Arena of Death 18: Sylvania

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Arena of Death 18: Sylvania

Post autor: Murmandamus »

Witam w kolejnej odsłonie Areny Śmierci. Zasady są takie jak dotąd z drobnymi poprawkami które staram się wprowadzać z każdą areną i ewentualnymi nowościami.

Każdy chcących wziąć udział w zabawie wpisuje na forum postać której walki będę rozgrywał i potem opisywał w kolejnych postach tego tematu. Zasady zgłaszania są takie że każdy może mieć jedną postać w danej arenie.
Zgłasza się według poniższego szablonu:


Imię postaci: Jak nazwiecie swoją postać.
Broń: broń lub bronie jakiej używa z podanej z listy, jednoręczna, oburęczna lub dwie bronie.
Zbroja:zbroja lub jej brak, z tarczą lub bez i/lub z hełmem lub bez.
Ekwipunek: postaci przysługuje jedna pozycja z listy ekwipunku
Umiejętności:postaci przysługuje jedna pozycja z listy umiejętności
Mutację: (jeśli dotyczy) może przysługiwac mutacja jeśli zasady pozwalają
Historia postaci: Historia waszej postaci i między innymi dlaczego się znalazła na arenie mającej miejsce w Sylvani na południe od zamku Drakenhof w górach krańca świata.

UWAGA: postacie bez historyjek nie bedą dopuszczane do areny. Nie ma rezerwacji i zaklepywania wcześniejszego. Kto pierwszy ten lepszy. 3 postacie z najlepszą historyjką otrzymują mikstury zdrowia.


Uwagi:
**Skink priest. skaven chief, tomb king icon bearer , wszelacy goblińscy I hobgoblińscy big bosi, gnoblarscy honcho, otrzymują bonusowy ekwipunek
**Ludziom(DOW,Empire,Bretonia) przysługuje bonusowa umiejętność oraz bonusowy ekwipunek
**Wargory mogą pobrać 1 mutację z listy mutacji dostępnych
**Dragon Slayer otrzymuje bonusową umiejętność


Zasady specjalne rasowe bohaterowie zatrzymują.
np: krasnolud ma nienawiśc do zielonoskórych i podobnie.*
**Armed to da theef nie działa.
**Bretońscy bohaterowie mają blessing of lady of lake
**Imperialni warrior priesci nie mają modlitw tak jak mumie inkantacji
**Asasini skavenów i darkelfów nie mogą nosić zbroi cięższych niż lekka.
**Scar-veterani,mumie i wood elfy nie mogą nosic zbroi cięższych niż średnia.
**Demony w postaci Heraldów dopuszczone lecz nie mogą wybierać broni , zbroi czy ekwipunku. Zgodnie z wybranym typem Heralda mają oni wbudowane piętno własnego boga.
**marki chaosu są dostępne jako pietna zumiejętności.
**Death Hag nie nosi zbroi cięższej niż lekka.
**Ogry w postaci bruiserów i hunterów dopuszczone są lecz mają albo ekwipunek albo umiejętność a nie oba.
**Asasin skaveński ma zawsze zapoisonowaną broń bez dodatku tak jak ma
w zasadach warhammera. Czyli może wziąć dodatek.
**Chaos Dwarf Hero otrzymuje bonus 1T dla tego że to krasnolud.
**Branchwraithy nie używają broni ani zbroi ani ekwipunku za to mają 2 umiejętności do wyboru

PAMIĘTAJCIE IM CIĘŻSZE UZBROJENIE I PANCERZ TYM CIĘŻEJ NIM WŁADAĆ A BRAK ZBROI MA SWOJE DUZE PROFITY. OD WAS ZALEZY CZY WASZA POSTAC BĘDZIE PUSZKĄ PANCERNĄ CZY NAGIM BERSERKEREM W STYLU CONANA BARBARZYNCY.

*tarcze i hełmy mogą byc brane niezaleznie od siebie i innych zbroi. Nie są już ekwipunkiem tylko są z kategorii zbroja. Dają plusy ale i pewne minusy. Można też walczyć bez tarczy i lub bez hełmu bo te lekko ograniczają bohaterów. .

Broń jednoręczna:

Pazury bitewne( tylko asasini)
Sztylet
Krótki miecz
Długi miecz
Rapier
Topór
Włócznia(jednorącz)
Młot
Maczuga
Czoppa(tylko orki)
Katana
Wakizashi
Gwiazda zaranna
Bicz
Bastard(jednoręczny)


Broń dwuręczna:

Miecz dwuręczny
Topór oburęczny
Młot oburęczny
Cep bojowy
Włócznia(oburącz)
Halabarda
Kadzielnica plagi(skaveni tylko)
Bastard(oburącz)
kij


zbroje

brak zbroi
lekka zbroja
średnia zbroja
ciężka zbroja
pełna zbroja płytowa
tarcza
hełm

ekwipunek

amulet równości
amulet ochronny
błogosławiona broń
bomby błyskowe
bomby kwasowe
bomba paraliżująca
Bugmańskie XXX(tylko krasnoludy)
Buty szybkości
Eliksir refleksu
Eliksir odurzający
Eliksir spaczeni owy ( skaveni tylko)
Eliksir mutagenny
Eliksir zdrowia
Eliksir siły
Eliksir precyzji
Eliksir odporności
Grzybek kapelusznik (tylko nocny goblin)
Gromrilowy ekwipunek (tylko krasnoludy)
Ikona sigm ara ( tylko imperium)
Ilthamirowy ekwipunek ( tylko high elfy)
Kusza pistoletowa
Korzeń wielkiego dębu ( tylko Wood elfy )
Lwi płaszcz (tylko high elfy)
Okular z górskiego szkła ( tylko inżynierowie i krasnoludy)
Mięso trolla ( tylko zwykłe gobliny)
Mistrzowska zbroja
Mistrzowska broń
Noże do rzucania
Płaszcz z morskiego smoka (tylko dark elfy noble)
Pistolet ( tylko skaveni, empire, dwarfy)
Para pistoletów ( tylko skaveni, empire, dwarfy)
Pierścień ochrony jadowej
Plujka (tylko skinki)
Płaczące ostrze (tylko skaveni)
Płonąca broń
Piekielny proch
Przeklęta broń
Stymulant
Trucizna jadowa
Trucizna czarny lotos(tylko dark elf asasin)
Trucizna Mantikory
Woda święcona
Wyostrzenie broni


Umiejętności

Agresywny
Berserk er
Bystre oczy
Specjalista od broni
Błogosławiony pani jeziora(tylko bretonia)
Chwytny ogon(tylko skaveni)
Cnota paladyna ( tylko bretonia)
Defensywny
Dobry refleks
Błogosławiony przez las ( tylko Wood elfy)
Odważny
Precyzyjne ciosy
Szermierz
Szczęściarz
Zabójca
Twardogłowy
Tarczownik
Zajadłośc
Riposta
Weteran
Zręczny
Twardziel
Piętno Khorna (tylko chaos)
Piętno Tzeencha (tylko chaos)
Piętno Nurgla (tylko chaos)
Piętno Slanesha (tylko chaos i dark elf noble)
Piętno Malala (tylko chaos)
Wampirza czysta krew Lhamii (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Von Carstein (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Blood Dragon (tylko wampiry)
Wampirza czysta krew Strigoi (tylko wampiry)(nie może używać broni i zbroi)
Wampirza czysta krew Necrarch (tylko wampiry)

Mutacje

Dodatkowe ramię
Długie rogi
Straszna paskuda
Kopyta
Ciało węża (tylko z piętnem Slanesha)
Gorączka bitewna (tylko z piętnem Khorne)
Bitewny ryk
Macka (tylko z piętnem nurgla)
Rozrośnięty
Ciało pełne zmian (tylko z piętnem tzeencha)
Krew kwasowa
Twarda skóra
Przeklęty
Zły los
Dziecię chaosu ( tylko z piętnem Malala)
Wiele oczu
Aura apatii
Zły dotyk
Klata jak u pirata a w środku wata


Highscore(zwycięzcy aren)


Arena nr 1(Księstwa Graniczne 1):Skiririt zabójca klanu Eshin (skaven Assasin)

zabity w finale areny nr 2 przez Edwina Wszechwiedzacego wybrańca Tzeencha.

Arena nr 2 (Księstwa Graniczne 2):Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzeentcha (Exalted champion)

zabity w arenie nr 4 przez Gurthanga Żelaznobrodego(dwarf thane).

Arena nr 3(Księstwa Graniczne 3):Cossalion mistrz miecza z Hoeth (High elf commander)
zabity w arenie 4 przez Chi Ich Yu aspiring championa

Arena nr 4(Księstwa Graniczne 4)::Otto Kalman Blond Dragon (Vampire Thrall)
powrócił w rodzinne strony

Arena nr 5(Księstwa Graniczne 5)::Axelheart Strigoi (Vampire Thrall)
los nieznany-zbiegł

Arena nr 6(Norsca)( arena Jasiowa niedokończona w finale)
Abdul Al-Raqish ibn Hassan miał walczyc z Ghruu bestią lecz pojedynek się nie odbył.

Arena nr 7: (Karak Vlag 1 )Karol Wallenstein (Empire Captain)
( powrócił w chwale do domu po zwycięstwie) zabity w arenie nr 10 przez
zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..

Arena nr 8: (Karak Vlag 2 )Judasz Przeklęty (Wight King)
Zdjąwszy klątwe nieżycia po zwycięstwie areny połączył się z ukochaną.

Arena nr 9: (Karak Vlag 3)Karol Wallenstein(Empire Captain)
(obroniwszy tytuł mistrza przez drugie zwycięstwo turnieju powrócił w chwale do domu) lecz zabity w Arenie nr 10 przez bezimiennego upiora, rycerza czarnego Graala..

Arena nr 10: (Karak Vlag 4): Khaert Abaleth (Dark elf assasin)
Zwycięzca areny oddalił się w nieznanym kierunku. Powrócił w arenie nr 11 lecz został w niej zabity przez Beorda Drwala z Hochlandu.

Arena nr 11: (Karak Vlag 5):Beored Drwal (Empire Captain)
Powrócił do rodzinnego Hochlandu by nabrać chęci do życia

Arena nr 12: (Karak Vlag 6):Loq'Qua'Chaq (Saurus Scar-Veteran)
Wygrawszy na arenie odzyskał swą wolność.

Arena nr 13: (Karak Vlag 7):Kaelos(Dark Elf assasin)
Oddalił się w nieznane.

Arena nr 14 Sartosa 1: Aethis Mistrz Miecza z Hoeth (High Elf Noble)
Odzyzkawszy swój honor powrócił w szeregii Mistrzów Miecza

Arena nr 15 Sartosa 2: Ragnar Rycerz Białych Wilków (empire Captain)
Powrocił na północ dalej walczyć z chaosem

Arena nr 16 Sartosa 3: Tullhir "Matkobójca" (Dark elf Assasin)
oddalił się w nieznane.

Arena nr 17: ( Karak Vlag ) Korr Wildhammer (Dwarf Thane)
Został nowym królem odzyskanej twierdzy Karak Vlag znanej teraz jako Karak Gorax
Dzięki odzyskaniu insygniów koronnych przez zwycięstwo na Arenie.

MIEJSCE OBECNEJ ARENY: Sylvania na południe od zamku Drakengof w górach krańca świata

Po opuszczeniu Karak Vlag tajemniczy czarodziej pozostawił swieżo odrodzone krasnoludzkie królestwo własnemu losowi przenosząc się do Sylvanii. Usadowił swą nową siedzibę w dawnej warowni w górach krańca świata na południe od zamku Drakenhof. Dzięki swojej mocy i znajomościom zawarł pewien układ z wampirzym księciem Manfredem i nie jest przez niego niepokojony jak długo pilnuje swoich spraw. Niedługo potem wieści o nowej arenie śmierci obiegły stary świat ściągając nowych wojowników do nowego miejsca. Tajemniczy mag, którego imienia nikt nie znał zacierał ręce. Wkrótce nowa rzeź miałą się rozpocząć a wojownicy na nowo będą wypruwać z siebie flaki ku uciesze tłumów.



ZGŁOSZENI ZAWODNICY (16 MIEJSC)

1. MaV Kuglarz ( DoW Captain)
broń: Kij
zbroja: Lekka zbroja
ekwipunek :Płonąca broń, amulet ochronny
umiejętności : Zręczny, dobry refleks

2.Rakoth, Książę Grobowców z Ur-Khaled
Broń: Ostrze Wieczności (halabarda)
Zbroja: Lekka zbroja
Ekwipunek: Przeklęta Broń , eliksir zdrowia (nagroda)
Umiejętność: Twardziel

3.Vahrr (wargor)
Broń: Pazury czyli brak( działa jak sztylety ? )
Zbroja: lekka ( futerko )
Mutacja : przeklęty
Ekwipunek: Eliksir refleksu ( jako prochy w jedzeniu )
Umiejętności: Agresywny

4.Imię postaci: Valkrit Zgniłodech - Kapłan Zarazy Klanu Pestilens
Broń: Kadzielnica Plagi
Zbroja: Lekki Pancerz
Ekwipunek: Mistrzowska Broń
Umiejętności: Dobry Refleks

5.Falligor „Noamuth” Galanodel – Wood elf Noble z wardancer kindred
Broń: Dwa długie miecze
Zbroja: Skórzana (lekka zbroja)
Ekwipunek: mistrzowsko wykonana broń, eliksir zdrowia(nagroda)
Umiejętności: Precyzyjne ciosy

6.Imię postaci: Magnus Drakenhof (Kapłan bitewny Ulryka)
Broń: Młot oburęczny
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Błogosławiona broń, eliksir refleksu
Umiejętności:specjalista od broni, zabójca

7.Imię postaci: Fyodor Vanko - Kislev Boyar
Broń: Topór oburęczny
Zbroja: lekki pancerz
Ekwipunek: amulet ochronny, Eliksir siły
Umiejętności:Dobry refleks, Twardziel

8.Grishnag Niewolnik (Skaven Assasin)
Broń: 2x Wakizashi
Zbroja: Brak
Ekwipunek: Mikstura Siły
Umiejętność: Dobry Refleks

9.Zapomniany dawniej znany jako Albrecht(exalted champion)
Broń: Halabarda
Zbroja:Chaos Armour,Hełm
Umiejętności: Piętno Tzeencha
Ekwipunek: przeklęte ostrze

10.Fjolwar Alaricson (zabójca smoków)
Broń: Topór oburęczny
Zbroja: brak
Ekwipunek: Bugmańskie XXX , eliksir zdrowia ( nagroda)
Umiejętności: Berserker, Weteran

11.Imie: Trazqull Niewidzialny (Skaveński Zabójca)
Broń: 2x Pazury bitewne
Zbroja: Lekka
Ekwipunek: Bomby błyskowe
Umiejętności: Bystre oczy

12.Skirsk - Skaven Assasin
zbroja: Brak zbroi
broń: Pazury bitewne
ekwipunek: Płaczące ostrze
umiejętnośc: Precyzyjne ciosy

13.Imię: Celdern Auxil ( high elf noble )
Broń: 2 sztylety
zbroja: brak
ekwipunek: eliksir siły
umiejętność: Dobry refleks

14.Fetor (Exalted champion of Nurgle)
Zbroja: Zrogowaciała skóra na całym ciele (pełna zbroja płytowa z hełmem), wyjątkowo zrogowaciała prawa ręka (tarcza)
Broń: Maczuga nabijana ostrzami (funkcjonuje jak maczuga, ostrza służą do roznoszenia trucizny)
umiejętność: Piętno Nurgla
dodatek: Trucizna Mantikory (? :))

15. Tomas Land - Kapitan DoW
Broń: Halabarda
Zbroja: średnia zbroja
Ekwipunek: buty szybkości, eliksir refleksu
Umiejętności: dobry refleks, zręczny

16. Imię postaci: Konrad Bleibuf ( Łowca czarownic z inkwizycji Sigmara)
Broń: rapier "tępiciel"
Zbroja: Ciężka zbroja, hełm
Ekwipunek: Pistolet, Eliksir refleksu
Umiejętności: Szermierz, Zabójca

LISTA ZAMKNKIĘTA
Ostatnio zmieniony 25 lis 2009, o 00:10 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 6 razy.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

MaV Kuglarz ( DoW Captain)


MaV wychowany w Tilei przywykł do hulaszczego trybu życia. Pragnął przygód, ale trudno było mu znieść wojskową dyscyplinę, nawet w małych drużynach najemników. Pewnego dnia zrozumiał jednak że to nie wojna jest jego powołaniem.

Podczas podróży ze znajomymi zawitał do małego mieasteczka tego samego dnia co wędrowan grupa kuglarzy. Hulacy wybrali się więc z braku lepszej rozrywki na przedstawienie cyrkowców. Dla młodego Tileańczyka jeden konkretny pokaz był przełomem. Jeden z cyrkowców był tancerzem ognia. Przy niepokojącej muzyce cyrkowych grajków zaczął swoje misterium. Jego harmoniczne ruchy zdawały się dokładnie odwzorowywać ruchy płomieni. Jego akrobacje w połączeniu z atmosferą hipnotyzowały publikę. Gdy skończył brawo bito mu na stojąco. Później MaV dał parę srebrników strażnikom, by pozwolili mu porozmawiać z kuglarzem.

Tancerz zdziwił się nieco, niedgy nikt nie chciał zostać jego uczniem, ale oferta zapłaty i dodatkowej ochrony jego grupy wkońcu go przekonały. Znajomi Mava byli tekże bardzo zdiwieni, czemu porzuca swoją hulajpartię na rzecz błazeństwa i bycia cyrkowcem.

Jak później się okazało Tileańczyk miał naturalny dryg do kija, więc szkolił się w tańcu i walce tym narzędziem. Wkońcu jego mistrz pozwolił mu na występ z prawdziwym ogniem, a nie na sucho. Tuż przed wyjściem na scenę założyłmu na szuję srebrny amulet, przedstawiający w połowie uśmiechniętą, a w połowie zmartwioną twarz. " Przynajmniej nic sobie nie zrobisz póki nie nabierzesz doświadczenia, młodziku".

Tak MaV nabierał doświadczenia, jego występy stawały się coraz bardziej widowiskowe i lubiane. Jako że nie raz musiał także pomagać bronić swoich cyrkową "rodzinę", opracował także styl walki, bardziej przypominający kolejny taniec niż walkę o życie. Niektórzy sądzili nawet, że właśnie wtedy można zobaczyć jego umiejętności, a nie podczas opracowanych występów. Szkoda jedynie, że większość nie ludzi nie przeżywała tego "bitewnego widowiska".

Tak mijał czas, aż wkońcu cyrk w swych niecodziennych wędrówkach dotarł do Sylwanii. Tam podczas widowiska miał nastąpić kolejny wypadek odmieniający życie Tileańczyka. Otóż podczas swojego tańca jedna z płonących końcówek jego kija urwała się i poszybowała w widownię. MaV miał niestety tego pecha, że lecący element uderzył w twarz żonę pewnego kupca, niestety aż do przesady czułego na zniewagi. Wywołał burdę, a jego osiłki od razu ogłuszyły i pojmały kuglarza. Kupiec chciał ukarać całą trupę, a winowajcę zabić, lecz po rozmowie ze starym mistrzem tańca, zmienił zdanie. Cyrkowcy poza MaVem mieli zostać wypuszczeni na wolność, a kupiec zapowiedział Tileańczykowi w jego mniemaniu ostatni występ: arenę śmierci.

