ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Leśny Dziad »

Działy się rzeczy dziwne ale czego należało się spodziewać tu, w otchłaniach chaosu, gdzie niedorzeczność była normą? Gii Yi Xingam szalał po pokładzie w formie bestii jaką przyjął na skutek własnych czarów a może nawet prawdziwej likantropii, hordy demonetek wciąż szturmowały okręt szarpany mrocznymi siłami, pojawił się nawet rydwan zaprzężony w demony i kierowany przez kolejne służki Slaanesha. Na szczęście okazało się, że ci którzy rywalizować mają ze sobą w śmiertelnych pojedynkach na Arenie są w stanie połączyć siły gdy potrzeba walczyć o życie ich wszystkich. Znów potwierdziła się stara prawda, że nic nie jednoczy tak dobrze jak wspólny wróg.
Po tym jak razem zniszczyli demoniczny rydwan, Erwin von Wador wpadł na pomysł by odnaleźć i powstrzymać czempiona chaosu, który rozpętał to piekło. Razandir nie był pewien czy to bezpieczne. Mogło się co prawda okazać, że moce jakie przyzwał chaosyta zawładnęły nim samym i przemieniły go w coś w rodzaju kotwicy zaczepionej o ten skrawek rzeczywistości porwany w otchłań. Przerwanie tej kotwicy mogłoby skutkować oddzieleniem domeny chaosu od lecących przez nią dwóch statków i wyrzucenie ich z powrotem w realność. Mogło się jednak zdarzyć inaczej, możliwe że bez tego punktu zaczepienia Peña Duro i Revenge ciśnięte zostaną głębiej w mroczne odmęty i skazane będą na wieczne ich przemierzanie bez szans na powrót. Wątpliwości było wiele, lecz na pewno nie należało poniechać prób. Nadzieja, że wyjdą z tego cali była silniejsza. Mag pobiegł zaraz za ogrem i von Wadorem ku kajucie lalusiowatego czempiona.
Trzeba było wejść do środka lecz pomysł Erwina by rzucić kimś w ścianę wydawał się czarodziejowi co najmniej idiotyczny. Zwłaszcza, że zaraz za rogiem ziała dziura jaką wcześniej stworzył wybuch bomby zamkniętej przez ogra w ciele doemonetki, przez co droga do kajuty stała otworem. Z tym większym zdumieniem zauważył, że zarówno Skgarg jak i sam von Wador biorą ten pomysł na poważnie. Czy wpływ chaosu by tak silny, że wszyscy już powariowali? Nim Razandir zdołał powstrzymać towarzyszy oni już wzięli się do roboty. Ciśnięty przez ogra imperialny kapitan rąbnął w ścianę przebijając się przez nią z hukiem i tworząc słusznej wielkości wyrwę.
– Coś ty uczynił! Cisnąłeś nim tak, że cudem będzie jeśli zatrzyma się na czymkolwiek, bo inaczej wyleci poza okręt! – Czarodziej wciąż nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Zaraz jednak machnął ręką gdy ogr i jego gnoblar zaczęli zapewniać go o niebywałych umiejętnościach Skgarga w rzucaniu żywymi istotami. Zresztą nie było czasu zastanawiać się nad głupotą całego zajścia, z dziury ziać zaczęły nieopisane opary okropnych sił, w gęstym i śmierdzącym powietrzu słychać było odgłosy plugawej orgii, a zza wyłomu wyglądnęła pierwsza z zaskoczonych demonetek, którą ogr jednym ciosem posłał w nicość. Czarodziej zamachał różdżką tworząc wokół siebie bańkę światła odbijającą wpływ wrogich mocy i rozszerzył ją zaraz na innych arenowiczów gotujących się do ataku. Mógł pozwolić sobie na nieco większe użycie magii bo pierścień użyczony mu przez von Wadora sprawował się całkiem dobrze i oddalał gdzieś ponure podszepty chaosu. Mag wkroczył w ślad za ogrem do kajuty czempiona.
To co ujrzał ciężko byłoby opisać słowami. Wyglądało na to, że wybuchowa niespodzianka jaką chaośnikowi podrzucił wcześniej ogr nie tyle przerwała rytuał, co naruszyła jago strukturę. W wirze nieludzkiej rozkoszy jaką w wykrzywionej rzeczywistości odprawiały między sobą demony dało się zauważyć punkt przepełniony plugawą Dhar. Był nim czempion chaosu, który z nieobecnym spojrzeniem i wyrazem nieskończonej błogości na twarzy ujeżdżał jakąś dziewczynę krzyczącą ni to z bólu, ni to z rozkoszy. Erwin podnosił się właśnie spod przywalających go desek podłogi, ogr rozdzielał ciosy kolejnym stworom chaosu, które nie zdążyły jeszcze nawet przerwać swoich zabaw, gdzieś zza pleców maga świsnęła elfia strzała trafiająca prosto między oczy jednej z demonic. Trzeba było przerwać to szaleństwo tu i teraz.
Razandir rąbnął toporem ciało jakiegoś wężowego stwora, postąpił krok naprzód i kopniakiem posłał na deski wstającą właśnie demonetkę. Przywołał znów tarczę Hysh i zasłaniając się jej światłem ruszył biegiem na zatraconego w lubieżnym akcie czempiona chaosu. Rąbnął w jego ciało z krzykiem, z hukiem ścierających się niemożebnych sił, z oślepiającym błyskiem światła. Odepchnął go od związanej dziewczyny a moc przerwanego rytuału eksplodowała odrzucając maga w tył. Razandir rąbnął plecami w ścianę niemal tworząc w niej kolejną dziurę i padł na deski pokładu desperacko próbując zachować przytomność. Zamroczonym wzrokiem rozglądał się wokół patrząc na dwojące się i trojące postacie demonów walczących z arenowiczami. Ponura moc Dhar uwolniona przez przerwanie rytuału szalała wokół. Czy to wystarczy? Czy otchłań chaosu w końcu wypluje ich ze swych trzewi i znów przeniesie w rzeczywistość? Pytania rodzące się w głowie maga pozostawały bez odpowiedzi.
Cały statek drżał coraz mocniej od przepełniających go sił.

