Spotkanie odbyło się w niedzielę. W planach było rozegranie nietypowej bitwy z kampanii – jednak ze względu na nieobecność Łukasza, trzeba je było zrewidować. Ostatecznie stanęło na bitwie na 2000 pkt. Aby dodać jej klimatu, ustaliliśmy, że w armiach nie będzie żadnych czarodziejów. Tradycyjnie grałem skavenami, a Kuba imperium.
Warlord Kirtsh, wraz ze swoimi przybocznymi otaczali dwóch czarowników-inżynierów. Skaveński wódz wysuwał w ich kierunku kociołek zawierający jadło, które miało być dziś jego obiadem. Czarownicy znali je aż nazbyt dobrze – dziś rano wślizgnęli się do namiotu kucharza i doprawili je spacz-trucizną. Sytuacja była jednoznaczna – dawka, jaką dobrali, była za duża, niewolnik próbujący jadło wodza zmarł zbyt szybko…
Bracia!!! – fakt, że tak wychudzony i wycieńczony osobnik mógł krzyczeć tak głośno, niepomiernie dziwił generała von Bruchtenberga. Jeszcze bardziej dziwiło go, że żołnierze zdają się dawać posłuch jego słowom.
Bracia w Sigmarze!!! – kontynuował obdartus – Pan nasz młotodzierżca w swej mądrości poucza nas, że wszelaka magia i czarnoksięstwo od plugawego chaosu pochodzi! Przeto, czy możemy nazywać prawym synem Sigmara tego, kto czary rzuca? Czy możemy nazwać prawym synem Sigmara tego, kto za czarownikiem podąża? Nie, po stokroć nie!!!
Banda biczowników, która podążała za kaznodzieją rozkrzyczała się w aplauzie, zaś szeregowi żołnierze ograniczyli się do potakiwującego kiwania głowami. Generał skrzywił się zniesmaczony. Wygląda na to, że będzie musiał odprawić magów do posiadłości swojego pana. Ich obecność mogłaby zagrozić najważniejszej sprawie w przededniu bitwy – morale armii.
Powyższe wydarzenia nie mogły oczywiście zapobiec bitwie. Armia skavenów od kilku tygodni plądrował Ostermark. Elektor wykorzystał ten czas na zebrania potężnej armii, która mogłaby dać odpór grabieżcom. Pojawienie się skavenów stało się dla wielu zabobonnych ludzi znakiem czasów ostatecznych – jak grzyby po deszczu wyrastały po wsiach i miasteczkach zgromadzenia biczowników, które zajmowały się samoumartwianiem i żalem za grzechy. Kilkoro z nich przyłączyło się do armii elektorskiej. Wojska zagrodziły szczuroludziom drogę w góry – skąd podobno się wyłonili, i w których stronę teraz zmierzali. Ciepłego jesiennego dnia wrogie siły stanęły naprzeciwko siebie. Ich szeregi były wyjątkowo liczne…

Równina, na której miała rozegrać się bitwa, była niemal pusta, nie licząc niewielkiego lasku i ruin klasztoru spalonego cztery lata temu przez orki. Okoliczne wzgórze zostały wykorzystane jako dogodne miejsce do ustawienia imperialnej artylerii

Generał von Bruchtenberg dysponował najlepszymi wojskami, jakie mogła wystawić tak szybko spustoszona prowincja. Na prawym skrzydle armii, zgodnie z regułami sztuki wojennej ustawił silny oddział templariuszy Morra, zaś centrum armii stanowiły liczne oddziały mieczników, halabardników, włóczników i milicji – wraz ze wspomagającymi je oddziałami strzeleckimi. Lewe skrzydło obsadził grupą biczowników, zaś zaś na wzgórzu ustawił dwa wielkie działa.

