ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
[Inkwizycja?! Oh! Kto się jej spodziewał! ]
-Wstawaj!- wykrzyknął Thori uderzając leżącego na wozie ojca z liścia.
-No wstawaj mówię ,ojciec!- powtórzył krasnolud powtarzając cios.
Tym razem stary Bafur otworzył gwałtownie oczy łapiąc syna za szyję i powalajac go na bok.
-Ojciec! To ja!- wrzasnął górnik odpychając długobrodego. Ten zamrugał oczami i przemielił pod nosem przekleństwo.
-Gdzie my ,kurna ,jesteśmy?!- odezwał się w końcu zachrypniętym głosem.
-Podczas zdradzieckiej zasadzki elfów jakaś przerośnięta sosna wywróciła nasz bastion i skrzynia z amunicją walnęła cię w głowę ,ojciec! Ledwo żeś przeżył!-
-Ha!- wykrzyknął Bafur wyciągając spod brody fajkę -Bo trzeba mieć tu!- wskazał nią na głowę -A nie tu!- dodał uderzając o ramię.
-Hę?-
-Podstawowa zasada! Zawsze noś żelazny kask! Zwłaszcza jeśli obok są elfy! Gdzie te wozy zapieprzają!? Przydałby się jakiś postój!- rzekł rozglądając się.
-Przed chwilą był postój ,bo jakieś rycerzyny pognały gdzieś do przodu!-
-Ta! I nawet staremu sztygarowi nie dadzą się napić! Ale ta beczułka wygląda całkiem przyjaźnie!- uśmiechnął się krasnolud widząc obok siebie beczkę z winem
-Radziłbym ją oszczędzić zanim dotrzemy do zamku...- odezwał się delikatny ,ale stanowczy głos.
Stary Bafursson odwrócił się gwałtownie ze wściekłym wzrokiem -Ciebie za to nie mam zamiaru oszczędzać...-
-Synek! Kto wsadził to coś na mój wóz?!-
Thori chciał odezwał się jednak elf przerwał -Twój wóz ,krasnoludzie? Bynajmniej wą...-
-Synek! Strzelba!- wrzasnął Bafur ,a woźnica skulił się trzymając z całych sił wodze. Stary krasnolud rozpalił fajkę i wsadził do ust ,kiedy Thori chwycił za strzelbę.
Wtedy jakiś rycerz podjechał do tego wozu i zaczął mówić
- ...raz jeszcze dzięki wam składam. - mówił herbowy, gmerając w swej sakwie. - Gdyby nie wy to jak ten elf na jeleniu mnie nie stratuje i włócznią nie dobije... a tu włócznią zwierzę zadźgane i czaszka jezdnego w kawałkach. Oto mikstura, którą w opactwie zwędziliśmy z Antoinem, na rany pomaga zrazu... jeno... jak nią was dwóch obdzielić ?
- Ta, ta dzięki i biorę. - burknął Bafur i wyrwał długą fiolkę z zabandażowanej ręki rycerza. Na to Ramazal skrzywił się i szybko jak atakująca kobra złapał za drugi koniec naczynia.
- Złodziejski pokurczu, to nie jest tylko twoje!
- Złodziejski ?! - Bafur niczym parskający smok puścił dymek z fajki, który zaraz rozpłynął się we mgle i szarpnął nagrodą w swoją stronę, potrącając zdziwionego rycerza. - Elf ma czelność nazywać mnie złodziejem, słyszeliście ?! Hipokryty chyndożone..!
- Jak ja ci zaraz..! - groźbę Ramazala i niejako szarpaninę przerwał nagły trzask. Każdy spojrzał na swoją dłoń i ujrzał że trzyma już tylko kawałek fiolki, pękniętą stroną w górę. Kilka kropel spadło na usztywnioną nogę rycerza, gojąc ją momentalnie.
- Przeklęty elf - zepsułeś!
- Taak ? To czemu ułamałeś dwa razy większą część, chciwy karle ?! Zamień się.
- Już pędzę... drzewojebny kapiszonie.
Natychmiastową bójkę wstających na wozie zawodników, powstrzymał tylko dźwięk wyciąganego miecza przejeżdżającego sir Ronnela.
- Łajno mnie obchodzi kto, co i jak dawno temu przegiął. Okładając się tutaj możecie zrzucić wóz w przepaść. - warknął rycerz z siodła. Bafur przelał ocalały płyn do pustej manierki i uśmiechnął się pod brodą z nutką szaleństwa.
- Jeśli elf ma spaść razem z nim to mogę się poświęcić.
Ramazal westchnął z politowaniem i zeskoczył z wozu na trakt, ostrożnie unosząc swą małą porcję eliksiru
-No! Spierdolił! Schowaj tą wykałaczkę człeczyno ,bo sobie krzywdę zrobisz!- warknął Bafur wstając na wozie.
Thori wszedł między miecz ,a ojca i rzekł do rycerza jak najciszej ,żeby stary Bafur nie słyszał -Ojciec od wczoraj nic nie pił!-
Rycerz zmarszczył brwi.
-Taki wiek...- dodał jeszcze ciszej.
-O ty gnoju!- rzekł twardo Bafur zdzielając syna w potylicę -Co ci mówiłem o wtrącaniu się w interesy?!-
-PRZED NAMI KRWAWE WROTA!- rozległ się okrzyk kogoś z przodu
Rycerz gwałtownie spojrzał w tamtym kierunku po czym zostawił krasnoludy ruszając naprzód.
-Widzisz ,nawet nie zdążyłem go sprać!- mruknął pod nosem Bafur siadając obok beczki z winem. Patrzył na nią chwilę po czym odkorkował ją i wlał trunek do naczynia ,gdzie wcześniej wlał eliksir zdrowia.
-Ojciec ,co ty!- zaprotestował Thori.
-E tam! Kolor się zgadza!- odparł sztygar mieszając ciecze -Poza tym już winiacz ma lepsze właściwości zdrowotne niż jakieś człeczyńskie oranżadki!
Wtedy konwój rzeczywiście zbliżył się do wielkich wrót. Thori wstał z wrażenia widząc warownię i powywieszanych wokół ludzi. Widział jak mnóstwo osób na innych wozach odruchowo łapie za broń ,nie zbliżali się oni do bezpiecznej okolicy. Stary Świat pełny był miejsc ,gdzie w powietrzu unosił się odór śmierci ,a bezpieczeństwo to była tylko wymyślona fraza. Jednak w tych rejonach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie ,nawet uzbrojony po zęby konwój.
- Brama! Srama!- rzucił Bafur ćmiąc fajkę -Nie podniecaj się synek! Byle działko i w drzazgi by poszła ta chwiejąca się konstrukcja! Jeśli człeczyny pokładają bezpieczeństwo tego księstwa w tych spróchniałych dechach to mają mocno narąbane do łba! W Zhufbar nawet klopa ,czy więzienia dla elfów nie obudowywuje się takim szajsem!-
-Wstawaj!- wykrzyknął Thori uderzając leżącego na wozie ojca z liścia.
-No wstawaj mówię ,ojciec!- powtórzył krasnolud powtarzając cios.
Tym razem stary Bafur otworzył gwałtownie oczy łapiąc syna za szyję i powalajac go na bok.
-Ojciec! To ja!- wrzasnął górnik odpychając długobrodego. Ten zamrugał oczami i przemielił pod nosem przekleństwo.
-Gdzie my ,kurna ,jesteśmy?!- odezwał się w końcu zachrypniętym głosem.
-Podczas zdradzieckiej zasadzki elfów jakaś przerośnięta sosna wywróciła nasz bastion i skrzynia z amunicją walnęła cię w głowę ,ojciec! Ledwo żeś przeżył!-
-Ha!- wykrzyknął Bafur wyciągając spod brody fajkę -Bo trzeba mieć tu!- wskazał nią na głowę -A nie tu!- dodał uderzając o ramię.
-Hę?-
-Podstawowa zasada! Zawsze noś żelazny kask! Zwłaszcza jeśli obok są elfy! Gdzie te wozy zapieprzają!? Przydałby się jakiś postój!- rzekł rozglądając się.
-Przed chwilą był postój ,bo jakieś rycerzyny pognały gdzieś do przodu!-
-Ta! I nawet staremu sztygarowi nie dadzą się napić! Ale ta beczułka wygląda całkiem przyjaźnie!- uśmiechnął się krasnolud widząc obok siebie beczkę z winem
-Radziłbym ją oszczędzić zanim dotrzemy do zamku...- odezwał się delikatny ,ale stanowczy głos.
