Bitwa pod Nordhafen
Moderator: RedScorpion
Bitwa pod Nordhafen
- Czy mogliśmy wygrać tą bitwę i zająć Nordhafen? Oczywiście, że tak. Gdyby nie magiczne sztuczki tych psów, to już dawno nasze chorągwie wisiałyby nad murami miasta - Valiere pełnym złości gestem ściągnął rękawice i rzucił je w kąt okrętowej kajuty. Bretońskie statki odbijały od wybrzeży Nordlandu, kierując się w stronę ojczystego kraju. Bitwa była przegrana, a królewskie plany zajęcia kilku strategicznych portów spełzły na niczym.
- Ale jak właściwie wszystko się potoczyło? - spytał Thoinot, młody giermek Valiera, nalewając mu wino do pucharu.
- Jak wiesz, po przybiciu do wybrzeża i wyładowaniu zapasów, armia ruszyła traktem do Nordhafen. Po drodze spaliliśmy tylko kilka wsi rybackich. Większość z mieszkańców pouciekała, ale jednego udało się nam złapać. Powiedział, że wszyscy w okolicy nie wiedzą co robić, bo nasze lądowanie kompletnie ich zaskoczyło. Książę Elektor ponoć pierzchnął aż do Middenheim, pozostawiając obronę swoim podwładnym. Wtedy też popełniliśmy pierwszy błąd.
- To znaczy?
- Zaufaliśmy słowom wieśniaka. Pan konetabl był tak pewny siebie, że nakazał szybki marsz w stronę miasta. I faktycznie, nie napotykając żadnego oporu, dzień później na horyzoncie zamajaczyły nam mury miasta. Zapadał już zmierzch, więc pan d'Albert nakazał rozbić obóz i czekać do rana.
- I co dalej?
- Będziesz cicho, Thoinot? Daj mi skończyć. Rankiem straż spostrzegła, że wszystko o czym nam mówiono, było kłamstwem, a wrogie wojska stoją uszykowane do bitwy na błoniach pod miastem. To był chyba Dzień Chleba, 12 Brumaire...słońce i lekki wiatr...piękny dzień na bitwę...
* * * * * * * * * * * *
- Przed nami stoi wróg tak lichy, że położymy go niczym żniwiarz kładący łany zboża. Czyż nie napisano bowiem "Przyjdźcie, wy którzy macie wiarę w Pani i jej łasce! Ona da wam ucztować z kielicha życia i porazi wrogów waszych, tak iż niemocą staną się zdjęci, a jak dzieci słabi." - głos biskupa grzmiał nad bretońskim wojskiem, które trwało na klęczkach w nabożnej ciszy, wsparte na mieczach i drzewcach kopii. Wiatr kołysał chorągwiami, a w powietrze wzniósł się chorał, podjęty przez setki gardeł:
A Dieu mon ame,
Ma vie au roi,
Mon coeur aux dames,
L'honneur pour moi...
Pieśń wzleciała z wiatrem i popłynęła przez łąki w stronę imperialnych linii, gdzie karne szeregi szermierzy i gwardzistów czekały na walkę, wespół z muszkieterami, kusznikami i pokaźnym regimentem elitarnych rycerzy zakonu Krwi Sigmara, od których nagle odłączyła się samotna postać na potężnym, ladrowanym koniu, i pogalopowała w stronę stanowisk artyleryjskich.
- Dlaczego nie strzelamy?! Poślijcie tych obszczubruzdów do Morra! - głos Luthora Hussa był niczym grzmot, pod którym kapitan artylerii aż się skulił.
- Przecież nie atakują...poza tym modlą się... - wymamrotał, wskazując ręką w stronę, z której wciąż dobiegały śpiewy i woń kadzidła, z którym księża obchodzili bretońskie wojsko.
- Te heretyckie brednie to nie modlitwa! To policzek wymierzany Sigmarowi! Bezczynność to zguba! - odparł Luthor, po czym zeskoczył z konia, chwycił płonącą żagiew i przystawił do armaty. Z ogłuszającym hukiem trzystofuntowe działo wypaliło, a za nim kolejne. Kule z gwizdem przeleciały nad łąką i eksplodowały pośród Bretończyków. Jeden z księży zachwiał się i krztusząc się krwią zwalił na polowy ołtarz, wywracając świeczniki i kielichy. Inna z kul jak taran rozbiła szeregi najmłodszych z bretońskich rycerzy, kończąc krótki żywot kilku z nich. Przekrzykując wrzawę tłumu, konetabl Charles d'Albert zawołał:
- Bić! Bić! Morduj, kto w Panią wierzy! Śmieeeerć!
Ziemia zagrzmiała pod uderzeniami dziesiątek kopyt, a odziane w stal postacie pochyliły się w siodłach, nastawiając kopie, by jednym straszliwym uderzeniem zmieść wroga. Nacierająca ława zgrabnie podzieliła się w środku pola na trzy części. Prawą flanką nacierał sam konetabl, otoczony najprzedniejszymi rycerzami. Powiewały nad nimi chorągwie z Chalons i Outremere. Lewym skrzydłem pędzili młodzikowie z hrabstw Douche i Chinon, rozwścieczeni do białości śmiercią przyjaciół. Przewodził im sławetny graf Gaspard de Valois, paladyn znany ze swej porywczości i niezrównanego władania kopią. W centrum pola, pod ogromnym sztandarem Pani Jeziora niesionym przez chorążego Jeana z Tours, galopowali Rycerze Drogi, chcący kiedyś dostąpić zaszczytu wypicia z Kielicha. "Może dziś, może to jest ten dzień" - myśli kłębiły się w ich głowach, gdy wywijając ogromnymi mieczami zbliżali się w stronę wroga.
Nagle coś zmąciło jednostajny szum nacierającego wojska. Z gwizdem zaworów i zgrzytem trybów i kół na niewielkie wzniesienie pośrodku pola wtoczył się stalowy potwór, istny behemot z koszmarnego snu, buchający parą i czarnym dymem, lśniący w słońcu stalowym cielskiem. Tuż za nim kroczyły karnym marszem cesarskie wojska, pozostawiając za sobą szykujących się do salwy strzelców i armaty. Rycerze Krwi Sigmara zerwali się do galopu, by spotkać się w honorowym boju z bretońską szlachtą. Na przedzie, machając wielkim młotem, pędził Luthor Huss, gotów w religijnym szale rozłupywać czaszki i miażdżyć żebra.
Bretończycy przystanęli na moment, lecz podobni do morskiej fali, która cofa się, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą w wybrzeże, znów ruszyli naprzód. Nad ich głowami niebo przeciął grad strzał, spadając na muszkieterów, a ziemią wstrząsnęły uderzenia głazów miotanych przez potężne trebusze. Jeden z nich trafił prosto w czołg, lecz bryła granitu tylko odskoczyła od pancerza, zdzierając farbę i złocenia.
Do konetabla nagle dopadł jeden z pędzących obok konnych sierżantów i krzyknął wskazując włócznią w stronę wroga:
- Panie mój! Tam jest ich generał! Razem z gwardzistami! Ten czarnoksiężnik!
- Odciągnijcie rycerzy od nas, to dostaniecie po akrze ziemi i sto liwrów do podziału!
Sierżantowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Pełen zapału i z wizją dostatniego życia w oczach, skierował swoich ludzi prosto przed oddział Hussa. Strzały zadzwoniły po zbrojach i tarczach, nie czyniąc rycerzom najmniejszej szkody, za to skutecznie odwracając ich uwagę.
- Droga wolna! - zawołał konetabl. - Naprzód, po chwałę!
Chorągwie znów załopotały na wietrze.
Gwardziści przystanęli, a ich dowódca, z lekką nutą obawy w głosie, powiedział:
- Nie ustoimy tej szarży. Nie mamy pik.
Odziany na szaro czarodziej jednak tylko się uśmiechnął i odparł spokojnie:
- Dajcie znak, niech otworzą ogień.
Chorąży wykonał ruch sztandarem, a na czoło imperialnej linii wysunął się kolejny potwór. Z jego dziewięciu luf buchnął dym i ogień, a huk wystrzału zmieszał się z grzechotaniem muszkietów. Ołowiane kule dosięgnęły celu, dziurawiąc kolczugi i hełmy, powalając konie i ludzi z równą łatwością. Na trawę padały broczące ciała, połamane kopie i strzaskane herbowe tarcze. Na końcu dym osłonił wszystko niczym grobowy całun. Cesarscy żołnierze zaczęli wiwatować i wymachiwać bronią.
- A nie mówiłem? - mruknął mag.
Sierżant odpowiedział mu skinięciem głowy i uśmiechem. Ten jednak zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił. Z rzednącego dymu wyłoniły się sylwetki konnych. Okrwawieni i pokiereszowani Bretończycy wciąż pędzili w stronę gwardii. Została ich mniej niż połowa, lecz mimo to nacierali bez cienia lęku. Konetabl d'Albert, bez hełmu i z czołem krwawiącym od odłamków, ryknął razem z resztą rycerzy:
- Montjoieeeeee! Pani i Święty Graal!
Zderzenie było istnym obrazem apokalipsy - kopie bezbłędnie trafiały w cel, napierśniki i hełmy darły się jakby były z papieru, ranni ginęli pod kopytami wierzchowców, a na walczących spadł deszcz odłamków z kruszących się kopii. Rycerze odrzucili na bok bezużyteczne ułomki i wyciągnęli miecze i buzdygany, bezlitośnie siekąc i tłukąc z wysokości końskiego grzbietu. Nagle któryś z gwardzistów ugodził konia konetabla, a ten zwalił się z wierzgającego wierzchowca na ziemię. Gdy wstał, ryknął w stronę wroga łamanym Rekspielem:
- Tacy wy bohatery? Dalej! Który mi dostoi?! Boicie się rycerza, parobki jedne, kobyle dzieci! Wam to kądziel dać i z babami sadzać!
Nagle przed gwardzistów wysunął się szary mag, dzierżąc jarzący się czerwonawą łuną młot.
- Walcz więc ze mną, skoro chcesz.
Konetabl podszedł do czarodzieja, gotów jednym zdecydowanym ruchem odciąć mu głowę. Ten jednak wyciągnął drugą rękę, w której trzymał jakieś cudaczne urządzenie, wyglądające jak przypadkowa kombinacja luster, soczewek i pryzmatów. Coś błysnęło oślepiająco, a ręka bretońskiego księcia nagle zwiotczała, on sam zaś się przygarbił, tak jakby przybyło mu nagle lat.
Mag zaś, wręcz przeciwnie, wyprostował się i ożywił, nagle zrywając się do ataku. Ciosy magicznego młota spadały na desperacko broniącego się konetabla, pozbawiając go najpierw tarczy, a potem miecza. Nagle Bretończyk upadł, potykając się o kamienie. Czarodziej wzniósł młot nad głową i opuścił go, łamiąc przeciwnikowi kręgosłup. Pomiędzy rycerzami rozszedł się pełen strachu jęk. Widząc, że sytuacja jest beznadziejna, rzucili się do ucieczki, porzucając swe proporce, a gwardziści ruszyli za nimi w szaleńczy pościg. Czarodziej biegł z nimi, lecz nagle opadł z sił, wspierając się na ramieniu sierżanta.
- Co wam, panie?
- Umarł. Przeciwnik umarł, więc i jego siła ze mnie ustąpiła.
Po chwili jednak dodał:
- Już mi lepiej, ruszajmy. Wybiliśmy wężowi zęby, ale wciąż może nas zadusić swoim cielskiem.
Słowa czarodzieja okazały się prorocze. W chwili gdy padał konetabl, na lewej flance młodzi rycerze dokonywali pogromu na załodze jednego z dział. W centrum pola wciąż powiewał ogromny Sztandar Pani Jeziora, a niosący go rycerze starli się w walce ze stalowym potworem, bijąc swoimi dwuręcznymi mieczami w jego pancerną skórę. Co jakiś czas jeden z nich padał, przymiażdżony wciąż napierającymi kołami, lecz mimo to trwali nieustraszeni.
Na wzgórze w centrum łąki wmaszerowali tymczasem szermierze, a na ich czoło wysunęła się odziana w pysznie zdobiony pancerz postać, dzierżąca drzewce z jakimś sztandarem. Nagle wiatr rozwinął płat materiału, ukazując haftowane jedwabiem orły i gryfy. Nie było wątpliwości kim jest owa dumna postać.
- To Ludwig Schwarzhelm! Chorąży cesarza! - zawołał otoczony swoją strażą biskup Adelhald. - Zabijcie go, zabijcie w imię Najświętszej Panienki!
Ze skrzypieniem osi i kołowrotów dwa trebusze wykonały potężny zamach, posyłając w powietrze wielkie głazy. Nie wiadomo, czy dzięki interwencji Pani, czy przez zwykły ślepy los, trafiły bezbłędnie w cel. Połowa regimentu szermierzy zginęła zmiażdżona lub zabita skalnymi odłamkami. Gdy żołnierze otrząsnęli się z pierwszego szoku, dopadł ich kolejny cios, jeszcze straszniejszy - Ludwig leżał na stercie ciał, a struga krwi spływała mu z czoła. Połamany i podarty sztandar leżał w błocie tuż obok.
- Sigmar nas opuścił! Ratuj się kto może! - zawołał sierżant oddziału, pierwszy rzucając się do ucieczki. Pozostałym żołnierzom decyzję ułatwiła chmura strzał wypuszczona przez bretońskich łuczników. Żołnierze Nordlandu pierzchali nie zważając na rannych i potykających się, byle znaleźć się dalej od bretońskich linii i sypiącej się z nich śmierci.
- Naprzód, bracia! - zawołał biskup - Bierzcie sztandar! Rzucimy go królowi pod nogi jako dowód zwycięstwa!
Z rykiem radości tłum zbrojnych rzucił się na wzgórze, by schwycić cenną relikwię i odrzeć trupy ze złota i wszystkiego co przedstawiało jakąkolwiek wartość.
Wszystko to, pełen obaw o swoją przyszłość, widział dowódca czołgu. Nagle jego uwagę przykuł ruch - Ludwig z jękiem wsparł się na łokciach i próbował sięgnąć po miecz, chcąc bronić sztandaru do ostatka.
