Lastaad von Zet - Vampire
Broń: Rapier i długi miecz
Zbroja: Średnia zbroja
Dodatki: Mistrzowska broń
Umiejętności: Wampirza krew: Blood Dragon
-„Ciemność? Cisza? Co się stało? Alofasie!” – wykrzyczałem.
Otworzyłem oczy. Widziałem nad sobą Alofasa, swojego ulubionego upiora, jego zimne błękitne oczy zapaliły się blaskiem na mój widok. Można rzecz że byłem zadowolony że go widzę mimo że od 400 lat jest przy mnie. Rozejrzałem się na boki, okazało się że byłem w sarkofagu, moim sarkofagu, w podziemiach mojej twierdzy,
-„Nareszcie w domu… Ale tylko na chwile.” – pomyślałem.
Szybkim susem wyskoczyłem z zatęchłej trumny przelatując przez swojego eterycznego sługę. Jak błyskawica pobiegłem do swojej komnaty potrącając po drodze kilka ghuli i strażników. Wpadłem przez drzwi jak burza i spojrzałem na biurko. Leżało na nim pełno rożnego rodzaju sprzętów począwszy od alchemickich narzędzi, kończąc na broni. Szukałem obitej w skórę ciężkiej książki która powinna tu leżeć…
-„Ha! Mam” – wrzasnąłem z zachwytu.
Otworzyłem opasłe tomisko na zaznaczonej stronie o tytule „Synowie Aenariona”. Czytałem tą książkę setki razy jednak zawsze omijałem fragment o Elfach Wysokiego Rodu. Nie uważałem ich za godnego przeciwnika. Bardziej wolałem czytać o innych wampirach, królach grobowców z Khemri czy Lustriańskich jaszczuro-powtorach niż o wątłych elfach. Ale gdy jeden z ich przeklętego rodu prawie pozbawił mnie wiecznej egzystencji, musiałem się tym zainteresować.
Szybkim rzutem oka wybrałem kilka akapitów mówiących o istotnych wadach i zaletach tych istot. Od razu pamięć mi się przejaśniła. Przypomniałem sobie wszystko o tych plugawych pomiotach. Tylko dlaczego ten był inny niż wszystkie? Pokonał mnie, prawie zniszczył…
Będę miał jeszcze czas by to przemyśleć. Wyszedłem na zewnątrz. Musze szybko wyruszyć w drogę. Nie odpuszczę tym pokrętnym bękartom na tej zasranej wyspie! Potrzebuje… jego.
W mroku dziedzińca, pod murami najwyższej baszty leżał ogromny kształt. Z wychudzonego cielska zwisały poczerniałe płaty skóry i resztki wnętrzności wijące się między żebrami potężnej klatki piersiowej. Wyglądało to na ścierwo jakiejś ogromnej bestii zabitej i zostawionej tu lata temu. Na komendę wampira, w korpusie rozbłysł niebieski płomień który jak woda rozlał się po całym szkielecie. Ze zwojów ciała wysunęła się wielka czaszka o gadzich kształtach, jej płonące ślepia oświetlały widmową łuną cały dziedziniec. Całym zamkiem wytrząsł eteryczny ryk niesiony echem przez kilometry. Bestia podniosła się chwiejnie na swoich czterech szponiastych łapach, rozprostowała postrzępione skrzydła i koślawie ruszała w stronę swojego Pana. Wampir wskoczył na siodło przywiązane do jego nagiego kręgosłupa. Chaotyczne ruchy skrzydeł poczęły wznosić cielsko wysoko ponad zamek...
„Czas na podróż mój słodki” - wyszeptał do swojego wierzchowca.
Polska grupa zrzeszająca sympatyków Age of Sigmar:
Jest już połowa, więc nie jest źle, piszcie piszcie, czekam na pozostałych ośmiu.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius. "Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Skiter Znikający Ogon
Znikający Ogon
Bronie: Dwie Katany
Dodatki: Mikstura Siły (duża)
Umiejętności: Szybki Refleks
Zbroja: Brak (a po co mu to całe żelastwo)
O Znikającym Ogonie Lurk nic nie wiedział oprócz tego, że spotkał go całe dwa razy na trzy uderzenia serca w trakcie, których dowiedział się, że będzie miał zaszczyt być jego giermkiem podczas kolejnej rzezi na arenie. Ten zabójca pojawił się w małym skarbczyku Lurka. W końcu i jemu się też coś należy za nerwy i nieustanną groźbę śmierci z rąk tych gupich-gupich osiłków. Nowy władca o dziwo nic nie przywłaszczył-ukradł z dość pokaźnej kupki dóbr, nawet nie był zainteresowany tą przeklętą Kadzielnicą. Pokazał pazurem i kazał zapisać do walki.