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Skit rozejrzał się dookoła, szaleństwo płonęło w jego oczach, ostrze rembaka ociekało demoniczną krwią, nos miał rozkwaszony po spotkaniu z tępą powierzchnią szczypca potworności Slaanesha, której szybkości trochę nie docenił. Zorientował się, że dotarł na drugi kraniec pokładu REVENGE, krwawą bruzdą rozdzielając tłum walczących na dwie grupy. Obok niego z krzykiem przebiegł jeden z marynarzy von Drake'a, uciekający w panice przed śmiejącą się złośliwie demonetką. Skit, niewiele myśląc, wyciągnął rękę w bok, abominacja zderzyła się z jego przedramieniem i upadła zaskoczona na greting. Zielonoskóry nie dał jej powstać. Wyrwawszy rembak z desek, spojrzał w górę, na balon statku powietrznego...
No ja nie wierzy... Kilka wielkich, opalizująco białych, wężopodobnych kreatur wspinało się po linach, mocujących gondolę do wypełnionego łatwopalnym gazem pęcherza, najwyraźniej z zamiarem naruszenia wrażliwej powierzchni okrywy. Na więcej niż jednej siedziała demoniczna jeźdźczyni, dzierżąca płonącą żagiew. Skit wiedział, do czego to zmierza. Davi z maszynowni nie omieszkał opisać mu ze szczegółami, czym grozi użycie otwartego ognia w pobliżu mieszanki Makaissona. Włożywszy rembak z powrotem w uprząż przy pasie i dobywszy jednego z noży do rzucania, ork zatarł ręce i ruszył szybko w górę, wspinając się śladem potwornych napastników.
- To nie na moje nerwy... - wymamrotał niewyraźnie, ze szczękami zaciśniętymi na rękojeści broni.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Zograth warknął wychylając się za róg i strzelając ze swojego blunderbussa. Potężny pocisk wyrwał dziurę wielkości średnicy małego antałka z piwem w brzuchu stojącego obok kapitana von Trescowa marynarza i cisnął nim na ścianę. Przygwożdżony ogniem takiego kalibru nawet imperialny piroman skrył się za rogiem korytarza rufowego. Wokół latały demonice, wyżynając wrzeszczących marynarzy -jeśli mieli szczęście- lub szykując im znacznie gorszy i dłuższy los, jeśli akurat naszły je takie zachcianki. Wszystko to Dawi Zharr przeżył, utrzymując spokojnie swoją pozycję, jednak gdy wielka macka stworzona z luminującej, fioletowej energii sięgnęła przez bulaj i porwała drącego się z bólu człeczynę w majtkowskiej bandanie, czarnobrody kowal czmychnął, ściskając swój oręż, kątami przemykając między szaleństwem opętańczego śmiechu i krzyków agonii, którymi emanowała walka zamknięta w pękających z jękiem, ciasnych korytarzach Penia Duro. Mniemając, że najbezpieczniejszy będzie przy autorze tego całego (nomen omen) Chaosu, ruszył ku kajucie Sepphiriona, przeklinając i modląc się do Hashuta. Na drodze stanął mu opędzający się od demonetek szpadą oficer pokładowy Corteza, który spojrzał na krasnoluda z mieszaniną lęku i desperacji po czym z głośnym okrzykiem natarł na niego. Zograth spluwając odbił cieniutkie jak człecze przyrodzenia ostrze kolczastą głowicą swej buławy, po czym obracając ją drugim końcem trzonka łupnął z łoskotem żelaznym szpadlem Estalczyka by następnie zaostrzoną końcówką nrzędzia odrąbać mu część stopy. Krasnolud z mściwą satysfakcją stanął nad jęczącym człowiekiem i przeorał go od piersi po gardło kolcami sterczącymi z obucha. Przeskakując nad bulgoczącym krwią denatem, zdał sobie sprawę, że zmarnował zbyt wiele czasu. Jakaś większa grupa mająca do tego ogra wpadła już do komnaty czempiona, skąd dały się słyszeć odgłosy walki. Z ostatnim soczystym przekleństwem Dawi wskoczył za najbliższe otwarte drzwi i zatrzasnął je za sobą, ryglując je żelazną zasuwą i podpierając obuchem swojej broni. Zabarykadowany w wychodku modlił się do Ojca Ciemności przeżycie tego pandemonium, najlepiej kosztem innych.

Wprawdzie, gdy do jego komnaty wparowała uzbrojona kompania narwańców, szybki atak przerwał rozwalił samą strukturę rytuału to ani mag, ani nikt inny nie wiedział, że bluźniercza ceremonia poszła nie tak jak Sepphirion zaplanował już dużo wcześniej.

Gdy okręt zaczął miotać się na wszystkie strony, po czym nieziemskie prądy mocy uniosły go w wielobarwne Immaterium, czempion Slaanesha odepchnął związaną tyłem do niego dziewczynę, zaskoczonym wzrokiem czarnych tęczówek omiatając kręcącą się komnatę, której balansujące na krawędzi rozerwania wręgi jęczały niemal jak zabawiające się wokół niego demonetki. Zaciskając pięść spojrzał przez dławiące opary kadzidła na cienisty kształt heroldzicy Księcia Chaosu.
-Spacznia... co!? Czyżby coś poszło nie tak?
Lśniące fiołkowo oczy Maskotki zwęziły się w uśmiechu.
-Bynajmniej, piękny czempionie. Wszystko idzie dokładnie tak jak chciałam. Już za chwilę ty i reszta śmiertelników na tej konstrukcji będziecie nas zabawiać po wsze czasy... w naszym świecie.
-Oszukałaś mnie! Bądź przeklęta, krzywonoga żmijo! -warknął wybraniec zrywając się z klęczek, tak gwałtownie że roztrącił większość płonących nieziemskim ogniem świec i stopą rozmazał nakreślony krwią i fioletowym pyłem krąg. Po chwili zerwał ze swojego łóżka długie lśniące ostrze i ciął jego długą krzywizną cienistą postać demonicy. Zakrzywiona klinga zdolna rozpłatać opancerzonego orka tylko nieszkodliwie przepłynęła przez cień, na chwilę rozmywając jego kontury.
Zwinięty w koło Solhir uniósł łeb i zasyczał groźnie, wyczuwając szał swego pana. Maskokta zaś położyła jak gdyby nigdy nic widmowy palec na czole Sepphiriona.
-Takim agresywnym i ostrym zachowaniem raczej nie zdobędziesz moich względów, czempionie. Ochłoń trochę.
Chciał krzyknąć, ale ogarniające go aż do punktu wytłumienia wszystkich zmysłów i paraliżu uczucie błogości powaliło go na ziemię. Wieczna tancerka chciała się zaśmiać, jednak wtedy wyczuła nowy bieg Spaczni.
-Zepsułeś rytuał, głupcze! -pisnęła do leżącego z głupim wyrazem twarzy i niewidzącymi oczyma białowłosego- Bez katalizatora w waszym wymiarze... arrrgh! Co prawda uratowałeś swoich nic nie wartych towarzyszy podróży, ale tego już nie przeżyjesz! Siostry, zabić go!
Za znikającą Maskotką nadeszły świeżo zmaterializowane Biesy i demonetki, gotowe zabić leżącego Sepphiriona. Solhir zasyczał ostrzegawczo i zamachem ogona odgonił je od ciała swego pana, lecz te znów gotowały się do ataku...