- On jeszcze żyje... - mruknął do siebie, po czym zaczął obracać wieżyczkę czołgu i krzyknął do palacza siedzącego poziom niżej:
- Johann! Na mój znak spuść całą parę z kotła przez górny zawór!
- Jawohl, Herr Schalert!
Gdy lufa parowego działka znalazła się na wprost biegnących na wzgórze kmieci, inżynier zawołał:
- Teraz!!! Cała moc!
Z lufy na zbrojnych z sykiem poleciały strumienie gorącej pary i wrzątku. Poparzeni i przerażeni, gwardziści biskupa rozbiegli się z krzykiem, zawracając w stronę obozu.
- Kończmy z tym - rzucił Schalert do załogi czołgu, na co odpowiedziały mu radosne krzyki i gwizdy.
- Cała naprzód, na papkę z nimi!
Rycerze Drogi, widząc co się dzieje, zawołali do chorążego:
- Ratuj sztandar! Nie może wpaść w ręce wroga!
- Nie możemy uciec! To hańba nad każdą inną!
- Hańbą będzie, jeśli oddamy przeciwnikowi największą świętość z winy własnej brawury i bezmyślności!
Po chwili wahania rozsądek zwyciężył, a rycerze pogalopowali z dala od czołgu, unosząc sztandar w bezpieczne miejsce.
Wojsko cesarskie poczuło, że zwycięstwo jest bardzo blisko, trzeba tylko zadać decydujący cios. Widząc jak resztka uciekających rycerzy królestwa zbiera się i z powrotem ustawia do szarży, gwardziści ruszyli do ataku. Luthor, widząc bezsensowność uganiania się za konnymi sierżantami, nakazał zawrócić i również pomknął w stronę pozostałości wrogiej konnicy.
Załoga trebuszy, widząc nacierających Nordlandczyków, odwróciła machiny i wystrzeliła. Widać to właśnie im Pani wyjątkowo tego dnia sprzyjała, gdyż pociski bezbłędnie odnalazły cel, redukując dumny regiment gwardii do krwawego strzępa.
- Ratuj się panie, tu jest zbyt niebezpiecznie. Damy sobie radę, Luthor i jego rycerze nam pomogą - zawołał sierżant, a mag skinął głową i wypowiedział tajemne formuły, po czym zniknął w przestworzach, uniesiony wirującymi cieniami.
Rycerze królestwa wiedzieli jednak, że pomimo odwrotu czarodzieja i celnej salwy trebuszy, nie przeżyją tej walki. Trącili konie ostrogami i ruszyli wrogowi na spotkanie, a Rycerze Krwi Sigmara starli się z nimi w boju. Miecze błyskały w słońcu, zdobiąc się po chwili rubinowymi plamami, a Bretończycy padali jeden po drugim w upiornym milczeniu, nie cofając się ani o cal.
Na drugim końcu pola wciąż jednak zagrożenie wisiało nad imperialnymi liniami - Gaspard de Valois wiódł do szarży młodych rycerzy, wierząc że bocznym uderzeniem rozbije szeregi muszkieterów i zmusi wrogie tyły do ucieczki i porzucenia pozycji, przy okazji wycinając w pień wciąż uciekających szermierzy. Pośród pierzchającego wojska nagle zmaterializował się jakiś kształt i zawołał:
- Stójcie! Stójcie, żołnierze Sigmara! Nie bójcie się wroga! Tchórzy czeka tylko śmierć i wstyd!
Szermierze, widząc swego generała żywego i całego, zaczęli powoli przystawać, po czym zbiegli się z powrotem w namiastkę oddziału. Mag tymczasem rzucił sam do siebie, wznosząc ręce w gestach przywołujących wiatry magii:
- Pora to skończyć.
Przed nacierającymi rycerzami nagle otworzyła się w ziemi wielka dziura, ziejąc grobowym chłodem. Wszyscy Bretończycy ominęli ją jednak bez problemu. Wszyscy poza jednym - koń Gasparda, widząc przepaść, stanął z przerażenia jak wryty, wyrzucając swojego pana z siodła prosto w bezdenną czeluść, która moment później zamknęła się bez śladu. Zszokowani rycerze przystanęli i wtedy dosięgła ich salwa Piekłomiotu, kładąc każdego trupem. Z gardeł cesarskich żołnierzy wyrwał się ryk radości.
- Wiejemy, zostaw to do cholery! - Hugo szarpał Arthura za rękaw, chcąc jak najszybciej dołączyć do reszty uciekających chłopów.
- Najpierw rozwalę tą przerośniętą brytfankę! - odparł artylerzysta, zapalając szmaty wetknięte w wielki gliniany gar ze smołą.
- No chodź, bo inaczej tu zostaniesz na zawsze!
- Już, już... - odparł Arthur, luzując zapadkę trebusza. Machina jęknęła spojeniami belek ostatni raz, posyłając pocisk w powietrze. Ostatni raz Pani jeziora spojrzała przychylnym okiem na kmiecego rzemieślnika i poniosła płonącą amforę dokładnie tam gdzie trzeba - na wieżyczkę czołgu. Płonąca smoła rozlała się po całej machinie, buchając w niebo kłębami czarnego dymu.
* * * * * * * * * *
Cesarski herold chodził po polu bitwy i co chwila zerkał na trzymany w ręku zwój - katalog herbowy bretońskiej szlachty. Raz za razem zaznaczał rysikiem krzyżyk przy którymś z nazwisk. Jego pomocnicy podnosili co jakiś czas jedną z leżących przy ciałach tarcz, ukazując wymalowane na niej znaki.
- Martin z Velecourt...zabity...Stefan z Blois....zabity...Arthur de Berry...zabity....
- Ten wciąż żyje, panie.
- Ryszard Bellefleur...ranny...
Do herolda podszedł Luthor Huss, opierając na ramieniu swój młot.
- Ilu padło?
- Samych panów herbowych jak na razie doliczyliśmy się trzydziestu sześciu. Do tego drugie tyle drobniejszego rycerstwa, wielu giermków...chłopstwo w większości uciekło. Mamy ich chorągwie, cały obóz, mnóstwo broni, sporo koni.
- Naszych też wielu poległo...
- Ale zwyciężyliśmy? Czy to się nie liczy najbardziej?
- Nie, panie Schottmeyer...nie ubiliśmy demonicznego legionu czy hordy nieumarłych. Każde takie zwycięstwo jest naszą klęską, bo nas dzieli zamiast jednoczyć. Nas, ludzi. - odparł Huss i odszedł, pozostawiając herolda samemu sobie.
- Ale jak właściwie wszystko się potoczyło? - spytał Thoinot, młody giermek Valiera, nalewając mu wino do pucharu.
- Jak wiesz, po przybiciu do wybrzeża i wyładowaniu zapasów, armia ruszyła traktem do Nordhafen. Po drodze spaliliśmy tylko kilka wsi rybackich. Większość z mieszkańców pouciekała, ale jednego udało się nam złapać. Powiedział, że wszyscy w okolicy nie wiedzą co robić, bo nasze lądowanie kompletnie ich zaskoczyło. Książę Elektor ponoć pierzchnął aż do Middenheim, pozostawiając obronę swoim podwładnym. Wtedy też popełniliśmy pierwszy błąd.
