrzał na niego z politowaniem. Podlega mu... Mało tego ,jak chce go chronić przed ściekłym Bjarnem ,który chce wywrzeć zemstę ,gdy łowca jest w łańcuchach.
- Intrygujące. Jednego zdrajcę traktujesz inaczej, niż innego- szydził Aszkael. Ha! Magnus nie wiedział już czy śmiać się ,lecz zadowolił się parszywym uśmieszkiem. Zdrajca. Jego nazywają zdrajcą. Głupcy chyba twierdzą ,że są mu bliscy. Mało tego ,Von Bittenberg zauważył ,że Aszkael od swojej zdrady cały czas próbuje się sztucznie zreabilitować. Może do tego wykorzysta pojedynek z nim.
- Ten pies bez honoru nigdy mnie nie zdradził- odparł khornita- By zostać przez kogoś zdradzony, trzeba najpierw mu ufać.-
- Ja bym mu jednak wyciął krwawego orła- rzucił Bjarn, wciąż zły.
- On nie ma płuc, bracie- przerwał mu Thorgarsson, kładąc dłoń na ramieniu- Pozwól mi zadecydować o jego losie.
Wydarty Morzu mamrotał coś gniewnie pod nosem, lecz w końcu uspokoił się nieco.
- Rób co chcesz- rzucił z rezygnacją.
Magnus widział, jak Kharlot staje nad nim z toporem w ręku. Już miał coś rzec, gdy stwierdził, że nie ma ochoty na rozmowę z mordercą i heretykiem. Wszak wszystko zostało powiedziane. Blodfar wzniósł się w górę i opadł z wielką siłą.
Inkwizytor zmarszczył czoło zaskoczony. Pętające go łańcuchy opadły. Spojrzał pytająco na czempiona wojny.
- Daję ci szansę, jako człek honorowy, byś ruszył z nami w bój przeciw wspólnemu wrogowi- oznajmił Kruszący Czaszki- Jeśli polegniesz, choć raz w życiu wykażesz się jako wojownik. Lepiej jednak, byś przeżył, bowiem walczyć masz w finale!-
-Piękna przemowa...- mruknął Magnus chwytając za buzdygan. -Pójdę z wami ,owieczki... ale niech któryś mi jeszcze raz przywali z chędożonego partyzanta...- warknął zbliżając pokrwawioną twarz do wizjera hełmu Kharlota -To jak mi święty młot miły odnowię napis na twoim torsie...- rzekł ponuro ,po czym udał się do swego pokutującego mnicha ,by ten dokonał niezbędnych napraw.
Wszyscy dziwili się słowom Magnusa ,nawe Bjarn i Aszkael ,którzy zapomnieli o czym mówi. Jednak Kharlot doskonale pamiętał.
Zaraz mieli wyruszać. Szykowali się we czterech by w końcu zgładzić Alphariusa. Jednak ktoś ich obserwował. I byajmniej nie był to jakiś demon zbłąkany w zamku. Ponure oczy zza żelaznej maski obserwowały jak czwórka odchodzi w mrok ,a przy słabo palącym się ognisku siedzi kilku Norsmenów i związani łowcy czarownic. Przyczajony człek nałożył na głowę swój kapelusz ,a następnie obnażył swój miecz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
http://www.youtube.com/watch?v=OCVKG_2GgmU
Szli we czterech korytarzem, ledwo się w nim mieszcząc na szerokość. Zostawili za sobą niesnaski i konflikty. I choć nie ufali sobie i nie nazwali by się przyjaciółmi, to jeden, wspólny cel jednoczył ich w tej chwili. Gdy zbliżali się powoli do szalejącego na arenie inferna, mieli coraz większą pewność. To było większe od nich. Mieli teraz tylko jeden cel.
Zabić Alphariusa i Omegona.
Przed za nimi kroczyła śmierć. Przed nimi był żywioł.
Huczący portal urósł do monstrualnych rozmiarów, hucząc surową energią Osnowy. Ciemność pokrywała nieboskłon, który płakał teraz nad nimi krwawymi łzami. Ranek nie nadchodził. Był jedynie mrok, a w tym mroku krew, ognień i stal. Wokół nich horda demonów Pana Zmian starła się z wybrańcami Chaosu, których prowadził sam Archaon wszechwybraniec. Zaklęte ostrza rozdzierały materialne powłoki demonów, przelewając eter, płomienie zmian huczały, omiatając kolosy z żywego metalu. Sam władca wszelkich hord wycinał sobie drogę swym legendarnym mieczem, Królobójcą, powalając wielu przeciwników jednym cieciem.
Po środku tego chaosu, u wylotu portalu stał ich cel- przeklęte bliźniaki, przywódcy kultu, Alpharius Namaszczony i jego ohydny brat, parszywy Omegon. Ich ręce uniesione były w błogosławiącym geście, odwróceni tyłem do szalejącej bitwy, wpatrzeni byli w entropię Osnowy tuż przed ich nosem. Po środku wyrwy w rzeczywistości widniało Serce Lorgana, potężny artefakt, który zasilał portal swą mocą.
- Co za burdel- stwierdził Bjarn, widząc to wszystko.
- Tyle dusz do oczyszczenia- westchnął Magnus.
- I czaszek do zdobycia- dodał Kharlot i wciągnął powietrze do płuc- Uwielbiam zapach bitwy o poranku.
- I o każdej innej porze. Jak za dawnych czasów więc?- spytał Aszkael.
- Jak za dawnych- odparł Kruszący Czaszki- Ruszajmy.
Ruszyli. Stawiając krok po kroku na spiżowych stopniach, zbliżali się do celu. Ich ostrza zatańczyły w powietrzu, siekąc i powalając tych, którzy stanęli im na drodze. Całe ich życie było walką. Dziś walczyli, by mogli walczyć i jutro. By w ogóle było jutro.
Kharlot ponownie wciągnął głęboko powietrze i postawił pierwszy krok.
Policz do czterech... Wdech. Policz do czterech... Wydech. Zachowaj koncentrację. Nie pozwól, by potwór wewnątrz ciebie zyskał kontrolę.
Świat zwolnił mu przed oczami, serce zabiło mu mocniej, kurcząc się z siłą olbrzyma, wyrzucając na obwód nie krew, lecz płynny ogień. Wybraniec czuł, jak wypełnia mu on żyły, jak napędza mięśnie i wyostrza percepcję.
Jego topór wzniósł się i opadł, rozcinając przerażacza na pół. Demon wrzasnął, odsyłany do Osnowy, a Kharlota wypełniło pragnienie zabijania. Z każdym kolejnym krokiem, z każdym metrem bliżej celu kolejni wrogowie padali jak zboże podczas sianokosów. Niematerialne pazury drapały jego pancerz i ciało, demoniczny ogień palił jego nieosłonięte ramiona, lecz ból tylko dodawał mu sił. Trysnął strumień płomieni, gdy von Bittenberg uruchomił swój świeżo naprawiony miotacz świętego ognia, paląc demony i wybrańców jednako.
- Spalić... spalić ich wszystkich!- krzyczał.
- Nie!- zaprotestował Kruszący Czaszki, poddając się swemu pragnieniu- To są wybrańcy Archaona, najwspanialsi jego wojownicy. Winniśmy im coś więcej, niż szybką śmierć.
Żelazny Inkwizytor uśmiechnął się sadystycznie.
- W tym zgadzam się kompletnie- mruknął.
[Moja propozycja- powalczmy chwilę w tłumie pomiędzy demonami i wybrańcami. Gdy już się nacieszycie rzeźnią, napiszę dalszy ciąg, jak podchodzimy do Łysego i jego syjamskiego brata. Mam pewną drobną, ale to drobną niespodziankę.
]
Szli we czterech korytarzem, ledwo się w nim mieszcząc na szerokość. Zostawili za sobą niesnaski i konflikty. I choć nie ufali sobie i nie nazwali by się przyjaciółmi, to jeden, wspólny cel jednoczył ich w tej chwili. Gdy zbliżali się powoli do szalejącego na arenie inferna, mieli coraz większą pewność. To było większe od nich. Mieli teraz tylko jeden cel.
Zabić Alphariusa i Omegona.
Przed za nimi kroczyła śmierć. Przed nimi był żywioł.
Huczący portal urósł do monstrualnych rozmiarów, hucząc surową energią Osnowy. Ciemność pokrywała nieboskłon, który płakał teraz nad nimi krwawymi łzami. Ranek nie nadchodził. Był jedynie mrok, a w tym mroku krew, ognień i stal. Wokół nich horda demonów Pana Zmian starła się z wybrańcami Chaosu, których prowadził sam Archaon wszechwybraniec. Zaklęte ostrza rozdzierały materialne powłoki demonów, przelewając eter, płomienie zmian huczały, omiatając kolosy z żywego metalu. Sam władca wszelkich hord wycinał sobie drogę swym legendarnym mieczem, Królobójcą, powalając wielu przeciwników jednym cieciem.
