ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Dziad »

[ Jak nie pozwolą wnieść szabli to najwyżej obronię się pudełkiem od Neuroshimy :mrgreen: Lub ewentualnie metalowym segregatorem na karty Magick-a :) ]

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Dziad Zbych pisze:[ Jak nie pozwolą wnieść szabli to najwyżej obronię się pudełkiem od Neuroshimy :mrgreen: Lub ewentualnie metalowym segregatorem na karty Magick-a :) ]

[Przynajmniej loot z ciebie dobry wypadnie :mrgreen: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Ale będę walczył jeszcze zacieklej niż normalnie wiedząc że jeżeli przegram weźmiesz moje planszówki :twisted: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Można normalnie wnosić broń.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[W Mordheim też tak mówili :twisted: :twisted: :twisted: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Dziad Zbych pisze:[ Ale będę walczył jeszcze zacieklej niż normalnie wiedząc że jeżeli przegram weźmiesz moje planszówki :twisted: ]
[Dobrze, nie lubię gdy zwierzyna szybko się poddaje :twisted: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Niestety muszę "ogłosić" że poważne problemy zdrowotne wykluczyły mnie z tegorocznego Pyrkonu. Chyba nie muszę pisać jak bardzo żal mi jest z tego powodu. Nie chce żeby wyglądało to na użalanie się nad sobą , ale jako że zgłaszałem swoją obecność wypadało o tym powiadomić. No ale może na następnym się spotkamy :wink: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Obrazek
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ :lol2: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ze wszystkich dni, jakie upłynęły na wyspie, ten szczególnie dawał się we znaki. Było to dziwne i ironiczne, gdyż po takiej ilości przelanej krwi, po tak burzliwych zdarzeniach co jeszcze mogło wywrzeć takie wrażenie na przybyłych gościach? A jednak...
Odczuli to również tubylcy. Może oni przede wszystkim. W końcu spędzili całe życie na Pao, nie znali innych warunków. Wrażenie było upiorne, atmosfera przytłaczająca. Las bowiem zamilkł. Nie słychać było ptaków ni małp, wiatr nie poruszał koronami drzew. Na darmo było wsłuchiwać w brzęczenie owadów.
Z początku ciepłokrwiści przywitali tę miłą odmianę z ulgą. Spokój, cisza... Słońce skryte teraz gęstą zasłoną dymu i popiołu wyrzucane z wulkanu nie prażyło tak niemiłosiernie. Była to jednak nadzieja głupców, że zmiany idą ku dobremu. Coś czaiło się w powietrzu, choć do końca nie można było rzec co. Każdy czekał na to, co się wydarzy. Przez cały dzień jednak nie wydarzyło się nic.
Wiatr odezwał się dopiero na wieczór. Liście kurczowo trzymały się gałęzi, maltretowane przez chłodny podmuch, korony targane przez przez dech Boreasza chwiały się na lewo i prawo. Zły ty znak, tym bardziej, że gadzi lud pozostawał bez mądrej rady kapłana Xipatiego. Zapowiadała się kolejna niespokojna noc. Rozpalono ogniska w wiosce, wystawiono warty. Wzięci w niewolę ludzie zostali uwolnieni, choć nie oddano im broni. Z jakiegoś powodu nikt nie kwapił się do ucieczki w las...

Colmillo de la Muerte, niedługo przed północą

Samotna postać wstąpiła na klify przy zachodnim brzegu Pao. Porywisty wiatr szarpał płaszczem tajemniczego osobnika, czarnym od zewnątrz, podszytym szkarłatnym materiałem. Strój jego wykonany był z czarnej, dobrze wyprawionej skóry, ozdobionej stalowymi przypinkami wykończonymi rubinami. Czerwień i czerń kontrastowały mocno z twarzą jegomościa- skóra jego była zupełnie biała, oczy krwistoczerwone, usta zaś czarne jak węgiel. Gdy uśmiechnął się lekko, wśród białych zębów ujrzeć można było wampirze kły.
Obrazek
- Koniec z podchodami i drobnymi przyjemnościami- rzekł do siebie jegomość, wspominając swe eksperymenty medyczne w czeluściach swej wieży- Myślę, że dość już nasi goście pozostawali bez mojej skromnej... gościny. Czym prędzej należy więc wysłać im komitet powitalny.
Bladoskóry wampir wyciągnął przed siebie dłoń, kierując ją w dół, ku ledwo widocznych nad wodą strzaskanych wrakach statków, dziesięciolecia ofiar Colmillo de la Muerte. Stare kości, okryte ledwie strzępkami materiału i te świeższe, sine i napuchnięte ciała topielców poruszyły się raz jeszcze. Ich powolny korowód wyłonił się z wody, zmierzając ku dżunglii, ku ciepłym ciałom żywych. Mokre, pokryte rdzą ostrza i tarcze porośnięte pąklami były im uzbrojeniem.
Nekrarcha uśmiechnął się lekko, widząc swe dzieło.
- To wielce nieuprzejme z mej strony, że nie będę mógł osobiście powitać naszych gości- rzucił tonem, jakby opowiadał dowcip- Być może wizyta ich przyjaciół nadrobi to faux pax z mojej strony...
Nim jego śmiech zdążył przebrzmieć nad spienionymi wodami oceanu, wampir zniknął w chmurze cienia.

