
ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy
Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy
[Spoko, Matis raczej zdąży przede mną
]

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Jestem w trakcie pisania, cierpliwości. Dzisiaj solidnie mnie obili w pojedynkach na rapier z lewakiem i musiałem zjeść solidną wieczerzę pocieszająco- regeneracyjną by sobie osłodzić porażkę więc będzie lekka obsówa
]

M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Prowadźcie rozmowę dalej, nawet po walce. Może być przecie retrospekcją wydarzeń]
Von Drake czytał swoją ulubione opowiadanie o ślepym mistrzu miecza, który wyruszył z nielicznym wojskiem w paszczę lwa by zabić Wiedźmiego Króla, a było to jego ulubione opowiadanie ponieważ nie ważne kto wygrywał dane starcie to i tak ginęły elfy. Podniósł się z zawieszonego w swoim pokoju hamaka, słysząc pukanie do drzwi, już chciał sięgać po zawieszony na ścianie garłacz, gdy usłyszał przytłumiony przez drewno znajomy głos.
- Ej, Francis to ja Lothar! Wpadliśmy z Razandirem i dwiema flaszkami ostermarckiego tokaja, żeby pogadać o dalszych walkach na Arenie i sytuacji na wyspie. Masz chwilę ?
Francis na samym początku dogłębnie się zastanawiał, czy jednak nie wypalić z tego garłacza i nie rozstrzygnąć dwóch pojedynków z następnej rundy teraz, ale w końcu myśl o uszkodzeniu tokaja go przekonała.
- Zapraszam, otwarte.
Razandir i Lothar weszli do środka, gospodarz dostawił taborety do biurka a sam zwolnił miejsce na hamaku dla starszego i bogatszego życiowym doświadczeniem czarodzieja.
- Skąd wam się wgl. udało dostać tutaj to wino??
- Skrzynia kapitana oddziału jest święta i nikt nie ma prawa do niej zaglądać, więc łatwo było je przetrzymać na specjalną okazję. Odparł Lothar, gładząc przy tym wąsy
- I tak jest bardziej dla smaku, 2 butelki na trzech, do tego wina to mało. Wysapał Razandir, gramoląc się z trudem na hamak.
- I tu panowie sytuację uratuje gospodarz, tylko nie mówić nic załodze.
Korsarz podszedł do globusa i otworzył go. Oczom gości ukazał się dość obszerny barek z 4 butelkami Whisky, jedna była już na wyczerpaniu, dookoła nich znajdowało się 10 szklanek, a po środku pojemnik z lodem.
Imperialny kapitan zrobił oczy jak 5 złotych koron.
- Skąd ty wytrzasnąłeś tutaj lód??!!
- Kupiłem to ustrojstwo dawno temu od jakiegoś wędrownego czarodzieja, który akurat zatrzymał się w Marienburgu. Mówił, że to magiczny globus, dzięki któremu nie da się zgubić na morzu i pokazuje dokładną lokalizację statku. Po zakupie rzeczywiście okazał się magiczny, ale jako barek na alkohole, a jego zdolnością specjalną jest produkcja lodu. Więc tak czy siak się przydał. W sumie patrząc na tutejszy klimat, nie żałuję zakupu.
Obaj goście tylko przytaknęli z uznaniem. Nalano do szklanic wina, oraz dosypano do nich trochę lodu, żeby sprawić by trunek był bardziej orzeźwiający. Siedzieli chwilę w ciszy delektując się zimnym napojem, w końcu Francis zaczął rozmowę.
- Wiecie może kiedy będzie kolejna walka?
Razandir wziął pokaźny łyk trunku.
- Podobno dzisiaj, ale nie wiadomo dokładnie o której i gdzie.
- Dlatego postanowiliśmy się spotkać z tobą i zabić czas na piciu i rozmowie. I w zasadzie mam do Ciebie kilka pytań.
- ?
- Co tu się wgl. wyprawia. Ja i Razandir (czarodziej przytaknął głową) mamy wrażenie, że sytuacja na wyspie się coraz bardziej zagęszcza. Grozi nam konflikt z jaszczurkami?
- Nie będę owijał w bawełnę, tak... Mają do nas pretensje o to, że im nie ufamy i budujemy kolejne fortyfikacje.
- No to zrozumiałe, jak by ktoś wparował na moją wyspę ze znaczną ekipą i stawiał zamki to też bym się denerwował. Odparł mag.
- To nie tak, My nie zbroimy się przeciwko jaszczurkom, one są trzeciorzędnym powodem.
- Więc co jest pierwszym i drugim? Skomentował Lothar
- Pierwszym są moi mocodawcy, którzy wysłali mnie na tą wyprawę. jak by się dowiedzieli co tu się wyprawia, ściągnęli by tu całą flotę i rozebrali wyspy na części pierwsze, no i nic nie zostało by dla nas. Zaś drugim jest inkwizycja, która szykuje pokryjomu atak na wyspę i pacyfikację wszystkich jej mieszkańców. Mają jeden statek i około 120 ludzi.
- I stawiasz górskie fortyfikacje z powodu garstki żołdaków, przecież z pomocą jaszczurek rozgromimy ich raz dwa! Wykrzyczał kapitan.
- To nie jest zwykłą ekspedycja, mają na pokładzie kilku arcymagów oraz grupa zaprawionych w bojach inkwizytorów.
- Arcymagów powiadasz? To diametralnie zmienia postać rzeczy. Jeżeli naprawdę znają się na fachu to nawet tak potężne forty nie podołają fali ognia lub komecie puszczonej z nieba. Już widziałem takie rzeczy.
- Wiem o tym Razandirze, dlatego chce się przygotować jak najlepiej. Nie mogę pozwolić by wszyscy ludzie, którzy mi zaufali zginęli. Poza tym obiecałem im, że wrócimy bogaci i będziemy żyć jak królowie, a ja słowa zawsze dotrzymuję....
Von Drake czytał swoją ulubione opowiadanie o ślepym mistrzu miecza, który wyruszył z nielicznym wojskiem w paszczę lwa by zabić Wiedźmiego Króla, a było to jego ulubione opowiadanie ponieważ nie ważne kto wygrywał dane starcie to i tak ginęły elfy. Podniósł się z zawieszonego w swoim pokoju hamaka, słysząc pukanie do drzwi, już chciał sięgać po zawieszony na ścianie garłacz, gdy usłyszał przytłumiony przez drewno znajomy głos.
- Ej, Francis to ja Lothar! Wpadliśmy z Razandirem i dwiema flaszkami ostermarckiego tokaja, żeby pogadać o dalszych walkach na Arenie i sytuacji na wyspie. Masz chwilę ?
Francis na samym początku dogłębnie się zastanawiał, czy jednak nie wypalić z tego garłacza i nie rozstrzygnąć dwóch pojedynków z następnej rundy teraz, ale w końcu myśl o uszkodzeniu tokaja go przekonała.
- Zapraszam, otwarte.
Razandir i Lothar weszli do środka, gospodarz dostawił taborety do biurka a sam zwolnił miejsce na hamaku dla starszego i bogatszego życiowym doświadczeniem czarodzieja.
- Skąd wam się wgl. udało dostać tutaj to wino??
- Skrzynia kapitana oddziału jest święta i nikt nie ma prawa do niej zaglądać, więc łatwo było je przetrzymać na specjalną okazję. Odparł Lothar, gładząc przy tym wąsy
- I tak jest bardziej dla smaku, 2 butelki na trzech, do tego wina to mało. Wysapał Razandir, gramoląc się z trudem na hamak.
- I tu panowie sytuację uratuje gospodarz, tylko nie mówić nic załodze.
Korsarz podszedł do globusa i otworzył go. Oczom gości ukazał się dość obszerny barek z 4 butelkami Whisky, jedna była już na wyczerpaniu, dookoła nich znajdowało się 10 szklanek, a po środku pojemnik z lodem.
Imperialny kapitan zrobił oczy jak 5 złotych koron.
- Skąd ty wytrzasnąłeś tutaj lód??!!
- Kupiłem to ustrojstwo dawno temu od jakiegoś wędrownego czarodzieja, który akurat zatrzymał się w Marienburgu. Mówił, że to magiczny globus, dzięki któremu nie da się zgubić na morzu i pokazuje dokładną lokalizację statku. Po zakupie rzeczywiście okazał się magiczny, ale jako barek na alkohole, a jego zdolnością specjalną jest produkcja lodu. Więc tak czy siak się przydał. W sumie patrząc na tutejszy klimat, nie żałuję zakupu.
