ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2
Sytuacja stała się coraz bardziej napięta. Pozostali goście przyglądali się wyzywającemu zachowaniu poparzonego elfa, szyderczo krzywiącego swą potwornie zdeformowaną twarz ku Duszołapowi.
- Ze mną się nie napijesz? - Wyrzęził elf przez swe poparzone gardło, po czym podniósł do ust butelkę pełną seledynowego napoju. Żłopał z niej przez chwilę, głośno gulgocząc i rozlewając przy tym absynt przez wyrwę w policzku. - Nie? E, he he. - To nie! - Trzasnął butelką o kant stołu robiąc tulipana. Nekromanta stał nieruchomo, pozbawionym wyrazu spojrzeniem przenikając stojącego przed nim wojownika. Zarthyon już wysuwał miecz z pochwy, lecz stojący za nim Reinhard powstrzymał go rantem dłoni dotykając mu przedramienia.
- Gdy wyciągasz broń, musisz być gotów by jej użyć. - Samemu jednak obnażył głownię Gotterdammerunga an tyle, by widać było wygrawerowane na niej imię.
- Taki mam właśnie zamiar. - Syknął gwardzista. Wtem ktoś w tłumie zachwiał się: jakaś kobieta westchnęła i osunęła się w ramiona towarzyszącego jej rycerza. "Zaraz, coś jest nie tak." - Pomyślał von Preuss. Drgnienia Osnowy, choć ledwie wyczuwalne, następowały tak wolno i mimo wszystko łagodnie, że mogły ujść uwadze zmutowanego zmysłu wybrańca. Coś wisiało w powietrzu, a on dokładnie wiedział już co. W świetle świec rzadka mgiełka mogła zostać pomylona z parą buchającą z wypełnionych farszem wieprzy oraz waz z zupą, zwłaszcza dla laika. Białe oczy zwęziły się, skupiając na Duszołapie, zaś Gloin zmarszczył czoło, na którym zaperlił się pot. Widać było, że jest bardzo skupiony. "Co ty kombinujesz? Szary wiatr potrzebuje niewielkiego bodźca, by z aury apatii zamienić się w czysty koszmar. Jeden błąd i będzie tu krwawa łaźnia. Mam nadzieję, Duszołapie, że jesteś tego świadomi wiesz co robisz." - Pomyślał wybraniec, obserwując jak otaczający ich ludzie z każdą chwilą sprawiają wrażenie coraz bardziej zmęczonych. Nawet jemu samemu, choć jako wybraniec nie odczuwał już fizycznej fatygi dawać się zaczęła we znaki niemal zapomniana ciężkość powiek. Skoro tak, narkotyczne działanie czaru musiało już mocno wpłynąć na Azraela, do tego stopnia, że lada chwila można byłoby go obezwładnić bez uciekania się do nadmiernej przemocy. Najwyraźniej jednak, elf był pod wpływem jakichś innych środków, nie koniecznie samego alkoholu, być może również stymulantów, gdyż mimo nieco chwiejnej postawy zamachnął się trzymaną wciąż szyjką od butelki. W tym momencie Gloin, zebrawszy się w sobie skoczył naprzód niczym krępy, włochaty pocisk by obalić, jak mu się wydawało, odurzonego Asura, by zwalić go z nóg i oddać wykidajłom. Zdaniem Reinharda było na to jednak za wcześnie. Krasnolud nie miał, nie mógł mieć wyuczonej oceny sytuacji, mechanizmu wszczepianego w umysły adeptów inkwizycji, następnie rygorystycznie ćwiczonej przez lata niebezpiecznej służby. "Nie..." - Przemknęło Reinhardowi przez myśl, lecz było za późno by zatrzymać bieg wydarzeń, które potoczyły się jak kula śniegowa po zboczu niebotycznego szczytu. W rzeczy samej, krasnolud zdołał sięgnąć celu i staranować go wprost w ciżbę stłoczonej szlachty, jednak nie zanim szklany zadzior, wciąż ociekający bladozielonymi strużkami absyntu zaciął go boleśnie w twarz na wysokości skroni. Brodacz odruchowo chwycił się za skaleczenie wydając mimowolnie krzyk bólu, który wstrząsnął przepastną salą rezonując wśród łukowych sklepień i kamiennych ścian. Hałas, uderzenie gapiów i bez wątpienia przerażające oblicze elfa były iskrą w beczce prochu. Oto salą wstrząsnęły serie wrzasków nieludzkiej trwogi - goście stojący najbliżej toczyli obłąkańczym wzrokiem na około, niektórzy osunęli się na ziemię, bladzi jak kreda. Jeszcze inni rzucili się na oślep, roztrącając sąsiadów i przewracając meble oraz stojaki. Reinhard, ale też zapewne Denethrill oraz Duszołap wiedzieli co się dzieje. Zgromadzona najbliżej epicentrum odurzającej mgły szlachta właśnie doświadczała prawdopodobnie najgorszego horroru, od którego nie mogli uciec ani zamknąć oczu, by nie widzieć, gdyż działo się to w ich umysłach. Tak więc część konwulsyjnie padła na posadzkę, z wrzaskiem wydrapując sobie oczy, lecz i gdy to nie pomogło, zaczęli wyszarpywać sobie włosy i kawałki ciała chlapiąc szkarłatnymi kroplami na pobliskich towarzyszy. Co odważniejsi, tych zaś była niestety całkiem sporo, postanowili stawić czoła wszechobecnej grozie, dobywając mieczy i innej broni w amoku rzucając się na każdego w zasięgu wzroku, włącznie z tymi, którzy stali dalej i uniknęli wpływu czaru, jednak nie a tyle, by w pełni skutecznie stawić opór szaleńcom. Cała reszta, widząc co się dzieje rzuciła się do wyjść, przewracając się nawzajem i potykając o powalonych, tylko po to, by dosięgły ich ciosy obłąkanych rycerzy młócących na oślep mieczami, toporami, cepami i innymi elementami zerwanych ze ścian panoplii.
