arena of Death nr 11
Ten człeczyna był całkiem smaczny, z jakiej to on krainy pochodził? Bretonia? - pomyślała Izdihar po czym odnotowała w pamięci, że musi się wybrać do tego kraju, błękitną krwią płynącego...
- A teraz musze sie zmierzyć z jakimś prymitywem z lasu. No cóż, wiele monstrów już mi stawało na drodze i zawsze przchodziłam po nich do celu, teraz nie spodziewam się aby było inaczej... Tymczasem noc jeszcze młoda a sporo młodych mężczyzn wśród widowni... Krew młodzieńców jest najlepsza...
Izdihar oblizała się lubieżnie i znikneła w cieniach areny...
- A teraz musze sie zmierzyć z jakimś prymitywem z lasu. No cóż, wiele monstrów już mi stawało na drodze i zawsze przchodziłam po nich do celu, teraz nie spodziewam się aby było inaczej... Tymczasem noc jeszcze młoda a sporo młodych mężczyzn wśród widowni... Krew młodzieńców jest najlepsza...
Izdihar oblizała się lubieżnie i znikneła w cieniach areny...
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Przed lustrem stał obliźniony wojownik. Przeglądał się w nim i liczył blizny które nabył w czasie nieładki i które zesłał mu jego pan w charakterze kary. Obecnie po wygranej walce częśc z nich ustąpiła. To był wyraźny znak powrotu do łask. Do tego zaczynał znów mieć sny. Bardzo soczyste sny. Zapomniany wiedział że to tylko kwestia czasu nim znów jego ciało będzie miało atłasową skórę i znów będzie gotów nieść słowo mrocznego księcia. Teraz jednak nadszedł czas walki. Chwycił topór i wyszedł ze swej komnaty.
Beored pił. Lubił odurzyc się porządnie przed walką. To pozwalało mu zapomnieć i skupić na wrogu. Nie musiał przez to rozpamiętywać tego co było i tego co może być. Patrzył i widział na twarzy wielu wojowników wyraz dezaprobaty. Oprócz krasnoludów. Ci go rozumieli i nawet zachęcali do picia. Zdążył nawet wychylic kufelek z jednym z już obecnie martwych krasnoludów. Drwal westchnął głęboko. Na Taala gdy to się skonczy znów powróci do lasu. Góry i krasnoludzkie twierdze to nie miejsce dla niego.
Spotkali się na arenie i jak każdy z poprzednich wojowników oczekiwali na sygnał do rozpoczęcia walki. Beord stał z gotowym toporem oburącz, a zapomniany z mieczami w każdej z dłoni. Nie wyrzekli do siebie słowa. Nie było po co. Gdy uderzono w gong postąpili ku sobie. Gdy doszli do siebie na bezpośrednią odległość, Beored uderzył z szybkością błyskawicy. Najpierw wyszarpał toporek i rzucił a potem równie szybko, co dziwiło, skoro władał wielkim toporem zadał cios z boku. Zapomniany wiele widział w życiu i pokonywał wielu wrogów. Nie dał się zaskoczyć. Lecący toporek odbił a przed nadlatującym toporem po prostu odstąpił na bok tak że broń drwala przeszła bokiem. Wtedy sam zaatakował. Bezskutecznie bo Beored równie szybko jak on potrafił unikać ciosów. Drwal rąbał a zapomniany za każdym razem unikał. Taka sama sytuacja była wtedy kiedy sam zadał cios człowiekowi z imperium. Beored jakimś cudem uchylał się za każdym razem. Impas pierwszy przerwał Beored dosięgając w końcu toporem zapomnianego. Długa rana pojawiła się na piersi niemal nagiego czempiona Slanesha. Ten wraz z ciosem poczuł i ból i przyjemność. Sam nie pozostał dłużny drwalowi. Chlasnął porządnie długim mieczem zadając przeciwnikowi podobną ranę , przy okazji przecinając skórę z niedzwiedzia którego Beored sam upolował parę lat wcześniej. Krew ściekała z obu wojowników lecz walka musiała trwać nadal. Zza głowy w potężnym ciosie drwal udeżył pragnąc rozpłatać czempiona chaosu. Na próżno. Szybkość zapomnianego pozwoliła mu uskoczyć do tyłu. Ledwie topór wbił się w ziemię zapomniany doskoczył przebijając bok Beorda. Człowiek spanikował . Szarpnął się z bólu i odwrócił gnany instynktem w kierunku wyjścia. Zapomniany rzucił się w pogoń lecz gnany paniką Beored nabrał już sporego dystansu. Z widowni dały się już słyszeć gwizdy i budzenia. Słysząc to Drwal zawstydził się i zaprzestał uciekać. Odwrócił się do nadbiegającego już zapomnianego. Potęznym ciosem topora ciął w szarżującego czempiona chaosu. Zapomniany widząc co się swięci wyhamował w porę bo topór wprost kilka centymetrów przeleciał obok jego szyi. Zapomniany zaklął i chciał uderzyć swą bronią , lecz Beored nie zadał zwykłego ciosu już. Trzonkiem topora pchnął w twarz kalecząc zapomnianego i wybijając mu parę przednich zębów. Zapomniany wrzasnął ze zgrozy wiedząc natychmiast że ten cios go oszpecił . Sięgnął nieomal instynktownie do poranionych ust by sprawdzić jak bardzo lecz przez to dał Beordowi czas do ostrego zamachu. Topór zakreślił łuk i z trzaśnięciem kości wbił się głęboko pod obojczyk. Zapomniany nawet nie stęknął tylko padł na arenę. Piach szybko wchłaniał kałużę krwi która wokół niego się pojawiła.
