Arena of Death nr 5
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
- swieta_barbara
- habydysz
- Posty: 14649
- Lokalizacja: Jeźdźcy Hardkoru
Wpierdol pil juz trzeci dzien, byl tez coraz bardziej wkurwiony. Mial miec wielu ludzikow do odstrzalu, a tu jakos nic sie nie dzieje. Co z tymi zawodami?! Wtem do knajpy wpadl jeden z jego goblinskich przyjacielskich niewolnikow:
- Szef, tu przybyl jakis kardupl z czaszkami na czapie. Nazywa sie Brega Dzikus. Mowiles, coby Ci powiedziec, jak sie pojawia... - dalsze slowa zagluszyl ryk radosci jego przyjacielskiego orkowego szefa.
- Dobra moja! Baduuuu! Idz do szefa tego zamka i mow mu, ze Brega ma Wpierdol w pierwszej rundzie, baduuu! To wyzwanie! Dzikus moze byc tylko jeden!
- Szef, tu przybyl jakis kardupl z czaszkami na czapie. Nazywa sie Brega Dzikus. Mowiles, coby Ci powiedziec, jak sie pojawia... - dalsze slowa zagluszyl ryk radosci jego przyjacielskiego orkowego szefa.
- Dobra moja! Baduuuu! Idz do szefa tego zamka i mow mu, ze Brega ma Wpierdol w pierwszej rundzie, baduuu! To wyzwanie! Dzikus moze byc tylko jeden!
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Jesli dzikus się zgadza nie widzę problemu.Zostało 7 miejsc.
Zoltan rozmyślał o ludzkiej naturze
Z jednej strony szczycą się szacunkiem do zmarłych a z drugiej odgradzają się od nich zaglęcami Morra i ziemią. pokiwał głową w zamyśleniu Brak szacunku i tyle. Zamknąć Wujka z dala od siebie w sarkofagu? Barbarzyństwo. Musze przekazać pare pozytywnych zachowań tym biednym zacofanym ludziom. Po każdej walce będę zachowywał jakąś część ciała przeciwnika jako szacunek dla zmarłego. Tak to im powinno dać do myślenia.
Prawda Wujaszku ? Powiedział do małej zasuszonej główki którą nosił przypiętą do pasa. Uśmiechnął się rad że nie jest sam.
Z jednej strony szczycą się szacunkiem do zmarłych a z drugiej odgradzają się od nich zaglęcami Morra i ziemią. pokiwał głową w zamyśleniu Brak szacunku i tyle. Zamknąć Wujka z dala od siebie w sarkofagu? Barbarzyństwo. Musze przekazać pare pozytywnych zachowań tym biednym zacofanym ludziom. Po każdej walce będę zachowywał jakąś część ciała przeciwnika jako szacunek dla zmarłego. Tak to im powinno dać do myślenia.
Prawda Wujaszku ? Powiedział do małej zasuszonej główki którą nosił przypiętą do pasa. Uśmiechnął się rad że nie jest sam.
Manfred siedział w karczmie i rozmyślał o dawnych czasach i nie tylko
Kiedyś było fajniej, bitwy, polowania na czarownice, wyprawy do dalekich krain, ach to były czasy. Teraz musze siedzieć w tym parszywym mieście dla chwili rozrwyki. Dziwne są te księstwa graniczne ale te miasto przechodzi wszelkie pojęcie, orkowie w karczmach, elfy kręcące się po ulicach, krasnoludy ale do nich nic nie mam, przynajmniej dobrzy z nich rzemieślnicy.
Ale nie ma co narzekać, od ponad roku nie miałem okazji na porządne starcie, mam nadzieję że mój ceny czas nie pójdzie na marne i troche się zabawię na tej arenie. Skończył piwo zapalił fajke i myslał dalej...
Kiedyś było fajniej, bitwy, polowania na czarownice, wyprawy do dalekich krain, ach to były czasy. Teraz musze siedzieć w tym parszywym mieście dla chwili rozrwyki. Dziwne są te księstwa graniczne ale te miasto przechodzi wszelkie pojęcie, orkowie w karczmach, elfy kręcące się po ulicach, krasnoludy ale do nich nic nie mam, przynajmniej dobrzy z nich rzemieślnicy.
Ale nie ma co narzekać, od ponad roku nie miałem okazji na porządne starcie, mam nadzieję że mój ceny czas nie pójdzie na marne i troche się zabawię na tej arenie. Skończył piwo zapalił fajke i myslał dalej...
Nie znają honoru orczesyny... choć dla pieniądza...
Rozmarzył się Cresus, wycierając rapier o płaszcz, marwego już, wynajętego osiłka.
Nie doceniali go.
Myśleli, że przyczajony ukryty oprych załatwi sprawę.
Choć z drugiej strony może to i lepiej.
W końcu lepszy zwykły najemnik, niż bełt w plecach, lub wytrenowany elfi zabójca.
Lecz właściwie to czym się martwi?
Wkońcu trening czyni mistrza.
Rozmarzył się Cresus, wycierając rapier o płaszcz, marwego już, wynajętego osiłka.
Nie doceniali go.
Myśleli, że przyczajony ukryty oprych załatwi sprawę.
Choć z drugiej strony może to i lepiej.
W końcu lepszy zwykły najemnik, niż bełt w plecach, lub wytrenowany elfi zabójca.
Lecz właściwie to czym się martwi?