Koszmar stał się prawdziwy.
[No to jest obiecany wybuch przemocy. Proponuję przyjąć założenie, na potrzeby dalszego odgrywania, że kilka postaci zna się na magii i może wiedzieć, co się stało.]
- Ze mną się nie napijesz? - Wyrzęził elf przez swe poparzone gardło, po czym podniósł do ust butelkę pełną seledynowego napoju. Żłopał z niej przez chwilę, głośno gulgocząc i rozlewając przy tym absynt przez wyrwę w policzku. - Nie? E, he he. - To nie! - Trzasnął butelką o kant stołu robiąc tulipana. Nekromanta stał nieruchomo, pozbawionym wyrazu spojrzeniem przenikając stojącego przed nim wojownika. Zarthyon już wysuwał miecz z pochwy, lecz stojący za nim Reinhard powstrzymał go rantem dłoni dotykając mu przedramienia.
- Gdy wyciągasz broń, musisz być gotów by jej użyć. - Samemu jednak obnażył głownię Gotterdammerunga an tyle, by widać było wygrawerowane na niej imię.
- Taki mam właśnie zamiar. - Syknął gwardzista. Wtem ktoś w tłumie zachwiał się: jakaś kobieta westchnęła i osunęła się w ramiona towarzyszącego jej rycerza. "Zaraz, coś jest nie tak." - Pomyślał von Preuss. Drgnienia Osnowy, choć ledwie wyczuwalne, następowały tak wolno i mimo wszystko łagodnie, że mogły ujść uwadze zmutowanego zmysłu wybrańca. Coś wisiało w powietrzu, a on dokładnie wiedział już co. W świetle świec rzadka mgiełka mogła zostać pomylona z parą buchającą z wypełnionych farszem wieprzy oraz waz z zupą, zwłaszcza dla laika. Białe oczy zwęziły się, skupiając na Duszołapie, zaś Gloin zmarszczył czoło, na którym zaperlił się pot. Widać było, że jest bardzo skupiony. "Co ty kombinujesz? Szary wiatr potrzebuje niewielkiego bodźca, by z aury apatii zamienić się w czysty koszmar. Jeden błąd i będzie tu krwawa łaźnia. Mam nadzieję, Duszołapie, że jesteś tego świadomi wiesz co robisz." - Pomyślał wybraniec, obserwując jak otaczający ich ludzie z każdą chwilą sprawiają wrażenie coraz bardziej zmęczonych. Nawet jemu samemu, choć jako wybraniec nie odczuwał już fizycznej fatygi dawać się zaczęła we znaki niemal zapomniana ciężkość powiek. Skoro tak, narkotyczne działanie czaru musiało już mocno wpłynąć na Azraela, do tego stopnia, że lada chwila można byłoby go obezwładnić bez uciekania się do nadmiernej przemocy. Najwyraźniej jednak, elf był pod wpływem jakichś innych środków, nie koniecznie samego alkoholu, być może również stymulantów, gdyż mimo nieco chwiejnej postawy zamachnął się trzymaną wciąż szyjką od butelki. W tym momencie Gloin, zebrawszy się w sobie skoczył naprzód niczym krępy, włochaty pocisk by obalić, jak mu się wydawało, odurzonego Asura, by zwalić go z nóg i oddać wykidajłom. Zdaniem Reinharda było na to jednak za wcześnie. Krasnolud nie miał, nie mógł mieć wyuczonej oceny sytuacji, mechanizmu wszczepianego w umysły adeptów inkwizycji, następnie rygorystycznie ćwiczonej przez lata niebezpiecznej służby. "Nie..." - Przemknęło Reinhardowi przez myśl, lecz było za późno by zatrzymać bieg wydarzeń, które potoczyły się jak kula śniegowa po zboczu niebotycznego szczytu. W rzeczy samej, krasnolud zdołał sięgnąć celu i staranować go wprost w ciżbę stłoczonej szlachty, jednak nie zanim szklany zadzior, wciąż ociekający bladozielonymi strużkami absyntu zaciął go boleśnie w twarz na wysokości skroni. Brodacz odruchowo chwycił się za skaleczenie wydając mimowolnie krzyk bólu, który wstrząsnął przepastną salą rezonując wśród łukowych sklepień i kamiennych ścian. Hałas, uderzenie gapiów i bez wątpienia przerażające oblicze elfa były iskrą w beczce prochu. Oto salą wstrząsnęły serie wrzasków nieludzkiej trwogi - goście stojący najbliżej toczyli obłąkańczym wzrokiem na około, niektórzy osunęli się na ziemię, bladzi jak kreda. Jeszcze inni rzucili się na oślep, roztrącając sąsiadów i przewracając meble oraz stojaki. Reinhard, ale też zapewne Denethrill oraz Duszołap wiedzieli co się dzieje. Zgromadzona najbliżej epicentrum odurzającej mgły szlachta właśnie doświadczała prawdopodobnie najgorszego horroru, od którego nie mogli uciec ani zamknąć oczu, by nie widzieć, gdyż działo się to w ich umysłach. Tak więc część konwulsyjnie padła na posadzkę, z wrzaskiem wydrapując sobie oczy, lecz i gdy to nie pomogło, zaczęli wyszarpywać sobie włosy i kawałki ciała chlapiąc szkarłatnymi kroplami na pobliskich towarzyszy. Co odważniejsi, tych zaś była niestety całkiem sporo, postanowili stawić czoła wszechobecnej grozie, dobywając mieczy i innej broni w amoku rzucając się na każdego w zasięgu wzroku, włącznie z tymi, którzy stali dalej i uniknęli wpływu czaru, jednak nie a tyle, by w pełni skutecznie stawić opór szaleńcom. Cała reszta, widząc co się dzieje rzuciła się do wyjść, przewracając się nawzajem i potykając o powalonych, tylko po to, by dosięgły ich ciosy obłąkanych rycerzy młócących na oślep mieczami, toporami, cepami i innymi elementami zerwanych ze ścian panoplii.