Stary Bafursson odwrócił się gwałtownie ze wściekłym wzrokiem -Ciebie za to nie mam zamiaru oszczędzać...-
-Synek! Kto wsadził to coś na mój wóz?!-
Thori chciał odezwał się jednak elf przerwał -Twój wóz ,krasnoludzie? Bynajmniej wą...-
-Synek! Strzelba!- wrzasnął Bafur ,a woźnica skulił się trzymając z całych sił wodze. Stary krasnolud rozpalił fajkę i wsadził do ust ,kiedy Thori chwycił za strzelbę.
Wtedy jakiś rycerz podjechał do tego wozu i zaczął mówić
- ...raz jeszcze dzięki wam składam. - mówił herbowy, gmerając w swej sakwie. - Gdyby nie wy to jak ten elf na jeleniu mnie nie stratuje i włócznią nie dobije... a tu włócznią zwierzę zadźgane i czaszka jezdnego w kawałkach. Oto mikstura, którą w opactwie zwędziliśmy z Antoinem, na rany pomaga zrazu... jeno... jak nią was dwóch obdzielić ?
- Ta, ta dzięki i biorę. - burknął Bafur i wyrwał długą fiolkę z zabandażowanej ręki rycerza. Na to Ramazal skrzywił się i szybko jak atakująca kobra złapał za drugi koniec naczynia.
- Złodziejski pokurczu, to nie jest tylko twoje!
- Złodziejski ?! - Bafur niczym parskający smok puścił dymek z fajki, który zaraz rozpłynął się we mgle i szarpnął nagrodą w swoją stronę, potrącając zdziwionego rycerza. - Elf ma czelność nazywać mnie złodziejem, słyszeliście ?! Hipokryty chyndożone..!
- Jak ja ci zaraz..! - groźbę Ramazala i niejako szarpaninę przerwał nagły trzask. Każdy spojrzał na swoją dłoń i ujrzał że trzyma już tylko kawałek fiolki, pękniętą stroną w górę. Kilka kropel spadło na usztywnioną nogę rycerza, gojąc ją momentalnie.
- Przeklęty elf - zepsułeś!
- Taak ? To czemu ułamałeś dwa razy większą część, chciwy karle ?! Zamień się.
- Już pędzę... drzewojebny kapiszonie.
Natychmiastową bójkę wstających na wozie zawodników, powstrzymał tylko dźwięk wyciąganego miecza przejeżdżającego sir Ronnela.
- Łajno mnie obchodzi kto, co i jak dawno temu przegiął. Okładając się tutaj możecie zrzucić wóz w przepaść. - warknął rycerz z siodła. Bafur przelał ocalały płyn do pustej manierki i uśmiechnął się pod brodą z nutką szaleństwa.
- Jeśli elf ma spaść razem z nim to mogę się poświęcić.
Ramazal westchnął z politowaniem i zeskoczył z wozu na trakt, ostrożnie unosząc swą małą porcję eliksiru
-No! Spierdolił! Schowaj tą wykałaczkę człeczyno ,bo sobie krzywdę zrobisz!- warknął Bafur wstając na wozie.
Thori wszedł między miecz ,a ojca i rzekł do rycerza jak najciszej ,żeby stary Bafur nie słyszał -Ojciec od wczoraj nic nie pił!-
Rycerz zmarszczył brwi.
-Taki wiek...- dodał jeszcze ciszej.
-O ty gnoju!- rzekł twardo Bafur zdzielając syna w potylicę -Co ci mówiłem o wtrącaniu się w interesy?!-
-PRZED NAMI KRWAWE WROTA!- rozległ się okrzyk kogoś z przodu
Rycerz gwałtownie spojrzał w tamtym kierunku po czym zostawił krasnoludy ruszając naprzód.
-Widzisz ,nawet nie zdążyłem go sprać!- mruknął pod nosem Bafur siadając obok beczki z winem. Patrzył na nią chwilę po czym odkorkował ją i wlał trunek do naczynia ,gdzie wcześniej wlał eliksir zdrowia.
-Ojciec ,co ty!- zaprotestował Thori.
-E tam! Kolor się zgadza!- odparł sztygar mieszając ciecze -Poza tym już winiacz ma lepsze właściwości zdrowotne niż jakieś człeczyńskie oranżadki!
Wtedy konwój rzeczywiście zbliżył się do wielkich wrót. Thori wstał z wrażenia widząc warownię i powywieszanych wokół ludzi. Widział jak mnóstwo osób na innych wozach odruchowo łapie za broń ,nie zbliżali się oni do bezpiecznej okolicy. Stary Świat pełny był miejsc ,gdzie w powietrzu unosił się odór śmierci ,a bezpieczeństwo to była tylko wymyślona fraza. Jednak w tych rejonach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie ,nawet uzbrojony po zęby konwój.
- Brama! Srama!- rzucił Bafur ćmiąc fajkę -Nie podniecaj się synek! Byle działko i w drzazgi by poszła ta chwiejąca się konstrukcja! Jeśli człeczyny pokładają bezpieczeństwo tego księstwa w tych spróchniałych dechach to mają mocno narąbane do łba! W Zhufbar nawet klopa ,czy więzienia dla elfów nie obudowywuje się takim szajsem!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Ilu Arenowiczów wpada na DMP? Można by się w końcu razem napić ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Na przykład wasz obecny MG. Rozpoznawać po koszulce z Trollem, długich piórach i tym, że jest najgłośniejszy z teamu see you na polu bitwy, alkoholowej lub figurkowej ]
Kubencjusz i Kordelas też jadą, to jest już nas 4
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Przez kilka dni drogi w kółko jechał obok wozów, a zaschnięta krew na jego szatach już prawie całkowicie zeszła. Pewnego dnia z nudów wrzucił kamyk do ciągnącej się obok rozpadliny. Stukot na dnie usłyszał dopiero około 30 sekund po wrzuceniu. Przełknął ślinę, cholernie wysoko, pomyślał. Wsiadł z powrotem na swojego rumaka i nadgonił kolumnę. Rozległ się wtedy krzyk jakiegoś rycerza z przodu:
-PRZED NAMI KRWAWE WROTA!-
Gdy po chwili przejeżdżali przez bramę z jednej z wież zwisał człowiek na łańcuchu, jeszcze się szarpiący, i kolejne ciało leżące na ziemi. Podczas krótkiego postoju zjadł owoc śliwki z pobliskiego drzewa, i paszą nakarmił wierzchowca. Takie przerwy były dla niego zbawieniem - nie przywykł do jazdy na koniu - był raczej wytrawnym piechurem niż jeźdźcem. Po rozprostowaniu nóg, gdy karawana ruszyła Gilaren kontynuował jazdę obok wozów. W pewnym momencie podjechał do wozu z Aniołem Śmierci, który jakąś część swej uwagi przeznaczał na obserwowanie ciągnącego się krajobrazu. Zagadnął go:
-Hej- Azrael odwrócił głowę w stronę Gilarena.
-Gdybyś czegoś potrzebował to daj znać.-
Skierował swój wzrok w stronę rany którą elf miał na ramieniu - prawie całkowicie zniknęła. Czyżby interwencja magiczna?
-Dlaczego miałbyś mi oferować swoją pomoc?- Gilraen zwrócił się w stronę rozmówcy, żeby go nie lekceważyć.
-My, Asurowie powinniśmy sobie pomagać.
-A więc mimo, że zupełnie mnie nie znasz, uznajemy moje pochodzenie za wystarczająco pewne kryterium oceny?- Rzeczywiście - nie znał go. Pewne wahanie wstąpiło w niego, ale nie okazał tego. O nim dowiedział się tylko tego że zwą go 'Aniołem Śmierci', może miało to jakieś głębsze znaczenie? Gdyby nie doświadczenie spędzone na ochronie karawan kupieckich za młodu zapewne przemilczałby odpowiedź. W końcu odpowiedział.
-Uznajmy. Widziałem dużo, czasem nawet nieznajomemu trzeba pomóc. Świat otwiera oczy.
-Cieszy mnie, że tak uważasz. Niektórzy pozostają ślepi na mądrość płynącą z empiryzmu.-
Uśmiechnął się lekko, może Azrael tego nie zauważy. W końcu znalazł kogoś kto się z nim zgadzał w tej kwestii. Narien po raz pierwszy dała znak życia od przekroczenia granic Bretonni. Zmieniła mgłę obok niego w swoją postać. Gilraen nabił fajkę i postarał się usiąść w najwygodniejszej pozycji w siodle w jakiej mógł i zaczął puszczać kółka z dymu podczas gdy gryf, Danathiel, krążył wysoko nad konwojem z zawodnikami Areny Śmierci.
