Czerwone słońce znikało już za horyzontem, kiedy Bretońskie rycerstwo spod Mousilion przyjechało do obozu. Sir Henri herbu Czarna Róża patrzył na swoich zmęczonych towarzyszy z nieukrywaną dumą – od kilku dni trwały walki z goblinami z plemienia Czerwonego Sierpa. Jego ludzie, choć stracili wielu towarzyszy, cieszyli się ze zwycięstwa. Jutro wracamy do domu – pomyślał...
Obóz został rozbity niedaleko małej osady. Warty rozstawiono w odległości strzału z łuku. Większość wojowników poszła już spocząć w swoich namiotach, tylko dwie służki Pani Jeziora odprawiały dziękczynną modlitwę do swojej bogini, strzeżone przez trzech rycerzy Grala. Jednak w pewnej chwili...
...
... – ALARM!!! Zbrojni idą w naszą stronę! – dobiegło z miejsca warty.
Sir Henri wybiegł ze swojego namiotu.
- Na koń mężni bracia! – zabrzmiał jego głos – Że też nie mają dość... – powiedział do siebie
Rycerze wybiegli z namiotów, w tej samej chwili giermkowie osiodłali ich konie. Po chwili wszyscy byli gotowi do walki.
- Naprzód!
Gdy wyjechali na równinę, Henri stwierdził że to nie są rozkrzyczane gobliny. Karna piechota zbliżała się w milczeniu do pozycji Bretońskich.
- Do boju! Za królestwo! – krzyknął i popędził konia do galopu. Kątem oka zobaczył że z lasu po prawej stronie wyłaniają się duchy.
W pewnej chwili zrozumiał... To nieumarli – już od dawna słyszał pogłoski o oddziale trupów grabiących jego ziemie. Spiął konia do jeszcze szybszego biegu – dziś zakończę tą maskaradę – pomyślał i rzucił się na najbliższego przeciwnika.
Hrabia Johann von Huebner patrzył na bitwę z pobliskiego lasu.
- Czy Ci ludzie są aż tak głupi – powiedział sam do siebie.
Kolorowi rycerze rzucili się na hordę zombich i elitarne oddziały jego Gwardii Przybocznej. W tej samej chwili usłyszał przeraźliwy jęk, dochodzący ze strony obozu wroga
– Tak, Banshee zaczęła swój śpiew, ich dusze posłużą mi po śmierci...
Jeszcze raz rzucił okiem na pole bitwy, zobaczył że wielu jego żołnierzy poległo. No cóż czas się przyłączyć do rzezi. Skoncentrował swoją energię magiczną i zaczął wskrzeszać kolejne zastępy umarłych...
-Nie poddawać się! Do mnie Rycerze Królestwa! – krzyknął Henri.
Ale wiedział że jest już stracony. Mimo tego że pierwsze natarcie zdziesiątkowało oddziały wroga, po chwili trupy zaczęły wstawać w jeszcze większej liczbie. Jego towarzysze powoli ustępowali przed wrogiem. Lecz w pewnej chwili nieumarci się zatrzymali.
Na polu bitwy pojawił się wysoki wojownik w zbroi czarniejszej niż noc...
- WALECZNY DOWÓDCO, JAM JEST HRABIA JOHANN VON HUEBNER, WYSTĄP I PODEJDŹ DO MNIE!!! – zagrzmiał głos olbrzyma.
Sir Henri ukrył swój strach, zsiadł z konia i zbliżył się do niego.
- A więc to ty dowodzisz... Daje Ci wybór poddaj się lub giń...
- Rycerze Bretonii nigdy nie oddają pola! – odrzekł Henri.
- Skoro tak... Wyzywam Cię na pojedynek! – powiedział Johann.
Wyciągnął swe lśniące ostrze i rzucił się na rycerza. Walka była krótka, Henri mimo swych umiejętności nie mógł równać się z Panem Nocy.
Po śmierci dowódcy konnica rzuciła się do ucieczki, ale Johann nie zwracał na to uwagi. Wiedział że jego słudzy zajmą się nimi...
Kolejna wygrana bitwa, kolejni żołnierze jego armii...
Pora ruszyć do Lasu – pomyślał, te elfy za długo opierają się moim kuzynom z Sylwanii...
Bardziej opowiadanie niż raport...
Pozdrawiam
Kroniki Wampirów...
Moderator: misha
- Chaoschild
- Chuck Norris
- Posty: 534
- Lokalizacja: London Fa%^n City
CDN