- To znaczy?
- Zaufaliśmy słowom wieśniaka. Pan konetabl był tak pewny siebie, że nakazał szybki marsz w stronę miasta. I faktycznie, nie napotykając żadnego oporu, dzień później na horyzoncie zamajaczyły nam mury miasta. Zapadał już zmierzch, więc pan d'Albert nakazał rozbić obóz i czekać do rana.
- I co dalej?
- Będziesz cicho, Thoinot? Daj mi skończyć. Rankiem straż spostrzegła, że wszystko o czym nam mówiono, było kłamstwem, a wrogie wojska stoją uszykowane do bitwy na błoniach pod miastem. To był chyba Dzień Chleba, 12 Brumaire...słońce i lekki wiatr...piękny dzień na bitwę...
* * * * * * * * * * * *
- Przed nami stoi wróg tak lichy, że położymy go niczym żniwiarz kładący łany zboża. Czyż nie napisano bowiem "Przyjdźcie, wy którzy macie wiarę w Pani i jej łasce! Ona da wam ucztować z kielicha życia i porazi wrogów waszych, tak iż niemocą staną się zdjęci, a jak dzieci słabi." - głos biskupa grzmiał nad bretońskim wojskiem, które trwało na klęczkach w nabożnej ciszy, wsparte na mieczach i drzewcach kopii. Wiatr kołysał chorągwiami, a w powietrze wzniósł się chorał, podjęty przez setki gardeł:
A Dieu mon ame,
Ma vie au roi,
Mon coeur aux dames,
L'honneur pour moi...
Pieśń wzleciała z wiatrem i popłynęła przez łąki w stronę imperialnych linii, gdzie karne szeregi szermierzy i gwardzistów czekały na walkę, wespół z muszkieterami, kusznikami i pokaźnym regimentem elitarnych rycerzy zakonu Krwi Sigmara, od których nagle odłączyła się samotna postać na potężnym, ladrowanym koniu, i pogalopowała w stronę stanowisk artyleryjskich.
- Dlaczego nie strzelamy?! Poślijcie tych obszczubruzdów do Morra! - głos Luthora Hussa był niczym grzmot, pod którym kapitan artylerii aż się skulił.
- Przecież nie atakują...poza tym modlą się... - wymamrotał, wskazując ręką w stronę, z której wciąż dobiegały śpiewy i woń kadzidła, z którym księża obchodzili bretońskie wojsko.
- Te heretyckie brednie to nie modlitwa! To policzek wymierzany Sigmarowi! Bezczynność to zguba! - odparł Luthor, po czym zeskoczył z konia, chwycił płonącą żagiew i przystawił do armaty. Z ogłuszającym hukiem trzystofuntowe działo wypaliło, a za nim kolejne. Kule z gwizdem przeleciały nad łąką i eksplodowały pośród Bretończyków. Jeden z księży zachwiał się i krztusząc się krwią zwalił na polowy ołtarz, wywracając świeczniki i kielichy. Inna z kul jak taran rozbiła szeregi najmłodszych z bretońskich rycerzy, kończąc krótki żywot kilku z nich. Przekrzykując wrzawę tłumu, konetabl Charles d'Albert zawołał:
- Bić! Bić! Morduj, kto w Panią wierzy! Śmieeeerć!
Ziemia zagrzmiała pod uderzeniami dziesiątek kopyt, a odziane w stal postacie pochyliły się w siodłach, nastawiając kopie, by jednym straszliwym uderzeniem zmieść wroga. Nacierająca ława zgrabnie podzieliła się w środku pola na trzy części. Prawą flanką nacierał sam konetabl, otoczony najprzedniejszymi rycerzami. Powiewały nad nimi chorągwie z Chalons i Outremere. Lewym skrzydłem pędzili młodzikowie z hrabstw Douche i Chinon, rozwścieczeni do białości śmiercią przyjaciół. Przewodził im sławetny graf Gaspard de Valois, paladyn znany ze swej porywczości i niezrównanego władania kopią. W centrum pola, pod ogromnym sztandarem Pani Jeziora niesionym przez chorążego Jeana z Tours, galopowali Rycerze Drogi, chcący kiedyś dostąpić zaszczytu wypicia z Kielicha. "Może dziś, może to jest ten dzień" - myśli kłębiły się w ich głowach, gdy wywijając ogromnymi mieczami zbliżali się w stronę wroga.
Nagle coś zmąciło jednostajny szum nacierającego wojska. Z gwizdem zaworów i zgrzytem trybów i kół na niewielkie wzniesienie pośrodku pola wtoczył się stalowy potwór, istny behemot z koszmarnego snu, buchający parą i czarnym dymem, lśniący w słońcu stalowym cielskiem. Tuż za nim kroczyły karnym marszem cesarskie wojska, pozostawiając za sobą szykujących się do salwy strzelców i armaty. Rycerze Krwi Sigmara zerwali się do galopu, by spotkać się w honorowym boju z bretońską szlachtą. Na przedzie, machając wielkim młotem, pędził Luthor Huss, gotów w religijnym szale rozłupywać czaszki i miażdżyć żebra.
Bretończycy przystanęli na moment, lecz podobni do morskiej fali, która cofa się, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą w wybrzeże, znów ruszyli naprzód. Nad ich głowami niebo przeciął grad strzał, spadając na muszkieterów, a ziemią wstrząsnęły uderzenia głazów miotanych przez potężne trebusze. Jeden z nich trafił prosto w czołg, lecz bryła granitu tylko odskoczyła od pancerza, zdzierając farbę i złocenia.
Do konetabla nagle dopadł jeden z pędzących obok konnych sierżantów i krzyknął wskazując włócznią w stronę wroga:
- Panie mój! Tam jest ich generał! Razem z gwardzistami! Ten czarnoksiężnik!
- Odciągnijcie rycerzy od nas, to dostaniecie po akrze ziemi i sto liwrów do podziału!
Sierżantowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Pełen zapału i z wizją dostatniego życia w oczach, skierował swoich ludzi prosto przed oddział Hussa. Strzały zadzwoniły po zbrojach i tarczach, nie czyniąc rycerzom najmniejszej szkody, za to skutecznie odwracając ich uwagę.
- Droga wolna! - zawołał konetabl. - Naprzód, po chwałę!
Chorągwie znów załopotały na wietrze.
Gwardziści przystanęli, a ich dowódca, z lekką nutą obawy w głosie, powiedział:
- Nie ustoimy tej szarży. Nie mamy pik.
Odziany na szaro czarodziej jednak tylko się uśmiechnął i odparł spokojnie:
- Dajcie znak, niech otworzą ogień.
Chorąży wykonał ruch sztandarem, a na czoło imperialnej linii wysunął się kolejny potwór. Z jego dziewięciu luf buchnął dym i ogień, a huk wystrzału zmieszał się z grzechotaniem muszkietów. Ołowiane kule dosięgnęły celu, dziurawiąc kolczugi i hełmy, powalając konie i ludzi z równą łatwością. Na trawę padały broczące ciała, połamane kopie i strzaskane herbowe tarcze. Na końcu dym osłonił wszystko niczym grobowy całun. Cesarscy żołnierze zaczęli wiwatować i wymachiwać bronią.