Drugie spotkanie nastąpiło tak niespodziewanie, jak i poprzednie. Skiter przekazał buteleczkę z jakąś śmierdzącą zawiesiną oraz pożółkłą kartkę papirusu.
- Masz zrobić taki sam napój – zapiszczał władczym głosem
Po czym zniknął w chmurze dymu.
Lurk przyjrzał się śmierdzącej nalewce, potem zwrócił uwagę na kartkę. Zapisana była dumnymi skaveńskimi znaczkami, więc nie było problemu z odczytaniem. Znikający Ogon przekazał przepis na miksturę podnoszącą siłę. Toż to jest wielki skarb-bogactwo i wcale nie takie to skomplikowane... Przecież Lurkowi już się zdarzało ważyć mikstury, a to jest kolejny bezcenny przepis. Tak-tak ten dzień jest dla niego wyjątkowo szczęśliwy.
Poczekamy do jutra do wieczora jak się nie zbierze komplet to, dajecie drugie postacie ok.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius. "Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Imie: Ghargul Czarna Pierś (tak - to nie czarna pięść tylko PIERŚ)
Black Orc War Boss
Broń: Tasak
Zbroja: Czarna jak jego przezwisko ciężka zbroja z ciężką czarną tarczą
Dodatek: buty szybkości
Cecha: mięśniak
Ghargul od początku był ważny. Gdzy dotarł do pierwszej napotkanej osady, na początku swojej pordóży do Imperium, orkowie rozpoznali w nim długo wyczekiwanego przywódcę. Szybko, jak na orka, zebrał armię i wyruszył na kraje ludzi. W pierwszej bitwie z przewyższającą technicznie armią Imperium pokazał na co go stać.
-Waaagh! - wykrzyknął. To wystarczyło by zielone morze zdobione srebrzystymi tasakami spadło na obrońców. Sam Ghargul padł na (pierwszy i ostani widziany w jego życiu) czołg parowy. Długo uderzał tasakiem w pancerz, nie zadając większych obrażeń, i unikał taranowania dzięki butom szybkości. W końcu, gdy jego armia wygrała, wkurzył się i uderzył z całym impetem na blachy. Rozciął je, a siłą uderzenia rozbił również silnik. Żelazny potwór zawył i wyrzucił we wszystkie strony dym i płomienie. Po wystygnięciu, na pamiątkę, Ghargul zrobił sobie z osmalonej blachy czołgowej pancerz i tarcze. Wyruszył na podbój Imperium.
Pewnego razu jednak przebiegły czarodziej ludzi, rzucił na niego czar. Nie wiadomo jak Ghargul znalazł się na Arenie Śmierci. Bardzo zdziwiło go, że rozpoznał znak oznaczający jego imię na liście, ale zignorował to bo postanowił kogoś zabić, czy na arenie, czy na polu bitwy.
Niestety mutacje dla zwierzoludzi liczą się jako cechy i umiejętnosci, więc Garm nie może mieć jednego i drugiego.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius. "Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Broń: Młot Białych Wilków
Dodatki: mistrzowska broń
Umiejętności: Wyszkolony ,precyzja w uderzeniu
Zbroja: Pełna Zbroja Płytowa, futro białego wilka.