Rakoth, Książę Grobowców z Ur-Khaled


- Ależ panie, nie mamy wystarczająco czasu, ludzie są niespokojni – Sar’ladim próbował zagłuszyć odgłosy burzy piaskowej. Była to jedna z tych potężnych burz, które zdarzają się raz na tysiąclecie, ale właśnie jemu, Johanowi Eddlebergowi, los postanowił zesłać jedną z nich, sprowadzając efekty lat pracy na skraj klęski. Johan zaklął pod nosem.
- Sar’ladimie, chyba nie za to Ci płacę? Wytłumacz ludziom, że przeprowadziliśmy dokładne i szczegółowe kalkulacje – mamy jeszcze co najmniej sześć godzin zanim grobowiec zostanie zasypany przez tą piekielną burzę. Chcę by te sześć godzin zostało wykorzystanych w stopniu maksymalnym – co znaczy mniej więcej to samo co „grobowiec ma być pusty”. Czy dobrze się rozumiemy? Jeśli tak, proszę Cię byś opuścił ten namiot i wrócił do ludzi. Każda chwila jest cenna.
- Panie, ale jest jeszcze jeden problem…
- Jakiż znowu problem, człowieku?!
- Ludzie się boją. Szeptają, że grobowiec jest przeklęty i nie zamierzają pracować za żadne pieniądze. Nie tak łatwo będzie ich przekonać …
- A więc powiedz im, że gdy tylko grobowiec będzie pusty, otrzymają trzykrotną stawkę ceny początkowej, jaką proponowałem za ich usługi.
- Tak jest panie, już wycho… - w tym momencie do namiot wpadł ciemnoskóry człowiek. Ubrany był w parę warstw szmat i turban – charakterystyczny ubiór dla ludzi z tych ziem. Człowiek zaczął wykrzykiwać coś po arabsku, z tonu jego głosu można było wynieść, że jest przerażony. Sar’ladim zaczął odpowiadać, również krzycząc i najwyraźniej starając uspokoić się człowieka, tłumacząc mu sytuacje. W końcu odpowiedział:
- Panie ludzie odchodzą, nie zamierzają pracować pod „przeklętym wzrokiem Rakotha”, niezależnie od ceny jaką proponujesz…
- A niech to szlag was weźmie, wszystkich! – odpowiedział Johan – a idźcie, idźcie do wszystkich piekieł! – i wybiegł z namiotu.

Zobaczył harmider w obozie, jaki założył. Ludzie, z przerażeniem biegali w tą i z powrotem, szybko siodłając wielbłądy, składając namioty. W ciągu paru minut kilkadziesiąt z nich zniknęło, a ludzie odjechali, nie bacząc na zagrożenia jakie stanowiła podróż w tak potężną burze piaskową. Na oczach Johana, dziesięć lat jego pracy właśnie przepadło. Dziesięć lat, podczas których poznawał tajniki Khemri, upadłego królestwa ludzi. Dziesięć lat, podczas których zbierał środki na ekspedycje - wydał krocie na dostęp do altdorfskich bibliotek i drugie tyle na zakupienie ekwipunku i wynajęcie ludzi. Wszedł z powrotem do namiotu.

Sar’ladim stał tak jak przyszedł. Najwyraźniej zachłanna żmija liczyła na pieniądze w obiecanej wysokości i to tylko dla siebie. W rogu namiotu pracował profesor Albert, nad rozszyfrowaniem khemryjskich hieroglifów. Był to człowiek światły i jeden z niewielu, który znał starożytny khemryjski. Nad Albertem stał Indygo Hones – podobno doskonały łowca skarbów – mający za sobą podróże po piramidach w Lustrii i gościny w pałacu cesarza Kitaju. Akurat temu za grosz Johan nie dawał wiary, lecz nie można było odmówić Hones’owi talentu w sztukach walki.
- Panowie – przemówił Johan Eddleberg. W tym momencie Sar’ladim, profesor Albert i Indygo Hones spojrzeli na niego – ludzie nas opuścili, lecz ja nie zamierzam tak łatwo się poddać, gdy zabrnąłem tak daleko. Dla dobra nauki – spojrzał na profesora – dla sławy – rzucił w stronę Hones’a – i bogactw – tym razem słowo to kierował w stronę Sar’ladima – sami zbadamy ten grobowiec i poznamy jego tajemnice. Panowie, czas ruszać. Czasu mamy niewiele i musimy się śpieszyć. Indygo, Sar’ladim, przygotujcie najpotrzebniejszy ekwipunek i narzędzia. Profesorze, proszę wziąć wszystko co przyda się panu w krypcie.
Ludzie ruszyli do pracy. Gdy Sar’ladim minął Johana wychodząc na zewnątrz, Johan podszedł do Hones’a i szepnął:
- Przygotuj zapas broni palnej. Nie ufam tej żmii Sar’ladimowi. Miej go na oku.
- Tak jest, panie Eddleberg – szepnął Hones.

Po godzinie wszyscy byli gotowi i ruszyli w stronę grobowca. Burza wciąż szalała. Grobowiec majaczył pięćdziesiąt metrów przed nimi powoli zasypywany gwałtownym wiatrem niosącym niezliczone ilości drobinek piasku. Gdy doszli do wejścia, zauważyli że zaraz nad nim w ścianie pojawiły się dwa otwory a z nich biło chłodne, bladobłękitne światło. Po chwili jednak postanowili w końcu wejść do krypty by osłonić się przed burzą.
Była tylko jedna droga i prowadziła głęboko w dół. Po drodze nie było żadnych odnóg. Ściany grobowca zdobiły barwne, pozłacane hieroglify, ale największe skarby leżały na końcu drogi. Gdy już tam doszli, znaleźli się w małej komnacie, gdzie pod ścianami stało parę drewnianych skrzyń i posągów, przedstawiających jakiś dziwnych bogów. Na samym środku sali stał ołtarz. To jednak, jak przekonali się parę dni temu nie była główna sala. Tam za ołtarzem, jeden z bardziej „gorliwych” ludzi odkrył, ukryty w ścianie włącznik, który chwilę później usunął spod jego nóg posadzkę. Człowiek runął dziesięć metrów w dół i złamał sobie kark. Cóż chciwość nie popłaca. Teraz mała grupka ludzi zebranych przez Johana schodziła tam, na dół, po linowej drabince, by po raz pierwszy zbadać główny grobowiec.

Sar’ladim zszedł najszybciej i od razu pobiegł do przeciwległej kąta Sali odległego o dwadzieścia metrów. Sala naprawdę była ogromna! Profesor rozpoczął odczytywanie hieroglifów przy najbliższej ścianie. Johan i Indygo powoli skierowali się w stronę Sar’ladima. Nagle usłyszeli krzyk:
- HAHA, jestem bogaty, naprawdę bogaty, tu jest tyle bogactw, że do końca życia mogę pływać w złocie!
Johan i Indygo ruszyli biegiem. Zauważyli, że Sar’ladim pławi się w stosie złota i pozłacanych artefaktów rozłożonych wokół masywnego sarkofagu. Johan dał sekretny znak Hones’owi, a ten załadował broń i ruszył by zatrzymać chciwego araba.
- Sar’ladim nie ruszaj się, puść złoto! – krzyknął Hones, lecz nagle również Sar’ladim wycelował w niego broń palną.
- HAHA, myślicie, że Sar’ladima tak łatwo wykiwać! Jeśli strzelisz, któryś z was zginie. A teraz dajcie mi spokojnie zebrać, wystarczający stosik złota, bym mógł szczęśliwy dożyć swych dni.

Hones i Johan byli w potrzasku. Nie mogli nic zrobić, podczas gdy Sar’ladim rabował grobowiec. Profesor był za daleko by cokolwiek zauważyć. Mogli tylko stać i patrzeć. Nagle chciwość Sar’ladima została zwabiona błękitnym blaskiem szmaragdowego medalionu, leżącego na sarkofagu. Bez chwili zwłoki rzucił się by go podnieść. Chwile stał i wpatrywał się w blask artefaktu, gdy nagle ziemia pod jego nogami zaczęła drżeć. Nagle pierś araba przebiła dłoń, trzymając w kościanych palcach krwawy ochłap, który wciąż jeszcze tętnił życiem. Sar’ladim chwile wpatrywał się w swoje jeszcze bijące serce a zaraz potem runął martwy na ziemię. Trzymetrowe posągi stojące przy ścianach ożyły, by zaraz potem rzucić się na Hones’a i Johana. Strzały z broni palnej były nieskuteczne, przeciw tym monstrom, które rozszarpały Hones’a, a to co zostało z Johana wyrzuciły pod sarkofag. Ostatnim wysiłkiem świadomości Johan spojrzał na to co zaczęło się powoli wynurzać z sarkofagu - szkielet, ubrany w złoto i srebro! Potem umarł.

- Żywi mnie przebudzili, niechaj teraz sczezną na wieki – wypowiedziała świadomość Rakotha. Miały to być jedyne słowa jakie wypowie za swego ponownego „życia”. Rakoth – książę Ur-Khaled, pochylił się nad truchłem Sar’ladima, wyrwał mu z jego rąk szmaragdowy naszyjnik i założył – w tym kryła się esencja jego świadomości.

Szkielet ruszył przed siebie. Zauważył iż posągi – Ushabti – klękają przed nim, gotowe do wiecznej służby. Machnął ręką. Obróciły się w proch. Ruszył dalej w stronę skąd przyszli żywi. Zobaczył truchło profesora Alberta, nad którym stało trzech innych Ushabti. Ponownie machnął ręką i ponownie posągi rozsypały się w proch. Widać, że za nim śmierć dosięgła profesora, był blisko odkrycia tajemnej komnaty. Teraz Rakoth podszedł do ściany, która natychmiast usunęła się z drogi, ukazując korytarz. Na jego końcu znajdowała się kolejna sala. Pod przeciwległą ścianą stał sarkofag, a przed nim ołtarz, na którym leżała broń – Ostrze Wieczności. Rakoth podniósł ostrze, co otworzyło sarkofag, w którym ożył jego hierofanta. Rakoth po raz trzeci machnął rękom. Ledwo co ożyły hierofanta, obrócił się w proch. Rakoth nie potrzebował nieumartych sług, nie chciał władzy, pragnął tylko jednego, własnej zemsty na żywych … Ruszył na północ.

Kilka tygodni później na Bagnach Szaleństwa, Rakoth wzniósł dłoń do góry – jedyny ruch poza wielotygodniowym marszem jaki wykonywał. Daleko na północ od miejsca, w którym przebywał nieumarty książę, w krainie zwanej Sylvania ożył jeden ze zmurszałych ludzkich szkieletów. Niezauważony przez pobliskich strażników, szkielet podszedł do listy i zaschniętą krwią zapisał na niej imię swego pana. Rakoth wiedział gdzie rozpocznie swoją zemstę i miała to być arena śmierci w Sylvani.

Vahrr (wargor)

Vahrrak był wielkim i dumnym gorem, gorliwym sługą boga krwi, przywódcą dużego i silnego stada. Lecz kiedyś pewnego zwykłego dnia wszystko się zmieniło.

Vahrrak wyszedł przed swoje stado i ryknął, tej nocy napdaniemy na konwój ! Mają coś co należy do naszego pana i muszą za to zapłacić ! Krew dla boga krwi !
Czaszki dla tronu czasek ! - rykneło stado. Gory i Ungory zaczęły zbierać się swój nieliczny ekwipunek i przygotowywać się do wyruszenia.
W centrum tego chaosu zebrało się kilku największych gorów. Wódz wyjaśnił im strategie natarcia i rozeszli się każdy w swoją stronę. Wyjątkowo obyło się nawet bez pojednyków.

Ciemność wypełniały odgłosy idących stóp, skrzypienie wozów i ciche pobrzękiwanie broni. Łowcy czarownic szli w całkowitej ciszy. Zdawało się że wiedzą że są obserwowani ale nie mogli nikogo dostrzec w otaczającej ich gęstwinie, chociaż sami byli dobrze widoczni w świetle obu księżycy.
Oba świeciły mocno jaby rywalizując ze sobą. Pochód łowców otwierała duża grupa zakapturzonych postaci niosących ciężkie cepy, za nimi szła grupa niosąca jakieś dziwne narzędzie przypominające kusze, dalej jechało kilka wozów wypełnionych masywynymi skrzyniami, za nimi kolejny oddział strzelców a za nim wielki wóz z postumentem zasłoniętym tkaniną. Pochód zamykała kolejna grupa łowców z cepami.

Nagle na ścieżke upadło kilka masywnych drzew rodzielając kolumne na kilka grup. W ciemności rozległ się ryk : Krew dla boga krwi ! na który odpowiedział chór innych : Czaszki dla tronu czaszek !! Z ciemności wyleciało kilkanaście oszczepów po czym zwierzoludzie rzucili się do ataku.
Obie strony szczerze nienawidziły swoich przeciwników i walczyły niezwykle zajadle. Nienawiść besti dotatkowo podsycał pan mordu a łowcy nie wyglądali na skłonnych do oddania swoich tajemnic za życia. Vahrrak z swoją grupą khorngorów skierował się w stronę największego wozu. Obrońcy jeden po drugim padali rozcinani wielkimi toporami ale nie okazywali żadnych oznak strachu i nawet konając starali się ranić bestie. Liczba ryków i chałasu wypełniająca teren starcia ciągle malała, po kilunastu minutach walka trwała tylko przy wielkim wozie, w innych miejscach bestie wygrały lecz bardzo dużym kosztem, dziwne kusze łowców zabiły wielu z nich. Vahrrak z kilkoma najlepszymi gorami wciąż walczył. Zakapturzone postacie pomimo zbroi i ciężkich broni poruszały się niezwykle szybko. Po kilku długich chwilach ostatni z nich padli. Bestie zaryczały tryiumfalnie i zaczeły oglądać tajemniczy wóz. Szaleńczym śmiechem z wozu wyskoczył kolejny wojownik dzierżący wielki miecz. Szybkim ciosem rozciął na pół najbliższego gora i ruszył w strone wodza. Ten z imieniem Khorna na ustach rzucił się na niego.
Obaj poruszali się niezwykle szybko, przy zdeżeniach ich broni słychać było jakby grzmoty, jakby to nie śmiertelnicy a bogowie zmagali się ze sobą. Vahrrak postanowił zakończyć stacie. Rzucił się na łowce chcąc go staranować, ten wytrzymał napór besti i zaczęli się przepychać, wtedy wódz uderzył głową wbijając rogi głęboko w czaszkę wroga. Energicznym ruchem oderwał głowę od tułowia i rozciął ciało toporem po czym ryknął tyiumfalnie.
Kiedy zrzucili płachtę okrywającą wóz ich oczom ukazał się wielki topór, emanujący mroczną energią, wbity w krwiście czerwoną skałę całą pokrytą runami.
Vahraak przywołał szamana żeby odczytał runy, ten pewnie powiedział że należy złożyć to na ołtarzu Khorna i czekać co powie pan. Wódz ryknął : Ja jestem jego wielkim czempionem ! I to mi należy się ta broń ! Nie będe słuchał się jakiegoś tchurza bawiącego się magią !
Vahrrak pewnie wyrwał topór z kamienia, okolice wypełniło czerwone światło, bestie ogarnęła niepowstrzymana rządza krwi. Z szamanem działo się coś dziwnego, jego oczy były czerwone bardzo urósł i wyrosło mu wiele nowych rogów, przemieniony wyryczał tubalnym głosem - Nie jesteś godzien ! - po czym został rozerwany przez ogromną siłę siedzącą w jego wnętrzu. Fontanna krwi pobudziła rozszalałe bestje i które rzuciły się na siebie. Po krótkim starciu na nogach stał tylko Vahrrak, jeszcze chwile powyżywał gniew na martwych towarzyszach, napił się gorącej krwi i uciekł w las.
Dawny wódz porzucił swą broń i niczym dziki zwierz biegał po lasach poszukując kolejnych ofiar swojego wiecznego gniewu. Vahrrak był bardzo dziki nawet jak na bestię, już nie potrafił porozumieć się z innymi zwierzoludźmi i poruszał się na czterech łapach. Pewnego dnia wyczuł dziwny zapach i podążył w jego stronę.
Śmierdzi-cuchnie wielka-duża poczwara, znaleźć zabić , dużo krew-czerwona-słodka i mięso, ROOAAARR!
Długimi susami zmierzał w kierunku nieznanego zwierza. Kiedy był już na miejscu zatrzymał się na skraju zarośli i obserwował znalezisko.
Wielkie-tłuste-gadzie-kolczate-zniewolone i słaby-chudy-wysoki-łysy i kolejny taki sam, Groaarr! Krew !
Długim susem wskoczył na grzbiet stwora. Wbił zęby w jego kark i zaczął rozrywać jego skórę pazurami. Wtedy poczuł ukucie.
Kuje-insekt-piecze grrrr zabić-insekt grrr znowu kuje-piecze
zmęczony-leżec .... ciemność
Twardo, zimny-kamień, ściany, ja-zamknięty grrrr, uciec , zabijać, kreeew !
Bestia ockęła się w ciemnym lochu jakiegoś zamczyska. Na szyi miała masywną obrożę co było dla niej nie do zaakceptowania. Za Kratą z bardzo grubych żelaznych prętów znajdowało się drugie pomieszczenie w którym siedział czarodziej i zainteresowaniem przyglądał się bestii.
Jaka agresja i ile siły, wprost stworzony do zabijania. Grzechem byłoby wykorzystanie tego do czegoś innego.
Vahrr jak był teraz nazwany ponownie obudził się z narkotycznego snu w mocnej zaklętej klatce. Był przykryty płachtą i nic nie widział. Karmiono go jakimś dziwnym mięsem które wypełniało go dziwną energią. Wieziono go w tej klatce przez wiele dni, przez wiele długich dni. Każdego z nich jeszcze bardziej pragnął wolności i krwi. Próbował zniszczyć klatkę ale nie mógł nawet dotknąc krat, musiały być zaklęte. W końcu zdjęto płachtę. Vahrr zaczął się rzucać i ryczeć kiedy znowu poczuł znienawidzone ukłucia ale po chwili osunął się w ciemność. Bestię przeniesiono do lochów pod areną a czarodziej zapisał swoją maskotkę do walki i zajął się tym co lubił najbardziej czyli młodymi kobietami i starym winem.

Valkrit Zgniłodech - Kapłan Zarazy Klanu Pestilens

Valkrita przepełniała duma, gdy patrzył na swych braci. Mnisi Zarazy, przerażający członkowie Wielkiego Klanu Pestilens rzucali się na wrogów w psychopatycznym szale. Nie zważając na własne straty, zarażeni skaveni siekali bez opamiętania, ścinając jednego głupiego człowieka za drugim. Kapłan Zarazy zamachnął się swoją Kadzielnicą i z rykiem uderzył w stojącego pod nim sylvańskiego wieśniaka, który próbował zaatakować potężnego skavena swoją włócznią. Toksyczne spaczo-wyziewy błyskawicznie ogarnęły adwersarza, który jak stał, tak padł, wymiotując krwią, flegmą i resztkami płuc. Valkrit zaniósł się kaszlem.
-Głupi-głupi ludzie-śmiecie chcą pokonać potężnego-mocarnego Valkrita tak-tak? Niedoczekanie ich, tak-tak!