Wkońcu trening czyni mistrza.

SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Hm. Ponieważ mamy 25 osób już. Może jak ktoś chce niech sobie weźmie drugą postać do areny. Przy 32 zawsze był problem dopchnięcia do końca
- marcus_cheater
- Oszukista
- Posty: 838
- Lokalizacja: Karak Drazh
Tzil Etl Cesl (Skink Chief)
włócznia, lekka zbroja, dmuchawka (plujka), sieci
Historia Tzila sięga zamierzchłych czasów, a przynajmniej tak mu się wydawało... Skinek ten nie jest zwykłym przedstawicielem swojego gatunku. Jako jeden z nielicznych został naznaczony przez bóstwo, by dosiadać zimnokrwistych. Pozwoliło mu to zasłynąć w oddziałach kawalerii Tichi Huichiego. Mimo swojej drobnej jak na skinka postury potrafił nierzadko pokonać nawet bardzo wymagających wrogów... Jego styl walki wykształcił się przez lata ciężkich walk w dżungli z ludźmi, skavenami czy choćby w czasie polowań na różne monstra... Najpierw osłabiał wroga trującą dmuchawką, następnie rzucał na niego sieci, by potem przebić go na wylot swoją niezwykle ostrą włócznią... Nie spodziewał się, że zostanie wybrany do tak odpowiedzialnej misji jak zwycięstwo w arenie w Księstwach Granicznych, ale bez zastanowinia wyruszył w drogę licząc na to, że i tym razem uda mu się upolować "grubego zwierza"...
Jak ktośby chciał bardzo zagrać, a ta postać blokowałaby mu możliwość, to można ją bez problemu wycofać...
włócznia, lekka zbroja, dmuchawka (plujka), sieci
Historia Tzila sięga zamierzchłych czasów, a przynajmniej tak mu się wydawało... Skinek ten nie jest zwykłym przedstawicielem swojego gatunku. Jako jeden z nielicznych został naznaczony przez bóstwo, by dosiadać zimnokrwistych. Pozwoliło mu to zasłynąć w oddziałach kawalerii Tichi Huichiego. Mimo swojej drobnej jak na skinka postury potrafił nierzadko pokonać nawet bardzo wymagających wrogów... Jego styl walki wykształcił się przez lata ciężkich walk w dżungli z ludźmi, skavenami czy choćby w czasie polowań na różne monstra... Najpierw osłabiał wroga trującą dmuchawką, następnie rzucał na niego sieci, by potem przebić go na wylot swoją niezwykle ostrą włócznią... Nie spodziewał się, że zostanie wybrany do tak odpowiedzialnej misji jak zwycięstwo w arenie w Księstwach Granicznych, ale bez zastanowinia wyruszył w drogę licząc na to, że i tym razem uda mu się upolować "grubego zwierza"...
Jak ktośby chciał bardzo zagrać, a ta postać blokowałaby mu możliwość, to można ją bez problemu wycofać...
a nie lepiej zrobić tak zrobić 1 postać wymyśloną żeby było 26 :
wtedy po pierwszej bitwie dokładamy 3 postacie z czego 2 walczą ze sobą zeby bylo 18
Murmur może wstawić bylejakie zapchajdziury, chodzi o to żeby czyjeś szanse nie zwiększyły się dwukrotnie
wtedy po pierwszej bitwie dokładamy 3 postacie z czego 2 walczą ze sobą zeby bylo 18
Murmur może wstawić bylejakie zapchajdziury, chodzi o to żeby czyjeś szanse nie zwiększyły się dwukrotnie

- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
w Sumie...
Cóż może po prostu poczekam na razie do konca tygodnia. Jak wrócę z Falkonu i nie będzie kompletu to się pomyśli.A na razie więc niech wstrzymajmy drugie postacie. Bah. Najwyżej npce powstawiam nawet walczące ze sobą. I tyle. Heh tyle że w przypadku npcy niespecjalnie mi się będzie chciało pisac całą walkę i po prostu ograniczę się do zwycięzcy. Pisac będę całość będę jak npc będzie walczył z postacią gracza.
Cóż może po prostu poczekam na razie do konca tygodnia. Jak wrócę z Falkonu i nie będzie kompletu to się pomyśli.A na razie więc niech wstrzymajmy drugie postacie. Bah. Najwyżej npce powstawiam nawet walczące ze sobą. I tyle. Heh tyle że w przypadku npcy niespecjalnie mi się będzie chciało pisac całą walkę i po prostu ograniczę się do zwycięzcy. Pisac będę całość będę jak npc będzie walczył z postacią gracza.
Ostatnio zmieniony 14 lis 2007, o 10:43 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 1 raz.
Al-harza Tomb Prince
średni pancerz, młot dwuręczny, zadziory na broń
Wiatr... wiatr targał jego szatami kiedy pędził na rydwanie przez wydmy. Nie dogonisz mnie! - krzyknął Al-harza do swojego przyjaciela Nohorana
Niech książe nie będzie taki pyszczny - zaśmiał się Nohoran
W oddali widział już oaze, musi jeszcze przez chwile utrzymywać tempo a uda mu się wygrać, ich piękna przyjaciółka,Shan-ra, będzie zachwycona. Szybkość... Wiatr... piasek niesiony lekko nad powierzchnią ziemi...Musze ją mieć...Och Shan-ra... dym... jeszcze tylko kilka chwil...