Beored pił. Lubił odurzyc się porządnie przed walką. To pozwalało mu zapomnieć i skupić na wrogu. Nie musiał przez to rozpamiętywać tego co było i tego co może być. Patrzył i widział na twarzy wielu wojowników wyraz dezaprobaty. Oprócz krasnoludów. Ci go rozumieli i nawet zachęcali do picia. Zdążył nawet wychylic kufelek z jednym z już obecnie martwych krasnoludów. Drwal westchnął głęboko. Na Taala gdy to się skonczy znów powróci do lasu. Góry i krasnoludzkie twierdze to nie miejsce dla niego.
Spotkali się na arenie i jak każdy z poprzednich wojowników oczekiwali na sygnał do rozpoczęcia walki. Beord stał z gotowym toporem oburącz, a zapomniany z mieczami w każdej z dłoni. Nie wyrzekli do siebie słowa. Nie było po co. Gdy uderzono w gong postąpili ku sobie. Gdy doszli do siebie na bezpośrednią odległość, Beored uderzył z szybkością błyskawicy. Najpierw wyszarpał toporek i rzucił a potem równie szybko, co dziwiło, skoro władał wielkim toporem zadał cios z boku. Zapomniany wiele widział w życiu i pokonywał wielu wrogów. Nie dał się zaskoczyć. Lecący toporek odbił a przed nadlatującym toporem po prostu odstąpił na bok tak że broń drwala przeszła bokiem. Wtedy sam zaatakował. Bezskutecznie bo Beored równie szybko jak on potrafił unikać ciosów. Drwal rąbał a zapomniany za każdym razem unikał. Taka sama sytuacja była wtedy kiedy sam zadał cios człowiekowi z imperium. Beored jakimś cudem uchylał się za każdym razem. Impas pierwszy przerwał Beored dosięgając w końcu toporem zapomnianego. Długa rana pojawiła się na piersi niemal nagiego czempiona Slanesha. Ten wraz z ciosem poczuł i ból i przyjemność. Sam nie pozostał dłużny drwalowi. Chlasnął porządnie długim mieczem zadając przeciwnikowi podobną ranę , przy okazji przecinając skórę z niedzwiedzia którego Beored sam upolował parę lat wcześniej. Krew ściekała z obu wojowników lecz walka musiała trwać nadal. Zza głowy w potężnym ciosie drwal udeżył pragnąc rozpłatać czempiona chaosu. Na próżno. Szybkość zapomnianego pozwoliła mu uskoczyć do tyłu. Ledwie topór wbił się w ziemię zapomniany doskoczył przebijając bok Beorda. Człowiek spanikował . Szarpnął się z bólu i odwrócił gnany instynktem w kierunku wyjścia. Zapomniany rzucił się w pogoń lecz gnany paniką Beored nabrał już sporego dystansu. Z widowni dały się już słyszeć gwizdy i budzenia. Słysząc to Drwal zawstydził się i zaprzestał uciekać. Odwrócił się do nadbiegającego już zapomnianego. Potęznym ciosem topora ciął w szarżującego czempiona chaosu. Zapomniany widząc co się swięci wyhamował w porę bo topór wprost kilka centymetrów przeleciał obok jego szyi. Zapomniany zaklął i chciał uderzyć swą bronią , lecz Beored nie zadał zwykłego ciosu już. Trzonkiem topora pchnął w twarz kalecząc zapomnianego i wybijając mu parę przednich zębów. Zapomniany wrzasnął ze zgrozy wiedząc natychmiast że ten cios go oszpecił . Sięgnął nieomal instynktownie do poranionych ust by sprawdzić jak bardzo lecz przez to dał Beordowi czas do ostrego zamachu. Topór zakreślił łuk i z trzaśnięciem kości wbił się głęboko pod obojczyk. Zapomniany nawet nie stęknął tylko padł na arenę. Piach szybko wchłaniał kałużę krwi która wokół niego się pojawiła.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Pomyśleć że zaczęło się niewinnie. W gospodzie areny. Salarron i hrabia Louis nawet się specjalnie nie znali ale kiedy wywiązała się rozmowa i ogólna pijatyka między pozostałymi uczestnikami którzy pozostali przy życiu. Wyszło wtedy na jaw że oboje mają walczyć w następnej parze walczących. Salarron wyraził ubolewanie że nie może się to odbyć zgodnie z rytuałem pojedynku, w obecności dworu księcia któregoś z rycerzy. Hrabia wtedy odparł że owszem może nie będzie to całkowicie w duchu zwyczajów ich ojczyzny to oboje będą mogli zachować formę honorową najbliżej jak się będzie dało. Salarron zastanowił się i po chwili skinął głową. Hrabia Louis wtedy stwierdził że nie ma panny tutaj nadobniejszej nad Izdihilar a ktokolwiek temu zaprzeczy tego wyzywa na walkę pieszą lub konną , miecze lub topory wedle woli. Salarron wtedy odparł formalnym tonem że kłam to jest i zaprzecza temu bo nie ma panny nadobniejszej nad Agnez Zebum. Hrabia demonstracyjnie uniósł brwi i zdjął rękawicę rzucając pod nogi Sir Salaronnowi. Młodszy rycerz bez mrugnięcia okiem przyjął wyzwanie i w ten sposób formalnościom stalo się zadość. Nastepnie oboje dopili piwo i udali się na arenę.