Obaj goście tylko przytaknęli z uznaniem. Nalano do szklanic wina, oraz dosypano do nich trochę lodu, żeby sprawić by trunek był bardziej orzeźwiający. Siedzieli chwilę w ciszy delektując się zimnym napojem, w końcu Francis zaczął rozmowę.
- Wiecie może kiedy będzie kolejna walka?
Razandir wziął pokaźny łyk trunku.
- Podobno dzisiaj, ale nie wiadomo dokładnie o której i gdzie.
- Dlatego postanowiliśmy się spotkać z tobą i zabić czas na piciu i rozmowie. I w zasadzie mam do Ciebie kilka pytań.
- ?
- Co tu się wgl. wyprawia. Ja i Razandir (czarodziej przytaknął głową) mamy wrażenie, że sytuacja na wyspie się coraz bardziej zagęszcza. Grozi nam konflikt z jaszczurkami?
- Nie będę owijał w bawełnę, tak... Mają do nas pretensje o to, że im nie ufamy i budujemy kolejne fortyfikacje.
- No to zrozumiałe, jak by ktoś wparował na moją wyspę ze znaczną ekipą i stawiał zamki to też bym się denerwował. Odparł mag.
- To nie tak, My nie zbroimy się przeciwko jaszczurkom, one są trzeciorzędnym powodem.
- Więc co jest pierwszym i drugim? Skomentował Lothar
- Pierwszym są moi mocodawcy, którzy wysłali mnie na tą wyprawę. jak by się dowiedzieli co tu się wyprawia, ściągnęli by tu całą flotę i rozebrali wyspy na części pierwsze, no i nic nie zostało by dla nas. Zaś drugim jest inkwizycja, która szykuje pokryjomu atak na wyspę i pacyfikację wszystkich jej mieszkańców. Mają jeden statek i około 120 ludzi.
- I stawiasz górskie fortyfikacje z powodu garstki żołdaków, przecież z pomocą jaszczurek rozgromimy ich raz dwa! Wykrzyczał kapitan.
- To nie jest zwykłą ekspedycja, mają na pokładzie kilku arcymagów oraz grupa zaprawionych w bojach inkwizytorów.
- Arcymagów powiadasz? To diametralnie zmienia postać rzeczy. Jeżeli naprawdę znają się na fachu to nawet tak potężne forty nie podołają fali ognia lub komecie puszczonej z nieba. Już widziałem takie rzeczy.
- Wiem o tym Razandirze, dlatego chce się przygotować jak najlepiej. Nie mogę pozwolić by wszyscy ludzie, którzy mi zaufali zginęli. Poza tym obiecałem im, że wrócimy bogaci i będziemy żyć jak królowie, a ja słowa zawsze dotrzymuję....
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Byqu ja cały czas czekam na to co Ty napiszesz w odpowiedzi na mój ostatni post z rozmowy z Pakją
]

M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Nie odpowiadałeś na PM
]
Wcześniej, tego samego dnia...
- Zniewagi nie pomogą ci w tej rozmowie, cho- odparł Pakja, choć przyrównanie jego braci do goblinów nieco go zirytowało- Stąpasz po naszej ziemi. Nie tobie decydować, jak nią rozporządzać.
Obaj rozmówcy spojrzeli sobie w oczy, żaden nie chcąc ustąpić drugiemu.
- Nie chcemy wojny z twoim ludem- odezwał się w końcu Francis, spokojnie, lecz ozięble.
- My też nie chcemy rozlewu krwi. Co nie znaczy, że go będziemy unikać za wszelką cenę. Chcemy mieć wolny dostęp do każdego zakątka tej karainy, nawet jeśli odgrodzisz ją palami i ustawisz straże.
- A więc to tak...- mruknął von Drake- Widzisz, byłem skłonny odpalić wam pięć setnych zysku. Jednak skoro sprawa jest postawiona w ten sposób, pozwól więc, że odwdzięczę się propozycją...

Wcześniej, tego samego dnia...
- Zniewagi nie pomogą ci w tej rozmowie, cho- odparł Pakja, choć przyrównanie jego braci do goblinów nieco go zirytowało- Stąpasz po naszej ziemi. Nie tobie decydować, jak nią rozporządzać.
Obaj rozmówcy spojrzeli sobie w oczy, żaden nie chcąc ustąpić drugiemu.
- Nie chcemy wojny z twoim ludem- odezwał się w końcu Francis, spokojnie, lecz ozięble.
- My też nie chcemy rozlewu krwi. Co nie znaczy, że go będziemy unikać za wszelką cenę. Chcemy mieć wolny dostęp do każdego zakątka tej karainy, nawet jeśli odgrodzisz ją palami i ustawisz straże.
- A więc to tak...- mruknął von Drake- Widzisz, byłem skłonny odpalić wam pięć setnych zysku. Jednak skoro sprawa jest postawiona w ten sposób, pozwól więc, że odwdzięczę się propozycją...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ No to czas wykierować fabułę na kadr finalnego starcia
]
Lothar zakręcił tym co zostało z pierwszego rozlania w jego kielichu, nie słysząc nawet w zamyśleniu brzęku na wpół stopionych kawałków lodu. Razandir pogładził się za to po gęstej brodzie sękatą łapą, bardziej właściwą drwalowi niż czarodziejowi.
- Jeśli to prawda... Jakiś łowca czarownic siedzi tam u ciebie, Lothar. Myślisz, że wie o tym ataku ?
Brennenfeld odstawił z brzękiem kielich po czym uderzył pięścią w dłoń.
- Oczywiście, że tak. Na pewno. Niech cię Taal, von Stirlitz..! - kapitan z Hochlandu podszedł do barku dolać sobie tokaja - A w takim razie, zapewne szpieguje tu wszystko co szpiegować się da i ułatwia przyszłą robotę swoim konfratrom. Łajdak. A ja byłem częścią ich planu, na dodatek świadomie... nie miejcie mi tego za złe, inaczej mnie i moich ludzi stracono by niesprawiedliwie w lochach Czarnego Zamku.
Von Drake pokiwał głową.
- Będziemy musieli coś z nim zrobić. I lepiej to przemyśleć, bo ci inkwizycyjni zawsze mają pełno paskudnych sztuczek w rękawie, a nie możemy sobie pozwolić na straty.
Lothar nagle uśmiechnął się.
- Cóż, mamy szczęście. Wymieniliśmy się przysługami z walczącym dzisiaj Gii Yi. Obiecał zlikwidować von Stirlitza jak tylko wygra.
- Jeśli wygra. - wtrącił korsarz z Tilei.
- A więc pozostaje nam się modlić by ów szaman podołał temu olbrzymowi z Kisleva. - podsumował Razandir, kontentując się znakomitym winem, którego z racji prostego żywota nie miał okazji pijać zbyt często.
- Jeśli przegra to zbierzemy ludzi i uderzymy na Łowcę gdy nie będzie się spodziewał, ostatecznie to i tak tylko jeden człowiek, nawet jeśli zabójczo sprawny oraz wyekwipowany.
Przez pewien czas sączyli powoli znakomite wino z półocno-wschodniego Imperium w milczeniu.
Potem Lothar znów rozpoczął dyskusję, zapewne analiza sytuacji strategicznej nie dawała mu spokoju nawet w doborowym towarzystwie, spokojnym wieczorze i przy luksusowych udogodnieniach.
- Musimy jednak założyć, iż zdąży ściągnąć tu ową grupę siepaczy z magami, o ile już tego nie zrobił. - Lothar przygryzając wąsika przesunął po blacie kielich oraz kilka przyborów von Drake'a jakby układał plan bitwy - Wprawdzie razem z Cortezem i jaszczuroludźmi będziemy mieli przytłaczającą przewagę liczebną, coś koło dwudziestu przeciw z setce, lepszą znajomość terenu, a także fortyfikacje i kilka obwarowanych dział oraz potęgę statku powietrznego...
- Ale ? - podłapał Razandir.
- Ale czwórka wyszkolonych magów, do tego desperatów bez sankcjonowania może znieść każdą przewagę. Nasze forty mogą podpalić, tak jak zarośla w których moglibyśmy zastawić zasadzki, z naszymi ludźmi włącznie. Do tego towarzyszący im wojownicy to nie byle pachołki tylko bezwzględni zabijacy, nie wiadomo do czego zdolni. Zbyt ogromne ryzyko.
- Możnaby spróbować ich zatopić na otwartym morzu bez zbliżania się na dalej niż strzał z działa... - rzucił, jednym haustem dopijając resztkę tokaja von Drake - Niestety okręt Corteza pozbawiliśmy dział i znacznej części materiałów, a jedna posłana błyskawica rozniesie resztki Revenge po całym archipelagu.
