ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Pitagoras »

Denethrill oczywiście poszła obejrzeć walkę, ale odkąd żaden z byłych inkwizytorów nie stanął po stronie Mallobauda, wynik nie był dla niej ważny. Ta para była jej wręcz na rękę, obaj byliby trudnymi przeciwnikami, przeszkoleni i doświadczeni w walce z magami. Reinhard musiał się wspomóc jakimś leczącym specyfikiem, ale nie wystarczająco potężnym, by pomóc na uciętą nogę. Kiedy wychodziła, von Preuss leżał na ziemi, niezdolny się poruszyć, co dawało pewne nadzieje, że już tak pozostanie. Jednak biorąc pod uwagę, użyta miksturę oraz zadziwiające możliwości zbroi chaosu, pewnie jakoś się z tego podniesie. Po starciu z ghulami, czarodziejka wypoczęła już wystarczająco, by złożyć kolejny raport Morathi, ten na który tak naprawdę czekała, bo dopiero kiedy Czarny Rycerz wyjawił większość swoich sekretów, miała jakieś znaczące informacje. Opuściła szybko arenę i poszła do swojej komnaty, jedyne miejsce, w którym mogła chociaż mieć nadzieję na bezpieczny przekaz. Zamknęła za sobą drzwi i od razu przystąpiła do otwierania portalu.
- Nareszcie. – Odezwał się zniecierpliwiony, zimny głos z utworzonej bramy, zanim Denethrill zdążyła cokolwiek zobaczyć.
Czarodziejka zastanawiała się jak Morathi zawsze jest gotowa, by przyjąć raport. Nie tylko chodziło o umiejętności do nawiązania kontaktu w każdej sytuacji, ale też o to, że taka persona nie jest zajęta czymś innym. Odpowiedzią na oba pytania, mogło być Ghrond, miasto którego aurę wyczuła z łatwością, dalece inna od tej w Naggarond. To oznaczało, że Morathi jest już u siebie.
- Mieliśmy tutaj najazd ghuli, to spowodowało opóźnienie. – Zaczęła od wyjaśnienia Denethrill jednocześnie lekko się kłaniając na widok drugiej czarodziejki.
- Oszczędź sobie. Mogę o tym zapomnieć jeśli masz do powiedzenia coś interesującego, na temat wydarzeń Areny.
- Owszem mam. Mallobaude ma zamiar zająć tron swojego ojca poprzez rebelię. Zgromadził już dostatecznie dużo popleczników i wojska. Nie wiem jak w to wszystko w jego planach wplata się Arena, zwłaszcza, że sam sprowadził sobie do miasta przeciwnika w postaci Aldehara van der Maarena. - Morathi okazała swoim oczekiwaniem na wyjaśnienia, brak znajomości takiej osoby. – Milioner z Marienburga. Ma olbrzymie wpływy, zwłaszcza na morzu.
- Nieważne. Wojenki w ludzkich krainach nie mają żadnego znaczenia. Jeśli to jedyny związek z organizacją Areny Śmierci to szkoda było zachodu.
- To nie wszystko, a właściwie dopiero początek. – Denethrill zignorowała to jak jej własne życie niewiele znaczyło na tle interesów czarodziejki. – Czarnemy Rycerzowi towarzyszy Arkhan Czarny.
Pozwoliła sobie na chwilę ciszy, by wzmocnić efekt przyniesionych wiadomości. Morathi otworzyła oczy szeroko ze zdumienia.
- To oznacza tylko jedno. – W końcu przerwała ciszę Denethrill.
- Masz rację. Jest tylko jeden powód i cel istnienia Arkhana. Ale dlaczego Bretonia, dlaczego Mousillon?
- Skoro licza interesuje wyłącznie Nagash, należy znaleźć wszelkie powiązania między nim, a pobliską okolicą.
Morathi nawet nie zwróciła uwagi, że pionek próbuje jej coś doradzić. Informacja była zbyt ważna, a czarodziejka już prawdopodobnie rozważała w myślach wszelkie konsekwencje i możliwe rozegrania tej sytuacji.
- No dobrze, a jak się o tym dowiedziałaś?
- Powiedział mi sam Mallobaude, a Arkhana widziałam na własne oczy.
Najwyraźniej Morathi to wystarczyło, ponieważ trudno było coś takiego zmyślić samemu, a skoro już można było uznać samą historię za prawdziwą, to źródło w postaci Czarnego Rycerza zdawało się być wiarygodne.
- W takim razie, jak turniej? Do tej pory żyjesz, więc raczej nieźle, no chyba, że nawet jeszcze nie walczyłaś.
- W porządku… - Wydukała Denethrill zaskoczona, że Morathi w ogóle o to pyta. – Zaczęły się ćwierćfinały, ale mój pojedynek jest ostatni, co przy prędkości rozpoczynania kolejnych oznacza, że to już niedługo. Tym razem walczę z krasnoludem.
Najwyższa czarodziejka lekko się skrzywiła, ale nie podzieliła się powodem jej zniesmaczenia.
- Jeśli to wszystko to żegnam i życzę powodzenia. Jako czarodziejce w walce z Dawi z pewnością ci się przyda.
Denethrill w tym momencie usłyszała pukanie do drzwi i miała szczęście, że Morathi już przerwała połączenie po swojej stronie, przez co ledwo zdążyła zamknąć portal zanim do pokoju wszedł Zarthyon.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Gdy opuścił zamek, błąkał się po mieście bez celu. Kroki stawiał ciężko, jak automat, pozwalając im się nieść przed siebie. Nie obchodziło go, gdzie się znajdzie. Pustka w jego piersi trawiła go szczególnie uciążliwie.
Gdy szedł, mijał ludzi, zwykłych mieszkańców tego miasta. Szarzy ludzie w podartych szatach, o brudnych rękach i strudzonych czołach. Na pierwszy rzut oka nie mogli się bardziej od niego różnić. Wszyscy jednak mieli tą samą pustkę w oczach. I sercach.
Przyciągnął go hałas. Gwar karczmy nęcił jak ćmę do ognia. Ramazal skręcił w jedną z uliczek Upadłego Nieba by znaleźć ukojenie.
Nie można było powiedzieć, że nie przyciągnął uwagi. Klientela bywała różna w tego rodzaju przybytkach, nieraz można było zastać tu rycerza, bogatszego kupca. Elfa jednak widziano tu pierwszy raz.
Zasiadł przy stoliku. Ruda, cycata kelnerka w dziurawych pończochach przyniosła mu pożądany trunek. Ramazal odprowadził ją wzrokiem. Zarówno ona jak i druga z obsługujących nie nosiła nic, prócz krótkiej sukienki.
- Co podać, przystojny kawalerze?- spytała.
Jej głos był aksamitny, z podniecającym, bretońskim akcentem. Gdy mówiła, odsłaniała szczelinę między zębami.
- Wino. Na początek.- odparł Ramazal.
Wino było cierpkie i podłe, wzmacniane czymś bardziej procentowym, lecz to nawet mu odpowiadało. Gdyby szukał czegoś dla podniebienia, skorzystał by z zamkowej winnicy. Piskliwa muzyka szumiała mu w uszach, a rudowłosa nimfa przyniosła kolejną butelkę.
- Szukasz towarzystwa, kochasiu?- szepnęła mu prosto do ucha.
Muzyka przyspieszyła. Sala lekko wirowała mu przed oczami.
- Byłoby miło- odparł w końcu.