- A nie mówiłem? - mruknął mag.
Sierżant odpowiedział mu skinięciem głowy i uśmiechem. Ten jednak zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił. Z rzednącego dymu wyłoniły się sylwetki konnych. Okrwawieni i pokiereszowani Bretończycy wciąż pędzili w stronę gwardii. Została ich mniej niż połowa, lecz mimo to nacierali bez cienia lęku. Konetabl d'Albert, bez hełmu i z czołem krwawiącym od odłamków, ryknął razem z resztą rycerzy:
- Montjoieeeeee! Pani i Święty Graal!
Zderzenie było istnym obrazem apokalipsy - kopie bezbłędnie trafiały w cel, napierśniki i hełmy darły się jakby były z papieru, ranni ginęli pod kopytami wierzchowców, a na walczących spadł deszcz odłamków z kruszących się kopii. Rycerze odrzucili na bok bezużyteczne ułomki i wyciągnęli miecze i buzdygany, bezlitośnie siekąc i tłukąc z wysokości końskiego grzbietu. Nagle któryś z gwardzistów ugodził konia konetabla, a ten zwalił się z wierzgającego wierzchowca na ziemię. Gdy wstał, ryknął w stronę wroga łamanym Rekspielem:
- Tacy wy bohatery? Dalej! Który mi dostoi?! Boicie się rycerza, parobki jedne, kobyle dzieci! Wam to kądziel dać i z babami sadzać!
Nagle przed gwardzistów wysunął się szary mag, dzierżąc jarzący się czerwonawą łuną młot.
- Walcz więc ze mną, skoro chcesz.
Konetabl podszedł do czarodzieja, gotów jednym zdecydowanym ruchem odciąć mu głowę. Ten jednak wyciągnął drugą rękę, w której trzymał jakieś cudaczne urządzenie, wyglądające jak przypadkowa kombinacja luster, soczewek i pryzmatów. Coś błysnęło oślepiająco, a ręka bretońskiego księcia nagle zwiotczała, on sam zaś się przygarbił, tak jakby przybyło mu nagle lat.
Mag zaś, wręcz przeciwnie, wyprostował się i ożywił, nagle zrywając się do ataku. Ciosy magicznego młota spadały na desperacko broniącego się konetabla, pozbawiając go najpierw tarczy, a potem miecza. Nagle Bretończyk upadł, potykając się o kamienie. Czarodziej wzniósł młot nad głową i opuścił go, łamiąc przeciwnikowi kręgosłup. Pomiędzy rycerzami rozszedł się pełen strachu jęk. Widząc, że sytuacja jest beznadziejna, rzucili się do ucieczki, porzucając swe proporce, a gwardziści ruszyli za nimi w szaleńczy pościg. Czarodziej biegł z nimi, lecz nagle opadł z sił, wspierając się na ramieniu sierżanta.
- Co wam, panie?
- Umarł. Przeciwnik umarł, więc i jego siła ze mnie ustąpiła.
Po chwili jednak dodał:
- Już mi lepiej, ruszajmy. Wybiliśmy wężowi zęby, ale wciąż może nas zadusić swoim cielskiem.
Słowa czarodzieja okazały się prorocze. W chwili gdy padał konetabl, na lewej flance młodzi rycerze dokonywali pogromu na załodze jednego z dział. W centrum pola wciąż powiewał ogromny Sztandar Pani Jeziora, a niosący go rycerze starli się w walce ze stalowym potworem, bijąc swoimi dwuręcznymi mieczami w jego pancerną skórę. Co jakiś czas jeden z nich padał, przymiażdżony wciąż napierającymi kołami, lecz mimo to trwali nieustraszeni.
Na wzgórze w centrum łąki wmaszerowali tymczasem szermierze, a na ich czoło wysunęła się odziana w pysznie zdobiony pancerz postać, dzierżąca drzewce z jakimś sztandarem. Nagle wiatr rozwinął płat materiału, ukazując haftowane jedwabiem orły i gryfy. Nie było wątpliwości kim jest owa dumna postać.
- To Ludwig Schwarzhelm! Chorąży cesarza! - zawołał otoczony swoją strażą biskup Adelhald. - Zabijcie go, zabijcie w imię Najświętszej Panienki!
Ze skrzypieniem osi i kołowrotów dwa trebusze wykonały potężny zamach, posyłając w powietrze wielkie głazy. Nie wiadomo, czy dzięki interwencji Pani, czy przez zwykły ślepy los, trafiły bezbłędnie w cel. Połowa regimentu szermierzy zginęła zmiażdżona lub zabita skalnymi odłamkami. Gdy żołnierze otrząsnęli się z pierwszego szoku, dopadł ich kolejny cios, jeszcze straszniejszy - Ludwig leżał na stercie ciał, a struga krwi spływała mu z czoła. Połamany i podarty sztandar leżał w błocie tuż obok.
- Sigmar nas opuścił! Ratuj się kto może! - zawołał sierżant oddziału, pierwszy rzucając się do ucieczki. Pozostałym żołnierzom decyzję ułatwiła chmura strzał wypuszczona przez bretońskich łuczników. Żołnierze Nordlandu pierzchali nie zważając na rannych i potykających się, byle znaleźć się dalej od bretońskich linii i sypiącej się z nich śmierci.
- Naprzód, bracia! - zawołał biskup - Bierzcie sztandar! Rzucimy go królowi pod nogi jako dowód zwycięstwa!
Z rykiem radości tłum zbrojnych rzucił się na wzgórze, by schwycić cenną relikwię i odrzeć trupy ze złota i wszystkiego co przedstawiało jakąkolwiek wartość.
Wszystko to, pełen obaw o swoją przyszłość, widział dowódca czołgu. Nagle jego uwagę przykuł ruch - Ludwig z jękiem wsparł się na łokciach i próbował sięgnąć po miecz, chcąc bronić sztandaru do ostatka.
- On jeszcze żyje... - mruknął do siebie, po czym zaczął obracać wieżyczkę czołgu i krzyknął do palacza siedzącego poziom niżej:
- Johann! Na mój znak spuść całą parę z kotła przez górny zawór!
- Jawohl, Herr Schalert!
Gdy lufa parowego działka znalazła się na wprost biegnących na wzgórze kmieci, inżynier zawołał:
- Teraz!!! Cała moc!
Z lufy na zbrojnych z sykiem poleciały strumienie gorącej pary i wrzątku. Poparzeni i przerażeni, gwardziści biskupa rozbiegli się z krzykiem, zawracając w stronę obozu.
- Kończmy z tym - rzucił Schalert do załogi czołgu, na co odpowiedziały mu radosne krzyki i gwizdy.
- Cała naprzód, na papkę z nimi!
Rycerze Drogi, widząc co się dzieje, zawołali do chorążego:
- Ratuj sztandar! Nie może wpaść w ręce wroga!
- Nie możemy uciec! To hańba nad każdą inną!
- Hańbą będzie, jeśli oddamy przeciwnikowi największą świętość z winy własnej brawury i bezmyślności!
