ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Vahanian »

-Mylisz się.- pokręciłem przecząco głową.- Śmierć nie jest czymś czego można uniknąć ciężką pracą. Lata treningów nie uratują cię przed złośliwym zrządzeniem losu. Moge... Może- poprawiłem się natychmiast.- przyjść do ciebie "przyjacielu" we śnie, podczas posiłku, zwykłej konnej przejażdżki. Co zabawniejsze, dopaść nas- przy słowie "nas" lekko się uśmiechnąłem.- może nawet podczas lektury.- nikt się nie odezwał. Anioł Śmierci kiwnął głową potwierdzając moje słowa.
-Twierdzisz, że nasze umiejętności nic nie znaczą?- Kobra wydawał się być dość rozbawiony.
-Byłem świadkiem areny, którą zwyciężył pańszczyźniany chłop.- westchnąłem i wrzuciłem spory kawał drewna do ognia.- Wątpię, by miał tyle tysiącleci co my na treningi. A tylko jeden z nas przeżyje. - Kolejna dłuższa chwila milczenia. - To co potrafisz, to co potrafimy ma znaczenie. Lecz nigdy nie jest decydujące.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-To musiała być nadzwyczaj kiepska Arena-zaśmiał się serdecznie Kobra-Masz rację co do wypadków, znałem elfa który na wskutek nieszczęśliwego wypadku umarł w czasie gry w szachy. Ale ja i Azrael spieraliśmy się o pojedynki i walki, a tam
to co potrafimy jest właśnie decydujące, los może jedynie lekko dopomóc lub lekko przeszkodzić. W bitwie los jest ważny, nie zależnie od twoich umiejętności może się zdarzyć, że będziesz walczył z przeważającym liczebnie przeciwnikiem, grad strzał trafi na przykład ciebie. Ale w uczciwym pojedynku, gdzie walczysz z jednym przeciwnikiem w głównej mierze liczą się twoje umiejętności i nikt nie wmówi mi że jest inaczej.-Ramazel pociągnął głęboki łyk wina. Po czym wyszczerzył zęby-bo inaczej wyjdzie, że wygrałem wszystkie walki na farcie...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wszyscy uśmiechnęli się na żart Ramazala, choć Azrael półgębkiem. Właściwie przy jego obrażeniach było to niezwykle trudne.
- Musisz być nie lada mistrzem, bacząc na twe słowa- odezwał się, spoglądając na Kobrę, po czym pociągnął łyk z jego bukłaka- Cholernie dobre wino- stwierdził- Z pewnością warto byłoby zobaczyć takie widowisko. Włóczniato bardzo niedoceniana broń.
- To prawda- przytaknął Ramazal- Przez to, że stanowi podstawową broń pospólstwa, które nie potrafi nią władać. Osiągnięcie mistrzostwa jest trudniejsze niż w mieczu. Jednakże jej skuteczność...
- W to nie wątpie- przerwał mu Azrael- Ciekaw jestem, jak poradziłbyś sobie z Czarnym Gwardzistą. Tak się bowiem składa, że mamy takiego na podorędziu...
Pociągnął kolejny, dłuższy łyk, czekając na to, co odpowie Kobra.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Wy pieprzone księżniczki zawsze kantujecie.- za moich pleców wyłonił się Gloin z toporem w łapach.- Na głębiny wszystkich kopalni, już mnie tu szlag trafia. W pobliżu elfów nie da się spać spokojnie, zaraz któryś poderżnie gardło, albo nóż w plecy wbije.
-Jesteś niezwykle porywczym krasnoludem.- parsknął śmiechem Kobra, reszta towarzystwa, prócz mnie była nieco poirytowana tą sytuacją. Mnie nawet bawiła.
-Wracając, do naszej rozmowy...- wymieniłem z przyjacielem krótkie spojrzenie dając mu do zrozumienia, że już kończę.- wszystko okaże się w najbliższym czasie. Los, czy też umiejętności. Co zadecyduje o zwycięstwie śmierci, nad życiem? Może żaden z nas tu obecnych nie przejdzie nawet przez pierwszą turę, lub zostaniemy zmuszeni do walki ze sobą.
-Dus, choć coś ukatrupić bo ja tym razem nie wytrzymam i zetnę im te szpiczaste usz...
-Idę, idę.- podniosłem się z wolna i wszedłem w Plan Dusz. Ujrzałem linie życia wszystkich zawodników i ich towarzyszy, a kilkadziesiąt minut stąd skupisko typowych, chwiejnych i niezwykle dynamicznych dusz goblinów.
-Znalazłeś coś, co?- Gloin znał wyraz twarzy, który teraz przybrałem.- No kurwa, pora przetrącić parę łbów. Orkowie?! Trolle?! Zniewieściałe elfy?! A nie...- wybuchł śmiechem.- Te siedzą tutaj.
-Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo Gloinie.- rzekł Azrael już mniej spokojnym tonem.- Nie jesteś zawodnikiem...
-Lecz ja nim jestem.- przerwałem mu.- Unosząc dłoń na niego, unosisz ją również na mnie. Wolę nie walczyć z wami wcześniej, niż to konieczne. Szanuje was. Dziękuje wam za rozmowę, jesteście naprawdę ciekawymi osobistościami. Obyśmy nie spotkali się na piaskach areny.

- Czemu im liżesz dupę?- Gloin spojrzał na mnie z dołu, obaj maszerowaliśmy przed siebie. Moim tempem rzecz jasna, czyli równie dobrze można powiedzieć, że biegliśmy.
- Narobienie sobie wrogów na samym początku w niczym mi nie pomoże.
- Pierdolenie.- przeskoczył nad sporym konarem zbyt pewnie, przez co omal nie uderzył w drzewo znajdujące się nieopodal miejsca jego lądowania.- Cholera... W każdym razie masz już przyjaciela. Plery masz kryte.- wyszczerzył pożółkłe kły w zawadiackim uśmiechu.- To co to jest?
-Gobliny...- Gloin się zatrzymał.- Kpisz sobie ze mnie?! Pędzimy taki kawał drogi, tylko by sprać dupska paru goblinów.
-Jest ich trochę więcej niż parę.- przywołałem go to siebie gestem dłoni.- I chłopi w tej knajpie, którą wysadziliście bardzo na nich narzekali.
-Ja niczego nie wysadzałem!- ruszył w moją stronę zdenerwowany.- To tamci idioci!

[Muszę nakarmić mojego Duszołapa ;d. Jesli ktoś chce może wpaść, trochę rozrywki!]
[Trochę ponuro, jeśli ktoś chce może się przyłączyć. :) Jestem otwarty na propozycje!]

