WDG FULLBOOK tłumaczenie
Moderator: JarekK
WDG FULLBOOK tłumaczenie
W związku z rozpoczęciem prac nad tłumaczeniem pełnej księgi do WDG, postanowiłem stworzyć nowy temat, w którym będę umieszczał kolejne przetłumaczone wpisy. Chce, aby społeczność miała możliwość wskazania, co robię dobrze, a co źle. Co wam pasuje, a co powonieniem zmienić w tłumaczeniach. Problem w Fullbooku jest to, że jest to ciągły tekst, który tłumaczy mi się w zupełnie inny sposób i oczywiście nie powinien być tłumaczony słowo w słowo, jak zasady. Historia ma byc dla graczy i nie chce, aby okazało się, że jej język jest kulawy. Sam mogę oceniać swoją prace na dobrą, ale wiadomo, że inni mooga uważać inaczej, mogą zauważyć inne błędy, czy mieć inny sposób postrzegania pewnych aspektów.
Proszę zatem uprzejmie wszystkich chętnych o zapoznawanie się z wpisami i pozostawianiem swoich wrażeń co do samego poziomu tłumaczenia (mile widziane wszystko co konstruktywne ).
W następnym poście umieszczony został pierwszy wpis: Opowieści z Krawędzi Pustkowi
Proszę zatem uprzejmie wszystkich chętnych o zapoznawanie się z wpisami i pozostawianiem swoich wrażeń co do samego poziomu tłumaczenia (mile widziane wszystko co konstruktywne ).
W następnym poście umieszczony został pierwszy wpis: Opowieści z Krawędzi Pustkowi
OPOWIEŚCI Z KRAWĘDZI PUSTKOWI
Listy od przyjaciela, Lorda Marchii Ilariona Yanovicha, oraz materiały zebrane pomiędzy 924 a 962 A.S., przez Arcybiskupa Voytyeka Bisistriche
Wasza Ekscelencjo,
Na samym początku pozwól, że wyrażę swoją wdzięczność, za pomoc jaka udzieliłeś mi, w zdobywaniu nowego stanowiska. Patronat, jakim objąłeś moją osobę, był wielce nieoceniony już od czasów wspólnej nauki w Sonnstahlu. Posada jaką otrzymałem nie jest w najmniejszym stopniu tym, czego się spodziewałem. Zaledwie trzydzieści mil za naszą granicą, niedaleko Wybrzeża Bogów, gdzie Stepy Makharu są najwęższe, część Volskayczyków zagłębia się w odmętach mroku, tworzonych przez nieznane mi prawa, zwyczaje, obrządki i przesądy. Podlegające mi miasto, leży w granicach naszej Ojczyzny, i to do niej należy, jednak czasami czuje się jakbym mieszkał w nieznanym, odległym miejscu, otoczony przez niebezpiecznych dzikusów. To miejsce pozostało reliktem przeszłości, pozostawionym przez wszystkich nieopodal Stepów Makharu, tuż przy krawędzi Pustkowi.
Wspomniane wcześniej podlegające mi miasto to Totváros. Jest ono otoczone ogromnym drewnianym murem, na którym stacjonuje tysiąc ludzi i jest wysunięte dalej na wschód, niż jakiekolwiek inne miasto. Znajdują się tu rzemieślnicy i handlarze, kuśnierze i kowale. Każdy z obecnych tu pracuje, aby utrzymać ten ostatni bastion cywilizacji. Jednak, trzeba pamiętać, że tylko dzień drogi dzieli nas od barbarzyńców, otrawcie czczących Mrocznych Bogów, którzy napadają na niczego nie spodziewających się podróżnych, przemierzających ich terytoria. Co jeszcze gorsze, wyznawcom tych przeklętych bóstw udało się wznieść świątynie w obrębie murów miasta.
Początkowo przeraziło mnie, czego na pewno się domyślasz, że znajduje się tak blisko granicy. Dodatkowo, uświadomiłem sobie, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za to miejsce. Pierwsze miesiące, spędzony tutaj, bardzo srogo mnie doświadczyły. Rozkazałem spalić powstałą świątynie, jednak tutejsi mieszkańcy tylko kulili się pełni lęku przed gniewem Bogów, wpływających na ich los, tak samo jak nasz ukochany Mrozomor wpływa na nasze zimy. Doszedłem więc do wniosku, że tymczasowo pozostawię w spokoju to przeklęte miejsce.
