ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: MikiChol »

- To oczywiste, jest użyteczna. - Galiwyx widząc, że zaciekawił rozmówczynię, wziął jeden z pustych kielichów i nalał do niego wina, kontynuując - Chodzi o pewne skutki uboczne. - Tu zrobił krótką teatralną pauzę. - Zaczęły się podczas podróży do Mausillon. Najpierw były to tylko nieprzyjemne sny, ale ostatnio doszły do tego zaniki pamięci. Trochę przeszkadzają. - zażartował.
- Chce więc pan żebym pomogła się ich pozbyć bez zaniku tych zdolności?
Galiwyx przytaknął, pijąc powoli wino. W międzyczasie lustrował czarodziejkę i zastanawiał się czego będzie chciała w zamian. Nie wyglądała na zbyt bystrą, ale dawny kapitan goblina chlubił się opowiadaniem po pijaku, że w społeczeństwie druchnii nie ma miejsca na słabości. A przy szkoleniu czarownic w szczególności. Wiedział, że nie może jej nie doceniać.
- Chodzi o coś więcej. Czuję, że ktoś chce w ten sposób wpłynąć na mój umysł. Mam też powody przypuszczać, że ten ktoś pochodzi z domeny chaosu. - Mówił mętnie, ale był kupcem i wiedział, że im bardziej zaciekawi czarodziejkę tym lepiej wpłynie to ewentualną cenę. Z drugiej strony nie miał oczywiście wystarczającej wiedzy i doświadczenia w tego typu sprawach. - zasadniczo jednak trafiła pani wcześniej w sedno.
W tym momencie do jadalni weszli ludzie, którzy rozwiesili wielki arras z imionami zawodników. Tuż pod nim pojawiła się lista kolejnych walk. Galiwyx razem z Denethrill podeszli by lepiej się przyjrzeć. Ich imiona pojawiły się w kolejnych pojedynkach, ale nie w następnym. Goblin zauważył, że przyjdzie mu walczyć z jakimś rycerzem. "Czy to nie ten z krwistą zbroją", musiał zdobyć więcej informacji.
- A więc, - zwrócił się ponownie do czarodziejki. - pomoże mi pani? - "I poda swoją cenę" dodał w myślach.

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Kompania do wybuchu zdążyła się przegrupować, na placu po za nimi nie było już nikogo elfka zniknęła równie szybko jak się pojawiła...a von Preuss? Znów gdzieś przepadł, Eliot pluł sobie w brodę że znów nie zdążył się z nim rozmówić. Jednak przynajmniej Ishwald zdążył mu już wcześniej przekazać podstawowe informacje, nie tracąc zbytnio czasu cała kompania ruszyła do swych kwater. Droga odbyła się bez niespodzianek, ghule mimo tego że głupie wolały unikać walki z liczniejszym wrogiem. Nawet jeśli jakieś już postanowiły się zbliżyć, broń palna i miotana robiła swoje.
***
Następnego dnia jak zwykle przyszła pora na wspólny posiłek, który mijał jak na razie w dosyć miłej atmosferze. Eliot odruchowo rozejrzał się za Malalitą, jednak chyba nie będzie mu dane do końca tej areny rozmówić się z von Preussem. Uwagę kompani przyciągnęła zmiana wystroju, a konkretniej rozprucie imienia Don Oliwiera na arrasie zdobiącym salę. W pewnym momencie Ishwald jak by coś poczuł, chodź słowo zauważył było by tu lepsze. Kolejne zawirowania wiatrów, tym razem wywołane przez skok goblina będącego jednym z zawodników.
- Hans- rzucił albinos szturchając zakapturzonego kolegę siedzącego koło niego.
- Tak zauważyłem- odrzekł mutant- Widać że nas goblin nie ma zamiaru się ukrywać, ze swymi zdolnościami.
- Widać że coś was łączy- rzucił Helbrecht biorąc łyk z kufla
- Nie...- kontynuował rozmowę Ishwald-..ten goblin jak by rozbijał się na fragmenty a potem łączył się z powrotem w wybranym miejscu..- Albinos na chwile przerwał, spoglądając na czarodziejkę..będzie musiał się jej jakoś odwdzięczyć za ratunek..nawet jeśli to wiedźma- za to Hans robi coś na kształt tunelu przez eter, łączącego dwa punkty i pokonuje go mgnieniu oka...- Ishwald chciał jeszcze coś powiedzieć ale siepacz przerwał mu wrzucając swoje dwa grosze.
- Nie chodziło mi o zdolności, tylko o zapach..obaj walą śledziem- albinos się uśmiechnął a twarz Hansa skrywa swe emocje za materiałem kaptura.
- Może pogadamy o rybnych aromatach kiedy indzie?- rzekł Ishwald
- Jak już tam chcesz- zakończył rozmowę Helbrecht w tym samym czasie Eliot, nie mający zamiaru przerywać tej dyskusji spoglądał na goblina... który był inny niż wszystkie i nie chodziło tu o teleportacje a ponad przeciętny intelekt a nawet ślady dobrego wychowania.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Denethrill dała sobie czas do namysłu, jednocześnie bardziej udając niezdecydowanie.
- I nigdy nie potrafił pan ujarzmić wiatrów magii? Nigdy nie rzucił pan żadnego czaru?
Goblin pokręcił głową w geście zaprzeczenia. To by oznaczało, że prawdopodobnie nawet nie wie jak to robi. Po prostu się skupia na danej lokacji i już? W tym momencie zastanawiała się tylko, czy mogłaby jakoś się tego nauczyć, przejąć tą umiejętność, a przynajmniej zrozumieć.
- Spróbuję pomóc, ale zdecydowanie nie mogę niczego obiecać. Sam pan rozumie, że jest to niepowtarzalna zdolność.
- Oczywiście.
- Będę musiała pana zbadać, ale nie w takich warunkach. Proszę iść za mną, do mojej kwatery.
Nie zabrała ze sobą z Naggaroth żadnej zaawansowanej aparatury, będzie musiała zdać się na własną wiedzę i umiejętności. Goblin podążał za nią, a ona zdała sobie sprawę, że idzie szybciej niż zwykle. Oczywiście w perspektywie następnych pojedynków, czas miał znaczenie, ale po prostu nie mogła się doczekać, momentu w którym dokładnie przyjrzy się sprawie. Weszli do pokoju i dała Galiwyxowi znak, żeby chwilkę poczekał. Podeszła do niewielkiej torby z jej rzeczami i wyjęła mały, przeźroczysty kryształ, w którym dała się zobaczyć pewne obrazy dotyczące badanego obiektu. To chyba najprostsze narzędzie w arsenale władających magią i to nie tylko w Naggaroth.
- To może trochę potrwać i z pewnością nie będzie dla pana ciekawe. – Powiedziała podchodząc do niego z wydobytym kryształem. – Nie powinien pan poczuć niczego specjalnego, kiedy będę sondowała problem.
Bez dalszych wstępów przystąpiła do działania. Zaczęła od podstawowego kroku, w którym po prostu szukała jakiejkolwiek obecności wiatrów magii. Tak jak się spodziewała, wspomniany przez Galiwyxa wybuch zostawiła wyraźny ślad, utrzymujący się do tej pory i co ciekawe, wyglądało na to, że zostanie już tak na stałe. Udało jej się ustalić trwałość nowego daru goblina, ale nie znała do końca jego natury. Przyszła kolej na skorzystanie z kryształu. Używając odpowiednich zaklęć, połączyła swoje urządzenie z osobą Galiwyxa, jednocześnie z jego umysłem, jak i śladem po wybuchu, bezpośrednio odpowiadającym za jego nowe zdolności. Nie musiała długo czekać na efekt. Obraz nie był zbyt wyraźny, ale wydawało jej się, że widzi błękitne oko otoczone jakąś spiralą. Chociaż nie miała żadnego niezbitego dowodu, pierwsze skojarzenie powędrowało ku Tzeentchowi. Obraz w krysztale mocno przypominał symbol Architekta Losu, a sam goblin wspominał o obecności chaosu. Czyżby była to zwykła mutacja. Jeśli tak to nadana w wyjątkowy sposób. Denethrill nie była ekspertem w sprawach bogów chaosu, ale takie magiczne naznaczenie, zdawało się możliwe w przypadku Tzeentcha. To w końcu jego domena. Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż wpatruje się w oko unoszące się wewnątrz kryształu, co więcej, miała wrażenie jakby oko wpatrywało się w nią. Ze strachem stwierdziła, że nie może oderwać wzroku, a dodatkowo zaczęła słyszeć głos. Nie była w stanie zrozumieć żadnych konkretnych słów, brzmiały jak zza grubej zasłony. Myślała już, że nie uwolni się z silnego chwytu obecności, ale gdzieś na granicy świadomości usłyszała głos Galiwyxa. Uczepiła się go jak kotwicy, nie pozwalając wyrwać się z własnej rzeczywistości. Walczyła z całej siły, by powrócić so teraźniejszości i ostatecznie z krzykiem znów znalazła się w swoim pokoju.
- Wszystko w porządku? – Wreszcie zrozumiała słowa do niej skierowane. Goblin wciąż stał przed nią i wyglądał na trochę zdziwionego. Najwyraźniej jej walka wewnętrzna nie przełożyła się znacząco na świat zewnętrzny. – Co się stało, dlaczego pani krzyknęła? – No może poza tym okrzykiem.
- Już wszystko pod kontrolą. Udało mi się zdobyć znaczące informacje. – Pozwoliła sobie odetchnąć ukrywając, co przed chwilą przeszła, idąc do swojej torby, by ukryć kryształ bardzo głęboko. – Zmiana jest stała, sama na pewno nie zniknie. Powiązanie z chaosem jest wysoce prawdopodobne. Jest bardzo silnie zakotwiczona, więc może być trudno ją naruszyć, zwłaszcza że zaniki pamięci i cała reszta to jej naturalna część. Tak jak one się nasilają tak i cała reszta może się rozwijać.
- Co w związku z tym? – Zapytał Galiwyx, który wyglądał na takiego, który nie tylko przyjął wiadomości ze spokojem, ale co więcej je zrozumiał.
- Potrzebuję czasu, by się zastanowić nad tym co zobaczyłem, a potem obrać kurs działania. Możemy się spotkać po następnej walce i poinformuje pana jakie mamy możliwości.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

