Arena of Death nr 5
Ja Ci opowiem zamiast Murmiego nie będzie miał Bron dostępna jest podana na w pierszym postcie każdej areny i raczej się nie zmienia. Chyba że Sa!nt poda kolejny pomysł Murmiemu. A arena służy do walki wręcz a nie na dystans.
squiq pisze:Mój Sigmar myśli inaczej.
- Aragorn007
- "Nie jestem powergamerem"
- Posty: 105
- Lokalizacja: Bełchatów
Może steam tanka?okurdemol pisze:Po co się rozdrabniać tedzio. Od razu niech weźmie great cannona.
- marcus_cheater
- Oszukista
- Posty: 838
- Lokalizacja: Karak Drazh
Lepiej mamuta chaosu... Bardziej poręczny...Może steam tanka?
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
AAaaaaa. Wiem że powinienem napisać do końca ale jak wspomniałem coś brak weny twórczej ostatnio mnie napadł. Wybaczcie. Spróbuję jutro pociągnąć dalej.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Dobra czas dokończyć Arenę śmierci nr 5
Na Arenę wyszła para wojowników. Posępny i milczący Rafael popijając z niewielkiej flaszki i z żarem wiary w oczach oraz kobieta poruszająca się drobnymi uwodzicielskimi ktokami. Ale na Sigmara! Jakaż to kobieta. Dzika, idąc z gracją i figurą zapierającą dech w piersiach, nawet Rafaela. Gdy stanęli naprzeciw siebie wszystkim na widowni wydało się nieprawdopodobne by na taką wspaniałą istotę ktoś mógł podnieść rękę. She La tymczasem uwodzicielsko trzasnęła biczem gotując się do walki. Rafaelowi przemknęły przez myśli bardzo grzeszne rzeczy i prawie zapomniał o walce gdy z marazmu wyrwał go gong dający sygnał do rozpoczęcia walki. Uzmysłowił sobie nagle że to co przez nim stoi to nie piękna księżniczka z marzeń a wręcz wulgarna czcicielka wielkiego uwodziciela. I że właśnie prawie poddał się jego czarowi. Rafaela to rozjuszyło i wyrwał swój pistolet zza pasa i wymierzając nacisnął spust. Jego twarz przesłoniła chmura dymu.
She La poczuła że coś wstrząsa jej ciałem, potem następuje ból i ona sama leci na ziemię jakby targnięta niewidzialną siłą. Zaskoczona że jej dar uwodzenia zawiódł nie mogła pojąć że ten człowiek z południa tak łatwo oparł się jej pokusie. Do tego strzelił do niej ze swojej ognistej broni. –Slaneshu!- krzyknęła desperacko.
Barbarzyńska kobieta była jednak także doświadczoną i zaprawioną w bojach wojowniczką toteż ledwie wylądowała na plecach, krwawiąc z rany w boku powstała sciskająć swą broń i oddychając głęboko czując płynącą adrenalinę w jej ciele. Shee La strzeliła w kierunku przeciwnika batem lecz Rafael podrzucił mu na spotkanie bezużyteczny już pistolet a sam z rapierem w dłoni natarł na wojowniczkę. Ta jednak była szybsza i zaatakowała pierwsza a jej rapier przeszedł obok broni przeciwnika i wojownik Sigmara poczuł stal w swych trzewiach, jego rapier też był w drodze i sam dzgnął kobietę. Oboje zatoczyli się pod swymi ciosami krwawiąc obficie. Walka się jeszcze jednak nie skończyła. Natarli na siebie ponownie z furią. Tym razem swe ciosy wymierzali na chłodno i rapier uderzał o rapier. Górę jednak brał kunszt szermierczy Rafaela i kiedy broń Shee Laa o sekundę za wolno założyła paradę, koniec broni Rafaela przebił jej gardło. Z jej krtani wydobyło się bolesne charczące westchnienie lecz nie pobrzmiewała już w nim dawna uwodzicielskość a tylko głos zranionej młodej kobiety. Shee La po tym padła na piasek. Rafael stał przez moment jeszcze kontemplując nad tą piękną istotą którą musiał zabić by jej dusza mogła mieć jakieś szansę na odkupienie. Z całego serca tego pragnął i chyba po raz pierwszy żałował wyznawcy chaosu którego zabił. Czyżby stawał się miękki na starość?
