Arena of Death Sartosa
Arena of Death Sartosa
Ponieważ Mur przez całe wakacje nie przeprowadził Areny zdecydowałem się na rozpoczęcie swojej Areny (Mur mam nadzieje, że nie będziesz miał mi tego za złe). Arena rozgrywać się będzie na pirackiej wyspie Sartosa. Tamtejsza Królowa piratów Natalia Le Bliss usłyszała o legendarnej już Arenie Śmierci. A że sama jest świetną fechmistrzyniom zdecydowała się na przeprowadzenie podobnych zawodów na swojej wyspie. We wszystkich portach Starego Świata jej wysłannicy rozwiesili wieści o tym wydarzeniu. Liczy ona na to, że przybędą najlepsi fechmistrzowie, a widzami będą najznamienitsi goście.
Więc zapraszam do czternastej już edycji Areny of Death.
edit: bez magów proszę, mumie i wampiry itp są ok ale nie będą czarować.
zasady:
1.Każdy uczestnik zgłasza swoją postać podaje: imię + krótka historyjka
skąd jest i dlaczego znalazł się na arenie na wyspie Sartosa.
uwaga: wybieramy herosa zajmującego jeden slot herosa
Dla autorów 3 najlepszych historyjek darmowa mikstura zdrowia którą przyznaję po zamknięciu listy uczestników.
postacie bez historyjek będą wykopywane z areny.
2.Następnie wybiera ekwipunek z podanych niżej przeze mnie opcji
może wybrać broń wedle odpowiadającej mu konfiguracji i stylu
walki. Broń pojedyncza, dwie bronie, dwuręczna, jedną zbroję lub bez
i jeden dodatek i jedną umiejętność.
3.Walki rozpatruje ja i piszę opisowo przebieg jej trwania na forum.
4.Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują.
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.*
**Armed to da theef nie działą jako komplikacja pewna.
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw jak mumie inkantacji
**Asasini skavenów i darkelfów nie noszą zbroi cięższych niż lekka.
**Scar-veterani,mumie i wood elfy zbroja nie cięższa niż średnia.
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni czy zbroi czy umiejętnosci. Mogą wybrać dodatek jednak tylko spośród piętn dostępnych oprócz malala.
**marki chaosu są dostępne jako pietna z dodatków.
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone lecz mają albo dodatek albo umiejętność a nie oba.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku jak ma
w zasadach warhammera.Czyli może wziąc dodatek.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud.
**Im cięższe uzbrojenie i pancerz tym trudniej nim włądać. Jakkolwiek
przynosi określone korzyści jak i określone kary.
**Wargory mogą pobrać 1 mutację z listy mutacji dostępnych
**Skink priest. skaven chief, tomb king icon bearer , wszelacy goblińscy I hobgoblińscy big bosi, gnoblarscy honcho, ludzcy kapitanowie empire i doW,paymaster i bretonia otrzymują bonusowy dodatek
**Ludzie(emp,dow,bret) mogą zamiast bonusowego dodatku mogą wybrać bonusową umiejętność
**Dragon Slayer otrzymuje bonusową umiejętność
bronie ręczne:
pazury kły ?(cos co nie używa normalnej broni ma wbudowane automatycznie)
pazury bitewne(asasini tylko)
sztylet
miecz krótki
długi miecz
rapier
topór
włócznia
młot
maczuga
czoppa
katana
gwiazda zaranna
wakizashi
bronie oburęczne:
Bastard(okreslic styl walki jednorącz bądź oburącz)
miecz dwuręczny2ws
topór oburęczny
korbacz
młot oburęczny
halabarda
kadzielnica plagi(censer)
kij
dwuręczny miecz Ilthamirowy(tylko HE)
Kula Fanatyka i halucynogen(tylko nocny goblin)
zbroje:
<brak zbroi>
lekka zbroja (skórzana etc)
średnia zbroja (kolczuga ,napierśniki,itd)
ciężka zbroja (paskowa, półpłytowa itd)
Pancerz Ilthramirowy(tylko High elfy)
pełna płytówka/gromrill/chaos(tylko dw,em chaos)
tarcza
Płaszcz z łusek morskiego smoka (tylko DE, bohater musiał wcześniej służyć jako Korsarz)
Lwi płaszcz (tylko HE bohater musi służyć jak biały lew)
*określone bronie mają rózne bonusy i ew minusy.Niektóre komponują się ze sobą używane razem ze sobą. Np dwa krotkie miecze. Inne mogą dawac okreslony bonus normalnie a dodatkowy kiedy są noszone jako jedna broń bez innej i bez tarczy. Np włócznia.
*różne dodają różne bonusy i minusy. Lekka wcale nie znaczy gorsza, a brak zbroi równierz ma swoje istotne zalety.
dodatki i gadżety:
amulet ochronny
bicz(zamiast drugiej broni lub tarczy, zakaz dwuraków))
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomba kwasowa
bomba paraliżująca
buty szybkości
duszki lasu(WE)
eliksir refleksu
eliksir odurzający
eliksir ze spaczenia (skaveni tylko)
grzyby szalonego kapelusznika(nocne gobliny tylko)
hełm
ikona sigmara (Empire)
kolce na broni/zadziory
kusza pistoletowa
mikstura zdrowia
mięso trolla (tylko gobliny)
mikstura siły(duża)
mikstura precyzji(duża)
mikstura odpornosci(duża)
mistrozwska zbroja
mistrzowska broń
noże do rzucania
2xpistolet(tylko emp,sk,dw)
piwo bugmana xxxxxx(tylko krasnoludy)
pierścień ochrony jadowej
piętno khorna
piętno tzentcha
piętno nurgla
piętno slanesha
piętno Malala
płaczące ostrza
płonąca broń
przeklęta broń
sieći
stymulat
trucizna jadowa
trucizna czarny lotos(DE)
umagicznienie broni
woda swięcona
wyostrzenie broni
cechy i umiejętności:
agresywny
berserker
biegły w broni
błogosławiony pani jeziora (tylko bretonia)
chwytny ogon z nożem (skaveni)
cnota rycerskiego paladyna (bretonia tylko)
defensywny
dobry refleks
leśne błogosławieństwo
wyszkolony
ekspert w walce
mięśniak
kensai (tylko dla Kapitana DoW, bohater musi pochodzić z Nippoiu)
odważny
precyzja w uderzeniu
szermierz(imperium)
szczęściarz
tarczownik(wymagana tarcza)
twardziel
twardogłowy
zabójca
zajadłość
zręczny
riposta
wampirza krew: necrarcarch (tylko wampiry)
wampirza krew: blood dr (tylko wampiry)
wampirza krew: strigoi (tylko wampiry)
wa,pirza krew: lhamia (tylko wampiry)
wampirza krew(blood dragon, necrarch, strigo,lhamiai)[tylko wampiry]
*(wampirza krew strigoi ma zbanowane broń i zbroje/)
Mutacje dla bestioludzi
dodatkowe ramię
rogi:
Straszna paskuda:
silne kopyta:
ciało węża:(slanesh only)
pulsujące ciało zmian:(mark of tzentch only)
wielkie cielsko
macka:(tylko mark of nurgle)
gorączka bitewna(Khorne only)
bitewny ryk(mark khorna tylko)
Highscore(zwycięzcy aren)
Arena nr 1 :Skiririt zabójca klanu Eshin(skaven Assasin)
zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha.
Arena nr 2 Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha(Exalted champion)
zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane).
areny nr 3:Cossalion mistrz miecza z Hoeth(High elf commander)
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa
arena nr 4:Otto Kalman Blond Dragon(Vampire Thrall)
powrócił w rodzinne strony
Arena nr 5:Axelheart Strigoi(Vampire Thrall)
los nieznany-zbiegł
Arena nr 6: ???? ( Jasiowa niedokończona w finale)
Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył.
Arena nr 7: Karol Wallenstein(Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez
zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 8: Judasz Przeklęty(Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.
Arena nr 9: Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 10: Khaert Abaleth(Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.
Arena nr 11: Beored Drwal (Empire Captain)
Powrócił do rodzinnego Hochlandu by nabrać chęci do życia
Arena nr 12: Loq'Qua'Chaq (Saurus Scar-Veteran)
Wygrawszy na arenie odzyskał swą wolność.
Arena nr 13: Kaelos(Dark Elf assasin)
Oddalił się w nieznane.
Arena nr 14 Sartosa: Aethis Mistrz Miecza z Hoeth(High Elf Noble)
Odzyzkawszy swój honor powrócił w szeregii Mistrzów Miecza
Arena będzie na 16 osób. Ponieważ jutro jadę na bieg katorżnika losowanie par przeprowadzę w poniedziałek. Wtedy też ocenie opowiadania i przydzielę miksturki. Co do mechaniki, to przez ostatni tydzień kombinowałem z tymi wszystkimi bajerami jakie wymyślił Mur i opracowałem do niej swoją mechanikę (opartą na tej batlowej, ale zmodyfikowaną), pozostanie ona jednak moją tajemnicą. Dobra czekam na pierwsze postacie. Niech zwycięży najlepszy.
Uczestnicy:
1. Ulf Tronsson (Zabójca Smoków)
broń: dwa młoty
zbroja: brak
dodatki: buty szybkości (runa szybkości)
umiejętności: twardziel, riposta
2. Skarak - Skaven Assasin
Broń: dwa sztylety
Zbroja: Płaszcz z kapturem czyli <brak>
Dodatek: Mistrzowska broń
Umiejętności: Zabójca
Mikstura zdrowia (Nagroda)
3. Aethis(high elf noble)
Broń: dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja: Pancerz Ilthamirowy
Dodatek: buty szybkości
Cecha: precyzja w uderzeniu
4. Kapitan Jacek Wróbel (Empire Captain)
Rapier, Brak zbroi (to wkońcu pirat),
2x pistolet (Dziki kot i Pijany Fąsz),
Szczęściarz (jak to alkoholik ma w zwyczaju)
Szermierz (No bo wszyscy znają wyczyn Jacka Wróbla)
5. Imię: War'Giznak (skaven chieftain)
Broń: Kadzielnica Zarazy (cenzer)
Zbroja: Ciężka (półpłytowa)
Umiejętność: Odważny
Dodatki: Eliksir Spaczeniowy, Bomby Kwasowe
6. Imię: Sir Samuel Vimes (empire captain)
Broń: długi miecz
Zbroja: Napierśnik i hełm straży
Umiejętność: riposta
Dodatki: kusza pistoletowa
7. Azhnag - savage orc big boss
(2x choppa, bez pancerza, buty szybkosci, agresywny)
8. Tamashima Mitzuzuki - Kapitan DoW.
2 x wakizashi
brak zbroi
kensai, precyzja w uderzeniu, buty szybkości.
9. Leo Błogosławiony
bronie ręczne: katana
zbroje: chaos armour, tarcza (o ile mogę tarcze i zbroje)
dodatki i gadżety: mistrzowska broń
cechy i umiejętności: precyzja w uderzeniu
10. Imie: Lastaad von Zet - Vampire
Broń: Rapier i długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja
Dodatki: Przeklęta broń
Umiejętności: Wampirza krew: Blood Dragon
Mikstura zdrowia (Nagroda)
11. Durron Ironshield (krasnoludzki tan)
broń: młot
zbroja: zbroja gromrillowa + tarcza
dodatki: mistrzowska zbroja
umiejętności: tarczownik
Mikstura zdrowia (Nagroda)
12. Ulryk Von Kasztelan
Długi miecz
Miecz krótki
Średnia Zbroja
Buty szybkości ( niezwykle modne ostatnimi czasy )
wampirza krew: blood dragon
13. Sargon M'hash
broń: topór oburęczny
zbroja:ciężka zbroja
dodatek:mistrzowska broń
cechy:precyzja w uderzeniu
14. Delric Exalted Chaos champion
broń : dwa długie miecze
zbroja : ciężka
dodatek : przeklęta broń
umiejętność : riposta
15. Turin (high elf nobel)
Broń - Bastard oburęcznie
Zboja - Paskowa (ciężka)
Dodatki - buty szybkości
Umiejętności - ekspert w walce
16.Dan - Czarny rycerz
Ciężka zbroja
Dwa miecze
Przeklęta broń
Ekspert w walce
W służbie władcy śmierci.
Lista zamknięta.
Więc zapraszam do czternastej już edycji Areny of Death.
edit: bez magów proszę, mumie i wampiry itp są ok ale nie będą czarować.
zasady:
1.Każdy uczestnik zgłasza swoją postać podaje: imię + krótka historyjka
skąd jest i dlaczego znalazł się na arenie na wyspie Sartosa.
uwaga: wybieramy herosa zajmującego jeden slot herosa
Dla autorów 3 najlepszych historyjek darmowa mikstura zdrowia którą przyznaję po zamknięciu listy uczestników.
postacie bez historyjek będą wykopywane z areny.
2.Następnie wybiera ekwipunek z podanych niżej przeze mnie opcji
może wybrać broń wedle odpowiadającej mu konfiguracji i stylu
walki. Broń pojedyncza, dwie bronie, dwuręczna, jedną zbroję lub bez
i jeden dodatek i jedną umiejętność.
3.Walki rozpatruje ja i piszę opisowo przebieg jej trwania na forum.
4.Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują.
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.*
**Armed to da theef nie działą jako komplikacja pewna.
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw jak mumie inkantacji
**Asasini skavenów i darkelfów nie noszą zbroi cięższych niż lekka.
**Scar-veterani,mumie i wood elfy zbroja nie cięższa niż średnia.
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni czy zbroi czy umiejętnosci. Mogą wybrać dodatek jednak tylko spośród piętn dostępnych oprócz malala.
**marki chaosu są dostępne jako pietna z dodatków.
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone lecz mają albo dodatek albo umiejętność a nie oba.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku jak ma
w zasadach warhammera.Czyli może wziąc dodatek.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud.
**Im cięższe uzbrojenie i pancerz tym trudniej nim włądać. Jakkolwiek
przynosi określone korzyści jak i określone kary.
**Wargory mogą pobrać 1 mutację z listy mutacji dostępnych
**Skink priest. skaven chief, tomb king icon bearer , wszelacy goblińscy I hobgoblińscy big bosi, gnoblarscy honcho, ludzcy kapitanowie empire i doW,paymaster i bretonia otrzymują bonusowy dodatek
**Ludzie(emp,dow,bret) mogą zamiast bonusowego dodatku mogą wybrać bonusową umiejętność
**Dragon Slayer otrzymuje bonusową umiejętność
bronie ręczne:
pazury kły ?(cos co nie używa normalnej broni ma wbudowane automatycznie)
pazury bitewne(asasini tylko)
sztylet
miecz krótki
długi miecz
rapier
topór
włócznia
młot
maczuga
czoppa
katana
gwiazda zaranna
wakizashi
bronie oburęczne:
Bastard(okreslic styl walki jednorącz bądź oburącz)
miecz dwuręczny2ws
topór oburęczny
korbacz
młot oburęczny
halabarda
kadzielnica plagi(censer)
kij
dwuręczny miecz Ilthamirowy(tylko HE)
Kula Fanatyka i halucynogen(tylko nocny goblin)
zbroje:
<brak zbroi>
lekka zbroja (skórzana etc)
średnia zbroja (kolczuga ,napierśniki,itd)
ciężka zbroja (paskowa, półpłytowa itd)
Pancerz Ilthramirowy(tylko High elfy)
pełna płytówka/gromrill/chaos(tylko dw,em chaos)
tarcza
Płaszcz z łusek morskiego smoka (tylko DE, bohater musiał wcześniej służyć jako Korsarz)
Lwi płaszcz (tylko HE bohater musi służyć jak biały lew)
*określone bronie mają rózne bonusy i ew minusy.Niektóre komponują się ze sobą używane razem ze sobą. Np dwa krotkie miecze. Inne mogą dawac okreslony bonus normalnie a dodatkowy kiedy są noszone jako jedna broń bez innej i bez tarczy. Np włócznia.
*różne dodają różne bonusy i minusy. Lekka wcale nie znaczy gorsza, a brak zbroi równierz ma swoje istotne zalety.
dodatki i gadżety:
amulet ochronny
bicz(zamiast drugiej broni lub tarczy, zakaz dwuraków))
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomba kwasowa
bomba paraliżująca
buty szybkości
duszki lasu(WE)
eliksir refleksu
eliksir odurzający
eliksir ze spaczenia (skaveni tylko)
grzyby szalonego kapelusznika(nocne gobliny tylko)
hełm
ikona sigmara (Empire)
kolce na broni/zadziory
kusza pistoletowa
mikstura zdrowia
mięso trolla (tylko gobliny)
mikstura siły(duża)
mikstura precyzji(duża)
mikstura odpornosci(duża)
mistrozwska zbroja
mistrzowska broń
noże do rzucania
2xpistolet(tylko emp,sk,dw)
piwo bugmana xxxxxx(tylko krasnoludy)
pierścień ochrony jadowej
piętno khorna
piętno tzentcha
piętno nurgla
piętno slanesha
piętno Malala
płaczące ostrza
płonąca broń
przeklęta broń
sieći
stymulat
trucizna jadowa
trucizna czarny lotos(DE)
umagicznienie broni
woda swięcona
wyostrzenie broni
cechy i umiejętności:
agresywny
berserker
biegły w broni
błogosławiony pani jeziora (tylko bretonia)
chwytny ogon z nożem (skaveni)
cnota rycerskiego paladyna (bretonia tylko)
defensywny
dobry refleks
leśne błogosławieństwo
wyszkolony
ekspert w walce
mięśniak
kensai (tylko dla Kapitana DoW, bohater musi pochodzić z Nippoiu)
odważny
precyzja w uderzeniu
szermierz(imperium)
szczęściarz
tarczownik(wymagana tarcza)
twardziel
twardogłowy
zabójca
zajadłość
zręczny
riposta
wampirza krew: necrarcarch (tylko wampiry)
wampirza krew: blood dr (tylko wampiry)
wampirza krew: strigoi (tylko wampiry)
wa,pirza krew: lhamia (tylko wampiry)
wampirza krew(blood dragon, necrarch, strigo,lhamiai)[tylko wampiry]
*(wampirza krew strigoi ma zbanowane broń i zbroje/)
Mutacje dla bestioludzi
dodatkowe ramię
rogi:
Straszna paskuda:
silne kopyta:
ciało węża:(slanesh only)
pulsujące ciało zmian:(mark of tzentch only)
wielkie cielsko
macka:(tylko mark of nurgle)
gorączka bitewna(Khorne only)
bitewny ryk(mark khorna tylko)
Highscore(zwycięzcy aren)
Arena nr 1 :Skiririt zabójca klanu Eshin(skaven Assasin)
zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha.
Arena nr 2 Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha(Exalted champion)
zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane).
areny nr 3:Cossalion mistrz miecza z Hoeth(High elf commander)
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa
arena nr 4:Otto Kalman Blond Dragon(Vampire Thrall)
powrócił w rodzinne strony
Arena nr 5:Axelheart Strigoi(Vampire Thrall)
los nieznany-zbiegł
Arena nr 6: ???? ( Jasiowa niedokończona w finale)
Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył.
Arena nr 7: Karol Wallenstein(Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez
zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 8: Judasz Przeklęty(Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.
Arena nr 9: Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..
Arena nr 10: Khaert Abaleth(Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.
Arena nr 11: Beored Drwal (Empire Captain)
Powrócił do rodzinnego Hochlandu by nabrać chęci do życia
Arena nr 12: Loq'Qua'Chaq (Saurus Scar-Veteran)
Wygrawszy na arenie odzyskał swą wolność.
Arena nr 13: Kaelos(Dark Elf assasin)
Oddalił się w nieznane.
Arena nr 14 Sartosa: Aethis Mistrz Miecza z Hoeth(High Elf Noble)
Odzyzkawszy swój honor powrócił w szeregii Mistrzów Miecza
Arena będzie na 16 osób. Ponieważ jutro jadę na bieg katorżnika losowanie par przeprowadzę w poniedziałek. Wtedy też ocenie opowiadania i przydzielę miksturki. Co do mechaniki, to przez ostatni tydzień kombinowałem z tymi wszystkimi bajerami jakie wymyślił Mur i opracowałem do niej swoją mechanikę (opartą na tej batlowej, ale zmodyfikowaną), pozostanie ona jednak moją tajemnicą. Dobra czekam na pierwsze postacie. Niech zwycięży najlepszy.
Uczestnicy:
1. Ulf Tronsson (Zabójca Smoków)
broń: dwa młoty
zbroja: brak
dodatki: buty szybkości (runa szybkości)
umiejętności: twardziel, riposta
2. Skarak - Skaven Assasin
Broń: dwa sztylety
Zbroja: Płaszcz z kapturem czyli <brak>
Dodatek: Mistrzowska broń
Umiejętności: Zabójca
Mikstura zdrowia (Nagroda)
3. Aethis(high elf noble)
Broń: dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja: Pancerz Ilthamirowy
Dodatek: buty szybkości
Cecha: precyzja w uderzeniu
4. Kapitan Jacek Wróbel (Empire Captain)
Rapier, Brak zbroi (to wkońcu pirat),
2x pistolet (Dziki kot i Pijany Fąsz),
Szczęściarz (jak to alkoholik ma w zwyczaju)
Szermierz (No bo wszyscy znają wyczyn Jacka Wróbla)
5. Imię: War'Giznak (skaven chieftain)
Broń: Kadzielnica Zarazy (cenzer)
Zbroja: Ciężka (półpłytowa)
Umiejętność: Odważny
Dodatki: Eliksir Spaczeniowy, Bomby Kwasowe
6. Imię: Sir Samuel Vimes (empire captain)
Broń: długi miecz
Zbroja: Napierśnik i hełm straży
Umiejętność: riposta
Dodatki: kusza pistoletowa
7. Azhnag - savage orc big boss
(2x choppa, bez pancerza, buty szybkosci, agresywny)
8. Tamashima Mitzuzuki - Kapitan DoW.
2 x wakizashi
brak zbroi
kensai, precyzja w uderzeniu, buty szybkości.
9. Leo Błogosławiony
bronie ręczne: katana
zbroje: chaos armour, tarcza (o ile mogę tarcze i zbroje)
dodatki i gadżety: mistrzowska broń
cechy i umiejętności: precyzja w uderzeniu
10. Imie: Lastaad von Zet - Vampire
Broń: Rapier i długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja
Dodatki: Przeklęta broń
Umiejętności: Wampirza krew: Blood Dragon
Mikstura zdrowia (Nagroda)
11. Durron Ironshield (krasnoludzki tan)
broń: młot
zbroja: zbroja gromrillowa + tarcza
dodatki: mistrzowska zbroja
umiejętności: tarczownik
Mikstura zdrowia (Nagroda)
12. Ulryk Von Kasztelan
Długi miecz
Miecz krótki
Średnia Zbroja
Buty szybkości ( niezwykle modne ostatnimi czasy )
wampirza krew: blood dragon
13. Sargon M'hash
broń: topór oburęczny
zbroja:ciężka zbroja
dodatek:mistrzowska broń
cechy:precyzja w uderzeniu
14. Delric Exalted Chaos champion
broń : dwa długie miecze
zbroja : ciężka
dodatek : przeklęta broń
umiejętność : riposta
15. Turin (high elf nobel)
Broń - Bastard oburęcznie
Zboja - Paskowa (ciężka)
Dodatki - buty szybkości
Umiejętności - ekspert w walce
16.Dan - Czarny rycerz
Ciężka zbroja
Dwa miecze
Przeklęta broń
Ekspert w walce
W służbie władcy śmierci.
Lista zamknięta.
Ostatnio zmieniony 26 sie 2009, o 14:15 przez Tullaris, łącznie zmieniany 13 razy.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
temat do historii postaci:
1. Ulf Tronsson
Gobliny okrążyły Ulfa Tronssona. Ich podłe, przekrwione ślepia wpatrywały się w Zabójcę. Khazad zacisnął mocniej dłonie na rękojeściach młotów. Młoty te odziedziczył po śmierci swojego dziada. Dziad był szanowanym kowalem w Barak Varr, największym z krasno ludzkich portów. Jego broń i zbroje kupowane były przez najbogatszych mieszkańców Starego Świata. Ulf także, zgonie z tradycją szkolił się w kowalskim rzemiośle. Jednak dziś stał po środku sali opuszczonej krasnoludzkiej twierdzy w Górach Końca Świata. Wierzył, że tu w starej khazadzkiej siedzibie odpokutuje odkupi swoje grzechy.
Nastała chwila wyczekiwania. Gobosy mimo przewagi nie kwapiły się do ataku. Była to już ich trzecia próba zabicia rudobrodego wojownika. Każdy z nich czekał aż ktoś inny zainicjuje natarcie. Każdy miał nadzieję, że ktoś inny wystawi się na pierwszy cios krasnoluda. Zabójca jednak nie chciał dalej czekać.
- Dalej gównojady – wycedził przez zęby – czas zatańczyć.
Wyskoczył do przodu łupiąc najbliższego goblina. Zielonkawa krew obryzgał a jego towarzyszy. Nim się zdołali pozbierać kolejnych pięciu nie miało twarzy. Zielonoskórzy rzucili się na Ulfa. Zaczęły dźgać go włóczniami. Ten nie zważał na to. Brnął przez zielony tłum precyzyjnie rozdając ciosy. Każde uderzenie kończyło się głuchym odgłosem pękających kości i fontanną krwi i zmiażdżonych organów. Walka trwała kila minut. Nagle gobliny zaczęły cofać się, aż wreszcie rzuciły się do ucieczki. Khazad splunął krwią z wyraźnym nie zadowoleniem. Te pokurcze nigdy nie były godnymi przeciwnikami.
Nim podziemna sala opustoszała rozległ się głośny ryk. Gobliny stanęły jak wryte. Przez jedno z wejść do komnaty wszedł ork. Ubrany był od stóp do głów w czarną zbroję. Przez niewielkie szpary w obdrapanym hełmie widać było ślepia pełne nienawiści. Ork ryknął jeszcze raz i ruszył biegiem w kierunku krasnoluda. Ten już czekał na niego. Wieli topór orka spadł na Zabójcę, lecz nie trafił. Tronsson odskoczył w bok i uderzył młotem w orka. Cios sprawił, że stwór zachwiał się, a kawałki jego zbroi rozprysły się wokoło. Ork zamachnął się kolejny raz. Jego cios znów nie trafił. Krasnolud wyskoczył i rozłupał czaszkę czarnego orka. Ten widok przeraził pozostałe gobliny, które pośpiesznie wycofały się z wykutej w sercu góry sali.
Ulf Tronsson ruszył więc dalej w drogę w poszukiwaniu przeznaczenia.
2. Skarak
Był już wieczór. Szczęściarz siedział na arenie na miejscach widowni zdenerwowany. Był sam. Na piasku widać było wyraźnie nie sprzątniętą jeszcze krew Klausa - imperialnego kapitana przegranego w bitwie ze Skaveńskim mutantem. Trujące gazy już się rozwiały ale cały czas ludzie tu nie przychodzili. Szczęściarz myślał nad wypowiedziami przeciwników, które podważały jego szczęście. Był pewien, że nie opuściło go. W środku rozmyślań usłyszał cichy pisk i dreptanie małych nóżek. Przy brzegach areny biegał szczur z jednej dziury do drugiej. Ledwo go było widać, gdyż zlewał się z otaczającym zmrokiem. Gdy wracał z powrotem Adalbert natychmiast wyciągnął zza pasa pistolet i nie celując wystrzelił. Trafił w tylną część brzucha szczura, ten przekręcił się na bok i zaczęła się wylewać stróżka krwi. Po kilku chwilach krew zaczęła się mieszać z krwią Klausa i już ciężko było odróżnić szczurzą od ludzkiej. Szczęściarz zadowolony z tego doświadczenia schował pistolet i wrócił do warsztatu. Nie czuł się więcej tak niewesoły do końca dnia. *
Tymczasem szczur nie zginął – był bardzo ciężko ranny. Rozejrzał się przestraszony i ocenił swoje położenie. To już jego koniec – umiera. Nagle zobaczył błysk. Był malutki i dla kogoś będącego dalej niewidoczny. W miejscu gdzie był błysk i gdzie krzyżowała się jego krew i człowieka widać było zielony piasek. Nigdy czegoś nie widział – przecież był tylko zwykłym szczurem. Wymieszana krew zakolorowała się na jaskrawo zielony. Kolorowa krew powoli zaczęła płynąć w odwrotną stronę – do jego brzucha. Nie wiedział co robić, próbował uciekać przerażony. Przy próbie ruchu poczuł straszliwy ból. Musiał czekać. Krew zetknęła się z jego raną, ogarnął go straszliwy ból i zemdlał. Przed oczami miał ciemność. Nagle pojawiła się głowa szczura. Wyglądałaby całkiem normalnie gdyby nie bardzo skręcone rogi. Głowa przemówiła:
-Witaj szczurze. Jesteś w przestrzeni między światem materialnym a światem Bogów. Zostałeś wybrany przeze mnie – Rogatego Szczura poprzez zlanie się krwi ludzkiej i spaczenia w jednym, twoim ciele. Teraz masz wybór: stać się Skavenem – szczuroczłekiem i zabijać w moje imię, lub zginąć i dać się potępić. Przyjmiesz moją propozycję pozostania skavenem?