-PRZED NAMI KRWAWE WROTA!-
Gdy po chwili przejeżdżali przez bramę z jednej z wież zwisał człowiek na łańcuchu, jeszcze się szarpiący, i kolejne ciało leżące na ziemi. Podczas krótkiego postoju zjadł owoc śliwki z pobliskiego drzewa, i paszą nakarmił wierzchowca. Takie przerwy były dla niego zbawieniem - nie przywykł do jazdy na koniu - był raczej wytrawnym piechurem niż jeźdźcem. Po rozprostowaniu nóg, gdy karawana ruszyła Gilaren kontynuował jazdę obok wozów. W pewnym momencie podjechał do wozu z Aniołem Śmierci, który jakąś część swej uwagi przeznaczał na obserwowanie ciągnącego się krajobrazu. Zagadnął go:
-Hej- Azrael odwrócił głowę w stronę Gilarena.
-Gdybyś czegoś potrzebował to daj znać.-
Skierował swój wzrok w stronę rany którą elf miał na ramieniu - prawie całkowicie zniknęła. Czyżby interwencja magiczna?
-Dlaczego miałbyś mi oferować swoją pomoc?- Gilraen zwrócił się w stronę rozmówcy, żeby go nie lekceważyć.
-My, Asurowie powinniśmy sobie pomagać.
-A więc mimo, że zupełnie mnie nie znasz, uznajemy moje pochodzenie za wystarczająco pewne kryterium oceny?- Rzeczywiście - nie znał go. Pewne wahanie wstąpiło w niego, ale nie okazał tego. O nim dowiedział się tylko tego że zwą go 'Aniołem Śmierci', może miało to jakieś głębsze znaczenie? Gdyby nie doświadczenie spędzone na ochronie karawan kupieckich za młodu zapewne przemilczałby odpowiedź. W końcu odpowiedział.
-Uznajmy. Widziałem dużo, czasem nawet nieznajomemu trzeba pomóc. Świat otwiera oczy.
-Cieszy mnie, że tak uważasz. Niektórzy pozostają ślepi na mądrość płynącą z empiryzmu.-
Uśmiechnął się lekko, może Azrael tego nie zauważy. W końcu znalazł kogoś kto się z nim zgadzał w tej kwestii. Narien po raz pierwszy dała znak życia od przekroczenia granic Bretonni. Zmieniła mgłę obok niego w swoją postać. Gilraen nabił fajkę i postarał się usiąść w najwygodniejszej pozycji w siodle w jakiej mógł i zaczął puszczać kółka z dymu podczas gdy gryf, Danathiel, krążył wysoko nad konwojem z zawodnikami Areny Śmierci.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Milczeli chwlę. Gilraen jechał stępa, wciąż na wysokości telepiącego się na wybojach wozu, wpatrzony przez siebie. Azrael poczuł się nieco głupio, dając swemu rozmówcy nieco zbyt szorstką odpowiedź na oferowaną pomoc.
- Nie zrozum mnie źle, Gilraenie- odezwał się po chwili milczenia, głosem wyższym, niemal takim jak dawniej, choć uszkodzone struny głosowe sprawiały, że brzmiał jakby z chrypką- Jestem wdzięczny za twą szczodrość, lecz winien jestem wyjaśnienie mych poprzednich słów. Uprzedzam jednak, że będę filozofował.
- Problemy egzystencjalne? Mów, ciekawym.
- Zło, któremu mamy stawiać czoła zwykliśmy stawiać na równi z Chaosem. Tego nas uczyli od dziecka i to przekażemy kolejnym pokoleniom. Chaos bowiem to agresja, a Ład to obrona przed nim. Tam gdzie nie ma porządku, panuje anarchia, walka o przetrwanie na kły i pazury, a wygrywa najsilniejszy. Gdy się jednak zastanowimy głebiej, zauważyć można, że zagrożeniem największym nie jest surowy żywioł, bezkształtna masa mrocznych mocy. Zło rządzi się swoimi prawami, ma własny, ustalony porządek. Potrafi przybrać formę karnych i zdyscyplinowanych szeregów zbrojnych i rycerzy lub władcy, który posyła na śmierć kolejnych młodzieńców w bezsensownej wojnie. Zło ma swój własny Ład, nie tak inny od tego naszego. A może nasz Ład nie ma nic wspólnego z dobrem?
- Nie zrozum mnie źle, Gilraenie- odezwał się po chwili milczenia, głosem wyższym, niemal takim jak dawniej, choć uszkodzone struny głosowe sprawiały, że brzmiał jakby z chrypką- Jestem wdzięczny za twą szczodrość, lecz winien jestem wyjaśnienie mych poprzednich słów. Uprzedzam jednak, że będę filozofował.
- Problemy egzystencjalne? Mów, ciekawym.
- Zło, któremu mamy stawiać czoła zwykliśmy stawiać na równi z Chaosem. Tego nas uczyli od dziecka i to przekażemy kolejnym pokoleniom. Chaos bowiem to agresja, a Ład to obrona przed nim. Tam gdzie nie ma porządku, panuje anarchia, walka o przetrwanie na kły i pazury, a wygrywa najsilniejszy. Gdy się jednak zastanowimy głebiej, zauważyć można, że zagrożeniem największym nie jest surowy żywioł, bezkształtna masa mrocznych mocy. Zło rządzi się swoimi prawami, ma własny, ustalony porządek. Potrafi przybrać formę karnych i zdyscyplinowanych szeregów zbrojnych i rycerzy lub władcy, który posyła na śmierć kolejnych młodzieńców w bezsensownej wojnie. Zło ma swój własny Ład, nie tak inny od tego naszego. A może nasz Ład nie ma nic wspólnego z dobrem?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Czyżby miały odbyć się zawody w ryczeniu? Dla zwycięzcy dodatkowe punkty w klasyfikacji turniejowej. ]GrimgorIronhide pisze:[ Na przykład wasz obecny MG. Rozpoznawać po koszulce z Trollem, długich piórach i tym, że jest najgłośniejszy z teamu see you na polu bitwy, alkoholowej lub figurkowej ]
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
O KURWA! Biorę udział nie ma chuja.
-Cóż. Ład czy też Dobro, w przeciwieństwa do zła jest budowniczym. Chcemy zbudować lepszy, nowy świat, na tym co mamy. Z kolei Zło jest niszczycielem - chce zniszczyć świat bądź Ład, by mieć go na własność lub stworzyć kolejny, lepszy. My sądzimy że to co robimy jest słuszne, a to co Zło robi - jest złe. Z kolei Zło sądzi na odwrót - że my jesteśmy Źli, a oni postępują właściwie. "Dobro" jest pojęciem względnym - każdy rozumie je inaczej. Ład i Zło mają wiele wspólnego - ale zasadniczo różnią się tylko ideologią.-
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
-Kurde ,synek! Ja tam nie wiem o czym ten elf mientoli pod nosem ,ale wyraźnie słyszałem ,że chce coś budować!- mruknął Bafur zerkając w stronę rozmowy elfa i tego okutego w czarną stal wojownika.
-Eee! Ojciec ,ojciec! Elf i budowa! Też żeś wymyślił! Fajka do łba ci uderza!- oparł Thori polerując kilof
-Synek! Bo zaraz nauczę cię szacunku!- warknął Bafur wręcz wypluwając dym.
Thori spojrzał na niego spode łba pytającym wzrokiem ,wszak hańbą byłoby dla tak wiekowego długobrodego ,że jeszcze nie nauczył syna szacunku.
-Do fajki.- odparł sztygar puszczając dymek.
**********************
Altdorf ,Czarny Zamek
-Argh! Arghghgh! ajjjj! Ajjjjjjj!- jęk i przeraźliwe odgłosy roznosiły się po całej komnacie. Głos więźnia był bardzo mocno zdarty ,ale wyraźnie należał do młodej osoby. Przykuty do ściany mężczyzna przebywał tam niedługo ,ale ten czas wystarczył ,by utracił wszelkie siły ,zarówno fizyczne ,jak i psychiczne. Bolał go każdy mięsień i nawet podniesienie głowy zadawało mu morderczy wysiłek ,a umysł był strzępkiem nerwów. Nie mógł jednak zasnąć ,wpatrzony swymi drastycznie przekrwionymi oczyma w ciemny kąt pomieszczenia.
Nagle w agonalnej ciszy słychać było stukot. Z mroku wyszedł ubrany w czarny płaszcz mężczyzna. Powolnym krokiem ,szedł bowiem pomagając sobie laską która stukała o posadzkę , zbliżył się do skatowanego mężczyzny i usiadł obok niego na małym stołku.
Blady człowiek o ciemnym i przylizanych włosach ściągnął z oka monokl i wytarł go w małą chustkę wystającą z rękawa.
Kiedy znów nałożył go na oko złapał mocno swoją laskę i wsadził ją w posadzkę obok przykutego do ściany mężczyzny ,po czym delikatnie przekręcił.
Było to specyficzne miejsce.Kamienie pod więźniem odsunęły się w boki ukazując czerwone węgle ,których żar rozświetlił salę.
