[ Jest już nas 10! To i tak więcej niż się spodziewałem, a czekamy oczywiście na tajemniczą personę Klafutiego jak również postacie Warlocka i Giacomo oraz prawdopodobne obudzenie się Wielkiego Przedwiecznego, znanego niektórym jako Chomikozo


@MMH, przypominam o jednej wolnej ręce Ramazala.
@Warlock, true eliksiry są wielorazowe.
@kubencjusz, epickość epickością ale ten kislevita również jest epicki na swój (dobrze nam Polakom znany) sposób. Swojsko fajna postać. (rysunek z którejś książki Piekary albo Komudy ? nie chce mi się teraz wertować bibloteczki)
@Giacomo, zapisy ruszyły tylko dzień wcześniej niż planowano. Dawaj postać nie narzekaj

@Klafuti, jeśli produkując tyle wykonujesz podstępny plan mający mnie doprowadzić do wypalenia sobie gał od czytania z kompa i telefonu to wiedz, że w ten sposób stracę wzrok z przyjemnością (na pewno większą niż picie metanolu sic)]
Ronnel po raz dziesiąty przeciągnął się w kolczym pancerzu. Od niemiłosiernie uciążliwej i długiej jazdy na czele wlekącej się karawany bolało go wszystko co tylko mogło. Bolał nawet kilkudniowy zarost. Oczywiście porzuciłby podskakujące boleśnie siodło na rzecz miękkiego leża na wozie, gdyby nie to że tak podróżowali jedynie szlachcice pod karą zakazu dosiadania rumaka, a więc ludzie cokolwiek podejrzani. A podejrzeń i tak nazbierali już dość w drodze przez księstwo Bastonne. No i Tristan oraz inni rycerze nie daliby mu żyć. A i tak de Castelrosse denerwował go już aż nadto, w podróży jako karawana zostali niemiłosiernie złupieni przez książęcych i królewskich mytników na trakcie obok Gisoreux, rycerzyk z Carcassonne cały czas marudził by po rostu zabić poborców, wrzucić ich ciała do rowów a winę zwalić na zwierzoludzi. "Gdyby nie posiadał rycerskiego pocztu, w Mousillon już dawno ktoś jego samego wrzuciłby do rowu z rozwaloną czaszką." Pomyślał Ronnel i uśmiechając się spojrzał na wysokie mury opactwa, uzbrojone w grubą bramę, naturalną fosę w postaci strumyka i cztery okrągłe wieże. Od wschodu do muru przylegał wielopiętrowy, przysadzisty budynek z bogato zdobionym szyldem w kształcie modlącej się niewiasty w welonie.
- "Pod modłami Pani"... gorszej nazwy dla karczmy chyba nie słyszałem. Ale przyjemniejszej uchu wędrowca raczej nie zaakceptowaliby mniszkowie, hmm... - sir Harrevaux popatrzył na rozstawione między bramą, a podwórzem karczmy wozy oraz czeladź, uwijającą się z ładunkiem wszelkiego zakupionego dobra w skrzyniach, beczkach i workach. Zbrojni zostawili skromną straż pod wodzą drzemiącego sir Illifera, w większości udając się prosto do karczmy lub na zasłużony odpoczynek na dziedzińcu opactwa. Wątpliwe by po tym jak znajdą piwniczkę z winem kleru obudziły ich nawet dzwony na jutrznię. - Jazda z tymi zapasami, ino ostrożnie leniwe patałachy!
Krzyknąwszy, podszedł do zaprzężonej w dwa białe konie karety z rzeźbionego drobiazgowo hebanu, która stała tuż obok karczmy. Przez całą podróż miała zasunięte zasłony z fioletowego sukna, a pasażerka rzadko wysiadała nawet na popasach, zwykle odprawiając pytających paroma zimnymi słowami. Raz tylko widział by lady Vinteur zażyła spaceru, ubrana w ciemnofioletową suknię, spiętą krwistym gorsetem o złotych niciach robiła piorunujące wrażenie w blasku księżyca. Teraz zakapturzona dwórka pomagała jej wysiąść z powozu.
- Ma dame, czy odprowadzić cię do twej kwatery..? - zapytał, kłaniając się Ronnel.
- Nie trzeba, sir. - rycerz poczuł mrowienie na karku, gdy milady przeszła po błocie nie brudząc nawet jednej z koronek u spodu sukni. "Te czarodziejki..." Zdążył jedynie pomyśleć, gdy cichy, lecz ponętny i władczy głos znów zaczął powoli wypowiadać słowa - Gdzie są wszyscy rycerze, sir ?