Urodził się w niedużej osadzie drwali w Middenheimie gdzie też dorastał. Jego ojciec był drwalem i kowalem, a matka zajmowała się domem. Chłopak pracowity i skory do pomocy, za co ojciec niezmiernie był dumny z potomka często towarzyszył mu w jego ciężkiej i niebezpiecznej pracy w lesie przy rąbaniu, gdzie zagrożenie ze strony zwierzoludzi było stale obecne. Słyszał wiele o pomutowanych kozach jakie wyłaniając się z mroku drzew niejedną osadę puściły z dymem nabijając przy tym na pal tych co przeżyli grabież. Napawało go to wszystko nienawiścią która nieraz skończyła się ślepą szarżą rosłego chłopaka wraz z pobratymcami na bandy wytropione w knieji. Mając 16 lat, pewnego jesiennego wieczora wracał wraz z ojcem i napotkanym łowcą do osady. Raźno szli dobrze znaną ścieżką by zdążyć przed mrokiem, kiedy ich oczom wyczulonym na każdy szczegół otoczenia ukazały się rosłe sylwetki zmierzające w ich stronę szybkim tempem. Po szybkim ukryciu się w pierwszych lepszych chaszczach trzem towarzyszom ukazała się pokaźna grupka bestioludzi z wyraźnie potężniejszym osobnikiem na czele. Po krótkiej obserwacji łatwo było stwierdzić że banda nie zachowywała się normalnie. Czuć było poza odorem przypominającym popularny nawóz także niepokój w ich gestach. Duża koza zatrzymała się nagle a dwie kolejne wpadły z rozpędu na nią czyniąc przy tym hałasu za co oberwało im się po mocnym kopycie. Z za liściastej osłony widzieli jak stadko zaczęło węszyć, nasłuchiwać gdy nagle zaczęły uciekać na różne strony wydając przy tym głośne porykiwania.
Moment później byli świadkiem jak potężny konny wojownik w pełnej płytowej zbroi wpada rozpędzony tratując dosłownie pod kopytami uciekającego zwierzoczłeka. Kilka chwil szczęku oręża w pobliżu, ryk agonii i wszystko ucichło.
Widok ten był tak imponujący młodemu Vodanowi któremu w tamtym momencie zatkało dech w piersiach, że gdy wyszli z ukrycia i pokazali się majestatycznym rycerzom dzierżącym stalowe młoty nie śmieli odezwać się słowem.
- Dziękujcie Ulrykowi, że zesłał wam nas bo byście skończyli jak ścierwo pod racicami tych ochyd. - Tu splunął brodaty wojownik - teraz czym prędzej zmywajcie się stąd.
Każdy ruszył w swoją stronę lecz młody chłopak przy najbliższej okazji czmychną w gęstwinę biegnąc co sił w kierunku w którym udało się rycerstwo skutecznie przy tym zwodząc ojca który wraz z łowcą puścili się za nim. Jednak bezskutecznie, Vodan natomiast w blasku księżyca trafił do niedużego obozowiska rycerzy na tajemniczej polanie. Jeszcze chwilę przyjrzał się im, napawał każdym błyskiem stali i majestatycznością postaci które kręciły się przy ognisku. W jego głowie panowała teraz jedna myśl - być kimś takim
Gdy wyłonił się z ciemności brać rycerska nieomal go żywcem do ognia nie wsadziła besztając przy tym nieustannie jego nieodpowiedzialność gdyż mieli go za młodego kurwidupka.
- Wracaj w rodzime pielesze gnido bo cię jak nie my to cię jaka koza stal w łeb wpakuje, ty... - w tym momencie cios gołej pięści chłopaka spadł na zarośniętą głowę rycerza, co poskutkowało jedynie tym że za chwilę wisiał on w powietrzu z wycelowaną w siebie stalową rękawicą.
- Zostaw go, młody widać hardy i do bitki się rwie, znajdzie u nas miejsce w zakonie, takich ludzie trzeba nam w czasach tych mrocznych.
Vodan runął na ziemię...
Kilka lat ciężkiego treningu pod okiem seneshala Ulfrada Gessera i zapał Vodana jakim się wyróżniał doprowadziły go do ostatecznej próby by zostać mianowany rycerzem Białego Wilka. Wyruszył w lasy Drakwaldu by po tygodniu wrócić obficie krwawiąc na całym ciele, lecz niosąc swoje trofeum - futro białego wilka co oznaczało że udowodnił swe męstwo i siłę. Jego życie to długi szlak znaczony trupem roztrzaskanych bestii potężnym młotem. Przy każdej szarży na siły ciemności powietrze przecinał jego mrożący krew w żyłach skowyt który nadzwyczaj przypominał ten jaki można usłyszeć w zimowe wieczory w Drakwaldzie. W wieku już dosyć znaczącym został mianowany na Gwardzistę Teutogenskiego za wykazanie sie w niejednej bitwie by swym ramieniem chronić Samego Najwyższego Ar Ulrica.
