ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Kolejna grupa, która wyraziła chęć integracji. Wydało mu się to zabawne. Mimo swej aparycji i reputacji, to tylko wzmagało ciekawość zabijaków ciągnących na Arenę.
Zgodził się. By wydać osąd, musiał poznać oskarżonych, ich pobudki i zwyczaje. To będzie długotrwały proces,, lecz Anioł Śmierci musiał mieć pewność. Na razie dysponował jedynie strzępkami informacji. Feragus był jak na razie najmniejszą niewiadomą. Starał się postępować wedle rycerskiego etosu, wyglądał na prawego. Jednakże podczas rozmowy Azrael zauważył jego skromność, co nie pasowałoby do przydomku i zbroi rycerza, gdyby były oznaką ekstrawagancji. Coś mówiło mu, że Blooddragon coś ukrywa.
Denethrill była inna. Zgotowała pozostałym raczej ciepłe przyjęcie, lecz, jako czarodziejka, z pewność dążyła do czegoś więcej. Azrael widział w niej potrzebę niezależności, dotychczas tłumioną przez przełożonych i skostniałą hierarchię społeczną. Była ofiarą systemu, lecz to nie decydowało o jej winie, czy niewinności. Czas pokaże.
Duszołap. Największa enigma pośród tych, których spotkał. Poznać łatwo, że jego metody nie były czyste, lecz Azraela również do nich nie należały. Właściwie nie wiedział o nim nic, więc nie było sensu bawić się w domysły.
I wreszcie towarzysz czarodziejki. Tu sprawa była najprostsza. Azrael nie miał najmniejszych wątpliwości. Nie spodobał mu się od samego początku. Ten elf miał wzrok posłusznego narzędzia, bezwzględnegi i oddanego swemu panu. Na jedno skinienie zamordowałby dziecko w kołysce bez mrugnięcia okiem. Kara musi nadejść rychło.
- Dziękuję za zaproszenie- rzekł, gdy zasiadł wśród ludzi- Jestem Azrael i, choć nie wyglądm, pochodzę z Ulthuanu. Skąd wy przybywacie?
Zgodził się. By wydać osąd, musiał poznać oskarżonych, ich pobudki i zwyczaje. To będzie długotrwały proces,, lecz Anioł Śmierci musiał mieć pewność. Na razie dysponował jedynie strzępkami informacji. Feragus był jak na razie najmniejszą niewiadomą. Starał się postępować wedle rycerskiego etosu, wyglądał na prawego. Jednakże podczas rozmowy Azrael zauważył jego skromność, co nie pasowałoby do przydomku i zbroi rycerza, gdyby były oznaką ekstrawagancji. Coś mówiło mu, że Blooddragon coś ukrywa.
Denethrill była inna. Zgotowała pozostałym raczej ciepłe przyjęcie, lecz, jako czarodziejka, z pewność dążyła do czegoś więcej. Azrael widział w niej potrzebę niezależności, dotychczas tłumioną przez przełożonych i skostniałą hierarchię społeczną. Była ofiarą systemu, lecz to nie decydowało o jej winie, czy niewinności. Czas pokaże.
Duszołap. Największa enigma pośród tych, których spotkał. Poznać łatwo, że jego metody nie były czyste, lecz Azraela również do nich nie należały. Właściwie nie wiedział o nim nic, więc nie było sensu bawić się w domysły.
I wreszcie towarzysz czarodziejki. Tu sprawa była najprostsza. Azrael nie miał najmniejszych wątpliwości. Nie spodobał mu się od samego początku. Ten elf miał wzrok posłusznego narzędzia, bezwzględnegi i oddanego swemu panu. Na jedno skinienie zamordowałby dziecko w kołysce bez mrugnięcia okiem. Kara musi nadejść rychło.
- Dziękuję za zaproszenie- rzekł, gdy zasiadł wśród ludzi- Jestem Azrael i, choć nie wyglądm, pochodzę z Ulthuanu. Skąd wy przybywacie?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Mimo aparycji Anioła Śmierci nie wniósł on lęku między kompanie, nie takie rzeczy już widzieli. A co wynieśli ze swych podróży, to na pewno nie osądzanie innych po wyglądzie. Eliot zasiadł na przeciw zaproszonego gościa, mimo że wszyscy siedzieli na polu panowała tu atmosfera o wiele bardziej zbliżona do domowego ogniska niż można było się spodziewać.
- Dziękuję za zaproszenie- rzekł, gdy zasiadł wśród ludzi- Jestem Azrael i, choć nie wyglądm, pochodzę z Ulthuanu. Skąd wy przybywacie?
- Jako przywódca i przedstawiciel tu zebranych wypadało by aby to ja jako pierwszy przemówił, Eliot Lionheart imperialista dawniej inkwizytor Świętego Oficjum. Ci tu zebrani to pozostałości po kompanii egzekucyjnej, aktualnie stanowimy Wyklętą Kompanie które przyszło mi przewodzić- odpowiedział Eliot ciągnąc łyk z bukłaka podanego mu przez Anne- Co prawda nie każdy z nas pochodzi z ziem imperium ale to tam nasze losy się splotły.
- Ciekawe- rzucił Azrael, mają nadzieje na dalsze informacje. Ku jemu zdziwieniu kompania wydała się zbyt otwarta.
- Dla przykładu mnie zwą Ygredem- rozległ się głos olbrzyma który stoją górował nad wszystkimi a płomienie ledwo oświetlały jego twarz- Norsmen z krwi i kości no i do nie dawna jedyny norsmen w inkwizycji.
- Takie wyliczanie może zająć nam północy- rzekł Eliot uśmiechając się- mam tu kilka ciekawych person, kislevianke, rycerza ale mniejsza z tym potem do tego wrócimy. Jeśli można wiedzieć co cie przywiało do tego miejsca z samego Ulthuanu, o ile można wiedzieć? Nie będę ukrywał nasze stopy zawędrowały tu w próbie zmieniania losu który nas spotkał.
- Dziękuję za zaproszenie- rzekł, gdy zasiadł wśród ludzi- Jestem Azrael i, choć nie wyglądm, pochodzę z Ulthuanu. Skąd wy przybywacie?
- Jako przywódca i przedstawiciel tu zebranych wypadało by aby to ja jako pierwszy przemówił, Eliot Lionheart imperialista dawniej inkwizytor Świętego Oficjum. Ci tu zebrani to pozostałości po kompanii egzekucyjnej, aktualnie stanowimy Wyklętą Kompanie które przyszło mi przewodzić- odpowiedział Eliot ciągnąc łyk z bukłaka podanego mu przez Anne- Co prawda nie każdy z nas pochodzi z ziem imperium ale to tam nasze losy się splotły.
- Ciekawe- rzucił Azrael, mają nadzieje na dalsze informacje. Ku jemu zdziwieniu kompania wydała się zbyt otwarta.
- Dla przykładu mnie zwą Ygredem- rozległ się głos olbrzyma który stoją górował nad wszystkimi a płomienie ledwo oświetlały jego twarz- Norsmen z krwi i kości no i do nie dawna jedyny norsmen w inkwizycji.
- Takie wyliczanie może zająć nam północy- rzekł Eliot uśmiechając się- mam tu kilka ciekawych person, kislevianke, rycerza ale mniejsza z tym potem do tego wrócimy. Jeśli można wiedzieć co cie przywiało do tego miejsca z samego Ulthuanu, o ile można wiedzieć? Nie będę ukrywał nasze stopy zawędrowały tu w próbie zmieniania losu który nas spotkał.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- Odmienić los? Gdybym nie wiedział, że służyliście w inkwizycji, pomyślałbym, że szukacie zarobku. Mniemam, że wiąże się to z dziwną nazwą waszej kofraterni, oraz faktem, że nie jesteście już na usługach Oficjum?
- Właściwie... to tak- odparł Eliot.
- W jaki sposób zwykły turniejna śmierć i życie ma wam pomóc, cokolwiek by wam dolegało?
- Właściwie... to tak- odparł Eliot.
- W jaki sposób zwykły turniejna śmierć i życie ma wam pomóc, cokolwiek by wam dolegało?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Sam nie wierzyłem w głupie założenie tego turnieju...znaczy tak było. Moje spojrzenie zmieniły raporty które udało mi się przeczytać, były spisane przez pewnego inkwizytora... Któremu przyszło brać udział w tych zmaganiach lub je obserwować. Trzy areny o finałach których nawet ty byś się nie spodziewał, zdolne zmienić wiele.- mówił Eliot wpatrując się w ogień.- Wybrałem tą drogę mają nadzieje że to co zostało spisane nie jest kłamstwem, i wygranie tej całej areny pozwoli mi osiągnąć cel... no i te całe przedsięwzięcie ma jeszcze jeden plus, tylko ja ryzykuje- dorzucił ostatnie zdanie szepcząc, wiedział że reszta by zaprzeczyła jednak on czuł że to co ich spotkało to jego wina- Próbowaliśmy wielu rzeczy, więc czemu i nie sprawdzić prawdziwości tej teorii, respektujesz?- dorzucił po chwili kierując w stronę Azrael bukłak z winem, aktualnie spoczywający w obandażowanej prawej dłoni Eliota.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- Rozumiem- przytaknął- Obyście znaleźli to, czego szukacie. Ja przybyłem tu z powodu obietnicy.
- Obietnicy?- powtórzył nieco zaskoczony łowca. Azrael przystawił bukłak do ust i choć pił powoli i ostrożnie, nie udało mu się nie oblać się.
- Wybaczcie- rzekł, wycierając brodę, po czym powrócił do opowieści- Nie poszukuję złota, czy innej nagrody, sława wojownika również mnie nie interesuje. Treści mojej przysięgi zdradzić mi jednak nie wolno, choć obejmuje ona odkupienie przez krew.
- Verdammt durch der Fleisch, gerettet durch das Blut- rzekł odruchowo Eliot.
- Może. Nie znam waszego języka.
Kolejka wina obeszła wszystkich zgromadzonych. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, wpatrzeni w ogień. Azrael pierwszy przerwał ciszę.
- Widziałeś już pozostałych zawodników?- spytał.
- Obietnicy?- powtórzył nieco zaskoczony łowca. Azrael przystawił bukłak do ust i choć pił powoli i ostrożnie, nie udało mu się nie oblać się.
- Wybaczcie- rzekł, wycierając brodę, po czym powrócił do opowieści- Nie poszukuję złota, czy innej nagrody, sława wojownika również mnie nie interesuje. Treści mojej przysięgi zdradzić mi jednak nie wolno, choć obejmuje ona odkupienie przez krew.
- Verdammt durch der Fleisch, gerettet durch das Blut- rzekł odruchowo Eliot.
- Może. Nie znam waszego języka.
Kolejka wina obeszła wszystkich zgromadzonych. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, wpatrzeni w ogień. Azrael pierwszy przerwał ciszę.
- Widziałeś już pozostałych zawodników?- spytał.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Jak każdy który postanowił postawić na szali swoje życie, muszę przyznać że to dość specyficzna gromada- odpowiedział- Przyznaje część z nich mnie zaintrygowała, w sumie nawet nie jestem wstanie stwierdzić która z nich najbardziej- kontynuował, zanim jeszcze skończył mówić jego wzrok skierował się w stronę blondyny- Elina weź Hansa i przynieście tego dzika, nie wypada tak siedzieć o pustych żołądkach.
-Khorosho- odpowiedziała tylko kobieta po czym ruszyła w stronę skrzyń
-Mam nadzieje że nie masz nic przeciwko dziczyźnie?- rzucił w stronę Anioła Śmierci.
- Żadnych przeciwwskazań- odrzekł Azrael chwile po tym jak skończył mówił bukłak zatoczył kolejne koło.
- Wracając do zawodników, co ty o nich sądzisz? Nie zdążyłem wymienić słów z żadnym z nich, oczywiście prócz ciebie. Chodź na pierwszy rzut oka wyciągnąłem kilka wniosków, ten kislevczyk zdaje się podcierać tutejszym poczuciem honoru a ta wampirzyca roztacza wokół siebie aurę mroczniejszą niż ten cały Duszołap- rzucił Eliot odpinając pas z Czarnym Piórem
- A więc i ty kojarzysz tego nekromantę?- rzekł Azrael przejeżdżając wzrokiem po zebranych
- Dostał kilka stron w inkwizycyjnych aktach, typ spod ciemnej gwiazdy o dość ciekawy życiorysie. Wracając do pytania...
-Khorosho- odpowiedziała tylko kobieta po czym ruszyła w stronę skrzyń
-Mam nadzieje że nie masz nic przeciwko dziczyźnie?- rzucił w stronę Anioła Śmierci.
- Żadnych przeciwwskazań- odrzekł Azrael chwile po tym jak skończył mówił bukłak zatoczył kolejne koło.