Po środku tego chaosu, u wylotu portalu stał ich cel- przeklęte bliźniaki, przywódcy kultu, Alpharius Namaszczony i jego ohydny brat, parszywy Omegon. Ich ręce uniesione były w błogosławiącym geście, odwróceni tyłem do szalejącej bitwy, wpatrzeni byli w entropię Osnowy tuż przed ich nosem. Po środku wyrwy w rzeczywistości widniało Serce Lorgana, potężny artefakt, który zasilał portal swą mocą.
- Co za burdel- stwierdził Bjarn, widząc to wszystko.
- Tyle dusz do oczyszczenia- westchnął Magnus.
- I czaszek do zdobycia- dodał Kharlot i wciągnął powietrze do płuc- Uwielbiam zapach bitwy o poranku.
- I o każdej innej porze. Jak za dawnych czasów więc?- spytał Aszkael.
- Jak za dawnych- odparł Kruszący Czaszki- Ruszajmy.
Ruszyli. Stawiając krok po kroku na spiżowych stopniach, zbliżali się do celu. Ich ostrza zatańczyły w powietrzu, siekąc i powalając tych, którzy stanęli im na drodze. Całe ich życie było walką. Dziś walczyli, by mogli walczyć i jutro. By w ogóle było jutro.
Kharlot ponownie wciągnął głęboko powietrze i postawił pierwszy krok.
Policz do czterech... Wdech. Policz do czterech... Wydech. Zachowaj koncentrację. Nie pozwól, by potwór wewnątrz ciebie zyskał kontrolę.
Świat zwolnił mu przed oczami, serce zabiło mu mocniej, kurcząc się z siłą olbrzyma, wyrzucając na obwód nie krew, lecz płynny ogień. Wybraniec czuł, jak wypełnia mu on żyły, jak napędza mięśnie i wyostrza percepcję.
Jego topór wzniósł się i opadł, rozcinając przerażacza na pół. Demon wrzasnął, odsyłany do Osnowy, a Kharlota wypełniło pragnienie zabijania. Z każdym kolejnym krokiem, z każdym metrem bliżej celu kolejni wrogowie padali jak zboże podczas sianokosów. Niematerialne pazury drapały jego pancerz i ciało, demoniczny ogień palił jego nieosłonięte ramiona, lecz ból tylko dodawał mu sił. Trysnął strumień płomieni, gdy von Bittenberg uruchomił swój świeżo naprawiony miotacz świętego ognia, paląc demony i wybrańców jednako.
- Spalić... spalić ich wszystkich!- krzyczał.
- Nie!- zaprotestował Kruszący Czaszki, poddając się swemu pragnieniu- To są wybrańcy Archaona, najwspanialsi jego wojownicy. Winniśmy im coś więcej, niż szybką śmierć.
Żelazny Inkwizytor uśmiechnął się sadystycznie.
- W tym zgadzam się kompletnie- mruknął.
[Moja propozycja- powalczmy chwilę w tłumie pomiędzy demonami i wybrańcami. Gdy już się nacieszycie rzeźnią, napiszę dalszy ciąg, jak podchodzimy do Łysego i jego syjamskiego brata. Mam pewną drobną, ale to drobną niespodziankę.

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[
Żołnierze i Łowcy pospołu wpatrywali się z zapałem w pokaz zabójczej skuteczności ich mistrza, zaś gdy ten już zwyciężał gruchocząc krasnoluda kolejnymi ciosami ich podziw osiągnął apogeum. Nie można powiedzieć że pojedynek nie interesował Norsmenów wogóle, lecz mieli inne priorytety. Głównie powodowane palącą wściekłością z bycia zdradziecko uwięzionymi przez południowców w tak doniosłej chwili. Bjarn pierwszy pomrukami i chrząknięciami oraz paroma wymownymi spojrzeniami zaczął ustalać z Kharlotem plan. Okazja nadarzyła się szybko. Kharlot z rykiem odrzucił wymierzone weń kusze, z dłoni wpatrzonych gdzie indziej strzelców po czym wciąż związany rzucił się szczupakiem na strzelających na oślep Middenlandczyków, powalając zaskoczonych żołdaków. Norsmeni z rykiem rzucili się na południowców, gdy tylko ci spojrzeli na Kharlota. Turo przetoczył się pod nogami kilku halabardników, przewracając ich, zaś Olaf rozerwał więzy w pokazie imponującej siły i gołymi rękoma skręcił kark miecznika obok. Opadnięci przez łupieżców żołnierze, nie mieli szans użyć broni i gdy tylko w rękach ich przeciwników pojawiły się saksy oraz przecięte więzy, ich życie dobiegło brutalnego końca. Łowcy stawili większy opór, Hans zamachnął się swoim bękartem, lecz Einarr gładko zszedł z lini ciosu i ostrze brzęknęło o studnię, przecinając łańcuch i spuszczając wiadro w czeluść. Nieuśmiechnięty przyjął postawę bojową i gdy tylko Hans znów uniósł miecz, wyskoczył naprzód, uderzając łysego łowcę prosto w twarz płazem jego własnej klingi. Haakar zrzucił płaszcz i przybrawszy postać wilka, zaczął rozszarpywać wrzeszczących wojaków, tymczasem Olaf potężną piąchą wgniótł twarz imperialnego sierżanta w jego hełm i złączywszy obie dłonie, łupnął nimi jak młotem w czerep Rugiego, który wyciągał pistolet. Ślepy strzał przeszył nogę, jednego z biegających żołnierzy, zaś sam łowca wylądował na ziemi, uratowany przed zarąbaniem dwuręcznym toporem tylko dzięki szarży Kruggera, który zranił sztyletem Olafa i sięgnął po drugie ostrze. Wtedy Bjarn z rykiem morskiego potwora opadł szpakowatego łowcę i przygrzmocił mu hełmem trzymanym za róg. Szkło z monokla i krew odprysnęły jak deszczyk, zaś Wydarty Morzu uniósł delikwenta za biodra i trzepnął jego plecami w kamienie z donośnym tąpnięciem. Mimo że jęczący łowca był już praktycznie unieszkodliwiony, Bjarn łupnął go jeszcze dwa razy rantem tarczy i splunął.
- Od dawna mnie korciło wronia gębo... - rzucił, patrząc jak Kharlot powala Magnusa nad trupem Drugniego. A więc dzielny dawi znalazł w końcu śmierć jakiej pragnął z ręki Inkwizytora... nie on pierwszy. Bjarn skinął głową, honorując pamięć honorowego brodacza i podszedł do Kruszącego Czaszki. Reiner rzucił szpadę, widząc jak mierzono do niego z włóczni i mieczy, poza tym w obecnym stanie i tak by jej nie użył.
Norsmeni pozbierali swoją broń ze stosu pod ścianą i łańcuchami przywiązali dokładnie czwórkę łowców do studni po różnych jej stronach. Każdego dodatkowo wcześniej unieruchomiono sznurami, zaś broń inkwizytorów zebrano do worka zrobionego z płaszcza Hansa i podwieszono na linie, którą opuszczono w głąb studni na kołowrocie. Potem przyszedł czas wypełnić przysięgę daną Drugniemu. Z połamanych drzewców broni martwych żołdaków oraz kolb pistoletów i muszkietów urządzono Zabójcy mały stos, zaś jego przepięknej roboty i słusznego rozmiaru topór z gwiezdnej stali najprzedniejszej obróbki wziął Olaf, który jako jedyny był dość silny po zamachnąć się cudeńkiem jedną ręką.
Szalonego mnicha, po tym jak już poskładał Magnusa zostawiono w spokoju na uboczu, gdyż wyraźnie nie miał zamiaru pomagać łowcom. Widocznie twierdza już doszczętnie wypaliła jego skołatany mózg, były doktor siedział beztrosko na podłodze uderzając jakimś kamieniem o ziemię, jakby miał zamiar zabijać chrząszcze i robił przy tym dziecięcym głosem donośne 'Khuu-khuu'. Z resztą nikt nie kwapił się by podejść do nieprzewidywalnego jak wiwerna na rui szaleńca.
Bjarn co prawda oponował puszczeniu Magnusa po tym co im zrobił, jednak był on jeńcem Kharlota a ten z jakiegoś powodu postanowił okazać mu łaskę. Wkrótce jasnym było że to czwórka herosów ocalałych z Areny u Skavenów miała samoczterech rzucić wyzwanie potędze Spaczni i Alphariusa. Patrząc w ten sposób, wspomożenie Bittenberga wydwało się poniekąd właściwe w jakiś mistyczny sposób...
Bjarn przeszedł obok Eskila, który pomagał Snorriemu Wielorybnikowi opatrzeć ramię w które w zamieszaniu trafił go bełt i zwrócił się do drużyny.
- To już ten moment, czujecie to wszyscy... jednak... - zaczął nie wiedząc co rzec w tak doniosłej chwili Ingvarsson.
- Tak, idźcie sami popilnujemy tych tu gagatków. - huknął z uśmiechem Olaf, po czym zamachnął się oboma dwurakami naraz - I sprawcie by ten syn przez zwierzoczłeków grzmoconej dziwki cierpiał, za naszych którzy wylądowali przez niego w Walhalli. Za Bliźniaków. Za wszystkich dobrych wojowników jacy oddali życie przez jego matactwa.