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-O na Arenie znajduję się członek czarnej straży... Ciekawe, czegóż to od nas chce Malekith... Ale co do Gwardii... zabijałem ich już wcześniej, są nieźli, potrafią władać bronią. Ale mam nad nimi przewagę szybkości i techniki włócznia jest szybsza i lżejsza od halabardy a ja-tu ugryzł się w język chcąc orzec: ,,trenowałem wśród mistrzów miecza hoetha-najlepszych wojowników tego świata", nie może zdradzać aż tyle, Azrael udowodnił już iż jest dobrym rozmówcą i przyzwoitym elfem, ale Kobra nie ufał prawie nikomu, kontynuował więc- nie będę fałszywie skromny: wierzę w swoje umiejętności, ufam iż gdy nadejdzie czas...-sięgnął do boku konia zdejmując z stamtąd włócznię owiniętą pasami skóry mantykory, po czym zaczął je delikatnie odwijać. Po chwili oczom Anioła Śmierci ukazała się przepiękna broń. Jej drzewiec wykonany był z ciemnego drewna, ostrze zaś z lśniącego, wypolerowanego ithilmairu z wprawionym pośrodku potężnym szafirem. Sztych był nadzwyczaj długi, zwężał się ku górze, zaś przy nim powiewała zielona wstążka.-...to moja dłoń poprowadzi ,,Gniew Yeluanirów" tak iż dosięgnie serca wroga.-rzekł Kobra przeciągając palcem o ostrzu. Muisało być cholernie ostre, bo drobne dotknięcie rozcięło skórę Ramazala, tak iż po ithilmairze spłynęła kropla krwi.
Niedługo potem Duszołap odszedł wraz z pewnym aroganckim krasnoludem. Kobra spojrzał na Azraela gdy mag się oddalił. Pociągnął łyk z bukłaka.
-No a co sądzisz o Duszołapie?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Stara się nie poddać swej mrocznej stronie. To trudna walka, którą toczy od dawna. Myślę, że wyczerpuje go emocjonalnie.
Ramazal pogładził się po podbródku, kiwając ze zrozumieniem. Gilraen skrzywił się ze smutkiem.
- Myślę, że może mieć dobre intencje- dodał po chwili Azrael- Choć to może nie wystarczyć.
- Co masz na myśli?- spytał Gilraen. Anioł pokiwał głową przecząco.
- Nie jestem w stanie tego teraz stwierdzić- rzekł- Czas pokaże.
Milczeli przez chwilę. Azrael nie zapytał Ramazala, co ten sądzi o nekromancie. Zamiast tego inna myśl drążyła jego umysł.
- Znacie historię Aren?- spytał w końcu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Trzech ostatnich-przyznał Kobra-tej którą zorganizowali szuroludzie w ich zatęchłym mieście, wygrałą wtedy jeśli mnie pamieć nie myli jakaś wampirzyca. Kolejna była wielka i do dzisiaj mistrz Atheis śpiewa o niej ballady-twarz Ramazala spoważniała-odbywała się na morzu, ale wygrał ją parszywy zdrajca. Omal nie doprowadziła do wojny-ostatnia była podobno bardzo epicka, walczył na niej Menthus z Caledoru zdążyłem zamienić z nim kilka słów zanim na nią wyruszył... nie wiem dokładnie jak zginął, ale podobno jakoś dawał sobie radę... Wygrał ją pewien fanatyk religijny Mateusz czy jakoś tak...
-Magnus-podpowiedział Azrael.
-O właśnie-ucieszył się Kobra-Tak czy siak słyszałem tylko o tych trzech. Wiesz coś więcej o poprzednich?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Nie do tego zmierzam- oznajmił Azrael, dając do zrozumienia, iż nie odpowie na pytanie Ramazala, a przynajmniej nie bezpośrednio- Każda z nich miał na celu coś więcej, niż sprawdzenie umiejętności w walce i wyłonienie największego wojownika. Wielkie i straszne wydarzenia ciągnęły za tymi turniejami. Jest dla mnis niemal pewne, iż przyjdzie nam się zmierzyć nie tylko między sobą.
- To dlatego tu jesteś? By powstrzymać nadchodzące zło?- zagadnął Gilraen. Jakmsię okazywało, był dość przenikliwy.
- Moje przeznaczenie leży gdzie indziej- rzekł Azrael, najwyraźniej niezbyt skłonny rozwijać temat.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Po całym dniu podróży karawana zatrzymała się na nocny postój. Giermkowie zajmowali się wierzchowcami swych panów, którzy siedząc koło ogniska dyskutowali na jakiś temat, najprawdopodobniej Świętego Grala, wokół wielkiego ogniska siedziała piątka ogrów i jadła jakieś zgniłe mięso przyrządzone przez ich "kucharza", obok miejsce zajeła kompania najemników, dalej przy mniejszym ognisku siedziało kilku elfów dyskutując o mocy ulthuanskiego wina, a przy ostatnim siedziała zgraja krasnoludów pijąca piwo i inne mocne trunki, narzekająca na wszystko na czym świat stoi i na koniec prowokująca elfów do bitki - wśród nich możnabyło ujrzeć samotnego Tenka popijającego herbatkę i pilnującego pustego tronu.

Duszołap razem z Gloinem zmierzali w kierunku grupki goblinów, która miała zaspokoić głód nekromanty.

- Gobliny, też żeś se wymyślił trupiaku, gdyby to były trolle albo chociaż orkowie... no ale nic, lepsza dupa niż chuj - powiedział z przekąsem Gloin.
- Spokojnie brodaczu, będziesz miał okazje rozlupać jeszcze parę orczych czerepów - zapewnił go Duszołap.

Przechodząc przez leśną gęstwine Duszołap i Gloin zobaczyli dwójkę krasnoludów siedzących na wielkim pniu, jednego ogromnego rudobrodego mięśniaka dzierżącego dwa młoty bojowe, a drugiego w masywnym gromrilowym pancerzu przecierającego wielki runiczny topór.

- Co wy, idziecie się zabawić i nie zapraszacie nas? - zapytał Falthar.

Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że Duszołap nie wyczuł ich obecności z tak niewielkiej odległości. Zerkając na topór krasnoludzkiego tana można było dostrzec ledwo tlące się runy - czy to możliwe, że magia zamknięta w tym przedmiocie blokowała jego magiczny zmysł?
Ostatnio zmieniony 19 lip 2014, o 11:12 przez Slayer Zabójców, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[teraz będę miał kilka dni wolnego, to znów będę mógł się udzielać]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Dzis poznym wieczorem cos napisze teraz jestem w robocie, a potem jade nad jeziorko z dziewczyna! Na krasnoludy zawsze mozna liczyc ;d. ]

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Jeszcze jakieś dwadzieścia minut do naszego celu.- uśmiechnąłem się w stronę Gloina. Ten biegł z językiem na brodzie ledwo łapiąc dech. Był ciekawą istotą, szybko się męczył. Jednak gdy jego zmęczenie osiągnęło już pewien poziom to nigdy nie wzrastało.
-Gobliny, też żeś se wymyślił trupiaku, gdyby to były trolle albo chociaż orkowie... no ale nic, lepsza dupa niż chuj - powiedział.
-Spokojnie brodaczu, będziesz miał okazje rozlupać jeszcze parę orczych czerepów - zapewnił go Duszołap.
-Znasz ich?- powiedziałem nieco ciszej, kreśląc na Planie Dusz podstawy zaklęcia, wyczuwałem mrowienie magii, która zaczynała sięgać w stronę "ukrytych" linii życia dwóch Dawi. Nie mogłem ich tam dostrzec, prawdopodobnie z powodu tego topora. Wiele słyszałem o runach krasnoludów, głownie od Gloina. Potrafił godzinami o nich gadać, a gdy trochę wypił twierdził, że z łatwością mógłby takie wykonać. Nie wiem ile w tym prawdy. Możliwe, że całkiem sporo. To żelastwo, które miał na plecach wykuł sam.
-Są w porządku.- odparł i pozdrowił ich uniesioną dłonią. Odpowiedzieli tym samym.
-Co wy, idziecie się zabawić i nie zapraszacie nas? - zapytał Falthar.
-I tak ich mało jest...- stwierdził smutno Gloin gładząc się po brodzie.- Chodźcie, szkoda czasu.