- Wracając do zawodników, co ty o nich sądzisz? Nie zdążyłem wymienić słów z żadnym z nich, oczywiście prócz ciebie. Chodź na pierwszy rzut oka wyciągnąłem kilka wniosków, ten kislevczyk zdaje się podcierać tutejszym poczuciem honoru a ta wampirzyca roztacza wokół siebie aurę mroczniejszą niż ten cały Duszołap- rzucił Eliot odpinając pas z Czarnym Piórem
- A więc i ty kojarzysz tego nekromantę?- rzekł Azrael przejeżdżając wzrokiem po zebranych
- Dostał kilka stron w inkwizycyjnych aktach, typ spod ciemnej gwiazdy o dość ciekawy życiorysie. Wracając do pytania...
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- Slayer Zabójców
- Masakrator
- Posty: 2332
- Lokalizacja: Oleśnica
Cała ta sytuacja zaczeła irytować Falthara - stary górnik da sobię spokój, albo będzie trzeba go nauczyć szacunku do krasnoludów królewskiej krwi.
- Byłoby wielką stratą zanurzyć ten topór w twym brudnym karku, staruszku - rzucił Falthar do sztygara trzymając w ręce swój runiczny topór - do chlewu czy kopalni ci a nie na arenę śmierci!
Gromni wstał i położył swoje wielkie łapsko na ramieniu sztygara.
- Spokojnie, nie chcesz kłopotów - powiedział przez zaciśnięte zęby Tenk zapalając fajkę. - lepiej się wycofaj dopóki jest taka możliwość, arena to nie miejsce dla emerytowanych górników.
- Widzę, że ten krótkobrody ma więcej oleju w głowie niż jego ojciec, a podobno mądrość przychodzi z wiekiem! Widzę, że w tym przypadku jest odwrotnie... o chłopcze, módl się żeby to nie było rodzinne! - rzucił oburzony Tan w kierunku Thoriego.
Atmosfera się zagęszczała - Gromni był o krok, żeby zająć się starym sztygarem, a Tenk podniósł się z taboretu, żeby asekurować całą akcje.
- Panowie spokojnie - Gloin próbował uspokajać towarzystwo - wokół tyle elfów, a wy sobie do gardeł skaczecie? Rozejrzyjcie się, dla każdego wystarczy! Poluzujcie pantalony i wychylmy razem kufelek ale, aye?
- Byłoby wielką stratą zanurzyć ten topór w twym brudnym karku, staruszku - rzucił Falthar do sztygara trzymając w ręce swój runiczny topór - do chlewu czy kopalni ci a nie na arenę śmierci!
Gromni wstał i położył swoje wielkie łapsko na ramieniu sztygara.
- Spokojnie, nie chcesz kłopotów - powiedział przez zaciśnięte zęby Tenk zapalając fajkę. - lepiej się wycofaj dopóki jest taka możliwość, arena to nie miejsce dla emerytowanych górników.
- Widzę, że ten krótkobrody ma więcej oleju w głowie niż jego ojciec, a podobno mądrość przychodzi z wiekiem! Widzę, że w tym przypadku jest odwrotnie... o chłopcze, módl się żeby to nie było rodzinne! - rzucił oburzony Tan w kierunku Thoriego.
Atmosfera się zagęszczała - Gromni był o krok, żeby zająć się starym sztygarem, a Tenk podniósł się z taboretu, żeby asekurować całą akcje.
- Panowie spokojnie - Gloin próbował uspokajać towarzystwo - wokół tyle elfów, a wy sobie do gardeł skaczecie? Rozejrzyjcie się, dla każdego wystarczy! Poluzujcie pantalony i wychylmy razem kufelek ale, aye?
Ostatnio zmieniony 9 lip 2014, o 01:16 przez Slayer Zabójców, łącznie zmieniany 5 razy.
[Jeszcze skrobnąłem epilog od historii postaci tym samym dobijając do czterdziestu stron, czyli rekord . Od teraz normalnie wchodzę z roleplayem. Ostatnio co prawda praca mnie przycisnęła, ale na palenie karczmy bynajmniej zdążę. A, do posta z kartą postaci dodałem jeszcze portrety.]
Konstrukcja magazynu cała drżała od huczących wokół żarłocznych płomieni. Nie zostało zbyt wiele czasu, nim przepalone belki i pomosty nie będą w stanie utrzymać ciężaru konstrukcji i, pociągnięte nieubłaganą siłą grawitacji runą prosto w ognistą otchłań. A ona leżała tam, złamana i bezbronna. Podniosła rękę na inkwizytora, musi więc za to zapłacić. Reinahrd zeskoczył na niższą platformę by wymierzyć sprawiedliwość osobiście. Stalowe szpony jego rękawic zacisnęły się na kołnierzu Ilsy, unosząc ją w górę. Wydawała mu się lekka jak szmaciana lalka. Mógł zabić ją teraz na tysiąc sposobów. Ale nie było takiej potrzeby. Nie był już inkwizytorem, jego uczennica nie myliła się co do tego. Wciąż jednak mógł pozostać sprawiedliwy, to dlatego przed laty podjął tą decyzję. Aby ukarać winnych zguby jego towarzyszy, których tak pozostawił zwiedziony przez czarownicę z bagien. Teraz nie zamierzał powtórzyć tego błędu.
-Co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? - Powiedziała mu prosto w twarz, gdy uniósł ją na wysokość oczu. - „Nie. Nie wolno mi.” Pomyślał, i cisnął dziewczynę prosto w chłodne, nocne powietrze. Usłyszał plusk wody, równocześnie gdy przepalony podest zarwał się pod jego masywnym ciałem. Osobliwe uczucie pędu. Gwałtowne uderzenie i trzask płonących desek. „Zdrajca ginie, dziewczyna żyje. Uczciwa wymiana.” Nie. Trzeba walczyć, nie spłacił jeszcze długu wobec sprawy, którą zdradził, samego siebie i... Jej.
https://www.youtube.com/watch?v=oOjXyarN3-Y
Ramiona wybrańca, palone przez niewyobrażalne, podobne trzewiom pieca gorąco, zaczęły unosić płonące belki i inne elementy konstrukcji, aż Reinhard powstał na nogi. Szczęśliwie dla niego, miejsce w które upadł było już niemal do cna wypalone. Dzięki nadnaturalnej sile i wytrzymałości, zyskanych wraz otrzymaniem zbroi chaosu łowca-renegat zdołał przetrwać znacznie więcej, niż pozwalały na to możliwości zwykłego człowieka. Wziął rozbieg i masywnym naramiennikiem przebił się przez skruszały od żaru mur szachulcowy, wśród iskier i unoszącego się z płaszcza oraz kapelusza dymu, wydostał na zewnątrz. Niesiony pędem wpadł do wody z sykiem, wzbijając kłąb pary. Wstrzymując oddech, von Preuss uczepił się nabrzeża, by korzystając z wytrawionych przez wodę i szkodniki wyłomów wyciągnąć się na powierzchnię. Rozejrzał się wokoło: po czarno-pomarańczowych, wzburzonych przez morską bryzę falach wody kanału płynęła jakaś sylwetka, niesiona bezwładnym dryfem ku morzu. Trzymając się falochronów i gzymsów zabudowań, ruszył ku Ilsie. Szczęśliwe jej twarz była zwrócona ku górze, lecz ona sama była nieprzytomna. Nie mogąc zrobić nic więcej, Reinhard zdjął z pleców harpun i zadziorem zaczepił o klamrę przy jej bucie, i takim improwizowanym holem wyciągnął na brzeg, gdzie nie groziło jej utonięcie. Upewniwszy się, że jest bezpieczna, opuścił miasto korzystając z podziemnych, tajnych przejść i tuneli, wciąż rozbrzmiewające dzwonami, wzywającymi do gaszenia pożaru.
Tu nie było już dla niego miejsca. Jednak świat jest ogromny, a macki chaosu sięgają wszędzie. Wiele krain potrzebowało kogoś, kto je odrąbie i wyda na żer oczyszczającym płomieniom. Być może i był renegatem, jednak nie odbierało mu to poczucia celu, którego realizacji poświęcił większość życia. Jedno zaś miejsce potrzebowało inkwizytora bardziej niż inne. Mousillon, którego zew wołał go już od dawna. Księstwo będące prawdziwym zbiornikiem surowej, chaotycznej energii z Północy, spustoszone przez czerwoną plagę, skavenów, a wreszcie będące siedliskiem zdeprawowanych i spaczonych. Nic dziwnego, że miejsce to przyciągało wzrok mrocznych bogów – wspaniała scena, by ich zelżyć. Ale było jeszcze coś: skorumpowana, przesiąknięta przez pokolenia energią chaosu szlachta postanowiła urządzić tam Arenę, jak Reinhard pamiętał ze zgromadzonych archiwów - choć Oficjum operowało oficjalnie na terenie Imperium, jego siatka wywiadowcza obejmowała cały świat, bo i cały świat był stawką. Nie pojawiały się one byle gdzie, bo i nagroda była nie byle jaka: spustoszona zaklęciem Nagasha Nehekara, dotknięta przez tajemniczych przybyszów z gwiazd wyspa, skryta pośród bezmiaru oceanu, czy budząca trwogę Spiżowa Cytadela, stanowiły miejsca mocy, dodatkowo indukowanej przez potężne emocje targające sercami walczących na niej bohaterów, tak aby zwycięzca mógł spełnić swoje najśmielsze marzenia. Nic dziwnego, że przyciągała ona wielu, również skażonych przez chaos. Jednak by wymierzyć sprawiedliwość spaczonym, samolubnym i szalonym skutecznie, trzeba było zaprząc odpowiednie środki. To dlatego, dowiedziawszy się o pojawieniu nowej Areny, von Preuss zdecydował się wstąpić wreszcie na ścieżkę wybrańca. Tak więc, wyruszył na zachód, spełnić swój obowiązek, już nie wobec własnego kraju, ale ludzkości, którą przed laty poprzysiągł bronić.
[mfw po napisaniu tego wszystkiego: http://i.istockimg.com/file_thumbview_a ... desert.jpg
Poza tym @Rogal i Byqu: myślę, że nasi bohaterowie mogą nawiązać ciekawą interakcję ]
Konstrukcja magazynu cała drżała od huczących wokół żarłocznych płomieni. Nie zostało zbyt wiele czasu, nim przepalone belki i pomosty nie będą w stanie utrzymać ciężaru konstrukcji i, pociągnięte nieubłaganą siłą grawitacji runą prosto w ognistą otchłań. A ona leżała tam, złamana i bezbronna. Podniosła rękę na inkwizytora, musi więc za to zapłacić. Reinahrd zeskoczył na niższą platformę by wymierzyć sprawiedliwość osobiście. Stalowe szpony jego rękawic zacisnęły się na kołnierzu Ilsy, unosząc ją w górę. Wydawała mu się lekka jak szmaciana lalka. Mógł zabić ją teraz na tysiąc sposobów. Ale nie było takiej potrzeby. Nie był już inkwizytorem, jego uczennica nie myliła się co do tego. Wciąż jednak mógł pozostać sprawiedliwy, to dlatego przed laty podjął tą decyzję. Aby ukarać winnych zguby jego towarzyszy, których tak pozostawił zwiedziony przez czarownicę z bagien. Teraz nie zamierzał powtórzyć tego błędu.
-Co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? - Powiedziała mu prosto w twarz, gdy uniósł ją na wysokość oczu. - „Nie. Nie wolno mi.” Pomyślał, i cisnął dziewczynę prosto w chłodne, nocne powietrze. Usłyszał plusk wody, równocześnie gdy przepalony podest zarwał się pod jego masywnym ciałem. Osobliwe uczucie pędu. Gwałtowne uderzenie i trzask płonących desek. „Zdrajca ginie, dziewczyna żyje. Uczciwa wymiana.” Nie. Trzeba walczyć, nie spłacił jeszcze długu wobec sprawy, którą zdradził, samego siebie i... Jej.
https://www.youtube.com/watch?v=oOjXyarN3-Y
Ramiona wybrańca, palone przez niewyobrażalne, podobne trzewiom pieca gorąco, zaczęły unosić płonące belki i inne elementy konstrukcji, aż Reinhard powstał na nogi. Szczęśliwie dla niego, miejsce w które upadł było już niemal do cna wypalone. Dzięki nadnaturalnej sile i wytrzymałości, zyskanych wraz otrzymaniem zbroi chaosu łowca-renegat zdołał przetrwać znacznie więcej, niż pozwalały na to możliwości zwykłego człowieka. Wziął rozbieg i masywnym naramiennikiem przebił się przez skruszały od żaru mur szachulcowy, wśród iskier i unoszącego się z płaszcza oraz kapelusza dymu, wydostał na zewnątrz. Niesiony pędem wpadł do wody z sykiem, wzbijając kłąb pary. Wstrzymując oddech, von Preuss uczepił się nabrzeża, by korzystając z wytrawionych przez wodę i szkodniki wyłomów wyciągnąć się na powierzchnię. Rozejrzał się wokoło: po czarno-pomarańczowych, wzburzonych przez morską bryzę falach wody kanału płynęła jakaś sylwetka, niesiona bezwładnym dryfem ku morzu. Trzymając się falochronów i gzymsów zabudowań, ruszył ku Ilsie. Szczęśliwe jej twarz była zwrócona ku górze, lecz ona sama była nieprzytomna. Nie mogąc zrobić nic więcej, Reinhard zdjął z pleców harpun i zadziorem zaczepił o klamrę przy jej bucie, i takim improwizowanym holem wyciągnął na brzeg, gdzie nie groziło jej utonięcie. Upewniwszy się, że jest bezpieczna, opuścił miasto korzystając z podziemnych, tajnych przejść i tuneli, wciąż rozbrzmiewające dzwonami, wzywającymi do gaszenia pożaru.