- Och nie martw się Olafie, - wtrącił Leif. - Widzisz tą czwórkę ? Sam Archaon bałby się kroczyć obok nich!
- Ten kultysta ma przerąbane, nieważne ile demonów przyzwie. - dodał Thorrvald, po czym spojrzał na wuja. - Tylko wróć do nas wujku, wstydem byłoby umrzeć w takiej kompanii... Ty też Kharlocie, ktoś musi mnie nauczyć jak lepiej rąbać czaszki tymi toporami!
- Młody, ja... - zawahał się Kharlot, lecz zaraz Bjarn pchnął go ku drzwiom.
- Nie martwcie się, nie umrę przed Magnusem Chędożonym! Naprzód panowie, przeznaczenie czeka!
Czwórka bohaterów wyszła, pozostawiając dziewiątkę wojów na straży wokół skutych łowców. Kwadrans później Einarr popatrzył na nieprzytomnych inkwizytorów.
- Ej, a gdzie ten w żelaznej masce ? - warknął Nieuśmiechnięty, ściskając młot. Leif odruchowo uniósł łuk ku wejściu, zaś Olaf przerwał ostrzenie topora, gromrilowym odpowiednikiem Drugniego z drugiej ręki.
- Niech no tylko wściubi tu nos... odrąbiemy mu twarz razem z tą przykrywką, żeby pozostał anonimowy...
******
https://www.youtube.com/watch?v=vU78mBIguaE
Bjarn, Magnus, Aszkael i Kharlot kroczyli opustoszałymi korytarzami Spiżowej Cytadeli. Nikt i nic nie zatrzymywało epickiego pochodu dawnych adwersarzy. Szli w milczeniu, każdy ważył wszystko co doprowadziło do tej sytuacji i to co zamierzał zrobić. Ich okute stopy z hukiem, jakby w zwolnionym tempie z uderzały w spiżową posadzkę, wzbijając kurz który zdawał się ledwie unosić w ciężkim od mocy powietrzu. A im bardziej zbliżali się do celu tym, większy cień padał na ich dusze i wcale nie miał on nic wspólnego z przepastnym mrokiem Twierdzy Bogów, a właściwie demonów. Szli po zemstę, szli wykonać przeznaczony obowiązek, sięgnąć po dar krańca morderczej podróży i nieskończoną moc.

Lodowy topór, święty buzdygan, demoniczne ostrze i Ojciec Krwi zalśniły razem, gdy czwórka przekroczyła próg wieńczącego trybuny wejścia i oczom ich ukazała się scena w swej dantejskości równa jedynie okazałości momentu. A oni stali niewzruszenie naprzeciw piekła, lekki wiatr szarpał ich płaszczami, włosami oraz amuletami, zaś rycząca gromami kotłowanina ciemności na niebie zraszała wszystko deszczykiem siarczystej krwi.
Gdyby tylko jakiś kronikarz był tu, by uwiecznić chwilę tak przerażającą a jednocześnie heroiczną, portrety czterech mocarzy znane byłyby całemu światu. Nikt jednak nie miał odwagi by...
Chrobot gruzu za nimi przyciągnął uwagę Bjarna.
- Grunladi ? Na Odyna, co tu robisz Biały Kruku ?! - płonące błękitem oczy Ingvarssona spojrzały na walczącego z wiatrem starca, zza okolonego rozwianą grzywą jasnych włosów hełmu okularowego. Magnus chrząknął coś niezrozumiale, z powodu braku szczęki.
- Oto moje kroniki - skald oderwał od piersi torbę, jakby unosił własne dziecię - opisałem w nich wszystko, dzięki opowieściom waszych towarzyszy całą tę przygodę od początku aż do chwalebnej śmierci dzielnego pana Drugniego... nie pominąłem niczego, wszystko odmalowałem piórem, rymem i pieśnią najlepiej jak mogłem i śmiało rzec mogę iż całe swe życie, które chyli się już ku końcowi - tu zakaszlał ostro - czekałem na podobny poemat. Nie dokończenie go na najważniejszych jego scenach stanowiłoby niewybaczalną stratę dla świata i potępienie dla mnie samego. Błagam, pozwólcie mi spełnić własną misję obok waszej...
- Grunladi... - głos Kharlota zadrgał, po czym wybraniec odwrócił się ku arenie, wiatr smagał bezlitośnie jego zbroję. - Ukryj się gdzieś tutaj, i patrz dobrze... KREW DLA BOGA KRWI! - zaryczał wznosząc Blodfara nad głowę.
- EISSVANRFIOOOOORD! - wydarł się dziko, acz bohatersko Bjarn Wydarty Śmierci, tłukąc toporem o łuskowatą tarczę.
- Sigmarze bądź ze mną, Malleus sancta sit... mihi lux... - przyrząd w zbroi Magnusa wyterkotał w zastępstwie okrzyku fragment nagranego na tryby przemówienia Wielkiego Teogonisty, a niemogący mówić Bittenberg zacisnął dłoń na buzdyganie.
- ŚMIERĆ WROGOM BOGÓW, JAM JEST ŚMIERĆ, JAM JEST OSTRZE LOSU! - huknął Aszkael.
Po czym cała czwórka w godnej serii gobelinów szarży zbiegła po pogruchotanych, zakrwawionych trybunach i z łopotem płaszczy wskoczyła między szarpiące się sługi piekieł, natychmiast szerząc śmierć na niesamowitą skalę. Dawni wrogowie, teraz osłaniali się wzajemnie, zmieniając cztery style walki w jedną iście boską kosę, która za swe żniwo powzięła ten fragment pola walki. Bjarn ryczał wznosząc i opuszczając topór, miażdżąc wrogów krakenową tarczą i co jakiś czas rozdając kopniaki aby zrobić sobie miejsce na rozłupanie kolejnej czaszki celnie ciśniętym toporkiem. Z jego oczu i wizur hełmu popłynęły wiązki nieziemsko błękitnego ognia i Einherjer zstąpił w drogę ku portalowi by, przez zgubę wrogów północnych bóstw zapewnić światu kolejne jutro, z kolejnymi falami muskającymi skalisty brzeg Norski.
[ Epickość mi skacze... dołączy się ktoś ?
]
A jak wygra Aszkael to koniec ze światem, więc albo Bjarn i Kharlot spacyfikują zwycięzcę albo kolejne Areny będziemy robić w klimatach Warhammera 40KPitagoras pisze:[To co jak Magnus wygra to koniec z Arenami?]


Uderzył ponownie, lecz zbyt opieszale, bo zamiast rozwalić głowę na ćwierci, jedynie złamał szczękę. Mimo to widok był spektakularny. Krew trysnęła na posadzkę, ocalałe zęby sypnęły się po okolicy.
@Byqu epicko by to musiało potem wyglądać... jak wogóle Magnus może po tym mówić ?! ]Von Bittenberg uśmiechnął się słabo.
Żołnierze i Łowcy pospołu wpatrywali się z zapałem w pokaz zabójczej skuteczności ich mistrza, zaś gdy ten już zwyciężał gruchocząc krasnoluda kolejnymi ciosami ich podziw osiągnął apogeum. Nie można powiedzieć że pojedynek nie interesował Norsmenów wogóle, lecz mieli inne priorytety. Głównie powodowane palącą wściekłością z bycia zdradziecko uwięzionymi przez południowców w tak doniosłej chwili. Bjarn pierwszy pomrukami i chrząknięciami oraz paroma wymownymi spojrzeniami zaczął ustalać z Kharlotem plan. Okazja nadarzyła się szybko. Kharlot z rykiem odrzucił wymierzone weń kusze, z dłoni wpatrzonych gdzie indziej strzelców po czym wciąż związany rzucił się szczupakiem na strzelających na oślep Middenlandczyków, powalając zaskoczonych żołdaków. Norsmeni z rykiem rzucili się na południowców, gdy tylko ci spojrzeli na Kharlota. Turo przetoczył się pod nogami kilku halabardników, przewracając ich, zaś Olaf rozerwał więzy w pokazie imponującej siły i gołymi rękoma skręcił kark miecznika obok. Opadnięci przez łupieżców żołnierze, nie mieli szans użyć broni i gdy tylko w rękach ich przeciwników pojawiły się saksy oraz przecięte więzy, ich życie dobiegło brutalnego końca. Łowcy stawili większy opór, Hans zamachnął się swoim bękartem, lecz Einarr gładko zszedł z lini ciosu i ostrze brzęknęło o studnię, przecinając łańcuch i spuszczając wiadro w czeluść. Nieuśmiechnięty przyjął postawę bojową i gdy tylko Hans znów uniósł miecz, wyskoczył naprzód, uderzając łysego łowcę prosto w twarz płazem jego własnej klingi. Haakar zrzucił płaszcz i przybrawszy postać wilka, zaczął rozszarpywać wrzeszczących wojaków, tymczasem Olaf potężną piąchą wgniótł twarz imperialnego sierżanta w jego hełm i złączywszy obie dłonie, łupnął nimi jak młotem w czerep Rugiego, który wyciągał pistolet. Ślepy strzał przeszył nogę, jednego z biegających żołnierzy, zaś sam łowca wylądował na ziemi, uratowany przed zarąbaniem dwuręcznym toporem tylko dzięki szarży Kruggera, który zranił sztyletem Olafa i sięgnął po drugie ostrze. Wtedy Bjarn z rykiem morskiego potwora opadł szpakowatego łowcę i przygrzmocił mu hełmem trzymanym za róg. Szkło z monokla i krew odprysnęły jak deszczyk, zaś Wydarty Morzu uniósł delikwenta za biodra i trzepnął jego plecami w kamienie z donośnym tąpnięciem. Mimo że jęczący łowca był już praktycznie unieszkodliwiony, Bjarn łupnął go jeszcze dwa razy rantem tarczy i splunął.
