ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Klafuti »

Miasto się bawiło. Po raz pierwszy od niepamiętnych lat upodlona zbieranina ludzi, tylko formalnie będąca lokalną społecznością wypełzła ze swych zatęchłych, kamienicznych komór by przyłączyć się do folgujących sobie wyzwolicieli. I choć "wyzwoliciele" w zbiorczej osobie psów wojny na usługach Księcia Mórz brali co chcieli, zarówno alkohol, strawę jak i kobiety, jak nie po dobroci to siłą, lud Mousillon przymykał na te akty oko, gdyż przybysze dawali im nadzieję na obalenie okrutnych tyranów, pod którymi każdy nisko urodzony musiał jęczeć od urodzenia. Co więcej, aby przypodobać się najemnikom w zamian za przyobiecaną nagrodę, cechy udzieliły im wsparcia, a wraz z nimi skrzyknięte naprędce bandy pospólstwa, wśród których nie brakowało zbrojnych, wciąż jednak noszących czarno żółte barwy. Wielu z tych żołnierzy było po prostu dezerterami, których oddziały masowo przechodziły na stronę wojsk Adelhara, gdy tylko jasne stało się, że dotychczasowy ład (względnie nieład) rozsypuje się jak domek z kart. Ludzie cieszyli się, bo miasto było ich, nikt nie zastanawiał się co będzie za dzień, za miesiąc czy rok. Bogatsi mieszczanie, ale nie posiadający tytułów szlacheckich jeden przez drugiego licytowali się, co też zrobią z nowymi swobodami, podczas gdy plebs patrzył chciwie na książęcy zamek, snując coraz to bardziej niestworzone opowieści o bajońskich bogactwach skrytych za jego murami. Po prostu, ludzie byli zbyt pijani zarówno winem jak i zwycięstwem, by zwracać uwagę na nadużycia wojskowych. Jednak największą euforię wywołała nagła zmiana ról. Tego ranka pełzali jeszcze, przygięci do ziemi, tratowani kopytami pańskich wierzchowców, a pod wieczór sami masowo wlekli pojmanych rycerzy na szafot, gdzie swą metalową szczęką niestrudzenie kłapała nowa ulubienica miasta, nazwana przez lud Madame Guillotin.
Reinhard nie świętował. On nie miał czego, wszak każdy z czterech mrocznych bogów również brał udział w wyprawionej w Mousillon uczcie - uczcie emocji. Rozlew krwi traconych masowo rycerzy, którzy w większości przetrwali bój dzięki swym zbrojom, teraz mordowanych przez ziejący nienawiścią tłum nasycił Khorna pewnie bardziej niż tocząca się przez cały dzień bitwa, Tzeentch już zacierał swe szponiaste łapska na widok rewolucji ciągnącej za sobą ludzkie marzenia na lepszą przyszłość. Rzecz jasna Slaanesh również nie został pominięty - tego dnia prawie każdy mieszkaniec Mousillon był jego kultystą, oddając się cielesnym przyjemnościom w postaci obżarstwa, pijaństwa i poróbstwa niknącego w kakofonii skocznych melodii i głośnych śpiewów. Dla Władcy Plag została cała reszta miasta, jego kanały, ulice i rynsztoki jak nigdy pełne nieuprzątniętych trupów.
Von Preuss kilkukrotnie spojrzał na niebo, przezornie patrząc, czy lada chwila na miasto nie zwali się niebo rozdarte burzą chaosu. Na szczęście na nic takiego się nie zanosiło, mimo że szósty, zmutowany zmysł wybrańca wyczuwał spazmatyczne drgania Osnowy rzeczywistości. Z początku nie zauważył, w natłoku zakłóceń powstałych z otaczających go ludzkich emocji, jak błona rzeczywistego wymiaru naciąga się w jednym kierunku... Tak naprawdę spostrzegł to dopiero, gdy jego wyblakłe spojrzenie powędrowało w stronę kontuaru. Byli tam oni. Kobieta i mężczyzna, teraz niewiele więcej nad plugawe pomioty chaosu. Mutanci, których należało zmieść z powierzchni ziemi. Zabił ich przywódcę, w kwestii pozostałych sześciu wyręczył go sługa Arkhana. Znów zaczęło ogarniać go to uczucie niezwykłego napięcia, pomału wzbierające w zakamarkach jego jestestwa, uczucie jakiego doznaje pies gończy, który już wywęszył krew rannego zwierza, ale wciąż czekający na ostrą komendę "goń" wystrzeloną z trzaskiem bicza z ust myśliwego. Wprost to uwielbiał, to poczucie bycia zarówno łowcą jak i jego ogarem, nic w świecie nie mogło się z nim równać. "Czekać, czekać" - myślał wybraniec, muskając rękojeść bastarda. Musiał zawsze pamiętać, że nie wykonuje woli tylko Malala, to było jedynie narzędzie wymierzania nieuchronnej sprawiedliwości, ta zaś musiała spaść na głowy winowajców z mocą gromu. Reinhard dokładnie wiedział co się stanie, gdy weźmie szeroki zamach mieczem w takim tłumie. W sali biesiadnej nie było ani jednej zbroi ni przeszkody, która powstrzymałaby pędzącą klingę Dojdzie do masakry postronnych osób. Nie szkodzi. Dziś każdy z nich stał się sługą chaosu, niech więc przyjmą zagładę, którą sami na siebie sprowadzili swą agresją i rozwiązłością. Niech pożre ich biały płomień dymiący czarnym tumanem, niech zobaczą na własne oczy, niech sami poczują na własnej skórze zmierzch bogów, którym tak naprawdę służą! Całe miasto spłynie ich krwią, nikt nie ukryje się przez inkwizytorskim mieczem...!
- Reinhardzie...? - Głos Ilsy wciął się jak nóż, krótką chwilę zajęło Reinhardowi skupienie myśli na jej osobie. - Reinhardzie, czy coś jest nie tak?
- Wszystko jest nie tak. - Burknął metalicznie. - O co chodzi?
- Czarny Magister Helstan ma do ciebie ważną sprawę. - Renegat spojrzał przeszywająco na czarodzieja i pomyślał co też może być ważniejszego od likwidacji sług chaosu od których było tu aż gęsto. Tymczasem hierofanta jednym gestem nakazał kilku najemnikom w czerwono-zielonych mundurach i spiętych broszami w kształcie sokoła pelerynach iść precz od stolika.
Malalita westchnął poirytowany i usiadł przy stole, który zwolnił się na jeden gest hierofanty.
- Mistrzu Helstanie mam teraz pilne...
- To sprawa niecierpiąca zwłoki. - przerwał mag, spokojnie odsuwając sprzed siebie półpełne kufle i oberżnięte karafki - Poczułeś z pewnością podczas bitwy moc zmuszającą do poszerzenia znanej skali von Getta ?
- Wszystkich nekromantów zabiłeś osobiście, a moc Arkhana zbyt długo już wisi nad miastem byśmy mogli ją tak łatwo wyczuwać. Odpowiedź pozostaje jedna, jednakże... Nie widziałem jej podczas bitwy.
- Okręty nie spalają się same na proch w przeciągu sekund... Widzieliśmy także co potrafi w warunkach bitewnych. Zgodzisz się, że nie można pozostawić w rękawie Czarnego Rycerza karty o takiej mocy zwłaszcza w dniu szturmu ?
- Owszem, jednakże z tego co się dowiedzieliśmy ta... Denethrill siedzi bezpieczna za murami pałacu, które szturmujecie dopiero jutro. - wciął się Decker, pociągając z zostawionej na stole butelki z winem.
- Tu właśnie wkracza moja pilna sprawa. - uśmiechnął się pobłażliwie Helstan - Podjąłem już odpowiednie... kroki, od czasu kiedy nasz pracodawca stał się... chwilowo niedysponowany. Plan jest nakreślony tu, jak i miejsce docelowe. Jeśli zgodzicie się rozwiązać ten problem, wystarczy tylko że wprowadzę was w szczegóły. Pan Falthar na górze co toast chwali się "rozpaćkaniem" elfa, więc pomyślałem także o kwestii honorowej Areny i tak dalej...
Reinhard wymienił tylko spojrzenia z Ilsą i Oscarem.
- Słucham uważnie. - szepnął metalicznie wybraniec.

Skoro informacja oznacza władzę, to Adelhar musiał mieć w mieście władzę przynajmniej absolutną przez ten cały czas, jedyne co pozostało mu zrobić to tylko przejąć ją w formie formalnej. Otóż, jak się okazało Książę Mórz dysponował niezgorszą siatką wywiadowczą, której nitki wnikały w miasto tak głęboko, że nawet inkwizytorzy byli pod wrażeniem. Nic dziwnego, że to on zwyciężył w bitwie o Mousillon, skoro chyba każdy oślizgły kamień i każda kępka pleśni w tym mieście szpiegowała na rzec marienburdzkiego milionera. Inaczej też nie udałaby im się trudna sztuka schwytania przebiegłego, zdrowego i silnego asasyna mrocznych elfów mającego za sobą dziesiątki, jak nie setki lat służby polegającej głównie na unikaniu schwytania, powstrzymania go od samobójstwa i wreszcie użycia w formie przynęty. Sam plan, a przynajmniej jego część odnosząca się do Reinharda i dwójki jego towarzyszy polegał jedynie na tym aby zlikwidować wywabioną z bezpiecznych murów zamku czarodziejkę, co przy okazji miało pozbawić obrońców znaczącego potencjału płynącego z magicznej artylerii. Założenia celu proste, ale po tym co zdążyła zademonstrować Denethrill, cel zapewne okaże się trudny do zrealizowania. Ale od tego właśnie byli oni, łowcy czarownic - specjaliści od trudnych zadań.