-AAAAAAAARGGGGGGHHHHHHHH!- rozległ się potężny wrzask ,gdy więzień zawisł powieszony za ręce ,a jego stopy wpadły do żaru.
-Sigmarze wielki...- zaczął ubrany na czarno mężczyzna czyniąc znak młota
-UCHROŃ SŁUGI SWE OD MĘKI!!! Sigmarze!!! Wielbię! ARGHGHH! Wielbię cię słowem i czy...ARAGH...CZYNEM!-
Mężczyzna w monoklu kiwnął głową i rzekł cicho -Doskonale... twa dusza została oczyszczona...-
-MIŁUJĘ CIĘ! CHWALĘ CIĘ! ARGGGGHHHHHH!- wrzasnął w piekielnym bólu
-Czy teraz... pod wpływem bożej miłości przypominasz sobie co Sigmar pozwolił ci słyszeć?- zapytał chłodno inkwizytor
-Taaak! Arggh... BOOOOOOTTTYYYY!!! BOOOOOOOTTYYYYYYYY! BOOOOOOOOOOOOOOTTTTTTTTYYYYYYYY!- wrzeszczał ostatkiem sił.
-Hmmm... dobrze...- rzekł człek w monoklu zapisując coś w małym dzienniku. -Dziękuję ,panie Martagert...-
-To ja wam...- na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech ,gdy fanatycznie wpatrywał się w inkwizytora -To ja dziękuję...arghhhh!- rzekł resztą sił ,po czym z jego ust wyciekła krew.
Łowca czarownic wyciągnął z posadzki swą laskę ,czemu momentalnie towarzyszyło przebicie więźnia długim kolcem ,który wysunął się ze ściany kończąc jego męki i zbawiając duszę.
Inwizytor wciągnął powietrze po czym oddalił się w mrok powoli krocząc po ciemnej posadzce ,a w ręce ściskając zalakowany list.
-Eee! Ojciec ,ojciec! Elf i budowa! Też żeś wymyślił! Fajka do łba ci uderza!- oparł Thori polerując kilof
-Synek! Bo zaraz nauczę cię szacunku!- warknął Bafur wręcz wypluwając dym.
Thori spojrzał na niego spode łba pytającym wzrokiem ,wszak hańbą byłoby dla tak wiekowego długobrodego ,że jeszcze nie nauczył syna szacunku.
-Do fajki.- odparł sztygar puszczając dymek.
**********************
Altdorf ,Czarny Zamek
-Argh! Arghghgh! ajjjj! Ajjjjjjj!- jęk i przeraźliwe odgłosy roznosiły się po całej komnacie. Głos więźnia był bardzo mocno zdarty ,ale wyraźnie należał do młodej osoby. Przykuty do ściany mężczyzna przebywał tam niedługo ,ale ten czas wystarczył ,by utracił wszelkie siły ,zarówno fizyczne ,jak i psychiczne. Bolał go każdy mięsień i nawet podniesienie głowy zadawało mu morderczy wysiłek ,a umysł był strzępkiem nerwów. Nie mógł jednak zasnąć ,wpatrzony swymi drastycznie przekrwionymi oczyma w ciemny kąt pomieszczenia.
Nagle w agonalnej ciszy słychać było stukot. Z mroku wyszedł ubrany w czarny płaszcz mężczyzna. Powolnym krokiem ,szedł bowiem pomagając sobie laską która stukała o posadzkę , zbliżył się do skatowanego mężczyzny i usiadł obok niego na małym stołku.
Blady człowiek o ciemnym i przylizanych włosach ściągnął z oka monokl i wytarł go w małą chustkę wystającą z rękawa.
Kiedy znów nałożył go na oko złapał mocno swoją laskę i wsadził ją w posadzkę obok przykutego do ściany mężczyzny ,po czym delikatnie przekręcił.
Było to specyficzne miejsce.Kamienie pod więźniem odsunęły się w boki ukazując czerwone węgle ,których żar rozświetlił salę.
-AAAAAAAARGGGGGGHHHHHHHH!- rozległ się potężny wrzask ,gdy więzień zawisł powieszony za ręce ,a jego stopy wpadły do żaru.
-Sigmarze wielki...- zaczął ubrany na czarno mężczyzna czyniąc znak młota
-UCHROŃ SŁUGI SWE OD MĘKI!!! Sigmarze!!! Wielbię! ARGHGHH! Wielbię cię słowem i czy...ARAGH...CZYNEM!-
Mężczyzna w monoklu kiwnął głową i rzekł cicho -Doskonale... twa dusza została oczyszczona...-
-MIŁUJĘ CIĘ! CHWALĘ CIĘ! ARGGGGHHHHHH!- wrzasnął w piekielnym bólu
-Czy teraz... pod wpływem bożej miłości przypominasz sobie co Sigmar pozwolił ci słyszeć?- zapytał chłodno inkwizytor
-Taaak! Arggh... BOOOOOOTTTYYYY!!! BOOOOOOOTTYYYYYYYY! BOOOOOOOOOOOOOOTTTTTTTTYYYYYYYY!- wrzeszczał ostatkiem sił.
-Hmmm... dobrze...- rzekł człek w monoklu zapisując coś w małym dzienniku. -Dziękuję ,panie Martagert...-
-To ja wam...- na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech ,gdy fanatycznie wpatrywał się w inkwizytora -To ja dziękuję...arghhhh!- rzekł resztą sił ,po czym z jego ust wyciekła krew.
Łowca czarownic wyciągnął z posadzki swą laskę ,czemu momentalnie towarzyszyło przebicie więźnia długim kolcem ,który wysunął się ze ściany kończąc jego męki i zbawiając duszę.
Inwizytor wciągnął powietrze po czym oddalił się w mrok powoli krocząc po ciemnej posadzce ,a w ręce ściskając zalakowany list.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Podróż trwała dalej, tak samo męcząca jak dotąd. Tak samo jak przez całą drogę, Denethrill marzyła, by dotrzeć na miejsce i skorzystać z wygód, które im zapowiedziano w opactwie. Zdecydowanie nie przywykła do tak długich i trudnych podróży, zwłaszcza konno. Zarthyonowi oczywiście to nie przeszkadzało, a przynajmniej nie okazywał tego w żaden sposób. Monotonie wędrówki przerwała przeszkoda w postaci bramy, ale zanim czarodziejka zdążyła jakkolwiek zareagować, od kolumny odłączył się jeden z rycerzy. Z tej odległości nie była w stanie nic stwierdzić, a i rozmowa nie trwała długo, gdy cała karawana ruszyła. Przejeżdżając pod bramą zwróciła tylko uwagę na zwisającego na łańcuchu człowieka. Czyli poradzono sobie siłą…bardzo dobrze, pomyślała czarodziejka. Najwyraźniej z chwilą przekroczenia drzwi, wkroczyli na teren osławionego Mousillon. Musiała przyznać, że wyczuła grozę tego miejsca, ale z kolei nie zrobiła na niej takiego wrażenia. To wciąż było nic w porównaniu do aury otaczającej Naggaroth, a zwłaszcza jej wieżę czarodziejek. Mimo to postanowiła się mieć na baczności. Spojrzała na gwardzistę. Dalej jechał z takim samym brakiem emocji, co zwykle. Nie mogła tylko stwierdzić, czy dlatego, że nie poczuł tego, co ona, czy też się tym nie przejął, albo jak zwykle nie chciał się zdradzić. Denethrill tylko westchnęła z jeszcze większego znudzenia. Zarthyon zdecydowanie nie był najlepszym kompanem do podróży, chociaż nie można było mu odmówić jego umiejętności i w przypadku ataku, czarodziejka cieszyła się, że może go mieć przy sobie. Jednak teraz chciała zrezygnować z jego towarzystwa. Zwolniła i pozwoliła się wyprzedzić większości jeźdźców. Wjechała w grupę wozów, które naturalnie poruszały się trochę wolniej. W końcu zrównała się z tym, na którym jechał, wciąż w kiepskim stanie Azrael. Anioł Śmierci rozmawiał z jakimś innym Assurem, którego do tej pory jeszcze nie spotkała. Od razu spojrzał na nią trochę krzywo, ale sam Azrael nie wyglądał jakby miał coś przeciwko.
- Z raną wszystko w porządku? – Spytała siedzącego na wozie elfa.
- Tak, to właściwie nic…
- Na pewno? Wyglądała na bardzo poważną.
- Dosłownie nic.
Denethrill już miała się dalej spierać, leczyła przecież tą ranę i nie była mała, ale przypomniała sobie jak Azrael wygląda pod cała tą zbroją. Dla kogoś kto przeżył takie obrażenia, ten postrzał był tylko draśnięciem.
- Miło mi to słyszeć. – Zreflektowała się szybko. – Z kim masz przyjemność rozmawiać?