Koszmar stał się prawdziwy.
[No to jest obiecany wybuch przemocy. Proponuję przyjąć założenie, na potrzeby dalszego odgrywania, że kilka postaci zna się na magii i może wiedzieć, co się stało.]
Azrael musiał przyznać, że sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Już wstając z podłogi widział, jak jakaś dziwna siła opętuje umysły zebranych, siejąc wśród nich pierwotną, niezdolną do opanowania panikę. Widząc przerażenie, jakie maluje się w oczach tych ludzi, palce elfa odruchowo powędrowały do ukrytej fiolki. Wtedy, na tarasie, zużył ledwie niewielką część zawartości- rozpylenie całego specyfiku w jednej chwili mogło dać obserwowany efekt. Tym większe było jego zdziwienie, gdy stwierdził, że probówka jest cała, a zawartość niemal nienaruszona.
Chaos, jaki nastał, był trudny do opisania. W nagłym napadzie paniki ludzie chwytali za każdą możliwą broń, choćby prowizoryczną, lecz również tą zupełnie prawdziwą. Doszło do bezwładnej sieczki, w której padały zupełnie przypadkowe ofiary. Sposobność była wyśmienita.
Wzrok Anioła Śmierci wyłowił z tłumu pewne konkretne jednostki, twarze, które dokładnie zapamiętał, tak jak długie listy grzechów, które nosiły one w sumieniu. Porzucił teraz maskę pijanego, pławiąc się w otaczającym go strachu.
Nie musiał dokonywać kary osobiście. Trup ścielił się nie tak skąpo, wystarczyło więc dopilnować, by odpowiednie głowy potoczyły się po ziemi. Jego twarz skamieniała, przybierając wyraz zimny niczym lodowiec z dalekiej północy, kroczył, wydając osąd. Dołączył do szaleńczego korowodu, gubiąc przy tym Reinharda, który zdaje się, starał się coś Azraelowi przekazać. Żniwo jednak musiało zostać zebrane.
Zamiast jednak biegać, niczym opętany, elf szedł powolnym krokiem wśród szalejącego tłumu do niedawna pełnej gracji i taktu szlachty, teraz zwykłej tłuszczy.
Widział, jak tłum tratuje szpakowatego rycerza, starego weterana, którego ręce zbrukane były krwią swych poddanych. Nie radował go jednak ten widok. Jego misja nie polegała na czerpaniu radości, czy satysfakcji. Była to służba, szczera i zimna powinność, którą wykonywał bez cienia emocji. A gdy krew winnego plamiła kamienną posadzkę zamku, nieważne, czy to z jego rąk, czy nie, on ledwie ulotnym spojrzeniem obdarowywał osądzonego, myślami będąc już przy następnym.
Wtedy znów wpadł na pozostałych. Na Denethrill, Duszołapa i Reinharda.
-Co tu się dzieje?!- rzucił rozgorączkowanym głosem- To jakiś obłęd! Na Yneada, czyja to sprawka!
- Uspokój się!- parsknęła czarodziejka pogardliwie- Takiś chojrak był jeszcze chwila temu, a teraz?!
Parsknęła ponownie, wzdrygając się przy tym. Azrael zignorował to, rzucając pytające spojrzenie Reinhardowi, który zdawał się być najlepiej zorientowany w sytuacji.
Chaos, jaki nastał, był trudny do opisania. W nagłym napadzie paniki ludzie chwytali za każdą możliwą broń, choćby prowizoryczną, lecz również tą zupełnie prawdziwą. Doszło do bezwładnej sieczki, w której padały zupełnie przypadkowe ofiary. Sposobność była wyśmienita.
Wzrok Anioła Śmierci wyłowił z tłumu pewne konkretne jednostki, twarze, które dokładnie zapamiętał, tak jak długie listy grzechów, które nosiły one w sumieniu. Porzucił teraz maskę pijanego, pławiąc się w otaczającym go strachu.
Nie musiał dokonywać kary osobiście. Trup ścielił się nie tak skąpo, wystarczyło więc dopilnować, by odpowiednie głowy potoczyły się po ziemi. Jego twarz skamieniała, przybierając wyraz zimny niczym lodowiec z dalekiej północy, kroczył, wydając osąd. Dołączył do szaleńczego korowodu, gubiąc przy tym Reinharda, który zdaje się, starał się coś Azraelowi przekazać. Żniwo jednak musiało zostać zebrane.