Tu nie było już dla niego miejsca. Jednak świat jest ogromny, a macki chaosu sięgają wszędzie. Wiele krain potrzebowało kogoś, kto je odrąbie i wyda na żer oczyszczającym płomieniom. Być może i był renegatem, jednak nie odbierało mu to poczucia celu, którego realizacji poświęcił większość życia. Jedno zaś miejsce potrzebowało inkwizytora bardziej niż inne. Mousillon, którego zew wołał go już od dawna. Księstwo będące prawdziwym zbiornikiem surowej, chaotycznej energii z Północy, spustoszone przez czerwoną plagę, skavenów, a wreszcie będące siedliskiem zdeprawowanych i spaczonych. Nic dziwnego, że miejsce to przyciągało wzrok mrocznych bogów – wspaniała scena, by ich zelżyć. Ale było jeszcze coś: skorumpowana, przesiąknięta przez pokolenia energią chaosu szlachta postanowiła urządzić tam Arenę, jak Reinhard pamiętał ze zgromadzonych archiwów - choć Oficjum operowało oficjalnie na terenie Imperium, jego siatka wywiadowcza obejmowała cały świat, bo i cały świat był stawką. Nie pojawiały się one byle gdzie, bo i nagroda była nie byle jaka: spustoszona zaklęciem Nagasha Nehekara, dotknięta przez tajemniczych przybyszów z gwiazd wyspa, skryta pośród bezmiaru oceanu, czy budząca trwogę Spiżowa Cytadela, stanowiły miejsca mocy, dodatkowo indukowanej przez potężne emocje targające sercami walczących na niej bohaterów, tak aby zwycięzca mógł spełnić swoje najśmielsze marzenia. Nic dziwnego, że przyciągała ona wielu, również skażonych przez chaos. Jednak by wymierzyć sprawiedliwość spaczonym, samolubnym i szalonym skutecznie, trzeba było zaprząc odpowiednie środki. To dlatego, dowiedziawszy się o pojawieniu nowej Areny, von Preuss zdecydował się wstąpić wreszcie na ścieżkę wybrańca. Tak więc, wyruszył na zachód, spełnić swój obowiązek, już nie wobec własnego kraju, ale ludzkości, którą przed laty poprzysiągł bronić.
[mfw po napisaniu tego wszystkiego: http://i.istockimg.com/file_thumbview_a ... desert.jpg
Poza tym @Rogal i Byqu: myślę, że nasi bohaterowie mogą nawiązać ciekawą interakcję ]
[ Są jeszcze miejsca wolne? Jeśli tak, to prosiłbym o PM-ke z tym co się w skrócie działo, bo będę miał przerwy między wyjazdami ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Leżał na kamiennej posadzce, czuł jak krew wypływa z dziury z tyłu jego czaszki. Zmęczony i ranny, poślizgnął się na krwi Skavena, a teraz leżał wśród martwych ciał jego pobratymców, Strażników. Z ogromnym wysiłkiem obrócił głowę.
Wtedy zobaczył... Śmierć. Nie mógł zobaczyć czy był to Morr we własnej osobie, czy jeden z jego pomocników. Patrzył się na niego pustymi oczodołami, w których migały dwa niebieskie światełka. Zaczął podnosić kosę. Ranny zamknął oczy. Poczuł powiew świeżej morskiej bryzy, leżał wśród pięknych łąk. Czy był już u kresu swojej drogi? Umarł?
Otóż nie. I tą informację przekazała mu futrzasta łapa z pazurami i piskliwi głos:
-Szybciej-Prędzej!-
Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą sufit świątyni. Czyli żył. Z ogromnym wisiłkiem podniósł głowę. Zobaczył grupę niewolników Skavenów i popędzającego ich Skavena prawie dwa razy wyższego od nich, z ogromną, błyszczącą na zielono-spaczeniowy kolor halabardą i tarczą. Przesunął rękę i poczuł rękojeść swego miecza, i przybywające siły.
Po raz kolejny usłyszał głos wodza Skavenów:
-Zabić-zmiadżyć to ścierwo!-
Pomyślał o swoich przyjaciołach. Oraz o tym kto ocalił go przed śmiercią. Powoli zaczął wracać do siebie, wyostrzył mu się wzrok. zobaczył dwie rzeczy, i obie go przeraziły: artefakt, który miał chronić, Klejnot Narien, dyndał na szyi ogromnego szczura, oraz jego przyjaciel, Malnar, kończył dobijać szczurzych niewolników. Nienawiść błyszczała w jego oczach.
-Wszystko trzeba samemu-sobie robić!-
-Giń! Za mojego mistrza i przyjaciela, Gilraena!-
Gilraen wstał. Żyły w jego prawej ręce błyszczały na niebiesko, jego miecz, gdy go trzymał też wyraźnie nabierał nowych właściwości. Stal z kuźni wieży Hoetha zaczęła także świecić na niebiesko. Usłyszał głosy w swojej głowie:
-Gilraenie, Gilraenie... Jestem Narien, moja moc jest uwięziona w klejnocie, odzykaj go...!-
Popatrzył na walczących w złym momencie, zobaczył jak Skaven nabija jego przyjaciela z chorą satysfakcją na halabardę, po czym powoli wysuwa ją z jego ciała, by powoli osunęło się na ziemię.
-Malnar...!- Krzyknął do przyjaciela. Przeciwnik obrócił się w jego stronę.
-Kolejny do zabicia-zniszczenia...-
Gilraen skoczył z furią ku przeciwnikowi, wtedy jego ostrze błysnęło na biało, i zobaczył w spowolnionym tempie ruch przeciwnika. Zrobił unik w locie, ostrze halabardy przeszło kilka cali od jego szyi. Ciął swoim mieczem po kolanach, po czym zablokował udzrzenie z góry. Doskoczył do przeciwnika, zerwał mu Klejnot z szyi i od niego odskoczył.
-Wredny... To jest moje błyskotka-świecidełko!-
Klejnot zaczął się świecić. Gilraen znał historię i możliwości artefaktu, teraz miał okazję je wykorzystać. Wystawił artefakt przed siebie, prosto przed nos Skavena, zupełnia jakby chciał mu go dać. Wtedy z artefaktu błysnęło oślepiające światło, usłyszeć się dało pisk Skavena, a potem wszystko się skończyło. Z wodza bitewnego została kupka popiołu, podobnie jak z ciał pozostałych szczuroludzi.
Jedyne, co oznaczało obecność jego przeciwnika, była jego halabarda i tarcza. Gilraen podbiegł do ledwie żyjącego Malnara.
-Gilraenie...- Wychrypiał, po czym zmarł. Gilraen zamknął oczy zmarłemu, i wziął go na ramię. Wstał, zobaczył przed sobą piękną elficką kobietę-ducha.
-Nie zostawiaj Klejnotu tutaj, jest zbyt niebezpiecznie. Weź go ze sobą. A ja będę tam, gdzie klejnot.
-Kodeks Strażnika mówi, że jeśli artefakt zostanie przejęty, nawet jeśli się go odzyska, i przeżyje jeden z Strażników, ten który przeżył musi popełnić akt odkupienia.
-W takim razie weź klejnot ze sobą, będzie Ci pomocny.- Uśmiechnęła się do Elfa. Gilraen nie odpowiedział uśmiechem. W ogóle nie odpowiedział. Skierował się w stronę wyjścia ze świątyni. Zobaczył ogromne pole bitwy, zasłane trupami elfów, prawie dziesięciokrotnie większą liczbą Skavenów, resztkami statków szczuroludzi. Na pierwszym stopniu zobaczył ciało martwego elfa, z tego samego rodu z jakiego pochodził jego martwy przyjaciel. Dotknął jego ręki - była całkowicie zimna. Na ciele miał ogromną ranę przechodzącą od obojczyka do uda, i drugą, od pistoletu, którą miał na pół klatki piersiowej. Wyprostował się i głośno gwizdnął przeciągle.
-Gilraenie... Wiem, że to niezbyt dobra pora, ale chciałam Ci powiedzieć o twoich nowych zdolnościach.- Elf odwrócił wzrok w stronę rozmówczyni.
-Twoje oczy błyszczą na niebiesko, pozwalają Ci widzieć ruchy przeciwnika w pewnym spowolnieniu, Twoje prawe ramię jest przesiąknięte magią, czyniąc cię silniejszym, i pozwalając twojemu ostrzu błyszczeć na biało gdy nadchodzi niebezpieczeństwo.
-Moje pytanie brzmi, czemu wybrałaś mnie na odbiorcę swoich darów, a nie kogo innego, na przykład Malnara...?
-Bo w tobie widzę to, czego w innych Strażnikach nie widzę.
-A mianowicie co we mnie widzisz?
-Upór. Zawsze dążysz do swego, mimo przeciwności losu. I posłuszeństwo. Zawsze będziesz robił to co Ci rozkazano.- To co powiedziała Narien, było świętą prawdą. Walczył przeciwko potworom z gór Annuli, zabijał Mroczne Elfy, Demony, Wojowników Chaosu przez ponad pięćset lat. A gdy Lord wiedzy sztuki tajemnej Teclis wytypował go na Strażnika, nie odmówił, jak niektórzy. Stał na straży Klejnotu przez wiek, aż do... teraz.
Jego rozmyślania przerwał łopot ogromnych skrzydeł, przed nim zaczął lądować ogromny gryf.
Zaskrzeczał głośno (?). Gilraen podszedł do gryfa, i wyszeptał do niego:
-Weź ich do posesji rodu Jednorożca... Szybko!-
Gryf kiwnął głową na znak zrozumienia, zabrał ciała martwych elfów, i odleciał w siną dal, podczas gdy księżyc odbijał się od jego zdobionego, wykutego w kuźniach Caledoru pancerza. Gilraen podniósł zwój przyniesiony przez gryfa, rozwinął go, i przeczytał go.
-Arena Śmierci... Bretonnia, Mousilion... Wielka nagroda... Wystarczy, by się odkupić, i odzykać honor...-
-Tam zacumował ostatni ocałały elficki statek. Możemy nim popłynąć do na Arenę.
-Racja.- Uśmiechnął się lekko do duchowej towarzyszki, i zszedł w dół po schodach, w stronę statku, chcąc odzyskać honor i wygrać Arenę Śmierci. Prawie jak Krasnoludzki Zabójca. Chociaż... Nie powinno porównywać się szlachetnego rodu, jakim są Krasnoludowie z Elfami. Jakimikolwiek.
*** godzinę później ***
Księżyc w pełni wisiał wysoko nad płynącym spokojnymi wodami elfickim statkiem, a siedzący na jednym z krzeseł na pokładzie Gilraen palił fajkę, nabijaną wybitnym ziołem z Krainy Zgromadzenia. Chodzą słuchy, że jest to niejako najlepsze ziele w Starym Świecie. Narien stała na dziobie statku, wpatrując się w bezkresny ocean. Odwróciła się i popatrzyła na Gilraena, po czym przemówiła.
-Byłeś kiedyś w Bretonni?
-Nie. Jadę tam pierwszy raz.
Zapanowała cisza. Po raz kolejny. Gilraen wyjął mały nóż i zaczął nim podrzucać. -Pozwolisz że się o coś spytam?-
-Oczywiście.-
-Jak to jest z byciem duchem w dzień? Znikacie, czy...
-Zależy. Duchy zaklęte w artefaktach, tak jak ja, nie znikają. Chyba.- Uśmiechnęła się.
Gilraen pokiwał głową, i puścił małe kółko z dymu. Zastanowił się czy mądrze byłoby spytać, co się dzieje z duchem spalonym w świętym ogniu. Zawsze był tego ciekaw. jego rozmyślania przerwało łupnięcie statku z banderą czaszki na fiolotewym tle o jego statek.