Następnego dnia na własnej skórze sam poczułem lęk ogarniający ludność Totváros. Całe setki wojowników kierowała się w stronę muru. Po chwili zabrzmiały dzwony, a strażnicy ruszyli by bronić muru. Horda ruszyła powoli w stronę miasta, jednak ich marsz był nieubłagany i wzbudzał coraz większą trwogę. Za wrogim wojskiem toczyły się wozy zaprzężone w monstrualne bestie i obładowane zapasami niezbędnymi do oblężenia, przejęcia i utrzymania miasta.
Przez dłuższą chwilę patrzyłem na ten pochód śmierci. W końcu, udało mi się odrzucić na bok ogarniającą mnie rozpacz i ruszyłem do bitwy. Chciałem ewakuować cywilów, z pewnością byli przerażeni - któż może mieć nadzieję na ucieczkę, gdy wróg zbliża się do murów. Jednak, w rzeczywistości byli oni nad wyraz spokojni, na pewno spokojniejsi ode mnie i kontynuowali swoje codzienne obowiązki, tak jakby to było zwykłe popołudnie.
Pod koniec dnia, mur był całkowicie otoczony, a wróg znajdował się poza zasięgiem naszych strzał. Wokół miasta zaczęły wyrastać namioty, które w łatwy i szybki sposób stworzyły prosty obóz. Widać było, że najeźdźcy są przyzwyczajeni do życia w ciągłym ruchu. W tym czasie obudziło się we mnie niewielkie poczucie nadziei. Wróg wcale nie miał potrzeby oblegać miasta - nasze mury powinny upaść w czasie pierwszego szturmu. W głowie zaczęła pojawiać się kolejna myśl, jednak jedyne co mogłem zrobić w danej chwili, to czekać na nadchodzący poranek.
Listy od przyjaciela, Lorda Marchii Ilariona Yanovicha, oraz materiały zebrane pomiędzy 924 a 962 A.S., przez Arcybiskupa Voytyeka Bisistriche
Wasza Ekscelencjo,
Na samym początku pozwól, że wyrażę swoją wdzięczność, za pomoc jaka udzieliłeś mi, w zdobywaniu nowego stanowiska. Patronat, jakim objąłeś moją osobę, był wielce nieoceniony już od czasów wspólnej nauki w Sonnstahlu. Posada jaką otrzymałem nie jest w najmniejszym stopniu tym, czego się spodziewałem. Zaledwie trzydzieści mil za naszą granicą, niedaleko Wybrzeża Bogów, gdzie Stepy Makharu są najwęższe, część Volskayczyków zagłębia się w odmętach mroku, tworzonych przez nieznane mi prawa, zwyczaje, obrządki i przesądy. Podlegające mi miasto, leży w granicach naszej Ojczyzny, i to do niej należy, jednak czasami czuje się jakbym mieszkał w nieznanym, odległym miejscu, otoczony przez niebezpiecznych dzikusów. To miejsce pozostało reliktem przeszłości, pozostawionym przez wszystkich nieopodal Stepów Makharu, tuż przy krawędzi Pustkowi.
Wspomniane wcześniej podlegające mi miasto to Totváros. Jest ono otoczone ogromnym drewnianym murem, na którym stacjonuje tysiąc ludzi i jest wysunięte dalej na wschód, niż jakiekolwiek inne miasto. Znajdują się tu rzemieślnicy i handlarze, kuśnierze i kowale. Każdy z obecnych tu pracuje, aby utrzymać ten ostatni bastion cywilizacji. Jednak, trzeba pamiętać, że tylko dzień drogi dzieli nas od barbarzyńców, otrawcie czczących Mrocznych Bogów, którzy napadają na niczego nie spodziewających się podróżnych, przemierzających ich terytoria. Co jeszcze gorsze, wyznawcom tych przeklętych bóstw udało się wznieść świątynie w obrębie murów miasta.