Gdy zagrzmiał gong. Rycerze zasalutowali sobie zgodnie z odwiecznym prawem pojedynków. Okrążali się wzajemnie obserwując się i szukając okazji do ataku. Oboje byli doświadczonymi rycerzami i każdy z nich wiedział że pojedynek z drugim rycerzem to poważna rzecz. Hrabia Louis ruszył pierwszy. Dzierżąc miecz wysoko i jednocześnie przed siebię tarczę niosąc natarł na Sir Salarrona. Dwuręczny miecz natychmiast powędrował w pozycję do parady i stal uderzyła o stal. Salarron oddał cios natychmiast. Wielki miecz niechybnie poleciał wprost na głowę hrabiego. Ten w porę zdołał zasłonić się tarczą. Wtedy Louis mając nisko miecz pchnął nim. Salarron nastąpił na prawo i miecz tylko pobieżnie tylko przebił kolczugę i ciało na biodrze. Dwurąk ciął prostopadle do gruntu na wysokości ramion. Hrabia Bohemond niechybnie nie zdołałby odbić tego ciosu i zostałby poważnie zraniony lecz miecz stracił impet i siłę powstrzymany tajemniczą siłą w ostatnim momencie. Louis wykorzystał to dokonując obrotu rąbiąc tarczą w przeciwnika i poprawiając mieczem. Salarron oberwał w przedramię , na szczęście znaczną część siły ciosu wyparowała zbroja . Musiał się już wycofać bo Salarron ponownie atakował. Wielki miecz rąbnął o tarczę, potem drugi w nawale ciosów. Ręka poczęła powoli drętwieć hrabiemu. Zaryzykował i zbił na bok większy oręż swoim. Salarron wtedy doskoczył do niego i popchnął go do tyłu. Hrabia na moment stracił równowagę i w rezultacie został trafiony końcem dwuręcznego miecza swego adwersarza. Teraz jego krew popłynęła na piach. Salarron nie ustawał w atakach. Hrabia raz po raz nadstawiał tarczę , coraz bardziej wygiętą od ciosów Salarrona. Hrabia postanowił przerwać ten impas. Nadstawił tarczę pod siebie akurat wtedy gdy Salarron zadał kolejny cios na coś na kształt daszku i gdy po raz kolejny stal zatrzymała się na jego tarczy przypadł do wroga. Jego miecz bez problemu trafił cel. Niestety nie miał wystarczającego impetu by przebić się przez bądź co bądź grubą warstwę stali oddzielającą go od ciała przeciwnika. Salarron poczuł jednak cios. Kopnięciem odrzucił hrabiego do tyłu poprawiając mieczem. Louis sparował to tak swoim mieczem przejmując impet i siłę ciosu przeciwnika. Salarron był jednak na tyle szybki że sam odbił ataki Louisa. Zwierając się z Louisem przesiłował go i odrzucił mając okazję do ataku. Podekscytowany odłupał kawałek zbroi w okolicy brzucha Louisa. Z determinacją oboje zaczęli teraz wymieniac ciosy z tą różnicą że wiele z nich zostało przyjętych na tarczę przez Bohemonda. Salarron jednak uzyskał pewien efekt bo ręka która ją trzymała drętwiała coraz bardziej stając się niepewna dla właściciela. Hrabia nie poddawał się. Udawało mu się od czasu do czasu drasnąć przeciwnika a z policzka Salarrona gdzie widniała szrama sciekała krew. Sam otrzymywał ciosy także. Szczęściem miał grubą zbroję inaczej pewnie już by leżał we własnej krwi na tej arenie. Słabł jednak i było to widać. Coraz rzadziej atakował celnie. Parował jednak nieustannie i z dużą skutecznością. Stal spiewała o stal i dwaj rycerze pogrążeni byli w świecie własnej walki nei zważając w ogóle na skandowania publiki wywołującej swego faworyta. W końcu hrabia Louis poruszył się o sekundę za wolno i wielki dwuręczny miecz wybił mu rękę trzymającą tarczę. Ta stała się bezwładna a tarcza poleciała na ziemię. Publika westchnęła z zachwytu. Hrabia Louis teraz tylko ze swoim mieczem dawał odpór Sir Salarronowi. Odchylił się przed kolejnym ciosem tnąc przez pierś ledwo przebijając kolczugę i wytaczając z przeciwnika kilka kolejnych kropel czerwieni. Salarron złożył się wtedy do ciosu z za ramienia. Uderzenie nie zostało sparowane. To co zobaczył hrabia Louis to lecące na niego ostrze. Chwilę potem zapadła ciemność
Gdy zagrzmiał gong. Rycerze zasalutowali sobie zgodnie z odwiecznym prawem pojedynków. Okrążali się wzajemnie obserwując się i szukając okazji do ataku. Oboje byli doświadczonymi rycerzami i każdy z nich wiedział że pojedynek z drugim rycerzem to poważna rzecz. Hrabia Louis ruszył pierwszy. Dzierżąc miecz wysoko i jednocześnie przed siebię tarczę niosąc natarł na Sir Salarrona. Dwuręczny miecz natychmiast powędrował w pozycję do parady i stal uderzyła o stal. Salarron oddał cios natychmiast. Wielki miecz niechybnie poleciał wprost na głowę hrabiego. Ten w porę zdołał zasłonić się tarczą. Wtedy Louis mając nisko miecz pchnął nim. Salarron nastąpił na prawo i miecz tylko pobieżnie tylko przebił kolczugę i ciało na biodrze. Dwurąk ciął prostopadle do gruntu na wysokości ramion. Hrabia Bohemond niechybnie nie zdołałby odbić tego ciosu i zostałby poważnie zraniony lecz miecz stracił impet i siłę powstrzymany tajemniczą siłą w ostatnim momencie. Louis wykorzystał to dokonując obrotu rąbiąc tarczą w przeciwnika i poprawiając mieczem. Salarron oberwał w przedramię , na szczęście znaczną część siły ciosu wyparowała zbroja . Musiał się już wycofać bo