Plan podziału sił mieli już w zasadzie gotowy. Oscar i Reinhard w razie potrzeby będą walczyć wręcz, a Ilsa, jak dobrze pójdzie zdejmie cel nim ten zda sobie sprawę z zagrożenia. Szybko, czysto i profesjonalnie, tak jak to lubiła ona i jej towarzysze. Jednak łowczyni czuła, że tym razem mogą być problemy. Z ich strony wszystko było dopięte na ostatni guzik: asasyn na przynętę, żołnierze w gotowości, pomoc Helstana... Dla równowagi przeciwnik na pewno odwali coś niespodziewanego. Ilsa jednak chciała być dobrej myśli. Ufała swoim umiejętnościom strzeleckim, a ciężkie karabiny precyzyjne należały do jej ulubionych broni palnych. Potrafiła całymi dniami czekać w ukryciu, tylko po to, żeby oddać ten jeden strzał by powstrzymać rewoltę, zmienić losy bitwy, zlikwidować heretycki spisek. Ale pewne ramię i bystre oko to tylko część sukcesu - by w pełni wykorzystać ich potencjał potrzebne były równe doskonałe narzędzia. Tym razem był to skonstruowany w oparciu o technologię krasnoludów hochlandzki karabin snajperski typu "Exitus", niemiłosiernie droga rzecz, ale to nie ona płaciła tylko stojąca za nią wszechwładna agencja. Dlatego miała nadzieję, że Lou dobrze się nim zaopiekował, bo w przeciwnym razie marny jego los.
Na szczęście dla niego i powodzenia misji karabin spoczywał w wypełnionej miękką wyściółką skrzyni, gotowy do montażu. Do akcji zostało jeszcze jakieś dwie i pół godziny, dość by wielokrotnie złożyć i rozłożyć broń oraz udać się na stanowisko strzeleckie. Tym lepiej, nie będzie musiała się spieszyć.

W zamkniętym, rzęsiście oświetlonym pokoju zabrała się do pracy. Ułożyła przed sobą skrzynię i jej wieko, tak aby posłużyło za blat roboczy i z namaszczeniem rozpoczęła montaż broni. Zimny, metaliczny szczęk sprawdzanego mechanizmu zamka, i ciche kliknięcia idealnie spasowanych elementów działały na nią relaksująco. Miała teraz okazję, by przemyśleć ostatnie wydarzenia na spokojnie. To, że oszczędziła Reinharda wydawało się jej teraz zupełnie akceptowalne i słuszne wręcz. Nawet Lord Magnus von Bittenberg swego czasu musiał znosić, a w paru momentach wręcz współpracować z wojownikami chaosu, by wykorzystać ich w imię większej racji, o czym wspominał młodym adeptom podczas wykładu o tym, jak dostrzegać ukryte możliwości realizacji zadań.
Spust chodził z przyjemnym oporem.
Z resztą jak wyglądało ich pierwsze spotkanie? Reinhard ją wtedy ocalił od linczu i stosu z rąk gminu. Tego nie mogła mu odmówić. Był sprawiedliwy i faktycznie o to walczył i jeśli można wierzyć zdrajcy, z najwyższym poświęceniem. Wtedy to on sądził ją, teraz ona osądziła jego. Jedno wydało wyrok na drugie. Zabawne, że sytuacja się odwróciła, jednak cóż w tym dziwnego: ostateczne uczennica postąpiła jak jej mentor. Oprócz podstaw, których nauczono jej w Czarnym Zamku wszystkiego innego nauczył ją von Preuss. Dawał jej przykład i pokazał jak postępować. Mogła powiedzieć, że stary inkwizytor zastąpił jej rodzinę i wychował. Oczywiście miała jeszcze swoją bandę przemytników, oni jednak byli zwykłymi łachudrami - przepuszczali zarobione pieniądze w spelunkach, a gdy Ilsa zaczęła dojrzewać niektórzy w niewybredny sposób przywalali się do niej. Wtedy myślała, że tak ma być, że tak wygląda normalne życie. Dopiero dyscyplina i porządek panujące w Inkwizycji dały jej poczucie stabilizacji, a Reinhard był kimś na kim mogła polegać i komu bezgranicznie ufała. Teraz, jak oliwa wypływająca na powierzchnię wody, dotarła do niej kołacząca się gdzieś wcześniej świadomość, że tak naprawdę cała jej zajadłość wobec renegata wypływała z tego, że w jednej chwili w gruzach legł cały jej świat. A on mimo wszystko wciąż chciał ją chronić. Dlatego odszedł, dlatego tyle razy ocalił jej życie.
Lufa wskoczyła na swoje miejsce, karabin nabrał właściwego kształtu. Brązowe oczy Ilsy zeszkliły się.
Teraz jej być może będzie dane uratować jego. Ale jej zadaniem było przecież coś zgoła przeciwnego. Dzierżony przez nią "Exitus" i leżąca obok skrzynka z amunicją gromrilową były tego namacalnym manifestem, opracowanym w jednym tylko celu, jakim było przebijanie zbroi chaosu - takich samych jak ta, która była teraz częścią von Preussa. Udzielenie pomocy przestępcy, to współudział, pół biedy jeśli nieświadomy. To co teraz robiła, było niczym innym jak balansowanie na krawędzi herezji. Ale przecież zadaniem inkwizytora nie jest potępianie ludzi, tylko dbanie o to, by spotykały ich sprawiedliwe konsekwencje ich czynów. Ilsa poczuła jak ogarniają ją wątpliwości. Nie. Tą sprawę miała już za sobą - Reinhardowi sprawiedliwość została wymierzona. I to znów, według jego własnych prawideł, bo czyich innych, skoro to on wszystko jej pokazał? Jedynym innym inkwizytorem, z którym miała jeszcze jakiś kontakt był Oscar Decker, ale on też przecież był uczniem von Preussa.
Przyłożyła oko do lunety, wewnątrz której pomarańczowo majaczył refleks krzyża celowniczego. Świat przez celownik wyglądał inaczej. Widać było więcej szczegółów, jednak za cenę utraty szerszego oglądu sytuacji.
Nie mogła powiedzieć, że jej były mentor był złym człowiekiem. Złe było to czym się stał i środki, z których korzystał, lecz robił to wszystko po to, żeby inni nie musieli. Zawsze bardzo zależało mu na tym, by chronić imperium przed zagrożeniem ze strony chaosu. Wtedy, w szerszym kontekście jego postępowanie wydawało się być bardziej słuszne. Jednostka poświęciła się dla dobra ogółu. Ilsa nie sądziła, by sama była zdolna do takiej ofiary, co więc skłoniło Reinharda do wstąpienia na ścieżkę wybrańca Malala? Przecież Sigmar był opiekuńczym bóstwem Imperium i nie raz manifestował swą moc za pośrednictwem kapłanów i innych bohaterów, również wtedy gdy wypędzał potworności Osnowy na powrót do otchłani, z których wypełzły. Poświęcenie na jakie była w stanie się zdecydować właśnie się odbywało - stanęła u boku wojownika chaosu, aby powstrzymać jeszcze większą katastrofę. Ale Reinhard i jego obecny patron nie chcieli bronić się, czy kogokolwiek innego przed chaosem jak statyczny bastion. Oni pragnęli go całkowicie unicestwić. Pytanie ponawia się - co skłoniło von Preussa do tak zapiekłej zawziętości w walce z mrocznymi bogami? Czy chciał się zemścić za swych towarzyszy, którzy polegli walcząc u jego boku? Wcześniejszych zapisków dotyczących służby inkwizytora-renegata niż ten dotyczący masakry jego oddziału na bagnach dokonanej z rąk kultystów nie znalazła. Nie chciało się jej do końca wierzyć, żeby był to bodziec wystarczający do podjęcia aż tak desperackiego kroku jakim było przejście na służbę dla jednego z bogów chaosu. Czy ta objawiająca się na każdym kroku chęć ochrony swoich ludzi była owocem tamtego wydarzenia? To już prędzej. A może coś było wcześniej, coś o czym Ilsa nie wiedziała, zaś masakra w zasadzce kultystów Nurgla była po prostu punktem krytycznym? Reinhard zawsze był zagadkowy, nawet twarz skrywał za swoją maską, a jedyne informacje jakich udzielał na swój, to te, które sam starannie selekcjonował, gdyż informacja jest tym cenniejsza im więcej trudu włożyć trzeba w jej zdobycie. Jedyne co powiedział o swojej przeszłości to tylko to, że on i Ilsa mają podobną historię. Co miał przez to na myśli? Bardzo chciała się tego dowiedzieć.
Otarła palce z czarnego smaru, rozłożyła i złożyła trójnóg, kolbę wsparła o ramię. Karabin leżał idealnie, choć był niemiłosiernie ciężki. Nadszedł czas by zapolować.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka druga półfinałów: Denethrill vs Reinhard von Preuss
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=wBECiQ3iCNU )

