Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
Re: Arena of Death 17(powrót do Karak Vlag) [Zmiany!!!!]
"Szlag... Dlaczego przyszło mi walczyć ze starą rasą? Miałem nadzieje zabić kogoś skażonego Chaosem lub zdeprawowanego a nie jednego z moich sojuszników i niezastąpionych kompanów..." - zamyślił się Leman a jego głowę wypełniły wątpliwości. Czy Arena to był dobry pomysł? Myślał ze pozabija kilka wrogów Imperium i w ten sposób odkupić swoje winy a nie prawych mężów przewyższających go wiedzą i zapewne doświadczeniem a w związku z tym, okryć się kolejna hańbą. Może się wycofać? Może dać się zabić Krasnoludowi?
Zaraz zaraz... So... Solkan!
Łowca szybko przejrzał listę uczestników. Czempion Mrocznych Potęg, Gnoblar, Leśny Elf, Zwierzoczłek... Jakub Weisberg, Templariusz Solkana.
Jako wyznawca Boga Sprawiedliwości na pewno zna odpowiedzi na moje liczne wątpliwości. Może uda się znaleźć go i nakłonić do pomocy. Zresztą dobrze by było pogadać z kimś "po fachu" bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie śmierć gdyż codziennie tu przychodzi.
"Tylko on mi tu może pomóc." - pomyślał Leman i ruszył przez tłum w poszukiwaniu Jakuba...
Zaraz zaraz... So... Solkan!
Łowca szybko przejrzał listę uczestników. Czempion Mrocznych Potęg, Gnoblar, Leśny Elf, Zwierzoczłek... Jakub Weisberg, Templariusz Solkana.
Jako wyznawca Boga Sprawiedliwości na pewno zna odpowiedzi na moje liczne wątpliwości. Może uda się znaleźć go i nakłonić do pomocy. Zresztą dobrze by było pogadać z kimś "po fachu" bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie śmierć gdyż codziennie tu przychodzi.
"Tylko on mi tu może pomóc." - pomyślał Leman i ruszył przez tłum w poszukiwaniu Jakuba...
Korr od początku zwrócił uwagę na drugiego z krasnoludów, wyglądającego na równie doświadczonego i wiekowego, co on sam. Nie okazał się on jednak zbyt rozmowny... Wyglądał na zamyślonego, nieobecnego, jakby arena i czekające go walki nie były najważniejszym celem jego obecności w tym miejscu. Gorax Skaldursson - był pewien, że zna to imię...
Kiedy Gorax wyruszył w głąb korytarzy Karak Vlag, Korr postanowił podążyć za nim i w dogodnym momencie porozmawiać z nim. Nie chciał jednak przeszkadzać pogrążonemu w zadumie pobratymcowi, sam też zamyślił się podążając korytarzami pełnymi starodawnej dumy i wysiłku jego ludu.
Muszę się dowiedzieć, co skłoniło Goraxa do zgłoszenia się na arenę... Najgorsze jest to, że conajmniej jeden z nas musi zginąć.Na honor! Przecież nie podniosę na niego ręki. Muszę wiedzieć jaką sprawę reprezentuje.
Kiedy Gorax wyruszył w głąb korytarzy Karak Vlag, Korr postanowił podążyć za nim i w dogodnym momencie porozmawiać z nim. Nie chciał jednak przeszkadzać pogrążonemu w zadumie pobratymcowi, sam też zamyślił się podążając korytarzami pełnymi starodawnej dumy i wysiłku jego ludu.
Muszę się dowiedzieć, co skłoniło Goraxa do zgłoszenia się na arenę... Najgorsze jest to, że conajmniej jeden z nas musi zginąć.Na honor! Przecież nie podniosę na niego ręki. Muszę wiedzieć jaką sprawę reprezentuje.
*Zerknął za okno wozu którym powoli zmierzał w nieznane* Transport po kosztach..no cóż ale te góry i widoki *rozmarzył się*. Mimo to pomysł trzeba chwalić te kajdany naprawdę dodają nutki tajemniczości całej podróży. Podobno na miejscu mają być występy.. taka młoda elfka co by ją uratować od zła..
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Thanquol miał się zmierzyć z jakimś małym zielono-ludkiem mniejszym nawet od coś-goblina. Rogaty szczur musiał miec thanquola w opiece. A Spaczeń-Spaczeń bedzie otrzymany jak go zabije a potem jeszcze więcej więcej spaczenia gdy wygra z kolejnym przeciwnikiem. Skaven nie potrzebował leprzej zachęty. Chwycił ostrze i pazury założył na nadgarstek a w ogon chwycił sztylet. Tak wyekwipowany mógł już udaać się na arenę gdyż nadeszła jego kolej. Z kolei Bubo rozkoszował się miską kaszy. Już prawie zapomniał dlaczego tu jest i dopiero ten człowiek co go tu przyprowadził powiedział że koniec żarcia i jak chce więcej to musi zabić jednego szczura. Bubo z żalem rozstał się z miską i chcąc niechcąc posłuchał. W końcu jego nowy pan choc nie ogr mał ciężką rękę o czym Bubo się już przekonał. A tacy jak Bubo muszą słuchac silnych a jak nie to silni dadzą im kopniaki. Bubo nie cierpiał dostawać kopniaków i razów pięścią. O nie.
Gdy byli już na arenie mały gnoblar dzielnie dzierżył cep bojowy który był nie dość że ciężki ale i prawie większy od niego. Bubo jednak wiedziałłjak się nim posługiwac i miał fajne swiecące się zabawki które dał mu Pan... Skaven wypiłłw tym mommencie miksturę z buteleczki i za chwilęępoczuł narastający przypływ nieracjonalnej nienawiści. Dobrze-dobrze pomyślał Thanquol nienawiść daje siłę.
