ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Eliot spojrzał na bandaże których świetność już minęła, znaczna większość która wcześniej owijała jego mroczny dar była teraz rozerwana a on nawet nie miał czasu się tym zająć. Ostatecznie olał ją, wzrokiem przejechał po pomieszczeniu, osób było coraz więcej z wyliczeń kapitana zostało tylko kilka wolnych miejsc na tej arenie. Lionheart szybko wywnioskował przez sytuacja nie pozwala na zdobycie zbyt dużych informacji przez obserwacje, ponad to z rozmyślań wyrwało go uderzenie dna butelki o stół. Elina uśmiechnęła się stawiając koło butli kieliszki, w tej samej chwili Machis nachylił się w stronę swego przełożonego.
- Co z resztą na zewnątrz, wezwać ich tutaj?- spytał się wręcz szepcząc.
- Nie trzeba, poinstruowałem Ishwalda co i jak, na razie zostaniemy tutaj czekając na rozwój wypadków- rzekł Eliot otwierając butelkę bretońskiego wina- A teraz siadaj, przyciągasz i tak już ciekawskie spojrzenia.
- Nie uważasz że startowanie w tej arenie jest zbyt...hyy spontaniczne?- rzuciła Elina z charakterystycznym akcentem podsuwając kieliszek.
- Spontaniczna, niebezpieczna, nieprzemyślana możesz mówić co chcesz, ale teraz nie mamy odwrotu. Uznałem że ryzyko jest w cenie.-rzekł Eliot nadal przekonany że podjął słuszną decyzje, przez którą to ucierpieć może tylko on.
***
Ishwald usiadł na jednej ze skrzyń, spoglądając na budynek który wypełniony był po brzegi zawodnikami i ich kompanami. Eliot opowiadał mu o pewnym wydarzeniu w Middenheim, które otrzymało dość sporą notkę w raportach. Jeszcze przed głośną ucieczką z miasta i krwawym balem, zawodnicy dopuścili się nie małej rozróby w karczmie. Bo budynku został dosłownie krater, a ponoć nawet nie wszyscy zainteresowanie arena się wtedy zebrali. Ygred szturchnął albionosa wpatrzonego w przestrzeń, z przyjacielskim uśmiechem podał mu bukłak wypełniony winem.
- Kto by pomyślał że kiedyś skończymy w taki sposób.
- Nie znane są nam prawa rządzące tym światem, więc nici z rozpatrywania przyszłości- rzucił Rainsteel ciągnąc łyk- ale czuje w kościach że szykuje się coś wielkiego- dodał kiedy bukłak oddalił się od jego ust.
- Czujesz w kościach czy te oczko ci to pokazało- zaśmiał się norsmen
- Czuje, dobrze wiesz że nie lubię korzystać z tego- odpowiedział wskazując na opaskę skrywającą się pod jego grzywką- ponad to nie potrafię wywołać wizji, co najwyżej wybuch i tym podobne rzeczy- kontynuował oddając bukłak Ygredowi
- Jak myślisz Eliot ma szanse z tą zgrają? Wampiry, ogry i czort wie co jeszcze może się pojawić, to nie tak że w niego nie wierze... po prostu się martwię.
- Elito to skurczybyk jakich mało, nie stawiał bym go w przegranej pozycji mimo tego że reszta zawodników wydaje się nad nim górować i to znacznie. Wierze że temu bydlakowi się uda- rzekł vice kapitan spoglądając na resztę Wyklętej Kompani która z przyniesionego prowiantu i alkoholu zrobiła sobie nie małą ucztę.
- Co z resztą na zewnątrz, wezwać ich tutaj?- spytał się wręcz szepcząc.
- Nie trzeba, poinstruowałem Ishwalda co i jak, na razie zostaniemy tutaj czekając na rozwój wypadków- rzekł Eliot otwierając butelkę bretońskiego wina- A teraz siadaj, przyciągasz i tak już ciekawskie spojrzenia.
- Nie uważasz że startowanie w tej arenie jest zbyt...hyy spontaniczne?- rzuciła Elina z charakterystycznym akcentem podsuwając kieliszek.
- Spontaniczna, niebezpieczna, nieprzemyślana możesz mówić co chcesz, ale teraz nie mamy odwrotu. Uznałem że ryzyko jest w cenie.-rzekł Eliot nadal przekonany że podjął słuszną decyzje, przez którą to ucierpieć może tylko on.
***
Ishwald usiadł na jednej ze skrzyń, spoglądając na budynek który wypełniony był po brzegi zawodnikami i ich kompanami. Eliot opowiadał mu o pewnym wydarzeniu w Middenheim, które otrzymało dość sporą notkę w raportach. Jeszcze przed głośną ucieczką z miasta i krwawym balem, zawodnicy dopuścili się nie małej rozróby w karczmie. Bo budynku został dosłownie krater, a ponoć nawet nie wszyscy zainteresowanie arena się wtedy zebrali. Ygred szturchnął albionosa wpatrzonego w przestrzeń, z przyjacielskim uśmiechem podał mu bukłak wypełniony winem.
- Kto by pomyślał że kiedyś skończymy w taki sposób.
- Nie znane są nam prawa rządzące tym światem, więc nici z rozpatrywania przyszłości- rzucił Rainsteel ciągnąc łyk- ale czuje w kościach że szykuje się coś wielkiego- dodał kiedy bukłak oddalił się od jego ust.
- Czujesz w kościach czy te oczko ci to pokazało- zaśmiał się norsmen
- Czuje, dobrze wiesz że nie lubię korzystać z tego- odpowiedział wskazując na opaskę skrywającą się pod jego grzywką- ponad to nie potrafię wywołać wizji, co najwyżej wybuch i tym podobne rzeczy- kontynuował oddając bukłak Ygredowi
- Jak myślisz Eliot ma szanse z tą zgrają? Wampiry, ogry i czort wie co jeszcze może się pojawić, to nie tak że w niego nie wierze... po prostu się martwię.
- Elito to skurczybyk jakich mało, nie stawiał bym go w przegranej pozycji mimo tego że reszta zawodników wydaje się nad nim górować i to znacznie. Wierze że temu bydlakowi się uda- rzekł vice kapitan spoglądając na resztę Wyklętej Kompani która z przyniesionego prowiantu i alkoholu zrobiła sobie nie małą ucztę.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
-Wyborne.- Gloin pił już nieco wolniej, zdając sobie sprawę z unikalności tego trunku. W przeciągu kilku miesięcy pewnie nic lepszego nie wypiję. Pomyślał
-Co jak, co ale żaden inny naród nie może się pochwalić takimi specjałami!- rzekł radośnie Tenk popijając swoją herbatkę.
-To po cholerę moczysz brodę w tej herbacie?- Gloin odstawił na stół na wpół wypity kufel z widocznym smutkiem. Nigdy nie był dobry w miarkowaniu. Szczególnie alkoholu...
- Magnisson, Magnisson, Magnisson... Skąd ja cię kojarzę?- zapytał w końcu. Jego krewniacy byli widocznie rozbawieni.- Z czego się cieszycie?!- warknął nieco poirytowany, nie lubił gdy ktoś wiedział więcej od niego. A to zdarzało się dość często.
- W takim razie co ktoś, kto wygląda mi na szlachcica robi na turnieju, gdzie przeżywa tylko jeden z szesnastu?- zapytał po chwili Duszołap.
- Powód ma podstawy filozoficzno- egzystencjalne i wątpię, by ktoś zdrowo rozumujący zrozumiałby je na trzeźwo- Azrael uśmiechnął się półgębkiem, co z jego obrażeniami wyglądało upiornie. Choć na dobrą sprawę, widywałem już gorsze rzeczy. To w jaki sposób wykrzywiały się twarze podczas wyrywania z ciał dusz potrafi skrzywić psychikę- Opowiem o tym, lecz nieco później, bo to ciężki temat. A ty? Czy może to tajemnica?
Gdybym tylko mógł się upić. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wywołując lekkie zaskoczenie na twarzach moich nowo poznanych towarzyszy. Widocznie zinterpretowali to w inny sposób.
-Znudzenie?- spojrzałem w oczy Azraela. Ten lekko uniósł prawy kącik ust, nie spodziewał się innej odpowiedzi.- Nie jest to wyczerpująca odpowiedź, zdaje sobie z tego sprawę, lecz prawdziwa. Życie z czasem staje się szare.
-Nie jesteś człowiekiem.- Ferragus wyszczerzył swoje kły w delikatnym uśmiechu.- Nie trudno to zauważyć.
-Ty również,- przytaknąłem mu.- obaj tego nie ukrywamy.
-Mam dziwne wrażenie.- wampir zmierzył mnie wzrokiem, nie było w nim jednak wrogości. Czysta ciekawość.- Nie spotkaliśmy się kiedyś?
-Kilkadziesiąt lat temu przemierzałem ziemie Bretonii, możliwe, że na siebie wpadliśmy.- zamyśliłem się, poznałem wielu przedstawicieli tej rasy. Choć on na pewno utkwiłby w mojej pamięci. Jest dość specyficzny.
-Postaram się sobie przypomnieć tą chwilę, mam bardzo dobrą pamięć...- Ferragus odpłyną, rozpoczął poszukiwania w skarbnicy swych wspomnień.
-Azrael, Anioł Śmierci.- niemal wyrecytowałem.- Nie cieszysz się dobrą sławą.
-Podobnie jak ty.- mężczyzna upił nieco wina z kielicha.- Duszołap. Brzmi dość jednoznacznie.
-Przekleństwo i zarazem błogosławieństwo.- odparłem, ten spojrzał na mnie zaciekawiony.- Niegdyś również mnie tak nazywano, w czasach gdy byłem dość...- przygryzłem język sądząc, iż słowo "nieopanowany" jest nie na miejscu.- gdy miałem inną hierarchię wartości.- poprawiłem się.- Azrealu, czym zasłużyłeś sobie na porównanie z samą śmiercią?
-Co jak, co ale żaden inny naród nie może się pochwalić takimi specjałami!- rzekł radośnie Tenk popijając swoją herbatkę.
-To po cholerę moczysz brodę w tej herbacie?- Gloin odstawił na stół na wpół wypity kufel z widocznym smutkiem. Nigdy nie był dobry w miarkowaniu. Szczególnie alkoholu...
- Magnisson, Magnisson, Magnisson... Skąd ja cię kojarzę?- zapytał w końcu. Jego krewniacy byli widocznie rozbawieni.- Z czego się cieszycie?!- warknął nieco poirytowany, nie lubił gdy ktoś wiedział więcej od niego. A to zdarzało się dość często.
- W takim razie co ktoś, kto wygląda mi na szlachcica robi na turnieju, gdzie przeżywa tylko jeden z szesnastu?- zapytał po chwili Duszołap.
- Powód ma podstawy filozoficzno- egzystencjalne i wątpię, by ktoś zdrowo rozumujący zrozumiałby je na trzeźwo- Azrael uśmiechnął się półgębkiem, co z jego obrażeniami wyglądało upiornie. Choć na dobrą sprawę, widywałem już gorsze rzeczy. To w jaki sposób wykrzywiały się twarze podczas wyrywania z ciał dusz potrafi skrzywić psychikę- Opowiem o tym, lecz nieco później, bo to ciężki temat. A ty? Czy może to tajemnica?
Gdybym tylko mógł się upić. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wywołując lekkie zaskoczenie na twarzach moich nowo poznanych towarzyszy. Widocznie zinterpretowali to w inny sposób.
-Znudzenie?- spojrzałem w oczy Azraela. Ten lekko uniósł prawy kącik ust, nie spodziewał się innej odpowiedzi.- Nie jest to wyczerpująca odpowiedź, zdaje sobie z tego sprawę, lecz prawdziwa. Życie z czasem staje się szare.
-Nie jesteś człowiekiem.- Ferragus wyszczerzył swoje kły w delikatnym uśmiechu.- Nie trudno to zauważyć.
-Ty również,- przytaknąłem mu.- obaj tego nie ukrywamy.
-Mam dziwne wrażenie.- wampir zmierzył mnie wzrokiem, nie było w nim jednak wrogości. Czysta ciekawość.- Nie spotkaliśmy się kiedyś?
-Kilkadziesiąt lat temu przemierzałem ziemie Bretonii, możliwe, że na siebie wpadliśmy.- zamyśliłem się, poznałem wielu przedstawicieli tej rasy. Choć on na pewno utkwiłby w mojej pamięci. Jest dość specyficzny.
-Postaram się sobie przypomnieć tą chwilę, mam bardzo dobrą pamięć...- Ferragus odpłyną, rozpoczął poszukiwania w skarbnicy swych wspomnień.
-Azrael, Anioł Śmierci.- niemal wyrecytowałem.- Nie cieszysz się dobrą sławą.