Warlord Kirtsh wiedział, że pozbawiony czarowników nie ma innego wyjścia, jak tylko przedrzeć się na wylot przez imperialne szeregi. Zebrał więc swoje największe oddziały blisko siebie, zasłaniając je oczywiście niewolnikami, którzy mieli na siebie przyjąć ostrzał i ewentualną szarżę wroga. W walce wręcz mieli pomóc mnisi zarazy i nosiciele kadzielnic. Naprzeciwko rycerzy stanęły trzy szczurogory i kapłan zarazy, zaś biczownikami mieli zająć się nocni biegacze.
Muzycy we wszystkich regimentach zagrali sygnał oznaczający początek bitwy. I w tej właśnie chwili pogodne dotąd niebo zasnuło się nagle chmurami czarnymi jak smoła. Potężny wicher szarpał sztandary, wściekły deszcze bił w ziemię i żołnierzy. Szczuroludzie unieśli broń i krzyczeli w uniesieniu – chorągiew ich armii, osławiony Sztormsztandar osłonił ich przed wrogim ostrzałem.
Generał von Bruchtenberg, nasunął na głowę kaptur płaszcza, i przywołał służącego z parasolem. Następnie przekazał rozkazy adiutantom:
- Templariusze mają zmiażdżyć te poczwary i wedrzeć się na tyły wroga. Biczownicy tak samo. Strzelcy niech wysuną się do przodu, deszcz zaraz minie i naszpikujemy futrzaków strzałami i bełtami. A kanonierzy mają strzelać, i niech ich Sigmar broni przed wymawianiem się zamokłym prochem! Jak nie wystrzelą to im osobiście nogi z dupy powyrywam! Tak im powiedz!
Imperialne wojsko wykonało rozkazy: celne strzały z dział zlikwidowały jedną z maszyn dźwiganych przez szczuroludzi obok głównego oddziału – potężny miotacz spacz ognia.
- Czy wiesz, że klan Skryre opracowuje miotacze tak małe, że będzie można z nimi schować się w regimencie klanbraci? Zaś bliskość regimentu ma na nie działać niczym potężny magiczny pancerz? Mają być gotowe w przyszłym miesiącu. – powiedział skaven uginający się pod ciężarem beczki z paliwem do swego kolegi, widząc nadlatującą w ich stronę kulę armatnią.
- Szkoda, że my już tego nie doż… - zaczął odpowiadać drugi, lecz armatni pocisk przerwał mu brutalnie.

Warlord Kirtsh nie posiadał się ze zdumienia – ludzka artyleria strzelała tak celnie i bezproblemowo, jak nigdy dotąd. Jasne było, że jedyne, co może go uratować to szybkie parcie do przodu. Nocni biegacze, szybsi i bardziej zwrotni mieli wymanewrować oszalałych biczowników, zaś oszalali mnisi zarazy i nosiciele kadzielnic mieli uderzyć na chmarę milicjantów. Poganiacze szczuroogrów starali się ustawić tak, by móc zaszarżować rycerzy, samemu nie będąc zaszarżowanymi.
- Czy wiesz że sztab generalny klanu Eshin opracowuje nową strategię walki dla naszego oddziału? Zagadał jeden z nocnych biegaczy do towarzysza, gdy chyżo przemykali się wśród drzew. – Mamy działać w szyku, tak jak klanbracia.

Tymczasem wojska imperialne kontynuowały przyjętą strategię. Generał wysunał do przodu myśliwych, by ci przyjęli na siebie pierwszą szarże skaveńskich wojsk. Działa nadal strzelały aż miło – kanonier Dietrih o przydomku „snajper” ustrzelił kapłana zarazy, zlikwidowano też karabin maszynowy skavenów – a wszystko to przy nadal szalejącej burzy! Jednak nieubłaganie zbliżał się moment, gdy armie zderzą się ze sobą i rozpocznie się rzeź…
Jej pierwszym aktem było starcie niewolników skaveńskich z myśliwymi. Ludzie lasu, mimo małych strat, szybko pierzchli, ale na ich miejsce szybko weszli włócznicy, prowadzeni przez herr Rutgera – chorążego armii.

Zaraz potem milicjanci spotkali się z nosicielami kadzielnic…

W ruch poszły miecze, piki, noże, tasaki i ciężkie, dymiące kadzielnice. Wkrótce padli pierwsi ranni po obu stronach. Burzowe chmury rozwiały się, ich miejsce zajęły wrzaski rannych i konających…
Tymczasem, na prawym skrzydle rycerze starli się ze szczuroogrami – i mimo śmierci dwóch braci zakonnych, wdeptali potwory kopytami koni w murawę.

- Słyszałem na stołówce, że hodowcy z naszego klanu wyhodowali nową odmianę szczuroogrów – mają być szybsze, jeszcze bardziej zajadłe – i pożerające mniej karmy – powiedział jeden poganiacz do drugiego na moment przed tym, gdy został przebity kopią.