***
- Kto idzie?!- krzyknął wąsaty janczar, widząc cień na skraju lasu. Wojownik ścisnął berdysz mocniej, gotując się na przyjęcie głupca, który próbował przekraść się do obozu. Wtedy usłyszał krok ze swej prawej strony. Było to dziwne, bo nikt nie miał prawa się stamtąd zakraść. Chroniło go zbocze góry, nie było tam ścieżki. Gdy odwrócił wzrok, struchlał. Martwy pirat, który leżał przebity włócznią przy skale wstał, zmierzając powoli, lecz niepowstrzymanie. Wyciągał ku niemu okrwawione dłonie, zaś poprzecinanie jelita zwisały mu z brzucha.
Wojownik Południa zebrał się jednak w sobie, zakrzywionym ostrzem berdysza powalając tego niecodziennego wroga. Odrąbane nogi odtoczyły się na bok, lecz mimo to nieumarły wciąż parł do przodu. Janczar uderzył w przestrachu z góry, przepoławiając niemal ciało i oddzielając głowę od ciała. Dopiero wtedy ciało znieruchomiało. Nim jednak najmita odetchnął, kolejne sylwetki wychynęły z lasu. Duch janczara nie wytrzymał. Okrzyk strachu rozbrzmiał w nocy.

***
Pakja uniósł łeb, wietrząc powietrze. Etchan, nieco senny zignorował to, wciąż wpatrując się w ognisko. Saurus jednak wietrzył powietrze, wyraźnie zaniepokojony.
- Nie czujesz?- rzucił do elfa- Śmierć jest w powietrzu.
Nim Asrai zdołał cokolwiek odrzec, dostrzegł na skraju lasu sylwetki. Dziesiątki sylwetek.
A więc koszmary stają się jawą...- pomyślał.



[Uprzedzając pomysły niektórych, proszę byśmy zostawili sobie wampira na finałowego bossa :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Ledwo widoczna smuga dymu ulatywała ku niebu . Ogień dogasapomyślał Etchan , czując się coraz bardziej zmęczony. Nienaturalna senność jaka go ogarnęła , nie wzbudziła w nim większych wątpliwości. Po prostu patrzył w hipnotyczny taniec płomieni. Praktycznie nie zauważył jego rosłego towarzysza który nagle poderwał się i zaczął intensywnie węszyć.
- Nie czujesz ? - spytał pełnym napięcia głosem. A jak myślisz ?-zmęczony , elf potrafił być momentami ironiczny. Nim jednak zdążył odpowiedzieć zza osłony drzew zaczął powoli wyłaniać się groteskowy korowód postaci. Miał wrażenie że śni lecz pokryte glonami sylwetki topielców i dawno zabitych żeglarzy nieuchronnie zaczęły zbliżać się do kręgu światła. Elf poderwał się i krzywiąc się z bólu podniósł łuk. Spojrzał szybko na Pakje. Saurus jakby wiedząc o co chce zapytać pokręcił głową. Czyli nawet on nie wie skąd te demony się tu wzięły -pomyślał. Powstrzymując obrzydzenie spojrzał jeszcze raz na najbliższego ożywieńca. Jego broń nie wyglądała zbyt groźnie , ale Etchan wiedział że jeżeli ktokolwiek zlekceważył wyłaniające się z lasu postacie , prawdopodobnie już nie żyje. Ignorując pulsujący ból prawego barku , naciągnął cięciwę. Nigdy nie miał do czynienia z nieumarłymi , ale z opowieści Strażników Ścieżek którym przyszło stawić czoło legionom Kemmlera , zapamiętał że strzelanie w ciało istot takich jak ta nie ma sensu , strzała w klatce piersiowej nie jest czymś co mogłoby je powstrzymać. Etchan wziął głęboki oddech. Puścił cięciwę , strzałą z cichym dźwiękiem strzaskała kość i całkowicie utknęła w nodze najbliższego ożywieńca. Uzbrojony w pokryty rdzą rapier trup żołnierza próbował postawić kolejny koślawy krok. Kolejną strzałą doszczętnie strzaskała jego obdartą z skóry nogę , trup bezgłośnie legł na ziemie. Etchan obrał na cel kolejnego , czarnopióra strzałą obaliła kolejnego. Nim elf zdążył zareagować , Pakja z furią zaszarżował na pozostałych ożywienców. Jego buzdygan miażdżył kruche kości i przebijał stare tarczę. Na razie byli bezpieczni ale Etchan już widział niekończący się marsz ożywionych trupów.
- Nie możemy tu zostać - powiedział do Pakji - Na pewno nie byliśmy jedynym celem ataku , możemy być potrzebni gdzie indziej. Wojownik nie odpowiedział , niechętnie wycofał się i razem z elfem już wkrótce zniknęli w ciemnościach. Etchan co jakiś czas przystawał aby ocenić odległość od stale podążającej za nimi hordy. Gdy kolejny raz dogonił Pakje, zatrzymali się.
- To nie ma sensu - powiedział elf - skierujemy je tylko ku wiosce. Muszę je odciągnąć.
- Jesteś szybszy ode mnie Etchanie , prędzej dotrzesz do naszych braci - odparł szybko Pakja
- Tym razem nie masz racji , plemię musi mieć wodza - powiedział Etchan i z ponurym uśmiechem zawrócił i wyjął kolejną strzałę.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Skoro nikt nie ma ochoty opisywać walki z zombie to może po przejdziemy do pierwszej walki ?