Rozległ się gong. Thanquol chichocząc zaszarżował na gnobblarka chcąc go wypatroszyć. Ten począł kręcić cepem. Thanquol przemknął obok niego tnąc pazurami i ogonem. Bubo oberwał lecz tylko pazurami bitewnymi. Miecz i nóż w ogonie minęły go w bezpiecznej odległości a jego amulet na moment spażył mu pierś. Bubo nie przestał kręcic swym cepem i posłał go na swego przeciwnika. Ten zręcznie uskoczywszy przed ciosem ponownie zaatakował. Gnobblar dzięki swojemu refleksowi znów wykpił się tylko lekką raną co spowodowało pewną frustrację skavena że kurdupel jeszcze żyje. Cepa oczywiście uniknął bo mała pokraka nie potrafiła się nim zupełnie posługiwać. Rzucił się na gnobblara raz jeszcze. Bubo uniknął zupełnie ciosu pazura bojowego lecz na policzku szramę zrobił mu nóż trzymany przez ogon Thanquola. Bubo wtedy spanikował. A jego instynkt gnobblara podpowiadał mu że najlepiej teraz uciec co też uczynił. Thanquol błyskawicznie dopadł go od tyłu i wbił krótki miecz w plecy gnobblara. Ten padł na ziemię martwy. Thanquol zachichotał. Właśnie zarobił jakieś pół kilo spaczenia.
Gdy byli już na arenie mały gnoblar dzielnie dzierżył cep bojowy który był nie dość że ciężki ale i prawie większy od niego. Bubo jednak wiedziałłjak się nim posługiwac i miał fajne swiecące się zabawki które dał mu Pan... Skaven wypiłłw tym mommencie miksturę z buteleczki i za chwilęępoczuł narastający przypływ nieracjonalnej nienawiści. Dobrze-dobrze pomyślał Thanquol nienawiść daje siłę.
Rozległ się gong. Thanquol chichocząc zaszarżował na gnobblarka chcąc go wypatroszyć. Ten począł kręcić cepem. Thanquol przemknął obok niego tnąc pazurami i ogonem. Bubo oberwał lecz tylko pazurami bitewnymi. Miecz i nóż w ogonie minęły go w bezpiecznej odległości a jego amulet na moment spażył mu pierś. Bubo nie przestał kręcic swym cepem i posłał go na swego przeciwnika. Ten zręcznie uskoczywszy przed ciosem ponownie zaatakował. Gnobblar dzięki swojemu refleksowi znów wykpił się tylko lekką raną co spowodowało pewną frustrację skavena że kurdupel jeszcze żyje. Cepa oczywiście uniknął bo mała pokraka nie potrafiła się nim zupełnie posługiwać. Rzucił się na gnobblara raz jeszcze. Bubo uniknął zupełnie ciosu pazura bojowego lecz na policzku szramę zrobił mu nóż trzymany przez ogon Thanquola. Bubo wtedy spanikował. A jego instynkt gnobblara podpowiadał mu że najlepiej teraz uciec co też uczynił. Thanquol błyskawicznie dopadł go od tyłu i wbił krótki miecz w plecy gnobblara. Ten padł na ziemię martwy. Thanquol zachichotał. Właśnie zarobił jakieś pół kilo spaczenia.
Khargh nie ufał żadnej istocie w twierdzy, na szczęście rany zadane przez elfa nie były poważne jednak wymagały opatrunku, a on nie chciał by ktokolwiek majstrował przy jego zmutowanym ciele. Z za pasa wyją małe zawiniątko i wyciągną zgrabny drewniany flakonik. Z nakrętki wydłubał dwa z wielu tworzących znak slanesha ziarenek, włożył je w krwawiącą ranę i zalał odrobiną eliksiru...
Bał to może złe słowo, spaczeń to substancja która go pociągała a jednak nie chciał mieć z nią do czynienia. Mogła by ona zmienić jego idealne ciał dane mu przez samego Slanesha w jakiś dziwny twór, a wiedział że jego przeciwnik jest szybki jak przystało na skawena. Szczury miały jednak jeden minus, nie panował nad mocą spaczenia, nie to co on i jego perfekcyjne wężowe ciało, jedyne czego mu brakowało to jego sztandar i związana z nim tęsknota do dzikich lasów północy.
Domyślał się już także czym jest tajemniczy artefakt, tak pragnął dotknąć jego ostrza, wiedział że kupiec musi zginąć, tylko jakby się do niego dorwać, na szczęście ma trochę czasu przed następną walką, a rany już się zagoiły...
Nastała noc, czas ruszyć na łowy...
Bał to może złe słowo, spaczeń to substancja która go pociągała a jednak nie chciał mieć z nią do czynienia. Mogła by ona zmienić jego idealne ciał dane mu przez samego Slanesha w jakiś dziwny twór, a wiedział że jego przeciwnik jest szybki jak przystało na skawena. Szczury miały jednak jeden minus, nie panował nad mocą spaczenia, nie to co on i jego perfekcyjne wężowe ciało, jedyne czego mu brakowało to jego sztandar i związana z nim tęsknota do dzikich lasów północy.
Domyślał się już także czym jest tajemniczy artefakt, tak pragnął dotknąć jego ostrza, wiedział że kupiec musi zginąć, tylko jakby się do niego dorwać, na szczęście ma trochę czasu przed następną walką, a rany już się zagoiły...
Nastała noc, czas ruszyć na łowy...
Wyszedł z wozu prostując się i rozciągając zastygłe ciało, na jego twarzy widniał szeroki radosny uśmiech. Wyciągnął z podręcznego tobołka kawałek papieru, pióro wraz z atramentem i począł pisać: Droga rodzino, i tutaj widać poznali się na mojej sztuce władania orężem. Poproszono mnie, no może nie zbyt grzecznie ale jednak, o pokaz fechtunku prawdziwego paladyńskiego miecza. Niestety, nawet w czasie wypoczynku ludzie nie dadzą zapomnieć o obowiązkach. Ale spełnię ten dobry uczynek, niech nieochrzesani spróbują smaku prawdziwego kunsztu. Szkoda tylko, że nie dali się namówić na słomianą kukłe. Ale cóż, przekonywanie że walka ze mną to kara zbyt okrótna dla Panience winnych bandytów niestety nie przyniosło większego skutku. Mimo iż tak niewiele dni mineło od naszej rozłąki, tęsknie niezmiernie za domem i rodzinnymi stronami. Czemu nie odpisujecie?