Wtedy ściana eksplodowała i przez dziurę w niej wleciał prosto w grupę demonów poobijany człowiek w pancerzu, przebijając jedną z nałożnic Slaanesha zamontowaną na plecach włócznią. Zaraz na zaskoczone demony spadli inni zawodnicy, demolując do reszty kajutę. Śliniący się Sepphirion widzący tylko kontury uniósł głowę znad pojmanej dziewczyny i wtedy właśnie oberwał laską od atakującego Razandira. Upadając powalił mały posążek Slaanesha, krusząc delikatną statuetkę pod swoim ciężarem. Nienaturalny pisk uwolnionej mocy reliktu ogłuszył wszystkich śmiertelnych w pomieszczeniu, demony spotkał jednak jeszcze gorszy los, ponieważ ich formy materialne zaczęły błyskawicznie migotać i rozpuszczać się. Dwie z demonic, które były w komnacie jeszcze przed rytuałem opamiętały się i skoczyły bronić białowłosego czempiona, odrzucając brodatego czarodzieja i podżynając sztyletami krocze, tętnicę oraz gardło wielkiego, estalskiego marynarza, który z obłędem w oczach zamierzał bosakiem przyszpilić do desek Sepphiriona.
Ów masując się po głowie i przecierając oczy podniósł się do pozycji półleżącej w troskliwych objęciach swoich demonic.
-Co... co się..?
Czar Maskotki musiał jednak zostać przerwany i za to podziękowałby magowi, gdyby nie miał równocześnie zamiaru wyciąć mu wszystkie miękkie części ciała. Niestety czarodzieja nie było nigdzie w polu widzenia. Zamiast tego złapał swój miecz oraz bicz i skoczył na napastników, najpierw ścinając dwie walczące z własnymi powłokami demonice by później jednym smagnięciem bicza nie rozerwać gardła mierzącego do niego marynarza z REVENGE. Towarzyszące mu demonetki opadły kapitana von Wadora, jednak ten w porę skrył się za swą szeroką tarczą. Ataku od tyłu przez zburzoną ścianę kajuty już się nie spodziewał. Imperialny padł, zwijając się z bólu kiedy drzewce srebrzystej glewii rąbnęło go z trzaskiem nakrocznika między nogi. Odziana w jeszcze nie zdjętą po bankiecie suknię i dzierżąca swoją ulubioną glewię w kształcie ciała kobiety Feylhin robiła piorunujące wrażenie, gdy jej piękna, wojownicza postać podświetlana była przez przeklęte feerie światła z Domeny Chaosu.
-Nawet nie zapytam. -rzuciła zimno srebrnousta wojowniczka, odgarniając włosy znad ramienia, na które naciągnęła zsunięte podczas walki ramiączko sukni.
-I chyba słusznie... -zgodził się Sepphirion, korzystając z chwili wytchnienia przewiązujący się w pasie jakąś znalezioną tkaniną, która jeszcze całkiem nie przesiąkła krwią walczących- Udało mi się przerwać ten rytuał. Jeśli nie rozerwie nas na strzępy to powinno nas wypluć znów w świecie śmiertelników. Nie wiem za to jak z tym latającym barchachłem, ale po prawdzie mało mnie to obchodzi.
Obok jeden z ostatnich Biesów wpadł w Skgarga, wypychając go impetem szarży z ruin kajuty. Napad musiał wytężyć swe defensywne zdolności by unikać dwóch par szczypiec i skorpioniego ogona jednocześnie. Z zadziwieniem więc, już szykujący się na ból ogr ujrzał jak długi, wężowaty stwór oplątuje czworonożnego demona, by zaraz dwoje czempionów Slaanesha przebiło spętaną potworność ostrzami miecza i glewii. Sepphirion z odrazą wytarł miecz o kamizelkę ogra.
-Jak bardzo cię nie toleruję i chciałbym ujrzeć jak od ukąszenia ogona Biesa twój własny układ nerwowy wytapia się w potwornej agonii przez wszystkie brudne otwory twojego ciała to twoja krzepa jest mi teraz potrzebna, ogrze. Musimy zerwać te wielkie białe płachty z tego statku.
-Eeemh... w sensie żagle? -podrapał się po głowie Skgarg.
-Owszem. Przez nie tutejsze podmuchy prądów magii nigdy nie wypuszczą nas z tego wymiaru. Nie ma czasu do stracenia! Hej elfie! -zwrócił się ku mierzącemu do niego z cienia Asrai- Też się przydasz, przetniesz takielunek, gdy będziemy niszczyć maszty, by przypadkiem nie pociągnęły nas na dno po opuszczeniu tego miejsca!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

-Jak bardzo cię nie toleruję i chciałbym ujrzeć jak od ukąszenia ogona Biesa twój własny układ nerwowy wytapia się w potwornej agonii przez wszystkie brudne otwory twojego ciała - Skgarg nie miał pojęcia co to jest układ nerwowy ani otwory ciała, ale domyślił się, że chodzi o jakieś obraźliwe nazwanie go więc zrobił naburmuszoną minę. - to twoja krzepa jest mi teraz potrzebna, ogrze. Musimy zerwać te wielkie białe płachty z tego statku.

Chwilę później Ogr, wybraniec Chaosu i małomówny elf wybiegali z pod pokładu zrywać maszty. Skgrag podbiegł do mniejszego razem z Sepphirionem, a Asrai ustawił się przy takielunku by odciąć go w odpowiedniej chwili.
- To co, bierzemy się do roboty? - Zapytał Ogr.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Postarajcie się nie zniszczyć masztów, by statek nadawał się jeszcze do pływania.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