Stworzyliśmy małą, czteroosobową drużne, która parła na przód z prędkością wozu pędzącego ze sporego szczytu. Przystanęliśmy w końcu tuż u podnóża pagórka, na którym znajdowało się coś w rodzaju szopy.
-Pod nią jest prawdopodobnie jaskinia,- wytłumaczyłem moim dumnym kompanom.- wtedy wyczuwałem ich zaledwie piętnastu. Teraz jednak ich liczba wzrosła.
-Nic dziwnego.- rzekł mój przyjaciel z widoczną pogardą.- To plugastwo pieprzy się jak króliki.
-Nie w tym rzecz.- przewróciłem oczami.- Odległość. Musieli być głęboko pod ziemią. Możliwe, że jest ich znacznie więcej.
-Ilu wyczuwasz teraz?- zapytał Falthar. Był gotowy do walki, podobnie jak jego druh.
-Na najwyższej kondygnacji, znajdującej się tuż pod tą szopą około dwudziestu. Ta liczba się wciąż zmienia.- oznajmiłem nie odrywając wzroku od pagórka.- Widzę tunel, idzie niemal pionowo w dół. Tam jest reszta...
-To na chuj czekamy?!- krzyknął rozradowany Gloin.- Idziemy skopać im dupska! Rób tą mgłę...
-Wiesz, że nie mogę przy nich.- odpowiedziałem mu. A dwóch krasnoludów spojrzało na mnie pytająco.- Po prostu bym wam zaszkodził. Znam jednak inne sztuczki.
Wykonałem kilka zgrabnych ruchów dłońmi, po czym wypowiedziałem kilkanaście słów w jednym z zapomnianych dialektów i z moich dłoni zaczęła wylewać się gęsta biała mgła. Niemal natychmiast uderzyła w drewnianą chatę, która ledwo wytrzymała napór dymu.
-To iluzja.- powiedziałem krótko.- jeśli będziecie tego świadomi, to z pewnością nie przeszkodzi wam w walce. Nasz wróg będzie miał nieco utrudnioną sprawę.

Szopa wyglądała na opuszczoną, zniszczone meble, brak jakichkolwiek oznak użytkowania. Pajęczyny, kilkucentymetrowa warstwa krzu. Oraz dziura w posadzce, przez którą spokojnie mógł przecisnąć się nawet tłusty troll. Moja mgła gęstniała, każda osoba nieświadoma tego czym jest nie widziała dalej niż na pół metra. Zeszliśmy w dół dziura, a naszym oczom ukazał się dość ciekawy obraz.
Obrazek

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Była już strasznie późna noc ,ale oprócz kilku rycerzy i paru zawodników nikt nie spał ,będąc pogrążonymi w rozmowach. Oświetlone wieloma ogniskami obozowisko otoczone było pachołkami uzbrojonymi w halabardy ,którzy ze strachem stali na warcie wpatrując się w gęstwinę starając się nie oddalić zbytnio od swoich koksowników. To był niebezpieczny las. Jak w sumie każdy las w Starym Świecie. Miejscowym jednak od dziecka opowiadane były straszne bajki o grasujących tu stworach i kroczących drzewach ,które mordują każdego kto przekroczy granicę puszczy. Rzecz jasna większość uważała to za bujdę do straszenia małych dzieci ,a chłopi znikajacy w lasach byli uznawani za banitów ,którzy przyłączyli się do okolicznych band. Faktem było jednak że nikt nie miał odwagi karczować tu drzew i budować domostw ,a lokalne władze rezygnowały z wypraw zbrojnych w poszukiwaniu banitów ,zadowalając się ukaraniem bliskich.

-I wtedy ja go tak!- wykrzyknął Bafur uderzając pięścią w powietrze -I padł na deski! Hyp! Człeczyn chyndożony!-
-Ale prosto w potylicję?!- zapytał tubalnie Skralg
-Ta!- odparł sztygar i dokończył piwo ,po czym spojrzał w pusty kufel z grymasem na twarzy -Piwo wyszło...-
-Że jak?!- wykrzyknął najemnik poprawiając futrzaną czapkę -Hańba! Gdzie są beczki!?-
-Weź no za fraki jakiegoś dupka i każ mu otwierać kolejny antałek...a ja pójdę się wylać...- mruknął stary sztygar wstając ,po czym wsadził w usta cały czas palącą się fajkę. Pociągnął ją kilka razy po czym ruszył na ubocze.
Kiedy mijał jakiegoś młodego pachołka grzejącego sie przy koksowniku ten spojrzał na maszerującego krasnoluda i drżącym z zimna głosem rzekł -Panie krasnoludzie...przejśc nie wolno! Pilnujem tutaj!-
Bafursson przeklnął coś pod nosem o braku kultury tutejszych człeczyn namawiających do obnażania się po czym nie zwalniając tempa wyszedł z obozowiska. Pachołek wzruszył ramionami po czym znów zbliżył się do koksownika.
-Echh!- mruknął Bafursson przechodząc przez krzak -Śmierdzi tu! Nie to co w kopalni! Zapach kamieni! Duma! Wieczność! Trwałość!- rzekł rozpychając szerokimi rękoma liście. Wtedy usłyszał jakieś głosy i stanął gwałtownie. Dochodziły z gęstwimy i sztygar doskonale poznał je ,mimo iż nie znał języka którym sie posługiwali.
-Elfy...- rzekł do siebie ponuro. Starał się nie wydawać żadnych dźwięków ,choć doskonale wiedział ,że oddech prawdziwego krasnoluda jest głośny. Rzecz jasna nie miał zamiaru podsłuchiwać tych pisków ,ale doskonale wiedział ,że elfy mogą wsadzić krasnoludowi strzałę w łeb z zaskoczenia. Jakaś cicha rozmowa dochodziła z kilku metrów od niego. Sztygar był stary ,ale wyczuł ,że te elfy o coś się kłócą w tym swoim języku ,dodatkowo jak inaczej wytłumaczyć fakt ,że nie zwróciły uwagi na jego głośny spacer. Pewno nie pochodziły z ich obozowiska. W końcu któryś z nich krzyknął
"Dość do czorta... spieprzam stąd... trza biec po strzelbę!" pomyślał ,po czym powoli starał się wycofać. Wiadomym jednak było ,że pierwszy krok już zdradzi jego pozycję. I tak właśnie rozległ się dźwięk łamanej gałęzi i zapadła grobowa cisza ,a Bafur spojrzał niepewnie za siebie.
-Dawi!!- wykrzyknął któryś z elfów ,a sztygar aż wypluł dym z ust ,gdy wypuszczona strzała wbiła się w drzewo obok.
-Napieralają w khazalidzie!- warknął biegnąc już ile sił w stronę światła bijącego od obozu.
Słyszał jak elfy niezwykle szybko biegną za nim i co chwilę jakaś strzała świstała mu obok uszu ,widocznie musiał mieć farta ,że nie dostał od razu. W końcu gwałtownie wybiegł z gęstwiny
-Elfy atakują! Z lasu kuźwa!Zdrada! Do broni ,mości panowie!!- wykrzykiwał nie zwalniając swego morderczego biegu. Momentalnie z lasu świsnęły strzały i kilku pachołków padło bez ducha na ziemię.
-A jednak!ZASADZKA! ALARM!- wykrzyknął imperialny rycerz dobywając swego miecza ,a ktoś dalej zaczął rytmicznie bić w dzwon na alarm
Powstałą potężna wrzawa i kto mógł rzucał się do swej broni ,gdy z ciemnego lasu co chwilę leciał strzały celnie powalając ludzi. Bafur gdy był już przy obozie rzucił się na ziemię ze zmęczenia. -Thoori! Strzelba!-
-Biegnę ojciec!- wykrzyknął Bafursson ,po czym rozległ się potężny huk ,gdy wystrzelił w stronę lasu.

