Arena of Death 18: Sylvania
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Re: Arena of Death 18: Sylvania
Walka nr 3
Celdern Auxil(high elf noble) vs Magnus Drakenhof(warrior priest of ulric)
Gdy wezwano Celderna do walki ten był gotów. Jak na pierwszego zabójcę Ulthuanu był niepozorny. Musiałłtaki być by dobrze wykonywać swój zawód. Przestanie nim być gdy odbędzie swoją pierwszą walkę tutaj wiedział o tym ale musiał dobrze wpasować się w tutejsze stosunki. Celdern wiedział że nikt nie bedzie podejrzewał natury jego prawdziwej misji. Musiał jednak najpierw wygrać na arenie by zbliżyć sięę do swojego celu. A podchodzenie ofiary opanował niezgorzej niż zabójcy Druchii. Elf sprawdził swe sztylety i wypił buteleczkę płynu o czerwonej barwie. Smak był obrzydliwy lecz od razu poczuł się dużo silniejszy.
Kapłani Ulryka mięli zwyczaj modlić się przed bitwą. Magnus nie był tu wyjątkiem. Pozwalało mu to oczyścić umysł. Wciąż miał w pamięci w pamięci wyrywek z księgi która go tutaj przywiodla. Jak miał nie wierzyć w przeznaczenie. Ponadto miał rodowe nazwisko Drakenhof a do Drakenhof jak się okazuje miał się udać. To niezwykły zbieg okoliczności. Magnus wiedział gdy tylko tu przbył że arena była jego przeznaczeniem będzie na niej walczyć. Kapłan pobłogosławił swoją broń w codziennym rytuale pana zimy. Teraz był gotowy.
Będąc już na arenie wojownicy oczekiwali na sygnał do walki. Gdy nadszedł gong rozległ się po arenie i magnus chwycił młot oburącz. Elf sprężystym krokiem niespiesznie krążył dookoła Magnusa. Ten obserwował Asura czekając na okazję do ataku. Cedern ruszył biegiem nadspodziewanie szybko. Dopadł magnusa w mgnieniu oka wdrażając sztylkety w słabsze miejsca w zbroi człowieka. Magnus poczuł elfią stal i jak coś ciepłego rozlewa sięęwokół jego ran i ból temu towarzyszący. Kapłan Ulryka mimo rany uderzył głową elfa a gdy ten się cofnął na odległość pewną, poprawił młotem. Celdern nie zdążył wykonać uniku w wyniku czego wyleciał w powietrze i znalazł się na piasku. Obolały bo czuł że chyba pękło mu żebro lub dwa instynktownie zerwał się . Magnus uśmiechnął się wrednie. Elf czy nie elf żaden przeciwnik nie będzie go lekceważył. Rzeczywiście nutka arogancji którą miał elf w stosunku do człowieka wyparowała. Celdern musiał uważać bo ten człowiek to nie przelewki jak początkowo myślał. Chwyciwszy mocniej sztylety doskoczył znowu. Zakręcił się przed człowiekiem chcąc zadać cios i minąć go z boku. Sztylet zgrzytnął na zbroi a drugi dosięgł celu robiąc głęboką bliznę na policzku. Magnus krwawił obficie z poprzednich ran tak że widoczne krople przeciekały przez zbroje. Gdy elf już mijał kapłana , magnus chwytanym na krótko młotem chciał uderzyc w tył głowy. Niestety nie zdążył. Celdern wtedy wykonał salto do tyłu, wtedy następnym obrotem pchnął. Zdołał zranić ponownie magnusa. Wtedy eliksir człowieka przestał działać bo magnus zauwazył że swiat znów przyspieszył. Gdyby tylko nie krwawił...
Walczył jednak dalej. Cios młotem elf uniknął bez trudu. Zabójca ponownie dopadł swego przeciwnika tym razem z tyłu wbijając swą w bok człowieka. Magnus słabł. Probówał kopnąć elfa, ten tylko się zaśmiał gdy odskakiwał od niego. Na więcej nie starczyło magnusowi sił. Czerwone plamki wykwitły mu przed oczami. Opadł na kolana i pod ciężarem zbroi położył się na piasku. Elf przyglądał się temu obojętnie. Podszedł do jeszcze żyjącego Magnusa. Teraz to tylko kwestia formalności.
Magnus szeptałłcoś do siebie. Modlitwę?przekleństwa? Nie istotnie. Jego przeznaczenie sięędopełniło. Ostatnim co widział Magnus byl Celdern pochylający się nad nim z zakrwawionym sztyletem w dłoni. Dokończywszy swoją robotę elf wytarł sztylet o szatę kapłana i wstał opuszczając arenę. nie zważając na chwałę zwycięzcy. Gdy schodziłłtrafiłłgo bukiecik jakiś kwiatków rzuconych przez jakąś wieśniaczkę. Elf podniósł go i wąchając zszedł z areny.
Celdern Auxil(high elf noble) vs Magnus Drakenhof(warrior priest of ulric)
Gdy wezwano Celderna do walki ten był gotów. Jak na pierwszego zabójcę Ulthuanu był niepozorny. Musiałłtaki być by dobrze wykonywać swój zawód. Przestanie nim być gdy odbędzie swoją pierwszą walkę tutaj wiedział o tym ale musiał dobrze wpasować się w tutejsze stosunki. Celdern wiedział że nikt nie bedzie podejrzewał natury jego prawdziwej misji. Musiał jednak najpierw wygrać na arenie by zbliżyć sięę do swojego celu. A podchodzenie ofiary opanował niezgorzej niż zabójcy Druchii. Elf sprawdził swe sztylety i wypił buteleczkę płynu o czerwonej barwie. Smak był obrzydliwy lecz od razu poczuł się dużo silniejszy.
Kapłani Ulryka mięli zwyczaj modlić się przed bitwą. Magnus nie był tu wyjątkiem. Pozwalało mu to oczyścić umysł. Wciąż miał w pamięci w pamięci wyrywek z księgi która go tutaj przywiodla. Jak miał nie wierzyć w przeznaczenie. Ponadto miał rodowe nazwisko Drakenhof a do Drakenhof jak się okazuje miał się udać. To niezwykły zbieg okoliczności. Magnus wiedział gdy tylko tu przbył że arena była jego przeznaczeniem będzie na niej walczyć. Kapłan pobłogosławił swoją broń w codziennym rytuale pana zimy. Teraz był gotowy.
Będąc już na arenie wojownicy oczekiwali na sygnał do walki. Gdy nadszedł gong rozległ się po arenie i magnus chwycił młot oburącz. Elf sprężystym krokiem niespiesznie krążył dookoła Magnusa. Ten obserwował Asura czekając na okazję do ataku. Cedern ruszył biegiem nadspodziewanie szybko. Dopadł magnusa w mgnieniu oka wdrażając sztylkety w słabsze miejsca w zbroi człowieka. Magnus poczuł elfią stal i jak coś ciepłego rozlewa sięęwokół jego ran i ból temu towarzyszący. Kapłan Ulryka mimo rany uderzył głową elfa a gdy ten się cofnął na odległość pewną, poprawił młotem. Celdern nie zdążył wykonać uniku w wyniku czego wyleciał w powietrze i znalazł się na piasku. Obolały bo czuł że chyba pękło mu żebro lub dwa instynktownie zerwał się . Magnus uśmiechnął się wrednie. Elf czy nie elf żaden przeciwnik nie będzie go lekceważył. Rzeczywiście nutka arogancji którą miał elf w stosunku do człowieka wyparowała. Celdern musiał uważać bo ten człowiek to nie przelewki jak początkowo myślał. Chwyciwszy mocniej sztylety doskoczył znowu. Zakręcił się przed człowiekiem chcąc zadać cios i minąć go z boku. Sztylet zgrzytnął na zbroi a drugi dosięgł celu robiąc głęboką bliznę na policzku. Magnus krwawił obficie z poprzednich ran tak że widoczne krople przeciekały przez zbroje. Gdy elf już mijał kapłana , magnus chwytanym na krótko młotem chciał uderzyc w tył głowy. Niestety nie zdążył. Celdern wtedy wykonał salto do tyłu, wtedy następnym obrotem pchnął. Zdołał zranić ponownie magnusa. Wtedy eliksir człowieka przestał działać bo magnus zauwazył że swiat znów przyspieszył. Gdyby tylko nie krwawił...
Walczył jednak dalej. Cios młotem elf uniknął bez trudu. Zabójca ponownie dopadł swego przeciwnika tym razem z tyłu wbijając swą w bok człowieka. Magnus słabł. Probówał kopnąć elfa, ten tylko się zaśmiał gdy odskakiwał od niego. Na więcej nie starczyło magnusowi sił. Czerwone plamki wykwitły mu przed oczami. Opadł na kolana i pod ciężarem zbroi położył się na piasku. Elf przyglądał się temu obojętnie. Podszedł do jeszcze żyjącego Magnusa. Teraz to tylko kwestia formalności.
Magnus szeptałłcoś do siebie. Modlitwę?przekleństwa? Nie istotnie. Jego przeznaczenie sięędopełniło. Ostatnim co widział Magnus byl Celdern pochylający się nad nim z zakrwawionym sztyletem w dłoni. Dokończywszy swoją robotę elf wytarł sztylet o szatę kapłana i wstał opuszczając arenę. nie zważając na chwałę zwycięzcy. Gdy schodziłłtrafiłłgo bukiecik jakiś kwiatków rzuconych przez jakąś wieśniaczkę. Elf podniósł go i wąchając zszedł z areny.