Bitwa toczyła się dalej…
Potężny-Wielki Klan Pestilens z (małą-malutką!) pomocą klanu Wodzowskiego Morbidous wysłał małe siły(w liczbie około 4 tysięcy) w celu porwania paru jeńców z ziem bezwłosych głupio-ludzi. Siła robocza potrzebna była przy budowie Wielkich Plago-Szponów(nowych, tajemnych-sekretnych broni Klanu Pestilens Tak-tak!), a niestety niewolnicy pracujący w Skavenblight wykazywali się zaskakująco wysoką śmiertelnością(Lordowie Plagi podejrzewają podstęp, tak tak! Głupi ludzie zapewne sabotują się sami, by tylko niedoprowadzić do wzrostu potęgi Bractwa Chorób!). Syvlania jako taka była idealnym miejscem do polowań. Opuszczona przez Imperium, stała się ziemiami bezprawia, gdzie umarli przewyższają liczebnością żywych, a nieliczni wieśniacy nie potrafią skutecznie się bronić. Tak – tak! Wielki –Potężny Klan Pestilens nie zamierza prowokować głupich-durnych ludzi, by wysłali duże-wielkie oddziały i słabych-śmierdzących krasnoludów. Czas Wielkiego Wyniesienia jeszcze nie nadszedł!
Valkrit Zgniłodech rozejrzał się. Głupi-durni ludzie miast paść na kolana i błagać o litość potężnych- mnogich adwersarzy ginęli broniąc swoich wiosek i rodzin. Przeklnął szpetnie, rozkazał Mnichom Zarazy zdwoić wysiłki. Wielki Piec Zarazy(prezent za Wierną-wierną służbę od Rady Trzynastu!) ruszył na kolumnę wieśniaków, roztrącając i miażdżąc ich niemiłosiernie. Toksyczne wyziewy wypalały oczy sylvańczyków, a gigantyczna Kadzielnica brutalnie nabijała tych, którzy przetrwali. Tak-tak. Następna wioska będzie bardziej ugodowa, jak tylko Valkrit rozkaże obrzucić wioskę ciałami pokonanych…..
Zapadł Zmierzch.
Kapłan Zarazy obchodził pole bitwy szukając tych, którzy przeżyli. Nie było ich zbyt wielu. Ludzie-ludziska nigdy się nie nauczą-zrozumieją. Kiedy my mocarni-dzielni skaveni dajemy im szansę mieć swój udział w budowie wielkiego-rozległego Pod-Imperium, oni głupi dają się zabić. Valkrit zaczął się zastanawiać, czy nie robią tego przypadkiem na złość. Wszak jego siły była na tyle liczebne, iż mogły dosłownie zalać tę marną wioskę…. Tak-tak. To spisek. Zapewne jakiś rywal, zazdrosny o pozycję Zgniłodecha, rozkazał ludziom dać się zabić, by On, dzielny dowódca, wrócił do Skavenblight z pustymi łapami.
-Chyżo-chyżo! Przygotować Kotły Spaczeniowe ! Musimy rozpuścić trupy-zwłoki by zrobić-przyszykować Wielką Kadzielnicę.
Mnisi Zarazy ruszyli wypełnić rozkazy Kapłana.
Wtem Valkrit poczuł czyjąś obecność. Momentalnie odwrócił się, by tylko zobaczyć jakąś samotną postać zbliżającą się do niego. Nie widział jej twarzy, lecz na pewno górowała wzrostem nad Kapłanem Zarazy. Pokorny wyznawca Rogatego Szczura zacisnął łapska na kadzielnicy spaczeniowej. Kimkolwiek była ta postać, zostanie zmiażdżona niczym mucha-robak….
-Bądź pozdrowiony, Kapłanie Zarazy!
Valkrit nerwowo drgnął. Rozpoznał ten głos.
-Maquik! Przybyłeś tu z nami?
-Tak-tak! Rada Trzynastu wydała Rozkaz!
Na dźwięk nazwy Lordów Rozkładu Kapłan Zarazy padł na ziemię, oddając cześć Tym, Którym Rogaty Szczur Objawił Tajemnicę Wyniesienia.
-Rozkaz-rozkaz? Słucham-nasłuchuję!
-Rada chce-żąda, byś wziął udział w arenie-walce, która ma miejsce niedaleko-obok stąd! I wygrał-zwyciężył ją na Chwałę Rady Trzynastu!
-Arena-Bitwa? Mam wziąć –zabrać swoje legiony-legiony?
-Nie-nie! Masz pokonać wrogów Sam!
Powiedziawszy swoje, postać zniknęła we mgle, zostawiając wyjątkowo zdenerwowanego i zdziwionego Zgniłodecha.
Następnego dnia Kapłan Zarazy rozkazał swojej armii polować-łapać ludzi bez niego. Kłótnie o dowództwo co prawda zajęły parę godzin, lecz obyło się bez znacznych strat(zginęło-padło tylko dwudziestu marnych skavenów!).
Opuściwszy swoich Braci w Zarazie, Valkrit Zgniłodech, ruszył w kierunku Areny, nerwowo przeglądając mapę(która w dziwny sposób znalazła się w jego kieszeni!). Na plecach zaś taszczył wielki kocioł, a kieszenie wypchał różnymi specyfikami. Jego kadzielnica, w tej chwili pozbawiona spaczenia, zarzucona była za ramię.
-Tak-tak. Rada Trzynastu żąda ode Mnie poświęcenia. Zatem je wykażę-pokażę!
Co prawda Kapłan Zarazy czuł podstęp, lecz teraz nie mógł nic z tym zrobić. Ignorowanie rozkazu Zgniłych Panów było równoznaczne ze śmiercią-zgubą!

Falligor „Noamuth” Galanodel – Wood elf Noble z wardancer kindred

Są tacy, którzy wierzą, że istnieje las, w którym elfy tańczą w blasku gwiazd. Zaś ludzie, którzy się tam zapuszczą magicznymi ścieżkami i dróżkami zasmakują w szalonych przygodach, doświadczą magii pradawnego lasu, odkryją sekrety, o jakich nie ośmielają się marzyć zwykli śmiertelni no oczywiście zdobędą bajeczny skarb. Marzą o miejscu wypełnionym takimi wspaniałościami, by zaspokoić Swoje najdziksze fantazje. Jednak w miarę oddalania się od imperialnych bajek opowiadanych przez bardów, kierując się na południe w stronę krainy należącej do odważnych paladynów – Bretonii. Znaczna większość pospólstwa zna trochę inne opowieści, których treści jednocześnie fascynują, co i przerażają. Przestrzegają oni przed tym lasem jedynie niespokojnie szeptanymi opowieściami i ponurymi ostrzeżeniami, tylko by śmiałkowie (najczęściej z Bretonii) mogli je dumnie zignorować. Nie wiadomo czy kierują się odwagą, głupotą czy też chciwością, jednak podróżują do tego legendarnego lasu. Rzadko, kto powraca, jeszcze rzadziej ktoś opowiada, co widział, ale nikt nigdy nie przyszedł z żadnym skarbem. Ci, którzy już coś mówią to snują historię o mrocznej, ciemnej i nie przyjaznej puszczy. Bezlitośnie rozprawiającej się z każdym intruzem… najczęściej za sprawą cichej zabójczej strzały. Wystrzelonej z bezlitosną precyzją prosto w gardło, by ten nie mógł zmącić ciszy pradawnego lasu swoimi agonalnymi krzykami. Takie jest Athel Loren.

Właśnie tutaj mieszkają leśne elfy. Te pospolite i szlachetnie urodzone. Rozmieszczone po wielu zakątkach lasu pracują, bawią się a czasem nawet zakochują. Leśne dwory to domy dla poszczególnych klanów tej spiczasto uchej rasy, które tak naprawdę są po prostu żywymi drzewami splecionymi ze sobą tak by urzekać pięknem i zachwycać architektoniczną perfekcją. To samo się tyczy ich strojów. Są one przede wszystkim praktyczne, czyli doskonale wyprawione skóry, na których złotą i szmaragdową nicią wyszyte są koronkowe wzory najczęściej przedstawiające rozkwitającą zieleń wszelakiego rodzaju. Choć zachowanie, styl walki, ubiór a nawet odmiana dialektu zależy głównie od klanu, do jakiego przynależysz. Nie każdemu jednak elfowi odpowiada przywiązanie do konkretnej ziemi czy klanu. Po prostu w jego sercu zbyt głośno gra muzyka Loec`a. Wtedy taki elf dołącza się do koczowniczego klanu zwanego tancerzami wojny, który jest wyjątkowy pod paroma względami. Po pierwsze nie posiada własnej ziemi, po drugie poruszają się małymi grupkami, a po trzecie najbardziej ze wszystkich wsłuchują się w muzykę lasu. W rytm, której poruszają się do swojego równie pięknego, co i zabójczego tańca. Taka grupa to jedno ciało, jedno stado, jedna myśl kierująca wszystkimi jej członkami, od którego to zostałem krwawo oderwany. Pewnego razu ja i moja grupa wpadliśmy w zasadzkę zwierzoludzi na południowych peryferiach, Athel Loren.

Walczyliśmy dzielnie jednak spaczona magia szamana tych przeklętych rogatych istot wypaczyła ziemię. A my nie mogliśmy odnaleźć wspólnego rytmu. To było puste zwycięstwo. Nie było w nim nic heroicznego, tylko rzeź. Pozostałem tylko Ja. Sam. Jeden. Pochowałem moich braci i siostry. Doniosłem najbliższej grupie o tym, co się stało. Odkryłem wtedy również, że las Mnie odrzucił. Nie czułem juz jego muzyki pod stopami, nie słyszałem głosu Loec`a w sercu. Wtedy jeszcze myślałem, że to wróci. Naiwny byłem. Dołączyłem się do innej grupy tancerzy, ale z nimi nie czułem jedności, więc odszedłem. Zmieniałem grupy jeszcze parę razy, ale nic z tego nigdy nie wychodziło. Postanowiłem wtedy popełnić rytualne samobójstwo, w miejscu gdzie straciłem wszystko co mi było bliskie. By móc na dobre złączyć się z naturą, ale wtedy zdarzył się przedziwny przypadek, którego nigdy nie zapomnę. Los chciał, że akurat przechodził tamtędy wielki tkacz zaklęć. Lord Amanur z rodu Ilphkiir, który jest znanym wieszczem i mówi:

- Nie rób tego Noamuth. To nie jest konieczne.
- Kimże TY jesteś, by to osądzać? – Zapytałem zrozpaczony.
-Jam jest Amanur Ilphkiir. – Na te słowa trochę zbladłem i od razu padłem na kolana prosząc o wybaczenie braku manier. On tylko Mi przerwał ręką i rzekł:
- Nawet, jeśli teraz dopełnisz swojego zamiaru- spojrzał wymownie na ostrze – to Twój duch nie zazna spoczynku. Demoniczna magia zerwała twoje więzy z lasem…
- To co mogę zrobić?!
- Musisz przejść przez rytuał oczyszczenia i na nowo złączyć się z lasem. Jednak zanim to zrobimy musisz Mi przynieść pewną bardzo cenną rzecz, bez której nam się to na pewno nie uda… - Spojrzał w niebo jakby wyczytywał odpowiedz.
- To jest…?- Zapytałem zniecierpliwiony.
- Naur Leuthil, klejnot ognia, stworzony jeszcze za czasów starożytnych, posiadał on moc leczenia duszy.
- Przecież ten artefakt zaginął ponad milenium temu! W wielkiej bitwie przeciwko samemu Cyanathairowi!
- Wiem. Byłem tam, lecz dzięki Tobie go odnalazłem. Dzięki Tobie otrzymałem wizję od Samego Loec`a gdzie ten przedmiot się znajduje! Udaj się na północ do przesiąkniętej złą magią części imperium. Idź przed Siebie i nie oglądaj się. Czeka Cię długa i ciężka droga, a na jej końcu odnajdziesz zbawienie.
- Czego mam szukać powiedz, błagam – powiedziałem z łzami w oczach
- Na północy czeka Cię wielkie wyzwanie z nagrodą, więcej Loec nie chce Mi ujawnić. Spiesz się jednak, czuje, że nie zostało Ci dużo czasu.
- Przysięgam na swoje życie, że nie zawiodę!!
- W końcu nic innego już Ci nie zostało, Zagubiony.
I tak ruszyłem w drogę, przeżyłem wiele przygód, zabiłem wiele przedziwnych istot, poznałem wiele kultur, zasmakowałem ludzkiej kuchni a pustka w duszy jedynie rosła. Aż pewnego dnia trafiłem do miejsca, które wydawało się tak znajome jak to tylko możliwe a jednocześnie racjonalny umysł upierał się, że pierwszy raz tutaj jestem. Podszedłem, więc do jakiejś kobiety, której twarz była owinięta w chustę i zapytałem się:
- Czy możesz mi niewiasto powiedzieć gdzie się znajduję?- Zapytałem się. Bardzo przy tym kalecząc ten ludzki prymitywny język.
- Oczywiście to jest Drakenhof! Zamek, w którym się odbędzie wielka arena! A może szukasz czegoś konkretniejszego, skarbie?- Przejechała lubieżnie ręką po swoim smukłym ciele. Ja jednak stałem patrząc się w niebo. Składałem modlitwy dziękczynne Loec`owi.
- Nie. Już nie. Właśnie znalazłem to, czego szukałem – a łza szczęścia spłynęła mi po policzku. Może w końcu będę mógł się pozbyć tej pustki i odzyskać moją elfie naturę?

Magnus Drakenhof (Kapłan bitewny Ulryka)

Historia postaci: Magnus narodził się w Altdorfie. Mieszkał tam przez długi czas w wieku 18 lat wyruszył do Middenheim Miasta Białego Wilka, został powołany do służby Ulrykowi. Dotarł do miasta. Od razu skierował się do świątyni swojego boga. Gdy dotarł do niej zapytano o jego nazwisko:
Jak się zwiesz młody przybyszu?-spytał krępy mężczyzna odziany w skórę wilka noszący długą brodę, patrząc na dobrze zbudowanego młodzieńca przez zasówkę w drzwiach świątynnych.
Magnus Drakenhof, syn Victora i Sylvii Drakenhof-odpowiedział młodzieniec. Kapłan szybko zasunął wieko. Magnus usłyszał pośpiesznie oddalające się kroki. Po chwili drzwi otworzyły się i ukazał się w nich ponownie kapłan. Kazał mu wejść. Magnus został przyjęty do zakonu Ulryka.

Po dwóch latach szybkiego postępu w nauce Magnus zdobył tytuł kapłana bitewnego. W swoich częstych wędrówkach po korytarzach świątyni natknął się na tajemne przejście. Było ono ciasne wydrążone w litej skale, oświetlone sporadycznie rozstawionymi pochodniami.
Dotarł tym korytarzem do niewielkiej okrągłej komnatki. Na jej środku stał ołtarz, a na nim w połowie otwarta księga. "Co to do cholery jest?" -pomyślał podchodząc do księgi. Widniała na niej dzisiejsza data i nazwisko przyjętego dzisiaj akolity i opis wyglądu młodego nowicjusza. Magnus szybko przewrócił zakurzone karty księgi do wydarzeń sprzed dwóch lat. Znalazł swoje nazwisko i opis jego przyjęcia do zakonu.

"Magnus Drakenhof:"

Czytał jak sprawdzali jego sprawność i stan umysłu, gdy natrafił na fragment, który na zawsze miał zmienić jego życie...

(...)"Ten młodzieniec na pewno jest obiecujący. Sprawny fizycznie, potrafi się posługiwać bronią, bystry. Jego ojciec jest szanowanym kowalem, matka chyba szlachcianką, ale Prawdziwego ich pochodzenia nie znamy. Sam Magnus jest interesujący, czyni szybkie postępy. Jest silniejszy od większości uczniów. Jego pochodzenie jest także zagadką... Jego nazwisko - Drakenhof... Istnieje pewne przypuszczenie, że jest....."

Tu litery były nie do rozczytania. Opuścił kilka zdań i zaczął czytać dalej.

(...)"Pewnego dnia dowie się o tym. Albo sam znajdzie tą księgę, albo my mu powiemy. Na pewno Ulryk ma go w swej pieczy. Wtedy otrzyma od nas młot pobłogosławiony przez samego Pana Zimy i ruszy na spotkanie z jego przeznaczeniem w Sylvanii..."

W tym miejscu zakończyły się zapiski dotyczące jego osoby. Odsunął się nieco i w tym momencie dostrzegł wielki młot "pobłogosławiony przez Pana Zimy". Wziął go do rąk. Poczuł jak energia w nim wzbiera. Już wiedział co robić. Musi ruszyć do Sylvani na spotkanie ze swoim Przeznaczeniem...

Fyodor Vanko - Kislev Boyar


Historia postaci:
Fyodor, syn poważanego rzemieślnika w jednej z niedużych wsi na odludziach Kislevu, zza młodu powołan został do służby w oddziałach piechoty kozaków. W stolicy Kislevie został przeszkolony i przydzielony do 7 pułku pod komendą Bohdana Krickovica, który szybko zauważył umiejętność młodego Fyodora we władaniu toporem . Kilka lat służby i wiele dziesiątek stoczonych potyczek z wyprawami łupieżczymi norsmenów wychowały Fyodora na twardego chłopa, zarazem o sporych zdolnościach dowodzenia. Jego samodzielne decyzje wykrzyczane wbrew woli Krickovica podzas starć z barbarzyńcami nieraz powiodły braci kislevu do zwycięstw. Szybko awansował na podpułkownika mimo swego młodego wieku, jednak Bodan Krickovic który do tej pory kierował kompanią, teraz pod komendą swego byłego żołnierza nie godził się na taki stan rzeczy. Zainicjował on małą burdę podczas jednej z libacji braci kozackiej świętujących Dzień Ursuna, pijanemu Fyodorowi podczas wszechobecnej bijatyki wręczył szablę w dłoń którą upojony Vanko nie będąc świadomy co robi ciął w najbliższych dwóch kompanów, pozbawiając ich życia. Bijatyka trwała jeszcze dobrych pare minut, ktoś powalił krzesłem Fyodora a nazajutrz do tawerny wkroczył zbrojny oddział przybocznej Straży Cara która pojmała delikwenta Vanko i postawiła przed Najwyższym Sądem wojennym którym był sam car. Wyrok był i tak wyjątkowo lekki - wygnanie - z powodu zasłyszanych przez cara dokonań Fyodora Vanko. Tak to kislevita błąkał się następnych kilka lat po ziemiach Imperium służąc swym toporem jako najemnik. Dorobił się sławy wśród ludzi południa jako bardzo zręcznego i wytrwałego wojownika, chętnie najmowanego przez magnatów do zadań specjalnych czyli głównie bycia strażnikiem jakiejś ważnej osoby.
Fyodor przez lata tułaczki nie zapomniał o swym pochodzeniu - o czym przypominał mu jego srebrny naszyjnik z wizerunkiem głowy niedźwiedzia - symbol Ursuna. Kierując się gdzie go oczy poniosą w poszukiwaniu zarobku trafił na arenę śmierci o której już dużo wcześniej słyszał. Postanowił spróbować sił...

Grishnag Niewolnik (Skaven Assasin)


Kap-chlap, kap-chlap, kap-chlap... Grishnag kopał ten tunel pod krainą trupaków z wielkimi zębami od dość długiego czasu, przekąszając którymś ze współplemieńców lub dziwnie świecącym robalem. Sam już nie wiedział, ile czasu spędził w tej części podziemi, ryjąc nory i przejścia, jako najmarniejszy niewolnik-niewolnik. Nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie, oj nie-nie. Pamiętał swoją służbę, jako skrytobójca dla klanu Glik i jego potężnego wodza Glika Kaprawego Nosa. Tak-tak to były czasy, jedzenie, samice, niewolnicy, władza przewyższająca władzę jakiegokolwiek szponowłada klanu i możliwość mordowania do woli. Został tylko strach i głód i ten potworny nadzorca-sadysta...
Grishnag tuż przed utratą wolności wmieszał się w jakąś dziwną kabałę-spisek, w którym sam miał zastąpić Glika na szczycie klanu. Jego niekompetentni pomagierzy niestety zdradzili go w ostatnim momencie i został sam przeciwko całej hordzie popleczników starego i nieudolnego już wodza. Przecież ostrzelanie swojej armii przez Koło Zagłady nie jest rzeczą naturalną, a co dopiero powiedzieć o wybuchu Miotacza Spaczognia w samym centrum własnych jednostek. To była ZDRADA-ZDRADA i Grishnag, kiedyś poweźmie słuszną zemstę. Tego dnia nie wszystko poszło jednak źle. Powinien już dawno być martwy... To że tak nie jest zawdzięcza swojemu instynktowi i taktycznemu odwrotowi z pola bitwy. Niestety rany dały znać o sobie i szybko stracił siły... Potem obudził się już tutaj w śmierdzącej zdechlizną-padliną Sylvanii, kilka kilometrów pod ziemią w pobliżu jakiegoś większego spacz-meteoru. Jego nowym władcą jest Lord Skull i jego klan spacz-kopaczy.
Nowi Panowie jeszcze się nie poznali na jego umiejętnościach i potędze, ale to tylko kwestia czasu, tak-tak. Wtedy wywrze zemstę na wiarołomnych zdrajcach z klanu Glik... Zresztą miał już plan wydostania się ze swojej opłakanej sytuacji, a mianowicie słyszał wcześniej o niejakim mistrzu Lurku, który poszukuje talentów-skazańców do udziału w walkach na niedawno powstałej tu Arenie, w zamian za zwycięstwo oferuje wolność. To jest okazja, której nie można przegapić, a sam Grishnag wiedział, że nikt nie jest mu w stanie zdzierżyć w polu dłużej niż trzy oddechy. Jedynym problemem było zwrócić na siebie uwagę przyszłego wybawiciela, co też nie powinno być jakieś bardzo problematyczne-kłopotliwe. Trzeba zaprezentować umiejętności podczas najbliższych eliminacji-rzezi organizowanej wśród niewolników właśnie specjalnie dla tak zacnego gościa klanu...

Zapomniany dawniej znany jako Albrecht(exalted champion)

Jedyno co pamiętał to moment w którym czempion chaosu przebił mieczem jego ciało i zaczął wysysać jego duszę… potem zapadła ciemność a gdy się obudził ujrzał przed sobą samego pana zmian powiedział do niego:
-Jeśli zostaniesz moim sługą dam ci chwałę o której ci się nawet nie śniło i wieczną sławę
-A jeśli nie?
-Wtedy twoja dusza zostanie skazana na wieczne potępienie
-W takim razie zgadzam się
-Dobrze, w takim razie udaj się na arenę śmierci i wygraj ją a potem… sam się przekonasz co cię czeka.
Tak oto dawny kapitan imperium Albrecht znalazł się na arenie śmierci.