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dobra, jutro krótki opis ode mnie i pojedynek w niedzielę]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[Ja też jutro napiszę dalszy ciąg.]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- Scheisse... - zaklął Hans, spoglądając znad rozwiązanych i opuszczonych bryczesów na czubki wysokich butów ze solidnie już wymizerowanej panującymi tu warunkami skóry - Oczywiście, na Taala musiałem je obeszczać na rozdarciu... gdzie ja teraz onuce wyczyszczę..?
Podciągnąwszy portki i zapinając pas sierżant potrząsnął prawą stopą. Wtem od strony ruin wioski doszedł go przeciągły, gardłowy ryk saurusa. A potem kolejny. Jaeger natychmiast zapomniał o problemie przyurynacyjnym wpatrując się zielonymi oczyma w zarośla dookoła. Ręka niemal sama skoczyła mu na uspokajająco ciężką rękojeść pistoletu przy pasie, gdy wyodrębnił spomiędzy wszechobecnego szumu zieleni odgłosy walki. Moment pełen napięcia przerwał suchy zew, podobny do charkotu, kiedy zza najbliższego drzewa koścista ręka pokryta mułem i wodorostami odgarnęła pęk lian wyciągając drugą kończynę z brakującymi palcami ku człowiekowi.
Eberwald zawył i odruchowo uchylając się zawinął kolbą pistoletu, roztrzaskując obślizgłą kość przedramienia. Oblepiona muchami czaszka wpiła swe spojrzenie w muszkietera, który potężnym kopnięciem odrzucił umarlaka i tylko dzięki niewiarygodnym zapasom zimnej krwi weterana nie odwrócił się na pięcie i pobiegł ile sił w nogach do piramidy. W takim wypadku wpadłby bowiem prosto w łapy kolejnych szkieletów nadchodzących z innych kierunków.
Zaciskając usta żołnierz spróbował sięgnąć po swoją szpadę lub muszkiet lecz oczywiście kto by brał cały oręż po prostu idąc się odlać ?!
- Do licha.
Z desperackim okrzykiem blondyn z blizną porwał cięższy kawałek konara z ziemi i skoczył na wpół pełznące do niego abominacje tłukąc na zmianę pistoletem i gałęzią. Nagle poślizgnął się na mokrych ochłapach powalonego impetem szarży wroga, upadając na następnego. Kruszone żebra trzasnęły zachęcająco, jednak nic nie robiący sobie z tego ożywieniec machnął na niego kościstą kończyną, rozdzierając wams jaegera na piersi tuż poniżej krezy. Tylko dzięki zastrzykowi adrenaliny i czując zimną aurę stworów na karku, Hans odłamał w stawie ramię, które zawisło uczepione jego stroju, poderwał się, rozdeptując obcasem czaszkę kościotrupa i odwracając się w desperackim rzucie okiem na sytuację wykonał trzy szybkie kroki w tył po czym odwrócił się plecami do reszty powolnych umarłych i pobiegł przed siebie. Dopiero teraz ujrzał grozę całej sceny. Idące w odstępach wskrzeszeńce, z rzadka lecz zdawały się wyrastać w całym lesie, powoli zmierzając ku wiosce jak żebracy i kaleki do punktu pomocy w świątyni Shallyi. Najbliższy szkielet obrócił się w jego stronę wyciągając przed siebie skorodowany do rdzenia, wyszczerbiony kordelas, lecz szybki strzał odstrzelił mu dłoń z orężem i trafił dalej w oczodół, wychodząc, rozbiwszy potylicę czerepu. Szkielet jednak ku zdziwieniu Jaegera tylko zachwiał się jak pijak i z trzeszczeniem kręgosłupa odwrócił się ku niemu.
Hans odepchnął zwłoki i pobiegł dalej, głośno wydychając powietrze. Pomyślał, że musi ostrzec kapitana, jednak dokładnie w tej samej chwili od zbliżającej się spomiędzy rzedniejących drzew piramidy dała się słyszeć salwa muszkietów. Sierżant uradowany wypadł na plac między pogorzeliskami po dwóch chatach i machając rękoma nad głową oraz krzycząc by przerwano ogień dobiegł do czekających w półkolistym dwuszeregu na ostatnich stopniach schodów opadających ze szczytu zniszczonej budowli kompanów.
Ci przywitali go tylko zgryźliwymi pomrukami, podsypując oszczędnie panewki prochem z rogów lub przybijając kule w muszkietach. Śmiejąc się jak głupiec padł na zimne stopnie, dysząc ze zmęczenia, gdy ktoś podstawił mu pod sam nos jego muszkiet. Zdyszany jaeger przyjął naładowaną broń, nad jej drewnianym łożyskiem widząc półnagiego kapitana Brennenfelda, który na opasany gęsto bandażami tors narzucił pospiesznie napierśnik i obojczyk. Widocznie rany z walki z Razandirem wciąż musiały mu doskwierać, gdyż opierał się mocno o kamienny filar. U boku wisiał jego ciężki pałasz oraz kabury z nieodstępnymi siostrzanymi krócicami, zaś ręce zajęte miał nabijaniem ukochanej Astrid. Spod kapelusza i pospiesznie związanej rzemieniem grzywy spoconych włosów dowódca taksował go zmieszanym spojrzeniem.
- Dwunogie jaszczury, orkowie, najazd mrocznych elfów, a teraz przeklęci NIEUMARLI! Ta wyspa już chyba niczym mnie nie zaskoczy. - Lothar uśmiechnął się przelotnie i wsunął ubijak na miejce pod lufą, przecierając jeszcze okular celownika.
- Zaraz jeszcze zstąpią nam tu z piekieł wszelkie demony i bestie... szkoda natenczas, żeśmy wybili siły Inkwizycji... - zaśmiał się Hans, wstając i przepychając się na środek linii.
- Wypluj te słowa Eberwald. - wycedził już bez cienia krotochwil Lothar, opierając Astrid na wbitym przed nim forkiecie i celując uważnie - Kolejna salwa! Czekajcie aż podejdzie ich więcej w naszą stronę.
Jeden z muszkieterów splunął.
- Na Taala... w chuj ich jest...
- No i nie podoba mi się ten poblask w ślipiach... pewnikiem coś przeklętego... - dodał drugi, dmuchając na gorejący lont i przykładając oko do broni.
- Nie marudzić tylko celować dobrze! Gotowi... FEUER! - zawołał kapitan, mrużąc oczy gdy ich pozycję zasnuł dym po wystrzałach, przemykając szarymi smugami między nogami i korpusami strzelców niczym potok potępionych dusz.
Salwa skosiła rzędem idące z naprzeciwka ku nim szkielety, rozczłonkowując efektownie kilka z nich, innym rozłupując czaszki, jeszcze inne pozbawione nóg zaczęły nieporadnie pełznąć dalej ku nim po ziemi, a nawet wtedy mijały je kolejne. Ogień tak małego oddziału nawet nie spowolnił napierającej bezmyślnie hołoty, ledwie powalając nasadę natarcia.
- Szlag! Bagnet na broń!
Strzelcy cofnęli się dwa kroki, zbijając całą dziewiątką w ciaśniejszą formację i posłusznie przykręcając stalowe obręcze z ostrzami nieco za gardzielą lufy. Hans i kilku innych dobyło też broni białej w drugą dłoń.
Brennenfeld strzelił z pistoletu, powalając najbliższego szkieleta i uniósł dymiącą broń.
- Gotowiii...!
- TAAAK! ZA ULRYKAAAA! AUUUUU! - zawył zbiegając ze schodów w chrzęszczącej głośno pełnej zbroi Horst i mijając szereg jaegerów rzucił się na wroga, młócąc kawaleryjskim młotem. Pierwsze kościeje zostały zgniecione lub rozrzucone po całym polu w kawałkach po wirujących zamachach szponiastego obucha. Wytraciwszy impet Biały Wilk zatrzymał się otoczony wrogami i wykonał jeszcze jeden zamach po łuku, zmiatając parę umarlaków zanim zmienił chwyt na orężu.
Zmotywowani dziką szarżą rycerza, strzelcy sami zawyli i opuszczając nisko bagnety uderzyli szeregiem w ślad za nim z gromkim okrzykiem, przebijając obślizgłe pęta mułu i wodorostów uczepione pożółkłych kości ludzi, orków i jaszczuroludzi oraz istot nie dających się rozpoznać, odrzucając się sprzed siebie lub rozpychając już przebitymi nieumarłymi, pchanymi bagnetami. Wtedy w ruch poszły kolby i rapiery oraz pięści. Mozolna i bezmyślna masa prawie dwóch tuzinów zwłok legła pokruszona na piachu. Lecz od strony lasu nadchodziło ich więcej, a choć nawet jeszcze nie rozgrzani i entuzjastyczni ludzie wiedzieli, że sił może im nie starczyć, zwłaszcza gdy opadną ich ciasną gromadą.