W anemicznym świetle księżyca, na krótki moment oczom Reinharda ukazała scena potyczki pomiędzy ghulami i inkwizytorami, na co wskazywały poszarpane płaszcze i kapelusze, oraz grupa kilku pożywiających się ścierwojadów. Póki co były zbyt zaabsorbowane oddawaniem się kanibalizmowi, by dostrzec skradającego się wybrańca. Reinhard koniecznie chciał zbadać wysepkę uformowaną przez gruz i muł, głownie dla tego, że dostrzegł leżącą tam osobliwą broń, która posługiwał się Ferre van Helghast. Renegat był ciekaw losu swojego niedawnego oprawcy. Kierując się starym nawykiem postanowił wykorzystać element zaskoczenia, pozostając niezauważonym tak długo jak to tylko możliwe. Im szybciej zlikwiduje nieumarłych, tym większa szansa na uniknięcie kłopotów później. Wszystko wskazywało na to, że podejdzie przeciwnika bezszelestnie, jednak jak to w takich chwilach bywa, coś zawsze lubi pójść niezgodnie z planem: gdy stanął na jednym z kamieni będących częścią zawalonego muru, zmurszała zaprawa, która i tak już była licha nawet za nowości, nie wytrzymała, tym samym zdradzając pozycję wybrańca.
Ghule zareagowały natychmiast: jak na komendę oderwały się mechanicznymi ruchami od krwawych ochłapów i skierowały swoje mętne oczy w stronę źródła dźwięku.
"No, i tyle z finezji." - Pomyślał refleksyjnie von Preuss, na widok poruszenia wśród rachitycznych sylwetek. Pierwszy z ożywieńców runął z pluskiem w płytką, błotnistą kałużę, gdy w pół skoku jego głowę rozdarło żeleźce harpuna, masakrując twarz i wychodząc przez kark. Drugi stracił najpierw jedną szponiastą łapę, potem obydwie nogi i zwalił się pod wodę. W międzyczasie Reinhard zdołał odzyskać harpun i wspomagając się nim siał spustoszenie wśród krążących wokół niego potworów. Wtem poczuł, że coś uchwyciło go za kostkę. Spojrzał w tamtym kierunku - ghul, którego pozbawił trzech kończyn podpełzł do niego i teraz usiłował przegryźć, oczywiście bezskutecznie, okrywający go pancerz chaosu. Wybraniec Malala warknął gniewnie i zdzieliwszy zadziorem harpuna zachodzącego go od boku napastnika przez łeb, z taką mocą, że wyrwał mu pół twarzy, jednocześnie przyszpilił uciążliwego wroga sztychem Gotterdammerunga, wolną zaś nogą kilkukrotnie tupnął w szyję ożywieńca, oddzielając w ten sposób tułów od głowy. Krótka acz zawzięta walka z ghulami trwała jeszcze chwilę, kończąc się przybyciem kilku następnych porąbanych ciał.

Uporawszy się z grupką nieprzyjaciół, Reinhard mógł przystąpić do oględzin miejsca. Wypalone siarkowe pręty - inkwizytorzy musieli zostać osaczeni i bronili się w jedynym dogodnym to tego celu miejscu. Jednak większość zabitych ghuli nie zginęła bynajmniej od mieczy czy kul. Musiały być naprawdę rozjuszone lub wygłodzone, albo jedno i drugie, gdyż sporo z nich pogrążyło się w walce z samymi sobą. Nie mniej, operatorzy z Ordo Xenos musieli stawić czoła naprawdę zajadłemu atakowi. Reinhard uważnie przyglądał się poszczególnym ciałom, chcąc w wyobraźni odtworzyć bieg wydarzeń. Zaintrygowało go to, że kilku inkwizytorów nosiło ślady szerokich cięć, zadanych z bardzo dużą prędkością, takie same ślady dostrzegł również na poszatkowanych ghulach. Więc musiał być tu ktoś jeszcze. Ktoś bardzo szybki. Czyżby wampir? To mogło mieć sens, skoro w mieście wręcz się od nich roiło. Ślady kłów na szyi jednego z inkwizycyjnych siepaczy zdawały się to potwierdzać. Takie ugryzienie nie mogło być zadane szczękami ghula. Co jednak stało się z samym van Helghastem? Nie było po nim ani śladu, za wyjątkiem jego dziwacznej broni, teraz porzuconej niedbale pośród krwawego błota i zdeptanego zielska. "Został pozbawiony broni. Ktoś musiał więc go schwytać i stąd zabrać. Sam nie zrobiłby tego dobrowolnie, w szczególności w takiej parszywej okolicy". - Zastanawiał się wybraniec. "To miejsce wciąż nosi ślady walki, choć drgania Osnowy pomału słabną. Uwaga Khorna opuściła to miejsce i przesunęła się..." - Reinhard krążył po wysepce jak pies myśliwski szukający tropu. Otaczające go ruiny wyglądały identycznie, lecz jedna z nich wydała mu się intrygująca. Zdawała się jakby mówić, że to w niej miały miejsce silne emocje, które bez wątpienia przyciągnęły wzrok bogów chaosu, których wejrzenie zostawiło tam subtelny, acz wyczuwalny dla ich zaprzysiężonego wroga, ślad.

Wewnątrz natknął się na iście makabryczne znalezisko. Do stojącego pośród kałuży gęstej, w nikłym świetle czarnej jak smoła krwi, pala, przywiązane były zwłoki nikogo innego jak Ferrego van Helghasta. Wnętrzności agenta zostały już dokładnie wyjedzone przez jakiegoś ghula czy innego potwora lubującego się w surowym mięsie. Reinhard podszedł do trupa i bez zbędnych ceregieli podniósł zastygłą w wyrazie bezgranicznego horroru twarz by dokładniej się jej przyjrzeć. Identyfikacja nie nastręczała najmniejszych problemów - gładko ogolony, żylasty facet o wąskich ustach, dotychczas zaciśniętych z zawziętością. Jednak tym, co zainteresowało Reinharda były jakieś białe ślady, najpewniej proszku, który w okolicach ust i nosa zmieszał się z krwią tworząc nietypowe sople. Drugą, istotną kwestią było to, że van Helghast nie żył już, gdy zajęły się nim ghule. Zabiły go rany zadane podczas tortur, jakim został poddany przez tajemniczego zabójcę. "To znaczy, że ktoś chciał wyciągnąć z niego informacje. Pytanie tyko, jakie? Czy dotyczyły jego zleceniodawcy? To musi być ktoś potężny, by wynająć inkwizytora na swojego siepacza. Fakt, Ferre był tylko jednym z wielu trybików gigantycznej maszynerii nieskończenie wielkiej sieci połączeń i zależności, i to on mógł być mi najbardziej pożyteczny... Cholernie niedobrze, bo tamten najwyraźniej chce kontrolować mnie. I wie o niej." - Łowca-renegat ponownie przyjrzał się sponiewieranemu ciału w strzępach czerwonego płaszcza, chcąc uzyskać dodatkowe wskazówki. Przeszukał również kieszenie, lecz na próżno. "Hm, widać, że był przerażony. Nie łatwo przestraszyć operatora Oficjum. Chyba, że został poddany działaniu narkotyków... Może to ten proszek? Jeżeli tak, to nawet pomoc nekromanty, choćby tego z areny, na niewiele się zda. Zapis wspomnień będzie zbyt zniekształcony. W najlepszym przypadku dowiem się najwyżej, kto go załatwił. W tym celu..." - Ujął oburącz Gotterdammerunga i odrąbał głowę Ferrego van Helgasta jednym sprawnym ruchem po czym ujął ją w dłoń i uniósłszy na wysokość twarzy westchnął filozoficznie:
- Biedny Ferre...- Po czym wrzucił ją do worka, by w razie czego nie budzić sensacji. Paradowanie z odciętym łbem mogło zwracać uwagę nawet w tak podłym miejscu jak Mousillon, choćby ze względu na niecodzienność takiego widoku. Uznawszy, że nie dowie się tu już nic więcej, wdrapał się na wyłom w murze i dostrzegł majaczącą nad miastem białą wieżę zamku. Znając już kierunek, postanowił wrócić do miasta, poszukać Duszołapa oraz rozmówić się ze zmutowanymi dezerterami z inkwizycji. W innych okolicznościach zapewne pozabijałby ich wszystkich, tym razem nie było to jednak możliwe. I to bynajmniej nie z powodu regulaminu areny. Tym jednak razem, jeżeli chciał osiągnąć swój cel, musiał współpracować, nawet z własnym wrogiem.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Mężczyzna siedział przy kominku owinięty w grupy koc, popijał grzane piwo i zagryzał je pajdą chleba ze sporym kawałkiem sera. Jego linia życia nieco się uspokoiła.
- Widzę, że wydobrzałeś.- zacząłem gdy przekroczyłem próg mojego pokoju, Gloin wpadł do pomieszczenia tuż za mnie i runął na łóżko, momentalnie przy tym zasypiając.
-Panie nekromanto...-
-Nie jestem niczyim Panem zielarzu.- stanąłem obok niego i wpatrzyłem się w ogień.- Mów do mnie po prostu Dus.
-Jak sobie życzysz. Wybacz, że tak się rozgościłem. Byłe głodny i...
-Nie tłumacz mi się z tak przyziemnych spraw.- znów mu przerwałem.- Masz dostęp do ziół, o których niedokształceni ludzie już dawno zapomnieli. Skąd je masz?
-To sekret przekazywany z ojca na syna.
-Rozumiem.- wcisnąłem mu w dłoń skrawek materiału, na którym wypisałem kilkanaście interesujących mnie pozycji.- Masz je?
-Część.- skinął twierdząco głową.- Resztę mogę zdobyć, ale jeśli oni mnie zobaczą to znów dostane.- zbladł na twarzy i wbił wzrok w ogień.- Dus z tych ziół możesz...
-Wiem co mogę.- położyłem mu dłoń na ramieniu. Czułem jak przez jego ciało przechodzą ciarki, a strach powoli zanieczyszcza jego umysł.- Nie przejmuj się nimi. Dziś odejdą z tego świata. Gloin...
-Dasz kurwa pospać?!- wrzasnął i przekręcił się na drugi bok.- To, że ty nie musisz spać, nie oznacza, że ja też nie.