-Tak, Rogaty Szczurze. – szczurek usłyszał własne słowa wydobywające się z jego własnych ust.
-Tak więc od dziś przyjmiesz imię Skarak.
Skarak zobaczył znów ciemność i stracił przytomność.
Obudził się w ciasnym i śmierdzącym z początku kanale. Instynktownie dotknął brzucha. Nie było rany, ani nawet śladu po niej. Popatrzył na siebie. Był zdecydowanie, kilkudziesięciokrotnie większy i silniejszy. Jego łapy były nie owłosione jak niektóre części jego ciała. Podniósł się i ze zdziwieniem stwierdził, że potrafił stać na dwóch łapach. Nagle usłyszał kroki. Z przerażenia nie mógł się poruszyć. Podeszło do niego dwóch, podobnych do niego szczuroludzi z tarczami i włóczniami w rękach. Złapali go mocno i obezwładnili. Poczuł ból z tyłu głowy i zemdlał.
Obudził się w pomieszczeniu korytarzy. Było duże jak na pierwszy rzut oka. Na podwyższeniu na drewnianym przyrządzie do siedzenia był Skaven. Po jego dwóch bokach stali strażnicy w ciężkich czarnych zbrojach z tarczami i włóczniami. Dwóch innych, którzy go złapali, trzymali go teraz przed tym ważniejszym.
-Kto to jest? – zapytał Skaven na podwyższeniu
-Znaleźliśmy go w kanałach. Prawdopodobnie to jeden z samowykształconych.
-No dobrze. Ma prawa takie jak każdy z nas więc go puśćcie – zostawili go na ziemi. Powoli zaczął się podnosić –Możecie opuścić pokój.
Gwardziści wyszli. Skarak został naprzeciwko ważnego Skavena i jego strażników.
-I co z tobą zrobić? – zapytał nieco milszym lecz nadal obojętnym głosem. –Hmm… Wysłać go do wykształcenia z początkującymi. Niech się rozwinie jak zwykły nasz obywatel.
Skarak był kształcony przez starszych pobratymców. Powoli zaczynał rozumieć co się z nim stało, zaprzyjaźnił się, ale zawsze pamiętał tę dziwną wizję Rogatego Szczura. Gdy ukończył naukę (bo uczył się niewiarygodnie szybko) doszedł do miejsca, w którym musiał wybrać, w którym z klanów będzie uczestniczył. Z tyłu głowy czuł głos znany już sobie, który mówił mu o klanie zabójców – Eshin. Nie wiedział co to mu tak podpowiada.
Gdy stanął przed jednym z ważnych Skavenów i przedstawicieli każdego z klanów nie był pewien. Nagle w jego myślach pojawił się obraz. Był to widziany już wcześniej Rogaty Szczur. Od ostatniego widzenia Skarak nabrał respektu dla Boga Szczuroludzi.
-Witaj Panie – powiedział
-Witaj ponownie Skaraku. –Młody Skaven rozpoznał głos. To on nakłaniał go do wstępu do klanu Zabójców. –Wstąpisz dla mnie do Klanu Eshin i zostaniesz skrytobójcą. Będziesz zabijał ludzi niegodnych życia na tym świecie. Dokonaj wyboru.
-Tak, Panie –zdążył odpowiedzieć Skarak zanim wizja znikła.
-Wybieram Klan Eshin i chcę zostać Skrytobójcą w imię Rogatego Szczura. –odpowiedział pospiesznie i pewnie.
Na twarzach trzech z czterech przedstawicieli klanów malowało się zrezygnowanie i żal. Czwarty w czarnej szacie z głębokim kapturem i wystającym pyskiem pokazał uśmiech i zadowolenie.
-W takim razie możesz odejść – odpowiedział krótko wysoko postawiony Skaven. Skarak zwrócił się do wyjścia. Poza pomieszczeniem czekał na niego Przedstawiciel Klanu Echin. Skarak nie widział jak i którędy on wyszedł z sali.
-Gratuluję wyboru. Jestem Bazis, skrytobójca Klanu Echin. Od jutra zaczynasz naukę ze mną w gildii klanu.
Skarak ćwiczył długo, ale bardzo się do tego przykładał. Po ukończeniu nauki zabijał pojedynczych ludzi w Imperium, brał udział w ataku na Nuln i tam zamordował kilku ważnych przedstawicieli nędznej rasy. Nauczył się omijać ochronę, choćby najczujniejszą, zamki, choćby najtrudniejsze do otwarcia, zabijać ludzi nie zauważonym przez nich samych aż do zgonu, a także kilku sztuczek złodziejskich w celu wykradnięcia przedmiotów, lub uciekania się do użycia improwizowanej broni. Wśród Skavenów zasłynął z niewykrywalności i nieprzewidywalności.
Pewnego razu we śnie ukazał mu się po raz trzeci już Rogaty Szczur. Skarak był zdziwiony, bo nie spodziewał się spotkania.
-Idź na arenę – na pirackiej wyspie Sartosa, na której odbywa się czternasty z kolei turniej. Wysyłałem wielu przedstawicieli, ale żadnemu od pierwszej areny nie udało się niczego osiągnąć. Wybrałem cię z myślą byś wygrał w moje imię. Idź tam i pokonaj te nędzne stworzenia.
Po obudzeniu się Skarak bez dłuższego rozumowania zebrał się i ruszył na spotkanie przygodzie.
3. Aethis
Aethis był synem elfickiego generała. Odziedziczył po nim siłę i talent do walki. Już za młodu postanowił całkowicie poświęcić się walce. Udał się więc do wieży Hoetha aby zostać Mistrzem Miecza. Jednak przed jego odejściem z domu rodzinnego ojciec podarował mu magiczne buty mówiąc że kiedyś uratują mu życie. Szybko został jednym z najlepszych mistrzów miecza. Magowie powierzali mu wiele ważnych zadań. Pewnego dnia kazali mu poprowadzić oddział mistrzów miecza jako wsparcie dla armii Tyriona ponieważ mroczne elfy dokonały kolejnej inwazji na Ulthuan. Jednak jego oddział wpadł w zasadzkę asasynów mrocznych elfów i został wybity do nogi. Udało mu się uciec i zanieść wieść o klęsce z tylko dzięki butom szybkości. Wiedział że będzie musiał odpokutować za porażkę i śmierć swoich towarzyszy. Dowiedział się o arenie śmierci na wyspie sartos i postanowił udać się tam aby odzyskać straconą reputację.
4. Kapitan Jacek Wróbel
-Kapitanie...- Przerwał błogie upijanie się czterdziestoletnim rumem stary bosman. Kapitan wziąwszy poprawkę, niemrawym ruchem sięgną po kartkę zawieszoną na szpicu sztyletu bosmana. Nieomieszkał uchybienia w obliczeniu zawahał się przez chwilę i padł jak kłoda na stół.
-Sssszzzyyyytaj, i tak bym cię o to poprosił...- Odparł kapitan nieco się ogarnowszy, lecz nadal z wyłożonymi rękoma na stoł i głowa lekko przechyloną tak by spod czarnych jak heban włosów, (choć nieco już tłustych i posklejanych) wyłoniło się ucho, tym samym dając znak że słucha.
-Ykhm!- Odsząkną starzec jak by to nagle stał się wielkim oratorem, wcale umiejąc jedynie sklejac sylaby. -Królowa piratów Natalia Le Bliss ogłasza wielki turniej szermierczy na wyspie Sartosa. Wielka nagroda nieomieszka zwycięzcy...- Wziąwszy głęboki oddech niczym przedszkolak czytający elementarz jął czytać dalej.- Uprasza sie wszystkich śmiałków o jak najszybsze zgłoszenie i uiszczenie akredytacji, podatku VAT i kosztów pogrzebu ble ble ble... ble ble ble...- Bosman, jak zwykle zmęczony z jedną kroplą potu na czole zawsze skracał pismo widząc, że dobiega już końca.
-Toooo Ssssssssuuuuuuka zawszona! Niech ją kraken zeżre na podwieczorek...- Słowom tym jednocześnie towarzyszyło łupnięcie o drewniane deski karczmy, lecz nikogo wokół nie zdziwił huk. Goście, jeśli tak można było nazwać śmierdzącą zgraję zbierającą się każdego wieczora opowiadając jak to każdy zagryzł rekina. Bosman, wychił się nieco by sprawdzić czy kapitan nie rąbną w nic kanciastego, lecz dzielny pirat wyskoczył na nogi jak z procy opierając się nieco o ścianę przy okazji przekrzywiając obraz, który wisiał tam od setek lat, a przynajmniej każdemu tak się wydawało.
-Szykuuuuuj rószoffffą perłe, trza tej śśśiwce fyjaśnić coś na rosum, bo chyba się jej coś pofierdoliło...- Robiąc jakieś niezgrabne gesty rękoma które nie wiele pomagały aczkolwiek dodawały charakteru wypowiedzi znanego wszystkim Kapitana Jacka Wróbla. Wymachując później ręką w górze wskazał kierunek drzwi. Nie omieszkał zawinąć jeszcze butelkę rumu. Lecz na Jego drodze ku wyjściu stanęła właścicielka portowej karczmy. Nieco tegie babsko aczkolwiek na bezrybiu i rak ryba Jacek nie zastanawiając sie dał kobiecie buziaka i z całym wdziękiem i swym czarem podkręcając lekko wąsa rzekł.
-Bell, dopisz mi to do rachunku nie wiem czy wrócę ale wiedz że cię kocham. -Jego oświadczyny spotkały siępo raz kolejny z hukiem tym razem właściwie głośnego plaśnięcia dłonią w nieogoloną twarz pirata, a uwierzcie mi ta kobieta umiała przywalić.
-Kapitanie do wyspy jeszcze kilka godzin drogi... Kapitanie...? Kapitanie!?... KAPITANIE!!!!
-So? Stefan?! Polefaj nie piestol... Jeszcze bedzie czas żeby podryfać pisssty w portach.
- Ale kapitanie trzeba się szykować do walki przeciez to turniej szermierczy.- Stary bosman zwany Stefanem z Mrągowa (nikt do dziś nie wie jak naprawdę nazywa się siwy staruch, który to właściwie sam sterował łajbą i jej dzielną załogą) dobrze wiedział, że kapitanu w swym pijaństwie sprzyja jakieś bóstwo, bo nigdy nie omieszkał łask w postaci farta. Nieraz na oczy widział jak w akcie ucieczki kapitan niechcący strzelajac za siebie trafia w samą głowę przeciwnika stojącego sto metrów dalej, albo jak jednym sztychem najwyraźniej celując w brzuch trafia w oko, wręcz niebywałe aczkolwiek prawdziwe. Co skłaniało kapitana do podjęcia tak dalece idącej wyprawy, to roszczenia do majątku dziadunia i panowania nad wyspą. Jakieś pół godziny później Jacek wyszedł w towarzystwie Stefana na górny pokład widząc wyspę wykrzyczał z całych sił.
-TY KURFFFO!!! JA CI DAM JAKIŚŚŚŚŚ TURNIEJE SE ORGANIZOFFAŚŚ! TY OWSIONOGO, TWÓJJJ STARRYY BYŁ MĘSKĄĄĄĄ PROSTĄ TUTKĄ!!!!- Rzeczą jasną było że nikt poza załogą nie mógł usłyszeć wyzwisk kapitana na temat Natalii, wezmała każdy bałby się jej to powtórzyć stojac twarzą w twarz, ale tu na statku każdy mógł wykrzyczeć co go boli.
Malowniczy krajobraz wyspy roztaczał sie przed załogą. Wspaniała ziemia z zatoką mogącą pomieścić około trzydziestu okrętów rozpościerała się przy lazurowym wybrzeżu. Stada mew krążyły nad nieco murowanym aczkolwiek w większości drewnianym portem. Niecałą milę od portu znajdowała się piękna rezydencja a zarazem centrum życia samej wyspy. Jacek dobrze wiedział, że jest to rezydencja samej Natali Le Biliss.
5. War'Giznak
Lurk zaczął się przyzwyczajać już do swojej sytuacji. To nie mógł być przypadek, że znów znalazł się w pobliżu miejsca, gdzie miała rozgrywać się Arena. Musi-musi w tym być ręka Rogatego Szczura.
Przecież uciekał tak daleko od Karak Vlag, aż przez dużą-wielką WODĘ, przez pod-drogi pod ludzikowym Imperium, często głodny, bez eskorty, ścigany przez „ciekawskich” współplemieńców, którzy zastanawiali się, jakim to sposobem już trzech wielkich herosów ich ludu zmarło śmiercią tragiczną i dziwnym przypadkiem był niedaleko mały-biedny sługa, czyli on sam ma się rozumieć. Po drodze były jeszcze te trupaki, na jakimś przeklętym cmentarzu, przecież Lurk był tylko głodny i musiał coś zjeść.
Niestety znów miał być pomagierem w rzezi, był pewien jeszcze większych kłopotów spowodowanych truchłem kolejnego „wielkiego” wodza skaveńskiego, który niebawem polegnie na udeptanej ziemi tych przeklętych Aren.
War’Giznak, zwany też Gnatożujem, dopadł go już za wielgachną słoną wodą. Wtedy, tak jak poprzednicy, dowiedział się o odbywającym się niebawem turnieju i tak jak każdy z poprzednich idiotów-debili, postanowił go wygrać, wracając do Skavenblight w jeszcze większej glorii-chwale, tak przynajmniej myślał. Lurk nie miał wątpliwości jak to się zakończy i tak jak poprzednio już bywało, zachował swoje nędzne życie, aby być giermkiem-sługą tego przerażającego osiłka.
I jeszcze jedna sprawa, która go męczyła i nie pozawalała zasnąć. Prześladowała go ta przeklęta broń, która była świadkiem śmierci poprzednich „zawodników”. Przecież ją wyrzucił-schował daleko-głęboko. Ta potworna kadzielnica znów miała wziąć udział w Arenie. War’Giznak jakimś cudem, a może z woli Rogatego Szczura, znalazł ten kawał śmierdzącego żelastwa na łańcuchu i oczywiście nie mógł sobie odmówić przyjemności użycia tego świętego (a może przeklętego) reliktu w walce.
Ten wódz słynął ze swojej odwagi, podobno powstrzymał potężną armię zielonoskórych pod wodzą Grishnaka Zgniłka na przełęczy Cuchnącego Wiatru, podobno miał tylko nieznaczną-dwukrotną przewagę liczebną. Jak plotka głosi, strach przez niego wzbudzany oraz waleczność (o dziwo podobno walczył w pierwszych szeregach – cóż za dziwna taktyka) zagrzewały tak resztę jego armii, że nawet niewolnicy walczyli mężnie i nie uciekali z placu boju. Podobno przetrwał też pojedynek ze śmierdzącym zabandażowanym trupako-królem Tepehem Bandażowatym, nie wykazując strachu przed takim potężnym śmierdzio-wojownikiem.
Lurk już wiedział co ma robić, w końcu to jego nie pierwszy raz, jak przygotowywał wojownika do walki na Arenie Śmierci, wiedział jak produkować Eliksir Spaczeniowy, który na ogół robi z wielkiego wojownika, straszliwego szaleńca z pianą na pysku. Ostatnio jednak coś nie zadziałał, chyba dlatego zginął poprzedni jego Pan. To wszystko była jego wina, nie musiał dzień wcześniej się tak bardzo obżerać spaczeniem, to musiało osłabić działanie napoju. Znał też recepturę na wytwarzanie bomb kwasowych, których wytwarzaniem zajmowali się Inżynierowie z klanu Skryrre.
Mały sługa zaczynał rozumieć, że jest cenny, dzięki swoim umiejętnościom i tylko dzięki nim jeszcze żył. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje tą zawieruchę, to podpatrzy-ukradnie wiedzę na temat produkcji strzelb spaczeniowych, tak-tak wtedy wywrze swoją małą zemstę, przestanie być biedny-mały. Będzie Lurkiem Potężnym, przed, którym nawet Rada Trzynastu będzie czuła respekt... Zaraz-zaraz... Skąd te myśli... Tak-tak praca przy spaczeniu powoduje takie euforyczne uniesienia, trzeba odejść od roboty na dzisiaj, eliksir będzie skończony jutro, a dzisiaj trzeba spać-leżeć, może dzisiaj da się zasnąc-zapomnieć choć na chwilkę.
6. Sir Samuel Vimes
Wielki A'Tuin sunął majestatycznie przez bezkres kosmosu, gdy jeden z czterech słoni na jego grzbiecie podniósł nogę, by przepuścić maleńkie słońce. Powierzchnia Dysku na ich grzbietach pogrążona była w ciemnościach. Nagle, nad brzegiem Morza Okrągłego, błysnęło zielone światło.
- Panie Stibbons! Nie sądzi Pan, że ten pirat ma flaki ze złej strony skóry? - zapytał ktoś w Budynku Wysokich Energii Niewidocznego Uniwersytetu.
- Mam nadzieję, że to jego flaki, a nie komendanta Vimes'a, nadrektorze - powiedział Myślak Stibbons z wyrazem twarzy człowieka, który w równaniu reakcji łańcuchowej pomylił plus z minusem. Magowie wyszli zza przeciwmagicznej osłony.
- To co? Idziemy na Nocną Przekąskę? - Zapytał dziekan.
Na środku izolowanej magicznie sali, w szklanym sarkofagu, znajdowało się coś, co kiedyś było marynarzem. Pozostało nim, chociaż nie w tradycyjnym układzie. Ten też zaczynał się od papugi, a kończył na drewnianej nodze ale między nimi było coś pomieszane...
- Nie wydaje się panu, że powinniśmy coś zrobić dziekanie? Kapitan Vimes może być w niebezpieczeństwie! - zagrzmiał nadrektor Ridcully. Zwykle grzmiał w takich sytuacjach.
- Myślałem, że wysłaliśmy go do innego wszechświata, tak? Znaczy, mamy tyle czasu ile chcemy, bo nie jesteśmy jego częścią, prawda Panie Stibbons?
- Właściwie... - zawahał się Myślak
- Bzdura! Musimy skończyć przed śniadaniem. Stibbons wytłumaczy Wam dlaczego! - tak, to był Ridcully.
- Właśnie chciałem wytłumaczyć. Jeśli chcemy sprowadzić tu komendanta, musimy przesłać marynarza z powrotem do tamtego świata. Jeśli będziemy czekać, marynarza będzie coraz mniej, a masa musi być taka sama...
- Nie możemy dosypać trochę piasku albo dolać wody? - zapytał pierwszy prymus
- Nie możemy. Musimy całkowicie izolować sprowadzony obiekt. Inaczej komendant może wrócić niekompletny...
Magowie pokłócili się jeszcze trochę, w końcu uspokoili się i wzięli do pracy.
7. Azhnag
Zapytać Azhnaga o historię jego życia, w zasadzie zapytać go o cokolwiek, to jak próbować obejrzeć paszczę lwa od środka. Dlatego o jego przeszłości nie można powiedzieć nic pewnego, a to co powszechnie na jego temat wiadomo na obszarze imperium nazywane jest plotką, może nawet legendą. Legenda ta jest niekompletna, to raptem kilka historii tak luźno związanych chronologią, że cięzko powiedzieć która z nich jest pierwszą, a która ostatnią. Najczęściej zakłada się że pierwszą z jego przygód było spotkanie z grupą minotaurów. Do owego spotkania doszło, gdy plemię Azhnaga plądrowało, w zasadzie paliło pewne niewielkie sioło na obrzeżach imperium. Podczas radosnej rzezi grupa młodych chłopców tchórzliwie, lub raczej rozsądnie próbowała zbiec do lasu. Azhnag rzucił się za nimi w pościg, gdyż dzięki dziwnym butom zdartym z truchła pewnego szamana potrafił przegonić jelenia. Na nieszczęście uciekinierów wpadli w sam środek pobliskiego obozu zwierzoludzi, gdzie zostali momentalnie ścięci przez piątkę minotaurów. Gdy Azhnag wypadł z krzaków wpadł w furię tak wielką, że oprócz tego iż samodzielnie pokonał piatkę minotaurów ściął wszystkie okoliczne drzewa. To miejsce nazywa się ponoć dziś polem Azhnaga i jedynie minotaury wiedzą gdzie się znajduje, lecz żaden z nich na trzeźwo nie ma odwagi stanąć pomiędzy zwalonymi drzewami.
Jak Azhnag trafił na arenę? Wie to tylko on sam, idź zapytaj jeśli masz odwagę
8. Tamashima Mitzuzuki
Dziwna para stanęła przed bramą miasta. Wychudzony człowiek, i gruby spasiony ogr, obaj z dwoma ostrzami na plecach.
- Dotarliśmy, co? Wreszcie! Głodny żem się zrobił od tego marszu. Hej, ludziska! Otwierać bramę! - donośnym głosem ogr ogłosił swoją obecność mieszkańcom.
- Długo szliśmy, teraz do karczmy. A już niedługo zobaczę, co jesteś wart. Wyrwałeś się do świata, coś chcesz udowodnić, po co? Nikt cię nie wyganiał, walki watażków wciąż u nas trwają, szkoła najemników przeżywa rozkwit. Mamy, na dobra, ja mam dużo kasy, po co to wszystko? Walczysz, możesz zginąć, nic nie możesz zyskać. Uwierz mi, ona już nawet nie pamięta twojego imienia – jedyny na świecie ogr gaduła wciąż trajkotał.
- No ale nic, chcesz to walcz, to twoje życie. Ale odezwać byś się czasami mógł...
9. Leo Błogosławiony
Elf uciekał przez las a postać odziana w ciemny błękit podążała w ślad za nim. W ręku dzierżył przełamane - mniej więcej w połowie- ostrze z Ilthamiru. Dyszał ciężko i kulał na jedną nogę , jednak nie poddawał się . Buty szybkości które dał mu ojciec pozwoliłu mu biec mimo wielu ran. W końcu dobiegł do wybrzeża. z małym pomostem, w oddali między wielkimi falami majaczyła wyspa.
Sartosa! zakrzyknął Aethis i zaczął ładować się do łódki aby zdążyć przed swym oprawcą.
pękł pod ciosem ! nie mogę w to uwierzyć zaklął pod nosem gdyż jego zmora wyłaniała się właśnie z lasu.
Był to wojownik chaosu. Nosił ciężką kolczugę, naramienniki wykonane z czarnego metalu zdobione parą czaszek martwych gorów. Jego twarz była zasłonięta za ciemno niebieskim kapturem, jednak widać było iż nie nosi hełmu i za kapturem kryje się najpewniej ludzka twarz.
Elf rzucił cumy i odpłynął machając i uśmiechając się drwiąco. Chaośnik podszedł do brzegu , splótł ręce w tajemnym geście i.. ruszył przed siebie stąpając parę cali nad powierzchnią wody. Aethis zbladł.
10. Lastaad von Zet
Zakapturzona postać długimi susami wybiegła po schodach na dziedziniec. Błyskawicznie wskoczyła w cień by nie być zauważoną. W ciemnościach widziała świetnie, wzrokiem wodziła po budynkach szukając wejścia do ogromnej cytadeli górującej nad całą ponurą i mroczną twierdzą. W oczy od razu rzuciła mu sie lekko uchylona, gigantyczna stalowa brama ozdabiana wizerunkami szkieletów i kości. Zdziwiła się gdyż wejście nie było chronione. Wskoczyła z gracją przez szparę znajdując się w holu. Bezszelestnym biegiem udała się na wyższe kondygnacje. W końcu dotarła do swojego celu. Stała przed okutymi czarną stalą drzwiami. Mrocznego elfa przeszył dreszcz, nie wiedział kto lub co jest za drzwiami jednak był zabójcą i nie liczył się z rodzajem swojej ofiary, za to mu płacili. Otworzył drzwi. Mimo jego elfiego wzroku, w pokoju było ciemno. Zrobił dwa niepewne kroki w przód. Było tak cicho że aż nienaturalnie. Jedyny dźwięk jaki słyszał to bicie jego serca i cichutki trzask drzwi za nim. Ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął zęby i z bronią w ręce ruszył do przodu.
Nagle przed nim pojawiły się dwa błękitne punkty, oczy, wpatrujące się w niego.
-"Elfia głupota, ambicja, chęć i żądza chwały! Zgubne moce. Śmiesz wkraczać do mojej cytadeli z bronią w ręku, będąc nawet nieproszonym?"
– powiedział spokojnie niski i chłodny głos.
-"Przybyłem by skrócić Twoje nędzne życie, i nie obchodzi mnie kim lub czym jesteś!”
W tej chwili zabójca skoczył w stronę błękitnych światełek.
Gdy jego ostrze jak błyskawica podążało w stronę punktów, elf poczuł paraliżujący uścisk na szyi. Ostrze wypadło mu z dłoni.
-"Psie!" – krzyk zadudnił w całej sali a cień trzymał elfa jedną ręką za szyję nad posadzką.
W momencie w komnacie zapłonęły pochodnie, lekko rozświetlając mroki pomieszczenia. W rogach pomieszczenia i w miejscach gdzie jeszcze zalegała ciemność, chowały się wychudłe postacie zasłaniając się przed blaskiem ognia. Na ścianach wisiały różne sztandary. Od elfich po ludzkie, kończąc na orkowych i Skaveńskich. Setki ponurych trofeów zdobiło marmurowe ściany.
Sytuacja elfa była beznadziejna. Subtelna lecz żylasta dłoń powoli zaciskała się na krtani. Biedak trudem oddychał a nie było już mowy o wyduszeniu jakiegokolwiek słowa.
-"Twoja arogancja nie zna granic! Zamiast grzecznie przeprosić i wyjść, Ty wolałeś wejść tu z butami! Co teraz? Pobrudziłeś moją posadzkę i zakłóciłeś moje spokojne... życie."
- dokończył z przekąsem Lastaad von Zet.
Teraz Assasyn widział świetnie swojego oprawce. Była to wysoka postać o ostrych rysach twarzy. Jego skóra była blada a na ustach widniało rozbawienie ukazując długie białe kły. Nic jednak nie było widać w jego oczach gdyż były czarne jak węgle z lekko tlącym się wewnątrz, lodowym blaskiem. Jego długie białe jak śnieg włosy opadały na gotycko zdobiony błękitny pancerz. W wolnej ręce trzymał długi miecz o lśniącym ostrzu po którym co chwile przewijały się dziwne twarze o potępieńczej minie. U pasa wisiał złoty rapier.
-"A teraz o długowieczny, zobaczysz co to znaczy „zaginąć bez słuchu”!"
Wampir zacisnął rękę na gardle elfa jeszcze mocniej. Assasyn usłyszał gruchot swojej krtani, kręgosłupa. Całe jego ciało zwiotczało a on sam stracił przytomność. Lastaad ścisnął szyje elfa tak mocno że ciało odpadło od głowy i z głuchym dźwiękiem padło na posadzkę a głowa potoczyła się jeszcze chwile po niej wylewając z siebie bryzgi posoki. Wampir wyciągnął z ciała list z pieczęcią . Zaraz z cieni wybiegły pokraczne istoty szarpiąc i pożerając ciało tak szybko jak tylko się da.
Wampir popatrzył na tą scenę z politowaniem.