- Z raną wszystko w porządku? – Spytała siedzącego na wozie elfa.
- Tak, to właściwie nic…
- Na pewno? Wyglądała na bardzo poważną.
- Dosłownie nic.
Denethrill już miała się dalej spierać, leczyła przecież tą ranę i nie była mała, ale przypomniała sobie jak Azrael wygląda pod cała tą zbroją. Dla kogoś kto przeżył takie obrażenia, ten postrzał był tylko draśnięciem.
- Miło mi to słyszeć. – Zreflektowała się szybko. – Z kim masz przyjemność rozmawiać?
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Wróciłem! Wybaczcie długą nieobecność (zwłaszcza że nie wróciłem na dobre, bo pojutrze znów wyjeżdżam i wracam w niedzielę). Dziękuję MG za docenienie Ramazala była to bardzo miła niespodzianka ponieważ kompletnie się jej nie spodziewałem, dzięki Grimgor ]
-Ład nie ma nic wspólnego z dobrem?-zapytał zdziwiony Kobra podjeżdżając na swoim rumaku, w prawicy jak zwykle ściskał bukłak z winem. -Wybaczcie panowie że wtrącam się do rozmowy, ale gdy słuchałem twojego wywodu drogi Azraelu naszła mnie niepowstrzymana wręcz chęć obalenia twoich argumentów-tutaj Ramazal pociągnął z bukłaka-Widzisz twierdzisz iż nasz Ład nie ma nic wspólnego z dobrem... Sam jednak na samym początku stawiasz tezę iż Ład to obrona przed agresją i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Gdy, tutaj przykład najeżdżają nas Druhii ich celem jest mord, gwałt i rubież. To oni przybywają na naszą ziemię, mordują naszych rodaków, palą nasze domy i gwałcą nasze żony... hmm zrymowałem... ale wracając do mojego wywodu. Stajemy w obronie kobiet i tego co nam się należy: domów i ziemi. W tym celu zabijamy, mordujemy i torturujemy, dopuszczamy się czynów strasznych i nieraz zniżamy się do poziomu naszych wrogów mimo to według mnie jesteśmy Ładem, to my zostaliśmy zaatakowani, to my musieliśmy się bronić, to my musieliśmy zabijać. Słowo musieliśmy jest najważniejsze. Musieliśmy zabijać aby przeżyć, Zło nie musiało, ale chciało, czasem dla władzy, czasem dla złota, a czasem dla chorej perswazyjnej przyjemności. My musieliśmy zabijać, dla naszych rodzin i domu, a to usprawiedliwia nasze czyny. Nasz cel był szczytny. Ale równie ważne jest to żeby po wojnie, podnieść się do poziomu cywilizacji, żeby w szale i krwi, w kurzu i pyle bitwy nie zatracić duszy. Gdy to się stanie nasze czyny, są słuszne. Gdy bronimy naszych domów i kobiet przed agresją, przy okazji nie zatracając duszy to jest to słuszne, dobre i można nazwać to ładem... Czasem sytuacja się komplikuje, ale ja panowie zawsze ufałem swemu sercu i sumieniu... Łyczek wina?-zaproponował wyciągając bukłak w ich stronę.
-Ład nie ma nic wspólnego z dobrem?-zapytał zdziwiony Kobra podjeżdżając na swoim rumaku, w prawicy jak zwykle ściskał bukłak z winem. -Wybaczcie panowie że wtrącam się do rozmowy, ale gdy słuchałem twojego wywodu drogi Azraelu naszła mnie niepowstrzymana wręcz chęć obalenia twoich argumentów-tutaj Ramazal pociągnął z bukłaka-Widzisz twierdzisz iż nasz Ład nie ma nic wspólnego z dobrem... Sam jednak na samym początku stawiasz tezę iż Ład to obrona przed agresją i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Gdy, tutaj przykład najeżdżają nas Druhii ich celem jest mord, gwałt i rubież. To oni przybywają na naszą ziemię, mordują naszych rodaków, palą nasze domy i gwałcą nasze żony... hmm zrymowałem... ale wracając do mojego wywodu. Stajemy w obronie kobiet i tego co nam się należy: domów i ziemi. W tym celu zabijamy, mordujemy i torturujemy, dopuszczamy się czynów strasznych i nieraz zniżamy się do poziomu naszych wrogów mimo to według mnie jesteśmy Ładem, to my zostaliśmy zaatakowani, to my musieliśmy się bronić, to my musieliśmy zabijać. Słowo musieliśmy jest najważniejsze. Musieliśmy zabijać aby przeżyć, Zło nie musiało, ale chciało, czasem dla władzy, czasem dla złota, a czasem dla chorej perswazyjnej przyjemności. My musieliśmy zabijać, dla naszych rodzin i domu, a to usprawiedliwia nasze czyny. Nasz cel był szczytny. Ale równie ważne jest to żeby po wojnie, podnieść się do poziomu cywilizacji, żeby w szale i krwi, w kurzu i pyle bitwy nie zatracić duszy. Gdy to się stanie nasze czyny, są słuszne. Gdy bronimy naszych domów i kobiet przed agresją, przy okazji nie zatracając duszy to jest to słuszne, dobre i można nazwać to ładem... Czasem sytuacja się komplikuje, ale ja panowie zawsze ufałem swemu sercu i sumieniu... Łyczek wina?-zaproponował wyciągając bukłak w ich stronę.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Slayer Zabójców
- Masakrator
- Posty: 2332
- Lokalizacja: Oleśnica
Falthar mimowolnie słuchając wywodu elfów na temat ładu postanowił dorzucić swoje 2 pensy.
- Elfie biadolenie! Wy nazywacie siebie ładem, budowniczymi? Tfu to jest obraza nie do zniesienia!
Może zielonoskórzy niszczą i mordują, ale ich można porównać do bezmyślnych zwierząt, taka ich natura - wy za to jesteście prawdziwym wcieleniem zła! Ot chociażby wojna o brodę, pragneliście krwi i zniszczenia to żeście je dostali! Gdybyście byli tacy piękni i zacni jak powiadasz to teraz bym siedział w salach mego ojca i śmiał się z takich wypucowanych paniczyków jak wy, ale przez waszą pychę i pociąg do destrukcji wielu dobrych krasnoludów powędrowało do sal swych przodków, a hordy szczuroludów i zielonoskórych teraz nęka nasze ziemie. - kończąc zdanie Falthar splunął lepką flegmą na buty elfa.
- Jedyne na co zasługujecie, to żeby całe szaleństwo tego świata pociągneło was na dno.
- Elfie biadolenie! Wy nazywacie siebie ładem, budowniczymi? Tfu to jest obraza nie do zniesienia!
Może zielonoskórzy niszczą i mordują, ale ich można porównać do bezmyślnych zwierząt, taka ich natura - wy za to jesteście prawdziwym wcieleniem zła! Ot chociażby wojna o brodę, pragneliście krwi i zniszczenia to żeście je dostali! Gdybyście byli tacy piękni i zacni jak powiadasz to teraz bym siedział w salach mego ojca i śmiał się z takich wypucowanych paniczyków jak wy, ale przez waszą pychę i pociąg do destrukcji wielu dobrych krasnoludów powędrowało do sal swych przodków, a hordy szczuroludów i zielonoskórych teraz nęka nasze ziemie. - kończąc zdanie Falthar splunął lepką flegmą na buty elfa.
- Jedyne na co zasługujecie, to żeby całe szaleństwo tego świata pociągneło was na dno.
Ostatnio zmieniony 21 sie 2014, o 15:47 przez Slayer Zabójców, łącznie zmieniany 1 raz.
Świat wciąż spowijał nieprzenikniony, smoliście gęsty mrok, mimo, że od opuszczenia przez Reinharda pobojowiska minęło już kilka godzin. Podobno, im ciemniejsza noc, tym jaśniejsze gwiazdy. Ta była jednak tak ciemna, że nie było żadnej. Była natomiast zawiesiasta warstwa ciężkich chmur, czarną masą dławiąca bezgwiezdne niebo, jakby jakiś zamachowiec usiłował udusić tę udręczoną ziemię gargantuiczną poduszką. Kilka wozów zostało zniszczonych do cna, a przydzielone do nich załogi wybite. Nie było czasu, aby pozbierać poległych, więc ich ciała dołączyły do tysięcy innych, gęsto zalegających bezkres dawnych pół bitewnych - inaczej Asrai niechybnie ściągnęliby posiłki, a zawodnicy dołączyliby do ofiar potyczki. Ocalałe wozy osłaniał orszak złożony z rycerzy i tych zbrojnych, którzy przeżyli. Każdy z podróżnych zachowywał najwyższą czujność w razie pościgu lub zasadzki, tak więc pochód zamykali i kończyli żołdacy niosący pochodnie, jednak marsz przebiegał spokojnie - tylko od czasu do czasu, na granicy niknącego w oślepiającej ciemności światła głowni błysnęła oślizgła łysina - trędowaty. Jednak ci nieszczęśnicy przezornie trzymali się z dala od pochodu, inaczej ich żywcem gnijące ciała wnet posiekałby bezlitosny grad bełtów i strzał. Nikt nie rozmawiał - ci, którzy siedzieli na wozach spali, zmęczeni po morderczym starciu, pozostali zaś wędrowali w milczeniu, jak posępne zjawy. Jedyne co było słychać, to chrzęst zbroi i butów oraz klekot wozów, kolebiących się leniwie w głębokich koleinach.