Zamiast jednak biegać, niczym opętany, elf szedł powolnym krokiem wśród szalejącego tłumu do niedawna pełnej gracji i taktu szlachty, teraz zwykłej tłuszczy.
Widział, jak tłum tratuje szpakowatego rycerza, starego weterana, którego ręce zbrukane były krwią swych poddanych. Nie radował go jednak ten widok. Jego misja nie polegała na czerpaniu radości, czy satysfakcji. Była to służba, szczera i zimna powinność, którą wykonywał bez cienia emocji. A gdy krew winnego plamiła kamienną posadzkę zamku, nieważne, czy to z jego rąk, czy nie, on ledwie ulotnym spojrzeniem obdarowywał osądzonego, myślami będąc już przy następnym.
Wtedy znów wpadł na pozostałych. Na Denethrill, Duszołapa i Reinharda.
-Co tu się dzieje?!- rzucił rozgorączkowanym głosem- To jakiś obłęd! Na Yneada, czyja to sprawka!
- Uspokój się!- parsknęła czarodziejka pogardliwie- Takiś chojrak był jeszcze chwila temu, a teraz?!
Parsknęła ponownie, wzdrygając się przy tym. Azrael zignorował to, rzucając pytające spojrzenie Reinhardowi, który zdawał się być najlepiej zorientowany w sytuacji.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Dajcie mi tu tego elfiego kurwiszona!- Gloin próbował wyrwać się z uścisku Tenka i jego milczącego druha.- Zobaczcie co mi to zrobiło!- wskazał dłonią na spore rozcięcie nad okiem, z którego obficie sączyła się krew. Wolnym krokiem zmierzyłem w jego kierunku. Gdy już stanąłem nad nim, ułożyłem kciuk tuż nad raną.
- Mówiłem ci, że jest nieobliczalny.- westchnąłem widząc obojętność w oczach krasnoluda, po czym zacząłem w myślach wymawiać sekwencje z mojej księgi. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa rana zaczęła jarzyć się niebieskim ogniem. Był to bolesny zabieg, jednakże jego główną zaletą jest błyskawiczne działanie, a i blizna stawała się niemal niewidoczna.- Będziesz miał pamiątkę, gdybyś się nie uchylił w ostatniej chwili musiałbym zainterweniować...
-Ta.- wymacał łapskami świeżo zasklepioną ranę.- Ale wolałeś dać mi nauczkę.
-Innym razem brak ostrożności może Cię kosztować życie przyjacielu.
-Pieprzenie.- zbył moją uwagę machnięciem ręki.- Tenk, Milczek...- uśmiechnął się do krasnoludów.- możecie mnie puścić. Nadeszła pora na rozpierduchę!
Sam długo nie czekał na pierwszego przeciwnika, odurzyłem ich lecz do tego stopnia by mieli jeszcze rezerwy sił na samoobronę. Nie chciałem psuć zabawy Gloinowi. Za sporego filara wyskoczył na mnie rosły, wyższy o głowę mąż. W dłoniach trzymał sporą łychę, która zapewne służyła kucharzowi, który omdlał i utopił się we własnym garze z jadłem. Wymierzył kilka ciosów, które zachwiały jego równowagę. Gdy już miał runąć na ziemie chwyciłem go za krtań i uniosłem w górę, zaczął machać dolnymi kończynami jak obłąkany, by po paru sekundach paść martwym na posadzkę.
-Znów się nażresz jak świnia, co?- Gloin spojrzał na mnie z ukosa. Jedną ręką trzymał na dystans jakiegoś młokosa, a drugą tłukł po twarzy niskiego jegomościa w bogato zdobionym płaszczu.
-To było dość kolokwialne stwierdzenie.- przekazał mu telepatycznie, po czym posiliłem się zabłąkanymi duszami. Było ich zaledwie kilka, lecz noc jeszcze młoda. Zwróciłem się do Reinharda.- Mogę ich wszystkich otruć i patrzeć jak gniją, lecz nie w tym rzecz. Masz jakiś plan?
- Mówiłem ci, że jest nieobliczalny.- westchnąłem widząc obojętność w oczach krasnoluda, po czym zacząłem w myślach wymawiać sekwencje z mojej księgi. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa rana zaczęła jarzyć się niebieskim ogniem. Był to bolesny zabieg, jednakże jego główną zaletą jest błyskawiczne działanie, a i blizna stawała się niemal niewidoczna.- Będziesz miał pamiątkę, gdybyś się nie uchylił w ostatniej chwili musiałbym zainterweniować...
-Ta.- wymacał łapskami świeżo zasklepioną ranę.- Ale wolałeś dać mi nauczkę.
-Innym razem brak ostrożności może Cię kosztować życie przyjacielu.
-Pieprzenie.- zbył moją uwagę machnięciem ręki.- Tenk, Milczek...- uśmiechnął się do krasnoludów.- możecie mnie puścić. Nadeszła pora na rozpierduchę!
Sam długo nie czekał na pierwszego przeciwnika, odurzyłem ich lecz do tego stopnia by mieli jeszcze rezerwy sił na samoobronę. Nie chciałem psuć zabawy Gloinowi. Za sporego filara wyskoczył na mnie rosły, wyższy o głowę mąż. W dłoniach trzymał sporą łychę, która zapewne służyła kucharzowi, który omdlał i utopił się we własnym garze z jadłem. Wymierzył kilka ciosów, które zachwiały jego równowagę. Gdy już miał runąć na ziemie chwyciłem go za krtań i uniosłem w górę, zaczął machać dolnymi kończynami jak obłąkany, by po paru sekundach paść martwym na posadzkę.