Swój żywot postanowił zakończyć na samotniczej wędrówce przez Stary Świat by śmierć odnaleźć w walce z godnym przeciwnikiem ( co równało się zdradzie karanej śmiercią za dezerterię z tak ważnego stanowiska ) Vodan miał to jak mawiał :"głęboko w czeluściach dupy". Postanowił uczestniczyć w pewnej arenie w której był pewien znaleźć godnego przeciwnika
Coraz więcej fajnych postaci się pojawia, ech, szkoda, że wszyscy (oprócz jednego będa musięli zginąć). Dobra a gdzie są chaosnicy, czyzby potężnych czempionów chaosu cykor obleciał, czy też wszyscy siedza na Północy i szykują nowa wyprawę na Imperium.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius. "Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Greth jest samotnikiem. Włóczy się samotnie po pustkowiach i walczy z każdym kogo napotka.
Uważa że ludzie północy nie powinni bawić się w kulty i walki wewnętrzne lecz się zjednoczyć i podbić cały stary świat. Ciągle szuka sojuszników i powoli buduję armie. Jak na wojownika chaosu przystało wszystko osiąga za pomocą brutalnej siły. Zebrał już sporo ludzi i wybrał się na arenę by rozsławić swoje imię i rozpowszechnić heretyczną nawet jak na heretyka ideologie.
Skrobłem takie coś. Jak będzie czas to jutro napisze coś na wzór starej
EDIT : A wyprawa na imperium już prawie gotowa Ziemia spłynie krwią niewiernych i nic nie będzie już tak jak dawniej
Ostatnio zmieniony 26 paź 2009, o 20:46 przez Whydak, łącznie zmieniany 1 raz.
Vilow Von Vil (jak ktoś chce więcej V: Vampire Viscount Vilow Von Vil)
Rasa: Vampir (z rodziny Von Vil)
Broń: Rapier
Zbroja: Lekka (łowcy czarownic)
Dodatek: Kusza Pistoletowa
Umiejętność: Precyzja w uderzeniu
Życiowe (albo i "nie-życiowe"?) motto: Nie śmierć przeszkodą na me wezwanie
Wygląd:
Mało znany osobnik, o przybyciu którego, czasem ćwierkały nietoperze z pobliskich jaskiń na wyspie. Podobnież nikt nigdy go nie widział (a przynajmniej nie za życia), jednak spotkać można było pogłoski na jego temat. Gdyby zebrać je wszystkie, wyglądał by mniej więcej tak: wysoki mężczyzna o bladym uśmiechu, wciąż nieobecne spojrzenie, długie kruczoczarne włosy sięgające aż do ramion, surowe rysy twarzy. Trudne do uwierzenia i dość osobliwe, wydają się jednak dopiero fragnenty opowieści dotyczące jego ubioru. Na bladej głowie spoczywa wysoki kapelusz prawdziwego łowcy czarownic, sama zbroja pokrywająca resztę ciała również, wraz z płaszczem, wygląda jak by żywcem zdjęta z imperialnego łowcy. Gdyby dodać trochę kolorów i kilka symboli Sigmara, łowca czarownic.. jak żywy.
Historia (trochę za długa wyszła ):
Vilow nie pamietał nigdy zbyt wiele ze swojej przeszłości, nigdy też nie zastanawiał się czy jest to wynik przebudzenia czy też zwykłej niechęci do niegdyś wiedzionego życia. Dokładnie w pamięci zapadły jedynie ostatnie chwile "wcześniejszej" egzystencji, będące niczym piętno od którego nie da się uciec.
Była to noc spędzona jak wiele już innych na polowaniu, jedynym wyjątkiem była tutaj trochę liczniejsza grupa niż zazwyczaj. Złożona głównie z lokalnych śmiałków, spragnionych zaszczytów, chwały (a może i bogactw?) jakie mogły czekać w pobliskiej krypcie. Niewielu z nich miało doświadczenie w walce, a tym bardziej z czymś co już swoje ostatnie tchnienie wydało wieki temu.
(...) Kiedy opadł pył pierwszego starcia, na polu walki pozostało ich jedynie pięciu. Pozostali użyźniali już ziemię lub uciekali w popłochu licząc, że uda im się dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Jak jednak wskazywały regularnie dobiegające krzyki, nie udawało im się to zbyt dobrze.