[No co? :D w końcu to bretońskie lasy! :twisted: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Leśniaki? Greenpeace atakuje! :shock: ]

Wieczorny spokój i miłą pogawędkę przerwał rozpaczliwy krzyk krasnoluda. Ramazal poderwał się błyskawiczniez ziemi, a jego włócznia zawirowała w powietrzu, zbijając nadlatujące pociski. Był w swoim żywiole. Z kolei Azrael nie śpieszł się. Powoli założył swój hełm, ujął w dłoń tarczę, po czym dobył miecza. Strzały z trzaskiem uderzyły w metal jego pawęży, lecz on nie zmieniał pozycji. Kopnął jedynie w stojące obok ogniska wiadro, wylewając wodę na trzaskający płomień. Buchnęła gęsta para na chwilę zakrywająca jego okolicę.
- Dobrze się wstrzelali. Trzeba będzie...- zaczął Kobra, lecz umilkł, gdyż zorientował się, że Azrael zniknął.

Drynion posyłał strzałę za strzałą. Ukryty w zaroślach, raził wroga z niewidocznej pozycji. Obok niego kolejni łucznkcy zbierali krwawe żniwo pośród biegających w panice ludzi i koni. Brzdęknęła cięciwa, gdy Drynion wypuścił kolejny pocisk. Wąsaty parobek zatoczył się, ze stęknięciem osuwając w błoto. Asrai sięgnął do kołczanu, obierając za cel brodatego eks-inkwizytora, gdy usłyszał szelest za sobą. Odwrócił się gwałtownie, nakładając strzałę na cięciwę, lecz nie dostrzegł nikogo. Wytężając zrok i słuch, postąpił krok do przodu i zdumiał się. W leśnej ściółce leżała rozbita niewielka szklana kula.
Drynion poczuł niepokój. Wydawało się, że podchodzą niedostrzeżeni, że okrążony wróg ostrzeliwany z zamaskowanych pozycji nie będzie stawaił dużego oporu, a tymczasem...
Gdzieś w oddali mignął mu cień. Dostrzegł go jedynie kątem oka, nie mogąc go jednocześnie zidentyfikować. Usłyszał jedynie ciężkie tchnienie, które w żaden sposób nie mogła wydać żywa istota.
Widział, że pozostali dwaj łucznicy z jego oddziału również rozglądają się nerwowo. Jeden z nich puścił asekuracyjnie strzałę w mrok. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie wydarzy.
Potem ujrzeli upiora.
Szkieletowy król zbliżał się powoli, ziejąc w nich pustymi oczodołami. Jego oblicze, straszne i majestatuczne zdawało się przewiercać ich na wylot. Biło od niego trupim chłodem.
- Drynionie... Anioł Śmierci cię oczekuje- jęknęła zjawa, a elf poczuł, jak przechodzą go ciarki. Dwaj jego towarzysze stali po prostu sparaliżowani strachem, nie mogąc uczynić nic. On sam z wielkim wysiłkiem napiął cięciwę, czując jak drżą mu ręce. Wypuszczony pocisk przeciął powietrze o łokieć obok czaszki upiora. Na kolejny strzał nie było czasu.
Srebrzyste ostrze przeszło przez ciało pierwszego Asrai od obojczyka po biodro, wyrzucając jego wnętrzności na zewnątrz. Drugi w panice usiłował zasłonić się łukiem, lecz sztych w brzuch powalił go na morką od krwi ściółkę. Drynion odwrócił się i począł uciekać, lecz wtem poczuł lodowaty chłód w dole pleców. Padł na ziemię jak długi, czując, że nie jest w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Mógł tylko z przerażeniem obserwować, jak opadające ostrze kończy jego życie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

To była zaiste piękna i cicha noc. Sielankową atmosferę przerwał krzyk krasnoluda i bicie dzwonu. Ramazal wraz z Gilraenem natychmiast dobyli broni i zaczęli zbijać nadlatujące pociski, gdy Anioł Śmierci najwyraźniej nie spieszył się tak bardzo. Gilraen przyklęknął na kolanie i założył hełm z długą niebieską kitą charakterystyczną dla mistrzów miecza. Zamknął oczy na sekundę, po czym otworzył je. Czuł jak mistyczna moc wzmacnia go, jego oko zaczęło błyszczeć na niebiesko, a klejnot na szyi pulsować. Powstał, i zdążył tylko gwizdnąć przeciągle zanim spowiła go gęsta chmura dymu ze zgaszonego ogniska. Odbił dwie nadlatujące strzały płazem magicznego miecza i ruszył stanowczym krokiem w kierunku niewidzialnych adwersarzy, przed którymi starali się chronić ludzie, krasnoludy i inni na ich linii strzału. Gdy wyszedł poza okręg obozu klejnot na szyi zaczął lekko świecić. Ujął go w lewą dłoń i natychmiast błysnęło oślepiające światło ukazując pozycję 5 leśnych elfów. Jakież było zdziwienie i strach wymalowany na ich twarzach gdy ich dowódcę do ziemi przyszpilił gryf, rozerwał go na kawałki i uniósł w powietrze. Gilraen, ciągle z fajką w kąciku ust, podbiegł do jednego znich i przeciął go na pół potężnym wymachem. Wykorzystując siłę rozpędu z pół obrotu zasadził pięść w btzuch kolejnego, i dobił go mieczem. Ostatni żywy leśny elf począł uciekać, alr jego zapędy zostały zatrzymane przez gryfa. Odwrócił się, ale ujrzał tylko Gilraena z mieczem w rękach i w blasku ognisk. Elf rzucił się na ziemię i krzyknął w łamanym wspólnym:
-Poddaję się!-
Gilraen związał jego ręce kawałkiem liny, który miał przy sobie, po czym zaczął go prowadzić do obozu, podczas gdy gryf wzniósł się po raz kolejny żeby zaatakować kolejnych przeciwników, i skosztować ich krwi.

[Używajcie gryfa dowoli w opisach :) ]



Wysyłane z mojego HTC Desire za pomocą Tapatalk 2
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