-Znów się nażresz jak świnia, co?- Gloin spojrzał na mnie z ukosa. Jedną ręką trzymał na dystans jakiegoś młokosa, a drugą tłukł po twarzy niskiego jegomościa w bogato zdobionym płaszczu.
-To było dość kolokwialne stwierdzenie.- przekazał mu telepatycznie, po czym posiliłem się zabłąkanymi duszami. Było ich zaledwie kilka, lecz noc jeszcze młoda. Zwróciłem się do Reinharda.- Mogę ich wszystkich otruć i patrzeć jak gniją, lecz nie w tym rzecz. Masz jakiś plan?
- Slayer Zabójców
- Masakrator
- Posty: 2332
- Lokalizacja: Oleśnica
W jednej chwili na sali zapanował chaos, większość uczestników zapomniała o otaczającym ich świecie a jedyne co było w ich umysłach to strach i chęć odpędzenia tego koszmaru. W rzeczywistości jedynym zagrożeniem były szaleńczo wywijające swą bronią grupki rycerzy, najemników oraz banda ogrów, reszta uczestników dzięki zdolności wyczuwania magii lub wrodzonej odporności uchroniła się od szaleństwa.
Tenk razem z Gromnim nieśli na swych barkach wielką tarczę na której stał Falthar, dwójka nosicieli walczyła na parterze z każdym nadciągającym przeciwnikiem który z szeroko otwartymi powiekami oraz przerażeniem na twarzy atakowali ich pana, Falthar jedynie kopniakami bronił się przed obłąkaną tłuszczą, sytuacja zmieniła się gdy naprzeciwko stanął 4-metrowy ogr. Olbrzym zamachnął się prymitywną maczugą w kierunku Falthara i jego tarczowników, lecz ci wyuczonym manewrem zakręcili razem w kierunku lewej stopy potwora i unikneli ciosu, Tenk dźgnął go przy tym w udo, lecz bez większych efektów.
Falthar wiedział, że długi miecz Tenka oraz młot bojowy Gromniego raczej nie podziałają na wielkoluda dlatego musiał zacząć działać.
Kesmarex wydawał się jakby był uśpiony, runy na ostrzu nie dawały o sobie znać w żaden sposób, lecz gdy Falthar zlapał topór oburącz, zamachnął się i trafił ogra w pierś ten zatoczył się do tyłu i z wielkim hukiem padł na plecy.
Falthar w całym tym zamieszaniu zauważył zgromadzone elfy, czarownika i Gloina - ruchem ręki kazał Tenkowi i Gromniemu aby do nich się zbliżyli.
- Hej parszywce, to wszystko to wasza sprawka!? - Falthar krzyknął w stronę zbiorowiska wskazując na nich swym toporem, na którym runy powoli zaczeły lśnić czerwonym światłem.
Tenk razem z Gromnim nieśli na swych barkach wielką tarczę na której stał Falthar, dwójka nosicieli walczyła na parterze z każdym nadciągającym przeciwnikiem który z szeroko otwartymi powiekami oraz przerażeniem na twarzy atakowali ich pana, Falthar jedynie kopniakami bronił się przed obłąkaną tłuszczą, sytuacja zmieniła się gdy naprzeciwko stanął 4-metrowy ogr. Olbrzym zamachnął się prymitywną maczugą w kierunku Falthara i jego tarczowników, lecz ci wyuczonym manewrem zakręcili razem w kierunku lewej stopy potwora i unikneli ciosu, Tenk dźgnął go przy tym w udo, lecz bez większych efektów.
Falthar wiedział, że długi miecz Tenka oraz młot bojowy Gromniego raczej nie podziałają na wielkoluda dlatego musiał zacząć działać.
Kesmarex wydawał się jakby był uśpiony, runy na ostrzu nie dawały o sobie znać w żaden sposób, lecz gdy Falthar zlapał topór oburącz, zamachnął się i trafił ogra w pierś ten zatoczył się do tyłu i z wielkim hukiem padł na plecy.
Falthar w całym tym zamieszaniu zauważył zgromadzone elfy, czarownika i Gloina - ruchem ręki kazał Tenkowi i Gromniemu aby do nich się zbliżyli.
- Hej parszywce, to wszystko to wasza sprawka!? - Falthar krzyknął w stronę zbiorowiska wskazując na nich swym toporem, na którym runy powoli zaczeły lśnić czerwonym światłem.

A więc rozpętał się chaos, wyklęta kompania długo nie musiała czekać. Na szczęście szkolenie, przebyte w czarnym zamku pozwoliło dawnej inkwizytorskiej kompanii zachować zdrowe zmysły. Bez ociągania grupa zerwała się i przegrupowała, starając się dobić do zgromadzenia. Ygred zdzielił jakiegoś rycerza potężnym fotelem, który został mu przyniesiony z tego powodu że zwykłe siedziska nie potrafiły utrzymać jego wagi. Bretończyk po potężnym ciosie wylądował na ziemi, chwile później znikając pod ciałami gości którzy mieli nieszczęście wpaść pod ostrza szaleńców.
- Ishwald widzisz coś?- rzucił Eliot ściskając jednorącz rękojeść swego miecza.
- Niestety nic, wiatry zbyt wirując- odrzekł Ishwald ponownie nasuwając opaskę na oko.