Bieg-sprint... Ciach-ciach, unik-skok i znów ciach. Wszystko wykonane perfekcyjnie, szybkość-refleks najważniejsze siła przyjdzie sama. Mistrz Lurk będzie zadowolony, to on kazał ćwiczyć przed walką-bojem, w końcu obiecał dorodnego-pysznego niewolnika na kolację. Chlast-łup i znów sukces... Takie ćwiczenia trzeba przyznać są trochę nudne, co innego na żywych przeciwnikach, ale niestety. Z drugiej strony przypomina to trochę czasy, gdy był adeptem klanu Eshin na dalekim wschodzie, wtedy też walczył-zabijał na "sucho". Z rozrzewnieniem wspomniał swoją pierwszą ofiarę skrytobójczych zdolności, najstarszego-największego z miotu Queech'a, kto by pomyślał ,że przez takie małe zadrapanie do krwi przedostanie się tyle trucizny, żeby ubić-zabić takiego osiłka.

Falligor nie czuł większej sympatii do któregokolwiek z zawodników. Człowiek jak człowiek, no może ten był bardziej brodaty niż większość których poznał. Elf? Sprawa była bardziej skomplikowana. Dzieci Asura opuściły stary świat po wojnie z krasnoludami przy okazji zostawiając ukochane Athel Loren i elfy w nim mieszkające bez wsparcia do walki z siłami ciemności. No i w dodatku obwołali leśnych braci zdrajcami ponieważ postanowili walczyć o swoją ukochaną puszczę a nie tchórzliwie wrócić na bezpieczny Ulthuan. Tak więc leśne elfy nie darzyły wielką miłością swoich pobratymców zza morza. A tak poza tym, obie nacje nie prowadziły ze Sobą jakichkolwiek stosunków dyplomatycznych, więc wieki odosobnienia i nie załatwione sprawy zrobiły swoje.
Falligor musiał jednak przyznać ze ten tutaj ładnie walczył. I choć to był pierwszy elf wysokiego rodu jakiego w życiu widział to od razu mógł zobaczyć że jego kunszt bitewny był bardzo podobny do jego własnego. Choć widać, pewną różnice. Celdern Auxil walczył "jakby" wszystkimi stylami na raz nie wyciągając maksymalnych korzyści jakby żadnego z nich. Kiedy On walczył swoimi cienistymi tańcami loec`a to znacznie więcej był w stanie osiągnąć. Ten człowiek nie miał szans od początku. Widać ze elf po prostu bawił się nim, omijał miejsca witalne. Więc kiedy człowiek upadł nie było to dla niego żadnym zaskoczeniem. W oddali dostrzegł Swojego oponenta. Mroczny rycerz okuty w zbroje. Falligor nie miał wielkiego doświadczenia w walce z takim przeciwnikiem. Fakt walczył kiedyś z krasnoludami, ale to coś zupełnie innego. Używając swojego bystrego wzroku starał się ujrzeć słabe punkty w jego piekielnej zbroi...
Falligor musiał jednak przyznać ze ten tutaj ładnie walczył. I choć to był pierwszy elf wysokiego rodu jakiego w życiu widział to od razu mógł zobaczyć że jego kunszt bitewny był bardzo podobny do jego własnego. Choć widać, pewną różnice. Celdern Auxil walczył "jakby" wszystkimi stylami na raz nie wyciągając maksymalnych korzyści jakby żadnego z nich. Kiedy On walczył swoimi cienistymi tańcami loec`a to znacznie więcej był w stanie osiągnąć. Ten człowiek nie miał szans od początku. Widać ze elf po prostu bawił się nim, omijał miejsca witalne. Więc kiedy człowiek upadł nie było to dla niego żadnym zaskoczeniem. W oddali dostrzegł Swojego oponenta. Mroczny rycerz okuty w zbroje. Falligor nie miał wielkiego doświadczenia w walce z takim przeciwnikiem. Fakt walczył kiedyś z krasnoludami, ale to coś zupełnie innego. Używając swojego bystrego wzroku starał się ujrzeć słabe punkty w jego piekielnej zbroi...
Paskudny uśmiech power gamera
Konrad po wyleczeniu swoich ran i napiciu się gorzałki wraz ze swoim uczniem poszli na widownię. Trafił akurat na rozpoczęcie walki.
- Ten człowiek to imperialny kapłan Ulryka? - spytał z zaciekawieniem chłopak.
- Tak... A ten drugi to elf. - odrzekł łowca. Dokładnie przyglądał się elfowi. Wydawał on mu się podejrzany. - Dziwne uczucie... - szepnął. Felix nie usłyszał tego. Walka trwała. Chłopak z ciekawością przyglądał się walce.
- Czy to jest styl walki elfów? - zapytał.
- Nie jestem pewien, ale ot bardziej przypomina mi styl walki zabójcy... - odrzekł czymś bardzo zaciekawiony. Wtedy kapłan padł na kolana pod ciężarem broni.
- Jak widać elf wygrał - powiedział Konrad, zanim Felix zdążył cokolwiek powiedzieć. Chłopak ze strachem patrzył na bezradność człowieka. Przez jego głowę przeszły ciemne myśli...
PS: Mur, robisz błędy w nazwisku mojej postaci ;D Jemu jest Bleibuf, a nie Bleibud.
- Ten człowiek to imperialny kapłan Ulryka? - spytał z zaciekawieniem chłopak.
- Tak... A ten drugi to elf. - odrzekł łowca. Dokładnie przyglądał się elfowi. Wydawał on mu się podejrzany. - Dziwne uczucie... - szepnął. Felix nie usłyszał tego. Walka trwała. Chłopak z ciekawością przyglądał się walce.
- Czy to jest styl walki elfów? - zapytał.
- Nie jestem pewien, ale ot bardziej przypomina mi styl walki zabójcy... - odrzekł czymś bardzo zaciekawiony. Wtedy kapłan padł na kolana pod ciężarem broni.
- Jak widać elf wygrał - powiedział Konrad, zanim Felix zdążył cokolwiek powiedzieć. Chłopak ze strachem patrzył na bezradność człowieka. Przez jego głowę przeszły ciemne myśli...
PS: Mur, robisz błędy w nazwisku mojej postaci ;D Jemu jest Bleibuf, a nie Bleibud.
Ech nie załapałem się na tą arene. Ale ciekawi mnie kto wygra. Mi najbardziej podoba się postac Rastiego i jej będę kibicować, szkoda tylko, że jego łowca nie służy Solkanowi tylko Sigmarowi, ale trudno
.

Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
- Master of reality
- Oszukista
- Posty: 833
- Lokalizacja: Warszawa
Celdern zszedł z areny w ciszy. "Cóż nie mogło być inaczej. Szkoda tylko że moja pozycja tutaj jest spalona. Trudno, zadanie musi zostać wykonane."
Nareszcie udało mi się wyjść z eliminacji
Nareszcie udało mi się wyjść z eliminacji

I sold my soul for rock'n roll
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Gdy odbywała się kolejna walka, w podziemiach .....
Strażnicy początkowo ignorowali dziwne uczucie swędzenia. Pchły, robale-nic innego zapewne. Masa tu takich. Zresztą, wypadało by się wykąpać raz w miesiącu. Jednak kiedy swędzenie zaczęło zmieniać się w fizyczny ból, a na ciele ludzi zaczęły pojawiać się tajemnicze, wypełnione zieloną cieczą krosty, zaniepokojeni najmici poinformowali Czarodzieja o tym o swoich kłopotach. Cóż jednak go to obchodziło? Sam organizator Areny czuł się świetnie, ba, nawet brzuch nie bolał od przejedzenia a głowa od przepicia!
Strażnicy stali się zatem czujniejsi, coraz rzadziej patrolowali niższe poziomy zamku Drakenhof...
Valkrit Zgniłodech wrzucił kolejny ekstrakt do wielkiego kotła, chichocząc przy tym nieprzyjemnie:
-Tak-tak! Głupi-durni ludzie-ludziska nie wiedzą co się dzieje! Już niedługo-zaraz Wielka Mocarna Zaraza-Infekcja będzie gotowa-gotowa!
Kapłan Zarazy pochylił się nad bulgoczącym kotłem i powąchał zawartość. Tak-tak! Pachniało dobrze. Pachniało zwycięstwem-wiktorią!
Skaven odwrócił się do swoich towarzyszy. Trzech mnichów zarazy spokojnie czekało na rozkazy, z pamięci-nieprzerwanie recytując Liturgis Infectus v.III. Zaiste, Valkrit był rad-zadowolony! Potężny-mocny Klan Pestilens przysłał mu tych sługów-akolitów, by pomogli mu w pracy nad Wielką-Wszechzłą Chorobą-Choróbskiem. Wiedział,iż ta Arena to duże-wielkie pole doświadzcalne dla nowych zarazek-syfów, jakimi ma zamiar poczęstować-zarazić głupie-durne Imperium. Już wkrótce-niedługo....
-Chyżo-chyżo! Podać mi Korzeń-Drewno Trzynastokrotnie Obrzyganej-Upaćkanej Drzewa-Brzozy!
Tak-tak. Valkrit miał plan....