Na granicy lasu niepełny tuzin saurusów ustawionych w odległościach co kilkanaście kroków, jak żywa zapora młócił wokół siebie ogonami, maczugami, macahuitlami oraz dziwnym orężem o obuchach na obu końcach drzewców, lecz pomiędzy nielicznymi łuskowatymi olbrzymami cały czas zdołał się prześlizgnąć jakiś umarlak, kierując się mechanicznie ku piramidzie.
Co więcej niektóre z monstrów zaczęły zsuwać się w całość i podnosić odzyskując blask w oczodołach. Jaegerzy zawyli, gdy pod ich stopami odłamki czaszki niczym układanki zaczęły składać się w całość a kości same wskakiwały w przegniłe stawy. Zaskoczeni deptali desperacko kości, miażdżyli kolbami na najmniejsze okruchy i nawet strzelali z nielicznych pistoletów, lecz co najwyżej spowalniali cały proces, gdyż samych leżących pod nimi ciał było więcej, a przecież z przodu nadchodziły nowe. Usiłujące pomóc saurusom skinki przemykały między nimi, próbując uszczelnić przed powodzią dziurawy mur, lecz ich oszczepy i małe pałki nie przynosiły prawie efektu, toteż mniejsze łuskowate cofały się ku piramidzie, bądź padały pochwycone przez nieumarłych i zagryzione, bądź rozerwane na strzępy. Jeden mały skink, trzymający się za ranę na ramieniu padł już prawie przy piramidzie, chwycony za ogonek przez beznogiego szkieleta. Wtedy zza filara wykuśtykał Brennenfeld rozłupując szczerbaty czerep pałaszem i krusząc kręgosłup ciężką kolbą Astrid.
Hauptjaeger mrugnął do małego łuskowatego, schylając się z grymasem bólu by pomóc Toariemu zanieść rannego na górę.

https://youtu.be/1ZauFMcMYRc?t=26
- Ciepłokrwissty! Zabierz swoich Cho do piramidy, moi bracia ustępują pola! - wysyczał kameleon, skinieniem głowy o wyłupiastych ślepiach pokazując mknące w górę schodów skinki - Tam będzie łatwiej sssię nam bronić!
Lothar skinął głową.
- Odwrót wy bękarty! Na górę jakby wam żagwie przy dupach trzymali! - ryknął wspierając się na forkiecie kapitan.
Niszczący składające się kości jaegerzy spojrzeli na dowódcę jak jeden mąż i patrząc z niepokojem za siebie wycofali się w kierunku schodów. Horst, który trzonkiem zablokował atakujące go szpony wielkiego szkieletu saurusa po czym rozłupał gadzią czaszkę mocarnym zamachem znad głowy, obalając szkielet dłużej zwlekał z cofnięciem się, jednak mnąc w dłoniach trzonek broni i widząc kolejnych wrogów z parsknięciem podążył za resztą. Mijając Brennenfelda rzucił mu oburzone spojrzenie, lecz wtedy nad obojgiem zawisł cień. Przed schodami stanął Pakja, ogonem niespokojnie rozgrzebując szurając po kamieniu.
- Do piramidy Cho, szybko! - warknął saurus.
Lothar otworzył usta by coś powiedzieć, lecz zamilkł pozwalając Horstowi pomóc sobie z wejściem na górę.