***
Paskudna noc. Berengar nienawidził takich. Lekki deszcz siąpiący z nieba, późna pora i dzielnica kurew- to wszystko składało się na urocza mieszankę morderstwa. Niestety, musiał być na miejscu. W końcu jako kapitan straży miejskiej musiał wiedzieć, co się dzieje na jego podwórku.
Kilku strażników otoczyło już alejkę, by postronni nie pałętali się pod nogami. Berengar westchnął po raz ostatni, po czym zanurzył się w półmrok uliczki. Wtedy ujrzał zwłoki.
Trupów było czterech. Mimo obrażeń, kapitan szybko ich rozpoznał.
- Klucz- mruknął pod nosem- Cain Sorbo. Zręczny Remmy. Ahigenus.
- Ahigenius- poprawił go jeden z podkomendnych. Berengar skrzywił się.
- Ekipa sprzątająca Harrena Fucharda... bogowie, grubas nie lubi być dymany tak mocno. Jak wieść się rozniesie, może dojść do wojny w mieście!
Splunął z odrazą. Nie, żeby dranie nie zasłużyli. Harren trzymał jednak w ręku cały handel korzeniami w mieście. "Uczciwy kupiec" z brzydką przeszłością. I nawykami.
- Ktoś się tu nie pierdolił, kapitanie- rzucił jeden ze strażników. Berengar splunął ponownie.
- Dranie za życia nie wyglądali lepiej.
Cain Sorbo miał oba ramiona złamane, z wystającymi na zewnątrz kośćmi. Brakowało mu zębów, wargi miał zmasakrowane, podobnie jak nos. Głowa obrócona była tył na przód. Ta należąca do Klucza leżała obok niego. Remyemu brakowało żuchwy. W torsie Ahigeniusa widniała wielka dziura, jakby bandytę postrzelono z lekkiej bombardy.
Nienawidzę tego miasta- pomyślał Berengar, każąc swym ludziom uprzątnąć zwłoki. Będzie musiał się z tego wytłumaczyć grododźierżcy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Zaczął się kolejny etap turnieju i chociaż Denethrill walczyła ostatnia, należało już się przygotowywać. Co prawda Zarthyon nie wiedział jeszcze do końca do czego, ale Arena przyciągała so siebie ważne wydarzenia i problemy jak lep na muchy. Poza tym przy uwzględnieniu najbardziej optymistycznego zakończenia, kiedy czarodziejka już wygra, trzeba będzie się naprawdę szybko stąd ewakuować. Trzeba było się z nią dogadać co do planów na najbliższy czas. Gwardzista był na walce byłych inkwizytorów i o jej poziomie mogło świadczyć to, że zwycięzca został z odciętą nogą. To oczywiście była wspaniała wiadomość, dla każdego kto przejdzie do następnego etapu, bo mógł trafić na okaleczonego Reinharda. To przypomniało mu o Denethrill i o tym, że musi najpierw pokonać jednego z krasnoludów. W ten sposób wypatrzył ją, jak opuszczała arenę po drugiej stronie. Widział, że podąża do zamku, bo w zasadzie nie miała dokąd indziej iść. Stwierdził, że ma sporo czasu i dlatego nadłożył trochę drogi by znaleźć się przy studni na placu przed kaplicą Graala. Podszedł do niej i na drewnianej poprzeczce, wyrył umówioną runę, obok poprzedniej. Teraz pozostało czekać do zmierzchu, w wcześniej ustalonym miejscu, ale najpierw rozmowa z Denethrill. Do tej pory wszyscy widzowie zdążyli już wyjść na ulicę, przez co było wyjątkowo tłoczno. Czarny strażnik musiał miejscami się przepychać, ale zdążył już całkiem nieźle poznać miasto i udało mu się kilka razy skorzystać ze skrótów, bądź po prostu mniej ruchliwych ulic. Kiedy już dotarł do pałacu, mógł zdecydowanie przyspieszyć zwłaszcza, że kojarzono go jako towarzysza zawodniczki i nie robiono problemów z wejściem do środka. Zapukał do komnaty czarodziejki i wszedł do środka. Zdążył jeszcze zobaczyć jak znika resztka jakiejś projekcji magicznej, na której oczywiście w ogóle się nie znał.
- Składałaś raport? – Spytał o pierwszą rzecz jaka mu przyszła do głowy, a mogła być z tym związana.
- Owszem. – Odpowiedziała Denethrill, która wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że to Zarthyon wszedł do pokoju.
- I co takiego udało ci się dowiedzieć, by było warte przekazania?
Elfka przez chwilę wyglądała jakby się zastanawiała, czy powinna odpowiadać na to pytanie, ale cokolwiek ją powstrzymywało, ostatecznie uznała, że to nie powinien być problem.
- Powiedziałam Morathi o planach Czarnego Rycerza, oraz o tym, że pomaga mu Arkhan Czarny.
Przez chwilę na twarzy gwardzisty pojawił się wyraz zdumienia i Denethrill pewnie by tego nie zauważyła, gdyby nie fakt, że nawet takie krótkie przejawy emocji były u niego bardzo rzadkie. Nie wiedziała tylko, która część zdania go tak zdziwiła.
- A te plany Mallobauda to? – Zapytał strażnik, z powrotem ze swoim zwyczajowym ponurym spojrzeniem.
- Chce wzniecić rebelię i już praktycznie jest gotowy. Pragnie Bretońskiego tronu.
- Niezbyt wartościowy cel, jeśliby mnie ktoś pytał. – Skwitował lekko się uśmiechając.
- No cóż. – Denethrill wzruszyła ramionami. – Ludzi nie stać na wiele to i ambicje mają małe.
Zarthyon przytaknął głową. Pomimo jego postawy zaniepokoiło go to co usłyszał i tym bardziej chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu umówionego spotkania.
- Chciałem tylko powiedzieć, żebyś była w każdej chwili gotowa opuścić to miejsce. Turniej niedługo się skończy i nie możemy zostawać tu ani chwili dłużej.
- Z tym może być problem, masz może pomysł jak pokonać krasnoluda?
- A nie tak jak wszystko inne. Porządnym pociskiem, porządnej magii? – Zakpił gwardzista.
- To Dawi. Oni są naturalnie uodpornieni na wszelkiego rodzaju czary. No i pozostaje problem strzelby.
- Nie masz żadnych czarów, którymi mogłabyś się zasłonić?
- Wszystkie są zbyt wolne. Domena mrocznej magii nie skupia się na obronie. Reszty nie mam dostatecznie dobrze opanowanej, żeby zdążyć.
- W takim razie, pytasz niewłaściwą osobę. – Uniósł ręce w geście poddania. – Nie mam zielonego pojęcia o magii. Wiem tylko jak zmienić styl walki walcząc z przeciwnikiem sięgającym ci do pasa. To wbrew pozorom nie jest takie łatwe.
- Trudno. – Denethrill westchnęła ciężko. – W sumie nie wiem czego oczekiwałam, pytając ciebie.
Zarthyon zignorował uszczypliwą uwagę i skierował się do wyjścia.
- Tak czy siak, powodzenia. I pamiętaj, jeśli wygrasz, myśl tez o wyjeździe.
Zamknął za sobą drzwi i nie zwlekając pomaszerował z powrotem do miasta. Nie wiedział czy Denethrill zrobiła to specjalnie czy niechcący, ale jeśli suka zdradziła kontaktując się z Morathi, a nie z Malekithem osobiście, to trzeba będzie uważać.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ramazal patrzył, jak dym z fajki wędruje po pokoju, białymi kłębami wspinając się po draperii. Oddychał spokojnie, choć pot wciąż rosił mu czoło. Obok niego leżała Ruda. Tak ją w myślach nazywał. Leżała na brzuchu, zadarłwszy głowę, wspierając się na łokciach, majtała nogami. Kobra spojrzał na jej piegowany dekolt i wciąż czerwone policzki. Uśmiechała się łobuzersko.
- Mój piękny bohaterze... Mówią o tobie w mieście. Mówią, że jesteś najlepszy z nich wszystkich. Z zawodników.
- A ty? Co ty o mnie myślisz?- spytał Ramazal, sam nie wiedząc czemu.
Ruda uśmiechnęła się ukazując szparę między zębami.
- Na pewno najlepiej się z nich pierdolisz.
Ramazal zaśmiał się z tej odpowiedzi. Szczerze i głośno.
- Umiesz prawić komplementy! W sumie jesteś uzdolniona w wielu płaszczyznach.
Pocałował ją w zgrabny tyłeczek. Pisnęła zadowolona.
- Będę opowiadała wnukom, o kochanku zza oceanu, pięknym elfie, który obsypał mnie podarkami...- rozmarzyła się.
Na wspomnienie domu nostalgia dopadła Ramazala. Wziął leżącą pod łóżkiem lutnię. Tak bardzo naszła go ochota na zagranie czegoś.
Uderzył delikatnie w struny. Poprawił strojenie, po czym sprawdził ponownie. Ruda przypatrywała mu się z zainteresowaniem. Uznawszy, że instrument brzmi odpowiedznio, zaśpiewał.
https://youtu.be/D03xleGXrT4
- Ładne- rzekła, gdy skończył- Choć nie ta pora. Znasz coś jeszcze?
Uderzył w struny.
- Może. Ale najpierw trochę wina...

***
Tak jak można było się spodziewać, grubas był wściekły. Harren Fuchard miotał się po pokoju, trzaskając naczyniami, kląc przy tym szpetnie.
- Kurwie syny, w dupsko chędożone! Niech ja dorwę tego psa! Urwę mu jaja, a potem usmażę i podam do żarcia!
Gliniany dzban uderzył z trzaskiem o ścianę, rozlatując się na kawałeczki. Strażnik miejski, wciąż przemoczony od deszczu, patrzył na tą sytuację w milczeniu. Jedno nieostrożne słowo mogło go słono kosztować.
Minęła chwilą, która wydawała się wiecznością, nim Fuchard się uspokił. Wtedy to swoją uwagę z naczyń przeniósł na strażnika.
- Ty! Leć do portu! Mam zamiar odwiedzić naszego "drogiego beneficjemta" z samego rana! Ktoś odpowie mi za ten burdel! No już! Na co czekasz!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Gdyby ktoś spytał Galiwyx powiedziałby, że nienawidzi tego miasta, ciągłego zapachu pleśni, wymiocin i rozkładu. Nienawidzi przestarzałych rozpadających się ruder tutaj uchodzących za domy. Nienawidzi pieprzonego pałacu, gdzie jeśli na korytarzu nie było przeciągu to znaczy, że coś się dzieje. Nienawidził jego zimnych, wilgotnych murów, kominków zatrzymujących dla siebie ciepło, ciągłego wrażenia tysiąca wbitych w ciebie oczu. Nienawidził wrażenia przytłumienia wszelkich dźwięków miasta. Nie czuć było, że jest tak liczne, choć po ostatnim najeździe ghuli mogło się to znacząco zmienić. Nienawidził ciągłego bólu głowy.
Ale nikt nie pytał. Towarzysze Galiwyxa byli wierni, ale zbyt głupi by zrozumieć rozterki szefa. Galiwyx chciał po prostu z kimś pogadać, normalnie, jak człowiek.
Problem w tym, że człowiekiem nie był.
Głosy mówiły, że powinien kogoś zabić. Najlepiej, któregoś z zawodników. Złamać reguły. Wszystko byłoby wtedy dobrze. Nienawidził ich. Pojawiły się po wybuchu tego cholernego magazynu, po którym obudził się na środku swojego pokoju w zamku. Co było dziwne bo nie chciał się nigdzie teleportować. Jego moc wymykała się spod kontroli.
Wtedy przyszły. Najpierw na skraju umysłu, prawie niesłyszalne. Teraz chór był głośny i choć często się ze sobą nie zgadzał to jego przekazy były jasne.
Chaos, anarchia.
Tzeentch.
Nie, nie, nie. Chyba zaczynał popadać w szaleństwo. Spojrzał na znamię ukryte pod skórzaną rękawicą. Czuł dobywające się z niego ciepło. Obstawiał, że nie świadczy to dobrze.
Uznał, że musi pomyśleć o czymś innym. Przesunął wzrokiem po leżącej przed nim wystygłej potrawce i zatrzymał się na nowej liście walk. Jego zbliżała się z każdą chwilą. Znów walczył z ciężkozbrojnym, ale tym razem z powolnym krasnoludem. Może być łatwiej niż z wampirem, ale dyscyplina i upór dawiego może to zrekompensować.
Dawni inkwizytorzy, teraz marionetki Chaosu już walczyli. Galiwyx widział jak oko Tzeentcha podąża to za jednym, to za drugim. Ostatecznie wygrał lepiej opancerzony Reinhard, choć zapłacił za to własną nogą. Dosłownie. Goblinowi podobała się ta część przedstawienia, choć cieszył się, że nie jest żadnym z tamtych.
Już niedługo.
Została tylko walka elfa z najemnikiem. Obaj byli zdolnymi szermierzami, ale szybkość i większy staż długouchego przeważy. Jak zawsze długowieczne rasy miały przewagę.
Odsunął nietknięty posiłek i wstał. Czas poszukać czegoś do picia, zanim te głosy staną się zbyt namolne.