-Podobnie jak ty.- mężczyzna upił nieco wina z kielicha.- Duszołap. Brzmi dość jednoznacznie.
-Przekleństwo i zarazem błogosławieństwo.- odparłem, ten spojrzał na mnie zaciekawiony.- Niegdyś również mnie tak nazywano, w czasach gdy byłem dość...- przygryzłem język sądząc, iż słowo "nieopanowany" jest nie na miejscu.- gdy miałem inną hierarchię wartości.- poprawiłem się.- Azrealu, czym zasłużyłeś sobie na porównanie z samą śmiercią?
- Slayer Zabójców
- Masakrator
- Posty: 2332
- Lokalizacja: Oleśnica
-Tak jest mości krasnoludzie, ale kto za to wszystko...
-Nie martw się, oczywiście za wszystko zapłacę - odpowiedział Falthar, ścierając pianę z wąsów swymi wielkimi knykciami.
Karczmarz - na początku nie chętnie - zaczął podawać każdemu z gości najróżniejsze dobra - piwo, wino, cydr jabłkowy, a krasnoludom przyniósł nawet coś mocniejszego - brandy. Wszystko szło dość powoli, ponieważ karczmarz do pomocy miał tylko jedną dziewkę i kucharza. Na stołach zaczęło pojawiać się mięso - świnia, dzik, indor, kurczak - ale głównie pojawiał się zwykły gulasz.
- Ciesze się, że smakuje - to fakt, mieliśmy szczęście, że w drodze do Bretonii była okazja zakupić krasnoludzkiej roboty piwo. - odpowiedział Falthar.
- Długa historia Gloinie, juz od kilkunastu lat nie ruszam ni piwa ni wina, o wódce nie wspominając - wyjaśnił Tenk powoli popijając swą herbatkę.
Do ich stołu karczmarz przyniósł pieczonego dzika, Magnisson oderwał sobie kawałek mięsa, to samo uczynił Tenk i Gloin, Gromni wziął resztę świniaka razem z tacą i zaczął pochłaniać go w zastraszającym tempie popijając piwem.
- Dzik nawet niezły, boski w porównaniu do suszonego mięsa, który wpierdalaliśmy ostatnimi czasy, prawda Gromni? - krasnolud mając jeszcze kawałek dzika w ustach tylko popatrzył na swego pana wystawiając wielki tłusty kciuk w górę, co miało znaczyć, że ma rację.
Tenk nalał Faltharowi i reszcie krasnoludów czystej brandy do kubków, trunek dorównywał w mocy wódce, a w smaku był troszeczkę łagodniejszy, co akurat krasnoludy w żadnym wypadku nie uznawały za zaletę.
- No może być, nic lepszego tutaj nie dostaniemy, a to chociaż ma jakąś moc - dodał Falthar, patrząc na elfa, który właśnie próbował owego trunku, po przechyleniu kubka musiał się nieźle zdziwić, ponieważ nawet nie dopił do końca, a lewą ręką poszukiwał po stole czegoś, czym mógłby załagodzić wrażenie po parszywym brandy.
- Na bogów czego tutaj szukają takie zniewieściałe elfiątka? A właśnie, Gloinie może opowiesz mi w jakim celu przybyłeś na ten turniej? W końcu nikt nie znajduje się tutaj przez przypadek, każdy, nawet największy szaleniec musi mieć jakieś pobudki, aby wziąć udział w wydarzeniu jakim jest arena śmierci - zapytał Falthar.
-Nie martw się, oczywiście za wszystko zapłacę - odpowiedział Falthar, ścierając pianę z wąsów swymi wielkimi knykciami.
Karczmarz - na początku nie chętnie - zaczął podawać każdemu z gości najróżniejsze dobra - piwo, wino, cydr jabłkowy, a krasnoludom przyniósł nawet coś mocniejszego - brandy. Wszystko szło dość powoli, ponieważ karczmarz do pomocy miał tylko jedną dziewkę i kucharza. Na stołach zaczęło pojawiać się mięso - świnia, dzik, indor, kurczak - ale głównie pojawiał się zwykły gulasz.
- Ciesze się, że smakuje - to fakt, mieliśmy szczęście, że w drodze do Bretonii była okazja zakupić krasnoludzkiej roboty piwo. - odpowiedział Falthar.
- Długa historia Gloinie, juz od kilkunastu lat nie ruszam ni piwa ni wina, o wódce nie wspominając - wyjaśnił Tenk powoli popijając swą herbatkę.
Do ich stołu karczmarz przyniósł pieczonego dzika, Magnisson oderwał sobie kawałek mięsa, to samo uczynił Tenk i Gloin, Gromni wziął resztę świniaka razem z tacą i zaczął pochłaniać go w zastraszającym tempie popijając piwem.
- Dzik nawet niezły, boski w porównaniu do suszonego mięsa, który wpierdalaliśmy ostatnimi czasy, prawda Gromni? - krasnolud mając jeszcze kawałek dzika w ustach tylko popatrzył na swego pana wystawiając wielki tłusty kciuk w górę, co miało znaczyć, że ma rację.
Tenk nalał Faltharowi i reszcie krasnoludów czystej brandy do kubków, trunek dorównywał w mocy wódce, a w smaku był troszeczkę łagodniejszy, co akurat krasnoludy w żadnym wypadku nie uznawały za zaletę.
- No może być, nic lepszego tutaj nie dostaniemy, a to chociaż ma jakąś moc - dodał Falthar, patrząc na elfa, który właśnie próbował owego trunku, po przechyleniu kubka musiał się nieźle zdziwić, ponieważ nawet nie dopił do końca, a lewą ręką poszukiwał po stole czegoś, czym mógłby załagodzić wrażenie po parszywym brandy.
- Na bogów czego tutaj szukają takie zniewieściałe elfiątka? A właśnie, Gloinie może opowiesz mi w jakim celu przybyłeś na ten turniej? W końcu nikt nie znajduje się tutaj przez przypadek, każdy, nawet największy szaleniec musi mieć jakieś pobudki, aby wziąć udział w wydarzeniu jakim jest arena śmierci - zapytał Falthar.
Zarthyon odciągnął ją, trzymając mocno za łokieć. Zdenerwowana wyrwała mu się, kiedy już doszli w kąt Sali.
- Co ty sobie wyobrażasz? – Syknęła w złości. – Że możesz mnie karać jak jakąś niegrzeczną uczennicę?
- Wysłano mnie, by ci pomagać, więc pomagam. – Odpowiedział zimnym głosem.
- Panuję nad sytuacją.
- Nie sądzę. Pamiętaj, że to twoja misja. Ja nie odpowiem przed Nim w razie porażki.
- Porażką będzie jeśli zginę, a wtedy o ile mi wiadomo, nie będę już musiała się Nim przejmować.
- Czyżby? – Zapytał już bardziej zdenerwowany gwardzista. – Mówiłem ci przecież, że Wiedźmi Król ma swoich szpiegów wszędzie. Jeśli któryś stwierdzi, że narażasz sprawę mrocznych elfów, być może dostanie rozkaz zlikwidowania cię zanim narobisz dodatkowych szkód.
Denethrill stała nie widząc jak się odgryźć. Nie myślała o tym w ten sposób. Ale prawdą było, że nikt w Naggaroth nie będzie się przejmował przebiegiem Areny, po śmierci jednej z uczestniczek jeśli taka będzie wola Malekitha. Znowu pożałowała, że ją wybrano do tego zadania.
- To przecież nie było na serio. Tylko się nim bawiłam. – Wreszcie wyksztusiła. Zarthyon uniósł brew, bardzo wątpiąc, by tak było naprawdę.
- Tylko po co? – Dalej dociekał.
- Żeby wzbudzić zazdrość w tamtej czarodziejce od zapisów.
Normalnie opanowany gwardzista, uniósł ręce do góry w błagalnym geście.
- Khainie, cóż ci uczyniłem, że tak mnie każesz? – Wykonał charakterystyczny gest, zakrywając twarz dłonią. – Że też muszę pomagać w misji komuś tak…niekompetentnemu.
- Nie przesadzaj…
- Ja nie przesadzam. Gdybyś wiedziała chociaż odrobinę tego co ja, na temat Aren, to byś zrozumiała.
- Czyli to nie jest zwykły turniej, gdzie przychodzi szesnaście osób, żeby się pozabijać, w zostaje tylko jedna.
- Nie. – Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, on już nie miał nic więcej do powiedzenia, ona nie mogła znaleźć argumentu do obrony. – Pierdolę to muszę się napić. – I odszedł w kierunku lady.
Denethrill znowu rozejrzała się po Sali. Oprócz sporej ilości krasnoludów, w karczmie był tylko Ferragus i towarzyszące mu dwie osoby. Jednym z nich był elf, który wyglądał praktycznie jak trup, a dało się określić jego przynależność rasową, wyłącznie po akcencie. Wyglądał co najmniej przerażająco, ale czarodziejka widział już paru ludzi wyglądających gorzej, po jej własnych czarach. Drugą osobą był blady, chyba człowiek, ale najważniejsze było to, że wyczuwała w nim zdolności magiczne, chociaż o dziwnej naturze. Nie potrafiła określić skąd u niego pochodzi i na czym polega. Jedno było pewne, bardzo ją to intrygowało. Postanowiła zająć jedno z ostatnich wolnych miejsc przy ich stole.
- Co ty sobie wyobrażasz? – Syknęła w złości. – Że możesz mnie karać jak jakąś niegrzeczną uczennicę?
- Wysłano mnie, by ci pomagać, więc pomagam. – Odpowiedział zimnym głosem.
- Panuję nad sytuacją.
- Nie sądzę. Pamiętaj, że to twoja misja. Ja nie odpowiem przed Nim w razie porażki.
- Porażką będzie jeśli zginę, a wtedy o ile mi wiadomo, nie będę już musiała się Nim przejmować.
- Czyżby? – Zapytał już bardziej zdenerwowany gwardzista. – Mówiłem ci przecież, że Wiedźmi Król ma swoich szpiegów wszędzie. Jeśli któryś stwierdzi, że narażasz sprawę mrocznych elfów, być może dostanie rozkaz zlikwidowania cię zanim narobisz dodatkowych szkód.
Denethrill stała nie widząc jak się odgryźć. Nie myślała o tym w ten sposób. Ale prawdą było, że nikt w Naggaroth nie będzie się przejmował przebiegiem Areny, po śmierci jednej z uczestniczek jeśli taka będzie wola Malekitha. Znowu pożałowała, że ją wybrano do tego zadania.
- To przecież nie było na serio. Tylko się nim bawiłam. – Wreszcie wyksztusiła. Zarthyon uniósł brew, bardzo wątpiąc, by tak było naprawdę.
- Tylko po co? – Dalej dociekał.
- Żeby wzbudzić zazdrość w tamtej czarodziejce od zapisów.
Normalnie opanowany gwardzista, uniósł ręce do góry w błagalnym geście.
- Khainie, cóż ci uczyniłem, że tak mnie każesz? – Wykonał charakterystyczny gest, zakrywając twarz dłonią. – Że też muszę pomagać w misji komuś tak…niekompetentnemu.
- Nie przesadzaj…
- Ja nie przesadzam. Gdybyś wiedziała chociaż odrobinę tego co ja, na temat Aren, to byś zrozumiała.
- Czyli to nie jest zwykły turniej, gdzie przychodzi szesnaście osób, żeby się pozabijać, w zostaje tylko jedna.
- Nie. – Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, on już nie miał nic więcej do powiedzenia, ona nie mogła znaleźć argumentu do obrony. – Pierdolę to muszę się napić. – I odszedł w kierunku lady.
Denethrill znowu rozejrzała się po Sali. Oprócz sporej ilości krasnoludów, w karczmie był tylko Ferragus i towarzyszące mu dwie osoby. Jednym z nich był elf, który wyglądał praktycznie jak trup, a dało się określić jego przynależność rasową, wyłącznie po akcencie. Wyglądał co najmniej przerażająco, ale czarodziejka widział już paru ludzi wyglądających gorzej, po jej własnych czarach. Drugą osobą był blady, chyba człowiek, ale najważniejsze było to, że wyczuwała w nim zdolności magiczne, chociaż o dziwnej naturze. Nie potrafiła określić skąd u niego pochodzi i na czym polega. Jedno było pewne, bardzo ją to intrygowało. Postanowiła zająć jedno z ostatnich wolnych miejsc przy ich stole.
- Moje ofiary tak mnie ochrzciły- odparł elf. Duszołap uniósł brew.
- Ofiary?- spytał nieco zaskoczony. Azrael przytaknął.
- Nie jest to tajemnicą. Wymierzam sprawiedliwość tym, których uznam za winnych.
- Coś jak inkwizycja?