[ A nie można by zrobić tak, że po pojawieniu się w realnym świecie, to REVENGE by nas ciągnęło? ]
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ właśnie, REVENGE ma wypaść z portalu, czy dryfować przez wieczność w otchłani chaosu? pytam, bo nie wiem, czy skit ma opuszczać pokład... ]
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Oba statki wrócą do rzeczywistego świata]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[Myślałem o jakiejś ostatniej akcji w czasie tego rozgardiaszu. Maszty mogą okazać się za mocne, ale żagle chyba można zdjąć. Zapasowe na wypadek burz i walk zawsze się zabierało w ładowniach na długie rejsy. No i oczywiście dobry pomysł ma Stabilo z REVENGE :D ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Ork wbił idealnie wyważony nóż prosto w zimne, wilgotne, żółte oko gada, po czym przekręcił, upewniając się, że cyckowąż nie przeżyje rany. Stworzenie zaszamotało się gwałtownie, wężowe sploty owinięte wokół grubej liny najpierw zacisnęły się gwałtownie, by chwilę później w drgawkach odpaść od sznura. Zielonoskóry szybko puścił ściskany w dłoni język potwora, aby ten, spadając, nie pociągnął go za sobą. Jeden z głowy. Wyścig z czasem trwał. Demonetki na swych wierzchowcach zbliżały się już do powłoki balonu, Skit wspinał się za nimi, sukcesywnie likwidując kolejnych zaskoczonych wrogów. Nagle jedna z demonic, spojrzawszy za siebie, krzyknęła ostrzegawczo. Kilka abominacji odłączyło się od grupy i ruszyło w kierunku orka, wężowe sploty bez trudu utrzymywały równowagę i przyczepność na grubej, szorstkiej linie.
Suka bljat' pomyślał kapitan, używając podłapanego u Jegorowa, kislevskiego przekleństwa tera to przejebane...
Poprawiwszy chwyt lewej dłoni na sznurze, prawą wyrwał zza pasa ogromny rembak. Zamachnął się na najbliższą linę, gotów posłać przynajmniej część owiniętych wokół niej wrogów w szaloną kipiel chaosu, nim reszta rozerwie go na strzępy...
Dokładnie w momencie, w którym odwodził rękę do ciosu, powietrze - jeżeli toksyczne miazmaty, kłębiące się w tej wynaturzonej otchłani i pędzone dookoła, wciąż dookoła, w szalonym wirze, przez wyjące wichry surowej, nagiej magii, można określić takim mianem - przeszył donośny pisk, dochodzący najwyraźniej od strony "Pena Duro". Brzmiał jak wycie agonii, jęk pękającego drewna i chrzęst miażdżonej tkanki, to wszystko wymieszane razem i rezonujące echem pośród nieziemskich odgłosów, płynących ku nim z otchłani. Demony jak jeden mąż zadygotały; nieludzkie oczy wypełniło straszliwe cierpienie. Zaczęły szamotać się, wstrząsając sznurami, by wreszcie z wyciem runąć w sztorm chaosu, który je zrodził, lub na gretingi pokładu, pomiędzy pozostałych przy życiu marynarzy. Skit kurczowo trzymał się grubego sznura, oplatając go ramionami niczym kochanka, i prosząc Gorka o to, by nie pozwolił mu zginąć w taki sposób. Dla pewności poprosił też Morka, w końcu dwóch bogów po twojej stronie jest zawsze lepszych, niż jeden.
Gdzieś daleko, daleko przed nimi szalona kipiel rozwiewała się, ukazując skrawek zwykłego, błękitnego nieba...
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Dobra Ogrze, masz tu siekierę - Spphirion podał narzędzie Ogrowi. - I użyj tych swoich łap by ściąć lub zawalić maszty. - Skgarg zabrał się do roboty, ale po dłuższej chwili pracy w pocie czoła w maszcie ziała szczelina wielkości małego palca dziecka.
- Nie, nie mamy tyle czasu by tak powoli ścinać je wszystkie. Co tu robić? Co tu robić? - Chaosyta przeczesał swoje długie srebrzyste włosy. - Wiem! Musimy ściągnął żagle może to wystarczy. - Po dłuższej chwili białe płótno żagli latało po całym pokładzie, a "powietrze" przeszył przeraźliwy pisk, właśnie wtedy w ścianach portalu zaczęły pojawiać się fragment błękitnego realnego nieba.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Fernando Cortez szybko przeładował pistolet, kryjąc się za kołem sterowym. Myśl jego biegała rozgorączkowana wewnątrz jego głowy, nie mogąc znieść tego, że przytrafia się to akurat jemu. Część jego świadomości pożałowała, że w ogóle brał to zlecenie, lecz uczucie to zaraz zostało stłumione. Kapitan żył przygodą, a obiecana zapłata powinna wynagrodzić te trudności. O ile przeżyje...
Wychynął zza koła, siekąc kordelasem przez plecy demonetkę, która katowała jednego z marynarzy. Szczypce demona wyrwały genitalia nieszczęśnika, pozostawiając na wierzchu nagą kość. Ryk magicznej wichury stłumiły nieco wrzaski mężczyzny, lecz mimo to lodowaty dreszcz przeszedł kapitana.
Fernando siekł jeszcze raz, niszcząc materialną formę służki Slaanesha, po czym wypalił z pistoletu do kolejnej, kładąc ją na miejscu. Chciał coś krzyknąć, lecz stracił równowagę. Okręt zatrząsł się silniej niż dotychczas, obalając Corteza na deski.
Coś się wydarzyło. przeszło mu przez myśl.
Peña Duro zeszła wtedy z kursu, ocierając się burtą o ścianę tunelu. Seria huków i oślepiających blasków targnęła powietrzem. Zewsząd dobiegał trudny do zidentyfikowania zapach... jakby palonych piór?
Aż wreszcie Fernando Cortez spojrzał przed siebie i ujrzał wielką, białą plamę. Koniec tunelu. Bogowie wiedzą gdzie ich teraz wyrzuci.

***
Obudził się z potwornym bólem głowy. Jasność waliła po oczach jak cholera, w uszach szumiało mu nieprzyzwoicie głośno. Zmrużył oczy, a potem ponownie spróbował je otworzyć. I uśmiechnął się przy tym.
Jasność okazała się słońcem, które niezakłócone żadną chmurką, raziło promieniami z niebieskiego firmamentu. Szum w uszach okazał się być szumem fal, które rozbijały się o żwirowaty brzeg bliżej nieokreślonego lądu.
Siedzieli na płyciźnie, z lekko pochylonym kadłubem na lewo. Liny wisiały bezwładnie, układając się w chaotyczną plątaninę, ale na szczęście oba maszty wytrzymały.
Revnege leżała nie tak dużo dalej. Zaryła w żwir, jej płócienne zbiorniki na gorące powietrze leżały teraz flakiem, ale statek von Drake'a również wyglądał na w miarę cały. Co ciekawe, za kadłubem ciągnął się wyżłobiony w żwirze ślad, jakby statek nie spadł z wysokości, a sunął po lądzie jakiś czas.
Cortez był jednak człekiem czynu. Dość miał powierzchownych oględzin i domysłów. Zaraz przywołał do siebie bosmana.
- Si, commendante?- spytał krępy jegomość ze świeżą raną nad okiem.
- Musimy dokonać oględzin. Trzeba ocenić uszkodzenia, naprawić co się da. Niech chłopcy się nie lenią. Rannymi zajmiemy się na lądzie, niech nie pałętają się pod nogami.
- Co z trupami?
Kapitan zamyślił się na chwilę.
- Wyprawimy im marynarski pogrzeb, jak już wypłyniemy. I poślij kogoś do Drake'a, niech dowie się ile potrzebują na naprawy. Zawodnicy na brzeg. Usuń ze statku wszystkich, którzy nie będą pomagać w naprawie. I poślij kogoś na zwiad po okolicy. Musimy uzupełnić słodką wodę, przydało by się coś do jedzenia. Zrozumiałeś?
- Si, commendante!- rzucił bosman i oddalił się.