(...) Gdy się ocknął [Vilow] zobaczył swoich towarzyszy spętanych (tak jak i on sam) oraz przykutych do ściany. Był gotowy na najgorsze, nie bał się, po stracie rodziny nie uważał by coś gorszego mogło się mu jeszcze przytrafić. Przez chwilę jednak, być może z powodu utraty dużej ilości krwi, zobaczył swoją młodą żonę i dopiero co narodzoną córeczkę. Dopiero po dłuższym czasie, dostrzegł w oddali jeszcze nie tak dawnego przeciwnika, stał plecami. Postać podeszła i oswobodziła go, w pierwszej chwili chciał rzucić się z gołymi rękoma znów w wir walki. Za nim jednak ta myśl zdążyła się uformować w jego umyśle, upadł na kolana plując i kaszląc soczyście krwią. Ostatkiem sił spojrzał na spętanych towarzyszy, niestety nie byli w dużo lepszej kondycji, lecz nadzieja pozostała.
(...) Świat zawirował, nie był już w mrocznej komnacie skąpany we własnej krwi, lecz na polanie - tak jak by dość znajomej. Znajomy był również dom i osoby z niego wychodzące. Były to ukochane osoby, które stracił już bez powrotnie i których widok przyprawiał o kłucie w sercu połączone z poczuciem bezsilności. Jedyne co psuło krajobraz, to grupa ludzi zbliżających sie z pochodniami. Nie minęła chwila a już stali otaczając bezbronną matkę z dzieckiem. Nie słyszał słów, jedyne zrozumiałe słowo brzmiało dziwnie znajomo "czarownica". Potem nastąpiły już tylko krzyki, w powietrzu zaczął unosić się zapach pieczonego mięsa. W sercu natomiast narastał dziwny gniew. Vilow przypatrywał się długo oprawcom, którzy jak by go nie widzieli, nie wiedział czy to sen, jawa czy koszmar, wytwór chorej fantazji. Dopiero nagle, niewiadomo skąd, coś go tknęło. Jeden z mężczyzn wyglądał znajomo, gdyby dodać mu parę lat, trochę siwych włosów... wyglądał by dokładnie tak jak jeden z jego towarzyszy. Jeden z tych którzy przykuci byli do ściany w komnacie, w której był jeszcze przed chwilą i o której zdążył już dawno temu zapomnieć..
(...) Otworzywszy oczy, wstał nie czując już bólu, nie czując już nic. Postać stojąca nieopodal uśmiechała się w milczeniu nie czyniąc nic. Vilow wziął w dłoń swój rapier i wymierzył, szybkie pchnięcie przebiło serce.. człowieka wiszącego obok na ścianie. Ten jak by przebudzony z głębokiego snu, otworzył oczy wytrzeszczając je szeroko i próbując zapewne zrozumieć co się tak naprawdę dzieje. Vilow poruszył delikatnie ostrzem, uśmiechając się gdy widział jak gwałtownie jego ofiara reaguje na każdy delikatny ruch z jego strony. Wypowiedział tylko kilka słów:
- Wampiry? Czarownice, tak? A ja Wam skur.. uwierzyłem, całemu zakonowi gdy mówili o pladze jaka opanowała MOJĄ osadę! Że jedyną nadzieją jest podjęcie z nią walki!
Uderzył swoją ofiarę pięścią ze wszystkich sił, po czym podszedł do każdego kolejnego mężczyzny by również uciąć sobie z nimi krótką rozmowę w gwoli wyjaśnień.
Od tamtej pory wiele się zmieniło, życie wydawało się takie ulotne, czas jak gdyby spowolniał a w sercu nie gościły już żadne uczucia ani smutek ani gniew.
Kiedy obudził się po tamtej nocy, w dość niewygodnej skrzyni, wszystko zdawało się inne. Był sam głęboko pod ziemią, towarzyszył mu jedynie czyjś głos i czyjeś myśli. Mino nowej sytuacji w jakiej się znalazł, nie miał żadnych pytań, były tylko odpowiedzi. Z jednej strony czuł się inaczej, z drugiej dopiero teraz miał wrażenie, że to co się dzieje jest prawdziwe. Cała jego przeszłość stałą się zamazana, odległa i nierealna. Wykonawszy jeden gest, pojawiły się przy nim, czekając na jego komendy, sługi odziane w luźne brązowe płaszcze z kapturami skrywającymi ich oblicze. "Arena Sartosa, tam zaczniemy poszukiwania z pewnością znajdą się jacyś warci uwagi" - wypowiedział powoli i z nostalgią w głosie. Nie minęła chwila a pomieszczenie już było puste, Vilow wyruszył by zacząć poszukiwania braci i sióstr godnych by dzielić z nim jego nowe nazwisko i stworzyć nowy ród.