- Trochę. Oni jednak wyszukują spaczeń Chaosu, czarnej magii i herezji. Ja nie opieram się na przekonaniach religijnych, a przynajmniej nie w ten sposób- wyjaśniał- Poluję na zbrodniarzy, morderców i zwyrodnialców, niezależnie od ich pochodzenia, rasy, czy wyznania.
- Stąd ten przydomek? Bo jesteś swego rodzaju katem?
- Tak. Ale również dlatego, że jeszcze nikt, kogo osądziłem nie umarł nie wrzeszcząc ze strachu. Oczywiście kilka płotek pozostawiłem przy życiu, by nieśli wieść. Odtąd każdy się zastanowi dwa razy, nim popełni zbrodnię, bowiem Anioł Śmierci upomni się o swoje.
- Lecz wciąż nienawidzisz Druchii?- spytał wampir.
- Otóż nie. Po pierwsze jestem ponad nienawiścią. Nie mogę się jej poddać, bo to zaburzyło mój osąd. Ponadto, jak wcześniej wspomniałem, walczę ze złem, choćby to był i Asur.
- Jednak splunąłeś na wspomnienie Malekhita.
- Prawda. To parszywy zbrodniarz, który wysyła na śmierć tysiące elfów, by zabijały się w bezsensownej wojnie.
- Ciekawe... To znaczy twój sposób patrzenia na świat- poprawił się nekromanta.
- Wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci- stwierdził Azrael.
Duszołap pokiwał ze zrozumieniem.
- Chyba rozumiem powód, dla którego tu przybyłeś...
Wyglądało, jakby chciał coś dodać, lecz wtedy nadeszła Denethrill. Powitała ich lekkim uśmiechem, po czym zasiadła obok Azraela.
- Jest i nasza dama- mruknął.
- Musiałam przypudrować nos- zażartowała- Ferragusie, nie przedstawisz mnie?
- Mhm, tak- mruknął rycerz- Oto Denethrill, czarodziejka z Naggaroth. A oto Duszołap...
- Mag- dodała czarodziejka.
-... i Azrael, znany też jako Anioł Śmierci- dokończył wampir.
- Dość grobowe towarzystwo się zebrało- zaśmiała się- Może ja również powinnam wymyślić coś nastrojowego?
[Jak napisałem coś niezgodnego z koncepcją Waszych postaci, to krzyczcie. ]
- Ofiary?- spytał nieco zaskoczony. Azrael przytaknął.
- Nie jest to tajemnicą. Wymierzam sprawiedliwość tym, których uznam za winnych.
- Coś jak inkwizycja?
- Trochę. Oni jednak wyszukują spaczeń Chaosu, czarnej magii i herezji. Ja nie opieram się na przekonaniach religijnych, a przynajmniej nie w ten sposób- wyjaśniał- Poluję na zbrodniarzy, morderców i zwyrodnialców, niezależnie od ich pochodzenia, rasy, czy wyznania.
- Stąd ten przydomek? Bo jesteś swego rodzaju katem?
- Tak. Ale również dlatego, że jeszcze nikt, kogo osądziłem nie umarł nie wrzeszcząc ze strachu. Oczywiście kilka płotek pozostawiłem przy życiu, by nieśli wieść. Odtąd każdy się zastanowi dwa razy, nim popełni zbrodnię, bowiem Anioł Śmierci upomni się o swoje.
- Lecz wciąż nienawidzisz Druchii?- spytał wampir.
- Otóż nie. Po pierwsze jestem ponad nienawiścią. Nie mogę się jej poddać, bo to zaburzyło mój osąd. Ponadto, jak wcześniej wspomniałem, walczę ze złem, choćby to był i Asur.
- Jednak splunąłeś na wspomnienie Malekhita.
- Prawda. To parszywy zbrodniarz, który wysyła na śmierć tysiące elfów, by zabijały się w bezsensownej wojnie.
- Ciekawe... To znaczy twój sposób patrzenia na świat- poprawił się nekromanta.
- Wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci- stwierdził Azrael.
Duszołap pokiwał ze zrozumieniem.
- Chyba rozumiem powód, dla którego tu przybyłeś...
Wyglądało, jakby chciał coś dodać, lecz wtedy nadeszła Denethrill. Powitała ich lekkim uśmiechem, po czym zasiadła obok Azraela.
- Jest i nasza dama- mruknął.
- Musiałam przypudrować nos- zażartowała- Ferragusie, nie przedstawisz mnie?
- Mhm, tak- mruknął rycerz- Oto Denethrill, czarodziejka z Naggaroth. A oto Duszołap...
- Mag- dodała czarodziejka.
-... i Azrael, znany też jako Anioł Śmierci- dokończył wampir.
- Dość grobowe towarzystwo się zebrało- zaśmiała się- Może ja również powinnam wymyślić coś nastrojowego?
[Jak napisałem coś niezgodnego z koncepcją Waszych postaci, to krzyczcie. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Bertelis z powodu młodego wieku miał bardzo słabą głowę, Kiedy krasnolud zapytał go, o co tu właściwie chodzi, ten odpowiedział.
- No wiesz, hyc! Chodzi tu o, hyc! Arenę śmierci, hyc!! Dzielni wojownicy zabijają się nawzajem, a nagroda dla zwycięzcy jest przeogromna, hyc!!!
Krasnoludy spojrzały na siebie.
- Synek, słyszałeś!? Piniądze można tu wygrać.
- Tak ojciec, słyszał żem.
Rycerzowi lekko się odbiło, po czym dalej kontynuował.
- Ponoć zwycięzca ma prawo sobie zarzyczyć wszystkiego, czego tylko zapragnie.
Oba krasnoludy jednocześnie wykrzyknęły.
- Śmierci wszystkich elfów!!!!
Młodzieńcowi coraz bardziej kręciło się w głowie. Rozmowę dalej kontynuował starszy z krasnoludów.
- A w jakiej my krainie w ogóle jesteśmy?
- Hyc!! W Bretonii mości, hyc!! panowie krasnoludy.
Młodszy z Dawi spojrzał z politowaniem na rycerza.'
- Coś słabą głowę mamy mocium Panie.
Młodzieniec oburzył się do reszty. W swoim pijackim stanie, wgramolił się na stół i krzyknął na całą karczmę.
- Przejem, przepiję i przewalczę was wszystkich!!! Hyc!!!
Po chwili zachwiał się i runął w tył. Lądowanie było niezwykle twarde, jednak Bertelisowi było już wszystko jedno. Jego mózg przestał funkcjonować już jakieś dziesięć minut temu.
************************************************
Ferragus patrzył na moralny i dosłowny upadek swojego giermka. Gdyby był przytomny, musiało by go to naprawdę zaboleć. No trudno, niech smarkacz uczy się na własnych błędach.
Rozmawiali we trzech dobre kilka minut, Smoczy Rycerz wydawał się nieobecny w konwersacji, a było to spowodowane ostrą wymianą zdań między elfką i jej przydupasem. PPo niej Denethrill udała się do jedynego w miarę przyjaznego miejsca. Stolika, przy którym siedział Ferragus.
Powitała ich lekkim uśmiechem, po czym zasiadła obok Azraela.
- Jest i nasza dama- mruknął.
- Musiałam przypudrować nos- zażartowała- Ferragusie, nie przedstawisz mnie?
- Mhm, tak- mruknął rycerz- Oto Denethrill, czarodziejka z Naggaroth. A oto Duszołap...
- Mag- dodała czarodziejka.
-... i Azrael, znany też jako Anioł Śmierci- dokończył wampir.
- Dość grobowe towarzystwo się zebrało- zaśmiała się- Może ja również powinnam wymyślić coś nastrojowego?
Każdy z już siedzących zabijaków uśmiechnął się pobłażliwie. Aye, jest to dość specyficzne towarzystwo. Elfy patrzył się z zaciekawieniem na czarodziejkę.
- Powiedz mi Denethrill, co cię tu sprowadza, każdy z nas szuka dość zwyczajnych korzyści. Sławy, pieniędzy, sprawiedliwości lub zaspokojenia pragnień, jaki jest twój cel?
To pytanie po raz kolejny się powtórzyło, elfka nie mogła go unikać w nieskończoność.
- Przybyła tu w poszukiwaniu artefaktu (skłamała), pomoże mi on w wspięciu się wyżej na szczeblach kariery.
- Rozumiem, więc kieruje tobą żądza wpływów.
- Tak, dokładnie tak.
Elf nie drążył już więcej tego tematu, zajął się rozmową z Duszołapem. Ferragus wykorzystał tą sytuację.
- Pani Denethrill.
- Ferragusie, mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie panią. Wystarczy, jak będziesz się zwracał do mnie po imieniu.
- Więc Denethrill, widziałem to co zaszło miedzy tobą, a tym elfem, który z tobą przybył. Wiedz, że w tym kraju nie toleruje się przemocy fizycznej, jak i psychicznej wobec kobiet. Jeżeli będzie cię w jakiś sposób nękał, nauczę go manier.
Czarodziejkę aż zatkało, nigdy wcześniej nikt nie stanął w jej obronie. Zawsze wszyscy tylko chcieli zyskać na znajomości z nią. Smoczy rycerz był pierwszą osobą, która jej coś takiego zaproponowała. Po chwili znów się opanowała.
- Dziękuję ci za tak szlachetną propozycję, czuję się dzięki temu o wiele bezpieczniej. Wiesz nigdy nikt nie proponował mi z własnej woli, że będzie mnie przed kimś chronił.
Ochroniarz czarodziejki próbował wypić szklankę tutejszego "mocnego" trunku, ale był zbyt wielką pizdą, żeby dopić go w całości. Kiedy doszedł do siebie, dostrzegł, że Denethrill rozmawia tym razem z aż trzema zawodnikami.
- O nie, tego już za wiele!! Co ta suka sobie wyobraża!! (Powiedział w myślach gwardzista)
Dziarskim krokiem ruszył w stronę swojej nie posłusznej towarzyszki.
[Pitagoras, Denethrill może kombinować do woli. Jak chcesz możesz dalej grać w moją grę lub knuć coś pod maską współpracy
Myślę, że powoli możemy rozkręcać zabawę ]
- No wiesz, hyc! Chodzi tu o, hyc! Arenę śmierci, hyc!! Dzielni wojownicy zabijają się nawzajem, a nagroda dla zwycięzcy jest przeogromna, hyc!!!
Krasnoludy spojrzały na siebie.
- Synek, słyszałeś!? Piniądze można tu wygrać.
- Tak ojciec, słyszał żem.
Rycerzowi lekko się odbiło, po czym dalej kontynuował.
- Ponoć zwycięzca ma prawo sobie zarzyczyć wszystkiego, czego tylko zapragnie.
Oba krasnoludy jednocześnie wykrzyknęły.
- Śmierci wszystkich elfów!!!!
Młodzieńcowi coraz bardziej kręciło się w głowie. Rozmowę dalej kontynuował starszy z krasnoludów.
- A w jakiej my krainie w ogóle jesteśmy?
- Hyc!! W Bretonii mości, hyc!! panowie krasnoludy.
Młodszy z Dawi spojrzał z politowaniem na rycerza.'
- Coś słabą głowę mamy mocium Panie.
Młodzieniec oburzył się do reszty. W swoim pijackim stanie, wgramolił się na stół i krzyknął na całą karczmę.
- Przejem, przepiję i przewalczę was wszystkich!!! Hyc!!!
Po chwili zachwiał się i runął w tył. Lądowanie było niezwykle twarde, jednak Bertelisowi było już wszystko jedno. Jego mózg przestał funkcjonować już jakieś dziesięć minut temu.
************************************************
Ferragus patrzył na moralny i dosłowny upadek swojego giermka. Gdyby był przytomny, musiało by go to naprawdę zaboleć. No trudno, niech smarkacz uczy się na własnych błędach.
Rozmawiali we trzech dobre kilka minut, Smoczy Rycerz wydawał się nieobecny w konwersacji, a było to spowodowane ostrą wymianą zdań między elfką i jej przydupasem. PPo niej Denethrill udała się do jedynego w miarę przyjaznego miejsca. Stolika, przy którym siedział Ferragus.
Powitała ich lekkim uśmiechem, po czym zasiadła obok Azraela.
- Jest i nasza dama- mruknął.
- Musiałam przypudrować nos- zażartowała- Ferragusie, nie przedstawisz mnie?
- Mhm, tak- mruknął rycerz- Oto Denethrill, czarodziejka z Naggaroth. A oto Duszołap...
- Mag- dodała czarodziejka.
-... i Azrael, znany też jako Anioł Śmierci- dokończył wampir.
- Dość grobowe towarzystwo się zebrało- zaśmiała się- Może ja również powinnam wymyślić coś nastrojowego?
Każdy z już siedzących zabijaków uśmiechnął się pobłażliwie. Aye, jest to dość specyficzne towarzystwo. Elfy patrzył się z zaciekawieniem na czarodziejkę.