- Gotowi ?! Chyba na waszą śmierć! - zaśmiała się Denethrill wyciągając przed siebie wyprostowaną rękę. Między czarnymi paznokciami czarodziejki zaczęły przeskakiwać skrzące się liliowo błyski energii, po chwili już przerodzone w potężne wyładowania chłostające obszar wokół elfki. Czarna jak serce nocy sfera pomiędzy nimi w przeciągu sekund urosła do rozmiaru większego niz sama Druchii, momentalnie barwiąc całą arenę jaskrawofioletowym światłem, od którego inkwizytorzy musieli aż zmrużyć oczy. Fale huczącej energii dosłownie kręgami wymiatały piasek wokół obracającej się powoli, iskrzącej kuli czystego zniszczenia, której ryk słychać było w połowie miasta. Taka właśnie moc spoczywała teraz ledwie powstrzymywana w dłoni Denethrill, która z lekkością piórka wodziła nią wraz ze spojrzeniem od Reinharda do Oscara, uśmiechając się złowieszczo, podczas gdy jej kryształowy medalion w kształcie gwiazdy szarpał się na łańcuszku, unosząc w powietrzu tuż nad odsłoniętym dekoltem i jarząc wewnętrznym blaskiem. Powietrze parowało w kontakcie z nagrzaną niemożliwie błyskotką.
Reinhard i jego uczeń z ledwością pokonywali każdy krok, idąc pod ryczące podmuchy wiatru, które dodatkowo sypały rozkruszoną ziemią po ich pancerzach i rondach kapeluszy.
Druchii zaśmiała się głośno, jakimś cudem jej głos nie ginął we wszechobecnym rumorze.
- Uczeń czy mistrz ? Kto ma zginąć pierwszy, mój nierozważny przeciwniku ? - olbrzymi kulisty pocisk przesunął się w stronę Reinharda - Niemal korci mnie by zostawić tobie wybór, chociaż... może sprawić większy ból na inny sposób ?
Oscar Decker warknął, wyszarpnąwszy coś zza poły płaszcza i gwałtownie stanął wyprostowany mimo wiatru bijącego w twarz, który zdarł mu kapelusz z głowy i rozwiał brutalnie włosy. Szczęknął skałkowy zamek pistoletu.
- GIŃ WIEDŹMO! - ryknął, lecz Reinhard nie dosłyszał huku wystrzału. Pochłonął go gwiżdżący ryk uwalnianego ogromu energii, od którego pękły mu bębenki w uszach. Szykując się na uczucie gwałtownej obliteracji, Reinhard zamknął oczy i pozwolił potężnemu impetowi rzucić sobą jak szmacianą kulką. Wszystkie odłgosy umilkły w zakrwawionych uszach.

Ze stanu nieświadomości wyrwało go powtórne uderzenie o twardą glebę, poprzedzone rozwaleniem plecami spróchniałej szranki turniejowej. Z klekotem żelaza malalita podniósł się, oczyszczając wizury maski z nasypanego piachu. W powietrzu wciąż czuć było obrzydliwy smród eteru i energii Dhar, dodatkowo wszędzie latały drobne ogniki i kawałki drewna, a ogrom szarpnięcia mocy dosłownie wyłączył Wiedźmi Wzrok wybrańca Malaala. Jednego nie mógł natomiast przeoczyć. Niemal połowa placu boju była teraz rozrytym na głębokość kilku metrów i szerokość tuzina, dymiącym rowem zakończonym wielkim kraterem w miejscu gdzie wcześniej stała wschodnia sekcja trybun i jedna z bram. Poza spadającymi fragmentami nie pozostało po nich nic.
- Taka moc... - szepnął ze zgrozą Reinhard uświadamiając sobie możliwe konsekwencje zastosowania podobnego czaru w bitwie w mieście, a także odbicie zaklęcia w obszarze Immaterium. Wtedy rozglądając się po pogorzelisku uderzyła go jedna myśl - Oscar! - zawołał najgłośniej jak umiał von Preuss, uświadamiając sobie powoli to co zaszło - ŁOWCO DECKER, DO MNIE..!
- On cię nie usłyszy. Reinhardzie. - dał się słyszeć z przeciwnej strony melodyjny, ponętny głos. Denethrill pociągnęła palcem po swoim kosturze, znacząc linię energii Dhar. Groza odczuwalna u wybrańca była wprost namacalnie słodka, na jej języku gdy wypowiadała słowa kolejnej inkantacji.
Stalowe rękawice zacisnęły się na dwóch orężach. Z rykiem rozrywającego łańcuchy olbrzyma von Preuss odpalił lśniącą czerwienią na ramieniu obręcz i wznosząc nad siebie harpun runął do przodu w postaci rozmazanego cienia i karmazynowego zygzaka. Wiedzieli jakie były konsekwencje. Wpajano to każdemu Łowcy Czarownic. Nie rozpaczał, nie klnął po stracie konfratra, nawet tak bliskiego. Pozwolił tylko prowadzić się swojej nienawiści, nie tracąc nawet chwili. Denethrill ledwie zdążyła usunąć się w bok, gdy z impetem pocisku działowego przeleciał tam wyposażony w zadzior dziryt, wbijając się w piach. Ze szczękiem łańcucha Reinhard przyciągnął do siebie broń i wciąż nacierając cisnął nią ponownie, lecz przez niedokładne wymierzenie w pośpiechu znów chybił, ledwie muskając łańcuchem powiewające, czarne włosy czarodziejki. Jego arsenał nie kończył się jednak na tym, drugie ramię zawinęło szeroki łuk ciskając niewielki, okrągły przedmiot z malym płomyczkiem u szczytu, który wylądował tuż pod nogami mrocznej elfki, lecz na jej szczęście odbił się od śliskiego piachu, koziołkując na tyle daleko, że wybuch jedynie zagrzał jej odsłonięte plecy.
Naszpikowany bronią bieg wskroś całej areny trwał nie więcej niż dwie sekundy, a to i tak tylko dlatego, że spowalniała go proteza straconej nogi. Wreszcie jednak z nagłym powiewem powietrza masywna stalowa sylwetka zawisła nad Denethrill ku jej osłupieniu prędkością kogoś o takich gabarytach. Bez wątpienia stało za tym zaklęcie, jednak nie miała czasu głębiej się w tym rozeznać, gdyż dzierżony oburącz ciężki bękart opadł z ostatecznym świstem. Ona nie uchylała się. Nie próbowała parować. Tylko skrzyżowała harde spojrzenie z białymi oczyma czempiona.
Na moment przed rozcięciem jej na dwoje przed maską Reinharda jakby w zwolnionym tempie zatańczył widmowy, liliowej barwy płatek róży do którego zaraz dołączyły kolejne.

W czasie krótszym niż uderzenie serca dał się słyszeć ogłuszający szczęk, gdy płatki róż połączyły się w ściśnięte tuziny mieczy, blokujące głownię Gotterdammerunga siecią ostrzy na dłoń od torsu Druchii. Magiczne ostrza usidliły także samego von Preussa, unieruchamiając go i zgrzytając o gruby pancerz. Pod pociętym na szmaty płaszczem pojawiły się płytkie rysy w stali. Denethrill uśmiechnęła się do w tym momencie nie groźniejszego niż małe dziecko renegata tym swoim wyzywającym uśmieszkiem, przesuwając wypielęgnowanym palcem po krawędzi maski inkwizytora.
- Spodziewałam się czegoś więcej niż tępego wpadania w pułapki. - rzuciła, łapiąc oburącz za swój kostur i wymierzając potężny cios w bark malality. Stal wygięła się z trzaskiem, zaś sam Reinhard syknął, gdy spod wgniecionego elementu pancerza pociekła krew. Uradowana elfka nie zdążyła się cofnąć o krok, gdy Reinhard splunął posoką przez ustnik swojej maski i szarpnął się w ostrych jak brzytwy więzach. Z początku wiedźma z pobłażaniem śmiała się z wysiłku, lecz po chwili wyczuwając dziwne zakłócenia w sieci zaklęcia, którego wiązania wyparowywały jedno po drugim zrzedła jej mina, a von Preuss wyswobodził się z ogłuszającym okrzykiem, rozrzucając popękane miecze niczym zardzewiałe żelastwo. Zmierzch Bogów ciął krótko i błyskawicznie, elfka uratowała się od utraty głowy tylko desperacką paradą kostura i kilku ostatnich wyczarowanych, półprzezroczystych ostrzy. Reinhard niczym komara odbił puklerzem skaczący od tyłu na odsiecz swej twórczyni miecz po czym ponowił atak. Tym razem kostur jęknął i zatrzeszczał ostrzegawczo pod ostrzem z imperialnej stali, cios odrzucił Denethrill w tył, zabiłby nawet gdyby nie magiczne wzmocnienie laski. Wiedźma odgarnęła do tyłu włosy z twarzy, dysząc od niespodziewanego wysiłku i buzującej w żyłach adrenaliny. Powodowana pierwotnym instynktem niewiele myśląc skoczyła na wroga, wymierzając pchnięcie wysuniętym z podstawy kostura ostrzem. Malalita jedynie cofnął nieznacznie w tył lewą nogę, przepuszczając drzewce cale od napierśnika, po czym gdy czarodziejka z Konwentu zakręciła w dłoniach orężem i spróbowała trafić go w głowę, jakby od niechcenia zbił cios płazem bękarta.
Gdy elfka cofnęła się po nieudanym ataku, stojący spokojnie Reinhard przechylił głowę w żelaznym kapeluszu w jedną i drugą stronę.
- Spodziewałem się czegoś nieco szybszego po elfie i to kobiecie... - spojrzał na chwilę w górę w nocne niebo - Wydaje mi się, że zaraz będzie świtać, czas skończyć z rozgrzewaniem się.