***
Kapitan, teraz z białym opatrunkiem na głowie, doglądał pracy przy Peña Duro. Zadowolenie, że zachował życie już minęło i można było powiedzieć, że bez przeszkód problemy mogły go teraz kwapić.
- Straciliśmy blisko czwartą część załogi w tym pierwszego oficera Staccato i jednego zawodnika. Nikt nie widział jego śmierci, ale od czasu tego... czegoś, co nam się przytrafiło nikt go nie widział.
Cortez zaklął.
- Który to?
- Albiończyk, Ian McStenley, kapitanie.
- Carramba!- trzasnął pięścią o reling. Zajęło mu chwilę, zanim się uspokoił- Ile potrwają naprawy?
- Do wieczora powinno pójść. Z dodatku nie siedzimy głęboko na mieliźnie, rano powinniśmy być gotowi do wypłynięcia.
- A Revenge?
- Trochę dłużej, zważywszy na konieczność zszycia balonu i napełnienia go. Jutro wieczorem, ale von Drake niczego nie obiecuje.
- Opóźnienie to nie problem. Bulosa wariuje po całej tej przygodzie, nie wiemy, gdzie jesteśmy...- tu rozwinął mapę i przyjrzał się jej rysunkom. Mogli być gdziekolwiek... No prawie. Klimat tu panował raczej zwrotnikowy, suchy, a nie tropikalny, stąd wiedział, że nie są na miejscu. Tylko, że zwrotnik ciągnął się przez cały glob. Kapitan podumał chwilę, po czym zwinął mapę- Najgorzej z tym McStelneyem... Płacą mi za pełną szesnastkę. Co teraz? Może któryś z chłopców stanie do walki?
Nawet gdyby Diego miał coś mądrego do powiedzenia w tej sprawie, nie zdążyłby wyjawić. Jedna z grup zwiadowców własnie wróciła.
- Senior captain! Senior captain!- darł się marynarz- Znaleźliśmy!
- Co takiego znaleźliście?!
- Ogra!- tu wskazał na wielką górę tłuszczu, pokrytą tajemniczymi znakami czerwoną farbą- Mówi, nazywa się Ghorm i że przybył na Arenę!
- Dawać go tu! Oby tłuścioch znał się na mapie...
Ostatnio zmieniony 6 sie 2015, o 19:14 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Czarodziej oparł się o kawałek cudem ocalałego relingu i westchnął ciężko. Wreszcie znów trafili do rzeczywistości. Oba statki pojawiły się na mieliźnie niedaleko jakiegoś egzotycznego lądu, pod spokojnym błękitnym niebem, owiewane pachnącym wiatrem, pośród ciszy, która była jak błogosławieństwo gdy tylko zastąpiła kakofonię niestworzonych dźwięków słyszanych w domenie chaosu. Ale teraz było już po wszystkim. Razandira znów zaczęło boleć kolano, a do tego odezwały się plecy i rozpoczął się ten pulsujący ból w głowie przypominający o wysiłku na jaki wystawić musiał swoją wolę.
– O Sigmarze, Shallyo, Ursunie, Manannie, Morrze, Myrmidio, Ulryku i Vereno. Nie wiem czy któreś z was nade mną czuwa, ale jeśli tak, to ma moją wdzięczność. Za stary jestem na takie atrakcje, za stary… – Mag marudził pod nosem kręcąc lekko głową i czując jak ogarnia go coraz większe zmęczenie.
Pozostali przy życiu marynarze Peñy Duro już krzątali się po pokładzie wypełniając rozkazy Corteza i próbując doprowadzić statek do względnego ładu. Słysząc, że do wieczora zakończyć powinny się najpotrzebniejsze naprawy Razandir ruszył kulawym krokiem do swojej kajuty. Miał nadzieję, że okręt dopłynie jakoś do najbliższego portu choć nie był pewien gdzie tak naprawdę się znajdowali. Cała ta przeprawa przez próżnię chaosu mogła przecież zakrzywić przestrzeń na tyle, żeby wyrzucić ich gdzieś na drugim krańcu świata. Chociaż może nie byłoby to takie złe, przecież Smocze Wyspy właśnie na końcu świata się znajdowały. Nie zamierzał jednak teraz się tym martwić, teraz chciał po prostu odpocząć. Przy włazie pod pokład ujrzał jeszcze Erwina, który również wyglądał na zmęczonego.
– Dzięki za wsparcie, panie von Wador – wyrzekł mag i zaraz oddał kapitanowi jego wciąż rozgrzany pierścień. – Obyśmy nie mieli okazji spotkać się w pojedynku na Arenie bo widać, że nielichy z ciebie wojownik.
Choć szalony - dodał w myślach.
Zaraz potem wszedł do kajuty, zdjął kurtkę i uwalił swoje obolałe ciało na posłanie. Zasnął niemal momentalnie.

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Kulił się pod pokładem starając się opanować narastający ból głowy. Cienka strużka krwi spływała mu z nosa prosto na nagą klatkę piersiową. Czerwień zdołała już zebrać się w drobną kałuże, kiedy wreszcie zdecydowała się spłynąć dalej - na podłogę. Dwa płytkie wdechy, jego płuca powitały potwornym paleniem. Zdarzało się to wcześniej, jego organizm musiał ponownie przyzwyczaić się do pomniejszonych organów, ale nigdy z taką intensywnością. Może powodem była niedawna bliskość czystej manifestacji Chaosu. W końcu otrzymał swoje zdolności do walki z nim. Wychował się przy nim, wiedział więc że takie rozumowanie jest wysoce prawdopodobne.
Wykorzystał resztki sił, żeby się podnieść do pozycji siedzącej. Zawroty głowy dopadły go i minęły, gdy zacisnął z determinacją zęby. Kolejne dwadzieścia minut było koszmarem, ale udało mu się ostatecznie stanąć na nogach. Ruszył powoli wychodząc z kąta na bardziej uczęszczaną część ładowni. Kilku marynarzy przenoszących jakieś zwoje lin, płótna, deski i narzędzi zwróciło wreszcie na niego uwagę. Jeden z nich oddzielił się od reszty i podszedł bliżej.
- Eee, zawodnicy są proszeni o opuszczenie pokładu na czas napraw. - Gii Yi skinął głową, ruszając po schodach w górę. - I proszę się ubrać! - krzyknął jeszcze za nim marynarz.