- Powiedz mi Denethrill, co cię tu sprowadza, każdy z nas szuka dość zwyczajnych korzyści. Sławy, pieniędzy, sprawiedliwości lub zaspokojenia pragnień, jaki jest twój cel?
To pytanie po raz kolejny się powtórzyło, elfka nie mogła go unikać w nieskończoność.
- Przybyła tu w poszukiwaniu artefaktu (skłamała), pomoże mi on w wspięciu się wyżej na szczeblach kariery.
- Rozumiem, więc kieruje tobą żądza wpływów.
- Tak, dokładnie tak.
Elf nie drążył już więcej tego tematu, zajął się rozmową z Duszołapem. Ferragus wykorzystał tą sytuację.
- Pani Denethrill.
- Ferragusie, mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie panią. Wystarczy, jak będziesz się zwracał do mnie po imieniu.
- Więc Denethrill, widziałem to co zaszło miedzy tobą, a tym elfem, który z tobą przybył. Wiedz, że w tym kraju nie toleruje się przemocy fizycznej, jak i psychicznej wobec kobiet. Jeżeli będzie cię w jakiś sposób nękał, nauczę go manier.
Czarodziejkę aż zatkało, nigdy wcześniej nikt nie stanął w jej obronie. Zawsze wszyscy tylko chcieli zyskać na znajomości z nią. Smoczy rycerz był pierwszą osobą, która jej coś takiego zaproponowała. Po chwili znów się opanowała.
- Dziękuję ci za tak szlachetną propozycję, czuję się dzięki temu o wiele bezpieczniej. Wiesz nigdy nikt nie proponował mi z własnej woli, że będzie mnie przed kimś chronił.
Ochroniarz czarodziejki próbował wypić szklankę tutejszego "mocnego" trunku, ale był zbyt wielką pizdą, żeby dopić go w całości. Kiedy doszedł do siebie, dostrzegł, że Denethrill rozmawia tym razem z aż trzema zawodnikami.
- O nie, tego już za wiele!! Co ta suka sobie wyobraża!! (Powiedział w myślach gwardzista)
Dziarskim krokiem ruszył w stronę swojej nie posłusznej towarzyszki.
[Pitagoras, Denethrill może kombinować do woli. Jak chcesz możesz dalej grać w moją grę lub knuć coś pod maską współpracy
Myślę, że powoli możemy rozkręcać zabawę ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Robiło się późnawo więc Wasilij z Bojką na ramieniu wyszedł aby się trochę przewietrzyć. Duchota karczmy wraz z ośmioma promilami dawała połączenie utrudniające myślenie, a kislevczyk lubiał myśleć trzeźwo. Spacerował sobie zatem po okolicy chłonąc świeże powietrze i upajając się smakiem swojego samogonu, którego magiczną bezdenną butelkę dała mu kiedyś jedna z czarodziejek. "w zamian za fachowo wykonane zlecenie stworzyłam dla Ciebie ten artefakt. Flaszka niewypikta. Będzie w niej taki alkohol jakiego zapragniesz w takich ilościach jakich potrzeba. Jednak pamiętaj że nie wolno Ci sprzedawać tego alkoholu bo urząd celny zrobi Ci większą krzywdę niż inkwizycja związanemu Archaonowi przykutemu przed bramą świętego oficjum. Przy ludziach też z niej za często nie pij żeby Cię nie okradli"
Trzymając radę wiedźmy w pamięci żłopał sobie ze swej drogocennej buteleczki najprzedniejszy kislevski spirytus pędzony nie na ziemniakach, ale na specjalnej mieszance zbóż i przypraw pozwalającej osiągnąć moc czterokrotnie większą niż zwykła wódka.
Wasilij usiadł na trawce i czekał, w sumie nie wiedział na co. Siedział i myślał o tych wszystkich rozwalonych łbach, wyprutych flakach, poderżniętych gardłach. A co jeśli tamci ludzie nie trafią do krainy spokoju. Tylko ich trupy ktoś gwałci, wskrzesza, okrada. Nieciekawe myśli dręczyły Wasilija więc postanowił podwyższyć stopę procentową do 10 promili i czekać... Na spadającą gwiazdę, którą tak bardzo lubił oglądać. Symbolika tego zjawiska wręcz przytłaczała pijany mózg najemnika. Piękno, takie ulotne, takie kruche. Jak życie, za szybko przemijające. Chciałoby się zatrzymać w miejscu ten widok, ale nie da się. I ten ogon. Zupełnie jak w życiu. Przeszłość ciągnie się za nami aż do usranej śmierci. Wasilij doszedł do wniosku że w sumie lubi sobie tak siedzieć na trawie i myśleć, tylko że potem jest mu smutno. Więc walnął jeszcze raz głębszego tym razem środka na kaca i przestał myśleć, zostało mu tylko czekanie na spadające gwiazdy...
(Zdradziwszy już Ci drogi czytelniku moc naszego bohatera, który mógł chlać ile chciał zapewne stwierdzisz że to całkiem fajne móc żłopać wódę całe życie. Jednakże nie doceniasz mocy Flaszki niewypiktki. Gdy potrzebował mogła go obdarować dowolnym lekarstwem na bazie alkoholu, gęstym miodem by mógł się posilić, a nawet lekarstwem magicznym na kaca. )
Trzymając radę wiedźmy w pamięci żłopał sobie ze swej drogocennej buteleczki najprzedniejszy kislevski spirytus pędzony nie na ziemniakach, ale na specjalnej mieszance zbóż i przypraw pozwalającej osiągnąć moc czterokrotnie większą niż zwykła wódka.
Wasilij usiadł na trawce i czekał, w sumie nie wiedział na co. Siedział i myślał o tych wszystkich rozwalonych łbach, wyprutych flakach, poderżniętych gardłach. A co jeśli tamci ludzie nie trafią do krainy spokoju. Tylko ich trupy ktoś gwałci, wskrzesza, okrada. Nieciekawe myśli dręczyły Wasilija więc postanowił podwyższyć stopę procentową do 10 promili i czekać... Na spadającą gwiazdę, którą tak bardzo lubił oglądać. Symbolika tego zjawiska wręcz przytłaczała pijany mózg najemnika. Piękno, takie ulotne, takie kruche. Jak życie, za szybko przemijające. Chciałoby się zatrzymać w miejscu ten widok, ale nie da się. I ten ogon. Zupełnie jak w życiu. Przeszłość ciągnie się za nami aż do usranej śmierci. Wasilij doszedł do wniosku że w sumie lubi sobie tak siedzieć na trawie i myśleć, tylko że potem jest mu smutno. Więc walnął jeszcze raz głębszego tym razem środka na kaca i przestał myśleć, zostało mu tylko czekanie na spadające gwiazdy...
(Zdradziwszy już Ci drogi czytelniku moc naszego bohatera, który mógł chlać ile chciał zapewne stwierdzisz że to całkiem fajne móc żłopać wódę całe życie. Jednakże nie doceniasz mocy Flaszki niewypiktki. Gdy potrzebował mogła go obdarować dowolnym lekarstwem na bazie alkoholu, gęstym miodem by mógł się posilić, a nawet lekarstwem magicznym na kaca. )
Nie czas na walkę...- rzekł niewyraźnie -Jestem Bertelis...-
-Taak? A powiedz no mi u czorta co to za zbiegowisko! Bo wali elfem!-
Młody rycerz wciągnął powietrze i odparł
- No wiesz, hyc! Chodzi tu o, hyc! Arenę śmierci, hyc!! Dzielni wojownicy zabijają się nawzajem, a nagroda dla zwycięzcy jest przeogromna, hyc!!!
Krasnoludy spojrzały na siebie.
- Synek, słyszałeś!? Piniądze można tu wygrać.- rzekł Bafur ćmiąc fajkę.
- Tak ojciec, słyszał żem.
Rycerzowi lekko się odbiło, po czym dalej kontynuował.
- Ponoć zwycięzca ma prawo sobie zażyczyć wszystkiego, czego tylko zapragnie.
Oba krasnoludy jednocześnie wykrzyknęły.
- Śmierci wszystkich elfów!!!
Młodzieńcowi coraz bardziej kręciło się w głowie. Rozmowę dalej kontynuował starszy z krasnoludów.
- A w jakiej my krainie w ogóle jesteśmy?
- Hyc!! W Bretonii mości, hyc!! panowie krasnoludy.
Młodszy z Dawi spojrzał z politowaniem na rycerza.
- Coś słabą głowę mamy mocium Panie.
Młodzieniec oburzył się do reszty. W swoim pijackim stanie, wgramolił się na stół i krzyknął na całą karczmę.
- Przejem, przepiję i przewalczę was wszystkich!!! Hyc!!!
Po chwili zachwiał się i runął w tył. Lądowanie było niezwykle twarde, jednak Bertelisowi było już wszystko jedno. Jego mózg przestał funkcjonować już jakieś dziesięć minut temu.
-No mówiłem ,że słabą...- skwitował Thori ,lecz długo nie wpatrywał się w omdlałego giermka i rzek do sztygara -Ojciec...pamiętasz co mówił ten ciućmok? Spełnią KAŻDE życzenie...-
Bafur pogładził swą brodę i rzekł -Każdą nagrodę... ile razy ja to słyszałem...-
-Kurde! Ojciec! nie wybrzydzaj! Trzeba zarobić na powrót do domu!- mruknął Thori uderzając pięścią w stół ,lecz stary tylko spojrzał na niego z politowaniem.
-I ty chcesz bić się z tymi wszystkimi bezbrodymi watażkami ,i to tylko po ot ,żeby zarobić garść miedziaków? Oj synek ,synek ,jak ty coś powiesz to...lepiej znajdźmy jakąś miłą kopalnię i niech nam człeczyny zapłacą za użyczenie naszych zdolności! Wtedy możemy...-
-NIE!- przerwał mu twardo Thori -Tyle lat siedzę w tej zasranej kopalni!- po tych słowach Bafur wyciągnął fajkę z ust i położył ją twardo na stole.
-Tyle lat pod ziemią i tylko wysłuchuję twojego pierdzenia o starych czasach! O przygodach złocie i wódzie! A teraz kiedy przez wypadek podczas pracy znaleźliśmy się w takiej zapomnianej przez piwo krainie ,ty chcesz znów wleźć do kopalni i trzaskać kamień?! I to o suchym pysku!- warknął ojcu prosto w twarz
Ten mruknął coś pod nosem po czym rzekł groźnie -Przygód ci brakuje ,ta?!-
Syn pokiwał głową ,a stary sztygar zaśmiał się paskudnie -No to ojciec pokaże ci jak się spuszcza wpierdol bezbrodym watażkom!- wykrzyknął ,po czym wstał odrzucając za siebie krzesło i momentalnie znów wciskając fajkę w usta. -Gdzie zapisy na te zawody?!- krzyknął chwytając za obrzyna i rozglądając się wściekle po sali.
Jakaś kobieta na końcu sali podniosła rękę i chciała coś powiedzieć ,ale jej głosik nie przebił się przez wrzaski karczmy. Stary sztygar ruszył w jej kierunku.
-Ojciec! To ja mam walczyć!- warknął Thori biegnąc za nim
-NIE! Pilnuj sprzętu! Wiesz co mi zrobi matka jak weźmiesz udział w takiej arenie?-
Stary sztygar parł jednak do przodu nie zważając na tłum. Każdy kto stanął na jego drodze kończył odpechnięty w bok z krzykiem bez względu ile miał żelastwa na sobie. Młody Bafursson przebiegał po powalonych osobach lub je przeskakiwał ,byle by dogonić ojca cały czas do niego krzycząc. Sztygar jednak po chwili już się zadyszał i ostatkiem sił napierał w stronę zapisów. Po drodze porwał jakiś kufel i osuszył go jedym łykiem ,by dodać sobie sił. W końcu dopadł do biurka zapisów i oparł się mocno dysząc -Ufff...Bafursson!- rzekł cały czerwony na twarzy. W końcu dopadł go i syn który wepchnął się do zapisów i wykrzyknął jej w twarz -Bafursson!- ,po czym złapał ze kufel leżący obok jakiegoś rycerza i wlał go w siebie -Szlachetna pani!- dodał po chwili.
-A imię?- zapytała cicho
-Thori/Bafur- rzekli jednocześnie
-Ojciec! Co ci mówiłem!?- warknął Thori
-Milczeć! To ja tu podejmuję decyzję! Jako starszyzna!- wrzasnął cały w nerwach sztygar.
-Taaak?! No to wpisz mnie panienko na następne miejsce! Zobaczymy kto dojdzie do finału!- rzucił Thori uderzając palcem w listę uczestników.
-Wykluczone!- wrzasnął głośniej Bafur -Nie zgadzam się!-
-Ale panowie... nie ma już wolnego miejsca...- rzekła cicho kobieta ,a dawi spojrzeli na nią gwałtownie.