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Było już kilka godzin po walce i krótki, pochmurny dzień miał się ku końcowi, gdy na gruboziarnistym piachu zachrzęściły czyjeś kroki. Przybysze nawet nie zatrzymali się przy oblazłym ze skóry ciele jednego z leżących na arenie wojowników, przestępując nad pokonanym bez cienia zainteresowania. Osiem par stóp uformowało okrąg wokół powalonego wybrańca, leżącego teraz w całkowitym bezruchu, niczym stalowa rzeźba, pod własnym ciężarem zgłębionej w piasku areny.
- Czy w ogóle jest sens go zabierać? Jeżeli żyje, to powinien sobie poradzić.
- Takie były rozkazy. Wygrał, więc musi być zdolny do następnej walki, a my mamy zadanie to zabezpieczyć. Ty, weź jego miecz, pozostali, podnieście go na trzy, czteee-ry! - Rozległo się siedem stęknięć.
- A co z nogą? - Dowódca przyjrzał się uciętej kończynie z powątpiewaniem, ale w końcu machnął ręką i stwierdził.
- W sumie weź ją. To wojownik chaosu, słyszałem, że ich zbroje, nawet podziurawione potrafią same się zabliźniać, tak, że za chwilę nie ma śladu.
- A skąd pan dowódca to wie, jeśli wolno spytać? - Wysapał jeden z żołnierzy.
- Oglądałeś walkę?
- Melduję, że nie.
- Otóż tamten usmażony miał szponiastą łapę i zajebiście ostry miecz, którym urżnął temu tu Reinhardowi nogę, mimo, że zobacz jakie grube ma blachy. Nieźle go tym okładał, sam widziałem jakie bruzdy mu przeorał. Czy widzisz tu jakieś bruzdy teraz? - Zapytany przyjrzał się pancerzowi, tak dobrze jak pozwalało na to słabe światło pochmurnego wieczora, ale żadnych bruzd nie stwierdził. - No widzisz sam, śladu nie ma bo to jest plugawiec naturze przeciwny.
- To dlaczego nie urżniemy mu łba i nie wrzucimy do kanału?
- Zaraz ja ci urżnę łeb i wrzucę do kanału! On jest potrzebny. A ty nie jesteś od zadawania pytań, zwłaszcza głupkowatych. - Warknął dowódca, kończąc wszelkie dyskusje i rozwiewając obiekcje, jakby były to zeschłe liście na huraganie.

Jakieś kształty, przypominające połamane zęby szczerbatego olbrzyma przesuwały się jednostajnie na obu granicach pola widzenia. Czasem zbliżały się do siebie, czasem oddalały w nieregularnym tempie przywodząc na myśl gigantyczne szczęki. Raz zdawało się, że jest w środku, już pożarty, chwilę później, że paszcza żarłocznie nachyla się nad nim, nie mogąc go pochłonąć. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniała natomiast jakaś brunatna, zawiesista masa. Dopiero po kilku sekundach percepcja Reinharda wyostrzyła się na tyle, by zdać sobie sprawę, że widoczne zęby żarłocznego potwora są w rzeczywistości koślawymi dachami miejskiej zabudowy, pozorny ich ruch kłapania był zaś efektem jego własnego przemieszczania się względem nierównych konstrukcji. Brunatna masa nad jego głową była niczym innym jak pokrywą chmur, podświetloną teraz od dołu przez zachodzące słońce. "Tylko dlaczego jestem ciągnięty?" - Pomyślał von Preuss i spróbował wstać, próba jednak wnet zakończyła się fiaskiem, gdy okulawiony wybraniec runął w błoto i śnieg, z trudem powstając na pozostałych, zdrowych kończynach. Spojrzał w dół. "Ach, tak, noga" - przypomniał sobie ostatnie chwile pojedynku, zanim ogarnął go dziwny letarg. "O, tam jest" - Zauważył niosącego miecz i uciętą nogę żołnierza w białym mundurze. "Dobrze, że van der Maaren wysłał swoich". Jako wybraniec, von Preuss nie odczuwał zmęczenia, jednak pod grubą zbroją wciąż krył się, bądź co bądź, organizm. Poniesione obrażenia wywoływały dziwaczne uczucie, przypominające nieco otępienie czy dezorientację, te jednak szybko zaczęły ustępować, wkrótce po tym jak Reinhard wyszedł ze stanu obezwładnienia. "Trzeba będzie załatwić jakąś protezę. Może Adelhar będzie miał coś w swoich rupieciach?"

Kontrola graniczna nie trwała długo. Przynajmniej po stronie Imperium, gdzie wystarczyło jedynie krótkie błyśnięcie odznak inkwizycyjnych, aby pogranicznicy w milczeniu rozstąpili się przed Ilsą Chevron i Oscarem Deckerem - nikt nie miał zamiaru podpaść agentom tej złowieszczej instytucji. Nieco więcej wnikliwości wykazali Bretończycy, jednak nie znalazłszy nic nadającego się do oclenia puścili dwójkę podróżnych bez dalszych ceregieli.
- Ech, gdybym tylko miała takie blachy za dawnych czasów. I kapelusz. - Westchnęła z nostalgią Ilsa.
- Przynajmniej do momentu jakby przyłapali cię z lewą odznaką.
- Ta, stryk murowany. - Odparła szczerząc się szeroko. - Ale... W sumie nie było tak trudno, młoda gówniara wtedy byłam, kto by się spodziewał, że pod łachami jestem objuczona bukłakami jak profesjonalny tragarz. Nikt się nawet nie kwapił, żeby nawet na mnie spojrzeć. Zawsze podejrzewali któregoś z chłopaków. - Chwila milczenia.
- Ciekaw jestem co porabia Reinhard.
- O ile jeszcze nikt go nie zabił na tej arenie, pewnie morduje ludzi po nocach. Przecież to wojownik chaosu, a plebs w Mousillon... Cóż... To tak jak wpuścić rzeźnika do krainy świń.
- Bardzo chudych świń, prawdę mówiąc. Byłeś tam kiedyś? W Mousillon?
- Nie, znam je tylko z opowiadań, opisów i takich tam. Miałem natomiast okazję odwiedzić Praag. Na wyjazd wypoczynkowy zdecydowanie nie polecam, chociaż ma specyficzny klimat. Takie tajemnicze, położone nad rzeką. A, i jest tam ten zegar. Legenda głosi, że odmierza czas do końca świata, ale nikt nie potrafi go odczytać. Nasi skasowali budowniczego, bo okazało się, że zbudował mechanizm z niedozwoloną pomocą, czemu z resztą ma on zawdzięczać swoją niezwykłą funkcjonalność.
- Niech zgadnę. Zegarmistrz został zneutralizowany zanim ktokolwiek zdążył zapytać go, jak odczytywać wskazania zegara?
- Mhm. - Oskar przytaknął. - Co za niedopatrzenie. Najwięksi specjaliści, jakich Oficjum zdołało znaleźć głowią się nad tym już jakieś kilkadziesiąt lat - magistrowie z Altdorfu, inżynierowie z politechniki w Nuln, paru nawiedzonych co zgłosiło się na ochotnika... Ni cholery. Pewnie to jest jedyny powód, dla którego zegar nie dołączył do swojego twórcy. Póki co zegar pokazuje kilka różnych scenek ogrywanych przez drewniane, mechaniczne figurki.
- Co na przykład? - Spytała zaciekawiona Ilsa.
- Na przykład Sigmar walczący z Archaonem. Faktycznie jest to porządnie zrobione, obaj Młotodzierżca wykonuje zamach, ale Archaon chwyta w drewniane łapki trzonek i tak się siłują, aż zasłaniają ich mechanicznie podrygujące płomienie. Co godzinę masz inną scenkę. W każdej co innego: szczury, wampiry, krasnoludy, elfy... Żeby było śmieszniej, Druchii i Assurowie są pokazani walczący po jednej stronie.
- To głupie. - Skomentowała Ilsa. - Jak wymysł tego Matthiasa, jak mu tam...
- Być może. - Wzruszył ramionami Oscar. - Ale przynajmniej lud ma widowisko. Same figurki też są zrobione bardzo szczegółowo, a ponieważ teatrzyk jest nisko, a one same obracają się na okrągłych podstawkach, można je obejrzeć z każdej strony.
- Wiesz, Praag jest bez wątpienia nawiedzonym miastem, pełnym tajemnic. Ale ma swój magnetyzm. Nie wiem ile w tym prawdy, mówię tylko to co czytałam z relacji. To pewnie przez wpływ chaosu. Reinhard mówił coś o tym, o związku istot rozumnych i...
- Zapomnij, co mówił ten zdradziecki sukinsyn. - Uciął krótko Decker. - Przez takie pomysły skończył jako pionek wroga.
- Kto jak kto, ale on się znał na rzeczy. Sam przyznaj, był najskuteczniejszym łowcą jakiego znałam.
- Do tego stopnia, że przez tyle lat się nie zorientowałem. Nikt się nie zorientował. Ale widzisz, to dlatego, że my jesteśmy jak jastrzębie. On i jemu podobni są jak szczury, nic dziwnego, że potrafił domyśleć się, gdzie maja swoje nory.
- W każdym razie, wracając do tematu: Mousillon jest po prostu cholernie parszywe. Nie ma w nim absolutnie nic pociągającego. Mordheim przynajmniej oferuje dreszcz przygody, jest więc popularne wśród awanturników. A Mousillon i przyległości - nie. Tam jedyną okazją do zarobku jest zarobienie nożem pod żebro, a później bycie przekąską dla ghuli, bezkarnie pałętających się po mieście. Normalnie zamieszkałym mieście, nie jakimś wyludnionym jak Praag czy po prostu ruinie typu Mordheim. I wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ludzie mają to totalnie w dupie. Nikt nie daje tam o nic jebania. Tylko gangi chłystków walczą ze sobą o ochłapy na rzecz swoich hersztów. Jaśnie rycerze rzecz jasna siedzą w zamku i mają w dupie, a straż siedzi w kieszeni gangsterów. - Wypluła z siebie, z mieszanką obrzydzenia i złości Ilsa.
- Przejmujesz się, jakby to było twoje miasto.
- Bo to jest moje miasto. Spędziłam tam młodość. A przynajmniej często je odwiedzałam, zanim mnie nie znaleźliście. Ty i on... Ale wiesz, jest jedna rzecz, która może się tam udać. To kraina bezprawia, więc łatwo się tam dorobić na lewych interesach.
- Jak szmugiel?
- Na przykład. Ciekawe, czy wciąż mnie tam pamiętają.
- Kto taki?
- A, wiesz różni ludzie. - Uśmiechnęła się chytrze Ilsa. - Jak dojedziemy to ci ich pokażę, w miarę możliwości.