Strażnicy początkowo ignorowali dziwne uczucie swędzenia. Pchły, robale-nic innego zapewne. Masa tu takich. Zresztą, wypadało by się wykąpać raz w miesiącu. Jednak kiedy swędzenie zaczęło zmieniać się w fizyczny ból, a na ciele ludzi zaczęły pojawiać się tajemnicze, wypełnione zieloną cieczą krosty, zaniepokojeni najmici poinformowali Czarodzieja o tym o swoich kłopotach. Cóż jednak go to obchodziło? Sam organizator Areny czuł się świetnie, ba, nawet brzuch nie bolał od przejedzenia a głowa od przepicia!
Strażnicy stali się zatem czujniejsi, coraz rzadziej patrolowali niższe poziomy zamku Drakenhof...
Valkrit Zgniłodech wrzucił kolejny ekstrakt do wielkiego kotła, chichocząc przy tym nieprzyjemnie:
-Tak-tak! Głupi-durni ludzie-ludziska nie wiedzą co się dzieje! Już niedługo-zaraz Wielka Mocarna Zaraza-Infekcja będzie gotowa-gotowa!
Kapłan Zarazy pochylił się nad bulgoczącym kotłem i powąchał zawartość. Tak-tak! Pachniało dobrze. Pachniało zwycięstwem-wiktorią!
Skaven odwrócił się do swoich towarzyszy. Trzech mnichów zarazy spokojnie czekało na rozkazy, z pamięci-nieprzerwanie recytując Liturgis Infectus v.III. Zaiste, Valkrit był rad-zadowolony! Potężny-mocny Klan Pestilens przysłał mu tych sługów-akolitów, by pomogli mu w pracy nad Wielką-Wszechzłą Chorobą-Choróbskiem. Wiedział,iż ta Arena to duże-wielkie pole doświadzcalne dla nowych zarazek-syfów, jakimi ma zamiar poczęstować-zarazić głupie-durne Imperium. Już wkrótce-niedługo....
-Chyżo-chyżo! Podać mi Korzeń-Drewno Trzynastokrotnie Obrzyganej-Upaćkanej Drzewa-Brzozy!
Tak-tak. Valkrit miał plan....
Ostatnio zmieniony 25 lis 2009, o 23:32 przez Varinastari, łącznie zmieniany 1 raz.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
walka nr 4
Khargh Wargor(Beastmen Wargor) vs Mav Kuglarz(Dow Captain)
Dwaj zawodnicy walczący następni byli więźniami. Każdy z nich siedział a oboje byli diametralnie różni jeśli chodzi o zachowanie w celi. Jeden człowiek , drugie bestia. Obaj mieli wspólną cechę jednak. Nie znaleźli się tutaj z włąsnej woli. Khargh był ledwie więcej niż bestią, niby inteligentną ale taką którą cofnęła sięędo swych bardzo podstawowych instynktów że trzeba było go kontrolować za pomocą bata i klatki. Mav pogodził się ze swoim losem i musiał walczyć by przerzyć. Nie szalał lecz rozmyślał co będzie dalej. Gdy zbliżył się czas występu po każdego przyszli inaczej. Khargowi zarzucili łancuchy i siłą wyprowadzili, Marv po prostu wyszedłłw towarzystwie strażników. Przechodząc przez zbrojownie chwycił swój ekwipunek i po chwili już byłłgotowy. Khargha natomiast umieszczono w klatce dopóki nie zabrzmi gong. Ten szalał z bezsilnej wsciekłości chcąc zabijać, zabijać zabijać. Nie mógłłsię jednak wydostać z klatki. Jego "właściciel" szyderczo mu dogadywał- wrzeszcz wyj głupie stworzenie. I tak nie ruszysz się bez mej woli. Marv spojrzawszy na bestię wciągnął powietrze. Czuł jakiśśtaki niepokój spowodowany aurą tego stwora. Jakby osłabł. Czyżby strach? Nie na pewno nie, więc co. Najchętniej oddaliłby się ale nie mógł tego uczynić. Pozostało mu tylko jedno stać i walczyć. W końcu zabrzmiałłgong a kharga wypuszczono z klatki. Ten popędziłłz rykiem na Mava. Cyrkowiec przygotował się. Gdy bestia byłą tuż przed nim ustąpił krok na bok uderzając prawym końcem płonącego kija w grzbiet Kharga. Nie wywarło to żadnego wrażenia na bestii. Khargh odwinął się ciosem swoimi długimi pazurami. Mav zaregował szybko uchylając się poprzez przykucnięcie. Khargh zdołał go tylko trochę zadrapac na czubku głowy. Człowiek uderzył znów z prawej przygrzmocając w pysk kharga. Tym razem bestia poczuła. W khargu wezbrała wsciekłość na tego ludzia. Rycząc próbował dosięgnąc człowieka ciosami raz po raz. Mav unikał zwinnie ale któryś z kolei cios po raz kolejny go dosięgł i rozrywając zbroję zrobił szramę mu na brzuchu. Rana zaczęła obficie krwawić. Tymczasem Mav uderzył znad głowy trzymając kij oburącz. Zwierzolud oberwał w leb a następnie cyrkowiec wbił swój oręż w ziemię i na nim niczym tyczce kopnął obunożnie swego przeciwnika. Ten odrzucony do tyłu zawył zaskoczony tym dziwnym obrotem spraw. Krew ludzia go drażniłą i miał ochotę jak najszybciej jej zakosztować. Zerwał się ponownie nacierając na Mava. Ten po prostu ponownie zszedłłmu z linii ciosu kijem atakując nogi.Zwierz przewrócił się. Upływ krwi Mava pod wpływem ruchu jeszcze bardziej się nasilił a człowiek zaczął odczuwać pierwsze skutki jej ubytku. Chciał rąbnąć koncówką kija leżącego khargha w potylicę. Ten miał swoje sztuczki. Kopytem sam uderzył w nogę człowieka i ten sam padł. Khargh już był na swych nogach i rzucił się z kolei teraz on na leżącego. Refleks Mava osłabł i nie zdążył uciec Khargowi. Zwierzolud przygniótł go a jego pazury dokończyły reszty. Po chwili z rozszarpanego ciała nie dało sięęrozpoznać dawnego mava. Trybuny głośno krzyczały, jedni ze zgrozy, drudzy z zachwytu nad widowiskiem pełnym krwi i brutalnosci. Bestiolud natomiast pożywiał się smakowitym kawałkiem sercsa swego przeciwnika. Na trybunach kupiec parsknął zawiedziony. Liczył że dzięki zakładom coś zarobi a tu taki zawód.
Khargh Wargor(Beastmen Wargor) vs Mav Kuglarz(Dow Captain)
Dwaj zawodnicy walczący następni byli więźniami. Każdy z nich siedział a oboje byli diametralnie różni jeśli chodzi o zachowanie w celi. Jeden człowiek , drugie bestia. Obaj mieli wspólną cechę jednak. Nie znaleźli się tutaj z włąsnej woli. Khargh był ledwie więcej niż bestią, niby inteligentną ale taką którą cofnęła sięędo swych bardzo podstawowych instynktów że trzeba było go kontrolować za pomocą bata i klatki. Mav pogodził się ze swoim losem i musiał walczyć by przerzyć. Nie szalał lecz rozmyślał co będzie dalej. Gdy zbliżył się czas występu po każdego przyszli inaczej. Khargowi zarzucili łancuchy i siłą wyprowadzili, Marv po prostu wyszedłłw towarzystwie strażników. Przechodząc przez zbrojownie chwycił swój ekwipunek i po chwili już byłłgotowy. Khargha natomiast umieszczono w klatce dopóki nie zabrzmi gong. Ten szalał z bezsilnej wsciekłości chcąc zabijać, zabijać zabijać. Nie mógłłsię jednak wydostać z klatki. Jego "właściciel" szyderczo mu dogadywał- wrzeszcz wyj głupie stworzenie. I tak nie ruszysz się bez mej woli. Marv spojrzawszy na bestię wciągnął powietrze. Czuł jakiśśtaki niepokój spowodowany aurą tego stwora. Jakby osłabł. Czyżby strach? Nie na pewno nie, więc co. Najchętniej oddaliłby się ale nie mógł tego uczynić. Pozostało mu tylko jedno stać i walczyć. W końcu zabrzmiałłgong a kharga wypuszczono z klatki. Ten popędziłłz rykiem na Mava. Cyrkowiec przygotował się. Gdy bestia byłą tuż przed nim ustąpił krok na bok uderzając prawym końcem płonącego kija w grzbiet Kharga. Nie wywarło to żadnego wrażenia na bestii. Khargh odwinął się ciosem swoimi długimi pazurami. Mav zaregował szybko uchylając się poprzez przykucnięcie. Khargh zdołał go tylko trochę zadrapac na czubku głowy. Człowiek uderzył znów z prawej przygrzmocając w pysk kharga. Tym razem bestia poczuła. W khargu wezbrała wsciekłość na tego ludzia. Rycząc próbował dosięgnąc człowieka ciosami raz po raz. Mav unikał zwinnie ale któryś z kolei cios po raz kolejny go dosięgł i rozrywając zbroję zrobił szramę mu na brzuchu. Rana zaczęła obficie krwawić. Tymczasem Mav uderzył znad głowy trzymając kij oburącz. Zwierzolud oberwał w leb a następnie cyrkowiec wbił swój oręż w ziemię i na nim niczym tyczce kopnął obunożnie swego przeciwnika. Ten odrzucony do tyłu zawył zaskoczony tym dziwnym obrotem spraw. Krew ludzia go drażniłą i miał ochotę jak najszybciej jej zakosztować. Zerwał się ponownie nacierając na Mava. Ten po prostu ponownie zszedłłmu z linii ciosu kijem atakując nogi.Zwierz przewrócił się. Upływ krwi Mava pod wpływem ruchu jeszcze bardziej się nasilił a człowiek zaczął odczuwać pierwsze skutki jej ubytku. Chciał rąbnąć koncówką kija leżącego khargha w potylicę. Ten miał swoje sztuczki. Kopytem sam uderzył w nogę człowieka i ten sam padł. Khargh już był na swych nogach i rzucił się z kolei teraz on na leżącego. Refleks Mava osłabł i nie zdążył uciec Khargowi. Zwierzolud przygniótł go a jego pazury dokończyły reszty. Po chwili z rozszarpanego ciała nie dało sięęrozpoznać dawnego mava. Trybuny głośno krzyczały, jedni ze zgrozy, drudzy z zachwytu nad widowiskiem pełnym krwi i brutalnosci. Bestiolud natomiast pożywiał się smakowitym kawałkiem sercsa swego przeciwnika. Na trybunach kupiec parsknął zawiedziony. Liczył że dzięki zakładom coś zarobi a tu taki zawód.