Sytuacja ożywiła nieco się dopiero o świcie, kiedy zbrojni zajmujący miejsca na wozie zaczęli zamieniać się miejscami z pieszymi, również zawodnicy i ich towarzysze zaczęli się budzić. Reinhard nie potrzebował snu - wybrańca nie ograniczały już słabości zwykłego organizmu, dzięki czemu mógł wędrować i walczyć w zasadzie bez przerwy. Napędzała go jedynie realizacja woli Malala, a więc będąca odbiciem pragnień jego samego, czyli unicestwienie chaosu we wszelkich jego formach.
Akurat przejeżdżali nad jakąś bezdenną rozpadliną, kryjącą w swych chtonicznych zakamarkach kto wie jakie okropności. Jednak mimo zagrożenia upadkiem, na jednym z przednich wozów doszło do szarpaniny pomiędzy krasnoludem, a elfem. Czujny wzrok byłego inkwizytora wnet wyłapał kość niezgody. Była to tajemnicza butelka, wręczona krasnoludowi przez jednego z bretońskich rycerzy. Nie zważając na zagrożenie jakie niosło spłoszenie koni, czy samo wytrącenie wozu z równowagi, przysadzisty sztygar i elfi arystokrata zaczęli wyszarpywać sobie flakon, obrzucając się wyzwiskami. "Jak gówniarze." - Pomyślał von Preuss. "Jak zwykli gówniarze, w dodatku głupi..." Spór jednak szybko rozstrzygnął się sam, gdy szkło pękło, rozchlapując szkarłatną zawartość. Bez wątpienia nie było to wino - ledwie kilka kropli wystarczyło, aby zagoić w mgnieniu oka ranną nogę rycerza. Jednak elf i krasnolud nie zamierzali dawać za wygraną i kto wie, do czego by doszło gdyby nie interwencja sir Ronnela, który skarcił ich obu. "Tak, słuchajcie się dorosłych... A uważają się za nie wiadomo kogo." - Pomyślał wybraniec - pierwsze co mu przyszło na myśl na ten widok, to rodzic, przywołujący do porządku niesforne dzieci. Jednak, jak przeważnie bywało, postanowił zachować ten i tak nic nie wnoszący sarkazm dla siebie. Odkąd pamiętał, nie lubił gadać po próżnicy. Liczyło się tylko to, kto jeszcze znalazł się w posiadaniu magicznej mikstury.
Tymczasem orszak minął już bramę strażniczą, obsadzoną przez jednostkę pograniczników. Z barw wytartych proporców, Reinhard wywnioskował, że oto wkraczają do przeklętej prowincji Mousillon. Aura zepsucia, którym trąciła ta kraina była wyczuwalna instynktownie, nie trzeba było mieć zmysłu magicznego, aby widzieć chylące się ku jałowej, płowej glebie nędzne chaty, pośród których apatycznie wałęsały się wynędzniałe, sczerniałe od polnej, acz bezcelowej harówki postacie wieśniaków oraz ich brudne, w większości nagie dzieci. Tubylcy różnili się od mieszkańców pozostałych prowincji - z przestrachem i gniewem, podobnym osaczonemu szczurowi, w pustych oczach wyglądali ze swych lichych kryjówek, inni w ogóle sprawiali wrażenie całkowicie zobojętniałych, mechanicznie oddający się swoim czynnościom. Powiedzieć można "źli troglodyci". Reinhard widział już coś takiego, w Imperium. Sylwania i ziemie spustoszone przez Burzę Chaosu były zamieszkane przez takich właśnie złamanych ludzi. Część pogrążała się w czymś w rodzaju swoistego stuporu, inni zaś popadali w dekadencję, jeszcze inni... Dostarczali łowcom czarownic mnóstwo krwawej pracy.
Gdy Reinhard przechodził pod wieżą bramną, spojrzał w górę, na starego żołnierza, powieszonego na blance. Wyżej, nad basztą już zbierało się żarłoczne ptactwo i co chwila jakiś ścierwojad podlatywał, aby uszczknąć sobie kawałek mięsa, aż nie odpędziło go jakieś większe ptaszysko, by zając jego miejsce. Ciekawe, dlaczego go powiesili? Za dezercję? Kradzież? A może po prostu komuś podpadł. Wtedy też do uszu łowcy-renegata doszły słowa coraz bardziej ożywiającej się dyskusji, przerywając mu rozmyślania. Zważywszy na sytuację i jej niewątpliwą monotonię, von Preuss postanowił przysłuchać się elfom dyskutującym o sprawach egzystencjalnych i moralnych. Póki co postanowił nie wtrącać się. Wyrażane poglądy pozornie brzmiały bardzo rozsądnie, dla von Preussa były jednak naiwne. Oni nie wiedzieli tego, co on. Dla nich zło przybierało formę hord zakutych w stal najeźdźców z północy, tyranów, ożywieńców i innych okrutników - bardzo proste i oczywiste. Wtedy do elfiego dyskursu wtrącił się Falthar.
- Elfie biadolenie! Wy nazywacie siebie ładem, budowniczymi? Tfu to jest obraza nie do zniesienia!
Może zielonoskórzy niszczą i mordują, ale ich można porównać do bezmyślnych zwierząt, taka ich natura - wy za to jesteście prawdziwym wcieleniem zła! Ot chociażby wojna o brodę, pragneliście krwi i zniszczenia to żeście je dostali! Gdybyście byli tacy piękni i zacni jak powiadasz to teraz bym siedział w salach mego ojca i śmiał się z takich wypucowanych paniczyków jak wy, ale przez swoją pyche i pociąg do destrukcji wielu dobrych krasnoludów powędrowało do sal swych przodków, a hordy szczuroludów i zielonoskórych teraz nęka nasze ziemie. - kończąc zdanie Falthar splunął lepką flegmą na buty elfa.
- Jedyne na co zasługujecie, to żeby całe szaleństwo tego świata pociągneło was na dno. - W tym momencie Reinhard stwierdził, że warto podzielić się z pozostałymi własnymi przemyśleniami.
- Otóż to. - Zadudnił metaliczny, szorstki głos. - Sam chaos nie jest dobry ani zły. Jest to po prostu bezkształt, tak jak orkowe waaagh, przypomina bardziej katastrofę naturalną - nie można nienawidzić słońca za suszę, ponieważ nie ma świadomości wyboru. W przeciwieństwie do nas, istot rozumnych. Czy nadużywacie waszych zdolności, aby osiągać samolubne cele? Czy dopuszczacie się zbędnej przemocy i mordujecie z nienawiścią do swych wrogów? Czy w doskonaleniu umiejętności popadacie w arogancję? Teraz widzicie, że chaos, z którym wszyscy walczymy jest tak naprawdę efektem naszych wyborów. Ten chaos dąży do samozniszczenia, ale przybiera różne formy. - Białe spojrzenie przesunęło się wymownie po zgromadzonych, - To my, sami ukręciliśmy bat na siebie. - Wyjaśnił von Preuss. Nie chciał jednak ujawniać najgorszego nieprzygotowanym umysłom. Przynajmniej nie bezpośrednio, dlatego powstrzymał się od ujawnienia, że chaos nie jest jakąś najeźdźczą siłą z zewnątrz, tylko odzwierciedleniem tego, co robią i czego pragną istoty rozumne.
Sytuacja ożywiła nieco się dopiero o świcie, kiedy zbrojni zajmujący miejsca na wozie zaczęli zamieniać się miejscami z pieszymi, również zawodnicy i ich towarzysze zaczęli się budzić. Reinhard nie potrzebował snu - wybrańca nie ograniczały już słabości zwykłego organizmu, dzięki czemu mógł wędrować i walczyć w zasadzie bez przerwy. Napędzała go jedynie realizacja woli Malala, a więc będąca odbiciem pragnień jego samego, czyli unicestwienie chaosu we wszelkich jego formach.