Salarron ponownie atakował. Wielki miecz rąbnął o tarczę, potem drugi w nawale ciosów. Ręka poczęła powoli drętwieć hrabiemu. Zaryzykował i zbił na bok większy oręż swoim. Salarron wtedy doskoczył do niego i popchnął go do tyłu. Hrabia na moment stracił równowagę i w rezultacie został trafiony końcem dwuręcznego miecza swego adwersarza. Teraz jego krew popłynęła na piach. Salarron nie ustawał w atakach. Hrabia raz po raz nadstawiał tarczę , coraz bardziej wygiętą od ciosów Salarrona. Hrabia postanowił przerwać ten impas. Nadstawił tarczę pod siebie akurat wtedy gdy Salarron zadał kolejny cios na coś na kształt daszku i gdy po raz kolejny stal zatrzymała się na jego tarczy przypadł do wroga. Jego miecz bez problemu trafił cel. Niestety nie miał wystarczającego impetu by przebić się przez bądź co bądź grubą warstwę stali oddzielającą go od ciała przeciwnika. Salarron poczuł jednak cios. Kopnięciem odrzucił hrabiego do tyłu poprawiając mieczem. Louis sparował to tak swoim mieczem przejmując impet i siłę ciosu przeciwnika. Salarron był jednak na tyle szybki że sam odbił ataki Louisa. Zwierając się z Louisem przesiłował go i odrzucił mając okazję do ataku. Podekscytowany odłupał kawałek zbroi w okolicy brzucha Louisa. Z determinacją oboje zaczęli teraz wymieniac ciosy z tą różnicą że wiele z nich zostało przyjętych na tarczę przez Bohemonda. Salarron jednak uzyskał pewien efekt bo ręka która ją trzymała drętwiała coraz bardziej stając się niepewna dla właściciela. Hrabia nie poddawał się. Udawało mu się od czasu do czasu drasnąć przeciwnika a z policzka Salarrona gdzie widniała szrama sciekała krew. Sam otrzymywał ciosy także. Szczęściem miał grubą zbroję inaczej pewnie już by leżał we własnej krwi na tej arenie. Słabł jednak i było to widać. Coraz rzadziej atakował celnie. Parował jednak nieustannie i z dużą skutecznością. Stal spiewała o stal i dwaj rycerze pogrążeni byli w świecie własnej walki nei zważając w ogóle na skandowania publiki wywołującej swego faworyta. W końcu hrabia Louis poruszył się o sekundę za wolno i wielki dwuręczny miecz wybił mu rękę trzymającą tarczę. Ta stała się bezwładna a tarcza poleciała na ziemię. Publika westchnęła z zachwytu. Hrabia Louis teraz tylko ze swoim mieczem dawał odpór Sir Salarronowi. Odchylił się przed kolejnym ciosem tnąc przez pierś ledwo przebijając kolczugę i wytaczając z przeciwnika kilka kolejnych kropel czerwieni. Salarron złożył się wtedy do ciosu z za ramienia. Uderzenie nie zostało sparowane. To co zobaczył hrabia Louis to lecące na niego ostrze. Chwilę potem zapadła ciemność
Heh to jeszcze masz jakieś szanse na zwycięztwo....ehhh, to tyle było z moich marzeń o walce ze slaaneshytą....
Choć ten drwal wredny
Oszpeciłeś mnie ! Zapłacisz za to ! Będziesz .....
Nie zdąrzył dokończy . Trafiony potężnym ciosem padł natychmiast.
@Murm pozatym ,,chwycił topór" to ok
Hihi, kto by przypuszczał że z pana drwala taki spryciarz kto nastepny? - rycerz?
"Był sobie rycerz a w rycerzu siekiera, to drwal na wyręby się wybiera " - Beord przypomniał sobie stary wierszyk z czasów jego partyzantki po lasach lekko go przekształcając na potrzeby sytuacji gdy dowiedział się z kim mu przyjdzie stoczyć kolejny pojedynek - no cóż, wolałbym rozpłatać jakąś zieloną szuję a nie prawego wojownika"
"Był sobie rycerz a w rycerzu siekiera, to drwal na wyręby się wybiera " - Beord przypomniał sobie stary wierszyk z czasów jego partyzantki po lasach lekko go przekształcając na potrzeby sytuacji gdy dowiedział się z kim mu przyjdzie stoczyć kolejny pojedynek - no cóż, wolałbym rozpłatać jakąś zieloną szuję a nie prawego wojownika"
Sallaron ciagle wspominajac poprzednia walke i szlachetnego oponenta wolnym krokiem zblizal sie do karczmy, aby poznac dotychczasowe wyniki i przyszle walki.
nie mogl uwierzyc wlasnym oczom... chlop? CHLOP??? Coz za dyshonor... pewnie jakis parobek osmielil sie zbiec od swego pana. Coz... slyszal opowiesci i historie o tak zwanych "rebeliach" wsrod chlopstwa. Tym razem rowniez beda one rozwiazane z bezwzgledna stanowczoscia!
Zaczal studiowac poprzednie walki i styl tego drwala. niepokoila go jego szybkosc, ale lata treningu i doswiadczenie podpowiadalo mu, ze kazda brutalna sila ma swoja idealna odpowiedz. pomyslawszy to wyszedl przed karczme i rozpoczal cwiczenia.
- Miecz kontra Topror - pomyslal - oba wladane oburacz...zapowiada sie ciekawe starcie.
nie mogl uwierzyc wlasnym oczom... chlop? CHLOP??? Coz za dyshonor... pewnie jakis parobek osmielil sie zbiec od swego pana. Coz... slyszal opowiesci i historie o tak zwanych "rebeliach" wsrod chlopstwa. Tym razem rowniez beda one rozwiazane z bezwzgledna stanowczoscia!
Zaczal studiowac poprzednie walki i styl tego drwala. niepokoila go jego szybkosc, ale lata treningu i doswiadczenie podpowiadalo mu, ze kazda brutalna sila ma swoja idealna odpowiedz. pomyslawszy to wyszedl przed karczme i rozpoczal cwiczenia.