Fjolwar Alaricson (zabójca smoków)


Zapadła noc nad wysokimi murami miasta Middenheim. Gdy prości i spokojni ludzie pozasypiali niewinnym snem, pozostała część zaczęła budzić się do życia. Wszelkie szumowiny, złodzieje, rynsztokowi mordercy, hieny cmentarne i reszta typów spod ciemnej gwiazdy oraz oczywiście dzielne patrole straży miejskiej. Ale nie tylko drobnym przestępcom sprzyja zasłona nocy, jeśli wie się gdzie szukać, można znaleźć ciekawych ludzi posiadających nieprzeciętną i rzadką wiedzę.
Fjolwar szybkimi krokami przemierzał kawałek miasta, skryty pod płaszczem omijał główne ulice przemieszczając się drobnymi uliczkami. Kierował się w stronę dzielnicy biedoty. Na bogów! Któż niespełna rozumu wchodzi do tej dzielnicy po zapadnięciu zmroku? Tylko głupcy i szaleńcy. Jednak krasnolud przedzierał się wciąż niespostrzeżony, wymijał czyhające w mroku grupki łotrów gotowych do zasadzki. Często nadkładał drogi, wchodząc w ciasne labirynty uliczek, ale opłacało się, bowiem doszedł do swego celu prawie niezauważony. Prawie? Otóż to, przed karczmą, a raczej speluną zwaną „Pałacem biedaków”, stało sześć zakapturzonych postaci. Zresztą w tej okolicy nikt nie był skory do pokazywania facjaty. Alaricson dostrzegł wyciągane bronie i usłyszał przytłumione chichoty przeciwników. Ściągnął z pleców swój topór, a następnie kaptur, ukazując krótkie ciemno pomarańczowe włosy postawione na sztorc i długą brodę zaplecioną w kilka grubych warkoczy, a każdy z nich zakończony był szerokim srebrnym pierścieniem. Wystarczyło w zupełności, banda zrobiła przejście do speluny, chowając broń. Bowiem tylko głupcy i szaleńcy stają na drodze krasnoludzkiemu zabójcy.
W środku było gwarno, a pomieszczenia wypełniał gęsty dym zmieszany z zapachem mocnego alkoholu. Fjolwar skierował się do osoby odpowiedzialnej za ten burdel, normalnie zwanej karczmarzem. Szepnął grubasowi za ladą coś do ucha, a ten skierował swój tłusty i uwalony brudem palec, wskazując jakąś osobę przy oknie.
- Fjolwar Alaricson – rzekł do starego człowieka, wyglądającego na skrybę.
- Witaj, na mnie możesz mówić Bibliotekarz, imiona bowiem tu nic nie znaczą – starzec poprawił się na krześle w pozycji wygodniejszej – A więc masz dla mnie coś?
Krasnolud rzucił sakiewkę na stół, a Bibliotekarz szybko przeliczył znajdujące się w środku monety.
- Zgada się, więc co chcesz wiedzieć?
- Dobrze wiesz, co chcę wiedzieć – Fjolwar zacisnął mocno pięści.
- A więc nie wiem gdzie on może być – widząc jednak twarz krasnoluda, dodał szybko – ale wiem kto będzie wiedział, na pewno...
- Zaczynasz wystawiać moją cierpliwość na próbę – warknął Alaricson.
- A więc tak, w górach w Krańca Świata ma południe od zamku Drakenhof jest potężny mag, który organizuje wielkie areny śmierci. Zaprawdę posiada on wielką wiedzę, ale nie zdradzi ci jej od tak, będziesz musiał stanąć do walki i poprzez zwycięstwa wygrać arenę. Jestem pewien, że gdy wygrasz, mag wynagrodzi twój czyn i zdradzi ci gdzie on jest.
- Jeśli kłamiesz wrócę tu i zabiję – krasnolud wstał.
- Szukasz wielkiej śmierci przyjacielu – Bibliotekarz również wstał – Nie martw się, śmierć znajdzie cię na arenie.
- A jeśli nie?
- To by oznaczało ze wygrasz arenę, a mag zdradzi ci jego leże, a tam odzyskasz honor, czyż nie?
- Co ty możesz wiedzieć o honorze człeczyno?
- Wiem na pewno jedno, tylko głupiec i szaleniec chce walczyć ze smokiem...

Fjolwar Alaricson, syn wielkiego tana Alarica Potężnego, stojący niegdyś na czele oddziału młotodzierżców swojego ojca. Szanowany krasnolud, wielki wojownik, mądry przywódca. Wszystko stracił jednego dnia, podczas jednej z bitw z zielonoskórymi w górach krańca świata. Pomimo rozkazu ojca, ogarnięty bitewną gorączką zaatakował nieosłonięte siły przeciwnika, łamiąc formację. Górskie trolle zaatakowały już nieosłoniętą flankę Fjolwara. Ojciec zapominając o trzeźwym myśleniu rzucił się do ratowania syna, który niewątpliwie wraz z oddziałem był na pozycji straconej. Trolle roznosiły oddział Alaricsona. Czyn jego ojca okazał się skuteczny, jednak sam poniósł śmierć i bitwa została przegrana. Garstka krasnoludów wycofała się, wśród nich był Fjolwar. Nie było krasnoluda, który by nie obwiniał za to wszystko syna Alarica. Nie mówili tego otwarcie, ale Fjolwar to czuł, wiedział, że to jego wina, że to przez niego ojciec zginął, a bitwa została stracona. Stracił honor, stracił wszystko. Nie było zdziwieniem gdy przybrał barwy zabójców i opuścił klan. Szukał śmierci, najpierw wśród przeklętych trolli górskich. Jednak żaden nie dawał mu rady, w końcu też nie odnajdywał też śmierci u potężniejszych wrogów. Większość życia spędził na wygnaniu. Wydawało mu się, że w mroźnej Norsce odnajdzie swój cel, ale pokonał też i olbrzyma Thrudgermila, a wieści tej walki rozeszły się po wielu wioskach północy, powoli z opowiadań przemieniając się w legendy. Naznaczony bliznami i tatuażami wędrował po Starym Świecie, głównie części północnej, szukając wreszcie upragnionej chwalebnej śmierci. Aż w końcu los skierował go do miasta białego wilka z informacją o osobie, która może wiedzieć gdzie znajduje się to czego tak bardzo pragnie.

Trazqull Niewidzialny (Skaveński Zabójca)


-"Mroźno-zimne trupie-syf ziemie!" - wypiszczał zawinięty w swój czarny postrzępiony płaszcz Trazqull brnąc przez ciemności tuneli Pod-Imperium.
-"Czemu muszę iść-biec na jakąś arenę! Mój geniusz jest pewny że to spisek-zdrada w wielkim mieście! Ktoś-coś chce żeby Trazqull nie został mistrzem zabójców nad mistrzami!" - syczał złowieszczo pod zakatarzonym nosem szczuroczłek.
Wysłać! Na misje-zadanie! na Arenę! Do ludzików! Ty pójdziesz wygrać i Ty będziesz mistrz-zabójca! Tak mówiły kłamcy-zdrajcy. Nie wrócisz, znaczy że jesteś słaby-cienki! Zdrada... Ale ja wygram, wrócę i pokaże tym niewolniczym pomiotom jak zabijać-okaleczać!

Tunele ciągnęły się kilometrami a Skaveński zabójca spieszył ile sił w jego zwinnych nogach by dotrzeć na czas do nowej siedziby czarodzieja znanego z organizowanych przez niego krwawych widowisk. Tylko tam może zabłysnąć w oczach swoich mistrzów. Tylko to mu zostało.
Trazqull dobiegł w końcu do ślepego zaułka. O jego ścianę oparta była drabina piętrząca się do góry. Szybkim susem wskoczył na prowizoryczną drabinkę, trzema skokami wspiął się na szczyt i znalazł się u wyjściu tunelu. Wyjrzał z dziury.
Jego bystrym oczom ukazał się zimowy krajobraz. Drzewa iglaste przykrywała gruba warstwa śniegu który ciągle leciał z szarego nieba. Wiał zimny wiatr który wywołał dreszcz na plecach zabójcy. W oddali majaczyła starożytna twierdza wybudowana rękami ludzi.

-"Czas zabijać-kaleczyć." - syknął zadowolony Traz i z gracją ruszył ku twierdzy.


Skirsk - Skaven Assasin

Skirsk młody adept klanu Eshin, szkolony w dalekim Cathayu. Zdolny świetny zabójca nawet jak na standarty szczurzych skrytobójców. Niewielu adeptów wogóle wytrzymuje treningi na assasinów, Skirsk ukończył je bez większych problemów. Mimo tego każdy kandydat zanim stanie się pełnoprawnym zabójcą musi ukończyć specjlane zadanie wyznaczone przez przywódcę klanu Eshin Lorda Sneeka. Skirsk jako ze był bardzo dobry dostał równie trudne zadanie, zwyciężenie walki na nowej arenie w krainie należącej do wampirzych lordów. Arena walk w Sylvanni, Skirsk długo nie myśląc wyruszył w owym kierunku, wiedział że jest dobry musiał sobie poradzić.


Celdern Auxil(high elf noble)


„ Każde królestwo ma swe blaski i cienie. Niestety elfie królestwo nie jest inne. Zawsze znajdzie się jakiś agent Druchii który musi zniknąć po cichu by nie zaburzać ładu społecznego. Zawsze jest jakiś elf któremu trzeba przypomnieć o niebezpieczeństwie wyznawania bogów chaosu. Zawsze jest jakiś ludzki kupiec który urażony zachowaniem elfa szykuje krwawą zemstę. Zawsze jest jakiś wódz barbarzyńców który w swej głupocie chce najechać Piękną Wyspę. Ktoś musi się nimi zająć. Wyeliminować. Po cichu. To ja.

Jestem pierwszym murem ochronnym Ulthuanu. Ja nie bronie przed najazdami, ja im zapobiegam.
Jestem zgubą zdrajców, którzy w swej głupocie myślą że umkną sprawiedliwości.
Jestem przekleństwem obcych którzy zagrażają Naszej rasie.

Nazywam się Celdern Auxil, I jestem najwierniejszym sługą Króla Feniksa. Jego niewidzialną ręką, Jego wolą, tam gdzie nie może wysłać armii. Jestem Królewskim Skrytobójcą.

Moją rękę prowadzi Asuryan. Nie mogę zawieść”

To mówiąc, z prędkością przekraczającą możliwości rejestracyjne oka, wyciągnął sztylet i zatopił go w piersi rozmówcy.
W myślach odhaczył jedno nazwisko z listy.
„Następny przystanek: Sylvania”

Fetor (Exalted champion of Nurgle)


Smród. Wszechogarniający zaduch, odór zabijający wszelkie stworzenie niedotknięte błogosławieństwem braku węchu utrzymujący się w powietrzu jeszcze długo po tym, jak jego źródło już się oddaliło.

Z pewnością takich określeń użyłby mistrz słowa, bard siedmiu krain, o ile miałby możliwość kontaktu z tym indywiduum. Fariot nigdy nie był dobrym mówcą, Przez jego gardło zdołało sie przecisnąć jedynie “o kur...”

…....................................................…....................................................…............................................

Ale zacznijmy od początku.

Były to dawne dzieje, gdy ziemia dudniła pod kopytami nieustraszonych rycerzy walcżących w imię Sigmara o czystość na kontynencie a hordy ciemności kierowane przez wielkich lordów chaosu pustoszyły ziemie. Dochodziło do wielu starć, z niektórych siły jasności wychodziły zwycięsko, w innych stworzenia tak obrzydliwe, że zrodzić się mogły jedynie w umysłach najbardziej zdeprawowanych stwórców czuły moc tryumfu. Wiele ras, królestw przyłączało się do bitew po jednej lub drugiej stronie, czasem działając wspólnie, czasem tylko korzystając z ogólnego zamieszania realizując swoje cele.

Nikt, na czyje ziemie konflikt dotarł, nie pozostał obojętny. Nikt. I może to jest najbardziej przerażające.

Życie w jaskiniach miało swoje zalety. Nie trzeba się troszczyć o nic poza jedzeniem. Opału było w brud, wojownicy dostarczali mięsa, małe chowały się zdrowo. Oczywiście te, które urodziły się zdrowe. W plemieniu nie było miejsca na słabe jednostki. Plemię Gryzącej Szczęki nie wyróżniało się niczym szczególnym, ot, jedno z wielu plemion wchodzących w skład większego klanu, który z kolei również był elementem armii jakiegoś dawno zapomnianego wodza.

Plemię Gryzącej Szczęki zgodnie z tradycją zapewniało wojowników dla zwaśnionych stron. Przestrzegano przy tym jednej odwiecznej reguły – walczy się dla tego, kto zapłaci więcej. A było za co płacić. Widok kilkunastu szarżujących wojowników budził postrach w sercach nawet najdzielniejszego wroga. Gdyby tylko pewnego mżystego dnia nie przyjechał ten kapłan....


Był to jeden z tych szarych dni. W sumie nic nie zapowiadało, aby miał się on różnić od innych szarych dni jakich pełno podczas przedłużającej się jesieni. Pod jaskinie wczesnym rankiem podjechało kilku jeźdźców.

- Hola! - Donośny głos rozległ się pod wejściem do największej pieczary.

Po chwili wyszedł z niej jeden jedyny osobnik rodzaju niewątpliwie męskiego.

- Czego?! - wypowiedział tylko to jedno słowo, ale zmroziło ono krew w żyłach rycerzy towarzyszących kapłanowi.

- Przyjechaliśmy nająć wojowników, którzy pomogą rozprawić sie nam z siłami ciemności – głos kapłana był wypełniony wstrętem, jako że takie plemiona były jedynie nieco mniej skażone od plugastwa z którym walczyli już tyle lat. Niestety, walki nie przebiegały pomyślnie i trzeba było uciec się do radykalnych środków.

- Dupa zbita paniczyku – postać zaśmiała się nieprzyjemie - tydzień temu byli tu zieloni cuchnący wojownicy i najęli całą wioskę, aby walczyła przeciwko wam. Odejdź w pokoju – Z takim sarkazmem wypowiedział ostatnie słowa, że kapłanem aż zatrzęsło.

- Dajemy sześć złotych monet za każdego, kto przez miesiąc będzie służył pod naszymi sztandarami! - mimo oburzenia nuta desperacji przebijała się w głosie kapłana.

Drągal aż się zatrzymał.

- Poczekaj – i wszedł do jaskini.

Po kilku chwilach wyszedł ubrany w płaszcz z wilczych skór - Ilu wojowników chcesz?

- Pięćdziesięciu. Zaciągi zbierają się pod Urbing Odd.

Mieszkaniec jaskini zaczął myśleć ale tylko zaklął. Liczenie nigdy nie było jego mocną stroną.

- Idę do braci pod Kirgilt Hall, którzy tam odjechali z zielonymi. Za dwa razy po dziesięć dni zjawimy się pod Urbing Odd.

Kapłan odjechał, a najemnik udał się w swoją stronę.

…....................................................…....................................................…............................................


Kilka dni później dotarł do najdalej wysuniętych straży. Nieszczęśliwie dla niego, byli to członkowie jego plemienia, którzy po serdecznym przywitaniu przyprowadzili go do obozu. Byłby lepiej dla niego gdyby wtedy zginął.

…....................................................…....................................................…............................................

Kilka godzin później szarża rycerzy Urlyka rozniosła obóz wroga.

Pech sprawił, że w ferworze największego zamieszania najemnika dostrzegł dowódca sił chaosu. Natychmiast zrozumiał, że to on musiał sprowadzić wrogich rycerzy i rzucił na niego straszliwą klątwę. W tym samym momencie Arcykapłan Urlyka przeklął go w imieniu sił jasności. I tak pierwszy raz w historii magia sił dobra i zła, jasności i ciemności skumulowała się na jednym obiekcie.

W efekcie tego zbicia dwóch potęg powstał stwór straszliwy. Jego ciało pokryte zostało zgnilizną i zrogowaciałą skórą. Twór nie musiał się też odżywiać, choć chętnie uzupełniał swoje “ciało” wszelaką zgnilizną. Żył już kilkaset lat a z biegiem czasu stawał się coraz bardziej podobny do chodzącej padliny. Teraz już wielkością przypominał ogra, jakichkolwiek podobieństw do innych istot żywych trudno by szukać. Choć trudno też nazwać go żywym....

Twór nie myślał. Po prostu przemieszczał się z miejsca na miejsce zgodnie z najbardziej podstawowymi instynktami. Wielu próbowało go zabić, lecz twór miał zastraszające zdolności regeneracji. Nie ważne jak bardzo rozczłonkowany został, po kilku latach znów powstawał żeby .... istnieć.

Był wysoki i pokryty zrogowaciałą skórą, twardszą niż większość tworów człowieka. Walczył zaś trzymaną w lewej kończynie wielką kłodą drewna nabijaną wyciągniętymi ze swojego ciała ostrzami tych nieszczęśników, którzy ośmielili się stanąć mu na drodze. Jego prawa ręka zaś stwardniała do tego stopnia, że żadna stal nie mogła jej zranić.

W niektórych krainach jest mitem, w innych żywą legendą. Posiada wiele imion, lecz żadne nie należy do niego. A może wszystkie.


…....................................................…....................................................…............................................

Fariot nawet nie przypuszczał, że twór przechodząc przez bramę w tym odległym zakątku Sylvanii w górach Krańca Świata, stanie się jednym z wojowników na arenie. Nie największym, nie najszybszym, nie najdzielniejszym, ale z pewnością jednym z najbardziej niezapomnianych.

A jego imię turniejowe, Fetor, zostało w pamięci widzów przez wiele lat. Nie tylko z powodu jego umiejętności...

Tomas Land - Kapitan DoW

Nie jestem zbyt odważny. Szczerze mówiąc uważają mnie za tchórza. Być może słusznie... Ciężko jest być najemnikiem, kiedy nienawidzi się walki i widoku krwi. Ja jednak nie miałem wyboru - zostałem przehandlowany przez ojca za skrzynkę wódki jako chłopak na posyłki do grupy wędrownych najmitów. Byłem wyrośnięty i silny jak swój wiek, jednak gębę miałem i mam dość szpetną, co uchroniło mnie przed gorszym losem - ojciec próbował sprzedać mnie również do innych miejsc, jednak nigdzie mnie nie chcieli. Miałem wtedy 8 lat.
Po pięciu latach służby jeden z awanturników dostrzegł we mnie talent do walki po tym, jak uniknąłem sześciu rzuconych we mnie płonących brewion - kucharz był wściekły, bo upuściłem naczynie z wrzącą zupą, która poparzyła go boleśnie. Całe wydarzenie wywołało śmiech całej bandy, nie lubili oni bowiem zbytnio naszego kucharza. Dla mnie jednak był to początek nowego życia - Olaf Garbaty przyjął mnie jako swojego "giermka" - co oznaczało w praktyce, że dał mi krótki zardzewiały miecz i kazał pilnować swoich pleców w nadchodzącej utarczce. Zaczął mnie też uczyć fechtunku.
Po dwóch tygodniach wszyscy najemnicy patrzyli na mnie zupełnie inaczej, niż dotąd. Byłem najszybszy z nich - a każdy żołnierz wie, że szybkość w walce jest często decydująca. Nie tłumaczyłem im, że mój refleks jest efektem sadystycznych zapędów mojego ojca, który po pijaku uwielbiał rzucać w swoje dzieci czym popadnie, najczęściej pustymi butelkami i sztućcami. Trening zaczynał się właściwie od momentu, gdy zacząłem samodzielnie chodzić. Moja twarz nosi tego wiele śladów.

Po kolejnych czterech latach stałem się równoprawnym członkiem bandy - no prawie równoprawnym. Najlepiej walczyło mi się za pomocą halabardy - pozwalała zadawać silne ciosy z dystansu. Miała też inną zaletę - była bronią wymagającą przestrzeni wokół mnie, dzięki czemu inni w czasie walki nie stali blisko i nie mogli oglądać przerażenia na mojej twarzy. Miałem też więcej okazji, by zasymulować zranienie, co pozwalało mi bezpiecznie się ukryć i przeczekać zamieszanie z dala od kłopotów.