Akurat przejeżdżali nad jakąś bezdenną rozpadliną, kryjącą w swych chtonicznych zakamarkach kto wie jakie okropności. Jednak mimo zagrożenia upadkiem, na jednym z przednich wozów doszło do szarpaniny pomiędzy krasnoludem, a elfem. Czujny wzrok byłego inkwizytora wnet wyłapał kość niezgody. Była to tajemnicza butelka, wręczona krasnoludowi przez jednego z bretońskich rycerzy. Nie zważając na zagrożenie jakie niosło spłoszenie koni, czy samo wytrącenie wozu z równowagi, przysadzisty sztygar i elfi arystokrata zaczęli wyszarpywać sobie flakon, obrzucając się wyzwiskami. "Jak gówniarze." - Pomyślał von Preuss. "Jak zwykli gówniarze, w dodatku głupi..." Spór jednak szybko rozstrzygnął się sam, gdy szkło pękło, rozchlapując szkarłatną zawartość. Bez wątpienia nie było to wino - ledwie kilka kropli wystarczyło, aby zagoić w mgnieniu oka ranną nogę rycerza. Jednak elf i krasnolud nie zamierzali dawać za wygraną i kto wie, do czego by doszło gdyby nie interwencja sir Ronnela, który skarcił ich obu. "Tak, słuchajcie się dorosłych... A uważają się za nie wiadomo kogo." - Pomyślał wybraniec - pierwsze co mu przyszło na myśl na ten widok, to rodzic, przywołujący do porządku niesforne dzieci. Jednak, jak przeważnie bywało, postanowił zachować ten i tak nic nie wnoszący sarkazm dla siebie. Odkąd pamiętał, nie lubił gadać po próżnicy. Liczyło się tylko to, kto jeszcze znalazł się w posiadaniu magicznej mikstury.
Tymczasem orszak minął już bramę strażniczą, obsadzoną przez jednostkę pograniczników. Z barw wytartych proporców, Reinhard wywnioskował, że oto wkraczają do przeklętej prowincji Mousillon. Aura zepsucia, którym trąciła ta kraina była wyczuwalna instynktownie, nie trzeba było mieć zmysłu magicznego, aby widzieć chylące się ku jałowej, płowej glebie nędzne chaty, pośród których apatycznie wałęsały się wynędzniałe, sczerniałe od polnej, acz bezcelowej harówki postacie wieśniaków oraz ich brudne, w większości nagie dzieci. Tubylcy różnili się od mieszkańców pozostałych prowincji - z przestrachem i gniewem, podobnym osaczonemu szczurowi, w pustych oczach wyglądali ze swych lichych kryjówek, inni w ogóle sprawiali wrażenie całkowicie zobojętniałych, mechanicznie oddający się swoim czynnościom. Powiedzieć można "źli troglodyci". Reinhard widział już coś takiego, w Imperium. Sylwania i ziemie spustoszone przez Burzę Chaosu były zamieszkane przez takich właśnie złamanych ludzi. Część pogrążała się w czymś w rodzaju swoistego stuporu, inni zaś popadali w dekadencję, jeszcze inni... Dostarczali łowcom czarownic mnóstwo krwawej pracy.
Gdy Reinhard przechodził pod wieżą bramną, spojrzał w górę, na starego żołnierza, powieszonego na blance. Wyżej, nad basztą już zbierało się żarłoczne ptactwo i co chwila jakiś ścierwojad podlatywał, aby uszczknąć sobie kawałek mięsa, aż nie odpędziło go jakieś większe ptaszysko, by zając jego miejsce. Ciekawe, dlaczego go powiesili? Za dezercję? Kradzież? A może po prostu komuś podpadł. Wtedy też do uszu łowcy-renegata doszły słowa coraz bardziej ożywiającej się dyskusji, przerywając mu rozmyślania. Zważywszy na sytuację i jej niewątpliwą monotonię, von Preuss postanowił przysłuchać się elfom dyskutującym o sprawach egzystencjalnych i moralnych. Póki co postanowił nie wtrącać się. Wyrażane poglądy pozornie brzmiały bardzo rozsądnie, dla von Preussa były jednak naiwne. Oni nie wiedzieli tego, co on. Dla nich zło przybierało formę hord zakutych w stal najeźdźców z północy, tyranów, ożywieńców i innych okrutników - bardzo proste i oczywiste. Wtedy do elfiego dyskursu wtrącił się Falthar.
- Elfie biadolenie! Wy nazywacie siebie ładem, budowniczymi? Tfu to jest obraza nie do zniesienia!
Może zielonoskórzy niszczą i mordują, ale ich można porównać do bezmyślnych zwierząt, taka ich natura - wy za to jesteście prawdziwym wcieleniem zła! Ot chociażby wojna o brodę, pragneliście krwi i zniszczenia to żeście je dostali! Gdybyście byli tacy piękni i zacni jak powiadasz to teraz bym siedział w salach mego ojca i śmiał się z takich wypucowanych paniczyków jak wy, ale przez swoją pyche i pociąg do destrukcji wielu dobrych krasnoludów powędrowało do sal swych przodków, a hordy szczuroludów i zielonoskórych teraz nęka nasze ziemie. - kończąc zdanie Falthar splunął lepką flegmą na buty elfa.
- Jedyne na co zasługujecie, to żeby całe szaleństwo tego świata pociągneło was na dno. - W tym momencie Reinhard stwierdził, że warto podzielić się z pozostałymi własnymi przemyśleniami.
- Otóż to. - Zadudnił metaliczny, szorstki głos. - Sam chaos nie jest dobry ani zły. Jest to po prostu bezkształt, tak jak orkowe waaagh, przypomina bardziej katastrofę naturalną - nie można nienawidzić słońca za suszę, ponieważ nie ma świadomości wyboru. W przeciwieństwie do nas, istot rozumnych. Czy nadużywacie waszych zdolności, aby osiągać samolubne cele? Czy dopuszczacie się zbędnej przemocy i mordujecie z nienawiścią do swych wrogów? Czy w doskonaleniu umiejętności popadacie w arogancję? Teraz widzicie, że chaos, z którym wszyscy walczymy jest tak naprawdę efektem naszych wyborów. Ten chaos dąży do samozniszczenia, ale przybiera różne formy. - Białe spojrzenie przesunęło się wymownie po zgromadzonych, - To my, sami ukręciliśmy bat na siebie. - Wyjaśnił von Preuss. Nie chciał jednak ujawniać najgorszego nieprzygotowanym umysłom. Przynajmniej nie bezpośrednio, dlatego powstrzymał się od ujawnienia, że chaos nie jest jakąś najeźdźczą siłą z zewnątrz, tylko odzwierciedleniem tego, co robią i czego pragną istoty rozumne.
Przed chwilą mógłby narzekać na brak towarzystwa, jednak w jednej chwili, w chwili, w której zaczął rozmowę, inni zleciła się jak muchy do gówna. Widząc to, Azrael słuchał, pozwalając mówić innym. Co ciekawe, jeden z nich był świadomy prawdy, którą on sam z trudem pojął nie tak dawno.
- Ramazalu, Asurowe bronią swojego Ładu przed Druchii, lecz nie Dobra. Ci, którzy przeciw nim stają nie niosą jednak Chaosu. Próbują narzucić swój własny Ładu, który również nie jest Dobrem. A właściwie niosą Ładu swego pana. Sądzisz, że żołnierz ma coś do gadania?
Pytacie się więc skąd bierze się Zło?
Zamilkł na chwilę, ważący jakby słowa, a jego rozmówcy, przeczuwając, że będzie kontynuował nie przebywali mu. Gdy się odezwał, głos miał niższy, bardziej zachrypnięty.
- My sami. Nasze uczynki, wybory, których dokonujemy poświadczają za nas. Co w nich widać? Zabijanie się o kawałek ziemi, o urząd, pieniądze, urażoną dumę... Krzywda, jeden akt zdolny pochłonąć życie tysięcy... Zło, nie ważne skąd pochodzimy... Rodzi się tu.
Palce jego dotknęła skroni, wzrok zaś skierował się na Reinharda.
- Czy nie to chciałeś powiedzieć, rycerzu?- odezwał się po chwli.
- Nie jestem rycerzem- odparł czempion Malaala.
- Chaos...- kontynuował, nie przejmując się- Nie w sensie pewnej siły astralnej, lecz w sposobie działania towarzyszy nam na każdym kroku. Błąkamy się losowo, wycinając chorobę z zdrowej tkanki, zamiast leczyć od razu cały organizm.... Być może dlatego, że to... Niemożliwe?
- Ramazalu, Asurowe bronią swojego Ładu przed Druchii, lecz nie Dobra. Ci, którzy przeciw nim stają nie niosą jednak Chaosu. Próbują narzucić swój własny Ładu, który również nie jest Dobrem. A właściwie niosą Ładu swego pana. Sądzisz, że żołnierz ma coś do gadania?
Pytacie się więc skąd bierze się Zło?