I runda nr się zakańcza.
w rundzie nr III zmierzą się....
walka nr 1
Wpierdol(savage ork)
Bezimienny(Wood elf noble)
walka nr 2
Bartholomeus Koksarius (Empire Capitan)
Hobgoblin hero (Ztrig Ślepy Zabójca)
walka nr 3
Axeheart Graspnibble (Strigoi Vampire)
Kapstrup (Exalted champion chaosu Malala )
walka nr 4
Pox(plauge priest)
Rafael łowca Heretyków(empire captain)
Na Arenę wyszła para wojowników. Posępny i milczący Rafael popijając z niewielkiej flaszki i z żarem wiary w oczach oraz kobieta poruszająca się drobnymi uwodzicielskimi ktokami. Ale na Sigmara! Jakaż to kobieta. Dzika, idąc z gracją i figurą zapierającą dech w piersiach, nawet Rafaela. Gdy stanęli naprzeciw siebie wszystkim na widowni wydało się nieprawdopodobne by na taką wspaniałą istotę ktoś mógł podnieść rękę. She La tymczasem uwodzicielsko trzasnęła biczem gotując się do walki. Rafaelowi przemknęły przez myśli bardzo grzeszne rzeczy i prawie zapomniał o walce gdy z marazmu wyrwał go gong dający sygnał do rozpoczęcia walki. Uzmysłowił sobie nagle że to co przez nim stoi to nie piękna księżniczka z marzeń a wręcz wulgarna czcicielka wielkiego uwodziciela. I że właśnie prawie poddał się jego czarowi. Rafaela to rozjuszyło i wyrwał swój pistolet zza pasa i wymierzając nacisnął spust. Jego twarz przesłoniła chmura dymu.
She La poczuła że coś wstrząsa jej ciałem, potem następuje ból i ona sama leci na ziemię jakby targnięta niewidzialną siłą. Zaskoczona że jej dar uwodzenia zawiódł nie mogła pojąć że ten człowiek z południa tak łatwo oparł się jej pokusie. Do tego strzelił do niej ze swojej ognistej broni. –Slaneshu!- krzyknęła desperacko.
Barbarzyńska kobieta była jednak także doświadczoną i zaprawioną w bojach wojowniczką toteż ledwie wylądowała na plecach, krwawiąc z rany w boku powstała sciskająć swą broń i oddychając głęboko czując płynącą adrenalinę w jej ciele. Shee La strzeliła w kierunku przeciwnika batem lecz Rafael podrzucił mu na spotkanie bezużyteczny już pistolet a sam z rapierem w dłoni natarł na wojowniczkę. Ta jednak była szybsza i zaatakowała pierwsza a jej rapier przeszedł obok broni przeciwnika i wojownik Sigmara poczuł stal w swych trzewiach, jego rapier też był w drodze i sam dzgnął kobietę. Oboje zatoczyli się pod swymi ciosami krwawiąc obficie. Walka się jeszcze jednak nie skończyła. Natarli na siebie ponownie z furią. Tym razem swe ciosy wymierzali na chłodno i rapier uderzał o rapier. Górę jednak brał kunszt szermierczy Rafaela i kiedy broń Shee Laa o sekundę za wolno założyła paradę, koniec broni Rafaela przebił jej gardło. Z jej krtani wydobyło się bolesne charczące westchnienie lecz nie pobrzmiewała już w nim dawna uwodzicielskość a tylko głos zranionej młodej kobiety. Shee La po tym padła na piasek. Rafael stał przez moment jeszcze kontemplując nad tą piękną istotą którą musiał zabić by jej dusza mogła mieć jakieś szansę na odkupienie. Z całego serca tego pragnął i chyba po raz pierwszy żałował wyznawcy chaosu którego zabił. Czyżby stawał się miękki na starość?
I runda nr się zakańcza.
w rundzie nr III zmierzą się....