Początkowo przeraziło mnie, czego na pewno się domyślasz, że znajduje się tak blisko granicy. Dodatkowo, uświadomiłem sobie, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za to miejsce. Pierwsze miesiące, spędzony tutaj, bardzo srogo mnie doświadczyły. Rozkazałem spalić powstałą świątynie, jednak tutejsi mieszkańcy tylko kulili się pełni lęku przed gniewem Bogów, wpływających na ich los, tak samo jak nasz ukochany Mrozomor wpływa na nasze zimy. Doszedłem więc do wniosku, że tymczasowo pozostawię w spokoju to przeklęte miejsce.
Następnego dnia na własnej skórze sam poczułem lęk ogarniający ludność Totváros. Całe setki wojowników kierowała się w stronę muru. Po chwili zabrzmiały dzwony, a strażnicy ruszyli by bronić muru. Horda ruszyła powoli w stronę miasta, jednak ich marsz był nieubłagany i wzbudzał coraz większą trwogę. Za wrogim wojskiem toczyły się wozy zaprzężone w monstrualne bestie i obładowane zapasami niezbędnymi do oblężenia, przejęcia i utrzymania miasta.
Przez dłuższą chwilę patrzyłem na ten pochód śmierci. W końcu, udało mi się odrzucić na bok ogarniającą mnie rozpacz i ruszyłem do bitwy. Chciałem ewakuować cywilów, z pewnością byli przerażeni - któż może mieć nadzieję na ucieczkę, gdy wróg zbliża się do murów. Jednak, w rzeczywistości byli oni nad wyraz spokojni, na pewno spokojniejsi ode mnie i kontynuowali swoje codzienne obowiązki, tak jakby to było zwykłe popołudnie.
Pod koniec dnia, mur był całkowicie otoczony, a wróg znajdował się poza zasięgiem naszych strzał. Wokół miasta zaczęły wyrastać namioty, które w łatwy i szybki sposób stworzyły prosty obóz. Widać było, że najeźdźcy są przyzwyczajeni do życia w ciągłym ruchu. W tym czasie obudziło się we mnie niewielkie poczucie nadziei. Wróg wcale nie miał potrzeby oblegać miasta - nasze mury powinny upaść w czasie pierwszego szturmu. W głowie zaczęła pojawiać się kolejna myśl, jednak jedyne co mogłem zrobić w danej chwili, to czekać na nadchodzący poranek.
Ostatnio zmieniony 6 sty 2018, o 10:44 przez Keller, łącznie zmieniany 1 raz.
Klasa ; )
"W mojej ocenie byliśmy lepsi skillowo ale przeciwnicy byli lepiej ograni, przygotowani pod nas, mieli lepszy rozpiski, większy głód zwycięstwa i mieliśmy trochę peszka."
"T9A to gra o wykorzystywaniu maksymalnym potencjału obrysów figur składających się z kwadratów"
"T9A to gra o wykorzystywaniu maksymalnym potencjału obrysów figur składających się z kwadratów"
Pogrubione zdanie jest dość nieszczęśliwe - mur był... poza 'skutecznym' zasięgiem łuków. Wiadomo, że nie o mur idzie, jednak ze zdania to nie wynika. Podobnie ciśnie się na usta pytanie - jaki to "nieskuteczny" zasięg łuków. Tłumaczenie fluffu bywa bardzo problematyczne, człowiek nie wie w jakim stopniu powinien być wierny oryginałowi. Pragnienie zdrady oryginału rośnie szczególnie w miejscach, gdzie oryginalny tekst jest koślawy. Tak czy inaczej brawa za robotę. Pozdrawiam.bela16 pisze:OPOWIEŚCI Z KRAWĘDZI PUSTKOWI
Pod koniec dnia, mur był całkowicie otoczony, na dodatek poza skutecznym zasięgiem łuków. Wokół miasta zaczęły wyrastać namioty, które w łatwy i szybki sposób stworzyły prosty obóz. Widać było, że najeźdźcy są przyzwyczajeni do życia w ciągłym ruchu. W tym czasie obudziło się we mnie niewielkie poczucie nadziei. Wróg wcale nie miał potrzeby oblegać miasta - nasze mury powinny upaść w czasie pierwszego szturmu. W głowie zaczęła pojawiać się kolejna myśl, jednak jedyne co mogłem zrobić w danej chwili, to czekać na nadchodzący poranek.