Jeszcze zanim skończył mówić obręcz na jego ramieniu rozbłysła agresywnie czerwienią i były inkwizytor zaczął atakować osiem... dziesięć... tuzin razy szybciej, ruszącjąc się właściwie niczym kilku wojowników naraz, będąc rozmazaną smugą matowej stali, deklasującą ostatecznie nawet i tak wprawne poprzednie cięcia. Ledwie nadążająca wzrokiem za wrogiem Denethrill z krzykiem frustracji gwałtownym odskokiem i gwiazdą uniknęła zamaszystego cięcia, które rozorało ziemię, pryskając piachem. Nie obyło się oczywiście bez cichych rad byłego mistrza Areny z jej medalionu... Elfka piuetem zeszła z drogi potężnego cięcia, które wryło się głęboko w trzewia piachu, lecz na jej oczach szarpiący za oręż Reinhard von Preuss dosłownie zniknął.
- Orientuj się wiedźmo. - dało się tylko usłyszeć, zanim świsnęła zimna stal. Gdy przechodziła przez jej ciało, gdzie niegdzie ocierając się o kości żeber powiedziałaby nawet że lodowato zimna. Denethrill padła z wrzaskiem bólu, rozorana łukiem, przechodzącym w szarpnięcie w górę od lewej łopatki po podbrzusze z prawej strony talii. Krew kapała na ziemię i płynęła przyklejonymi do okrwawionego ciała włosami, jednak zaciskając zęby i zaciskając w pięści garść piachu elfka z trudem wstała, przygryzając do krwi wargę. Nie mogła dać się pokonać, nie mogła przegrać z także ciężko rannym przeciwnikiem. Zwycięstwo było o włos...
Wymierzony z furią cios kostura znad głowy z brzękiem odbił się od zastawy Gotterdammerungiem. Denethrill zachwiała się w tył od zrepetowanej siły ciosu, niemal przygryzając język. Z bólu z kącika oka pociekła jej nawet łza, rozmywająca makijaż i wypłukująca drobną ścieżkę w zabrudzonym piachem policzku.
- Wiej i załatw go na odległość, nie daj się Kaia! - krzyknął w jej umyśle z niespotykanym dotąd zaangażowaniem głos Malcatora Finnaena - Spróbuje pociąć cię z dołu nogą i złapać ręką po skosie!
Chwytając się nagłej szansy mimo zdziwienia od wypowiedzianego imienia Denethrill sypnęła piaskiem w twarz przeciwnika, jednocześnie rąbiąc na odlew kosturem po protezie nogi i wyskakując z walki efektownym wykręceniem się w powietrzu poziomem. Czarodziejka odetchnęła głośno po lądowaniu i nie tracąc czasu na obejrzenie się zaczęła biec co sił w nogach na przeciwległy koniec Areny.

Reinhard odruchowo zaklął, padając na ziemię z hukiem. Suka walnęła go w protezę, która skrzywiła się i złamała od wielkiego ciężaru. W takim stanie na pewno nie da rady jej dogonić... ostatnim desperackim ruchem Reinhard zerwał z torsu pas z bombami zapalającymi i przekręcając jedną z nich cisnął nim w ślad za przeciwniczką. Ów zaplątał się wokół jej nóg, jednak Denethrill udało się go zrzucić, gubiąc wyposażony w wysoki obcas but i przebiegając jeszcze parę kroków. Eksplozja z hukiem wypalającego Piekłomiota poniosła się falą hutniczego gorąca po ruinach areny, jednak czarodziejka tylko została rzucona na ziemię impetem z nadpalonymi końcówkami włosów, wśród których wciąż można było uświadczyć płomyczki. Przeklinając na otarcia nóg, osmalone włosy i ubrania powstała, odkaszlnęła od chemicznego smrodu i spojrzała na olbrzymie ognisko strzelające cuchnącymi płomieniami wysoko w niebo. Przez ogień dojrzała wtedy półleżący na piachu, czarny cień. Uśmiechnęła się pochylając kostur i zasysając poprzez nagrzewającą się Gwiazdę Raz'zina dziką energię Dhar do formującego się powoli Pocisku Zagłady.
- Rozpaliłeś stos bez wiedźmy, nieudaczniku. - zawołała, nie przerywając zaklęcia - Miałeś swoją szansę, teraz...
Głośny klekot sprawił, że niemal straciła koncentrację, dziwiąc się hałasowi. Wtedy przez płomienie przeleciał nagrzany do czerwoności szpic ciągnący za sobą rozjarzony warkocz ogniw łańcucha i wrył się z ochydnym mlaskiem prosto w pierś czarodziejki. Zebrana moc momentalnie prysnęła, a ona upadła, z krzykiem niosącym się łapiąc się za skauteryzowaną ranę i wyginając w agonii grzbiet w łuk. Poprzez własny płacz poczuła nagle szarpnięcie, z początku delikatne, potem mocniejsze. Zadzior harpuna wrył się w jej wnętrzu, zahaczając o któreś żebro i ciągnąc ją w stronę Reinharda. Nnad trzonka podniosła zaczerwienione oczy ku rozgrzanemu łańcuchowi, niknącemu w ścianie płomieni i zamarła przeczuwając zamyślony jej los. Daremnie szarpała się i wrzeszczała głośniej niż najmniej fartowny z nieszczęśników torturowanych kiedykolwiek w Mousillon, po czym trzy kolejne mocne szarpnięcia wciągnęły ją w buzujące w nocy ognie oczyszczenia.

Zupełnie nieludzki ryk elfki zamarł w kilka następnych sekund, po których Reinhard von Preuss, jedyny żywy w ruinach budynku zmagań areny, gdzie stoczono tej nocy ostatnią walkę w niechlubnej historii dwóch Aren Śmierci budynku powstał niepewnie wspierając się na swym mieczu. Od zachodu gdzie wciąż stała tamtejsza brama i połowa struktury nadbiegła z przejęciem w oczach Ilsa, w jej oczach widać było autentyczną troskę i przerażenie, nieobecne odkąd emocje wyprało z niej szkolenie w Czarnym Zamku. W ostatniej chwili powstrzymała się przed rzuceniem się naszyję byłemu mentorowi.
- Uda... udało ci się... - szepnęła - Gdzie..?
- Tam. - skinieniem głowy Reinhard wskazał płonące całym jego zapasem materiałów łatwopalnych ognisko - Nie będzie już stanowić problemu.
- To widziałam, pytałam o Oscara...
- Oscar... - von Preuss powstrzymywał się przed odwróceniem białych oczu - On... on...

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wszystko zaczęło się od ostrza przebijającego serce.
Lata temu miecz elfa skierował los Loq-Kro-Gara na inny tor. Złote tablice Hexoatl nie mogły przewidzieć tego, co spotkało go w obcym dla niego świecie. Świat ssaków był dla niego dziwny. Niezwykły. Rządził się inną logiką, niźli jego własna.
Otworzył oczy, gdy uderzył grom.
Jego tors pokrywała zaschnięty strumień krwi. Jego ręka, niepewna, oparła się na szarym kamieniu. Czuł się jak wybudzony z głębokiego snu, nie do końca zdając sobie sprawę z otaczającej go rzeczywistości. Jego umysł szarpała konfuzja. Jego cel był niejasny.
Jego ciało zdołało częściowo dokonać napraw. Moc cząstek rzeczywistości amplifikowała jego naturalne zdolności, lecząc go, lecz wciąż nie był w pełni sprawny. Poprzednio potrzebował wielu dni, by wyleczyć podobne obrażenia.
Szary kamień zadrżał. Delikatna mgiełka kurzu uniosła się nad jego powierzchnię. Świątynia ledwo trzymała się jednej całości. Loq-Kro-Gar wyciągnął rękę po oręż, który dzierżył przez ostatnie tygodnie, lecz w ostatniej chwili zawahał się. Wtedy glewia zapłonęła jadowicie zielonym światłem, znikając na dobre.
A potem zrujnowany chram runął w gruzy. Saurus zniknął w tumanie kurzu.