-To wypisz jakiegoś elfiaka! To i tak tylko strata czasu!- warknął Thori -I pisz! Thori Bafursson! Syn Bafura Bafurssona! Górnik ko...-
-HA!- przerwał mu Bafur potężnym ciosem kolbą prosto w szczękę. Syn sztygara momentalnie padł na deski ,a wszyscy którzy stali wokół ,by pozornie zaprowadzić porządek momentalnie wrócili do swoich stolików. -Mówiłem! Słuchaj tatusia!-
Kobieta blada na twarzy wyjrzała delikatnie zza stolika spoglądając na znokautowanego krasnoluda.
-Nic mu nie będzie! Na zdrowie mu wyjdzie! Pisz! Bafur Bafursson! Sztygar Kopalni Zhufbar!- rzekł dumnie po czym wsadził fajkę w usta.
-Taak? A powiedz no mi u czorta co to za zbiegowisko! Bo wali elfem!-
Młody rycerz wciągnął powietrze i odparł
- No wiesz, hyc! Chodzi tu o, hyc! Arenę śmierci, hyc!! Dzielni wojownicy zabijają się nawzajem, a nagroda dla zwycięzcy jest przeogromna, hyc!!!
Krasnoludy spojrzały na siebie.
- Synek, słyszałeś!? Piniądze można tu wygrać.- rzekł Bafur ćmiąc fajkę.
- Tak ojciec, słyszał żem.
Rycerzowi lekko się odbiło, po czym dalej kontynuował.
- Ponoć zwycięzca ma prawo sobie zażyczyć wszystkiego, czego tylko zapragnie.
Oba krasnoludy jednocześnie wykrzyknęły.
- Śmierci wszystkich elfów!!!
Młodzieńcowi coraz bardziej kręciło się w głowie. Rozmowę dalej kontynuował starszy z krasnoludów.
- A w jakiej my krainie w ogóle jesteśmy?
- Hyc!! W Bretonii mości, hyc!! panowie krasnoludy.
Młodszy z Dawi spojrzał z politowaniem na rycerza.
- Coś słabą głowę mamy mocium Panie.
Młodzieniec oburzył się do reszty. W swoim pijackim stanie, wgramolił się na stół i krzyknął na całą karczmę.
- Przejem, przepiję i przewalczę was wszystkich!!! Hyc!!!
Po chwili zachwiał się i runął w tył. Lądowanie było niezwykle twarde, jednak Bertelisowi było już wszystko jedno. Jego mózg przestał funkcjonować już jakieś dziesięć minut temu.
-No mówiłem ,że słabą...- skwitował Thori ,lecz długo nie wpatrywał się w omdlałego giermka i rzek do sztygara -Ojciec...pamiętasz co mówił ten ciućmok? Spełnią KAŻDE życzenie...-
Bafur pogładził swą brodę i rzekł -Każdą nagrodę... ile razy ja to słyszałem...-
-Kurde! Ojciec! nie wybrzydzaj! Trzeba zarobić na powrót do domu!- mruknął Thori uderzając pięścią w stół ,lecz stary tylko spojrzał na niego z politowaniem.
-I ty chcesz bić się z tymi wszystkimi bezbrodymi watażkami ,i to tylko po ot ,żeby zarobić garść miedziaków? Oj synek ,synek ,jak ty coś powiesz to...lepiej znajdźmy jakąś miłą kopalnię i niech nam człeczyny zapłacą za użyczenie naszych zdolności! Wtedy możemy...-
-NIE!- przerwał mu twardo Thori -Tyle lat siedzę w tej zasranej kopalni!- po tych słowach Bafur wyciągnął fajkę z ust i położył ją twardo na stole.
-Tyle lat pod ziemią i tylko wysłuchuję twojego pierdzenia o starych czasach! O przygodach złocie i wódzie! A teraz kiedy przez wypadek podczas pracy znaleźliśmy się w takiej zapomnianej przez piwo krainie ,ty chcesz znów wleźć do kopalni i trzaskać kamień?! I to o suchym pysku!- warknął ojcu prosto w twarz
Ten mruknął coś pod nosem po czym rzekł groźnie -Przygód ci brakuje ,ta?!-
Syn pokiwał głową ,a stary sztygar zaśmiał się paskudnie -No to ojciec pokaże ci jak się spuszcza wpierdol bezbrodym watażkom!- wykrzyknął ,po czym wstał odrzucając za siebie krzesło i momentalnie znów wciskając fajkę w usta. -Gdzie zapisy na te zawody?!- krzyknął chwytając za obrzyna i rozglądając się wściekle po sali.
Jakaś kobieta na końcu sali podniosła rękę i chciała coś powiedzieć ,ale jej głosik nie przebił się przez wrzaski karczmy. Stary sztygar ruszył w jej kierunku.
-Ojciec! To ja mam walczyć!- warknął Thori biegnąc za nim
-NIE! Pilnuj sprzętu! Wiesz co mi zrobi matka jak weźmiesz udział w takiej arenie?-
Stary sztygar parł jednak do przodu nie zważając na tłum. Każdy kto stanął na jego drodze kończył odpechnięty w bok z krzykiem bez względu ile miał żelastwa na sobie. Młody Bafursson przebiegał po powalonych osobach lub je przeskakiwał ,byle by dogonić ojca cały czas do niego krzycząc. Sztygar jednak po chwili już się zadyszał i ostatkiem sił napierał w stronę zapisów. Po drodze porwał jakiś kufel i osuszył go jedym łykiem ,by dodać sobie sił. W końcu dopadł do biurka zapisów i oparł się mocno dysząc -Ufff...Bafursson!- rzekł cały czerwony na twarzy. W końcu dopadł go i syn który wepchnął się do zapisów i wykrzyknął jej w twarz -Bafursson!- ,po czym złapał ze kufel leżący obok jakiegoś rycerza i wlał go w siebie -Szlachetna pani!- dodał po chwili.
-A imię?- zapytała cicho
-Thori/Bafur- rzekli jednocześnie
-Ojciec! Co ci mówiłem!?- warknął Thori
-Milczeć! To ja tu podejmuję decyzję! Jako starszyzna!- wrzasnął cały w nerwach sztygar.
-Taaak?! No to wpisz mnie panienko na następne miejsce! Zobaczymy kto dojdzie do finału!- rzucił Thori uderzając palcem w listę uczestników.
-Wykluczone!- wrzasnął głośniej Bafur -Nie zgadzam się!-
-Ale panowie... nie ma już wolnego miejsca...- rzekła cicho kobieta ,a dawi spojrzeli na nią gwałtownie.
-To wypisz jakiegoś elfiaka! To i tak tylko strata czasu!- warknął Thori -I pisz! Thori Bafursson! Syn Bafura Bafurssona! Górnik ko...-
-HA!- przerwał mu Bafur potężnym ciosem kolbą prosto w szczękę. Syn sztygara momentalnie padł na deski ,a wszyscy którzy stali wokół ,by pozornie zaprowadzić porządek momentalnie wrócili do swoich stolików. -Mówiłem! Słuchaj tatusia!-
Kobieta blada na twarzy wyjrzała delikatnie zza stolika spoglądając na znokautowanego krasnoluda.
-Nic mu nie będzie! Na zdrowie mu wyjdzie! Pisz! Bafur Bafursson! Sztygar Kopalni Zhufbar!- rzekł dumnie po czym wsadził fajkę w usta.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wóz miarowo podskakiwał na wybojach polnej drogi wiodącej pośród zielonych bretońskich łąk. Siedzący na zydlu Skralg trzymał na kolanach kuszę i uważnie obserwował okolicę. Nie dalej jak dwa dni temu drogę zaszła im zbrojna banda zbiegłych chłopów, którzy postanowili poprawić swoje żałosne warunki bytowe rabując podróżnych na traktach. Kilka celnych bełtów wybiło im z głowy (całkiem dosłownie) wszelkie głupie pomysły. Od tamtej pory najemnicy mieli się na baczności.
Z tyłu, na wozie, pośród worków z paszą dla koni i skromnych zapasów, drzemał Virgill. Sen miał niespokojny, co chwila wiercił się i odganiał dłonią wszędobylskie muchy. Mimo tego nie wydobył z siebie najcichszego dźwięku i nie zmienił kompletnie obojętnego wyrazu twarzy, która czasami zaczynała przypominać woskową maskę.
Soren i Daniel jechali na wychudłych konikach kilka metrów za wozem. Milczeli już od kilku godzin. Droga była raczej monotonna, działo się niewiele, słońce grzało jak diabli i generalnie nikomu nie chciało się gadać.
- Młody, widzę, że co cię gryzie - Soren odezwał się do blondyna jadącego po jego prawej.
Młodzieniec spojrzał na kompana, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Nie tyle gryzie co... ciekawi - Odrzekł w końcu.
- Aha. Wiedziałem, że prędzej czy później zaczniesz zadawać pytania.
- Co w tym dziwnego ? - Obruszył się Daniel - Podróżujemy, pijemy i walczymy razem od jakichś dwóch miesięcy, a ja nadal nie wiem o was praktycznie nic !
- Ja też nie wiem niczego o tobie - Soren wzruszył ramionami - I jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza.
- Serio ? A co gdybym okazał się, dajmy na to, psychopatą-ludożercą zbiegłym z zakładu dla obłąkanych ?
- Wtedy tym bardziej wolałbym nie wiedzieć. Miałbym spokojniejszy sen... No dobra, nie rób takich obrażonych min, tylko żartowałem ! Okej, jak już tak bardzo chcesz, możemy pogadać. Chociaż i tak nie wiem, po co.
- To świetnie, w takim razie...
- Ale ty pierwszy !
Daniel westchnął ciężko.
- W porządku, chociaż moja historia jest raczej nudna. Skończyłem studia inżynierskie na uniwersytecie w Nuln...
- Faktycznie jest nudna.
- Nie przerywaj mi, dobrze ? Tak więc, po studiach od razu przydzielili mnie do korpusu inżynierskiego służącego w pewnej Nordlandzkiej armii. Moim przełożonym był pewien cholernie stary mistrz artyleryjski. Był skończonym konserwatystą i chciał żebyśmy wszystko robili po ichniemu. Strasznie mi się to nie podobało, więc czasami usprawniałem działa po swojemu...
- Jak to usprawniałeś ? - Zdziwił się Soren - Zawsze myślałem, że armata to tylko taka strasznie duża stalowa rura do której wrzuca się proch i kule...
- Bo jesteś typowym ignorantem. Porządne imperialne działo to skomplikowana machina wojenna. Moje poprawki dotyczyły głównie systemu celowania i regulacji odrzutu. Widzisz, po każdym strzale odrzut powoduje, że działo odjeżdża kilkanaście cali do tyłu, przez co trzeba od początku celować, co zajmuje sporo czasu. No więc starałem się jakoś zniwelować ten defekt.
- Niby jak ?
Daniel machnął ręką.
- Och, miałem dużo pomysłów. Ostatecznie żaden nie zadział. Próbowałem, na przykład, stosować specjalne pochylnie na koła, po których działo wjeżdżałoby po wystrzale i potem opadało z powrotem na swoje miejsce. Opracowałem wiele różnych celowników, zarówno optycznych jak i mechanicznych, eksperymentowałem z ułożeniem terenu... Nie muszę chyba dodawać, że gdy szef nakrywał mnie, gdy kombinowałem przy działach, walił mnie w łeb i kazał robić wszystko swoimi sprawdzonymi metodami.
- Oczywiście nie przestałeś ?
- Nie - Westchnął - Doszło do tego, że zacząłem badać właściwości różnych mieszanek prochu strzelniczego. No i pewnego razu, podczas bitwy ze zwierzoludźmi, podmieniłem standardowy proch na mój własny... I wtedy...
- I wtedy co ?
- I wtedy przy strzale działa wybuchły. Wszystkie. Wielu moich kolegów zostało ciężko rannych, sam mistrz inżynierski stracił nogę w eksplozji. Tylko cudem nikt nie zginął. Ja z kolei spanikowałem tak bardzo, że po porostu wsiadłem na konia i zwiałem gdzie mnie oczy poniosły. No i miesiąc później trafiłem na was.
- No patrz - Soren podrapał się po głowie - Nie jesteś aż takim nudziarzem, za jakiego cię miałem...
- Bardzo zabawne. A teraz twoja kolej. Co skłoniło się do zostania najemnikiem ?
- Życie - Soren nagle spoważniał - Ale zacznijmy od początku. Ostrzegam, to bardzo ponura i ciężka opowieść...
- Jestem gotów.