-„Elf. Żył tak długo, setki lat szkolił się by zabijać, a został zeżarty przez żałosne ghule! Jakiż ten świat złośliwy prawda?” – pytanie zostało zadane w eter. Nikt nie odpowiedział. Lastaad pośpiesznie rozpieczętował list.
-„Arena Śmierci… Ileż moich braci znalazło tam swoją śmierć! Gdybym zwyciężył, zyskał bym szacunek wśród ważniejszych domów! Sławy nigdy nie za wiele mój drogi sługusie.”
– rzekł z prawie ojcowskim „uczuciem” do ghula garbiącego się pod nim, który skończył właśnie zlizywać krew z zbroi swojego pana.
-„Alofasie, szykuj powóz. Czeka nas długa droga!” – wykrzyczał radośnie do upiora stojącego niczym pomnik między kolumnami…
11. Durron Ironshield
Niewielu krasnoludom zdarzyło się zaprzyjaźnić z elfem, a jeszcze mniej wyszło na tym dobrze... Durron wiedział o tym doskonale. Wszystko zaczęło się od głupiego zakładu. Mistrz inżynier Thalgron Gruun wyzwał Durrona na pojedynek piwny. Tan wygrałby go z pewnością - gdyby nie fakt, że od trzech dni świętował narodziny swojego syna. Przegrany w pojedynku miał przez rok walczyć wyłącznie u boku osoby, która jako pierwsza po zakończeniu zawodów (czyli utracie świadomości przez jednego z pijących) wejdzie do sali, w której odbywała się biesiada.
Walka była wyrównana, mimo początkowej przewagi mistrza inżyniera. Już wydawało się, że ten jako pierwszy pożegna się z pionem, kiedy z nienacka przy stole pojawił się jego uczeń. Mistrz otrzeźwiony wizją hańby w jego oczach wytrzymał ten kufel - który okazał się zwycięski. Durron dopił swój kufel bugmańskiego XXX do dna - i z błogim uśmiechem dostojnie zwalił się pod ławę. Wrzawa i okrzyki na cześć zwycięzcy zamieniły się po chwili w pełną koncentracji ciszę - bo oto do sali wszedł poseł - Lorianor, elf wysokiego rodu.
Tak oto Durron Ironshield chcąc dotrzymać swojej przysięgi wyruszył wraz z posłańcem, aby walczyć u jego boku. Elf początkowo traktował to jako bezsensowny, ale dyplomatycznie konieczny sojusz - zmienił jednak zdanie, kiedy w drodze powrotnej z krasnoludzkiej twierdzy wpadł wraz ze swoimi towarzyszami w zasadzkę goblinów. Ogromna przewaga liczebna sprawiła, że gobliny wybiły do nogi towarzyszy Lorianora. On sam - stojąc plecy w plecy z krasnoludem - bronił się dumnie, choć rozpaczliwie, siejąc wokół śmierć i rozlewając goblińską posokę. Krwawił z kilku ran, lecz walczył zapamiętale, aż w pewnym momencie nagły rozbłysk światła oznajmił mu koniec walki i utratę przytomności.
Obudził go ból w boku i uczucie duszności i ciężaru... Otworzył oczy i zobaczył nad sobą gwiazdy i księżyc, a nieco bliżej - krasnoludzki hełm, zbroję i resztę kranoluda, tkwiącego w niej - nieprzytomnie. Durron zasłaniając elfa własną brodatą osobą dokończył walkę, zabijając wszystkie gobliny - i biorąc na siebie wiele ciosów przeznaczonych dla nieprzytomnego elfa.
Od tej pory - po kilkumiesięcznej rekonwalescencji - Durron i Laurenor walczyli razem w niejednej bitwie. Szczęśliwie chwilowy sojusz ich ras nie wystawił Durrona na konieczność wyboruy między hańbą złamania słowa i opuszczenia elfa a bratobójczą walką. Obaj wojownicy z czasem zaczęli się szanować, a nawet - przyjaźnić.
Minął rok. Durron pożegnał się z Laurenorem, z niedowierzaniem stwierdzając, że żal mu opuszczać towarzysza. Wyruszał do domu... Nie wiedział, jak przyjmą go pobratymcy. Dumni towarzysze elfa podrwiwali z niego z powodu współpracy z krasnoludem - Durron podejrzewał, że jego może spotkać to samo. Obaj byli dumni i mimo łączącej ich przyjaźni, postanowili walczyć o odzyskanie dobrego imienia - walcząc z wojownikami z całego Starego Świata - a ostatecznie w razie wygranej także między sobą - na Arenie Śmierci.
Lecz ponownie los zadrwił z Durrona. W drodze na wyspę Sartosa ich okręt natknął się na korsarzy. Laurenor zginął od bełta, wystrzelonego w kierunku krasnoluda, który głośno urągał przeciwnikom. Elf zasłonił go własnym ciałem. Durron wściekły i zrozpaczony, gdy tylko doszło do abordażu, rzucił się w szale na przeciwników, siejąc przerażenie w ich sercach. Zwycięstwo nie ukoiło jego bólu.
Krasnolud nie zrezygnował z udziału w Arenie. Postanowił uczcić pamięć przyjaciela, zwycięstwo - lub chwalebną śmierć - jemu właśnie dedykując.
12. Ulryk von Kasztelan
Była ciemna , straszna noc. Przez gęste zarośla przedzierała się nieporadnie humanoidalna postać , raz po raz stękając i klnąc pod nosem. Na plecach niosła spore zawiniątko. Można było zauważyć , że obchodzi się z nim niezwykle ostrożnie i za wszelką cenę chce uniknąć upuszczenia "skarbu". Kolce darły ubranie , rozcinały skórę , wdzierały się w ciało. Korzenie zmuszały do nieustannych podskoków i przedziwnych wygibasów. Wymęczona do granic możliwości , lecz szczęśliwie z nienaruszonym tobołkiem postać wybiegła na dziedziniec zamczyska. Można było teraz dostrzec rysy twarzy , był to młodziutki blondyn. Bo jego wyglądzie oraz sylwetce można było wywnioskować , że nie jest ani wybitnie silny ani inteligentny. Cisnął tobołkiem w wrota i z krzykiem uciekł w pobliskie zarośla.
Ulryk Von Kasztelan przygotowywał kolację w swym nowo urządzonym aneksie kuchennym kiedy usłyszał głośne uderzenie dobiegające z parteru. Sprawdzenie co się stało wydało mu się rozsądne. Bo był rozsądny. Szybkim krokiem opuścił kuchnię i zbiegł po schodach tylko po to , aby zauważyć dziurę w swych zabytkowych drzwiach. Zdenerwował się. Na dywanie tuż pod swymi stopami dostrzegł sporej wielkości zawiniątko.
- Do jasnej cholery to już ósmy w tym tygodniu!
Zdarł worek , złapał wypchanego mieszanką wybuchową baranka ( zmyślna pułapka czyż nie? ) i cisnął nim przez jeszcze świeży otwór w drzwiach. Dało się słyszeć głośne szelesty , krzyk a potem głośny wybuch. Szewczyk ukryty w krzakach nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Baranek nie wybuchł w środku budynku , lecz wrócił i rozerwał biedaczysko na strzępy. Wampir był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Dobrze , że mam tu taką wielką bibliotekę. Oprócz przepisów kulinarnych można też poczytać o jakimś Dratewce i innych świniopasach. Przydaje się taka ezoteryczna wiedza.
Jednak Wampir postanowił zmienić miejsce zamieszkania. Nie podobało mu się to , że jego posiadłość jest wiecznie demolowana. Poza tym od dawna marzył o urlopie. Szczęśliwie znał miejsce , w którym mógł by się "rozerwać" w inny sposób niż ten , którego miał zaszczyt doświadczyć szewczyk. Arena Śmierci. Uśmiechnął się i w podskokach ruszył do garderoby.
13. Sargon M'hash
Morze w pobliżu wyspy wzburzyło się gniewnie. Na niewielkim kawałku metalu, targane falami dryfowało niewielkie ciało. Ktoś kto nigdy nie widział podobnej istoty stwierdziłyby że to ludzki karzeł, czy też jakiś mutant wypaczony przez Chaos. Był to jednak krasnolud, lecz nie taki jak te widywane w tych stronach, ale wyznawca Hashuta. Jego okręt, potężny miotacz rakiet miał tego pecha, że podczas sztormu oderwał się od floty niewolniczej pustoszącej wybrzeże Arabii i w pobliżu Tileii nadział się na eskarde krasnoludzkich łodzi podwodnych z Barak Varr, które posłały go na dno. Przeżył tylko jeden członek załogi, kapitan Sargon M'hash, który w czasie ataku torpedowego znajdował się na pokładzie okrętu. Uczepiony teraz powyginanej blachy, dryfował w nie wiadomym kierunku. Nagle wiatr popchnął tratwę wraz z pasażerem w kierunku brzegu. Ostatnim podmuchem wyrzucił umęczone ciało na plaże. Na samotnego krasnoluda czekać miała teraz wielka przygoda, o jakiej nie marzył opuszczając macierzysty port na drugim końcu świata, której jedynym celem było - przeżycie.
14. Delric Exalted Chaos champion
Był on człowiekiem dziwnym. Wiele lat walczyl w różnych wojnach . Zabił wielu wrogów, wygrał wiele trudnych pojedynków . Jak już wspomniałem byl dziwny, zawsze zazdrośćiłem mu jego umiejętności...nieraz uratował mój tyłek...ale nie, do mnie odezwał się pan, ja otrzymałem zbroję chaosu choć on dokonał dla mrocznych potęg wiele więcej.Jego życie było ciężkie wszystkie elementy swojego ekwipunku zdobył w walce, każdy od kogo innego...wyglądał co najminej groteskowo. Wszyscy patrzyli na niego z pogardą i szeptali za jego plecami. Nawet niektórzy maruderzy czuli już wolę pana a on nic.
Pewnego dnia miał już tego dość i odszedł. Wrócił po niespełna roku wrócił z kompletem nowych blizn i wieloma trofeami . Patrzyłem z zazdrością na róg mamuta i misterne przeklęte ostrze. Nie wiem co przekonało mnie do tej decyjzi...może wola pana krwi,może zazdrośc albo pogarda dla "opuszonego" jak go nazywano.
Postanowiłem z nim walczyć mówiłem że on chciał przejąć władzę ale to nie prawda.
Czasem żałuję że mnie wtedy nie zabił rzuciłem się na niego z moimi toporami a on szybko jej odbił i głęboko zranił mnie w nogę . Boli mnie do dziś tak samo jak temtego dnia . To ostrze musi być potężne . Potem znowu odszedł, pewnie dalej szukać chwały.Mówił coś o jakiejś arenie na wyspie.Gdyby wrócił nie walczcie z nim bo to nie ma sensu .Następnego ranka skonał.Taka broń sie pozostawia rannych. Wszyscy zastanawiali się czy Derlic wróci jako wybraniec albo czy w ogóle nie wróci.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Długo rozmawialiśmy o jego opowieści, przesiedieliśmy przy ognisku całą noc.
Później dowiedzieliśmy się że jeden z naszych go widział. Opowiadał że musiał mieć jeszcze jakieś przygody bo był poraniony i stracił swoje ostrze.
Ale Derlic umiał o siebie zadbać. Zdobył nowe bronie i dotarł na arenę. Był jak woda...nieustannie i niepowstrzymanie dążył do celu...dzięki swojemu uporowi dokonał wielu niesamowitych rzeczy...lecz wciąż pozostawał samotny i niedoceniony.
15. Turin (high elf nobel)
Urodził się w Lothern w rodzinie kupieckiej jako trzecie dziecko. Dzieciństwo jego nie różniło się zasadniczo od młodości
innych elfich dzieci, z tą różnicą, że prześladował go niesamowity pech. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku zajął się tak jak
i jego bracia interesem rodzinnym, lecz nie interesowało go to zbytnio. W czasie licznych szkoleń spodobało się mu
wojowanie. W wieku 200 lat wziął swoją zbroje oraz miecz i zaciągnął się jako żołnierz we flocie.
W czasie jednego rejsu niedaleko brzegów Starego Świata statek wpadł na skały i rozbił się. Turin uratował się wraz z
niewielkim swoim dobytkiem. Po miesiącach wędrowania i życiu w głuszy trafił na dwór jednego z Książąt Pogranicza.
Zaciągnął się u niego na służbę, awansując powoli ze zwykłego szarego żołnierza aż do dowódcy straży przybocznej.
Po 20 latach jego suweren zmarł ze starości. Zwolniony ze służby przez nowego Księcia ruszył w poszukiwanie nowego
zajęcia. Postanowił zawędrować do Marienburga, stolicy najemników, i tam znaleźć nowy sens życia.
Wszedł do pierwszej gospody, zakurzony i zmęczony po długiej podróży szukając ukojenia. Po otworzeniu drzwi od razu
zaatakował go gwar dochodzący z sali. Nie wiedział o co rozchodził się cały harmider, lecz nie obchodziło go to.
Najważniejsze było łóżko i butelka wina.
Przechodząc przez salę przypadkowo ujrzał jakieś obwieszczenie przybite do ściany wokół kłębiło się wielu podobych jemu,
szukających swojego miejsca w tym świecie.
- Bym tam pojechał, gdyby mnie ramie nie bolało - podsłuchał.
- Jasne - rzekł z ironią w głosie
- Już bym tam był, ale obowiązuje mnie kontrakt.- powiedział inny.
Zaciekawiony sytuacją podszedł do karczmarza, by wywiedzieć się więcej.
- Karczmarzu co to za historia, którą wszyscy się tak emocjonują ?
- Nie słyszałeś ? Ogłoszono kolejną Arenę Śmierci na wyspie Sartos.
- Hmm.. ciekawe. Może być to dobry sposób, aby znaleźć sobie nowego bogatego pracodawcę. Jak tam dostać się ?
- Musisz pogadać z tamtym kulawym siedzącym przy schodach. Pomóc tobie jeszcze jakoś ??
- Tak, możesz dać butelke wina i czysty pokój. Daj także dwie szklanice.
Podszedł do nieznajomego i po krótkiej rozmowie dostał miejsce na turnieju.
16. Dan - Czarny rycerz
Dan był wampirem bardz starej daty, może nawet jednym z pierwszych. Dowodził wojskami Nagasha już podczas walk przeciw powstającemu imperium ludzi w starym świecie, przeciw wojskom Boga-człowieka.
Po przegranej ofensywie wrócił do niezdobytej fortecy Nagashizar.
Wierny swemu Panu szukał potężnych artefaktów wspmagających zaklęcia, by w chwili gdy Nagash odzyska pełnię sił
stworzył armię tak potężną by zrównać z ziemią znienawidzonych wrogów. Jednak przez długie wieki, nie było śladów działań ani Nagasha ani jego agentów, może prócz Heinricha Kemmlera który walczył przeciw Bretonni.
Aż do teraz gdy ruszyli jego agenci, nekromanci i nieliczne wampiry wierne Władcy umarłych, szukają czegoś prawdopodobnie Korony czarodziejstwa skradzionej bardzo dawno temu. Szukają pewnie nie tylko tego potężnego przedmiotu ale również wielu innych które mogą wspomóc nieumarłe legiony w walce ze światem żywych.
Dan szuka czegoś tu w Sartosie na wyspie piratów, czego ? nie wiadomo, ale w przyczółku dla wilków morskich można zapewne znaleźć wiele ciekawych rzeczy.
1. Ulf Tronsson
Gobliny okrążyły Ulfa Tronssona. Ich podłe, przekrwione ślepia wpatrywały się w Zabójcę. Khazad zacisnął mocniej dłonie na rękojeściach młotów. Młoty te odziedziczył po śmierci swojego dziada. Dziad był szanowanym kowalem w Barak Varr, największym z krasno ludzkich portów. Jego broń i zbroje kupowane były przez najbogatszych mieszkańców Starego Świata. Ulf także, zgonie z tradycją szkolił się w kowalskim rzemiośle. Jednak dziś stał po środku sali opuszczonej krasnoludzkiej twierdzy w Górach Końca Świata. Wierzył, że tu w starej khazadzkiej siedzibie odpokutuje odkupi swoje grzechy.
Nastała chwila wyczekiwania. Gobosy mimo przewagi nie kwapiły się do ataku. Była to już ich trzecia próba zabicia rudobrodego wojownika. Każdy z nich czekał aż ktoś inny zainicjuje natarcie. Każdy miał nadzieję, że ktoś inny wystawi się na pierwszy cios krasnoluda. Zabójca jednak nie chciał dalej czekać.
- Dalej gównojady – wycedził przez zęby – czas zatańczyć.
Wyskoczył do przodu łupiąc najbliższego goblina. Zielonkawa krew obryzgał a jego towarzyszy. Nim się zdołali pozbierać kolejnych pięciu nie miało twarzy. Zielonoskórzy rzucili się na Ulfa. Zaczęły dźgać go włóczniami. Ten nie zważał na to. Brnął przez zielony tłum precyzyjnie rozdając ciosy. Każde uderzenie kończyło się głuchym odgłosem pękających kości i fontanną krwi i zmiażdżonych organów. Walka trwała kila minut. Nagle gobliny zaczęły cofać się, aż wreszcie rzuciły się do ucieczki. Khazad splunął krwią z wyraźnym nie zadowoleniem. Te pokurcze nigdy nie były godnymi przeciwnikami.
Nim podziemna sala opustoszała rozległ się głośny ryk. Gobliny stanęły jak wryte. Przez jedno z wejść do komnaty wszedł ork. Ubrany był od stóp do głów w czarną zbroję. Przez niewielkie szpary w obdrapanym hełmie widać było ślepia pełne nienawiści. Ork ryknął jeszcze raz i ruszył biegiem w kierunku krasnoluda. Ten już czekał na niego. Wieli topór orka spadł na Zabójcę, lecz nie trafił. Tronsson odskoczył w bok i uderzył młotem w orka. Cios sprawił, że stwór zachwiał się, a kawałki jego zbroi rozprysły się wokoło. Ork zamachnął się kolejny raz. Jego cios znów nie trafił. Krasnolud wyskoczył i rozłupał czaszkę czarnego orka. Ten widok przeraził pozostałe gobliny, które pośpiesznie wycofały się z wykutej w sercu góry sali.
Ulf Tronsson ruszył więc dalej w drogę w poszukiwaniu przeznaczenia.
2. Skarak
Był już wieczór. Szczęściarz siedział na arenie na miejscach widowni zdenerwowany. Był sam. Na piasku widać było wyraźnie nie sprzątniętą jeszcze krew Klausa - imperialnego kapitana przegranego w bitwie ze Skaveńskim mutantem. Trujące gazy już się rozwiały ale cały czas ludzie tu nie przychodzili. Szczęściarz myślał nad wypowiedziami przeciwników, które podważały jego szczęście. Był pewien, że nie opuściło go. W środku rozmyślań usłyszał cichy pisk i dreptanie małych nóżek. Przy brzegach areny biegał szczur z jednej dziury do drugiej. Ledwo go było widać, gdyż zlewał się z otaczającym zmrokiem. Gdy wracał z powrotem Adalbert natychmiast wyciągnął zza pasa pistolet i nie celując wystrzelił. Trafił w tylną część brzucha szczura, ten przekręcił się na bok i zaczęła się wylewać stróżka krwi. Po kilku chwilach krew zaczęła się mieszać z krwią Klausa i już ciężko było odróżnić szczurzą od ludzkiej. Szczęściarz zadowolony z tego doświadczenia schował pistolet i wrócił do warsztatu. Nie czuł się więcej tak niewesoły do końca dnia. *
Tymczasem szczur nie zginął – był bardzo ciężko ranny. Rozejrzał się przestraszony i ocenił swoje położenie. To już jego koniec – umiera. Nagle zobaczył błysk. Był malutki i dla kogoś będącego dalej niewidoczny. W miejscu gdzie był błysk i gdzie krzyżowała się jego krew i człowieka widać było zielony piasek. Nigdy czegoś nie widział – przecież był tylko zwykłym szczurem. Wymieszana krew zakolorowała się na jaskrawo zielony. Kolorowa krew powoli zaczęła płynąć w odwrotną stronę – do jego brzucha. Nie wiedział co robić, próbował uciekać przerażony. Przy próbie ruchu poczuł straszliwy ból. Musiał czekać. Krew zetknęła się z jego raną, ogarnął go straszliwy ból i zemdlał. Przed oczami miał ciemność. Nagle pojawiła się głowa szczura. Wyglądałaby całkiem normalnie gdyby nie bardzo skręcone rogi. Głowa przemówiła:
-Witaj szczurze. Jesteś w przestrzeni między światem materialnym a światem Bogów. Zostałeś wybrany przeze mnie – Rogatego Szczura poprzez zlanie się krwi ludzkiej i spaczenia w jednym, twoim ciele. Teraz masz wybór: stać się Skavenem – szczuroczłekiem i zabijać w moje imię, lub zginąć i dać się potępić. Przyjmiesz moją propozycję pozostania skavenem?
-Tak, Rogaty Szczurze. – szczurek usłyszał własne słowa wydobywające się z jego własnych ust.
-Tak więc od dziś przyjmiesz imię Skarak.
Skarak zobaczył znów ciemność i stracił przytomność.
Obudził się w ciasnym i śmierdzącym z początku kanale. Instynktownie dotknął brzucha. Nie było rany, ani nawet śladu po niej. Popatrzył na siebie. Był zdecydowanie, kilkudziesięciokrotnie większy i silniejszy. Jego łapy były nie owłosione jak niektóre części jego ciała. Podniósł się i ze zdziwieniem stwierdził, że potrafił stać na dwóch łapach. Nagle usłyszał kroki. Z przerażenia nie mógł się poruszyć. Podeszło do niego dwóch, podobnych do niego szczuroludzi z tarczami i włóczniami w rękach. Złapali go mocno i obezwładnili. Poczuł ból z tyłu głowy i zemdlał.
Obudził się w pomieszczeniu korytarzy. Było duże jak na pierwszy rzut oka. Na podwyższeniu na drewnianym przyrządzie do siedzenia był Skaven. Po jego dwóch bokach stali strażnicy w ciężkich czarnych zbrojach z tarczami i włóczniami. Dwóch innych, którzy go złapali, trzymali go teraz przed tym ważniejszym.
-Kto to jest? – zapytał Skaven na podwyższeniu
-Znaleźliśmy go w kanałach. Prawdopodobnie to jeden z samowykształconych.
-No dobrze. Ma prawa takie jak każdy z nas więc go puśćcie – zostawili go na ziemi. Powoli zaczął się podnosić –Możecie opuścić pokój.
Gwardziści wyszli. Skarak został naprzeciwko ważnego Skavena i jego strażników.
-I co z tobą zrobić? – zapytał nieco milszym lecz nadal obojętnym głosem. –Hmm… Wysłać go do wykształcenia z początkującymi. Niech się rozwinie jak zwykły nasz obywatel.
Skarak był kształcony przez starszych pobratymców. Powoli zaczynał rozumieć co się z nim stało, zaprzyjaźnił się, ale zawsze pamiętał tę dziwną wizję Rogatego Szczura. Gdy ukończył naukę (bo uczył się niewiarygodnie szybko) doszedł do miejsca, w którym musiał wybrać, w którym z klanów będzie uczestniczył. Z tyłu głowy czuł głos znany już sobie, który mówił mu o klanie zabójców – Eshin. Nie wiedział co to mu tak podpowiada.
Gdy stanął przed jednym z ważnych Skavenów i przedstawicieli każdego z klanów nie był pewien. Nagle w jego myślach pojawił się obraz. Był to widziany już wcześniej Rogaty Szczur. Od ostatniego widzenia Skarak nabrał respektu dla Boga Szczuroludzi.
-Witaj Panie – powiedział
-Witaj ponownie Skaraku. –Młody Skaven rozpoznał głos. To on nakłaniał go do wstępu do klanu Zabójców. –Wstąpisz dla mnie do Klanu Eshin i zostaniesz skrytobójcą. Będziesz zabijał ludzi niegodnych życia na tym świecie. Dokonaj wyboru.
-Tak, Panie –zdążył odpowiedzieć Skarak zanim wizja znikła.
-Wybieram Klan Eshin i chcę zostać Skrytobójcą w imię Rogatego Szczura. –odpowiedział pospiesznie i pewnie.
Na twarzach trzech z czterech przedstawicieli klanów malowało się zrezygnowanie i żal. Czwarty w czarnej szacie z głębokim kapturem i wystającym pyskiem pokazał uśmiech i zadowolenie.
-W takim razie możesz odejść – odpowiedział krótko wysoko postawiony Skaven. Skarak zwrócił się do wyjścia. Poza pomieszczeniem czekał na niego Przedstawiciel Klanu Echin. Skarak nie widział jak i którędy on wyszedł z sali.
-Gratuluję wyboru. Jestem Bazis, skrytobójca Klanu Echin. Od jutra zaczynasz naukę ze mną w gildii klanu.
Skarak ćwiczył długo, ale bardzo się do tego przykładał. Po ukończeniu nauki zabijał pojedynczych ludzi w Imperium, brał udział w ataku na Nuln i tam zamordował kilku ważnych przedstawicieli nędznej rasy. Nauczył się omijać ochronę, choćby najczujniejszą, zamki, choćby najtrudniejsze do otwarcia, zabijać ludzi nie zauważonym przez nich samych aż do zgonu, a także kilku sztuczek złodziejskich w celu wykradnięcia przedmiotów, lub uciekania się do użycia improwizowanej broni. Wśród Skavenów zasłynął z niewykrywalności i nieprzewidywalności.
Pewnego razu we śnie ukazał mu się po raz trzeci już Rogaty Szczur. Skarak był zdziwiony, bo nie spodziewał się spotkania.
-Idź na arenę – na pirackiej wyspie Sartosa, na której odbywa się czternasty z kolei turniej. Wysyłałem wielu przedstawicieli, ale żadnemu od pierwszej areny nie udało się niczego osiągnąć. Wybrałem cię z myślą byś wygrał w moje imię. Idź tam i pokonaj te nędzne stworzenia.
Po obudzeniu się Skarak bez dłuższego rozumowania zebrał się i ruszył na spotkanie przygodzie.
3. Aethis
Aethis był synem elfickiego generała. Odziedziczył po nim siłę i talent do walki. Już za młodu postanowił całkowicie poświęcić się walce. Udał się więc do wieży Hoetha aby zostać Mistrzem Miecza. Jednak przed jego odejściem z domu rodzinnego ojciec podarował mu magiczne buty mówiąc że kiedyś uratują mu życie. Szybko został jednym z najlepszych mistrzów miecza. Magowie powierzali mu wiele ważnych zadań. Pewnego dnia kazali mu poprowadzić oddział mistrzów miecza jako wsparcie dla armii Tyriona ponieważ mroczne elfy dokonały kolejnej inwazji na Ulthuan. Jednak jego oddział wpadł w zasadzkę asasynów mrocznych elfów i został wybity do nogi. Udało mu się uciec i zanieść wieść o klęsce z tylko dzięki butom szybkości. Wiedział że będzie musiał odpokutować za porażkę i śmierć swoich towarzyszy. Dowiedział się o arenie śmierci na wyspie sartos i postanowił udać się tam aby odzyskać straconą reputację.
4. Kapitan Jacek Wróbel
-Kapitanie...- Przerwał błogie upijanie się czterdziestoletnim rumem stary bosman. Kapitan wziąwszy poprawkę, niemrawym ruchem sięgną po kartkę zawieszoną na szpicu sztyletu bosmana. Nieomieszkał uchybienia w obliczeniu zawahał się przez chwilę i padł jak kłoda na stół.
-Sssszzzyyyytaj, i tak bym cię o to poprosił...- Odparł kapitan nieco się ogarnowszy, lecz nadal z wyłożonymi rękoma na stoł i głowa lekko przechyloną tak by spod czarnych jak heban włosów, (choć nieco już tłustych i posklejanych) wyłoniło się ucho, tym samym dając znak że słucha.
-Ykhm!- Odsząkną starzec jak by to nagle stał się wielkim oratorem, wcale umiejąc jedynie sklejac sylaby. -Królowa piratów Natalia Le Bliss ogłasza wielki turniej szermierczy na wyspie Sartosa. Wielka nagroda nieomieszka zwycięzcy...- Wziąwszy głęboki oddech niczym przedszkolak czytający elementarz jął czytać dalej.- Uprasza sie wszystkich śmiałków o jak najszybsze zgłoszenie i uiszczenie akredytacji, podatku VAT i kosztów pogrzebu ble ble ble... ble ble ble...- Bosman, jak zwykle zmęczony z jedną kroplą potu na czole zawsze skracał pismo widząc, że dobiega już końca.