- Miecz kontra Topror - pomyslal - oba wladane oburacz...zapowiada sie ciekawe starcie.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Mryk bezwolny odzyskiwał tylko na krótko świadomość w swojej celi gdzie wpakował go szaman który towarzyszył mu do Karak Vlag by oglądać jego występy. Ostatni występ nie zapadł goblinkowi w ogóle w pamięć. Jedynie to że musiał iść i aż wyszedł na arenę gdzie czekała jakaś postać na niego. Potem już nie pamiętał nic. Mryka do tego bolała głowa oj tak. Próbował pozbyć się tego bólu waląc głową w ścianę ale ból nie przeszedł. Już miał powtórzyć tą kurację gdy nagle obca wola wdarła się do jego mózgu i już znowu nic nie pamiętał…
Bestia Gortor parskał w oczekiwaniu na przeciwnika. Znów miał ochotę porozbijać parę łbów. A pomiatanie bezrogimi było jego hobby. Oddawał się jemu z prawdziwą przyjemnością. Nawet większą niż kopanie rykowców z jego plemienia bo tamci nie ośmielali oddawać i było na dłuższą metę nudne. W końcu jakieś zielone coś wyszło przeciwnej bramy. Gorthor był nieco zawiedziony bo zielonoskóry był mały i żałosny. Gdyby chociarz był to ork Gorthor by był nawet zadowolony. Ale goblin? Cóż trzeba będzie i tak go zabić. Może następny przeciwnik będzie większy chociarz.
Po sygnale do walki. Wargor ryknął grzebiąc kopytem w piachu i gotując się do ataku. Mryk natomiast stracił swoją sztywność chodu. Podskoczył i zaczął biec. Wyrzycił przed siebie dwie kulki. Większa poleciała za daleko i rozprysnęła się niegroźnie za bestią, druga jednak rozbiła się na piersi włochatego mutanta oblepiając go białym proszkiem. Gorthor odkrył nagle że nie może się poruszać. Mryk doskoczył do niego i jął kłuć. Pewną trudność sprawiło goblinkowi przebicie się przez zbroję bestii , ale udało mu się parę razy przekłuć ochronną warstwę metalu. Wtedy przyszła mu do głowy myśl i odskoczył rzucając drugą kulkę. Kwas rozprysnął się na zbroi wyżerając ją w kilku miejscach. Zadowolony mryk doskoczył ponownie na nieruchomego Gorthora. na kłuł i ciął raniąc coraz bardziej bestię z której teraz obficie spływała posoka. W końcu Bestiolud odzyskał władzęw kończynach i ryknąwszy na poły z bulu i wściekłości kopnął kopytem goblina. Potem poprawił mieczem. Zdzielił goblina przez łeb. Tamten chichocząc glupawo znów przypadł do niego chcąc go zasztyletować. Tym razem już zwierzolud nie dał się tak łatwo ranić. Nadstawił tarczę i trzymał goblina na odleglość. Ponownie zdzielił Mryka po głowie ale rana nawet nie ruszyła go zbytnio. Goblin po prostu pchany był wolą szamana. Gorthor słabł. Upływ krwi dał już mu we znaki a Mryk dalej chciał go podziobć swoimi nożami na śmierć. Ruchy Gorthora stały się już dużo wolniejsze a przed oczami miał mgłę. Mryk wtedy przypadłdo niego ponownie, ale Gorthor ostatnim tytanicznym wysiłkiem ciął mieczem i rozpłatał goblina. Zielony narwaniec padł.
Gorthor nie miał czasu cieszyć się zwycięstwem. Krzyk publiki słyszał jakby z oddali. Upadł na kolana i nie mógł się podnieść. Chwilę potem stracił przytomność….
(komentarz: Gorthor zwyciężył lecz sam powinien paść z upływu krwi. Ponieważ Mryk zszedł smiertelnie pierwszy uznajemy że Gorthora wykurował wielki mag areny swoimi czarami by można było kontynuować turniej)
Bestia Gortor parskał w oczekiwaniu na przeciwnika. Znów miał ochotę porozbijać parę łbów. A pomiatanie bezrogimi było jego hobby. Oddawał się jemu z prawdziwą przyjemnością. Nawet większą niż kopanie rykowców z jego plemienia bo tamci nie ośmielali oddawać i było na dłuższą metę nudne. W końcu jakieś zielone coś wyszło przeciwnej bramy. Gorthor był nieco zawiedziony bo zielonoskóry był mały i żałosny. Gdyby chociarz był to ork Gorthor by był nawet zadowolony. Ale goblin? Cóż trzeba będzie i tak go zabić. Może następny przeciwnik będzie większy chociarz.
Po sygnale do walki. Wargor ryknął grzebiąc kopytem w piachu i gotując się do ataku. Mryk natomiast stracił swoją sztywność chodu. Podskoczył i zaczął biec. Wyrzycił przed siebie dwie kulki. Większa poleciała za daleko i rozprysnęła się niegroźnie za bestią, druga jednak rozbiła się na piersi włochatego mutanta oblepiając go białym proszkiem. Gorthor odkrył nagle że nie może się poruszać. Mryk doskoczył do niego i jął kłuć. Pewną trudność sprawiło goblinkowi przebicie się przez zbroję bestii , ale udało mu się parę razy przekłuć ochronną warstwę metalu. Wtedy przyszła mu do głowy myśl i odskoczył rzucając drugą kulkę. Kwas rozprysnął się na zbroi wyżerając ją w kilku miejscach. Zadowolony mryk doskoczył ponownie na nieruchomego Gorthora. na kłuł i ciął raniąc coraz bardziej bestię z której teraz obficie spływała posoka. W końcu Bestiolud odzyskał władzęw kończynach i ryknąwszy na poły z bulu i wściekłości kopnął kopytem goblina. Potem poprawił mieczem. Zdzielił goblina przez łeb. Tamten chichocząc glupawo znów przypadł do niego chcąc go zasztyletować. Tym razem już zwierzolud nie dał się tak łatwo ranić. Nadstawił tarczę i trzymał goblina na odleglość. Ponownie zdzielił Mryka po głowie ale rana nawet nie ruszyła go zbytnio. Goblin po prostu pchany był wolą szamana. Gorthor słabł. Upływ krwi dał już mu we znaki a Mryk dalej chciał go podziobć swoimi nożami na śmierć. Ruchy Gorthora stały się już dużo wolniejsze a przed oczami miał mgłę. Mryk wtedy przypadłdo niego ponownie, ale Gorthor ostatnim tytanicznym wysiłkiem ciął mieczem i rozpłatał goblina. Zielony narwaniec padł.