Po paru godzina krasnolud zwlókł swoje cielsko z łóżka i zaczął zbierać swój osprzęt. Runiczny topór, kilka mniejszych toporków do rzucania, nóż. Ja zaś wziąłem swój miecz i wyszedłem. Za mną ruszył staruszek, a jakiś czas później dołączył do nas mój przyjaciel.
-Plan jest prosty.- uśmiechnąłem się.- Zabijamy wszystko co się rusza.
-Bardzo mi się podoba.- Gloin spojrzał na mnie i mocno zacisnął dłoń na swoim toporze.
-A ty- zwróciłem się w stronę zielarza.- przyniesiesz mi wszystko to, co jest na liście. Spotkamy się w moim pokoju.- skinął głową i zniknął za zakrętem. My ruszyliśmy prosto. Schodziliśmy w dół, w stronę portu do momentu gdy przed nogi Gloina wskoczył mały pies.
-Gdzie się pchasz ślepa mendo!- krzyknął gdy omal się nie przewrócił.- Gdybyś był człowiekiem...
-To nasz przewodnik.- schyliłem się i pogłaskałem go po łbie.- Dobrze, prowadź.
Mousillon jest starym i ogromnym miastem, liczba uliczek jaką pokonaliśmy była niezliczona. Gloin narzekał, ja zaś ucztowałem. Niemal przy każdym zakręcie czyjaś dusza uciekała od ciała. Grzechem byłoby nie skorzystać, rzecz jasna nie rzucałem się na wszystkie jak jakieś wygłodniałe zwierze. Musiałem je przebierać. Nie. Chciałem to robić. Niektórzy ludzie zasługiwali na lepszy los niż ten, który ja mogłem im zapewnić.
-Psia mać.- krasnolud splunął i spojrzał na naszego przewodnika.- Bez obrazy. Daleko jeszcze?
Zwierze pokręciło przecząco łebkiem i wskazało nosem na stare dębowe drzwi znajdujące się na końcu zaułka, stało przy nich dwóch mężczyzn. Jeden i drugi nie sprawiali wrażenia zbyt zaangażowanych w swoją pracę. Znajdujący się po prawej ucinał sobie drzemkę oparty o kij mający zapewne służyć jako włócznia, drugi zaś był skupiony na kradzieży sakiewki z monetami swojego "partnera".
-Aż tak łatwo pójdzie?- Gloin skierował do mnie swoje myśli. Wzruszyłem ramionami.-Zróbmy to szybko by nie zaalarmowali reszty. Ilu w środku?
-Czternastu.- odpowiedziałem mu, po czym wyjąłem zza pasa małą, rozkładaną kuszę. Prezent od jednego z oficerów armii Kossutha. Załadowałem w nią dwa małe bełty i bezszelestnym ruchem wystrzeliłem oba pociski. Strażnic padli na ziemię.
-Wiesz co?- mój druh wpił we mnie zażenowane spojrzenie.-Stać cię na więcej
-Nie marudź. Wchodzimy.


[Wybaczcie moją nieobecność, ale mam zamieszanie z przeprowadzką. Postaram się coś dopisać jeszcze jutro, żeby zamknąć mój wątek i wkroczę już w wasz bieg zdarzeń :). Klafuti, jeśli chcesz to przyspieszyć to możesz mnie znaleźć w porcie, czy coś.]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Nazajutrz wybrał się do miasta. Rana, którą odniósł wczoraj zdążyła się zagoić, choć odczuwał nieco osłabienie, to powrócił niemal do pełnego zdrowia.
Miasto za dnia było zgoła inne, niż nocą. Ludzie, których widywał, choć w większości szarzy i nieco posępni, zapewniali gwar typowy dla tej wielkości aglomeracji. Kupcy usiłowali przekrzyczeć się wzajemnie, zachwalając swoje towary, przechodnie awanturowali się między sobą o jakąś błahostkę, a umorusane dzieci ulicy biegały po brudnym bruku. Co jakiś czas toczące się mozolnie wozy konne lub z wołami mijał goniec na chybkim wierzchowcu, rozchlapując błotnistą maź na przechodniów.
Musiał przyznać, że odcinał się od reszty wyglądem. Nie tylko ze względu na twarz. Do miasta ubrał swój codzienny dublet, dość osobliwy, gdyż lewa strona była biała, zaś prawa czarna. Takoż miał nogawki spodni, lecz w odwrotnej kolejności. Zwracał uwagę.
Mijał wiele sklepów i stoisk zielarskich. W części dokładnie oglądał asortyment, rozmawiając przy tym ze sprzedawcą, inne mijał ledwo przyjrzał im się lepiej. Wreszcie, po dłuższych poszukiwaniach trafił do przytulnego sklepiku prowadzonego przez siwiutkiego staruszka, który, mimo wieku, zdawał się znać na rzeczy.
- Czym, khe-khe, mogę pomóc?- zakaszlał bardziej, niż spytał zielarz. Azrael oglądał półki wprost uginające się od słojów z różnymi ziołami. Tak, tu mógł się dobrze zaopatrzyć.
- Szukam pewnych ziół...
- Ziół, szlachetny panie, ci u nas dostatek- zapewnił staruszek- Macierzanka, tymianek...
- Jaskółecznik, im świeższy, tym lepiej- zaczął wymieniać elf, poczynając od najbardziej błahych zamówień- Tatarak. Głóg, same owoce. Dzbanecznica. Tasznik. I trochę minerałów- siarka i kalcyt. Do tego czarny proch.
- W porządku...- kiwał głową stary. Azrael poszedł krok dalej.
- Korzeń mandragory, może być suszony- rzekł, sprawdzając reakcję aptekarza. Gdy ten nie zareagował inaczej, niż każdy kupiec, kontynuował- Ciermiężnik. Żywokost.
Stary kiwał głową, przyjmując zamówienia. Wspierając się laską, zdejmował z półek wielkie słoje z odpowiednimi ziołami. Część musiał przynieść z zaplecza, zza kotary. Pakował w natłuszczony papier, starannie wiążąc konopnym sznurkiem. Azrael najlepsze zostawił na koniec.
- Jeszcze jedno... Szukam pewnych niebieskich kwiatków, z kolczastą łodyżką. Rosną w górach, są dość rzadkie... Mówią na nie Sen Anioła.
Zielarz, dotąd spokojny, obruszył się.
- Nie sprzedaję narkotyków! -fuknął. A więc znał tą roślinę.
- Dobrze zapłacę...- nie ustępował Azrael.
- Pieniądze nie mają tu znaczenia! To silny halucynogen, który nawet w niewielkiej dawce jest zabójczy!
- Nie mydl mi oczu starcze! Sprzedałeś mi specyfiki, z których można sporządzić wcale nie słabszą truciznę!- nie chciał naciskać zbyt mocno. Nie miał pewności, czy serce starego to wytrzyma, a nie chciał skazywać go na śmierć, nie mając podstaw, by uznać go za niegodziwca- Myślę, że masz na zapleczu całkiem niemały zapas. Jeśli go nie znajdziesz, sam poszukam. To jak będzie?
Stary zielarz obrzucił go niemiłym wzrokiem, lecz nie oponował bardziej. Złoto pomogło na jego urażone sumienie. Azrael wziął cały zapas, jaki staruszek posiadał. Potem skierował się do doków.
Tam zakupił kilka dzbanów kleju, jaki sporządzano z odpadów rybnych, a także kilka długich zwojów konopnej liny, najmocniejszej, jaką udało mu się znaleźć, zważając, by nie była zbyt gruba.
Dokupił jeszcze kilka drobiazgów, zapełniając juki niemal do pełna. Na dzisiejszy dzień pozostała jeszcze jedna wizyta- u kowala.
Było to trudniejsze, niż by się zdawało. Potrzebny był fachowiec, który przyjąłby niecodzienne zlecenia, zachowując przy tym dyskrecję. Krasnolud nie wchodził w grę. W tej samej chwili, gdy przyjąłby zlecenie, cała karzełkowata społeczność znałaby jego plany. A co z tym mogło się wiązać- zawodnicy tegoż pochodzenia. Tym bardziej zamkowy kowal- u niego Azrael jedynie naprawiał ekwipunek.
Niemal dwie godziny poszukiwań spełzły na niczym. Anioł Śmierci postanowił powrócić do zamku i ewentualnie kontynuować poszukiwania po obiedzie. Obawiał się, że będzie musiał sięgnąć do kręgów, u których miał zdobyć najtrudniejsze do dostania składniki...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka druga: Dwójka, Ogr Najemnik vs Falthar Magnisson
(http://www.youtube.com/watch?v=KVAmBmdvHrU)

Równo wybijany setkami stóp rytm i wrzask, zalegających na całości areny turniejowej ludzi obwieszczał miastu kolejną walkę lepiej, niż cała armia heroldów. Wysoko nad całym kopcem nieczystości, jakim było Mousillon krwawe słońce znalazło się w zenicie, zwiastując zachód kolejnego żywota.

Na piaski wystąpiło dwoje, dumnie wyprężonych krasnoludów o długich brodach, krocząc równo ku środkowi placu udeptanej ziemi. Na swoich krzepkich barkach unosili wielką, bogato zdobioną tarczę, której wypolerowaną na błysk stal ozdabiał rząd run przy krawędzi, to właśnie na niej wznosiła się sylwetka jednego z czempionów dzisiejszego pojedynku. Zakuty w najprzedniejszą gromrilową stal i unoszący nad skrzydlaty hełm wspaniały, błyszczący od run topór, krasnoludzki książę robił iście piorunujące wrażenie.

Z naprzeciwka głośne jak trzask gromu parsknięcie, momentalnie odciągnęło uwagę od krasnoluda. Olbrzymia góra cielska i stali, dysząc i powarkując również weszła na plac boju. Już i tak wielki ogr, odziany w grube blachy żelaza, noszącego ślady długich dekad walk za pieniądze, na grzbiecie pradawnej bestii z dalekich Gór Żałoby o śmiercionośnych kłach wydawał się nie do zatrzymania nawet przez zamkowe mury. Tym chętniej pospólstwo czekało, by zobaczyć giganta w akcji i gardłowymi okrzykami zachęcało go do ataku na niewielkiego przy nim brodacza.

Stojący wysoko w książęcej loży długowłosy lord z czarnym słońcem na karmazynowej opończy zerknął na siedzącego w mroku Czarnego Rycerza, który skinął ręką, po czym rozpoczął pojedynek ciskając na wiatr trzymany proporczyk.
Ryk tłumu wyrwał się, niczym pokonująca tamę rzeka. Podjudzony nim ogr, któremu dodatkowo burczało już w brzuchu obrócił swojego Kła i ściśnięciem mocarnych ud pokierował drapieżnika do dudniącej szarży. Falthar z zacięciem obserwował zbliżającą się bestię, pod nim Tenk zaklął w Khazalidzie.
- Panie, mądrze byłoby usunąć się z przed… - zaczął długobrody, lecz Magnisson tylko ujął mocniej w dłonie Kesmarexa i stanął stabilniej na tarczy.
- Nonsens. Stoimy, nie będę przecież ustępował jakiemuś cuchnącemu ogrowi! Co by przodkowie powiedzieli ?!
Dwójka był już tak blisko, że pokurcze mogły zobaczyć w szczelinach hełmu jego rozszerzone oczy. Niemal czuł ich strach… gdzieś tam pod całym tym żelastwem, z którego będzie musiał jakoś ich wyskrobać, po tym jak wdepcze ich w ziemię. Był już kilka metrów od „podwieczorku”…
- Stać! – rzucił spokojnie Falthar. Bestia już prawie sięgała ich kłami. Piana z pyska płatami spadała koło stóp Dawich. Kilka uderzeń serca dzieliło nieuniknione. Bez uprzedzenia, ze wściekłym okrzykiem młody Tan ciął płasko przez szczękę wchodzący w zasięg topora pysk Kła Żałoby. Gromni z niemal niedosłyszalnym warknięciem okrutnie uderzył znad głowy swoim młotem, żelazo, ciało i galareta gałki ocznej zostały przemielone pod jego młotem, gdy trafił w łuk brwiowy, niesamowita siła ciosu skręciła uderzającym pyskiem potwora w drugą stronę. Tenk nie zdążył nawet uderzyć, gdy potężny kieł przebił jego pancerz na wysokości bicepsa i zachłysnął się powietrzem, za chwilę lecąc już w powietrzu. Obok minęła go obracająca się niczym gromrilowa moneta tarcza, z której spadł tron. Wyrzucony wysoko w powietrze Falthar wciąż krzyczał „Staaać mówię, na brodę Grungniego!”
Ludojad z bandy Burpa wyszczerzył się pod kratownicą hełmu i rąbnął krzyżowo obiema brońmi. Zakrzywiony miecz, który w ostatnich wyprawach kompanii kosił siepaczy Chaosu jak żyto, zgrzytnął wściekle o gruby jak burta statku kirys Falthara, powodując że spadający Dawi zaczął obracać się wokół własnej osi. Opadający z wysoka morgensztern zakończył lot Tana, dosłownie wbijając go w ziemię. Nad całą scenę wzbiła się chmura kurzu i rozpryśniętej ziemi, zasłaniając kibicom oraz Dwójce widok.