***
Zabawa trwałą w najlepsze, gdy do karczmy wpadł goniec. Krasnoludy, rozweselone już porcją mięsiwa i wódki, początkowo nie zwrócili na dyszącego człeczynę uwagi. Wieści jednak niósł dalece ważniejsze i ciekawsze, niż by się wydawało.
- Czarodziejka Denethrill nie żyje- obwieścił, łapiąc w końcu dech- Pan Reinhard von Preuss wyszedł ze starcia zwycięsko i przechodzi do finału!
Na brzmienie tych słów krasnoludy zawołały radośnie, wznosząc do góry pełne piwa rogi. Śmierć elfki była wczwórnasób szczęśliwa.
Po pierwsze, była elfką, ergo zdradliwą suką. Po drugie, była czarodziejką, a paranie się magią jest bardziej, niż niegodne. Po trzecie, była wredną dziwką.
Najważniejsze jednak, że Baffur wreszcie zaznał spokoju w halach przodków.
- Pięknie! Suka nareszcie wyciągnęła kopyta- zawołał wesoło Falthar, nakładając palcami porcję parującego mięsiwa.
- Ano! Szkoda, żeśmy tego nie widzieli!- zawołał Thori, opluwając się pianą z piwa.
Thorgar przytaknął. Jako jedyny zachował względną powagę.
- Ostatnie zadanie bractwa w tym mieście właśnie dobiegło końca- oznajmił- Nie ma już tu nic, co by nas trzymało. Faltharze, jeśli twoja propozycja jest aktualna...
- Pewnie, że jest, kurwa twoja w ten i nazad!- zawołał Magnisson obcesowo, waląc kułakiem w stół- Nie rzucam słów na wiatr, jakem krasnolud!
- Oczywiście- przytaknął Thorgar grzecznie- Dziękujemy za twą szczodrość. Dlatego pójdziemy za tobą, gdy pokonasz wojownika Chaosu w finale. Oto przysięgam przed tobą, a każdego uczciwego krasnoluda biorę na świadka, że Żelazne Bractwo pomoże ci odbudować ojcowiznę!
Kilkanaście par krasnoludzkich rąk uderzyło rytmicznie w stół, wyrażając aprobatę. Głos wtedy zajął Falthar.
- Nie mogę prosić o więcej. Pora przywrócić was do naszego wspaniałego społeczeństwa! Dlatego ja z kolei przysięgam wam na włochate jajca przodków, że w razie mojej śmierci z chędożonym Chaośniakiem, co moje, należy do was! Moje zasoby w banku Himilsbachów i moja twierdza, choć pewnie teraz pełna jest robactwa.
Krasnoludy chrząknęły na znak aprobaty.
- A teraz... jedzmy przyjaciele! Wznieśmy toast!- tu Falthar uczynił efektowną pauzę, a oczy jego kompanionów patrzyły uważnie na niego- Na pochybel skurwysynom!
- Na pohybel!- ryknęły krasnoludy, wychylając toast.
Wtedy karczmarz przyniósł spirytus. Produkt rafinacji wspaniałego ludu gór.
- Smaczna, psiajucha!- zawołał Gromni, wychylając kolejkę.
- Zimna, aż w rękę parzy! A... co to?
Na dnie jego szklanicy, którą juże miał opróżnić zauważył przedmiot. Amulet, jeśli być szczerym.
- Ach...- burknął Snorri, który od pewnego czasu macał się po kieszeniach- Tu się podział. To miał być prezent. Coś na szczęście, na nadchodzącą walkę.
- No, no- sapnął Magnisson, oglądając metaliczny przedmiot w grubych palcach- Niczego sobie cacko...

[Ekwipunek: Amulet trzykrotnie błogosławionej miedzi ]

***
Powstał, w chmurze kurzu i pyłu, wyłaniając się zeń niczym dawno zapomniany bóg. Odwalił drewnianą belkę, schodząc z gruzów świątyni.
Miasto ogarnęła cisza. Wśród niej widniały skupiska śmiechów i śpiewów- oto zwycięzcy świętowali swą wiktorię nad Czarnym Rycerzem. Pijani, pełni radości i żądzy...
A na ulicach wciąż leżały trupy.
Część uprzątnięto, lecz zmysły saurusa bez problemu odnajdywały poległych. Ten kontrast go uderzył. Przywoływał wspomnienia.
Niemal na powrót słyszał łopot żagli "Gargantuana", widząc w oddali budynek Areny. Przypomniał sobie, jak walczył i zwyciężył na podobnym turnieju... lata temu. Nim obrabowano go.
Z życia.
Z woli.
Z pamięci.
Z misji.
Z imienia.
Widział ludzi, zwykłych mieszkańców, zbyt pijanych , by myśleć, że kupili sobie ledwo chwilę, nim powrócą już jutro do szarej codzienności. Ich życia, takie kruche...

Spojrzał ku morzu. Ku gwiazdom. Zasięgnął ich rady. Był zagubiony i potrzebował ich pomocy. Prosił, by wskazały mu drogę.



[Epic fight is epic! =D> Choć przyznam, że będę tęsknił za tą suczą :| ]
Ostatnio zmieniony 7 maja 2015, o 21:25 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Ja też :). Kurde znowu w półfinale.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Do trzech razy sztuka :wink:
Btw. Kto robi następną Arenę? Ja w sumie jestem gotowy.... 8) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Naprawdę mało zabrakło, kostki w combacie trochę nieprzyfarciły. No i sam Reinhard pewnie się nie spodziewał, że mając 35 BSa trafi z karą za zasięg podobnie zwinną postać. :wink:

Z racji, że teraz odbywa się decydująca faza walki o Żelazny Tron Rzeczpospolitej trochę mnie nie będzie przez udzielanie się w różnorakich intrygach i bitwach. Tymczasem możecie wyczerpać wątki z próbą porwania Czarnego Rycerza i ogólnie wszystko co tam kto jeszcze potrzebuje, nawet z postaci towarzyszących które przeżyły. Ofc nie zaburzając obecnej sytuacji politycznej Mousillon. ]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[rzecz jasna nowy rozdział jest już w drodze]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Poszedł dość duży edit posta. Uznałem, że Reinhard powinien mieś chwilę dla Ilsy i siebie, niezakłóconą niczyją interwencją. Poprzednia wersja nie leżała mi :| ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[dzięki, faktycznie łatwiej mi będzie wyrobić coś zgrabnego. idę przerobić swojego nienarodzonego posta w łonie forum]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Klafuti, długo jeszcze? :roll: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[nie nie, już całkiem nie długo. myślę, że w nocy skończę.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Bo zacząłbym już chociaż tę walkę rozgrywać... :roll: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

GrimgorIronhide pisze:[ Bo zacząłbym już chociaż tę walkę rozgrywać... :roll: ]
[Pisz, nie przejmuj się. Nie musisz przecież wrzucać od razu :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Byqu pisze:
GrimgorIronhide pisze:[ Bo zacząłbym już chociaż tę walkę rozgrywać... :roll: ]
[Pisz, nie przejmuj się. Nie musisz przecież wrzucać od razu :wink: ]
Kiedy Klafuti nie podał co Renio wziął na boosta :|

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[ :o Shit@]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[na boosta będzie naznaczony bliznami jednak]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Dorobiona naprędce proteza z lufy muszkietowej o ile znosiła nacisk kilkuset kilogramów stali i szczelnie skrytego pod jej skorupą ciała nie wytrzymała precyzyjnie zadanego uderzenia i Reinhard mógł tylko bezradnie oczekiwać spotkania z piaszczystym podłożem. Przewracając się chciał jeszcze odgryźć się obmierzłej czarodziejce, tnąc bardziej na oślep, w nadziei, że miecz napotka na znajomy opór stawiany przez rozcinane tkanki. To jednak się nie stało. Na wpół oślepiony przez ostre ziarenka kwarcu, były inkwizytor zobaczył jak jego przeciwniczka z kocią wręcz zwinnością wywija się mu spod niosącej sprawiedliwość stali i rzuca się pędem pod trybuny, jak najdalej od unieruchomionego, ale wciąż ekstremalnie wręcz niebezpiecznego wojownika, by stamtąd unicestwić go przy pomocy swych plugawych guseł. Przed inkwizycją można było uciekać, ale tylko po to, by paść zmęczonym. Ledwie wybraniec z przeraźliwym łoskotem blach uderzył o ziemię, drugie ramię już posyłało za umykającą zdobyczą pas z bombami zapalającymi. Ten, jak wąż oplótł się wokół smukłej łydki, ale Denethrill wyślizgnęła się jakimś cudem, w ostatnim momencie unikając pochłonięcia przez gwałtowną eksplozję płomieni, których wysokie filary oświetliły scenę jasnym światłem płonącego fosforu i smoły, wzbijając na przemian białe i czarne kłęby dymu, niosącego ostry fetor alchemicznych ingrediencji. Znowu uciekła, mimo, że musiało kosztować ją to nie lada wysiłek. Daremnie.
Widzieli nawzajem swoje sylwetki. Elfia wiedźma coś tam wydziwiała, triumfując mściwie nad powalonym i pełzającym przed nią przeciwnikiem, teraz dodatkowo odgrodzonym ścianą żarłocznego ognia. Reinhard nawet nie starał się zrozumieć jej słów, niknących w szumie żarłocznych jęzorów ognia.
Znowu odzyskał swój zmysł wyczuwania skazy chaosu. Energia Dhar wirowała wściekle wokół czarodziejki, jak monstrualny maelstrom, którego kipiące od surowej mocy oko stanowił amulet zawieszony na szyi Druchii. Von Preussa ogarnął iście wilkołacki, żarłoczny szał, ukierunkowany jedynie na jeden cel - zdławienie znienawidzonego wroga. Zniszczenie chaosu. Pod tym pragnieniem jak we mgle rozpłynęła się chęć pomszczenia towarzysza czy wymierzenia sprawiedliwości. Ale cóż po motywacji, jaka go prowadziła, skoro efekt był ten sam?
Zaciskając zęby i napinając mięśnie jak stalowe liny, wybraniec jednym, pewnym ruchem cisnął harpun w majaczącą po drugiej stronie szalejącej pożogi Denethrill. Cokolwiek mówiła, urwała. Już wiedział, że trafił, zanim jeszcze rozległ się wrzask rannej elfki, głośny, przenikliwy, pełen boleści i gniewu. Gorąco alchemicznego ognia było tak potworne, że wystarczyła zaledwie chwila, aby przelatujący przez nie dziryt nagrzał się do tego stopnia, że natychmiast przypiekł ranę, uniemożliwiając krwawienie, które litościwie pozbawiłoby ją szybko przytomności przed tym co dopiero miało nadejść.
Sprawiedliwość wymierzana przez Inkwizycję ma długie ramię. Można przed nim uciekać, ale ono będzie niestrudzenie kontynuować pościg. A gdy winowajcy zabraknie sił i możliwości dalszego unikania kary, nieuchronność jego pochwycenia staje się faktem. A wtedy już się nie wyrwie.