Post Scriptum
Szlachetnych dam w operasji dalej nie widać na tym smutnym horyzoncie, jednak nie tracę nadzieji.
Podpisano: Wasz szlachetny, wielmożny, arcywspaniały, wielkoduszny i wspaniałomyślny, zawsze kochający pełen radości z życia oraz dobrych chęci i nie zapominając o wspaniałości syn Alow.
Post Scriptum
Szlachetnych dam w operasji dalej nie widać na tym smutnym horyzoncie, jednak nie tracę nadzieji.
Podpisano: Wasz szlachetny, wielmożny, arcywspaniały, wielkoduszny i wspaniałomyślny, zawsze kochający pełen radości z życia oraz dobrych chęci i nie zapominając o wspaniałości syn Alow.
-Tfu, parszywy szczuroczłowiek- warknął Jakub- Tego stwora chaosu równiez trzeba bedzie zabić, no cóż myliłem się, na tej arenie jest niestety zło i spaczenie które trzeba wyplenić-
-Masz racje- powiedział Kurt- Jednak przybycie na ta arenę to był dobry pomysł-.
-Mój błogosławiny mocą Solkana miecz nakarmi się spaczoną krwią tych stworów- Zakończył rozmowę Jakub.
-Masz racje- powiedział Kurt- Jednak przybycie na ta arenę to był dobry pomysł-.
-Mój błogosławiny mocą Solkana miecz nakarmi się spaczoną krwią tych stworów- Zakończył rozmowę Jakub.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Złota myśl bretońska:
Zaprzeczanie to pierwsza oznaka bycia chaośnikiem. Więc świat dzielimy na:
a) Szlachetnych rycerzy i wyznawców Pani Jeziora
b) Wyznawców chaosu którzy się przyznali
c) Wyznawców chaosu którzy się nie przyznali/zaprzeczają powiązaniom [ewentualnie dla niepoznaki zabijają swoich pobratymów rzekomo w imię jakiejś tam wiary]
Śmierć wszystkim
Zaprzeczanie to pierwsza oznaka bycia chaośnikiem. Więc świat dzielimy na:
a) Szlachetnych rycerzy i wyznawców Pani Jeziora
b) Wyznawców chaosu którzy się przyznali
c) Wyznawców chaosu którzy się nie przyznali/zaprzeczają powiązaniom [ewentualnie dla niepoznaki zabijają swoich pobratymów rzekomo w imię jakiejś tam wiary]
Śmierć wszystkim
Rankiem następnego dnia Gorax wyszedł z tuneli pod Karak Vlag. Od bandy żelazołamaczy dowiedział się wszystkiego co było mu potrzeba. Teraz musiał wygrać tą arenę... Gorax powolnym, zdeterminowanym krokiem zaczął iść w stronę sal treningowych.
Minęła kolejna runda - szczuroczłek przeciw gnoblarowi - nie obchodził go jej wynik. Jego walka miała się odbyć już niedługo, a on nie mógł pozwolić by do czasu zakończenia tego krwawego igrzyska jego ciał zgnuśniało. Musiał wygrać za wszelką cenę. Dla krasnoludzkiego ludu!
Minęła kolejna runda - szczuroczłek przeciw gnoblarowi - nie obchodził go jej wynik. Jego walka miała się odbyć już niedługo, a on nie mógł pozwolić by do czasu zakończenia tego krwawego igrzyska jego ciał zgnuśniało. Musiał wygrać za wszelką cenę. Dla krasnoludzkiego ludu!
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Tak taak! Coraz więcej spaczenia. Daje mi on większą siłę. Ten duży wężo-cielisty stwór też musi zginąć. Podsłuchałem go jak gada do siebie. Głupi, oj głupi. Niedługo zginie z moich rąk. Ale on jest większy niż ten przeklęty gnoblar. Jak się do niego dobrać.- Thanquol w ten sposób zaczął rozmyślać po wygranej bitwie.
Z jakiego miotu mógł się on uchować...?- Zażył nieco spaczenia.
Już wieeem. Jego ogon jest długi długi i sunie nim po ziemi aby się wprzód-poruszać, więc jest mało skręt-zwrotny. wystarczy zajść go od tyłu-pleców, i ugodzić go w jego parszywe cielsko. Tak, tak, ale czemu ten głupi ciemno-mroczny spiczasty tego nie wykorzystał?
Z jakiego miotu mógł się on uchować...?- Zażył nieco spaczenia.
Już wieeem. Jego ogon jest długi długi i sunie nim po ziemi aby się wprzód-poruszać, więc jest mało skręt-zwrotny. wystarczy zajść go od tyłu-pleców, i ugodzić go w jego parszywe cielsko. Tak, tak, ale czemu ten głupi ciemno-mroczny spiczasty tego nie wykorzystał?
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Hose modlił się do Sigmara przed walką. W kapliczce przebywał tylko on. Tutaj właśnie znalazł go Hose. Krasnolud stwierdził że człeczyna ostatnią modlitwę odmawia przed walką i już zaczął mu współczuć. Nie cenił zbytnio sztuki walki ludzsiej. Pozostawił kapłąna tam i udał się na arenę. Biedny człeczyna. Jaka szkoda że musi umrzeć. Dawniej ludzie byli z innego budulca. Nie to co teraz...
Gdy kapłan skonczył modlitwę od razu poczuł się raźniej. Prowadził go jego bóg do walki i jego topór. Zaraz miała się zacząć jego walka, a wiedział że z każdą następną będzie się przybliżał do swego celu Segulla. O ile ktoś nie wykońćzy go pierwszy oczywiście.