Nagle ciemność ogarneła świat, płachta czerni zalała niebo, słońce zostało pożarte przez noc. To się zbliżało świat znikał wokół niego i zacieśniał się, ciemność się zbliżała, pochłaniając wszystko. Krzyknął z przerażenia, ale zdąży... zdąży... już prawie...
Zbudź się książe. Twój ojciec cię wzywa - usłyszał w głowie głos bez uczuć, znał ten głos. Należał on do kapłana.
Silną dłonią odsunął pokrywe sarkofagu i wyszedł z niego. Wielka, straszna, ubrana po królewsku drwina z człowieka. Mumia sztywno poszła korytarzami grobowca by w końcu dotrzeć do sali tronowej ojca.
Wysyłam cię na północ do krain żyjących abyś tam zabił niejaką Shan-rę. Wywodzi się z naszego dumnego narodu jednak służy ludziom. Musi ponieść najwyższą karę. - oświadczył ojciec, król tej części pustyni.
Tak, królu - odpowiedział martwy głos Al-harza
I tak mumia wyruszyła powodowana jedynie wolą jego ojca. Ponoć owa Shan-ra służy u właściciela areny... będzie trzeba jakoś do niego dotrzeć. Lecz o to Al-harza się nie martwił. Wiedział że wcześniej czy później wola jego ojca się wypełni.
Jeśli będzie max i ktoś inny zechce wejść do proszę o wypisanie tej mumijki
.
średni pancerz, młot dwuręczny, zadziory na broń
Wiatr... wiatr targał jego szatami kiedy pędził na rydwanie przez wydmy. Nie dogonisz mnie! - krzyknął Al-harza do swojego przyjaciela Nohorana
Niech książe nie będzie taki pyszczny - zaśmiał się Nohoran
W oddali widział już oaze, musi jeszcze przez chwile utrzymywać tempo a uda mu się wygrać, ich piękna przyjaciółka,Shan-ra, będzie zachwycona. Szybkość... Wiatr... piasek niesiony lekko nad powierzchnią ziemi...Musze ją mieć...Och Shan-ra... dym... jeszcze tylko kilka chwil...
Nagle ciemność ogarneła świat, płachta czerni zalała niebo, słońce zostało pożarte przez noc. To się zbliżało świat znikał wokół niego i zacieśniał się, ciemność się zbliżała, pochłaniając wszystko. Krzyknął z przerażenia, ale zdąży... zdąży... już prawie...
Zbudź się książe. Twój ojciec cię wzywa - usłyszał w głowie głos bez uczuć, znał ten głos. Należał on do kapłana.
Silną dłonią odsunął pokrywe sarkofagu i wyszedł z niego. Wielka, straszna, ubrana po królewsku drwina z człowieka. Mumia sztywno poszła korytarzami grobowca by w końcu dotrzeć do sali tronowej ojca.
Wysyłam cię na północ do krain żyjących abyś tam zabił niejaką Shan-rę. Wywodzi się z naszego dumnego narodu jednak służy ludziom. Musi ponieść najwyższą karę. - oświadczył ojciec, król tej części pustyni.
Tak, królu - odpowiedział martwy głos Al-harza
I tak mumia wyruszyła powodowana jedynie wolą jego ojca. Ponoć owa Shan-ra służy u właściciela areny... będzie trzeba jakoś do niego dotrzeć. Lecz o to Al-harza się nie martwił. Wiedział że wcześniej czy później wola jego ojca się wypełni.
Jeśli będzie max i ktoś inny zechce wejść do proszę o wypisanie tej mumijki

- Aragorn007
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 105
- Lokalizacja: Bełchatów
Angelus
Kapłan Sigmara
Pełna płytówka
młot oburęczny
błogosławiona broń
Angelus był niegdyś dowódcą wojsk Imperium. Kiedyś miał dom i rodzinę. Doczekał się dwójki wspaniałych dzieciaków. Miał on wszystko co było mu potrzebne: rodzinę oraz szacunek podwładnych. Nastały jednak niespokojne czasy. Angelus dołączył do Łowców Czarownic. Zabił on wielu heretyków oraz wszelakich pomiotów Chaosu. Udało mu się również unicestwić sektę wyznawców Khorna w Altdorfie. Dla mieszkańców był on bohaterem, jednak niedobitki czcicieli Boga Krwi (w tym przywódca), knuli przeciwko Angelusowi.
Angelus wreszcie mógł wrócić do domu. Szukał on bezskutecznie przywódcy niedawno rozbitej przez niego bandy Khornistów. To co ujrzał w domu przeraziło go bardziej niż pamiętna walka z demonem. Ujrzał swoją żonę i dzieci leżące martwe z wypalonymi symbolami Chaosu na ciele. Wydał prawie cały swój majątek na godny pochówek rodziny. Resztę przeznaczył na Kościół Sigmara. Szukał on pocieszenia w zakonie. Po jakimś czasie został Kapłanem Sigmara. Z powodu braku zajęcia w klasztorze, chwycił za młot i wyruszył tropić pomiotu Chaosu.
Podczas jednej ze swoich wypraw miał wizję. Widział on w niej samego Sigmara, który błogosławił jego broń i wskazał mu miejsce pobytu morderców jego rodziny. Następnego dnia udał się tam wraz z małą grupą innych Kapłanów i osobiście zmiażdżył czaszkę przywódcy sekty.