Po cichym wyjściu ze swojej kajuty, tak żeby nie obudzić Razandira, czuł się już lepiej. Założył proste ubrania, bez żadnych ozdób, a przez plecy przewiesił pochwę z wakizashi. Dość udawania. Przejście przez sferę demonów było niebezpieczne, cholera wie gdzie ich wyrzuciło. Lepiej pozostać uzbrojonym.
Brzeg wyglądał normalnie. Piaszczysta plaża, poprzecinana głazami wielkości ogra i skalnymi półkami. Bardziej w głąb las tropikalny zagęszczający się coraz bardziej im dalej od morza. Jeśli wyrzuciło ich na trasie do Smoczych Wysp to to mogły być dżungle Ziem Południowych. A to oznacza, że trafili w jedno z gorszych miejsc. Wiedział, bo płynąc do Imperium, jego statek zatrzymał się w podobnej zatoczce po zapasy. Niezbyt dobrze wspominał tamto lądowanie.
Postanowił jednak nie przejmować się niczym dopóki się nie wydarzy. Przesypał piasek w dłoniach rozkoszując się jego przyjemność szorstkością. Potem położył się, rozciągając na plaży i wystawiając twarz na słońce.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Skgarg obudził się twarzą w piasku pomiędzy REVENGE a Peña Duro. Piękny leżał obok niego z twarzą wyrażającą błogi spokój. Ogr podniósł się, nie bez trudu, na równe nogi.
- Wstawaj Piękny to nie czas na odpoczynek. - Wziął Gnoblara na ręce i posadził sobie na ramieniu.
- Co się stanęło szefu?
- Wypadliśmy z tego tuneliszcza bęcwale. - Gnoblar rozdziawił swoją szczenę i zapatrzył się w bezchmurne niebo. Skgarg przysiadł sobie na porzuconym kawałku deski, w pewnym momencie zauważył grupkę marynarzy prowadzących Ogra, sądząc po kawałkach mięsiwa Rzeźnik, pomalowanego czerwoną farbą w różne wzory. Może by tak z nim pogadać? Z jakiego plemienia? Czy wie gdzie jesteśmy? Ta to dobry plan. Skgarg ruszył w kierunku Rzeźnika.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Przypominam, że miksturki trafiły go Seppiriona, Skita i Razandira]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

[Jestem jeszcze poza domem na urlopie, dołącze do was w niedziele. Narazie możecie posterować Ghormem]
Ostatnio zmieniony 7 sie 2015, o 02:47 przez Slayer Zabójców, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

[ z jakiegoś powodu nie mogę usunąć posta, więc zostanie taki pusty ]
Ostatnio zmieniony 7 sie 2015, o 10:35 przez anast3r, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Po licznych perypetiach i przygodach niesposobnych do opisania przez najkreatywniejszych nawet pieśniarzy Starego Świata, kapitan Lothar Brennenfeld wreszcie, tytanicznym wysiłkiem otworzył przekrwione oczy. Ledwie tylko rozchylił spieczone usta, które zdawać by się mogło pochłonęły pół wysuszonej pustyni khemrijskiej, a już wykończony wojak padł jak długi na ławę na której przesiedział (no może z krótkimi przerwami) wszystkie wstrząsy, piruety i dzikie hulańce jakie zaliczyła przez ostatnią godzinę dumna karaka senior Cortesa. Niemal nie czując własnej ręki tak jakby należała do kogoś innego, Lothar sięgnął zdrętwiałymi palcami ku szczytowi stołu. Brzdęk równający się w jego głowie rozpryskowemu hukowi stu kartaczy aż przyprawił go o ból zębów, jednak zaraz z nieumyślnie przewróconej wazy z lodowatozimną wodą do mycia dłoni wyleciała zawartość, krótką kaskadą bryzgając na twarz, potargane włosy i zaślinioną krezę hauptjaegera.
Lothar zerwał się w zupełnej parodii bretońskiego rycerza na skraju śmierci po heroicznym boju, którego ożywiła jego Pani, uchylając kilka łyków na jego twarz ze złotego Graala. Walcząc z bólem głowy Hochlandczyk wstał, rozglądając się po pobojowisku. Cała zastawa i resztki dań w większości były już rozrzucone po całej mesie, gdy pospadały ze stołu, podobnie jak krzesła, z których jedno tkwiło nawet we wpół wybitym oknie.
- Musieli się dobrze bawić, skubani... ugh. - kapitan momentalnie zgiął się w pół, czując nagły napad mdłości, lecz z kosmyka jego wąsów zwiesiła się tylko strużka śliny, którą z odrazą wytarł walającym się gdzieś obrusem. Odszukawszy prędko liczne ślady wymiotów, wszystkie rozmazane po drogocennej kajucie Corteza lub pod stołem prędko skonstatował iż wszystko co zjadł lub wypił na bankiecie, bądź nawet jeszcze w Porto Maltese teraz spoczywało tutaj. Nie dziwne to było biorąc pod uwagę trunki które z jakiegoś powodu zaczął wychylać do nieprzytomności. Kopnąwszy butem walającą się flaszkę Strzemiennajej 112% pomyślał, że nieprzytomność musiała nadejść szybko.
Policzywszy czy nie zgubił czasem któregoś medalu i co ważniejsze hajdawerów, słaniając się na nogach i osłaniając oczy od blasku, wdzierającego się do mesy przez podziurawione przez coś drzwi w końcu zawiesił się we framudze przejścia, przez zmrużone oczy podziwiając piękną, piaszczystą wyspę, na której na mieliznę wypadło to co zostało z ich okrętu, a także wyrwę gdzie zarył w nią latający statek von Drake'a. Wszędzie krzątali się marynarze, z których liczni nosili ślady ran bądź nawet zdecydowanie walki. Patrząc po uszkodzeniach, jakie naprawiali Lothar nie miał (i wolał nie nabierać) pojęcia co działo się pod jego nieobecność i tylko podziękować za to Taalowi oraz Młotodzierżcy.