Puszka Pandory, o immersji w grach
http://polygamia.pl/Polygamia/1,94534,1 ... .html?bo=1
Nosił Wilk razy kilka, czyli inaczej o grach TellTale Games
http://polygamia.pl/Polygamia/1,94534,1 ... .html?bo=1
http://polygamia.pl/Polygamia/1,94534,1 ... .html?bo=1
Nosił Wilk razy kilka, czyli inaczej o grach TellTale Games
http://polygamia.pl/Polygamia/1,94534,1 ... .html?bo=1
PYCHA
O świcie, jakaś postać wyszła przed wrogie wojska, a zaraz za nią kroczył sztandarowy, niosący wyraźnie widoczny symbol. Szept zagrożenia przeszedł przez usta obrońców - Savar: Upadła Gwiazda, Mroczny Bóg Pychy. Patrząc na postać kierującą się w naszą stronę, znalazłem jedyną szansę na uratowanie moich ludzi. Stanąłem przed bramą i rozkazałem zamknąć za sobą kratę. Zacisnąłem mocno zęby; był to jedyny sposób, abym nie zaczął głośno wzywać strażników do otwarcia bramy.
Stawiałem krok za krokiem, powoli posuwając się do przodu, aby spełnić swój obowiązek i … zostałem całkowicie zignorowany przez swojego niedoszłego przeciwnika, gdy ten przeszedł obok, nawet nie dobywając miecza. Lord szedł dalej, prosto w stronę świątyni, natomiast przede mną stanął jego porucznik, który mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Po krótkiej chwili jego twarz wykręciła się w grymasie całkowitej pogardy do mojej osoby, jakbym był nikim, jakbym nie był godzien z nim rozmawiać. W końcu raczył się odezwać, a swoim wysoce zarozumiałym tonem, przewyższał każdego na dworze Volskagradu.
"Prawdziwą chwałę i imię trwające wiecznie można zyskać tylko krocząc ścieżką Mrocznych Bogów. Zobacz to: to żelastwo wyrwałem imperialnemu chorążemu, który stanął na naszej drodze, gdy wracaliśmy z Sonnstahlu. Tę oto bliznę zdobyłem w czasie walki z Tubrokiem z Klanu Miedzianych Miażdżycieli, Pogromcą Smoków, zabójcą bestii Paytheintha. Zawarłem swój pakt w Destrii i od tamtego czasu stale podróżuje. Teraz, również i ty możesz zawrzeć swój pakt."
Gdy do mnie przemawiał, w mojej głowie zaczęły plątać się myśli, co mógłbym osiągnąć, gdybym przyłączył się do niego. Koniec z wysyłaniem na kraniec wszystkiego, lecz początek świadectwa mojej prawdziwej wartości. Z zamyślenia wyrwał mnie ciężki odgłos kolejnych kroków Lorda. Spostrzegłem, że jego sztandarowy wciąż wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi. Otrząsnąłem się ze złudnych wizji, a poczucie obowiązku znów natchnęło mojego ducha. Przypomniałem sobie wspólne lata na Uniwersytecie Aschau i to, że moje serce należy do Volskayi. Moje przywiązanie do narodu obrzydziło wojownika. Ostatnie co zobaczyłem to obojętne wobec wszystkiego plecy Lorda oraz szyderczy uśmiech jego porucznika. Wiedziałem, że swoim zachowaniem sprowokowałem go tylko do ataku.
O świcie, jakaś postać wyszła przed wrogie wojska, a zaraz za nią kroczył sztandarowy, niosący wyraźnie widoczny symbol. Szept zagrożenia przeszedł przez usta obrońców - Savar: Upadła Gwiazda, Mroczny Bóg Pychy. Patrząc na postać kierującą się w naszą stronę, znalazłem jedyną szansę na uratowanie moich ludzi. Stanąłem przed bramą i rozkazałem zamknąć za sobą kratę. Zacisnąłem mocno zęby; był to jedyny sposób, abym nie zaczął głośno wzywać strażników do otwarcia bramy.