Pakja szeroką piersią zagrodził wejście na schody za nimi i potoczył wzrokiem po polu bitwy. Nacierające ożywione kości przeklętych coraz częściej mijały jego wojowników, kórzy byli spychani w tył, aż w końcu niewielkie półkole powstrzymujące natłok umarłych wyklarowało się zaraz przed piramidą. Wódz skosił cięciem dwóch umarłych i zmiażdżył ogonem, tego który go minął, tarczą odpychając jeszcze trzech.
Dzielnie stawali przeciw tak przemożnej liczbie i niezabijalnemu wrogowi. Jeden z saurusów na szpicy kręgu zachwiał się od otrzymanych ran i nawet mała przerwa w ciosach wystarczyła by niczym robactwo trupy go oblazły i obaliły. Nie pomógł nic nawet precyzyjny wystrzał Astrid z góry schodów, który zmiótł z niego orczy szkielet bez ręki. Wojownik wydał zduszony syk i spojrzawszy w niebo, na słońce ramionami zebrał szarpiące go trupy i padł na ziemię martwy, miażdżąc jeszcze kilka pod swym cielskiem.
Pakja zaryczał unosząc macahuitla.
- Pradawni wzięli go do siebie! Raaaaghr!
- Raaagh! - odwarknęły mu saurusy, mimo że padł kolejny z nich i zwężyły półkole ku schodom.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Krąg zacieśniał się coraz bardziej. Niczym tarcza słońca połykana przez jaguara, linia sauriańskich wojowników cofała się ku schodom świątyni, ścieśniając kręgi. Rozpoczęła się mozolna wędrówka ku górze. Każdy stopień nieumarli okupowali wieloma zdruzgotanymi ciałami, lecz część z nich powstawała na nowo, a niekończąca się fala parła wciąż do przodu, powoli, lecz niepowstrzymanie. Ze szczytu huk wystrzałów i białe kłęby dymu wciąż oznajmiały, że Brennenfeld i jego oddział nie zarzucił walki. Jak długo jednak można było się bronić przed zalewem martwych ciał?
Ostatnie salwy i cięcia nastąpiły u szczytu schodów. Obrońcom udało się wycofać do wnętrza świątyni, przy czym Pakja osobiście uruchomił mechanizm zamknięcia. Ciężkie, kamienne drzwi opadły z góry z hukiem, wzbijając kurz. Dopiero teraz można było odetchnąć z ulgą. Skinki wnet zaczęły opatrywać rannych. Lothar oparł się o ścianę, unosząc rondo kapelusza lufą krócicy. Walka nadszarpnęła jego siły.
- Nie przedostaną się?- mruknął raczej ze zmęczeniem niż z obawą.
- Nie- odparł Pakja- Jesteśmy tu bezpieczni. Jednakże jesteśmy tu uwięzieni.
- Skąd... skąd oni do diaska się wzięli?!
- Omeny przepowiadały powrót mrocznych mocy... Nie po raz pierwszy jesteśmy świadkami takich wydarzeń. Lecz pan nieumarłych Khel został zniszczony wiele wieków temu. Nie wiem jakim sposobem mógłby powrócić...
- Khel? Pierwsze słyszę.
Wódz gestem nakazał Hauptmannowi gestem, by podążał za nim. Opuścili wspólną salę korytarzem nieco w dół. Lothar mimowolnie zastanawiał się gdzie prowadzi go jego gadzi towarzysz, lecz szybko pojął, że wędrówka korytarzem była celem samym w sobie.
- Spójrz- rzekł krótko Pakja.
Malowane freski na kamieniu ukazywały wydarzenia ze starożytnych czasów. Wielka, szkleletowa postać stała na czele nieumarłych hord. Kolejne malunki ukazywały walczących saurian z martwymi legionami i kapłana skinków rażącego wrogów mocą słońca. Freski przedstawiały kolejne etapy wojny aż do momentu finalnej bitwy o wieżę Khela na klifie. Kilka lekcji historii, na których Lothar akurat nie spał przemknęła teraz strzelcowi przed oczyma. Dotyczyły czasów z samych początków Imperium, o dziejach Sigmara i tym, z którymi się mierzył...
- Czy to... Nagash?- rzucił niepewnie Brennenfeld.
- Jeden z jego uczniów- odparł saurus- Arkhan jest najpotężniejszy i najbardziej znany z jego przybocznych, lecz dla Khela przypadło inne zadanie. Posłał go więc na te wyspy, kładąc cieniem na długie lata. Został w końcu pokonany, wielkim kosztem i wielkim wysiłkiem ze strony wodza Xothala i czcigodnego Xipatiego.
- Zaraz, zaraz.... Ten tu, na rysunku to nasz kuśtykający kapłan? I twój poprzednik...
- Tak.
- I to było jakieś.... Dobra, nie pamiętam z historii. W chuj dawno temu?!
- Określenie niezbyt dla mnie zrozumiałe cho, lecz zapewne precyzyjne. Więc tak, zgadza się.
- I ten cały Khel teraz powrócił? Jak?
- Nie wiem. Xipati ma większą wiedzę, lecz on zaginął. Zbierałem wojowników do odbicia go, lecz atak nieumarłych potworów przerwał nam...
- Zaraz!- przerwał mu strzelec- Skoro ktoś ożywia umarłych, to nie powinniśmy się obawiać? Przecież gdzieś tutaj macie kryptę, czy coś!
- Bądź spokojny cho. Nasze rytuały pochówku i moc tej piramidy uniemożliwiają mrocznym zaklęciom wydarcie naszych poległych. Khel już przed wiekami próbował zdobyć nasze tajemnice i naszych wojowników. Nie udało mu się.
- Sugerujesz, że całe to zgniłe towarzystwo na zewnątrz po to właśnie przybyło? Schiesse, a mało było tu atrakcji...