Po chwili wahania rozsądek zwyciężył, a rycerze pogalopowali z dala od czołgu, unosząc sztandar w bezpieczne miejsce.
Wojsko cesarskie poczuło, że zwycięstwo jest bardzo blisko, trzeba tylko zadać decydujący cios. Widząc jak resztka uciekających rycerzy królestwa zbiera się i z powrotem ustawia do szarży, gwardziści ruszyli do ataku. Luthor, widząc bezsensowność uganiania się za konnymi sierżantami, nakazał zawrócić i również pomknął w stronę pozostałości wrogiej konnicy.
Załoga trebuszy, widząc nacierających Nordlandczyków, odwróciła machiny i wystrzeliła. Widać to właśnie im Pani wyjątkowo tego dnia sprzyjała, gdyż pociski bezbłędnie odnalazły cel, redukując dumny regiment gwardii do krwawego strzępa.
- Ratuj się panie, tu jest zbyt niebezpiecznie. Damy sobie radę, Luthor i jego rycerze nam pomogą - zawołał sierżant, a mag skinął głową i wypowiedział tajemne formuły, po czym zniknął w przestworzach, uniesiony wirującymi cieniami.
Rycerze królestwa wiedzieli jednak, że pomimo odwrotu czarodzieja i celnej salwy trebuszy, nie przeżyją tej walki. Trącili konie ostrogami i ruszyli wrogowi na spotkanie, a Rycerze Krwi Sigmara starli się z nimi w boju. Miecze błyskały w słońcu, zdobiąc się po chwili rubinowymi plamami, a Bretończycy padali jeden po drugim w upiornym milczeniu, nie cofając się ani o cal.
Na drugim końcu pola wciąż jednak zagrożenie wisiało nad imperialnymi liniami - Gaspard de Valois wiódł do szarży młodych rycerzy, wierząc że bocznym uderzeniem rozbije szeregi muszkieterów i zmusi wrogie tyły do ucieczki i porzucenia pozycji, przy okazji wycinając w pień wciąż uciekających szermierzy. Pośród pierzchającego wojska nagle zmaterializował się jakiś kształt i zawołał:
- Stójcie! Stójcie, żołnierze Sigmara! Nie bójcie się wroga! Tchórzy czeka tylko śmierć i wstyd!
Szermierze, widząc swego generała żywego i całego, zaczęli powoli przystawać, po czym zbiegli się z powrotem w namiastkę oddziału. Mag tymczasem rzucił sam do siebie, wznosząc ręce w gestach przywołujących wiatry magii:
- Pora to skończyć.
Przed nacierającymi rycerzami nagle otworzyła się w ziemi wielka dziura, ziejąc grobowym chłodem. Wszyscy Bretończycy ominęli ją jednak bez problemu. Wszyscy poza jednym - koń Gasparda, widząc przepaść, stanął z przerażenia jak wryty, wyrzucając swojego pana z siodła prosto w bezdenną czeluść, która moment później zamknęła się bez śladu. Zszokowani rycerze przystanęli i wtedy dosięgła ich salwa Piekłomiotu, kładąc każdego trupem. Z gardeł cesarskich żołnierzy wyrwał się ryk radości.
- Wiejemy, zostaw to do cholery! - Hugo szarpał Arthura za rękaw, chcąc jak najszybciej dołączyć do reszty uciekających chłopów.
- Najpierw rozwalę tą przerośniętą brytfankę! - odparł artylerzysta, zapalając szmaty wetknięte w wielki gliniany gar ze smołą.
- No chodź, bo inaczej tu zostaniesz na zawsze!
- Już, już... - odparł Arthur, luzując zapadkę trebusza. Machina jęknęła spojeniami belek ostatni raz, posyłając pocisk w powietrze. Ostatni raz Pani jeziora spojrzała przychylnym okiem na kmiecego rzemieślnika i poniosła płonącą amforę dokładnie tam gdzie trzeba - na wieżyczkę czołgu. Płonąca smoła rozlała się po całej machinie, buchając w niebo kłębami czarnego dymu.
* * * * * * * * * *
Cesarski herold chodził po polu bitwy i co chwila zerkał na trzymany w ręku zwój - katalog herbowy bretońskiej szlachty. Raz za razem zaznaczał rysikiem krzyżyk przy którymś z nazwisk. Jego pomocnicy podnosili co jakiś czas jedną z leżących przy ciałach tarcz, ukazując wymalowane na niej znaki.
- Martin z Velecourt...zabity...Stefan z Blois....zabity...Arthur de Berry...zabity....
- Ten wciąż żyje, panie.
- Ryszard Bellefleur...ranny...
Do herolda podszedł Luthor Huss, opierając na ramieniu swój młot.
- Ilu padło?
- Samych panów herbowych jak na razie doliczyliśmy się trzydziestu sześciu. Do tego drugie tyle drobniejszego rycerstwa, wielu giermków...chłopstwo w większości uciekło. Mamy ich chorągwie, cały obóz, mnóstwo broni, sporo koni.
- Naszych też wielu poległo...
- Ale zwyciężyliśmy? Czy to się nie liczy najbardziej?
- Nie, panie Schottmeyer...nie ubiliśmy demonicznego legionu czy hordy nieumarłych. Każde takie zwycięstwo jest naszą klęską, bo nas dzieli zamiast jednoczyć. Nas, ludzi. - odparł Huss i odszedł, pozostawiając herolda samemu sobie.
Ostatnio zmieniony 2 lut 2009, o 00:51 przez Gniewko, łącznie zmieniany 5 razy.
Łoł... Wielki szacunek dla Ciebie Gniewko, ja bym tak tego nigdy nie opisał. Miłym zaskoczeniem jest to, że zwykle jak czytam moje wygrane bitwy to wszędzie widać "Ci tchórzliwi Imperialiści"
A tu! Aż miło... Zapomniałeś dodać o szarży Twoich łuczników i zdobyciu przez nich budynku, w którym wcześniej byli handgunnerzy
Ale trzeba przyznać, że Twoje trebusze to zło wcielone
Kolejna sprawa to nasi Special Characters.... ogólnie niewiele zrobili... a w sumie nic. Twój konetabl zginął z ręki maga, Luthor Huss prawie nic nie zrobił, w sumie zatłukł czempiona realmów, a mój Schwarzhelm... w rzeczywistości powinien wyglądać komiczniej niż w Twoim opisie, on po prostu powinien zniknąć pod tym głazem
Bardzo ciekawa i pełna emocji bitwa, a co najważniejsze nie było ani jednej najmniejszej sprzeczki czy różnicy zdań co do zasad. Więcej takich walk!
Gniewka von Bielitz
Pozdrawia Błażej von Breslau (ach ten imperialny... )
A tu! Aż miło... Zapomniałeś dodać o szarży Twoich łuczników i zdobyciu przez nich budynku, w którym wcześniej byli handgunnerzy
Ale trzeba przyznać, że Twoje trebusze to zło wcielone
Kolejna sprawa to nasi Special Characters.... ogólnie niewiele zrobili... a w sumie nic. Twój konetabl zginął z ręki maga, Luthor Huss prawie nic nie zrobił, w sumie zatłukł czempiona realmów, a mój Schwarzhelm... w rzeczywistości powinien wyglądać komiczniej niż w Twoim opisie, on po prostu powinien zniknąć pod tym głazem
Bardzo ciekawa i pełna emocji bitwa, a co najważniejsze nie było ani jednej najmniejszej sprzeczki czy różnicy zdań co do zasad. Więcej takich walk!