- W... karczmie, moja pani. Aczkolwiek sądzę że ciszej i przyjemniej będzie w... - wymowne spojrzenie przerwało sugestię Ronnela. - Jak sobie życzysz, pani.
Harrevaux uchylił dla damy ciężkie, dębowe drzwi zza których nagle wytrysnęła mieszanka śmiechów, muzyki, brzęk naczyń i gwar rozmów oraz światło i istny konglomerat zapachów. Rzeczywiście nocą wszystkie piętra zajazdu oraz podwórkowe latarnie jaśniały w radosnym kontraście do ciemnych i milczących okiennic opactwa. Rycerz przeszedł obok odźwiernego mnicha i wkroczył do obszernej sali zajmującej niemal cały parter. Największy ze stołów zajmowała zdecydowanie najgłośniejsza z gości zbita kompania Tristana i jego totumfackich. Po stole latały noże, półmiski z jadłem oraz wiecznie pustoszejące i chlapiące trunkiem naczynia z winem, gąszcz herbowych tunik i roześmianych łbów otwarcie ignorował resztę ludzi w zajeździe, wyłączając tych pod których adresem rzucali wzgardliwe docinki i głośno popędzanych mnichów zajmujących się gospodą, spieszących z kuchni z kolejnymi tacami dzbanów oraz jedzenia. Cóż zachowywali się dokładnie tak jak to spodziewałby się po bretońskim rycerstwie każdy, kto tylko wyściubił nos poza piękne eposy i wzniosłe pieśni o Gillesie Zjednoczycielu.
Poza nimi siedziało po różnych stołach paru podróżników, grupka miejscowych fornali i jakiś kupiec z żoną. O tej porze ruch nie był na granicy Montfortu zbyt duży, cóż niebyłby gdyby nie oni. Na małym podeście przy kominku zespół wędrownych bardów ochoczo czynił użytek z talentu nawet przed skromną widownią, wypełniając karczmę żywą melodią. http://www.youtube.com/watch?v=OgWUrgaB ... lpage#t=26
Ronnel od razu skierował się ku środkowi sali. Tam między czterema słupami podtrzymującymi strop długi stół zajęto pod punkt zapisów. Nad nimi sufit zmieniał się w płaskie okno wzmacniane stalą, zbudowane by schodzący korytarzem z kwater u góry na schody w rogu przybytku mógł widzieć salę gościnną. Rycerz zdjął karafkę z tacy, zmierzającego do stołu Tristana mnicha i stukając nią o blat, zbudził postawnego człeka w zbroi bez herbu. Ten otarł ręką pasmo śliny z gęstych, rudych wąsisk i odchylił się w krześle.
- Jeszcze nikt się nie zapisał ? - rzucił z mrugnięciem oka Ronnel do wąsala, nalewając wina do pustego kielicha.
- Aye, Ron. Setne nudy, mimo że trąbiliśmy o Arenie na całym trakcie i poza nim... myślę że przesadziłeś z tym błyskawicznym polotem plotek w twoim kraju. - siedzący najpierw skrzywił się, wąchając kubek po czym jednym haustem wypił wino.
- Och, naprawdę ? A może to pewien Imperialista sam nie słucha plotek... - Harrevaux pozwolił by wyraz zdziwienia utrwalił się na obliczu Rudolfa Schwaltzera. Talabeklandczyk był niegdyś członkiem małego zakonu rycerskiego, który jednak wycięto w pień zaraz po Burzy Archaona. Inkwizycja skazała go na stos, sądząc że on jeden przetrwał dzięki konszachtom ze sługami Mroku. Prawda była dużo bardziej prozaiczna, rycerz wolał już umknąć z łatką niesłusznie ściganego bohatera, zamiast przyznać że miast mrocznym mocom życie zawdzięczał zwykłemu tchórzostwu. Tak renegat trafił do Mousillon, teraz zaś jechał z nimi by dzięki swej niesławie puścić wieść o turnieju Czarnego Rycerza w Reikland i dalej. Ronnel był z tego rad, Cesarski był zdecydowanie lepszym kompanem niż wataha Tristana czy stetryczały sir Illifer. - Okoliczne chłopstwo z gór i paru myśliwych, którym dałem po guldenie na głowę zaraz po naszym przybyciu zaczęli powtarzać piękne historyjki o dziwacznych postaciach na traktrach. Tym razem, o dziwo zamiast chodzących zjaw i trzymetrowych żab widzieli elfy, uzbrojone po zęby kompanie cudzoziemców wychodzące z lasów i jakiegoś "upiora-króla z czaszką w koronie" który gnał po gościńcu w blasku księżyca. Jeden widział też ogra, wielkiego jak góra na bestii rozmiarów smoka... och i coś o jakimś czarnoksiężniku znad rzeki Grismarie... wymieniać dalej ?