Walka...
Moje życie i moja śmierć
Po co się tu pchałem? Może jeszcze uda się jakoś uciec, wycofać?
Z drugiej strony ciekawe, czemu ten szkielet, z którym będę walczyć tak dymi. Jedno jest pewne - nie ujrzę jego krwi. Chyba ta walka nie będzie taka zła. Ten stwór nie wygląda na szybkiego, choć może być nieziemsko silny. Muszę trzymać go na dystans i unikać ciosów i w dobrym momencie uderzać w stawy albo odciąć głowę
Co ja robię, planuję walkę z upiorem, z tym szkieletorem? Chyba jednak jestem niespełna rozumu...
Moje życie i moja śmierć
Po co się tu pchałem? Może jeszcze uda się jakoś uciec, wycofać?
Z drugiej strony ciekawe, czemu ten szkielet, z którym będę walczyć tak dymi. Jedno jest pewne - nie ujrzę jego krwi. Chyba ta walka nie będzie taka zła. Ten stwór nie wygląda na szybkiego, choć może być nieziemsko silny. Muszę trzymać go na dystans i unikać ciosów i w dobrym momencie uderzać w stawy albo odciąć głowę
Co ja robię, planuję walkę z upiorem, z tym szkieletorem? Chyba jednak jestem niespełna rozumu...
Rakoth ruszył w stronę cmentarza znajdującego się na terenie zamkowych ogrodów. Pośród korytarzy z żywopłotu ciągnęły się gęste pasma mgły. Została tylko jedna rzecz, o którą Rakoth musiał zadbać przed walką. Musiał dowiedzieć się kim będzie pierwszy śmiertelnik, który rozpocznie niekończącą się krucjatę Rakoth'a ku zniszczeniu świata żywych!
Powoli przed nieumarłym wynurzał się kojący widok. Na niebie, wystarczająco nisko lśnił Morrsliebe, by pokryć cmentarz w zielonkawej poświacie. Ponad mgłę co krok wystawały wykrzywione i karykaturalne formy nagrobków. Co paręnaście metrów nad powierzchnię, spuchniętej od trupiego jadu, ziemi wystawał wysoki grobowiec, prowadzący głęboko w podziemne krypty i pieczary. Wszędzie walały się kości.
Rakoth wkroczył na cmentarz...
Poszukiwał jednego, jedynego nagrobku...
Na kamieniu powinno być wypisane krzywymi hieroglifami, imię jego nieumarłego sługi... Ab'habi Lath Mu'samdi.
W końcu Rakoth doszedł do odpowiedniego miejsca. Powoli rozpoczął wymawiać w swej świadomości słowa inkantacji, które znał z nieznanych przyczyn od czasu swej śmierci. Przeprowadzenie rytuału było szybkie. Pod koniec, ziemia wokół Rakoth zatrzęsła się. Powoli z pulchnej gleby wynurzały się kości. Najpierw rąk i czaszki, w końcu tułowia i nóg. Sługa milcząco stanął przed swym panem.
Nie trwało to długo. Po paru minutach Rakoth uwolnił swego sługę z więzi jakie łączyły go z tym światem. Lecz nie na zawsze, o nie. W świadomości nieumarłego powoli krystalizował się plan...
Przeciwnikiem Rakoth'a miał być Tomas Land. Kości Rakoth'a buchnęły czarnym ogniem, lecz tym razem żadne obrazy i żaden ból nie zaatakował świadomości szkieletu. Powoli Rakoth skierował swe kroki w stronę areny. Zbliżał się czas śmierci!
Powoli przed nieumarłym wynurzał się kojący widok. Na niebie, wystarczająco nisko lśnił Morrsliebe, by pokryć cmentarz w zielonkawej poświacie. Ponad mgłę co krok wystawały wykrzywione i karykaturalne formy nagrobków. Co paręnaście metrów nad powierzchnię, spuchniętej od trupiego jadu, ziemi wystawał wysoki grobowiec, prowadzący głęboko w podziemne krypty i pieczary. Wszędzie walały się kości.
Rakoth wkroczył na cmentarz...
Poszukiwał jednego, jedynego nagrobku...
Na kamieniu powinno być wypisane krzywymi hieroglifami, imię jego nieumarłego sługi... Ab'habi Lath Mu'samdi.
W końcu Rakoth doszedł do odpowiedniego miejsca. Powoli rozpoczął wymawiać w swej świadomości słowa inkantacji, które znał z nieznanych przyczyn od czasu swej śmierci. Przeprowadzenie rytuału było szybkie. Pod koniec, ziemia wokół Rakoth zatrzęsła się. Powoli z pulchnej gleby wynurzały się kości. Najpierw rąk i czaszki, w końcu tułowia i nóg. Sługa milcząco stanął przed swym panem.
Nie trwało to długo. Po paru minutach Rakoth uwolnił swego sługę z więzi jakie łączyły go z tym światem. Lecz nie na zawsze, o nie. W świadomości nieumarłego powoli krystalizował się plan...
Przeciwnikiem Rakoth'a miał być Tomas Land. Kości Rakoth'a buchnęły czarnym ogniem, lecz tym razem żadne obrazy i żaden ból nie zaatakował świadomości szkieletu. Powoli Rakoth skierował swe kroki w stronę areny. Zbliżał się czas śmierci!
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Falligor`a z jednej strony smuciła śmierć kuglarza, po prostu nie wiedział w co się pakuje najwyraźniej. Z drugiej strony cieszyło go to że będzie miał szanse ubić tą przeklętą bestię tymi rękami! Kiedy zszedł z areny po czuł jakiś dziwny zew, pieśń której nie słyszał od tak dawna. Czy to możliwe? Ruszył niespokojnym krokiem po mieście. Prawie biegł. Czuł dobywająca się pieśń gdzieś tutaj blisko, tak blisko. Musiał się dowiedzieć co to jest! W pewnym momencie się zatrzymał. Stanął jak wryty... ponieważ stał na przeciwko cechu skrybów. Było jasne, że pieśń wyraźnie dobiegała stąd. Cóż to za piekielne sztuczki?! Nie mając jednak wyboru wszedł. W środku było cicho, bardzo cicho. W końcu po chwili podszedł do elfa przygarbiony człowiek.
- Czego tutaj szukasz, elfie- a jego dość tępe lico wyrażało nie ukrywane zdziwienie.
- Chce kupić nie zapisaną knigę, atrament i pióro.- powiedział w końcu elf. Nie wiedział do końca dlaczego, ale miał wrażenie że cała ta chwila juz dawno się wydarzyła. A on i ten skryba są jedyni aktorami odgrywającymi Swoje role. Na dodatek wyglądało, że ten skryba był doskonale przygotowany, bo jakby nigdy nic wyciągnął ze swojej tuniki te przedmioty. I podał je Falligorowi uśmiechając się przy tym tajemniczo. Wzrok elfa natychmiast padł na księgę. Była to pięknie zdobiona księga, z pięknym liściem dębu na okładce. Był to jeden ze świętych symboli Loec`a! Falligor od razu rzucił pytanie.
- Kim ... jesteś?- Te słowa padły w pustkę. Nikogo przed nim nie było. Nagle ujrzał że podchodzi do niego ten sam zgarbiony skryba i pyta.
- Mogę Ci w czymś pomóc, elfie?
- Przecież już Mi pomogłeś!
- O czym Ty mówisz? Pierwszy raz Cię na oczy widzę...- spojrzał na niego krzywo. - myślę ze powinieneś wyjść. Chyba jesteś niespełna rozumu.
Falligor zupełnie otępiały całą zaistniałą sytuacją postanowił posłuchać skryby, i przemyśleć wszystko to co się wydarzyło.