Gniewka von Bielitz
Pozdrawia Błażej von Breslau (ach ten imperialny... )
Piękny raport, dopracowany, ciekawe dialogi, praktycznie zero potknięć stylistycznych, tak często widywanych w innych raportach..
Więcej takich!
Tylko dwa pytanka: na ile to było i jak się skończyło w punktach?
Trebuszety rullez
Pozdrawiam!
Więcej takich!
Tylko dwa pytanka: na ile to było i jak się skończyło w punktach?
Nie wiadomo co gorszeTchórzy czeka tylko śmierć i wstyd!
Trebuszety rullez
Pozdrawiam!
Dla zainteresowanych podaję rozpiskę imperialną:
Nordland 2500 Pts - Empire Army
Wizard Lord @ 305 Pts
General; Magic Level 4
Grey Wand [40]
Van Horstman's Speculum [30]
Hammer of Judgement [25]
Battle Wizard @ 150 Pts
Magic Level 2
Rod of Power [30]
Ring of Volans [20]
Ludwig Schwarzhelm @ 220 Pts
Full Plate Armor; Battle Standard; Barded Warhorse
#Sword of Justice [0]
#Emperor's Standard [0]
Luthor Huss @ 180 Pts
Prayers of Sigmar; Great Weapon; Heavy Armour; Barded Warhorse
24 Swordsmen @ 175 Pts
Light Armour; Shield; Standard; Musician; Duellist
8 Detachment - Free Company @ [40] Pts
10 Handgunners @ 113 Pts
1 Marksman @ [25] Pts
Hochland Long Rifle
10 Handgunners @ 113 Pts
1 Marksman @ [25] Pts
Hochland Long Rifle
Great Cannon @ 100 Pts
Great Cannon @ 100 Pts
8 Knights of the Inner Circle @ 294 Pts
Lance; Full Plate Armor; Shield; Standard; Musician; Preceptor
The Steel Standard [20]
22 Greatswords @ 300 Pts
Great Weapon; Full Plate Armor; Standard; Musician; Count's Champion
5 Detachment - Crossbowmen @ [40] Pts
Steam Tank @ 300 Pts
Helblaster Volley Gun @ 110 Pts
Casting Pool: 8
Dispel Pool: 6
Models in Army: 109
Total Army Cost: 2500
Nordland 2500 Pts - Empire Army
Wizard Lord @ 305 Pts
General; Magic Level 4
Grey Wand [40]
Van Horstman's Speculum [30]
Hammer of Judgement [25]
Battle Wizard @ 150 Pts
Magic Level 2
Rod of Power [30]
Ring of Volans [20]
Ludwig Schwarzhelm @ 220 Pts
Full Plate Armor; Battle Standard; Barded Warhorse
#Sword of Justice [0]
#Emperor's Standard [0]
Luthor Huss @ 180 Pts
Prayers of Sigmar; Great Weapon; Heavy Armour; Barded Warhorse
24 Swordsmen @ 175 Pts
Light Armour; Shield; Standard; Musician; Duellist
8 Detachment - Free Company @ [40] Pts
10 Handgunners @ 113 Pts
1 Marksman @ [25] Pts
Hochland Long Rifle
10 Handgunners @ 113 Pts
1 Marksman @ [25] Pts
Hochland Long Rifle
Great Cannon @ 100 Pts
Great Cannon @ 100 Pts
8 Knights of the Inner Circle @ 294 Pts
Lance; Full Plate Armor; Shield; Standard; Musician; Preceptor
The Steel Standard [20]
22 Greatswords @ 300 Pts
Great Weapon; Full Plate Armor; Standard; Musician; Count's Champion
5 Detachment - Crossbowmen @ [40] Pts
Steam Tank @ 300 Pts
Helblaster Volley Gun @ 110 Pts
Casting Pool: 8
Dispel Pool: 6
Models in Army: 109
Total Army Cost: 2500
Ostatnio zmieniony 1 lut 2009, o 21:01 przez Blaesus, łącznie zmieniany 1 raz.
A oto rozpiska Bretońska:
Korpus Ekspedycyjny konetabla d'Alberta
2500 pkt.
Charles d'Albert [255]
Barded Bretonnian Warhorse, Knght's Vow, Lance, Heavy Armour, Shield
Sword of Harfleur [0] - no armour saves
Horn of Virtue [0] - +1 to rally attempts in 12"
d'Albert Family Ring [0] - immune to poison
Special Rules: hates Imperials, must issue and accept challenges
Paladin BSB [212]
Questing Vow,
Virtue of Duty [30]
Banner of the Lady [100]
Paladin [128]
Virtue of Knightly Temper [40]
Enchanted Shield [10]
Bishop [145]
magic level 2 [35]
Silver Mirror [40]
Bishop [165]
magic level 2 [35]
2x Dispel Scroll [50]
warhorse
8 Knights of the Realm [241]
FCG
War Banner [25]
8 Knights of the Realm [226]
FCG
Banner of Chalons [10]
8 Knights Errant [180]
FCG
24 Men-at-Arms [147]
FCG
15 Longbowmen [140]
skirmish, light armour, FCG
10 Longbowmen [60]
defensive stakes
8 Questing Knights [301]
FCG
Valorous Standard [50]
5 Mounted Yeomen [99]
shields, musician, banner
Trebuchet [100]
Yeoman Craftsman
Trebuchet [100]
Yeoman Craftsman
Korpus Ekspedycyjny konetabla d'Alberta
2500 pkt.
Charles d'Albert [255]
Barded Bretonnian Warhorse, Knght's Vow, Lance, Heavy Armour, Shield
Sword of Harfleur [0] - no armour saves
Horn of Virtue [0] - +1 to rally attempts in 12"
d'Albert Family Ring [0] - immune to poison
Special Rules: hates Imperials, must issue and accept challenges
Paladin BSB [212]
Questing Vow,
Virtue of Duty [30]
Banner of the Lady [100]
Paladin [128]
Virtue of Knightly Temper [40]
Enchanted Shield [10]
Bishop [145]
magic level 2 [35]
Silver Mirror [40]
Bishop [165]
magic level 2 [35]
2x Dispel Scroll [50]
warhorse
8 Knights of the Realm [241]
FCG
War Banner [25]
8 Knights of the Realm [226]
FCG
Banner of Chalons [10]
8 Knights Errant [180]
FCG
24 Men-at-Arms [147]
FCG
15 Longbowmen [140]
skirmish, light armour, FCG
10 Longbowmen [60]
defensive stakes
8 Questing Knights [301]
FCG
Valorous Standard [50]
5 Mounted Yeomen [99]
shields, musician, banner
Trebuchet [100]
Yeoman Craftsman
Trebuchet [100]
Yeoman Craftsman
Zauważam pewną komiczność jeśli chodzi o herosów...