Jednak gdy skończyłem 18 lat szczęście mnie opuściło.
Mieliśmy za zadanie eskortować jakiegoś kupca, który obawiał się samotnej przeprawy przez Góry Krańca Świata.
"Niedługo zaczynają się walki na Arenie Śmierci w Syvanii, ściągają tam najgorsze monstra i wynaturzeńcy, awanturnicy żądni krwi i sławy... Nie mam ochoty paść ofiarą któregoś z nich, lub jakiejś grupy pseudokibiców, ściagających tłumnie na tą pożałowania godną imprezę" - mówił handlarz.

Niestety jego obawy okazały się słuszne. Na jednej z przełęczy napotkaliśmy grupę mrocznych kultystów, którzy zamierzali oglądać przebieg walk na Arenie. Nie zamierzali nas atakować, pewnie nie chcieli marnować na to czasu. Z sobie tylko znanych powodów kupiec zamiast minąć ich nie zwracając na siebie uwagi, zaczął trząść się i pocić, sapać i pomrukiwać, a kiedy ostatni z mrocznych wojowników mijał już karawanę, kupiec jakby się załamał - popędził konia, który spanikowany wpadł zadem na mijanego człowieka i zepchnął go do cuchnącego zgnilizną rowu...
Zaczęła się rzeź. Mimo lat doświadczenia w walce najemnicy padali jak muchy. Przewaga liczebna i nadludzka siła i szybkość wrogów przechyliły szalę zwycięstwa na stronę kultystów.
Kupiec założył jakieś dziwne buty i zaczął biec gdzieś na oślep przed siebie z prędkością młodego rumaka. Widziałem jak jeden z wojowników zastrzelił go z kuszy z czarnymi bełtami. Sam niemal od początku siedziałem skulony w rowie, gdzie udało mi się niepostrzeżenie wczołgać po zabiciu dwóch oponentów.

Nie chciałem pamiętać tego, co działo się później, moja psychika wyparła te wydarzenia ze świadomości i pamięci. Czasem tylko budzę się z krzykiem i obrazami pełnymi krwi i strachu, jakiego nie zaznałem wcześniej. Jak przez mgłę uświadamiam sobie, że kultyści robili coś strasznego z jeńcami, ja sam zaś zdołałem ściągnąć z nieżywego kupca jego buty i zabrać kilka buteleczek płynu, który handlarz nosił przy pasku razem z sakiewką, pilnując obu równie skrupulatnie...

Poszedłem na Arenę. Nie umiem właściwie niczego poza walką. Jestem dobry, może nawet najlepszy spośród nieżyjących kompanów. Kiedy walczę, czuję, że żyję, że dotykam tajemnicy sensu mojego istnienia. Czy jest jakiś inny sens, niż walka? Kocham ją i nienawidzę. Jak mojego życia. Jak mojego ojca. Jak siebie.

Poszedłem na Arenę.

Konrad Bleibuf ( Łowca czarownic z inkwizycji Sigmara)


- Konradzie, gdzie my do cholery jesteśmy!? - z oburzeniem odezwał się młody chłopak. Miał on krótkie blond włosy. Oczy duże, niebieskie. Na jego przybrudzonej twarzy malowała się niepewność. Konrad szedł przez nim przez niecodzienną polankę. Pokrzywione drzewa, dziwnie wypalona trawa. Zewsząd dobywał się przerażający jęk
- Zamknij tą swoją kłopotliwą jadaczkę smarkaczu. Sam chciałeś iść za mną i tępić chaos. - sucho odparł Łowca Czarownic.
- No ale co to za piekielne miejsce? Czy Sigmar o nim zapomniał!? - z goryczą wykrzyczał Feliks.
- Sigmar nie zapomniał. Już niedługo cały ten chaos zostanie zniszczony... Ogień... Ogień ich zdławi.
- Ale co to za miejsce? Po drodze dziwnie opustoszałe wioski. Te pokrzywione drzewa? Gdzie my jesteśmy? To nadal Imperium? - Przyspieszył kroku.
- To Sylvania... Kraina przesiąknięta złem i chaosem. Tutaj nie istnieje prawo. - chłopak drżał z przerażenia. Lekki chłodny wiatr podwiewał szeroki kapelusz Konrada.
Szli tak dalej przez dwie godziny.
- Ej, ktoś tam jest! Co on robi o tej porze w polu? Dochodzi zmierzch. - z dala widać było postać przypominającą człowieka. Stała na środku pola. Wydawało się, iż wykonywała wciąż ten sam zestaw ruchów. Bleibuf spojrzał w tamtą stronę. Nie drgnął w ogólne. Szli dalej, powoli zbliżając się do tej postaci. Gdy doszli widać było starą kobietę, która z haczką cały czas rozgarniała ziemię. Jej ruch powtarzał się w nieskończoność. Na jej twarzy były zmarszczki, a jej oczy były dziwnie zastygłe. Słuchać było jakiś pomruk. Feliks podszedł do postaci. Łowca Czarownic zatrzymał się.
- Co się jej stało? - z przerażeniem zapytał chłopak. Odsunął się od kobiety. Konrad milczał. - o co jej chodzi mówiąc "kraj przeklętych"? Co to znaczy Konradzie? - przeszła go gęsia skórka. Zacisnął dłoń na rękojeści swojego krótkiego miecza.
- Jesteśmy blisko - szepnął mężczyzna. Po czym dalej szli w obranym kierunku.
Ostatnio zmieniony 22 lis 2009, o 23:28 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 1 raz.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 300

Post autor: Cresus »

MaV Kuglarz ( DoW Captain)
Kij
Lekka zbroja
Płonąca broń, amulet ochronny
Zręczny, dobry refleks

MaV wychowany w Tilei przywykł do hulaszczego trybu życia. Pragnął przygód, ale trudno było mu znieść wojskową dyscyplinę, nawet w małych drużynach najemników. Pewnego dnia zrozumiał jednak że to nie wojna jest jego powołaniem.

Podczas podróży ze znajomymi zawitał do małego mieasteczka tego samego dnia co wędrowan grupa kuglarzy. Hulacy wybrali się więc z braku lepszej rozrywki na przedstawienie cyrkowców. Dla młodego Tileańczyka jeden konkretny pokaz był przełomem. Jeden z cyrkowców był tancerzem ognia. Przy niepokojącej muzyce cyrkowych grajków zaczął swoje misterium. Jego harmoniczne ruchy zdawały się dokładnie odwzorowywać ruchy płomieni. Jego akrobacje w połączeniu z atmosferą hipnotyzowały publikę. Gdy skończył brawo bito mu na stojąco. Później MaV dał parę srebrników strażnikom, by pozwolili mu porozmawiać z kuglarzem.

Tancerz zdziwił się nieco, niedgy nikt nie chciał zostać jego uczniem, ale oferta zapłaty i dodatkowej ochrony jego grupy wkońcu go przekonały. Znajomi Mava byli tekże bardzo zdiwieni, czemu porzuca swoją hulajpartię na rzecz błazeństwa i bycia cyrkowcem.

Jak później się okazało Tileańczyk miał naturalny dryg do kija, więc szkolił się w tańcu i walce tym narzędziem. Wkońcu jego mistrz pozwolił mu na występ z prawdziwym ogniem, a nie na sucho. Tuż przed wyjściem na scenę założyłmu na szuję srebrny amulet, przedstawiający w połowie uśmiechniętą, a w połowie zmartwioną twarz. " Przynajmniej nic sobie nie zrobisz póki nie nabierzesz doświadczenia, młodziku".

Tak MaV nabierał doświadczenia, jego występy stawały się coraz bardziej widowiskowe i lubiane. Jako że nie raz musiał także pomagać bronić swoich cyrkową "rodzinę", opracował także styl walki, bardziej przypominający kolejny taniec niż walkę o życie. Niektórzy sądzili nawet, że właśnie wtedy można zobaczyć jego umiejętności, a nie podczas opracowanych występów. Szkoda jedynie, że większość nie ludzi nie przeżywała tego "bitewnego widowiska".

Tak mijał czas, aż wkońcu cyrk w swych niecodziennych wędrówkach dotarł do Sylwanii. Tam podczas widowiska miał nastąpić kolejny wypadek odmieniający życie Tileańczyka. Otóż podczas swojego tańca jedna z płonących końcówek jego kija urwała się i poszybowała w widownię. MaV miał niestety tego pecha, że lecący element uderzył w twarz żonę pewnego kupca, niestety aż do przesady czułego na zniewagi. Wywołał burdę, a jego osiłki od razu ogłuszyły i pojmały kuglarza. Kupiec chciał ukarać całą trupę, a winowajcę zabić, lecz po rozmowie ze starym mistrzem tańca, zmienił zdanie. Cyrkowcy poza MaVem mieli zostać wypuszczeni na wolność, a kupiec zapowiedział Tileańczykowi w jego mniemaniu ostatni występ: arenę śmierci.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Imię i Postać: Rakoth, Książę Grobowców z Ur-Khaled
Broń: Ostrze Wieczności (halabarda)
Zbroja: Lekka zbroja
Ekwipunek: Przeklęta Broń
Umiejętność: Twardziel

Historia:
- Ależ panie, nie mamy wystarczająco czasu, ludzie są niespokojni – Sar’ladim próbował zagłuszyć odgłosy burzy piaskowej. Była to jedna z tych potężnych burz, które zdarzają się raz na tysiąclecie, ale właśnie jemu, Johanowi Eddlebergowi, los postanowił zesłać jedną z nich, sprowadzając efekty lat pracy na skraj klęski. Johan zaklął pod nosem.
- Sar’ladimie, chyba nie za to Ci płacę? Wytłumacz ludziom, że przeprowadziliśmy dokładne i szczegółowe kalkulacje – mamy jeszcze co najmniej sześć godzin zanim grobowiec zostanie zasypany przez tą piekielną burzę. Chcę by te sześć godzin zostało wykorzystanych w stopniu maksymalnym – co znaczy mniej więcej to samo co „grobowiec ma być pusty”. Czy dobrze się rozumiemy? Jeśli tak, proszę Cię byś opuścił ten namiot i wrócił do ludzi. Każda chwila jest cenna.
- Panie, ale jest jeszcze jeden problem…
- Jakiż znowu problem, człowieku?!
- Ludzie się boją. Szeptają, że grobowiec jest przeklęty i nie zamierzają pracować za żadne pieniądze. Nie tak łatwo będzie ich przekonać …
- A więc powiedz im, że gdy tylko grobowiec będzie pusty, otrzymają trzykrotną stawkę ceny początkowej, jaką proponowałem za ich usługi.
- Tak jest panie, już wycho… - w tym momencie do namiot wpadł ciemnoskóry człowiek. Ubrany był w parę warstw szmat i turban – charakterystyczny ubiór dla ludzi z tych ziem. Człowiek zaczął wykrzykiwać coś po arabsku, z tonu jego głosu można było wynieść, że jest przerażony. Sar’ladim zaczął odpowiadać, również krzycząc i najwyraźniej starając uspokoić się człowieka, tłumacząc mu sytuacje. W końcu odpowiedział:
- Panie ludzie odchodzą, nie zamierzają pracować pod „przeklętym wzrokiem Rakotha”, niezależnie od ceny jaką proponujesz…
- A niech to szlag was weźmie, wszystkich! – odpowiedział Johan – a idźcie, idźcie do wszystkich piekieł! – i wybiegł z namiotu.

Zobaczył harmider w obozie, jaki założył. Ludzie, z przerażeniem biegali w tą i z powrotem, szybko siodłając wielbłądy, składając namioty. W ciągu paru minut kilkadziesiąt z nich zniknęło, a ludzie odjechali, nie bacząc na zagrożenia jakie stanowiła podróż w tak potężną burze piaskową. Na oczach Johana, dziesięć lat jego pracy właśnie przepadło. Dziesięć lat, podczas których poznawał tajniki Khemri, upadłego królestwa ludzi. Dziesięć lat, podczas których zbierał środki na ekspedycje - wydał krocie na dostęp do altdorfskich bibliotek i drugie tyle na zakupienie ekwipunku i wynajęcie ludzi. Wszedł z powrotem do namiotu.

Sar’ladim stał tak jak przyszedł. Najwyraźniej zachłanna żmija liczyła na pieniądze w obiecanej wysokości i to tylko dla siebie. W rogu namiotu pracował profesor Albert, nad rozszyfrowaniem khemryjskich hieroglifów. Był to człowiek światły i jeden z niewielu, który znał starożytny khemryjski. Nad Albertem stał Indygo Hones – podobno doskonały łowca skarbów – mający za sobą podróże po piramidach w Lustrii i gościny w pałacu cesarza Kitaju. Akurat temu za grosz Johan nie dawał wiary, lecz nie można było odmówić Hones’owi talentu w sztukach walki.
- Panowie – przemówił Johan Eddleberg. W tym momencie Sar’ladim, profesor Albert i Indygo Hones spojrzeli na niego – ludzie nas opuścili, lecz ja nie zamierzam tak łatwo się poddać, gdy zabrnąłem tak daleko. Dla dobra nauki – spojrzał na profesora – dla sławy – rzucił w stronę Hones’a – i bogactw – tym razem słowo to kierował w stronę Sar’ladima – sami zbadamy ten grobowiec i poznamy jego tajemnice. Panowie, czas ruszać. Czasu mamy niewiele i musimy się śpieszyć. Indygo, Sar’ladim, przygotujcie najpotrzebniejszy ekwipunek i narzędzia. Profesorze, proszę wziąć wszystko co przyda się panu w krypcie.
Ludzie ruszyli do pracy. Gdy Sar’ladim minął Johana wychodząc na zewnątrz, Johan podszedł do Hones’a i szepnął:
- Przygotuj zapas broni palnej. Nie ufam tej żmii Sar’ladimowi. Miej go na oku.
- Tak jest, panie Eddleberg – szepnął Hones.

Po godzinie wszyscy byli gotowi i ruszyli w stronę grobowca. Burza wciąż szalała. Grobowiec majaczył pięćdziesiąt metrów przed nimi powoli zasypywany gwałtownym wiatrem niosącym niezliczone ilości drobinek piasku. Gdy doszli do wejścia, zauważyli że zaraz nad nim w ścianie pojawiły się dwa otwory a z nich biło chłodne, bladobłękitne światło. Po chwili jednak postanowili w końcu wejść do krypty by osłonić się przed burzą.
Była tylko jedna droga i prowadziła głęboko w dół. Po drodze nie było żadnych odnóg. Ściany grobowca zdobiły barwne, pozłacane hieroglify, ale największe skarby leżały na końcu drogi. Gdy już tam doszli, znaleźli się w małej komnacie, gdzie pod ścianami stało parę drewnianych skrzyń i posągów, przedstawiających jakiś dziwnych bogów. Na samym środku sali stał ołtarz. To jednak, jak przekonali się parę dni temu nie była główna sala. Tam za ołtarzem, jeden z bardziej „gorliwych” ludzi odkrył, ukryty w ścianie włącznik, który chwilę później usunął spod jego nóg posadzkę. Człowiek runął dziesięć metrów w dół i złamał sobie kark. Cóż chciwość nie popłaca. Teraz mała grupka ludzi zebranych przez Johana schodziła tam, na dół, po linowej drabince, by po raz pierwszy zbadać główny grobowiec.

Sar’ladim zszedł najszybciej i od razu pobiegł do przeciwległej kąta Sali odległego o dwadzieścia metrów. Sala naprawdę była ogromna! Profesor rozpoczął odczytywanie hieroglifów przy najbliższej ścianie. Johan i Indygo powoli skierowali się w stronę Sar’ladima. Nagle usłyszeli krzyk:
- HAHA, jestem bogaty, naprawdę bogaty, tu jest tyle bogactw, że do końca życia mogę pływać w złocie!
Johan i Indygo ruszyli biegiem. Zauważyli, że Sar’ladim pławi się w stosie złota i pozłacanych artefaktów rozłożonych wokół masywnego sarkofagu. Johan dał sekretny znak Hones’owi, a ten załadował broń i ruszył by zatrzymać chciwego araba.
- Sar’ladim nie ruszaj się, puść złoto! – krzyknął Hones, lecz nagle również Sar’ladim wycelował w niego broń palną.
- HAHA, myślicie, że Sar’ladima tak łatwo wykiwać! Jeśli strzelisz, któryś z was zginie. A teraz dajcie mi spokojnie zebrać, wystarczający stosik złota, bym mógł szczęśliwy dożyć swych dni.

Hones i Johan byli w potrzasku. Nie mogli nic zrobić, podczas gdy Sar’ladim rabował grobowiec. Profesor był za daleko by cokolwiek zauważyć. Mogli tylko stać i patrzeć. Nagle chciwość Sar’ladima została zwabiona błękitnym blaskiem szmaragdowego medalionu, leżącego na sarkofagu. Bez chwili zwłoki rzucił się by go podnieść. Chwile stał i wpatrywał się w blask artefaktu, gdy nagle ziemia pod jego nogami zaczęła drżeć. Nagle pierś araba przebiła dłoń, trzymając w kościanych palcach krwawy ochłap, który wciąż jeszcze tętnił życiem. Sar’ladim chwile wpatrywał się w swoje jeszcze bijące serce a zaraz potem runął martwy na ziemię. Trzymetrowe posągi stojące przy ścianach ożyły, by zaraz potem rzucić się na Hones’a i Johana. Strzały z broni palnej były nieskuteczne, przeciw tym monstrom, które rozszarpały Hones’a, a to co zostało z Johana wyrzuciły pod sarkofag. Ostatnim wysiłkiem świadomości Johan spojrzał na to co zaczęło się powoli wynurzać z sarkofagu - szkielet, ubrany w złoto i srebro! Potem umarł.

- Żywi mnie przebudzili, niechaj teraz sczezną na wieki – wypowiedziała świadomość Rakotha. Miały to być jedyne słowa jakie wypowie za swego ponownego „życia”. Rakoth – książę Ur-Khaled, pochylił się nad truchłem Sar’ladima, wyrwał mu z jego rąk szmaragdowy naszyjnik i założył – w tym kryła się esencja jego świadomości.

Szkielet ruszył przed siebie. Zauważył iż posągi – Ushabti – klękają przed nim, gotowe do wiecznej służby. Machnął ręką. Obróciły się w proch. Ruszył dalej w stronę skąd przyszli żywi. Zobaczył truchło profesora Alberta, nad którym stało trzech innych Ushabti. Ponownie machnął ręką i ponownie posągi rozsypały się w proch. Widać, że za nim śmierć dosięgła profesora, był blisko odkrycia tajemnej komnaty. Teraz Rakoth podszedł do ściany, która natychmiast usunęła się z drogi, ukazując korytarz. Na jego końcu znajdowała się kolejna sala. Pod przeciwległą ścianą stał sarkofag, a przed nim ołtarz, na którym leżała broń – Ostrze Wieczności. Rakoth podniósł ostrze, co otworzyło sarkofag, w którym ożył jego hierofanta. Rakoth po raz trzeci machnął rękom. Ledwo co ożyły hierofanta, obrócił się w proch. Rakoth nie potrzebował nieumartych sług, nie chciał władzy, pragnął tylko jednego, własnej zemsty na żywych … Ruszył na północ.

Kilka tygodni później na Bagnach Szaleństwa, Rakoth wzniósł dłoń do góry – jedyny ruch poza wielotygodniowym marszem jaki wykonywał. Daleko na północ od miejsca, w którym przebywał nieumarty książę, w krainie zwanej Sylvania ożył jeden ze zmurszałych ludzkich szkieletów. Niezauważony przez pobliskich strażników, szkielet podszedł do listy i zaschniętą krwią zapisał na niej imię swego pana. Rakoth wiedział gdzie rozpocznie swoją zemstę i miała to być arena śmierci w Sylvani.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Whydak
Chuck Norris
Posty: 625
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Whydak »

Imię postaci: Vahrr (wargor)
Broń: Pazury czyli brak( działa jak sztylety ? )
Zbroja: lekka ( futerko )
Mutacja : przeklęty
Ekwipunek: Eliksir refleksu ( jako prochy w jedzeniu )
Umiejętności: Agresywny

Jak historyjka za długa to mogę skrócić

Vahrrak był wielkim i dumnym gorem, gorliwym sługą boga krwi, przywódcą dużego i silnego stada. Lecz kiedyś pewnego zwykłego dnia wszystko się zmieniło.