Reinhard szarpnął łańcuchem, najpierw lekko, później mocniej, uważając, żeby zadzior harpuna solidnie zaklinował się na żebrach elfki. W końcu nie po to rozpalał ten prowizoryczny stos, by nie zgorzała na nim żadna wiedźma. Gdy poczuł solidny opór, zaczął zbierać łańcuch. Denethrill na krótką chwilę ucichła, zaś Reinhard przestał również dalej wlec ją w stronę ognia, by dać jej rozeznanie w sytuacji - skazana musiała mieć świadomość tego, jaka dokładnie czeka ją kara. Łańcuch naprężył się jeszcze raz i zaczął się szamotać, niczym linka pod ciężarem walczącej ryby. Reinhard uznał to za znak, że Druchii przyjęła do wiadomości wymiar swojej kary, pzatem wznowił egzekucję. Z każdym szarpnięciem z ognia wyłaniał się kolejny odcinek jarzących się słoneczną żółcią ogniw, zaś z drugiej strony dobiegały tylko krzyki, lecz nie było w nich nic z gniewu, złości, czy nawet bólu. Tylko czysta groza, jaka zwiastować mogła tylko zbliżający się obłęd. Ten jednak zwykł nachodzić bardzo opieszale, na wiele dni, miesięcy a czasem nawet lat później, litościwie tłumiąc rozszarpany traumą umysł pod oćmą szaleństwa. Denethrill nie miała tyle szczęścia, by zdążyć oszaleć w ciągu kilkunastu sekund. Reinhard z satysfakcją profesjonalisty oglądającego swoją solidnie wykonywaną robotę przyglądał się jak elfka zapiera się nogami, histerycznie szarpie rozżarzone żeleźce, by nawet za cenę wypatroszenia uniknąć wciągnięcia w zbliżające się w miarowym rytmie płonące jezioro płynnego szkła. Rozległ się syk i skwierczenie gdy najpierw w płomieniach zniknęły nogi, a wrzask palonej żywcem wiedźmy przeszedł w niepodobny do niczego ryk. Jeszcze dwa zdecydowane ruchy ramion i Denethrill całkowicie zniknęła w buzującym żarłocznie ogniu, oddzielającym ją ostatecznie od skazy chaosu.
- Nie ma ucieczki tym razem https://youtu.be/hsYHj1c29f0?t=234. - Rzucił twardym tonem już bardziej do siebie niż do elfki, gdyż ona i tak nie zwracała już na nic uwagi.
Rzucała się jeszcze przez kilka sekund, a później padła i znieruchomiała, po tym, jak Reinhard dobrze wiedział, zagotowała się cała woda w jej organizmie. Jedynie dym stał się teraz tłusty i czarny, a do woni płonących chemikaliów dołączył znany każdemu łowcy czarownic drapiący w gardło swąd palonego mięsa. Dopiero wtedy, gdy go poczuł, wyrwał ze zwęglonego ciała harpun i odrzucił go na bok, na wilgotny od wieczornej rosy piach.
Mało brakowało, a to on skończyłby jak pieczeń, żywcem usmażony we własnej zbroi. Odetchnął ciężko, wspierając się na Gotterdammerungu jak na zaimprowizowanej kuli. Ledwie położył jedną użytkowniczkę surowej chaotycznej magii, a już zamiast satysfakcji ze zwycięstwa poczuł pragnienie dalszych łowów - Malal był nienasycony, niezależnie ile pomiotów chaosu posyłał mu na unicestwienie nigdy nie było dość. Jeżeli pewnego dnia doszłoby do nieprawdopodobnej sytuacji, że zabrakłoby zwierzoludzi, kultystów, mutantów, demonów i heretyków, zapewne zwróciłby miecz przeciwko ostatniemu z wojowników chaosu, czyli samemu sobie. Ale do tego czasu będzie bronił ludzi przed potworami, nawet jeśli sam miał stać się jednym z nich.
Lecz tym razem zawiódł po raz kolejny. Jego przyjaciel i uczeń, nawet jeżeli obecnie byli wrogami, zmuszonymi do zawarcia desperackiego sojuszu wbrew rozkazom i obowiązkom został unicestwiony. Życie jeszcze jednego z jego podwładnych zostało pochłonięte w walce z siłami chaosu. Czuł jak wzbiera w nim wściekłość, rozniecając płomień równie żarłoczny, co ten, który przed chwilą pochłonął niegodną wiedźmę, lecz wielokroć potężniejszy, gdyż dający motywację do działania.

Od dawna jedyne uczucia jakie posiadał, to te, które kierowały go do walki z chaosem. Cała reszta najpierw wypaliła się, później zniknęła, zepchnięta w najgłębsze zakamarki coraz mniej ludzkiego umysłu wybrańca, toteż, aby funkcjonować wśród innych ludzi bez wzbudzania podejrzeń wszystkie inne nauczył się odgrywać, może wydawał się przez to tylko trochę zdziwaczały, ale taki już los tych, co toczą na co dzień walkę z niewidzialnymi, acz całkiem realnymi koszmarami. Ze wspomnień, które mu zostały, wszystkie odnosiły się bez wyjątku jego walki. To, kim był wcześniej, co robił - to przywoływał jedynie jak przez gęstą mgłę. Pamiętał swoją żonę, piękną Adelheide i żal po jej stracie, następnie trening w Czarnym Zamku, pamiętną potyczkę we wiosce na bagnach, kiedy to usłyszał zew Malala, a później lata służby i nieustannych, zawziętych polowań prowadzony przez swą niezwykłą intuicję i to, ze za każde ze zwycięstw przyszło płacić cenę odbierającą jakąkolwiek z nich satysfakcję. Ordery były tylko bezwartościowymi kawałkami metalu, które bardziej niż jemu, jako dowód uznania należały się jego lojalnym towarzyszom broni. Takim jak Oscar Decker. Na szczęście odprawił Ilsę na czas na bezpieczną pozycję, skąd miała pilnować podejścia od zamku. Była ambitna i pełna werwy, jednak wciąż za mało doświadczona. Gdyby ona również zginęła, Reinhard był pewien, że wtedy stoczyłby się w otchłań szaleństwa, zabijając każdego, w kim drzemie choćby ziarno chaosu, a więc przypadkowe, postronne osoby. Momentami bywało blisko, jak wtedy gdy omal nie zmiażdżył głowy nędzarce, która aby zarobić na życie musiała zająć się nierządem, zdawał sobie więc sprawę, że granica jest cienka. Jednak czy na tym polegała ścieżka wybrańca? Na całkowitym wyzbyciu się nawet tej niewielkiej cząstki człowieczeństwa jaka mu została? Stara zasada mówi, by nie żądać od potężniejszego - wie to każdy Inkwizytor. Ale czy wtedy miał jakiś wybór? Tak. Zawsze jest wybór, jednak czy nie gorsze byłoby dać się zabić i pozwolić, aby zepsucie szerzyło się dalej, niepowstrzymane, zatruwając umysły i ciała. Tak czy inaczej, ścieżka wybrańca była ścieżką, z której się nie wraca.