- Od dawna mnie korciło wronia gębo... - rzucił, patrząc jak Kharlot powala Magnusa nad trupem Drugniego. A więc dzielny dawi znalazł w końcu śmierć jakiej pragnął z ręki Inkwizytora... nie on pierwszy. Bjarn skinął głową, honorując pamięć honorowego brodacza i podszedł do Kruszącego Czaszki. Reiner rzucił szpadę, widząc jak mierzono do niego z włóczni i mieczy, poza tym w obecnym stanie i tak by jej nie użył.
Norsmeni pozbierali swoją broń ze stosu pod ścianą i łańcuchami przywiązali dokładnie czwórkę łowców do studni po różnych jej stronach. Każdego dodatkowo wcześniej unieruchomiono sznurami, zaś broń inkwizytorów zebrano do worka zrobionego z płaszcza Hansa i podwieszono na linie, którą opuszczono w głąb studni na kołowrocie. Potem przyszedł czas wypełnić przysięgę daną Drugniemu. Z połamanych drzewców broni martwych żołdaków oraz kolb pistoletów i muszkietów urządzono Zabójcy mały stos, zaś jego przepięknej roboty i słusznego rozmiaru topór z gwiezdnej stali najprzedniejszej obróbki wziął Olaf, który jako jedyny był dość silny po zamachnąć się cudeńkiem jedną ręką.
Szalonego mnicha, po tym jak już poskładał Magnusa zostawiono w spokoju na uboczu, gdyż wyraźnie nie miał zamiaru pomagać łowcom. Widocznie twierdza już doszczętnie wypaliła jego skołatany mózg, były doktor siedział beztrosko na podłodze uderzając jakimś kamieniem o ziemię, jakby miał zamiar zabijać chrząszcze i robił przy tym dziecięcym głosem donośne 'Khuu-khuu'. Z resztą nikt nie kwapił się by podejść do nieprzewidywalnego jak wiwerna na rui szaleńca.
Bjarn co prawda oponował puszczeniu Magnusa po tym co im zrobił, jednak był on jeńcem Kharlota a ten z jakiegoś powodu postanowił okazać mu łaskę. Wkrótce jasnym było że to czwórka herosów ocalałych z Areny u Skavenów miała samoczterech rzucić wyzwanie potędze Spaczni i Alphariusa. Patrząc w ten sposób, wspomożenie Bittenberga wydwało się poniekąd właściwe w jakiś mistyczny sposób...
Bjarn przeszedł obok Eskila, który pomagał Snorriemu Wielorybnikowi opatrzeć ramię w które w zamieszaniu trafił go bełt i zwrócił się do drużyny.
- To już ten moment, czujecie to wszyscy... jednak... - zaczął nie wiedząc co rzec w tak doniosłej chwili Ingvarsson.
- Tak, idźcie sami popilnujemy tych tu gagatków. - huknął z uśmiechem Olaf, po czym zamachnął się oboma dwurakami naraz - I sprawcie by ten syn przez zwierzoczłeków grzmoconej dziwki cierpiał, za naszych którzy wylądowali przez niego w Walhalli. Za Bliźniaków. Za wszystkich dobrych wojowników jacy oddali życie przez jego matactwa.
- Och nie martw się Olafie, - wtrącił Leif. - Widzisz tą czwórkę ? Sam Archaon bałby się kroczyć obok nich!
- Ten kultysta ma przerąbane, nieważne ile demonów przyzwie. - dodał Thorrvald, po czym spojrzał na wuja. - Tylko wróć do nas wujku, wstydem byłoby umrzeć w takiej kompanii... Ty też Kharlocie, ktoś musi mnie nauczyć jak lepiej rąbać czaszki tymi toporami!
- Młody, ja... - zawahał się Kharlot, lecz zaraz Bjarn pchnął go ku drzwiom.
- Nie martwcie się, nie umrę przed Magnusem Chędożonym! Naprzód panowie, przeznaczenie czeka!
Czwórka bohaterów wyszła, pozostawiając dziewiątkę wojów na straży wokół skutych łowców. Kwadrans później Einarr popatrzył na nieprzytomnych inkwizytorów.
- Ej, a gdzie ten w żelaznej masce ? - warknął Nieuśmiechnięty, ściskając młot. Leif odruchowo uniósł łuk ku wejściu, zaś Olaf przerwał ostrzenie topora, gromrilowym odpowiednikiem Drugniego z drugiej ręki.
- Niech no tylko wściubi tu nos... odrąbiemy mu twarz razem z tą przykrywką, żeby pozostał anonimowy...
******
https://www.youtube.com/watch?v=vU78mBIguaE
Bjarn, Magnus, Aszkael i Kharlot kroczyli opustoszałymi korytarzami Spiżowej Cytadeli. Nikt i nic nie zatrzymywało epickiego pochodu dawnych adwersarzy. Szli w milczeniu, każdy ważył wszystko co doprowadziło do tej sytuacji i to co zamierzał zrobić. Ich okute stopy z hukiem, jakby w zwolnionym tempie z uderzały w spiżową posadzkę, wzbijając kurz który zdawał się ledwie unosić w ciężkim od mocy powietrzu. A im bardziej zbliżali się do celu tym, większy cień padał na ich dusze i wcale nie miał on nic wspólnego z przepastnym mrokiem Twierdzy Bogów, a właściwie demonów. Szli po zemstę, szli wykonać przeznaczony obowiązek, sięgnąć po dar krańca morderczej podróży i nieskończoną moc.

Lodowy topór, święty buzdygan, demoniczne ostrze i Ojciec Krwi zalśniły razem, gdy czwórka przekroczyła próg wieńczącego trybuny wejścia i oczom ich ukazała się scena w swej dantejskości równa jedynie okazałości momentu. A oni stali niewzruszenie naprzeciw piekła, lekki wiatr szarpał ich płaszczami, włosami oraz amuletami, zaś rycząca gromami kotłowanina ciemności na niebie zraszała wszystko deszczykiem siarczystej krwi.
Gdyby tylko jakiś kronikarz był tu, by uwiecznić chwilę tak przerażającą a jednocześnie heroiczną, portrety czterech mocarzy znane byłyby całemu światu. Nikt jednak nie miał odwagi by...
Chrobot gruzu za nimi przyciągnął uwagę Bjarna.
- Grunladi ? Na Odyna, co tu robisz Biały Kruku ?! - płonące błękitem oczy Ingvarssona spojrzały na walczącego z wiatrem starca, zza okolonego rozwianą grzywą jasnych włosów hełmu okularowego. Magnus chrząknął coś niezrozumiale, z powodu braku szczęki.
- Oto moje kroniki - skald oderwał od piersi torbę, jakby unosił własne dziecię - opisałem w nich wszystko, dzięki opowieściom waszych towarzyszy całą tę przygodę od początku aż do chwalebnej śmierci dzielnego pana Drugniego... nie pominąłem niczego, wszystko odmalowałem piórem, rymem i pieśnią najlepiej jak mogłem i śmiało rzec mogę iż całe swe życie, które chyli się już ku końcowi - tu zakaszlał ostro - czekałem na podobny poemat. Nie dokończenie go na najważniejszych jego scenach stanowiłoby niewybaczalną stratę dla świata i potępienie dla mnie samego. Błagam, pozwólcie mi spełnić własną misję obok waszej...
- Grunladi... - głos Kharlota zadrgał, po czym wybraniec odwrócił się ku arenie, wiatr smagał bezlitośnie jego zbroję. - Ukryj się gdzieś tutaj, i patrz dobrze... KREW DLA BOGA KRWI! - zaryczał wznosząc Blodfara nad głowę.
- EISSVANRFIOOOOORD! - wydarł się dziko, acz bohatersko Bjarn Wydarty Śmierci, tłukąc toporem o łuskowatą tarczę.
- Sigmarze bądź ze mną, Malleus sancta sit... mihi lux... - przyrząd w zbroi Magnusa wyterkotał w zastępstwie okrzyku fragment nagranego na tryby przemówienia Wielkiego Teogonisty, a niemogący mówić Bittenberg zacisnął dłoń na buzdyganie.