Stawiałem krok za krokiem, powoli posuwając się do przodu, aby spełnić swój obowiązek i … zostałem całkowicie zignorowany przez swojego niedoszłego przeciwnika, gdy ten przeszedł obok, nawet nie dobywając miecza. Lord szedł dalej, prosto w stronę świątyni, natomiast przede mną stanął jego porucznik, który mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Po krótkiej chwili jego twarz wykręciła się w grymasie całkowitej pogardy do mojej osoby, jakbym był nikim, jakbym nie był godzien z nim rozmawiać. W końcu raczył się odezwać, a swoim wysoce zarozumiałym tonem, przewyższał każdego na dworze Volskagradu.
"Prawdziwą chwałę i imię trwające wiecznie można zyskać tylko krocząc ścieżką Mrocznych Bogów. Zobacz to: to żelastwo wyrwałem imperialnemu chorążemu, który stanął na naszej drodze, gdy wracaliśmy z Sonnstahlu. Tę oto bliznę zdobyłem w czasie walki z Tubrokiem z Klanu Miedzianych Miażdżycieli, Pogromcą Smoków, zabójcą bestii Paytheintha. Zawarłem swój pakt w Destrii i od tamtego czasu stale podróżuje. Teraz, również i ty możesz zawrzeć swój pakt."
Gdy do mnie przemawiał, w mojej głowie zaczęły plątać się myśli, co mógłbym osiągnąć, gdybym przyłączył się do niego. Koniec z wysyłaniem na kraniec wszystkiego, lecz początek świadectwa mojej prawdziwej wartości. Z zamyślenia wyrwał mnie ciężki odgłos kolejnych kroków Lorda. Spostrzegłem, że jego sztandarowy wciąż wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi. Otrząsnąłem się ze złudnych wizji, a poczucie obowiązku znów natchnęło mojego ducha. Przypomniałem sobie wspólne lata na Uniwersytecie Aschau i to, że moje serce należy do Volskayi. Moje przywiązanie do narodu obrzydziło wojownika. Ostatnie co zobaczyłem to obojętne wobec wszystkiego plecy Lorda oraz szyderczy uśmiech jego porucznika. Wiedziałem, że swoim zachowaniem sprowokowałem go tylko do ataku.
Ostatnio zmieniony 9 sty 2018, o 13:31 przez Keller, łącznie zmieniany 1 raz.
- wind_sower
- Masakrator
- Posty: 2294
Może szept przerażenia zabrzmi bardziej po polskubela16 pisze:PYCHA
Szept zagrożenia przeszedł przez usta obrońców -
Stanął - brakło "ł"Lord szedł dalej, prosto w stronę świątyni, natomiast przede mną staną jego porucznik, który mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Po krótkiej chwili jego twarz wykręciła się w grymasie całkowitej pogardy mojej osoby, jakbym był nikim, jakbym nie reprezentował żadnego poziomu.
całkowitej pogardy DO mojej osoby
jakbym nie reprezentował żadnego poziomu - też trochę nieszczęśliwe stwierdzenie. Może pokusić się o jakieś "nie był godny z nim rozmawiać" lub coś w ten deseń
Maluję dla Perfectly Painted Studio!
https://www.facebook.com/PerfectlyPaintedStudio/
perfectlypaintedstudio@gmail.com
https://www.facebook.com/PerfectlyPaintedStudio/
perfectlypaintedstudio@gmail.com
POŻĄDANIE
Następnego poranka, ku mojemu zaskoczeniu, wróg nie rozpoczął kolejnego szturmu na mur. Choć większość atakujących wciąż obozowała wokół miasta, wojownicy oddani Savarowi odeszli. Całymi godzinami obserwowałem wrogie namioty. Wszakże nawet po dniu wytchnienia skazaniec cały czas czeka na topór kata. Minęło południe pełne napięcia, ale dopiero gdy zaczęło się zmierzchać, we wrogim obozowisku nastał wzmożony ruch. Mroczne postacie zaczęły poruszać się w stronę bramy, która teraz stała szeroko otwarta.