-Mroczne Elfy! Cholera, a miało być tak spokojnie!- Pomyślał. Gdy pierwszy z napastników dostał się na pokład, odrazu padł martwy na pokład, z nożem z rękojeścią wysadzaną klejnotami między oczy. Zanim nadbiegli kolejni Gilraen wyjął swój miecz i ciął po kolanach nadbiegającego przeciwnika, po czym ciął go po plecach. Zablokował atak nadchodzący z góry, i pięścią pozbawił kuzyna najpierw kilku zębów, a potem mieczem głowy. Wykonał piruet rozcinając klatkę piersiową wszerz.
Zbił 2 nadchodzące strzały z kusz powtarzalnych płazem ostrza. Kolejna wbiła mu się w udo, lecz niezważał na to. Wyjął swój nóż z czaszki leżącego przeciwnika, po czym schował go, a w międzyczasie zablokował atak. Odwrócił się do przeciwnika, który wyraźnie wyróżniał się od pozostałych Mrocznych Elfów. Gilraen wyjął strzałę z uda i rzucił ją na pokład. Nie czuł żadnej trucizny krążącej po jego ciele.
Zaczęli krążyć wokówł siebie. W pewnym momencie wróg zaatakował z wyskoku na co Gilraen odpowiedział zsunięciem się z linii ataku i blokiem nadchodzącego ostrza. Gdy przeciwnik się odwrócił zablokował ostrze pędzące w jego kierunku, i zrobił śmiałe wypad do przodu w celu przebicia serca, co spotkało się tylko z blokiem. Gilraen zaatakował od góry, podczas gdy jego przeciwnik zablokował. Mierzyli się teraz w próbie sił. Narien, dotychczas stojąca z boku podeszła do siłujących się. Spojrzała w stronę Mrocznego elfa, poczym chwyciła go za gardło niematerialną ręką. Mroczny kuzyn zaczął się dusić, puścił jedną z broni chwytając się za gardło, i wygladał jakby było mu cholernie zimno. Gilraen wykorzystał to, nacisnął mocniej na blok, łamiać przeciwnikowi nadgarstek, i w tym momencie na pokład statku upadło martwe ciało.
Gilraen stanął nad martwym przeciwnikiem, i powiedział:
-Byliście głupi, jak mogliśnie nie nasączyć trucizną swoichhhh...- W tym momencie złapał się za udo w miejscu rany, ich broń jednak była zatruta. Małe, czarne plamki wstąpiły mu przed oczy. Odciął liny, pozwalając drugiemu okrętowi na odpłynięcie i dryf, i skierował się w stronę budki kapitańskiej. Wyjął z swojej torby płyn, który wylał na swoją ranę, po czym ją zabandażował i położył się na łóżku. Powoli wpadał w objęcia Morfeusza. Miał nadzieję, że spokojnie dopłynie do swojego celu.
*** kilka dni później ***
W końcu. Zmęczony, poharatany, nauczony przez najemników kilku nowych sztuczek karcianych, jadący na starym kucu elf zobaczył swój cel podróży, a konkretnie karczmę, w której zbierano zapisy.
-To tu...- wyszeptał. Zsiadł ze swojego rumaka, i przywiązał go obok kolejnego. Z karczmy dochodziły różne głosy, a z okien lało się światło. Otworzył drzwi, po czym wszedł do środka. Podszedł do człowieka za biurkiem.
-Pan na Arenę?-
-Tak.
-Imię?-
-Gilraen z rodu Gryfa.
-A czy gryfy nie istnieją tylko w bajkach?- Uśmiechnął się człek pod nosem.
-A chcesz się przekonać?- Odparł z zawadiackim uśmiechem Gilraen, Po czym odszedł w stronę wolnej ławy. Usiadł na niej i zdjął hełm, ukazując średniej długości siwe włosy. Po chwili dostał kufel z trunkiem, wziął łyka i zamyślił się.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Portret:
Gilraen z rodu Gryfa, ostatni z Strażników.
Mistrz Miecza Hoetha Wysokich Elfów.
Broń: Miecz Dwuręczny.
Zbroja: Zbroja z Ithlimaru, Ciężki hełm z Ithlimaru.
Ekwipunek: Miecz wzmacniany magią (Mistrzowska broń)
Specjalna Umiejętność: Nie Jedno Widział W Swym Życiu, Nie jeden styl walki poznał.
[Epickość level up]
Wtedy zobaczył... Śmierć. Nie mógł zobaczyć czy był to Morr we własnej osobie, czy jeden z jego pomocników. Patrzył się na niego pustymi oczodołami, w których migały dwa niebieskie światełka. Zaczął podnosić kosę. Ranny zamknął oczy. Poczuł powiew świeżej morskiej bryzy, leżał wśród pięknych łąk. Czy był już u kresu swojej drogi? Umarł?
Otóż nie. I tą informację przekazała mu futrzasta łapa z pazurami i piskliwi głos:
-Szybciej-Prędzej!-
Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą sufit świątyni. Czyli żył. Z ogromnym wisiłkiem podniósł głowę. Zobaczył grupę niewolników Skavenów i popędzającego ich Skavena prawie dwa razy wyższego od nich, z ogromną, błyszczącą na zielono-spaczeniowy kolor halabardą i tarczą. Przesunął rękę i poczuł rękojeść swego miecza, i przybywające siły.
Po raz kolejny usłyszał głos wodza Skavenów:
-Zabić-zmiadżyć to ścierwo!-
Pomyślał o swoich przyjaciołach. Oraz o tym kto ocalił go przed śmiercią. Powoli zaczął wracać do siebie, wyostrzył mu się wzrok. zobaczył dwie rzeczy, i obie go przeraziły: artefakt, który miał chronić, Klejnot Narien, dyndał na szyi ogromnego szczura, oraz jego przyjaciel, Malnar, kończył dobijać szczurzych niewolników. Nienawiść błyszczała w jego oczach.
-Wszystko trzeba samemu-sobie robić!-
-Giń! Za mojego mistrza i przyjaciela, Gilraena!-
Gilraen wstał. Żyły w jego prawej ręce błyszczały na niebiesko, jego miecz, gdy go trzymał też wyraźnie nabierał nowych właściwości. Stal z kuźni wieży Hoetha zaczęła także świecić na niebiesko. Usłyszał głosy w swojej głowie:
-Gilraenie, Gilraenie... Jestem Narien, moja moc jest uwięziona w klejnocie, odzykaj go...!-
Popatrzył na walczących w złym momencie, zobaczył jak Skaven nabija jego przyjaciela z chorą satysfakcją na halabardę, po czym powoli wysuwa ją z jego ciała, by powoli osunęło się na ziemię.
-Malnar...!- Krzyknął do przyjaciela. Przeciwnik obrócił się w jego stronę.
-Kolejny do zabicia-zniszczenia...-
Gilraen skoczył z furią ku przeciwnikowi, wtedy jego ostrze błysnęło na biało, i zobaczył w spowolnionym tempie ruch przeciwnika. Zrobił unik w locie, ostrze halabardy przeszło kilka cali od jego szyi. Ciął swoim mieczem po kolanach, po czym zablokował udzrzenie z góry. Doskoczył do przeciwnika, zerwał mu Klejnot z szyi i od niego odskoczył.
-Wredny... To jest moje błyskotka-świecidełko!-
Klejnot zaczął się świecić. Gilraen znał historię i możliwości artefaktu, teraz miał okazję je wykorzystać. Wystawił artefakt przed siebie, prosto przed nos Skavena, zupełnia jakby chciał mu go dać. Wtedy z artefaktu błysnęło oślepiające światło, usłyszeć się dało pisk Skavena, a potem wszystko się skończyło. Z wodza bitewnego została kupka popiołu, podobnie jak z ciał pozostałych szczuroludzi.
Jedyne, co oznaczało obecność jego przeciwnika, była jego halabarda i tarcza. Gilraen podbiegł do ledwie żyjącego Malnara.
-Gilraenie...- Wychrypiał, po czym zmarł. Gilraen zamknął oczy zmarłemu, i wziął go na ramię. Wstał, zobaczył przed sobą piękną elficką kobietę-ducha.
-Nie zostawiaj Klejnotu tutaj, jest zbyt niebezpiecznie. Weź go ze sobą. A ja będę tam, gdzie klejnot.
-Kodeks Strażnika mówi, że jeśli artefakt zostanie przejęty, nawet jeśli się go odzyska, i przeżyje jeden z Strażników, ten który przeżył musi popełnić akt odkupienia.
-W takim razie weź klejnot ze sobą, będzie Ci pomocny.- Uśmiechnęła się do Elfa. Gilraen nie odpowiedział uśmiechem. W ogóle nie odpowiedział. Skierował się w stronę wyjścia ze świątyni. Zobaczył ogromne pole bitwy, zasłane trupami elfów, prawie dziesięciokrotnie większą liczbą Skavenów, resztkami statków szczuroludzi. Na pierwszym stopniu zobaczył ciało martwego elfa, z tego samego rodu z jakiego pochodził jego martwy przyjaciel. Dotknął jego ręki - była całkowicie zimna. Na ciele miał ogromną ranę przechodzącą od obojczyka do uda, i drugą, od pistoletu, którą miał na pół klatki piersiowej. Wyprostował się i głośno gwizdnął przeciągle.
-Gilraenie... Wiem, że to niezbyt dobra pora, ale chciałam Ci powiedzieć o twoich nowych zdolnościach.- Elf odwrócił wzrok w stronę rozmówczyni.
-Twoje oczy błyszczą na niebiesko, pozwalają Ci widzieć ruchy przeciwnika w pewnym spowolnieniu, Twoje prawe ramię jest przesiąknięte magią, czyniąc cię silniejszym, i pozwalając twojemu ostrzu błyszczeć na biało gdy nadchodzi niebezpieczeństwo.
-Moje pytanie brzmi, czemu wybrałaś mnie na odbiorcę swoich darów, a nie kogo innego, na przykład Malnara...?
-Bo w tobie widzę to, czego w innych Strażnikach nie widzę.
-A mianowicie co we mnie widzisz?
-Upór. Zawsze dążysz do swego, mimo przeciwności losu. I posłuszeństwo. Zawsze będziesz robił to co Ci rozkazano.- To co powiedziała Narien, było świętą prawdą. Walczył przeciwko potworom z gór Annuli, zabijał Mroczne Elfy, Demony, Wojowników Chaosu przez ponad pięćset lat. A gdy Lord wiedzy sztuki tajemnej Teclis wytypował go na Strażnika, nie odmówił, jak niektórzy. Stał na straży Klejnotu przez wiek, aż do... teraz.
Jego rozmyślania przerwał łopot ogromnych skrzydeł, przed nim zaczął lądować ogromny gryf.
Zaskrzeczał głośno (?). Gilraen podszedł do gryfa, i wyszeptał do niego:
-Weź ich do posesji rodu Jednorożca... Szybko!-
Gryf kiwnął głową na znak zrozumienia, zabrał ciała martwych elfów, i odleciał w siną dal, podczas gdy księżyc odbijał się od jego zdobionego, wykutego w kuźniach Caledoru pancerza. Gilraen podniósł zwój przyniesiony przez gryfa, rozwinął go, i przeczytał go.
-Arena Śmierci... Bretonnia, Mousilion... Wielka nagroda... Wystarczy, by się odkupić, i odzykać honor...-
-Tam zacumował ostatni ocałały elficki statek. Możemy nim popłynąć do na Arenę.
-Racja.- Uśmiechnął się lekko do duchowej towarzyszki, i zszedł w dół po schodach, w stronę statku, chcąc odzyskać honor i wygrać Arenę Śmierci. Prawie jak Krasnoludzki Zabójca. Chociaż... Nie powinno porównywać się szlachetnego rodu, jakim są Krasnoludowie z Elfami. Jakimikolwiek.
*** godzinę później ***
Księżyc w pełni wisiał wysoko nad płynącym spokojnymi wodami elfickim statkiem, a siedzący na jednym z krzeseł na pokładzie Gilraen palił fajkę, nabijaną wybitnym ziołem z Krainy Zgromadzenia. Chodzą słuchy, że jest to niejako najlepsze ziele w Starym Świecie. Narien stała na dziobie statku, wpatrując się w bezkresny ocean. Odwróciła się i popatrzyła na Gilraena, po czym przemówiła.
-Byłeś kiedyś w Bretonni?
-Nie. Jadę tam pierwszy raz.
Zapanowała cisza. Po raz kolejny. Gilraen wyjął mały nóż i zaczął nim podrzucać. -Pozwolisz że się o coś spytam?-
-Oczywiście.-
-Jak to jest z byciem duchem w dzień? Znikacie, czy...