Gorthor nie miał czasu cieszyć się zwycięstwem. Krzyk publiki słyszał jakby z oddali. Upadł na kolana i nie mógł się podnieść. Chwilę potem stracił przytomność….
(komentarz: Gorthor zwyciężył lecz sam powinien paść z upływu krwi. Ponieważ Mryk zszedł smiertelnie pierwszy uznajemy że Gorthora wykurował wielki mag areny swoimi czarami by można było kontynuować turniej)
Garthor ocknął się w swoim leżu. Czuł się dobrze. Już czuł się dobrze. Powoli wracała pamięć z wczorajszej walki. Ten zielony bezrogi pokurcz był twardy. Zbyt twardy jak na jego rodzaj. Wytrzymał ciosy, które powinny rozciąć go na pół. A na goblinie nie robiły żadnego wrażenia. To budziło w Garthorze frustrację. Gdyby był teraz ze swoim stadem rozbiłby kilka łbów - tak dla zasady. I do tego pokurcz walczył nieczysto, rzucał czymś, co porażało Bestię - tak nie walczy się pojedynków!!! Pojedynek to jeden na jednego, tylko siła, stal i ... rogi !!! Bez cwaniactwa !!! Garthor znów miał ochotę rozwalać łby - tym razem więcej niż kilka.
Ale bogowie znów okazali mu łaskę i dali zwycięstwo! Dobrze, kolejny krok ku chwale uczyniony. I nawet uleczyli rany zadane przez zielonego. Jakże łaskawi byli po tym zwycięstwie Garthora.
Tylko co mruczała ta postać pochylająca się nad nim na arenie, gdy leżał i tacił świadomość? ....
P.S.
Tak przy okazji mój czempion to Garthor nie Gorthor. Niby niewielka różnica ale jednak ...
Ale bogowie znów okazali mu łaskę i dali zwycięstwo! Dobrze, kolejny krok ku chwale uczyniony. I nawet uleczyli rany zadane przez zielonego. Jakże łaskawi byli po tym zwycięstwie Garthora.
Tylko co mruczała ta postać pochylająca się nad nim na arenie, gdy leżał i tacił świadomość? ....
P.S.
Tak przy okazji mój czempion to Garthor nie Gorthor. Niby niewielka różnica ale jednak ...
No cóż twój chałaśnik także poszedł do piachu. I nie zdążyłem mu pokibicować, trudno. No cóż zobaczymy kto wygra tą arenę.michau5300 pisze: Mój zapomniany walczy prawie jak assek to możesz mu pokibicować
Ale to jednak chaośnik , szybki bo szybki ale nie assek.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
-Jak ten mały pokurcz był tak bliski pokonania tej wielkiej bestii!? O mały włos a straciłabym kupę forsy jaką na nią postawiłam! -Krzyknęła zdenerwowana młoda wampirzyca. Jej długie czarne włosy przesłoniły jej twarz, lecz spod nich wyraźnie było widać szkarłatne oczy płonące gniewem. -Widzisz Anastazjo... -Odezwał się wysoki mężczyzna siedzący koło niej, prawie całkowicie zakryty przez czarną pelerynę. -...na polu bitwy nie liczy się tylko siła i sprawność fizyczna choć to właśnie one decydują o niejednym wyniku walki, najważniejszą bronią jaką posiadasz jest... -wtedy mężczyzna dotkną palcem jej czoła. -...twój umysł. -Tak mistrzu... -odparła Anastazja.
szkoda że Mryk zginą ale jak widać o mały włos
szkoda że Mryk zginą ale jak widać o mały włos
Zapowiada się coraz ciekawiej. Padł ten złośliwy goblin i dobrze! Szkoda, że ta bestia się nie wykrwawiła, należy mu się to, za samo ziarno chaosu w nim. Pora poznać swojego rywala i poszukać jego słabych stron. - powiedział Graal do jednego z swoich służących, cały czas trenując przed pojedynkiem.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dobra a zatem moi mili musi nastąić przerwa w Arenie.
jutro raniutko jadę w delegację na dwa do trzech dni. A potem w weekend wybywam do poznania na PGA tak więc do końca tygodnia mnie nie będzie i nie będę w stanie raczej napisać nic.
jutro raniutko jadę w delegację na dwa do trzech dni. A potem w weekend wybywam do poznania na PGA tak więc do końca tygodnia mnie nie będzie i nie będę w stanie raczej napisać nic.
Chłodny wiatr muskał delikatną twarz Ajame, odsłaniając jej twarz przeciwnikowi. Elf stał na przeciw niej gotowy by uderzyć... Nagle runą z mieczem topornie starajac sie ciac kobiętę wyprowadzjać cios z zapleców, lecz Nipponka zgrabnie unikła ciosu i nie dobywajac miecza wyprowadziła cios uderzając z cała siłą odwartą ręką lekko zaginajac opuszki palców. Długowieczny upuscił cięzki miecz, nie mogac złapac oddechu nieomal upadł, lecz wojowniczka schwyciła go swym silnym objęciem chroniąc długouchego przed upadkiem na zimne kamienne płyty dziedzińca.
-Marna to dla mnie nauka Bushido... stary i niepojętny już jestem...- Wyszeptął łapiąc tchu gspodarz. - Nie trzeba było udeżać tak mocno!- Dodał po chwili.
-Nie trzeba było ruszac jak barbazyńca z patykiem. KAtana to nie tylko oręż, to czesc twojej duszy tylko raz przypisana wojownikowi staje sie jego największym skarbem... sztuką... honorem...-Wyszeptała donośnie, po czym postawiła elfa spowrotem na swe nogi.