- ŚMIERĆ WROGOM BOGÓW, JAM JEST ŚMIERĆ, JAM JEST OSTRZE LOSU! - huknął Aszkael.
Po czym cała czwórka w godnej serii gobelinów szarży zbiegła po pogruchotanych, zakrwawionych trybunach i z łopotem płaszczy wskoczyła między szarpiące się sługi piekieł, natychmiast szerząc śmierć na niesamowitą skalę. Dawni wrogowie, teraz osłaniali się wzajemnie, zmieniając cztery style walki w jedną iście boską kosę, która za swe żniwo powzięła ten fragment pola walki. Bjarn ryczał wznosząc i opuszczając topór, miażdżąc wrogów krakenową tarczą i co jakiś czas rozdając kopniaki aby zrobić sobie miejsce na rozłupanie kolejnej czaszki celnie ciśniętym toporkiem. Z jego oczu i wizur hełmu popłynęły wiązki nieziemsko błękitnego ognia i Einherjer zstąpił w drogę ku portalowi by, przez zgubę wrogów północnych bóstw zapewnić światu kolejne jutro, z kolejnymi falami muskającymi skalisty brzeg Norski.
[ Epickość mi skacze... dołączy się ktoś ?

[No dobra, tu jest nieoficjalna wersja zdarzeń. Może uda mi się to jakoś przerobić, żeby nie psuć planu Grimgora. Zostawiam, jakby ktoś chciał przeczytać, bo sam też się trochę narobiłem.]
Korzystając z chwili nieuwagi żołnierzy wezwanych przez Magnusa, Aszkael zdołał wyswobodzić się spod wymierzonych w niego luf i bełtów, w ogólnym zamieszaniu pozostali jeńcy podążyli jego śladem i role się odwróciły: teraz to imperialni ze strażników stali się więźniami, zaś sam von Bittenberg legł jak długi, gdy pancerna pięść zdzieliła go po jego i tak już szpetnej gębie. Oczywiście doszło do szarpaniny pomiędzy Norsmenami, a inkwizycją i wojskiem, nikt więc nie zauważył, jak pewna ukryta poza okręgiem światła postać wymyka się cichaczem na ciemny korytarz. Inkwizycja zawsze musi mieć plan awaryjny - Reinhard przezornie obserwował pojedynek zza pleców Aszkaela, upewniwszy się przedtem, że nikt nie zwraca na niego uwagi, co z resztą nie było trudne, gdyż wszyscy byli zaabsorbowani walką - najpierw pojedynkiem, później swoją własną. Dlatego też, gdy sprawy przybrały niekorzystny obrót, zamaskowany inkwizytor bez wahania wyszedł z pomieszczenia. Ktoś mógłby oskarżyć go o tchórzostwo i pozostawienie towarzyszy własnemu losowi, ale on był profesjonalnym łowcą czarownic i kierował się przede wszystkim pragmatyzmem i trzeźwą kalkulacją - miał swoją misję do wykonania, a w tym celu musiał mieć swobodę działania. Walka z trzema brutalami i ich obstawą naraz miała małe szanse powodzenia, to jak szybko imperialni ulegli wrogom tylko potwierdzało ten fakt.
Owinąwszy się szczelnie swym czarnym, skórzanym płaszczem skrył się więc w jednej z nisz, urozmaicających ściany korytarza i spróbował podsłuchać rozmowę Norsmenów. Zrozumiał każde słowo, ci głupcy nawet nie brali pod uwagę podstawowego faktu, wpajanego rekrutom Oficjum od pierwszego dnia: ściany zawsze mają uszy, a czasem również oczy i ręce. Mało tego, nawet nie wysłani nikogo na poszukiwania, najwyraźniej nie zauważyli, że jednego brakuje. Z tego co zrozumiał z ich szorstkiej mowy, sprawy miały się cokolwiek nieźle - barbarzyńcy, miast pozabijać jeńców, postanowili zrobić z nich zakładników, zaś Magnusa uwolnili i zabrali ze sobą. Wciąż pozostając niezauważony, zamaskowany major pozwolił, aby grupa oddaliła się na tyle, aby nie było słychać ciężkiego dudnienia stalowych nóg von Bittenberga, który zdawał się celowo stawiać cięższe niż zazwyczaj kroki, jakby chciał pomóc staremu znajomemu łatwiej ocenić odległość. "Dobra robota. Masz łeb na karku, nic dziwnego, że wciąż tam jest." - Pomyślał Reinhard, i gdy kroki ucichły wyjrzał ostrożnie zza węgła. Na spływającej krwią posadzce leżało kilkanaśice nieruchomych ciał - Norsmeni pozostawili poległych, tak jak byli. Pod ścianą zaś siedzieli powiązani łańcuchami i powrozami pozostali łowcy czarownic, jakiś mnich w czerwonym habicie, jakiś ocalały żołnierz oraz Oskar, mocno krwawiący z rozciętego łuku brwiowego i rozbitej wargi. "Ciekawe, zostawili ich przy życiu. Zabrali Magnusa, więc pewnie myślą, że uda im się go zaszantażować biorąc zakładników. Co za naiwność." - Omal się nie zaśmiał na tę myśl. Choć Kharlot, Bjarn i Aszkael znali starego inkwizytora od dawna, najwyraźniej wciąż nie brali pod uwagę, że to w rzeczywistości bezlitosny, stary fanatyk, który dla Sigmara i swojej sprawy jest w stanie poświęcić wszystko, prawdopodobnie nawet samo Imperium, więc kilku inkwizytorów spisanych na straty nawet by nie zauważył i zwyczajnie zastraszyć się go nie da.
Do pilnowania jeńców zostało tylko kilku Norsmenów. Byli to barbarzyńcy oddający się nierzadko kultowi chaosu, a nawet jeśli nie, to i tak ich kraina przesiąknięta była mrocznymi mocami. Najprawdopodobniej Magnus kazał ich oszczędzić tylko dlatego, że potrzebował posłużyć się Kharlotem i Bjarnem, co byłoby utrudnione, gdyby pozabijał im rodaków w ich obecności. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. W pomieszczeniu nie pozostał nikt ważny. Nadszedł czas, aby wkroczyć do akcji. Von Preuss wsunął rękę za pazuchę i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wydobył niewielką, blaszaną puszkę. Jeszcze tylko poprawił miecz, sprawdzając czy gładko wychodzi z pochwy i ujął w lewą dłoń swój harpun.
Ognisko rozpalone na uboczu sali dawało niewiele światła: palone meble i szmaty mocno dymiły, zasnuwając szarym kłębem wysoko sklepiony sufit, gdyby dorzucono więcej drwa, osoby znajdujące się w pomieszczeniu najpewniej by się podusiły lub przynajmniej miały poważny problem z oddychaniem. Płomień był jednak na tyle wysoki, by przeleciał przez niego niewielki, metalicznie błyszczący przedmiot, który po zetknięciu z ogniem zaczął syczeć i sypać iskry. Zarówno Norsmeni jak i więźniowie odruchowo spojrzeli w stronę odbijającego się od podłogi obiektu, z tą różnicą, że inkwizytorzy wiedzieli, że trzeba zamknąć oczy. Nastąpił błysk i huk. Rozszerzone z braku światła źrenice pozwoliły, by ostre światło poraziło nerwy wzrokowe Norsmenów, zaś huk dodatkowo ich oszołomił. Korzystając z elementu zaskoczenia, Reinhard wpadł do pomieszczenia roztrącając dwóch skołowanych Norsmenów. Nie miał czasu aby teraz z nimi walczyć, trzeba było wyzwolić inkwizytorów i zabrać ich na wierzę. Według planów fortecy, nad rozlewiskiem Osnowy, w którym teraz heroicznych wyczynów dokonywali Magnus oraz trzej wojownicy z północy, znajdowała się masywna wieża.
- Szybko, ludzie, uciekajcie póki są oślepieni! - Zawołał Reinhard. Jeńcom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, gdy ci zerwali się na równe nogi i pognali do wyjścia. Norsmeni przeklinali i machali na oślep bronią, jednak dość niepewnie - porażony wzrok słabo pozwalał odróżniać kotłujące się wokół sylwetki. Ktoś potrącił wiadro z wodą zalewając ognisko i pomieszczenie wypełniło się parą oraz całkowitą ciemnością.
- Reinhard! - Rozległ się głos Oskara. - Uwolnij mi ręce, zabijemy ich teraz!
- Nie! Przydadzą się jeszcze.
- Albo zarąbią nas w pościgu. - Krzyczał ktoś inny.
- Stać! - Rozległ się tubalny głos, z obcym akcentem. - Ty chędożony kuglarzu, dorwę was i nogi z dupy powyrywam. - Ryczeli Norsmeni.
- Pomóż mi ktoś! - Reinhard rozpoznał ten głos. Należał do ucznia Magnusa. Zamaskowany warknął i wyciągnął rannego za jakąś kończynę na korytarz. - Cholera, wciągnąłeś mnie w ognisko!