Od tamtego czasu Angelus tropi i niszczy wszelkie zło na świecie. Dowiedział się on od pewnego człowieka, że w Księstwach Granicznych odbywa się turniej podczas, na którym będzie mógł spotkać wiele pomiotów Chaosu.
Po długiej podróży Angelus dotarł wreszcie do bramy miasta gdzie odbywał się turniej. Zarzucił on swój błogosławiony młot na ramię i z pieśnią "Deus Sigmar" wszedł.
Kapłan Sigmara
Pełna płytówka
młot oburęczny
błogosławiona broń
Angelus był niegdyś dowódcą wojsk Imperium. Kiedyś miał dom i rodzinę. Doczekał się dwójki wspaniałych dzieciaków. Miał on wszystko co było mu potrzebne: rodzinę oraz szacunek podwładnych. Nastały jednak niespokojne czasy. Angelus dołączył do Łowców Czarownic. Zabił on wielu heretyków oraz wszelakich pomiotów Chaosu. Udało mu się również unicestwić sektę wyznawców Khorna w Altdorfie. Dla mieszkańców był on bohaterem, jednak niedobitki czcicieli Boga Krwi (w tym przywódca), knuli przeciwko Angelusowi.
Angelus wreszcie mógł wrócić do domu. Szukał on bezskutecznie przywódcy niedawno rozbitej przez niego bandy Khornistów. To co ujrzał w domu przeraziło go bardziej niż pamiętna walka z demonem. Ujrzał swoją żonę i dzieci leżące martwe z wypalonymi symbolami Chaosu na ciele. Wydał prawie cały swój majątek na godny pochówek rodziny. Resztę przeznaczył na Kościół Sigmara. Szukał on pocieszenia w zakonie. Po jakimś czasie został Kapłanem Sigmara. Z powodu braku zajęcia w klasztorze, chwycił za młot i wyruszył tropić pomiotu Chaosu.
Podczas jednej ze swoich wypraw miał wizję. Widział on w niej samego Sigmara, który błogosławił jego broń i wskazał mu miejsce pobytu morderców jego rodziny. Następnego dnia udał się tam wraz z małą grupą innych Kapłanów i osobiście zmiażdżył czaszkę przywódcy sekty.
Od tamtego czasu Angelus tropi i niszczy wszelkie zło na świecie. Dowiedział się on od pewnego człowieka, że w Księstwach Granicznych odbywa się turniej podczas, na którym będzie mógł spotkać wiele pomiotów Chaosu.
Po długiej podróży Angelus dotarł wreszcie do bramy miasta gdzie odbywał się turniej. Zarzucił on swój błogosławiony młot na ramię i z pieśnią "Deus Sigmar" wszedł.
Ostatnio zmieniony 18 lis 2007, o 18:53 przez Aragorn007, łącznie zmieniany 2 razy.
Ravandil HE commander
2 sztylety
bez pancerza
umagicznione bronie
Ravandil siedział spokojnie w karczmie popijając markowe elfie wino które wziął ze sobą na podróż. Te ludzkie siki, które karczmarz śmiał nazywać piwem wręcz uwłaczały jego godności. Elf od urodzenia był pewny siebie. Do tego stopnia, że do walki przestał nosić zbroję. Ravandil polegał jednynie na swoim refleksie i wyszkoleniu oraz na dwóch przepięknie wykonanych i zabójczo skutecznych sztyletach, które dostał w prezencie za wierną służbę u elfiego maga. Karczma była zapełnoina po brzegi ludżmi którz przyszli tu po prostu zapić się do nieprzytomności, a co sprytniejsi zarobić na tych pierwszych. Nieopodal elfa siedziała grupka wyróżniających się młodszych ludzi, o bogato zdobionych ubraniach(jak na ludzi), którzy ze śmiechem naigrywali się z osób siedzących przy okolicznych stolikach. Elf poznał w nich synów szlachciców, którzy nie mieli nic lepszego do roboty w danej chwili niż szukanie zaczepki. Nagle jeden z nich zwrócił się w stronę Ravandila i krzyknął:
-Hej kłapouchy, czy wy elfy wszystkie jesteście takie mięczaki czy tylko ty wyglądasz jak pół dupy zza krzaka?
Elf uparcie milczał nie chcąc wszczynać burdy, bo straż miejska pewnie miała by inne zdanie na temat powodu bijatyki, lecz młody człowiek nie dawał za wygraną:
-Słyszysz mnie buraku czy mój ochroniarz ma po ciebie przyjść i zmusić do odpowiedzi?-Zapytał drwiąco mężczyzna.
-Niech podejdzie i spróbuje-odparł elf wiedząc, że prędziej czy później i tak by to zrobił. Na te słowa wszyscy młodzi szlachcice wyszczerzyli zęby, a na skinienie jednego z nich powstał masywny mężczyzna o hardym wyglądzie po czym podszedł do stolika elfa i oparł swe masywne ciało na blacie i rzekł:
-No panie elfie idziemy-jednocześnie chcąc chwycić Ravandila z rękę lecz jego już tam nie było. Nim zdążył zareagować mocny cios w kolano powalił ochroniarza na kolana. Mężczyzna poczuł jak zwinne ręce elfa gładko oplatają się wokoło jego głowy. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy silny i precyzyjne szarpnięcie skręciło mu kark. Nieprzyjemny chrupot przeszył ciszę panującą w karczmie i niektórzy z gości wzgrygnęli się na ten dżwięk. Do niedawna jeszcze rozbawieni synowie szlachciców teraz wpatrywali się w martwe ciało byłego ochroniarza osuwające się na ziemię, a ciszę nagle zakłócił lodowaty głos elfa, z którego niedawno drwili,a który z łatwością zabił dobrego, zawodowego wojownika:
-Powiedz tylko słowo-zwrócił się do człowieka, który z niego szydził-a będziesz następny. Po czym Ravandil wyszedł z karczmy i ruszył w sobie tylko znanym kierynku, gdy nagle usłyszał ciężkie(najprawdopodobniej ludzkie) kroki oraz niski, głęboki głos:
-Poczekaj przyjacielu- elf zwrócił się w kierunku z którego dobiegał głos. Stał przeg nim niewysoki, gruby mężczyzna w dość kosztownym stroju z krzywo przyciętymi wąsami.