-Toooo Ssssssssuuuuuuka zawszona! Niech ją kraken zeżre na podwieczorek...- Słowom tym jednocześnie towarzyszyło łupnięcie o drewniane deski karczmy, lecz nikogo wokół nie zdziwił huk. Goście, jeśli tak można było nazwać śmierdzącą zgraję zbierającą się każdego wieczora opowiadając jak to każdy zagryzł rekina. Bosman, wychił się nieco by sprawdzić czy kapitan nie rąbną w nic kanciastego, lecz dzielny pirat wyskoczył na nogi jak z procy opierając się nieco o ścianę przy okazji przekrzywiając obraz, który wisiał tam od setek lat, a przynajmniej każdemu tak się wydawało.
-Szykuuuuuj rószoffffą perłe, trza tej śśśiwce fyjaśnić coś na rosum, bo chyba się jej coś pofierdoliło...- Robiąc jakieś niezgrabne gesty rękoma które nie wiele pomagały aczkolwiek dodawały charakteru wypowiedzi znanego wszystkim Kapitana Jacka Wróbla. Wymachując później ręką w górze wskazał kierunek drzwi. Nie omieszkał zawinąć jeszcze butelkę rumu. Lecz na Jego drodze ku wyjściu stanęła właścicielka portowej karczmy. Nieco tegie babsko aczkolwiek na bezrybiu i rak ryba Jacek nie zastanawiając sie dał kobiecie buziaka i z całym wdziękiem i swym czarem podkręcając lekko wąsa rzekł.
-Bell, dopisz mi to do rachunku nie wiem czy wrócę ale wiedz że cię kocham. -Jego oświadczyny spotkały siępo raz kolejny z hukiem tym razem właściwie głośnego plaśnięcia dłonią w nieogoloną twarz pirata, a uwierzcie mi ta kobieta umiała przywalić.
-Kapitanie do wyspy jeszcze kilka godzin drogi... Kapitanie...? Kapitanie!?... KAPITANIE!!!!
-So? Stefan?! Polefaj nie piestol... Jeszcze bedzie czas żeby podryfać pisssty w portach.
- Ale kapitanie trzeba się szykować do walki przeciez to turniej szermierczy.- Stary bosman zwany Stefanem z Mrągowa (nikt do dziś nie wie jak naprawdę nazywa się siwy staruch, który to właściwie sam sterował łajbą i jej dzielną załogą) dobrze wiedział, że kapitanu w swym pijaństwie sprzyja jakieś bóstwo, bo nigdy nie omieszkał łask w postaci farta. Nieraz na oczy widział jak w akcie ucieczki kapitan niechcący strzelajac za siebie trafia w samą głowę przeciwnika stojącego sto metrów dalej, albo jak jednym sztychem najwyraźniej celując w brzuch trafia w oko, wręcz niebywałe aczkolwiek prawdziwe. Co skłaniało kapitana do podjęcia tak dalece idącej wyprawy, to roszczenia do majątku dziadunia i panowania nad wyspą. Jakieś pół godziny później Jacek wyszedł w towarzystwie Stefana na górny pokład widząc wyspę wykrzyczał z całych sił.
-TY KURFFFO!!! JA CI DAM JAKIŚŚŚŚŚ TURNIEJE SE ORGANIZOFFAŚŚ! TY OWSIONOGO, TWÓJJJ STARRYY BYŁ MĘSKĄĄĄĄ PROSTĄ TUTKĄ!!!!- Rzeczą jasną było że nikt poza załogą nie mógł usłyszeć wyzwisk kapitana na temat Natalii, wezmała każdy bałby się jej to powtórzyć stojac twarzą w twarz, ale tu na statku każdy mógł wykrzyczeć co go boli.
Malowniczy krajobraz wyspy roztaczał sie przed załogą. Wspaniała ziemia z zatoką mogącą pomieścić około trzydziestu okrętów rozpościerała się przy lazurowym wybrzeżu. Stada mew krążyły nad nieco murowanym aczkolwiek w większości drewnianym portem. Niecałą milę od portu znajdowała się piękna rezydencja a zarazem centrum życia samej wyspy. Jacek dobrze wiedział, że jest to rezydencja samej Natali Le Biliss.
5. War'Giznak
Lurk zaczął się przyzwyczajać już do swojej sytuacji. To nie mógł być przypadek, że znów znalazł się w pobliżu miejsca, gdzie miała rozgrywać się Arena. Musi-musi w tym być ręka Rogatego Szczura.
Przecież uciekał tak daleko od Karak Vlag, aż przez dużą-wielką WODĘ, przez pod-drogi pod ludzikowym Imperium, często głodny, bez eskorty, ścigany przez „ciekawskich” współplemieńców, którzy zastanawiali się, jakim to sposobem już trzech wielkich herosów ich ludu zmarło śmiercią tragiczną i dziwnym przypadkiem był niedaleko mały-biedny sługa, czyli on sam ma się rozumieć. Po drodze były jeszcze te trupaki, na jakimś przeklętym cmentarzu, przecież Lurk był tylko głodny i musiał coś zjeść.
Niestety znów miał być pomagierem w rzezi, był pewien jeszcze większych kłopotów spowodowanych truchłem kolejnego „wielkiego” wodza skaveńskiego, który niebawem polegnie na udeptanej ziemi tych przeklętych Aren.
War’Giznak, zwany też Gnatożujem, dopadł go już za wielgachną słoną wodą. Wtedy, tak jak poprzednicy, dowiedział się o odbywającym się niebawem turnieju i tak jak każdy z poprzednich idiotów-debili, postanowił go wygrać, wracając do Skavenblight w jeszcze większej glorii-chwale, tak przynajmniej myślał. Lurk nie miał wątpliwości jak to się zakończy i tak jak poprzednio już bywało, zachował swoje nędzne życie, aby być giermkiem-sługą tego przerażającego osiłka.
I jeszcze jedna sprawa, która go męczyła i nie pozawalała zasnąć. Prześladowała go ta przeklęta broń, która była świadkiem śmierci poprzednich „zawodników”. Przecież ją wyrzucił-schował daleko-głęboko. Ta potworna kadzielnica znów miała wziąć udział w Arenie. War’Giznak jakimś cudem, a może z woli Rogatego Szczura, znalazł ten kawał śmierdzącego żelastwa na łańcuchu i oczywiście nie mógł sobie odmówić przyjemności użycia tego świętego (a może przeklętego) reliktu w walce.
Ten wódz słynął ze swojej odwagi, podobno powstrzymał potężną armię zielonoskórych pod wodzą Grishnaka Zgniłka na przełęczy Cuchnącego Wiatru, podobno miał tylko nieznaczną-dwukrotną przewagę liczebną. Jak plotka głosi, strach przez niego wzbudzany oraz waleczność (o dziwo podobno walczył w pierwszych szeregach – cóż za dziwna taktyka) zagrzewały tak resztę jego armii, że nawet niewolnicy walczyli mężnie i nie uciekali z placu boju. Podobno przetrwał też pojedynek ze śmierdzącym zabandażowanym trupako-królem Tepehem Bandażowatym, nie wykazując strachu przed takim potężnym śmierdzio-wojownikiem.
Lurk już wiedział co ma robić, w końcu to jego nie pierwszy raz, jak przygotowywał wojownika do walki na Arenie Śmierci, wiedział jak produkować Eliksir Spaczeniowy, który na ogół robi z wielkiego wojownika, straszliwego szaleńca z pianą na pysku. Ostatnio jednak coś nie zadziałał, chyba dlatego zginął poprzedni jego Pan. To wszystko była jego wina, nie musiał dzień wcześniej się tak bardzo obżerać spaczeniem, to musiało osłabić działanie napoju. Znał też recepturę na wytwarzanie bomb kwasowych, których wytwarzaniem zajmowali się Inżynierowie z klanu Skryrre.
Mały sługa zaczynał rozumieć, że jest cenny, dzięki swoim umiejętnościom i tylko dzięki nim jeszcze żył. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje tą zawieruchę, to podpatrzy-ukradnie wiedzę na temat produkcji strzelb spaczeniowych, tak-tak wtedy wywrze swoją małą zemstę, przestanie być biedny-mały. Będzie Lurkiem Potężnym, przed, którym nawet Rada Trzynastu będzie czuła respekt... Zaraz-zaraz... Skąd te myśli... Tak-tak praca przy spaczeniu powoduje takie euforyczne uniesienia, trzeba odejść od roboty na dzisiaj, eliksir będzie skończony jutro, a dzisiaj trzeba spać-leżeć, może dzisiaj da się zasnąc-zapomnieć choć na chwilkę.
6. Sir Samuel Vimes
Wielki A'Tuin sunął majestatycznie przez bezkres kosmosu, gdy jeden z czterech słoni na jego grzbiecie podniósł nogę, by przepuścić maleńkie słońce. Powierzchnia Dysku na ich grzbietach pogrążona była w ciemnościach. Nagle, nad brzegiem Morza Okrągłego, błysnęło zielone światło.
- Panie Stibbons! Nie sądzi Pan, że ten pirat ma flaki ze złej strony skóry? - zapytał ktoś w Budynku Wysokich Energii Niewidocznego Uniwersytetu.
- Mam nadzieję, że to jego flaki, a nie komendanta Vimes'a, nadrektorze - powiedział Myślak Stibbons z wyrazem twarzy człowieka, który w równaniu reakcji łańcuchowej pomylił plus z minusem. Magowie wyszli zza przeciwmagicznej osłony.
- To co? Idziemy na Nocną Przekąskę? - Zapytał dziekan.
Na środku izolowanej magicznie sali, w szklanym sarkofagu, znajdowało się coś, co kiedyś było marynarzem. Pozostało nim, chociaż nie w tradycyjnym układzie. Ten też zaczynał się od papugi, a kończył na drewnianej nodze ale między nimi było coś pomieszane...
- Nie wydaje się panu, że powinniśmy coś zrobić dziekanie? Kapitan Vimes może być w niebezpieczeństwie! - zagrzmiał nadrektor Ridcully. Zwykle grzmiał w takich sytuacjach.
- Myślałem, że wysłaliśmy go do innego wszechświata, tak? Znaczy, mamy tyle czasu ile chcemy, bo nie jesteśmy jego częścią, prawda Panie Stibbons?
- Właściwie... - zawahał się Myślak
- Bzdura! Musimy skończyć przed śniadaniem. Stibbons wytłumaczy Wam dlaczego! - tak, to był Ridcully.
- Właśnie chciałem wytłumaczyć. Jeśli chcemy sprowadzić tu komendanta, musimy przesłać marynarza z powrotem do tamtego świata. Jeśli będziemy czekać, marynarza będzie coraz mniej, a masa musi być taka sama...
- Nie możemy dosypać trochę piasku albo dolać wody? - zapytał pierwszy prymus
- Nie możemy. Musimy całkowicie izolować sprowadzony obiekt. Inaczej komendant może wrócić niekompletny...
Magowie pokłócili się jeszcze trochę, w końcu uspokoili się i wzięli do pracy.
7. Azhnag
Zapytać Azhnaga o historię jego życia, w zasadzie zapytać go o cokolwiek, to jak próbować obejrzeć paszczę lwa od środka. Dlatego o jego przeszłości nie można powiedzieć nic pewnego, a to co powszechnie na jego temat wiadomo na obszarze imperium nazywane jest plotką, może nawet legendą. Legenda ta jest niekompletna, to raptem kilka historii tak luźno związanych chronologią, że cięzko powiedzieć która z nich jest pierwszą, a która ostatnią. Najczęściej zakłada się że pierwszą z jego przygód było spotkanie z grupą minotaurów. Do owego spotkania doszło, gdy plemię Azhnaga plądrowało, w zasadzie paliło pewne niewielkie sioło na obrzeżach imperium. Podczas radosnej rzezi grupa młodych chłopców tchórzliwie, lub raczej rozsądnie próbowała zbiec do lasu. Azhnag rzucił się za nimi w pościg, gdyż dzięki dziwnym butom zdartym z truchła pewnego szamana potrafił przegonić jelenia. Na nieszczęście uciekinierów wpadli w sam środek pobliskiego obozu zwierzoludzi, gdzie zostali momentalnie ścięci przez piątkę minotaurów. Gdy Azhnag wypadł z krzaków wpadł w furię tak wielką, że oprócz tego iż samodzielnie pokonał piatkę minotaurów ściął wszystkie okoliczne drzewa. To miejsce nazywa się ponoć dziś polem Azhnaga i jedynie minotaury wiedzą gdzie się znajduje, lecz żaden z nich na trzeźwo nie ma odwagi stanąć pomiędzy zwalonymi drzewami.
Jak Azhnag trafił na arenę? Wie to tylko on sam, idź zapytaj jeśli masz odwagę
8. Tamashima Mitzuzuki
Dziwna para stanęła przed bramą miasta. Wychudzony człowiek, i gruby spasiony ogr, obaj z dwoma ostrzami na plecach.
- Dotarliśmy, co? Wreszcie! Głodny żem się zrobił od tego marszu. Hej, ludziska! Otwierać bramę! - donośnym głosem ogr ogłosił swoją obecność mieszkańcom.
- Długo szliśmy, teraz do karczmy. A już niedługo zobaczę, co jesteś wart. Wyrwałeś się do świata, coś chcesz udowodnić, po co? Nikt cię nie wyganiał, walki watażków wciąż u nas trwają, szkoła najemników przeżywa rozkwit. Mamy, na dobra, ja mam dużo kasy, po co to wszystko? Walczysz, możesz zginąć, nic nie możesz zyskać. Uwierz mi, ona już nawet nie pamięta twojego imienia – jedyny na świecie ogr gaduła wciąż trajkotał.
- No ale nic, chcesz to walcz, to twoje życie. Ale odezwać byś się czasami mógł...
9. Leo Błogosławiony
Elf uciekał przez las a postać odziana w ciemny błękit podążała w ślad za nim. W ręku dzierżył przełamane - mniej więcej w połowie- ostrze z Ilthamiru. Dyszał ciężko i kulał na jedną nogę , jednak nie poddawał się . Buty szybkości które dał mu ojciec pozwoliłu mu biec mimo wielu ran. W końcu dobiegł do wybrzeża. z małym pomostem, w oddali między wielkimi falami majaczyła wyspa.
Sartosa! zakrzyknął Aethis i zaczął ładować się do łódki aby zdążyć przed swym oprawcą.
pękł pod ciosem ! nie mogę w to uwierzyć zaklął pod nosem gdyż jego zmora wyłaniała się właśnie z lasu.
Był to wojownik chaosu. Nosił ciężką kolczugę, naramienniki wykonane z czarnego metalu zdobione parą czaszek martwych gorów. Jego twarz była zasłonięta za ciemno niebieskim kapturem, jednak widać było iż nie nosi hełmu i za kapturem kryje się najpewniej ludzka twarz.
Elf rzucił cumy i odpłynął machając i uśmiechając się drwiąco. Chaośnik podszedł do brzegu , splótł ręce w tajemnym geście i.. ruszył przed siebie stąpając parę cali nad powierzchnią wody. Aethis zbladł.
10. Lastaad von Zet
Zakapturzona postać długimi susami wybiegła po schodach na dziedziniec. Błyskawicznie wskoczyła w cień by nie być zauważoną. W ciemnościach widziała świetnie, wzrokiem wodziła po budynkach szukając wejścia do ogromnej cytadeli górującej nad całą ponurą i mroczną twierdzą. W oczy od razu rzuciła mu sie lekko uchylona, gigantyczna stalowa brama ozdabiana wizerunkami szkieletów i kości. Zdziwiła się gdyż wejście nie było chronione. Wskoczyła z gracją przez szparę znajdując się w holu. Bezszelestnym biegiem udała się na wyższe kondygnacje. W końcu dotarła do swojego celu. Stała przed okutymi czarną stalą drzwiami. Mrocznego elfa przeszył dreszcz, nie wiedział kto lub co jest za drzwiami jednak był zabójcą i nie liczył się z rodzajem swojej ofiary, za to mu płacili. Otworzył drzwi. Mimo jego elfiego wzroku, w pokoju było ciemno. Zrobił dwa niepewne kroki w przód. Było tak cicho że aż nienaturalnie. Jedyny dźwięk jaki słyszał to bicie jego serca i cichutki trzask drzwi za nim. Ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął zęby i z bronią w ręce ruszył do przodu.
Nagle przed nim pojawiły się dwa błękitne punkty, oczy, wpatrujące się w niego.
-"Elfia głupota, ambicja, chęć i żądza chwały! Zgubne moce. Śmiesz wkraczać do mojej cytadeli z bronią w ręku, będąc nawet nieproszonym?"
– powiedział spokojnie niski i chłodny głos.
-"Przybyłem by skrócić Twoje nędzne życie, i nie obchodzi mnie kim lub czym jesteś!”
W tej chwili zabójca skoczył w stronę błękitnych światełek.
Gdy jego ostrze jak błyskawica podążało w stronę punktów, elf poczuł paraliżujący uścisk na szyi. Ostrze wypadło mu z dłoni.
-"Psie!" – krzyk zadudnił w całej sali a cień trzymał elfa jedną ręką za szyję nad posadzką.
W momencie w komnacie zapłonęły pochodnie, lekko rozświetlając mroki pomieszczenia. W rogach pomieszczenia i w miejscach gdzie jeszcze zalegała ciemność, chowały się wychudłe postacie zasłaniając się przed blaskiem ognia. Na ścianach wisiały różne sztandary. Od elfich po ludzkie, kończąc na orkowych i Skaveńskich. Setki ponurych trofeów zdobiło marmurowe ściany.
Sytuacja elfa była beznadziejna. Subtelna lecz żylasta dłoń powoli zaciskała się na krtani. Biedak trudem oddychał a nie było już mowy o wyduszeniu jakiegokolwiek słowa.
-"Twoja arogancja nie zna granic! Zamiast grzecznie przeprosić i wyjść, Ty wolałeś wejść tu z butami! Co teraz? Pobrudziłeś moją posadzkę i zakłóciłeś moje spokojne... życie."
- dokończył z przekąsem Lastaad von Zet.
Teraz Assasyn widział świetnie swojego oprawce. Była to wysoka postać o ostrych rysach twarzy. Jego skóra była blada a na ustach widniało rozbawienie ukazując długie białe kły. Nic jednak nie było widać w jego oczach gdyż były czarne jak węgle z lekko tlącym się wewnątrz, lodowym blaskiem. Jego długie białe jak śnieg włosy opadały na gotycko zdobiony błękitny pancerz. W wolnej ręce trzymał długi miecz o lśniącym ostrzu po którym co chwile przewijały się dziwne twarze o potępieńczej minie. U pasa wisiał złoty rapier.
-"A teraz o długowieczny, zobaczysz co to znaczy „zaginąć bez słuchu”!"
Wampir zacisnął rękę na gardle elfa jeszcze mocniej. Assasyn usłyszał gruchot swojej krtani, kręgosłupa. Całe jego ciało zwiotczało a on sam stracił przytomność. Lastaad ścisnął szyje elfa tak mocno że ciało odpadło od głowy i z głuchym dźwiękiem padło na posadzkę a głowa potoczyła się jeszcze chwile po niej wylewając z siebie bryzgi posoki. Wampir wyciągnął z ciała list z pieczęcią . Zaraz z cieni wybiegły pokraczne istoty szarpiąc i pożerając ciało tak szybko jak tylko się da.
Wampir popatrzył na tą scenę z politowaniem.
-„Elf. Żył tak długo, setki lat szkolił się by zabijać, a został zeżarty przez żałosne ghule! Jakiż ten świat złośliwy prawda?” – pytanie zostało zadane w eter. Nikt nie odpowiedział. Lastaad pośpiesznie rozpieczętował list.
-„Arena Śmierci… Ileż moich braci znalazło tam swoją śmierć! Gdybym zwyciężył, zyskał bym szacunek wśród ważniejszych domów! Sławy nigdy nie za wiele mój drogi sługusie.”
– rzekł z prawie ojcowskim „uczuciem” do ghula garbiącego się pod nim, który skończył właśnie zlizywać krew z zbroi swojego pana.
-„Alofasie, szykuj powóz. Czeka nas długa droga!” – wykrzyczał radośnie do upiora stojącego niczym pomnik między kolumnami…
11. Durron Ironshield
Niewielu krasnoludom zdarzyło się zaprzyjaźnić z elfem, a jeszcze mniej wyszło na tym dobrze... Durron wiedział o tym doskonale. Wszystko zaczęło się od głupiego zakładu. Mistrz inżynier Thalgron Gruun wyzwał Durrona na pojedynek piwny. Tan wygrałby go z pewnością - gdyby nie fakt, że od trzech dni świętował narodziny swojego syna. Przegrany w pojedynku miał przez rok walczyć wyłącznie u boku osoby, która jako pierwsza po zakończeniu zawodów (czyli utracie świadomości przez jednego z pijących) wejdzie do sali, w której odbywała się biesiada.
Walka była wyrównana, mimo początkowej przewagi mistrza inżyniera. Już wydawało się, że ten jako pierwszy pożegna się z pionem, kiedy z nienacka przy stole pojawił się jego uczeń. Mistrz otrzeźwiony wizją hańby w jego oczach wytrzymał ten kufel - który okazał się zwycięski. Durron dopił swój kufel bugmańskiego XXX do dna - i z błogim uśmiechem dostojnie zwalił się pod ławę. Wrzawa i okrzyki na cześć zwycięzcy zamieniły się po chwili w pełną koncentracji ciszę - bo oto do sali wszedł poseł - Lorianor, elf wysokiego rodu.
Tak oto Durron Ironshield chcąc dotrzymać swojej przysięgi wyruszył wraz z posłańcem, aby walczyć u jego boku. Elf początkowo traktował to jako bezsensowny, ale dyplomatycznie konieczny sojusz - zmienił jednak zdanie, kiedy w drodze powrotnej z krasnoludzkiej twierdzy wpadł wraz ze swoimi towarzyszami w zasadzkę goblinów. Ogromna przewaga liczebna sprawiła, że gobliny wybiły do nogi towarzyszy Lorianora. On sam - stojąc plecy w plecy z krasnoludem - bronił się dumnie, choć rozpaczliwie, siejąc wokół śmierć i rozlewając goblińską posokę. Krwawił z kilku ran, lecz walczył zapamiętale, aż w pewnym momencie nagły rozbłysk światła oznajmił mu koniec walki i utratę przytomności.
Obudził go ból w boku i uczucie duszności i ciężaru... Otworzył oczy i zobaczył nad sobą gwiazdy i księżyc, a nieco bliżej - krasnoludzki hełm, zbroję i resztę kranoluda, tkwiącego w niej - nieprzytomnie. Durron zasłaniając elfa własną brodatą osobą dokończył walkę, zabijając wszystkie gobliny - i biorąc na siebie wiele ciosów przeznaczonych dla nieprzytomnego elfa.
Od tej pory - po kilkumiesięcznej rekonwalescencji - Durron i Laurenor walczyli razem w niejednej bitwie. Szczęśliwie chwilowy sojusz ich ras nie wystawił Durrona na konieczność wyboruy między hańbą złamania słowa i opuszczenia elfa a bratobójczą walką. Obaj wojownicy z czasem zaczęli się szanować, a nawet - przyjaźnić.
Minął rok. Durron pożegnał się z Laurenorem, z niedowierzaniem stwierdzając, że żal mu opuszczać towarzysza. Wyruszał do domu... Nie wiedział, jak przyjmą go pobratymcy. Dumni towarzysze elfa podrwiwali z niego z powodu współpracy z krasnoludem - Durron podejrzewał, że jego może spotkać to samo. Obaj byli dumni i mimo łączącej ich przyjaźni, postanowili walczyć o odzyskanie dobrego imienia - walcząc z wojownikami z całego Starego Świata - a ostatecznie w razie wygranej także między sobą - na Arenie Śmierci.
Lecz ponownie los zadrwił z Durrona. W drodze na wyspę Sartosa ich okręt natknął się na korsarzy. Laurenor zginął od bełta, wystrzelonego w kierunku krasnoluda, który głośno urągał przeciwnikom. Elf zasłonił go własnym ciałem. Durron wściekły i zrozpaczony, gdy tylko doszło do abordażu, rzucił się w szale na przeciwników, siejąc przerażenie w ich sercach. Zwycięstwo nie ukoiło jego bólu.
Krasnolud nie zrezygnował z udziału w Arenie. Postanowił uczcić pamięć przyjaciela, zwycięstwo - lub chwalebną śmierć - jemu właśnie dedykując.
12. Ulryk von Kasztelan
Była ciemna , straszna noc. Przez gęste zarośla przedzierała się nieporadnie humanoidalna postać , raz po raz stękając i klnąc pod nosem. Na plecach niosła spore zawiniątko. Można było zauważyć , że obchodzi się z nim niezwykle ostrożnie i za wszelką cenę chce uniknąć upuszczenia "skarbu". Kolce darły ubranie , rozcinały skórę , wdzierały się w ciało. Korzenie zmuszały do nieustannych podskoków i przedziwnych wygibasów. Wymęczona do granic możliwości , lecz szczęśliwie z nienaruszonym tobołkiem postać wybiegła na dziedziniec zamczyska. Można było teraz dostrzec rysy twarzy , był to młodziutki blondyn. Bo jego wyglądzie oraz sylwetce można było wywnioskować , że nie jest ani wybitnie silny ani inteligentny. Cisnął tobołkiem w wrota i z krzykiem uciekł w pobliskie zarośla.
Ulryk Von Kasztelan przygotowywał kolację w swym nowo urządzonym aneksie kuchennym kiedy usłyszał głośne uderzenie dobiegające z parteru. Sprawdzenie co się stało wydało mu się rozsądne. Bo był rozsądny. Szybkim krokiem opuścił kuchnię i zbiegł po schodach tylko po to , aby zauważyć dziurę w swych zabytkowych drzwiach. Zdenerwował się. Na dywanie tuż pod swymi stopami dostrzegł sporej wielkości zawiniątko.
- Do jasnej cholery to już ósmy w tym tygodniu!
Zdarł worek , złapał wypchanego mieszanką wybuchową baranka ( zmyślna pułapka czyż nie? ) i cisnął nim przez jeszcze świeży otwór w drzwiach. Dało się słyszeć głośne szelesty , krzyk a potem głośny wybuch. Szewczyk ukryty w krzakach nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Baranek nie wybuchł w środku budynku , lecz wrócił i rozerwał biedaczysko na strzępy. Wampir był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Dobrze , że mam tu taką wielką bibliotekę. Oprócz przepisów kulinarnych można też poczytać o jakimś Dratewce i innych świniopasach. Przydaje się taka ezoteryczna wiedza.
Jednak Wampir postanowił zmienić miejsce zamieszkania. Nie podobało mu się to , że jego posiadłość jest wiecznie demolowana. Poza tym od dawna marzył o urlopie. Szczęśliwie znał miejsce , w którym mógł by się "rozerwać" w inny sposób niż ten , którego miał zaszczyt doświadczyć szewczyk. Arena Śmierci. Uśmiechnął się i w podskokach ruszył do garderoby.
13. Sargon M'hash
Morze w pobliżu wyspy wzburzyło się gniewnie. Na niewielkim kawałku metalu, targane falami dryfowało niewielkie ciało. Ktoś kto nigdy nie widział podobnej istoty stwierdziłyby że to ludzki karzeł, czy też jakiś mutant wypaczony przez Chaos. Był to jednak krasnolud, lecz nie taki jak te widywane w tych stronach, ale wyznawca Hashuta. Jego okręt, potężny miotacz rakiet miał tego pecha, że podczas sztormu oderwał się od floty niewolniczej pustoszącej wybrzeże Arabii i w pobliżu Tileii nadział się na eskarde krasnoludzkich łodzi podwodnych z Barak Varr, które posłały go na dno. Przeżył tylko jeden członek załogi, kapitan Sargon M'hash, który w czasie ataku torpedowego znajdował się na pokładzie okrętu. Uczepiony teraz powyginanej blachy, dryfował w nie wiadomym kierunku. Nagle wiatr popchnął tratwę wraz z pasażerem w kierunku brzegu. Ostatnim podmuchem wyrzucił umęczone ciało na plaże. Na samotnego krasnoluda czekać miała teraz wielka przygoda, o jakiej nie marzył opuszczając macierzysty port na drugim końcu świata, której jedynym celem było - przeżycie.