-Zależy. Duchy zaklęte w artefaktach, tak jak ja, nie znikają. Chyba.- Uśmiechnęła się.
Gilraen pokiwał głową, i puścił małe kółko z dymu. Zastanowił się czy mądrze byłoby spytać, co się dzieje z duchem spalonym w świętym ogniu. Zawsze był tego ciekaw. jego rozmyślania przerwało łupnięcie statku z banderą czaszki na fiolotewym tle o jego statek.
-Mroczne Elfy! Cholera, a miało być tak spokojnie!- Pomyślał. Gdy pierwszy z napastników dostał się na pokład, odrazu padł martwy na pokład, z nożem z rękojeścią wysadzaną klejnotami między oczy. Zanim nadbiegli kolejni Gilraen wyjął swój miecz i ciął po kolanach nadbiegającego przeciwnika, po czym ciął go po plecach. Zablokował atak nadchodzący z góry, i pięścią pozbawił kuzyna najpierw kilku zębów, a potem mieczem głowy. Wykonał piruet rozcinając klatkę piersiową wszerz.
Zbił 2 nadchodzące strzały z kusz powtarzalnych płazem ostrza. Kolejna wbiła mu się w udo, lecz niezważał na to. Wyjął swój nóż z czaszki leżącego przeciwnika, po czym schował go, a w międzyczasie zablokował atak. Odwrócił się do przeciwnika, który wyraźnie wyróżniał się od pozostałych Mrocznych Elfów. Gilraen wyjął strzałę z uda i rzucił ją na pokład. Nie czuł żadnej trucizny krążącej po jego ciele.
Zaczęli krążyć wokówł siebie. W pewnym momencie wróg zaatakował z wyskoku na co Gilraen odpowiedział zsunięciem się z linii ataku i blokiem nadchodzącego ostrza. Gdy przeciwnik się odwrócił zablokował ostrze pędzące w jego kierunku, i zrobił śmiałe wypad do przodu w celu przebicia serca, co spotkało się tylko z blokiem. Gilraen zaatakował od góry, podczas gdy jego przeciwnik zablokował. Mierzyli się teraz w próbie sił. Narien, dotychczas stojąca z boku podeszła do siłujących się. Spojrzała w stronę Mrocznego elfa, poczym chwyciła go za gardło niematerialną ręką. Mroczny kuzyn zaczął się dusić, puścił jedną z broni chwytając się za gardło, i wygladał jakby było mu cholernie zimno. Gilraen wykorzystał to, nacisnął mocniej na blok, łamiać przeciwnikowi nadgarstek, i w tym momencie na pokład statku upadło martwe ciało.
Gilraen stanął nad martwym przeciwnikiem, i powiedział:
-Byliście głupi, jak mogliśnie nie nasączyć trucizną swoichhhh...- W tym momencie złapał się za udo w miejscu rany, ich broń jednak była zatruta. Małe, czarne plamki wstąpiły mu przed oczy. Odciął liny, pozwalając drugiemu okrętowi na odpłynięcie i dryf, i skierował się w stronę budki kapitańskiej. Wyjął z swojej torby płyn, który wylał na swoją ranę, po czym ją zabandażował i położył się na łóżku. Powoli wpadał w objęcia Morfeusza. Miał nadzieję, że spokojnie dopłynie do swojego celu.
*** kilka dni później ***
W końcu. Zmęczony, poharatany, nauczony przez najemników kilku nowych sztuczek karcianych, jadący na starym kucu elf zobaczył swój cel podróży, a konkretnie karczmę, w której zbierano zapisy.
-To tu...- wyszeptał. Zsiadł ze swojego rumaka, i przywiązał go obok kolejnego. Z karczmy dochodziły różne głosy, a z okien lało się światło. Otworzył drzwi, po czym wszedł do środka. Podszedł do człowieka za biurkiem.
-Pan na Arenę?-
-Tak.
-Imię?-
-Gilraen z rodu Gryfa.
-A czy gryfy nie istnieją tylko w bajkach?- Uśmiechnął się człek pod nosem.
-A chcesz się przekonać?- Odparł z zawadiackim uśmiechem Gilraen, Po czym odszedł w stronę wolnej ławy. Usiadł na niej i zdjął hełm, ukazując średniej długości siwe włosy. Po chwili dostał kufel z trunkiem, wziął łyka i zamyślił się.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Portret:
Gilraen z rodu Gryfa, ostatni z Strażników.
Mistrz Miecza Hoetha Wysokich Elfów.
Broń: Miecz Dwuręczny.
Zbroja: Zbroja z Ithlimaru, Ciężki hełm z Ithlimaru.
Ekwipunek: Miecz wzmacniany magią (Mistrzowska broń)
Specjalna Umiejętność: Nie Jedno Widział W Swym Życiu, Nie jeden styl walki poznał.
[Epickość level up]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Było już grubo po zachodzie słońca, gdy czwórka najemników zbliżyła się do bram opactwa Hougemont. Nawet z takiej odległości byli w stanie usłyszeć gwar oraz zobaczyć światła w oknach karczmy. Po długiej i niewygodnej podróży ciepła strawa i zimne piwo były zaiste kuszącą perspektywą.
- To nie wygląda na miejsce, gdzie mogliby organizować tego typu turniej - Mruknął Soren.
- Faktycznie - Skralg odpowiedział mu szeptem - Może ten stary rycerz zastawił na nas pułapkę albo co...
- Nie dowiemy się dopóki tam nie wejdziemy - Najemnik zsiadł z konia, podszedł do bramy i stanowczo zapukał w odrzwia.
Niewielka klapka na wysokości jego oczu otworzyła się niemal natychmiast.
- Kto tam hałasuje po nocach ? - Kaprawe ślepia warownia błysnęły w wizjerze.
- Jesteśmy najemnikami, przybyliśmy na Arenę Śmierci.
O dziwo, otworzono im od razu, bez zbędnych pytań. Odrobinę zaskoczony Soren wsiadł na konia i dał znak swoim towarzyszom, aby ładowali się do środka.
- Wio ! - Skralg trzasnął lejcami i rozklekotany wóz z nadal śpiącym Virgillem wtoczył się na teren opactwa. Tuż za nim wjechał Daniel, oglądając się podejrzliwie na boki. Soren był tuż za nim. Po chwili strażnicy zamknęli bramę na głucho.
- Zapisy na Arenę w karczmie - Warknął jeden z nich, w ogóle nawet nie patrząc na rozmówców.
- Cholerne człeczyny - Splunął Skralg - O kuźwa, ile tu luda !
Zaiste, na podwórcu między karczmą a opactwem kręciło się mnóstwo mniej lub bardziej pijanych zbrojnych. Jedni ładowali zapasy na liczne wozy zaopatrzeniowe, drudzy patrolowali teren obiektu, a jeszcze inni po prostu siedzieli tu i ówdzie z głową schowaną między kolanami, niechybnie przesadziwszy z napitkiem.
- Drugie tyle pewnie siedzi w tawernie - Wydedukował Soren - Patrzcie, ile tu koni. To jakaś grubsza impreza.
- Gdzie parkujemy wóz ? - Zapytał Skralg - Nie będziemy przecie stać w bramie jak te sieroty...
- Tam, pod palisadą - Najemnik wskazał palcem kawałek wolnej przestrzeni.
Pojechali. Po przegonieniu kilku nietrzeźwych chłopów, uwiązali konie do słupów.
- No dobra, co robimy teraz ? - Zainteresował się Daniel.
- Razem ze Skralgiem zostaniecie przy koniach. Sporo tu dziwnych pijanych typów, wołanym nie ryzykować utraty jedynego środka transportu. O, patrzcie kto się obudził !
Virgill, dotychczas drzemiący na wozie, wstał i przetarł oczy. Jak zwykle, jego oblicze nie miało wyrazu.
- To dobrze się składa - Kontynuował Soren - Ja i śpiąca królewna pójdziemy do karczmy. Trzeba ogarnąć sytuację i zapisać się na ta całą Arenę.
Virgill posłusznie kiwnął głową, wygramolił się spomiędzy worków z paszą i zeskoczył na ziemię. Potem pogrzebał między różnymi różnościami wchodzącymi w skład zaopatrzenia najemników i wyciągnął stamtąd drwalską siekierę słusznych rozmiarów. Wsadziwszy broń za pas, ruszył za towarzyszem do karczmy.
Soren popchnął porządne, dębowe drzwi i weszli do środka.
Tawerna była wypełniona po brzegi. Głównie przez rożnej maści zbrojnych i rycerzy, ale wśród tłumu dało się wypatrzyć kilku przebierańców, niechybnie zawodników Areny. Soren skonstatował z niepokojem, że większość z nich była elfami. Przez to wejście dwójki w miarę normalnie wyglądających mężczyzn przeszło bez echa.
- Patrz - Soren wskazał Virgillowi niski stolik na drugim końcu karczmy - Siedzą tam jakieś typy i cały stos papierów. To chyba te całe zapisy.
Po kilkudziesięciu sekundach męczącego przeciskania się pomiędzy stołami, dotarli do celu.
- Panowie na Arenę Śmierci ? - Mężczyzna siedzący przy papierach spojrzał na nich z wysokości biurka.
Kiwnęli głowami.
- Czyje nazwisko wpisać ?
- Soren.
- Soren z... ?
- Po prostu Soren - Odrzekł najemnik. Denerwowała go ta przypadłość bretończyków do wymyślnych tytułów i nazwisk.
Gdy formalności stało się zadość, najemnicy zasiedli przy jednym z nagle zwolnionych stolików. Poprzedni bywalcy po prostu nie mieli już siły utrzymać się na krzesłach.
- Dobra, ty na razie tu siedź, ja pójdę po chłopaków - Rzekł Soren wstając - Nie będą przecież gnić na dworze, kiedy tutaj jest piwerko i dobra zabawa, nie ? Aha, i postaraj się nikogo nie zabić.
Wychodzący Soren nie mógł zobaczyć słabego uśmieszku goszczącego na twarzy Virgilla.
[ Ha, Kubaf, ale żeś wygryzł Mortiego ]
- To nie wygląda na miejsce, gdzie mogliby organizować tego typu turniej - Mruknął Soren.
- Faktycznie - Skralg odpowiedział mu szeptem - Może ten stary rycerz zastawił na nas pułapkę albo co...
- Nie dowiemy się dopóki tam nie wejdziemy - Najemnik zsiadł z konia, podszedł do bramy i stanowczo zapukał w odrzwia.
Niewielka klapka na wysokości jego oczu otworzyła się niemal natychmiast.
- Kto tam hałasuje po nocach ? - Kaprawe ślepia warownia błysnęły w wizjerze.
- Jesteśmy najemnikami, przybyliśmy na Arenę Śmierci.
O dziwo, otworzono im od razu, bez zbędnych pytań. Odrobinę zaskoczony Soren wsiadł na konia i dał znak swoim towarzyszom, aby ładowali się do środka.
- Wio ! - Skralg trzasnął lejcami i rozklekotany wóz z nadal śpiącym Virgillem wtoczył się na teren opactwa. Tuż za nim wjechał Daniel, oglądając się podejrzliwie na boki. Soren był tuż za nim. Po chwili strażnicy zamknęli bramę na głucho.
- Zapisy na Arenę w karczmie - Warknął jeden z nich, w ogóle nawet nie patrząc na rozmówców.
- Cholerne człeczyny - Splunął Skralg - O kuźwa, ile tu luda !
Zaiste, na podwórcu między karczmą a opactwem kręciło się mnóstwo mniej lub bardziej pijanych zbrojnych. Jedni ładowali zapasy na liczne wozy zaopatrzeniowe, drudzy patrolowali teren obiektu, a jeszcze inni po prostu siedzieli tu i ówdzie z głową schowaną między kolanami, niechybnie przesadziwszy z napitkiem.
- Drugie tyle pewnie siedzi w tawernie - Wydedukował Soren - Patrzcie, ile tu koni. To jakaś grubsza impreza.
- Gdzie parkujemy wóz ? - Zapytał Skralg - Nie będziemy przecie stać w bramie jak te sieroty...
- Tam, pod palisadą - Najemnik wskazał palcem kawałek wolnej przestrzeni.
Pojechali. Po przegonieniu kilku nietrzeźwych chłopów, uwiązali konie do słupów.
- No dobra, co robimy teraz ? - Zainteresował się Daniel.
- Razem ze Skralgiem zostaniecie przy koniach. Sporo tu dziwnych pijanych typów, wołanym nie ryzykować utraty jedynego środka transportu. O, patrzcie kto się obudził !
Virgill, dotychczas drzemiący na wozie, wstał i przetarł oczy. Jak zwykle, jego oblicze nie miało wyrazu.
- To dobrze się składa - Kontynuował Soren - Ja i śpiąca królewna pójdziemy do karczmy. Trzeba ogarnąć sytuację i zapisać się na ta całą Arenę.