To co weszło do Totváros, przeszło moje wszelkie wyobrażenie. Mężczyźni i kobiety, zakuci w pancerze, nie mniej niebezpieczni niż herold Pychy. Nadzwyczajnym było, że stal okrywająca wojowników, tworzyła wielki obraz splecionych ze sobą postaci, wywołujący rumieniec. Twarze wojowników zakrywały maski, ukazujące jedynie krzywiące się usta i żywo poruszające się brwi, wyrażające ich intencje. Pomimo ich muskularnej siły, sposób w jaki się poruszali, był w pewnej mierze kuszący.
Tego wieczoru, aby uniknąć obrazy kogokolwiek, przyjąłem zaproszenie do wspólnego posiłku w obrębie moich murów. Niewiele pamiętam z minionej ceremonii, poza intensywną i odurzającą mieszanką zapachów i widoków - przypominająca czasy naszej młodości w dzielnicach rozrywki Aschau - oraz zaproszeniem do dołączenia w szeregi Cibaresha: Kusiciela, Mrocznego Boga Pożądania.
"Pomyśl o satysfakcji i wynagrodzeniu, jakie czeka na ciebie w zamian za służbę u Cibaresha, znającego twoje najgłębsze pragnienia. Te pragnienia, które odróżniają ciebie od innych i których nie jesteś w stanie się powiedzieć nikomu innemu. To w nim znajdziesz spełnienie i nagrody, które nasycą wszystkie twoje żądze. Porzuć kajdany moralności i stań się nowym człowiekiem, takim jakim sam chcesz zostać."
Od czasy, gdy rozpocząłem służbę, niewiele było kobiet, które były w stanie zwrócić mi w głowie. Te znajdujące się w świątyni, może i byłby w stanie to zrobić, ale moje serce cały czas należy do innej. Tylko dzięki mojej żonie, Šivii, pobyt w Totváros był jakkolwiek znośny. Jej wdzięk i uroda spełniały moje najśmielsze oczekiwania i nie było potrzeby uganiania się za kimkolwiek innym, choć musze przyznać, że nutka egzotyki mogła to zmienić. Jednak, na moje szczęście, powrót do niej tej nocy, uratowała moją dusze.
Następnego poranka, ku mojemu zaskoczeniu, wróg nie rozpoczął kolejnego szturmu na mur. Choć większość atakujących wciąż obozowała wokół miasta, wojownicy oddani Savarowi odeszli. Całymi godzinami obserwowałem wrogie namioty. Wszakże nawet po dniu wytchnienia skazaniec cały czas czeka na topór kata. Minęło południe pełne napięcia, ale dopiero gdy zaczęło się zmierzchać, we wrogim obozowisku nastał wzmożony ruch. Mroczne postacie zaczęły poruszać się w stronę bramy, która teraz stała szeroko otwarta.
To co weszło do Totváros, przeszło moje wszelkie wyobrażenie. Mężczyźni i kobiety, zakuci w pancerze, nie mniej niebezpieczni niż herold Pychy. Nadzwyczajnym było, że stal okrywająca wojowników, tworzyła wielki obraz splecionych ze sobą postaci, wywołujący rumieniec. Twarze wojowników zakrywały maski, ukazujące jedynie krzywiące się usta i żywo poruszające się brwi, wyrażające ich intencje. Pomimo ich muskularnej siły, sposób w jaki się poruszali, był w pewnej mierze kuszący.
Tego wieczoru, aby uniknąć obrazy kogokolwiek, przyjąłem zaproszenie do wspólnego posiłku w obrębie moich murów. Niewiele pamiętam z minionej ceremonii, poza intensywną i odurzającą mieszanką zapachów i widoków - przypominająca czasy naszej młodości w dzielnicach rozrywki Aschau - oraz zaproszeniem do dołączenia w szeregi Cibaresha: Kusiciela, Mrocznego Boga Pożądania.