-Widziałem to co zrobiłeś w karczmie. To było.....zdumiewające. Niedaleko stąd jest arena w pewnym mieście, może chciałbyś na niej spróbować sił. Znam szefa tego przybytku i mogę cię wprowadzić za friko-po tych słowach uśmiechnął się serdecznie.
-A co ty będziesz z tego miał?- zapytał Ravandil, bo nie wierzył w ludzką dobroduszność.
-Och drobnostka. Wezmę zaledwie cztery z dziesięciu części nagrody, a ciebie czeka nieśmiertelna sława!-odparł człowiek.
-Nieśmiertelna sława.....-powtórzył głucho elf walcząc z myślami po czym rzekł- Dobrze prowadź, ale dostaniesz trzy z dziesięciu części nagrody.
-Doskonale!-krzyknął mężczyzna-ruszajmy natychmiast!-Tak wogóle to mam na imię Heliotakos Fafidis i jestem.........
2 sztylety
bez pancerza
umagicznione bronie
Ravandil siedział spokojnie w karczmie popijając markowe elfie wino które wziął ze sobą na podróż. Te ludzkie siki, które karczmarz śmiał nazywać piwem wręcz uwłaczały jego godności. Elf od urodzenia był pewny siebie. Do tego stopnia, że do walki przestał nosić zbroję. Ravandil polegał jednynie na swoim refleksie i wyszkoleniu oraz na dwóch przepięknie wykonanych i zabójczo skutecznych sztyletach, które dostał w prezencie za wierną służbę u elfiego maga. Karczma była zapełnoina po brzegi ludżmi którz przyszli tu po prostu zapić się do nieprzytomności, a co sprytniejsi zarobić na tych pierwszych. Nieopodal elfa siedziała grupka wyróżniających się młodszych ludzi, o bogato zdobionych ubraniach(jak na ludzi), którzy ze śmiechem naigrywali się z osób siedzących przy okolicznych stolikach. Elf poznał w nich synów szlachciców, którzy nie mieli nic lepszego do roboty w danej chwili niż szukanie zaczepki. Nagle jeden z nich zwrócił się w stronę Ravandila i krzyknął:
-Hej kłapouchy, czy wy elfy wszystkie jesteście takie mięczaki czy tylko ty wyglądasz jak pół dupy zza krzaka?
Elf uparcie milczał nie chcąc wszczynać burdy, bo straż miejska pewnie miała by inne zdanie na temat powodu bijatyki, lecz młody człowiek nie dawał za wygraną:
-Słyszysz mnie buraku czy mój ochroniarz ma po ciebie przyjść i zmusić do odpowiedzi?-Zapytał drwiąco mężczyzna.
-Niech podejdzie i spróbuje-odparł elf wiedząc, że prędziej czy później i tak by to zrobił. Na te słowa wszyscy młodzi szlachcice wyszczerzyli zęby, a na skinienie jednego z nich powstał masywny mężczyzna o hardym wyglądzie po czym podszedł do stolika elfa i oparł swe masywne ciało na blacie i rzekł:
-No panie elfie idziemy-jednocześnie chcąc chwycić Ravandila z rękę lecz jego już tam nie było. Nim zdążył zareagować mocny cios w kolano powalił ochroniarza na kolana. Mężczyzna poczuł jak zwinne ręce elfa gładko oplatają się wokoło jego głowy. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy silny i precyzyjne szarpnięcie skręciło mu kark. Nieprzyjemny chrupot przeszył ciszę panującą w karczmie i niektórzy z gości wzgrygnęli się na ten dżwięk. Do niedawna jeszcze rozbawieni synowie szlachciców teraz wpatrywali się w martwe ciało byłego ochroniarza osuwające się na ziemię, a ciszę nagle zakłócił lodowaty głos elfa, z którego niedawno drwili,a który z łatwością zabił dobrego, zawodowego wojownika:
-Powiedz tylko słowo-zwrócił się do człowieka, który z niego szydził-a będziesz następny. Po czym Ravandil wyszedł z karczmy i ruszył w sobie tylko znanym kierynku, gdy nagle usłyszał ciężkie(najprawdopodobniej ludzkie) kroki oraz niski, głęboki głos:
-Poczekaj przyjacielu- elf zwrócił się w kierunku z którego dobiegał głos. Stał przeg nim niewysoki, gruby mężczyzna w dość kosztownym stroju z krzywo przyciętymi wąsami.
-Widziałem to co zrobiłeś w karczmie. To było.....zdumiewające. Niedaleko stąd jest arena w pewnym mieście, może chciałbyś na niej spróbować sił. Znam szefa tego przybytku i mogę cię wprowadzić za friko-po tych słowach uśmiechnął się serdecznie.