Vahrrak wyszedł przed swoje stado i ryknął, tej nocy napdaniemy na konwój ! Mają coś co należy do naszego pana i muszą za to zapłacić ! Krew dla boga krwi !
Czaszki dla tronu czasek ! - rykneło stado. Gory i Ungory zaczęły zbierać się swój nieliczny ekwipunek i przygotowywać się do wyruszenia.
W centrum tego chaosu zebrało się kilku największych gorów. Wódz wyjaśnił im strategie natarcia i rozeszli się każdy w swoją stronę. Wyjątkowo obyło się nawet bez pojednyków.

Ciemność wypełniały odgłosy idących stóp, skrzypienie wozów i ciche pobrzękiwanie broni. Łowcy czarownic szli w całkowitej ciszy. Zdawało się że wiedzą że są obserwowani ale nie mogli nikogo dostrzec w otaczającej ich gęstwinie, chociaż sami byli dobrze widoczni w świetle obu księżycy.
Oba świeciły mocno jaby rywalizując ze sobą. Pochód łowców otwierała duża grupa zakapturzonych postaci niosących ciężkie cepy, za nimi szła grupa niosąca jakieś dziwne narzędzie przypominające kusze, dalej jechało kilka wozów wypełnionych masywynymi skrzyniami, za nimi kolejny oddział strzelców a za nim wielki wóz z postumentem zasłoniętym tkaniną. Pochód zamykała kolejna grupa łowców z cepami.

Nagle na ścieżke upadło kilka masywnych drzew rodzielając kolumne na kilka grup. W ciemności rozległ się ryk : Krew dla boga krwi ! na który odpowiedział chór innych : Czaszki dla tronu czaszek !! Z ciemności wyleciało kilkanaście oszczepów po czym zwierzoludzie rzucili się do ataku.
Obie strony szczerze nienawidziły swoich przeciwników i walczyły niezwykle zajadle. Nienawiść besti dotatkowo podsycał pan mordu a łowcy nie wyglądali na skłonnych do oddania swoich tajemnic za życia. Vahrrak z swoją grupą khorngorów skierował się w stronę największego wozu. Obrońcy jeden po drugim padali rozcinani wielkimi toporami ale nie okazywali żadnych oznak strachu i nawet konając starali się ranić bestie. Liczba ryków i chałasu wypełniająca teren starcia ciągle malała, po kilunastu minutach walka trwała tylko przy wielkim wozie, w innych miejscach bestie wygrały lecz bardzo dużym kosztem, dziwne kusze łowców zabiły wielu z nich. Vahrrak z kilkoma najlepszymi gorami wciąż walczył. Zakapturzone postacie pomimo zbroi i ciężkich broni poruszały się niezwykle szybko. Po kilku długich chwilach ostatni z nich padli. Bestie zaryczały tryiumfalnie i zaczeły oglądać tajemniczy wóz. Szaleńczym śmiechem z wozu wyskoczył kolejny wojownik dzierżący wielki miecz. Szybkim ciosem rozciął na pół najbliższego gora i ruszył w strone wodza. Ten z imieniem Khorna na ustach rzucił się na niego.
Obaj poruszali się niezwykle szybko, przy zdeżeniach ich broni słychać było jakby grzmoty, jakby to nie śmiertelnicy a bogowie zmagali się ze sobą. Vahrrak postanowił zakończyć stacie. Rzucił się na łowce chcąc go staranować, ten wytrzymał napór besti i zaczęli się przepychać, wtedy wódz uderzył głową wbijając rogi głęboko w czaszkę wroga. Energicznym ruchem oderwał głowę od tułowia i rozciął ciało toporem po czym ryknął tyiumfalnie.
Kiedy zrzucili płachtę okrywającą wóz ich oczom ukazał się wielki topór, emanujący mroczną energią, wbity w krwiście czerwoną skałę całą pokrytą runami.
Vahraak przywołał szamana żeby odczytał runy, ten pewnie powiedział że należy złożyć to na ołtarzu Khorna i czekać co powie pan. Wódz ryknął : Ja jestem jego wielkim czempionem ! I to mi należy się ta broń ! Nie będe słuchał się jakiegoś tchurza bawiącego się magią !
Vahrrak pewnie wyrwał topór z kamienia, okolice wypełniło czerwone światło, bestie ogarnęła niepowstrzymana rządza krwi. Z szamanem działo się coś dziwnego, jego oczy były czerwone bardzo urósł i wyrosło mu wiele nowych rogów, przemieniony wyryczał tubalnym głosem - Nie jesteś godzien ! - po czym został rozerwany przez ogromną siłę siedzącą w jego wnętrzu. Fontanna krwi pobudziła rozszalałe bestje i które rzuciły się na siebie. Po krótkim starciu na nogach stał tylko Vahrrak, jeszcze chwile powyżywał gniew na martwych towarzyszach, napił się gorącej krwi i uciekł w las.
Dawny wódz porzucił swą broń i niczym dziki zwierz biegał po lasach poszukując kolejnych ofiar swojego wiecznego gniewu. Vahrrak był bardzo dziki nawet jak na bestię, już nie potrafił porozumieć się z innymi zwierzoludźmi i poruszał się na czterech łapach. Pewnego dnia wyczuł dziwny zapach i podążył w jego stronę.
Śmierdzi-cuchnie wielka-duża poczwara, znaleźć zabić , dużo krew-czerwona-słodka i mięso, ROOAAARR!
Długimi susami zmierzał w kierunku nieznanego zwierza. Kiedy był już na miejscu zatrzymał się na skraju zarośli i obserwował znalezisko.
Wielkie-tłuste-gadzie-kolczate-zniewolone i słaby-chudy-wysoki-łysy i kolejny taki sam, Groaarr! Krew !
Długim susem wskoczył na grzbiet stwora. Wbił zęby w jego kark i zaczął rozrywać jego skórę pazurami. Wtedy poczuł ukucie.
Kuje-insekt-piecze grrrr zabić-insekt grrr znowu kuje-piecze
zmęczony-leżec .... ciemność

Twardo, zimny-kamień, ściany, ja-zamknięty grrrr, uciec , zabijać, kreeew !
Bestia ockęła się w ciemnym lochu jakiegoś zamczyska. Na szyi miała masywną obrożę co było dla niej nie do zaakceptowania. Za Kratą z bardzo grubych żelaznych prętów znajdowało się drugie pomieszczenie w którym siedział czarodziej i zainteresowaniem przyglądał się bestii.
Jaka agresja i ile siły, wprost stworzony do zabijania. Grzechem byłoby wykorzystanie tego do czegoś innego.
Vahrr jak był teraz nazwany ponownie obudził się z narkotycznego snu w mocnej zaklętej klatce. Był przykryty płachtą i nic nie widział. Karmiono go jakimś dziwnym mięsem które wypełniało go dziwną energią. Wieziono go w tej klatce przez wiele dni, przez wiele długich dni. Każdego z nich jeszcze bardziej pragnął wolności i krwi. Próbował zniszczyć klatkę ale nie mógł nawet dotknąc krat, musiały być zaklęte. W końcu zdjęto płachtę. Vahrr zaczął się rzucać i ryczeć kiedy znowu poczuł znienawidzone ukłucia ale po chwili osunął się w ciemność. Bestię przeniesiono do lochów pod areną a czarodziej zapisał swoją maskotkę do walki i zajął się tym co lubił najbardziej czyli młodymi kobietami i starym winem.
Ostatnio zmieniony 22 lis 2009, o 16:53 przez Whydak, łącznie zmieniany 1 raz.
Hordes of Chaos.... To było to....

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Imię postaci: Valkrit Zgniłodech - Kapłan Zarazy Klanu Pestilens
Broń: Kadzielnica Plagi
Zbroja: Lekki Pancerz
Ekwipunek: Mistrzowska Broń
Umiejętności: Dobry Refleks
Historia:
Valkrita przepełniała duma, gdy patrzył na swych braci. Mnisi Zarazy, przerażający członkowie Wielkiego Klanu Pestilens rzucali się na wrogów w psychopatycznym szale. Nie zważając na własne straty, zarażeni skaveni siekali bez opamiętania, ścinając jednego głupiego człowieka za drugim. Kapłan Zarazy zamachnął się swoją Kadzielnicą i z rykiem uderzył w stojącego pod nim sylvańskiego wieśniaka, który próbował zaatakować potężnego skavena swoją włócznią. Toksyczne spaczo-wyziewy błyskawicznie ogarnęły adwersarza, który jak stał, tak padł, wymiotując krwią, flegmą i resztkami płuc. Valkrit zaniósł się kaszlem.
-Głupi-głupi ludzie-śmiecie chcą pokonać potężnego-mocarnego Valkrita tak-tak? Niedoczekanie ich, tak-tak!

Bitwa toczyła się dalej…
Potężny-Wielki Klan Pestilens z (małą-malutką!) pomocą klanu Wodzowskiego Morbidous wysłał małe siły(w liczbie około 4 tysięcy) w celu porwania paru jeńców z ziem bezwłosych głupio-ludzi. Siła robocza potrzebna była przy budowie Wielkich Plago-Szponów(nowych, tajemnych-sekretnych broni Klanu Pestilens Tak-tak!), a niestety niewolnicy pracujący w Skavenblight wykazywali się zaskakująco wysoką śmiertelnością(Lordowie Plagi podejrzewają podstęp, tak tak! Głupi ludzie zapewne sabotują się sami, by tylko niedoprowadzić do wzrostu potęgi Bractwa Chorób!). Syvlania jako taka była idealnym miejscem do polowań. Opuszczona przez Imperium, stała się ziemiami bezprawia, gdzie umarli przewyższają liczebnością żywych, a nieliczni wieśniacy nie potrafią skutecznie się bronić. Tak – tak! Wielki –Potężny Klan Pestilens nie zamierza prowokować głupich-durnych ludzi, by wysłali duże-wielkie oddziały i słabych-śmierdzących krasnoludów. Czas Wielkiego Wyniesienia jeszcze nie nadszedł!
Valkrit Zgniłodech rozejrzał się. Głupi-durni ludzie miast paść na kolana i błagać o litość potężnych- mnogich adwersarzy ginęli broniąc swoich wiosek i rodzin. Przeklnął szpetnie, rozkazał Mnichom Zarazy zdwoić wysiłki. Wielki Piec Zarazy(prezent za Wierną-wierną służbę od Rady Trzynastu!) ruszył na kolumnę wieśniaków, roztrącając i miażdżąc ich niemiłosiernie. Toksyczne wyziewy wypalały oczy sylvańczyków, a gigantyczna Kadzielnica brutalnie nabijała tych, którzy przetrwali. Tak-tak. Następna wioska będzie bardziej ugodowa, jak tylko Valkrit rozkaże obrzucić wioskę ciałami pokonanych…..
Zapadł Zmierzch.
Kapłan Zarazy obchodził pole bitwy szukając tych, którzy przeżyli. Nie było ich zbyt wielu. Ludzie-ludziska nigdy się nie nauczą-zrozumieją. Kiedy my mocarni-dzielni skaveni dajemy im szansę mieć swój udział w budowie wielkiego-rozległego Pod-Imperium, oni głupi dają się zabić. Valkrit zaczął się zastanawiać, czy nie robią tego przypadkiem na złość. Wszak jego siły była na tyle liczebne, iż mogły dosłownie zalać tę marną wioskę…. Tak-tak. To spisek. Zapewne jakiś rywal, zazdrosny o pozycję Zgniłodecha, rozkazał ludziom dać się zabić, by On, dzielny dowódca, wrócił do Skavenblight z pustymi łapami.
-Chyżo-chyżo! Przygotować Kotły Spaczeniowe ! Musimy rozpuścić trupy-zwłoki by zrobić-przyszykować Wielką Kadzielnicę.
Mnisi Zarazy ruszyli wypełnić rozkazy Kapłana.
Wtem Valkrit poczuł czyjąś obecność. Momentalnie odwrócił się, by tylko zobaczyć jakąś samotną postać zbliżającą się do niego. Nie widział jej twarzy, lecz na pewno górowała wzrostem nad Kapłanem Zarazy. Pokorny wyznawca Rogatego Szczura zacisnął łapska na kadzielnicy spaczeniowej. Kimkolwiek była ta postać, zostanie zmiażdżona niczym mucha-robak….
-Bądź pozdrowiony, Kapłanie Zarazy!
Valkrit nerwowo drgnął. Rozpoznał ten głos.
-Maquik! Przybyłeś tu z nami?
-Tak-tak! Rada Trzynastu wydała Rozkaz!
Na dźwięk nazwy Lordów Rozkładu Kapłan Zarazy padł na ziemię, oddając cześć Tym, Którym Rogaty Szczur Objawił Tajemnicę Wyniesienia.
-Rozkaz-rozkaz? Słucham-nasłuchuję!
-Rada chce-żąda, byś wziął udział w arenie-walce, która ma miejsce niedaleko-obok stąd! I wygrał-zwyciężył ją na Chwałę Rady Trzynastu!
-Arena-Bitwa? Mam wziąć –zabrać swoje legiony-legiony?
-Nie-nie! Masz pokonać wrogów Sam!
Powiedziawszy swoje, postać zniknęła we mgle, zostawiając wyjątkowo zdenerwowanego i zdziwionego Zgniłodecha.
Następnego dnia Kapłan Zarazy rozkazał swojej armii polować-łapać ludzi bez niego. Kłótnie o dowództwo co prawda zajęły parę godzin, lecz obyło się bez znacznych strat(zginęło-padło tylko dwudziestu marnych skavenów!).
Opuściwszy swoich Braci w Zarazie, Valkrit Zgniłodech, ruszył w kierunku Areny, nerwowo przeglądając mapę(która w dziwny sposób znalazła się w jego kieszeni!). Na plecach zaś taszczył wielki kocioł, a kieszenie wypchał różnymi specyfikami. Jego kadzielnica, w tej chwili pozbawiona spaczenia, zarzucona była za ramię.
-Tak-tak. Rada Trzynastu żąda ode Mnie poświęcenia. Zatem je wykażę-pokażę!
Co prawda Kapłan Zarazy czuł podstęp, lecz teraz nie mógł nic z tym zrobić. Ignorowanie rozkazu Zgniłych Panów było równoznaczne ze śmiercią-zgubą!

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

Imię postaci: Falligor „Noamuth” Galanodel – Wood elf Noble z wardancer kindred
Broń: Dwa długie miecze
Zbroja: Skórzana (lekka zbroja)
Ekwipunek: mistrzowsko wykonana broń
Umiejętności: Precyzyjne ciosy
Historia postaci:

Są tacy, którzy wierzą, że istnieje las, w którym elfy tańczą w blasku gwiazd. Zaś ludzie, którzy się tam zapuszczą magicznymi ścieżkami i dróżkami zasmakują w szalonych przygodach, doświadczą magii pradawnego lasu, odkryją sekrety, o jakich nie ośmielają się marzyć zwykli śmiertelni no oczywiście zdobędą bajeczny skarb. Marzą o miejscu wypełnionym takimi wspaniałościami, by zaspokoić Swoje najdziksze fantazje. Jednak w miarę oddalania się od imperialnych bajek opowiadanych przez bardów, kierując się na południe w stronę krainy należącej do odważnych paladynów – Bretonii. Znaczna większość pospólstwa zna trochę inne opowieści, których treści jednocześnie fascynują, co i przerażają. Przestrzegają oni przed tym lasem jedynie niespokojnie szeptanymi opowieściami i ponurymi ostrzeżeniami, tylko by śmiałkowie (najczęściej z Bretonii) mogli je dumnie zignorować. Nie wiadomo czy kierują się odwagą, głupotą czy też chciwością, jednak podróżują do tego legendarnego lasu. Rzadko, kto powraca, jeszcze rzadziej ktoś opowiada, co widział, ale nikt nigdy nie przyszedł z żadnym skarbem. Ci, którzy już coś mówią to snują historię o mrocznej, ciemnej i nie przyjaznej puszczy. Bezlitośnie rozprawiającej się z każdym intruzem… najczęściej za sprawą cichej zabójczej strzały. Wystrzelonej z bezlitosną precyzją prosto w gardło, by ten nie mógł zmącić ciszy pradawnego lasu swoimi agonalnymi krzykami. Takie jest Athel Loren.

Właśnie tutaj mieszkają leśne elfy. Te pospolite i szlachetnie urodzone. Rozmieszczone po wielu zakątkach lasu pracują, bawią się a czasem nawet zakochują. Leśne dwory to domy dla poszczególnych klanów tej spiczasto uchej rasy, które tak naprawdę są po prostu żywymi drzewami splecionymi ze sobą tak by urzekać pięknem i zachwycać architektoniczną perfekcją. To samo się tyczy ich strojów. Są one przede wszystkim praktyczne, czyli doskonale wyprawione skóry, na których złotą i szmaragdową nicią wyszyte są koronkowe wzory najczęściej przedstawiające rozkwitającą zieleń wszelakiego rodzaju. Choć zachowanie, styl walki, ubiór a nawet odmiana dialektu zależy głównie od klanu, do jakiego przynależysz. Nie każdemu jednak elfowi odpowiada przywiązanie do konkretnej ziemi czy klanu. Po prostu w jego sercu zbyt głośno gra muzyka Loec`a. Wtedy taki elf dołącza się do koczowniczego klanu zwanego tancerzami wojny, który jest wyjątkowy pod paroma względami. Po pierwsze nie posiada własnej ziemi, po drugie poruszają się małymi grupkami, a po trzecie najbardziej ze wszystkich wsłuchują się w muzykę lasu. W rytm, której poruszają się do swojego równie pięknego, co i zabójczego tańca. Taka grupa to jedno ciało, jedno stado, jedna myśl kierująca wszystkimi jej członkami, od którego to zostałem krwawo oderwany. Pewnego razu ja i moja grupa wpadliśmy w zasadzkę zwierzoludzi na południowych peryferiach, Athel Loren.