Ogr powoli wpatrywał się w opadającą kurzawę i wreszcie ujrzał jakiś ruch. Gdyby pragmatyczne lata najemniczego żywota nie zrobiły z niego ateisty pewnie podziękowałby teraz Wielkim Trzewiom, najwyższy czas zebrać żniwo. Wzniesiony miecz ogra zabłysnął w świetle zachodzącego słońca, jakby już był unurzany w krwi. Wtedy, na moment przed ciosem coś szarpnęło jego wierzchowcem. Kieł wyczuł woń krwi i nerwowo zaczął rzucać się w pyle, poszukując żarcia, a wchodząca mu do ślepiów ziemia spowodowała że zadarł łeb do góry z potężnym rykiem. Dwójka, nie umiejąc poskromić przeklętego zwierzaka był rzucany w siodle jak manekin szarpany przez nieudolnego lalkarza, w siodle utrzymał się chyba tylko dzięki swojemu ciężarowi.
- Cholerny zwierz! Było ugotować cię na tamtym statku z Marienburga zamiast kapitana! – warknął ogr, tłukąc wierzchowca rękojeścią broni. Wtedy dosłyszał brzęk stali i z pyłu wypadły na niego krasnoludy, poobijane i brudne ale z grubsza całe, wykrzykując obelgi i atakując swoją bronią twardego i opancerzonego stwora. Z nikłym skutkiem.
Dwójka wydał rozkaz i Kieł wystrzelił do przodu, chwytając w potężne zębiska większego z podtrzymujących tarczę krasnali. Tenk i Falthar dosłyszeli zgrzyt przegryzanego metalu, na moment przed wrzaskiem bólu Gromniego. Młody Tan ryknął ze wściekłości i rąbnął znad hełmu toporem, runy paliły się jasno, gdy rodowa broń przecięła jak papier płytę kolczastej stali i weszła głęboko w łeb bestii, którą wstrząsnęło w nagłym paroksyzmie. Kieł Żałoby szarpnął łbem, rzucając rannego wiarusa gdzieś daleko w bok z głośnym trzaskiem. Tenk, który upuścił tarczę z Faltharem, rozpalony rządzą zemsty za druha złożył do ciosu swój krasnoludzki miecz i unikając zamachu morgenszterna wbił go prosto w jedyne ocalałe oko potwora. Aż po runiczą rękojeść. Wierzchowiec Dwójki urwał swój ryk nagłym jękiem i stanął na tylnych łapach po czym znieruchomiał i zwalił się na bok w lawinie cielska, przygniatając swojego jeźdźca.

Stenksson odkaszlną krwią, łapiąc się wolną ręką za przebitą pierś i pomógł podnieść się Faltharowi. Oczy młodego Tana płonęły rządzą zemsty z zabrudzonej ziemią twarzy oraz brody, na równi z runami na toporze jego ojca.
- Idź zobacz co z Gromnim, ja mam zniewagę do pomszczenia! – krzyknął biegnąc ku drgającemu zewłokowi ogrzej bestii.
Dwójka przeciął pas siodła, lecz wciąż nie dawał rady wyszarpnąć spod truchła swojej prawej nogi. Wtem w oko uderzył go błysk stali. Falthar złapał się stalowej płyty, chcąc wspiąć się w swym ciężkim pancerzu na Kła Żałoby, pomogła mu w tym nieoczekiwanie silna dłoń.
- Tenk! Miałeś iść do Gromniego!
- Przysięga nie pozwala mi cię odstąpić, panie. Razem z Gromnim składaliśmy ją twojemu ojcu…
- Dobrze więc… - sapnął Magnisson, składając Kesmarexa do cięcia. Grube jak niezgorszy tucznik udo Dwójki nagle przyozdobiła obficie krwawiąca pręga. – Rusz się tępa maso! Pokaż na co cię stać bez twojego potworka!
Zmotywowany bólem ogr wylazł spod wierzchowca i wstał. Jego cień przytłoczył nawet stojącego na truchle zwierza krasnoluda.

- Zabawnyś karzełku. – zaśmiał się Ludojad i rąbnął najpierw morgenszternem, a potem mieczem. Falthar usunął się spod kolczastego bijaka, który z mlaskiem opadł na cielsko, po czym z trudem przyjął na runiczy topór ogrze ostrze i odrzucił je po krótkiej próbie sił. Dwójka z rozbawieniem oglądał jak twarz Magnissona czerwienieje z wysiłku ponownie wzniósł oręż do brutalnego ataku. Wtedy coś brzęknęło o jego pancerną stopę. Koło niej ujrzał kolejnego krasnala, z okrwawionym mieczykiem. Zirytowany odtrącił mikrego natręta butem i kopniakiem posłał go na ziemię. Zanim znów skupił się na głównym wrogu, diabelnie ostra stal raniła go płytko w łapę.
Najemnik z głośnym jak lawina rykiem ciął płasko, tak mocno, że cios mógłby wypatroszyć dorosłego wołu. Miecz przerąbał oporną stal zbroi, odcinając przy okazji kosmyk rudej brody Tana i rozbijając na kawałki jego skrzydlaty hełm, szarpnął krasnoludem. Ten zatoczył się, ale po chwili ustał w miejscu, jakby zapuścił korzenie i miał za nic siłę jaka właśnie go trafiła. Krew ściekała z rozbitej głowy na policzek krasnoluda. Falthar splunął, na oczach zdziwionego setnie zdziwionego Dwójki.
- Teraz moja kolej.

Z głośnym okrzykiem w Khazalidzie, Falthar wyskoczył do przodu i wylądował na złotym nabrzuszniku ogra, wstrząsając jego kałdunem i zachwiewając Ludojadem, który nie mógł dosięgnąć przeciwnika w takim punkcie i bezradnie zamachnął się rękoma, łapiąc równowagę.
Magnisson postawił stopę na jednym z rogów nabrzusznika i wzniósł Kesmarexa w ostatnich promieniach słońca.
- To za znieważenie mnie i mojej brody! – dwuręczny topór brzdęknął o stalową osłonę twarzy hełmu, odskakując od niej.
- To za Gromniego! – ostrze odkruszyło kawałek czarnej stali.
- A to za twój capiący jak wóz z gnojem dech! – tym razem Kesmarex wszedł w stal hełmu, grzęznąc w niej. Dwójka bezowocnie spróbował spojrzeć na ostrze w bite w czubek jego szyszaka. Wtedy rozległ się cichy trzask. I kolejny. Linia pęknięcia, niczym kanion przebiegła przez hełm, który po chwili rozpadł się na kilka kawałków, ujawniając runicze ostrze wbite w półłysą czaszkę. Strużka krwi przepłynęła po twarzy zdziwionego ogra, który z charkotem osunął się z nóg i runął do tyłu, gruchając o ziemię niczym cały warsztat kowala.
Dyszący Falthar oparł się o trzonek topora, unosząc zwycięsko rękę do ogromu wiwatów, lecz po chwili skarcił się za to i podbiegł do Tenka, klęczącego przy Gromnim. Potrzebowali na gwałt chirurga, jeśli nie chcieli zmiany etatu na niosącego tarczę.
(http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... QLCBM#t=59)

[ No, kostki nie sprzyjały rzutom na trafienie Dwójki (chyba sugerowały się jego imieniem). Jak to mówią: im są więksi… :P ]