-A co ty będziesz z tego miał?- zapytał Ravandil, bo nie wierzył w ludzką dobroduszność.
-Och drobnostka. Wezmę zaledwie cztery z dziesięciu części nagrody, a ciebie czeka nieśmiertelna sława!-odparł człowiek.
-Nieśmiertelna sława.....-powtórzył głucho elf walcząc z myślami po czym rzekł- Dobrze prowadź, ale dostaniesz trzy z dziesięciu części nagrody.
-Doskonale!-krzyknął mężczyzna-ruszajmy natychmiast!-Tak wogóle to mam na imię Heliotakos Fafidis i jestem.........
Bartholomeus Koksarius (Empire Capitan)
-duża misktura siły (metanabol)
-młot
-tarcza
-<brak zbroi>
Bartholomeus był kapitanem straży w Aldorfie. Pewnej nocy, tuż po napaści Skavenów udał się za nimi w czeluści kanałów. Dorwał jednego z nich i znalazł kawałek warpstona. Jako że od dziecka miał słabość do słodyczy zjadł go. Po jakimś czasie zaobserwował przyrost mieśni, i zachęcony pierwszymy efektami opracował metanabol, bazując na znanym Skavenom krysztale spaczenia. Zrezygnował ze służby w wojsku i zajął się produkcją metanabolu. Z czasem stał się koksem. Był taki szczęsliwy że postanował sprzedać swój towar na bazarze. Ludzie niechętni nowym wynalazkom wyśmiali go, i ten zrozpaczony poszedł do dawnego przyjaciela kowala, który akurat organizowal domówke. Bartholomeus zapił smutki w kuflach piwa, i w napadzie pijackiej złości (bądź też znanej już wtedy głupocie dresów) chciał udowodnić światu jakim jest geniuszem i poszedł na arene żeby zarekamować swój produkt. Wziął wiszący na wieszaku w przedpokoju młot oraz lezącą obok płaszcza tarczę i poszedł się bić
-duża misktura siły (metanabol)
-młot
-tarcza
-<brak zbroi>
Bartholomeus był kapitanem straży w Aldorfie. Pewnej nocy, tuż po napaści Skavenów udał się za nimi w czeluści kanałów. Dorwał jednego z nich i znalazł kawałek warpstona. Jako że od dziecka miał słabość do słodyczy zjadł go. Po jakimś czasie zaobserwował przyrost mieśni, i zachęcony pierwszymy efektami opracował metanabol, bazując na znanym Skavenom krysztale spaczenia. Zrezygnował ze służby w wojsku i zajął się produkcją metanabolu. Z czasem stał się koksem. Był taki szczęsliwy że postanował sprzedać swój towar na bazarze. Ludzie niechętni nowym wynalazkom wyśmiali go, i ten zrozpaczony poszedł do dawnego przyjaciela kowala, który akurat organizowal domówke. Bartholomeus zapił smutki w kuflach piwa, i w napadzie pijackiej złości (bądź też znanej już wtedy głupocie dresów) chciał udowodnić światu jakim jest geniuszem i poszedł na arene żeby zarekamować swój produkt. Wziął wiszący na wieszaku w przedpokoju młot oraz lezącą obok płaszcza tarczę i poszedł się bić
Poniewaz jeszcze nie ma wystarczajaca liczba zgloszonych to zglaszam 2 postac(jakby co to wywalij ja).
Giseraux zwany Świątobliwym (paladyn)
2 reczna bron
ciezki pancerz(bo chyba plyty nie mozna)
uswiecona bron
Od początku swej rycerskiej kariery Giseraux zwany świątobliwym swoiście pojmował honor i cnoty rycerskie. Nie było to nic związane z nadużyciami czy nagięciami kodeksu rycerskiego. Giseraux był aż do przesady rycerski i pomocny. Dlaczego znalazł się na tej przeklętej przez bogów arenie? Sprawa jest prosta. Giseraux po zakończeniu kolejnej wielkiej misji na chwałę Bretonii i Pani postanowił sam wyszukiwać zło i je niszczyć. Ten szaleńczy pomysł zaprowadził go do księstw graniczych gdzie walczył ze wszelkimi przejawami niesprawiedliwości. Tego dnia postanowił wyruszyć nad wybrzeże, bo ponoć "jaka wielka potwora" pustoszyła je. Giseraux jechał ścieżką biegnącą wzdłuż linii lasu i kamienistej plaży. Przyglądał się spokojnym falom, raz za razem obmywającym głazy, gdy wtem usłyszał przekleństwa i złorzeczenia dobiegające zza zakrętu prowadzącego wgłąb lasu, zapewne do kolejnej zapadłej dziury, która potrzebowała by jego łaskawej pomocy. Dzielny rycerz Pani ruszył w kierunku dobiegających głosów. Gdy wyjechał zza zakrętu jego oczom ukazał się straszliwy widok pobojowiska. Dziesiątki ciał leżących jedno na drugim, większość obdarte ze wszystkiego co miały przy sobie, także sześć zniszczonych, po części spalonych wozów transportowych. Pośrodku tej szokującej sceny stała niska, krępa postać z długą brodą, w której Giseraux poznał krasnoluda. Karzeł miał liczne rany, teraz już prowizorycznie opatrzone. Lewa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, a przez prawe oko biegła ogromna szrama zaczynająca się od linii mocna cofniętych włosów, aż domocna zarysowanej brody. Rycerz zebrał się w sobie i z całą uprzejmością, ale i stanowczością spytał, starając się ukryć zdymienie i niedowierzanie w swym głosie:
-Witaj szlachetny krasnoludzie. Cieszę się widząc cię żywego pośród tego pogromu, jednakże musisz mi wyjawić swą godność i sprawcę tej masakry-to rzekłwszy wyprostował się w siodle. Krasnolud zwrócił się w stronę rycerza przerywając sie zadanie, gdzie próbował unieść jedną ręką szczątki wozu wyrażnie czegoś poszukując. odcharknął, splunął i z całą swą wrodzoną charyzną i uprzejmością odpowiedział:
-Zamknij ryj pierdolcu!-a widząc osłupienie rycerza dodał-lepiej byś mi pomógł zamiast tak siedzieć na koniu i suszyć morde w moim kierunku.