Zamilkł na chwilę, ważący jakby słowa, a jego rozmówcy, przeczuwając, że będzie kontynuował nie przebywali mu. Gdy się odezwał, głos miał niższy, bardziej zachrypnięty.
- My sami. Nasze uczynki, wybory, których dokonujemy poświadczają za nas. Co w nich widać? Zabijanie się o kawałek ziemi, o urząd, pieniądze, urażoną dumę... Krzywda, jeden akt zdolny pochłonąć życie tysięcy... Zło, nie ważne skąd pochodzimy... Rodzi się tu.
Palce jego dotknęła skroni, wzrok zaś skierował się na Reinharda.
- Czy nie to chciałeś powiedzieć, rycerzu?- odezwał się po chwli.
- Nie jestem rycerzem- odparł czempion Malaala.
- Chaos...- kontynuował, nie przejmując się- Nie w sensie pewnej siły astralnej, lecz w sposobie działania towarzyszy nam na każdym kroku. Błąkamy się losowo, wycinając chorobę z zdrowej tkanki, zamiast leczyć od razu cały organizm.... Być może dlatego, że to... Niemożliwe?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Ramazel śmiał się w głos.
Falthar kontynuował swój wywód a Kobra pękał ze śmiechu.
-Eh wy karzełki to się jednak nigdy nie zmienicie-powiedział prawie przez łzy-Niby tacy honorowi i poważni a uśmiałem się... Tak masz racje jestem elfem potworem, morduję małe krasnoludzkie dzieci i zjadam ich serca, a takie ,,duże" krasnoludki jak wy gwałcę! Celem mojej egzystencji jest niesienie zniszczenia krasnoludom tak jak całej mojej rasy... może nikt ci jeszcze nie powiedział włochaty dupencjuszu ale elfy to w rzeczywistości ucieleśnienie Khorna! Jesteśmy tacy straszni i źli! Niczym wojownicy chaosu!-zarechotał z ironią, po czym machnął ręką decydując nie tracic czasu na takiego idiote, podjechał bliżej Azraela.
-Masz racje: zło tego świata bierze się z wyborów, ale według mnie my sami mamy tworzymy tego zła bardzo niewiele. Większośc zła tego świata bierze z myślenia przez istoty-tu spojrzał na krasnala i uśmiechnął się szeroko-którzy absolutnie nie mają do tego predyspozycji. Gdyby nie szalony Malekith udało by się ocalic mnóstwo istnień, gdyby nie Gwiazdołamacz i Caledor nie byłoby wojny o brodę. To wszystko wysoko postawieni elfowie i jeden karzełek którzy najwyraźniej nie mieli predyspozycji. Gdyby nie oni ileż istnień, tych mniejszych-mrugnął do karzełka okiem-i większych udało się ocalic? Zło bierze się z wyborów, ale nie z wyborów zwykłych prostych szarych ludzi. Zło, agresja i nienawiść wypływa z istot które są szalone i potężne; to właśnie te dwa czynniki są tak groźne: władza i głupota. Prości elfowi nie chcą zabijać; ja nie chwaląc się nigdy nie zabiłem nikogo dla przyjemności, złota czy ziemi, zawsze odbywało się to w czasie bitwy do której stanąłem po to żeby chronić siebie, swego ojca i żone przed Złem przed Agresją. Prości elfowie i inne istoty rozumne-tu znów mrugnął do krasnala-chcą jedynie żyć, kochać i być szczęśliwym...
Falthar kontynuował swój wywód a Kobra pękał ze śmiechu.
-Eh wy karzełki to się jednak nigdy nie zmienicie-powiedział prawie przez łzy-Niby tacy honorowi i poważni a uśmiałem się... Tak masz racje jestem elfem potworem, morduję małe krasnoludzkie dzieci i zjadam ich serca, a takie ,,duże" krasnoludki jak wy gwałcę! Celem mojej egzystencji jest niesienie zniszczenia krasnoludom tak jak całej mojej rasy... może nikt ci jeszcze nie powiedział włochaty dupencjuszu ale elfy to w rzeczywistości ucieleśnienie Khorna! Jesteśmy tacy straszni i źli! Niczym wojownicy chaosu!-zarechotał z ironią, po czym machnął ręką decydując nie tracic czasu na takiego idiote, podjechał bliżej Azraela.
-Masz racje: zło tego świata bierze się z wyborów, ale według mnie my sami mamy tworzymy tego zła bardzo niewiele. Większośc zła tego świata bierze z myślenia przez istoty-tu spojrzał na krasnala i uśmiechnął się szeroko-którzy absolutnie nie mają do tego predyspozycji. Gdyby nie szalony Malekith udało by się ocalic mnóstwo istnień, gdyby nie Gwiazdołamacz i Caledor nie byłoby wojny o brodę. To wszystko wysoko postawieni elfowie i jeden karzełek którzy najwyraźniej nie mieli predyspozycji. Gdyby nie oni ileż istnień, tych mniejszych-mrugnął do karzełka okiem-i większych udało się ocalic? Zło bierze się z wyborów, ale nie z wyborów zwykłych prostych szarych ludzi. Zło, agresja i nienawiść wypływa z istot które są szalone i potężne; to właśnie te dwa czynniki są tak groźne: władza i głupota. Prości elfowi nie chcą zabijać; ja nie chwaląc się nigdy nie zabiłem nikogo dla przyjemności, złota czy ziemi, zawsze odbywało się to w czasie bitwy do której stanąłem po to żeby chronić siebie, swego ojca i żone przed Złem przed Agresją. Prości elfowie i inne istoty rozumne-tu znów mrugnął do krasnala-chcą jedynie żyć, kochać i być szczęśliwym...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Wasilij widząc dysputę całkiem pokaźnego towarzystwa postanowił zbliżyć się doń i posłuchać. Krasnolud jak zwykle krasnolud bełkotał o urazach. Elfy pieprzyły iście elfickie farmazony wywodząc jakieś teorie spiskowe na temat chaosu. Zakuty w blachę jegomość śmierdzący co najmniej paromiesięcznym nieściąganiem zbroi gadał od rzeczy. Wasilij podrapał się w głowę.
- Panowie filozofowie, po co te biadolenie tutaj uskuteczniać? Wszystek z waszmości wie, że chaos to słowo, którego objętość znaczeniowa jest większa od waszego ego. Znaczy w pizdu wielka. Wszyscy też wiemy że jak dalej będziecie się mądrzyć to elf będzie paniusiowatym złodziejem, a krasnolud chciwym karzełkiem. Kolega w pełnej płycie śmierdzącą zakutą pałą. Więc zamiast marnować marnować gardziołka na zbędne biadolenie kapnijmy sobie bimberku mojej mamusi. Polecam.- Skończył wywód, odkorkował flaszkę, pociągnął łyka, po czym podał najbliżej znajdującemu się zakutej pale von śmierdzący zad, śmiejąc się do siebie z wymyślonego przezwiska.
[ Ze mną się nie napijesz ? ]
- Panowie filozofowie, po co te biadolenie tutaj uskuteczniać? Wszystek z waszmości wie, że chaos to słowo, którego objętość znaczeniowa jest większa od waszego ego. Znaczy w pizdu wielka. Wszyscy też wiemy że jak dalej będziecie się mądrzyć to elf będzie paniusiowatym złodziejem, a krasnolud chciwym karzełkiem. Kolega w pełnej płycie śmierdzącą zakutą pałą. Więc zamiast marnować marnować gardziołka na zbędne biadolenie kapnijmy sobie bimberku mojej mamusi. Polecam.- Skończył wywód, odkorkował flaszkę, pociągnął łyka, po czym podał najbliżej znajdującemu się zakutej pale von śmierdzący zad, śmiejąc się do siebie z wymyślonego przezwiska.
[ Ze mną się nie napijesz ? ]
Bafur siedział tak i palił fajkę nasłuchując te memłanie na wozie przed nim. Wykłócali się o byle gówna ,kiedy jemu brakowało piwa. Do tego niemiłosiernie jego starczy umysł szargały te delikatne głosiki elfów i dudniące spod stali głosy tych drugich.
-Thori syneczku...- rzekł w końcu sztygar
Górnik spojrzał na ojca pytająco
-Podaj no stempel do dwururki...-
Thori zmarszczył brwi -Ojciec! Podpisałem kontrakt... nie możesz wypalać ze strzelby do każdego kto pochodzi z elfiackiej wysepki...-
-No to nabijemy solą.- odparł Bafursson puszczając dymek.
-Thori syneczku...- rzekł w końcu sztygar
Górnik spojrzał na ojca pytająco
-Podaj no stempel do dwururki...-
Thori zmarszczył brwi -Ojciec! Podpisałem kontrakt... nie możesz wypalać ze strzelby do każdego kto pochodzi z elfiackiej wysepki...-
-No to nabijemy solą.- odparł Bafursson puszczając dymek.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!