Zmierzchało już, a słońce dawno skryło się za cichymi jak cyklopowe posągi wierzchołkami Gór Szarych, porośniętych czarną gęstwiną świerków i kosodrzewiny, wbijających się kurczowo korzeniami, w skąpe rezerwuary jałowej od soli ziemi, której wiatr nie zdołał wydrzeć ze szram skruszonych przez mróz skał. Wydeptany trakt, miejscami wciąż wyłożony solidnym brukiem jeszcze w czasach gdy krasnoludy niepodzielnie panowały nad Starym Światem prowadził w górę zbocza, prowadząc na płaskowyż.
- Spójrz. - Wskazała Ilsa na osmolone pozostałości drewnianej konstrukcji, przypominającej z oddali szkielet norskiego mamuta, majaczącego na tle ostatnich promieni skrytego już za łańcuchem gór słońca. Nieco dalej niewzruszenie tkwiła masywna bryła innego budynku, okolonego murem dość wysokim, aby skutecznie ochraniać mieszkańców przed zakusami większości mętów, jakie mogłyby kręcić się po okolicy. Zbliżywszy się do pogorzeliska Ilsa i Oscar zdali sobie sprawę, że patrzą na pozostałości karczmy - zostało palenisko, kilka niezdatnych do naprawy kotłów, jakieś utensylia kuchenne i zwęglony kontuar.
- Wygląda na to, że mamy dobry trop. - Stwierdził Oscar.
- Reinhard jest nieobliczalny. Myślisz, że to on spalił karczmę?
- On, albo i nie on. Byłem kiedyś na arenie, tam w Spiżowej Cytadeli. Biorący w niej udział wojownicy to często zwykli zwyrodnialcy, mogli się o coś pożreć skoczyć sobie do gardeł. To co się tam działo ciągle śni mi się po nocach. Aż trudno to sobie wyobrazić. Ale kto to widział, uwolnione szaleństwo spoza Osnowy, ten nie ma żadnych wątpliwości.
- Może dowiemy się więcej tam. Ktoś jest w środku, bo w jednym z okien pali się światło. - Powiedziała Ilsa patrząc na stojącą kawałek dalej, przysadzistą rotundę, której starodawna architektura, w postaci ciężkiej konstrukcji i małych okienek zdradzała czas pochodzenia pewnie jeszcze na epokę Gillesa le Brettona. Jak się wkrótce okazało, było to opactwo zamieszkałe przez mnichów, którzy, choć początkowo nieufnie odnosili się do późnych przybyszów, lecz dostrzegając w nich oddanych sigmarytów, choć innowierców to prawych ludzi, ostatecznie pozwolili im wejść na teren przybytku Pani Jeziora. Z krótkiej rozmowy z lokalnym opatem Ilsa dowiedziała się, że w rzeczy samej, karczma została zniszczona przez wszetecznych hulaków i morderców, zmierzających na zachód. Choć odizolowany klasztornymi murami od problemów szerokiego świata mnich nie był dokładnie zorientowany, co ich tu sprowadziło, a o samej arenie nie było nic wiadomo, uznał za bardziej niż prawdopodobne, że takie pomioty mogły zmierzać do Mousillon. Wspomniał jednak jedno zdarzenie, które dogłębnie zaskoczyło Ilsę:
- Gdy wybuchł pożar, jeden z tamtych, najpewniej tknięty resztkami sumienia jakie mu pozostały rzucił się na ratunek uwięzionej na piętrze niewiasty, żony pewnego kupca, który miał nieszczęście zatrzymać się w karczmie tamtej nocy. Gdyby nie ów rycerz, niechybnie byłaby zginęła, strawiona przez pożogę.
- A jak wyglądał ten... Rycerz? - Indagowała Ilsa, w której natychmiast obudziła się inkwizycyjna dociekliwość.
- Podobnie do was. Miał kapelusz i płaszcz. Ale było w nim coś niezwykłego. Jego zbroja była bardziej masywna niż cokolwiek, co zdarzyło mi się dotąd oglądać.
- Coś jeszcze? Czy wielebny pamięta jego twarz?
- Nie. Miał założony hełm czy maskę. Tak to chyba była maska... Czy znacie go?
- Tak. Szukamy go. To nasz mentor.
- Hm, rozumiem. Bez wątpienia szlachetny człowiek, niech Pani Jeziora uśmiecha się do niego, ale co też skłoniło go, by przestawać z tamtymi łotrami?
- Tego właśnie usiłujemy się dowiedzieć. - Odparła Ilsa, pomijając docinek o czczeniu jakiejś elfiej czarownicy, która za swoje manipulacje całym narodem wnet trafiłaby na stos, gdyby tylko działo się to w Imperium.
- Oby wam się udało. Nosicie symbole waszego Sigmara, mniemam więc, iż jesteście równie pobożni, co i kwiat bretońskiego rycerstwa. I pamiętajcie, nawet, jeśli wasz mistrz pobłądził, w waszym obowiązku, jako jego uczniów jest sprowadzić go na dobrą drogę. Jesteście mu to winni, zwłaszcza że wciąż pozostała w nim cząstka szlachetności. - Rzekł zakonnik, potrząsając w powietrzu palcem wskazującym, jakby wygłaszał kazanie.
"Jedyne, co jesteśmy mu winni to kulka miedzy oczy z mojego nowego karabinu, za to że przez tyle lat miał z nas marionetki. A pozostała szlachetność, o ile jakaś jeszcze w nim pozostała, pewnie już dawno zgniła, jak roślina bez światła. Jej utrata to jeszcze jedna zbrodnia, której dopuścił się przechodząc na stronę chaosu." - Pomyślała Ilsa, ale dyplomatycznie podziękowała za mądrą radę, którą opat zechciał się podzielić. Gdy wraz z Oscarem udali się do wolnej celi, gdzie czekały na nich już wiązki siana, Decker spytał półszeptem:
- Czy ja dobrze zrozumiałem? Von Preuss wyciągnął jakąś kobietę z pożaru, a ten stary mnich życzył mu wszystkiego dobrego?
- Z grubsza. - Po czym przedstawiła dokładniejsze tłumaczenie rozmowy.
- Niebywałe, wojownik chaosu ratuje ludzi. To się kupy nie trzyma.
- Jutro wyruszamy w drogę, będziemy mieli cały dzień, żeby nad tym dywagować. - To powiedziawszy llsa ułożyła się na swoim pęku siana, nasunęła kapelusz na nos i zasnęła. Nie mającemu w tym momencie żadnego towarzysza rozmów, Oscarowi pozostało więc podążyć za jej przykładem. Jedyne logiczne rozwiązanie tej historii było takie, że mnich coś pomieszał, w przeciwnym razie zastanawianie się nad sytuacją wymagało wypoczętego umysłu.

[Nad nową umiejętnością muszę się jeszcze zastanowić, ale za to popchnąłem nieco akcję w tle. Tak, Ilsa i Oscar wciąż tam są i wkrótce przybędą do miasta, aby zagęścić fabułę swoją obecnością.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Straż nie robiła Harrenowi żadnych problemów. Byli poinformowani o jego wizycie.
Fuchard poprawił fioletowy dublet, zbyt ciasny, by dopiąć go pod szyją, pocąc się przy tym mocno. Miał wiele do powiedzenia. Grunt nie palił mu się pod nogami. Jeszcze. Czuł jednak żar pod stopami i swąd palonych podeszew. Musiał się spieszyć.
Książę Mórz stał oparty o reling przy burcie, spoglądając na zatokę portu. Jego twarz nosiła kamienny wyraz, a maska uprzejmości została rzucona w kąt. Fuchard przetarł czoło lnianą chustą i podszedł do niego.
- Niech cię, van der Maaren! To miał być prosty układ! Trzech moich ludzi nie żyje. Moich najlepszych ludzi!
- Przykro mi- rzekł Aldehar bez przejęcia- Mam nadzieję, że nie wiązały cię z nimi więzy emocjonalne?
- Tobie jest przykro! Wiesz co ja czuję? Niech no dorwę tego kurwiego syna, który ich rozwalił!
- Uspokój się. Powiedz mi co się właściwie stało?
Harren parsknął, nieco uspokajając ton.
- Co się stało? Twoje gagatki pewnie już wszystko ci powiedziały. Wyglądało, jakby ktoś wziął moich trzech najlepszych ludzi do tartaku i zademonstrował każde ze sprzętów!
Książę uśmiechnął się pod nosem. Nie był to miły uśmiech.
- W co mnie pakujesz Maaren? Moi ludzie wykonywali robotę dla ciebie!
- Zasadzka?
- Najwyraźniej. Ich łby były ustawione na odwrót. Jeśli w ogóle były przytwierdzone.
- Niemiło.
- Jasne, że niemiło. Wyglądało to na robotę kogoś, kto zna się na rzeczy, a tak się składa, że większość zabijaków, którzy są w stanie to zrobić, pracuje dla ciebie!
Aldehar uniósł brwi. Jego wyraz twarzy jednak bardziej ukazywał pogardę, niż zdziwienie.
- Czyżbym słyszał oskarżenie?
- Moi ludzie zajmowali się uciszaniem kopaczy z kanałów. Wiem, że miałeś tam swój interes. Teraz oni też nie żyją. Ja jednak lubię poznać brudy tych z którymi pracuję... Te ghule to twoja robota. To ty skierowałeś tych głupców do podziemi.
- Twoich ludzi nie załatwił nikt z moich- przerwał mu książę- Na twoim miejscu jednak byłbym ostrożny z następnym słowem. Zwłaszcza, jeśli miałoby być oskarżycielskie.
Fuchard zamilkł. Pot mocniej wstąpił mu na czoło. Aldehar van der Maaren uśmiechnął się lekko. Wywarł odpowiedni efekt.
- Zostaniesz za swą stratę odpowiednią rekompensatę. Ponadto skontaktuję cię z odpowiednimi ludźmi, którzy zajmą się twoim... problemem. To zawodowcy. Dla nich wytropić i zabić to rutyna. Spotkasz ich jeszcze dzisiaj.
Spojrzał znów na port. Przysadziste holki i smukłe karaki stały przy rei ze zwiniętymi żaglami. Oczyma przyszłości widział potencjał, którego nikt w tym kraju nie potrafił dostrzec.
- Jest coś jeszcze, Fuchard- rzekł wreszcie.
- O co chodzi?- spytał kupiec, mając złe przeczucie.
- Chodzi o nas, o nasze relacje. Słyszałem, że kusi cię stanowisko grododzierżcy.
Harren otworzył szeroko oczy, wyraźnie zaskoczony.
- Skąd wiesz? Nawet moja żona o tym nie wie.
- Skup się, Fuchard. Zamierzam umieścić cię w radzie miejskiej.
Kupiec wciąż był zbity z tropu.
- Powiedzmy, że masz rację. Co z tego będziesz miał?
- Przyjaciela na odpowiednim miejscu. Kto wie? Może uda się nawet odnaleźć dokument, na podstawie którego okaże się, że pochodzisz ze szlacheckiej rodziny? Jednak, jeśli coś pójdzie nie tak, może się okazać, że masz w szafie kilka trupów.
Haren uniósł brwi. Pocił się coraz mocniej.
- Może. Ale wtedy musiałbym się oddać w ręce księcia Mallobauda. Powiedzieć mu o twoich pomysłach w kanałach i o niespodziance, której mu szykujesz.
Aldehar skrzywił się z niesmakiem.
- Powiedzmy sobie pewne rzeczy otwarcie- rzekł z naciskiem, nieco tracąc cierpliwość- Ostatnio, jak sprawdzałem, miałeś rodzinę i przyjaciół. Mogę im załatwić "przyszłość". I to wyjątkowo paskudną.
Barki Fucharda opadły z rezygnacją. Dał za wygraną. Aldehar van der Maaren znów przybrał nieco grzeczniejszy ton.
- Powiem to po twojemu, żebyś mnie lepiej zrozumiał- rzekł, wydobywając ze skórzanego futerału fajkę- Jesteśmy w jednym łóżku. Po prostu odpręż się, pochyl... i ciesz z jazdy.
Dym z fajki delikatnie zadrgał w powietrzu. Aldehar rozkoszował się wonią tytoniu i morską bryzą we włosach.