- Gut, poddaję się... - Rudolf postukał dłonią w blat, oglądając się na rozkładającego kałamarze i papierzyska do zapisów skrybę o imieniu Sanderus i rozedrganym spojrzeniu.- Czemu nie siedzisz z resztą ?
- Po prawdzie wolałbym już ucztować z bandą zwierzoludzi... i milsi i bardziej cywilizowani niż tamci, choć trza im przyznać jeden czy dwóch chyba zgrywa świętoszka i polazł do kaplicy na modły... Nie zdziwiłbym się, gdyby jutro wielebni szukali autora szczyn na ołtarzu...
W pół jego żartu Schwaltzer ożywił się i wskazał na coś za nim, wyprostowując się na krześle. Ronnel skarcił się w duchu za nieostrożność i z uśmiechem ukłonił się lady Vinteur, która zajęła w milczeniu krzesło między sir Rudolfem a Sanderusem.
- Pani, sądzę że dziś nikt już się nie zgłosi. Można odejść do komnat i... my zajmiemy się... - zaczął Harrevaux.
Miał nadzieję że nie słyszała co mówił... czarodziejka była strasznie blada, czy to od trudów podróży, czy też od duchoty karczmy, w każdym razie pięknie kontrastowało to z umalowanymi, ciemnymi oczyma i kolorem sukni oraz cienkimi, zmysłowymi wargami. Z trudem odrywając wzrok od dekoltu damy i jej naszyjnika z ametystu usłyszał trzask drzwi. Lady spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Cóż mówiłeś, sir ?
Rycerz zwiesił głowę i zobaczył jak do karczmy wchodzi wysoki, blady mężczyzna we wspaniałej zbroi zdobionej symbolami smoków w czerwieni. Nieznajomy rozejrzał się pobieżnie i podszedł prosto do stołu rycerzy Tristana. Ci przerwali grę w noże i monety po czym unieśli mało przyjazny wzrok.
- Nazywam się Ferragus Blood Dragon. Z wielką chęcią wezmę udział w waszej arenie! - równocześnie z czystym głosem przyjezdnego o stół huknęła stalowa rękawica. Jeden z rycerzy, czarnowłosy brutal o zarośniętej kwadratowej szczęce i żółtym jeleniu w herbie powstał, chwytając za miecz i wywracając krzesło. Ów Ferragus spojrzał na niego z wyższością, wybuch przemocy powstrzymał łagodny głos niewiasty.
- Tutaj szlachetny panie! Zapisy na turniej przyjmujemy tutaj. - ostatnie słowo lady de Vinteur zabrzmiało dość dobitnie i było skierowane wprost do Tristana de Castelrosse, który chcąc nie chcąc złapał towarzysza za przegub i usadził z powrotem na miejscu.
Blady rycerz z cieniem uśmiechu na twarzy podszedł do stołu zapisów, sir Rudolf przelotnie spojrzał na jego ekwipunek, postawę oraz aparycję i zapalając fajkę wydał aprobujące mruknięcie eksperta. "Jeśli już to eksperta w stwierdzaniu rzeczy oczywistych..." Potem Sanderus kaligrafując do przesady i sylabizując wpisał miano Ferragusa na specjalnie ilustrowaną listę. Zanim śmiałek odszedł skrzyżował jeszcze spojrzenia z lady de Vinteur. Po chwili Ferragus uniósł brwi jakby nagle dowiedział się czegoś strasznego i odszedł do jednego ze stolików, ukłoniwszy się.
- Pani, wybacz śmiałość ale czy coś jest nie tak z tym wojownikiem ? - zapytał Ronnel, dyskretnie zerkając na Blood Dragona. Dama uśmiechnęła się nie odsłaniając zębów i oparła podbródek na splecionych dłoniach.
- Nie, skądże sir Harrevaux. Sądzę wręcz że to bardzo... wyjątkowy rycerz... - rzekła tajemniczo.
Równocześnie przed karczmą rozległ się gwar rozmów i jakieś hałasy, nawet dźwięk koni. Po chwili w drzwiach pojawiła się grupka krasnoludów z kilofami, szczerząc się z nieznanego powodu. Nad ich głowami dało się zauważyć jakiegoś chwiejącego się wąsala z podgolonym łbem, który oddał stajennemu konia i również ruszył w stronę drzwi. Sanderus odchrząknął, sir Rudolf aż zakrztusił się dymem z fajki a Ronnel podstawił sobie krzesło pod jeden ze słupów i pociągnął wina z butelki, bujając się na oparciu.
"To będzie naprawdę ciekawa noc..."