W dalszą drogę wyruszyli z Montfortu tuż przed świtem, gdy zza postrzępionych leśną gęstwiną wierzchołków drzew zaczęły sączyć się pierwsze, rdzawe promienie poranka. Podróż przez spokojne pola uprawne, porośnięte młodym zbożem falującym jak morze zieleni, na łagodnym górskim wietrze oraz pastwiska pocięte migoczącymi srebrzyście wstęgami górskich potoków, po których leniwie krążyły kierdle puchatych owiec wydawała się Reinhardowi wręcz surrealistyczna. Ale czy nie takim chciał pewnego dnia zobaczyć swoje Imperium? Kraj wolny od skazy chaosu, korupcji i szaleństwa, gdzie wojna ustałaby choć na chwilę. Jednak ta sielanka nie byłaby możliwa, gdyby nie właśnie wysiłek poddanych cesarza powstrzymujących wcielony koszmar napierający od północy oraz starożytnych krasnoludzkich fortec, powstrzymujących hordy zielonoskórych, od których wręcz kipiały Złe Ziemie rozciągające się na południe od gór jałowym bezkresem. Słońce stało już w zenicie, gdy korowód dotarł do leżącej w dolinie wioski, której kryte strzechą chaty oblepiały główną drogę bo obu jej stronach. W Imperium domy wiejskie były zwykle kryte gontem, a czasem, gdy gospodarz mógł sobie na to pozwolić, również dachówką. Jednak to nie zabudowa ulicówki najbardziej przykuła uwagę inkwizytora-renegata, lecz jej mieszkańcy. Niby podobni do imperialnych wieśniaków w swych prostych lnianych ubraniach, jednak tutejsi zamiast spuścić wzrok i skryć się w swych domostwach z ciekawością przyglądała się przybyszom. W Imperium, na widok Inkwizytora ludzie wpadali w popłoch, zaś pojawienie się choćby jednego obcego było co najmniej powodem do zmartwień. "Twoim największym problemem jest pewnie to, że twój mąż wyszedł w pole bez drugiego śniadania". - Pomyślał von Preuss na widok kobiety, która przerwała pranie, aby przyjrzeć się przejeżdżającemu konwojowi. Na chwilę jej wzrok spotkał się z białym spojrzeniem zamaskowanego wybrańca, w którym dostrzegł raczej niedowierzanie, jakby zobaczyła postać z opowieści. "Wy naprawdę nie wiecie... Chaos i jego potworności znacie tylko z mglistych opowiadań, których nikt nie traktuje poważnie." - Pomyślał Reinhard. Wieśniacy pewnie po raz pierwszy widzieli pewnie broń palną, niesioną przez niektórych z wędrowców. Pierwszy raz widzieli też posępny kapelusz i przypominający czarną błonę lotną płaszcz. "Zwierzyna nie boi się myśliwego, gdy wcześniej nie spotkała człowieka. Nie potrzebni wam tu łowcy czarownic, bo wasza ziemia nie jest spaczona. Nie potrzebujecie dział i karabinów, bo nie musicie przebijać grubych pancerzy. Macie swoich rycerzy, jedni żywią, drudzy bronią i to wystarczy. W Imperium czci się Młotodzierżcę i wilczego boga, tutaj łagodną boginkę z jeziora." Jednak zamaskowany łowca zdawał sobie sprawę, że ten kraj jest częścią świata zatruwanego przez chaos, i choć otaczająca go idylla mogła podawać w wątpliwość cel jego wyprawy, on nawet na chwilę nie przestał być świadom, że plugawe moce wylewające się z wyrw na północy, z którymi poprzysiągł walczyć za wszelką cenę zbierają się również na tych pięknych ziemiach, tworząc wrzód zwany Mousillon. Arena, która miała się tam odbyć była tylko jego częścią, przyciągając spaczonych jak leżąca na wysypanym żwirem zakrętem ścieżki padlina przyciągnęła brzęczącą orkiestrę much. Ścierwo leżało tuż pod lasem, w sporej odległości od wsi, pewnie dlatego nikt nie pokwapił się by je usunąć, w przeciwnym razie omdlewajaco silny fetor rozkładu zaraz zmusiłby kogoś do jego usunięcia.

W czasie podróży przez las, zamykający się nad ich głowami jak sklepienie rozmigotanego szmaragdami tunelu, von Preuss miał po raz pierwszy okazję by dokładnie i na spokojnie przyjrzeć się pozostałym. Było wśród nich wielu krasnoludów, elfy zarówno Asurowie jak i Druchii, ogry, ludzie i nieumarli. Tych dwóch ostatnich, wampira i nekromantę, wprawne oko inkwizytora wychwyciło od razu, z resztą czuć było od nich chaotyczną energią Dhar, surowym powiewem z północy wykorzystywanym tylko przez najbardziej szalonych z użytkowników magii. Jednak to wciąż byli po prostu ożywieńcy. Manifestacja chaosu w bardziej bezpośredniej formie była tu silniejsza i... bardziej liczna. Nie było tu jednak żadnego wojownika chaosu (prócz Reinharda, on jednak się nie całkiem liczył), demona, czy zwierzoczłeka. Zatem musli to być mutanci. Ta świadomość, to intuicyjne przeczucie, towarzyszyło wybrańcowi już od karczmy w Montfort, gdzie napełniło go dreszczem polowania i bliskiej zdobyczy. Ten szósty zmysł, osobliwa mutacja zawsze prowadziła go do celu, to jemu zawdzięczał swą pełną błyskotliwych sukcesów karierę. Teraz nie mogło być inaczej. I rzeczywiście, wypatrzył pewnego albinosa ubranego w charakterystyczny, choć mocno znoszony strój. Wnet nałożyło mu się skojarzenie z zaginionym kilka miesięcy temu oddziałem Inkwizycji. Sprawa była dość świeża, członkowie grupy szturmowej byli zaś ścigani jako skorumpowani przez chaos. I do tego jeden z nich bierze udział w Arenie. Reinhard uśmiechnął się do swoich myśli. Ręka sprawiedliwości Imperialnej dopadnie każdego, w każdym zakątku świata. Szkoda, że zamknięciem tej nie będzie się mógł pochwalić. Właśnie: on sam był wyjęty spod prawa, tak jak i tak zwana wyklęta kompania, jak zaczęto ich określać. Czy byłoby więc właściwym, aby ich zabić? Na takie dylematy Reinhard już dawno przestawał zwracać uwagę. Był łowcą czarownic, jego zadaniem zaś walka z chaosem: wyszukanie, osądzenie i egzekucja winnych - nic osobistego. To dlatego poświęcił się, akceptując odbicie swojego pragnienia, aby skuteczniej walczyć dla swojego kraju i zamieszkujących go ludzi. To jak walczyć z wrogiem jego własną bronią. Oni uciekali przed swoim losem, on zaś podążał jego śladem.