***
- Za swym biurkiem Fuchard czuł się znacznie bardziej komfortowo. Solidne dzieło dębowe, bogate arrasy na ścianach, drogie krzesła wykończone kością słoniową... Cały ten pokaz zamożności dawał mu poczucie władzy.
Nalał z kryształowej karafki wina do pucharu, brzdękając o jego ścianki sygnetami na palcach.
- Prawdę mówiąc, miałem was tylko za wymysł- rzekł, patrząc przez okno swej rezydencji na miasto- Bajanie bab przy studni, opowieść pijanych marynarzy. No wiecie, banda zmutowanych eks- inkwizytorów? Proszę...
Ygred siedział na szerokiej ławie, bawiąc się buzdyganem. W jego rękach wyglądał na dziecęcą zabawkę, a nie na śmiercionośną broń. Ischwald stał obok niego, oparty o ścianę, z ramionami splecionymi na piersi.
- Pogłoski, które o nas słyszałeś... To wszystko prawda- oznajmił albinos.
- Polecono mi was jako najlepszych...
- Bo to prawda.
Elina wyciągnęła nogi, kładąc je na niskim stoliku. Fuchard nie mógł od nich oderwać wzroku. Nie z powodu niszczenia mebla.
- Jesteście na bieżąco z wydarzeniami?- spytał kupiec.
- Tylko, jeśli śmierć jest ich częścią- odparł Ischwald.
Elina uśmiechnęła się. Był to ładny uśmiech z brzydką intencją ukrytą za nim.
- Twoi ludzie mieli zły dzień.- wtrąciła wesoło.
Harren chrząknął.
-No więc... Chcę dostać skurwiela, który to zrobił. Chce jego kości w jednym worku, a narządy w drugim.
- Charaszo!-mruknęła Kislevitka.
Fuchard uśmiechnął się, gdy wyszli.
- Jeśli chcesz coś zrobić dobrze, musisz to kupić sam- mruknął z zadowoleniem.
Ostatnio zmieniony 21 mar 2015, o 13:47 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Już następnego dnia po krwawym zwycięstwie Reinharda von Preussa, heroldowie Czarnego Rycerza po raz wtóry poczęli spraszać lud na kolejny, wieczorny pojedynek. Tym razem zmierzyć się mieli elfi wojownik z dalekiego Ulthuanu i ludzki szermierz, poddany Cesarstwa oddalonego dla przeciętnego, mousillońskiego chłopa o kawał świata niemożliwy do objęcia wyobraźnią. I choć dziwić to mogło postronnych przyjezdnych, dla miejscowego pospólstwa obaj walczący stanowili równie egzotyczne egzemplarze, dość by fala emocji znów urosła.
W wyższych sferach zwrócono uwagę raczej na krótki czas między pojedynkami, które w ćwierćfinałach odbywać się miały z dnia na dzień. Tak ożywiony pęd w przebiegu Areny znaczył dla pary szarozielonych oczu, spoglądających przez wysokie rufowe okna ze zhufbarskiego szkła na Mousillon niczym na kupę łajna, pod którą głęboko czaiła się żyła złota tylko jedno - cokolwiek planował Mallobaude, jego działania przybierały na szybkości i widać nie całkiem potrzebował już w opinii publicznej osłony organizowania drugiej areny w Przeklętym Księstwie.
Adelhar van der Maaren odstawił z ostatecznym brzęknięciem pusty kielich na pokryte kobiercem map i dokumentów biurko. Trzeba było działać szybko.
*****

Wyjący niczym potępione dusze, których z resztą nieprzebyte lochu pałacu książęcego pochłonęły niezliczoną ilość, waitr hulał między wieżycami posępnego zamczyska, nie sięgając jedynie wysokiej jak filar świata, starożytnej elfiej wieży. Denethrill siedziała w ciepłej, odciętej od świata zatrzaśniętymi okiennicami komnacie, oddając się w upragnionym spokoju luksusowi posiadania czasu na pokrywanie wypielęgnowanych paznokci czarnym barwnikiem i popijaniu miejscowego wina. Myśli czarodziejki Konwentu biegły jednak ku centrum pałacu - ta biała wieża została zbudowana jeszcze przed rozdarciem jej ludu wojną domową, wieki przed założeniem Naggaroth, jej domu. Ostatnimi pociągnięciami miniaturowego pędzelka wykończyła palec serdeczny, zastanawiając się jakby to było, gdyby skłócone elfie nacje znów mieszkały na tym samym kontynencie... właściwie nawet teraz mieszkała odgrodzona od jednego z Asurów jedynie korytarzem pełnym poczerniałych od upływu czasu portretów okrutnych panów tego zamczyska i ich herbów.
Przegnała te myśli, sycząc zdegustowana gdy nieomyślnie ubrudziła sobie część dłoni.
Teraz nawet potencjalne bogactwo elfich sekretów, jakie mieszkający w białej wieży ludzie ignorowali nie miało znaczenia. Gdzieś tam na jej szczycie był on, zielone ogniki płonące w głębi zasuszonej milieniami czaszki, a ona była praktycznie zdana na łaskę mocarnego lisza, którego moc jako magiczka odczuwała jako olbrzymie tornado, kotłujące się nad wieżami pałacu. Nawet nie wiedziałaby co zrobić, gdyby przyszło do najgorszego...
Lodowaty powiew wiatru, od którego skostniał jej kręgosłup przerwał rozmyślania, a ona jeszcze zanim zdążyłaby się rozejrzeć za rozszczelnioną okiennicą już zerwała się na równe nogi, czując przytłaczającą obecność jaka w ułamkach sekundy zmanifestowała się w skrzącej się od wyładowań energii, czarnej sferze na środku pokoju.
Z głębi zamglonego, emanującego chłodem obiektu patrzyła na nią w niemym rozkazie para oczu zimniejszych niż północne lodowce Naggaroth.
- Panie mój... - Denethrill padła na kolana przed obliczem Wiedźmiego Króla. - To zaszczyt, móc chociaż...
- Milcz, bezwartościowa suko. - warknięcie rozbrzmiało w komnacie niczym trzask błyskawicy - Hańbą jest samo to, że stajesz przede mną w takim stanie, wysłaliśmy cię tu dla konkretnych działań, nie wylegiwania się na aksamitach!
- Królu - zaczęłą elfka, bezradnie przygięta niemal do padnięcia na twarz - Mogę powiedzieć waszemu majestatowi, czego się dowiedziałam przez ostatnie...
- Nie pozwoliliśmy ci się odzywać! - projekcja zagrzmiała jak serce burzy, podły nastrój Malekitha mroził powietrze niemal namacalną grozą - Wiemy już wszystko, co przekazywałaś naszej matce, niech ją demony pochłoną! Od dzisiaj masz wszelkie nowe rewelacje zgłaszać bezpośrenio nam, pojęłaś ?
- Wedle życzenia, o wcielony Khaela Mensha.
- Dobrze. - trzaskające od surowej mocy wyładowania mrocznej magii przycichły - Czy mój Czarny Gwardzista nie uchybia w niczym twym żądaniom ?
Denethrill uśmiechnęła się w duchu na myśl, że mogłaby jednym słowem skazać Zarthyona na godną pożałowania śmierć, jednak z jakiegoś nieznanego nawet sobie powodu zapewniła o jego użyteczności.
- I tak nie mógłbym przysłać ci nikogo innego na czas, więc dobrze, że wszystko idzie jak postanowiłem. Nie martw się liczem i jego kukiełką, będzie naszym późniejszym zmartwieniem, po tym jak odbiorę już swoje dziedzictwo. - Malekith nie dał nawet zareagować ze zdziwieniem swojej rozmówczyni, jakby przewidując reakcję - Mój szpieg ze świątyni Khaine'a już szykuje wam powrót, w razie twego sukcesu popłyniesz prosto na Ulthuan, tak jak całe moje królestwo... A, zapomniałbym. Ośmieliłaś się poskarżyć naszej matce o trudnościach w turnieju, silnej konkurencji... wiedz, że pochwalam odwagę, stąd otrzymasz coś co powinno ci pomóc... Nie zawiedź mnie, a po tryumfie na Ulthuanie osobiście dam ci to, na co zasłużysz w nadchodzących dniach...