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Odprowadziła goblina do wyjścia i zamknąwszy za sobą drzwi oparła się o nie, odgradzając się od całego pałacu i Areny. Nie mogła dłużej odwlekać raportu dla Morathi. Musiała chociaż odrobinę się przygotować, jeszcze godzinę temu wyskakiwała przez okno przed eksplozją.
Skupiła się tylko na najważniejszych rzeczach, jak brud czy przypalone włosy, by jak najszybciej mieć to za sobą. Kiedy uznała, że jest względnie gotowa, powtórzyła procedurę połączenia z wieżą Konwentu, teraz już wiedząc jak bezpośrednio trafić do Morathi. Właśnie ona pojawiła się przed Denethrill w utworzonym przed chwila portalu, siedząc w głębokim fotelu, ostro kontrastującym z jej bladą skórą. Szybko skłoniła się przed drugą najważniejszą personą w całym Naggaroth.
- Jakie postępy? – Najwyraźniej Morathi nie uznawała braku postępów.
Denethrill zdała pełne sprawozdanie z przebiegu wieczornego balu i pojawienia się gospodarza.
- Czarny Rycerz? – Cokolwiek najpotężniejsza czarodziejka uważała na ten temat, nie pokazało tego.
- Zgadza się.
- I to on odpowiadał za wskrzeszenie tych szkieletów.
- Tak to odczułam.
Morathi wydawało się co do tego pesymistycznie nastawiona, ewidentnie nie ufając przeczuciu mniej zdolnej czarodziejki. Denethrill opowiedziała również o pojawieniu się inkwizycji, zarówno tej prawdziwej jak i byłej pod postacią kompanii Eliota, ale jej rozmówczyni machnęła tylko ręką. Łowcy czarownic nie zajmowali wysokiego miejsca na liście jej zmartwień.
- To wszystko?
Denethrill postanowiła przemilczeć wątły sojusz z von Preussem, ale miała inne interesy do Morathi.
- Mam prośbę o pomoc w dwóch sprawach. Miałoby to znacząco ułatwić wykonanie mojego zadania. – Dokończyła szybko zanim by ją uciszono.
Morathi przez chwilę nie odpowiadała zastanawiając się czy warto poświęcać jej cenny czas na potrzeby Denethrill.
- Mów, jeśli ma to pomóc w wykonaniu misji…
- Pierwsza sprawa – Kontynuowała Denethrill ośmielona tym małym sukcesem. – to ukrycie się przed osobami, wyczuwającymi magię. Arena ściągnęła w to miejsce mnóstwo ludzi czułych na magię, w tym zawodników. Jestem pewna, że zwykła niewidzialność może w pewnym momencie nie wystarczyć.
- Mogę pokazać ci w jaki sposób zabezpieczyć się przed takim wykryciem, ale jak skuteczne to będzie, to już zależy od twoich umiejętności i mocy jaka potrafisz władać. Nigdy nie będzie potrafiła się ukryć przed kimś potężniejszym od siebie.
- Na przykład kimś takim jak ty, Pani?
- Dokładnie.
- Czyli wciąż będę ryzykowała, że zobaczy mnie ktoś lepszy ode mnie.
- Lepsze to niż nic prawda? – Wzruszyła ramionami Morathi. – Poza tym to doskonała okazja, by się doskonalić.
- Skoro już mowa o doskonaleniu. – Podjęła Denethrill. – To prowadzi do drugiej sprawy. Jeden z zawodników, poprzez wybuch magiczny, posiadł zdolność teleportacji. Jednak razem z nią ma utraty pamięci i inne negatywne skutki. Przyszedł do mnie, bym pomogła mu z tym problemem.
- Pewnie zachowując samą teleportacje.
- Tak jak i również ponadprzeciętną dla jego gatunku inteligencję.
- Jego gatunku?
- To goblin.
Morathi roześmiała się, co wbrew pozorom, było raczej przerażającym niż miłym doświadczeniem.
- I co potrafi wbić gwóźdź bez utraty dłoni?
Denethrill pozwoliła sobie nie zaśmiać się żartu. O ile to rzeczywiście był żart.
- Co do samodoskonalenia się. Chciałabyś przejąć tą zdolność.
- O ile to możliwe. Najlepiej jednocześnie pomagając mu, by nie nabrał żadnych podejrzeń.
- Powiedz więcej na jej temat, na pewno czegoś się dowiedziałaś.
Czarodziejka przedstawiła szczegółowo wszystko co zbadała, zdecydowanie dokładniej niż samemu Galiwyxowi.
- To już jest jego naturalną częścią. – Przytaknęła Morathi. – Można jedynie spowolnić jej rozwój, skupiając się na tych zanikach pamięci.
Przez następne pół godziny mistrzyni mrocznej magii tłumaczyła adeptce jak poradzić sobie z dwoma problemami, niewidzialności i magicznej blokady na umiejętności Galiwyxa.
- Ale czy można jakoś ją przejąć?
- Prawdopodobnie można, ale to zależy od tego na ile chcesz się powiązać z siłami chaosu. – Denethrill miała wypisane na twarzy pytanie, więc Morathi kontynuowała. – Dobrze wiesz, że często nawiązujemy współpracę z demonami. Na pewno słyszałaś o moich paktach z tymi istotami.
Denethrill oczywiście wiedziała o tysiącu i jednym mrocznym błogosławieństwie. Dzięki nim Morathi była jedną z najpotężniejszych spośród władających magią na świecie, a jej sojusznicy podobno nie pozwalali nikomu jej zranić. Adeptka często się zastawiała jak wielka musi być cena za taka potęgę, ale jak na razie Morathi utrzymywała się przy życiu i miała się dobrze. Denethrill jednak nie miała wątpliwości na czym najbardziej jej zależy. Była to potęga, niezależnie jakim kosztem.
- Jak? – Zapytała tylko, pewna swojej decyzji.
- Lepszym pytaniem byłoby kiedy?
- Kiedy?
- Jak twój goblin będzie już martwy.
Obrazek

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Po zadaniu ostatecznego ciosu Falthar splunął na truchło ogra, poczuł jak ogarniająca go nienawiść powoli odchodzi, a na jej miejsce przychodzi tylko ból oraz zmęczenie. Walka z olbrzymem wykończyła Falthara, czuł, że w każdej chwili może upaść na ziemie i nie mieć sił, aby wstać. Gromrilowy pancerz ważył tonę, a krzyki publiki wydawały się jakby pochodziły z innego wymiaru, jedynie ostrze jego ojca było leciutkie niczym garstka czarnego prochu.

Brodaty wiarus był w opłakanym stanie, Tenk zdjął ciężki hełm Gromniego, na jego twarzy widać było grymas bólu, lecz krasnolud dalej pozostał milczący niczym jeden z posągów swych przodków, ogniwa kolczugi powbijały się w pierś krasnoluda, prawdopodobnie żebra były połamane. Na szczęście krasnolud oddychał głęboko, chociaż przychodziło mu to z trudem.
-Książe, Gromni potrzebuję natychmiastowej pomocy! - krzyknął Tenk.
Falthar obrócił się w stronę loży w głębi której siedział Czarny Rycerz.
-Potrzebujemy medyka, szybko! Jeżeli się nie pospieszycie to mój kompan wyzionie tutaj ducha! - wydarł się na całą arenę krasnoludzki tan po czym jeden z lordów zwrócił się do swych sług, ci tylko kiwneli głowami i pobiegli po pomoc.
-Trzymaj się przyjacielu, pomoc jest w drodze! Pamiętasz jak walczyliśmy razem ze szczuroludźmi w kopalniach Verkaru? Dwa dni drogi od najbliższej twierdzy, a ty z przebitą piersią wytrzymałeś zanim ktoś się Tobą zajął, chociaż jestem pewien, że to dzięki tej parszywej gorzałce starego Tarakssona, jeden łyk tego świństwa wystarczył, aby utrzymać przy życiu zdechłego trolla...
Nagle wielka jak bochen chleba dłoń złapała Falthara za ramię, tan zobaczył uśmiechniętą twarz swego kompana, lecz po chwili spoważniał i pytającym wzrokiem spojrzał na swego księcia.
-Tak, ten bydlak i jego pupilek gryzą piach, udało mi się... nie, udało nam się - w tym momencie Falthar popatrzył na Gromniego i Tenka, wiedział, że wszystko zawdzięcza im i nie pozwoli, żeby któryś z nich przez niego odszedł do Sal Przodków, jeszcze nie teraz.
-NA BRODĘ GRUNGNIEGO, GDZIE JEST TEN CHOLERNY MEDYK!?

[Na wejście Dwarf Prince od Flechtera, kocham ten kawałek!]
Obrazek

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Podczas gdy inni zawodnicy biegali bo dzielnicy portowej wymachując mieczami, czwórka najemników spała w swoich komnatach spokojnym snem pijanego. Zapewniono im wikt i opierunek, byli dobrze opłaceni prze tajemniczego księcia Adelhara i w zasadzie nie mieli żadnych powodów by pakować się w jakiekolwiek tarapaty.
Walka, która odbywała się rankiem, jak zwykle ich zaskoczyła. W pośpiechu zakładając swoje nowe, srebrno-białe mundury, czym prędzej udali się na Arenę.
- Ej, czemu te krasnoludy walczą we trzech ? - Zdziwił się Daniel, gdy już zajęli miejsce na trybunach i zawodnicy starli się w boju.
- Bo mogą - Odparł Skralg z poważną miną znawcy krasnoludzkich tradycji.
Soren musiał przyznać, że sam pojedynek był cokolwiek interesujący. Potężny ogr na równie ogromnym wierzchowcu zdawał się być pewniakiem. Góra tłuszczu i mięśni zakuta w grubą stal na początku miotała walecznymi Dawi na lewo i prawo, wymachując niedorzecznie wielkimi toporem i mieczem. Ci jednak, zgodnie z prastarą dewizą swego starożytnego ludu, nie ustąpili pola i rzucili się na adwersarza miotając przekleństwa i obelgi. Po chwili było już po wszystkim. Dwójka poległ w walce. Zamkowi kucharze odetchnęli z ulgą.
Gdy Arena poczęła się wyludniać, najemnicy zgodnie postanowili że spędzą ten dzień w bardziej produktywny sposób niż dotychczas. Wszak ciągłe przesiadywanie w gospodzie i picie piwa prędzej czy później znudziłoby nawet Krasnoludzkiego Zabójcę. Tak więc Virgill udał się do kowala, by wymienić swoją starą siekierę na coś bardziej śmiercionośnego i pasującego do nowego munduru. Daniel udał się w przeciwnym kierunku, do Upadłego Nieba, w celu uzupełnienia zapasów amunicji do jego pistoletów. Szczerze wątpił czy znajdzie tu porządnego rusznikarza, liczył więc chociaż na jakiegoś alchemika, który sprzeda mu składniki potrzebne do własnoręcznego wytworzenia czarnego prochu. Skralg, świadomy faktu iż ich drużyna nie była zbyt na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami w mieście, udał się między pachołków poszczególnych lordów w poszukiwaniu informacji. Jego krasnoludzka rubaszność i zamiłowanie do trunków sprawiały, że wzbudzał zaufanie wśród nieco mniej rozgarniętych osobników. Soren zaś na razie nie potrzebował niczego kupić ani się dowiedzieć, więc po prostu wrócił do zamku coś zjeść.
Na całe szczęście jeszcze załapał się na śniadanie. Nałożył sobie pełną michę jajecznicy ze smażoną kiełbasą i świeżym chlebem, stanowiącej najbardziej typowe danie w całym Imperium, jadane zarówno przez najprostszych chłopów jak i najpotężniejszych lordów z Imperatorem na czele. Popijał zaś zwykłą zimną wodą, która smakowała wyjątkowo dobrze po ostatnich alkoholowych ekscesach.
Skralg wrócił z wieściami po zaledwie godzinie przeszpiegów. Usiadł przy stole i zdjął swoją czapkę z wiewiórczym ogonem.
- Co dla mnie masz ? - Spytał Soren, podsuwając mu pełną michę imperialnej Rührei.
- Plotki, plotki i jeszcze raz plotki - Odpowiedział, biorąc widelczyk w swe spracowane dłonie.
- W sumie nic innego się nie spodziewałem. Mów.
- Zeszłej nocy w porcie odbyła się jakaś draka. Widziano kilku zawodników, między innymi Azraela i ekipę Lionhearta, zasuwających po okolicy jakby goniło ich stado squigów. Nie wiadomo do końca o co chodziło, relacje naocznych świadkiem są ze sobą sprzeczne. Wiem tylko, że w międzyczasie wysadzono jeden z budynków i pary typków straciło życie. Żeby było śmieszniej, kilka osób twierdzi, że widziało kilka karoc wypełnionych po brzegi wkurzonymi krasnoludami. Niezła impreza, co ?
- Ano. A myśmy jak zwykli chlali. Na Sigmara, musimy w końcu zacząć ogarniać sytuację bo prędzej czy później ktoś naszpikuje nas bełtami podczas kolejnej libacji. To niebezpieczna okolica, jakby nie patrzeć. Dobra, a wywiedziałeś się czegoś o naszym nowym chlebodawcy, księciu Adelharze ?
Krasnolud wzruszył ramionami.
- Nikt nic nie wie. Pewnie głównie dlatego, że wypytywałem o to bretońskich pachołków, co to dopiero niedawno opuścili rodzinne ziemianki i wyruszyli w świat. Mousillon jest pierwszym większym miastem jakie widzą ! W każdym razie, gdybym zapytał kogoś z Marienburga i okolic, na pewno udzieliłby mi wyczerpującej odpowiedzi. Jak ktoś tak szasta złotem jak Adelhar, na pewno musi być znany.
- Jedyną osobą z Mareinburga w tej zapadłej dziurze jest starzec, który zaproponował nam kontrakt. A on już dał nam do zrozumienia, że dowiemy się wszystkiego w swoim czasie.
- Jak dla mnie w porządku. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo ci zależy na tej wiedzy. Przecież już wcześniej pracowaliśmy dla typów, których nigdy nie zobaczyliśmy na oczy.
- Ja wiem ale... - Soren zrobił pauzę i podrapał się po brodzie - Ale mam jakieś złe przeczucia co do tego gościa. Nie wiem, taki najemniczy szósty zmysł.
- Krasnoludy też mają szósty zmysł. Do złota ! A tego dali nam całe mnóstwo. O to przecież chodzi w tym zawodzie, no nie ? O pieniądze ! Tylko to się liczy.
- Faktycznie - Mruknął Soren, wbijając wzrok w rozmemłaną jajecznicę przed sobą - Tylko to...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Powrót do zamku zaskoczył go podwójnie.
Na obiad kucharz przygotował wyśmienitego łososia w białym sosie, którego smak dogodził nawet najwybredniejszym podniebieniom. Po kilku godzinach wędrówki po mieście Azrael był bardziej niż zadowolony, by zaspokoić swój głód tym arcydziełem sztuki kulinarnej.
Drugim powodem zaskoczenia było zaproszenie, jakie otrzymał niedługo po tym, jak wstał od stołu. Było to zaproszenie na kolejną walkę turnieju.
Tym razem zdołał obejrzeć ją w całości. Nie był fascynatem pojedynków i oręża, toteż nie śledził w skupieniu każdego ruchu gladiatorów, jednak poczynił pewne obserwacje. Przybrał przy tym postawę dość znudzonego.