14. Delric Exalted Chaos champion
Był on człowiekiem dziwnym. Wiele lat walczyl w różnych wojnach . Zabił wielu wrogów, wygrał wiele trudnych pojedynków . Jak już wspomniałem byl dziwny, zawsze zazdrośćiłem mu jego umiejętności...nieraz uratował mój tyłek...ale nie, do mnie odezwał się pan, ja otrzymałem zbroję chaosu choć on dokonał dla mrocznych potęg wiele więcej.Jego życie było ciężkie wszystkie elementy swojego ekwipunku zdobył w walce, każdy od kogo innego...wyglądał co najminej groteskowo. Wszyscy patrzyli na niego z pogardą i szeptali za jego plecami. Nawet niektórzy maruderzy czuli już wolę pana a on nic.
Pewnego dnia miał już tego dość i odszedł. Wrócił po niespełna roku wrócił z kompletem nowych blizn i wieloma trofeami . Patrzyłem z zazdrością na róg mamuta i misterne przeklęte ostrze. Nie wiem co przekonało mnie do tej decyjzi...może wola pana krwi,może zazdrośc albo pogarda dla "opuszonego" jak go nazywano.
Postanowiłem z nim walczyć mówiłem że on chciał przejąć władzę ale to nie prawda.
Czasem żałuję że mnie wtedy nie zabił rzuciłem się na niego z moimi toporami a on szybko jej odbił i głęboko zranił mnie w nogę . Boli mnie do dziś tak samo jak temtego dnia . To ostrze musi być potężne . Potem znowu odszedł, pewnie dalej szukać chwały.Mówił coś o jakiejś arenie na wyspie.Gdyby wrócił nie walczcie z nim bo to nie ma sensu .Następnego ranka skonał.Taka broń sie pozostawia rannych. Wszyscy zastanawiali się czy Derlic wróci jako wybraniec albo czy w ogóle nie wróci.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Długo rozmawialiśmy o jego opowieści, przesiedieliśmy przy ognisku całą noc.
Później dowiedzieliśmy się że jeden z naszych go widział. Opowiadał że musiał mieć jeszcze jakieś przygody bo był poraniony i stracił swoje ostrze.
Ale Derlic umiał o siebie zadbać. Zdobył nowe bronie i dotarł na arenę. Był jak woda...nieustannie i niepowstrzymanie dążył do celu...dzięki swojemu uporowi dokonał wielu niesamowitych rzeczy...lecz wciąż pozostawał samotny i niedoceniony.
15. Turin (high elf nobel)
Urodził się w Lothern w rodzinie kupieckiej jako trzecie dziecko. Dzieciństwo jego nie różniło się zasadniczo od młodości
innych elfich dzieci, z tą różnicą, że prześladował go niesamowity pech. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku zajął się tak jak
i jego bracia interesem rodzinnym, lecz nie interesowało go to zbytnio. W czasie licznych szkoleń spodobało się mu
wojowanie. W wieku 200 lat wziął swoją zbroje oraz miecz i zaciągnął się jako żołnierz we flocie.
W czasie jednego rejsu niedaleko brzegów Starego Świata statek wpadł na skały i rozbił się. Turin uratował się wraz z
niewielkim swoim dobytkiem. Po miesiącach wędrowania i życiu w głuszy trafił na dwór jednego z Książąt Pogranicza.
Zaciągnął się u niego na służbę, awansując powoli ze zwykłego szarego żołnierza aż do dowódcy straży przybocznej.
Po 20 latach jego suweren zmarł ze starości. Zwolniony ze służby przez nowego Księcia ruszył w poszukiwanie nowego
zajęcia. Postanowił zawędrować do Marienburga, stolicy najemników, i tam znaleźć nowy sens życia.
Wszedł do pierwszej gospody, zakurzony i zmęczony po długiej podróży szukając ukojenia. Po otworzeniu drzwi od razu
zaatakował go gwar dochodzący z sali. Nie wiedział o co rozchodził się cały harmider, lecz nie obchodziło go to.
Najważniejsze było łóżko i butelka wina.
Przechodząc przez salę przypadkowo ujrzał jakieś obwieszczenie przybite do ściany wokół kłębiło się wielu podobych jemu,
szukających swojego miejsca w tym świecie.
- Bym tam pojechał, gdyby mnie ramie nie bolało - podsłuchał.
- Jasne - rzekł z ironią w głosie
- Już bym tam był, ale obowiązuje mnie kontrakt.- powiedział inny.
Zaciekawiony sytuacją podszedł do karczmarza, by wywiedzieć się więcej.
- Karczmarzu co to za historia, którą wszyscy się tak emocjonują ?
- Nie słyszałeś ? Ogłoszono kolejną Arenę Śmierci na wyspie Sartos.
- Hmm.. ciekawe. Może być to dobry sposób, aby znaleźć sobie nowego bogatego pracodawcę. Jak tam dostać się ?
- Musisz pogadać z tamtym kulawym siedzącym przy schodach. Pomóc tobie jeszcze jakoś ??
- Tak, możesz dać butelke wina i czysty pokój. Daj także dwie szklanice.
Podszedł do nieznajomego i po krótkiej rozmowie dostał miejsce na turnieju.
16. Dan - Czarny rycerz
Dan był wampirem bardz starej daty, może nawet jednym z pierwszych. Dowodził wojskami Nagasha już podczas walk przeciw powstającemu imperium ludzi w starym świecie, przeciw wojskom Boga-człowieka.
Po przegranej ofensywie wrócił do niezdobytej fortecy Nagashizar.
Wierny swemu Panu szukał potężnych artefaktów wspmagających zaklęcia, by w chwili gdy Nagash odzyska pełnię sił
stworzył armię tak potężną by zrównać z ziemią znienawidzonych wrogów. Jednak przez długie wieki, nie było śladów działań ani Nagasha ani jego agentów, może prócz Heinricha Kemmlera który walczył przeciw Bretonni.
Aż do teraz gdy ruszyli jego agenci, nekromanci i nieliczne wampiry wierne Władcy umarłych, szukają czegoś prawdopodobnie Korony czarodziejstwa skradzionej bardzo dawno temu. Szukają pewnie nie tylko tego potężnego przedmiotu ale również wielu innych które mogą wspomóc nieumarłe legiony w walce ze światem żywych.
Dan szuka czegoś tu w Sartosie na wyspie piratów, czego ? nie wiadomo, ale w przyczółku dla wilków morskich można zapewne znaleźć wiele ciekawych rzeczy.
Ostatnio zmieniony 18 sie 2009, o 21:11 przez Tullaris, łącznie zmieniany 7 razy.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Ulf Tronsson (Zabójca Smoków)
broń: dwa młoty
zbroja: brak
dodatki: buty szybkości (runa szybkości)
umiejętności: twardziel, riposta
Gobliny okrążyły Ulfa Tronssona. Ich podłe, przekrwione ślepia wpatrywały się w Zabójcę. Khazad zacisnął mocniej dłonie na rękojeściach młotów. Młoty te odziedziczył po śmierci swojego dziada. Dziad był szanowanym kowalem w Barak Varr, największym z krasno ludzkich portów. Jego broń i zbroje kupowane były przez najbogatszych mieszkańców Starego Świata. Ulf także, zgonie z tradycją szkolił się w kowalskim rzemiośle. Jednak dziś stał po środku sali opuszczonej krasnoludzkiej twierdzy w Górach Końca Świata. Wierzył, że tu w starej khazadzkiej siedzibie odpokutuje odkupi swoje grzechy.
Nastała chwila wyczekiwania. Gobosy mimo przewagi nie kwapiły się do ataku. Była to już ich trzecia próba zabicia rudobrodego wojownika. Każdy z nich czekał aż ktoś inny zainicjuje natarcie. Każdy miał nadzieję, że ktoś inny wystawi się na pierwszy cios krasnoluda. Zabójca jednak nie chciał dalej czekać.
- Dalej gównojady – wycedził przez zęby – czas zatańczyć.
Wyskoczył do przodu łupiąc najbliższego goblina. Zielonkawa krew obryzgał a jego towarzyszy. Nim się zdołali pozbierać kolejnych pięciu nie miało twarzy. Zielonoskórzy rzucili się na Ulfa. Zaczęły dźgać go włóczniami. Ten nie zważał na to. Brnął przez zielony tłum precyzyjnie rozdając ciosy. Każde uderzenie kończyło się głuchym odgłosem pękających kości i fontanną krwi i zmiażdżonych organów. Walka trwała kila minut. Nagle gobliny zaczęły cofać się, aż wreszcie rzuciły się do ucieczki. Khazad splunął krwią z wyraźnym nie zadowoleniem. Te pokurcze nigdy nie były godnymi przeciwnikami.
Nim podziemna sala opustoszała rozległ się głośny ryk. Gobliny stanęły jak wryte. Przez jedno z wejść do komnaty wszedł ork. Ubrany był od stóp do głów w czarną zbroję. Przez niewielkie szpary w obdrapanym hełmie widać było ślepia pełne nienawiści. Ork ryknął jeszcze raz i ruszył biegiem w kierunku krasnoluda. Ten już czekał na niego. Wieli topór orka spadł na Zabójcę, lecz nie trafił. Tronsson odskoczył w bok i uderzył młotem w orka. Cios sprawił, że stwór zachwiał się, a kawałki jego zbroi rozprysły się wokoło. Ork zamachnął się kolejny raz. Jego cios znów nie trafił. Krasnolud wyskoczył i rozłupał czaszkę czarnego orka. Ten widok przeraził pozostałe gobliny, które pośpiesznie wycofały się z wykutej w sercu góry sali.
Ulf Tronsson ruszył więc dalej w drogę w poszukiwaniu przeznaczenia.
broń: dwa młoty
zbroja: brak
dodatki: buty szybkości (runa szybkości)
umiejętności: twardziel, riposta
Gobliny okrążyły Ulfa Tronssona. Ich podłe, przekrwione ślepia wpatrywały się w Zabójcę. Khazad zacisnął mocniej dłonie na rękojeściach młotów. Młoty te odziedziczył po śmierci swojego dziada. Dziad był szanowanym kowalem w Barak Varr, największym z krasno ludzkich portów. Jego broń i zbroje kupowane były przez najbogatszych mieszkańców Starego Świata. Ulf także, zgonie z tradycją szkolił się w kowalskim rzemiośle. Jednak dziś stał po środku sali opuszczonej krasnoludzkiej twierdzy w Górach Końca Świata. Wierzył, że tu w starej khazadzkiej siedzibie odpokutuje odkupi swoje grzechy.
Nastała chwila wyczekiwania. Gobosy mimo przewagi nie kwapiły się do ataku. Była to już ich trzecia próba zabicia rudobrodego wojownika. Każdy z nich czekał aż ktoś inny zainicjuje natarcie. Każdy miał nadzieję, że ktoś inny wystawi się na pierwszy cios krasnoluda. Zabójca jednak nie chciał dalej czekać.
- Dalej gównojady – wycedził przez zęby – czas zatańczyć.
Wyskoczył do przodu łupiąc najbliższego goblina. Zielonkawa krew obryzgał a jego towarzyszy. Nim się zdołali pozbierać kolejnych pięciu nie miało twarzy. Zielonoskórzy rzucili się na Ulfa. Zaczęły dźgać go włóczniami. Ten nie zważał na to. Brnął przez zielony tłum precyzyjnie rozdając ciosy. Każde uderzenie kończyło się głuchym odgłosem pękających kości i fontanną krwi i zmiażdżonych organów. Walka trwała kila minut. Nagle gobliny zaczęły cofać się, aż wreszcie rzuciły się do ucieczki. Khazad splunął krwią z wyraźnym nie zadowoleniem. Te pokurcze nigdy nie były godnymi przeciwnikami.
Nim podziemna sala opustoszała rozległ się głośny ryk. Gobliny stanęły jak wryte. Przez jedno z wejść do komnaty wszedł ork. Ubrany był od stóp do głów w czarną zbroję. Przez niewielkie szpary w obdrapanym hełmie widać było ślepia pełne nienawiści. Ork ryknął jeszcze raz i ruszył biegiem w kierunku krasnoluda. Ten już czekał na niego. Wieli topór orka spadł na Zabójcę, lecz nie trafił. Tronsson odskoczył w bok i uderzył młotem w orka. Cios sprawił, że stwór zachwiał się, a kawałki jego zbroi rozprysły się wokoło. Ork zamachnął się kolejny raz. Jego cios znów nie trafił. Krasnolud wyskoczył i rozłupał czaszkę czarnego orka. Ten widok przeraził pozostałe gobliny, które pośpiesznie wycofały się z wykutej w sercu góry sali.
Ulf Tronsson ruszył więc dalej w drogę w poszukiwaniu przeznaczenia.
Skarak - Skaven Assasin
Broń: dwa sztylety
Zbroja: Płaszcz z kapturem czyli <brak>
Dodatek: Mistrzowska broń
Umiejętności: Zabójca
Początek z pierwszej areny: (do gwiazdki)
Był już wieczór. Szczęściarz siedział na arenie na miejscach widowni zdenerwowany. Był sam. Na piasku widać było wyraźnie nie sprzątniętą jeszcze krew Klausa - imperialnego kapitana przegranego w bitwie ze Skaveńskim mutantem. Trujące gazy już się rozwiały ale cały czas ludzie tu nie przychodzili. Szczęściarz myślał nad wypowiedziami przeciwników, które podważały jego szczęście. Był pewien, że nie opuściło go. W środku rozmyślań usłyszał cichy pisk i dreptanie małych nóżek. Przy brzegach areny biegał szczur z jednej dziury do drugiej. Ledwo go było widać, gdyż zlewał się z otaczającym zmrokiem. Gdy wracał z powrotem Adalbert natychmiast wyciągnął zza pasa pistolet i nie celując wystrzelił. Trafił w tylną część brzucha szczura, ten przekręcił się na bok i zaczęła się wylewać stróżka krwi. Po kilku chwilach krew zaczęła się mieszać z krwią Klausa i już ciężko było odróżnić szczurzą od ludzkiej. Szczęściarz zadowolony z tego doświadczenia schował pistolet i wrócił do warsztatu. Nie czuł się więcej tak niewesoły do końca dnia. *
Tymczasem szczur nie zginął – był bardzo ciężko ranny. Rozejrzał się przestraszony i ocenił swoje położenie. To już jego koniec – umiera. Nagle zobaczył błysk. Był malutki i dla kogoś będącego dalej niewidoczny. W miejscu gdzie był błysk i gdzie krzyżowała się jego krew i człowieka widać było zielony piasek. Nigdy czegoś nie widział – przecież był tylko zwykłym szczurem. Wymieszana krew zakolorowała się na jaskrawo zielony. Kolorowa krew powoli zaczęła płynąć w odwrotną stronę – do jego brzucha. Nie wiedział co robić, próbował uciekać przerażony. Przy próbie ruchu poczuł straszliwy ból. Musiał czekać. Krew zetknęła się z jego raną, ogarnął go straszliwy ból i zemdlał. Przed oczami miał ciemność. Nagle pojawiła się głowa szczura. Wyglądałaby całkiem normalnie gdyby nie bardzo skręcone rogi. Głowa przemówiła:
-Witaj szczurze. Jesteś w przestrzeni między światem materialnym a światem Bogów. Zostałeś wybrany przeze mnie – Rogatego Szczura poprzez zlanie się krwi ludzkiej i spaczenia w jednym, twoim ciele. Teraz masz wybór: stać się Skavenem – szczuroczłekiem i zabijać w moje imię, lub zginąć i dać się potępić. Przyjmiesz moją propozycję pozostania skavenem?
-Tak, Rogaty Szczurze. – szczurek usłyszał własne słowa wydobywające się z jego własnych ust.
-Tak więc od dziś przyjmiesz imię Skarak.
Skarak zobaczył znów ciemność i stracił przytomność.
Obudził się w ciasnym i śmierdzącym z początku kanale. Instynktownie dotknął brzucha. Nie było rany, ani nawet śladu po niej. Popatrzył na siebie. Był zdecydowanie, kilkudziesięciokrotnie większy i silniejszy. Jego łapy były nie owłosione jak niektóre części jego ciała. Podniósł się i ze zdziwieniem stwierdził, że potrafił stać na dwóch łapach. Nagle usłyszał kroki. Z przerażenia nie mógł się poruszyć. Podeszło do niego dwóch, podobnych do niego szczuroludzi z tarczami i włóczniami w rękach. Złapali go mocno i obezwładnili. Poczuł ból z tyłu głowy i zemdlał.
Obudził się w pomieszczeniu korytarzy. Było duże jak na pierwszy rzut oka. Na podwyższeniu na drewnianym przyrządzie do siedzenia był Skaven. Po jego dwóch bokach stali strażnicy w ciężkich czarnych zbrojach z tarczami i włóczniami. Dwóch innych, którzy go złapali, trzymali go teraz przed tym ważniejszym.
-Kto to jest? – zapytał Skaven na podwyższeniu
-Znaleźliśmy go w kanałach. Prawdopodobnie to jeden z samowykształconych.
-No dobrze. Ma prawa takie jak każdy z nas więc go puśćcie – zostawili go na ziemi. Powoli zaczął się podnosić –Możecie opuścić pokój.
Gwardziści wyszli. Skarak został naprzeciwko ważnego Skavena i jego strażników.
-I co z tobą zrobić? – zapytał nieco milszym lecz nadal obojętnym głosem. –Hmm… Wysłać go do wykształcenia z początkującymi. Niech się rozwinie jak zwykły nasz obywatel.
Skarak był kształcony przez starszych pobratymców. Powoli zaczynał rozumieć co się z nim stało, zaprzyjaźnił się, ale zawsze pamiętał tę dziwną wizję Rogatego Szczura. Gdy ukończył naukę (bo uczył się niewiarygodnie szybko) doszedł do miejsca, w którym musiał wybrać, w którym z klanów będzie uczestniczył. Z tyłu głowy czuł głos znany już sobie, który mówił mu o klanie zabójców – Eshin. Nie wiedział co to mu tak podpowiada.
Gdy stanął przed jednym z ważnych Skavenów i przedstawicieli każdego z klanów nie był pewien. Nagle w jego myślach pojawił się obraz. Był to widziany już wcześniej Rogaty Szczur. Od ostatniego widzenia Skarak nabrał respektu dla Boga Szczuroludzi.
-Witaj Panie – powiedział
-Witaj ponownie Skaraku. –Młody Skaven rozpoznał głos. To on nakłaniał go do wstępu do klanu Zabójców. –Wstąpisz dla mnie do Klanu Eshin i zostaniesz skrytobójcą. Będziesz zabijał ludzi niegodnych życia na tym świecie. Dokonaj wyboru.
-Tak, Panie –zdążył odpowiedzieć Skarak zanim wizja znikła.
-Wybieram Klan Eshin i chcę zostać Skrytobójcą w imię Rogatego Szczura. –odpowiedział pospiesznie i pewnie.
Na twarzach trzech z czterech przedstawicieli klanów malowało się zrezygnowanie i żal. Czwarty w czarnej szacie z głębokim kapturem i wystającym pyskiem pokazał uśmiech i zadowolenie.
-W takim razie możesz odejść – odpowiedział krótko wysoko postawiony Skaven. Skarak zwrócił się do wyjścia. Poza pomieszczeniem czekał na niego Przedstawiciel Klanu Echin. Skarak nie widział jak i którędy on wyszedł z sali.
-Gratuluję wyboru. Jestem Bazis, skrytobójca Klanu Echin. Od jutra zaczynasz naukę ze mną w gildii klanu.
Skarak ćwiczył długo, ale bardzo się do tego przykładał. Po ukończeniu nauki zabijał pojedynczych ludzi w Imperium, brał udział w ataku na Nuln i tam zamordował kilku ważnych przedstawicieli nędznej rasy. Nauczył się omijać ochronę, choćby najczujniejszą, zamki, choćby najtrudniejsze do otwarcia, zabijać ludzi nie zauważonym przez nich samych aż do zgonu, a także kilku sztuczek złodziejskich w celu wykradnięcia przedmiotów, lub uciekania się do użycia improwizowanej broni. Wśród Skavenów zasłynął z niewykrywalności i nieprzewidywalności.
Pewnego razu we śnie ukazał mu się po raz trzeci już Rogaty Szczur. Skarak był zdziwiony, bo nie spodziewał się spotkania.
-Idź na arenę – na pirackiej wyspie Sartosa, na której odbywa się czternasty z kolei turniej. Wysyłałem wielu przedstawicieli, ale żadnemu od pierwszej areny nie udało się niczego osiągnąć. Wybrałem cię z myślą byś wygrał w moje imię. Idź tam i pokonaj te nędzne stworzenia.
Po obudzeniu się Skarak bez dłuższego rozumowania zebrał się i ruszył na spotkanie przygodzie.
Broń: dwa sztylety
Zbroja: Płaszcz z kapturem czyli <brak>
Dodatek: Mistrzowska broń
Umiejętności: Zabójca
Początek z pierwszej areny: (do gwiazdki)
Był już wieczór. Szczęściarz siedział na arenie na miejscach widowni zdenerwowany. Był sam. Na piasku widać było wyraźnie nie sprzątniętą jeszcze krew Klausa - imperialnego kapitana przegranego w bitwie ze Skaveńskim mutantem. Trujące gazy już się rozwiały ale cały czas ludzie tu nie przychodzili. Szczęściarz myślał nad wypowiedziami przeciwników, które podważały jego szczęście. Był pewien, że nie opuściło go. W środku rozmyślań usłyszał cichy pisk i dreptanie małych nóżek. Przy brzegach areny biegał szczur z jednej dziury do drugiej. Ledwo go było widać, gdyż zlewał się z otaczającym zmrokiem. Gdy wracał z powrotem Adalbert natychmiast wyciągnął zza pasa pistolet i nie celując wystrzelił. Trafił w tylną część brzucha szczura, ten przekręcił się na bok i zaczęła się wylewać stróżka krwi. Po kilku chwilach krew zaczęła się mieszać z krwią Klausa i już ciężko było odróżnić szczurzą od ludzkiej. Szczęściarz zadowolony z tego doświadczenia schował pistolet i wrócił do warsztatu. Nie czuł się więcej tak niewesoły do końca dnia. *
Tymczasem szczur nie zginął – był bardzo ciężko ranny. Rozejrzał się przestraszony i ocenił swoje położenie. To już jego koniec – umiera. Nagle zobaczył błysk. Był malutki i dla kogoś będącego dalej niewidoczny. W miejscu gdzie był błysk i gdzie krzyżowała się jego krew i człowieka widać było zielony piasek. Nigdy czegoś nie widział – przecież był tylko zwykłym szczurem. Wymieszana krew zakolorowała się na jaskrawo zielony. Kolorowa krew powoli zaczęła płynąć w odwrotną stronę – do jego brzucha. Nie wiedział co robić, próbował uciekać przerażony. Przy próbie ruchu poczuł straszliwy ból. Musiał czekać. Krew zetknęła się z jego raną, ogarnął go straszliwy ból i zemdlał. Przed oczami miał ciemność. Nagle pojawiła się głowa szczura. Wyglądałaby całkiem normalnie gdyby nie bardzo skręcone rogi. Głowa przemówiła:
-Witaj szczurze. Jesteś w przestrzeni między światem materialnym a światem Bogów. Zostałeś wybrany przeze mnie – Rogatego Szczura poprzez zlanie się krwi ludzkiej i spaczenia w jednym, twoim ciele. Teraz masz wybór: stać się Skavenem – szczuroczłekiem i zabijać w moje imię, lub zginąć i dać się potępić. Przyjmiesz moją propozycję pozostania skavenem?
-Tak, Rogaty Szczurze. – szczurek usłyszał własne słowa wydobywające się z jego własnych ust.
-Tak więc od dziś przyjmiesz imię Skarak.
Skarak zobaczył znów ciemność i stracił przytomność.
Obudził się w ciasnym i śmierdzącym z początku kanale. Instynktownie dotknął brzucha. Nie było rany, ani nawet śladu po niej. Popatrzył na siebie. Był zdecydowanie, kilkudziesięciokrotnie większy i silniejszy. Jego łapy były nie owłosione jak niektóre części jego ciała. Podniósł się i ze zdziwieniem stwierdził, że potrafił stać na dwóch łapach. Nagle usłyszał kroki. Z przerażenia nie mógł się poruszyć. Podeszło do niego dwóch, podobnych do niego szczuroludzi z tarczami i włóczniami w rękach. Złapali go mocno i obezwładnili. Poczuł ból z tyłu głowy i zemdlał.
Obudził się w pomieszczeniu korytarzy. Było duże jak na pierwszy rzut oka. Na podwyższeniu na drewnianym przyrządzie do siedzenia był Skaven. Po jego dwóch bokach stali strażnicy w ciężkich czarnych zbrojach z tarczami i włóczniami. Dwóch innych, którzy go złapali, trzymali go teraz przed tym ważniejszym.
-Kto to jest? – zapytał Skaven na podwyższeniu
-Znaleźliśmy go w kanałach. Prawdopodobnie to jeden z samowykształconych.
-No dobrze. Ma prawa takie jak każdy z nas więc go puśćcie – zostawili go na ziemi. Powoli zaczął się podnosić –Możecie opuścić pokój.
Gwardziści wyszli. Skarak został naprzeciwko ważnego Skavena i jego strażników.
-I co z tobą zrobić? – zapytał nieco milszym lecz nadal obojętnym głosem. –Hmm… Wysłać go do wykształcenia z początkującymi. Niech się rozwinie jak zwykły nasz obywatel.
Skarak był kształcony przez starszych pobratymców. Powoli zaczynał rozumieć co się z nim stało, zaprzyjaźnił się, ale zawsze pamiętał tę dziwną wizję Rogatego Szczura. Gdy ukończył naukę (bo uczył się niewiarygodnie szybko) doszedł do miejsca, w którym musiał wybrać, w którym z klanów będzie uczestniczył. Z tyłu głowy czuł głos znany już sobie, który mówił mu o klanie zabójców – Eshin. Nie wiedział co to mu tak podpowiada.
Gdy stanął przed jednym z ważnych Skavenów i przedstawicieli każdego z klanów nie był pewien. Nagle w jego myślach pojawił się obraz. Był to widziany już wcześniej Rogaty Szczur. Od ostatniego widzenia Skarak nabrał respektu dla Boga Szczuroludzi.
-Witaj Panie – powiedział
-Witaj ponownie Skaraku. –Młody Skaven rozpoznał głos. To on nakłaniał go do wstępu do klanu Zabójców. –Wstąpisz dla mnie do Klanu Eshin i zostaniesz skrytobójcą. Będziesz zabijał ludzi niegodnych życia na tym świecie. Dokonaj wyboru.
-Tak, Panie –zdążył odpowiedzieć Skarak zanim wizja znikła.
-Wybieram Klan Eshin i chcę zostać Skrytobójcą w imię Rogatego Szczura. –odpowiedział pospiesznie i pewnie.
Na twarzach trzech z czterech przedstawicieli klanów malowało się zrezygnowanie i żal. Czwarty w czarnej szacie z głębokim kapturem i wystającym pyskiem pokazał uśmiech i zadowolenie.
-W takim razie możesz odejść – odpowiedział krótko wysoko postawiony Skaven. Skarak zwrócił się do wyjścia. Poza pomieszczeniem czekał na niego Przedstawiciel Klanu Echin. Skarak nie widział jak i którędy on wyszedł z sali.
-Gratuluję wyboru. Jestem Bazis, skrytobójca Klanu Echin. Od jutra zaczynasz naukę ze mną w gildii klanu.
Skarak ćwiczył długo, ale bardzo się do tego przykładał. Po ukończeniu nauki zabijał pojedynczych ludzi w Imperium, brał udział w ataku na Nuln i tam zamordował kilku ważnych przedstawicieli nędznej rasy. Nauczył się omijać ochronę, choćby najczujniejszą, zamki, choćby najtrudniejsze do otwarcia, zabijać ludzi nie zauważonym przez nich samych aż do zgonu, a także kilku sztuczek złodziejskich w celu wykradnięcia przedmiotów, lub uciekania się do użycia improwizowanej broni. Wśród Skavenów zasłynął z niewykrywalności i nieprzewidywalności.