Gdy obaj stali naprzeciw siebie, widownia umilkła w oczekiwaniu na widowisko. Oboje zakuci w piękne zbroje płytowe przedstawiali imponujący widok. Korr i tak twierdził że jego zbroja jest dużo lepsza i misternie wykonana od tej partackiej roboty ludzkiego kowala. Zamierzałł to udowodnić w walce. Hose natomiast tylko oczekiwał. Wypatrywał na widowni znajomej twarzy swego wroga. Nie znalazł. Trudno znajdzie go innym razem.
Gdy gong rozbrzmiał dając sygnał do walki, dwaj wojownicy ruszyli na siebie powoli. Spotkali się w środku areny dokładnie badając swoje ruchy. Przez chwilę żaden nie atakował czekając aż drugi uczyni pierwszy krok, ale ani krasnolud ani kapłąn nie kwapili się by zadać pierwszy cios. Zniecierpliwiony krasnolud w końcu zakrzyknął.
-A będziesz ty walczyć człeczyno?
Hose nie odpowiedział. Patrząc uważnie na ruchy krasnoluda. Krasnolud wymamrotał coś pod hełmem. Zaatakował pierwszy zamszystym ciosem. Hose nie nadążyłby go wychwycić lub uniknąć lecz wiara płynąca z jego duszy i talizmanu poprowadziłą jego tarczę by zepchnąć stylisko topora na bok. Oddał cios toporem a ten niegroźnie odbił się od gromrilowej zbroi krasnoluda. Korr nie mając za dużo miejsca na manewry spróbował odepchnąć Hosego trzonkiem topora. Kapłąn przyjął ten cios na tarczę po czym sam ciął płasko w kierunku głowy. Krasnolkud zdołał zejść z linii ciosu i broń człowieka przeszła obok niego niegroźnie. Mając znów miejsce na zamszysty cios, uderzył zza głowy. Niestety, tym razem Hose był czujny i topór wbił się w piach. Kapłan z uśmiechem na ustach rzucił się wykorzystać sytuację gdy klnący krasnolud wyciągał swą broń z ziemii. Krasnolud to przewidział i naparł na człowieka który go atakował. Rozległ sięęzgrzyt gdy dwie okute w zbroje postacie zderzyły się. Cięższy krasnolud przeważył Hosego i posłał go do tyłu. Kapłan jednak zdołał zadać cios bronią i topór przebił się przez naramiennik pysznej Gromrilówki. Wybity z rytmu krannolud mimo że wyrwał swą broń, spudłował. Hose oddał cios lecz ten został sparowany szybko żeleźcem topora krasnoludzkiego. Korr walczył jak przystało na wojownika krasnoludzkiego ale przyznać musiał że jego przeciwnik to jednak nie marna człeczyna. Od razu nabrał do niego respektu. Zwłaszcza że zranione ramię bolało. Hose w duchu odmawiał litanię swego zakonu. To dodawało mu sił. Religijne modły przerwało niespodziewane uderzenie toporem, które przebiło zbroje raniąc dotkliwie jego bok. Ryk triumfu wydobył się spod hełmu krasnoluda. Teraz Korr był kwita z człowiekiem. PRzynajmniej na razie. KRasnolud sparował kolejne dwa ciosy toporem broń Hosego. Lecz znów nie mogł sam wyprowadzic skutecznego ataku. Hose skutecznie zasłaniał się tarczą a gdy sam atakował nie potrafił przebić świetnej zbroi. Obaj ciężej oddychali pod swoimi hełmami a starcie przedłużało się ku uciesze widowni. Odpoczywając okrążali się wzajemnie szukając w drugim słabego punktu od czasu do czasu wymieniając pojedyncze ciosy.
-Człeczyno jesteś naprawdę niezły.- pochwalił swego przeciwnika krasnolud.
-Sigmar mnie prowadzi krasnoludzie. Jam jego ręką i narzędziem - odpowiedział górnolotnie kapłan.
Krasnoludowi odechciało się dalszej pogawędki bo wychodziło na to że jego przeciwnik nie ma do powiedzenia nic poza jakimiś religijnymi nonsensami. Trochę odpoczął i skupił się. Mocno chwycił swą broń i zaatakował. Zwodniczym ciosem zmienil lekko tor lotu i zamiast w tarczę broń zawadziła o hełm zrywając go z głowy kapłana. Tłum na widowni zakrzyknął bo wydawało się że cios odciął głowę człowiekowi, lecz to się nie wydarzyło. Im oczom ukazała się twarz zakonnika i głowa nie oddzielona od reszty. Hose z imieniem Sigmara na ustach zaczął rąbać starając się zepchnąć krasnoluda do defensywy i przejąc inicjatywę. Korr nie miał wyjścia i musiał zrezygnować z dalszych działań ofensywnych póki grad ciosów nie ustanie. Tymczasem oberwał mocno w drugi naramiennik który krasnoluda pękł a tarcza kapłana była coraz bardziej wygięta. W końcu gdy jeden z ciosów spudłował drugim koncem topora uderzył człowieka w zęby. Głowa odskoczyła kapłanowi do tyłu i natarcie zostało przerwane. Teraz Korr mógł oddać mu pięknym zanadobne. Pieknym ciosem pod nogi pociął kapłana tak że ten wyłożył się na plecy na piaski areny. Wydawałoby się że Korr ma już swego przeciwnika na talerzu ale cios dobijający wylądował na tarczy. Hose przetoczył się z wysiłkiem usiłując wstać ale kopniak krasnoluda posłał go znów na ziemię. Teraz mając przed sobą bezbronnego kapłana przez chwilę krasnolud się nie wachał i nie tracił czasu na ciosy toporem które kapłan może sparować. Uklęknowszy szybko mocnym ruchem ręki skręcił mu kark. Tłum oszalał wiwatując na cześć krasnoluda. Okrzyki Korr! Korr! Korr! rozlegały się na arenie a zwycięsca dumnie powstał i uniósł urękawiczoną pancerną rękę w geście triumfu. Czarodziej na trybunie honorowej stwierdził. "Krasnoludy nigdy nie zawiodą zwłaszcza jak ich rzekomi przodkowie patrzą".
komentarz: to była chyba najdłuższa walka jaką przeprowadziłem ze wszystkich aren. Przez długi czas żaden nie mógł uzyskać przewagi nad drugim. Ale w końcu krasnoludzki kunszt przeważył.