Coś się zmieniło i czuł to. Trochę zmęczony postanowił usiąść w karczmie. Pijąc ostatnie krople wina przywiezionego jeszcze z ukochanego Athel Loren, wziął do ręki pióro i otworzył książkę. Na początku słowa przychodziły mu z trudnością, z czasem jednak pisał coraz szybciej i szybciej. I nim się obejrzał wszyscy w karczmie już spali a on patrzył na dzieło jakie napisał. Opisywał tam wszystko czego doświadczył, co przeżył i doznał. A pieśń Loec`a rozbrzmiewała w jego sercu mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
A więc odnalazł Swoje przeznaczenie. Będzie przemierzał stary świat opisując jego wspaniałości i różnorodność. Czuł jednak, że nim wyruszy w tą podróż musi dowieść swojej wartości przed Loec`kiem. Nigdy się nie spodziewał, że będzie mu pisane zostać bardem, ale takie miał powołanie i zamierzał się z niego wywiązać!
- Czego tutaj szukasz, elfie- a jego dość tępe lico wyrażało nie ukrywane zdziwienie.
- Chce kupić nie zapisaną knigę, atrament i pióro.- powiedział w końcu elf. Nie wiedział do końca dlaczego, ale miał wrażenie że cała ta chwila juz dawno się wydarzyła. A on i ten skryba są jedyni aktorami odgrywającymi Swoje role. Na dodatek wyglądało, że ten skryba był doskonale przygotowany, bo jakby nigdy nic wyciągnął ze swojej tuniki te przedmioty. I podał je Falligorowi uśmiechając się przy tym tajemniczo. Wzrok elfa natychmiast padł na księgę. Była to pięknie zdobiona księga, z pięknym liściem dębu na okładce. Był to jeden ze świętych symboli Loec`a! Falligor od razu rzucił pytanie.
- Kim ... jesteś?- Te słowa padły w pustkę. Nikogo przed nim nie było. Nagle ujrzał że podchodzi do niego ten sam zgarbiony skryba i pyta.
- Mogę Ci w czymś pomóc, elfie?
- Przecież już Mi pomogłeś!
- O czym Ty mówisz? Pierwszy raz Cię na oczy widzę...- spojrzał na niego krzywo. - myślę ze powinieneś wyjść. Chyba jesteś niespełna rozumu.
Falligor zupełnie otępiały całą zaistniałą sytuacją postanowił posłuchać skryby, i przemyśleć wszystko to co się wydarzyło.
Coś się zmieniło i czuł to. Trochę zmęczony postanowił usiąść w karczmie. Pijąc ostatnie krople wina przywiezionego jeszcze z ukochanego Athel Loren, wziął do ręki pióro i otworzył książkę. Na początku słowa przychodziły mu z trudnością, z czasem jednak pisał coraz szybciej i szybciej. I nim się obejrzał wszyscy w karczmie już spali a on patrzył na dzieło jakie napisał. Opisywał tam wszystko czego doświadczył, co przeżył i doznał. A pieśń Loec`a rozbrzmiewała w jego sercu mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
A więc odnalazł Swoje przeznaczenie. Będzie przemierzał stary świat opisując jego wspaniałości i różnorodność. Czuł jednak, że nim wyruszy w tą podróż musi dowieść swojej wartości przed Loec`kiem. Nigdy się nie spodziewał, że będzie mu pisane zostać bardem, ale takie miał powołanie i zamierzał się z niego wywiązać!
Paskudny uśmiech power gamera
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
walka nr 5
książe Rakoth(tomb prince) vs Tomas Land ( dow captain)
Książe Rakoth trawiony swoją rządzą zemsty na nieśmiertenych wkroczył na piasek areny. Nie potrzebował wypoczynku więc nie spał a czekał. Nie potrzebował jadła i napoju i cierpliwie oczekiwał. Zawsze oczekiwał. I tak był martwy więc nie musiał obawiać się o upływ czasu. jego samoświadomośc bła jakby zamglona ale wiedział że będzie zaraz walczyć. W rękach dzierżyłłswe ostrze wieczności - wierne mu od tak dawna. Za chwilę wbije je w miękkie ciało przeciwnika jakiegokolwiek postawi przed nim los. Smiertelnik, bo tamten był smiertelnikiem zapłaci za grzechy smiertelników gdy został wybudzony. Może i miał wiele okazji do innej zemsty ale pojedynek akurat go najbardziej satysfakcjonował. A tu znajdzie ich w bród. I może wtedy znajdzie ukojenie.
Najemnik był zaniepokojony. Obcowanie między obcymi istotami któóe tutaj przebywały przydawało mu gęsiej skórki. Tomas wiedział że nic mu od nich nie grozi o ile nie będą przeciw sobie walczyc na arenie ale nadal uczucia nie mógł przegnać, nawet winem. Uczucie chłodu w sercu było jeszcze gorsze gdy spotkał się na arenie z księciem nieumarłych Rakothem. Ta istota byłą wręcz przeciwna naturze i Tomas to czuł. Najemnik ściskał swe ostrze halabardy mocno zamierzając dać z siebie wszystko. Naprawdę wolałby walczyć z kimś żywym. Troszkęęjednak żałował że się zgłosił a czuł że jak przeżyje to nowe koszmary zaczną go dręczyć. Wziął się w garść i opanował swój strach koncentując się na przeciwniku. Szybko wypił płyn z małej buteleczki którą sobie przygotował. Świat zwolnił gdy zmysły człowieka się wyostrzyłły pod wpływem mikstury. Rakoth po prostu stał nieporuszony. Zabrzmiał gong.
Wojownicy ryszli ku sobie. Tomas zdecydowanie, Rakoth miarowym jednostajny nieustępliwym krokiem. W świadomości mumii kołatała się jedna myśl. Zabic żywego profanatora. Tomas podbiegł tnąc halabardą z prawego boku. Ostrze wbiło się w obandażowane ciało. Mumią tylko szarpnęło i po za tym Rakoth nie zareagował niczym poza milczeniem. Książe mumii po prostu oddał cios swoim ostrzem wieczności. Tomas odchylił się unikając ciosu. Wyrwał swą broń przeklinając. W tym momencie pchnięcie broni rakotha zraniło go w tors. Rana nie był groźna ale popłynęła krew. Chwilę potem Tomas poczuł że jego ekwipunek stał się cięższy a on sam osłabiony jak po długiej chorobie. Mumia nieustępliwie parła i Tomas nie miał wyboru musiał się cofnąć. Cofając udewrzył w mumię lecz jego ostrze sparował rakoth swoim. Książe zadawał ciosy teraz spychając Tomasa ściśle do obrony. To tu to tam nie zdołal całkowicie unikać zranien i z kilku draśnień lekko krwawił. Samemu nie potrafił zranić ani spowolnić nawet mumii. To jego ostrze zatrzmało się na zbroi przeciwnika , to znów jego broń przęczała o ostrze wroga a jemu powoli zaczynało brakować sił. Tomas nie był jednak całkowicie bezradny wciąż była w nim wprawa i zwinność. Po jednym ze straszliwszych ciosów Rakotha , Tomas wykorzystał sytuację tnąc i przecinając bandaże i zabalsamowane ciało. Z martwych ust mumii wreszcie wydostał się syk jakby irytacji. Zaraz po tym zagłębiłł szpikulec halabardy w zabalsamowanym ciele. Mumia przestała napierać. Spojrzał wtedy Tomas w puste zabandażowane oczy , w szczeliny z czerwonymi ognikami w srodku. W jego sercu poczuł lodowaty uściska strachu i rzucił się w tył w panice. Rakoth zdzielił go swoim ostrzem i wbił je w plecy Tomasa. Człowiek jęknął i padł na twarz. Wymamrotałłcoś jeszcze w śmiertelnej agonii. Rakoth wyrwał broń z przeciwnika i napawał się przez chwile smiercią. Zupełnie nie słyszał wrzasków płynących z widownii.
książe Rakoth(tomb prince) vs Tomas Land ( dow captain)
Książe Rakoth trawiony swoją rządzą zemsty na nieśmiertenych wkroczył na piasek areny. Nie potrzebował wypoczynku więc nie spał a czekał. Nie potrzebował jadła i napoju i cierpliwie oczekiwał. Zawsze oczekiwał. I tak był martwy więc nie musiał obawiać się o upływ czasu. jego samoświadomośc bła jakby zamglona ale wiedział że będzie zaraz walczyć. W rękach dzierżyłłswe ostrze wieczności - wierne mu od tak dawna. Za chwilę wbije je w miękkie ciało przeciwnika jakiegokolwiek postawi przed nim los. Smiertelnik, bo tamten był smiertelnikiem zapłaci za grzechy smiertelników gdy został wybudzony. Może i miał wiele okazji do innej zemsty ale pojedynek akurat go najbardziej satysfakcjonował. A tu znajdzie ich w bród. I może wtedy znajdzie ukojenie.
Najemnik był zaniepokojony. Obcowanie między obcymi istotami któóe tutaj przebywały przydawało mu gęsiej skórki. Tomas wiedział że nic mu od nich nie grozi o ile nie będą przeciw sobie walczyc na arenie ale nadal uczucia nie mógł przegnać, nawet winem. Uczucie chłodu w sercu było jeszcze gorsze gdy spotkał się na arenie z księciem nieumarłych Rakothem. Ta istota byłą wręcz przeciwna naturze i Tomas to czuł. Najemnik ściskał swe ostrze halabardy mocno zamierzając dać z siebie wszystko. Naprawdę wolałby walczyć z kimś żywym. Troszkęęjednak żałował że się zgłosił a czuł że jak przeżyje to nowe koszmary zaczną go dręczyć. Wziął się w garść i opanował swój strach koncentując się na przeciwniku. Szybko wypił płyn z małej buteleczki którą sobie przygotował. Świat zwolnił gdy zmysły człowieka się wyostrzyłły pod wpływem mikstury. Rakoth po prostu stał nieporuszony. Zabrzmiał gong.