Pewnego razu we śnie ukazał mu się po raz trzeci już Rogaty Szczur. Skarak był zdziwiony, bo nie spodziewał się spotkania.
-Idź na arenę – na pirackiej wyspie Sartosa, na której odbywa się czternasty z kolei turniej. Wysyłałem wielu przedstawicieli, ale żadnemu od pierwszej areny nie udało się niczego osiągnąć. Wybrałem cię z myślą byś wygrał w moje imię. Idź tam i pokonaj te nędzne stworzenia.
Po obudzeniu się Skarak bez dłuższego rozumowania zebrał się i ruszył na spotkanie przygodzie.
Aethis(high elf noble)
Broń: dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja: Pancerz Ilthamirowy
Dodatek: buty szybkości
Cecha: precyzja w uderzeniu
Aethis był synem elfickiego generała. Odziedziczył po nim siłę i talent do walki. Już za młodu postanowił całkowicie poświęcić się walce. Udał się więc do wieży Hoetha aby zostać Mistrzem Miecza. Jednak przed jego odejściem z domu rodzinnego ojciec podarował mu magiczne buty mówiąc że kiedyś uratują mu życie. Szybko został jednym z najlepszych mistrzów miecza. Magowie powierzali mu wiele ważnych zadań. Pewnego dnia kazali mu poprowadzić oddział mistrzów miecza jako wsparcie dla armii Tyriona ponieważ mroczne elfy dokonały kolejnej inwazji na Ulthuan. Jednak jego oddział wpadł w zasadzkę asasynów mrocznych elfów i został wybity do nogi. Udało mu się uciec i zanieść wieść o klęsce z tylko dzięki butom szybkości. Wiedział że będzie musiał odpokutować za porażkę i śmierć swoich towarzyszy. Dowiedział się o arenie śmierci na wyspie sartos i postanowił udać się tam aby odzyskać straconą reputację.
Broń: dwuręczny miecz Ilthamirowy
Zbroja: Pancerz Ilthamirowy
Dodatek: buty szybkości
Cecha: precyzja w uderzeniu
Aethis był synem elfickiego generała. Odziedziczył po nim siłę i talent do walki. Już za młodu postanowił całkowicie poświęcić się walce. Udał się więc do wieży Hoetha aby zostać Mistrzem Miecza. Jednak przed jego odejściem z domu rodzinnego ojciec podarował mu magiczne buty mówiąc że kiedyś uratują mu życie. Szybko został jednym z najlepszych mistrzów miecza. Magowie powierzali mu wiele ważnych zadań. Pewnego dnia kazali mu poprowadzić oddział mistrzów miecza jako wsparcie dla armii Tyriona ponieważ mroczne elfy dokonały kolejnej inwazji na Ulthuan. Jednak jego oddział wpadł w zasadzkę asasynów mrocznych elfów i został wybity do nogi. Udało mu się uciec i zanieść wieść o klęsce z tylko dzięki butom szybkości. Wiedział że będzie musiał odpokutować za porażkę i śmierć swoich towarzyszy. Dowiedział się o arenie śmierci na wyspie sartos i postanowił udać się tam aby odzyskać straconą reputację.
matilizaki napisał:
Na brete
wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu
-Kapitanie...- Przerwał błogie upijanie się czterdziestoletnim rumem stary bosman. Kapitan wziąwszy poprawkę, niemrawym ruchem sięgną po kartkę zawieszoną na szpicu sztyletu bosmana. Nieomieszkał uchybienia w obliczeniu zawahał się przez chwilę i padł jak kłoda na stół.
-Sssszzzyyyytaj, i tak bym cię o to poprosił...- Odparł kapitan nieco się ogarnowszy, lecz nadal z wyłożonymi rękoma na stoł i głowa lekko przechyloną tak by spod czarnych jak heban włosów, (choć nieco już tłustych i posklejanych) wyłoniło się ucho, tym samym dając znak że słucha.
-Ykhm!- Odsząkną starzec jak by to nagle stał się wielkim oratorem, wcale umiejąc jedynie sklejac sylaby. -Królowa piratów Natalia Le Bliss ogłasza wielki turniej szermierczy na wyspie Sartosa. Wielka nagroda nieomieszka zwycięzcy...- Wziąwszy głęboki oddech niczym przedszkolak czytający elementarz jął czytać dalej.- Uprasza sie wszystkich śmiałków o jak najszybsze zgłoszenie i uiszczenie akredytacji, podatku VAT i kosztów pogrzebu ble ble ble... ble ble ble...- Bosman, jak zwykle zmęczony z jedną kroplą potu na czole zawsze skracał pismo widząc, że dobiega już końca.
-Toooo Ssssssssuuuuuuka zawszona! Niech ją kraken zeżre na podwieczorek...- Słowom tym jednocześnie towarzyszyło łupnięcie o drewniane deski karczmy, lecz nikogo wokół nie zdziwił huk. Goście, jeśli tak można było nazwać śmierdzącą zgraję zbierającą się każdego wieczora opowiadając jak to każdy zagryzł rekina. Bosman, wychił się nieco by sprawdzić czy kapitan nie rąbną w nic kanciastego, lecz dzielny pirat wyskoczył na nogi jak z procy opierając się nieco o ścianę przy okazji przekrzywiając obraz, który wisiał tam od setek lat, a przynajmniej każdemu tak się wydawało.
-Szykuuuuuj rószoffffą perłe, trza tej śśśiwce fyjaśnić coś na rosum, bo chyba się jej coś pofierdoliło...- Robiąc jakieś niezgrabne gesty rękoma które nie wiele pomagały aczkolwiek dodawały charakteru wypowiedzi znanego wszystkim Kapitana Jacka Wróbla. Wymachując później ręką w górze wskazał kierunek drzwi. Nie omieszkał zawinąć jeszcze butelkę rumu. Lecz na Jego drodze ku wyjściu stanęła właścicielka portowej karczmy. Nieco tegie babsko aczkolwiek na bezrybiu i rak ryba Jacek nie zastanawiając sie dał kobiecie buziaka i z całym wdziękiem i swym czarem podkręcając lekko wąsa rzekł.
-Bell, dopisz mi to do rachunku nie wiem czy wrócę ale wiedz że cię kocham. -Jego oświadczyny spotkały siępo raz kolejny z hukiem tym razem właściwie głośnego plaśnięcia dłonią w nieogoloną twarz pirata, a uwierzcie mi ta kobieta umiała przywalić.
-Kapitanie do wyspy jeszcze kilka godzin drogi... Kapitanie...? Kapitanie!?... KAPITANIE!!!!
-So? Stefan?! Polefaj nie piestol... Jeszcze bedzie czas żeby podryfać pisssty w portach.
- Ale kapitanie trzeba się szykować do walki przeciez to turniej szermierczy.- Stary bosman zwany Stefanem z Mrągowa (nikt do dziś nie wie jak naprawdę nazywa się siwy staruch, który to właściwie sam sterował łajbą i jej dzielną załogą) dobrze wiedział, że kapitanu w swym pijaństwie sprzyja jakieś bóstwo, bo nigdy nie omieszkał łask w postaci farta. Nieraz na oczy widział jak w akcie ucieczki kapitan niechcący strzelajac za siebie trafia w samą głowę przeciwnika stojącego sto metrów dalej, albo jak jednym sztychem najwyraźniej celując w brzuch trafia w oko, wręcz niebywałe aczkolwiek prawdziwe. Co skłaniało kapitana do podjęcia tak dalece idącej wyprawy, to roszczenia do majątku dziadunia i panowania nad wyspą. Jakieś pół godziny później Jacek wyszedł w towarzystwie Stefana na górny pokład widząc wyspę wykrzyczał z całych sił.
-TY KURFFFO!!! JA CI DAM JAKIŚŚŚŚŚ TURNIEJE SE ORGANIZOFFAŚŚ! TY OWSIONOGO, TWÓJJJ STARRYY BYŁ MĘSKĄĄĄĄ PROSTĄ TUTKĄ!!!!- Rzeczą jasną było że nikt poza załogą nie mógł usłyszeć wyzwisk kapitana na temat Natalii, wezmała każdy bałby się jej to powtórzyć stojac twarzą w twarz, ale tu na statku każdy mógł wykrzyczeć co go boli.
Malowniczy krajobraz wyspy roztaczał sie przed załogą. Wspaniała ziemia z zatoką mogącą pomieścić około trzydziestu okrętów rozpościerała się przy lazurowym wybrzeżu. Stada mew krążyły nad nieco murowanym aczkolwiek w większości drewnianym portem. Niecałą milę od portu znajdowała się piękna rezydencja a zarazem centrum życia samej wyspy. Jacek dobrze wiedział, że jest to rezydencja samej Natali Le Biliss.
Kapitan Jacek Wróbel (Empire Captain)
Rapier, Brak zbroi (to wkońcu pirat), 2x pistolet (Dziki kot i Pijany Fąsz), Szczęściarz (jak to alkoholik ma w zwyczaju), Szermierz (No bo wszyscy znają wyczyn Jacka Wróbla)
(zbierzność imon i nazwisk jest przypadkowa)
mam pytanko mam jeszcze 2 postacie w rękawie czy moge je przygotowac?? Jeden Nippończyk a drugi Blood Elf Palladin
-Sssszzzyyyytaj, i tak bym cię o to poprosił...- Odparł kapitan nieco się ogarnowszy, lecz nadal z wyłożonymi rękoma na stoł i głowa lekko przechyloną tak by spod czarnych jak heban włosów, (choć nieco już tłustych i posklejanych) wyłoniło się ucho, tym samym dając znak że słucha.
-Ykhm!- Odsząkną starzec jak by to nagle stał się wielkim oratorem, wcale umiejąc jedynie sklejac sylaby. -Królowa piratów Natalia Le Bliss ogłasza wielki turniej szermierczy na wyspie Sartosa. Wielka nagroda nieomieszka zwycięzcy...- Wziąwszy głęboki oddech niczym przedszkolak czytający elementarz jął czytać dalej.- Uprasza sie wszystkich śmiałków o jak najszybsze zgłoszenie i uiszczenie akredytacji, podatku VAT i kosztów pogrzebu ble ble ble... ble ble ble...- Bosman, jak zwykle zmęczony z jedną kroplą potu na czole zawsze skracał pismo widząc, że dobiega już końca.
-Toooo Ssssssssuuuuuuka zawszona! Niech ją kraken zeżre na podwieczorek...- Słowom tym jednocześnie towarzyszyło łupnięcie o drewniane deski karczmy, lecz nikogo wokół nie zdziwił huk. Goście, jeśli tak można było nazwać śmierdzącą zgraję zbierającą się każdego wieczora opowiadając jak to każdy zagryzł rekina. Bosman, wychił się nieco by sprawdzić czy kapitan nie rąbną w nic kanciastego, lecz dzielny pirat wyskoczył na nogi jak z procy opierając się nieco o ścianę przy okazji przekrzywiając obraz, który wisiał tam od setek lat, a przynajmniej każdemu tak się wydawało.
-Szykuuuuuj rószoffffą perłe, trza tej śśśiwce fyjaśnić coś na rosum, bo chyba się jej coś pofierdoliło...- Robiąc jakieś niezgrabne gesty rękoma które nie wiele pomagały aczkolwiek dodawały charakteru wypowiedzi znanego wszystkim Kapitana Jacka Wróbla. Wymachując później ręką w górze wskazał kierunek drzwi. Nie omieszkał zawinąć jeszcze butelkę rumu. Lecz na Jego drodze ku wyjściu stanęła właścicielka portowej karczmy. Nieco tegie babsko aczkolwiek na bezrybiu i rak ryba Jacek nie zastanawiając sie dał kobiecie buziaka i z całym wdziękiem i swym czarem podkręcając lekko wąsa rzekł.
-Bell, dopisz mi to do rachunku nie wiem czy wrócę ale wiedz że cię kocham. -Jego oświadczyny spotkały siępo raz kolejny z hukiem tym razem właściwie głośnego plaśnięcia dłonią w nieogoloną twarz pirata, a uwierzcie mi ta kobieta umiała przywalić.
-Kapitanie do wyspy jeszcze kilka godzin drogi... Kapitanie...? Kapitanie!?... KAPITANIE!!!!
-So? Stefan?! Polefaj nie piestol... Jeszcze bedzie czas żeby podryfać pisssty w portach.
- Ale kapitanie trzeba się szykować do walki przeciez to turniej szermierczy.- Stary bosman zwany Stefanem z Mrągowa (nikt do dziś nie wie jak naprawdę nazywa się siwy staruch, który to właściwie sam sterował łajbą i jej dzielną załogą) dobrze wiedział, że kapitanu w swym pijaństwie sprzyja jakieś bóstwo, bo nigdy nie omieszkał łask w postaci farta. Nieraz na oczy widział jak w akcie ucieczki kapitan niechcący strzelajac za siebie trafia w samą głowę przeciwnika stojącego sto metrów dalej, albo jak jednym sztychem najwyraźniej celując w brzuch trafia w oko, wręcz niebywałe aczkolwiek prawdziwe. Co skłaniało kapitana do podjęcia tak dalece idącej wyprawy, to roszczenia do majątku dziadunia i panowania nad wyspą. Jakieś pół godziny później Jacek wyszedł w towarzystwie Stefana na górny pokład widząc wyspę wykrzyczał z całych sił.
-TY KURFFFO!!! JA CI DAM JAKIŚŚŚŚŚ TURNIEJE SE ORGANIZOFFAŚŚ! TY OWSIONOGO, TWÓJJJ STARRYY BYŁ MĘSKĄĄĄĄ PROSTĄ TUTKĄ!!!!- Rzeczą jasną było że nikt poza załogą nie mógł usłyszeć wyzwisk kapitana na temat Natalii, wezmała każdy bałby się jej to powtórzyć stojac twarzą w twarz, ale tu na statku każdy mógł wykrzyczeć co go boli.
Malowniczy krajobraz wyspy roztaczał sie przed załogą. Wspaniała ziemia z zatoką mogącą pomieścić około trzydziestu okrętów rozpościerała się przy lazurowym wybrzeżu. Stada mew krążyły nad nieco murowanym aczkolwiek w większości drewnianym portem. Niecałą milę od portu znajdowała się piękna rezydencja a zarazem centrum życia samej wyspy. Jacek dobrze wiedział, że jest to rezydencja samej Natali Le Biliss.
Kapitan Jacek Wróbel (Empire Captain)
Rapier, Brak zbroi (to wkońcu pirat), 2x pistolet (Dziki kot i Pijany Fąsz), Szczęściarz (jak to alkoholik ma w zwyczaju), Szermierz (No bo wszyscy znają wyczyn Jacka Wróbla)
(zbierzność imon i nazwisk jest przypadkowa)
mam pytanko mam jeszcze 2 postacie w rękawie czy moge je przygotowac?? Jeden Nippończyk a drugi Blood Elf Palladin
Imię: War'Giznak (skaven chieftain)
Broń: Kadzielnica Zarazy (cenzer)
Zbroja: Ciężka (półpłytowa)
Umiejętność: Odważny
Dodatki: Eliksir Spaczeniowy, Bomby Kwasowe
Lurk zaczął się przyzwyczajać już do swojej sytuacji. To nie mógł być przypadek, że znów znalazł się w pobliżu miejsca, gdzie miała rozgrywać się Arena. Musi-musi w tym być ręka Rogatego Szczura.
Przecież uciekał tak daleko od Karak Vlag, aż przez dużą-wielką WODĘ, przez pod-drogi pod ludzikowym Imperium, często głodny, bez eskorty, ścigany przez „ciekawskich” współplemieńców, którzy zastanawiali się, jakim to sposobem już trzech wielkich herosów ich ludu zmarło śmiercią tragiczną i dziwnym przypadkiem był niedaleko mały-biedny sługa, czyli on sam ma się rozumieć. Po drodze były jeszcze te trupaki, na jakimś przeklętym cmentarzu, przecież Lurk był tylko głodny i musiał coś zjeść.
Niestety znów miał być pomagierem w rzezi, był pewien jeszcze większych kłopotów spowodowanych truchłem kolejnego „wielkiego” wodza skaveńskiego, który niebawem polegnie na udeptanej ziemi tych przeklętych Aren.
War’Giznak, zwany też Gnatożujem, dopadł go już za wielgachną słoną wodą. Wtedy, tak jak poprzednicy, dowiedział się o odbywającym się niebawem turnieju i tak jak każdy z poprzednich idiotów-debili, postanowił go wygrać, wracając do Skavenblight w jeszcze większej glorii-chwale, tak przynajmniej myślał. Lurk nie miał wątpliwości jak to się zakończy i tak jak poprzednio już bywało, zachował swoje nędzne życie, aby być giermkiem-sługą tego przerażającego osiłka.
I jeszcze jedna sprawa, która go męczyła i nie pozawalała zasnąć. Prześladowała go ta przeklęta broń, która była świadkiem śmierci poprzednich „zawodników”. Przecież ją wyrzucił-schował daleko-głęboko. Ta potworna kadzielnica znów miała wziąć udział w Arenie. War’Giznak jakimś cudem, a może z woli Rogatego Szczura, znalazł ten kawał śmierdzącego żelastwa na łańcuchu i oczywiście nie mógł sobie odmówić przyjemności użycia tego świętego (a może przeklętego) reliktu w walce.
Ten wódz słynął ze swojej odwagi, podobno powstrzymał potężną armię zielonoskórych pod wodzą Grishnaka Zgniłka na przełęczy Cuchnącego Wiatru, podobno miał tylko nieznaczną-dwukrotną przewagę liczebną. Jak plotka głosi, strach przez niego wzbudzany oraz waleczność (o dziwo podobno walczył w pierwszych szeregach – cóż za dziwna taktyka) zagrzewały tak resztę jego armii, że nawet niewolnicy walczyli mężnie i nie uciekali z placu boju. Podobno przetrwał też pojedynek ze śmierdzącym zabandażowanym trupako-królem Tepehem Bandażowatym, nie wykazując strachu przed takim potężnym śmierdzio-wojownikiem.
Lurk już wiedział co ma robić, w końcu to jego nie pierwszy raz, jak przygotowywał wojownika do walki na Arenie Śmierci, wiedział jak produkować Eliksir Spaczeniowy, który na ogół robi z wielkiego wojownika, straszliwego szaleńca z pianą na pysku. Ostatnio jednak coś nie zadziałał, chyba dlatego zginął poprzedni jego Pan. To wszystko była jego wina, nie musiał dzień wcześniej się tak bardzo obżerać spaczeniem, to musiało osłabić działanie napoju. Znał też recepturę na wytwarzanie bomb kwasowych, których wytwarzaniem zajmowali się Inżynierowie z klanu Skryrre.
Mały sługa zaczynał rozumieć, że jest cenny, dzięki swoim umiejętnościom i tylko dzięki nim jeszcze żył. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje tą zawieruchę, to podpatrzy-ukradnie wiedzę na temat produkcji strzelb spaczeniowych, tak-tak wtedy wywrze swoją małą zemstę, przestanie być biedny-mały. Będzie Lurkiem Potężnym, przed, którym nawet Rada Trzynastu będzie czuła respekt... Zaraz-zaraz... Skąd te myśli... Tak-tak praca przy spaczeniu powoduje takie euforyczne uniesienia, trzeba odejść od roboty na dzisiaj, eliksir będzie skończony jutro, a dzisiaj trzeba spać-leżeć, może dzisiaj da się zasnąc-zapomnieć choć na chwilkę.
Broń: Kadzielnica Zarazy (cenzer)
Zbroja: Ciężka (półpłytowa)
Umiejętność: Odważny
Dodatki: Eliksir Spaczeniowy, Bomby Kwasowe
Lurk zaczął się przyzwyczajać już do swojej sytuacji. To nie mógł być przypadek, że znów znalazł się w pobliżu miejsca, gdzie miała rozgrywać się Arena. Musi-musi w tym być ręka Rogatego Szczura.
Przecież uciekał tak daleko od Karak Vlag, aż przez dużą-wielką WODĘ, przez pod-drogi pod ludzikowym Imperium, często głodny, bez eskorty, ścigany przez „ciekawskich” współplemieńców, którzy zastanawiali się, jakim to sposobem już trzech wielkich herosów ich ludu zmarło śmiercią tragiczną i dziwnym przypadkiem był niedaleko mały-biedny sługa, czyli on sam ma się rozumieć. Po drodze były jeszcze te trupaki, na jakimś przeklętym cmentarzu, przecież Lurk był tylko głodny i musiał coś zjeść.
Niestety znów miał być pomagierem w rzezi, był pewien jeszcze większych kłopotów spowodowanych truchłem kolejnego „wielkiego” wodza skaveńskiego, który niebawem polegnie na udeptanej ziemi tych przeklętych Aren.
War’Giznak, zwany też Gnatożujem, dopadł go już za wielgachną słoną wodą. Wtedy, tak jak poprzednicy, dowiedział się o odbywającym się niebawem turnieju i tak jak każdy z poprzednich idiotów-debili, postanowił go wygrać, wracając do Skavenblight w jeszcze większej glorii-chwale, tak przynajmniej myślał. Lurk nie miał wątpliwości jak to się zakończy i tak jak poprzednio już bywało, zachował swoje nędzne życie, aby być giermkiem-sługą tego przerażającego osiłka.
I jeszcze jedna sprawa, która go męczyła i nie pozawalała zasnąć. Prześladowała go ta przeklęta broń, która była świadkiem śmierci poprzednich „zawodników”. Przecież ją wyrzucił-schował daleko-głęboko. Ta potworna kadzielnica znów miała wziąć udział w Arenie. War’Giznak jakimś cudem, a może z woli Rogatego Szczura, znalazł ten kawał śmierdzącego żelastwa na łańcuchu i oczywiście nie mógł sobie odmówić przyjemności użycia tego świętego (a może przeklętego) reliktu w walce.
Ten wódz słynął ze swojej odwagi, podobno powstrzymał potężną armię zielonoskórych pod wodzą Grishnaka Zgniłka na przełęczy Cuchnącego Wiatru, podobno miał tylko nieznaczną-dwukrotną przewagę liczebną. Jak plotka głosi, strach przez niego wzbudzany oraz waleczność (o dziwo podobno walczył w pierwszych szeregach – cóż za dziwna taktyka) zagrzewały tak resztę jego armii, że nawet niewolnicy walczyli mężnie i nie uciekali z placu boju. Podobno przetrwał też pojedynek ze śmierdzącym zabandażowanym trupako-królem Tepehem Bandażowatym, nie wykazując strachu przed takim potężnym śmierdzio-wojownikiem.
Lurk już wiedział co ma robić, w końcu to jego nie pierwszy raz, jak przygotowywał wojownika do walki na Arenie Śmierci, wiedział jak produkować Eliksir Spaczeniowy, który na ogół robi z wielkiego wojownika, straszliwego szaleńca z pianą na pysku. Ostatnio jednak coś nie zadziałał, chyba dlatego zginął poprzedni jego Pan. To wszystko była jego wina, nie musiał dzień wcześniej się tak bardzo obżerać spaczeniem, to musiało osłabić działanie napoju. Znał też recepturę na wytwarzanie bomb kwasowych, których wytwarzaniem zajmowali się Inżynierowie z klanu Skryrre.
Mały sługa zaczynał rozumieć, że jest cenny, dzięki swoim umiejętnościom i tylko dzięki nim jeszcze żył. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje tą zawieruchę, to podpatrzy-ukradnie wiedzę na temat produkcji strzelb spaczeniowych, tak-tak wtedy wywrze swoją małą zemstę, przestanie być biedny-mały. Będzie Lurkiem Potężnym, przed, którym nawet Rada Trzynastu będzie czuła respekt... Zaraz-zaraz... Skąd te myśli... Tak-tak praca przy spaczeniu powoduje takie euforyczne uniesienia, trzeba odejść od roboty na dzisiaj, eliksir będzie skończony jutro, a dzisiaj trzeba spać-leżeć, może dzisiaj da się zasnąc-zapomnieć choć na chwilkę.
Imię: Sir Samuel Vimes (empire captain)
Broń: długi miecz
Zbroja: Napierśnik i hełm straży
Umiejętność: riposta
Dodatki: kusza pistoletowa
Wielki A'Tuin sunął majestatycznie przez bezkres kosmosu, gdy jeden z czterech słoni na jego grzbiecie podniósł nogę, by przepuścić maleńkie słońce. Powierzchnia Dysku na ich grzbietach pogrążona była w ciemnościach. Nagle, nad brzegiem Morza Okrągłego, błysnęło zielone światło.
- Panie Stibbons! Nie sądzi Pan, że ten pirat ma flaki ze złej strony skóry? - zapytał ktoś w Budynku Wysokich Energii Niewidocznego Uniwersytetu.
- Mam nadzieję, że to jego flaki, a nie komendanta Vimes'a, nadrektorze - powiedział Myślak Stibbons z wyrazem twarzy człowieka, który w równaniu reakcji łańcuchowej pomylił plus z minusem. Magowie wyszli zza przeciwmagicznej osłony.
- To co? Idziemy na Nocną Przekąskę? - Zapytał dziekan.
Na środku izolowanej magicznie sali, w szklanym sarkofagu, znajdowało się coś, co kiedyś było marynarzem. Pozostało nim, chociaż nie w tradycyjnym układzie. Ten też zaczynał się od papugi, a kończył na drewnianej nodze ale między nimi było coś pomieszane...
- Nie wydaje się panu, że powinniśmy coś zrobić dziekanie? Kapitan Vimes może być w niebezpieczeństwie! - zagrzmiał nadrektor Ridcully. Zwykle grzmiał w takich sytuacjach.
- Myślałem, że wysłaliśmy go do innego wszechświata, tak? Znaczy, mamy tyle czasu ile chcemy, bo nie jesteśmy jego częścią, prawda Panie Stibbons?
- Właściwie... - zawahał się Myślak
- Bzdura! Musimy skończyć przed śniadaniem. Stibbons wytłumaczy Wam dlaczego! - tak, to był Ridcully.
- Właśnie chciałem wytłumaczyć. Jeśli chcemy sprowadzić tu komendanta, musimy przesłać marynarza z powrotem do tamtego świata. Jeśli będziemy czekać, marynarza będzie coraz mniej, a masa musi być taka sama...
- Nie możemy dosypać trochę piasku albo dolać wody? - zapytał pierwszy prymus
- Nie możemy. Musimy całkowicie izolować sprowadzony obiekt. Inaczej komendant może wrócić niekompletny...
Magowie pokłócili się jeszcze trochę, w końcu uspokoili się i wzięli do pracy.
Ciąg Dalszy Nastąpi
Broń: długi miecz
Zbroja: Napierśnik i hełm straży
Umiejętność: riposta
Dodatki: kusza pistoletowa
Wielki A'Tuin sunął majestatycznie przez bezkres kosmosu, gdy jeden z czterech słoni na jego grzbiecie podniósł nogę, by przepuścić maleńkie słońce. Powierzchnia Dysku na ich grzbietach pogrążona była w ciemnościach. Nagle, nad brzegiem Morza Okrągłego, błysnęło zielone światło.
- Panie Stibbons! Nie sądzi Pan, że ten pirat ma flaki ze złej strony skóry? - zapytał ktoś w Budynku Wysokich Energii Niewidocznego Uniwersytetu.
- Mam nadzieję, że to jego flaki, a nie komendanta Vimes'a, nadrektorze - powiedział Myślak Stibbons z wyrazem twarzy człowieka, który w równaniu reakcji łańcuchowej pomylił plus z minusem. Magowie wyszli zza przeciwmagicznej osłony.
- To co? Idziemy na Nocną Przekąskę? - Zapytał dziekan.
Na środku izolowanej magicznie sali, w szklanym sarkofagu, znajdowało się coś, co kiedyś było marynarzem. Pozostało nim, chociaż nie w tradycyjnym układzie. Ten też zaczynał się od papugi, a kończył na drewnianej nodze ale między nimi było coś pomieszane...