"Pomyśl o satysfakcji i wynagrodzeniu, jakie czeka na ciebie w zamian za służbę u Cibaresha, znającego twoje najgłębsze pragnienia. Te pragnienia, które odróżniają ciebie od innych i których nie jesteś w stanie się powiedzieć nikomu innemu. To w nim znajdziesz spełnienie i nagrody, które nasycą wszystkie twoje żądze. Porzuć kajdany moralności i stań się nowym człowiekiem, takim jakim sam chcesz zostać."
Od czasy, gdy rozpocząłem służbę, niewiele było kobiet, które były w stanie zwrócić mi w głowie. Te znajdujące się w świątyni, może i byłby w stanie to zrobić, ale moje serce cały czas należy do innej. Tylko dzięki mojej żonie, Šivii, pobyt w Totváros był jakkolwiek znośny. Jej wdzięk i uroda spełniały moje najśmielsze oczekiwania i nie było potrzeby uganiania się za kimkolwiek innym, choć musze przyznać, że nutka egzotyki mogła to zmienić. Jednak, na moje szczęście, powrót do niej tej nocy, uratowała moją dusze.
OBŻARSTWO
Trzeciego dnia, według wzorca rządzącego zasadami tej przewrotnej gry, którego starałem się poznać, kolejni wojownicy przybyli pod mury miasta, a wozy, które ciągnęli za sobą, uginały się pod ciężarem zgromadzonych zapasów. Byli to wyznawcy Akaana: Pożeracza, Mrocznego Boga Obżarstwa, których trudno pomylić z kimkolwiek innym. Ogromni, ubrani w brązowe i zielone pancerze. Ich hełmy odsłaniały dolną szczękę i ukazywały przerażające zęby.
W sposób, jakby brama pozostawała otwarta, dziesiątki Wojowników przekroczyły przestrzeń, a mieszkańcy miasta zaczęli rozstawiać rynek. W zamian za pieniądze z licznych najazdów i napadów, sprzedawcy handlowali mięsiwem i ziarnem. Ta sytuacja rzuciła światło na zagadkowe źródło bogactwa tej placówki. Przez cały ten czas ludzie Akaana zdobywali jedzenie, płacąc monetami, biżuterią i innymi łupami, zdobytymi podczas wcześniejszych podbojów.
Uczta jaka została zorganizowana tej nocy, była iście karnawałowa. Z małej skrzyni wydobyto garść przysmaków, które swoim zapachem, smakiem i wyglądem mogły konkurować ze wszelkimi łakociami Carskiego pałacu i były w stanie zadowolić nawet najbardziej wykwintne podniebienie. W jakiś sposób, sprowadzone zostało nawet wyśmienite wino z Destrii, a poza nim tej nocy przelane zostały również wielkie ilości słabszego wina. Przypomniało mi to czasy młodości, kiedy miałem bardziej hedonistyczne podejście do życia, jednak myśli o dawnych czasach przerwał mi głos mojego gospodarza:
"Ten świat jest gotowy na pożarcie. Pofolguj sobie teraz i wiedz, że jeśli wybierzesz Akaana, nikt nigdy nie przerwie twojego nasycenia. Zjadamy to, na co mamy ochotę, pijemy to, co pragniemy wypić i miażdżymy każdego, kto stanie przeciwko nam. Pewnego dnia pochłoniemy cały świat, ale do tego czasu ucztujemy!"
Jednak podczas jedzenia, prawdziwa natura moich gospodarzy ukazała swoje oblicze. Ciało zaczęło wystawać spod ich pancerzy, próbujących powstrzymać zwaliste cielska. Zęby wbijały się w tłuste mięsiwo, nie zwracając uwagi na tłuszcz i krew spływającą po licznych podbródkach. Ogromne rany, krosty i czyraki, a także całe płaty skóry pokryte stupami oznaczały koniec godności i całkowite oddanie swojego ciała pochłaniającej zgniliźnie, która czasie tej uczy, aż emanowała na zewnątrz.
Jedzenie w moich ustach z zmieniało się proch, a wino w zwykłą lurę. Przypomniał mi się pierwszy rok próby i niedogodności w służbie Volskayi, kiedy uczyłem się o prawdziwej naturze Ojca Zimy i o przetrwaniu w najsurowszych okolicznościach. Tam nie było miejsca na słabości, nie było miejsca na delikatności, ani nie było miejsca na wyrozumiałość. Niedojrzałość musiała przeminąć, pozostać miała jedynie dyscyplina.