Ilsa zastanawiała się po co Reinhard w ogóle ją wysłał na zachodnią bramę. Zamek był w nocnym mroku jedynie czarną, uśpioną bryłą, pozbawioną nawet jednego światełka w oknie czy pochodni patrolującego strażnika. Jaka odsiecz? Załoga ukryła się za murami, ani myśląc wychylać się do miasta rojącego się od najemników Adelhara i sprzymierzonej z nim ludności. Spojrzała przez celownik po blankach - całkiem pusto. Choć nie ufała już Reinhardowi tak jak kiedyś, jego rozkazy zawsze były trafne. Był to po prawdzie jedyny powód dla którego usłuchała. Rozkaz przełożonego nie miał tu już nic do rzeczy, gdyż Ilsa nie podlegała ordynacji swojego mentora, odkąd ten stał się ściganym banitą. Wtem usłyszała za plecami gigantyczną eksplozję, która zatrzęsła gmachem areny w posadach. Jak na komendę odwróciła się w stronę pola walki. Słyszała jak Reinhard wywołuje towarzysza, ale na próżno. Ilsa wiedział co się stało, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Ciągnęła Oscara taki kawał tylko po to, by w jednej chwili dzielny agent został unicestwiony w eksplozji plugawej magii, która wyżłobiła bruzdę przez cały plac boju, kończącą się dymiącym kraterem w zdemolowanych trybunach, po których wciąż pełgały niewielkie płomyki. Po Deckerze nie było ani śladu, za wyjątkiem poszarpanego kapelusza, leżącego smętnie na skraju wyrwy w barierce. Ilsa nie wpadła w szal, mimo, że gniew po stracie towarzysza narastał w niej w błyskawicznie. "Ty dziwko. Nie ujdziesz stąd z życiem..." - Pomyślała, kręcąc pospiesznie przy optyce celowniczej. Zadanie było utrudnione - elfka cały czas się przemieszczała, zaś przy niej raz po raz przemykała czerwona smuga zostawiana przez nadnaturalnie przyspieszonego czempiona. Całą agresję ukierunkowała w precyzję i szybkość ruchów, osiągając najwyższe skupienie na celu. Tak jak jej to wpojono w czasie szkolenia. Emocje były udziałem ludzi, lecz dla zwykłych mas stanowiły jedynie ubarwienie życia, gdy niewyćwiczone umysły pozwalały się im beztrosko nieść. Inkwizycja Imperialna kładła natomiast nacisk na świadome ich wykorzystanie, jako jednego z wielu przydatnych i skutecznych narzędzi w arsenale agentów.
Wreszcie złapała ostrość, jednak w tym momencie cel przesłoniła jej czarna sylwetka Reinharda, uwięzionego teraz w jakichś, zdawałoby się przywołanych znikąd ostrzach. Czekała cierpliwie na sposobność do oddania strzału, kontrolując oddech, aby krzyż celownicy pozostawał w miejscu, gdzie oczekiwała ujrzeć głowę znienawidzonej wiedźmy. Niestety nie dane było jej wymierzyć sprawiedliwość. Gdy tylko Reinhard oswobodził się, natychmiast doszło do gwałtownej wymiany ciosów, w wyniku której on sam został powalony, a elfka rzuciła się do ucieczki. Karabin Ilsy nie był przystosowany do ostrzeliwania szybko poruszających się obiektów, przynajmniej nie z tak małej odległości. Mieląc pod nosem przekleństwa, znów zaczęła gorączkowo poprawiać celownik, godząc się z faktem, ze ewentualny strzał będzie musiała oddać na wyczucie. Na arenie nastąpiła jeszcze jedna eksplozja, tym razem wywołana przez von Preussa. W tym samym momencie w lunecie pojawiła się nieco rozmyta sylwetka czarodziejki. Łowczyni już czuła pod palcem opór mechanizmu spustowego gdy dokładnie na jej oczach płonący czerwienią przedmiot wrył się głęboko w delikatne ciało elfki. Ilsa odjęła oko od lunety by popatrzeć na ten spektakl własnymi oczyma. Wiedziała co się zaraz stanie i dlatego nie zamierzała strzelać. Kula w głowę nie była czymś na co zasługiwały takie szumowiny jak przedstawiciele pozbawionej moralności i skrupułów elfiej rasy, a w szczególności zdeprawowani zbrodniarze z Naggaroth. Z resztą, przeznaczeniem wiedźmy jest spłonąć żywcem w oczyszczającym ogniu stosu.

Ilsa czym prędzej zeskoczyła na dół, na piaski areny i podbiegła do swego dawnego mentora. Przez krótką chwilę chciała objąć go za szyję, jednak wnet zdławiła tą niedorzeczną myśl. Jednak to, czego nie mogła za nic ukryć ani wyprzeć to przejęcie i troska o los towarzyszy. Widać wciąż pozostawała w niej cząstka człowieczeństwa, niepokornie przekuwającego się w taktycznie zbędne emocje, które miały zostać wyrugowane z jej natury lub zaprzężone na potrzeby służby podczas prania mózgu, jakiemu poddano ją podczas pobytu w Czarnym Zamku. Po prawdzie nawet nie próbowała się powstrzymywać - choć niejednokrotnie widziała śmierć na własne oczy, również tą, którą zadawała własnymi rękami z precyzja i zimną skutecznością nakręconej i dobrze naoliwionej maszyny, tym razem chodziło o szczególne osoby - przyjaciół i towarzyszy broni. Mimo to, wpojone zasady zachowania żelaznym uściskiem chwyciły ją za gardło i usadziły w miejscu, wyprężając ją jak strunę.
- Uda... udało ci się... - szepnęła przez ściśnięte od suchości gardło - Gdzie..?
- Tam. - skinieniem głowy Reinhard wskazał płonące całym jego zapasem materiałów łatwopalnych ognisko - Nie będzie już stanowić problemu.
- To widziałam, pytałam o Oscara...
- Oscar... - von Preuss powstrzymywał się przed odwróceniem białych oczu - On... on... - Nie chciał tego przyznać, lecz znów stracił człowieka. Pomścił go, wymierzył sprawiedliwość lecz to nie przywróciło życia ani jemu, ani nikomu innemu. - Decker zaginął w walce.
- Usłyszałam tylko wybuch, a jak spojrzałam, jego... jego już nie było. - Oboje odwrócili się w stronę dymiącej wyrwy w trybunach, ziejącej na końcu wypalonej bruzdy w ziemi, równej, jakby wyszła spod linijki. - Myślisz, że przeżył? Jak myślisz Reinhardzie? - Głos jej się łamał. Von Preuss nie odpowiadał, ważąc słowa. Nie potrafił współczuć, jednak intelekt podpowiadał mu, że zbyt bezpośrednia odpowiedź niepotrzebnie zrani Ilsę. Nie miał zamiaru tego robić, gdyż było to zbędne wobec sprzymierzeńca.
- Tamte trybuny zostały zniszczone w pojedynku Denethrill z pewnym rycerzem. Uderzenie było tak potężne, że z Bretończyka nie został najmniejszy ślad. Nawet jakieś kawałki metalu.
- To niemożliwe. - Psychika Ilsy naturalnie broniła się. - Kapelusz. Zobacz. - Podniosła z ziemi nakrycie głowy, tocząc dookoła błędnym wzrokiem. - "Czym sobie na to zasłużyłem? Myślałem, że zapewnię bezpieczeństwo chociaż jej... Lecz oto pogrąża się w szaleństwie." Położył pancerną rękawicę na jej ramieniu.
- Decker znał ryzyko i był gotów... - Łowczyni spojrzała na wybrańca, jakby bredził niesłychane farmazony. Wyrwała mu się i biegiem rzuciła ku tlącemu się wciąż rumowisku, bezwiednie trzymając kapelusz w jednej i karabin w drugiej ręce. Renegat podążył za nią, wspierając się na pochwie Gotterdammerunga, by oszczędzić uszkodzoną protezę. Widział, jak jego ostatnia uczennica krząta się gorączkowo pośród zwałów desek i strzępów płótna. Wtem zastygła i zawołała:
- Reinhard, chodź szybko! On tu jest! Żyje! - Zaśmiała się radośnie. Lecz von Preuss wyczuwał tylko jedno zakrzywienie Osnowy, to wywoływane przez ekscytację Ilsy. Równe dobrze mogła sobie coś uroić, wszak nikt nie przetrwałby takiego wyładowania surowej energii magicznej. Mimo to przyspieszył kroku. Dziewczyna wymagała, by ktoś się nią zajął i w najgorszym przypadku odesłał do przytułku prowadzonego przez kapłanki Shallyi. - Szybciej, sama nie dam rady! - "Biedna istota, chyba jednak źle ją oceniłem. Nie była tak wytrzymała. Lecz to nie moja wina. Gdyby nie tamto, nie wstąpiłbym do Inkwizycji. Czy kiedykolwiek uda się zakończyć ten obłęd?" - Myślał wybraniec, zmierzając ku bezradnie mocującej się z olbrzymią belką Ilsie. Gdy podszedł bliżej, jego oczom faktycznie ukazał się zarys człowieka, uwięzionego pod gruzem, lecz pozostawał nieruchomy. Kilka chwil później nachylał się nad swoim dawnym adiutantem. Oscar był cały zakrwawiony, zaś jego pancerz cały osmolony i powgniatany. Jedynie niewielki młoteczek z brązu rzucał się w oczy jako nietknięty. Inkwizytor był nieprzytomny, ale faktycznie oddychał. Gdy tylko Reinhard to dostrzegł, wstąpił w niego entuzjazm jakiego się u siebie nie spodziewał. Więc jednak - przecież on nie oszalał. Gdyby tak było, stałoby się to dawno temu. Wspólnie z Ilsą w kilka chwil odrzucili belki i wyswobodzili rannego, ostrożnie, aby w razie czego nie uszkodzić mu kręgosłupa. Dopiero, gdy położyli Oscara na równym, widoczny stał się ogrom potwornych obrażeń, jakich dzielny łowca doznał. Pół twarzy było zmasakrowane, odsłaniając pokryte sadzą zęby i poszarpane dziąsła, zaś lewe oko przestało istnieć, zostawiając jedynie ziejący oczodół. Tak samo ramię, w łokciu wygięło się pod nienaturalnym kątem - w najelpszym przypadku zostało jedynie wybite ze stawu, bardziej prawdopodobne było jednak to, że doszło do złamania.
- Musimy go opatrzyć i zabrać do felczera. - Zawyrokowała Ilsa.
- Tak. Znasz tu kogoś odpowiedniego? - Pokiwała głową twierdząco.