- Nie wydaje się panu, że powinniśmy coś zrobić dziekanie? Kapitan Vimes może być w niebezpieczeństwie! - zagrzmiał nadrektor Ridcully. Zwykle grzmiał w takich sytuacjach.
- Myślałem, że wysłaliśmy go do innego wszechświata, tak? Znaczy, mamy tyle czasu ile chcemy, bo nie jesteśmy jego częścią, prawda Panie Stibbons?
- Właściwie... - zawahał się Myślak
- Bzdura! Musimy skończyć przed śniadaniem. Stibbons wytłumaczy Wam dlaczego! - tak, to był Ridcully.
- Właśnie chciałem wytłumaczyć. Jeśli chcemy sprowadzić tu komendanta, musimy przesłać marynarza z powrotem do tamtego świata. Jeśli będziemy czekać, marynarza będzie coraz mniej, a masa musi być taka sama...
- Nie możemy dosypać trochę piasku albo dolać wody? - zapytał pierwszy prymus
- Nie możemy. Musimy całkowicie izolować sprowadzony obiekt. Inaczej komendant może wrócić niekompletny...
Magowie pokłócili się jeszcze trochę, w końcu uspokoili się i wzięli do pracy.
Ciąg Dalszy Nastąpi
Ostatnio zmieniony 16 sie 2009, o 21:38 przez MarsnTwix, łącznie zmieniany 1 raz.
Azhnag - savage orc big boss (2x choppa, bez pancerza, buty szybkosci, agresywny)
Zapytać Azhnaga o historię jego życia, w zasadzie zapytać go o cokolwiek, to jak próbować obejrzeć paszczę lwa od środka. Dlatego o jego przeszłości nie można powiedzieć nic pewnego, a to co powszechnie na jego temat wiadomo na obszarze imperium nazywane jest plotką, może nawet legendą. Legenda ta jest niekompletna, to raptem kilka historii tak luźno związanych chronologią, że cięzko powiedzieć która z nich jest pierwszą, a która ostatnią. Najczęściej zakłada się że pierwszą z jego przygód było spotkanie z grupą minotaurów. Do owego spotkania doszło, gdy plemię Azhnaga plądrowało, w zasadzie paliło pewne niewielkie sioło na obrzeżach imperium. Podczas radosnej rzezi grupa młodych chłopców tchórzliwie, lub raczej rozsądnie próbowała zbiec do lasu. Azhnag rzucił się za nimi w pościg, gdyż dzięki dziwnym butom zdartym z truchła pewnego szamana potrafił przegonić jelenia. Na nieszczęście uciekinierów wpadli w sam środek pobliskiego obozu zwierzoludzi, gdzie zostali momentalnie ścięci przez piątkę minotaurów. Gdy Azhnag wypadł z krzaków wpadł w furię tak wielką, że oprócz tego iż samodzielnie pokonał piatkę minotaurów ściął wszystkie okoliczne drzewa. To miejsce nazywa się ponoć dziś polem Azhnaga i jedynie minotaury wiedzą gdzie się znajduje, lecz żaden z nich na trzeźwo nie ma odwagi stanąć pomiędzy zwalonymi drzewami.
Jak Azhnag trafił na arenę? Wie to tylko on sam, idź zapytaj jeśli masz odwagę.
Zapytać Azhnaga o historię jego życia, w zasadzie zapytać go o cokolwiek, to jak próbować obejrzeć paszczę lwa od środka. Dlatego o jego przeszłości nie można powiedzieć nic pewnego, a to co powszechnie na jego temat wiadomo na obszarze imperium nazywane jest plotką, może nawet legendą. Legenda ta jest niekompletna, to raptem kilka historii tak luźno związanych chronologią, że cięzko powiedzieć która z nich jest pierwszą, a która ostatnią. Najczęściej zakłada się że pierwszą z jego przygód było spotkanie z grupą minotaurów. Do owego spotkania doszło, gdy plemię Azhnaga plądrowało, w zasadzie paliło pewne niewielkie sioło na obrzeżach imperium. Podczas radosnej rzezi grupa młodych chłopców tchórzliwie, lub raczej rozsądnie próbowała zbiec do lasu. Azhnag rzucił się za nimi w pościg, gdyż dzięki dziwnym butom zdartym z truchła pewnego szamana potrafił przegonić jelenia. Na nieszczęście uciekinierów wpadli w sam środek pobliskiego obozu zwierzoludzi, gdzie zostali momentalnie ścięci przez piątkę minotaurów. Gdy Azhnag wypadł z krzaków wpadł w furię tak wielką, że oprócz tego iż samodzielnie pokonał piatkę minotaurów ściął wszystkie okoliczne drzewa. To miejsce nazywa się ponoć dziś polem Azhnaga i jedynie minotaury wiedzą gdzie się znajduje, lecz żaden z nich na trzeźwo nie ma odwagi stanąć pomiędzy zwalonymi drzewami.
Jak Azhnag trafił na arenę? Wie to tylko on sam, idź zapytaj jeśli masz odwagę.
Dziwna para stanęła przed bramą miasta. Wychudzony człowiek, i gruby spasiony ogr, obaj z dwoma ostrzami na plecach.
- Dotarliśmy, co? Wreszcie! Głodny żem się zrobił od tego marszu. Hej, ludziska! Otwierać bramę! - donośnym głosem ogr ogłosił swoją obecność mieszkańcom.
- Długo szliśmy, teraz do karczmy. A już niedługo zobaczę, co jesteś wart. Wyrwałeś się do świata, coś chcesz udowodnić, po co? Nikt cię nie wyganiał, walki watażków wciąż u nas trwają, szkoła najemników przeżywa rozkwit. Mamy, na dobra, ja mam dużo kasy, po co to wszystko? Walczysz, możesz zginąć, nic nie możesz zyskać. Uwierz mi, ona już nawet nie pamięta twojego imienia – jedyny na świecie ogr gaduła wciąż trajkotał.
- No ale nic, chcesz to walcz, to twoje życie. Ale odezwać byś się czasami mógł...
Tamashima Mitzuzuki - Kapitan DoW.
2 x wakizashi
brak zbroi
kensai, precyzja w uderzeniu, buty szybkości.
- Dotarliśmy, co? Wreszcie! Głodny żem się zrobił od tego marszu. Hej, ludziska! Otwierać bramę! - donośnym głosem ogr ogłosił swoją obecność mieszkańcom.
- Długo szliśmy, teraz do karczmy. A już niedługo zobaczę, co jesteś wart. Wyrwałeś się do świata, coś chcesz udowodnić, po co? Nikt cię nie wyganiał, walki watażków wciąż u nas trwają, szkoła najemników przeżywa rozkwit. Mamy, na dobra, ja mam dużo kasy, po co to wszystko? Walczysz, możesz zginąć, nic nie możesz zyskać. Uwierz mi, ona już nawet nie pamięta twojego imienia – jedyny na świecie ogr gaduła wciąż trajkotał.
- No ale nic, chcesz to walcz, to twoje życie. Ale odezwać byś się czasami mógł...
Tamashima Mitzuzuki - Kapitan DoW.
2 x wakizashi
brak zbroi
kensai, precyzja w uderzeniu, buty szybkości.
tam skąd pochodzi mówią o nim Leo Błogosławiony, bądź też Leo Przeklęty. Zależnie kogo spytacie.
bronie ręczne: katana
zbroje: chaos armour, tarcza (o ile mogę tarcze i zbroje)
dodatki i gadżety: mistrzowska broń
cechy i umiejętności: precyzja w uderzeniu
Elf uciekał przez las a postać odziana w ciemny błękit podążała w ślad za nim. W ręku dzierżył przełamane - mniej więcej w połowie- ostrze z Ilthamiru. Dyszał ciężko i kulał na jedną nogę , jednak nie poddawał się . Buty szybkości które dał mu ojciec pozwoliłu mu biec mimo wielu ran. W końcu dobiegł do wybrzeża. z małym pomostem, w oddali między wielkimi falami majaczyła wyspa.
Sartosa! zakrzyknął Aethis i zaczął ładować się do łódki aby zdążyć przed swym oprawcą.
pękł pod ciosem ! nie mogę w to uwierzyć zaklął pod nosem gdyż jego zmora wyłaniała się właśnie z lasu.
Był to wojownik chaosu. Nosił ciężką kolczugę, naramienniki wykonane z czarnego metalu zdobione parą czaszek martwych gorów. Jego twarz była zasłonięta za ciemno niebieskim kapturem, jednak widać było iż nie nosi hełmu i za kapturem kryje się najpewniej ludzka twarz.
Elf rzucił cumy i odpłynął machając i uśmiechając się drwiąco. Chaośnik podszedł do brzegu , splótł ręce w tajemnym geście i.. ruszył przed siebie stąpając parę cali nad powierzchnią wody. Aethis zbladł.
No i pięknie,wszystko idzie zgodnie z planem. Wymorduję ich wszystkich!tak, w końcu wszyscy obrócą się w popiół i zgniliznę Wykastruje tego Elfika - powiedział Leo
bronie ręczne: katana
zbroje: chaos armour, tarcza (o ile mogę tarcze i zbroje)
dodatki i gadżety: mistrzowska broń
cechy i umiejętności: precyzja w uderzeniu
Elf uciekał przez las a postać odziana w ciemny błękit podążała w ślad za nim. W ręku dzierżył przełamane - mniej więcej w połowie- ostrze z Ilthamiru. Dyszał ciężko i kulał na jedną nogę , jednak nie poddawał się . Buty szybkości które dał mu ojciec pozwoliłu mu biec mimo wielu ran. W końcu dobiegł do wybrzeża. z małym pomostem, w oddali między wielkimi falami majaczyła wyspa.
Sartosa! zakrzyknął Aethis i zaczął ładować się do łódki aby zdążyć przed swym oprawcą.
pękł pod ciosem ! nie mogę w to uwierzyć zaklął pod nosem gdyż jego zmora wyłaniała się właśnie z lasu.
Był to wojownik chaosu. Nosił ciężką kolczugę, naramienniki wykonane z czarnego metalu zdobione parą czaszek martwych gorów. Jego twarz była zasłonięta za ciemno niebieskim kapturem, jednak widać było iż nie nosi hełmu i za kapturem kryje się najpewniej ludzka twarz.
Elf rzucił cumy i odpłynął machając i uśmiechając się drwiąco. Chaośnik podszedł do brzegu , splótł ręce w tajemnym geście i.. ruszył przed siebie stąpając parę cali nad powierzchnią wody. Aethis zbladł.
No i pięknie,wszystko idzie zgodnie z planem. Wymorduję ich wszystkich!tak, w końcu wszyscy obrócą się w popiół i zgniliznę Wykastruje tego Elfika - powiedział Leo
Imie: Lastaad von Zet - Vampire
Broń: Rapier i długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja
Dodatki: Przeklęta broń
Umiejętności: Wampirza krew: Blood Dragon
Zakapturzona postać długimi susami wybiegła po schodach na dziedziniec. Błyskawicznie wskoczyła w cień by nie być zauważoną. W ciemnościach widziała świetnie, wzrokiem wodziła po budynkach szukając wejścia do ogromnej cytadeli górującej nad całą ponurą i mroczną twierdzą. W oczy od razu rzuciła mu sie lekko uchylona, gigantyczna stalowa brama ozdabiana wizerunkami szkieletów i kości. Zdziwiła się gdyż wejście nie było chronione. Wskoczyła z gracją przez szparę znajdując się w holu. Bezszelestnym biegiem udała się na wyższe kondygnacje. W końcu dotarła do swojego celu. Stała przed okutymi czarną stalą drzwiami. Mrocznego elfa przeszył dreszcz, nie wiedział kto lub co jest za drzwiami jednak był zabójcą i nie liczył się z rodzajem swojej ofiary, za to mu płacili. Otworzył drzwi. Mimo jego elfiego wzroku, w pokoju było ciemno. Zrobił dwa niepewne kroki w przód. Było tak cicho że aż nienaturalnie. Jedyny dźwięk jaki słyszał to bicie jego serca i cichutki trzask drzwi za nim. Ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął zęby i z bronią w ręce ruszył do przodu.
Nagle przed nim pojawiły się dwa błękitne punkty, oczy, wpatrujące się w niego.
-"Elfia głupota, ambicja, chęć i żądza chwały! Zgubne moce. Śmiesz wkraczać do mojej cytadeli z bronią w ręku, będąc nawet nieproszonym?"
– powiedział spokojnie niski i chłodny głos.
-"Przybyłem by skrócić Twoje nędzne życie, i nie obchodzi mnie kim lub czym jesteś!”
W tej chwili zabójca skoczył w stronę błękitnych światełek.
Gdy jego ostrze jak błyskawica podążało w stronę punktów, elf poczuł paraliżujący uścisk na szyi. Ostrze wypadło mu z dłoni.
-"Psie!" – krzyk zadudnił w całej sali a cień trzymał elfa jedną ręką za szyję nad posadzką.
W momencie w komnacie zapłonęły pochodnie, lekko rozświetlając mroki pomieszczenia. W rogach pomieszczenia i w miejscach gdzie jeszcze zalegała ciemność, chowały się wychudłe postacie zasłaniając się przed blaskiem ognia. Na ścianach wisiały różne sztandary. Od elfich po ludzkie, kończąc na orkowych i Skaveńskich. Setki ponurych trofeów zdobiło marmurowe ściany.
Sytuacja elfa była beznadziejna. Subtelna lecz żylasta dłoń powoli zaciskała się na krtani. Biedak trudem oddychał a nie było już mowy o wyduszeniu jakiegokolwiek słowa.
-"Twoja arogancja nie zna granic! Zamiast grzecznie przeprosić i wyjść, Ty wolałeś wejść tu z butami! Co teraz? Pobrudziłeś moją posadzkę i zakłóciłeś moje spokojne... życie."
- dokończył z przekąsem Lastaad von Zet.
Teraz Assasyn widział świetnie swojego oprawce. Była to wysoka postać o ostrych rysach twarzy. Jego skóra była blada a na ustach widniało rozbawienie ukazując długie białe kły. Nic jednak nie było widać w jego oczach gdyż były czarne jak węgle z lekko tlącym się wewnątrz, lodowym blaskiem. Jego długie białe jak śnieg włosy opadały na gotycko zdobiony błękitny pancerz. W wolnej ręce trzymał długi miecz o lśniącym ostrzu po którym co chwile przewijały się dziwne twarze o potępieńczej minie. U pasa wisiał złoty rapier.
-"A teraz o długowieczny, zobaczysz co to znaczy „zaginąć bez słuchu”!"
Wampir zacisnął rękę na gardle elfa jeszcze mocniej. Assasyn usłyszał gruchot swojej krtani, kręgosłupa. Całe jego ciało zwiotczało a on sam stracił przytomność. Lastaad ścisnął szyje elfa tak mocno że ciało odpadło od głowy i z głuchym dźwiękiem padło na posadzkę a głowa potoczyła się jeszcze chwile po niej wylewając z siebie bryzgi posoki. Wampir wyciągnął z ciała list z pieczęcią . Zaraz z cieni wybiegły pokraczne istoty szarpiąc i pożerając ciało tak szybko jak tylko się da.
Wampir popatrzył na tą scenę z politowaniem.
-„Elf. Żył tak długo, setki lat szkolił się by zabijać, a został zeżarty przez żałosne ghule! Jakiż ten świat złośliwy prawda?” – pytanie zostało zadane w eter. Nikt nie odpowiedział. Lastaad pośpiesznie rozpieczętował list.
-„Arena Śmierci… Ileż moich braci znalazło tam swoją śmierć! Gdybym zwyciężył, zyskał bym szacunek wśród ważniejszych domów! Sławy nigdy nie za wiele mój drogi sługusie.”
– rzekł z prawie ojcowskim „uczuciem” do ghula garbiącego się pod nim, który skończył właśnie zlizywać krew z zbroi swojego pana.
-„Alofasie, szykuj powóz. Czeka nas długa droga!” – wykrzyczał radośnie do upiora stojącego niczym pomnik między kolumnami…
Broń: Rapier i długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja
Dodatki: Przeklęta broń
Umiejętności: Wampirza krew: Blood Dragon
Zakapturzona postać długimi susami wybiegła po schodach na dziedziniec. Błyskawicznie wskoczyła w cień by nie być zauważoną. W ciemnościach widziała świetnie, wzrokiem wodziła po budynkach szukając wejścia do ogromnej cytadeli górującej nad całą ponurą i mroczną twierdzą. W oczy od razu rzuciła mu sie lekko uchylona, gigantyczna stalowa brama ozdabiana wizerunkami szkieletów i kości. Zdziwiła się gdyż wejście nie było chronione. Wskoczyła z gracją przez szparę znajdując się w holu. Bezszelestnym biegiem udała się na wyższe kondygnacje. W końcu dotarła do swojego celu. Stała przed okutymi czarną stalą drzwiami. Mrocznego elfa przeszył dreszcz, nie wiedział kto lub co jest za drzwiami jednak był zabójcą i nie liczył się z rodzajem swojej ofiary, za to mu płacili. Otworzył drzwi. Mimo jego elfiego wzroku, w pokoju było ciemno. Zrobił dwa niepewne kroki w przód. Było tak cicho że aż nienaturalnie. Jedyny dźwięk jaki słyszał to bicie jego serca i cichutki trzask drzwi za nim. Ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął zęby i z bronią w ręce ruszył do przodu.
Nagle przed nim pojawiły się dwa błękitne punkty, oczy, wpatrujące się w niego.
-"Elfia głupota, ambicja, chęć i żądza chwały! Zgubne moce. Śmiesz wkraczać do mojej cytadeli z bronią w ręku, będąc nawet nieproszonym?"
– powiedział spokojnie niski i chłodny głos.
-"Przybyłem by skrócić Twoje nędzne życie, i nie obchodzi mnie kim lub czym jesteś!”
W tej chwili zabójca skoczył w stronę błękitnych światełek.
Gdy jego ostrze jak błyskawica podążało w stronę punktów, elf poczuł paraliżujący uścisk na szyi. Ostrze wypadło mu z dłoni.
-"Psie!" – krzyk zadudnił w całej sali a cień trzymał elfa jedną ręką za szyję nad posadzką.
W momencie w komnacie zapłonęły pochodnie, lekko rozświetlając mroki pomieszczenia. W rogach pomieszczenia i w miejscach gdzie jeszcze zalegała ciemność, chowały się wychudłe postacie zasłaniając się przed blaskiem ognia. Na ścianach wisiały różne sztandary. Od elfich po ludzkie, kończąc na orkowych i Skaveńskich. Setki ponurych trofeów zdobiło marmurowe ściany.
Sytuacja elfa była beznadziejna. Subtelna lecz żylasta dłoń powoli zaciskała się na krtani. Biedak trudem oddychał a nie było już mowy o wyduszeniu jakiegokolwiek słowa.
-"Twoja arogancja nie zna granic! Zamiast grzecznie przeprosić i wyjść, Ty wolałeś wejść tu z butami! Co teraz? Pobrudziłeś moją posadzkę i zakłóciłeś moje spokojne... życie."
- dokończył z przekąsem Lastaad von Zet.
Teraz Assasyn widział świetnie swojego oprawce. Była to wysoka postać o ostrych rysach twarzy. Jego skóra była blada a na ustach widniało rozbawienie ukazując długie białe kły. Nic jednak nie było widać w jego oczach gdyż były czarne jak węgle z lekko tlącym się wewnątrz, lodowym blaskiem. Jego długie białe jak śnieg włosy opadały na gotycko zdobiony błękitny pancerz. W wolnej ręce trzymał długi miecz o lśniącym ostrzu po którym co chwile przewijały się dziwne twarze o potępieńczej minie. U pasa wisiał złoty rapier.
-"A teraz o długowieczny, zobaczysz co to znaczy „zaginąć bez słuchu”!"
Wampir zacisnął rękę na gardle elfa jeszcze mocniej. Assasyn usłyszał gruchot swojej krtani, kręgosłupa. Całe jego ciało zwiotczało a on sam stracił przytomność. Lastaad ścisnął szyje elfa tak mocno że ciało odpadło od głowy i z głuchym dźwiękiem padło na posadzkę a głowa potoczyła się jeszcze chwile po niej wylewając z siebie bryzgi posoki. Wampir wyciągnął z ciała list z pieczęcią . Zaraz z cieni wybiegły pokraczne istoty szarpiąc i pożerając ciało tak szybko jak tylko się da.
Wampir popatrzył na tą scenę z politowaniem.
-„Elf. Żył tak długo, setki lat szkolił się by zabijać, a został zeżarty przez żałosne ghule! Jakiż ten świat złośliwy prawda?” – pytanie zostało zadane w eter. Nikt nie odpowiedział. Lastaad pośpiesznie rozpieczętował list.
-„Arena Śmierci… Ileż moich braci znalazło tam swoją śmierć! Gdybym zwyciężył, zyskał bym szacunek wśród ważniejszych domów! Sławy nigdy nie za wiele mój drogi sługusie.”
– rzekł z prawie ojcowskim „uczuciem” do ghula garbiącego się pod nim, który skończył właśnie zlizywać krew z zbroi swojego pana.
-„Alofasie, szykuj powóz. Czeka nas długa droga!” – wykrzyczał radośnie do upiora stojącego niczym pomnik między kolumnami…
Durron Ironshield (krasnoludzki tan)
broń: młot
zbroja: zbroja gromrillowa + tarcza
dodatki: mistrzowska zbroja
umiejętności: tarczownik
Niewielu krasnoludom zdarzyło się zaprzyjaźnić z elfem, a jeszcze mniej wyszło na tym dobrze... Durron wiedział o tym doskonale. Wszystko zaczęło się od głupiego zakładu. Mistrz inżynier Thalgron Gruun wyzwał Durrona na pojedynek piwny. Tan wygrałby go z pewnością - gdyby nie fakt, że od trzech dni świętował narodziny swojego syna. Przegrany w pojedynku miał przez rok walczyć wyłącznie u boku osoby, która jako pierwsza po zakończeniu zawodów (czyli utracie świadomości przez jednego z pijących) wejdzie do sali, w której odbywała się biesiada.
Walka była wyrównana, mimo początkowej przewagi mistrza inżyniera. Już wydawało się, że ten jako pierwszy pożegna się z pionem, kiedy z nienacka przy stole pojawił się jego uczeń. Mistrz otrzeźwiony wizją hańby w jego oczach wytrzymał ten kufel - który okazał się zwycięski. Durron dopił swój kufel bugmańskiego XXX do dna - i z błogim uśmiechem dostojnie zwalił się pod ławę. Wrzawa i okrzyki na cześć zwycięzcy zamieniły się po chwili w pełną koncentracji ciszę - bo oto do sali wszedł poseł - Lorianor, elf wysokiego rodu.
Tak oto Durron Ironshield chcąc dotrzymać swojej przysięgi wyruszył wraz z posłańcem, aby walczyć u jego boku. Elf początkowo traktował to jako bezsensowny, ale dyplomatycznie konieczny sojusz - zmienił jednak zdanie, kiedy w drodze powrotnej z krasnoludzkiej twierdzy wpadł wraz ze swoimi towarzyszami w zasadzkę goblinów. Ogromna przewaga liczebna sprawiła, że gobliny wybiły do nogi towarzyszy Lorianora. On sam - stojąc plecy w plecy z krasnoludem - bronił się dumnie, choć rozpaczliwie, siejąc wokół śmierć i rozlewając goblińską posokę. Krwawił z kilku ran, lecz walczył zapamiętale, aż w pewnym momencie nagły rozbłysk światła oznajmił mu koniec walki i utratę przytomności.
Obudził go ból w boku i uczucie duszności i ciężaru... Otworzył oczy i zobaczył nad sobą gwiazdy i księżyc, a nieco bliżej - krasnoludzki hełm, zbroję i resztę kranoluda, tkwiącego w niej - nieprzytomnie. Durron zasłaniając elfa własną brodatą osobą dokończył walkę, zabijając wszystkie gobliny - i biorąc na siebie wiele ciosów przeznaczonych dla nieprzytomnego elfa.
Od tej pory - po kilkumiesięcznej rekonwalescencji - Durron i Laurenor walczyli razem w niejednej bitwie. Szczęśliwie chwilowy sojusz ich ras nie wystawił Durrona na konieczność wyboruy między hańbą złamania słowa i opuszczenia elfa a bratobójczą walką. Obaj wojownicy z czasem zaczęli się szanować, a nawet - przyjaźnić.
Minął rok. Durron pożegnał się z Laurenorem, z niedowierzaniem stwierdzając, że żal mu opuszczać towarzysza. Wyruszał do domu... Nie wiedział, jak przyjmą go pobratymcy. Dumni towarzysze elfa podrwiwali z niego z powodu współpracy z krasnoludem - Durron podejrzewał, że jego może spotkać to samo. Obaj byli dumni i mimo łączącej ich przyjaźni, postanowili walczyć o odzyskanie dobrego imienia - walcząc z wojownikami z całego Starego Świata - a ostatecznie w razie wygranej także między sobą - na Arenie Śmierci.
Lecz ponownie los zadrwił z Durrona. W drodze na wyspę Sartosa ich okręt natknął się na korsarzy. Laurenor zginął od bełta, wystrzelonego w kierunku krasnoluda, który głośno urągał przeciwnikom. Elf zasłonił go własnym ciałem. Durron wściekły i zrozpaczony, gdy tylko doszło do abordażu, rzucił się w szale na przeciwników, siejąc przerażenie w ich sercach. Zwycięstwo nie ukoiło jego bólu.
Krasnolud nie zrezygnował z udziału w Arenie. Postanowił uczcić pamięć przyjaciela, zwycięstwo - lub chwalebną śmierć - jemu właśnie dedykując.
broń: młot
zbroja: zbroja gromrillowa + tarcza
dodatki: mistrzowska zbroja
umiejętności: tarczownik
Niewielu krasnoludom zdarzyło się zaprzyjaźnić z elfem, a jeszcze mniej wyszło na tym dobrze... Durron wiedział o tym doskonale. Wszystko zaczęło się od głupiego zakładu. Mistrz inżynier Thalgron Gruun wyzwał Durrona na pojedynek piwny. Tan wygrałby go z pewnością - gdyby nie fakt, że od trzech dni świętował narodziny swojego syna. Przegrany w pojedynku miał przez rok walczyć wyłącznie u boku osoby, która jako pierwsza po zakończeniu zawodów (czyli utracie świadomości przez jednego z pijących) wejdzie do sali, w której odbywała się biesiada.
Walka była wyrównana, mimo początkowej przewagi mistrza inżyniera. Już wydawało się, że ten jako pierwszy pożegna się z pionem, kiedy z nienacka przy stole pojawił się jego uczeń. Mistrz otrzeźwiony wizją hańby w jego oczach wytrzymał ten kufel - który okazał się zwycięski. Durron dopił swój kufel bugmańskiego XXX do dna - i z błogim uśmiechem dostojnie zwalił się pod ławę. Wrzawa i okrzyki na cześć zwycięzcy zamieniły się po chwili w pełną koncentracji ciszę - bo oto do sali wszedł poseł - Lorianor, elf wysokiego rodu.
Tak oto Durron Ironshield chcąc dotrzymać swojej przysięgi wyruszył wraz z posłańcem, aby walczyć u jego boku. Elf początkowo traktował to jako bezsensowny, ale dyplomatycznie konieczny sojusz - zmienił jednak zdanie, kiedy w drodze powrotnej z krasnoludzkiej twierdzy wpadł wraz ze swoimi towarzyszami w zasadzkę goblinów. Ogromna przewaga liczebna sprawiła, że gobliny wybiły do nogi towarzyszy Lorianora. On sam - stojąc plecy w plecy z krasnoludem - bronił się dumnie, choć rozpaczliwie, siejąc wokół śmierć i rozlewając goblińską posokę. Krwawił z kilku ran, lecz walczył zapamiętale, aż w pewnym momencie nagły rozbłysk światła oznajmił mu koniec walki i utratę przytomności.
Obudził go ból w boku i uczucie duszności i ciężaru... Otworzył oczy i zobaczył nad sobą gwiazdy i księżyc, a nieco bliżej - krasnoludzki hełm, zbroję i resztę kranoluda, tkwiącego w niej - nieprzytomnie. Durron zasłaniając elfa własną brodatą osobą dokończył walkę, zabijając wszystkie gobliny - i biorąc na siebie wiele ciosów przeznaczonych dla nieprzytomnego elfa.