- Kuźwa... dobra musimy dołączyć do reszty- rzekł tylko Lionheart zrywając się do przodu, przy okazji przerąbując jednego z rycerzy swoim obsydianowym ostrzem. Grupka odpychając kilka ataków, dobiła się do reszty. Przebiegli po ogrze przed chwilą powalonym przez Falthara i z szybkim tempem zbliżyli się do rzeczonego krasnoluda
- Hej parszywce, to wszystko to wasza sprawka!? - Falthar krzyknął w stronę zbiorowiska wskazując na nich swym toporem, na którym runy powoli zaczeły lśnić czerwonym światłem.
- Też bym chciał wiedzieć co ustaliście- rzucił Eliot łapiąc oddech i stając dwa-trzy metry od krasnoludów
- Ishwald widzisz coś?- rzucił Eliot ściskając jednorącz rękojeść swego miecza.
- Niestety nic, wiatry zbyt wirując- odrzekł Ishwald ponownie nasuwając opaskę na oko.
- Kuźwa... dobra musimy dołączyć do reszty- rzekł tylko Lionheart zrywając się do przodu, przy okazji przerąbując jednego z rycerzy swoim obsydianowym ostrzem. Grupka odpychając kilka ataków, dobiła się do reszty. Przebiegli po ogrze przed chwilą powalonym przez Falthara i z szybkim tempem zbliżyli się do rzeczonego krasnoluda
- Hej parszywce, to wszystko to wasza sprawka!? - Falthar krzyknął w stronę zbiorowiska wskazując na nich swym toporem, na którym runy powoli zaczeły lśnić czerwonym światłem.
- Też bym chciał wiedzieć co ustaliście- rzucił Eliot łapiąc oddech i stając dwa-trzy metry od krasnoludów
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Wasilij łyknął bimberku i wzdychnął. Wszystko mieli tu słabe. Alkohol jak dla dzieci. Kobita nawet drewna nie porąbie. A pijatyki? pfff to nawet u nas przepychanki nastolatków są ciekawsze.
Uśmiechną się do wspomnień, kiedy przypomniało mu się jak nabzdryngoleni w trzy dupy bronili się taboretami przed próbującymi wszarżować do karczmy Synami Ursona... Ach to były czasy...
Uśmiechną się do wspomnień, kiedy przypomniało mu się jak nabzdryngoleni w trzy dupy bronili się taboretami przed próbującymi wszarżować do karczmy Synami Ursona... Ach to były czasy...
[Jak wrócę z Brzegu to spróbuję rozkręcić trochę fabułę, pusto tu strasznie...]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Kislev świętowałby dzisiaj niepodległość od Hord Chaosu, ale widocznie jego wąsaty wódz na epickiej klaczy z ciętym językiem jeszcze się nie ujawnił. Mimo to z tej okazji zaraz po spotkaniu komitetu ruszę akcję (która zastraszająco ustała mimo perspektyw wstępnych) i jutro pierwsza walka.
]

[Zaraz, zaraz! To musimy ogarnąć całą tą chryję najpierw!]
]
[Otóż to, bo odnoszę nieodparte wrażenie, że głownie to ja tu odgrywam.Kubaf16 pisze:[Jak wrócę z Brzegu to spróbuję rozkręcić trochę fabułę, pusto tu strasznie...]

Ostatnio zmieniony 11 lis 2014, o 14:46 przez Klafuti, łącznie zmieniany 1 raz.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Pan na Mousillon sam to ogarnie
a właściwie z "małą" pomocą pewnego indywiduum ]

[To mnie w samo serce ugodziłeś...Klafuti pisze:[Zaraz, zaraz! To musimy ogarnąć całą tą chryję najpierw!]
[Otóż to, bo odnoszę nieodparte wrażenie, że głownie to ja tu odgrywam.Kubaf16 pisze:[Jak wrócę z Brzegu to spróbuję rozkręcić trochę fabułę, pusto tu strasznie...]]

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[To go w samo serce ugodziłeś. Byqu, w przeciwieństwie do mnie, kręci dobre akcje Azraelem. W tym miejscu chciałbym, a jakże, ukorzyć się przed wami za moje AFK i obiecać poprawę. Wstępny okres zawirowań związanych z pracą licencjacką skończył się stabilizacją (wyborem tematu i oddaniem planuByqu pisze:[To mnie w samo serce ugodziłeś...Klafuti pisze:[Zaraz, zaraz! To musimy ogarnąć całą tą chryję najpierw!]
[Otóż to, bo odnoszę nieodparte wrażenie, że głownie to ja tu odgrywam.Kubaf16 pisze:[Jak wrócę z Brzegu to spróbuję rozkręcić trochę fabułę, pusto tu strasznie...]]
]

Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Kilkanaście minut wcześniej
Soren odprowadził nieufnym wzrokiem podstarzałego mężczyznę, który przed chwilą zaproponował im pracę. Jego oferta wydawała się cokolwiek kusząca, nawet nie znając jakichkolwiek konkretów. Mimo to szósty zmysł najemnika kazał mu podchodzić do całej sprawy z pewną dawką zdrowego sceptycyzmu. Cała tajemnicza otoczka samej Areny Śmierci niezbyt sprzyjała dorabianiu sobie na boku, szczególnie w takim okropnym miejscu jak Mousillon.