- Nieciekawa sytuacja, oj nieciekawa... tym bardziej, że nie wszyscy możemy dożyć chwili, gdy nadejdzie ta batalia. Arena i te sprawy, pamiętacie ? - wtrącił Razandir. Wszyscy trzej spojrzeli po sobie ponuro.
Wtem stukający bez przerwy w blat palec spustowy Brennenfelda zatrzymał się w pół kiwnięcia.
- Już wiem. Mam plan! - zaczął, powoli unosząc policzki w uśmiechu - Francis, mówiłeś, że jeśli twoi pracodawcy się dowiedzą natychmiast wyślą tu swoje siły ?
W oczach pirata błysnęło zrozumienie.
- Po co chcesz ich tu ściągać ? Sytuacja nie jest dość tragiczna ?
Lothar pokręcił głową i wstał, chodząc od ściany do ściany.
- Znałem kiedyś pewnego dowódcę rajtarów z Averlandu, absolwenta szkoły wojskowej w Essen. Niegdyś armia jego księstwa idąc na bój z orkami wykryła wskroś trasy swego przemarszu znaczne stado zwierzoludzi. Ów oficer przekonał nieodżałowanego elektora Mariusa Leitdorfa, a właściwie zastępującego go generała sztabu by wstrzymał a nawet cofnął pochód armii, a sam ze swą kawalerią szybkim wypadem zwabił zwierzoludzi i powiódł ich prosto na orcze zastępy. Szalony Książę wygrał dzięki temu nazajutrz niemal bez bitwy.
- Genialne! - poderwał się Tileańczyk - Poszczujemy jednych na drugich i w powstałym chaosie skorzystamy, eliminując obie strony jak będą zajęte sobą.
Lothar uśmiechnął się.
- Jest tylko jeden szkopuł. Inkwizytorów wystrzelam bez litości za to co mi zrobili, ale nie będę zabijał swoich rodaków z Imperium, ani nie przyłożę ręki do ich śmierci, nawet jeśli nie służą armii a jakiejś kompanii handlowej.
Von Drake uniósł palec, zamykając globus tuż przed zaskoczonym Razandirem, który chciał dołożyć sobie lodu i entuzjastycznie nakreślił linię od zaznaczonej własnoręcznie, domniemanej lokalizacji wyspy na której byli do najbliższego wybrzeża Arabii.
- Bez obaw, nikt z Imperium tu nie dotrze. No chyba, że za pół roku płynąc jedynie na wskazówkach. Wyślę sokoła z wiadomością do ich placówki w Sharm-al-Leikhum, bo to jedyne miejsce skąd dość szybko nadpłyną ich statki. W takim układzie poślą tu jedynie korpus ekspedycyjny złożony z jakichś cudzoziemskich najemników. Wiem to bo długo z nimi zadzierałem zanim mnie pojmali. To będzie banda zbirów bez sumienia spod czarnej gwiazdy, walcząca tylko o złoto. Choć zapewne liczniejsza niż my i nieźle uzbrojona. Ich nie będzie żal nikomu, a jak się trafi ktoś z Imperium dowodzący eskapadą to weźmiemy go honorowo do niewoli. Słowo dżentelmena.
Lothar po prostu rozpromienił się, wymieniając uścisk dłoni z korsarzem.
- Znakomicie. Przy odrobinie szczęścia, w takim układzie utrzymamy tę wyspę i wrócimy do domu bogaci jak królowie. Tak jak mówiłeś.
- Ekhm... panowie ? - przerwał Razandir stojąc przy oknie i opędzając się od komarów - Słyszałem rogi. Wzywają na walkę.
Von Drake pokiwał głową i z zapałem zarbrał się za ostrzenie pióra, odkorkowywanie kałamarza i przewalanie papierów w poszukiwaniu niezapisanej karty.
- Wy idźcie pierwsi kibicować naszemu Cathayczkykowi. Ja spiszę i wyślę list do placówki Karmazynowego Szlaku w Arabii i do was dołączę.

Lothar zakręcił tym co zostało z pierwszego rozlania w jego kielichu, nie słysząc nawet w zamyśleniu brzęku na wpół stopionych kawałków lodu. Razandir pogładził się za to po gęstej brodzie sękatą łapą, bardziej właściwą drwalowi niż czarodziejowi.
- Jeśli to prawda... Jakiś łowca czarownic siedzi tam u ciebie, Lothar. Myślisz, że wie o tym ataku ?
Brennenfeld odstawił z brzękiem kielich po czym uderzył pięścią w dłoń.
- Oczywiście, że tak. Na pewno. Niech cię Taal, von Stirlitz..! - kapitan z Hochlandu podszedł do barku dolać sobie tokaja - A w takim razie, zapewne szpieguje tu wszystko co szpiegować się da i ułatwia przyszłą robotę swoim konfratrom. Łajdak. A ja byłem częścią ich planu, na dodatek świadomie... nie miejcie mi tego za złe, inaczej mnie i moich ludzi stracono by niesprawiedliwie w lochach Czarnego Zamku.
Von Drake pokiwał głową.
- Będziemy musieli coś z nim zrobić. I lepiej to przemyśleć, bo ci inkwizycyjni zawsze mają pełno paskudnych sztuczek w rękawie, a nie możemy sobie pozwolić na straty.
Lothar nagle uśmiechnął się.
- Cóż, mamy szczęście. Wymieniliśmy się przysługami z walczącym dzisiaj Gii Yi. Obiecał zlikwidować von Stirlitza jak tylko wygra.
- Jeśli wygra. - wtrącił korsarz z Tilei.
- A więc pozostaje nam się modlić by ów szaman podołał temu olbrzymowi z Kisleva. - podsumował Razandir, kontentując się znakomitym winem, którego z racji prostego żywota nie miał okazji pijać zbyt często.
- Jeśli przegra to zbierzemy ludzi i uderzymy na Łowcę gdy nie będzie się spodziewał, ostatecznie to i tak tylko jeden człowiek, nawet jeśli zabójczo sprawny oraz wyekwipowany.
Przez pewien czas sączyli powoli znakomite wino z półocno-wschodniego Imperium w milczeniu.
Potem Lothar znów rozpoczął dyskusję, zapewne analiza sytuacji strategicznej nie dawała mu spokoju nawet w doborowym towarzystwie, spokojnym wieczorze i przy luksusowych udogodnieniach.
- Musimy jednak założyć, iż zdąży ściągnąć tu ową grupę siepaczy z magami, o ile już tego nie zrobił. - Lothar przygryzając wąsika przesunął po blacie kielich oraz kilka przyborów von Drake'a jakby układał plan bitwy - Wprawdzie razem z Cortezem i jaszczuroludźmi będziemy mieli przytłaczającą przewagę liczebną, coś koło dwudziestu przeciw z setce, lepszą znajomość terenu, a także fortyfikacje i kilka obwarowanych dział oraz potęgę statku powietrznego...
- Ale ? - podłapał Razandir.
- Ale czwórka wyszkolonych magów, do tego desperatów bez sankcjonowania może znieść każdą przewagę. Nasze forty mogą podpalić, tak jak zarośla w których moglibyśmy zastawić zasadzki, z naszymi ludźmi włącznie. Do tego towarzyszący im wojownicy to nie byle pachołki tylko bezwzględni zabijacy, nie wiadomo do czego zdolni. Zbyt ogromne ryzyko.
- Możnaby spróbować ich zatopić na otwartym morzu bez zbliżania się na dalej niż strzał z działa... - rzucił, jednym haustem dopijając resztkę tokaja von Drake - Niestety okręt Corteza pozbawiliśmy dział i znacznej części materiałów, a jedna posłana błyskawica rozniesie resztki Revenge po całym archipelagu.
- Nieciekawa sytuacja, oj nieciekawa... tym bardziej, że nie wszyscy możemy dożyć chwili, gdy nadejdzie ta batalia. Arena i te sprawy, pamiętacie ? - wtrącił Razandir. Wszyscy trzej spojrzeli po sobie ponuro.
Wtem stukający bez przerwy w blat palec spustowy Brennenfelda zatrzymał się w pół kiwnięcia.
- Już wiem. Mam plan! - zaczął, powoli unosząc policzki w uśmiechu - Francis, mówiłeś, że jeśli twoi pracodawcy się dowiedzą natychmiast wyślą tu swoje siły ?
W oczach pirata błysnęło zrozumienie.
- Po co chcesz ich tu ściągać ? Sytuacja nie jest dość tragiczna ?
Lothar pokręcił głową i wstał, chodząc od ściany do ściany.