***
- Trzymać szyki psy!- ryknął wąsaty dowódca janczarów- Ognia!
Arkebuzy splunęły ogniem, kładąc pierwszą ławę trupów. Strzelcy cofnęli się, chowając za drugim szeregiem, który już trzymał załadowaną broń w ręku. Padły kolejne wystrzały. Mimo to wróg nacierał dalej. Korpus zacieśnił szeregi, przyjmując starcie. Topory i jatagany splamiły się cuchnącą posoką.
- Skąd się oni wzięli do cholery?!- krzyknął Edwin, wybiegając z namiotu. Widok nieumarłych przedzierających się przez zrujnowane obwarowania fortu nieprzyjemnie go zaskoczył. Póki co miał czas. Janczarzy z pewnością nie oddadzą pola łatwo, lecz sam musiał szybko zmienić plany. Przechwycenie "Revenge" w takich warunkach było niemożliwe i chyba to irytowało go najmocniej.
- Wygląda na to, że tracisz inicjatywę, cho- usłyszał głos za sobą.
Xipati, wciąż uwięziony w kulistym więzieniu, lewitował teraz w powietrzu ze skrzyżowanymi nogami. Był nadzwyczaj spokojny, wziąwszy pod uwagę całą sytuację.
- Co tu się dzieje? Skąd oni są?!- wysapał Edwin, jeszcze mocniej zirytowany tonem małego jaszczura.
- Mroczna moc z dawnych dziejów ponownie podnosi łeb.
- Jakby nie mogła poczekać aż załatwię swoje sprawy. No trudno, trzeba to załatwić po swojemu.
Edwin wyszedł na pole walki. Siły jego podwładnych, nieco uszczuplone, wciąż trzymały szyk. Czerwony mag zbliżył się do nich. Oczy pulsowały mu szkarłatem, delikatne smużki energii krążyły wokół palców. Miał dosyć. Dosyć mieszania się i przeszkadzania w jego plany. Gniew swój i irytację przelał w słowa, słowa połączył z gestami. To wszystko przekuł wa zaklęcie.
W kilka uderzeń serca kilka dziesiątek trupów obrócił w proch. Surowa energia pulsowała z żył i tętnic maga, z jego rozpostartych palców płynął strumień energii. Podmuch uderzenia zachwiał gałęziami drzew, janczarzy zasłaniali twarze od blasku. Kilku z nich padło na piach. Gdy skończył, z atakujących nie zostało nic, poza prochem i dymem.
Wtedy z lasu nadciągnęli następni. Edwin już szykował kolejną inkantację, gdy zauważył, że orszak trupów zatrzymał się.
- Nie atakują?- zdziwił się jeden z janczarów.
Wtedy pośród nieumarłych ujrzeli postać. Był to ubrany na czarno mężczyzna o białej skórze i zupełnie czerwonych oczach. W przeciwieństwie do pozostałych nieumarłych, nie wyglądał jak stary trup. Zbliżał się on powolnym krokiem, unosząc ręce. Janczarzy zaraz wymierzyli do niego z arkebuzów, lecz komenda do wystrzału nie padła. Tymczasem wampir tylko klasnął w ręce. Nieumarli stali bezczynnie, jak zawieszona w pełnym biegu maszyna, nagle zatrzymana. Korpus czekał na sygnał do walki, gotowi, spięci. Ciszę psuło tylko klaskanie białoskórego. Uśmiechnął się czarnymi wargami.
- Wspaniały pokaz, doprawdy- rzekł wampir- Zawsze lubiłem pokazy w style światło i dźwięk. Swoją drogą to skutecznie przypomniało mi o fakcie, że mało precyzyjnie wydałem moim podopiecznym polecenia...
- Kim jesteś?- rzucił z niechęcią Edwin.
- Ach, wybacz. Gdzie są moje maniery... Zwę się Aleksander Corvus.
- Doskonale Aleksandrze- skrzywił się Czerwony Mag- A teraz powiedz mi, co sprawia, że myślisz iż nie zmienię cię jednym gestem w pył?
Edwin pstryknął tylko palcami. Czerwona łuna zabiła wokół wampira, a po chwili zniknął on w kłębie szarego cienia.
- Piękny, lecz próżny wysiłek- usłyszał głos za sobą. Corvus stał tuż obok niego.
- Iluzja- mruknął bardziej do siebie, niż do niego Edwin- Czego chcesz?
- Już lepiej. Po pierwsze, nie widzę powodów, by kontynuować tę farsę. W geście dobrej woli odeślę więc swoich podopiecznych...
- W porządku. Porozmawiajmy.
- Doskonale. Przejdźmy wiec do konkretów...
- Chwila! Jeśli to z jaszczuroludźmi masz konflikt, zapewne ucieszy cię pewien...
Umilkł. Po lewitującym więzieniu nie było nawet śladu. Podobnie jak po więźniu.
- Co więc chciałeś mi pokazać?- rzucił lekkim tonem wampir.
Edwin zaklął tylko.

***
- Co teraz?- rzucił Lothar, przywdziewając zbroję- Mamy czekać w zamknięciu na Sigmar wie co?
- Musimy odnaleźć Xipatiego i Etchana.
- Zaraza, nie zauważyłem braku elfa. Zdajesz sobie sprawę, mam nadzieję, że kontunuowanie turnieju w takich warunkach... A ty tu czego?
Ostatnie słowa rzucił do Jegorija, który właśnie pojawił się w progu sali. Zataczał się lekko i mruczał coś pod nosem. Z opatrunku na karu przeciekała czarna krew i ropa.
- Powiadomię o wymarszu wojowników- rzekł Pakja wychodząc- Ruszymy rankiem.
- Jak ci opatrunek przecieka, to do sali obok, gdzie są wszyscy. Tu naradę wojenną robimy- wyjaśnił z naciskiem Brennenfeld- Dwuosobową, ale jednak.
Powieka Pałładijnowicza drgnęła. Wzrok miał zasnuty lekkim bielmem.
- No co? Znowu żeś się schlał jak świnia?!- Lothar powoli tracił cierpliwość- Rozumiesz co do ciebie mówię, czy mam ci to rozrysować.
Ciężka, kolczasta kula brzdęknęła o posadzkę. Lekki, zły uśmiech pojawił się na twarzy kozaka. Taki, że Lothar odruchowo sięgnął po Astrid...