Gdy kapłan skonczył modlitwę od razu poczuł się raźniej. Prowadził go jego bóg do walki i jego topór. Zaraz miała się zacząć jego walka, a wiedział że z każdą następną będzie się przybliżał do swego celu Segulla. O ile ktoś nie wykońćzy go pierwszy oczywiście.
Gdy obaj stali naprzeciw siebie, widownia umilkła w oczekiwaniu na widowisko. Oboje zakuci w piękne zbroje płytowe przedstawiali imponujący widok. Korr i tak twierdził że jego zbroja jest dużo lepsza i misternie wykonana od tej partackiej roboty ludzkiego kowala. Zamierzałł to udowodnić w walce. Hose natomiast tylko oczekiwał. Wypatrywał na widowni znajomej twarzy swego wroga. Nie znalazł. Trudno znajdzie go innym razem.
Gdy gong rozbrzmiał dając sygnał do walki, dwaj wojownicy ruszyli na siebie powoli. Spotkali się w środku areny dokładnie badając swoje ruchy. Przez chwilę żaden nie atakował czekając aż drugi uczyni pierwszy krok, ale ani krasnolud ani kapłąn nie kwapili się by zadać pierwszy cios. Zniecierpliwiony krasnolud w końcu zakrzyknął.
-A będziesz ty walczyć człeczyno?
Hose nie odpowiedział. Patrząc uważnie na ruchy krasnoluda. Krasnolud wymamrotał coś pod hełmem. Zaatakował pierwszy zamszystym ciosem. Hose nie nadążyłby go wychwycić lub uniknąć lecz wiara płynąca z jego duszy i talizmanu poprowadziłą jego tarczę by zepchnąć stylisko topora na bok. Oddał cios toporem a ten niegroźnie odbił się od gromrilowej zbroi krasnoluda. Korr nie mając za dużo miejsca na manewry spróbował odepchnąć Hosego trzonkiem topora. Kapłąn przyjął ten cios na tarczę po czym sam ciął płasko w kierunku głowy. Krasnolkud zdołał zejść z linii ciosu i broń człowieka przeszła obok niego niegroźnie. Mając znów miejsce na zamszysty cios, uderzył zza głowy. Niestety, tym razem Hose był czujny i topór wbił się w piach. Kapłan z uśmiechem na ustach rzucił się wykorzystać sytuację gdy klnący krasnolud wyciągał swą broń z ziemii. Krasnolud to przewidział i naparł na człowieka który go atakował. Rozległ sięęzgrzyt gdy dwie okute w zbroje postacie zderzyły się. Cięższy krasnolud przeważył Hosego i posłał go do tyłu. Kapłan jednak zdołał zadać cios bronią i topór przebił się przez naramiennik pysznej Gromrilówki. Wybity z rytmu krannolud mimo że wyrwał swą broń, spudłował. Hose oddał cios lecz ten został sparowany szybko żeleźcem topora krasnoludzkiego. Korr walczył jak przystało na wojownika krasnoludzkiego ale przyznać musiał że jego przeciwnik to jednak nie marna człeczyna. Od razu nabrał do niego respektu. Zwłaszcza że zranione ramię bolało. Hose w duchu odmawiał litanię swego zakonu. To dodawało mu sił. Religijne modły przerwało niespodziewane uderzenie toporem, które przebiło zbroje raniąc dotkliwie jego bok. Ryk triumfu wydobył się spod hełmu krasnoluda. Teraz Korr był kwita z człowiekiem. PRzynajmniej na razie. KRasnolud sparował kolejne dwa ciosy toporem broń Hosego. Lecz znów nie mogł sam wyprowadzic skutecznego ataku. Hose skutecznie zasłaniał się tarczą a gdy sam atakował nie potrafił przebić świetnej zbroi. Obaj ciężej oddychali pod swoimi hełmami a starcie przedłużało się ku uciesze widowni. Odpoczywając okrążali się wzajemnie szukając w drugim słabego punktu od czasu do czasu wymieniając pojedyncze ciosy.
-Człeczyno jesteś naprawdę niezły.- pochwalił swego przeciwnika krasnolud.
-Sigmar mnie prowadzi krasnoludzie. Jam jego ręką i narzędziem - odpowiedział górnolotnie kapłan.
Krasnoludowi odechciało się dalszej pogawędki bo wychodziło na to że jego przeciwnik nie ma do powiedzenia nic poza jakimiś religijnymi nonsensami. Trochę odpoczął i skupił się. Mocno chwycił swą broń i zaatakował. Zwodniczym ciosem zmienil lekko tor lotu i zamiast w tarczę broń zawadziła o hełm zrywając go z głowy kapłana. Tłum na widowni zakrzyknął bo wydawało się że cios odciął głowę człowiekowi, lecz to się nie wydarzyło. Im oczom ukazała się twarz zakonnika i głowa nie oddzielona od reszty. Hose z imieniem Sigmara na ustach zaczął rąbać starając się zepchnąć krasnoluda do defensywy i przejąc inicjatywę. Korr nie miał wyjścia i musiał zrezygnować z dalszych działań ofensywnych póki grad ciosów nie ustanie. Tymczasem oberwał mocno w drugi naramiennik który krasnoluda pękł a tarcza kapłana była coraz bardziej wygięta. W końcu gdy jeden z ciosów spudłował drugim koncem topora uderzył człowieka w zęby. Głowa odskoczyła kapłanowi do tyłu i natarcie zostało przerwane. Teraz Korr mógł oddać mu pięknym zanadobne. Pieknym ciosem pod nogi pociął kapłana tak że ten wyłożył się na plecy na piaski areny. Wydawałoby się że Korr ma już swego przeciwnika na talerzu ale cios dobijający wylądował na tarczy. Hose przetoczył się z wysiłkiem usiłując wstać ale kopniak krasnoluda posłał go znów na ziemię. Teraz mając przed sobą bezbronnego kapłana przez chwilę krasnolud się nie wachał i nie tracił czasu na ciosy toporem które kapłan może sparować. Uklęknowszy szybko mocnym ruchem ręki skręcił mu kark. Tłum oszalał wiwatując na cześć krasnoluda. Okrzyki Korr! Korr! Korr! rozlegały się na arenie a zwycięsca dumnie powstał i uniósł urękawiczoną pancerną rękę w geście triumfu. Czarodziej na trybunie honorowej stwierdził. "Krasnoludy nigdy nie zawiodą zwłaszcza jak ich rzekomi przodkowie patrzą".
komentarz: to była chyba najdłuższa walka jaką przeprowadziłem ze wszystkich aren. Przez długi czas żaden nie mógł uzyskać przewagi nad drugim. Ale w końcu krasnoludzki kunszt przeważył.