Po powrocie do zamku zadecydował, że odłoży dalsze poszukiwania potrzebnych mu artykułów na inny dzień. Inne, bardziej pilne sprawy wchodziły na pierwszy plan. Pora była uzupełnić listę...
Znalazł ją na korytarzu.
- Denethril- zagadnął, pomijając formy grzecznościowe. Odwróciła się. Wyglądała nieco na zaskoczoną. Czy spodziewała się kogoś innego?- Musimy porozmawiać.
- O co chodzi?- odparła, marszcząc nieco brwi.
- Nie tutaj. Znasz jakieś bezpieczne miejsce?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

- Znam pałac jak własną kieszeń… - Westchnęła. – Do głowy przychodzi mi tylko moja komnata o ile można ją nazwać bezpieczną. Nie wiadomo co za pokoje nam przygotowali. Być może udało, by mi się ją jakoś dodatkowo osłonić. – Zrobiła krótką pauzę. – To również zależy od tego o co ci chodzi.
- Przekonasz się. – Anioł Śmierci odpowiedział zagadkowo. – Prowadź.
Denethrill rozpoczęła powrotna podróż skąd właśnie wyszła. Ominęła już ją druga walka, planowała się spotkać z Galivyxem, miała sprawę do Zarthyona, a teraz to. Przynajmniej zawodników coraz mniej. Wpuściła Azraela do środka i dała mu znak, żeby poczekał. Wykorzystała kilka sztuczek, które dopiero co podsunęła jej Morathi, lekko zmieniając naturę czaru, by objął cała kwaterę, zamiast podążać za nią. Na pewno było teraz trudniej podsłuchać rozmowę, jak i magicznie sondować pomieszczenie, ale tak jak mówiła mistrzyni, nie mogła się uchronić przed potężniejszymi od siebie.
- Lepiej nie będzie. Możesz mówić.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Sprawa jest w sumie prosta- zaczął, rozsiadając się na fotelu- Potrzebuję czegoś, co posiadasz.
- Och, a coż to może być?- odparła nieco kpiąco. Azrael nie zraził się tym.
- Informacje.
Odczekał chwilę dla lepszego efektu. Czarodziejka nie okazała w żaden sposób, by ją to zaskoczyło.
- Słyszałem, że interesujesz się specjalnymi zdolnościami Galiwyxa. Taki niecodzienny mariaż szybko tworzy plotki. Mnie jednak interesują fakty.
Znów krótka przewra, zupełnie, jakby jego umysł odpłynął na chwilę. Denethril postanowiła zaryzykować. I o ile słów dziwnego elfa mogła się do pewnego stopnia spodziewać, to tego, co zastała w umyśle, zupełnie nie. Było to jak słuchanie potoku słów od dwóch osób na raz. Nie była po prostu w stanie zrozumieć ni jednego słowa.
- Chcę, byś informowała mnie, na czym polegają owe talenty goblina. Ze szczegółami, nawet tymi stricte magicznymi.
- Dość niecodzienna prośba. Powiedz mi, dlaczego miałabym to uczynić?
- Możemy sobie pomóc. I to bardzo. Mogę zacząć od użytecznych wskazówek co do twojego najbliższego przeciwnika, z którym się zmierzysz... o rany, lada dzień. Choćby i jutro, jeśli nasz gospodarz sobie tego zażyczy. Jednak to jedynie gest dobrej woli z mojej strony. Sądzę, że mógłbym zdradzić ci wiele znacznie bardziej interesujących rzeczy... bo oczywiście zdajesz sobie sprawę, że Czarny Rycerz zakpił sobie z nas wszystkich, udając tego, co trzyma w ręku sznurki... Ach, co ja insynuuję. Z pewnością jako profesjonalistka szybko odgadłaś kto mu rozkazuje... Hmmm... piękna kolia. Podkreśla twoje oczy, wiesz?
Skacząc z tematu na temat, nieco zdezorientował czarodziejkę. Liczył jednak, że wzbudzi jej zainteresowanie, dając jej posmakować wieści, by kolejno je ukryć. Odczekał chwilę, dając znać, że czeka na jej odpowiedź.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Zamyślony Galiwyx pożegnał się z Denethrill, przekroczył próg jej pokoju...
i znalazł się na pustkowiach. Nie mogły być to żadne inne jak niesławne Pustkowia Chaosu. „Teraz na dodatek jeszcze śnię na jawie.” pomyślał rozglądając się. Wiedział, że nie był sam. Jednak nie towarzyszył mu żaden człowiek ani demon. Obecność wokół gęstniała coraz bardziej przybierając niemal materialną formę. Galiwyx czuł ją niczym dym unoszący się przy nim.
- PIONKI SKACZĄ NA SZACHOWNICY NICZYM MAŁE KUKIEŁKI. - Rechoczący śmiech przywodzący na myśl grubego, tłustego poborcę podatków, który nie ma sił sam się poruszać, gdyby nie ta moc.
Galiwyx rozejrzał się szukając czegokolwiek co pomogłoby mu zrozumieć swoje położenie. Bezskutecznie. Mgiełka spaczeniowa przysłaniała horyzont. Oprócz tego tylko piach i pagórki.
- TAK MÓJ PANIE. - Głos małej dziewczynki. Goblin aż podskoczył.
- ALE ZABIJESZ ICH, PRAWDA KOCHANIE? - Znów zmiana, tym razem na kobietę w sile wieku.
Te zmiany przywodziły na myśl głos tego nekromanty. Duszołap też tak potrafił, nie? Galiwyx już nie był niczego pewien. Tutaj własny umysł płatał mu figle.
- Czego ode mnie chcesz? – Zdołał zawołać.
- PIONEK CHCE BYĆ SKOCZKIEM SZYBCIEJ NIŻ PRZYJDZIE PORA. TAK MÓJ SKARBIE. - Dwa zupełnie różne głosy, ale zielonoskóry już nie wiedział co mu przypominają.
Galiwyx kucnął, łapiąc się za głowę. To szaleństwo.
- SZALEŃSTWO? TO JEST...! - Obecność na chwilę przerwała jakby sobie coś uświadomiła. - TO NIE CZAS I MIEJSCE NA TO.
- Co? - Galiwyx uniósł wzrok. Przesłyszało mu się, czy usłyszał wreszcie coś sensownego.
- WIADOMOŚĆ. ZAUFAJ MI
Obudził się pośrodku swojej komnaty na podłodze. Przez jakiś czas oddychał ciężko i analizował. Wiedział, że ostatnie zdanie było główną treścią przesłania, jeżeli to było przesłanie. Jednak od razu po usłyszeniu go przyszła mu do głowy tylko jedna myśl. Podstawowa maksyma, znana wszystkim, rządząca tym światem:
Nie ufaj nikomu.