Najemnik stracił z oczu swego potencjalnego pracodawcę gdy ten zniknął wśród miejscowej szlachty. Dzielnie rycerstwo zdążyło już się zdrowo podchmielić i teraz większa jego część głośno dyskutowała na temat jakiejś bardzo ważnej bitwy która miała miejsce całe wieki temu. Żeby było śmieszniej, każdy z interlokutorów dysponował sprzecznymi informacjami i wszyscy byli święcie przekonani, że to członkowie ich starożytnych rodów przechylili szalę zwycięstwa. No cóż, nowoczesna imperialna historiografia nie istniała w Bretonii, tak więc ewentualni historycy amatorzy musieli polegać na obszernych tomiszczach mocno subiektywnych kronikarzy, którzy mieli w zwyczaju podkolorowywać to i owo.
- Patrzcie chłopaki, zaraz zaczną się tłuc po mordach o taką głupotę ! Że też...
Soren urwał, widząc że trójka jego towarzyszy wpatruje się w niego z wyrazem uporczywego oczekiwania na twarzach.
- Co ? - Zapytał po chwili.
- Jajco ! - Skralg odparował z właściwym sobie talentem retorycznym - Co sądzisz o ofercie tej podstarzałej człeczyny ?
- Na razie nic - Wzruszył ramionami - Mówiłem, muszę obejrzeć kontrakt. Lepiej nie pakować się w to w ciemno.
- Wpakowałeś się w ciemno w chędożoną ARENĘ ŚMIERCI - Zauważył krasnolud - Już chyba nie może być bardziej niebezpiecznie.
- Arena Śmierci działa na jasno określonych zasadach. Na razie nie możemy powiedzieć tego samego o naszym pracodawcy. Zresztą, o co ci chodzi ?
- O złoto, rzecz jasna ! - Gdy mówił o pieniądzach, w jego oczach przez ułamek sekundy dało się zauważyć ten charakterystyczny błysk, tak bardzo właściwy jego rasie - Jeszcze dwa tygodnie temu poważnie rozważaliśmy pójście na trakt łupić podróżnych, bo nie było co do gara włożyć. Teraz mamy całkiem sensowną perspektywę zawodową, a ty się zastanawiasz ?
- Najpierw. Zobaczymy. Kontrakt. Koniec dyskusji. A teraz, napijmy się ! Wasilij, polej tego swojego magicznego bimbru !
- Właśnie miałem zaproponować ! - Wąsaty kislewita, wyraźnie zadowolony z propozycji, wziął się do dzieła.
***
Teraz
- JA PIERDOLĘ ! - Wrzasnął Daniel w krótkich przerwach między seriami wymiotów.
- CO SIĘ DZIEJEEEEE ?! - Skralg, bezpiecznie schowany za przewróconym stołem, przyciskał do piersi gigantyczny nóż do krojenia pieczeni z dzika. Lepszej broni w zasięgu nie miał, jego toporek leżał na ławie kilka metrów dalej. Teraz krasnolud za żadne skarby nie odważyłby się po niego pójść.
- TO CHYBA JAKAŚ MAGIA ! - Soren leżał tuż obok Dawiego, a mimo to musiał drzeć się z całej siły, by ten go zrozumiał.
- KIEDY W OGÓLE... BŁEEEEE... TO WSZYSTKO SIĘ STAŁO ?! - Młody inżynier, nadal targany torsjami, podczołgał się bliżej towarzyszy. Virgill, spokojny jak zawsze, złapał go za kołnierz i usadził tuż obok Sorena.
Najemnik nie miał bladego pojęcia, co zaszło w ciągu ostatnich kilku minut. Był świadkiem skandalu obyczajowego w wykonaniu Azraela (to między innymi widok zmasakrowanego elfa namiętnie całującego wampirzycę doprowadził Daniela do tak opłakanej sytuacji żołądkowej), potem Gloin, towarzysz Duszołapa, rzucił się na niego z pięściami, prowokując obecne na sali ogry (Soren od początku wiedział, że zaproszenie ich było kiepskim pomysłem) do udziału w bójce. A potem nagle rozpętało się piekło. Na szczęście najemniczy odruch bezwarunkowy zadziałał bezbłędnie i w chwili, kiedy oszalali goście zaczęli wydrapywać sobie oczy, kompania przewróciła ciężki, dębowy stół i skryła się za nim. Najwyraźniej fizyczna osłona była w stanie częściowo zniwelować niszczący wpływ tajemniczej magii pustoszącej salę balową. Oprócz okrutnego bólu głowy i przeciągłego gwizdania w uszach, najemnicy nie doświadczali jakichkolwiek symptomów owego makabrycznego szaleństwa, któremu oddawali się nieszczęśni szlachcice.
- CO ROBIMYYYY ?! - Ryknął Skralg.
- NIIIIIC ! CÓŻ MOŻEMY ZDZIAŁAĆ ?! MUSIMY TO JAKOŚ PRZECZEKAĆ !
Skralg skulił się na uwalonej winem posadzce w pozycji embrionalnej. Szczerze żałował, że Drugni wyzionął ducha na jakimś zadupiu. Proces decyzyjny Krasnoludzkich Zabójców był wyjątkowo nieskomplikowany - jeśli coś ci nie pasuje, rozwal to toporem. Właśnie tego typu odwagi brakowało teraz wśród spanikowanych gości Pana na Mousillon.
Soren odprowadził nieufnym wzrokiem podstarzałego mężczyznę, który przed chwilą zaproponował im pracę. Jego oferta wydawała się cokolwiek kusząca, nawet nie znając jakichkolwiek konkretów. Mimo to szósty zmysł najemnika kazał mu podchodzić do całej sprawy z pewną dawką zdrowego sceptycyzmu. Cała tajemnicza otoczka samej Areny Śmierci niezbyt sprzyjała dorabianiu sobie na boku, szczególnie w takim okropnym miejscu jak Mousillon.