To pewnie coś podobnego jak u mnie dwaj assasyni, tam dzięki unikom udało im się przez kilka tur pozostać nietrafionymi. Mur, a masz jeszcze siłę na rozegranie mojej walki?
Po skończonym pojedynku Jakub w myślach gratulował Krasnoludowi, lecz żałował także śmierci Kapłana Sigmara. Teraz nastał kolej na jego walkę. Elf z którym miał stoczyć pojedynek był niewątpliwie dumnym i szlachetnym przedstawicielem leśnego ludu, żałował, że będzie musiał go zabić, ale takie są prawa Areny Śmierci. Postara się jedak zachwać wszystkie zasady honorowego pojedynku. Mimo, że był Łowcą Czarownic to przede wszystkim był rycerzem Templariuszem Solkana i honor był dla niego rzeczą najważniejszą, oczywiście wtedy gdy nie walczy z sługami chaosu. W walce ze spaczeniem wszystkie chwyty są dozwolone, nawet nagięcie przykazań Pana Zemsty. W końcu wszystko służy najwyższemu celowi jakim jest oczyszczenie świata z plagi Chaosu.
Po skończonym pojedynku Jakub w myślach gratulował Krasnoludowi, lecz żałował także śmierci Kapłana Sigmara. Teraz nastał kolej na jego walkę. Elf z którym miał stoczyć pojedynek był niewątpliwie dumnym i szlachetnym przedstawicielem leśnego ludu, żałował, że będzie musiał go zabić, ale takie są prawa Areny Śmierci. Postara się jedak zachwać wszystkie zasady honorowego pojedynku. Mimo, że był Łowcą Czarownic to przede wszystkim był rycerzem Templariuszem Solkana i honor był dla niego rzeczą najważniejszą, oczywiście wtedy gdy nie walczy z sługami chaosu. W walce ze spaczeniem wszystkie chwyty są dozwolone, nawet nagięcie przykazań Pana Zemsty. W końcu wszystko służy najwyższemu celowi jakim jest oczyszczenie świata z plagi Chaosu.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Znudzony Terlarkar siedział na trybunach i spoglądał.Szczuroczłek i ....gnoblar.Z pewną satysfakcją obserwował śmierć małego goblinoida.Był słaby. To miejsce nie jest dla słabych. Następna walka była równie nużąca. Dwie opakowane w zbroje postacie okładały się ciosami,trwało to niemiłosiernie długo. Kiedy w końcu kapłan słabych,południowych bogów padł,wstał i udał się w poszukiwaniu pokarmu dla swego ostrza.
Demon był głodny,a niedawno usłyszał pogłoski o aktywności krasnoludów w okolicy.
Demon głodował,a Terlarkar nie był głupcem. Ich duszę nadarzą sie równie dobrze,jak inne.
Demon był głodny,a niedawno usłyszał pogłoski o aktywności krasnoludów w okolicy.
Demon głodował,a Terlarkar nie był głupcem. Ich duszę nadarzą sie równie dobrze,jak inne.
Była to jedyny walka, w której Gorax siedział na widowni, opuszczając tym samym sale treningowe. Chciał poprzez to oddać respekt swemu kamratowi, choć nie bardzo znał ani klan Wildhammer, ani samego Korr'a.
Kunszt walki jaki przedstawiał sobą Korr był naprawdę czymś godnym podziwu. Obaj przeciwnicy zmagali się ze sobą bardzo długo, co podnosiło napięcie i emocje wśród tłumu. W końcu jednak krasnoludzki talent, umiejętności bitewne i dobra gromrilowa zbroja przeważyły. Korr załatwił sprawę czysto i odpowiednio wobec człowiek, nie kalecząc nadto jego ciała, oddając mu honory jako wojownikowi.
Zawsze jednak walki między ludźmi i krasnoludami wzbudzały w Goraxsie niemiłe uczucie ... czyżby przysięgi, jaką krasnoludy od zawsze miały wobec ludzi? Gorax postanowił już dłużej się nad tym nie zastanawiać:
- Im więcej myślenia, tym więcej niepewności, a moje zadanie jest ogromnej wagi, dotyczącej całej mojej rasy. Mam nadzieje jednak nie stanąć na arenie na przeciw Korr'a Wildhammer'a, gdyż nie mógłbym wznieść swego topora na krasnoluda. Dosyć! Dosyć myślenia, czas wracać do treningu! - mruknął do siebie Gorax w starożytnym języku Khazalid i ruszył z powrotem na salę treningową.
Kunszt walki jaki przedstawiał sobą Korr był naprawdę czymś godnym podziwu. Obaj przeciwnicy zmagali się ze sobą bardzo długo, co podnosiło napięcie i emocje wśród tłumu. W końcu jednak krasnoludzki talent, umiejętności bitewne i dobra gromrilowa zbroja przeważyły. Korr załatwił sprawę czysto i odpowiednio wobec człowiek, nie kalecząc nadto jego ciała, oddając mu honory jako wojownikowi.