walka nr 1
Wpierdol(savage ork)
Bezimienny(Wood elf noble)
walka nr 2
Bartholomeus Koksarius (Empire Capitan)
Hobgoblin hero (Ztrig Ślepy Zabójca)
walka nr 3
Axeheart Graspnibble (Strigoi Vampire)
Kapstrup (Exalted champion chaosu Malala )
walka nr 4
Pox(plauge priest)
Rafael łowca Heretyków(empire captain)
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Wpierdol szalał po arenie nie widząc jeszcze przeciwnika do zabicia. A musiał kogoś wbić w ziemię bo inaczej oszaleje.Rozsypywał piach dookoła a widownia czekała na jego przeciwnika. Wpierdol w swoim małym móżdżku przyćmionym narkotykami miał uczucie nieśmiertelności. A już na pewno po tym jak wywalił wrota własnoręcznie prowadzące na arenę zanim obsługujący je pracownicy Areny zdołali je otworzyć-efekt mikstury którą uraczył się przed bitwą. W końcu Wpierdol przestał się miotać to w tę to w tamtą stronę bo na jego drodzę pojawił się wreszcie przeciwnik.Był to bezimienny. Z właściwą sobie gracją wbiegł na piasek lustrując arenę i przeciwnika swym bystrym wzrokiem. Kolejny przeciwnik i kolejny etap jego niewoli. Niestety elf nie czuł się dziś w najlepszej formie. Musiał być to efekt zepsutego eliksiru którym uraczył go mag by wzmocnić jego zdolności w walce. Jakikolwiek miał być efekt, rezultat był odwrotny od zamierzonego. Mimo tego bezimienny musiał podjąć walkę. Gdy ork ryknął WAAAAAAAAAGH!
Bezimienny przygotował się na odparcie ataku. Szarża orka była straszliwa lecz wrodzona zwiność elfa pozwoliła mu jej uniknąć. Tylko końcówka topora zahaczyła o ciało pierworodnego kalecząc go smugą czerwieni. Bezimienny gdy odskakiwał sam ciął orka mieczem, jego osłabienie jednak sprawiło że cios nie przebił zielonego ciała. Mając nadal przewagę szybkości pchnął drugim mieczem i tym razem na plecach orka pojawiła się szrama czerwieni. Wpierdol nawet tego nie poczuł, a raczej poczuł lekkie pacnięcie na plecach odwrócił się rąbiąc i tnąc lecz elfa już tam nie było gdy ten zwinnym saltem przeskoczył za niego i kolejnym ciosem dodał kolejną szramę do kolekcji Wpierdol. Ork starał się dosięgnąć wściekle umykającego przeciwnika lecz na próżno. Ten zawsze unikał o włos jego ciosów. Następna seria
Ataków elfa dodawała lekkie draśnięcie to tu to tam na ciele Wpierdola który teraz zwolnił w swych ciosach lekko już zmęczony. Wciąż nie potrafił jednak dopaść irytującego długouchego. Ciach. Miecz wbił się w ramię orka i po raz pierwszy Wpierdol poczuł ból. Ciach drugi miecz poleciał w kierunku jego szyi tu jednak tatuaż plemienny zielonoskórego rozjątrzył się niebieskim blaskiem i miecz zboczył z kursu chybiając. Wpierdol kolanem kopnął w brzuch niespodziewanie Bezimiennego , ten zwinął się z bólu lecz nie miał czasu cierpieć z jego powodu bo mknąca od razu czoppa skróciła go o głowę. Elfie ciało opadło na piasek brocząc obficie krwią. Wpierdol uniósł broń i ryknął Triumfalnie: WAAAAAAAAAAGH!
Bezimienny przygotował się na odparcie ataku. Szarża orka była straszliwa lecz wrodzona zwiność elfa pozwoliła mu jej uniknąć. Tylko końcówka topora zahaczyła o ciało pierworodnego kalecząc go smugą czerwieni. Bezimienny gdy odskakiwał sam ciął orka mieczem, jego osłabienie jednak sprawiło że cios nie przebił zielonego ciała. Mając nadal przewagę szybkości pchnął drugim mieczem i tym razem na plecach orka pojawiła się szrama czerwieni. Wpierdol nawet tego nie poczuł, a raczej poczuł lekkie pacnięcie na plecach odwrócił się rąbiąc i tnąc lecz elfa już tam nie było gdy ten zwinnym saltem przeskoczył za niego i kolejnym ciosem dodał kolejną szramę do kolekcji Wpierdol. Ork starał się dosięgnąć wściekle umykającego przeciwnika lecz na próżno. Ten zawsze unikał o włos jego ciosów. Następna seria
Ataków elfa dodawała lekkie draśnięcie to tu to tam na ciele Wpierdola który teraz zwolnił w swych ciosach lekko już zmęczony. Wciąż nie potrafił jednak dopaść irytującego długouchego. Ciach. Miecz wbił się w ramię orka i po raz pierwszy Wpierdol poczuł ból. Ciach drugi miecz poleciał w kierunku jego szyi tu jednak tatuaż plemienny zielonoskórego rozjątrzył się niebieskim blaskiem i miecz zboczył z kursu chybiając. Wpierdol kolanem kopnął w brzuch niespodziewanie Bezimiennego , ten zwinął się z bólu lecz nie miał czasu cierpieć z jego powodu bo mknąca od razu czoppa skróciła go o głowę. Elfie ciało opadło na piasek brocząc obficie krwią. Wpierdol uniósł broń i ryknął Triumfalnie: WAAAAAAAAAAGH!