Walki w centrum pola trwały dalej. Niewolnicy pierzchnęli przed szeregami imperialnych włóczników, wspartych mocą Sztandaru Gryfona. Dzięki poświęceniu niewolników swą szarżę mógł wyprowadzić oddział samego wodza Kritsha. Potężny skaven wyszedł na czoło oddziału i wzniósł w niebo ciężki kawał ostrego żelaza, na którym wyryto bluźniercze i plugawe runy.
- Kto z was, nędzne ludziki zmierzy się ze mną? A może są tu sami niewolnicy!?
Sierżant Albert spojrzał na herr Rutgera – Panie, Tobie, jako starszemu rangą przysługuje przywilej pojedynku. Herr Rutger skłonił się dwornie w kierunku sierżanta: drogi Albercie, łaskawie daję Ci okazję do okazania swej dzielności.
Wódz skavenów i sierżant przystąpili do walki. Herr Rutger bladł, gdy widział, jak sierżant Albert zasłonił się tarczą przed ciosem szczuroczłeka – a miecz mutanta przeciął ją – i ciało sierżanta – jakby były z papieru.
Nagle Herr Rutger poczuł palący ból w plecach – i osunął się na kolanach. Ostatnią rzecz, jaką dostrzegł, był złośliwy uśmieszek skaveńskiego asasyna z klanu Eshin.
Taki bieg wydarzeń zasiał strach w sercach włóczników z Ostermarku. Dla formalności zadali jeszcze parę pchnięć włóczniami, po czym poddali tyły.
Tymczasem broniących się obok przed nosicielami kadzielnic oddział milicji zdołał odeprzeć atak fanatyków, lecz ugiął się przed hordą równie fanatycznych mnichów.
Inny oddział klanbraci został napadnięty przez mieczników, prowadzonych przez samego generała von Bruchtenberga. Pomimo bliskości swego dowódcy, szczurzy wojownicy zdecydowali się uciec, gdy tylko ponieśli pierwsze straty. Miecznicy puścili się w pościg i dopadli swych wrogów.
Bitwa zbliżała się do końca:

Po długim oczekiwaniu z pod ziemi wykopali się kanałowi biegacze, jednak działa stały się wcześniej łupem mnichów zarazy. Generał von Bruchtenberg ciągle miał nadzieję na zwycięstwo – oddział skaveńskiego wodza był niemal w potrzasku. Na tyły wroga zbliżali się templariusze Morra.
Niestety, potrzask nie zdążył się zamknąć. Oddział mieczników dogonili skaveńscy niewolnicy – walka zatrzymała żołnierzy von Bruchtenberga w miejscu. Na pomoc pośpieszyli im rycerze Morra. Niewolnicy nie mieli szans przetrwać, walcząc na dwie strony.

Tymczasem łucznicy i kusznicy próbowali w desperackim ataku zatrzymać oddział warlorda Kritsha:

Ich wysiłek poszedł jednak na marne – skaveńscy wojownicy z łatwością odrzucili natarcie i zdołali jeszcze, nim zapadł zmierzch, przepędzić z pola bitwy oddział halabardników.
Rycerze Morra, po dogonieniu niewolników zniszczyli ich – ale jednocześnie wystawili się na szarżę ostatniego oddziału klanbraci. Chociaż przewaga liczebna była po stronie szczuroludzi, rycerze nie ulegli pod ich naporem.
Wkrótce potem zapadła noc. Obie strony wycofały się z pola bitwy – zwycięstwo – choć tylko marginalne – należało do szczuroludzi. Mimo dużych strat udało im się dowieźć swój łup do jaskiń, które łączyły się z ich tunelami.
Generał von Bruchtenberg starał się otępić alkoholem, podczas wysłuchiwania raportów swych podkomendnych. Utrata dwóch dział i czterech sztandarów – w tym świętego Sztandaru Gryfona była sama w sobie wielkim dyshonorem. Dla bardziej honorowej osoby mogłaby być ona powodem do popełnienia samobójstwa, lub choćby wstąpienia do zakonu. Na taki krok generał – miłośnik dworskiego życia i wyżywania się na podkomendnych – nie zdecydował się. Do ciężaru hańby dochodził lęk o przyszłość. Nikomu o tym nie mówił, lecz w nocy poprzedzającej bitwę przyśnił mu się koszmar. Widział w nim całe hordy szczuroludzi, pchających wielkie i dziwne maszyny, prowadzących gigantyczne potwory – jakich świat wcześniej nie widział… Czuł we śnie, że skaveni są coraz bliżej…