Najemnik stracił z oczu swego potencjalnego pracodawcę gdy ten zniknął wśród miejscowej szlachty. Dzielnie rycerstwo zdążyło już się zdrowo podchmielić i teraz większa jego część głośno dyskutowała na temat jakiejś bardzo ważnej bitwy która miała miejsce całe wieki temu. Żeby było śmieszniej, każdy z interlokutorów dysponował sprzecznymi informacjami i wszyscy byli święcie przekonani, że to członkowie ich starożytnych rodów przechylili szalę zwycięstwa. No cóż, nowoczesna imperialna historiografia nie istniała w Bretonii, tak więc ewentualni historycy amatorzy musieli polegać na obszernych tomiszczach mocno subiektywnych kronikarzy, którzy mieli w zwyczaju podkolorowywać to i owo.
- Patrzcie chłopaki, zaraz zaczną się tłuc po mordach o taką głupotę ! Że też...
Soren urwał, widząc że trójka jego towarzyszy wpatruje się w niego z wyrazem uporczywego oczekiwania na twarzach.
- Co ? - Zapytał po chwili.
- Jajco ! - Skralg odparował z właściwym sobie talentem retorycznym - Co sądzisz o ofercie tej podstarzałej człeczyny ?
- Na razie nic - Wzruszył ramionami - Mówiłem, muszę obejrzeć kontrakt. Lepiej nie pakować się w to w ciemno.
- Wpakowałeś się w ciemno w chędożoną ARENĘ ŚMIERCI - Zauważył krasnolud - Już chyba nie może być bardziej niebezpiecznie.
- Arena Śmierci działa na jasno określonych zasadach. Na razie nie możemy powiedzieć tego samego o naszym pracodawcy. Zresztą, o co ci chodzi ?
- O złoto, rzecz jasna ! - Gdy mówił o pieniądzach, w jego oczach przez ułamek sekundy dało się zauważyć ten charakterystyczny błysk, tak bardzo właściwy jego rasie - Jeszcze dwa tygodnie temu poważnie rozważaliśmy pójście na trakt łupić podróżnych, bo nie było co do gara włożyć. Teraz mamy całkiem sensowną perspektywę zawodową, a ty się zastanawiasz ?
- Najpierw. Zobaczymy. Kontrakt. Koniec dyskusji. A teraz, napijmy się ! Wasilij, polej tego swojego magicznego bimbru !
- Właśnie miałem zaproponować ! - Wąsaty kislewita, wyraźnie zadowolony z propozycji, wziął się do dzieła.
***
Teraz
- JA PIERDOLĘ ! - Wrzasnął Daniel w krótkich przerwach między seriami wymiotów.
- CO SIĘ DZIEJEEEEE ?! - Skralg, bezpiecznie schowany za przewróconym stołem, przyciskał do piersi gigantyczny nóż do krojenia pieczeni z dzika. Lepszej broni w zasięgu nie miał, jego toporek leżał na ławie kilka metrów dalej. Teraz krasnolud za żadne skarby nie odważyłby się po niego pójść.
- TO CHYBA JAKAŚ MAGIA ! - Soren leżał tuż obok Dawiego, a mimo to musiał drzeć się z całej siły, by ten go zrozumiał.
- KIEDY W OGÓLE... BŁEEEEE... TO WSZYSTKO SIĘ STAŁO ?! - Młody inżynier, nadal targany torsjami, podczołgał się bliżej towarzyszy. Virgill, spokojny jak zawsze, złapał go za kołnierz i usadził tuż obok Sorena.
Najemnik nie miał bladego pojęcia, co zaszło w ciągu ostatnich kilku minut. Był świadkiem skandalu obyczajowego w wykonaniu Azraela (to między innymi widok zmasakrowanego elfa namiętnie całującego wampirzycę doprowadził Daniela do tak opłakanej sytuacji żołądkowej), potem Gloin, towarzysz Duszołapa, rzucił się na niego z pięściami, prowokując obecne na sali ogry (Soren od początku wiedział, że zaproszenie ich było kiepskim pomysłem) do udziału w bójce. A potem nagle rozpętało się piekło. Na szczęście najemniczy odruch bezwarunkowy zadziałał bezbłędnie i w chwili, kiedy oszalali goście zaczęli wydrapywać sobie oczy, kompania przewróciła ciężki, dębowy stół i skryła się za nim. Najwyraźniej fizyczna osłona była w stanie częściowo zniwelować niszczący wpływ tajemniczej magii pustoszącej salę balową. Oprócz okrutnego bólu głowy i przeciągłego gwizdania w uszach, najemnicy nie doświadczali jakichkolwiek symptomów owego makabrycznego szaleństwa, któremu oddawali się nieszczęśni szlachcice.
- CO ROBIMYYYY ?! - Ryknął Skralg.
- NIIIIIC ! CÓŻ MOŻEMY ZDZIAŁAĆ ?! MUSIMY TO JAKOŚ PRZECZEKAĆ !
Skralg skulił się na uwalonej winem posadzce w pozycji embrionalnej. Szczerze żałował, że Drugni wyzionął ducha na jakimś zadupiu. Proces decyzyjny Krasnoludzkich Zabójców był wyjątkowo nieskomplikowany - jeśli coś ci nie pasuje, rozwal to toporem. Właśnie tego typu odwagi brakowało teraz wśród spanikowanych gości Pana na Mousillon.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.