Była już późna noc, jednak tylko kilka osób było pogrążonych we śnie, pozostali zaś siedzieli lub leżeli wokół licznych ognisk rozświetlających obóz ciepłym, migotliwym blaskiem, jednocześnie rzucając epileptycznie rozdygotane, pazurzaste cienie na niknącą w otchłannym mroku gęstwinę pełną ledwie widocznych, niemal fantomowych zarośli. W nich zaś co jakiś czas mrugały złe, czerwone ślepia, ale tylko na krawędzi pola widzenia. A może to tylko zwidy, wywołane przez narastające uczucie osaczenia? Wybraniec podejrzewał, że siedzą tam pewnie zwykłe nietoperze, albo inne zwierzęta, zaciekawione widokiem ognia, jednak zbyt płochliwe, aby podejść bliżej. Jednak na twarzach zbrojnych, wpatrujących się w stygijskie ciemności widać było strach. O mieszkańcach Bretonii von Preuss wiedział to co łowca czarownic wiedzieć powinien, znał więc ich wierzenia i klechdy o zamieszkujących lasy duchach, takich jak wędrujące drzewa i driady, przez prosty lud zwane dziwożonami, z resztą niepoprawnie. Ten las może i był niebezpieczny, jak w zasadzie każdy jeden, lecz tutejsza knieja nijak miała się do spustoszonych przez chaos, zmutowanych zarośli pełnych trujących cierni, fosforyzujących grzybów, a czasem wręcz gałęzi i pnączy pragnących pochwycić i rozerwać na sztuki przechodzące stworzenia, nie bacząc czy to człowiek, potwór czy zwierzę, których nie dopadły grasujące pośród pokręconych pni stada dzikich zwierzoludzi. Nagle nad przyciszony gwar rozmów i trzask ognisk wybił się gardłowy krzyk, który mógł należeć tylko do krasnoluda. Chwilę później, w ciemności rozległ się świst strzał i szelest gałęzi. Po odgłosach ocenił, że żaden z pocisków nie sięgnął celu, wszystkie powpadały w chaszcze. W obozie podniosło się larum, żołnierze zaczęli biegać bezradnie, kilku z nich padło ze strzałami w torsach, gardłach i kończynach, nim dowódcy zdążyli zaprowadzić wśród nich porządek. "Więc jednak Asrai..." - Pomyślał Reinhard widząc jak strzała rykoszetuje od jego grubej zbroi i wirując poziomo wypada poza okrąg światła. "Oni tu walczą ze szlachetnymi dzikusami, którzy w dodatku nosa nie wystawiają z lasu gdy ich nie niepokoić, podczas gdy u nas szaleją mięsożerne, zboczone kozy. Widać małe państwo, małe problemy. Nie mniej mają nas tu jak na talerzu." - Wybraniec omal nie zaśmiał się nad swoim przemyśleniem, lecz w tym momencie o kirys brzęknął mu następny grot.
- To terytorium elfów! - darł się jakiś rycerz, przygwożdżony przez ciężki ostrzał do grubego pnia dębu, zza którego nie śmiał się wychylić.
- Panie, co robić panie?! - Wołał kryjący się nieopodal zbrojny. - Odpowiedź jednak nie nadeszła, gdyż gardło herbowego przeszyła strzała, a z ust bluznęła mu krew przy akompaniamencie mokrego charkotu.
- Otaczają nas! Co robimy! - Wrzeszczał ktoś inny.
- Jak to co?! - Odwarknął mu tubalny głos krasnoluda, przypominający chroboczące kamienie. - Napierdalamy! - Proste rozwiązanie, a przy tym jedyne sensowne. Trzeba było związać agresorów walką, inaczej to, kiedy zostaną wystrzelani pozostałoby tylko kwestią czasu. Reinhard doszedł od razu do takiego wniosku, i już biegł w ciemność, gdy spomiędzy drzew wyskoczył na niego półnagi jeździec. Jego powiewające włosy przytrzymywała tylko opaska, w którą wetknięto cętkowane pióra drapieżnego ptaka, zaś na wysokości oczu miał namalowany czarnym barwnikiem szeroki, poziomy pas. Elf, tak jak pozostali jego towarzysze wydawał szczekliwe okrzyki bojowe, przypominające ujadanie. Lanca, którą dzierżył była skierowana prosto w twarz Reinharda, ten jednak w ostatniej chwili uskoczył w bok z szybkością, o jaką trudno posądzać kogoś tak opancerzonego, jednocześnie zamykając żelazny uścisk na drzewcu, tuż za krzemiennym grotem. Dziki jeździec nie zdążył puścić broni i siła pędu wysadziła go z siodła. Reinhard przypadł do niego, przydepnął i przyszpilił wciąż trzymaną lancą. Elf wierzgał przez chwilę, ściskając dłonie na drzewcu, lecz po chwili znieruchomiał w rosnącej wokół niego kałuży krwi. Jednak von Preuss nie miał ochoty, ani tym bardziej czasu, by na to patrzeć. Nie znajdował też żadnej przyjemności w zabijaniu tych dzikusów, po prostu musiał to robić, skoro elfy nie pozwoliły im przejść spokojnie. Zbędny rozlew krwi. Szybkim ruchem wyszarpnął zza pazuchy jedną ze swoich szklanych fiolek i rzucił w las. Pocisk rozbił się o drzewo i w kontakcie z powietrzem zaczął płonąć jasnym białym płomieniem, oświetlając zwinnie zbliżające się postacie, uzbrojone w łuki i włócznie. Pojawiło się też więcej dzikich jeźdźców, którzy szybko wysforowali się naprzód, na swych lotnych wierzchowcach. Wybraniec ujął harpun i cisnął go w pierś elfa jadącego po środku. Wierzchowiec niósł go jeszcze przez chwilę, gdy ten odchylał się bezwładnie w tył, aż runął w leśną ściółkę. Chwytając swój bastard odwrotną stroną, łowca-renegat dał nura w bok, jednocześnie uderzając jelcem w udo przejeżdżającego obok przeciwnika. Rozległo się mlaśnięcie, krzyk bólu i zahaczony Asrai runął na ziemię. Próbował się podnieść mimo rozerwanej nogi, jednak von Preuss sprawnym ruchem złapał już za rękojeść i szerokim cięciem zdjął elfowi głowę z ramion, pozwalając by potoczyła się na bok, ciągnąc za sobą rubinową ścieżkę. Dwaj pozostali jeźdźcy wkrótce podzielili jego los - jeden przywalony własnym wierzchowcem, który zmiażdżył elfa przewracając się z kwikiem na masywny pień, gdy miecz Reinharda, Gotterdammerung, rozpruł mu gniady bok od szyi po ogon, drugi zaś zeskoczył z wierzchowca, kopniakiem chcąc powalić wybrańca, aby wykończyć go, gry ten będzie się podnosił z ziemi. Owszem, trafił obiema nogami w środek napierśnika von Preussa i obalił go dzięki swojej prędkości, jednak łowca czarownic zdążył pochwycić elfa za kostkę wykręcając ją ze stawu i zrywając się na nogi zarąbał ostatniego z pięciu dzikich jeźdźców. Rozejrzał się szybko dookoła i dostrzegł wozy, oraz kilku kryjących się pod nimi tchórzy. Od razu rozpoznał wieśniaków. Nic dziwnego, wszak koszmary zakorzenione w ich podświadomości własnie stały się rzeczywistością i przyszły po ich skalpy. Inkwizytor-renegat zerknął jeszcze raz w stronę lasu. Napastników było dużo, choć zawodnicy i Bretończycy stawiali im opór. Ile jednak to potrwa, nim elfy sprowadzą posiłki? Niech przynajmniej zaniechają ataku, wtedy będzie można się ewakuować. W tym celu muszą zostać pobici i to mocno, muszą wiedzieć, że nie dadzą rady wygrać. "Przydałaby się forteca" - Pomyślał Reinhard i nagle zaświtał mu pomysł. Przypomniał sobie o heretykach z Kisleva, a w zasadzie z pogranicza Imperium i przyległości Praag, tworzących mobilne fortyfikacje właśnie przy pomocy wozów.
- Ty tam! - Wydarł się do przebiegającego obok rycerza mniej niż perfekcyjnym bretońskim, ale pozwalającym na komunikację. Ważne było, że przekrzyczał bojowe ujadanie Asrai i zgiełk batalii. - Każ swoim ludziom ustawić wozy w koło, spiąć je łańcuchami i rozpocząć ostrzał! Długouchy nie użyją ognia, bo szkoda im lasu. - Przerwał na moment, chwytając przelatujący tomahawk i odrzucając go z powrotem. - A drewna nie przebiją!
- Słyszeliście człowieka! Ruszać się, tchórzliwe dziwki! - Rozkazał rycerz. - My ich zatrzymamy, żeby dać zbrojnym czas z tymi wozami. - Obaj pognali czym prędzej w stronę nacierających elfów, kryjąc się za osłonami z powalonych pni i masywnych dębów, okalających polanę i rozstawiony na niej obóz.

[No, nie spodziewałem się, że będziemy przechodzić przez terytorium Indian... znaczy Leśnych Elfów i konieczne okaże się wykorzystanie Husyckich wozów.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Gdy zeszliśmy do podziemnej nory naszym oczom ukazały się setki żółtych ślepi wlepionych w naszą czwórkę. Gobliny z karykaturalnym uśmiechem ukazującym grzebień ostrych zębów rzuciły się do ataku.
Nie było nawet chwili na obmyślenie jakiegoś planu, rozpoczeła się rzeź.