- Znałem kiedyś pewnego dowódcę rajtarów z Averlandu, absolwenta szkoły wojskowej w Essen. Niegdyś armia jego księstwa idąc na bój z orkami wykryła wskroś trasy swego przemarszu znaczne stado zwierzoludzi. Ów oficer przekonał nieodżałowanego elektora Mariusa Leitdorfa, a właściwie zastępującego go generała sztabu by wstrzymał a nawet cofnął pochód armii, a sam ze swą kawalerią szybkim wypadem zwabił zwierzoludzi i powiódł ich prosto na orcze zastępy. Szalony Książę wygrał dzięki temu nazajutrz niemal bez bitwy.
- Genialne! - poderwał się Tileańczyk - Poszczujemy jednych na drugich i w powstałym chaosie skorzystamy, eliminując obie strony jak będą zajęte sobą.
Lothar uśmiechnął się.
- Jest tylko jeden szkopuł. Inkwizytorów wystrzelam bez litości za to co mi zrobili, ale nie będę zabijał swoich rodaków z Imperium, ani nie przyłożę ręki do ich śmierci, nawet jeśli nie służą armii a jakiejś kompanii handlowej.
Von Drake uniósł palec, zamykając globus tuż przed zaskoczonym Razandirem, który chciał dołożyć sobie lodu i entuzjastycznie nakreślił linię od zaznaczonej własnoręcznie, domniemanej lokalizacji wyspy na której byli do najbliższego wybrzeża Arabii.
- Bez obaw, nikt z Imperium tu nie dotrze. No chyba, że za pół roku płynąc jedynie na wskazówkach. Wyślę sokoła z wiadomością do ich placówki w Sharm-al-Leikhum, bo to jedyne miejsce skąd dość szybko nadpłyną ich statki. W takim układzie poślą tu jedynie korpus ekspedycyjny złożony z jakichś cudzoziemskich najemników. Wiem to bo długo z nimi zadzierałem zanim mnie pojmali. To będzie banda zbirów bez sumienia spod czarnej gwiazdy, walcząca tylko o złoto. Choć zapewne liczniejsza niż my i nieźle uzbrojona. Ich nie będzie żal nikomu, a jak się trafi ktoś z Imperium dowodzący eskapadą to weźmiemy go honorowo do niewoli. Słowo dżentelmena.
Lothar po prostu rozpromienił się, wymieniając uścisk dłoni z korsarzem.
- Znakomicie. Przy odrobinie szczęścia, w takim układzie utrzymamy tę wyspę i wrócimy do domu bogaci jak królowie. Tak jak mówiłeś.
- Ekhm... panowie ? - przerwał Razandir stojąc przy oknie i opędzając się od komarów - Słyszałem rogi. Wzywają na walkę.
Von Drake pokiwał głową i z zapałem zarbrał się za ostrzenie pióra, odkorkowywanie kałamarza i przewalanie papierów w poszukiwaniu niezapisanej karty.
- Wy idźcie pierwsi kibicować naszemu Cathayczkykowi. Ja spiszę i wyślę list do placówki Karmazynowego Szlaku w Arabii i do was dołączę.
[Dzisiaj większość dnia jestem w robocie. Dam radę wstawić tekst dopiero około 23. Byqu nie czekaj na mnie i wstawiaj walkę. Po niej dokończymy tamte rozmowy w formie retrospekcji]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
(wciąż wcześniej)
- My też nie chcemy rozlewu krwi. Co nie znaczy, że go będziemy unikać za wszelką cenę. Chcemy mieć wolny dostęp do każdego zakątka tej krainy, nawet jeśli odgrodzisz ją palami i ustawisz straże.
- A więc to tak...- mruknął von Drake- Widzisz, byłem skłonny odpalić wam pięć setnych zysku. Jednak skoro sprawa jest postawiona w ten sposób, pozwól więc, że odwdzięczę się propozycją...
Jeżeli zbliżycie się na pięćset stóp od ściany fortu, moi ludzie nafaszerują twoich pobratymców ołowiem. I przyrzekam Ci, niech spadnie włos z głowy choć jednemu z moich towarzyszy to poleje się krew twoich braci. Więc dla waszego dobra, nie wchodźcie nam w drogę.
Spojrzeli sobie w oczy jeszcze raz i utrzymywali kontakt wzrokowy przez dłuższą chwilę, tak jak by się pojedynkowali na to, kto ma silniejsze spojrzenie. Mawia się, że oczy są odzwierciedleniem duszy. Z tego też powodu Saurus zaniepokoił się, gdy w oczach Kapitana dostrzegł "ognisty błysk" Tak, o zdecydowanie było spojrzenie osoby, która jest w tym momencie śmiertelnie poważna.
Pakja w końcu odwrócił wzrok, Francis uśmiechnął się pod nosem.
- Nie pozostawiasz mi więc wyboru człowieku...
_______________________________________________________________________________
Gdy Razandir z Lotharem opuścili kapitański gabinet, von Drake zabrał się do pisania. W liście ujął w dość mocnych słowach, że zrywa umowę i wypowiada posłuszeństwo Kompani Handlowej a także, że wyspy należą teraz do niego wraz z całym ich bogactwem. Potem zwinął papirus w rulon i przywiązał do nogi kruka pocztowego by po chwili wypuścić je na wolność.
- Oby się udało...
Dopił puchar z winem i ruszył obejrzeć ostatnią walkę eliminacji. Musiał wiedzieć, jakimi mocami i umiejętnościami dysponują wszyscy zawodnicy, od tego zależało w końcu i jego życie...
- My też nie chcemy rozlewu krwi. Co nie znaczy, że go będziemy unikać za wszelką cenę. Chcemy mieć wolny dostęp do każdego zakątka tej krainy, nawet jeśli odgrodzisz ją palami i ustawisz straże.
- A więc to tak...- mruknął von Drake- Widzisz, byłem skłonny odpalić wam pięć setnych zysku. Jednak skoro sprawa jest postawiona w ten sposób, pozwól więc, że odwdzięczę się propozycją...
Jeżeli zbliżycie się na pięćset stóp od ściany fortu, moi ludzie nafaszerują twoich pobratymców ołowiem. I przyrzekam Ci, niech spadnie włos z głowy choć jednemu z moich towarzyszy to poleje się krew twoich braci. Więc dla waszego dobra, nie wchodźcie nam w drogę.
Spojrzeli sobie w oczy jeszcze raz i utrzymywali kontakt wzrokowy przez dłuższą chwilę, tak jak by się pojedynkowali na to, kto ma silniejsze spojrzenie. Mawia się, że oczy są odzwierciedleniem duszy. Z tego też powodu Saurus zaniepokoił się, gdy w oczach Kapitana dostrzegł "ognisty błysk" Tak, o zdecydowanie było spojrzenie osoby, która jest w tym momencie śmiertelnie poważna.
Pakja w końcu odwrócił wzrok, Francis uśmiechnął się pod nosem.
- Nie pozostawiasz mi więc wyboru człowieku...
_______________________________________________________________________________
Gdy Razandir z Lotharem opuścili kapitański gabinet, von Drake zabrał się do pisania. W liście ujął w dość mocnych słowach, że zrywa umowę i wypowiada posłuszeństwo Kompani Handlowej a także, że wyspy należą teraz do niego wraz z całym ich bogactwem. Potem zwinął papirus w rulon i przywiązał do nogi kruka pocztowego by po chwili wypuścić je na wolność.
- Oby się udało...
Dopił puchar z winem i ruszył obejrzeć ostatnią walkę eliminacji. Musiał wiedzieć, jakimi mocami i umiejętnościami dysponują wszyscy zawodnicy, od tego zależało w końcu i jego życie...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Wiesz Von Drake o tym nie wiedział. To trochę jak historia o Snorrim, który zabił ducha niemagiczną bronią, nie wiedząc o tym, że się nie da
A zresztą, byle dwumetrowy saurus nie będzie podskakiwał do największego postrachu mórz i oceanów
]



M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[Chyba dosłownie największemu. Tylko ludzie z północy osiągają wzrost powyżej 180cm, toteż na południu Francis musi być gigantem.
A btw, średnia wielkość u saurusów to osiem stóp według army booka, zaś weterani są jeszcze więksi
Taka uwaga fluffowa.]