Jegorij Pałładijinowicz vs Lothar Brennenfeld
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Po raz kolejny tego dnia Etchan biegł przez puszczę z nieustającym przeczuciem że jest już za późno. Minął kolejne zmiażdzoje truchła , oraz ślady krótkiej walki. Czyli Pakji udało się dostać do reszty wojowników-pomyślał nie zwalniając biegu. Nie zauważył powoli wstających , martwych zbrojnych , i kończyn wracających na swoje miejsce. Biegł dalej , gałęzie smagały go po twarzy , a pot zaczął pokrywać mu czoło. W lesie nadal utrzymywała się nienaturalna cisza. Po kilkunastu minutach , musiał zwolnić.Nadal muszę pamiętać o ramach po pojedynku pomyślał gdy przystanął na chwilę łapiąc oddech. Starał się nie myśleć o tym co stało się ze wszystkimi którzy nie zostali ostrzeżeni. Lecz mimo to nie wątpił że świątynia będzie broniona za wszelką cenę. Dlatego biegł właśnie tam.Jestem już blisko , pomyślał gdy las zaczął się niemal niezauważalnie zmieniać. Przystanął na chwilę i zdjął z pleców łuk , ostatnie wydarzenia nauczyły go że nie może być już niczego pewien dlatego ostatnie kilka metrów pokonał ostrożnie. Nie potrafił powstrzymać radości gdy zza osłony drzew wyłoniła się potężna świątynia. Świątynia która tak jak się obawiał była atakowana . Praktycznie niekończący się pochód nieumarłych , powoli wspinających się ku szczytowi budowli . Trzysta- pięćdziesiąt-sześć stopni usianych było poszatkowanych kulami , lub pociętych brońmi zwłokami. Wśród nich Etchan zauważył również nielicznych obrońców którzy ulegli naporowi ożywieńców ale na szczęście większość znajdowała się na szczycie świątyni. Elf potrzebował krótkiej chwili aby zorientować się w sytuacji . Mimo gęstego dymu , widział zepchniętych do defensywy jaszczuroludzi oraz jagerów co chwila oddających celne salwy. Nagle Etchan usłyszał dziwny świst powietrza oraz cichy jęk . Odruchowo odskoczył w bok. Wyszczerbiony bosak tylko otarł się o plecy elfa . Mimo to poczuł rwący ból w miejscu które naznaczyło ostrze rapiera kapitana Drake-a. Nie zamierzał walczyć , widział nadchodzące z idei sylwetki nieumarłych wojowników . Ignorując coraz mocniejszy ból , podbiegł do najbliższego drzewa oddalonego o kilka kroków. Pewnym ruchem wybił się i złapał się najniższej gałęzi , zwinnie podciągnął się wyżej i już po chwili znajdował się na szczycie. Gdy się rozejrzał , aż zaklnął z bezsilnego gniewu . Cała okolica była praktycznie opanowana przez hordy nieumarłych. Gdy spojrzał na szczyt piradmidy , zaklął drugi raz . Wrota były zamknięte . " Wygląda na to że czeka mnie długie czuwanie " powiedział , i usadowił się wygodniej na gałęzi.

****

Gdy wrota otwarły się ponownie , Etchan był już tak zmęczony że na początku tego nie zauważył. Po chwili otrzasnął się , i zgrabiałymi palcami zaczął zakładać płaszcz. Jednej osoby brakowało , pojedynek się odbył ...

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Edwin zaklął, widząc pusty namiot.
Kapłan jaszczuroludzi musiał wykorzystać moment, kiedy całość uwagi skupił na dziele destrukcji i w jakiś sposób zniknął lub przełamał sferę więzienną. Do jednego i drugiego musiał mieć zachowaną jakąś cząstkę mocy.
-Nie doceniłem bękarta. -szepnął do siebie van Odesseiron. Spojrzał na wpatrujących się nieufnie w białoskórego przybysza najemników i machnął ręką, odchrząkując znacząco czym wraz ściągnął pełnię ich uwagi, w końcu kto nie czuł przed nim respektu po kolejnym pokazie mocy, którą władał?- Na co się gapicie patałachy?! Opatrzeć rannych, bejowie przeliczyć na apelu stan osobowy! Orlando, wyślij kilku ludzi do statków, niech podpłyną tu rzeką, jest dość głęboka. Jazda!
Potem przeniósł wzrok na Aleksandra Corvusa. Nie, nie mogło być wątpliwości - wszelkie zdarzenia, okoliczności, analiza wyglądu oraz sama aura logicznie wskazywały na wampira. Wprawdzie szare, zachmurzone niebo nie odsłaniało ni rąbka oblicza słońca, jednak jakaś część jego promieni zgodnie z nauką zawsze dochodziła do powierzchni ziemi, a on po prostu sobie stał w środku dnia, kpiącym uśmieszkiem odprowadzając przechodzących obok janczarów i Tileańczyków. Musiał to być więc stary wampir, skoro stary to i potężny, jednak w takim razie dlaczego zaprzestał ataku? Może nie chciał tracić sił w starciu z nabuzowanym mocą magiem, może sam nie był pewien czy w ogóle da radę go pokonać? Pytania rodziły się same, może chociaż odpowiedzi wypłyną podobnie łatwo.
Gestem wskazał swój namiot.
-Panie Corvus... zapraszam w moje skromne progi. Byłbym zapomniał, zwę się Edwin van Odesseiron, członek Czerwonego Bractwa z Marienburga, miło mi.
Minęli stos łupów, dzięki ataku jaszczurów na bandę von Drake'a zdobyte bez strat własnych, jedna ze skrzyń zamykała w sobie głowę i oręż pirata, gotowe do dostarczenia Faktorii Karmazynowego Szlaku jak tylko dołączy do nich okręt powietrzny. Kamieni szlachetnych jak i namiotu pilnowali kusznicy z Falco Internazionale, odsuwając się gdy Edwin wszedł do środka, siadając na stołku i gładząc się po brodzie, gdy wampir zasiadł naprzeciw niego.