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Gdzieś w cieniu pewien człowiek spożywał a raczej wciągał nosem ostatni swój eksperyment w dziedzinie alchemii który nazwał metanabolem. Proszek był nieprzyjemny dla jego nozdrzy lecz okazał się nad wyraz skuteczny. Koksarius poczuł nieokiełznany przypływ siły w swoich mięśniach. A zatem udało się. Eksperyment się powiódł i pozostało go tylko wypróbować w walce. Z zadowoleniem wyszedł na arenę gorując swój młot na spotkanie kolejnego przeciwnika.
W umyśle koksariusa pojawiały się kolejne wzory które planował dodać do mikstury po zakończeniu walki.
Z drugiej strony areny małe niepozorne coś, co prawda większe od goblina ale tak samo paskudne poruszało się po omacku. Ztrig Ślepy starał się wejść na arenę jak zwykle powodując szyderczy śmiech na widowni. Jednak ci którzy widzieli go w walce wcześniej uciszali ich spodziewając się kolejnego widowiska. Ich cierpliwość została wydana na próbę gdy hobgoblin nader „widowiskowo” zderzył się z wrotami areny.
Mamrocząc coś pod nosem szedł przed siebie naprzód nie bacząc że idzie tuż przy ścianie i właściwie nie zbliża się do przeciwnika. Koksarius zawołał go, lecz hobgoblin zaczął iść tylko w drugą stronę macając przed sobą swoimi mieczami nadal trzymając się ściany areny która dawała mu jakiś punkt odniesienia. Widząc że nic z tego nie będzie koksarius ruszył na niego chcąc zakończyć tę farsę. Osobiście czuł się obrażony że coś takiego dano mu do walki. Już miał zadać cios swym wzniesionym młotem gdy gwizdy rozległy się za jego plecami. Ztrig jakby zaniepokojony odwrócił się i zaczął iść teraz na Koksariusa. Pech chciał że wyciągnięte przed siebie miecze były na drodze idącego na hobgoblina Koksaroiusa i człowiek po prostu się na nie nabił. Cios młota przez to załamał się w połowie i nie dosięgnął goblina. Koksarius padł na piasek brocząc krwią Już się miał podnieść gdy Ztrig nastąpił na niego macając ziemię swoimi mieczami przed sobą gdy doszedł do wniosku że w ten sposób uniknie podobnych przeszkód co przed momentem. Niestety „macanie” drogi skończyło się źle dla leżącego koksariusa gdy ostrze miecza wbiło się w jego ciało a drugie zaraz po nim w zagłębiło się w jego klatkę piersiową. Ztrig nawet nie zauważył tylko zaklął pod nosem na ten dziwny miękki grunt na którym się oczywiście potknął. Arena zdębiała z zaskoczenia. Jak poprzednio zresztą. Koksarius zdołał wymamrotać zanim ogarnęło go ciemność „Zabity…przez ślepego….kur***….to takie głupie, zabity przez ślepego….”
W umyśle koksariusa pojawiały się kolejne wzory które planował dodać do mikstury po zakończeniu walki.
Z drugiej strony areny małe niepozorne coś, co prawda większe od goblina ale tak samo paskudne poruszało się po omacku. Ztrig Ślepy starał się wejść na arenę jak zwykle powodując szyderczy śmiech na widowni. Jednak ci którzy widzieli go w walce wcześniej uciszali ich spodziewając się kolejnego widowiska. Ich cierpliwość została wydana na próbę gdy hobgoblin nader „widowiskowo” zderzył się z wrotami areny.