Gdy wiedział już co czynić wezwał podwładnych.
- Tark, znajdź książki o Tzeentchu. Wszystkie. Nie sądzę by było ich wiele nawet w takim mieście jak Mausillon.
Goblin posłusznie wybiegł z komnaty. Nie umiał czytać, ale Galiwyx wiedział, że cokolwiek mu wcisną lub oddadzą (z lekką zachęto oczywiście) będzie właściwe. Szef sam potrafił to dopilnować dzięki swoim nietypowym umiejętnościom łączącym go z sługą.
Sam udał się na walkę. Ciekawa nie powie. Galiwyx podejrzewał, że Tark także gdzieś tu się kręci zamiast wypełniać zadanie, ale nie mógł zmusić przybocznego do ominięcia najlepszego spektaklu jaki odbywał się w tej dziurze. Dobrze, że krasnolud wygrał. Dzięki temu jego plan ataku może się sprawdzić w końcu brodacze żyją swoją społecznością, a jeśli mają okazję, jak zwycięstwo pobratymca, wykorzystają ją do picia. Galiwyx zamierzał pokazać im wieczorem, że nie jest to bezpieczny zwyczaj.
Po walce wysłał wiadomość do bandytów z ostatnimi wskazówkami i nakazem żeby wysłali kogoś do śledzenia Denethrill. Galiwyx zamierzał posłuchać Boga Chaosu i przestać niektórym wierzyć na słowa. A tym bardziej elfom, które knowania i intrygi wyssały z mlekiem matki.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Starała się jak najszybciej myśleć, co nie było łatwe, gdyż miała wrażenie, jakby rozmawiała z szaleńcem. Nie miała pojęcia w jaką grę może grać Azrael, zwłaszcza kiedy twierdził, że wie tak dużo a organizatorze i całej Arenie. Jedno było pewne, należało się targować i nie być tym, komu bardziej zależy.
- Mój przeciwnik? – Prychnęła z pogardą. – To zwykły człowiek. Rycerzyk w lśniącej zbroi.
- Rycerzyk na koniu. – Zauważył Anioł Śmierci. – Znasz się na walce wierzchem lub z takowym przeciwnikiem? Bo ja, tak.
Assur miał sporo racji. Co prawda jeśli zadanie, które miała zamiar przydzielić Zarthyonowi, powiodłoby się, miałaby już sporą przewagę na starcie. Tylko czy można mieć zbyt dużą przewagę.
- Ciekawa jestem, do czego właściwie są potrzebne ci te informacje. Może Galiwyx przegra zaraz po ojej walce. Wymieniasz wartościową wiedzę za bardzo niepewny profit.
- Wybacz, ale nie to jest elementem tej umowy. Sama zauważyłaś, że być może niewiele skorzystam. Nie powinno być ci trudno podzielić się badaniami nad jego przypadkiem.
Denethrill wciąż próbowała wymyślić powód takiego zainteresowania Azraela goblinem. Elf nie był magiem, może i zrozumiałby niuanse normalnie dostępne tylko dla władających magią, ale na pewno nie byłby w stanie ich wykorzystać. W jego przypadku, byłaby to sucha teoria bez żadnej praktyki. Może właśnie tyle mu wystarczało? Problemem było tylko to, że jako zawodnik, Azrael musiał być brany pod uwagę wyłącznie jako wróg, co sprowadzało się do bezsensowności dzielenia się z nim informacjami. Z drugiej strony jedyne co dla elfki było ważniejsze niż przetrwanie zawodów, to wykonanie swojej misji. Wolałaby umrzeć na piaskach areny niż sczeznąć w gniewie Wiedźmiego Króla.
- Dobrze. – Odpowiedziała w końcu. – Dokładnie tak jak powiedziałeś. Czarny Rycerz, Arena, Inkwizycja, Bretończyk w lśniącej zbroi. Wszystko co wiesz dokładnie w takiej kolejności.
- Za wszystko co wiesz o zdolności Galiwyxa.
- Zgadza się.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Więc... zaczynaj- rzekła po chwili milczenia. Azrael wstał i podszedł do okna.
- Nie tak prędko- rzucił- To, co powiedziałem to już sporo, zwłaszcza, że ty nawet nie zakończyłaś swych badań nad goblinem. Potrzebne będzie mi coś więcej, niż stwierdzenie: "to taka mutacja".
- Skąd wiesz, że to mutacja?
Azrael spojrzał na nią, jakby rozmawiał z młodą podlotką, a nie czarodziejką z kilkudziesięcioletnim stażem. A potem odpowiedział.
- Galiwyx nie jest szamanem, więc nie wynika to z rzuconych zaklęć. Ktoś, kto nie jest magiem ma dwie możliwości- posiąść zdolność w wyniku mutacji lub magicznego przedmiotu. Sposób wysławiania się optuje za tym pierwszym. Jednak poczyniłem dygresję. Dowiedz się, jaki jest patomechanizm jego zdolności. Etiologia jest mniej ważna.
- Jaką mam gwarancję, że dotrzymasz obietnicy?
- Żadnej. Lecz zdradzasz rywalowi sekrety innego rywala. Rzekłbym, że masz w tym niemały interes. Poza tym i tak zdradzę ci informacje o Bretończyku.
- Dlaczego?
- Potrzebna mi jesteś żywa. A teraz powiedz mi, do czego jesteś zdolna, by zwyciężyć w najbliższym starciu?
Nie odpowiedziała od razu. Drgnęła lekko zauważalne, lecz w jej oczach wyczytać można było zrozumienie, pomieszane ze wściekłością, jakby już była w podobnej sytuacji. Podeszła do niego, sięgając po ramiączko szaty. Azrael powstrzymał ją gestem.
- Nie o to mi chodzi, głupia! Jak twoi panowie chcą osiągnąć swój cel z takim wysłannikiem.
- Nie służę nikomu!- fuknęła Denethril, czując, jak wzbiera w niej gniew.
- Z własnej woli tu nie przybyłaś. Elfka, do tego czarodziejka nie ryzykowałaby pewnej śmierci, chyba, żeby jej kazano. I nie mówię tu o kimś pokroju zwykłego hrabiego.
Umilkła. Coraz mniej podobała się jej ta umowa.
- Chcesz poznać sposób na swego przeciwnika?
- Tak.
- Słuchaj więc. Stwierdzenie, by zabić najpierw konia jest banalne. W dodatku będąc w pełnym rozpędzie nie zdążysz wyhamować całej masy stali. Wystraszenie wierzchowca raczej odpada- Bretończyk to doskonały jeździec.
Uczynił efektowną pauzę. Denethril zbliżyła się mimowolnie.
- Musisz zaatakować umysł konia. Sprawić, by nie poddał się woli jeźdźca. Gdy nie będzie zdolny do szarży,, utraci swój główny atut ofensywny.
- To wszystko?
- Reszta należy do ciebie- wzruszył ramionami Azrael- Nie myśl, że jak wyleci z siodła, to będzie po wszystkim. Nadal będzie śmiertelnie groźnym przeciwnikiem. Tyle, że twoje szanse nieco wzrosną...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

- Dobrze, już i tak jestem spóźniona na spotkanie z Galiwyxem. Zdobędę resztę potrzebnych informacji.
- Mam nadzieję. – Odpowiedział Azrael wychodząc z komnaty bez czekania.
Denethrill miała dość całej tej sytuacji, z misją i jeszcze udziałem w zawodach na śmierć i życie, ale jednocześnie nie miała innego wyboru niż pójść do goblina, by wykonać kolejny krok do sukcesu. Zebrała ze sobą swoje rzeczy, tak na wszelki wypadek i wyszła niedługo po Assurze. Zaczepiła pierwszego lepszego służącego kręcącego się po korytarzu i spytała gdzie umieścili goblina. Zawodniczka nie miała problemu z uzyskaniem takich informacji i już niedługo pędziła korytarzami we wskazane miejsce. Zapukała, usłyszała trochę szurania, szelest papieru. W tym momencie już nie powinno jej dziwić, że Galiwyx obcuje ze słowem pisanym. Tym razem dźwięk kroków i właśnie on otworzył jej drzwi.
- Ah pani Denethrill. Muszę przyznać, że oczekiwałem pani. Liczę, że udało się znaleźć sposób na moją przypadłość?
- Owszem, mam kilka pomysłów, ale muszę się upewnić co do natury pańskiej zdolności, by wybrać najlepszą metodę.
- Rozumiem.
- Muszę pana przeskanować magicznie w całości, do tego będę zadawała pytania. Na jaki zasięg potrafi się pan przenieść?
- Nie więcej niż sto metrów.
- Jak pan to robi?
- „Chwytam”? Tak to chyba dobre słowo. Chwytam energię chaosu i wykorzystuję ją do teleportacji.
- Co pan czuje podczas skoku?
- Nic poza przepływająca energią.
- Czy mutacja jakoś się rozwijała?
- Owszem, niedawno udało mi się przenieść inny obiekt niż samego siebie.
- Spodziewałam się czegoś w tym stylu. – Przytaknęła czarodziejka.
Skanowanie pokazało, że mutacja zdecydowanie dotknęła mózgu, stąd ponadprzeciętna inteligencja. Musiała spowodować coś jeszcze, inaczej skąd teleportacja. Słusznie również przewidywała, że jej wpływ będzie się nasilał, razem z zanikami pamięci. Pozostała w sumie jeszcze jedna, najważniejsza rzecz.
- Proszę teraz wykonać ten skok.
Skupiła wszystkie swoje zmysły i wyczucie magii dla tego jednego, bardzo krótkiego momentu. Zobaczyła niewielkie zawirowanie, kiedy energia skupiła się w małym ciele goblina, rozszczepiając je na ułamek sekundy, by za chwilę połączyć metr obok. Była już wszystkiego pewna. Cały czas obserwowała zależność mózg-reszta ciała i efekt, jaki mutacja miała na Galiwyxa wydawał się oczywisty. Postanowiła jednak zachować swoje obserwacje dla siebie i być może dla Azraela.
- Dobrze, wiem już wszystko, czego potrzebowałam.
- I w związku z tym ma pani sposób.
- Tak. Mutacja przybiera na sile, przejmując coraz większe części mózgu, stąd częstsze problemy z pamięcią. Ten organ po prostu pomału przestaje należeć do pana. Mam zamiar założyć magiczną blokadę, która będzie w stanie całkowicie zatrzymać postęp mutacji.
- To oczywiście brzmi bardzo zachęcająco, ale te ataki już w tej chwili są, określiłbym to jako, „nie do przyjęcia”.
- I nie będzie problem. Jestem w stanie cofnąć część wpływu na pański mózg. Wiem już jak kontroluję teleportację reszty ciała, dlatego mogę zrobić bez ingerencji w samą zdolność. Innymi słowy zajmę się tą częścią, która nie odpowiada za przenoszenie, również obiektów obcych.
- Czyli rozwiązanie idealne?
- Myślę, że dla pana, tak.
- Znakomicie, może to pani zrobić od ręki.
- Tak to nie powinno potrwać długo. Miałam dużo czasu, by przyjrzeć się pracy mózgu, podczas wykorzystywania zdolności, oraz dużo czasu, by zaplanować, jak założyć blokadę. Jestem gotowa.
- Ja również. – Odpowiedział goblin wyglądając na szczerze ucieszonego wiadomością.
Denethrill zabrała się do roboty, robiąc krok po kroku wszystko o czym powiedziała jej Morathi. Swoja droga była pewna, że gdyby ona miała możliwość osobiście przyjrzeć się przypadkowi, mogłaby zaproponować Galiwyxowi nawet lepsze rozwiązanie. Ona sama nie miałaby pojęcia co zrobić. Może i była w stanie dojrzeć niuanse tej więzi jaka powstała w goblinie, ale była ona na tyle skomplikowana, że nie wiedziałaby nawet d czego zacząć.
- Gotowe. – Oznajmiła po pewnym czasie.
- Bardzo dziękuję, pani Denethrill. – Odpowiedział zadowolony Galiwyx. – Oczywiście zdaję sobie sprawę, że same podziękowania nie wystarczą.
- No to chyba pana zaskoczę. Wystarczy mi możliwość przyjrzenia się takiemu unikalnemu przypadkowi. Nawet pan sobie nie zdaje sprawy ile się przy tej okazji nauczyłam. – „Oraz ile na tym zyskam później i to wcale nie od ciebie.”
- Miło mi to słyszeć. W takim razie powodzenia w walce.
- Dziękuję. – Nie mogła jednak się zmusić, by życzyć tego samego.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[To co? Może walka? :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Po rozwiązaniu problemu Galiwyxa, następnym celem było skontaktowanie się z Zarthyonem. Biorąc pod uwagę, że sprawa była pilna w związku ze zbliżającą się walką, żałowała, że do tej pory nie zainteresowała się poczynaniami gwardzisty w nowym mieście. Zdawało się, że z łatwością zadomowił się w mrocznym Mousillon, pod pewnymi względami podobnym do Naggarond. Zdecydowanie panowała tu zasada, przetrwa najsilniejszy. W miastach druchii, nie można było odsłaniać pleców i Zarthyon najwyraźniej radził sobie doskonale. Nie mając lepszego pomysłu postanowiła, zrobić to, co zawsze. Dać się znaleźć. Czarny strażnik jednak nadal miał swoje zadanie, które było dla niego najważniejsze i pilnował jej ile tylko mógł. Udała się do sali jadalnej. Nie tylko tam zwykle się spotykali, ale przynajmniej mogła coś zjeść zamiast siedzieć bezczynnie. Jedyne czego żałowała to, że zamiast poświęcić czas na sen, którego jej ostatnio bardzo brakowało, marnowała go na czekanie, aż ten się zjawi. Trochę to trwało, ale jak zwykle pojawił się znikąd.
- Nareszcie. – Czarodziejka odezwała się pierwsza. – Mam ważną sprawę.
- Dotyczącą twojej walki z Lordem Eistem Havdon z Bastonne?
- Nie trudno się było domyślić, co?
- Niezbyt.
- Mówiłeś, że możesz załatwić to i tamto.
- Tak dokładnie, to znam kogoś, kto może takie rzeczy załatwić.
- Zaufany?
- Druchii i to z polecenia Wiedźmiego Króla. Można powiedzieć, że jest bardzo pobożny.
- Masz tu asasyna? – Spytała Denethrill z niedowierzaniem, jednocześnie zniżając głos.
Zarthyon tylko przytaknął. To się nawet dobrze składało. Lepiej niż mogła się spodziewać.
- Wiem już jak pozbyć się konia. Kiedy już sprowadzę go na ziemię, chcę mieć pewność, że nie będzie w stanie mi zagrozić. Niech ten twój asasyn podtruje go czymś, żeby był choćby odrobinę wolniejszy. Najlepiej jakby nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Po prostu niewielka przewaga, nie wygrana walkowerem.
- Bardzo obiecująca taktyka. Można, by tak nazwać tą operację.
- Co proszę?
- Operacja: Bardzo Obiecująca Taktyka. Zrób sobie z tego skrót jak ci wygodniej.
- Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.
- Nieważne. Przekażę naszemu zabójcy co trzeba, ale oczywiście niczego nie obiecuję.
Załatwiwszy ostatnią pilną sprawę, Denethrill stwierdziła, że brakuje jej już tylko odrobiny snu przed walką.