A btw, średnia wielkość u saurusów to osiem stóp według army booka, zaś weterani są jeszcze więksi

WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Walka ósma
Gii Yi Xingam vs Jegorij Pałładijinowicz
https://www.youtube.com/watch?v=5EksVHYaxUA
Niebiosa szczodrze poiły ziemię. Ciężkie krople deszczu uderzały w rozłożyste liście i delikatne kwiaty, czasem strącając nawet drobne żabki z koron drzew. Dżungla szumiała jednostajną nutą, pijąc wodę chciwie, cięgle nienasycona. Kamień stygł nieco, gdy strugi spływały po wyszczerbionych blokach, popękanych płytach i skośnych dachach zrujnowanego miasta w nieopodal wulkanu. Kałuże tworzyły się na poprzecinanych korzeniami kamiennych ścieżkach, a kto mógł, chował się pod kamiennymi daszkami, które ocalały od zniszczenia.
Arena ponownie zawitała do tego miejsca. Opuszczona świątynia pochłonęła już jedno życie- szeleńca i psychopaty, znanego jako Wesoły Jack. Tym razem walka odbywała się w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się główny plac wioski. Jak na ironię, znów stanął tu w szranki człek niebezpieczny, lubujący się w zadawaniu bólu. Czy był szaleńcem? Niektórzy mogli by tak rzec.
Teraz jednak Jegorij Pałładijnowicz stał sobie spokojnie, nie przejmując się zbytnio faktem, że cały jest przemoczony. Stoicko, czy wręcz flegmatycznie oczekiwał na rozpoczęcie walki. Naprzeciw niemu, w niezmąconym, medytacyjnym skupieniu pogrążony był Gii Yi Xingam. Krople spływały po jego jasnych włosach, wędrowały po twarzy, kapiąc z grody i czubka nosa. Kislevita spojrzał skrzywiony w niebo, potem na rywala, a potem znów na niebo.
- Nie żal ci umierać w taki deszcz?- rzucił od niechcenia.
Kurganin jednak nie odrzekł nic. Był odcięty od świata. Nawet jego oczy pozostały zamknięte.
Kislevita splunął.
- Mi w sumie będzie szkoda zabijać w taki deszcz…- mruknął- Krew za szybko się zmywa z kamieni…
Rozejrzał się, lekko zdezorientowany. W przeciwieństwie do poprzednich pojedynków, gdzie muzyka jaszczuroludzi podrywała zawodników do walki, teraz panowała kompletna cisza.
- Mogę już zaczynać?- rzucił niepewnie w kierunku widowni, oczekując znaku. Otrzymawszy takowy wyszczerzył się paskudnie.
- Pięknie dziękuję!
Kislevita z szybkością, jakiej człek się nie spodziewał u tak wielkiego mężczyzny doskoczył do przeciwnika, waląc kiścieniem z góry bezbronnego człowieka. Wyglądało na to, że pojedynek zakończy się błyskawicznie. Gii Yi otworzył oczy. Wiedział co się zbliża. Spojrzał w górę.
Jednym ruchem zerwał się z klęczek, syknął dobywany z pochwy miecz. Szczęknęła kolczuga.
Chwilę później Jegorij stał nad rozłupaną kiścieniem płytą brukową. Gii Yi stał parę kroków za nim. Kislevita obejrzał kolczugę pod prawą pachą.
- Nieźle- pochwalił – Ale gówno mi zrobiłeś!
Wojownik z dalekiego wschodu zignorował uwagę. Zrzucił swój płaszcz podróżny, pozostając w grubym odzieniu ze skór zwierząt. Ruszył nagle, gwałtownie, spadając na swego przeciwnika, niczym orzeł. Jegorij chciał uskoczyć, lecz jego reakcja była zbyt wolna. Miast tego zatoczył się w pijackim pląsie, ledwo tylko utrzymując się w pionie. Sprawiło to jednak, że miecz Xingama minął nieosłoniętą szyję banity tylko skrobnął go po blachach. Ten zaraz odpowiedział sztychem kordu, lecz chybił. Kurganin chciał skrócić dystans, lecz nie pozwolił mu na to kiścień Kislevity. Gii Yi warknął niczym zwierzę, obnażając zęby i cofnął się kilka kroków, garbiąc przy tym niczym lew do skoku na zdobycz. Bezwiednie, rzec by można instynktownie, poprawił chwyt na wakizashi. A gdy Kislevita zatoczył się w pijackim tańcu, skoczył.
Jego dłoń był jak ogon skorpiona, miecz zaś jak kolej jadowy. Srebrzyste ostrze wschodu przecinało krople deszczu w powietrzu, zbliżając się co raz bliżej i bliżej do twarzy Pałładijinowicza. Banita był bezradny. Alkohol tłumił w nim uczycie bólu i zmęczenia, lecz wydłużył czas reakcji i sprawił, że nie mógł skupić się na obronie. Z kolei jego ataki były toporne i mało precyzyjne. Nie mógł tego dostrzec, lecz Gii Yi czuł jak zbliża się do zadania ostatecznego ciosu.
- Walczysz jak opętany!- rzucił Jegorij, sapiąc jak miech.
Z ust Xingama wydobyły się nie słowa, lecz warkot.
- Zwierzę!- sapnął jeszcze raz Kislevita.
Teraz- pomyślał mimowolnie Bastaan. Stal zalśniła bladym refleksem. Szaman poczuł na twarzy gorącą, lepką krew. Wakizashi weszło po rękojeść za prawym obojczykiem banity jak sztylet zamachowca, pionowo z dół.
Twarz Kislevity była pełna zdumienia. Nie czuł bólu. Zaskoczony spojrzał na swe obrażenia. Spieniona krew buchnęła mu z ust. Chwilę mu jeszcze zajęło zorientowanie się co właściwie się wydarzyło. Wtedy to zdumienie przerodziło się w gniew. Twarz jego wykrzywiła się w złym grymasie. Odchylił głowę do tyłu i grzmotnął potężnie. Zderzeniu czoła Kislevity z twarzą Kurganina towarzyszył niemiły dla ucha odgłos chrupnięcia. Gii Yi odskoczył, brocząc krwią ze złamanego nosa. Jegorij osunął się na kolana. Nerwowy tik targnął jego głową, powodując kolejną falę krwotoku. Drżącą, niepewną dłonią sięgnął do pasa, ku butelczynie. Zębami wyciągnął korek i przystawił do ust. Dławił się przy tym krwią, omal nie zwymiotował. Udało mu się jednak utrzymać eliksir. Przyjemne ciepło rozeszło się po wnętrzu jego ciała, choć to pewnie wynikało z działania alkoholu, jaki był bazą dla mikstury. Wytarł usta z czerwonej juchy, po czym dźwignął się ciężko z klęczek.
- Runda druga cwaniaku!- warknął, spluwając zamaszyście, gotów do walki.
Gii Yi spojrzał nań bystro. Frustracja zebrała się w jego duszy, lecz jego usta milczały. Liczył na szybkie zakończenie walki. Moc jego zaklęcia wyczerpywała się, siła bestii go opuszczała. Wycofał się nieco, skupiając się na bursztynowych wiatrach magii.
Jegorij nie miał pojęcia co szaman właśnie czyni. Prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. Po prostu zaatakował.
Gii Yi był głęboko zaskoczony, że w tym stanie Kislevita w ogóle trafił. Uderzenie kiścieniem zerwało go z nóg. Gruby ubiór ze skór zamortyzował uderzenie, zaś metalowe kolce nie dotarły do ciała Kurgana, jednak poczuł on jak coś w środku mu pęka. Drugi cios oszołomił go nieco. O dziwo, wyszedł z tego cało. Potem przyszły koleje. Pierścień na jego palcu rozgrzał się, w powietrzu czuć było zapach ozonu. W końcu zaklęcie w artefakcie nie wytrzymało. Gii Yi jęknął, zagłuszony odgłosem łamanej kości udowej.
Xingam odtoczył się. Jego usta stale się poruszały, mamrocząc tajne słowa mocy. Oczy jego zaszły bielmem, dech jego wydłużył się, zaś serce zwolniło. Lekka mgła uwalniała się z przykurczonych rąk szamana, tworząc fantastyczne kształty zwierząt.
- Co u czorta?- rzucił Jegorij, sądząc, że dopada go delirium. Spektralny jeleń bynajmniej nie był byle widziadłem pijaka. Pochylając głowę do przodu, ruszył na banitę.
Gdy Pałładijinowicz oganiał się od duchów bestii, Gii Yi zamknął oczy. Oczami umysłu widział wnętrze szałasu, a muzyka bębnów i piszczałek przypomniała mu o tundrze. Zielony księżyc świecił nad mroźną krainą pełną tarczą. Księżyc myśliwych… tak na niego mówili…
Nagle dżungla jawiła mu się jakiej jej nie widział wcześniej. Tysiące zapachów, intensywnych i obcych mu. Czuł jak sama natura wzywa go, a jego serce niczego bardziej nie pragnęło, a odpowiedzieć na ten zew. Warknął, jego zęby były jakby dłuższe.