Wojownicy ryszli ku sobie. Tomas zdecydowanie, Rakoth miarowym jednostajny nieustępliwym krokiem. W świadomości mumii kołatała się jedna myśl. Zabic żywego profanatora. Tomas podbiegł tnąc halabardą z prawego boku. Ostrze wbiło się w obandażowane ciało. Mumią tylko szarpnęło i po za tym Rakoth nie zareagował niczym poza milczeniem. Książe mumii po prostu oddał cios swoim ostrzem wieczności. Tomas odchylił się unikając ciosu. Wyrwał swą broń przeklinając. W tym momencie pchnięcie broni rakotha zraniło go w tors. Rana nie był groźna ale popłynęła krew. Chwilę potem Tomas poczuł że jego ekwipunek stał się cięższy a on sam osłabiony jak po długiej chorobie. Mumia nieustępliwie parła i Tomas nie miał wyboru musiał się cofnąć. Cofając udewrzył w mumię lecz jego ostrze sparował rakoth swoim. Książe zadawał ciosy teraz spychając Tomasa ściśle do obrony. To tu to tam nie zdołal całkowicie unikać zranien i z kilku draśnień lekko krwawił. Samemu nie potrafił zranić ani spowolnić nawet mumii. To jego ostrze zatrzmało się na zbroi przeciwnika , to znów jego broń przęczała o ostrze wroga a jemu powoli zaczynało brakować sił. Tomas nie był jednak całkowicie bezradny wciąż była w nim wprawa i zwinność. Po jednym ze straszliwszych ciosów Rakotha , Tomas wykorzystał sytuację tnąc i przecinając bandaże i zabalsamowane ciało. Z martwych ust mumii wreszcie wydostał się syk jakby irytacji. Zaraz po tym zagłębiłł szpikulec halabardy w zabalsamowanym ciele. Mumia przestała napierać. Spojrzał wtedy Tomas w puste zabandażowane oczy , w szczeliny z czerwonymi ognikami w srodku. W jego sercu poczuł lodowaty uściska strachu i rzucił się w tył w panice. Rakoth zdzielił go swoim ostrzem i wbił je w plecy Tomasa. Człowiek jęknął i padł na twarz. Wymamrotałłcoś jeszcze w śmiertelnej agonii. Rakoth wyrwał broń z przeciwnika i napawał się przez chwile smiercią. Zupełnie nie słyszał wrzasków płynących z widownii.
Felix wraz z łowcą patrzyli na tą walkę. Chłopak z przerażeniem patrzył na mumię stojącą naprzeciw człowiekowi. Odruchowo cofnął się.
- Co to za stwór? - wydusił z siebie. Zimny pot zalał jego twarz. - Co to za mumia?
- Nie mam pojęcia. Ale bije od niej chłód... No i to złe przeczucie... To nie jest wytwór nekromanty z Imperium... - zamyślił się. - Ciekawie to wygląda... - Walka się rozpoczęła. Felix podszedł bliżej opanowując strach. Obaj przyglądali się w walce w zamyśleniu. Po zakończeniu pojedynku wrócili do swojej kwatery. Przez całą drogę piętnastoletni chłopak był o coś ciekawski. Cały czas z trudem hamował się przed zadaniem pytania. W końcu nie wytrzymał.
- Konradzie, a jak przyjdzie Ci walczyć z tą... tym... czymś!? Co wtedy?
- A co ma być? Po prostu te kości wrócą na swoje miejsce - do piachu. - Odrzekł, lecz jednak nie był pewny swojego zwycięstwa. Dziwna to istota była dla niego.
****
- Bij z prawej! O tak! - Wołał Konrad do chłopaka. Obaj byli na sali treningowej. Było to pomieszczenie w podziemiach areny. Murowane z ciemnego kamienia. Posadzka była brudna zaschniętą krwią i potem. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny - jak zresztą wszędzie w Sylwanii. Na ścianach w równych odstępach umocowane były stalowe lampy.
Łowca zgodził się podszkolić chłopaka w walce, po jego usilnych prośbach. - No co jest? Już nie możesz? - Z ironią zapytał Konrad. Na twarzy Felixa malowało się zmęczenie.
- A masz! - Niespodziewanie zmobilizował się robiąc krótki zamach. Łowca ledwo sparował ten cios. Zaskoczyła go zwinność chłopaka i to uderzenie. Gdyby nie zablokował się na czas, otrzymałby mocne cięcie przez brzuch.
- To uderzenie było nawet dobre, ale reszta to zwykłe machanie. Jak Ty chcesz przetrwać z takim czymś!? - Skrytykował go, próbując jednocześnie zmotywować. Widział w chłopaku potecjał, lecz nie mógł pozwolić, aby spoczął na laurach. Trenowali długo, po czym wrócili do siebie.
- Co to za stwór? - wydusił z siebie. Zimny pot zalał jego twarz. - Co to za mumia?
- Nie mam pojęcia. Ale bije od niej chłód... No i to złe przeczucie... To nie jest wytwór nekromanty z Imperium... - zamyślił się. - Ciekawie to wygląda... - Walka się rozpoczęła. Felix podszedł bliżej opanowując strach. Obaj przyglądali się w walce w zamyśleniu. Po zakończeniu pojedynku wrócili do swojej kwatery. Przez całą drogę piętnastoletni chłopak był o coś ciekawski. Cały czas z trudem hamował się przed zadaniem pytania. W końcu nie wytrzymał.
- Konradzie, a jak przyjdzie Ci walczyć z tą... tym... czymś!? Co wtedy?
- A co ma być? Po prostu te kości wrócą na swoje miejsce - do piachu. - Odrzekł, lecz jednak nie był pewny swojego zwycięstwa. Dziwna to istota była dla niego.
****
- Bij z prawej! O tak! - Wołał Konrad do chłopaka. Obaj byli na sali treningowej. Było to pomieszczenie w podziemiach areny. Murowane z ciemnego kamienia. Posadzka była brudna zaschniętą krwią i potem. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny - jak zresztą wszędzie w Sylwanii. Na ścianach w równych odstępach umocowane były stalowe lampy.
Łowca zgodził się podszkolić chłopaka w walce, po jego usilnych prośbach. - No co jest? Już nie możesz? - Z ironią zapytał Konrad. Na twarzy Felixa malowało się zmęczenie.
- A masz! - Niespodziewanie zmobilizował się robiąc krótki zamach. Łowca ledwo sparował ten cios. Zaskoczyła go zwinność chłopaka i to uderzenie. Gdyby nie zablokował się na czas, otrzymałby mocne cięcie przez brzuch.
- To uderzenie było nawet dobre, ale reszta to zwykłe machanie. Jak Ty chcesz przetrwać z takim czymś!? - Skrytykował go, próbując jednocześnie zmotywować. Widział w chłopaku potecjał, lecz nie mógł pozwolić, aby spoczął na laurach. Trenowali długo, po czym wrócili do siebie.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Tłumy wyły. Radość z powodu zwycięstwa Księcia Khemrijskiego mieszała się z rykiem niezadowolenia tych widzów, ktorzy stracili swoje pieniądze w kolejnym idiotycznym zakładzie. Tak-tak!
Zgarbiona, otulona w śmierdzące szaty postać wciągnęła powietrze. Z nozdrzy skavena wydobyły się zielonkawe, chorobliwe opary. Czerwone oczka nerwowo kierowały spojrzenie się raz na zwycięsce, raz na trupa. Valkrit Zgniłodech rozkaszlał się paskudnie, wypluwając obrzydliwą flegmę i kawałek jakiegoś organu wewnetrznego. Ten dureń-człowiek był szybki-chyży. Walczył-ciął mężnie-głupio, zdechł-zginął kiepsko-słabo. Tak-tak! Kapłan Zarazy nie mógł kontynuować-pracować nad swoją nową-niebywałą Zarazą-Choróbskiem. Brakowało-nie bylo składników-komponentów! Zgniłodech przeklnął swojego złego-wrogiego rywala-zdrajcę. Gdy tylko go złapie-dorwie, osobiście wyrwie-wypruje mu kiszki-flaki i spali-usmaży na ogniu-płomieniu w Wielkim-Mocnym Kotle Zarazy-Zarazy!
Jednak nie wszystko było stracone-zgubione!
Valkrit widział, jak ciało martwego człeka-głupa jest ściągne z areny. Chwila-chwila!Cudownie-doskonale! Jednak nie jest tak źle-kiepsko!
Parę mało chwil-sekund potem!
Kapłan Zarazy z triumfalnym rykiem wyrwał wątrobę z ciała zdechłego-padniętego Chaos-stwora. Ludzio-durnie wyrzucali-zakopywali truchła-trupy kiespkich-słabych uczestinków walki-areny w lesie obok-zaraz! Teraz nic już nie zatrzyma-powstrzyma Zgniłodecha przed kontynuacją przygotowywania jego Zielonej Syfo-Ospy!
Vakrit powąchał swoją zdobycz. Pachniała śmiercią-zgonem. Tak-tak, ta coś-rzecz na pewno wzmocni-naprawi jego sekretną-tajną broń!