- Dobrze więc. Słuchaj. Wiele, wiele lat temu, byłem żołnierzem w armii Ostlandu. Ataki zwierzoludzi oraz Norsmenów nasiliły się tak bardzo, że nie było dnia bez jakiejś potyczki. Wtedy oczywiście nikt nie podejrzewał, jaka katastrofa spadnie na nasze Imperium. Tak więc po prostu spełnialiśmy nasz obowiązek i broniliśmy naszej ojczyzny. Zostałem ranny w brzuch podczas którejś z tych bitew. Rana była na tyle poważna, że musieli odesłać mnie do domu żebym wydobrzał. Tak więc wróciłem do Wolfenburga, do rodziny i przyjaciół...
- Wolfenburga ? - Zdziwił się Daniel - Na bogów...
- Dokładnie - Soren przytaknął z ponurym wyrazem twarzy - Kiedy leżałem w łóżku i popijałem rosół, rozpoczęła się chędożona Burza Chaosu. Z dnia na dzień setki tysięcy wojowników z Północy spadło na moje ukochane miasto. Oczywiście walczyłem w jego obronie. Najpierw na murach, a potem, gdy już padły bramy, na ulicach, po kostki w krwi... Nie mieliśmy żadnych szans. Nigdy w życiu nie widziałem takiej dzikości i nienawiści. Mordowali wszystkich. Gwałcili kobiety. Palili żywcem dzieci. Składali wrzeszczących, pokaleczonych mężczyzn w ofierze swoim plugawym bogom... Skończyło się na tym, że zabarykadowałem się w moim domu razem z rodziną i garstką ocalałych żołnierzy. Broniliśmy się dzielnie, chociaż nikt nie łudził się, że wyjdziemy z tego żywi. W końcu zaczęli nas ostrzeliwać z tych ich piekielnych dział. Po chwili cały budynek dosłownie zwalił się nam na łby. Myślałem że to koniec. Niestety, kapryśni bogowie poskąpili mi śmierci. Ocknąłem się przygnieciony gruzem, cały obolały i pokrwawiony, ale żywy. Udało mi się wygrzebać, miałem duże szczęście. To, co ujrzałem po wyjściu z resztek mojego domu... Całe miasto dosłownie zrównane z ziemią. Mury, domy, place, pomniki, to wszystko zostało zredukowane do kupy gruzu. Te dzikusy z Północy dosłownie zabili Wolfenburg. Moja rodzina... Została tam, w naszym zawalonym domu. Połamałem paznokcie próbując ich odkopać, ale nie dałem rady. Nie miałem już sił. Zamiast tego zacząłem błąkać się po ruinach, potykając się o gnijące trupy moich sąsiadów... Spędziłem tam kilka tygodni....
- Nie mogłeś odejść ? - Wychrypiał Daniel przez zaciśnięte gardło - Udać się gdzie indziej ?
- Niby gdzie ? - Soren uśmiechnął się smutno - Armie Chaosu zostawiały po sobie spaloną ziemię. Gdziekolwiek byś się nie udał, wszędzie śmierć, głód i szaleństwo. W ruinach Woflenburga miałem największe szanse na przeżycie. Oblężenie miasta trwało bardzo krótko, pod gruzami nadal leżało sporo zapasów. Musiałem o nie walczyć z innymi ocalałymi. To były ponure czasy, gdy musiałem zabijać własnych rodaków o kawałek czerstwego chleba... Wtedy to, w ruinach starej zbrojowni, znalazłem mój bastard - Poklepał się po obciążanym mieczem pasie - Bardzo mi pomógł w walce o jedzenie. Po kilku tygodniach, kiedy w końcu zdołałem uzbierać wystarczająco dużo zapasów, opuściłem gruzy mojego dawnego życia i już nigdy tam nie wróciłem. Potem spotkałem Virgilla, potem Skralga, a na końcu ciebie. I oto jesteśmy.
- Kurwa mać, Soren - Wydukał Daniel - Nie wiedziałem...
- Teraz już wiesz, czemu nie chciałem o tym gadać. Ale nie przejmuj się, to było bardzo dawno temu... - Soren uśmiechnął się słabo - Nauczyłem się z tym żyć. Robię swoje, zabijam, piję podróżuję.... Staram się cieszyć się życiem. Gdybym tego nie robił, oszalałbym jak nic. To pomaga, uwierz mi.
Jechali przez chwilę w ciszy.
- A Virgill ? - Spytał młody.
- Co z nim ?
- Wiesz, czemu nigdy nic nie mówi ?
- Wiem. Ale nie chciałby, żebym komukolwiek o tym mówił. Wybacz młody.
- Ej, człeczyny ! - Basowy głos Skralga przerwał mroczne rozmowy - Jakieś zabudowania przed nami ! To chyba to całe opactwo !
- Nareszcie ! - Soren uśmiechnął się - Areno Śmierci, nadchodzimy !
Z tyłu, na wozie, pośród worków z paszą dla koni i skromnych zapasów, drzemał Virgill. Sen miał niespokojny, co chwila wiercił się i odganiał dłonią wszędobylskie muchy. Mimo tego nie wydobył z siebie najcichszego dźwięku i nie zmienił kompletnie obojętnego wyrazu twarzy, która czasami zaczynała przypominać woskową maskę.
Soren i Daniel jechali na wychudłych konikach kilka metrów za wozem. Milczeli już od kilku godzin. Droga była raczej monotonna, działo się niewiele, słońce grzało jak diabli i generalnie nikomu nie chciało się gadać.
- Młody, widzę, że co cię gryzie - Soren odezwał się do blondyna jadącego po jego prawej.
Młodzieniec spojrzał na kompana, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Nie tyle gryzie co... ciekawi - Odrzekł w końcu.
- Aha. Wiedziałem, że prędzej czy później zaczniesz zadawać pytania.
- Co w tym dziwnego ? - Obruszył się Daniel - Podróżujemy, pijemy i walczymy razem od jakichś dwóch miesięcy, a ja nadal nie wiem o was praktycznie nic !
- Ja też nie wiem niczego o tobie - Soren wzruszył ramionami - I jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza.
- Serio ? A co gdybym okazał się, dajmy na to, psychopatą-ludożercą zbiegłym z zakładu dla obłąkanych ?
- Wtedy tym bardziej wolałbym nie wiedzieć. Miałbym spokojniejszy sen... No dobra, nie rób takich obrażonych min, tylko żartowałem ! Okej, jak już tak bardzo chcesz, możemy pogadać. Chociaż i tak nie wiem, po co.
- To świetnie, w takim razie...
- Ale ty pierwszy !
Daniel westchnął ciężko.
- W porządku, chociaż moja historia jest raczej nudna. Skończyłem studia inżynierskie na uniwersytecie w Nuln...
- Faktycznie jest nudna.
- Nie przerywaj mi, dobrze ? Tak więc, po studiach od razu przydzielili mnie do korpusu inżynierskiego służącego w pewnej Nordlandzkiej armii. Moim przełożonym był pewien cholernie stary mistrz artyleryjski. Był skończonym konserwatystą i chciał żebyśmy wszystko robili po ichniemu. Strasznie mi się to nie podobało, więc czasami usprawniałem działa po swojemu...
- Jak to usprawniałeś ? - Zdziwił się Soren - Zawsze myślałem, że armata to tylko taka strasznie duża stalowa rura do której wrzuca się proch i kule...
- Bo jesteś typowym ignorantem. Porządne imperialne działo to skomplikowana machina wojenna. Moje poprawki dotyczyły głównie systemu celowania i regulacji odrzutu. Widzisz, po każdym strzale odrzut powoduje, że działo odjeżdża kilkanaście cali do tyłu, przez co trzeba od początku celować, co zajmuje sporo czasu. No więc starałem się jakoś zniwelować ten defekt.
- Niby jak ?
Daniel machnął ręką.
- Och, miałem dużo pomysłów. Ostatecznie żaden nie zadział. Próbowałem, na przykład, stosować specjalne pochylnie na koła, po których działo wjeżdżałoby po wystrzale i potem opadało z powrotem na swoje miejsce. Opracowałem wiele różnych celowników, zarówno optycznych jak i mechanicznych, eksperymentowałem z ułożeniem terenu... Nie muszę chyba dodawać, że gdy szef nakrywał mnie, gdy kombinowałem przy działach, walił mnie w łeb i kazał robić wszystko swoimi sprawdzonymi metodami.
- Oczywiście nie przestałeś ?
- Nie - Westchnął - Doszło do tego, że zacząłem badać właściwości różnych mieszanek prochu strzelniczego. No i pewnego razu, podczas bitwy ze zwierzoludźmi, podmieniłem standardowy proch na mój własny... I wtedy...
- I wtedy co ?
- I wtedy przy strzale działa wybuchły. Wszystkie. Wielu moich kolegów zostało ciężko rannych, sam mistrz inżynierski stracił nogę w eksplozji. Tylko cudem nikt nie zginął. Ja z kolei spanikowałem tak bardzo, że po porostu wsiadłem na konia i zwiałem gdzie mnie oczy poniosły. No i miesiąc później trafiłem na was.
- No patrz - Soren podrapał się po głowie - Nie jesteś aż takim nudziarzem, za jakiego cię miałem...
- Bardzo zabawne. A teraz twoja kolej. Co skłoniło się do zostania najemnikiem ?
- Życie - Soren nagle spoważniał - Ale zacznijmy od początku. Ostrzegam, to bardzo ponura i ciężka opowieść...
- Jestem gotów.
- Dobrze więc. Słuchaj. Wiele, wiele lat temu, byłem żołnierzem w armii Ostlandu. Ataki zwierzoludzi oraz Norsmenów nasiliły się tak bardzo, że nie było dnia bez jakiejś potyczki. Wtedy oczywiście nikt nie podejrzewał, jaka katastrofa spadnie na nasze Imperium. Tak więc po prostu spełnialiśmy nasz obowiązek i broniliśmy naszej ojczyzny. Zostałem ranny w brzuch podczas którejś z tych bitew. Rana była na tyle poważna, że musieli odesłać mnie do domu żebym wydobrzał. Tak więc wróciłem do Wolfenburga, do rodziny i przyjaciół...
- Wolfenburga ? - Zdziwił się Daniel - Na bogów...
- Dokładnie - Soren przytaknął z ponurym wyrazem twarzy - Kiedy leżałem w łóżku i popijałem rosół, rozpoczęła się chędożona Burza Chaosu. Z dnia na dzień setki tysięcy wojowników z Północy spadło na moje ukochane miasto. Oczywiście walczyłem w jego obronie. Najpierw na murach, a potem, gdy już padły bramy, na ulicach, po kostki w krwi... Nie mieliśmy żadnych szans. Nigdy w życiu nie widziałem takiej dzikości i nienawiści. Mordowali wszystkich. Gwałcili kobiety. Palili żywcem dzieci. Składali wrzeszczących, pokaleczonych mężczyzn w ofierze swoim plugawym bogom... Skończyło się na tym, że zabarykadowałem się w moim domu razem z rodziną i garstką ocalałych żołnierzy. Broniliśmy się dzielnie, chociaż nikt nie łudził się, że wyjdziemy z tego żywi. W końcu zaczęli nas ostrzeliwać z tych ich piekielnych dział. Po chwili cały budynek dosłownie zwalił się nam na łby. Myślałem że to koniec. Niestety, kapryśni bogowie poskąpili mi śmierci. Ocknąłem się przygnieciony gruzem, cały obolały i pokrwawiony, ale żywy. Udało mi się wygrzebać, miałem duże szczęście. To, co ujrzałem po wyjściu z resztek mojego domu... Całe miasto dosłownie zrównane z ziemią. Mury, domy, place, pomniki, to wszystko zostało zredukowane do kupy gruzu. Te dzikusy z Północy dosłownie zabili Wolfenburg. Moja rodzina... Została tam, w naszym zawalonym domu. Połamałem paznokcie próbując ich odkopać, ale nie dałem rady. Nie miałem już sił. Zamiast tego zacząłem błąkać się po ruinach, potykając się o gnijące trupy moich sąsiadów... Spędziłem tam kilka tygodni....
- Nie mogłeś odejść ? - Wychrypiał Daniel przez zaciśnięte gardło - Udać się gdzie indziej ?
- Niby gdzie ? - Soren uśmiechnął się smutno - Armie Chaosu zostawiały po sobie spaloną ziemię. Gdziekolwiek byś się nie udał, wszędzie śmierć, głód i szaleństwo. W ruinach Woflenburga miałem największe szanse na przeżycie. Oblężenie miasta trwało bardzo krótko, pod gruzami nadal leżało sporo zapasów. Musiałem o nie walczyć z innymi ocalałymi. To były ponure czasy, gdy musiałem zabijać własnych rodaków o kawałek czerstwego chleba... Wtedy to, w ruinach starej zbrojowni, znalazłem mój bastard - Poklepał się po obciążanym mieczem pasie - Bardzo mi pomógł w walce o jedzenie. Po kilku tygodniach, kiedy w końcu zdołałem uzbierać wystarczająco dużo zapasów, opuściłem gruzy mojego dawnego życia i już nigdy tam nie wróciłem. Potem spotkałem Virgilla, potem Skralga, a na końcu ciebie. I oto jesteśmy.