- Bambi cyka blat…- mruknął zdyszany Jegorij, wreszcie opędziwszy się od spektralnych jeleni. Oparł dłonie o kolana, łapiąc oddech. A gdy uniósł głowę, jego serce zamarło.
Mag nie miał na sobie już skór zwierząt. Raczej furto. I przybrał w mgnieniu oka kilka kamieni wagi. Na dodatek warczał i toczył pianę z pyska pełnym zębów jak sztylety. Kislevita przeżegnał się, odczuwając ulgę jedocześnie, że założył dziś brązowe spodnie.
Wilkołak zawył przeciągle i skoczył na banitę jak wilk dopada sarnę. Swą przewagą masy obalił przeciwnika, długie pazury orały blachę pancerza, żłobiąc w nim głębokie bruzdy. Pałładijinowicz rozpaczliwie usiłował zasłonić się przed gradem ciosów, modląc się po raz pierwszy w swym parszywym życiu. Był bez planu, tylko dzięki alkoholowi trzymając resztki umysłu przed upadkiem w odmęty strachu. Niewiele myśląc, wepchnął opancerzone ramię w pysk wilkołaka. Szczęki zmiażdżyły blachę i ciało, krew spłynęła po gardle bestii. Likantrop Gii Yi szarpnął łbem, lecz stal utrzymała banitę w jednym kawałku. Ogarnięty paniką pijak nawet nie odczuł bólu. Jego myśl była prosta: przetrwać!
Dłoń szybko odnalazła kord, który wypuścił podczas upadku. Ostrze kilka razy zagłębiło się pod żebra, mijając jednak witalne narządy. Potem trzasnął urękawiczoną dłonią w pysk bestii. Wilkołak zawył i odskoczył. Gęsta krwawa ślina skapywała mu z pyska, kilku zębów brakowało. Jegorij trzymał poharataną prawicę przy boku, ściskając kord w lewej. Jego pancerz, choć w opłakanym stanie, wytrzymał wilczą nawałnicę. Warknął przez zęby z bólu, czując jak alkohol traci nad nim władzę, lecz w końcu udało mu się przełamać lęk. Pragnął teraz jednego: odpłacić bólem za ból.
Czerwone pragnienie Bastaana, mocne jak stal, niepowstrzymane jak rzeka poczęło topnieć. Kurganin nagle stwierdził ,ze jest świadomy. Było to dlań nowe doznanie. Będąc w skórze wilka duch bestii kierował nim. Jednak tu, z dala od mroźnych wichrów północy, gdzie moc Chaosu słabła, a złote Hyshis było wszechobecne, gdzie zielony Morrslieb przegrywał z Huanchiim, przemiana, która trwała całą dobę kończyła się po raptem chwili. Co osiągnął swym zrywem? Ledwie raną, niegroźną dla życia Kislevity. Czym to okupił? Mnóstwem sił. Zapach krwi, uderzający weń jak najmocniejsze pachnidło, stępiało nagle. Zwykłymi, ludzkimi już oczyma widział paskudnie uśmiechniętego Jegorija, ściskającego w dłoni kord. Szybkim ruchem sięgnął po wakizashi. Jego wróg skoczył na niego.
Padli razem na mokry od deszczu i krwi kamień, tarzając się i siłując. Nie było mowy o wyrafinowanej technice czy finezji. Tylko dzikość.
Gii Yi przełknął ślinę, gdy w końcu to on znalazł się na dole. Spojrzał na złe spojrzenie Jegorija, na stalowy sztych, zbliżający się ku niemu z góry. Złapał oburącz zniżającą się rękę, czując śmierdzący dech przeciwnika na twarzy. Źrenice jego rozszerzyły się zupełnie, lecz u Kislevity pozostały wąskie jak szpilki. To tak, jakby był zupełnie spokojny…
Kurganin stęknął. Jegorij docisnął zbrojną dłoń zakrwawionym kikutem, angażując całą swoją siłę. Balansując na krawędzi życia i śmierci Bastaan wykrzesał z siebie więcej niż kiedykolwiek w życiu. Sam był zaskoczony swoją determinacją i wytrzymałością. W jego sercu zrodziła się nadzieja, myśl, że jego przeciwnik zaraz opadnie z sił, a on uwolni się ze śmiertelnego zwarcia.
Mylił się. Charknął, gdy stal zagłębiła się powoli w jego gardło. Ciało jego wygięło się w spazmach, krew bluzgnęła mu z ust. Umarł z wyrazem wielkiego zdumienia w gasnącym spojrzeniu.
Gii Yi Xingam vs Jegorij Pałładijinowicz
https://www.youtube.com/watch?v=5EksVHYaxUA
Niebiosa szczodrze poiły ziemię. Ciężkie krople deszczu uderzały w rozłożyste liście i delikatne kwiaty, czasem strącając nawet drobne żabki z koron drzew. Dżungla szumiała jednostajną nutą, pijąc wodę chciwie, cięgle nienasycona. Kamień stygł nieco, gdy strugi spływały po wyszczerbionych blokach, popękanych płytach i skośnych dachach zrujnowanego miasta w nieopodal wulkanu. Kałuże tworzyły się na poprzecinanych korzeniami kamiennych ścieżkach, a kto mógł, chował się pod kamiennymi daszkami, które ocalały od zniszczenia.
Arena ponownie zawitała do tego miejsca. Opuszczona świątynia pochłonęła już jedno życie- szeleńca i psychopaty, znanego jako Wesoły Jack. Tym razem walka odbywała się w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się główny plac wioski. Jak na ironię, znów stanął tu w szranki człek niebezpieczny, lubujący się w zadawaniu bólu. Czy był szaleńcem? Niektórzy mogli by tak rzec.
Teraz jednak Jegorij Pałładijnowicz stał sobie spokojnie, nie przejmując się zbytnio faktem, że cały jest przemoczony. Stoicko, czy wręcz flegmatycznie oczekiwał na rozpoczęcie walki. Naprzeciw niemu, w niezmąconym, medytacyjnym skupieniu pogrążony był Gii Yi Xingam. Krople spływały po jego jasnych włosach, wędrowały po twarzy, kapiąc z grody i czubka nosa. Kislevita spojrzał skrzywiony w niebo, potem na rywala, a potem znów na niebo.
- Nie żal ci umierać w taki deszcz?- rzucił od niechcenia.
Kurganin jednak nie odrzekł nic. Był odcięty od świata. Nawet jego oczy pozostały zamknięte.
Kislevita splunął.
- Mi w sumie będzie szkoda zabijać w taki deszcz…- mruknął- Krew za szybko się zmywa z kamieni…
Rozejrzał się, lekko zdezorientowany. W przeciwieństwie do poprzednich pojedynków, gdzie muzyka jaszczuroludzi podrywała zawodników do walki, teraz panowała kompletna cisza.
- Mogę już zaczynać?- rzucił niepewnie w kierunku widowni, oczekując znaku. Otrzymawszy takowy wyszczerzył się paskudnie.
- Pięknie dziękuję!
Kislevita z szybkością, jakiej człek się nie spodziewał u tak wielkiego mężczyzny doskoczył do przeciwnika, waląc kiścieniem z góry bezbronnego człowieka. Wyglądało na to, że pojedynek zakończy się błyskawicznie. Gii Yi otworzył oczy. Wiedział co się zbliża. Spojrzał w górę.
Jednym ruchem zerwał się z klęczek, syknął dobywany z pochwy miecz. Szczęknęła kolczuga.
Chwilę później Jegorij stał nad rozłupaną kiścieniem płytą brukową. Gii Yi stał parę kroków za nim. Kislevita obejrzał kolczugę pod prawą pachą.
- Nieźle- pochwalił – Ale gówno mi zrobiłeś!
Wojownik z dalekiego wschodu zignorował uwagę. Zrzucił swój płaszcz podróżny, pozostając w grubym odzieniu ze skór zwierząt. Ruszył nagle, gwałtownie, spadając na swego przeciwnika, niczym orzeł. Jegorij chciał uskoczyć, lecz jego reakcja była zbyt wolna. Miast tego zatoczył się w pijackim pląsie, ledwo tylko utrzymując się w pionie. Sprawiło to jednak, że miecz Xingama minął nieosłoniętą szyję banity tylko skrobnął go po blachach. Ten zaraz odpowiedział sztychem kordu, lecz chybił. Kurganin chciał skrócić dystans, lecz nie pozwolił mu na to kiścień Kislevity. Gii Yi warknął niczym zwierzę, obnażając zęby i cofnął się kilka kroków, garbiąc przy tym niczym lew do skoku na zdobycz. Bezwiednie, rzec by można instynktownie, poprawił chwyt na wakizashi. A gdy Kislevita zatoczył się w pijackim tańcu, skoczył.