Giseraux był oburzony tymi słowami i niezwłocznie odparł jednocześnie zsiadając z konia:
-Bufonie! Jak śmiesz obrażać rycerza pani! Tym razem ci wybaczę boś głupi i krzywd dosnałesz starsznych! Lepiej zdradź mi tożsamość zbójców, a dopełnie sprawiedliwości!
-Kurwy jebane! Za dużo ich było, za szybko zaatakowali. Nie usłyszałem ich skradających się mimo mego sokolego słuchu- tu splunął i znów podjął temat-Wieźliśmi żywność i liczne skóry zwierzęca, a także szkatułę z kosztownościami. Ot zwykły transport-jego basowy, charczący głos odbijał się echem po lesie.
-Lecz kimże byli zbójcy mości krasnoludzie-ponaglał Giseraux.
-Nie wiem, zwykli rabusie-kontynuował krasnolud-jednak jedna rzecz przykuła moją uwagę zanim starciłem przytomność. Jeden z nich był ubrany jak ci gladiatorzy z areny w pobliskim mieście.Tak, teraz pamiętam dokładnie. Jak gladiator. Oczy Giserauxa zapłonęły ciekawością i żarem bitewnym. Zwrócił się on do krasnoluda:
-Wać panie, gdzieżesz jest ta ,przeklęta arena skrywająca zbójców, to siedlisko zła?
Krasnolud opisał dokładnie drogę do miasta, w którym znajdowała się arena, po czym powrócił do swoich zajęć dająć znać rycerzowi, iż dobiegł kres konwersacji, dość wymownym gestem i przeciągłym pierdnięciem. Giseraux Podszedł do konia gotów bez zwłoki wyruszyć na Arenę, gdy niewiadomo skąd przybłąkał się wygłodniały pies, najpewniej przywabiony zapachem mięsa. Rozwścieczony krasnolud kopnął czworonoga krzycząc:
-Zostaw Alariak ty pchli cyrku na czterech łapach!
Giseraux mamentalinie znalazł się przy nim i pzrystawił micz do gardła mówiąc:
-Nie waż się krzywdzić bezbronnych krasnoludzie. Bronię ich od takich jak ty więc się strzeż.
Po tych wsiadł na konia i odjechał we wskazanym kierunku jednocześnie mamrocząc cicho do siebie:
-Kolejna brawurowa akcja.....
Gdyby spojrzał za siebie zobaczyłby samotnego krasnoluda wśród stosu trupów pokającego się z politowaniem w głowę.
Giseraux zwany Świątobliwym (paladyn)
2 reczna bron
ciezki pancerz(bo chyba plyty nie mozna)

uswiecona bron
Od początku swej rycerskiej kariery Giseraux zwany świątobliwym swoiście pojmował honor i cnoty rycerskie. Nie było to nic związane z nadużyciami czy nagięciami kodeksu rycerskiego. Giseraux był aż do przesady rycerski i pomocny. Dlaczego znalazł się na tej przeklętej przez bogów arenie? Sprawa jest prosta. Giseraux po zakończeniu kolejnej wielkiej misji na chwałę Bretonii i Pani postanowił sam wyszukiwać zło i je niszczyć. Ten szaleńczy pomysł zaprowadził go do księstw graniczych gdzie walczył ze wszelkimi przejawami niesprawiedliwości. Tego dnia postanowił wyruszyć nad wybrzeże, bo ponoć "jaka wielka potwora" pustoszyła je. Giseraux jechał ścieżką biegnącą wzdłuż linii lasu i kamienistej plaży. Przyglądał się spokojnym falom, raz za razem obmywającym głazy, gdy wtem usłyszał przekleństwa i złorzeczenia dobiegające zza zakrętu prowadzącego wgłąb lasu, zapewne do kolejnej zapadłej dziury, która potrzebowała by jego łaskawej pomocy. Dzielny rycerz Pani ruszył w kierunku dobiegających głosów. Gdy wyjechał zza zakrętu jego oczom ukazał się straszliwy widok pobojowiska. Dziesiątki ciał leżących jedno na drugim, większość obdarte ze wszystkiego co miały przy sobie, także sześć zniszczonych, po części spalonych wozów transportowych. Pośrodku tej szokującej sceny stała niska, krępa postać z długą brodą, w której Giseraux poznał krasnoluda. Karzeł miał liczne rany, teraz już prowizorycznie opatrzone. Lewa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, a przez prawe oko biegła ogromna szrama zaczynająca się od linii mocna cofniętych włosów, aż domocna zarysowanej brody. Rycerz zebrał się w sobie i z całą uprzejmością, ale i stanowczością spytał, starając się ukryć zdymienie i niedowierzanie w swym głosie:
-Witaj szlachetny krasnoludzie. Cieszę się widząc cię żywego pośród tego pogromu, jednakże musisz mi wyjawić swą godność i sprawcę tej masakry-to rzekłwszy wyprostował się w siodle. Krasnolud zwrócił się w stronę rycerza przerywając sie zadanie, gdzie próbował unieść jedną ręką szczątki wozu wyrażnie czegoś poszukując. odcharknął, splunął i z całą swą wrodzoną charyzną i uprzejmością odpowiedział:
-Zamknij ryj pierdolcu!-a widząc osłupienie rycerza dodał-lepiej byś mi pomógł zamiast tak siedzieć na koniu i suszyć morde w moim kierunku.