- Kurwa mać, Soren - Wydukał Daniel - Nie wiedziałem...
- Teraz już wiesz, czemu nie chciałem o tym gadać. Ale nie przejmuj się, to było bardzo dawno temu... - Soren uśmiechnął się słabo - Nauczyłem się z tym żyć. Robię swoje, zabijam, piję podróżuję.... Staram się cieszyć się życiem. Gdybym tego nie robił, oszalałbym jak nic. To pomaga, uwierz mi.
Jechali przez chwilę w ciszy.
- A Virgill ? - Spytał młody.
- Co z nim ?
- Wiesz, czemu nigdy nic nie mówi ?
- Wiem. Ale nie chciałby, żebym komukolwiek o tym mówił. Wybacz młody.
- Ej, człeczyny ! - Basowy głos Skralga przerwał mroczne rozmowy - Jakieś zabudowania przed nami ! To chyba to całe opactwo !
- Nareszcie ! - Soren uśmiechnął się - Areno Śmierci, nadchodzimy !
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Jutro wyjeżdżam i wracam dopiero 22-23 lipca. Od jutra możecie używać mojej postaci. Tylko proszę o rozsądek i trzymanie się jej stylu. Ferragus to rycerz i nie puści płazem zniewagi. W skrócie szarmancki rozpie.......alacz ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Denethrill w porę zauważyła rozjuszonego Zarthyona kroczącego do ich stolika.
- Bardzo dziękuję Ferragusie, ale jestem pewna, że nie będzie to konieczne.
- Jak uważasz, ale pamiętaj, że zawsze będę chętny pomóc. – Odpowiedział rycerz, który nie widział nadchodzącego, bo ten był za jego plecami.
Kiedy już prawie był przy stole, czarodziejka szybko użyła lekkiego zaklęcia, które przytroczyło elfa, a ten rozpędem idealnie wpasował się w ostatnie wolne miejsce. Pozostała trójka, trochę się zdziwiła, tym jak Druchii ciężko opadł na ławę.
- Nie przesadziłeś być może z alkoholem? – Zapytała Denethrill uśmiechając się najbardziej naturalnie jak umiała.
- Błełełe. Błe. – Odpowiedział gwardzista tempo rozglądając się po okolicy.
- Tak, to jest Zarthyon. – Przedstawiło go pozostałym.
Pozostali patrzyli się z pewnym obrzydzeniem na gwardzistę, ale jego stan był nader nieinteresujący, więc szybko o nim zapomnieli.
- Nie będziesz mi się wtryniał, za każdym razem, kiedy coś ci się nie spodoba. – Wyszeptała mu do ucha w języku Druhir. Wiedziała, że ma osłabione głównie funkcje motoryczne i doskonale wszystko rozumie.
- Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało, jeśli tu trochę posiedzi.
- Oczywiście, że nie. – Odpowiedzieli zgodnie, chociaż ich miny mówiły zupełnie co innego.
Denethrill musiała przekonać ich całym swoim, ograniczonym na ten moment, wdziękiem, przekonać ich, że warto pozostawać w ich towarzystwie.
- Bardzo dziękuję Ferragusie, ale jestem pewna, że nie będzie to konieczne.
- Jak uważasz, ale pamiętaj, że zawsze będę chętny pomóc. – Odpowiedział rycerz, który nie widział nadchodzącego, bo ten był za jego plecami.
Kiedy już prawie był przy stole, czarodziejka szybko użyła lekkiego zaklęcia, które przytroczyło elfa, a ten rozpędem idealnie wpasował się w ostatnie wolne miejsce. Pozostała trójka, trochę się zdziwiła, tym jak Druchii ciężko opadł na ławę.
- Nie przesadziłeś być może z alkoholem? – Zapytała Denethrill uśmiechając się najbardziej naturalnie jak umiała.
- Błełełe. Błe. – Odpowiedział gwardzista tempo rozglądając się po okolicy.
- Tak, to jest Zarthyon. – Przedstawiło go pozostałym.
Pozostali patrzyli się z pewnym obrzydzeniem na gwardzistę, ale jego stan był nader nieinteresujący, więc szybko o nim zapomnieli.
- Nie będziesz mi się wtryniał, za każdym razem, kiedy coś ci się nie spodoba. – Wyszeptała mu do ucha w języku Druhir. Wiedziała, że ma osłabione głównie funkcje motoryczne i doskonale wszystko rozumie.
- Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało, jeśli tu trochę posiedzi.
- Oczywiście, że nie. – Odpowiedzieli zgodnie, chociaż ich miny mówiły zupełnie co innego.
Denethrill musiała przekonać ich całym swoim, ograniczonym na ten moment, wdziękiem, przekonać ich, że warto pozostawać w ich towarzystwie.
-Mnie?- Gloin pogładził swą długą brodę.-Nic.-odpowiedział szczerze.
-Czyli jesteś tu przypadkiem?- Tenk powoli sącząc swoją herbatkę, wymienił spojrzenia z Falthar'em.
-Tego nie powiedziałem.- krasnolud pokręcił głową i nadstawił pusty kufel w stronę milczącego członka ich grupy, ten nalał go do pełna.- Dzięki!- wychylił kolejnego łyka i wskazał na mnie palcem.- Ten oszołom bierze w tym udział, a że jest dla mnie jak brat to muszę chronić jego chude dupsko.
Falthar przyjrzał mi się z uwagą, obserwowałem ich kontem oka. Gloin ma to do siebie, że lubi pakować się w kłopoty.
-Nie chce nakłaniać cię do zdrady twego druha, lecz czy nie mógłbyś powiedzieć nam coś o nim?- Tenk uśmiechną się delikatnie i uderzył mojego przyjaciela w ramię. Ten lekko sie zachwiał.
-Masz parę w łapach.- westchnął Gloin.- Nie powiem wam więcej niż on sam by powiedział. To dobry chłop, pomógł wielu niewinnym ludziom. Choć przeszłość ma nieciekawą.
-To znaczy?-Tenk dalej drążył temat.
-Zwą go Duszołapem.- odpowiedział mu krótko.- Nie straszyła was nim babka w dzieciństwie?
Mroczna elfka starała się zachowywać jak najbardziej naturalnie, może nawet wypaść na damę z wyższych sfer. Wszystko to kosztowało ją wiele wysiłku. Co zabawniejsze nie miała zbyt wielkiej kontroli nad swoimi gorylami, jeden z nich udając pijanego padł na ławce obok by kontrolować naszą niewinną pogawędkę.
-Nie będziesz mi się wtryniał, za każdym razem, kiedy coś ci się nie spodoba. – Wyszeptała mu do ucha w języku Druhir. Cóż, głupotą jest sądzić, ze pozostała dwójka nie zna tego języka. Zarówno Asur jak i ten wampirzy lord maja zapewne wyostrzony słów. Obaj jednak, podobnie jak ja zignorowali to. Lepiej nie zdradzać się z pewnymi umiejętnościami na samym początku.- Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało, jeśli tu trochę posiedzi.
- Oczywiście, że nie. – rzekł Anioł Śmierci.
-Czym zasłużyłem sobie na twoje zainteresowanie Pani?- uśmiechnąłem się lekko.- Nie ma we mnie nic interesującego...
-Nie bądź taki skromny.- wampir wychylił kielich.
-Wręcz przeciwnie.- oznajmiła Denethrill.- Mógłbyś...
-Czyli jesteś tu przypadkiem?- Tenk powoli sącząc swoją herbatkę, wymienił spojrzenia z Falthar'em.
-Tego nie powiedziałem.- krasnolud pokręcił głową i nadstawił pusty kufel w stronę milczącego członka ich grupy, ten nalał go do pełna.- Dzięki!- wychylił kolejnego łyka i wskazał na mnie palcem.- Ten oszołom bierze w tym udział, a że jest dla mnie jak brat to muszę chronić jego chude dupsko.
Falthar przyjrzał mi się z uwagą, obserwowałem ich kontem oka. Gloin ma to do siebie, że lubi pakować się w kłopoty.
-Nie chce nakłaniać cię do zdrady twego druha, lecz czy nie mógłbyś powiedzieć nam coś o nim?- Tenk uśmiechną się delikatnie i uderzył mojego przyjaciela w ramię. Ten lekko sie zachwiał.
-Masz parę w łapach.- westchnął Gloin.- Nie powiem wam więcej niż on sam by powiedział. To dobry chłop, pomógł wielu niewinnym ludziom. Choć przeszłość ma nieciekawą.
-To znaczy?-Tenk dalej drążył temat.
-Zwą go Duszołapem.- odpowiedział mu krótko.- Nie straszyła was nim babka w dzieciństwie?
Mroczna elfka starała się zachowywać jak najbardziej naturalnie, może nawet wypaść na damę z wyższych sfer. Wszystko to kosztowało ją wiele wysiłku. Co zabawniejsze nie miała zbyt wielkiej kontroli nad swoimi gorylami, jeden z nich udając pijanego padł na ławce obok by kontrolować naszą niewinną pogawędkę.
-Nie będziesz mi się wtryniał, za każdym razem, kiedy coś ci się nie spodoba. – Wyszeptała mu do ucha w języku Druhir. Cóż, głupotą jest sądzić, ze pozostała dwójka nie zna tego języka. Zarówno Asur jak i ten wampirzy lord maja zapewne wyostrzony słów. Obaj jednak, podobnie jak ja zignorowali to. Lepiej nie zdradzać się z pewnymi umiejętnościami na samym początku.- Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało, jeśli tu trochę posiedzi.
- Oczywiście, że nie. – rzekł Anioł Śmierci.
-Czym zasłużyłem sobie na twoje zainteresowanie Pani?- uśmiechnąłem się lekko.- Nie ma we mnie nic interesującego...
-Nie bądź taki skromny.- wampir wychylił kielich.
-Wręcz przeciwnie.- oznajmiła Denethrill.- Mógłbyś...
- Slayer Zabójców
- Masakrator
- Posty: 2332
- Lokalizacja: Oleśnica
Karczma powoli pękała w szwach, do środka napływało coraz więcej gości. Ostatnie miejsce na liście zapełnił stary krasnolud, uprzednio nokautując swego syna, Falthar uznał to za oznakę ojcowskiej miłości do swego potomka.
Jedzenie powoli się kończyło, z alkoholem wcale nie było lepiej, a nie zapowiadało się na to, żeby arena miała wkrótce wystartować.
- To znaczy nie ty, lecz twój kompan będzie brał udział w turnieju? - zapytał Tenk gładząc się po długiej brodzie.
- Ta jest, ja tu jestem tylko osobą towarzyszącą! - wykrzyczał już troszkę podchmielony Gloin.
- Gloinie nie uważasz, że ta cała arena to lekki żart? "Arena Śmierci to miejsce, gdzie wielcy bohaterowie walczą o sławę i chwałę w pojedynkach na śmierć i życie", a powiedz mi gdzie tu są ci wielcy bohaterowie? Wskazał palcem na bandę najemników - może chodzi o tych obdartusów? A może o bandę ogrów, elfow w fantazyjnych ubrankach czy tego twojego wyliniałego czarownika? Ba, jeżeli dostąpisz zaszczytu do wzięcia udziału w finałowym pojedynku, może będziesz miał szansę walki ze starym sztygarem! Parodia! - skwitował lekko rozjuszony Tan.
Gromni wstał i zabrał ze stołu obok przy którym leżał wysuszony elf resztkę brandy, napełnił kubek i wypił jednym haustem, dokończył swego dzika i na koniec wypuścił soczystego bąka - to znaczyło, że Gromni jest gotowy rozpocząć zabawę.
Tak samo i Tenk dopił swoją herbatkę, napełnił brzuch gulaszem i haftowana chustą wytarł starannie swoje długie wąsiska. Zauważył też, że runy na toporze Falthara zaczęły jarzyć się na czerwono - wiedział co to znaczy.
- Hej panienko, wszyscy już się zebrali, co dalej? - krzyknął Tenk do kobiety zapisującej uczestników na listę.
Jedzenie powoli się kończyło, z alkoholem wcale nie było lepiej, a nie zapowiadało się na to, żeby arena miała wkrótce wystartować.
- To znaczy nie ty, lecz twój kompan będzie brał udział w turnieju? - zapytał Tenk gładząc się po długiej brodzie.
- Ta jest, ja tu jestem tylko osobą towarzyszącą! - wykrzyczał już troszkę podchmielony Gloin.