Ciepły wiatr wzmagał się a wraz z nim potwór coraz ciężej uderzał skrzydłami. Każde normalne stworzenie już dawno padło by z wycieńczenia ale nie te. Te było napędzane żelazną siłą woli swojego Pana i mogło latać i "żyć" tak długo jak długo życzył by sobie jego Pan.
-"Znów ten śmierdzący port... Choć bydła tu pod dostatkiem." - zamyślił się Lastaad gdy lejcami skierował swoją bestie w stronę błyszczącego miasta wgryzionego w brzeg wyspy. Księżyc oświetlał całą okolice magiczną łuną która potęgowała magiczną aurę portu. Szum fal przerywały chaotyczne lecz powolne uderzenia skrzydeł smoka.
-"Coś jest nie tak mój mały! Czuje tu... wampira!" - wykrzyczał do swojego wierzchowca zdenerwowany hrabia. Wampiry były raczej samotnikami, zwłaszcza ten. Nie lubił towarzystwa innych jemu podobnych gdyż wiedział że każdy jest mniej lub bardziej potężny. Mimo że był mistrzem w walce na broń białą, z magią miał niewiele do czynienia. Dlatego bał się magii a zwłaszcza wampirzej magii.
Cielsko bestii zaczęło obniżać lot kierując się w stronę oddalonego o kilka set metrów od miasta zagajnika palm. Przecież nie dobrze by było gdyby w mieście wszyscy panikowali na widok nieumarłego smoka który kołuje nad portem. Lastaad jest tu gościem a nie wrogiem... do czasu.
-"Wracaj do domu gadzie i strzeż moich iglic póki nie wrócę." - wyszeptał do swojego kompana a ten z bezdyskusyjną lojalnością wzbił się w powietrze by zaraz zniknąć na czarnym tle nieba.
-"Znów ten śmierdzący port... Ale smród czegoś innego jest jeszcze gorszy. Musze znaleźć tego przybłędę..." - rzekł hrabia po czym dumnym krokiem ruszył w stronę miasta zakładając na plecy aksamitny, ciemno-granatowy płaszcz z kapturem.
Ostatnio zmieniony 26 paź 2009, o 19:53 przez Lasti, łącznie zmieniany 1 raz.
Polska grupa zrzeszająca sympatyków Age of Sigmar:
To, że długa to nie szkodzi, ważne aby była fajna, jeszcze 4 wolne miejsca, o ile się nie myle.
@Lasti, Rangar to wojownik wart naśladowania.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius. "Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Alhefrn Fireclaw Kapłan Vaula( High elf noble)
Pancerz Ithilmarowy, młot oburęczny Ithilmarowy (jeżeli takowy może być)
Mistrzowska broń, Wyszkolony
13 roku panowania króla Feniksa Aesthisa poety w domu rodziny Fireclawów nastała wielka radość. Powodem tego nieczęstego w obecnych smutnych latach nastroju były urodziny bliźniaków, co nieczęsto zdarza się wśród elfów. Pierwszy z nich nazwany został Fringin a drugi Alhefrn.
Już w młodości widać było pewną rozbieżność w charakterach braci, Fringin był agresywny i miał wrodzony dar magii, nie było więc nic dziwnego w tym że w bardzo młodym wieku wysłany został do Białej Wieży, by kształcić się w manipulowaniu wiatrami magii. Alhefrn natomiast miał trafić do srebrnych hełmów a później zostać jednym ze osławionych Smoczych książąt. Niestety nie był zainteresowany wojaczką, owszem umiał bardzo dobrze posługiwać się bronią, ale swoje powołanie odnalazł w tworzeniu magicznych przedmiotów. Został więc Kaplanem Vaula i zajął się sztuką kucia.
Bracia byli bardzo zżyci ze sobą, pomimo iż każdy był zajęty swą sztuką. Współpracowali ze sobą w każdej wolnej chwili: Alhefrn kuł przedmioty a Fringin napełniał je magiczną mocą.