- Zamknij się! Wstawaj i spieprzamy. Za mną! - To powiedziawszy wyciągnął flarę i zerwał okrywającą jeden koniec taśmę. Pasta alchemiczna, którą była pokryta zaczęła reagować z powietrzem i zapłonęła białym światłem, kopcąc przy tym niemiłosiernie. Łowcy czarownic gnali korytarzem ile sił, za ich plecami słychać było nawoływania w języku Norsmenów. Wyglądło na to, że udało im się pozbierać, a oczy znów funkcjonowały normalnie. W głębi ciemnego korytarza rozległ się tupot stóp, gdy wojowie rzucili się za zbiegami. Jednak oni byli niemal już u celu. Jeszcze tylko jeden załom, po spiralnych schodach na górę i... Dębowe, okute drzwi!
- Nie, no kurwa nie! - Wydarł się jeden z ludzi Magnusa. Reinhard uderzył drzwi opancerzonym naramiennikiem. Te ledwie drgnęły. Pozostali rzucili się mu na pomoc i zaczęli kopać je i uderzać, jednak z mizernym skutkiem. Pogoń była coraz bliżej, von Preuss już słyszał głosy zbliżających się Norsmenów.
- Miały być otwarte. Gdy von Bittenberg sprowadzał tu swoich ludzi, ja kazałem nanieść beczki prochu do tej właśnie wieży. Wysadzilibyśmy to miejsce w drobny mak.
- Jeżeli ktoś tam jest... Otwierać, inkwizycja! - Darł się pod drzwiami barczysty łowca z drużyny Magnusa.
- Pewnie dopadły ich potwory. - Powiedział inny.
- A my dopadniemy was! - Na samym dole schodów pojawiła się wściekła, brodata gęba. - A ciebie w szczególności! W dupie mam, co mówił Kharlot, wytniemy wam krwawego orła i się skończy. Nie ma stąd ucieczki. - Norsmen i jego towarzysze wspinali się nieustępliwie po schodach.
- Oszalałeś? Naprawdę chcesz wszystkich pozabijać? - Odpowiedział mu Reinhard.
- Tak!
- Nie mówię o nas, ale o was również!
- Tchórzliwa gadka! Słuchajcie, chłopy typowa południowa cipa!
- Naprawdę myślisz, że wasz wódz da sobie radę z całą tą hordą? Potrzebujemy wszystkich. Inaczej... A z resztą. - Von Preuss warknął i dobył miecza. Woj uniósł topór i obie bronie zwarły się ze zgrzytem. Walka była beznadziejna, jednak przynajmniej nie da się zabić jak niewolnik. - Wysłuchaj mnie. - Zamaskowany inkwizytor chwycił za ostrze w połowie długości, by łatwiej manewrować na ciasnej klatce schodowej. Trzeba było przyznać, że woj był trudnym przeciwnikiem. - Nie chcę z wami walczyć...!
- Boś tchórz!
- ... Mamy hordy chaosu na karku. Tam na dole jest Archaon i powódź demonów. Jak myślisz, jak długo twoi przyjaciele będą im się opierać?
- Dłużej niż ty. - Stal zazgrzytała o kamień, gdy miecz zaklinował się pod ostrzem topora, ściągając go na ścianę.
- Ta wieża... kazałem ją wypełnić beczkami z prochem. Wysadzimy to miejsce i pomożemy pozostałym. To nie my jesteśmy wrogami!
- Jak tego dowiedziesz, południowcu?
- Oszczędzę cię. - To mówiąc, Reinhard wykręcił miecz przyciągając ich obu do podłogi. Puścił rękojeść jedną ręką, którą chwycił harpun na plecach. W tym samym momencie Normsen naparł ile sił, czując że opór na trzonku słabnie, również uwalniając jedną dłoń, by ująć w nią zatkniętą za pas saksę. Już miał wpakować nóż w wizjer stalowej maski, gdy zadzior przeorał mu dłoń, spychając ją na prawo, do wewnątrz. Topór i miecz ugrzęzły w klinczu, pomiędzy stopniami i ścianą. Obaj adwersarze wpatrywali się nawzajem w oczy, dysząc ciężko, jednak to von Preuss przytykał harpun do szyi nieprzyjaciela. Norsmen, choć niechętnie, musiał uznać, że nim zdąży przeciągnąć saksę po gardle przeciwnika, z tej cokolwiek niewygodnej pozycji, imperialny zdąży wrazić mu metalowy bolec w kręgosłup.
- Wygrałeś. Bogowie zdecydowali. I co, teraz mnie zabijesz?
- Mówiłem, że nie. Czy teraz mi pomożecie?
- Niebywałe, masz honor. I tupet... Cóż, niech tak będzie. - Obaj powoli odstąpili od siebie, wciąż bacznie się obserwując. - Czego więc chcesz?
- Trzeba rozwalić tamte drzwi. Rozmieścimy ładunki w odpowiednich miejscach i zwalimy tamtym bydlętom kupę gruzu na głowę. - Norsmen zwrócił się do największego ze swych ludzi, prawdziwego wielkoluda, wlokącego absurdalnie wręcz duże toporzysko. Olbrzym splunął tylko i niespiesznym krokiem podszedł do drzwi. Łowcy i Norsmeni stłoczyli się pod ścianami, by zrobić mu miejsce. Kilkanaście minut później po wierzejach pozostały tylko szczapy i kawałki pogiętego żelastwa. Drużyna wkroczyła do wnętrza, rozświetlając sobie drogę pochodnią. - Uważajcie z ogniem. Jeden fałszywy ruch i wylecimy w powietrze. - Powiedział Oskar. Chybotliwe światło pochodni ukazało im iście dantejski widok: ciała w poszarpanych mundurach imperialnych walały się pośród zrujnowanego rusztowania i bloków gruzu.
- Na Thora... Demony? Może lepiej rozwiążcie im ręce. Niech wezmą broń zabitych.
- Jeśli już to, tak zwane większe. - Wtrącił słabym głosem Reiner. - Zaraz, słyszeliście to? - W rzeczy samej, spod sterty drewna wydobywał się jakby słaby głos. Reinhard podszedł w tamto miejsce, widząc, że coś błyszczy się w ciemnościach. Było to oko, jedyne, jakie pozostało żołnierzowi, którego druga połowa ciała była zwęglona.
- Nie, nie demony... Jęczał cicho. Inkwizytor nachylil się, by lepiej słyszeć To coś... Smok...
- Smok? I to wszystko nie wybuchło?
- Hehe... - Zacharczał ranny. - Może zionąć przecież tylko raz... Dopadł nas na dachu, proch... Ocalał.
- Wasze poświęcenie nie pójdzie na marne, żołnierzu. - Powiedział Reinhard i szybkim pchnięciem ukrócił cierpienia zmasakrowanego wojaka. Po czym zwrócił się do pozostałych: - Tu jest smok, najpewniej zmutowany pomiot chaosu. Musiała zwabić go burza Osnowy, i wleciał do fortecy, gdy bariera zniknęła. Idziemy na górę, trzeba zobaczyć, czy bezpiecznie uda się rozmieścić beczki. - Nie mając większego wyboru, grupa wspięła się po zgruzowanych schodach na coś co kiedyś było półpiętrem. Rusztowanie leżało popalone, jeszcze tliło się słabo, zaś po środku pogorzeliska leżał nadtopiony, potrzaskany dzwon, który niegdyś obwieszczał pojedynki. Byli teraz pod gołym niebem, czarnym jak smoła. Jedynym źródłem światła była wyrwa w rzeczywistości, buzująca jak wielobarwana kipiel, z której co rusz wylewały się nowe hordy chaosu. Reinhard podszedł do rozwalonego muru i spojrzał w dół. W rzeczy samej, czwórka herosów dzielnie stawiał czoła przemożnym siłom wroga, wszyscy walczyli ze wszystkimi. https://www.youtube.com/watch?v=78_FhIppQdU
I wtedy go ujrzeli: dwugłowa potworność, na szerokich jak mosty na Reiku skrzydłach zaryczała przeciągle i runęła wprost na zrujnowaną wierzę.
- Do broni! Zabić to bydlę! - Krzyknął norski wódz.
- Na krowie cyce Frei, ten jest dwa razy większy niż tamten od elfa! -Sapnął inny. Kilka sekund później masywne cielsko brutalnie wryło się w gruby na kilka metrów mur, krusząc go jak zamek z piasku. http://userserve-ak.last.fm/serve/500/6 ... g++png.png
[Przerobiłem tego felernego posta na epicką walkę ze smokiem chaosu. Niech akcja dzieje się w dwóch miejscach na raz. No i wygląda też na to, że beczek z prochem nie da się rozstawić, więc ktoś będzie musiał się poświęcić w stylu Wołodyjowskiego.]