Gloin wymachiwał swym toporem i z łatwością ścinał głowy zielonoskórych jedna za drugą, lecz jeden z goblinów trzymający na łańcuchu jaskiniowego paszczaka uwolnił go w kierunku krasnoluda, bestia swymi wielkimi zębiskami uczepiła się ręki krasnoluda rozrywając mięso aż do kości. Gloin nie mógł wyrwać się z uścisku przeklętego potwora, ale chwilę później uderzyła w niego gęsta chmura dymu - bestia puściła rękę krasnoluda i z piskiem padła na plecy.

-Argh, cholerne ścierwo! - krzyknął Gloin przyciskając rękę do ciała.

Duszołap wykonał prosty gest oraz wypowiedział kilka słów w tajemniczym języku, a Gloin nagle poczuł, że ból w ręce ustępuje - magia iluzji oszukując umysł może działać nawet w ten sposób.
Gromni wymachiwał swymi młotami bojowymi niczym kamienny gigant, mechaniczne ruchy co chwile roztrzaskiwały tarcze, miażdżyły kości i rozłupywały czaszki, żaden z goblinów nie był w stanie podejść do siejącego pogrom milczącego krasnoluda.
Krasnoludzki tan nie był gorszy od reszty, z każdym zamachem runicznym orężem wokół ścielił się trup.

Duszołap nie przepadał za brudnymi duszami zielonoskórych i innych bestii, ale tak jak Gloin czasem musiał wypić jakieś parszywe rozcieńczane ale, tak i on musiał zadowolić się goblinami.
Coś było nie tak - Nekromanta mógł przysiąc, że topór tylko otarł jednego z ogromnym paszczaków, a ten padł na ziemię martwy. Każdy z przeciwników zabitych przez Falthara nie miał żadnych śladów po uderzeniu wielkiego topora, a nekromanta nie mógł skonsumować dusz przeciwników zabitych przez tana. Wtedy zrozumiał, że zdobiony topór krasnoludzkiego szlachcica nie był tylko na pokaz - broń nie zadawała ran, lecz przenikała ciało i rozrywała duszę. Kesmarex był straszliwa bronią pamietającą jeszcze czasy Wojny o Zemstę, wykuty został dla króla Karak Kron - pradziadka Falthara.
Obrazek

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Po całym dniu wreszcie zrobili postój, na skraju lasu, który nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale ponieważ cały konwój był dosyć duży, potrzebowali otwartej przestrzeni. Znaleźli taką przejeżdżając wzdłuż linii drzew i rozbili obóz. W między czasie dogoniło ich kilku zawodników, którzy nie zdążyli dotrzeć do opactwa przed ich wyjazdem. Zarówno Zarthyon jak i Denethrill niezadowoleni stwierdzili, że dwóch z nich to byli Assurowie. Czarodziejka już wcześniej poznała Azraela, ale poza akcentem w niczym nie przypominał wysokiego elfa, nawet zachowaniem. Jakby wydarzenia, które tak zmieniły jego wygląd, wpłynęły w równym stopniu na osobowość. W obozie szybko powstały dwa stronnictwa: krasnoludzie i elfickie, chociaż oni, jako jedyni Druchii nie przyłączyli się do żadnego. Denethrill nie była w nastroju do żadnych rozmów, bo przez tą burdę i ostateczne spalenie karczmy, nie miała szansy na żadną kąpiel, czy noc spędzoną w łóżku. Zamiast tego, ledwo co zeszła z konia, musiała na niego wrócić, a perspektywy były takie, że przez najbliższy tydzień lub dwa, dalej się to nie zmieni. Obok niej Zarthyon próbował nakarmić bazyliszka jakimiś sucharami, ale temu wyraźnie się to nie podobało. Zrezygnowany gwardzista, zdjął kaptur z jego głowy i wypuścił do lasu na polowanie. Ledwo to zrobił, gdy nagle usłyszeli bez wątpienia krasnoludzi krzyk, a zaraz po nim ujrzeli nadlatujące strzały. Jedna wbiła się w koło wozu, który stał obok nich.
- Asrai. – Mruknął Zarthyon po krótkich oględzinach.
Szybko potwierdziło się to samymi elfami, które łatwo było rozpoznać, kiedy jeden z zawodników oświetlił kawał lasu jakąś petardą. Strzały świstały w całym obozie, a ponieważ Denethrill znała skuteczność pocisków leśnych elfów, musiała szybko coś zrobić, bo przy lekkiej zbroi Zarthyona i jej właściwie żadnej, szybko mogło nastąpić nieszczęście. Wypowiedziała inkantację i przyzwała wir ostrzy, który wcześniej zmodyfikowała tak, by chronił czarującego, kręcąc się wokół niego, zamiast atakować wrogów. Teraz jednak, lekko manipulując wiatrami magii, dokonała kolejnej zmiany. Mianowicie wszystkie na wpół widmowe miecze przeniosła przed siebie i gwardzistę i zmusiła do wirowania w pionowej płaszczyźnie. Ta taktyka szybko okazała się skuteczna, kiedy usłyszeli dwa brzdęknięcia i zobaczyli dwie odbite strzały. W tym samym momencie dwa z mieczy zniknęły, nie wytrzymując zbyt dużej energii pochodzącej z uderzenia, co spowodowało drobne luki w jej wirującej tarczy. Na nieszczęście gwardzisty frontalny atak przebiegał po drugiej stronie obozu, gdzie mógłby się przydać, a tutaj musiał zadowolić się schowaniem za osłoną czarodziejki i czekaniem na swoją okazję z obnażonymi mieczami. W tym momencie wśród broniących podniosły się okrzyki, by zbudować fortyfikacje z wozów. Pachołkowie zaczęli podbiegać do nich i skierowywać do środka. To wraz z nasilającym się ostrzałem zdekoncentrowało czarodziejkę i część z broniących ją ostrzy zeszło na bok i rozpruło na pół stojący niedaleko namiot. Nadwyrężyło to tarczę na tyle, by zbudowana na szybko twierdza, stała się ostatnią deską ratunku. Zarówno Denethrill jak i Zarthyon wskoczyli za nowo powstała zasłonę, kiedy ta magiczna właśnie znikała. Ci którzy przetrwali początkowy ostrzał, również zbierali się za pierścieniem utworzonym z wozów i zaczęli strzelać z własnych broni. Denethrill miotała pociskami zagłady jednym za drugim, bardziej skupiając się na obserwowaniu jak Gwiazda Raz`zina wpłynęła na czar, niż na faktycznym celowaniu. Niektóre pociski powodowały wyrwy w rzeczywistości, a to w co trafiły znikało w jakimś innym wymiarze. Czarodziejka była pod wrażeniem, przed czymś takim nie uchroniłaby nawet najlepsza zbroja. Kiedy strzelanie do drewnianych wozów okazało się wysoce nieskuteczne, nagle nastała cisza. Strzały przestały wylatywać spośród drzew, a obrońcy bez dobrze widocznych celów również zaprzestali. Wszyscy obserwowali skraj lasu, czekając na odpowiedź leśnych elfów.
- No dalej, niech tu przyjdą. – Wysyczał Zarthyon, czekając na swoją szansę.
Obrazek