Giseraux był oburzony tymi słowami i niezwłocznie odparł jednocześnie zsiadając z konia:
-Bufonie! Jak śmiesz obrażać rycerza pani! Tym razem ci wybaczę boś głupi i krzywd dosnałesz starsznych! Lepiej zdradź mi tożsamość zbójców, a dopełnie sprawiedliwości!
-Kurwy jebane! Za dużo ich było, za szybko zaatakowali. Nie usłyszałem ich skradających się mimo mego sokolego słuchu- tu splunął i znów podjął temat-Wieźliśmi żywność i liczne skóry zwierzęca, a także szkatułę z kosztownościami. Ot zwykły transport-jego basowy, charczący głos odbijał się echem po lesie.
-Lecz kimże byli zbójcy mości krasnoludzie-ponaglał Giseraux.
-Nie wiem, zwykli rabusie-kontynuował krasnolud-jednak jedna rzecz przykuła moją uwagę zanim starciłem przytomność. Jeden z nich był ubrany jak ci gladiatorzy z areny w pobliskim mieście.Tak, teraz pamiętam dokładnie. Jak gladiator. Oczy Giserauxa zapłonęły ciekawością i żarem bitewnym. Zwrócił się on do krasnoluda:
-Wać panie, gdzieżesz jest ta ,przeklęta arena skrywająca zbójców, to siedlisko zła?
Krasnolud opisał dokładnie drogę do miasta, w którym znajdowała się arena, po czym powrócił do swoich zajęć dająć znać rycerzowi, iż dobiegł kres konwersacji, dość wymownym gestem i przeciągłym pierdnięciem. Giseraux Podszedł do konia gotów bez zwłoki wyruszyć na Arenę, gdy niewiadomo skąd przybłąkał się wygłodniały pies, najpewniej przywabiony zapachem mięsa. Rozwścieczony krasnolud kopnął czworonoga krzycząc:
-Zostaw Alariak ty pchli cyrku na czterech łapach!
Giseraux mamentalinie znalazł się przy nim i pzrystawił micz do gardła mówiąc:
-Nie waż się krzywdzić bezbronnych krasnoludzie. Bronię ich od takich jak ty więc się strzeż.
Po tych wsiadł na konia i odjechał we wskazanym kierunku jednocześnie mamrocząc cicho do siebie:
-Kolejna brawurowa akcja.....
Gdyby spojrzał za siebie zobaczyłby samotnego krasnoluda wśród stosu trupów pokającego się z politowaniem w głowę.
Sir Franco (Paladin)
ciężka zbroja
miecz dwuręczny
buty szybkości
Sir Franco zasłużony generał Bretoński skazany na emeryturę z powodu podeszłego wieku postanawia wkroczyć na arenę i pokazać na co go jeszcze stać..bierze swój najlepszydwuręczny miecz z okazałej najlepszej jakości stali przyozdobiony symbolem jego armii ,,Falangą'' oraz ciężką zbroję przyozdobioną tymi samymi symbolami oraz kolorami jego orszaku czerwieni i żółci.Franco gotowy do boju odprowadzony przez swój orszak zmierzając ku arenie skupiony i poddany całkowicie modlitwie, nie wie co go czeka.Na miejscu żegnając sie ze swoimi ludźmi pozdrowiono go głośnym okrzykiem ,,SŁAWA"!!! pełen dumy nabiera pewności siebie i żądzy krwi jak za młodych lat....
ciężka zbroja
miecz dwuręczny
buty szybkości
Sir Franco zasłużony generał Bretoński skazany na emeryturę z powodu podeszłego wieku postanawia wkroczyć na arenę i pokazać na co go jeszcze stać..bierze swój najlepszydwuręczny miecz z okazałej najlepszej jakości stali przyozdobiony symbolem jego armii ,,Falangą'' oraz ciężką zbroję przyozdobioną tymi samymi symbolami oraz kolorami jego orszaku czerwieni i żółci.Franco gotowy do boju odprowadzony przez swój orszak zmierzając ku arenie skupiony i poddany całkowicie modlitwie, nie wie co go czeka.Na miejscu żegnając sie ze swoimi ludźmi pozdrowiono go głośnym okrzykiem ,,SŁAWA"!!! pełen dumy nabiera pewności siebie i żądzy krwi jak za młodych lat....
Ostatnio zmieniony 19 lis 2007, o 21:34 przez Taraś, łącznie zmieniany 2 razy.