Korzystając z chwili nieuwagi żołnierzy wezwanych przez Magnusa, Aszkael zdołał wyswobodzić się spod wymierzonych w niego luf i bełtów, w ogólnym zamieszaniu pozostali jeńcy podążyli jego śladem i role się odwróciły: teraz to imperialni ze strażników stali się więźniami, zaś sam von Bittenberg legł jak długi, gdy pancerna pięść zdzieliła go po jego i tak już szpetnej gębie. Oczywiście doszło do szarpaniny pomiędzy Norsmenami, a inkwizycją i wojskiem, nikt więc nie zauważył, jak pewna ukryta poza okręgiem światła postać wymyka się cichaczem na ciemny korytarz. Inkwizycja zawsze musi mieć plan awaryjny - Reinhard przezornie obserwował pojedynek zza pleców Aszkaela, upewniwszy się przedtem, że nikt nie zwraca na niego uwagi, co z resztą nie było trudne, gdyż wszyscy byli zaabsorbowani walką - najpierw pojedynkiem, później swoją własną. Dlatego też, gdy sprawy przybrały niekorzystny obrót, zamaskowany inkwizytor bez wahania wyszedł z pomieszczenia. Ktoś mógłby oskarżyć go o tchórzostwo i pozostawienie towarzyszy własnemu losowi, ale on był profesjonalnym łowcą czarownic i kierował się przede wszystkim pragmatyzmem i trzeźwą kalkulacją - miał swoją misję do wykonania, a w tym celu musiał mieć swobodę działania. Walka z trzema brutalami i ich obstawą naraz miała małe szanse powodzenia, to jak szybko imperialni ulegli wrogom tylko potwierdzało ten fakt.
Owinąwszy się szczelnie swym czarnym, skórzanym płaszczem skrył się więc w jednej z nisz, urozmaicających ściany korytarza i spróbował podsłuchać rozmowę Norsmenów. Zrozumiał każde słowo, ci głupcy nawet nie brali pod uwagę podstawowego faktu, wpajanego rekrutom Oficjum od pierwszego dnia: ściany zawsze mają uszy, a czasem również oczy i ręce. Mało tego, nawet nie wysłani nikogo na poszukiwania, najwyraźniej nie zauważyli, że jednego brakuje. Z tego co zrozumiał z ich szorstkiej mowy, sprawy miały się cokolwiek nieźle - barbarzyńcy, miast pozabijać jeńców, postanowili zrobić z nich zakładników, zaś Magnusa uwolnili i zabrali ze sobą. Wciąż pozostając niezauważony, zamaskowany major pozwolił, aby grupa oddaliła się na tyle, aby nie było słychać ciężkiego dudnienia stalowych nóg von Bittenberga, który zdawał się celowo stawiać cięższe niż zazwyczaj kroki, jakby chciał pomóc staremu znajomemu łatwiej ocenić odległość. "Dobra robota. Masz łeb na karku, nic dziwnego, że wciąż tam jest." - Pomyślał Reinhard, i gdy kroki ucichły wyjrzał ostrożnie zza węgła. Na spływającej krwią posadzce leżało kilkanaśice nieruchomych ciał - Norsmeni pozostawili poległych, tak jak byli. Pod ścianą zaś siedzieli powiązani łańcuchami i powrozami pozostali łowcy czarownic, jakiś mnich w czerwonym habicie, jakiś ocalały żołnierz oraz Oskar, mocno krwawiący z rozciętego łuku brwiowego i rozbitej wargi. "Ciekawe, zostawili ich przy życiu. Zabrali Magnusa, więc pewnie myślą, że uda im się go zaszantażować biorąc zakładników. Co za naiwność." - Omal się nie zaśmiał na tę myśl. Choć Kharlot, Bjarn i Aszkael znali starego inkwizytora od dawna, najwyraźniej wciąż nie brali pod uwagę, że to w rzeczywistości bezlitosny, stary fanatyk, który dla Sigmara i swojej sprawy jest w stanie poświęcić wszystko, prawdopodobnie nawet samo Imperium, więc kilku inkwizytorów spisanych na straty nawet by nie zauważył i zwyczajnie zastraszyć się go nie da.
Do pilnowania jeńców zostało tylko kilku Norsmenów. Byli to barbarzyńcy oddający się nierzadko kultowi chaosu, a nawet jeśli nie, to i tak ich kraina przesiąknięta była mrocznymi mocami. Najprawdopodobniej Magnus kazał ich oszczędzić tylko dlatego, że potrzebował posłużyć się Kharlotem i Bjarnem, co byłoby utrudnione, gdyby pozabijał im rodaków w ich obecności. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. W pomieszczeniu nie pozostał nikt ważny. Nadszedł czas, aby wkroczyć do akcji. Von Preuss wsunął rękę za pazuchę i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wydobył niewielką, blaszaną puszkę. Jeszcze tylko poprawił miecz, sprawdzając czy gładko wychodzi z pochwy i ujął w lewą dłoń swój harpun.
Ognisko rozpalone na uboczu sali dawało niewiele światła: palone meble i szmaty mocno dymiły, zasnuwając szarym kłębem wysoko sklepiony sufit, gdyby dorzucono więcej drwa, osoby znajdujące się w pomieszczeniu najpewniej by się podusiły lub przynajmniej miały poważny problem z oddychaniem. Płomień był jednak na tyle wysoki, by przeleciał przez niego niewielki, metalicznie błyszczący przedmiot, który po zetknięciu z ogniem zaczął syczeć i sypać iskry. Zarówno Norsmeni jak i więźniowie odruchowo spojrzeli w stronę odbijającego się od podłogi obiektu, z tą różnicą, że inkwizytorzy wiedzieli, że trzeba zamknąć oczy. Nastąpił błysk i huk. Rozszerzone z braku światła źrenice pozwoliły, by ostre światło poraziło nerwy wzrokowe Norsmenów, zaś huk dodatkowo ich oszołomił. Korzystając z elementu zaskoczenia, Reinhard wpadł do pomieszczenia roztrącając dwóch skołowanych Norsmenów. Nie miał czasu aby teraz z nimi walczyć, trzeba było wyzwolić inkwizytorów i zabrać ich na wierzę. Według planów fortecy, nad rozlewiskiem Osnowy, w którym teraz heroicznych wyczynów dokonywali Magnus oraz trzej wojownicy z północy, znajdowała się masywna wieża.
- Szybko, ludzie, uciekajcie póki są oślepieni! - Zawołał Reinhard. Jeńcom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, gdy ci zerwali się na równe nogi i pognali do wyjścia. Norsmeni przeklinali i machali na oślep bronią, jednak dość niepewnie - porażony wzrok słabo pozwalał odróżniać kotłujące się wokół sylwetki. Ktoś potrącił wiadro z wodą zalewając ognisko i pomieszczenie wypełniło się parą oraz całkowitą ciemnością.
- Reinhard! - Rozległ się głos Oskara. - Uwolnij mi ręce, zabijemy ich teraz!
- Nie! Przydadzą się jeszcze.
- Albo zarąbią nas w pościgu. - Krzyczał ktoś inny.
- Stać! - Rozległ się tubalny głos, z obcym akcentem. - Ty chędożony kuglarzu, dorwę was i nogi z dupy powyrywam. - Ryczeli Norsmeni.
- Pomóż mi ktoś! - Reinhard rozpoznał ten głos. Należał do ucznia Magnusa. Zamaskowany warknął i wyciągnął rannego za jakąś kończynę na korytarz. - Cholera, wciągnąłeś mnie w ognisko!
- Zamknij się! Wstawaj i spieprzamy. Za mną! - To powiedziawszy wyciągnął flarę i zerwał okrywającą jeden koniec taśmę. Pasta alchemiczna, którą była pokryta zaczęła reagować z powietrzem i zapłonęła białym światłem, kopcąc przy tym niemiłosiernie. Łowcy czarownic gnali korytarzem ile sił, za ich plecami słychać było nawoływania w języku Norsmenów. Wyglądło na to, że udało im się pozbierać, a oczy znów funkcjonowały normalnie. W głębi ciemnego korytarza rozległ się tupot stóp, gdy wojowie rzucili się za zbiegami. Jednak oni byli niemal już u celu. Jeszcze tylko jeden załom, po spiralnych schodach na górę i... Dębowe, okute drzwi!
- Nie, no kurwa nie! - Wydarł się jeden z ludzi Magnusa. Reinhard uderzył drzwi opancerzonym naramiennikiem. Te ledwie drgnęły. Pozostali rzucili się mu na pomoc i zaczęli kopać je i uderzać, jednak z mizernym skutkiem. Pogoń była coraz bliżej, von Preuss już słyszał głosy zbliżających się Norsmenów.
- Miały być otwarte. Gdy von Bittenberg sprowadzał tu swoich ludzi, ja kazałem nanieść beczki prochu do tej właśnie wieży. Wysadzilibyśmy to miejsce w drobny mak.
- Jeżeli ktoś tam jest... Otwierać, inkwizycja! - Darł się pod drzwiami barczysty łowca z drużyny Magnusa.
- Pewnie dopadły ich potwory. - Powiedział inny.