-Wolę ithilmar, stal lekka i ostra jak brzytwa, nigdy ani Krasnolód ani tymbardziej cżłowiek nie bedziecie w stanie wykuć nic z tej stali bo wiem odporni jesteście na magie jak kamień na słowa. Pozwól że ja pokaze ci moja sztukę. To mówiąc odwrócił sie w stronę miecza w czerwonej pochwie, zdobionym rubinami i złoceniami.
-Hahahaha... zabawka nie oreż, do dziś nie moge tego pojać jak można walczyć czymś takim...
-Przekonajmy się zatem.- odrzekł elf na wyśmiewcze słowa nieujarzmionej Ajame. Z pełna gracją podniusł katanę z ziemi i wręczył kobiecie ubranej dosyć neitypowo, gdyż opatulonej w jedwabne szaty, pufiaste czarne spodnie kontrastujace z jej karnacją i ściagacze z bandaży na goleniach i rękach. Poczym dobył swej bogato zdobinej broni.
Ajame uśmiechła się tylko dobyła drugiego wakizashi ruszając z impetem na elfa. Cios szedł za ciosem wydawać by sie mogło że miecze błyskaja a za każdym uderzeniem rozrzażają sie do czerwoności. Elf z gracją odbijał serie ataków, które z braku powodzenia wystepowały w coraz większej cżestotliwości. Ajame była tak zażarta, a tym bardziej rozwścieczona gdy elf przeskakiwał nad nią i sama przez chwile musiała blokowac ciosy. WYmiana ciosów trwała już kwadrans po czym Ajame z furią zablokowała miecz elfa. Poczym bez namysłu kopniakiem z kolana poskładała długouchego mistrza w pół. Ten upuszczając miecz wycofał się. Ajame podniosł czoło odrzucając grzywkę na bok z dominującym okrzykiem.
-Może i twój miecz jest lekki i wyrzymały ale nic nie oprze sie finezji i stylowi białych tygrysów.- Doprawiłą na koniec walki elfowi. Ten w zamian za podwójną przegrana w dniu dzsiejszym machnął reką. Ajame nie wiedziała co sie dzieje poczóła że sie dusi.
-Gdzie teraz wielka moc, styl, gracja a zarazem brutlana siła Białych Tygrysów... Gdize ta potega?- To rzekłwszy puścił Ajame.
-Nie lekcewarz magi która cię otacza...
Wtedy młoda kensai pojeła, ze elf wcale nie był znanym jej z aren mistrzem miecza lecz wielkim magiem...
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dobra wracamy do areny. Dzis kolejna walka ale tylko jedna.
Gdy wyszli z niektórych trybun rozległy się krzyki zaskoczenia. Krasnolud jako niewiele wyróżniający się z pośród tłumu innych krasnoludów walczących na arenie nie wywołał żadnej sensacji prawie poza westchnieniami kupców i niektórych wojowników pożądliwie patrzących na zbroję z gromrillu. Zaskoczenie tych niektórych sprawiło to że Agness została rozpoznana jako jedna z dawniej walczących na arenie która widocznie jakimś cudem przeżyła. Teraz emanowała od niej moc. Spaczona moc ale jednak moc , no i oczywiście muchy i delikatny smrodek rozkładu. O ile kiedys budziła entuzjazm to teraz raczej powodowałą obrzydzenie. Sam Grombral splunąl gdy zorientował się z kim walczyć ma.
Gong dał sygnał do walki. Oboje ruszyli na siebie. Krasnolud ostrożnie i powoli zasłonięty tarczą i gotowy do ciosu toporem a Agnes hardo i energicznie też trzymając broń blisko tarczy. Tan wiedział że najlepszym atakiem jes t obrona, tak nauczył go dziad i ojciec i tak zamierzał walczyć. Agnes raczej wyznawała zupełnie przeciwną doktrynę walki i zaraz dała temu wyraz atakując krasnoluda. Pierwsze ciosy spadły na tarczę. Grombral wychwycał je sprawnie wszystkie. Raz tylko ruszył się o sekundę za wolno i młot zahaczył o jego głowę. Krasnoludy mają twarde czaszki ale uderzenie sprawiło że nawet Grombralowi zaszumiało na moment w głowie a przed oczami wykwitły dookoła niego pieniące się kufle piwa, które jednako zaraz zniknęły. Grombral jednak przez chwilę nei wiedział co się dzieje co agnes wykorzystała. Na krasnoluda spadły kolejne ciosy. Niektóre wyparowała bez szkód zbroja ale tan po raz kolejny oberwał w głowę i kufelki tańczące dookoła niego wróciły. W końcu jednak otrząsnął się i stwierdziwszy ze należy przestac dac się okładac przystapił sam do ataku. Topór przebił zbroję agnes wytaczając czerwoną krew z zielonym śluzem z jej ciała. Agness nawet tego specjalnie nie poczuła jednak zaskoczona była że nagle karzeł się zerwał do ataku na nią. Próbowała sama znowu zepchnąć Grombrala do obrony ale ten szybko i sprawnie przyjmował na tarczę każdy jej cios młota. Za każdym tym ciosem krasnolud oddawał toporem i wtedy ona sama musiałą przyjmowac swoją tarczą te ciosy. Nie zawsze sięto udawało czempionce nurgla i coraz więcej sluzu i krwi wsiąkało w piach. W końcu dawna kapłanka sigmara wyczuła właściwy moment i uderzając ponownie w brodaty łeb krasnoluda oszołomiła go ponownie. Krasnolud splunął tym razem krwią i dwoma nadłamanymi zębami. Lekka dezorientacja chwilę potem ustąpiła i klnąc Grombral rąbał toporem z determinacją. Agnes cofnęła się o krok pod naporem krasnoluda. Jej zbroja i tarcza była już pogięta od ciosów i od czasu do czasu nowy cios odczuwała na własnym ciele. Błogosławieństwo zarazy pozwalało jej ignorować te rany jednak słabła. Odskoczyła sięgając po specjalną buteleczkę pełną brudnej mazi. Smak był obrzydliwy ale natychmiast zrobiło się jej lepiej. Ciało zasklepiło się i rany stały się już tylko bliznami. Z odnowionymi siłami Agnes rzuciła się do ataku z werwą zasypując Tana ciosami młotem. Krasnolud musiał przerwac swoje ataki nie ustępując jednak ani na piędź. Zbroja z Gromrillu dobrze spełniała swoje zadanie. Problemem był jedynie młot Agness bo kolejny jej cios dosięgnął czerepu Grombrala i teraz zamiast kufli zatańczyły dookoła niego butelki gorzałki z karaz a Karak. Dla tana okazało się to zgubne bo opuścił swą tarczę nie wiedząc za bardzo co robi. Agnes to natychmiast wykorzystała i kilkoma kolejnymi ciosami roztrzaskała glowę krasnoluda na drobne kawałki. Mózg jej przeciwnika obryzgał ją od stóp do głowy.