Zawsze jednak walki między ludźmi i krasnoludami wzbudzały w Goraxsie niemiłe uczucie ... czyżby przysięgi, jaką krasnoludy od zawsze miały wobec ludzi? Gorax postanowił już dłużej się nad tym nie zastanawiać:
- Im więcej myślenia, tym więcej niepewności, a moje zadanie jest ogromnej wagi, dotyczącej całej mojej rasy. Mam nadzieje jednak nie stanąć na arenie na przeciw Korr'a Wildhammer'a, gdyż nie mógłbym wznieść swego topora na krasnoluda. Dosyć! Dosyć myślenia, czas wracać do treningu! - mruknął do siebie Gorax w starożytnym języku Khazalid i ruszył z powrotem na salę treningową.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Nadszedł czas kolejnej walki. Widzowie zasiedli już na swych miejscach a zawodnicy wyszli na piasek areny. Jakub był gotowy do walki. Jako łowca Solkana był gotowy zawsze. Walczył z wieloma stworami chaosu i to go zachartowało. Gotów był walczyć nawet z tą obcą istotą, elfem nawet jeśli nie wydawała się zła. Jego kompan obserwował go z trybun a Jakub zamierzał dać pokaz walki jakiego tutejsi nie widzieli.
Ilmenor nie czuł się dobrze śród tych ścian. Było tu mało miejsca i mało drzew. Po prostu krasnoludzka twierdza a każdy z jego ludu czuł się tu raczej nieswojo. Widząc przed siebie człowieka stwierdził że nie ma ochoty go zabić. Był mu obojętny. Ale trzeba będzie bo reguły areny tak mówiły.
Jakub chciał w jakiś sposób dać wyraz że ta walka to nic osobistego. Spojrzał w oczy elfa. Skinął i powiedział - pokój z tobą elfie. Niechaj wygra lepszy.
Ilmenor mu odpowiedział - Zatem niech wiatr i szum drzew prowadzą nasze ostrza człowieku. Niech wygra lepszy.
Potem rozległ sięęgong i walka się rozpoczęła. Jakub ruszył na Ilmenora szybkimi krokami. Elf równierz skoczył na jakuba lecz jego ruchy były o wiele zręczniejsze i jednocześnie pełne gracji. Ilmenor uderzył pierwszy. Jakub sparował go swoim bastardem trzymanym oburącz. Elf skoczył na bok, odbił się od ziemii i lekko póbował następnym ciosem dosięgnąć głowy łowcy Solkana. JAkub i ten cios sparował. Odrzucił wtedy elfa do tyłu kontratakując. Ilmenor znał się jednak na sztuce fechtowania i sam odbił ciosy bez trudu. Kopnięciem wybił Jakuba z rytmu i ciosem z półobrotu dosięgnął przeciwnika raniąc go pod pachą. Człowiek nie zwrócił większej uwagi na ranę. Stłumił ból tnąz z lewej , potem z prawej potem znów dwa razy z lewej. Elf nie wychwycił jednego cięcia i przez jego pierś biegła teraz długa czerwona linia. Zwarli się teraz przez chwilę starając się przesiłować jeden drugiego. Jakub celowo odsłonił się co elf skrzętnie wykorzystał i pchnął swym dwuręcznym mieczem. Ostrze zraniło Jakuba w bok ale to była skrzętnie przemyślana pułapka bo łowca solkana sam wyprowadziłł wtedy cios , który gładko odciął połowę twarzy elfowi. Jego ciało padło w fontannie krwi na piasek. Chwilę potem z trybun rozległ się wrzask applauzu. NAwet czarodziej klaskał widząc ostatni czysty cios i fortel Jakuba.
Ilmenor nie czuł się dobrze śród tych ścian. Było tu mało miejsca i mało drzew. Po prostu krasnoludzka twierdza a każdy z jego ludu czuł się tu raczej nieswojo. Widząc przed siebie człowieka stwierdził że nie ma ochoty go zabić. Był mu obojętny. Ale trzeba będzie bo reguły areny tak mówiły.
Jakub chciał w jakiś sposób dać wyraz że ta walka to nic osobistego. Spojrzał w oczy elfa. Skinął i powiedział - pokój z tobą elfie. Niechaj wygra lepszy.
Ilmenor mu odpowiedział - Zatem niech wiatr i szum drzew prowadzą nasze ostrza człowieku. Niech wygra lepszy.
Potem rozległ sięęgong i walka się rozpoczęła. Jakub ruszył na Ilmenora szybkimi krokami. Elf równierz skoczył na jakuba lecz jego ruchy były o wiele zręczniejsze i jednocześnie pełne gracji. Ilmenor uderzył pierwszy. Jakub sparował go swoim bastardem trzymanym oburącz. Elf skoczył na bok, odbił się od ziemii i lekko póbował następnym ciosem dosięgnąć głowy łowcy Solkana. JAkub i ten cios sparował. Odrzucił wtedy elfa do tyłu kontratakując. Ilmenor znał się jednak na sztuce fechtowania i sam odbił ciosy bez trudu. Kopnięciem wybił Jakuba z rytmu i ciosem z półobrotu dosięgnął przeciwnika raniąc go pod pachą. Człowiek nie zwrócił większej uwagi na ranę. Stłumił ból tnąz z lewej , potem z prawej potem znów dwa razy z lewej. Elf nie wychwycił jednego cięcia i przez jego pierś biegła teraz długa czerwona linia. Zwarli się teraz przez chwilę starając się przesiłować jeden drugiego. Jakub celowo odsłonił się co elf skrzętnie wykorzystał i pchnął swym dwuręcznym mieczem. Ostrze zraniło Jakuba w bok ale to była skrzętnie przemyślana pułapka bo łowca solkana sam wyprowadziłł wtedy cios , który gładko odciął połowę twarzy elfowi. Jego ciało padło w fontannie krwi na piasek. Chwilę potem z trybun rozległ się wrzask applauzu. NAwet czarodziej klaskał widząc ostatni czysty cios i fortel Jakuba.
Leman siedział na widowni. Oglądał walkę ze stoickim spokojem analizując każdy ruch uczestników. Nie takich fechmistrzy pozbawiał głów. Elf był bardzo szybki a wyznawca Solkana miał zdolności bojowe godne podziwu.