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Zaczęło się, strzały świstały ze wszystkich stron. Jednak zebrani tu osobnicy nie byli jakimś tam nowicjuszami, jak szybko atak spadł tak szybko elfy doświadczyły kontrataku. Eliot przylepił się do jednego z wozów unikając nadciągających pocisków, jednym ruchem ściągnął z pleców Czarne Pióro. Kompania wzięła się do roboty, jednak głupotą będzie dać się odciąć od reszty Arenowej wyprawy. Szczególnie że ta zaczęła pomału formować krąg obronny, dłużej nie zwlekając Lionheart miał zamiar przejść do działań.
- Helbrech!- krzyknął spoglądając w stronę ostatniego wozu, z którego po chwili wyskoczył łowca. Nie zważając na deszcz strzał zaczął on pomału zbliżać się do pozycji kapitana, zanim jednak się tam zjawił wyrwał strzałę która przebija wnętrze jego dłoni. Robił to bez żadnych emocji, jak by była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Po chwili dłoń na której rana zasklepiła się w mgnieniu oka, zacisnęła się na rękojeści potężnego miecza.
- Co?
- Weź Anne i rozkaz reszcie przetransportować wozy do kręgu.
- Znów mnie odciągasz od walki- rzucił Helbrech z uśmiechem- Znów będę się nudził.
- Elfów wystarczy dla wszystkich, po prostu dopilnuj aby te wozy się tam znalazły. Ja wezmę kilka osób i postaram się trochę ostudzić elfie zapędy.- rzekł Eliot spoglądając na walczące grupki.
- Się robi, tylko nie wyrżnijcie wszystkim zanim nie skończymy.
- Nie martw się oto... co z bronią palną?
- Za dużo tego nie ma, chodź lepsze to niż nic.
- Dobra zajmij się tym... Ishwald, Ygred! Za mną! Elina ty też!- krzyknął Eliot wybiegając z za wozu, tuż za nim ruszyła wymieniona trójka.
Wbiegli w formacje elfów która aktualnie była zbyt zajęta główną częścią wyprawy, Lionheart szybkim cięciem pozbawił nogi jednego z Asrai. Grupa szybko przyciągnęła do siebie uwagę dzieci lasu, który przerzucili na nich swoje mordercze zamiary. Kilka strzał popędziło w stronę łowców jednak zanim sięgnęły celu, zatrzymały się w powietrzu po czym spadły na ziemie ku wielkiemu zaskoczeniu strzelców. Eliot skoczył do przodu wpadając między elfich łuczników, obsydianowe ostrze uderzało raz po raz nie dając czasu Asrai na kontratak. Kiedy Czarne Pióro opuściło kolejne ciało, Lionheart usłyszał za sobą tętent kopyt. Dziki jeździec był już zbyt blisko na wykonanie uniku, włócznia zeszła w dół z akompaniamentem ryku jeźdźca. Wtedy potężny krok zadudnił o ziemie, świst metalu przeciął powietrze. Głowica młota Ygreda uderzyła prosto w elfią pierś, jeździec spadł na ziemie. Jednak już się z niej nie podniósł, zbyt wiele kości i organów przestało istnieć. Eliot tylko kiwnął do swego norskiego przyjaciela po czym ponownie wrócił do starcia z Asrai, wozy zostały już prawie ustawione. Był to idealny moment aby się wycofać, Lionheart wydał odpowiedni rozkaz kierując swych ludzi w stronę kręgu. Rainsteel zamykając grupę wystrzelił z pistoletu ściągając kolejnego kawalerzystę, Ishwald miał za zadanie pilnować Eliny. Wyłapywanie tak dużej ilości strzał nie było łatwym zadaniem i już na pierwszy rzut oka było widać wyczerpanie na jej twarzy. Po oddaniu strzału spostrzegł nieco więcej, co prawda opaska przeszkadzała mu w uważnym obserwowaniu pola walki jednak była to tylko kwestia przyzwyczajenia. Rainsteel jak najrzadziej korzystał z zesłanego mu daru, był on zbyt niebezpieczny.
- Eliot! A co z resztą?!- krzyknął wskazując pistoletem z którego lufy nadal unosił się dym grupkę walczących.
- Idźcie do kręgu a im przekaże że pora się wycofać. Jak już tam będziecie zapewnijcie jakieś wsparcie ogniowe
- Się wie kapitanie- rzucił Ishwald przyśpieszając kroku, po chwili minęli się zmierzając w przeciwne strony. Rainsteel przystanął koło Eliny wyszukując zagrożenia.- Dasz radę już nie daleko, zajmę się tobą.
Chwile później Eliot dotarł do walczącej grupy, elfy nie dawały za wygraną. Lionheart cięciem z pół obrotu pozbawił życie jednego z Asrai który zasadził się na opancerzonego wojownika, ten mimo że otoczony parł do przodu niczym maszyna śmierci. Kiedy stalowy moloch zaatakował ponownie, pojedynczym ciosem potężnego ostrza przerąbał kolejną dwójkę elfów. Podczas wymiany ciosów Eliot dostrzegł ''twarz'' wojownika, na pierwszy rzut oka jednak nic nie wywnioskował. Ponad to cały czas trwająca walka odciągała uwagę łowcy od mniej ważnych rzeczy, jednak miało on dziwne wrażenie że skądś kojarzy tego wojownika.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Co jest?- wyszeptał Gloin widząc moje zakłopotanie, rzadko kiedy na mojej twarzy pojawiało się zdziwienie.
-Myślałem, że ten kawałek żelastwa zaginął wieki temu.- wydusiłem w końcu z siebie, po czym nadziałem na rapier goblina dzierżącego drewnianą maczugę, której zabójcze właściwości miały wzmocnić gwoździe.- Kesmarex, słyszałeś o tym?- wykorzystałem chwilę i zapytałem Gloina. Dwóch obcych mi krasnoludów znacznie się od nas oddaliło przebijając się niemal w samo serce pomieszczenia, poza tym wrzaski goblinów zapewniały, iż nikt nie zdoła usłyszeć naszej rozmowy.-Kolejna dwudziestak wbiegnie, za pięć minut!- krzyknąłem informując Falthara i jego kompana.
-Ta...- przytaknął głową brodacz.- Dziadek mi opowiadał, taka żelazna odmiana ciebie.- po tych słowach nie zważając na dotkliwą ranę jednym potężnym cięciem topora zwalił z nóg całą linię nieprzyjaciela.
-Kiedyś zostałem nim raniony.- pożerałem kolejne dusze dostarczane mi przez dwóch, z trzech Dawi. Sam udzielałem się w walce tylko wtedy gdy musiałem. Czyli niezbyt często.
-Przeżył... To znaczy... A chuj cie tam wie.- splunął i skrócił o łeb kolejnego goblina. Jedno z tych stworzeń rzuciło się na mnie i wbiło mi czubek sztyletu w udo. Ostrze zanurzyło się dość głęboko, lecz ja nie odczuwałem bólu.
-Głupi, niesmaczny goblinie.- rzekłem w ich języku, stworzenie odskoczyło jak poparzone krzycząc bez przerwy "Potwór, potwór, potwór".- A co do twojego pytania, to wyrwało ze mnie kilka dusz, powodując tym niewyobrażalny głów. Szczęście, że toczyliśmy wtedy bitwę.
-A pieprzysz... broń jak broń.
-O czym tak szepczecie?- rzucił w naszą stronę Falthar. Nie zdołaliśmy odpowiedzieć, nowa fala nieprzyjaciół uderzyła w nas niczym powiew lodowatego wiatru.

ODPOWIEDZ