Spektrum zniknęło, uwalniając serce Denethrill z kleszczy mrocznego majestatu. Teraz biło ono z zawrtoną częstotliwością, gdy podniosła z podłogi dymiący po przesyłce immaterialnej jeszcze zimny żelazny medalik, w którym zamknięty był strzęp szaty z kawałkiem obszycia, który zdobiły mistrzowsko wykonane runy Khaine'a. Nie wiedziała do kogo należała owa szata, lecz samym dotykiem czuć było wielkość. Teraz pozostało jej zdecydować, czy ostatnie słowa Malekitha były groźbą, czy też obietnicą nagrody.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Poszła edycja, wrzuciłem kolejny kawałek do poprzedniego postu.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Byqu pisze:- Pogłoski, które o nas słyszałeś... To wszystko prawda- oznajmił albinos.
- Polecono mi was jako najlepszych...
https://www.youtube.com/watch?v=xT3W72n ... lpage#t=40 - got it right ? :D

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Podobieństw czasem nie da się uniknąć :lol2: Zbieżność przypadkowa :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Zabierać mi to barachło sprzed oczu!]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kordelas pisze:[Zabierać mi to barachło sprzed oczu!]
Obrazek



[Grimgor, możesz walkę wrzucać.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Ulice Mousillon były tak samo brudne i odpychające jak tego dnia, w którym przybyli tu z całą karawaną, ale już dawno przestał na to zwracać uwagę. Gdyby przejmował się takimi drobnostkami i odrywałyby jego uwagę, marny byłby z niego czarny strażnik.
Studnia przed kaplicą była dobrym miejscem do zostawienia umówionego znaku, ale wyznaczone przez niego spotkanie musiało się odbyć w mniej ruchliwym miejscu. Zarthyon oczywiście wiedział gdzie iść, tym bardziej że już raz miał okazję widzieć się tam z asasynem. Wąska uliczka nie różniła się niczym od jej sióstr, których sieć rozchodziła się po tym podłym mieście. Jednak wprawny obserwator, a raczej osoba powiadomiona na co zwracać uwagę, mogła zauważyć w jaki nieregularny sposób układał się ślad spalenizny na ścianie jednego z budynków. Czerń sadzy, a może czegoś mniej naturalnego pochodzenia, tworzyła symbol znany każdemu Druchii, jedno z wielu imion Khaina. Wprawny obserwator mógł również zobaczyć zakapturzoną postać schowaną w cieniu, który niezmiennie towarzyszył temu miejscu. Nawet w ciągu dnia, promienie słońca, nie mogły przedrzeć się przez ciemne chmury, a potem do tego zapomnianego kąta.
Zarthyon wiedząc czego się ma spodziewać, widział zarys sylwetki czekającego na niego asasyna. Uniósł rękę w geście powitania, jak i sygnału, że nie potrzeby przezornie zabijać go z dystansu, gdyż ma przyjacielskie zamiary.
- Muszę przyznać, że dobrze cię widzieć. - Zaczął gwardzista. - Chociaż tak naprawdę nigdy nie widziałem twojej twarzy. - Uśmiechnął się krzywo.
- I tak pozostanie. - Jedyną częścią twarzy nie osłoniętą przez maskę, były oczy. Nie wyróżniające się absolutnie niczym. Zarthyon potrafił schować swoje emocje i niczego nie zdradzić swoją mimiką, ale to było coś zupełnie innego. Biorąc pod uwagę profesję właściciela tych oczu, były wręcz idealne. Mógłby zdjąć maskę i płaszcz i gwardzista nie poznałby go nawet w rozmowie twarzą w twarz, a co dopiero w tłumie.
- Chodźmy do mojej kryjówki. - Podjął zabójca. - Ostatnio sytuacja na ulicach jest trochę napięta. Może i zwykli ludzie nie wiedzą, że szykuje się coś dużego, ale podświadomie to czują. Nie wspominam już o najeździe ghuli...
- Prowadź.
Sam budynek znajdował się niedaleko, ale gwardzista nie był pewien, przez ile drzwi musieli przejść, w tym parę ukrytych, żeby dotrzeć na miejsce. Znajdowali się w małym pokoju, którego ściany były zdobiły wyłącznie pojedyncze egzemplarze wszelakich broni. Były one jedyną przedmiotami znajdującymi sie w środku, ale Zarthyon zakładał, że tylko tyle dane mu było zobaczyć, a sama kryjówka mogła być większa i zawierać ciekawsze rzeczy. Asasyn usiadł na niskiej ławeczce, stojącej wzdłuż ściany i spojrzał na gwardzistę przechodząc od razu do rzeczy.
- Wiem, dlaczego mnie wezwałeś.
- A więc może zająłeś się już transportem do Naggaroth?
Ta odrobiną odsłoniętej twarzy zabójcy zdawała się uśmiechać.
- Otrzymałem wiadomość od Wiedźmiego Króla...
- Masz tak szybki kontakt ze stolicą? - Zarthyon uniósł brew zaskoczony. - Jak?
- Oczywiście nie kwestionuję lojalności czarnej straży. - Zabójca w irytujący sposób przeciągał zdania. - Darzę wielkim szacunkiem twoją formację. Ale gdybym każdemu wyjawiał tak podstawowe sprawy, jaki byłby ze mnie szpieg?
- Wciąż jeden z najlepszych. Nie łatwo znaleźć kogoś lepszego niż adept Khaina.
- Taaak, coraz więcej z nas wykonuje takie zadania, zamiast zabijać na zlecenie. - Asasyn lekko westchnął, jakby mu tego brakowało. - To naturalne w okresie "pokoju", ale to się niedługo zmieni. Co przypomina mi o tym o czym mówiliśmy zanim zeszliśmy na te inne tematy.
Przerwał na chwilę swój wywód, pogrążając pokój w absolutnej ciszy. Wpatrywał się przez ten czas Zarthyonowi prosto w oczy, ale gwardzista nie był nawet bliski opuszczenia wzroku.
- Mam kontakt ze stolicą, chociaż nie powiedziałbym, że taki szybki. Z pewnością nie tak szybki jak ten który stosuje nasza czarodziejka. Malekith jest po prostu potrafi przewidzieć pewne wydarzenia na przód. Dostałem ta wiadomość już dawno temu i Zacząłem już organizować nasz wyjazd, ale nie do Naggaroth. Oczekuje nas Ulthuan.
- To polecenia Malekitha?
- Owszem.
- Niech tak będzie. Pozostaje jeszcze jedna ważna sprawa. Myślę, że Denethrill zdradziła. Donosiła o wszystkich wydarzeniach Morathi.
- Nie ma się czym przejmować. - Zabójca machnął lekceważąco ręką. - To tylko kwestia jej niekompetencji.
- Tylko? - Oburzył się gwardzista. - Niekompetencja osoby, dla której ta wyprawa została w ogóle rozpoczęta? Osoby od której zależy jej powodzenie?
- Nie przesadzajmy, coś tam potrafi. Inaczej już dostałbym na nią zlecenie od Wiedźmiego Króla. On wymaga dużo, a jeśli jesteś nie wystarczająco użyteczny...to juz cię nie potrzebuje.
- Ciekawe czy w ogóle będzie jej dane wrócić.
- Z tego co mi wiadomo, miała dostać od Niego wsparcie.
- Jakiego rodzaju?
- Wiem dużo, ale akurat nic na ten temat. Kto tam wie tych magów.
- Racja...Topora to raczej nie dostała.
Zabójca przytaknął w pełni zgadzając się z przypuszczeniami Zarthyona.
- Sprawa wygląda tak. Denethrill zajmuje się...swoimi sprawami. Ja załatwiam ewakuację, a ty pilnujesz, żeby było kogo ewakuować. Bierzmy się do roboty.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Słońce świeciło, gdy opuszczał przybytek uciech. Goniec, który kilkanaście minut temu przyniósł mu wieści oddalił się już, pozostawiając go pod wejściem. Jego walka miała się dziś odbyć.
Właściwie to cieszył się. Nie znosił całego tego oczekiwania. Doprowadzało go to do pasji. Jak to mówią, uważaj co sobie życzysz.
Udał się do zamku bez zwłoki. Idąc, zwrócił uwagę, jak napotkani ludzie patrzą na niego. Rozpoznawali go. Uśmiechał się do nich, a oni odwzajemniali uśmiech. Jakaś kobieta do niego pomachała. Przez cały ten czas, od kiedy opuścił dom, brakowało mu tego. Bycie ulubieńcem tłumu było sensem jego życia. No może prócz wina, kobiet i śpiewu...
Gdy dotarł na miejsce, kazał służbie przynieść mu coś ekstra z zamkowej winnicy. Mógł sprawdzić jeszcze raz oręż i zbroję, przemyśleć taktykę, przeanalizować możliwości przeciwnika. Większość by tak zrobiła. Nie Ramazal. Zamiast tego brzdękał na lutni, sączył burgnda i patrzył przez okno jak do śmierdzącego miasta zawitała wiosna.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka druga: Soren vs Ramazal

Czarny Rycerz podparł swój hełm na żelaznej pięści i wbił spojrzenie czarnego wizjera w piaski areny poniżej. Na schodach, prowadzących od tyłu do loży książęcej już słychać było stukot butów. Wysokich czarnych, marienburskich butów z obcasami. Kolejna farsa i znów będzie się musiał powstrzymywać przed natychmiastowym odrąbaniem tego zadufanego, kupieckiego czerepa. Adelhar van der Maaren uśmiechnięty od ucha do ucha, jak zwykle w przebogatym odzieniu najmodniejszego kroju usiadł na drugim z tronów w loży, otoczony przez własną świtę. Mallobaude tymczasem spojrzał na plac boju i zawodników. Oczywiście miał swego faworyta w dzisiejszym pojedynku, lecz na żadnym konkretnym wyniku mu nie zależało. Każdy dątąd ocalały z szesnastki dołączy do jego armii trupów, mogli co najwyżej zdecydować w jakiej kolejności... a ostateczny wynik i tak da przyszłemu monarsze Bretonni to czego chciał...