Jego dłoń był jak ogon skorpiona, miecz zaś jak kolej jadowy. Srebrzyste ostrze wschodu przecinało krople deszczu w powietrzu, zbliżając się co raz bliżej i bliżej do twarzy Pałładijinowicza. Banita był bezradny. Alkohol tłumił w nim uczycie bólu i zmęczenia, lecz wydłużył czas reakcji i sprawił, że nie mógł skupić się na obronie. Z kolei jego ataki były toporne i mało precyzyjne. Nie mógł tego dostrzec, lecz Gii Yi czuł jak zbliża się do zadania ostatecznego ciosu.
- Walczysz jak opętany!- rzucił Jegorij, sapiąc jak miech.
Z ust Xingama wydobyły się nie słowa, lecz warkot.
- Zwierzę!- sapnął jeszcze raz Kislevita.
Teraz- pomyślał mimowolnie Bastaan. Stal zalśniła bladym refleksem. Szaman poczuł na twarzy gorącą, lepką krew. Wakizashi weszło po rękojeść za prawym obojczykiem banity jak sztylet zamachowca, pionowo z dół.
Twarz Kislevity była pełna zdumienia. Nie czuł bólu. Zaskoczony spojrzał na swe obrażenia. Spieniona krew buchnęła mu z ust. Chwilę mu jeszcze zajęło zorientowanie się co właściwie się wydarzyło. Wtedy to zdumienie przerodziło się w gniew. Twarz jego wykrzywiła się w złym grymasie. Odchylił głowę do tyłu i grzmotnął potężnie. Zderzeniu czoła Kislevity z twarzą Kurganina towarzyszył niemiły dla ucha odgłos chrupnięcia. Gii Yi odskoczył, brocząc krwią ze złamanego nosa. Jegorij osunął się na kolana. Nerwowy tik targnął jego głową, powodując kolejną falę krwotoku. Drżącą, niepewną dłonią sięgnął do pasa, ku butelczynie. Zębami wyciągnął korek i przystawił do ust. Dławił się przy tym krwią, omal nie zwymiotował. Udało mu się jednak utrzymać eliksir. Przyjemne ciepło rozeszło się po wnętrzu jego ciała, choć to pewnie wynikało z działania alkoholu, jaki był bazą dla mikstury. Wytarł usta z czerwonej juchy, po czym dźwignął się ciężko z klęczek.
- Runda druga cwaniaku!- warknął, spluwając zamaszyście, gotów do walki.
Gii Yi spojrzał nań bystro. Frustracja zebrała się w jego duszy, lecz jego usta milczały. Liczył na szybkie zakończenie walki. Moc jego zaklęcia wyczerpywała się, siła bestii go opuszczała. Wycofał się nieco, skupiając się na bursztynowych wiatrach magii.
Jegorij nie miał pojęcia co szaman właśnie czyni. Prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. Po prostu zaatakował.
Gii Yi był głęboko zaskoczony, że w tym stanie Kislevita w ogóle trafił. Uderzenie kiścieniem zerwało go z nóg. Gruby ubiór ze skór zamortyzował uderzenie, zaś metalowe kolce nie dotarły do ciała Kurgana, jednak poczuł on jak coś w środku mu pęka. Drugi cios oszołomił go nieco. O dziwo, wyszedł z tego cało. Potem przyszły koleje. Pierścień na jego palcu rozgrzał się, w powietrzu czuć było zapach ozonu. W końcu zaklęcie w artefakcie nie wytrzymało. Gii Yi jęknął, zagłuszony odgłosem łamanej kości udowej.
Xingam odtoczył się. Jego usta stale się poruszały, mamrocząc tajne słowa mocy. Oczy jego zaszły bielmem, dech jego wydłużył się, zaś serce zwolniło. Lekka mgła uwalniała się z przykurczonych rąk szamana, tworząc fantastyczne kształty zwierząt.
- Co u czorta?- rzucił Jegorij, sądząc, że dopada go delirium. Spektralny jeleń bynajmniej nie był byle widziadłem pijaka. Pochylając głowę do przodu, ruszył na banitę.
Gdy Pałładijinowicz oganiał się od duchów bestii, Gii Yi zamknął oczy. Oczami umysłu widział wnętrze szałasu, a muzyka bębnów i piszczałek przypomniała mu o tundrze. Zielony księżyc świecił nad mroźną krainą pełną tarczą. Księżyc myśliwych… tak na niego mówili…
Nagle dżungla jawiła mu się jakiej jej nie widział wcześniej. Tysiące zapachów, intensywnych i obcych mu. Czuł jak sama natura wzywa go, a jego serce niczego bardziej nie pragnęło, a odpowiedzieć na ten zew. Warknął, jego zęby były jakby dłuższe.
- Bambi cyka blat…- mruknął zdyszany Jegorij, wreszcie opędziwszy się od spektralnych jeleni. Oparł dłonie o kolana, łapiąc oddech. A gdy uniósł głowę, jego serce zamarło.
Mag nie miał na sobie już skór zwierząt. Raczej furto. I przybrał w mgnieniu oka kilka kamieni wagi. Na dodatek warczał i toczył pianę z pyska pełnym zębów jak sztylety. Kislevita przeżegnał się, odczuwając ulgę jedocześnie, że założył dziś brązowe spodnie.
Wilkołak zawył przeciągle i skoczył na banitę jak wilk dopada sarnę. Swą przewagą masy obalił przeciwnika, długie pazury orały blachę pancerza, żłobiąc w nim głębokie bruzdy. Pałładijinowicz rozpaczliwie usiłował zasłonić się przed gradem ciosów, modląc się po raz pierwszy w swym parszywym życiu. Był bez planu, tylko dzięki alkoholowi trzymając resztki umysłu przed upadkiem w odmęty strachu. Niewiele myśląc, wepchnął opancerzone ramię w pysk wilkołaka. Szczęki zmiażdżyły blachę i ciało, krew spłynęła po gardle bestii. Likantrop Gii Yi szarpnął łbem, lecz stal utrzymała banitę w jednym kawałku. Ogarnięty paniką pijak nawet nie odczuł bólu. Jego myśl była prosta: przetrwać!
Dłoń szybko odnalazła kord, który wypuścił podczas upadku. Ostrze kilka razy zagłębiło się pod żebra, mijając jednak witalne narządy. Potem trzasnął urękawiczoną dłonią w pysk bestii. Wilkołak zawył i odskoczył. Gęsta krwawa ślina skapywała mu z pyska, kilku zębów brakowało. Jegorij trzymał poharataną prawicę przy boku, ściskając kord w lewej. Jego pancerz, choć w opłakanym stanie, wytrzymał wilczą nawałnicę. Warknął przez zęby z bólu, czując jak alkohol traci nad nim władzę, lecz w końcu udało mu się przełamać lęk. Pragnął teraz jednego: odpłacić bólem za ból.
Czerwone pragnienie Bastaana, mocne jak stal, niepowstrzymane jak rzeka poczęło topnieć. Kurganin nagle stwierdził ,ze jest świadomy. Było to dlań nowe doznanie. Będąc w skórze wilka duch bestii kierował nim. Jednak tu, z dala od mroźnych wichrów północy, gdzie moc Chaosu słabła, a złote Hyshis było wszechobecne, gdzie zielony Morrslieb przegrywał z Huanchiim, przemiana, która trwała całą dobę kończyła się po raptem chwili. Co osiągnął swym zrywem? Ledwie raną, niegroźną dla życia Kislevity. Czym to okupił? Mnóstwem sił. Zapach krwi, uderzający weń jak najmocniejsze pachnidło, stępiało nagle. Zwykłymi, ludzkimi już oczyma widział paskudnie uśmiechniętego Jegorija, ściskającego w dłoni kord. Szybkim ruchem sięgnął po wakizashi. Jego wróg skoczył na niego.
Padli razem na mokry od deszczu i krwi kamień, tarzając się i siłując. Nie było mowy o wyrafinowanej technice czy finezji. Tylko dzikość.