Kontabl - Lord bretoński, nienawidzący Imperium (tej całej swargoczącej hołoty)... zginął z ręki maga
klecha - w trakcie modlitwy dostał kulą armatnią w głowę (o co się modlił bezwstydnik? )
paladyn dzierżący sztandar - całą bitwę spędził na środku stołu, wkurzając załogę czołgu (czołg też tam stał całą bitwę) tylko po to by w ostatniej turze uciec i zebrać się 1" przed kusznikami!
paladyn prowadzący errantów do boju... ze wszystkich w oddziale miał najwyższą INI=5 i jako jedyny jej nie zdał!... wpadł do dziury...
mag lv2 - całą bitwę spędził przy hellblasterze... ile razy mu czary weszły? Raz? Dwa? Jeszcze raz miscasta sobie strzelił!...
Luthor Huss - wujek wielkie zło... zabił jeden model...
Ludwig Schwarzhelm - W sumie nikt nie wie gdzie on się podział, w miejscu gdzie ostatnio go widziano leży wielgaśny głaz...
Lord Mag - cwaniak, schował się w gwardii, a jak przyszło co do czego, okazało się, że pod szatą nosi wielgaśny młotek i VHS. Znany z ostatnich tur jako mistrz awiacji.
Biskup - najpierw wszystkich nawoływał do bitwy, tylko po to by na koniec uciec z garstką chłopów.
Wcześniej widziałem tylko raz niezdanego look out sir... w trakcie tej bitwy aż 2!
Kontabl - Lord bretoński, nienawidzący Imperium (tej całej swargoczącej hołoty)... zginął z ręki maga
klecha - w trakcie modlitwy dostał kulą armatnią w głowę (o co się modlił bezwstydnik? )
paladyn dzierżący sztandar - całą bitwę spędził na środku stołu, wkurzając załogę czołgu (czołg też tam stał całą bitwę) tylko po to by w ostatniej turze uciec i zebrać się 1" przed kusznikami!
paladyn prowadzący errantów do boju... ze wszystkich w oddziale miał najwyższą INI=5 i jako jedyny jej nie zdał!... wpadł do dziury...
mag lv2 - całą bitwę spędził przy hellblasterze... ile razy mu czary weszły? Raz? Dwa? Jeszcze raz miscasta sobie strzelił!...
Luthor Huss - wujek wielkie zło... zabił jeden model...
Ludwig Schwarzhelm - W sumie nikt nie wie gdzie on się podział, w miejscu gdzie ostatnio go widziano leży wielgaśny głaz...
Lord Mag - cwaniak, schował się w gwardii, a jak przyszło co do czego, okazało się, że pod szatą nosi wielgaśny młotek i VHS. Znany z ostatnich tur jako mistrz awiacji.
Biskup - najpierw wszystkich nawoływał do bitwy, tylko po to by na koniec uciec z garstką chłopów.
Wcześniej widziałem tylko raz niezdanego look out sir... w trakcie tej bitwy aż 2!
Gniewko wyrzeknij się swej fałszywej wiary i przejdź na Sigmarizm, Imperium przyda się ktoś taki jak ty
Raport jest znakomity, czyta się jak najlepszą książkę.
A co do samej bitwy, to wyrzucenie 1 na ranienie czołgu przez trebuchet ją trochę przesądziło, bo Questy zaraz dostały od niego flankę. Ale i tak trebuchety to jakaś rzeźnia
Raport jest znakomity, czyta się jak najlepszą książkę.
A co do samej bitwy, to wyrzucenie 1 na ranienie czołgu przez trebuchet ją trochę przesądziło, bo Questy zaraz dostały od niego flankę. Ale i tak trebuchety to jakaś rzeźnia
Język iście sienkiewiczowski, naprawdę brawo!
Nawet brak zdjęć/schematów nie doskwiera przy tak zajefajnym opisie.
Tak na marginesie: Jak to robisz, że tak celnie strzelasz trebuszem? Ja moździerzem rzadko trafiam całe regimenty (a ma duży placek), a jak trafię to zwykle zniesie, a Ty centralnie w czołg przywalasz
Nawet brak zdjęć/schematów nie doskwiera przy tak zajefajnym opisie.
Tak na marginesie: Jak to robisz, że tak celnie strzelasz trebuszem? Ja moździerzem rzadko trafiam całe regimenty (a ma duży placek), a jak trafię to zwykle zniesie, a Ty centralnie w czołg przywalasz
Vae victis!
- Jedy Knight
- Forma Skrótowa
- Posty: 3439
Jezus Maria!Legion pisze:Język iście sienkiewiczowski, naprawdę brawo!
To prawda!
Aż che się czytać!
Gniewko - zmień szybko zainteresowania. Nie pasujesz tu.
Jeśli jednak coś już napisałeś - do diaska - pokaż.
Obywatelu, zrób sobie dobrze sam.
może i nie pasujeJedy Knight pisze:
Gniewko - zmień szybko zainteresowania. Nie pasujesz tu.
...
jednak jest naprawde potrzebny (mesjaż polskiego battla?? )
- Jedy Knight
- Forma Skrótowa
- Posty: 3439
Nie wiem, ale przeczytałem jednym tchem i chciałbym jeszcze poczytać.
I to było po polsku.
Naprawdę.
I to było po polsku.
Naprawdę.
Obywatelu, zrób sobie dobrze sam.
Musiałbym tłumaczyć tekst na angielski, a mi się nie chce - wystarczy, że muszę pisać pięciostronicowe eseje na temat dramatu elżbietańskiego na zaliczenie semestru.
Czemu tu nie pasuję? Odstaję od powszechnej ignorancji fluffowej warstwy Warhammera na rzecz maksymalizacji efektywności rozpisek i taktyk? Może i dobrze, bo zabawę mam przynajmniej przednią
A jak tak chcecie, to będę pisał więcej. Nie tylko o Bretonnii i Imeprium, może być o każdej rasie
I jeszcze raz dziękuję za uznanie, dobrze wiedzieć że się podoba.
Czemu tu nie pasuję? Odstaję od powszechnej ignorancji fluffowej warstwy Warhammera na rzecz maksymalizacji efektywności rozpisek i taktyk? Może i dobrze, bo zabawę mam przynajmniej przednią
A jak tak chcecie, to będę pisał więcej. Nie tylko o Bretonnii i Imeprium, może być o każdej rasie
I jeszcze raz dziękuję za uznanie, dobrze wiedzieć że się podoba.
- Jedy Knight
- Forma Skrótowa
- Posty: 3439
Przede wszystkim językowo.Gniewko pisze: Czemu tu nie pasuję? .
Przeciętny użytkownik tego forum wydaje z siebie niezbyt artykułowane dźwięki.
Język dla niego, to coś co kołkiem nabrzmiałym w gębie stoi, jakiś bełkot ino wydobyć z siebie można.
Pół biedy jeśli do porozumiewania się w kwestii rozpisek się ograniczyć – tu żargon pół-angielski wystarcza.
Nieszczęście zaczyna się, jeśli osobnik taki chce coś powiedzieć, a już nie daj boże raport z bitwy napisać.
Nieliczni zaś, którzy słowem operować potrafią – mało co do powiedzenia w kwestii WFB mają.
Obywatelu, zrób sobie dobrze sam.