Był zadowolony. Pod srebrna maską uśmiechał się szyderczo.
Jego dotychczasowe wątpliwości rozwiała w końcu zimna kalkulacja i ponowna lektura całego "Codex Compurgatio" który zawsze nosił ze sobą. Zrezygnował z pomysłu udania się do Jakuba ze względu na sekret jego sprawy i działań. Któż wie czy Templariusz Solkana nie jest powiązany z siłami zła? W końcu co by tu robił... Choć to pytanie może sobie zadawać i on widząc Lemana w tym miejscu.
Teraz wszystko było w miarę jasne.
Kodeks w którym się zaczytywał jasno mówił o konieczności eliminowania niewygodnych istot na drodze do celu, swojego jak i Inkwizycji o ile są one ze sobą połączone. Zabicie Krasnoluda jest więc całkiem legalne moralnie i prawnie. Poza tym nad Lemanem jest tylko Wielki Inkwizytor, którego nie obchodzą za bardzo wydarzenia w upadłej twierdzy Krasnoludów. Wysoka ranga w szeregach tej organizacji dawała prawie nieograniczone możliwości, oczywiście zgodne z kodeksami.
A może Krasnolud ma coś na sumieniu? Gdyby miał więcej czasu zajął by się nim, infiltrował środowisko, rozpytywał, a po znalezieniu najmniejszego dowodu skazy, wykonał egzekucje. Ale to nie jest cywilizowane Imperium. Tutaj niema takiego zaplecza. Ale gdy ta arena się skończy, Łowca Czarownic zainteresuje się tym miejscem, o ile przeżyje...
Walka dobiegła końca. Jakub wygrał. O dziwo. Leman skrycie wyrył nożem na ławce znak inkwizycji, podniósł się i okryty płaszczem z głębokim kapturem ruszył w stronę wyjścia. Musiał się rozejrzeć. Wiele czasu mu nie pozostało.
Był zadowolony. Pod srebrna maską uśmiechał się szyderczo.
Jego dotychczasowe wątpliwości rozwiała w końcu zimna kalkulacja i ponowna lektura całego "Codex Compurgatio" który zawsze nosił ze sobą. Zrezygnował z pomysłu udania się do Jakuba ze względu na sekret jego sprawy i działań. Któż wie czy Templariusz Solkana nie jest powiązany z siłami zła? W końcu co by tu robił... Choć to pytanie może sobie zadawać i on widząc Lemana w tym miejscu.
Teraz wszystko było w miarę jasne.
Kodeks w którym się zaczytywał jasno mówił o konieczności eliminowania niewygodnych istot na drodze do celu, swojego jak i Inkwizycji o ile są one ze sobą połączone. Zabicie Krasnoluda jest więc całkiem legalne moralnie i prawnie. Poza tym nad Lemanem jest tylko Wielki Inkwizytor, którego nie obchodzą za bardzo wydarzenia w upadłej twierdzy Krasnoludów. Wysoka ranga w szeregach tej organizacji dawała prawie nieograniczone możliwości, oczywiście zgodne z kodeksami.
A może Krasnolud ma coś na sumieniu? Gdyby miał więcej czasu zajął by się nim, infiltrował środowisko, rozpytywał, a po znalezieniu najmniejszego dowodu skazy, wykonał egzekucje. Ale to nie jest cywilizowane Imperium. Tutaj niema takiego zaplecza. Ale gdy ta arena się skończy, Łowca Czarownic zainteresuje się tym miejscem, o ile przeżyje...
Walka dobiegła końca. Jakub wygrał. O dziwo. Leman skrycie wyrył nożem na ławce znak inkwizycji, podniósł się i okryty płaszczem z głębokim kapturem ruszył w stronę wyjścia. Musiał się rozejrzeć. Wiele czasu mu nie pozostało.
-Nie wiem jakich bogów czciłeś, ale pomodlę się za twą dusze do Pana Zemsty- Powiedział Jakub i zamknął oczy martwemu Elfowi.
-Znakomita walka Jakubie, pokazałeś, że jesteś prawdziwym mistrzem- Powiedział Kurt który pierwszy przyszedł pogratulować towarzyszowi zwycięstwa.
-Mistrzem będę dopiero gdy wygram te arenę, a elf którego pokonałem był doskonale wyszkolonym i godnym przeciwnikiem, musiałem zaryzykować i uciec się do niebezpiecznej sztuczki która mogła zakończyć się mą śmiercią, Solkan jednak czuwał nade mną- Odpowiedział Jakub
-Modliłem się do Sigmara o twoje zwycięstwo, on też stał po twojej stronie, a teraz choć wypijemy po piwie za twoje zwycięstwo-
-Dobrze ale najpierw muszę opatrzyć rany, walka nie obeszła się też bez mojej krwi w końcu nie walczyłem z byle kim, później wypijemy piwo, ale tylko jedno, po tym jak odpoczniemy będziemy dalej trenować, trzeba być zawsze gotowym i czekać na nowego przeciwnika-
-Znakomita walka Jakubie, pokazałeś, że jesteś prawdziwym mistrzem- Powiedział Kurt który pierwszy przyszedł pogratulować towarzyszowi zwycięstwa.
-Mistrzem będę dopiero gdy wygram te arenę, a elf którego pokonałem był doskonale wyszkolonym i godnym przeciwnikiem, musiałem zaryzykować i uciec się do niebezpiecznej sztuczki która mogła zakończyć się mą śmiercią, Solkan jednak czuwał nade mną- Odpowiedział Jakub
-Modliłem się do Sigmara o twoje zwycięstwo, on też stał po twojej stronie, a teraz choć wypijemy po piwie za twoje zwycięstwo-
-Dobrze ale najpierw muszę opatrzyć rany, walka nie obeszła się też bez mojej krwi w końcu nie walczyłem z byle kim, później wypijemy piwo, ale tylko jedno, po tym jak odpoczniemy będziemy dalej trenować, trzeba być zawsze gotowym i czekać na nowego przeciwnika-
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."