W końcu -nareszcie mógł kontynuować swój Rytuał-Rytuał!
Zgarbiona, otulona w śmierdzące szaty postać wciągnęła powietrze. Z nozdrzy skavena wydobyły się zielonkawe, chorobliwe opary. Czerwone oczka nerwowo kierowały spojrzenie się raz na zwycięsce, raz na trupa. Valkrit Zgniłodech rozkaszlał się paskudnie, wypluwając obrzydliwą flegmę i kawałek jakiegoś organu wewnetrznego. Ten dureń-człowiek był szybki-chyży. Walczył-ciął mężnie-głupio, zdechł-zginął kiepsko-słabo. Tak-tak! Kapłan Zarazy nie mógł kontynuować-pracować nad swoją nową-niebywałą Zarazą-Choróbskiem. Brakowało-nie bylo składników-komponentów! Zgniłodech przeklnął swojego złego-wrogiego rywala-zdrajcę. Gdy tylko go złapie-dorwie, osobiście wyrwie-wypruje mu kiszki-flaki i spali-usmaży na ogniu-płomieniu w Wielkim-Mocnym Kotle Zarazy-Zarazy!
Jednak nie wszystko było stracone-zgubione!
Valkrit widział, jak ciało martwego człeka-głupa jest ściągne z areny. Chwila-chwila!Cudownie-doskonale! Jednak nie jest tak źle-kiepsko!
Parę mało chwil-sekund potem!
Kapłan Zarazy z triumfalnym rykiem wyrwał wątrobę z ciała zdechłego-padniętego Chaos-stwora. Ludzio-durnie wyrzucali-zakopywali truchła-trupy kiespkich-słabych uczestinków walki-areny w lesie obok-zaraz! Teraz nic już nie zatrzyma-powstrzyma Zgniłodecha przed kontynuacją przygotowywania jego Zielonej Syfo-Ospy!
Vakrit powąchał swoją zdobycz. Pachniała śmiercią-zgonem. Tak-tak, ta coś-rzecz na pewno wzmocni-naprawi jego sekretną-tajną broń!
W końcu -nareszcie mógł kontynuować swój Rytuał-Rytuał!
Rakoth nie czuł bólu fizycznego... już od bardzo dawna. Tak więc to, że halabarda przeciwnika rozcięła mu zbroję, bandaże i miękkie ciało pod nimi, nie miało znaczenia. Jego przeciwnik był martwy. Podzielił los wszystkich innych zabitych Ostrzem Wieczności. Stał się prochem na wietrze...
W momencie kiedy Rakoth wyrwał broń ze starzejącego się w niesamowitym tempie ciała Tomasa Landa, poczuł iż znów nadchodzi moment, którego jednak tym razem wyczekiwał. Razem z nim nadeszła fala ogromnego cierpienia, zalewająca umysł nieumarłego przesłaniając rzeczywistość areny. Powoli niebieski szmaragd na szyi Rakoth'a zmienił kolor na fioletowy. Ciało zaczęło skwierczeć i płonąć wysoko czarnym ogniem, lecz zabalsamowane szczątki się nie spalały. Widownia zareagowała paniką. Depcząc po sobie i krzyczącą ludzie uciekli z trybuny. Pozostało tylko paru śmiertelnych: mag, jego straż i reszta żywych uczestników areny.
Zainteresowany organizator tego widowiska wychynął przez barierkę, zaczynając systematycznie od wyczuwania wiatrów magii:
-Dhar... zdecydowanie. Lecz ten nieumarły nad nią nie panuje, ale się w niej pławi... Może to być bardzo niebezpieczne. Niekontrolowana czysta energia chaosu... któż wie co ona może zdziałać!
Reszta zawodników również wyjrzała za barierki. Część z nich była tylko przerażona widokiem. Część widziała w Rakoth'cie moc. Moc którą może będą mogli wykorzystać. Reszta widząc słaby punkt nieumarłego zaczęła planować ewentualne starcie do jakiego mogło dojść.
Rakoth tymczasem był zalewany wyraźnymi obrazami swej przeszłość:
"Była to okrągła zamknięta sala. Na środku, na pozłacanej marmurowej posadzce, pod wybrzuszonym sklepieniem podpartym w koło kolumnami, stał stół, a na nim leżała mapa. Wokół stołu stało paru ludzi... w tym żywy Rakoth. Wokół niego... tak pamiętał tych ludzi. To byli jego oficerowie. Najprawdopodobniej omawiali plan działań strategicznych ale dlaczego? Świadomość Rakoth przesunęła obraz dokładnie ukazując mapę. Ze wschodu na Ur-Khaled nacierały wojska... wojska Nagash'a. Na zachodzie, skąd mogła przyjść ewentualna pomoc, nie stała żadna figurka. Ur-Khaled zostało zostawione same swemu przeznaczeniu... W tym momencie "żywy" Rakoth dał znak swym oficerom. Ci zasalutowali i rozeszli się w swą strony. Postać Rakoth'a została, chwilę wpatrując się w mapę. Jego wola wtedy się złamała. Rakoth uklęknął przed stołem chowając głowę w ramionach. Dało się słyszeć przytłumiony szloch..."
Na tym wizja się zakończyła, lecz ból dalej obmywał świadomość Rakoth'a. Tak samo, gdy wychodził powoli z areny, tak samo jak zmierzał w stronę cmentarza. A za nim ciągnął się swąd spalonego, okrutnie okaleczonego ciała.
W momencie kiedy Rakoth wyrwał broń ze starzejącego się w niesamowitym tempie ciała Tomasa Landa, poczuł iż znów nadchodzi moment, którego jednak tym razem wyczekiwał. Razem z nim nadeszła fala ogromnego cierpienia, zalewająca umysł nieumarłego przesłaniając rzeczywistość areny. Powoli niebieski szmaragd na szyi Rakoth'a zmienił kolor na fioletowy. Ciało zaczęło skwierczeć i płonąć wysoko czarnym ogniem, lecz zabalsamowane szczątki się nie spalały. Widownia zareagowała paniką. Depcząc po sobie i krzyczącą ludzie uciekli z trybuny. Pozostało tylko paru śmiertelnych: mag, jego straż i reszta żywych uczestników areny.
Zainteresowany organizator tego widowiska wychynął przez barierkę, zaczynając systematycznie od wyczuwania wiatrów magii:
-Dhar... zdecydowanie. Lecz ten nieumarły nad nią nie panuje, ale się w niej pławi... Może to być bardzo niebezpieczne. Niekontrolowana czysta energia chaosu... któż wie co ona może zdziałać!
Reszta zawodników również wyjrzała za barierki. Część z nich była tylko przerażona widokiem. Część widziała w Rakoth'cie moc. Moc którą może będą mogli wykorzystać. Reszta widząc słaby punkt nieumarłego zaczęła planować ewentualne starcie do jakiego mogło dojść.
Rakoth tymczasem był zalewany wyraźnymi obrazami swej przeszłość:
"Była to okrągła zamknięta sala. Na środku, na pozłacanej marmurowej posadzce, pod wybrzuszonym sklepieniem podpartym w koło kolumnami, stał stół, a na nim leżała mapa. Wokół stołu stało paru ludzi... w tym żywy Rakoth. Wokół niego... tak pamiętał tych ludzi. To byli jego oficerowie. Najprawdopodobniej omawiali plan działań strategicznych ale dlaczego? Świadomość Rakoth przesunęła obraz dokładnie ukazując mapę. Ze wschodu na Ur-Khaled nacierały wojska... wojska Nagash'a. Na zachodzie, skąd mogła przyjść ewentualna pomoc, nie stała żadna figurka. Ur-Khaled zostało zostawione same swemu przeznaczeniu... W tym momencie "żywy" Rakoth dał znak swym oficerom. Ci zasalutowali i rozeszli się w swą strony. Postać Rakoth'a została, chwilę wpatrując się w mapę. Jego wola wtedy się złamała. Rakoth uklęknął przed stołem chowając głowę w ramionach. Dało się słyszeć przytłumiony szloch..."
Na tym wizja się zakończyła, lecz ból dalej obmywał świadomość Rakoth'a. Tak samo, gdy wychodził powoli z areny, tak samo jak zmierzał w stronę cmentarza. A za nim ciągnął się swąd spalonego, okrutnie okaleczonego ciała.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Master of reality
- Oszukista
- Posty: 833
- Lokalizacja: Warszawa
Mały człowieczek wszedł do pomieszczenia i odłożył na biurko jakieś papiery.
-Witaj Gustawie.- doszedł go głos z tylu. Gustaw obrócił się szybko.
-Kto tu jes... Ty, widziałem cie na arenie...
-Zdajesz więc sobie sprawę po co tu jestem.
-Ja nic ni...
-Milcz. Wiesz jaka jest wartość Ithilmaru. I wiesz co grozi za jego kradzież.
-Nie rób tego. Zapłacę ci...
-Twoje pieniądze nie są mi potrzebne. Wykonuje rozkazy króla Feniksa, a on w swej mądrości okazał ci laskę.
-Dięk...
-MILCZ. W ramach zadość uczynienia podasz mi imiona osób którym sprzedałeś surowiec. A w ramach podzięki za miłosierdzi mego króla podasz mi kilka nazwisk. Jeśli coś będzie nie tak wrócę tu. Pamiętaj...