Gii Yi przełknął ślinę, gdy w końcu to on znalazł się na dole. Spojrzał na złe spojrzenie Jegorija, na stalowy sztych, zbliżający się ku niemu z góry. Złapał oburącz zniżającą się rękę, czując śmierdzący dech przeciwnika na twarzy. Źrenice jego rozszerzyły się zupełnie, lecz u Kislevity pozostały wąskie jak szpilki. To tak, jakby był zupełnie spokojny…
Kurganin stęknął. Jegorij docisnął zbrojną dłoń zakrwawionym kikutem, angażując całą swoją siłę. Balansując na krawędzi życia i śmierci Bastaan wykrzesał z siebie więcej niż kiedykolwiek w życiu. Sam był zaskoczony swoją determinacją i wytrzymałością. W jego sercu zrodziła się nadzieja, myśl, że jego przeciwnik zaraz opadnie z sił, a on uwolni się ze śmiertelnego zwarcia.
Mylił się. Charknął, gdy stal zagłębiła się powoli w jego gardło. Ciało jego wygięło się w spazmach, krew bluzgnęła mu z ust. Umarł z wyrazem wielkiego zdumienia w gasnącym spojrzeniu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Lothar stał jak zwykle pod jedną z palm, okrywając się przed deszczem grubym, nieco wytartym już zielonym płaszczem z kapturem i złotą lamówką, jaki pozostał mu po służbie w Jägerkorpsie.
Doświadczony weteran oglądał z początku zachowania spodziewane u pojedynkujących się, ich faworyt zyskiwał znaczną przewagę.
- Dalej. - zmełł przez zęby Brennenfeld - Szybkie, precyzyjne ataki i unikanie jego korbacza będą zgubą tego pijanego olbrzyma. Tylko tak dalej Gii...
Wtem stała się rzecz niesłychana. Korbacz trafił w szamana, dotkliwie go uszkadzając, po czym ten odgryzł się magią i zaraz zaczął przemieniać się w coś...
- Na Taala... - zachłysnął się Lothar.
Stojący obok Razandir skrzywił się.
- Wilkołak. Walczyłem już z jednym, ale nie podejrzewałem u niego żadnych...
Likantrop już zdążył opaść Jegorija.
- I ja niedawno rozmawiałem z tą bestią jak człowiekiem... Cóż, przynajmniej już po Kislevicie.
Niestety pomylili się. Uodparniający na ból i ożywiający członki alkohol oraz solidny napierśnik i karwasze wytrzymały furię zmiennoskórego, który za chwilę padł wyczerpany. Chwycił swoje wakizashi lecz nie zdążył wrócić do poprzedniej sprawności lub nie miał na nią sił. Drab z Kisleva po prostu skoczył na niego i zmógł go w próbie sił, przebijając mu gardło kordem.
- Szlag. - zaklął Lothar - Już po naszym wsparciu... Przynajmniej jedną bestię mniej.
Strzelec odszedł kawałek, otrzepując płaszcz z wody, po czym obejrzał się na maga wpatrującego się w truchło przybysza ze wschodu.
- To, że jedna bestia zginęła, nie znaczy, że inna nie wygrała... - smutno zauważył Razandir.
Doświadczony weteran oglądał z początku zachowania spodziewane u pojedynkujących się, ich faworyt zyskiwał znaczną przewagę.
- Dalej. - zmełł przez zęby Brennenfeld - Szybkie, precyzyjne ataki i unikanie jego korbacza będą zgubą tego pijanego olbrzyma. Tylko tak dalej Gii...
Wtem stała się rzecz niesłychana. Korbacz trafił w szamana, dotkliwie go uszkadzając, po czym ten odgryzł się magią i zaraz zaczął przemieniać się w coś...
- Na Taala... - zachłysnął się Lothar.
Stojący obok Razandir skrzywił się.
- Wilkołak. Walczyłem już z jednym, ale nie podejrzewałem u niego żadnych...
Likantrop już zdążył opaść Jegorija.
- I ja niedawno rozmawiałem z tą bestią jak człowiekiem... Cóż, przynajmniej już po Kislevicie.
Niestety pomylili się. Uodparniający na ból i ożywiający członki alkohol oraz solidny napierśnik i karwasze wytrzymały furię zmiennoskórego, który za chwilę padł wyczerpany. Chwycił swoje wakizashi lecz nie zdążył wrócić do poprzedniej sprawności lub nie miał na nią sił. Drab z Kisleva po prostu skoczył na niego i zmógł go w próbie sił, przebijając mu gardło kordem.
- Szlag. - zaklął Lothar - Już po naszym wsparciu... Przynajmniej jedną bestię mniej.
Strzelec odszedł kawałek, otrzepując płaszcz z wody, po czym obejrzał się na maga wpatrującego się w truchło przybysza ze wschodu.
- To, że jedna bestia zginęła, nie znaczy, że inna nie wygrała... - smutno zauważył Razandir.
[A obstawiałem wszystkie pieniądze na Szamana :/ Dobra walka, trzymała w niepewności do samego końca]
Między Razandirem a Lotharem jak by znikąd pojawił się Von Drake.
- Gdy zabija się mordercę, to ilość morderców na świecie nie zmniejsza się tylko zostaje taka sama.
- Widziałeś walkę? Kto by pomyślał, że Baastan okaże się wilkołakiem.
- Tak, na szczęście zdążyłem na styk.
- Niepokojące jest to, że nie wyczułem jego przekleństwa wcześniej. Odparł strapiony Razandir, chyba się starzeje...
- Nie kłopocz się tym czarodzieju, przynajmniej jedna bestia jest martwa. Teraz nam pozostaje zabić drugą, być może gorszą od tej pierwszej. Francis odruchowo oparł dłoń o rękojeść rapiera.
- Ale jeszcze nie teraz przyjacielu Powstrzymał go Razandir. - Zaraz ogłoszą pary na kolejną rundę, módlmy się, żeby nie trafić na siebie.
Korsarz westchnął i zdjął dłoń z rapiera, zamiast tego wyciągnął z pod czarnego płaszcza gitarę, oparł się o ruiny budynku i po chwili zaczął grać oraz śpiewać starą Tileańską pieśń.
Nazywała się Lady in black Wtórowały mu krople uderzające o skrwawiony bruk. Zapanowała cisza, gdyż nikt nie śmiał przeszkadzać. Stali tak wszyscy razem i milczeli, patrząc jak deszcz zaciera ślady po krwawym starciu. Była to nieliczna z chwil na arenie, którą można było poświęcić na refleksję...
Między Razandirem a Lotharem jak by znikąd pojawił się Von Drake.
- Gdy zabija się mordercę, to ilość morderców na świecie nie zmniejsza się tylko zostaje taka sama.
- Widziałeś walkę? Kto by pomyślał, że Baastan okaże się wilkołakiem.
- Tak, na szczęście zdążyłem na styk.
- Niepokojące jest to, że nie wyczułem jego przekleństwa wcześniej. Odparł strapiony Razandir, chyba się starzeje...
- Nie kłopocz się tym czarodzieju, przynajmniej jedna bestia jest martwa. Teraz nam pozostaje zabić drugą, być może gorszą od tej pierwszej. Francis odruchowo oparł dłoń o rękojeść rapiera.
- Ale jeszcze nie teraz przyjacielu Powstrzymał go Razandir. - Zaraz ogłoszą pary na kolejną rundę, módlmy się, żeby nie trafić na siebie.
Korsarz westchnął i zdjął dłoń z rapiera, zamiast tego wyciągnął z pod czarnego płaszcza gitarę, oparł się o ruiny budynku i po chwili zaczął grać oraz śpiewać starą Tileańską pieśń.
Nazywała się Lady in black Wtórowały mu krople uderzające o skrwawiony bruk. Zapanowała cisza, gdyż nikt nie śmiał przeszkadzać. Stali tak wszyscy razem i milczeli, patrząc jak deszcz zaciera ślady po krwawym starciu. Była to nieliczna z chwil na arenie, którą można było poświęcić na refleksję...
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Pierwszy raz , podczas areny dopingowałem jakiegoś zawodnika a on musiał zginąć myślał elf gdy wracał po zakończonej walce do wioski. W istocie szaman z wschodu , był podobny do niego pod wieloma względami , i dlatego Etchan nie był do końca zadowolony z wyniku walki. Mimo lekkiego rozczarowania , nie mógł nie pomyśleć że Cathayczkyk byłby o wiele trudniejszym przeciwnikiem niż szalony kislevita. Gdy wrócił do wioski , nie do końca wiedział czym się zająć do czasu gdy zostaną ogłoszone następne walki. Nie miał ochoty nawet na trening więc po prostu znowu wybrał się na wyprawę do lasu.
[ Soryy ale ostatnio po prostu nie mam natchnienia dlatego ten tekst jest taki krótki ]
[ Soryy ale ostatnio po prostu nie mam natchnienia dlatego ten tekst jest taki krótki ]