Walczyliśmy dzielnie jednak spaczona magia szamana tych przeklętych rogatych istot wypaczyła ziemię. A my nie mogliśmy odnaleźć wspólnego rytmu. To było puste zwycięstwo. Nie było w nim nic heroicznego, tylko rzeź. Pozostałem tylko Ja. Sam. Jeden. Pochowałem moich braci i siostry. Doniosłem najbliższej grupie o tym, co się stało. Odkryłem wtedy również, że las Mnie odrzucił. Nie czułem juz jego muzyki pod stopami, nie słyszałem głosu Loec`a w sercu. Wtedy jeszcze myślałem, że to wróci. Naiwny byłem. Dołączyłem się do innej grupy tancerzy, ale z nimi nie czułem jedności, więc odszedłem. Zmieniałem grupy jeszcze parę razy, ale nic z tego nigdy nie wychodziło. Postanowiłem wtedy popełnić rytualne samobójstwo, w miejscu gdzie straciłem wszystko co mi było bliskie. By móc na dobre złączyć się z naturą, ale wtedy zdarzył się przedziwny przypadek, którego nigdy nie zapomnę. Los chciał, że akurat przechodził tamtędy wielki tkacz zaklęć. Lord Amanur z rodu Ilphkiir, który jest znanym wieszczem i mówi:

- Nie rób tego Noamuth. To nie jest konieczne.
- Kimże TY jesteś, by to osądzać? – Zapytałem zrozpaczony.
-Jam jest Amanur Ilphkiir. – Na te słowa trochę zbladłem i od razu padłem na kolana prosząc o wybaczenie braku manier. On tylko Mi przerwał ręką i rzekł:
- Nawet, jeśli teraz dopełnisz swojego zamiaru- spojrzał wymownie na ostrze – to Twój duch nie zazna spoczynku. Demoniczna magia zerwała twoje więzy z lasem…
- To co mogę zrobić?!
- Musisz przejść przez rytuał oczyszczenia i na nowo złączyć się z lasem. Jednak zanim to zrobimy musisz Mi przynieść pewną bardzo cenną rzecz, bez której nam się to na pewno nie uda… - Spojrzał w niebo jakby wyczytywał odpowiedz.
- To jest…?- Zapytałem zniecierpliwiony.
- Naur Leuthil, klejnot ognia, stworzony jeszcze za czasów starożytnych, posiadał on moc leczenia duszy.
- Przecież ten artefakt zaginął ponad milenium temu! W wielkiej bitwie przeciwko samemu Cyanathairowi!
- Wiem. Byłem tam, lecz dzięki Tobie go odnalazłem. Dzięki Tobie otrzymałem wizję od Samego Loec`a gdzie ten przedmiot się znajduje! Udaj się na północ do przesiąkniętej złą magią części imperium. Idź przed Siebie i nie oglądaj się. Czeka Cię długa i ciężka droga, a na jej końcu odnajdziesz zbawienie.
- Czego mam szukać powiedz, błagam – powiedziałem z łzami w oczach
- Na północy czeka Cię wielkie wyzwanie z nagrodą, więcej Loec nie chce Mi ujawnić. Spiesz się jednak, czuje, że nie zostało Ci dużo czasu.
- Przysięgam na swoje życie, że nie zawiodę!!
- W końcu nic innego już Ci nie zostało, Zagubiony.
I tak ruszyłem w drogę, przeżyłem wiele przygód, zabiłem wiele przedziwnych istot, poznałem wiele kultur, zasmakowałem ludzkiej kuchni a pustka w duszy jedynie rosła. Aż pewnego dnia trafiłem do miejsca, które wydawało się tak znajome jak to tylko możliwe a jednocześnie racjonalny umysł upierał się, że pierwszy raz tutaj jestem. Podszedłem, więc do jakiejś kobiety, której twarz była owinięta w chustę i zapytałem się:
- Czy możesz mi niewiasto powiedzieć gdzie się znajduję?- Zapytałem się. Bardzo przy tym kalecząc ten ludzki prymitywny język.
- Oczywiście to jest Drakenhof! Zamek, w którym się odbędzie wielka arena! A może szukasz czegoś konkretniejszego, skarbie?- Przejechała lubieżnie ręką po swoim smukłym ciele. Ja jednak stałem patrząc się w niebo. Składałem modlitwy dziękczynne Loec`owi.
- Nie. Już nie. Właśnie znalazłem to, czego szukałem – a łza szczęścia spłynęła mi po policzku. Może w końcu będę mógł się pozbyć tej pustki i odzyskać moją elfie naturę?
Ostatnio zmieniony 22 lis 2009, o 16:34 przez Jab, łącznie zmieniany 2 razy.
Paskudny uśmiech power gamera

Awatar użytkownika
Rion
Chuck Norris
Posty: 658

Post autor: Rion »

Imię postaci: Magnus Drakenhof (Kapłan bitewny Ulryka)
Broń: Młot oburęczny
Zbroja: Ciężka zbroja
Ekwipunek: Błogosławiona broń, eliksir refleksu
Umiejętności:specjalista od broni, zabójca
Historia postaci: Magnus narodził się w Altdorfie. Mieszkał tam przez długi czas w wieku 18 lat wyruszył do Middenheim Miasta Białego Wilka, został powołany do służby Ulrykowi. Dotarł do miasta. Od razu skierował się do świątyni swojego boga. Gdy dotarł do niej zapytano o jego nazwisko:
Jak się zwiesz młody przybyszu?-spytał krępy mężczyzna odziany w skórę wilka noszący długą brodę, patrząc na dobrze zbudowanego młodzieńca przez zasówkę w drzwiach świątynnych.
Magnus Drakenhof, syn Victora i Sylvii Drakenhof-odpowiedział młodzieniec. Kapłan szybko zasunął wieko. Magnus usłyszał pośpiesznie oddalające się kroki. Po chwili drzwi otworzyły się i ukazał się w nich ponownie kapłan. Kazał mu wejść. Magnus został przyjęty do zakonu Ulryka.

Po dwóch latach szybkiego postępu w nauce Magnus zdobył tytuł kapłana bitewnego. W swoich częstych wędrówkach po korytarzach świątyni natknął się na tajemne przejście. Było ono ciasne wydrążone w litej skale, oświetlone sporadycznie rozstawionymi pochodniami.
Dotarł tym korytarzem do niewielkiej okrągłej komnatki. Na jej środku stał ołtarz, a na nim w połowie otwarta księga. "Co to do cholery jest?" -pomyślał podchodząc do księgi. Widniała na niej dzisiejsza data i nazwisko przyjętego dzisiaj akolity i opis wyglądu młodego nowicjusza. Magnus szybko przewrócił zakurzone karty księgi do wydarzeń sprzed dwóch lat. Znalazł swoje nazwisko i opis jego przyjęcia do zakonu.

"Magnus Drakenhof:"

Czytał jak sprawdzali jego sprawność i stan umysłu, gdy natrafił na fragment, który na zawsze miał zmienić jego życie...

(...)"Ten młodzieniec na pewno jest obiecujący. Sprawny fizycznie, potrafi się posługiwać bronią, bystry. Jego ojciec jest szanowanym kowalem, matka chyba szlachcianką, ale Prawdziwego ich pochodzenia nie znamy. Sam Magnus jest interesujący, czyni szybkie postępy. Jest silniejszy od większości uczniów. Jego pochodzenie jest także zagadką... Jego nazwisko - Drakenhof... Istnieje pewne przypuszczenie, że jest....."

Tu litery były nie do rozczytania. Opuścił kilka zdań i zaczął czytać dalej.

(...)"Pewnego dnia dowie się o tym. Albo sam znajdzie tą księgę, albo my mu powiemy. Na pewno Ulryk ma go w swej pieczy. Wtedy otrzyma od nas młot pobłogosławiony przez samego Pana Zimy i ruszy na spotkanie z jego przeznaczeniem w Sylvanii..."

W tym miejscu zakończyły się zapiski dotyczące jego osoby. Odsunął się nieco i w tym momencie dostrzegł wielki młot "pobłogosławiony przez Pana Zimy". Wziął go do rąk. Poczuł jak energia w nim wzbiera. Już wiedział co robić. Musi ruszyć do Sylvani na spotkanie ze swoim Przeznaczeniem...
Ostatnio zmieniony 23 lis 2009, o 07:54 przez Rion, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Czopek
Masakrator
Posty: 2695

Post autor: Czopek »

Imię postaci: Fyodor Vanko - Kislev Boyar
Broń: Topór oburęczny
Zbroja: lekki pancerz
Ekwipunek: amulet ochronny, Eliksir siły
Umiejętności:Dobry refleks, Twardziel

Historia postaci:
Fyodor, syn poważanego rzemieślnika w jednej z niedużych wsi na odludziach Kislevu, zza młodu powołan został do służby w oddziałach piechoty kozaków. W stolicy Kislevie został przeszkolony i przydzielony do 7 pułku pod komendą Bohdana Krickovica, który szybko zauważył umiejętność młodego Fyodora we władaniu toporem . Kilka lat służby i wiele dziesiątek stoczonych potyczek z wyprawami łupieżczymi norsmenów wychowały Fyodora na twardego chłopa, zarazem o sporych zdolnościach dowodzenia. Jego samodzielne decyzje wykrzyczane wbrew woli Krickovica podzas starć z barbarzyńcami nieraz powiodły braci kislevu do zwycięstw. Szybko awansował na podpułkownika mimo swego młodego wieku, jednak Bodan Krickovic który do tej pory kierował kompanią, teraz pod komendą swego byłego żołnierza nie godził się na taki stan rzeczy. Zainicjował on małą burdę podczas jednej z libacji braci kozackiej świętujących Dzień Ursuna, pijanemu Fyodorowi podczas wszechobecnej bijatyki wręczył szablę w dłoń którą upojony Vanko nie będąc świadomy co robi ciął w najbliższych dwóch kompanów, pozbawiając ich życia. Bijatyka trwała jeszcze dobrych pare minut, ktoś powalił krzesłem Fyodora a nazajutrz do tawerny wkroczył zbrojny oddział przybocznej Straży Cara która pojmała delikwenta Vanko i postawiła przed Najwyższym Sądem wojennym którym był sam car. Wyrok był i tak wyjątkowo lekki - wygnanie - z powodu zasłyszanych przez cara dokonań Fyodora Vanko. Tak to kislevita błąkał się następnych kilka lat po ziemiach Imperium służąc swym toporem jako najemnik. Dorobił się sławy wśród ludzi południa jako bardzo zręcznego i wytrwałego wojownika, chętnie najmowanego przez magnatów do zadań specjalnych czyli głównie bycia strażnikiem jakiejś ważnej osoby.
Fyodor przez lata tułaczki nie zapomniał o swym pochodzeniu - o czym przypominał mu jego srebrny naszyjnik z wizerunkiem głowy niedźwiedzia - symbol Ursuna. Kierując się gdzie go oczy poniosą w poszukiwaniu zarobku trafił na arenę śmierci o której już dużo wcześniej słyszał. Postanowił spróbować sił...

Awatar użytkownika
warkseer
Wodzirej
Posty: 741
Lokalizacja: żyrardowskie kanały

Post autor: warkseer »

Grishnag Niewolnik (Skaven Assasin)
Broń: 2x Wakizashi
Zbroja: Brak
Ekwipunek: Mikstura Siły
Umiejętność: Dobry Refleks

Kap-chlap, kap-chlap, kap-chlap... Grishnag kopał ten tunel pod krainą trupaków z wielkimi zębami od dość długiego czasu, przekąszając którymś ze współplemieńców lub dziwnie świecącym robalem. Sam już nie wiedział, ile czasu spędził w tej części podziemi, ryjąc nory i przejścia, jako najmarniejszy niewolnik-niewolnik. Nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie, oj nie-nie. Pamiętał swoją służbę, jako skrytobójca dla klanu Glik i jego potężnego wodza Glika Kaprawego Nosa. Tak-tak to były czasy, jedzenie, samice, niewolnicy, władza przewyższająca władzę jakiegokolwiek szponowłada klanu i możliwość mordowania do woli. Został tylko strach i głód i ten potworny nadzorca-sadysta...
Grishnag tuż przed utratą wolności wmieszał się w jakąś dziwną kabałę-spisek, w którym sam miał zastąpić Glika na szczycie klanu. Jego niekompetentni pomagierzy niestety zdradzili go w ostatnim momencie i został sam przeciwko całej hordzie popleczników starego i nieudolnego już wodza. Przecież ostrzelanie swojej armii przez Koło Zagłady nie jest rzeczą naturalną, a co dopiero powiedzieć o wybuchu Miotacza Spaczognia w samym centrum własnych jednostek. To była ZDRADA-ZDRADA i Grishnag, kiedyś poweźmie słuszną zemstę. Tego dnia nie wszystko poszło jednak źle. Powinien już dawno być martwy... To że tak nie jest zawdzięcza swojemu instynktowi i taktycznemu odwrotowi z pola bitwy. Niestety rany dały znać o sobie i szybko stracił siły... Potem obudził się już tutaj w śmierdzącej zdechlizną-padliną Sylvanii, kilka kilometrów pod ziemią w pobliżu jakiegoś większego spacz-meteoru. Jego nowym władcą jest Lord Skull i jego klan spacz-kopaczy.
Nowi Panowie jeszcze się nie poznali na jego umiejętnościach i potędze, ale to tylko kwestia czasu, tak-tak. Wtedy wywrze zemstę na wiarołomnych zdrajcach z klanu Glik... Zresztą miał już plan wydostania się ze swojej opłakanej sytuacji, a mianowicie słyszał wcześniej o niejakim mistrzu Lurku, który poszukuje talentów-skazańców do udziału w walkach na niedawno powstałej tu Arenie, w zamian za zwycięstwo oferuje wolność. To jest okazja, której nie można przegapić, a sam Grishnag wiedział, że nikt nie jest mu w stanie zdzierżyć w polu dłużej niż trzy oddechy. Jedynym problemem było zwrócić na siebie uwagę przyszłego wybawiciela, co też nie powinno być jakieś bardzo problematyczne-kłopotliwe. Trzeba zaprezentować umiejętności podczas najbliższych eliminacji-rzezi organizowanej wśród niewolników właśnie specjalnie dla tak zacnego gościa klanu...
Obrazek

Yourself
Mudżahedin
Posty: 295
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Yourself »

Imię: Zapomniany dawniej znany jako Albrecht(exalted champion)
Broń: Halabarda
Zbroja:Chaos Armour,Hełm
Umiejętności: Piętno Tzeencha
Ekwipunek: przeklęte ostrze
Jedyno co pamiętał to moment w którym czempion chaosu przebił mieczem jego ciało i zaczął wysysać jego duszę… potem zapadła ciemność a gdy się obudził ujrzał przed sobą samego pana zmian powiedział do niego:
-Jeśli zostaniesz moim sługą dam ci chwałę o której ci się nawet nie śniło i wieczną sławę
-A jeśli nie?
-Wtedy twoja dusza zostanie skazana na wieczne potępienie
-W takim razie zgadzam się
-Dobrze, w takim razie udaj się na arenę śmierci i wygraj ją a potem… sam się przekonasz co cię czeka.
Tak oto dawny kapitan imperium Albrecht znalazł się na arenie śmierci.
matilizaki napisał:
Na brete

wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu

Awatar użytkownika
Rasti
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6022
Lokalizacja: Włoszczowa

Post autor: Rasti »

Przepraszam, ale czy mogę sobie zaklepać jedno miejsce? Teraz muszę wyjść, a za 2-3h dopiero wrzucę postać :P Jeśli nie to trudno ;/

Awatar użytkownika
Dead_Guard
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 189
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Dead_Guard »

Fjolwar Alaricson (zabójca smoków)
Broń: Topór oburęczny
Zbroja: brak
Ekwipunek: Bugmańskie XXX
Umiejętności: Berserker, Weteran

Zapadła noc nad wysokimi murami miasta Middenheim. Gdy prości i spokojni ludzie pozasypiali niewinnym snem, pozostała część zaczęła budzić się do życia. Wszelkie szumowiny, złodzieje, rynsztokowi mordercy, hieny cmentarne i reszta typów spod ciemnej gwiazdy oraz oczywiście dzielne patrole straży miejskiej. Ale nie tylko drobnym przestępcom sprzyja zasłona nocy, jeśli wie się gdzie szukać, można znaleźć ciekawych ludzi posiadających nieprzeciętną i rzadką wiedzę.
Fjolwar szybkimi krokami przemierzał kawałek miasta, skryty pod płaszczem omijał główne ulice przemieszczając się drobnymi uliczkami. Kierował się w stronę dzielnicy biedoty. Na bogów! Któż niespełna rozumu wchodzi do tej dzielnicy po zapadnięciu zmroku? Tylko głupcy i szaleńcy. Jednak krasnolud przedzierał się wciąż niespostrzeżony, wymijał czyhające w mroku grupki łotrów gotowych do zasadzki. Często nadkładał drogi, wchodząc w ciasne labirynty uliczek, ale opłacało się, bowiem doszedł do swego celu prawie niezauważony. Prawie? Otóż to, przed karczmą, a raczej speluną zwaną „Pałacem biedaków”, stało sześć zakapturzonych postaci. Zresztą w tej okolicy nikt nie był skory do pokazywania facjaty. Alaricson dostrzegł wyciągane bronie i usłyszał przytłumione chichoty przeciwników. Ściągnął z pleców swój topór, a następnie kaptur, ukazując krótkie ciemno pomarańczowe włosy postawione na sztorc i długą brodę zaplecioną w kilka grubych warkoczy, a każdy z nich zakończony był szerokim srebrnym pierścieniem. Wystarczyło w zupełności, banda zrobiła przejście do speluny, chowając broń. Bowiem tylko głupcy i szaleńcy stają na drodze krasnoludzkiemu zabójcy.
W środku było gwarno, a pomieszczenia wypełniał gęsty dym zmieszany z zapachem mocnego alkoholu. Fjolwar skierował się do osoby odpowiedzialnej za ten burdel, normalnie zwanej karczmarzem. Szepnął grubasowi za ladą coś do ucha, a ten skierował swój tłusty i uwalony brudem palec, wskazując jakąś osobę przy oknie.
- Fjolwar Alaricson – rzekł do starego człowieka, wyglądającego na skrybę.
- Witaj, na mnie możesz mówić Bibliotekarz, imiona bowiem tu nic nie znaczą – starzec poprawił się na krześle w pozycji wygodniejszej – A więc masz dla mnie coś?
Krasnolud rzucił sakiewkę na stół, a Bibliotekarz szybko przeliczył znajdujące się w środku monety.
- Zgada się, więc co chcesz wiedzieć?
- Dobrze wiesz, co chcę wiedzieć – Fjolwar zacisnął mocno pięści.
- A więc nie wiem gdzie on może być – widząc jednak twarz krasnoluda, dodał szybko – ale wiem kto będzie wiedział, na pewno...
- Zaczynasz wystawiać moją cierpliwość na próbę – warknął Alaricson.
- A więc tak, w górach w Krańca Świata ma południe od zamku Drakenhof jest potężny mag, który organizuje wielkie areny śmierci. Zaprawdę posiada on wielką wiedzę, ale nie zdradzi ci jej od tak, będziesz musiał stanąć do walki i poprzez zwycięstwa wygrać arenę. Jestem pewien, że gdy wygrasz, mag wynagrodzi twój czyn i zdradzi ci gdzie on jest.
- Jeśli kłamiesz wrócę tu i zabiję – krasnolud wstał.
- Szukasz wielkiej śmierci przyjacielu – Bibliotekarz również wstał – Nie martw się, śmierć znajdzie cię na arenie.
- A jeśli nie?
- To by oznaczało ze wygrasz arenę, a mag zdradzi ci jego leże, a tam odzyskasz honor, czyż nie?
- Co ty możesz wiedzieć o honorze człeczyno?
- Wiem na pewno jedno, tylko głupiec i szaleniec chce walczyć ze smokiem...

Fjolwar Alaricson, syn wielkiego tana Alarica Potężnego, stojący niegdyś na czele oddziału młotodzierżców swojego ojca. Szanowany krasnolud, wielki wojownik, mądry przywódca. Wszystko stracił jednego dnia, podczas jednej z bitw z zielonoskórymi w górach krańca świata. Pomimo rozkazu ojca, ogarnięty bitewną gorączką zaatakował nieosłonięte siły przeciwnika, łamiąc formację. Górskie trolle zaatakowały już nieosłoniętą flankę Fjolwara. Ojciec zapominając o trzeźwym myśleniu rzucił się do ratowania syna, który niewątpliwie wraz z oddziałem był na pozycji straconej. Trolle roznosiły oddział Alaricsona. Czyn jego ojca okazał się skuteczny, jednak sam poniósł śmierć i bitwa została przegrana. Garstka krasnoludów wycofała się, wśród nich był Fjolwar. Nie było krasnoluda, który by nie obwiniał za to wszystko syna Alarica. Nie mówili tego otwarcie, ale Fjolwar to czuł, wiedział, że to jego wina, że to przez niego ojciec zginął, a bitwa została stracona. Stracił honor, stracił wszystko. Nie było zdziwieniem gdy przybrał barwy zabójców i opuścił klan. Szukał śmierci, najpierw wśród przeklętych trolli górskich. Jednak żaden nie dawał mu rady, w końcu też nie odnajdywał też śmierci u potężniejszych wrogów. Większość życia spędził na wygnaniu. Wydawało mu się, że w mroźnej Norsce odnajdzie swój cel, ale pokonał też i olbrzyma Thrudgermila, a wieści tej walki rozeszły się po wielu wioskach północy, powoli z opowiadań przemieniając się w legendy. Naznaczony bliznami i tatuażami wędrował po Starym Świecie, głównie części północnej, szukając wreszcie upragnionej chwalebnej śmierci. Aż w końcu los skierował go do miasta białego wilka z informacją o osobie, która może wiedzieć gdzie znajduje się to czego tak bardzo pragnie.

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

łoł 3h i już 10 osób.

Rasti: niestety zaklepek nie ma ale chyba zdążysz wydaje mi się.


Zmiana lokalizacji była konieczna, tym razem mamy sylvanie....
Lobbowano jeszcze jako miejsce Naggaroth, Nehekare i Lustrię no ale to moze za kilka aren....
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Lasti
Falubaz
Posty: 1413
Lokalizacja: Kraków/Azyr

Post autor: Lasti »

Imie: Trazqull Niewidzialny (Skaveński Zabójca)
Broń: 2x Pazury bitewne
Zbroja: Lekka
Ekwipunek: Bomby błyskowe
Umiejętności: Bystre oczy

-"Mroźno-zimne trupie-syf ziemie!" - wypiszczał zawinięty w swój czarny postrzępiony płaszcz Trazqull brnąc przez ciemności tuneli Pod-Imperium.
-"Czemu muszę iść-biec na jakąś arenę! Mój geniusz jest pewny że to spisek-zdrada w wielkim mieście! Ktoś-coś chce żeby Trazqull nie został mistrzem zabójców nad mistrzami!" - syczał złowieszczo pod zakatarzonym nosem szczuroczłek.
Wysłać! Na misje-zadanie! na Arenę! Do ludzików! Ty pójdziesz wygrać i Ty będziesz mistrz-zabójca! Tak mówiły kłamcy-zdrajcy. Nie wrócisz, znaczy że jesteś słaby-cienki! Zdrada... Ale ja wygram, wrócę i pokaże tym niewolniczym pomiotom jak zabijać-okaleczać!