[dobra, padam na twarz, dopiszę coś za dnia]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Razem z pierwszymi promieniami słońca, zaczęły docierać do niego pierwsze przebłyski świadomości. Nigdy nie uważał się za mięczaka, ale cios inkwizytora położył go na dobre.
Gdy tylko spróbował się ruszyć, aż syknął z bólu. Padł między jakieś portowe skrzynki i po kilku godzinach leżenia na kancie jednej z nich, piekielnie bolały go plecy. Dodatkowo od uderzenia, głowa ułożyła mu się pod dziwnym kątem i teraz czuł się jakby ktoś cały dzień walił w jego kark żelaznym prętem.
Cokolwiek wydarzyło się w czasie jego niedyspozycji, musiał się szybko doprowadzić do stanu jakiejkolwiek używalności. Rozmasował wszystkie stężałe i bolące miejsca i rozejrzał się po okolicy. Za nim, oparta o inną skrzynię leżała zdobyta halabarda, na którą prawie się nabił upadając.
- Wygląda na to, że miałem sporo szczęścia. - Mruknął do siebie.
"No tak, bo przecież wszystko poszło po naszej myśli."
Kiedy już był pewien, że nie zginie od pierwszego lepszego ataku, bo nie zdąży unieść zesztywniałej ręki na czas, poszedł w kierunku, w którym biegli dwaj inkwizytorzy poprzedniej nocy. Mógł dać ciała dając się tak łatwo ogłuszyć, ale wciąż miał pojęcie gdzie powinien teraz się udać.
Miał tylko nadzieję, że idąc śladami wczorajszych wydarzeń natknie się na cokolwiek, najlepiej dwa trupy w charakterystycznych kapeluszach.
A co jeśli zginęła? To byłby kolejny turniejowy pojedynek, czy incydent, któremu nie udało mu sie zapobiec? Jedno było pewne, to nie on będzie decydował w tej kwestii. I to nie była pocieszająca myśl. Nie, kiedy on sam wyszedł z tego z obolałym karkiem, nawet jednej blizny, świadczącej, że dał z siebie wszystko.
Było na tyle wcześnie, albo panowała taka sytuacja w mieście, że ludzie nie wyszli jeszcze na ulicę i gwardzista mógł iść po śladach ciężkich buciorów wybrańca chaosu jak po sznurku. Kiedy wyszedł zza zakrętu, nie musiał już dłużej ich wypatrywać. Przed nim wyrosła wielka sylwetka, okrągłej areny. Jakoś go to nie zaskoczyło, w przeciwieństwie do samego wyglądu, miejsca zmagań. Przez zewnętrzną ścianę biegło pęknięcie, pionowa szczelina, która prowadził w głąb areny. Zarthyon uznał to wyłącznie za dowód obecności Denethrill w tym miejscu, dzisiejszej nocy. Bez dalszej zwłoki wszedł do środka.
Okazało się, że pęknięcie na zewnątrz ciągnęło się przez piaski areny, a samo miejsce zmagań zostało zniszczone w oczywisty sposób, przy pomocy magii.
"Musiała się popisać. Dla widowiska wolała bardziej uszkodzić kupę kamieni niż swojego przeciwnika..."
Niewątpliwie wydarzyło się tu bardzo wiele, ale jak na te okoliczności nie zauważył żadnych trupów. Jednak pośród całego tego zjawiskowego zniszczenia jego uwagę zwrócił kawałek spalonej ziemi. Od razu ruszył w tym kierunku. Im bliżej czarnej plamy się znajdował, tym wyraźniej widział na niej kupkę śmieci.
- Kurwa.
Spośród paru zachowanych, niespalonych kosteczek, największa była czaszka i nie było wątpliwości do kogo należała. Czarny strażnik wpatrywał się w oczodoły, które jeszcze niedawno były mieszkaniem dla fioletowych oczu. Miał nawet wrażenie, że był w stanie poprzez układ kości, rozpoznać rysy twarzy czarodziejki, z którą spędził ostatnie miesiące w tej Mousillońskiej dziurze. Gdyby ktoś obserwował teraz gwardzistę, stwierdziłby, że ten nad czymś się zastanawia, ale nie sposób było poznać, co w tej chwili odczuwa, gdyż jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Skórzany but opadł, a czaszka pokruszyła się i rozleciała na kawałeczki pod ciężkim obcasem. Nie pozostało już nic co przypominałoby o tym, że po tej ziemi chodziła Denethrill. Poza leżącym niedaleko kosturem i czymś jeszcze.
Wśród poczerniałego proszku, który pozostał, błysnęło odbite światło słońca. Zarthyon pogrzebał w pyle butem, by odnaleźć tam dwa przedmioty zawieszone na łańcuszkach. Sięgnął po znajomy kształt. Jeszcze pamiętał, jak sam wręczał jej tą gwiazdę. Przez chwilę przez jego świadomość, mignęło wspomnienie tego dnia w porcie, kiedy właśnie te fioletowy oczy zaświeciły nienaturalnie na sekundę, przy kontakcie z artefaktem. Jednak chwila szybko minęła, a przedmiot wylądował w jednej z wewnętrznych kieszeni.
Drugą rzeczą okazał się medalik, który najwyraźniej dało się otworzyć. Zarthyon spróbował podważyć wieczko jednak to nie uchyliło się nawet na milimetr.
- Magia. - Strażnik splunął na ziemię. - Na wiele ci się to zdało. - Rzucił na odchodnym do prochu, który pozostał po czarodziejce.
Po drodze wziął jeszcze jej kostur. Wszystko mogło się przydać, by odkupić swoją winę, kiedy już dotrze do Wiedźmiego Króla.
Pozostało tylko wymyślić jak, a przede wszystkim zdecydować kiedy?
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Klafuti, daj wreszcie trening [-o< ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Choć został mocno pokiereszowany, Oscar Decker przeżył. Przytomność odzyskał już jakiś czas temu i siedział teraz z obandażowaną głową, pociągając koniak prosto z owiniętego wikliną gąsiora. Oprócz obrażeń twarzy, jakich doznał, był cały pobijany i obolały, jednak nie narzekał. Nie miał tego w zwyczaju ani on, ani jemu podobni. Jak się okazało, przeżył eksplozję w ostatniej chwili uskakując za sylwetkę wybrańca, wciąż jednak nieosłonięta strona twarzy została spieczona i poszarpana przez mijającą go falę energii. Reinhard również oberwał, jednak w jego przypadku najmocniej oberwała proteza, zaś w miejscach, w których magiczne miecze wgryzły się w zbroję widniały ślady przypominające zgrubienia pozostałe po stopieniu dwóch kawałków metalu.
Mimo, że odniesione rany były po prawdzie powierzchowne, "nadworny" felczer Lou, do którego siedziby w dokach Ilsa i Reinhard zabrali rannego towarzysza wciąż nie mógł nadziwić się, jak udało im się przetrwać. Do tego stopnia, że w końcu spytał, kim była osoba, która potrafiła zadać taką ranę. Na to Oscar odpowiedział przez zęby chrapliwym głosem:
- Jakimś trupem. - To wszystko. Całe podsumowanie.
- Co cię nie zabije to wzmocni. - Wzruszył ramionami medyk, dochodząc do wniosku, że ma do czynienia z największymi twardzielami, jakich w życiu spotkał. W przekonaniu tym utwierdziło go to, co Decker powiedział w następnej kolejności.
- Reinhardzie, co teraz? Jestem gotowy do dalszej walki. Został tylko jeden przeciwnik, zabijmy go i kończmy z tym miastem.
- Jesteś ranny. - Ucięła Ilsa.
- Straciłem tylko jedno oko. Sigmar obdarzył mnie zapasowym.
- Ilsa ma rację. - Wtrącił von Preuss. - Nie wiemy na pewno, czy nie doznałeś obrażeń wewnętrznych. Nie powinienem was tak lekkomyślnie narażać.
- O tym zdecydujemy sami. Nie jesteś już naszym przełożonym, to, że zdecydowaliśmy ci się pomóc to wyłącznie nasz wybór. - Oscar urwał, krzywiąc się. Zbyt nieostrożne poruszanie szczęką musiało sprawić mu ból. Wziął kolejny łyk produktu destylacji wina i skrzywił się jeszcze bardziej. Bez wątpienia smakowało paskudnie.
- Zamierzam znaleźć kogoś, kto cię zastąpi. Tych krasnoludów jest trzech, przyda mi się więc wsparcie. Rzecz w tym, że Ilsa formalnie wciąż nie ma ukończonego szkolenia, ty zaś jesteś pełnoprawnym inkwizytorem.
- Chcesz, żebym dokończył ją szkolić?
- Tak. Liczę, że przekażesz jej to, co ja tobie. Jesteśmy łowcami czarownic. Zawsze jest nas dwóch.
- Mistrz i jego uczeń.
- W takim razie kogo zamierzasz wziąć? - Spytała Ilsa. Chciałabym wiedzieć, z kim przyjdzie mi działać.
- Kogoś, kto ma umiejętności bojowe i nic do stracenia.
- Chyba nie mówisz o...? - Spytali oboje.
- Właśnie o nim. Zostańcie tutaj, ja pójdę ponegocjować. - To powiedziawszy, Malalita wyszedł z pokoju powiewając postrzępionymi połami płaszcza.

[trening: naznaczony bliznami - mam nadzieję, że zostało to dość jasno opisane. @Byqu: chcesz, żeby Loq-Kro-Gar wystąpił jeszcze raz w finale? Bo musi być podwojenie.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

ODPOWIEDZ