Mijając zajętych pracą majtków, z których niejeden nerwowo zaciskał ręce na belkach, bądź niesionych z ładowni narzędziach i płótnach, wbijając spojrzenie we własne buty, spotkał wreszcie czyszczącego zakrzywioną, śmiertelnie ostrą kislevską karabelę Stirlitza. Gdy łowca czarownic go zauważył pospiesznie schował do sakwy medaliki z symbolami kultu Ursuna oraz Sigmara. Drobny szczegół lecz nie uszedł nawet zapijaczonym oczom kapitana strzelców.
- Witaj przyjacielu, pod twoją nieobecność potrzebowaliśmy nieco łaski Sigmara, jednak jakoś nam się udało.
Lothar popatrzył na blondyna w kapeluszu.
- Maksimie Maksimowiczu Isajew... ty jeden nie katuj już skatowanego człowieka i oszczędź szczegółów oraz tajemniczych spojrzeń. Coś jebło to jebło, na cholerę drążyć temat ? Powiedz mi lepiej gdzie moi ludzie...
Kislevski szpieg pokręcił z uśmiechem głową.
- Jak sobie życzysz. Chodź ze mną.
Gdy udało im się zejść, doszli do grupki żołnierzy rozbitej na piasku między Pena Duro a smutnie oklapłym obok gondoli balonie Revenge. Jasnooki Hans wstał pierwszy, za nim podźwignął się Albrecht, wstał ciężko Horst, a potem reszta muszkieterów. Kapitan uspokoił zaciekawione spojrzenia skinieniami dłoni.
- Spokojnie, spokojnie panowie wszystko ze mną... - tu dla efektu niezamierzenie potknął się i z hukiem oklapł prosto na jednej ze skrzyń do gry w kościanego pokera - ...w porządku. Jak mniemam mieliśmy jakiś wypadek czy coś podobnego... ktoś wie jak z moim ekwipunkiem.
- Ani ruszony, herr hauptmann. - dumnie zameldował Hans - Dobrze pan go zabezpieczył. Nasza kajuta została za to wywrócona do góry nogami w tych... sztormach.
- Dobrze. Ktoś wie gdzie jesteśmy ?
- Jakaś wyspa. - mruknął Horst ściągając kolejny element zbroi płytowej z żylastego ramienia - Zdaje się bezludna.
- Niemniej wolałbym gotowy perymetr strzelców przed linią tamtych palm, wykonać! I przynieście mi trochę tego grogu od Francisa, jeśli ocalał. Muszę zabić klina jeśli mam dzisiaj się w ogóle stąd ruszyć.

Jakiś kwadrans później od strony lasu palm dał się słyszeć krzyk przerażenia jednego z posłanych po świeżą wodę marynarzy z Estalii.
- Gotuj broń! - zakomenderował dowodzący wachtą Hans Eberwald, obniżając jako pierwszy lufę swojego muszkietu. Nerwowe oczekiwanie na wroga zniweczył powrót setnie przerażonych, lecz raczej niegroźnych majtków. To co szło za nimi nie było już jednak w żadnym stopniu niegroźne.
- Święty Sigmarze...
- Nawet nie poczułby naszych kul...
- Na rogi Taala...
Muszkieterowie aż bezwiednie cofali się w kierunku sierżanta i kapitana Lothara, popijającego schłodzony grog. Nadchodzący olbrzymi ogr w malunkach i cały pokryty jakby zaschniętą krwią, obrzucał ich spojrzeniem małych, czarnych oczek za którymi bogowie jedni wiedzieli czy czaił się ślad intelektu czy też bezmyślna wola w każdej chwili gotowa przerodzić się w zwierzęcy szał.
- Ale tłusty sukinsyn... nie wiem jak zamierzasz go zabić na tej arenie... - aż zagwizdał sir Horst, nie odrywając wzroku od rzeźnika.
Lothar w jednej strasznej chwili przypomniał sobie czego dowiedział się wczoraj na uczcie. Widząc tę bestię uczucie wróciło, jednak tym razem kapitan profilaktycznie odsunął od siebie alkohol i zebrał się w garść, wymierzając sobie siarczysty policzek w zarośniętą twarz.
- Hans, Albrecht. Będziecie mi potrzebni. - zanim wywołani zdążyli zadać jakiekolwiek pytania, uciszył ich niezdrowy błysk w oku ich dowódcy - Czas wziąć się za treningi w nowej postaci. Jeśli ten lis Aldenhoff myśli, że położę tu głowę bez walki to się grubo myli... zupełnie jak Morghar Ostrze Zguby podczas masakry pod Gunthershavn.
Przechodzący obok kapitan von Trescow nagle zatrzymał się w pół kroku i zbliżył się do Hochlandczyków.
- To ty byłeś pod Guntershavn ? Toż to było... szaleństwo...
- A i owszem. Jednak cnota żołnierza to stawanie i przeciw szaleństwu - rzucił Lothar nalewając współzawodnikowi cydru z ładowni Revenge - I za to powinniśmy wypić!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Jeszcze raz...- Cortez mówił powoli i wyraźnie- Gdzie się znajdujemy?
Ogr jednak milczał. Jego oczy były nieobecne, jakby nie tylko nie rozumiał słów kapitana, lecz w ogóle ich nie słyszał. Cortez spojrzał z rezygnacją na bosmana.
Wtedy Ghorm jakby wrócił do żywych. Jego oczy z przymglonych stały się normalne.
- Tu!- dotknął grubym paluchem pergaminu, a był przy tym tak pewny swego, że kapitan mu uwierzył.
- Równina Kości- odczytał Fernando- Oszczędziliśmy kupę czasu. Z drugiej strony nie uzupełniliśmy zapasów. Diego? Na ile nam starczy wody?
- Trzy, góra cztery. Jedzenia na dwa.
- Starczy. Musi wystarczyć.
- Señor captain. Von Drake melduje, że za godzinę będą gotowi do drogi.
- Wyśmienicie, compadre! Każ wszystkim zbierać tyłki zepchnąć krypę na wodę. Za godzinę wyruszamy!

***
I tak się stało. Peña Duro mknęła pośród lazurowych wód, łapiąc dobry wiatr w żagle. Kierowali się na południowy wschód. Rejs przebiegał bez przeszkód, rzec by można, że nudno, na przekór nazwy tych wód- Morza Strachu.
Strach zrodził się z innego źródła, a pierwej zagościł w sercu Skgarga. Drugiego dnia skończyło się jedzenie. Ryby jak na złość nie chciały brać. Część zawodników narzekała, lecz Cortez był zadowolony. Nieraz przyszło mu się mierzyć z głodem, lecz wiatry pchały ich w dobrym kierunku. Trzeciego dnia zaczął wydzielać wodę.
A czwartego wreszcie usłyszał to, o czym marzył...