-Jakkolwiek nurtuje mnie wiele pytań, począwszy od tego, skąd nieumarły mag wziął się w tak dalekiej od cywilizacji, zapomnianej części świata i skąd jego zwada z tubylcami, zacznę może od krótkiej dedukcji... -Edwin stuknął o siebie pierścieniami na palcach lewej dłoni- Na początku przypuszczasz atak, by wywrzeć wrażenie na co pośledniejszych istotach, a trafiwszy na kogoś, kto potrafił go odeprzeć natychmiast pojawiasz się osobiście, dodatkowo odwołując natarcie co zostawia cię samego przeciw potężnemu magowi i prawie setce uzbrojonych ludzi. Mniemam, że poza tak arogancką pewnością siebie posiadasz sposoby na ewentualne ujście z życiem bądź obronę w tej sytuacji, a jednak nie wykorzystujesz ich... Przechodząc do negocjacji jak rozumiem, ergo poszukiwania układu. Co z kolei zakłada, że jestem ci do czegoś potrzebny, a ty -wycelował palcem w Aleksandra, jednocześnie krzyżując swoje spojrzenie z jego czerwonymi ślepiami, które przeraziłyby większość ludzi- Masz coś, co możesz mi w zamian zaoferować, co więcej będąc przekonanym, że mnie to zainteresuje. Jako, że dotąd mój pobyt tutaj jest skrajnie nudny i mało owocny, zdecydowałem póki co zrezygnować z celowania do pańskiej osoby różnymi szkodliwymi ukształtowaniami mocy z Wiatrów Magii i wysłuchać co też to takiego.
Corvus kiwnął parę razy głową po czym uśmiechnął się, odsłaniając kły za czarnymi wargami.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Wspaniała i bezbłędna dedukcja- odparł wampir uprzejmym tonem- Wielce rad jestem mogąc spotkać na końcu świata kogoś o szerszych horyzontach. Stąd też próżnym będzie ukrywać, że nasze starcie byłoby marnotrawieniem czasu i środków dla obu stron.
- Być może- skinął bez przekonania Edwin.
- Zagram więc w otwarte karty. Jestem naukowcem. Lubię o sobie myśleć jako o genetyku. Biologu. Od lat intrygowali mnie Reptiliones habilis, w szczególności budowa ich umysłów. Zbudowane są zgodnie z teorią o predestynacji, gdzie każdy członek sauriańskiego społeczeństwa wynurza się z basenów lęgowych z zakodowanym zestawem umiejętności zgodnej z jego przyszłą rolą. Organizm taki ściśle podąża wyznaczoną mu ścieżką, nie przejawiając ani cienia ambicji, by sięgnąć wyżej, chyba, że mu nakazano. Tutejsza populacja jest idealna do tego rodzaju badań, gdyż pozbawiona jest od stuleci wpływu slannów, co obala tezę o magicznej kontroli umysłów. Coś jak próba kontrolna. Zgromadzony przeze mnie materiał badawczy jak dotąd nie był wystarczający, by odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. Stąd sięgnięcie po radykalniejsze środki. Wyrzucone przez tutejszy wulkan popioły przesłoniły słońce na wiele dni, co drastycznie odbija się na morale jaszczuroludzi, a nie ukrywam i dla mnie to większy komfort.
- Do rzeczy- mruknął van Odesseiron, nie spodziewając się tak wyczerpującego wyjaśnienia.
- By kontynuować moje odkrycia, muszę dostać się do piramidy. Wewnątrz jej leżą skarby i tajemnice o jakich mędrcom się nie śniło. Jest to swoisty róg obfitości, lecz ja mam wybredne gusta. Interesują mnie sauriańskie krypty, zwoje dotyczące pochówku i tablice z przepowiedniami. Złoto, artefakty, księgi magiczne i cała reszta przypadnie tym szczęśliwcom, którzy zdecydują się wesprzeć mnie w moich staraniach.
Choć ostatnie słowa były stwierdzeniem, trudno było oprzeć się wrażeniu, że postawiono niewypowiedziane pytanie. Corvus milczał i choć patrzył na morski horyzont, cały czas czekał na odpowiedź.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

-Zgoda. -odpowiedział błyskawicznie Edwin, który sens zdania wyłapał już na samym jego początku i szybko przemyślał wszelkie 'za' oraz 'przeciw'. Nie miał pojęcia, że świątynia tubylców mieściła tak bogate sekrety oraz skarby, kiedy podszedł pod nią z najemnikami widział tylko sporą kupę kamieni, podniszczoną przez pojedynek dwóch potężnych magów. W sumie po otrzymaniu potrzebnych informacji mógłby od razu podziękować wampirowi ognistą klatką lub Siecią Amyntoka, lecz miał przeczucie, że tubylcy i nieliczni już (sądząc po rozpisce z kamienia walk) uczestnicy Areny nie oddadzą łatwo swego ostatniego przyczółku. Corvus mógłby się przydać. A nawet wtedy, gdy już wybiją ostatnią frakcję stojącą na przeszkodzie do zawładnięcia wyspą być może białoskóry 'naukowiec' okaże się zbędny i nie spodziewający się ciosu w plecy. Będzie jeszcze czas to przemyśleć. A teraz należało brać się do działania.
-Jak tylko nasze zaopatrzenie podpłynie tu na okrętach będziemy gotowi do szturmu. Powiadomię moich najemników.
Wampirzy badacz skinął głową, wstając i otrzepując swą pociętą w paski pelerynę.
-Dobrze. Należy się jednak pospieszyć. Póki ich drogocenne słońce zasnuwają wyziewy wulkanu mamy zdecydowaną przewagę. Lepiej jej nie zmarnować.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

ODPOWIEDZ