Wyznawcom Akaana moja odmowa wydawała się obojętna, jednak ich dowódca wodził językiem po cuchnących kłach. Spojrzał na mnie w taki sposób, że moja ręka zacisnęła się na rękojeści miecza i nie puściła go do momentu, aż nie opuściłem ich by dokończyli swą ucztę, a raczej festyn obżarstwa.
Trzeciego dnia, według wzorca rządzącego zasadami tej przewrotnej gry, którego starałem się poznać, kolejni wojownicy przybyli pod mury miasta, a wozy, które ciągnęli za sobą, uginały się pod ciężarem zgromadzonych zapasów. Byli to wyznawcy Akaana: Pożeracza, Mrocznego Boga Obżarstwa, których trudno pomylić z kimkolwiek innym. Ogromni, ubrani w brązowe i zielone pancerze. Ich hełmy odsłaniały dolną szczękę i ukazywały przerażające zęby.
W sposób, jakby brama pozostawała otwarta, dziesiątki Wojowników przekroczyły przestrzeń, a mieszkańcy miasta zaczęli rozstawiać rynek. W zamian za pieniądze z licznych najazdów i napadów, sprzedawcy handlowali mięsiwem i ziarnem. Ta sytuacja rzuciła światło na zagadkowe źródło bogactwa tej placówki. Przez cały ten czas ludzie Akaana zdobywali jedzenie, płacąc monetami, biżuterią i innymi łupami, zdobytymi podczas wcześniejszych podbojów.
Uczta jaka została zorganizowana tej nocy, była iście karnawałowa. Z małej skrzyni wydobyto garść przysmaków, które swoim zapachem, smakiem i wyglądem mogły konkurować ze wszelkimi łakociami Carskiego pałacu i były w stanie zadowolić nawet najbardziej wykwintne podniebienie. W jakiś sposób, sprowadzone zostało nawet wyśmienite wino z Destrii, a poza nim tej nocy przelane zostały również wielkie ilości słabszego wina. Przypomniało mi to czasy młodości, kiedy miałem bardziej hedonistyczne podejście do życia, jednak myśli o dawnych czasach przerwał mi głos mojego gospodarza:
"Ten świat jest gotowy na pożarcie. Pofolguj sobie teraz i wiedz, że jeśli wybierzesz Akaana, nikt nigdy nie przerwie twojego nasycenia. Zjadamy to, na co mamy ochotę, pijemy to, co pragniemy wypić i miażdżymy każdego, kto stanie przeciwko nam. Pewnego dnia pochłoniemy cały świat, ale do tego czasu ucztujemy!"
Jednak podczas jedzenia, prawdziwa natura moich gospodarzy ukazała swoje oblicze. Ciało zaczęło wystawać spod ich pancerzy, próbujących powstrzymać zwaliste cielska. Zęby wbijały się w tłuste mięsiwo, nie zwracając uwagi na tłuszcz i krew spływającą po licznych podbródkach. Ogromne rany, krosty i czyraki, a także całe płaty skóry pokryte stupami oznaczały koniec godności i całkowite oddanie swojego ciała pochłaniającej zgniliźnie, która czasie tej uczy, aż emanowała na zewnątrz.
Jedzenie w moich ustach z zmieniało się proch, a wino w zwykłą lurę. Przypomniał mi się pierwszy rok próby i niedogodności w służbie Volskayi, kiedy uczyłem się o prawdziwej naturze Ojca Zimy i o przetrwaniu w najsurowszych okolicznościach. Tam nie było miejsca na słabości, nie było miejsca na delikatności, ani nie było miejsca na wyrozumiałość. Niedojrzałość musiała przeminąć, pozostać miała jedynie dyscyplina.
Wyznawcom Akaana moja odmowa wydawała się obojętna, jednak ich dowódca wodził językiem po cuchnących kłach. Spojrzał na mnie w taki sposób, że moja ręka zacisnęła się na rękojeści miecza i nie puściła go do momentu, aż nie opuściłem ich by dokończyli swą ucztę, a raczej festyn obżarstwa.