Virgill posłusznie kiwnął głową, wygramolił się spomiędzy worków z paszą i zeskoczył na ziemię. Potem pogrzebał między różnymi różnościami wchodzącymi w skład zaopatrzenia najemników i wyciągnął stamtąd drwalską siekierę słusznych rozmiarów. Wsadziwszy broń za pas, ruszył za towarzyszem do karczmy.
Soren popchnął porządne, dębowe drzwi i weszli do środka.
Tawerna była wypełniona po brzegi. Głównie przez rożnej maści zbrojnych i rycerzy, ale wśród tłumu dało się wypatrzyć kilku przebierańców, niechybnie zawodników Areny. Soren skonstatował z niepokojem, że większość z nich była elfami. Przez to wejście dwójki w miarę normalnie wyglądających mężczyzn przeszło bez echa.
- Patrz - Soren wskazał Virgillowi niski stolik na drugim końcu karczmy - Siedzą tam jakieś typy i cały stos papierów. To chyba te całe zapisy.
Po kilkudziesięciu sekundach męczącego przeciskania się pomiędzy stołami, dotarli do celu.
- Panowie na Arenę Śmierci ? - Mężczyzna siedzący przy papierach spojrzał na nich z wysokości biurka.
Kiwnęli głowami.
- Czyje nazwisko wpisać ?
- Soren.
- Soren z... ?
- Po prostu Soren - Odrzekł najemnik. Denerwowała go ta przypadłość bretończyków do wymyślnych tytułów i nazwisk.
Gdy formalności stało się zadość, najemnicy zasiedli przy jednym z nagle zwolnionych stolików. Poprzedni bywalcy po prostu nie mieli już siły utrzymać się na krzesłach.
- Dobra, ty na razie tu siedź, ja pójdę po chłopaków - Rzekł Soren wstając - Nie będą przecież gnić na dworze, kiedy tutaj jest piwerko i dobra zabawa, nie ? Aha, i postaraj się nikogo nie zabić.
Wychodzący Soren nie mógł zobaczyć słabego uśmieszku goszczącego na twarzy Virgilla.
[ Ha, Kubaf, ale żeś wygryzł Mortiego ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Kolejni podróżni minęli ich ognisko, wchodząc do karczmy. Sam och wygląd sugerował, że w sprawie turnienu.
- Poznałem troje z nich- odparł wreszcie Azrael- Czarodziejkę z Naggaroth, wędrownego maga i miejscowego rycerza. Dwoje pierwszych stanowią dla mnie zagadkę, choć bez wątpienia każde z nich posiada jakieś ukryte intencje. Denethrill, ta elfka sugerowała, że Duszołap para się magią śmierci.
Eliot pokiwał głową ze zrozumieniem, nie odzywając się. Azrael miał przeczucie, że wie więcej o magu, niż on sam.
- Ferragus wyląda na przyzwoitego, typowy Bretończyk, jak mniemam. Uczynny, honorowy- kontynuował elf- Na razie to wszystko. Innych nie miałem okazji poznać. Ale nie wszyscy zdołali już przybyć, prawda?
- Zgadza się.
Azrael zastanawiał się nad ewentualną współpracą z inkwizytorami. Dysponowali oni informacjami i umiejętnościami sprawnej eliminacji, co mogłoby się okazać przydatne. Z drugiej strony nazywali siebie "Wyklętymi" i nie byli tu z polecenia Czarnego Zamku. Renegaci? Może nawet zdrajcy? Nie należało zbyt pochopnie tego oceniać.
- Każdy, kogo widziałem w karczmie starał się wypatrzeć jak najwięcej u potencjalnych przeciwników, zdradzając jednocześnie jak najmniej. Stąd groteskowa sytuacja wewnątrz. Wystarczy iskra i...
[No co jest? Gdzie bitka? Trzeba podtrzymywać tradycję!
@Kubaf: ktoś tu się podjarał "Shadow of Mordor"?
@Klafuti: liczę na to. Może być ciekawie... ]
- Poznałem troje z nich- odparł wreszcie Azrael- Czarodziejkę z Naggaroth, wędrownego maga i miejscowego rycerza. Dwoje pierwszych stanowią dla mnie zagadkę, choć bez wątpienia każde z nich posiada jakieś ukryte intencje. Denethrill, ta elfka sugerowała, że Duszołap para się magią śmierci.
Eliot pokiwał głową ze zrozumieniem, nie odzywając się. Azrael miał przeczucie, że wie więcej o magu, niż on sam.
- Ferragus wyląda na przyzwoitego, typowy Bretończyk, jak mniemam. Uczynny, honorowy- kontynuował elf- Na razie to wszystko. Innych nie miałem okazji poznać. Ale nie wszyscy zdołali już przybyć, prawda?
- Zgadza się.
Azrael zastanawiał się nad ewentualną współpracą z inkwizytorami. Dysponowali oni informacjami i umiejętnościami sprawnej eliminacji, co mogłoby się okazać przydatne. Z drugiej strony nazywali siebie "Wyklętymi" i nie byli tu z polecenia Czarnego Zamku. Renegaci? Może nawet zdrajcy? Nie należało zbyt pochopnie tego oceniać.
- Każdy, kogo widziałem w karczmie starał się wypatrzeć jak najwięcej u potencjalnych przeciwników, zdradzając jednocześnie jak najmniej. Stąd groteskowa sytuacja wewnątrz. Wystarczy iskra i...
[No co jest? Gdzie bitka? Trzeba podtrzymywać tradycję!
@Kubaf: ktoś tu się podjarał "Shadow of Mordor"?
@Klafuti: liczę na to. Może być ciekawie... ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[
Chociaż dużo zaczerpnąłem z Heroes-ów ]
A jakżektoś tu się podjarał "Shadow of Mordor"?
Chociaż dużo zaczerpnąłem z Heroes-ów ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Niech MMH i Kaloryfer dokończą historię to zacznę przydział miksturek. Już widzę że wszystkie postacie bardzo fajne na swój sposób i pocieszmy się nimi zanim odejdą...
Co do Mortiego to niestety prawa Areny są niezmienne od dawna i może surowe wobec pecha z czasem ale równe dla wszystkich. Anna zawsze może podążać za nami jako NPC, (będzie miała szansę się zemścić na swoim nemezis ) a tak witam ostatniego uczestnika i zaczynamy zabawę! ]
- Dziękuję za podpis, w imieniu organizatora życzyę powodzenia w turnieju...
Głos lady de Vinteur, skrywający solidne zmęczenie pod jedwabną firanką kurtuazji wyrwał Ronnela z półsnu. Rycerz nagle przechylił się w krześle, omal nie wypuszczając połowicznie pustej butelki po winie i mrugając rozejrzał się po zatłoczonej karczmie. Całkiem pokaźny tłumek, gęsto ubarwiony postaciami równie intrygującymi co zgoła tajemniczymi zdążył się już porozbijać na poszczególne gromady i czyniąc to samo co wszyscy pospolitsi goście zajazdu zaczęli nawiązywać bardziej lub mniej przyjacielskie konwersacje. Towarzysko ze sobą gawędząc ani trochę nie wydawali się bandą potężnych adwersarzy, którzy mieli się nawzajem pozabijać na Arenie. Od niektórych już groźniej wyglądali niektórzy z mousillońskich zbrojnych czy rycerzy Tristana.
- Szesnasty. To zdaje się już wszyscy. - mruknął sir Rudolf, wyciągając spod dłoni śpiącego na stole skryby jakąś kartę.
- CO ? Ale jak to..? - nagle ożywiony Ronnel rozejrzał się, wyłapując z tłumu zawodników. Widać było że był cokolwiek zawiedziony, biorąc do ręki kartę zapisów. - Łeee, przecież połowa z nich nawet nie może się poszczycić upiornym wyglądem, wspaniałym ekwipunkiem czy sławą albo posturą...
- Za to druga połowa nadrabia to z nawiązką. - mruknął imperialny, gasząc fajkę. - Do teraz mnie skręca jak tamten upiór ściągnął hełm albo ten ogr z piątką kolesi co to się ledwo zmieścił w bramie... ten rycerz w czerni i czerwieni też wygląda jakby się znał na rzeczy...
Wtedy Ronnel wertując listę, znalazł pewne interesujące imię.
- Co do rycerzy... proszę, proszę zaszczycił nas sam wielki lord Eist Havdon! - Ronnel aż zagwizdał. Sława Bastończyka obiegła już sporą część Bretonni. Harrevaux miał raz okazję oglądać go na turnieju w Gisoreux, gdzie wysadził z siodła królewskiego kuzyna i paru innych wielkich chwatów, na koniec w finale pokonując otoczonego złą sławą Gefrelara z Mousillon, najlepszego z rycerzy domowych lorda Aucassina z zamku Hane. Jeśli lord wyjdzie cało z tej Areny to samego Mousillon już raczej nie opuści, Gefrelar należał do raczej mściwych typów no i Czarny Rycerz nigdy nie przepuszczał okazji by na dobre opróżnić siodła najlepszych spośród oddanych królowi i Pani Jeziora. Jak dotąd nikt nie przeżył podniesienia czarnej rękawicy. - Cóż może jednak, ta Arena nie będzie taka nudna jak już się zacznie...
Z dalszych przemyśleń co do listy uczestników wyrwał błędnego rycerza krzyk z gardłowym akcentem ludu gór.
- Hej panienko, wszyscy już się zebrali, co dalej? - krzyknął jakiś gruby jak piec krasnolud, stając na krześle by przekrzyczeć gwar i muzykę. Był to jeden z kompanów tego bogatego krasnoluda, który wykupił całe jedzenie na swój koszt, być może jego giermek lub herold skoro przemiawiał w jego imieniu.
Zawołana czarodziejka powoli uniosła głowę obciążoną skomplikowaną fryzurą i welonem, przytrzymywanym złotym diademem po czym zmierzyła Dawiego spojrzeniem zwężonych oczu. Ciemne tęczówki podkreślone czarnym makijażem ostro kontrastowały ze skórą białą jak mleko. Ronnel szybko zauważył uniesioną rękę damy i migiem posłużył jej ramieniem, gdy wstawała.
- Milczeć kpy! - zagrzmiał błędny rycerz. - Okażcie damie krztynę szacunku!
Doskonale uświadomiony, że sam krzyk nie wystarczy trzasnął żelazną rękawicą w stół. Hałas stopniowo przycichał, gdy kolejne osoby wpijały w nich wzrok.
- W imieniu naszego szlachetnego pana, który jednak nie życzy sobie by teraz wyjawiać jego imię i tytuły witam wszystkie odważne persony które zgodziły się spróbować swych sił w wielkiej próbie honoru, rycerskości i odwagi. Ostatniego z przymiotów nikomu widać nie brakuje, gdyż samo zgłoszenie na nasz turniej świadczy o męstwie waszych serc, nawet w obliczu możliwości utraty życia. - lady przerwała i teatralnie potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu, jednak nikogo specjalnie nie zaszczycając uwagą. Ronnel szybko zauważył że brakuje paru zapisanych...
- Jak zapewne się domyśliliście, zawody nie będą odbywać się tutaj. Jutro rano wyruszamy ku włościom organizatora, gdzie po dotarciu do jego miasta otrzymacie szczegółowe informacje o sprawach turnieju. Każdy z szesnastu zapisanych ma podążać wraz z naszymi ludźmi, aż dotrzemy na miejsce. Dodatkowo od teraz do końca turnieju każdy z was znajduje się pod ochroną mego pana i wszelkich wygód zażywać może na jego koszt. Z każdą tedy sprawą możecie się zwracać do naszych zbrojnych lub towarzyszących mi rycerzy, którzy też jutro powiadomią wszystkich rankiem o wyjeździe. Do tego czasu możecie spędzić resztę nocy jak to uznacie za słuszne, pobożny opat przygotował wam kwatery na wyższym piętrze zajazdu.
Lady de Vinteur umilkła i wśród poszeptywań zgromadzonych, przywołała do siebie służkę. Ronnel nagle zauważył jak jeden z krasnoludów, wpada prosto w ludzi szlachcica ich ludu. Gdzie indziej usłyszał groźby i zabarwione niezdrowym entuzjazmem pokrzykiwanie. Widział to po podpitych twarzach, czuł w atmosferze miejsca...