Tunele ciągnęły się kilometrami a Skaveński zabójca spieszył ile sił w jego zwinnych nogach by dotrzeć na czas do nowej siedziby czarodzieja znanego z organizowanych przez niego krwawych widowisk. Tylko tam może zabłysnąć w oczach swoich mistrzów. Tylko to mu zostało.
Trazqull dobiegł w końcu do ślepego zaułka. O jego ścianę oparta była drabina piętrząca się do góry. Szybkim susem wskoczył na prowizoryczną drabinkę, trzema skokami wspiął się na szczyt i znalazł się u wyjściu tunelu. Wyjrzał z dziury.
Jego bystrym oczom ukazał się zimowy krajobraz. Drzewa iglaste przykrywała gruba warstwa śniegu który ciągle leciał z szarego nieba. Wiał zimny wiatr który wywołał dreszcz na plecach zabójcy. W oddali majaczyła starożytna twierdza wybudowana rękami ludzi.

-"Czas zabijać-kaleczyć." - syknął zadowolony Traz i z gracją ruszył ku twierdzy.
Polska grupa zrzeszająca sympatyków Age of Sigmar:

https://www.facebook.com/groups/438370546345173/

Awatar użytkownika
Manfred
Postownik Niepospolity
Posty: 5907
Lokalizacja: Cobra Kai

Post autor: Manfred »

Skirsk - Skaven Assasin
Brak zbroi
Pazury bitewne
Płaczące ostrze
Precyzyjne ciosy

Skirsk młody adept klanu Eshin, szkolony w dalekim Cathayu. Zdolny świetny zabójca nawet jak na standarty szczurzych skrytobójców. Niewielu adeptów wogóle wytrzymuje treningi na assasinów, Skirsk ukończył je bez większych problemów. Mimo tego każdy kandydat zanim stanie się pełnoprawnym zabójcą musi ukończyć specjlane zadanie wyznaczone przez przywódcę klanu Eshin Lorda Sneeka. Skirsk jako ze był bardzo dobry dostał równie trudne zadanie, zwyciężenie walki na nowej arenie w krainie należącej do wampirzych lordów. Arena walk w Sylvanni, Skirsk długo nie myśląc wyruszył w owym kierunku, wiedział że jest dobry musiał sobie poradzić.

Awatar użytkownika
Master of reality
Oszukista
Posty: 833
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Master of reality »

Imię: Celdern Auxil
Broń: 2 sztylety
zbroja: brak
ekwipunek: eliksir siły
umiejętność: Dobry refleks

„ Każde królestwo ma swe blaski i cienie. Niestety elfie królestwo nie jest inne. Zawsze znajdzie się jakiś agent Druchii który musi zniknąć po cichu by nie zaburzać ładu społecznego. Zawsze jest jakiś elf któremu trzeba przypomnieć o niebezpieczeństwie wyznawania bogów chaosu. Zawsze jest jakiś ludzki kupiec który urażony zachowaniem elfa szykuje krwawą zemstę. Zawsze jest jakiś wódz barbarzyńców który w swej głupocie chce najechać Piękną Wyspę. Ktoś musi się nimi zająć. Wyeliminować. Po cichu. To ja.

Jestem pierwszym murem ochronnym Ulthuanu. Ja nie bronie przed najazdami, ja im zapobiegam.
Jestem zgubą zdrajców, którzy w swej głupocie myślą że umkną sprawiedliwości.
Jestem przekleństwem obcych którzy zagrażają Naszej rasie.

Nazywam się Celdern Auxil, I jestem najwierniejszym sługą Króla Feniksa. Jego niewidzialną ręką, Jego wolą, tam gdzie nie może wysłać armii. Jestem Królewskim Skrytobójcą.

Moją rękę prowadzi Asuryan. Nie mogę zawieść”


To mówiąc, z prędkością przekraczającą możliwości rejestracyjne oka, wyciągnął sztylet i zatopił go w piersi rozmówcy.
W myślach odhaczył jedno nazwisko z listy.
„Następny przystanek: Sylvania”
I sold my soul for rock'n roll

_reszka
Chuck Norris
Posty: 551

Post autor: _reszka »

Fetor
Exalted champion of Nurgle
Zbroja: Zrogowaciała skóra na całym ciele (pełna zbroja płytowa z hełmem), wyjątkowo zrogowaciała prawa ręka (tarcza)
Broń: Maczuga nabijana ostrzami (funkcjonuje jak maczuga, ostrza służą do roznoszenia trucizny)

umiejętność: Piętno Nurgla
dodatek: Trucizna Mantikory (? :))





Smród. Wszechogarniający zaduch, odór zabijający wszelkie stworzenie niedotknięte błogosławieństwem braku węchu utrzymujący się w powietrzu jeszcze długo po tym, jak jego źródło już się oddaliło.

Z pewnością takich określeń użyłby mistrz słowa, bard siedmiu krain, o ile miałby możliwość kontaktu z tym indywiduum. Fariot nigdy nie był dobrym mówcą, Przez jego gardło zdołało sie przecisnąć jedynie “o kur...”

…....................................................…....................................................…............................................

Ale zacznijmy od początku.

Były to dawne dzieje, gdy ziemia dudniła pod kopytami nieustraszonych rycerzy walcżących w imię Sigmara o czystość na kontynencie a hordy ciemności kierowane przez wielkich lordów chaosu pustoszyły ziemie. Dochodziło do wielu starć, z niektórych siły jasności wychodziły zwycięsko, w innych stworzenia tak obrzydliwe, że zrodzić się mogły jedynie w umysłach najbardziej zdeprawowanych stwórców czuły moc tryumfu. Wiele ras, królestw przyłączało się do bitew po jednej lub drugiej stronie, czasem działając wspólnie, czasem tylko korzystając z ogólnego zamieszania realizując swoje cele.

Nikt, na czyje ziemie konflikt dotarł, nie pozostał obojętny. Nikt. I może to jest najbardziej przerażające.

Życie w jaskiniach miało swoje zalety. Nie trzeba się troszczyć o nic poza jedzeniem. Opału było w brud, wojownicy dostarczali mięsa, małe chowały się zdrowo. Oczywiście te, które urodziły się zdrowe. W plemieniu nie było miejsca na słabe jednostki. Plemię Gryzącej Szczęki nie wyróżniało się niczym szczególnym, ot, jedno z wielu plemion wchodzących w skład większego klanu, który z kolei również był elementem armii jakiegoś dawno zapomnianego wodza.

Plemię Gryzącej Szczęki zgodnie z tradycją zapewniało wojowników dla zwaśnionych stron. Przestrzegano przy tym jednej odwiecznej reguły – walczy się dla tego, kto zapłaci więcej. A było za co płacić. Widok kilkunastu szarżujących wojowników budził postrach w sercach nawet najdzielniejszego wroga. Gdyby tylko pewnego mżystego dnia nie przyjechał ten kapłan....


Był to jeden z tych szarych dni. W sumie nic nie zapowiadało, aby miał się on różnić od innych szarych dni jakich pełno podczas przedłużającej się jesieni. Pod jaskinie wczesnym rankiem podjechało kilku jeźdźców.

- Hola! - Donośny głos rozległ się pod wejściem do największej pieczary.

Po chwili wyszedł z niej jeden jedyny osobnik rodzaju niewątpliwie męskiego.

- Czego?! - wypowiedział tylko to jedno słowo, ale zmroziło ono krew w żyłach rycerzy towarzyszących kapłanowi.

- Przyjechaliśmy nająć wojowników, którzy pomogą rozprawić sie nam z siłami ciemności – głos kapłana był wypełniony wstrętem, jako że takie plemiona były jedynie nieco mniej skażone od plugastwa z którym walczyli już tyle lat. Niestety, walki nie przebiegały pomyślnie i trzeba było uciec się do radykalnych środków.

- Dupa zbita paniczyku – postać zaśmiała się nieprzyjemie - tydzień temu byli tu zieloni cuchnący wojownicy i najęli całą wioskę, aby walczyła przeciwko wam. Odejdź w pokoju – Z takim sarkazmem wypowiedział ostatnie słowa, że kapłanem aż zatrzęsło.

- Dajemy sześć złotych monet za każdego, kto przez miesiąc będzie służył pod naszymi sztandarami! - mimo oburzenia nuta desperacji przebijała się w głosie kapłana.

Drągal aż się zatrzymał.

- Poczekaj – i wszedł do jaskini.

Po kilku chwilach wyszedł ubrany w płaszcz z wilczych skór - Ilu wojowników chcesz?

- Pięćdziesięciu. Zaciągi zbierają się pod Urbing Odd.

Mieszkaniec jaskini zaczął myśleć ale tylko zaklął. Liczenie nigdy nie było jego mocną stroną.

- Idę do braci pod Kirgilt Hall, którzy tam odjechali z zielonymi. Za dwa razy po dziesięć dni zjawimy się pod Urbing Odd.

Kapłan odjechał, a najemnik udał się w swoją stronę.

…....................................................…....................................................…............................................


Kilka dni później dotarł do najdalej wysuniętych straży. Nieszczęśliwie dla niego, byli to członkowie jego plemienia, którzy po serdecznym przywitaniu przyprowadzili go do obozu. Byłby lepiej dla niego gdyby wtedy zginął.

…....................................................…....................................................…............................................

Kilka godzin później szarża rycerzy Urlyka rozniosła obóz wroga.

Pech sprawił, że w ferworze największego zamieszania najemnika dostrzegł dowódca sił chaosu. Natychmiast zrozumiał, że to on musiał sprowadzić wrogich rycerzy i rzucił na niego straszliwą klątwę. W tym samym momencie Arcykapłan Urlyka przeklął go w imieniu sił jasności. I tak pierwszy raz w historii magia sił dobra i zła, jasności i ciemności skumulowała się na jednym obiekcie.

W efekcie tego zbicia dwóch potęg powstał stwór straszliwy. Jego ciało pokryte zostało zgnilizną i zrogowaciałą skórą. Twór nie musiał się też odżywiać, choć chętnie uzupełniał swoje “ciało” wszelaką zgnilizną. Żył już kilkaset lat a z biegiem czasu stawał się coraz bardziej podobny do chodzącej padliny. Teraz już wielkością przypominał ogra, jakichkolwiek podobieństw do innych istot żywych trudno by szukać. Choć trudno też nazwać go żywym....

Twór nie myślał. Po prostu przemieszczał się z miejsca na miejsce zgodnie z najbardziej podstawowymi instynktami. Wielu próbowało go zabić, lecz twór miał zastraszające zdolności regeneracji. Nie ważne jak bardzo rozczłonkowany został, po kilku latach znów powstawał żeby .... istnieć.

Był wysoki i pokryty zrogowaciałą skórą, twardszą niż większość tworów człowieka. Walczył zaś trzymaną w lewej kończynie wielką kłodą drewna nabijaną wyciągniętymi ze swojego ciała ostrzami tych nieszczęśników, którzy ośmielili się stanąć mu na drodze. Jego prawa ręka zaś stwardniała do tego stopnia, że żadna stal nie mogła jej zranić.

W niektórych krainach jest mitem, w innych żywą legendą. Posiada wiele imion, lecz żadne nie należy do niego. A może wszystkie.


…....................................................…....................................................…............................................

Fariot nawet nie przypuszczał, że twór przechodząc przez bramę w tym odległym zakątku Sylvanii w górach Krańca Świata, stanie się jednym z wojowników na arenie. Nie największym, nie najszybszym, nie najdzielniejszym, ale z pewnością jednym z najbardziej niezapomnianych.

A jego imię turniejowe, Fetor, zostało w pamięci widzów przez wiele lat. Nie tylko z powodu jego umiejętności...

Awatar użytkownika
Casp
Mudżahedin
Posty: 308

Post autor: Casp »

Imię postaci: Tomas Land - Kapitan DoW
Broń: Halabarda
Zbroja: średnia zbroja
Ekwipunek: buty szybkości, eliksir refleksu
Umiejętności: dobry refleks, zręczny


Nie jestem zbyt odważny. Szczerze mówiąc uważają mnie za tchórza. Być może słusznie... Ciężko jest być najemnikiem, kiedy nienawidzi się walki i widoku krwi. Ja jednak nie miałem wyboru - zostałem przehandlowany przez ojca za skrzynkę wódki jako chłopak na posyłki do grupy wędrownych najmitów. Byłem wyrośnięty i silny jak swój wiek, jednak gębę miałem i mam dość szpetną, co uchroniło mnie przed gorszym losem - ojciec próbował sprzedać mnie również do innych miejsc, jednak nigdzie mnie nie chcieli. Miałem wtedy 8 lat.
Po pięciu latach służby jeden z awanturników dostrzegł we mnie talent do walki po tym, jak uniknąłem sześciu rzuconych we mnie płonących brewion - kucharz był wściekły, bo upuściłem naczynie z wrzącą zupą, która poparzyła go boleśnie. Całe wydarzenie wywołało śmiech całej bandy, nie lubili oni bowiem zbytnio naszego kucharza. Dla mnie jednak był to początek nowego życia - Olaf Garbaty przyjął mnie jako swojego "giermka" - co oznaczało w praktyce, że dał mi krótki zardzewiały miecz i kazał pilnować swoich pleców w nadchodzącej utarczce. Zaczął mnie też uczyć fechtunku.
Po dwóch tygodniach wszyscy najemnicy patrzyli na mnie zupełnie inaczej, niż dotąd. Byłem najszybszy z nich - a każdy żołnierz wie, że szybkość w walce jest często decydująca. Nie tłumaczyłem im, że mój refleks jest efektem sadystycznych zapędów mojego ojca, który po pijaku uwielbiał rzucać w swoje dzieci czym popadnie, najczęściej pustymi butelkami i sztućcami. Trening zaczynał się właściwie od momentu, gdy zacząłem samodzielnie chodzić. Moja twarz nosi tego wiele śladów.

Po kolejnych czterech latach stałem się równoprawnym członkiem bandy - no prawie równoprawnym. Najlepiej walczyło mi się za pomocą halabardy - pozwalała zadawać silne ciosy z dystansu. Miała też inną zaletę - była bronią wymagającą przestrzeni wokół mnie, dzięki czemu inni w czasie walki nie stali blisko i nie mogli oglądać przerażenia na mojej twarzy. Miałem też więcej okazji, by zasymulować zranienie, co pozwalało mi bezpiecznie się ukryć i przeczekać zamieszanie z dala od kłopotów.

Jednak gdy skończyłem 18 lat szczęście mnie opuściło.
Mieliśmy za zadanie eskortować jakiegoś kupca, który obawiał się samotnej przeprawy przez Góry Krańca Świata.
"Niedługo zaczynają się walki na Arenie Śmierci w Syvanii, ściągają tam najgorsze monstra i wynaturzeńcy, awanturnicy żądni krwi i sławy... Nie mam ochoty paść ofiarą któregoś z nich, lub jakiejś grupy pseudokibiców, ściagających tłumnie na tą pożałowania godną imprezę" - mówił handlarz.

Niestety jego obawy okazały się słuszne. Na jednej z przełęczy napotkaliśmy grupę mrocznych kultystów, którzy zamierzali oglądać przebieg walk na Arenie. Nie zamierzali nas atakować, pewnie nie chcieli marnować na to czasu. Z sobie tylko znanych powodów kupiec zamiast minąć ich nie zwracając na siebie uwagi, zaczął trząść się i pocić, sapać i pomrukiwać, a kiedy ostatni z mrocznych wojowników mijał już karawanę, kupiec jakby się załamał - popędził konia, który spanikowany wpadł zadem na mijanego człowieka i zepchnął go do cuchnącego zgnilizną rowu...
Zaczęła się rzeź. Mimo lat doświadczenia w walce najemnicy padali jak muchy. Przewaga liczebna i nadludzka siła i szybkość wrogów przechyliły szalę zwycięstwa na stronę kultystów.
Kupiec założył jakieś dziwne buty i zaczął biec gdzieś na oślep przed siebie z prędkością młodego rumaka. Widziałem jak jeden z wojowników zastrzelił go z kuszy z czarnymi bełtami. Sam niemal od początku siedziałem skulony w rowie, gdzie udało mi się niepostrzeżenie wczołgać po zabiciu dwóch oponentów.

Nie chciałem pamiętać tego, co działo się później, moja psychika wyparła te wydarzenia ze świadomości i pamięci. Czasem tylko budzę się z krzykiem i obrazami pełnymi krwi i strachu, jakiego nie zaznałem wcześniej. Jak przez mgłę uświadamiam sobie, że kultyści robili coś strasznego z jeńcami, ja sam zaś zdołałem ściągnąć z nieżywego kupca jego buty i zabrać kilka buteleczek płynu, który handlarz nosił przy pasku razem z sakiewką, pilnując obu równie skrupulatnie...

Poszedłem na Arenę. Nie umiem właściwie niczego poza walką. Jestem dobry, może nawet najlepszy spośród nieżyjących kompanów. Kiedy walczę, czuję, że żyję, że dotykam tajemnicy sensu mojego istnienia. Czy jest jakiś inny sens, niż walka? Kocham ją i nienawidzę. Jak mojego życia. Jak mojego ojca. Jak siebie.

Poszedłem na Arenę.

Awatar użytkownika
Rasti
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6022
Lokalizacja: Włoszczowa

Post autor: Rasti »

Imię postaci: Konrad Bleibuf ( Łowca czarownic z inkwizycji Sigmara)
Broń: rapier "tępiciel"
Zbroja: Ciężka zbroja, hełm
Ekwipunek: Pistolet, Eliksir refleksu
Umiejętności: Szermierz, Zabójca

- Konradzie, gdzie my do cholery jesteśmy!? - z oburzeniem odezwał się młody chłopak. Miał on krótkie blond włosy. Oczy duże, niebieskie. Na jego przybrudzonej twarzy malowała się niepewność. Konrad szedł przez nim przez niecodzienną polankę. Pokrzywione drzewa, dziwnie wypalona trawa. Zewsząd dobywał się przerażający jęk
- Zamknij tą swoją kłopotliwą jadaczkę smarkaczu. Sam chciałeś iść za mną i tępić chaos. - sucho odparł Łowca Czarownic.
- No ale co to za piekielne miejsce? Czy Sigmar o nim zapomniał!? - z goryczą wykrzyczał Feliks.
- Sigmar nie zapomniał. Już niedługo cały ten chaos zostanie zniszczony... Ogień... Ogień ich zdławi.
- Ale co to za miejsce? Po drodze dziwnie opustoszałe wioski. Te pokrzywione drzewa? Gdzie my jesteśmy? To nadal Imperium? - Przyspieszył kroku.
- To Sylvania... Kraina przesiąknięta złem i chaosem. Tutaj nie istnieje prawo. - chłopak drżał z przerażenia. Lekki chłodny wiatr podwiewał szeroki kapelusz Konrada.
Szli tak dalej przez dwie godziny.
- Ej, ktoś tam jest! Co on robi o tej porze w polu? Dochodzi zmierzch. - z dala widać było postać przypominającą człowieka. Stała na środku pola. Wydawało się, iż wykonywała wciąż ten sam zestaw ruchów. Bleibuf spojrzał w tamtą stronę. Nie drgnął w ogólne. Szli dalej, powoli zbliżając się do tej postaci. Gdy doszli widać było starą kobietę, która z haczką cały czas rozgarniała ziemię. Jej ruch powtarzał się w nieskończoność. Na jej twarzy były zmarszczki, a jej oczy były dziwnie zastygłe. Słuchać było jakiś pomruk. Feliks podszedł do postaci. Łowca Czarownic zatrzymał się.
- Co się jej stało? - z przerażeniem zapytał chłopak. Odsunął się od kobiety. Konrad milczał. - o co jej chodzi mówiąc "kraj przeklętych"? Co to znaczy Konradzie? - przeszła go gęsia skórka. Zacisnął dłoń na rękojeści swojego krótkiego miecza.
- Jesteśmy blisko - szepnął mężczyzna. Po czym dalej szli w obranym kierunku.

ODPOWIEDZ