[Jak to było, boty nie mogą się bronić? :) Wiem, że to strasznie suche wyszło, ale nie mogłem się powstrzymać.]
Obrazek

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Drzwi otworzyły się z ledwo słyszalnym skrzypieniem, nawet Gloin starał się być cicho. Na dole czekało na nas dziesięciu elfów i czterech ludzi. Sądząc po ich rozmieszczeniu w piwnicy znajdowały się trzy, może cztery pomieszczenia. Skupisko „księżniczek” znajdowało się tuż przed nami, innymi słowy stanowili komitet powitalny. Brutalne i szybkie wtargnięcie nie miało sensu, zresztą nie mieliśmy pewności, że osoba będąca odpowiedzialna za tą małą grupę przestępczą jest wśród tej czternastki.
-Idź i przodem.- oznajmiłem krasnoludowi, który ze skrzywioną minął przyjął mój rozkaz.- Nie zabiją cię, a ochrona zawsze wchodzi przodem.
-Nie jestem jakimś pieprzonym ochroniarzem.- zdawało mi się, że czuję złość jego myśli. Śmierć z rąk elfa nie była czymś, o czym marzył krasnolud. Mimo to zaufał mi, jak zawsze. Schody były wystarczająco długie bym mógł ukończyć zaklęcie. Na nieszczęście herszta i jego bandy, na swoją siedzibę wybrali dawny grobowiec, w którym tuzin ciał czekał na mój rozkaz. Zacząłem bić brawo wprawiając słowa mocy w ruch, kolejne wersety zaklęcia dopełniały niewidzialny dla zwykłego śmiertelnika krąg. Gdy przekroczyliśmy próg otwartych na roścież drzwi dziesięciu druchi wycelowało w nas swoje kusze. Nie wystrzelili jednak. Ukłoniłem się lekko.
-Zwą mnie Methis Kryształowy, kupiec z dzikich krajów.- przedstawiłem się, a potem wskazałem na Gloina.- A to mój przewodnik, jego godność jest nieistotna.- milczeli.- Ponoć spotkać tu mogę znakomitego kupca, mam towar mogący go zainteresować…
Nagle za zaułka wyłonił się starzec opatulony niedźwiedzim futrem i podpierającym się o laskę z kości słoniowej, której główka wysadzona była diamentem wielkości pięści.
-Srogi u was klimat panie.- ukłoniłem się znów, tym razem nieco bardziej chcąc jak najlepiej oddać szacunek gospodarzowi. Gra aktorska była czymś, co wykształcało się mimowolnie w latach moich prób asymilacji z ludźmi.
-Methisie, słyszałem o twych przodkach.- uśmiechnął się.- Ród Kryształowy sięga swymi korzeniami setki lat wstecz. Mój dziad robił interesy z twoim.- spojrzał gniewnie na druchi.- Opuście broń głupcy, nie płacę wam za grożenie moim przyjaciołom.
-Niech będzie pan wyrozumiały.- uniosłem lekko kącik ust w sztucznym uśmiechu.- Wykonują tylko swoją pracę.
Szedł przodem, nie myliłem się. Były Cztery pomieszczenia. Oprócz głównej izby służącej za rzeźnie dla zagubionych włóczęgów, znajdowały się tu również dwa magazyny. Z obu bił silny zapach różnych ziół, udało się wyodrębni kilka pojedynczych, lecz mnogość pozostałych w znaczący sposób przyćmiła ich woń. Za tymi pomieszczeniami wąskim korytarzem dostaliśmy się do gabinetu.
-Może to zuchwałe, lecz lepiej prowadzi się interesy z osobą, której godność się zna…- urwałem, widząc zmieszanie mojego rozmówcy.
-Wybacz!- niemal wykrzyczał, usiadł na swoim miejscu i postawił na stole butelkę rumu.- Przedni! Pamięć zawodzi, stąd niemożliwym jest powiedzenie jego pochodzenia, aczkolwiek to uczciwy, porządny rum.
-Rum, jak rum.- skinąłem głową i wyciągnąłem na stół sakiewkę wypełnioną po brzegi drogocennymi kamieniami.- Kamień, to kamień.
Skinął głową.
-Rozumiem, że potrzeba ci czegoś szczególnego.
-Tak rozmowy z właścicielem tego przybytku,- spojrzałem na mrocznego elfa, który patrzył groźnie na wyglądającego zza rogu Gloina.- a nie z jego pionkiem.- wstałem udając oburzenie. Druchii zastawił mi wyjście.
-Wybacz.- spojrzał na mnie.- Środki ostrożności, sam rozumiesz.
-Chciałem po prostu spojrzeć ci w oczy.- uśmiechnąłem się, po czym tchnąłem w niego falę. Nie zrobiłem tego jednak z całą mocą, chciałem by przeżył. Wszedłem na plan dusz i chwyciłem w swe szpony jego nitkę życia. Wplatałem się w nią i zacząłem pochłaniać jego wiedzę, wysysać z niej to co najbardziej istotne. Zadziwiające jak wiele rzeczy można nauczyć się od drugiej rozumiejącej istoty. Parsknąłem śmiechem, gdy wróciłem do rzeczywistości.
-Kurwa, Dus!- krzyknął Gloin trzymający na dystans dwóch mrocznych elfów.- Część próbuje spierdolić!
-Nie uciekną... Powstańcie!- po moim krzyku ściany zaczęły pękać. Krzyk ludzi i bojowe okrzyki elfów dał mi znać o tym, iż moi żołnierze dopadli ich w idealnym momencie. Jeden z druchi, który przed momentem parł na siwobordego krasnoluda został przygwożdżony do ściany, przez parę kościstych łap z których zwisały resztki gnijącego ciała. Po chwili z ściany z hukiem wybiła się potwornie zniekształcona rozkładem głowa. Ożywieniec wbił zęby w szyję bezbronnego elfa i z uporem przegryzał się dalej. W końcu głowa odpada i z plaskiem opadła na kamienną posadzkę.
-Okropieństwo.- Gloin splunął.- Cholernie obrzydliwe. Zatrute?- wskazał na butelkę. Zaprzeczyłem. Widząc to wziął w dłoń kryształowe naczynie i wlał w siebie jego zawartość.- Już lepiej...
Nie słuchałem go, zająłem się posiłkiem. Dusze elfów zawsze były dobrem luksusowym, te skażone nienawiścią i złem smakowały najlepiej.
-Na długo ci nie wystarczy, co?
-Jakbyś zgadł.- spojrzałem na starą drewnianą skrzynię.- Pod nią znajdziesz coś co może cię zainteresować.-
-Złoto? Dużo złota? Więcej...- powtarzał w kółko przy mozolnym przesuwaniu drewnianego pudła.- Toż to raj... Tyle krasnoludziego spirytusu od lat nie widziałem!
-Masz więc już prywatny skład w Mousillon.- nikt oprócz naszych martwych przyjaciół nie ma pojęcia o tym miejscu.
-Skąd wiesz... A zresztą,- machnął ręką.- po co ja pytam. Mam nadzieję, że te ślicznotki- tu wskazał na ożywieńców.- pójdą spać, czy coś.
-Będą stały na straży, po tym posiłku wystarczy im sił na miesiąc, może dwa.- wzruszyłem ramionami.- Nie martw się, ciebie uważają za Pana, podobnie ja mnie. Nie zrobią Ci krzywdy.
-Jak można pić w takim "sztywnym"- roześmiał się.- towarzystwie?
-Nabiorą ludzkich kształtów.- uśmiechnąłem się.- Nie będą wyglądać gorzej niż reszta ludzkiej rasy. Niektóre z tutejszych pań zmarły bardzo młodo.
Gloin wyjrzał za próg i ujrzał cztery niezwykle piękne nagie kobiety. One natychmiast wyczuły jego obecność i z uśmiechem zaczęły iść w jego kierunku.
-Mogą pomóc ci w miłym spędzeniu czasu.
-Nie jestem nekrofilem!- krzyknał próbując wyrwać się z ich żelaznego uścisku, zachichotały widząc jego opór.- Dus ratuuu... Um.. Dobra jesteś..

Starzec czekał na mnie w wyznaczonym miejscu, był zmęczony i przerażony.
-Nigdy więcej,- zaczął gdy tylko mnie zauważył.- Dus jestem na to za stary. To już nie na moje siły.
-Masz wszystko?- puściłem sobie jego słowa mimo uszu. Skinał głową. Wcisnąłem mu w dłoń tą samą sakiewkę, którą pokazałem "facetowi do rumu".
-To zbyt dużo.
-Milcz.- odpowiedziałem mu natychmiast.- Bierz pieniądze i zapomnij o Mousillon, ziołach i wszystkim innym. Zostało ci pięć, sześć lat życia. Wykorzystaj to bogactwo do swoich celów.- ponownie skinął głowa.
-Mógłbyś opóźnić tymi ziołami rozkład ciał całej armii.- rzucił na odchodne.
-Nie planuje tego robić.

Gdy wszedłem do gospody od razu w moją stronę rzucił się właściciel, powiedział coś o gościu, który podał się za przyjaciela w boju. Znałem tą duszę, a raczej jej strzępki.
-W czym mogę Ci pomóc Reinhardzie?

ODPOWIEDZ