- Madame, pozwól że odprowadzę cię do twej komnaty wyglądasz cokolwiek słabo. Poza tym zaraz może się tu zrobić nieprzyjemnie... - Ronnel wyprowadził ją na rześkie nocne powietrze i mijając zgromadzonych przy ogniskach i wozach zbrojnych oraz całkiem różnorodne towarzystwa dotarli do wieży mieszkalnej, oddalonej od hałasu karczmy i dzwonnicy, wieńczącej dromitorium. Pomagając damie wejść po schodach, zdarzyło mu się dotknąć jej ramienia. Było zupełnie zimne. "Czyżby czarami mogła też odegnać zaduch karczmy ? Przydatna potrafi być ta magia..." Za wchodzącą z westchnięciem do pokoju czarodziejką, drzwi zaczęła zamykać jej służąca, całkiem urodziwa dziewczyna o spojrzeniu bez wyrazu. Ronnel instynktownie przerwał jej, chwytając jej rękę. Pod odciągniętym rękawem zauważył na skórze liczne czerwone ślady, nie wiedział czym mogłyby być zadane, tym bardziej że niektóre występowały parami w równych odstępach.
- Niewiasto, czy jakiś zbir cię niepokoi ? Rzeknij słowo, a...
- Nie, nie kłopocz się sir. Skłułam się igłami, haftując dla mojej pani. - beznamiętny ton głosu na chwilę zadrgał, zanim zatrzasnęła drzwi. - Dobrej nocy, rycerzu.
Po trzaśnięciu zasuwy, Ronnel wzruszył ramionami i postanowił wrócić do karczmy, wszak nic innego nie miał do roboty, a od wypitego wina miał widocznie już przywidzenia i dziwne myśli. Każdy pijący oczywiście również wiedziałby że sen w takim wypadku to półśrodek, a leczyć to należy tylko większą ilością trunku.
Gdy znów wszedł do karczmy, zauważył od razu że kłótnia między krasnoludami toczyła się dalej, mimo prób mediacji innego brodacza. Najstarszy z nich, ten z kilofem właśnie potrząsał gniewnie bronią i krzyczał coś o odstrzeliwywaniu zadartych nosów, gdy w pół słowa zalała ich fala śmiechu. Głośnego, pijackiego rechotu. Zezłoszczony Bafur, odwrócił wzrok ku stolikowi rycerzy.
- Hahaha! Durne pokurcze, przepychają się między sobą! - zaśmiał się jeden, dłubiący w zębach mizerykordią.
- Ten stary to chyba zaraz zejdzie na zawał! - dodał kolejny, nie mogąc utrzymać kielicha w drżącej dłoni.
- Qu'est-ce qu'un jardin zoologique! Pire que les paysans ivres!
- Coś rzekł durna człeczyno ? - mruknął stary Sztygar, na razie cicho.
- To żeś utrafił, Louis! Ej, Tristan, rzućmy im coś złotego to może pożrą się jak psy!
De Castelrosse zaśmiał się i wstał zza stołu, zachęcany gwizdami towarzyszy. Wyciągnął mieszek i pochylając swą dumną twarz nad Bafurem, potrząsnął sakiewką z głupim uśmiechem, w jego oddechu dało się czuć o kielich wina za dużo.
- Zabieraj te marne grosze korniszonie. - Bafursson splunął spokojnie, na co rycerz momentalnie się wściekł i cisnął monety pod nogi górnika.
- Na czworaka, przebrzydły karle! Wytrzesz mi klepisko kudłami z tego krzywego oblicza! - pomiędzy długimi blond lokami, twarz Tristana zaczęła się robić czerwona.
Harrevaux stanął jak wryty i zawołał, idąc w stronę zajścia.
- Tristan, psi synu! To zawodnicy, lepiej się uspokój póki...
De Castelrosse kompletnie zignorował głos rozsądku i bezczelnie gapił się na krasnoluda. Wtedy zacienione oblicze sztygara uniosło się, a widząc błysk w oku pod kaskiem młody Thori odsunął się.
- Pozwoliłem ci śmiać się z naszej kłótni, nie zabiłem gdy lżyłeś złotem niskiej próby, ale... ALE NIKT, NA GRIMNIRA NIKT NIE BĘDZIE NABIJAŁ SIĘ Z KRASNOLUDZKIEJ BRODY!
Z tym okrzykiem potężna piącha rąbnęła rycerza prosto w twarz. Z głośnym trzaskiem chrząstki nosowej, Tristan zwalił się w tył, przewracając stół jego towarzyszy. Muzyka nagle umilkła i podnosły się krzyki. Kupiec prowadzący swą żonę na piętro momentalnie przyspieszył, a kilku podróżników zawinęło się z kuflami na podwórze. Zwalisty rycerz z żółtym jeleniem w herbie, warknął skoczył z zaciśniętą pięścią prosto na Bafura.
- Jak śmiesz ty włochata małpo ?!
Widząc to Falthar, przepchnął się przez oniemiałych ochroniarzy.
- Ej! Nikt poza mną nie będzie tu bić tego krasnoluda, a masz zakuta pało!
- Ojciec, już lecę! - zakrzyknął Thori, dopijając piwo i zakasując rękawy.
W tym momencie dziesięciu pozostałych rycerzy wygrzebało się spod stołu i także skoczyli na dawich. Jęczący Tristan, łapiąc się za krwawiący nos porwał sztylet ze stołu i skoczył za kompanami. Jeden z pijanych rycerzy uderzył za wysoko jak na krasnoluda i przeleciał, wpadając prosto na ogra. Po chwili wielką piącha Dwójki posłała herbowego na stolik wyjątkowo nietowarzysko wyglądających zbrojnych. Całą karczmę nagle wypełnił stokroć gorszy niż wcześniej raban, gdy każdy pochwycił co miał pod ręką lub z gołymi pięściami dołączył do rozróby. Zbrojni w czerni i złocie zaczęli lać wieśniaków, paru miejscowych rycerzy wściekło się za napaść na poddanych i również skoczyło w "bój", podczas gdy inni wybiegli na podwórze by zaraz wrócić z wyrwanymi sztafetami. Mocarny cios ławą posłał jakiegoś draba w skórzni przez okno, wybijając całkiem ładny witraż z panią wznoszącą Graala. Obsługa również zaczęła się bronić rozbijając niesione trunki na gorących łbach, a mnich za ladą padł na kolana i zaczął klepać pacierze, widząc jak jego niesamowity zysk odchodzi na poważne naprawy jakie czekają klasztorną sakiewkę. Teraz już nikt nie pamietał sporu, każdy walił po prostu każdego jak leciało, w końcu "jak się bawić to się bawić, drzwi wyrąbać, karczmę spalić".
Grupa muzykantów, siedząca na podwyższeniu koło kominka do którego wpadł właśnie i zaraz wyleciał jakiś podchmielony bójkowicz wzruszyła ramionami i z uśmiechem zagrała natychmiast bardzo żywą muzyczkę.
http://www.youtube.com/watch?v=qyG_mnBS6zg
Ronnel klnąc na czym Bretonnia stoi, zetknął się plecami (a właściwie tylko dolną ich częścią) z jakimś krasnoludem i razem zaczęli rozdawać ciosy otaczającym ich rycerzom.
- Od początku drogi mnie korciło! - krzyknął, wymierzając prawy prosty komuś w szachownicowym tabardzie. W odpowiedzi dosłyszał śmiech krasnoluda i odgłos rozbijanego na łbie krzesła.
[ Dobra, wasze życzenie to rozkaz MG... "To ma być czysta walka, żadnych ciosów poniżej p...." W sumie to ograniczcie się do broni czysto bójkowej i chyba każdy zna kodeks tego typu walk. Powstańcie uzcestnicy Areny, powstańcie bójkowicze, połamią się kufle, krzesła pójdą w drzazgi! Dzień pięści, czerwony dzień. Ere the sun riseees! ]
Co do Mortiego to niestety prawa Areny są niezmienne od dawna i może surowe wobec pecha z czasem ale równe dla wszystkich. Anna zawsze może podążać za nami jako NPC, (będzie miała szansę się zemścić na swoim nemezis ) a tak witam ostatniego uczestnika i zaczynamy zabawę! ]
- Dziękuję za podpis, w imieniu organizatora życzyę powodzenia w turnieju...
Głos lady de Vinteur, skrywający solidne zmęczenie pod jedwabną firanką kurtuazji wyrwał Ronnela z półsnu. Rycerz nagle przechylił się w krześle, omal nie wypuszczając połowicznie pustej butelki po winie i mrugając rozejrzał się po zatłoczonej karczmie. Całkiem pokaźny tłumek, gęsto ubarwiony postaciami równie intrygującymi co zgoła tajemniczymi zdążył się już porozbijać na poszczególne gromady i czyniąc to samo co wszyscy pospolitsi goście zajazdu zaczęli nawiązywać bardziej lub mniej przyjacielskie konwersacje. Towarzysko ze sobą gawędząc ani trochę nie wydawali się bandą potężnych adwersarzy, którzy mieli się nawzajem pozabijać na Arenie. Od niektórych już groźniej wyglądali niektórzy z mousillońskich zbrojnych czy rycerzy Tristana.
- Szesnasty. To zdaje się już wszyscy. - mruknął sir Rudolf, wyciągając spod dłoni śpiącego na stole skryby jakąś kartę.
- CO ? Ale jak to..? - nagle ożywiony Ronnel rozejrzał się, wyłapując z tłumu zawodników. Widać było że był cokolwiek zawiedziony, biorąc do ręki kartę zapisów. - Łeee, przecież połowa z nich nawet nie może się poszczycić upiornym wyglądem, wspaniałym ekwipunkiem czy sławą albo posturą...
- Za to druga połowa nadrabia to z nawiązką. - mruknął imperialny, gasząc fajkę. - Do teraz mnie skręca jak tamten upiór ściągnął hełm albo ten ogr z piątką kolesi co to się ledwo zmieścił w bramie... ten rycerz w czerni i czerwieni też wygląda jakby się znał na rzeczy...
Wtedy Ronnel wertując listę, znalazł pewne interesujące imię.
- Co do rycerzy... proszę, proszę zaszczycił nas sam wielki lord Eist Havdon! - Ronnel aż zagwizdał. Sława Bastończyka obiegła już sporą część Bretonni. Harrevaux miał raz okazję oglądać go na turnieju w Gisoreux, gdzie wysadził z siodła królewskiego kuzyna i paru innych wielkich chwatów, na koniec w finale pokonując otoczonego złą sławą Gefrelara z Mousillon, najlepszego z rycerzy domowych lorda Aucassina z zamku Hane. Jeśli lord wyjdzie cało z tej Areny to samego Mousillon już raczej nie opuści, Gefrelar należał do raczej mściwych typów no i Czarny Rycerz nigdy nie przepuszczał okazji by na dobre opróżnić siodła najlepszych spośród oddanych królowi i Pani Jeziora. Jak dotąd nikt nie przeżył podniesienia czarnej rękawicy. - Cóż może jednak, ta Arena nie będzie taka nudna jak już się zacznie...
Z dalszych przemyśleń co do listy uczestników wyrwał błędnego rycerza krzyk z gardłowym akcentem ludu gór.
- Hej panienko, wszyscy już się zebrali, co dalej? - krzyknął jakiś gruby jak piec krasnolud, stając na krześle by przekrzyczeć gwar i muzykę. Był to jeden z kompanów tego bogatego krasnoluda, który wykupił całe jedzenie na swój koszt, być może jego giermek lub herold skoro przemiawiał w jego imieniu.
Zawołana czarodziejka powoli uniosła głowę obciążoną skomplikowaną fryzurą i welonem, przytrzymywanym złotym diademem po czym zmierzyła Dawiego spojrzeniem zwężonych oczu. Ciemne tęczówki podkreślone czarnym makijażem ostro kontrastowały ze skórą białą jak mleko. Ronnel szybko zauważył uniesioną rękę damy i migiem posłużył jej ramieniem, gdy wstawała.
- Milczeć kpy! - zagrzmiał błędny rycerz. - Okażcie damie krztynę szacunku!
Doskonale uświadomiony, że sam krzyk nie wystarczy trzasnął żelazną rękawicą w stół. Hałas stopniowo przycichał, gdy kolejne osoby wpijały w nich wzrok.
- W imieniu naszego szlachetnego pana, który jednak nie życzy sobie by teraz wyjawiać jego imię i tytuły witam wszystkie odważne persony które zgodziły się spróbować swych sił w wielkiej próbie honoru, rycerskości i odwagi. Ostatniego z przymiotów nikomu widać nie brakuje, gdyż samo zgłoszenie na nasz turniej świadczy o męstwie waszych serc, nawet w obliczu możliwości utraty życia. - lady przerwała i teatralnie potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu, jednak nikogo specjalnie nie zaszczycając uwagą. Ronnel szybko zauważył że brakuje paru zapisanych...