Ramazal stał rozluźniony, trzymając Gniew Yeulanirów założony między karkiem a rozciągniętymi wzdłuż drzewca rękoma. Zabójcza włócznia jego ojców, dzięki której wywalczył swoją drogę wzwyż elfiej hierarchii była świeżo naostrzona oraz natarta bezwonnym jadem mantikory, a dwa ogony z błękitnego jedwabiu z herbem jego rodu powiewały na wietrze w tę samą stronę co wystające jasnozłotą rzeką spod spiczastego hełmu włosy elfa. Kobra z zamkniętymi oczyma napawał się gromkimi wiwatami tłumu, składanymi pod jego adresem niczym laur zwycięstwa. Przeciągnął się ze chrzęstem w błyszczącym jak najczystsze srebro pancerzu z ithilmaru, po czym zakręcił w ręce długą włócznią i z sykiem powietrza wycelował ją nagle przed siebie, prosto we wchodzącego na piaski człowieka, który stał dziś między nawykłym do wygrywania Asurą a kolejną wiktorią, ważniejszą niż wszystkie poprzednie, gdyż tym razem nie był to sparing na jednym z ulthuańskich turniejów. Arena Śmierci mogła dziś wypuścić żywcem tylko jedną duszę i dumny Ramazal nie raczył wogóle przyjmować do wiadomości, że nie mogłaby należeć ona do niego.

Nadchodzący spokojnym, miarowym krokiem czarnowłosy mężczyzna naprzeciw zaznajomiony był ze śmiercią aż za dobrze. Wielokrotnie oglądał, a nawet pląsał w jej krwawym tańcu, lecz niesiony na ramieniu długi bękart z doskonałej imperialnej stali świadczył, że nie tylko nie podda się dobrowolnie kresowi, ale sprowadzi go sprawnie i bez sentymentów na oponenta. Soren w swej nabijanej ćwiekami, najemniczej kurcie nie ustępował w spokojnym, jakby pobłażliwym wobec powagi śmiertelnego starcia wyglądzie spiczastouchemu po drugiej stronie koloseum. Najemnik ziewnął i ująwszy w dłonie oplecioną nowiutko wyprawioną, jagnięcą skórą rękojeść miecza wykonał dwa próbne zamachy, tnąc ciężkie od oczekiwania powietrze z ledwie słyszalnym wizgiem. Imperialny pomachał swym kompanom na trybunach, chyba jedynym z tłumu, którzy mu kibicowali, po czym spojrzał w nieodgadnione oblicze Ramazala, uśmiechając się.
- W sumie od dawna chciałem się zmierzyć z kimś takim jak ty, elfie. Nie kryję, mam nadzieję na dobrą walkę.
Asura parsknął, bawiąc się włócznią, której drzewcem kręcił swobodnie w lewej dłoni.
- Wiesz, bardziej miałem ochotę 'nadziać' na mą włócznię tamtą czarodziejkę, ale od biedy możesz być i ty... choć sądziłem, że bardziej niż walka podoba ci się złoto.
- Ano jakoś trzeba na siebie zarobić, przynajmniej nie kantuje z jakimiś rzekomymi wyższymi wartościami jak reszta. - Soren podciągnął rzemień spinający jego włosy i ujął wbite w ziemię ostrze - No ale dość gadania, skończyć się to musi tak czy inaczej, więc lepiej zaczynajmy nim zapuścimy korzenie w tej... nienajzacniejszej ziemii. Gotów ?
- Jak zawsze.

Ponury ryk wielkiego rogu rozpoczął walkę, uciszając nawet kibicującą zagorzale publiczność. Obaj profesjonaliści zamiast rzucić się na siebie jak berserkerzy, poczęli krążyć wokół jakichś niewidocznych dla pospólstwa sfer, z zimną precyzją analizując kroki, sposób dzierżenia oręża i co nierzadko kluczowe - wyraz oczu przeciwnika. Słabości, ni luki w szczelnych jak najgęstsze pajęczyny siatkach reakcji nie było.
- Ach! Zapomniałbym przypomnieć ci o czymś przed farsą... - ozwał się nagle Soren, sięgając jedną ręką do tyłu za pas - To wino, które nam wysłałeś... szkoda byłoby nie wznieść nim toastu razem z nadawcą. Łap!
Nagły błysk szkła, lecącego w powietrzu kompletnie zaskoczył Ramazala. Bulgot przelewającej się wewnątrz karminowej cieczy wraz zastąpił trzask butelki rozbitej o ostrze włóczni, nadstawionej jako zastawa w ostatniej chwili. Zanim jeszcze naszpikowana odłamkami mgiełka trunku opadła Soren już skoczył do ukośnego cięcia z błyszczącym w ostatnich promieniach słońca bękartem. Wtem z czerwieni wynurzył się spryskany alkoholem elf, prowadząc przed sobą niczym wystrzelony z balisty pocisk zabójczą włócznię. Włosy i pancerz Ramazala pokryła z rzadka czerwień, jakby jeszcze przed zaczęciem walki ten heros już unurzany był w jusze przeciwników, a oczy Asura rozwarte były w drapieżnym wyrazie, pozbawionym obawy przed drobinkami szkła. Soren aż westchnął, nabierając podziwu do śmiałości i szybkości reakcji rywala. Najemnik zawinął się wpół skoku, opadając w lewo i zbijając błyszczący grot z liniami wina w przeciwną stronę. Zanim człowiek wogóle zdążył odzyskać obraz taktyczny swych planów, elf zatrzymał się wzbijając tuman kurzu i z piruetu powtórnie zaatakował, tym razem zamaszystym cięciem długiego ostrza kręcącego się Gniewu Yeulanirów. Najmita nie zdążył nawet pomyśleć o paradzie, gdy jego instynkty weterana już niczym sznurki jakiegoś boskiego lalkarza skręciły jego ciało w ukośnym uniku. Żelazo przeszło zaledwie kilka cali od gardła Imperialnego, kilka planowanych cali. Dzięki oszczędnemu odchyleniu się, zachował krótki dystans pozwalający na natychmiastową kontrę. Soren uderzył wprzód z pełną pracą nóg i całej siły rąk. Ramazal zagryzł zęby, blokując pospiesznie trzonek wytrenowanym ruchem ukośnie na linii biodro-ramię. Aż cofnął się od siły ciosu, gdy imperialne żelazo wgryzło się w Srebrnodrzewie trzonka. Obaj trwali tak ze zwartymi brońmi patrząc sobie w oczy, aż Soren wskazał coś zarośniętym podbródkiem. Dyszący Ramazal spojrzał na wystający nad blok sztych bękarta i bardziej poczuł odcięty przy szyi pukiel włosów i płytkie rozcięcie, broczące strużkami błyszczącej krwi za kołnierz.
- Pierwsza krew dla człowieka ? - Soren pobłażliwie uniósł brew, po czym bezceremonialnie kopnął wroga w podbrzusze - Staraj się lepiej elfie.

Ramazal odrzucony z grzechotem Ithilmaru zaklął i obrócił w dłoniach rodową włócznię, po czym znów naskoczył z impetem na wroga z wykrzyczanym pod uradowaną publikę okrzykiem. Wycelowane w ramię pchnięcie minęło unoszący się nieco zbyt wolno miecz, lecz Soren znów w porę odskoczył tuż poza tor drzewca z prawej nogi. Elf uśmiechnął się do człowieka, językiem zlizując ostatnie krople wina z policzka i nurkując z imponującą szybkością na wprost, mijając wroga.
Soren splunął i chwytając okazję spróbował zdybać wroga od flanki, niestety spóźniając się o dobre sekundy. Asuriański włócznik wylądował zaś z gracją za nim i niczym wystrzeliwująca paszcza kobry dźgnął prosto w podstawę kręgosłupa. Wtedy jak spod ziemi, miecz zataczający jeszcze łuk impetem ataku znalazł się za właścicielem wykręcony jego wprawną ręką i bez jego wzroku blokując zdrzadziecki cios. Imperialny odkręcił się błyskawicznie, siekąc poziomo bękartem, który zazgrzytał o długi grot włóczni, okręcający się wokół ostrza i zbijając je w dół. Niemożność sprowadzenia wymiany argumentów do bliższych relacji, sprzyjających zdecydowanie orężowi ręcznemu zaczęła powoli ciążyć psu wojny, nacierającemu prosto najszybciej jak umiał oraz szykując silne, pionowe cięcie wyprowadzone od dołu. Bękart w idelnym zgraniu minął wirującą zastawę drzewca włóczni, lecz elf zza swojego oręża z uśmieszkiem odwinął się w bok.

- Nieźle, faktycznie być może będzie to walka na poziomie. - rzucił z westchnięciem Ramazal - Przy okazji, jak sparowałeś mój cios w plecy, nie widząc go ?
- Ależ widziałem. - odparł Soren, podrzucając w dłoni małe, kamienne oko z zatartym symbolem Chaosu, którego niepokojący, rubinowy blask właśnie zniknął - Oddech złapany ? Nie pogarszajmy widowiska prolongatą i zmęczeniem. Twój ruch.
Ramazal wyszczerzył się, lekko pocierając wiszący na napierśniku medalion z szafirem. Relikwia natychmiast rozbłysła oślepiającym, błękitnym blaskiem, który zmusił Sorena do osłonięcia oczu na moment.
- No to szach. - szepnął Kobra, łapiąc oburącz włócznię i z rozbiegu efektownie wyskakując wysoko w powietrze, gdzie ku ekstazie widownii popisał się zgrabnym saltem, zakończonym skokiem w dół z nastawionym grotem Gniewu Yeulanirów, gotowym nadziać oślepionego najemnika w dole. Wtedy czy to pociągnięty nagłym przeczuciem, czy też danym przez fortunę basowym okrzykiem Skralga, przebijającym się przez ryk widzów Soren odskoczył w tył, mrugnięciami pozbywając się ostatnich punkcików przed oczyma. Ramazal z niedowierzaniem opadł, wbijając z impetem włócznię w piach. Imperialny tymczasem skorzystał z dogodnej sytuacji i ciął oburącz znad głowy w pozostającego w niedogodnej pozycji po ataku elfa. Kobra desperackim ruchem szarpnął za wbity w ziemię oręż i nastawił go przeciw szarży, niczym imperialny pikinier w szyku - tyle że niewłaściwą stroną. Ostrze bastarda wgryzło się w podstawę trzonka, rozszczepiając go na długości kilkunastu cali z odpryskiem łusek białej farby. Teraz to Ramazal wykorzystał moment, odpychając ostrze przeciętymi ogonami drzewca i pchając prosto w usta najemnika po obróceniu w dłoniach włóczni. Soren odchylił w bok głowę, błyszczący sztych przeciął jedynie rzemień, spinający jego powiewający koński ogon czarnych włosów, które rozsypały na wietrze w tym samym momencie, w którym klinga miecza świsnęła poziomo. Asura zszedł nisko pod atakiem i włożył swoją broń pomiędzy rozstawione nogi rywala, po czym szarpnął nią w prawo, ścinając go z nóg i dobywając upragniony rozprysk posoki z łydki.