- A my dopadniemy was! - Na samym dole schodów pojawiła się wściekła, brodata gęba. - A ciebie w szczególności! W dupie mam, co mówił Kharlot, wytniemy wam krwawego orła i się skończy. Nie ma stąd ucieczki. - Norsmen i jego towarzysze wspinali się nieustępliwie po schodach.
- Oszalałeś? Naprawdę chcesz wszystkich pozabijać? - Odpowiedział mu Reinhard.
- Tak!
- Nie mówię o nas, ale o was również!
- Tchórzliwa gadka! Słuchajcie, chłopy typowa południowa cipa!
- Naprawdę myślisz, że wasz wódz da sobie radę z całą tą hordą? Potrzebujemy wszystkich. Inaczej... A z resztą. - Von Preuss warknął i dobył miecza. Woj uniósł topór i obie bronie zwarły się ze zgrzytem. Walka była beznadziejna, jednak przynajmniej nie da się zabić jak niewolnik. - Wysłuchaj mnie. - Zamaskowany inkwizytor chwycił za ostrze w połowie długości, by łatwiej manewrować na ciasnej klatce schodowej. Trzeba było przyznać, że woj był trudnym przeciwnikiem. - Nie chcę z wami walczyć...!
- Boś tchórz!
- ... Mamy hordy chaosu na karku. Tam na dole jest Archaon i powódź demonów. Jak myślisz, jak długo twoi przyjaciele będą im się opierać?
- Dłużej niż ty. - Stal zazgrzytała o kamień, gdy miecz zaklinował się pod ostrzem topora, ściągając go na ścianę.
- Ta wieża... kazałem ją wypełnić beczkami z prochem. Wysadzimy to miejsce i pomożemy pozostałym. To nie my jesteśmy wrogami!
- Jak tego dowiedziesz, południowcu?
- Oszczędzę cię. - To mówiąc, Reinhard wykręcił miecz przyciągając ich obu do podłogi. Puścił rękojeść jedną ręką, którą chwycił harpun na plecach. W tym samym momencie Normsen naparł ile sił, czując że opór na trzonku słabnie, również uwalniając jedną dłoń, by ująć w nią zatkniętą za pas saksę. Już miał wpakować nóż w wizjer stalowej maski, gdy zadzior przeorał mu dłoń, spychając ją na prawo, do wewnątrz. Topór i miecz ugrzęzły w klinczu, pomiędzy stopniami i ścianą. Obaj adwersarze wpatrywali się nawzajem w oczy, dysząc ciężko, jednak to von Preuss przytykał harpun do szyi nieprzyjaciela. Norsmen, choć niechętnie, musiał uznać, że nim zdąży przeciągnąć saksę po gardle przeciwnika, z tej cokolwiek niewygodnej pozycji, imperialny zdąży wrazić mu metalowy bolec w kręgosłup.
- Wygrałeś. Bogowie zdecydowali. I co, teraz mnie zabijesz?
- Mówiłem, że nie. Czy teraz mi pomożecie?
- Niebywałe, masz honor. I tupet... Cóż, niech tak będzie. - Obaj powoli odstąpili od siebie, wciąż bacznie się obserwując. - Czego więc chcesz?
- Trzeba rozwalić tamte drzwi. Rozmieścimy ładunki w odpowiednich miejscach i zwalimy tamtym bydlętom kupę gruzu na głowę. - Norsmen zwrócił się do największego ze swych ludzi, prawdziwego wielkoluda, wlokącego absurdalnie wręcz duże toporzysko. Olbrzym splunął tylko i niespiesznym krokiem podszedł do drzwi. Łowcy i Norsmeni stłoczyli się pod ścianami, by zrobić mu miejsce. Kilkanaście minut później po wierzejach pozostały tylko szczapy i kawałki pogiętego żelastwa. Drużyna wkroczyła do wnętrza, rozświetlając sobie drogę pochodnią. - Uważajcie z ogniem. Jeden fałszywy ruch i wylecimy w powietrze. - Powiedział Oskar. Chybotliwe światło pochodni ukazało im iście dantejski widok: ciała w poszarpanych mundurach imperialnych walały się pośród zrujnowanego rusztowania i bloków gruzu.
- Na Thora... Demony? Może lepiej rozwiążcie im ręce. Niech wezmą broń zabitych.
- Jeśli już to, tak zwane większe. - Wtrącił słabym głosem Reiner. - Zaraz, słyszeliście to? - W rzeczy samej, spod sterty drewna wydobywał się jakby słaby głos. Reinhard podszedł w tamto miejsce, widząc, że coś błyszczy się w ciemnościach. Było to oko, jedyne, jakie pozostało żołnierzowi, którego druga połowa ciała była zwęglona.
- Nie, nie demony... Jęczał cicho. Inkwizytor nachylil się, by lepiej słyszeć To coś... Smok...
- Smok? I to wszystko nie wybuchło?
- Hehe... - Zacharczał ranny. - Może zionąć przecież tylko raz... Dopadł nas na dachu, proch... Ocalał.
- Wasze poświęcenie nie pójdzie na marne, żołnierzu. - Powiedział Reinhard i szybkim pchnięciem ukrócił cierpienia zmasakrowanego wojaka. Po czym zwrócił się do pozostałych: - Tu jest smok, najpewniej zmutowany pomiot chaosu. Musiała zwabić go burza Osnowy, i wleciał do fortecy, gdy bariera zniknęła. Idziemy na górę, trzeba zobaczyć, czy bezpiecznie uda się rozmieścić beczki. - Nie mając większego wyboru, grupa wspięła się po zgruzowanych schodach na coś co kiedyś było półpiętrem. Rusztowanie leżało popalone, jeszcze tliło się słabo, zaś po środku pogorzeliska leżał nadtopiony, potrzaskany dzwon, który niegdyś obwieszczał pojedynki. Byli teraz pod gołym niebem, czarnym jak smoła. Jedynym źródłem światła była wyrwa w rzeczywistości, buzująca jak wielobarwana kipiel, z której co rusz wylewały się nowe hordy chaosu. Reinhard podszedł do rozwalonego muru i spojrzał w dół. W rzeczy samej, czwórka herosów dzielnie stawiał czoła przemożnym siłom wroga, wszyscy walczyli ze wszystkimi. https://www.youtube.com/watch?v=78_FhIppQdU
I wtedy go ujrzeli: dwugłowa potworność, na szerokich jak mosty na Reiku skrzydłach zaryczała przeciągle i runęła wprost na zrujnowaną wierzę.
- Do broni! Zabić to bydlę! - Krzyknął norski wódz.
- Na krowie cyce Frei, ten jest dwa razy większy niż tamten od elfa! -Sapnął inny. Kilka sekund później masywne cielsko brutalnie wryło się w gruby na kilka metrów mur, krusząc go jak zamek z piasku. http://userserve-ak.last.fm/serve/500/6 ... g++png.png
[Przerobiłem tego felernego posta na epicką walkę ze smokiem chaosu. Niech akcja dzieje się w dwóch miejscach na raz. No i wygląda też na to, że beczek z prochem nie da się rozstawić, więc ktoś będzie musiał się poświęcić w stylu Wołodyjowskiego.]
Ostatnio zmieniony 15 cze 2014, o 22:43 przez Klafuti, łącznie zmieniany 4 razy.
GrimgorIronhide pisze:Uderzył ponownie, lecz zbyt opieszale, bo zamiast rozwalić głowę na ćwierci, jedynie złamał szczękę. Mimo to widok był spektakularny. Krew trysnęła na posadzkę, ocalałe zęby sypnęły się po okolicy.@Byqu epicko by to musiało potem wyglądać... jak wogóle Magnus może po tym mówić ?! ]Von Bittenberg uśmiechnął się słabo.
[Usprawnienie dr Dooma![]()
To zamiast tego nieznanego Khornity![]()
[ Epickość mi skacze... dołączy się ktoś ?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ @Byqu
ale ten jest komiksowo narysowany i nie ma mhrocznego tła, toteż odstaje od poważności reszty
poza tym szukałem tego rysunku ale nie znalazłem ]
ale ten jest komiksowo narysowany i nie ma mhrocznego tła, toteż odstaje od poważności reszty

Ostatnio zmieniony 15 cze 2014, o 18:37 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
GrimgorIronhide pisze:[ @Byqu
ale ten jest komiksowo narysowany i nie ma mhrocznego tła, toteż odstaje od poważności resztypoza tym szukałem tego rysunku ale nie znalazłem
Mój fluff do Norskiej drużyny blood bowla oraz samego Bjarna właśnie poszedł się powiesić]

[Lepiej?


A co do fluffu... to o co chodzi?

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Panowie! Postarajmy się skończyć do środy wtorku
bo wyjeźdzam na Fantazjadę nawracać niewiernych
Oj Byqu ,chodzi o ideę obrazka ,Magnus też tak nie wyglada w mojej głowie
A post z Reinhardem - cieszę się ,że zdążyłem go przeczytać
]

Oj Byqu ,chodzi o ideę obrazka ,Magnus też tak nie wyglada w mojej głowie

A post z Reinhardem - cieszę się ,że zdążyłem go przeczytać

Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!