Gdy wyszli z niektórych trybun rozległy się krzyki zaskoczenia. Krasnolud jako niewiele wyróżniający się z pośród tłumu innych krasnoludów walczących na arenie nie wywołał żadnej sensacji prawie poza westchnieniami kupców i niektórych wojowników pożądliwie patrzących na zbroję z gromrillu. Zaskoczenie tych niektórych sprawiło to że Agness została rozpoznana jako jedna z dawniej walczących na arenie która widocznie jakimś cudem przeżyła. Teraz emanowała od niej moc. Spaczona moc ale jednak moc , no i oczywiście muchy i delikatny smrodek rozkładu. O ile kiedys budziła entuzjazm to teraz raczej powodowałą obrzydzenie. Sam Grombral splunąl gdy zorientował się z kim walczyć ma.
Gong dał sygnał do walki. Oboje ruszyli na siebie. Krasnolud ostrożnie i powoli zasłonięty tarczą i gotowy do ciosu toporem a Agnes hardo i energicznie też trzymając broń blisko tarczy. Tan wiedział że najlepszym atakiem jes t obrona, tak nauczył go dziad i ojciec i tak zamierzał walczyć. Agnes raczej wyznawała zupełnie przeciwną doktrynę walki i zaraz dała temu wyraz atakując krasnoluda. Pierwsze ciosy spadły na tarczę. Grombral wychwycał je sprawnie wszystkie. Raz tylko ruszył się o sekundę za wolno i młot zahaczył o jego głowę. Krasnoludy mają twarde czaszki ale uderzenie sprawiło że nawet Grombralowi zaszumiało na moment w głowie a przed oczami wykwitły dookoła niego pieniące się kufle piwa, które jednako zaraz zniknęły. Grombral jednak przez chwilę nei wiedział co się dzieje co agnes wykorzystała. Na krasnoluda spadły kolejne ciosy. Niektóre wyparowała bez szkód zbroja ale tan po raz kolejny oberwał w głowę i kufelki tańczące dookoła niego wróciły. W końcu jednak otrząsnął się i stwierdziwszy ze należy przestac dac się okładac przystapił sam do ataku. Topór przebił zbroję agnes wytaczając czerwoną krew z zielonym śluzem z jej ciała. Agness nawet tego specjalnie nie poczuła jednak zaskoczona była że nagle karzeł się zerwał do ataku na nią. Próbowała sama znowu zepchnąć Grombrala do obrony ale ten szybko i sprawnie przyjmował na tarczę każdy jej cios młota. Za każdym tym ciosem krasnolud oddawał toporem i wtedy ona sama musiałą przyjmowac swoją tarczą te ciosy. Nie zawsze sięto udawało czempionce nurgla i coraz więcej sluzu i krwi wsiąkało w piach. W końcu dawna kapłanka sigmara wyczuła właściwy moment i uderzając ponownie w brodaty łeb krasnoluda oszołomiła go ponownie. Krasnolud splunął tym razem krwią i dwoma nadłamanymi zębami. Lekka dezorientacja chwilę potem ustąpiła i klnąc Grombral rąbał toporem z determinacją. Agnes cofnęła się o krok pod naporem krasnoluda. Jej zbroja i tarcza była już pogięta od ciosów i od czasu do czasu nowy cios odczuwała na własnym ciele. Błogosławieństwo zarazy pozwalało jej ignorować te rany jednak słabła. Odskoczyła sięgając po specjalną buteleczkę pełną brudnej mazi. Smak był obrzydliwy ale natychmiast zrobiło się jej lepiej. Ciało zasklepiło się i rany stały się już tylko bliznami. Z odnowionymi siłami Agnes rzuciła się do ataku z werwą zasypując Tana ciosami młotem. Krasnolud musiał przerwac swoje ataki nie ustępując jednak ani na piędź. Zbroja z Gromrillu dobrze spełniała swoje zadanie. Problemem był jedynie młot Agness bo kolejny jej cios dosięgnął czerepu Grombrala i teraz zamiast kufli zatańczyły dookoła niego butelki gorzałki z karaz a Karak. Dla tana okazało się to zgubne bo opuścił swą tarczę nie wiedząc za bardzo co robi. Agnes to natychmiast wykorzystała i kilkoma kolejnymi ciosami roztrzaskała glowę krasnoluda na drobne kawałki. Mózg jej przeciwnika obryzgał ją od stóp do głowy.
Tak-tak. Brodacz nie żyje, plan powiódł się w 100%.
Dzięki przebiegłości-sprytowi samego Veskitha. Tak-tak, podesłanie tego fajtłapy, Pożal się Rogaty Szczurze zabójcy, miało na celu tylko uśpienie czujności kurdupla - pomyślał Veskith i zażył jeszcze jedną szczyptę pyłu ze spaczenia.
Dzięki przebiegłości-sprytowi samego Veskitha. Tak-tak, podesłanie tego fajtłapy, Pożal się Rogaty Szczurze zabójcy, miało na celu tylko uśpienie czujności kurdupla - pomyślał Veskith i zażył jeszcze jedną szczyptę pyłu ze spaczenia.