Mamrocząc coś pod nosem szedł przed siebie naprzód nie bacząc że idzie tuż przy ścianie i właściwie nie zbliża się do przeciwnika. Koksarius zawołał go, lecz hobgoblin zaczął iść tylko w drugą stronę macając przed sobą swoimi mieczami nadal trzymając się ściany areny która dawała mu jakiś punkt odniesienia. Widząc że nic z tego nie będzie koksarius ruszył na niego chcąc zakończyć tę farsę. Osobiście czuł się obrażony że coś takiego dano mu do walki. Już miał zadać cios swym wzniesionym młotem gdy gwizdy rozległy się za jego plecami. Ztrig jakby zaniepokojony odwrócił się i zaczął iść teraz na Koksariusa. Pech chciał że wyciągnięte przed siebie miecze były na drodze idącego na hobgoblina Koksaroiusa i człowiek po prostu się na nie nabił. Cios młota przez to załamał się w połowie i nie dosięgnął goblina. Koksarius padł na piasek brocząc krwią Już się miał podnieść gdy Ztrig nastąpił na niego macając ziemię swoimi mieczami przed sobą gdy doszedł do wniosku że w ten sposób uniknie podobnych przeszkód co przed momentem. Niestety „macanie” drogi skończyło się źle dla leżącego koksariusa gdy ostrze miecza wbiło się w jego ciało a drugie zaraz po nim w zagłębiło się w jego klatkę piersiową. Ztrig nawet nie zauważył tylko zaklął pod nosem na ten dziwny miękki grunt na którym się oczywiście potknął. Arena zdębiała z zaskoczenia. Jak poprzednio zresztą. Koksarius zdołał wymamrotać zanim ogarnęło go ciemność „Zabity…przez ślepego….kur***….to takie głupie, zabity przez ślepego….”
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Bestia w nim, bestia na zewnątrz. Tym był Axeheart, u zarania swej pamięci był człowiekiem. To jednak było dawno i zostało zapomniane przez niego. Teraz był tylko bestią idącą za instynktem. Rządzą krwi, rządzą przemocy i rządzą niszczenia żywych. I po raz kolejny ocknął się z letargu w który wprawiła go jakaś nieznana siłą i po raz kolejny wyczuł istoty dookoła siebie które chciał zabić.
Kapstrup wystąpił w całej swej chwale boga renegata. Odziany w zbroje chaosu prezentował się wspaniale naprzeciw bestii. Co prawda nie był to żaden ze sług bogów zdrajców ale i tak był wart dobrej walki jak go ocenił. Kapstup jednak wiedział że wszystko jest nieprzewidywalne i wynik walki może być różny. Dzikość przed nim była chaosem, czystym a to radowało serce wyniesionego czempiona Malala.
Axelheart z wyciem natarł na żelaznego wojownika a jego pazury bez trudu wyszarpywały balchy i dobrały się do ciała. Szarpał i rwał i każdy zwyczajny człowiek padłby trupem ale czempion chaosu nie był zwykłym człowiekiem. Odrzucił Axelhearta na bok rzutem ramion i pozostałą mu jeszcze siłą uderzył straszliwym ciosem z góry. W tym momencie amulet na szyi Axelhearta błysnął i ostrze topora zatrzymało się przed głową wampira. Ten nie marnował czasu i rzucił się ponownie na Kapstrupa powalając go już na ziemię. Axelheart już bez przeszkód wypruł Kapstrupowi flaki a dusza czemp[iona chaosu uleciała do eteru. Zanim Axelheart zaczął się pożywiać pokonanym przeciwnikiem wyrwał mu rękę i podrapał się nią w plecy.
Kapstrup wystąpił w całej swej chwale boga renegata. Odziany w zbroje chaosu prezentował się wspaniale naprzeciw bestii. Co prawda nie był to żaden ze sług bogów zdrajców ale i tak był wart dobrej walki jak go ocenił. Kapstup jednak wiedział że wszystko jest nieprzewidywalne i wynik walki może być różny. Dzikość przed nim była chaosem, czystym a to radowało serce wyniesionego czempiona Malala.
Axelheart z wyciem natarł na żelaznego wojownika a jego pazury bez trudu wyszarpywały balchy i dobrały się do ciała. Szarpał i rwał i każdy zwyczajny człowiek padłby trupem ale czempion chaosu nie był zwykłym człowiekiem. Odrzucił Axelhearta na bok rzutem ramion i pozostałą mu jeszcze siłą uderzył straszliwym ciosem z góry. W tym momencie amulet na szyi Axelhearta błysnął i ostrze topora zatrzymało się przed głową wampira. Ten nie marnował czasu i rzucił się ponownie na Kapstrupa powalając go już na ziemię. Axelheart już bez przeszkód wypruł Kapstrupowi flaki a dusza czemp[iona chaosu uleciała do eteru. Zanim Axelheart zaczął się pożywiać pokonanym przeciwnikiem wyrwał mu rękę i podrapał się nią w plecy.