- Jak zapewne się domyśliliście, zawody nie będą odbywać się tutaj. Jutro rano wyruszamy ku włościom organizatora, gdzie po dotarciu do jego miasta otrzymacie szczegółowe informacje o sprawach turnieju. Każdy z szesnastu zapisanych ma podążać wraz z naszymi ludźmi, aż dotrzemy na miejsce. Dodatkowo od teraz do końca turnieju każdy z was znajduje się pod ochroną mego pana i wszelkich wygód zażywać może na jego koszt. Z każdą tedy sprawą możecie się zwracać do naszych zbrojnych lub towarzyszących mi rycerzy, którzy też jutro powiadomią wszystkich rankiem o wyjeździe. Do tego czasu możecie spędzić resztę nocy jak to uznacie za słuszne, pobożny opat przygotował wam kwatery na wyższym piętrze zajazdu.
Lady de Vinteur umilkła i wśród poszeptywań zgromadzonych, przywołała do siebie służkę. Ronnel nagle zauważył jak jeden z krasnoludów, wpada prosto w ludzi szlachcica ich ludu. Gdzie indziej usłyszał groźby i zabarwione niezdrowym entuzjazmem pokrzykiwanie. Widział to po podpitych twarzach, czuł w atmosferze miejsca...
- Madame, pozwól że odprowadzę cię do twej komnaty wyglądasz cokolwiek słabo. Poza tym zaraz może się tu zrobić nieprzyjemnie... - Ronnel wyprowadził ją na rześkie nocne powietrze i mijając zgromadzonych przy ogniskach i wozach zbrojnych oraz całkiem różnorodne towarzystwa dotarli do wieży mieszkalnej, oddalonej od hałasu karczmy i dzwonnicy, wieńczącej dromitorium. Pomagając damie wejść po schodach, zdarzyło mu się dotknąć jej ramienia. Było zupełnie zimne. "Czyżby czarami mogła też odegnać zaduch karczmy ? Przydatna potrafi być ta magia..." Za wchodzącą z westchnięciem do pokoju czarodziejką, drzwi zaczęła zamykać jej służąca, całkiem urodziwa dziewczyna o spojrzeniu bez wyrazu. Ronnel instynktownie przerwał jej, chwytając jej rękę. Pod odciągniętym rękawem zauważył na skórze liczne czerwone ślady, nie wiedział czym mogłyby być zadane, tym bardziej że niektóre występowały parami w równych odstępach.
- Niewiasto, czy jakiś zbir cię niepokoi ? Rzeknij słowo, a...
- Nie, nie kłopocz się sir. Skłułam się igłami, haftując dla mojej pani. - beznamiętny ton głosu na chwilę zadrgał, zanim zatrzasnęła drzwi. - Dobrej nocy, rycerzu.
Po trzaśnięciu zasuwy, Ronnel wzruszył ramionami i postanowił wrócić do karczmy, wszak nic innego nie miał do roboty, a od wypitego wina miał widocznie już przywidzenia i dziwne myśli. Każdy pijący oczywiście również wiedziałby że sen w takim wypadku to półśrodek, a leczyć to należy tylko większą ilością trunku.
Gdy znów wszedł do karczmy, zauważył od razu że kłótnia między krasnoludami toczyła się dalej, mimo prób mediacji innego brodacza. Najstarszy z nich, ten z kilofem właśnie potrząsał gniewnie bronią i krzyczał coś o odstrzeliwywaniu zadartych nosów, gdy w pół słowa zalała ich fala śmiechu. Głośnego, pijackiego rechotu. Zezłoszczony Bafur, odwrócił wzrok ku stolikowi rycerzy.
- Hahaha! Durne pokurcze, przepychają się między sobą! - zaśmiał się jeden, dłubiący w zębach mizerykordią.
- Ten stary to chyba zaraz zejdzie na zawał! - dodał kolejny, nie mogąc utrzymać kielicha w drżącej dłoni.
- Qu'est-ce qu'un jardin zoologique! Pire que les paysans ivres!
- Coś rzekł durna człeczyno ? - mruknął stary Sztygar, na razie cicho.
- To żeś utrafił, Louis! Ej, Tristan, rzućmy im coś złotego to może pożrą się jak psy!
De Castelrosse zaśmiał się i wstał zza stołu, zachęcany gwizdami towarzyszy. Wyciągnął mieszek i pochylając swą dumną twarz nad Bafurem, potrząsnął sakiewką z głupim uśmiechem, w jego oddechu dało się czuć o kielich wina za dużo.
- Zabieraj te marne grosze korniszonie. - Bafursson splunął spokojnie, na co rycerz momentalnie się wściekł i cisnął monety pod nogi górnika.
- Na czworaka, przebrzydły karle! Wytrzesz mi klepisko kudłami z tego krzywego oblicza! - pomiędzy długimi blond lokami, twarz Tristana zaczęła się robić czerwona.
Harrevaux stanął jak wryty i zawołał, idąc w stronę zajścia.
- Tristan, psi synu! To zawodnicy, lepiej się uspokój póki...
De Castelrosse kompletnie zignorował głos rozsądku i bezczelnie gapił się na krasnoluda. Wtedy zacienione oblicze sztygara uniosło się, a widząc błysk w oku pod kaskiem młody Thori odsunął się.
- Pozwoliłem ci śmiać się z naszej kłótni, nie zabiłem gdy lżyłeś złotem niskiej próby, ale... ALE NIKT, NA GRIMNIRA NIKT NIE BĘDZIE NABIJAŁ SIĘ Z KRASNOLUDZKIEJ BRODY!
Z tym okrzykiem potężna piącha rąbnęła rycerza prosto w twarz. Z głośnym trzaskiem chrząstki nosowej, Tristan zwalił się w tył, przewracając stół jego towarzyszy. Muzyka nagle umilkła i podnosły się krzyki. Kupiec prowadzący swą żonę na piętro momentalnie przyspieszył, a kilku podróżników zawinęło się z kuflami na podwórze. Zwalisty rycerz z żółtym jeleniem w herbie, warknął skoczył z zaciśniętą pięścią prosto na Bafura.
- Jak śmiesz ty włochata małpo ?!
Widząc to Falthar, przepchnął się przez oniemiałych ochroniarzy.
- Ej! Nikt poza mną nie będzie tu bić tego krasnoluda, a masz zakuta pało!
- Ojciec, już lecę! - zakrzyknął Thori, dopijając piwo i zakasując rękawy.
W tym momencie dziesięciu pozostałych rycerzy wygrzebało się spod stołu i także skoczyli na dawich. Jęczący Tristan, łapiąc się za krwawiący nos porwał sztylet ze stołu i skoczył za kompanami. Jeden z pijanych rycerzy uderzył za wysoko jak na krasnoluda i przeleciał, wpadając prosto na ogra. Po chwili wielką piącha Dwójki posłała herbowego na stolik wyjątkowo nietowarzysko wyglądających zbrojnych. Całą karczmę nagle wypełnił stokroć gorszy niż wcześniej raban, gdy każdy pochwycił co miał pod ręką lub z gołymi pięściami dołączył do rozróby. Zbrojni w czerni i złocie zaczęli lać wieśniaków, paru miejscowych rycerzy wściekło się za napaść na poddanych i również skoczyło w "bój", podczas gdy inni wybiegli na podwórze by zaraz wrócić z wyrwanymi sztafetami. Mocarny cios ławą posłał jakiegoś draba w skórzni przez okno, wybijając całkiem ładny witraż z panią wznoszącą Graala. Obsługa również zaczęła się bronić rozbijając niesione trunki na gorących łbach, a mnich za ladą padł na kolana i zaczął klepać pacierze, widząc jak jego niesamowity zysk odchodzi na poważne naprawy jakie czekają klasztorną sakiewkę. Teraz już nikt nie pamietał sporu, każdy walił po prostu każdego jak leciało, w końcu "jak się bawić to się bawić, drzwi wyrąbać, karczmę spalić".
Grupa muzykantów, siedząca na podwyższeniu koło kominka do którego wpadł właśnie i zaraz wyleciał jakiś podchmielony bójkowicz wzruszyła ramionami i z uśmiechem zagrała natychmiast bardzo żywą muzyczkę.
http://www.youtube.com/watch?v=qyG_mnBS6zg
Ronnel klnąc na czym Bretonnia stoi, zetknął się plecami (a właściwie tylko dolną ich częścią) z jakimś krasnoludem i razem zaczęli rozdawać ciosy otaczającym ich rycerzom.
- Od początku drogi mnie korciło! - krzyknął, wymierzając prawy prosty komuś w szachownicowym tabardzie. W odpowiedzi dosłyszał śmiech krasnoluda i odgłos rozbijanego na łbie krzesła.
[ Dobra, wasze życzenie to rozkaz MG... "To ma być czysta walka, żadnych ciosów poniżej p...." W sumie to ograniczcie się do broni czysto bójkowej i chyba każdy zna kodeks tego typu walk. Powstańcie uzcestnicy Areny, powstańcie bójkowicze, połamią się kufle, krzesła pójdą w drzazgi! Dzień pięści, czerwony dzień. Ere the sun riseees! ]
- Każdy, kogo widziałem w karczmie starał się wypatrzeć jak najwięcej u potencjalnych przeciwników, zdradzając jednocześnie jak najmniej. Stąd groteskowa sytuacja wewnątrz. Wystarczy iskra i...- na te słowa kilku mężczyzn w lepszym i gorszym stanie wypadło na zewnątrz, w akompaniamencie krzyków i dźwięków tłuczonego szkła. Po chwili przez jedno z okien wypadło krzesło, rozróba w środku rozpoczęła się na dobre.
- O iskrze mowa...ciekawe o co im poszło- rzucił Eliot stając obok Azraela wpatrującego się w bitkę która teraz trwała nie tylko w środku ale i na zewnątrz- Za dawnych czasów wystarczyło by krzyknąć że przybyło Oficjum i zaraz wszystko by ucichło- dodał Lionheart z uśmiechem wspominając stare czasy.
- Dawny czasów?- spytał się Anioł Śmierci starając się powiększyć zasoby swych informacji.
- Tak dawnych czasów..- mówił poprawiwszy bandaże na prawej ręce- Że tak powiem pewna wysoko postawiona szycha, uznała nas za sól w swym oku i postanowił się nas pozbyć. Przez jego knowania jestem gdzie jesteś i kim jesteśmy- dodał opierając ręce na pasie- Masz zamiar przyłączyć się do tego mordobicia?- rzucił spoglądając na Azraela.
- O iskrze mowa...ciekawe o co im poszło- rzucił Eliot stając obok Azraela wpatrującego się w bitkę która teraz trwała nie tylko w środku ale i na zewnątrz- Za dawnych czasów wystarczyło by krzyknąć że przybyło Oficjum i zaraz wszystko by ucichło- dodał Lionheart z uśmiechem wspominając stare czasy.
- Dawny czasów?- spytał się Anioł Śmierci starając się powiększyć zasoby swych informacji.
- Tak dawnych czasów..- mówił poprawiwszy bandaże na prawej ręce- Że tak powiem pewna wysoko postawiona szycha, uznała nas za sól w swym oku i postanowił się nas pozbyć. Przez jego knowania jestem gdzie jesteś i kim jesteśmy- dodał opierając ręce na pasie- Masz zamiar przyłączyć się do tego mordobicia?- rzucił spoglądając na Azraela.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Gilraen wpatrywał się w kłótnię starego Dawiego z rycerzem.
-Debil... Jak można żartować z krasnoludzkiej brody? Samo ucięcie jej wywołało wojnę...- Pomyślał. Zobaczył zbrojnego w biało-niebieskich barwach szarżującego na niego. W jednej chwili wstał, po czym rąbnął hełmem z Ithlimaru zbrojnego, ogłuszając go, następnie kopnął go w żebra, a jego przeciwnik wleciał na ścianę z ogromną prędkością. Schował swój hełm z kitą do torby, po czym związał się walką z kolejnym przeciwnikiem. Po kilku sekundach leżał na ziemi pozbawiony przytomności krzesłem, które przy okazji roztrzaskało się w drobny mak, a Gilraen zaczął oswajać się z nowymi zdolnościami.
Wysyłane z mojego HTC Desire za pomocą Tapatalk 2
-Debil... Jak można żartować z krasnoludzkiej brody? Samo ucięcie jej wywołało wojnę...- Pomyślał. Zobaczył zbrojnego w biało-niebieskich barwach szarżującego na niego. W jednej chwili wstał, po czym rąbnął hełmem z Ithlimaru zbrojnego, ogłuszając go, następnie kopnął go w żebra, a jego przeciwnik wleciał na ścianę z ogromną prędkością. Schował swój hełm z kitą do torby, po czym związał się walką z kolejnym przeciwnikiem. Po kilku sekundach leżał na ziemi pozbawiony przytomności krzesłem, które przy okazji roztrzaskało się w drobny mak, a Gilraen zaczął oswajać się z nowymi zdolnościami.
Wysyłane z mojego HTC Desire za pomocą Tapatalk 2
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.