Niewiemy to go zastąpi!
Andrew Bujalski ma wszelkie przesłanki ku temu, aby stać się reżyserem młodego pokolenia. Jego filmy wyglądają, jakby składały się z serii przypadkowo dobranych ujęć, bohaterowie zadziwiają swoją naiwnością, a jednak w tym szaleństwie jest reguła. I ogromna dawka talentu.
Lawrence został wrobiony w udział w odczyt feministycznego tekstu. Kiedy ćwiczy w domu swój występ, dochodzi do wniosku, że źle się czuje, wygłaszając zawarte w nim treści. Po chwili przychodzi jego dziewczyna. Lawrence uwielbia ją, ale nie jest pewien, czy wszystko o niej wie. Nagle przez twarz dziewczyny przemyka tajemniczy uśmieszek. Lawrence zaczyna coś podejrzewać, ale nie śmie zapytać wprost. Podczas rozmowy jąka się i krztusi, unikając zdziwionego wzroku dziewczyny.
Ze swą niezręcznością w wysławianiu się i wyglądem ofermowatego luzaka scenarzysta, reżyser, montażysta i aktor w jednej osobie, Andrew Bujalski, wygląda jak Woody Allen dla młodego pokolenia. Wewnętrzne problemy bohaterów jego filmów sprawiają, że drobne codzienne upokorzenia urastają do rangi dramatów – pełnych humoru, przenikliwości, ale także bolesnej prawdy.
W drugiej produkcji Bujalskiego "Z wzajemnością" ("Mutual Appreciation"), 29-letni twórca gra nieprzystosowanego do życia Lawrence’a, który jest jednym z trojga głównych bohaterów filmu. Również w swoim debiutanckim obrazie "Funny Ha Ha" reżyser wystąpił jako aktor: wcielił się w beznadziejnie zakochanego, fajtłapowatego Mitchella, który wkracza na prawdziwe pole minowe, próbując uwieść dziewczynę, choć ta "chce się tylko przyjaźnić". Jego tyleż wytrwały, co bezsensowny upór doprowadza do sytuacji, w której dziewczyna wyrzuca go siłą ze swojej werandy. W tej przezabawnej komedii bohater raz po raz pakuje się w niewiarygodnie żenujące sytuacje.
Allen to tylko jeden z wytrychów, jakimi wspomagają się krytycy próbując zdefiniować twórczość Bujalskiego. Recenzentka Manohla Dargis z "New York Timesa" doszukuje się związku filmu "Z wzajemnością" (2005) z "francuską Nową Falą lat 50. i filmową sceną East Village z końca lat 70.". Z kolei "Variety" wychwala "Funny Ha Ha" (2002) jako "pełen niezwykłych spostrzeżeń i całkowicie bezpretensjonalny film, którego korzeni należy dopatrywać się bardziej w twórczości Cassavetesa niż w show-biznesie rodem z Sundance".
Bujalski bynajmniej nie jest mi wdzięczny za wyliczanie tych odniesień (wspomina się wśród nich także Mike’a Leigha, Jima Jarmuscha czy Erica Rohmera). – Czuję się trochę głupio z tego powodu – mówi. – Daj mi z 20-30 lat, a wtedy zobaczysz, czy którekolwiek z tych porównań było słuszne.
- Rozumiem, że takie wyliczanki przydają się, kiedy trzeba napisać dwuzdaniową notę na temat twórcy – dodaje Bujalski. – Faktycznie, spędziłem mnóstwo czasu zapoznając się z dziełami wymienionych przez ciebie artystów i jestem pewien, że ukradłem im parę pomysłów. Ale ostatnią rzeczą, jaką robię podczas kręcenia filmu, jest naśladowanie kogoś.
I to mnie zastanawia
Kto zastąpi Woodego Allena?
Moderatorzy: Heretic, Grolshek, Albo_Albo