Z czasem Fringin stawał się coraz potężniejszym magiem, aż w końcu doszedł do poziomu zaawansowania który pozwolił mu korzystać z tytułu honorowego arcymaga. Z tej okazji Alhefr postanowił zrobić dla brata artefakt jakiego jeszcze nie wykuł. Zabrał się więc do pracy: zaczął od modlitwy do swego boga Vaula patrona kowali. Modlitwa zesłała wizję pięknego miecza . Alhefrn kul jak szalony , by pod koniec dnia triumfalnie wznieść ostrze ku niebu. Wtedy dopadły go jednak rozterki „po co memu bratu miecz? Przecież ma swą magię która go obroni, z pewnością przyjmie mój dar jednak nie uraduje on go” I serce jego opanował smutek. Z takimi ponurymi myślami udał się na spoczynek, nie spał jednak dobrze. We śnie nawiedzały go majaki rozczarowanego brata. Wtem wśród koszmarów pojawiła się wizja Pięknego przedmiotu. Alhefrn obudził się w tej chwili i już wiedział co zrobić . ‘’To będzie arcydzieło” myślał, ”różdżka z gwiazdodrzewu zakończona mithrilowo-ithilmarowym okuciem”
Niestety zrobieni czegoś takiego nie było łatwym przedsięwzięciem. O ile Ithilmar był dla Kaplana Vaula na Ulthuanie w miarę dostępny , to Mithril i gwiazdodrzew są bardzo rzadkim surowcem i kosztują wielkie pieniądze. A jest tylko jedno miejsce gdzie można było zdobyć takie pieniądze, i Alhefrn był gotów zaryzykować życie by je zdobyć.
i przybył, wreszcie dobił do brzegu samotny, nikt nie znał jego imienia, nikt oprócz jego samego...
Zwał się Tespissar a przydomek jego "łysy" Postrach Nagarythiańskiego morza. On dowódca czarnej arki "domu potępionych". On wielki i niepokonany korsarz, ofiara zdrady, spętany przez swego syna i wysłany na marnej łodzi w stronę ludzkiego lądu...
I gniew jego okrutny i furia nieposkromiona, chodząca nienawiść i elfia gracja.
Nic nie pozostało jak tylko zemsta, wszytko jedno czyja krew dziś spłynie, czyja głowa będzie jego trofeum, nie ważne czy przeżyje walkę i tak jest na straconej pozycji! Wszak hańbiono honor. Tylko wielki czyn może odkupić jego brak kompetencji przez który jego własny syn pozbawił go władzy!
Rasa:mroczny elf, Szlachcic
Imię: Tespissar "łysy"
Zbroja:lekka+płaszcz z morskiego smoka
Broń:dwie bronie->2Xrapier
Umiejętności:precyzja w uderzeniu
Dodatek:kusza pistoletowa
Ostatnio zmieniony 27 paź 2009, o 19:31 przez Bojo, łącznie zmieniany 1 raz.
Khargh Wargor
Zbroja: lekka (skórzana, oraz grube futro)
Broń: pazury w prawej i długi miecz w lewej
Dodatki :piętno Slanesha
Mutacja: ciało węża
Zapadał zmrok, banda w której Kharagh był ulubieńcem swego generała, właśnie ćwiartowała wielkiego stegadona. Zabójca samodzielnie zabił kapłana z jego grzbietu i zajmował się penetrowaniem jego sakiewek, w których było ukrytych wiele magicznych ingrediencji o nieznanych jeszcze Kharaghowi właściwościach, gdy został wezwany przez swojego pana potężnego Doombula Whargha. Generał poinformował go, że nadszedł moment samodzielnej misji dla naszego wargora. Kharagh miał odnaleźć jednego z kupców, który miał dostarczyć pewien artefakt doombulowi w zamian za złoto, które beastmenom jest zbędne. Wargor postanowił wyruszyć natychmiast, korzystając z osłony nocy. Zmierzał do Sartosy bo tam podobno teraz rezyduje ów kupiec. Po dotarciu na wyspę zorientował się że jedyna szansa na odzyskanie artefaktu wiedzie przez arenę- jego cel był ciężko dostępny dla takich jak on a sława jaką zyskałby po wygraniu turnieju na pewno pomoże mu w dotarciu do niego…
Ostatnio zmieniony 26 paź 2009, o 23:54 przez Klops, łącznie zmieniany 1 raz.