Od tej pory - po kilkumiesięcznej rekonwalescencji - Durron i Laurenor walczyli razem w niejednej bitwie. Szczęśliwie chwilowy sojusz ich ras nie wystawił Durrona na konieczność wyboruy między hańbą złamania słowa i opuszczenia elfa a bratobójczą walką. Obaj wojownicy z czasem zaczęli się szanować, a nawet - przyjaźnić.
Minął rok. Durron pożegnał się z Laurenorem, z niedowierzaniem stwierdzając, że żal mu opuszczać towarzysza. Wyruszał do domu... Nie wiedział, jak przyjmą go pobratymcy. Dumni towarzysze elfa podrwiwali z niego z powodu współpracy z krasnoludem - Durron podejrzewał, że jego może spotkać to samo. Obaj byli dumni i mimo łączącej ich przyjaźni, postanowili walczyć o odzyskanie dobrego imienia - walcząc z wojownikami z całego Starego Świata - a ostatecznie w razie wygranej także między sobą - na Arenie Śmierci.
Lecz ponownie los zadrwił z Durrona. W drodze na wyspę Sartosa ich okręt natknął się na korsarzy. Laurenor zginął od bełta, wystrzelonego w kierunku krasnoluda, który głośno urągał przeciwnikom. Elf zasłonił go własnym ciałem. Durron wściekły i zrozpaczony, gdy tylko doszło do abordażu, rzucił się w szale na przeciwników, siejąc przerażenie w ich sercach. Zwycięstwo nie ukoiło jego bólu.
Krasnolud nie zrezygnował z udziału w Arenie. Postanowił uczcić pamięć przyjaciela, zwycięstwo - lub chwalebną śmierć - jemu właśnie dedykując.
Uff właśnie dotarłem do mieszkania, ech było kozacko i udało mi się przetrwać, dotrzeć na metę i zdobyć podkowę i koszulkę (a nie jak niektórzy, którzy nie dosłyszeli okrzyku "Ogień karabinów maszynowych z lewej lub ogień moździerzy z prawej no i nie zauważyli napisu Uwaga Miny ). Komandosi z Pierwszego Pułku Specjalnego Comando to fajne chłopaki . Polecam ten bieg to zajebista sprawa .
A teraz do tematu, dziś padam na pysk, ale jutro jeśli będzie komplet zaczniemy zabawę i może uda się przeprowadzić cztery walki (wziąłem wolne w robicie jutro wyjdzie cały ból z biegu). Jeśli nie to poczekamy do Wtorku ale wtedy będą tylko dwie. Co do propozycji powrotu do Karag Vlag, to nie bardzo, raz mam swój własną koncepcje, dwa, mam nadzieje, że Mur powróci do prowadzenia Areny bowiem Ja też chciał bym przetestować postacie swojego pomysłu, więc nie chce zabierać mu jego potężnego Maga. To czekam na kolejnych uczestników i do jutra (hmm, a właściwie to do dzisiaj )
A teraz do tematu, dziś padam na pysk, ale jutro jeśli będzie komplet zaczniemy zabawę i może uda się przeprowadzić cztery walki (wziąłem wolne w robicie jutro wyjdzie cały ból z biegu). Jeśli nie to poczekamy do Wtorku ale wtedy będą tylko dwie. Co do propozycji powrotu do Karag Vlag, to nie bardzo, raz mam swój własną koncepcje, dwa, mam nadzieje, że Mur powróci do prowadzenia Areny bowiem Ja też chciał bym przetestować postacie swojego pomysłu, więc nie chce zabierać mu jego potężnego Maga. To czekam na kolejnych uczestników i do jutra (hmm, a właściwie to do dzisiaj )
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Mroźna noc spowiła tajemniczą wyspę. Gdzieś na wschodzie przedzierały się migoczace światła gwiazd, na północnym zachodzie zaś rozświetlały mrok -osadzone w nieprzyjaznych nikomu górach- wróta do wewnętrznych królestw.
Wiatr rozwiewał nasze szaty, staliśmy tam we dwoje na najwyższej Wieży chlubie Ulthuanu stąd można było obserwować niemalże całą wyspę. Która migotała jak ostatni bastion światła na świecie choć jedyny to rzarżacy się z wielką mocą.
-Panie wzywałeś...- Pozwoliłam sobie przerwać milczenie.
-Czas się dopełnij, czas by pokazać światu nową potęgę. Jestescie świetnie wyszkoleni nikt nie wie o naszych zamiarach. Druchi nie pozostają nam obojętni dalekie macki rodu Hellbane nie maja zamiaru żyć pod panowaniem szaleńca żyjacego sześć tysięcy lat. Tobie powierzam misję do której byłaś stworzona. Jeszcze dziś pod osłoną nocy wyruszysz do Lothren. Nie będziesz sama młodzi magowie wraz z gwardia Elthariona bedą ci wsżedzie toważyszyc i doradzać. Zasiewam ziarno z którego wyrośnie potega odrodzonych zjednoczonych elfów. Jesteście naszą nową i jedyną nazdieją, król i brat uznali by mnie za szaleńca, ale ja wiem co robię...- Padłam na kolana tuląc sie do elfa od którego biło ciepło które zawsze dawało mi bezpieczeństwo, lecz ten ciągną dalej podnoszac mnie delikatnie za ręce, poczym przytulił do siebie.
-A teraz pędź Belshenar...-Szeptał mi do ucha. -Pędź córko...- Wyszeptał najwyższy czarodziej z Białej Wieży
-----
Po chwili znalazła sie na marmurowym dziedzińcu rożświetlanym błekitnymi runami. Wiatr wzmagał sie coraz bardziej lecz nie okówał twarzy zimnem lecz kojacym ciepłem. Elfica wiedziała że to on czówa nad nami.
-Pani...- Podniosłam głowę odsłaniając nieco opadajace na bok delikatne włosy.- Będizemy ci słuzyć mieczem, magią i radą w tej trudnej misji. Twój ojciec wybrał nas na twoich towarzyszy nie bezpowodu Pani... Nie martw sie nikt poza mną nie wie kim tak naprawdę jest Belshenar Strażniczka Swiatła, Chodzaca między Lwami. Czas ruszać Tanaris jest juz osiodłany.
Smukła Elfica podeszła kilka kroków gdzie czekali na nią kompani podróży. W wielu z nich Belshenar rozpoznała mrocznych kuzynów którzy sprzyjali jej misji. Jeden z nich wystąpił o krok oddając pokłon.
-Pani..- Odezwał sie odziany w rubinowego koloru szaty elfi skrytobójca. - Nie obawiaj sie jesteśmy po to by służyć Ci i oddać zycie w razie potrzeby od, dziś stajesz sie panią mego losu, od dziś bede przelewał krew w twoje imię, od dziś świat usłyszy o potedze drzemiacej w elfach. , od dziś...
-Uznaję was za równych sobie, a każdy z was nie omieszka mojej łaski i przyjaźni- Dokończyłam za mrocznego kuzyna. Mówiąc to dosiadła Białego lwa wyczesanego należycie, o muskularnej i zgrabnej postórze.
-A teraz gnaj Tanarisie, wielkie zadanie przed nami- Wyszeptała do jego delikatnego ucha drapiąc pod brodą jednocześnie.
Lew zawarczał trwożac serca wszystkich do okoła. -Niech potęga elfów powróci na dobre...!
To mówiac Belshenar przycisła lwa nogami znikajac w mrokach a za nią jej nowi towarzysze.
-------------------------------------------------------------
Honorowa gwardia nieomieszkała podczas drogi bacznie obserwować niebezpiecznych sprzymierzeńców, bynajmniej elfy z dalekiego kontynentu też nie próżnowały oceniając możliwości mieszkańców Białej Wieży. Odziani zpozoru w ciezką zbroję która migotała niczym najwspanialsze błyskotki starego świata odbijająceblaski już niczym nieprzysłoniętych gwiazd. Każdy z mistrzów miecza nosił smukły róznorako zdobiony hełm z charakterystyczną szkarłatną kitą zmieniajacą kształt na rozwiewającym ją wietrze. Gnający na złamanie karku elfy zwolniły na rozkaz dowodzacej elficy.
-Nie w smak memu lwu pędzić co sił tak długo, a i wasze konie docenią chwilę wytchnienia.- Zaznaczyła krótko blond włosa pieknosć.
Głucha cisza aż nie naturalna dla z reguły bardo towarzyskich elfów biła w ich uszy z coraz więksża mocą, jednocześnie każdy znich bał się przełamać i zagabić rozmową wiedząc iż każdy gest i każde słowo jest pod czują obserwacją.
-Czysty Ithilmar?- Wkońcu wyrwał się z szerego jeden z mrocznych elfów. Po czym nastąpiła konsternacja gdyż żadna ze stron nigdy nie rozmawiała z druga nie majac przyłożonego ostrza klingi do gardła, bądź bedąc torturowana. Wkońcu po stronie gwardi odezwał sie Quinthalan dowódca jak i serdeczny przyjaciel ich obecnej Pani.
-Tak, to najwspanialsza zbroja jaką można by wymarzyć- Odparł do elfa który spoglądał z nieco zazdrosnym wzrokiem na majstersztyk elfickich zbrojmistrzów.
-Nazywam się Ettariel... właściwie niegdy nas nie przedstawiono- To powiedziawszy odsłoniła zwiewną niczym jedwab chuste przysłaniająca twarz oraz odrzuciła na plecy pięknie zdobiony kaptór. Jej płaszcza o głęboko czerwonym kolorze ze złotymi zdobieniami u dołu zaś u samej nasady przyzdobiony wyszytymi cierniami. Quinthalan z niedowierzaniem spojrzał iż jego rozmówca to elfica urodą niczym nie odstępująca, a moze nawet przewyższająca BelShenar którą zawsze uważał za bóstwo. W swej śiwości piękne włosy rozlały się po czerwonym płaszczu nadajac całości niezwykłego kontrastu. Ettariel skineła lekko palcem w zamszowej czarnej rekawicy, chwilę póżniej kazdy z mrocznych elfów ściagną maskę odsłaniając twarz i przedstawiał się z honorami każdemu z nowych towarzyszy.
Po uczenieniu honorów ze strony wysłanników mrocznego rodu (jeśli przedstawianie się w siodle można było tym nazwać) Quinthalan kolejno przedstawił swych towarzyszy oraz dwóch magów Memiona i Belendara. Choć moze dla człowieka zapamiętanie zgoła dwudziestu imoin było wyczynem lada nie małym to dla elfa była to rutyna. Istota raz przedstawiona zawsze zostawiała znamie w pamięci półboskiej istoty jaką był elf.
Belshenar nadal nie odwracajac wzroku uśmiechała się lekko pod smukłym nosem.
-Pierwsze lody przełamane...- Powiedziała lekko dosiebie jakby tylko zostawiajac ślad na wietrze, dobrze wiedzac że dla każdej istoty byłoby to nie usłyszalne, to jednak teraz była pewna że każdy dobrze ja usłyszał, wkońcu miała pod sobą zgraję najlepszych wojowników. Po czym dodała:
- Do Lothren jeszcze wezmała dzień drogi napewno bedzie czas by jeszcze się poznać lecz cieszy mnie wasza odwaga- Belshenar jako jedyna ze swych kompanów wiedziała dobrze o tym ze mroczni bracia choć bedąc śmiertelnym wrogiem teraz stali sie jej kompanami losu i żaden z nich nie zdradzi. Cel który im przyświecał powinien być już zdawna wykonany lecz jak dotąd w obu światach nie spotkały się takie osoby jak Teclis i Pani rodu Hellbane.
-------------------------------------------
Nasz Statek właśnie cumował do bogato jak na człowieka zdobionej przystani, właściwie to wrzaskiem nie rózniła się niczym od zatłoczonej bliźniaczki na starym świecie. Gdzieś w oddali słychac było jakieś wrzaski z łajby za nami najwyraźniej ktoś bluzgał na włascicielkę wyspy, dla elfa nie było wielkim wyczynem usłyszeć szaleńca na różowym statku.
-Ettariel?...- Powiedziała niepewnie błękitno oka elfica.
-Tak Pani?- W głowie elficy rodziło się zagatkowe pytanie po co pytać o jej obecnosc w pokoju skoro Belshenar dobrze o tym wiedziała, może nie chodziło jej o to by stała sie dla niech tyranem lecz przyjacielem?
-Znajdź na statku Quin'thalana tu rozpoczyna się wasza misja, ojciec dobrze dobrał mi swych kompanów i nie było dla mnie trudem, odgadnięcie komu powierzyć owe zadanie.-
Nie minęła chwila gdy już oboje stali przed swą panią w oczekiwaniu na jej słowa, Kapitan gwardi uczynil niejasny gest który oznaczał tyle co "wzywała pani, słuchamy."
-Ettariel juz wie, a przynajmniej domyśla się dlaczego tu jesteśmy, czeka was nielada zadanie, mówiąc wprost któryś z was musi zwyciężyć odbywająca się tu arenę to mój pierwszy rozkaz a zarazem prośba, mnie tycza inne drogi musze szukać obiecanego nam klasztoru. Uważam... nie!... Jestem pewna ze któreś z was napewno zwcięży wtedy niezwłocznie wrócicie do mnie. Nie pytajcie o drogę ludzie was do mnie przywiodą a i instynkt was nie zawiedzie. Walczcie osobno by nie doszło do bratobujczego spotkania przecież nie chodzi mi o to byście zabili się na wzajem.
-To wszystko pani... wygrać arenę i powrócić?- Elf rozumiał świetnie co mówi do niego Belshenar, a tym bardziej czego oczekuje. - A więc wszystko jasne.- Dodał zdawkowo i popatrzył na twarz pięknej skrytobujczyni z która miał spędzić najbliższe dni na owej wyspie. Pozwolił sobie nawet stwierdzić iż sam ksiaze Tyrion nie powstydziłby się takiej wybranki, a on sam ma teraz okazję zyskac przychylność Ettariel, która jak dotąd traktowała go jedynie jako kompana, nic pozatym. Zresztą była mrocznym elfem a właściwie jak ich nazwała pani - dzieckiem krwi Sin'Dorei. Niepodobne było myślenie tu o podziałach.
--------------------------------------------------
Chwile póżniej znaleźli się ze skrzynią kosztowności za którą mogli by kupić małe królestwo gdzieś na wschodzie, nie mówiąc już o dostatnim życiu dla potomków. Ich dowódczyni była chojna tak jak obiecała nie szczędziła łask nikomu o czym już w drodze dobrze się przekonali.
-To kto idzie pierwszy?-Zapytała kuszącym głosem siwa wiedźma jak ją nazywano niegdyś wsród błekitnookich, nie wiedząc jak naprawde nazywa się piekna assasynka. Teraz każdy z jego kompanów wiedział dobrze kim jest Ettariel Mrocznesłońce Chodząca między Cieniami. W jej głosie można było wyczuć słodkie "Ja powinnam bezproblemu wygrać więc to może ja pójde?"
-Chyba kpisz.- Odparł z lekko malujacym się uśmiechem Quin'thalan
-A wiec prosze...- Odpowiedziała Ettariel, wypuszczajac na arenę kompana chcąc odpoczatku zobaczyć na co stać drwala, skoro mówią że potrafia jednym ciosem zwalić drzewo to chętnie to zobaczy. Lekko mrógając jednym okiem zawinęła nieco płaszcz odsłaniając ciało i lekko kołyszac biodrami ruszyła w stronę rezydencji gdzie mieli się stawić. Kapitan gwardii skiną na paru stojacych na keji by ci za chojna opłatą zajeli się bagażamipod jego okiem podczas gdy Ettariel dopełni swego, zapisując elfa na arenę.
Quin'thalan, chodzacy między lwami
Pancerz Ithilmarowy, Topór oburęczny, Andurin (lwi płaszcz), Mistrzowska broń, Czuwająca Siła Bel'shenar (Mikstura siły, duża).
Wiatr rozwiewał nasze szaty, staliśmy tam we dwoje na najwyższej Wieży chlubie Ulthuanu stąd można było obserwować niemalże całą wyspę. Która migotała jak ostatni bastion światła na świecie choć jedyny to rzarżacy się z wielką mocą.
-Panie wzywałeś...- Pozwoliłam sobie przerwać milczenie.
-Czas się dopełnij, czas by pokazać światu nową potęgę. Jestescie świetnie wyszkoleni nikt nie wie o naszych zamiarach. Druchi nie pozostają nam obojętni dalekie macki rodu Hellbane nie maja zamiaru żyć pod panowaniem szaleńca żyjacego sześć tysięcy lat. Tobie powierzam misję do której byłaś stworzona. Jeszcze dziś pod osłoną nocy wyruszysz do Lothren. Nie będziesz sama młodzi magowie wraz z gwardia Elthariona bedą ci wsżedzie toważyszyc i doradzać. Zasiewam ziarno z którego wyrośnie potega odrodzonych zjednoczonych elfów. Jesteście naszą nową i jedyną nazdieją, król i brat uznali by mnie za szaleńca, ale ja wiem co robię...- Padłam na kolana tuląc sie do elfa od którego biło ciepło które zawsze dawało mi bezpieczeństwo, lecz ten ciągną dalej podnoszac mnie delikatnie za ręce, poczym przytulił do siebie.
-A teraz pędź Belshenar...-Szeptał mi do ucha. -Pędź córko...- Wyszeptał najwyższy czarodziej z Białej Wieży
-----
Po chwili znalazła sie na marmurowym dziedzińcu rożświetlanym błekitnymi runami. Wiatr wzmagał sie coraz bardziej lecz nie okówał twarzy zimnem lecz kojacym ciepłem. Elfica wiedziała że to on czówa nad nami.
-Pani...- Podniosłam głowę odsłaniając nieco opadajace na bok delikatne włosy.- Będizemy ci słuzyć mieczem, magią i radą w tej trudnej misji. Twój ojciec wybrał nas na twoich towarzyszy nie bezpowodu Pani... Nie martw sie nikt poza mną nie wie kim tak naprawdę jest Belshenar Strażniczka Swiatła, Chodzaca między Lwami. Czas ruszać Tanaris jest juz osiodłany.
Smukła Elfica podeszła kilka kroków gdzie czekali na nią kompani podróży. W wielu z nich Belshenar rozpoznała mrocznych kuzynów którzy sprzyjali jej misji. Jeden z nich wystąpił o krok oddając pokłon.
-Pani..- Odezwał sie odziany w rubinowego koloru szaty elfi skrytobójca. - Nie obawiaj sie jesteśmy po to by służyć Ci i oddać zycie w razie potrzeby od, dziś stajesz sie panią mego losu, od dziś bede przelewał krew w twoje imię, od dziś świat usłyszy o potedze drzemiacej w elfach. , od dziś...
-Uznaję was za równych sobie, a każdy z was nie omieszka mojej łaski i przyjaźni- Dokończyłam za mrocznego kuzyna. Mówiąc to dosiadła Białego lwa wyczesanego należycie, o muskularnej i zgrabnej postórze.
-A teraz gnaj Tanarisie, wielkie zadanie przed nami- Wyszeptała do jego delikatnego ucha drapiąc pod brodą jednocześnie.
Lew zawarczał trwożac serca wszystkich do okoła. -Niech potęga elfów powróci na dobre...!
To mówiac Belshenar przycisła lwa nogami znikajac w mrokach a za nią jej nowi towarzysze.
-------------------------------------------------------------
Honorowa gwardia nieomieszkała podczas drogi bacznie obserwować niebezpiecznych sprzymierzeńców, bynajmniej elfy z dalekiego kontynentu też nie próżnowały oceniając możliwości mieszkańców Białej Wieży. Odziani zpozoru w ciezką zbroję która migotała niczym najwspanialsze błyskotki starego świata odbijająceblaski już niczym nieprzysłoniętych gwiazd. Każdy z mistrzów miecza nosił smukły róznorako zdobiony hełm z charakterystyczną szkarłatną kitą zmieniajacą kształt na rozwiewającym ją wietrze. Gnający na złamanie karku elfy zwolniły na rozkaz dowodzacej elficy.
-Nie w smak memu lwu pędzić co sił tak długo, a i wasze konie docenią chwilę wytchnienia.- Zaznaczyła krótko blond włosa pieknosć.
Głucha cisza aż nie naturalna dla z reguły bardo towarzyskich elfów biła w ich uszy z coraz więksża mocą, jednocześnie każdy znich bał się przełamać i zagabić rozmową wiedząc iż każdy gest i każde słowo jest pod czują obserwacją.
-Czysty Ithilmar?- Wkońcu wyrwał się z szerego jeden z mrocznych elfów. Po czym nastąpiła konsternacja gdyż żadna ze stron nigdy nie rozmawiała z druga nie majac przyłożonego ostrza klingi do gardła, bądź bedąc torturowana. Wkońcu po stronie gwardi odezwał sie Quinthalan dowódca jak i serdeczny przyjaciel ich obecnej Pani.
-Tak, to najwspanialsza zbroja jaką można by wymarzyć- Odparł do elfa który spoglądał z nieco zazdrosnym wzrokiem na majstersztyk elfickich zbrojmistrzów.
-Nazywam się Ettariel... właściwie niegdy nas nie przedstawiono- To powiedziawszy odsłoniła zwiewną niczym jedwab chuste przysłaniająca twarz oraz odrzuciła na plecy pięknie zdobiony kaptór. Jej płaszcza o głęboko czerwonym kolorze ze złotymi zdobieniami u dołu zaś u samej nasady przyzdobiony wyszytymi cierniami. Quinthalan z niedowierzaniem spojrzał iż jego rozmówca to elfica urodą niczym nie odstępująca, a moze nawet przewyższająca BelShenar którą zawsze uważał za bóstwo. W swej śiwości piękne włosy rozlały się po czerwonym płaszczu nadajac całości niezwykłego kontrastu. Ettariel skineła lekko palcem w zamszowej czarnej rekawicy, chwilę póżniej kazdy z mrocznych elfów ściagną maskę odsłaniając twarz i przedstawiał się z honorami każdemu z nowych towarzyszy.
Po uczenieniu honorów ze strony wysłanników mrocznego rodu (jeśli przedstawianie się w siodle można było tym nazwać) Quinthalan kolejno przedstawił swych towarzyszy oraz dwóch magów Memiona i Belendara. Choć moze dla człowieka zapamiętanie zgoła dwudziestu imoin było wyczynem lada nie małym to dla elfa była to rutyna. Istota raz przedstawiona zawsze zostawiała znamie w pamięci półboskiej istoty jaką był elf.
Belshenar nadal nie odwracajac wzroku uśmiechała się lekko pod smukłym nosem.
-Pierwsze lody przełamane...- Powiedziała lekko dosiebie jakby tylko zostawiajac ślad na wietrze, dobrze wiedzac że dla każdej istoty byłoby to nie usłyszalne, to jednak teraz była pewna że każdy dobrze ja usłyszał, wkońcu miała pod sobą zgraję najlepszych wojowników. Po czym dodała:
- Do Lothren jeszcze wezmała dzień drogi napewno bedzie czas by jeszcze się poznać lecz cieszy mnie wasza odwaga- Belshenar jako jedyna ze swych kompanów wiedziała dobrze o tym ze mroczni bracia choć bedąc śmiertelnym wrogiem teraz stali sie jej kompanami losu i żaden z nich nie zdradzi. Cel który im przyświecał powinien być już zdawna wykonany lecz jak dotąd w obu światach nie spotkały się takie osoby jak Teclis i Pani rodu Hellbane.
-------------------------------------------
Nasz Statek właśnie cumował do bogato jak na człowieka zdobionej przystani, właściwie to wrzaskiem nie rózniła się niczym od zatłoczonej bliźniaczki na starym świecie. Gdzieś w oddali słychac było jakieś wrzaski z łajby za nami najwyraźniej ktoś bluzgał na włascicielkę wyspy, dla elfa nie było wielkim wyczynem usłyszeć szaleńca na różowym statku.
-Ettariel?...- Powiedziała niepewnie błękitno oka elfica.
-Tak Pani?- W głowie elficy rodziło się zagatkowe pytanie po co pytać o jej obecnosc w pokoju skoro Belshenar dobrze o tym wiedziała, może nie chodziło jej o to by stała sie dla niech tyranem lecz przyjacielem?
-Znajdź na statku Quin'thalana tu rozpoczyna się wasza misja, ojciec dobrze dobrał mi swych kompanów i nie było dla mnie trudem, odgadnięcie komu powierzyć owe zadanie.-
Nie minęła chwila gdy już oboje stali przed swą panią w oczekiwaniu na jej słowa, Kapitan gwardi uczynil niejasny gest który oznaczał tyle co "wzywała pani, słuchamy."
-Ettariel juz wie, a przynajmniej domyśla się dlaczego tu jesteśmy, czeka was nielada zadanie, mówiąc wprost któryś z was musi zwyciężyć odbywająca się tu arenę to mój pierwszy rozkaz a zarazem prośba, mnie tycza inne drogi musze szukać obiecanego nam klasztoru. Uważam... nie!... Jestem pewna ze któreś z was napewno zwcięży wtedy niezwłocznie wrócicie do mnie. Nie pytajcie o drogę ludzie was do mnie przywiodą a i instynkt was nie zawiedzie. Walczcie osobno by nie doszło do bratobujczego spotkania przecież nie chodzi mi o to byście zabili się na wzajem.
-To wszystko pani... wygrać arenę i powrócić?- Elf rozumiał świetnie co mówi do niego Belshenar, a tym bardziej czego oczekuje. - A więc wszystko jasne.- Dodał zdawkowo i popatrzył na twarz pięknej skrytobujczyni z która miał spędzić najbliższe dni na owej wyspie. Pozwolił sobie nawet stwierdzić iż sam ksiaze Tyrion nie powstydziłby się takiej wybranki, a on sam ma teraz okazję zyskac przychylność Ettariel, która jak dotąd traktowała go jedynie jako kompana, nic pozatym. Zresztą była mrocznym elfem a właściwie jak ich nazwała pani - dzieckiem krwi Sin'Dorei. Niepodobne było myślenie tu o podziałach.
--------------------------------------------------
Chwile póżniej znaleźli się ze skrzynią kosztowności za którą mogli by kupić małe królestwo gdzieś na wschodzie, nie mówiąc już o dostatnim życiu dla potomków. Ich dowódczyni była chojna tak jak obiecała nie szczędziła łask nikomu o czym już w drodze dobrze się przekonali.
-To kto idzie pierwszy?-Zapytała kuszącym głosem siwa wiedźma jak ją nazywano niegdyś wsród błekitnookich, nie wiedząc jak naprawde nazywa się piekna assasynka. Teraz każdy z jego kompanów wiedział dobrze kim jest Ettariel Mrocznesłońce Chodząca między Cieniami. W jej głosie można było wyczuć słodkie "Ja powinnam bezproblemu wygrać więc to może ja pójde?"
-Chyba kpisz.- Odparł z lekko malujacym się uśmiechem Quin'thalan
-A wiec prosze...- Odpowiedziała Ettariel, wypuszczajac na arenę kompana chcąc odpoczatku zobaczyć na co stać drwala, skoro mówią że potrafia jednym ciosem zwalić drzewo to chętnie to zobaczy. Lekko mrógając jednym okiem zawinęła nieco płaszcz odsłaniając ciało i lekko kołyszac biodrami ruszyła w stronę rezydencji gdzie mieli się stawić. Kapitan gwardii skiną na paru stojacych na keji by ci za chojna opłatą zajeli się bagażamipod jego okiem podczas gdy Ettariel dopełni swego, zapisując elfa na arenę.
Quin'thalan, chodzacy między lwami
Pancerz Ithilmarowy, Topór oburęczny, Andurin (lwi płaszcz), Mistrzowska broń, Czuwająca Siła Bel'shenar (Mikstura siły, duża).
Ice-T nie wpisałem twojej drugiej postaci na listę, poczekajmy jeszczę trochę, może ktoś jeszcze się dołączy.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Pierwsze słowo do dziennika drugie do smietnika, chyba, że Ice-T zdecyduje, że będzie wystawiał elfa, a puki co zostaje pierwsza postać. Cały czas czekamy na następnych uczestników.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."