***
- Kapitanie! Ziemia na horyzoncie!
Zmęczeni od słońca i pracy marynarze krzyknęli radośnie, a część pasażerów zawtórowała im. Zebrani usłyszeli krzyk mew i kawałek brązowo- zielonego terenu pośród turkusu wód. Kapitan uznał to za dobry moment, by wprowadzić zawodników w kolejne szczegóły.
- Wyspy do których podpływamy należą do archipelagu Szponów, to jest południowej części Smoczych Wysp. W promieniu setek mil jest ich wiele, lecz nas interesują trzy najbliższe. Rozległością nie dorównują tym największym, które są niczym pół Bretonii, co nie znaczy, że są mniej niebezpieczne od tejże. Oto one.
Tu kapitan wyjął mapę, inną niż dotychczas. Szkic przedstawiał trzy wyspy i prawdopodobnie został wykonany przez samego Corteza.
- Wschodnia wyspa, ta największa to Pao. To tu rozgrywać się będzie turniej. Od południa znajduje się zatoka. Na północnym wschodzie wyspy znajduje się wygasły wulkan, Ixtla. Uskokajam, nie był aktywny od setek lat.
Na ukos przez wyspę przebiega największa rzeka, Ukajali. Pełno w niej ryb, ale nie polecam kąpieli. Żyje tam wiele paskudnych stworzeń. Ponadto rzeka stanowi granicę, widzicie? Północno- zachodnia część wyspy to terytorium dzikich orków z plemienia Tawade.
- Hyhy! Wincyj zielonych!- zawołał SKit.
- Rzeka jak widzicie skręca na północ, mijając Ixtlę od zachodu i kończy się na Ponurym Klifie. To dziwne miejsce. Nic tam nie rośnie, nie zapuszczają się tam zwierzęta, ani tubylcy.
Od zachodu lepiej nie podpływać, bo cały ten brzeg usiany jest skałami. To Colmillo de la Muerte, Kły Śmierci, na których znajdziecie wiele wraków. Ciągną się one przez cały zachodni brzeg, wzdłuż klifu, oprócz tego miejsca- tu kapitan pokazał południowo- zachodni kraniec wyspy- Tu linia brzegowa równa się z morzem i dalej biegnie jako lewe ramię zatoki. Podczas odpływu stąd można dojść pieszo do zachodniej wyspy.
Zachodnia wyspa zwie się Wielka Kahoona i jest trzykrotnie mniejsza od Pao. Od zachodu mamy plażę, ale...
- Kapitanie? Żagle!- zawołał marynarz na bocianim gnieździe.
- Okręt korsarski. Z Karond Kar- dodał Merxerzis beznamiętnie.
- Mroczne elfy? Tutaj?!- zdziwił się Lothar.
Seppirion nie skomentował. Oblizał się tylko lubieżnie.
- ... ale jak chciałem powiedzieć, jest obecnie okupowana. Jakiś czas temu o rafy rozbił się okręt korsarski z Naggaroth. Ich dowódca, Balaeor ,urządził tam obóz i traktuje to jako bazę wypadową. To łowcy niewolników. Nie polecam się zbliżać okrętem, zwłaszcza twoim Francis. Mają od cholery lekkich balist.
Von Drake skrzywił się lekko, ale przytaknął na znak, że rozumie.
- Na północ od Wielkiej Kahoony leży Mała Kahoona. To nic tylko skały i kolonie morskich ptaków czy uchatek. Nie jest zamieszkała.
- Wszystko pięknie- zakręcił wąsa Trescow- Ale powiedz mi bratku, gdzie się znajduje arena, na której będziemy się ścierać z pozostałymi gentlemenami?
- Nigdzie. Nie ma takiegoż.
Wszyscy zamilkli. Piętnaście par oczu zwróciło się ku Cortezowi, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem.
- Ja wiedziałem o tym- burknął Ghorm.
- Co to za jaja sobie robisz- syknął von Drake, chwytając Fernanda za poły kubraka. Ten nie tracił jednak opanowania.
- Wierz mi amigo, jestem tylko przewoźnikiem. Za swój udział dostanę sporo złota, ale jeden z was dostanie go znacznie, ale to znacznie więcej. Nie mam pojęcia o zasadach walk.
Kapitan Revenge puścił Estaliczyka z pochmurną miną.

***
Kotwicę zrzucili w zatoce, by łodziami dopłynąć do brzegu. Przywitała ich bajeczna plaża, z piaskiem jasnym i gorącym. U kresu plaży rosły palmy z naręczami ciężkich kokosów, które mogły być bardziej śmiercionośne od rekinów. Podróżnicy zagłębili się w las, gdzie przywitał ich wrzask setek ptaków, od kolorowych papug, wielkodziobych tukanów, po kookaburry i lirogony. Na widok obcych małpy również podniosły rwetes, a w kierunku karawany poszybowały pestki z owoców i skórki od bananów, lecz naczelnym szybko znudziła się ta rozrywka.
Powietrze było gorące i parne, człek bardzo szybko się pocił, mimo, że przez parasol z drzew nie przenikał ani promień słońca.
- Co do ogrów nie jestem pewien, ale reszta niech nie je wszystkiego, co popadnie- ostrzegł Cortez- Wiele z kolorowych barw oznacza silną truciznę, a pod każdym kwiatem, czy liściem czaić się może jadowity pająk, wąż, czy inne cholerstwo.
Busz się zagęszczał, więc dwójka idących przodem marynarzy dobyło maczet i wyrąbywała drogę pośród roślinności. Podróżnicy jednak nie zaszli zbyt daleko.
- Jesteśmy obserwowani- oznajmił wreszcie milczący dotąd Ethan.
- Słucham? Nie dworuj sobie, nic tu przecież niema- burknął Lothar- Poza chędożonymi małpami.
- To akurat lemury są- poprawił go Cortez.
- Lemu- co?
- Nieważne.
Wtedy krzaki przed nimi poruszyły się, a leśny elf uśmiechnął się triumfalnie. Nim jednak zdołał wypomnieć to imperialnemu strzelcowi, zarośla za nimi również się poruszyły.
Byli otoczeni. Ze wszystkich stron jak duchy znikąd pojawiły się małe jaszczury, niewiele wyższe od krasnoluda, choć o delikatniejszej odeń budowie. Łowcy ci mieli wielkie oczy i skórzasty grzebień na głowie, a każdy z nich był w innym kolorze- od jasnoniebieskiego, przez zieleń ciemną i jasną, po intensywnie żółty. Każdy jednak z nich trzymał w łapach pokunę- drewnianą dmuchawkę, zdolną miotać zatrute strzałki. Pociski te, jak głosiła wieść zdolne były powalić choćby giganta, czy smoka.
Jak na rozkaz Lothar i jego strzelcy podnieśli lufy, pozostali zawodnicy dobyli broni, gotowi na odparcie napastników. Wtedy z gąszczu wystąpiło kilka kolejnych jaszczurów, skrajnie jednak od skinków różnych. Wzrostem dorównywali Skitowi i ogrom, byli równie potężnej co ork budowy, z mięśniami jak ze skały okrytymi traczkowatymi łuskami. Podobnie jak ich mniejsi bracia również mieli różne barwy. Ich ciała zdobiły tatuaże wykonane białą farbą, prócz przepasek biodrowych dzierżyli okrągłe tarcze ze skorup żółwia i niemiło wyglądającą broń- maczugi, macahuitly i toporki. Broń jednak nie była wykonana za stali- stanowiło je twarde drewno i oprawione weń obsydian.
Lothar wycelował w największego saurusa, ciemnozielonego olbrzyma o czerwonym grzbiecie. Jedynie Cortez wyglądał, jakby nie zdawał sobie sprawy z sytuacji.
- Spokojnie panowie, odłóżcie broń- rzucił wesoło- Oto nasi gospodarze....

Koniec prologu
Ostatnio zmieniony 7 sie 2015, o 12:15 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