Ramazal z zablokowaną w dłoniach włócznią odsunął się, od półleżącego rywala, odgradzającego się wymierzonym bękartem. Soren warknął zdegustowany i szybkim cięciem przeciął lekko spodnie tuż nad raną i nacisnął na krawędzie, bez śladu okazywania bólu wyciskając z rozcięcia krew zmieszaną z jakąś czerniejącą substancją.
- O, widzę profesjonalista. Twardy i gotowy na każdą okazję. - pochwalił elf, bawiąc się w kręcenie wiatraczków włócznią.
- Scheisse. - warknął, wstając powoli na nogi, podpierając się o piasek. Ramazal tymczasem zbliżył się do niego powoli z wymierzoną włócznią. Soren nagle mrugnął obiema oczyma, co Asura zignorował, nie rozumiejąc znaku. Jakże niefortunnie, gdyż wtedy najemnik zawinął lewą ręką, prosto w pociągłą twarz wyzierającą z hełmu sypiąc garścią brudnego piachu, którego ziarna zabrzęczały o policzki spiczastego szyszaka. Kobra z melodyjnym wrzaskiem cofnął się w tył, łapiąc się wolną ręką za twarz. Soren nie czekał, błyskawicznie doskoczył i ciął, bastardem, który zazgrzytał potwornie, mocno nadwyrężając i niemal przecinając o włos zbroję. Oślepiony elf cofał się ślepo i wywijał włócznią, zaś Soren nieszczególnie zrażony tymi wywodami, znów ciął oddalającego się wroga. Cios miał ściąć mu efektownie łeb, lecz jeden krok w tył sprawił, że klinga wryła się w hełm, z hukiem rozbijając ithilmar, lecz nie sięgając czerepa niczym poza wstrząsem. Ramazal, zatoczył się w tył oszołomiony, lecz łazawiące oczy usunęły już dość ziaren by mgliście zobaczyć sytuację i odpędzić człowieka zamaszystym cięciem na wysokości żeber.

- Myślałem, że walczymy dziś... jak to mówią Albiończycy... fair. - Ramazal pospiesznie pocierał lewe oko.
- Tiaaa... - odparł flegmatycznie Soren, kulejąc wyraźnie na ranną nogę - Przemycony jad trzymetrowego bydlęcia Chaosu jest baaardzo... "fair".
Obaj patrzyli na siebie, dysząc. Zostali sprowadzeni dziś na wyżyny swych zdolności i między bogami, prawdą wynik wciąż był równie przewidywalny jak łaska Czterech Potęg. Każdy wolałby zakończyć tę walkę bez dalszego balansowania na ostrzu noża i również obaj wiedzieli, że poza tą chwilą lepszy moment się nie nadarzy. Soren stojąc swobodnie odzyskiwał energię, nawet mimo rany, zaś wzrok Ramazala odzyskiwał już ostrość. Z symultanicznym okrzykiem obaj rozpoczęli swe kończące kombinacje. Imperialny, nie mogąc polegać na zranionej nodze i widząc odsłonięty czerep wroga wyskoczył do przodu wysoko, mierząc idealny sztych w linię przedziałku włosów tamtego. Ramazal zaś nagle... przewrócił się, błyskawicznie przechodząc w przewrót bokiem i wstając na klęczki pod naskakującym człowiekiem, którego cios przebił pustkę. Jednak nikt niemal nie zauważył od razu, ze rónocześnie nastąpiło inne przebicie. Soren opadł na ziemię, z zaskoczeniem w szeroko otwartych oczach krztusząc się krwią i przyciskając dłoń do rany na wylot, tuż nad dolnym żebrem. Najemnik na drżących nogach wypluł posokę z ust i opuścił niżej dzierżony bastard, podczas gdy za jego plecami Asura zwalił się na plecy, dysząc ciężko.

Soren odwrócił z trudem głowę, chcąc zanotować położenie przeciwnika, gdy coś błysnęło przed jego prawym okiem. Szeroki srebrny łuk, zalśnił na wysokości łydek najemnika, tnąc je głęboko. Na tyle głęboko, że Imperialny opadł ciężko na kolana. Wśród wiwatów Ramazal z trudem powlekł się do człowieka i postawił prawą stronę na jego barku, unosząc włócznię od potylicy dyszącego szermierza.
- Wybacz przyjacielu, mam jeszcze dwie walki do wygrania. - słowa stopiły się z chrzęstem kości, gdy sztych oddzielił od kręgów podstawę czaszki i wyszedł przodem, poszerzając usta Psa Wojny. Ramazal dzięki opartej nodze wyrwał Gniew Yeulanirów z truchła i odszedł wśród wiwatów tłumu, wcześniej składając jeno elfi salut szacunku jedynemu wartościowemu Dh'oine, jakiego spotkał w życiu.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Magnifico! Obszerne gratulację za wspaniały opis starcia. Naprawdę było super =D>
Chomikozo, 2:0 8) ]

Z areny wypadł zdyszany, spocony, pokrwawiony. Szum publiczności wciąż przebrzmiewał mu w uszach. Podziękował im za owacje głębokim ukłonem. Omal nie upadł od tego.
Nim przeszedł długim korytarzem koloseum, dopadli go książęcy medycy. Ramazal nie był tym faktem zachwycony.
- Trzeba zatamować krwawienie- oznajmił z mądrą miną ten, który zdawał się rządzić tą grupką.
- Czy odczuwasz zawroty głowy? Nudności?- dociekał drugi.
Zaraz mnie zapytają, czy oddałem dzisiaj stolec- pomyślał Ramazal.
Zatrzymał się raptownie, wspierając się na włóczni. Rzeczywiście, w jego głowie panowała teraz istna karuzela. Miał wrażenie, że jakiś dzwonnik pomylił jego czaszkę z obiektem swej pracy.
- Kurwa...- rzucił cicho.
- Aż tak cię boli?- spytał z przejęciem medyk.
- Nie... - odparł elf- wyraziłem swe potrzeby. A teraz zanieście mnie do burdelu, albo zmiatajcie!
Medycy, choć miny mieli niezadowolone, skłonili się i odeszli. Zdołali się przyzwyczaić do ignorancji co to niektórych zawodników.
Zaznawszy wreszcie spokoju, Ramazal odetchnął. Był brudny i bardzo mu to ciążyło. Czuł jednakw ustach smak zwycięstwa i to dodawało mu wigoru. Podjął już decyzję.

Burdelmama "Kociej łapki" była nieco wystraszona, gdy próg jej przybytku przekroczył wracający z pola bitwy elf. Już miała wołać wynajętego wykidajłę, gdy poznała, kto zawitał do niej. Uśmiechnęła się. Była puszystą kobietą grubo po czterdziestce, a uśmiech ten przydawał jej wyglądu dobrej cioci.
- Witaj kawalerze!- zawołała do niego- Czy zwyciężyłeś już w turniej?
- Wkrótce- odparł wesoło Ramazal- Dziś poczyniłem ku temu poważny krok. Chcę to uczcić. Czarny Rycerz stawia.
Zarządał balii i trzech dziewczyn. Bajzelmama pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym wydała odpowiednie instrukcje.
Dziewczyna przedstawiona jako Sabinne miała kasztanowe włosy i sięgała mu ledwo do ramienia. Przezwał ją Skowronek. To ona zaprowadziła go do pokoju na piętrze, gdzie czekały dwie jej koleżanki. I pełna parującej wody balia.
Elthanne była półelfką. Ponoć. Ramazal był pewien. Włosy miała barwy dojrzałego zboża, a figurę wiotką. Była najwyższa z całej trójki.
Petit również była blondynką, lecz odcień jej włosów był jaśniejszy, aniżeli jej koleżanki. Gdy się uśmiechała, robiły się jej w policzkach dołeczki.
Pomogły mu się rozdziać. Jego zbroję i odzież odkładały niemal z namaszczeniem. Oto doświadczały Areny, dzierżąc jej fragment we własnych rękach. Ramazal z kolei nie zwlekał. Chlupnął do balii ledwo wyskoczył z ciuchów.
Dziewczyny znały się na robocie. Petit i Skowronek namydliły go starannie, a on czuł jak całe tom napięcie i wysiłek z niego uchodzi. Miały delikatne ręce...
Elthanne tymczasem podała trunek. Kobra wolał nie sięgać po mocniejszy alkohol, zwłaszcza po wysiłku. Jego miecz mógł nie stanąć na wysokości zadania. Winiak spożądzono z jabłek i smakował mu niegorzej niż zamkowe napitki. Błogie ciepło ogarnęło jego ciało.
A gdy już zmyto z niego krew i kurz, dzieczęta natarły go wonnymi olejkami, a on pozbywał je części garderoby.
Dobrze, że loże było obszerne...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Ech, w sumie dobrze się stało. Jak pewnie zauważyliście, ostatnio nie byłem najaktywniejszym wojownikiem na Arenie. Anyway, nadal mam trzech zakapiorów na służbie u Księcia Mórz, od czasu do czasu coś zdziałają :wink: Grimgor, jak zwykle świetna walka. Jak umierać to tylko z tobą opisującym całe zajście. Byqu - jeszcze cię dorwę :twisted: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Na to liczę, amigo 8) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Już miałem wpaść w gniew, gdy przypomniałem sobie, że pomściłem się na Chomiku na poprzedniej Arenie.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

ODPOWIEDZ