- Gloinie nie uważasz, że ta cała arena to lekki żart? "Arena Śmierci to miejsce, gdzie wielcy bohaterowie walczą o sławę i chwałę w pojedynkach na śmierć i życie", a powiedz mi gdzie tu są ci wielcy bohaterowie? Wskazał palcem na bandę najemników - może chodzi o tych obdartusów? A może o bandę ogrów, elfow w fantazyjnych ubrankach czy tego twojego wyliniałego czarownika? Ba, jeżeli dostąpisz zaszczytu do wzięcia udziału w finałowym pojedynku, może będziesz miał szansę walki ze starym sztygarem! Parodia! - skwitował lekko rozjuszony Tan.
Gromni wstał i zabrał ze stołu obok przy którym leżał wysuszony elf resztkę brandy, napełnił kubek i wypił jednym haustem, dokończył swego dzika i na koniec wypuścił soczystego bąka - to znaczyło, że Gromni jest gotowy rozpocząć zabawę.
Tak samo i Tenk dopił swoją herbatkę, napełnił brzuch gulaszem i haftowana chustą wytarł starannie swoje długie wąsiska. Zauważył też, że runy na toporze Falthara zaczęły jarzyć się na czerwono - wiedział co to znaczy.
- Hej panienko, wszyscy już się zebrali, co dalej? - krzyknął Tenk do kobiety zapisującej uczestników na listę.
-Wstawaj!- mruknął Bafur uderzając syna z liścia ,lecz to nic nie dało i ten nadal pozostawał omdlały po nokaucie.
-Wstawaj mówię!- warknął sztygar uderzając go pięścią bez ogródek. Ten cios Thori już poczuł. Ocucił się gwałtownie i przeklinał pod nosem masując obolałą twarz.
-Masz!- rzekł twardo ojciec wciskając mu do ręki kufel. Syn Bafurssona wziął go i wypił patrząc na ojca spode łba.
-Powiedz no mi ojciec...- zaczął wycierając twarz -Po co ci to? Nie za stary na to jesteś?-
Sztygar skierował na niego groźny wzrok -Jak ci zaraz tą facjatę...!-
-No dobra! Dobra!- mruknął Thori i wrócił do picia.
Bafur doskonale wiedział czym są Areny Śmierci. Wszak żył bardzo długo ,nawet jak na żywotnośc krasnoluda. Doskonale znane mu były te podłe turnieje. Krasnoludzkie Twierdze szczególnie o nich usłyszały po powrocie czeladników Bothana McArmstronga. Pij Grimmnirze nad jego duszą. I tym bardziej nie miał zamiaru ,żeby jego jedyny potomek brał udział w czymś takim. Sam Bafur był już stary ,więc przetrzepanie dupsk kilku watażkom da mu tylko trochę radości.
Nagle rozmyślania krasnoluda przerwał głos innego dawiego ,który dobiegl do niego zza pleców
...może będziesz miał szansę walki ze starym sztygarem! Parodia! - skwitował lekko rozjuszony Tan.
Bafurrson odwrócił się gwałtownie pociągając mocno fajke -Ach tak ,synku?!- warknął chwytając kilof ze stołu.
-Ojciec! Przestań! To tan!- wrzasnął Thori próbując zatrzymać sztygara ,jednak ten był już przy krasnoludzkim szlachcicu i jego ochroniarze w ostatniej chwili odciągneli swego pana zasłaniając go,jednak Bafur nie wymierzył ciosu.
-Stary sztygar?! Parodia!?- wykrzyknął -No chodź tu ,synku!- warknął próbując przekrzyczeć się przez ochroniarzy -A ty co tu robisz ,kruszynko?!-
W końcu Thori dobiegł łapiąc ojca ze ręce -Ojciec! Przestać natychmiast! To jest tan!-
-Wstawaj mówię!- warknął sztygar uderzając go pięścią bez ogródek. Ten cios Thori już poczuł. Ocucił się gwałtownie i przeklinał pod nosem masując obolałą twarz.
-Masz!- rzekł twardo ojciec wciskając mu do ręki kufel. Syn Bafurssona wziął go i wypił patrząc na ojca spode łba.
-Powiedz no mi ojciec...- zaczął wycierając twarz -Po co ci to? Nie za stary na to jesteś?-
Sztygar skierował na niego groźny wzrok -Jak ci zaraz tą facjatę...!-
-No dobra! Dobra!- mruknął Thori i wrócił do picia.
Bafur doskonale wiedział czym są Areny Śmierci. Wszak żył bardzo długo ,nawet jak na żywotnośc krasnoluda. Doskonale znane mu były te podłe turnieje. Krasnoludzkie Twierdze szczególnie o nich usłyszały po powrocie czeladników Bothana McArmstronga. Pij Grimmnirze nad jego duszą. I tym bardziej nie miał zamiaru ,żeby jego jedyny potomek brał udział w czymś takim. Sam Bafur był już stary ,więc przetrzepanie dupsk kilku watażkom da mu tylko trochę radości.
Nagle rozmyślania krasnoluda przerwał głos innego dawiego ,który dobiegl do niego zza pleców
...może będziesz miał szansę walki ze starym sztygarem! Parodia! - skwitował lekko rozjuszony Tan.
Bafurrson odwrócił się gwałtownie pociągając mocno fajke -Ach tak ,synku?!- warknął chwytając kilof ze stołu.
-Ojciec! Przestań! To tan!- wrzasnął Thori próbując zatrzymać sztygara ,jednak ten był już przy krasnoludzkim szlachcicu i jego ochroniarze w ostatniej chwili odciągneli swego pana zasłaniając go,jednak Bafur nie wymierzył ciosu.
-Stary sztygar?! Parodia!?- wykrzyknął -No chodź tu ,synku!- warknął próbując przekrzyczeć się przez ochroniarzy -A ty co tu robisz ,kruszynko?!-
W końcu Thori dobiegł łapiąc ojca ze ręce -Ojciec! Przestać natychmiast! To jest tan!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Czas na rozmowie upływał przyjemnie. Azrael mógł się nieco odprężyć. Nie, żeby zdążył już zaufać swym towarzyszom, lecz miał nadzieję na powtórzenie spotkania w przyszłości. W dodatku miał wrażenie, że elfia czarodziejka wpadła Ferragusowi w oko. Mógł się co prawda mylić, jako, że rycerskość wziął za umizgi, lecz jeśli miał rację... mogło być ciekawie.
Odwrócił się, by zawołać karczmarkę, lecz wtedy zauważył wykrzykującego coś krasnoluda, starego sztygara. Jeśli to, co słyszał o temperamencie Dawich było choć w połowie prawdą, to kataklizm wisiał na włosku.
- Za chwilę zrobi się gorąco- rzucił do towarzyszy, po czym wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Po drodze zaczepił go Dzwoneczek.
- Dokąd idziesz panie? - rzekł wysokim tonem.
- Przejść się. Za chwilę wybuchnie bójka- odparł. Arlekin wyglądał na zadowolonego.
- B-bójka? Mogę zostać, panie?
Azrael stanął w progu karczmy i spojrzał za siebie. Tłum gości, ledwo się mieszczą. Za chwilę zaczną wylatywać drzwiami i oknami.
- Oczywiście Dzwoneczku, możesz.
Odwrócił się, by zawołać karczmarkę, lecz wtedy zauważył wykrzykującego coś krasnoluda, starego sztygara. Jeśli to, co słyszał o temperamencie Dawich było choć w połowie prawdą, to kataklizm wisiał na włosku.
- Za chwilę zrobi się gorąco- rzucił do towarzyszy, po czym wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Po drodze zaczepił go Dzwoneczek.
- Dokąd idziesz panie? - rzekł wysokim tonem.
- Przejść się. Za chwilę wybuchnie bójka- odparł. Arlekin wyglądał na zadowolonego.
- B-bójka? Mogę zostać, panie?
Azrael stanął w progu karczmy i spojrzał za siebie. Tłum gości, ledwo się mieszczą. Za chwilę zaczną wylatywać drzwiami i oknami.
- Oczywiście Dzwoneczku, możesz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mógłbyś mi powiedzieć co nieco o magii jaką się posługujesz?
- Nie sądzę. To raczej długa historia.
- Nie powinieneś się obawiać, wyjawić swoje umiejętności. Będzie to miało znikome znaczenie w porównaniu do samego ich wykorzystywania w praktyce. To jakiś rodzaj magii Śmierci? – Nalegała czarodziejka.
Zanim jednak Duszołap zdążył odpowiedzieć, albo znowu odmówić, Azrael przerwał mu zaraz po tym jak paru krasnoludów dało znać o swojej obecności praktycznie wszystkim gościom.
- Za chwilę zrobi się gorąco - rzucił do towarzyszy, po czym wstał od stołu i skierował się do wyjścia.
Denethrill zareagowała zdejmując szybko zaklęcie z Zarthyona. Ten był wściekły, ale doskonale to ukrywał. Można by powiedzieć, że wygląda przez to nawet groźniej.
- Zrozumiałem. – Wysyczał przez zaciśnięte usta. – Nie musisz się już więcej o to martwić.
Denethrill szybko znalazła swój kostur i trzymała w gotowości, ale to nie gwardzisty się obawiała. On zresztą też szybko przekierował swoja uwagę z czarodziejki na krasnoludy.
- Czyli z kąpieli i spokojnej nocy nici. – Podsumowała smutno elfka.
- Raczej nikt nie chce tu trupów, więc zalecam powściągliwość w użyciu broni ostrej. – Odezwał się Farragus. – Pozwól Denethrill, że będę cie ochraniał, w razie czego.
Zarthyon zmierzył go wzrokiem niezadowolony, ale nic nie powiedział.
- Myślę, że poradziłabym sobie, chociaż nie wiem co by wtedy było z tymi trupami, o których wspomniałeś.
- Właśnie. Lepiej wykorzystać tradycyjne metody.
- Nie sądzę. To raczej długa historia.
- Nie powinieneś się obawiać, wyjawić swoje umiejętności. Będzie to miało znikome znaczenie w porównaniu do samego ich wykorzystywania w praktyce. To jakiś rodzaj magii Śmierci? – Nalegała czarodziejka.
Zanim jednak Duszołap zdążył odpowiedzieć, albo znowu odmówić, Azrael przerwał mu zaraz po tym jak paru krasnoludów dało znać o swojej obecności praktycznie wszystkim gościom.
- Za chwilę zrobi się gorąco - rzucił do towarzyszy, po czym wstał od stołu i skierował się do wyjścia.
Denethrill zareagowała zdejmując szybko zaklęcie z Zarthyona. Ten był wściekły, ale doskonale to ukrywał. Można by powiedzieć, że wygląda przez to nawet groźniej.
- Zrozumiałem. – Wysyczał przez zaciśnięte usta. – Nie musisz się już więcej o to martwić.
Denethrill szybko znalazła swój kostur i trzymała w gotowości, ale to nie gwardzisty się obawiała. On zresztą też szybko przekierował swoja uwagę z czarodziejki na krasnoludy.
- Czyli z kąpieli i spokojnej nocy nici. – Podsumowała smutno elfka.
- Raczej nikt nie chce tu trupów, więc zalecam powściągliwość w użyciu broni ostrej. – Odezwał się Farragus. – Pozwól Denethrill, że będę cie ochraniał, w razie czego.
Zarthyon zmierzył go wzrokiem niezadowolony, ale nic nie powiedział.
- Myślę, że poradziłabym sobie, chociaż nie wiem co by wtedy było z tymi trupami, o których wspomniałeś.
- Właśnie. Lepiej wykorzystać tradycyjne metody.
Eliot wstał od stołu kiedy atmosfera lekko się ociepliła, dobrze wiedział jak to może się skończyć. Jeszcze reszta wpadnie tu z bronią i dopiero będzie nieprzyjemnie, kiedy zasunął krzesło poprawił kołnierz swego skórzanego płaszcza który mimo swych lat nadal całkiem nieźle się prezentował. Na znak kapitana Elina i Machis też wstali kierując swe kroki za dowódcą, ten przemierzając karczmę zgarnął jeszcze flaszkę ze stołu pewnej dwójki rycerz która nie wytrzymała tępa picia. Na zewnątrz wyszli zaraz po osobniku zwącym się Aniołem Śmierci, cóż wiele osób kazało się tak nazywać. Jednak ten tutaj zasłuż na ten przydomek już na pierwszy rzut oka, ''wyraz jego twarzy'' mówił sam za siebie. Lionheart jednak już nie takie rzeczy widział, jego wzrok skierował się na resztę kompanii która zasiadła obok ogniska. Łowca skierował się w nich stronę, jednak mijając wojownika zatrzymał się.
- Może przyłączysz się do nas w ten wieczór? Dla mnie atmosfera w środku jest trochę zbyt napięta.
- Może przyłączysz się do nas w ten wieczór? Dla mnie atmosfera w środku jest trochę zbyt napięta.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35