-Witaj Gustawie.- doszedł go głos z tylu. Gustaw obrócił się szybko.
-Kto tu jes... Ty, widziałem cie na arenie...
-Zdajesz więc sobie sprawę po co tu jestem.
-Ja nic ni...
-Milcz. Wiesz jaka jest wartość Ithilmaru. I wiesz co grozi za jego kradzież.
-Nie rób tego. Zapłacę ci...
-Twoje pieniądze nie są mi potrzebne. Wykonuje rozkazy króla Feniksa, a on w swej mądrości okazał ci laskę.
-Dięk...
-MILCZ. W ramach zadość uczynienia podasz mi imiona osób którym sprzedałeś surowiec. A w ramach podzięki za miłosierdzi mego króla podasz mi kilka nazwisk. Jeśli coś będzie nie tak wrócę tu. Pamiętaj...
I sold my soul for rock'n roll
Falligor obserwował walkę jednocześnie notując w swojej księdze. A więc to jest Rakoth! Interesujące! I to ostrze! Coś niesamowitego! Elf nigdy nie widział mumii, dlatego był pod nie małym wrażeniem.
- I tak umarły przed wiekami... wzbudza postrach swymi talentami.- wyszeptał elf. Dobry początek, pomyślał elf. Zupełnie nie wzruszony pokazem piromantycznym Rakotha.
- I tak umarły przed wiekami... wzbudza postrach swymi talentami.- wyszeptał elf. Dobry początek, pomyślał elf. Zupełnie nie wzruszony pokazem piromantycznym Rakotha.
Paskudny uśmiech power gamera
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
-Już czas- usłyszał Zapomniany Albrecht stojący na blankach warowni i obserwujący z ich wysokości okolice. Lubiłłtu przebywać. Znajdował tu samotność i miał czas na rozmyślania. Od kiedy oddał się się wielkiemu mutatorowi wszystko stanęło na glowie. Niedawno sam walczyłby przeciwko takim jak on sam, teraz sam nim się stał. Obietnice jego nowego mistrza snuły cudowną wizję. A w zamian miał mu służyć. A potem czekała wieczna chwała. Nowy czempion chaosu odwrócił się do bladego człowieka o bandyckiej powierzchowności.
-Czas na twoją walkę- powiedział ponownie blady
Albrecht skinął i ogień w jego oczach zapłonął.
-Przybędę niezwłocznie bladolicy-odpowiedział.
Elfa poinformowano gdy medytował w ogródku warowni by znaleźć spokój na koncentrację przed starciem. Faligor powstał i zebrawszy swój ekwipunek udał się na miejsce walki. Jego oddech był przyśpieszony. Niedługo być może odzyska to co utracił. A co było mu drogie. Przeszedł daleką drogę od Athel Loren. Jeśli klejnot ognia sięętutaj znajdował on go zdobędzie i zdefiniuje sięęna nowo.
Stali naprzeciw siebie i każdy z gotową bronią do ciosu. Zapomniany patrzył na elfa z lekkim niesmakiem. Nie poważał zbytnio elfów. Wydawali mu się tacy aroganccy i tacy wątli. Jako rasowy żołnierz cenił siłę i krzepę a elf się nią nie odznaczał. Stwierdził że to powinno być łatwe. Gdy zabrzmiał gong ruszył na elfa. Ten oczekiwał go w spokoju dzierżąc miecze.
-Dusza Twa przeklęta na wieki! Niech Moje ostrza wybawią Cię z tej udręki!- powiedział do czempiona Tzeencha Faligor.
Albrecht idąc do swego przeciwnika parsknął tylko. W rzeczy samej nigdy nie czuł się lepiej. Ale to podobne do elfów wygłaszać górnolotne mowy.
-Zamknij paszczę długouchy i walcz- odpowiedział wznosząc halabardę do ciosu.
Wtedy Falogor sięęporuszył. Z nieopisaną gracją i zwinnością przeszedł obok zwego przeciwnika i tanecznie ruchami przypominającymi liście rozwiewane wiatrem uderzył. przebijając się przez spoinę miestrzowsko wykonaną stalą i raniąc ciało Albrechta. Czempion chaosu obrócił się zamachując się halabardą lecz bez skutku. Elf ponownie przeszedł bokiem po raz kolejny atakując i raniąc dawnego kapitana armii imperialnej. Ten ponownie się odwrócił wyprowadzając cios. Faligor zbyt pewny siebie że zdoła uniknąć każdego ciosu był ciut za bliski. Gdy ostrze halabardy drasnęło go płytko przez pierś rozcinając skórzaną zbroję krzyknął głośno. Jakaś straszna siła naraz sprawiła że poczułłsię zmęczony i znużony , jakby częśc siły wyssało czarne ostrze przeciwnika. Odskoczył i pewniej chwytając swoje miecze , które wydały mu się cięższe rąbnął zza głowy nie zapominając o unikającej sekwencji kroku leśnej sarny.
-I tak nie masz szans na przetrwanie teg....-powiedział lecz silny cios pięścią przerwał mu i posłał na plecy na piasek areny. Zapomniany nastąpił na niego nogą i dzięki temu przytrzymał wyrywającego się rozpaczliwie Asrai. Jednym ciosem halabardy zakończył to starcie. Wyrwał broń i uniósł triumfalnie do góry. Oto była jego pierwsza ofiara dla swego patrona. Tzeench powinien być zadowolony. Trybuny oklaskiwały Zapomnianego a on sam poczuł zadowolenie. Jego los się odmienił zupełnie. I to na dobre.
komentarz: znów mikstury ktoś nie zdążył wypić niestety.
-Czas na twoją walkę- powiedział ponownie blady
Albrecht skinął i ogień w jego oczach zapłonął.
-Przybędę niezwłocznie bladolicy-odpowiedział.
Elfa poinformowano gdy medytował w ogródku warowni by znaleźć spokój na koncentrację przed starciem. Faligor powstał i zebrawszy swój ekwipunek udał się na miejsce walki. Jego oddech był przyśpieszony. Niedługo być może odzyska to co utracił. A co było mu drogie. Przeszedł daleką drogę od Athel Loren. Jeśli klejnot ognia sięętutaj znajdował on go zdobędzie i zdefiniuje sięęna nowo.
Stali naprzeciw siebie i każdy z gotową bronią do ciosu. Zapomniany patrzył na elfa z lekkim niesmakiem. Nie poważał zbytnio elfów. Wydawali mu się tacy aroganccy i tacy wątli. Jako rasowy żołnierz cenił siłę i krzepę a elf się nią nie odznaczał. Stwierdził że to powinno być łatwe. Gdy zabrzmiał gong ruszył na elfa. Ten oczekiwał go w spokoju dzierżąc miecze.
-Dusza Twa przeklęta na wieki! Niech Moje ostrza wybawią Cię z tej udręki!- powiedział do czempiona Tzeencha Faligor.
Albrecht idąc do swego przeciwnika parsknął tylko. W rzeczy samej nigdy nie czuł się lepiej. Ale to podobne do elfów wygłaszać górnolotne mowy.
-Zamknij paszczę długouchy i walcz- odpowiedział wznosząc halabardę do ciosu.
Wtedy Falogor sięęporuszył. Z nieopisaną gracją i zwinnością przeszedł obok zwego przeciwnika i tanecznie ruchami przypominającymi liście rozwiewane wiatrem uderzył. przebijając się przez spoinę miestrzowsko wykonaną stalą i raniąc ciało Albrechta. Czempion chaosu obrócił się zamachując się halabardą lecz bez skutku. Elf ponownie przeszedł bokiem po raz kolejny atakując i raniąc dawnego kapitana armii imperialnej. Ten ponownie się odwrócił wyprowadzając cios. Faligor zbyt pewny siebie że zdoła uniknąć każdego ciosu był ciut za bliski. Gdy ostrze halabardy drasnęło go płytko przez pierś rozcinając skórzaną zbroję krzyknął głośno. Jakaś straszna siła naraz sprawiła że poczułłsię zmęczony i znużony , jakby częśc siły wyssało czarne ostrze przeciwnika. Odskoczył i pewniej chwytając swoje miecze , które wydały mu się cięższe rąbnął zza głowy nie zapominając o unikającej sekwencji kroku leśnej sarny.
-I tak nie masz szans na przetrwanie teg....-powiedział lecz silny cios pięścią przerwał mu i posłał na plecy na piasek areny. Zapomniany nastąpił na niego nogą i dzięki temu przytrzymał wyrywającego się rozpaczliwie Asrai. Jednym ciosem halabardy zakończył to starcie. Wyrwał broń i uniósł triumfalnie do góry. Oto była jego pierwsza ofiara dla swego patrona. Tzeench powinien być zadowolony. Trybuny oklaskiwały Zapomnianego a on sam poczuł zadowolenie. Jego los się odmienił zupełnie. I to na dobre.
komentarz: znów mikstury ktoś nie zdążył wypić niestety.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
-Tak-tak! Kłapouchy nie miał szans-szans!
Valkrit kichnął i schował łapy w poły szat. Wciągnął powietrze i soczyście splunął na siedzącego przed nim widza. Ten krzyknął, odwrócił się z zamiarem porachowania kości chamowi, który tak go potraktował. Gdy jednak spostrzegł paskudnego Skavena, który emanował smordem i aurą rozkładu, odszedł przeklinając pod nosem. Zgniłodech zachcichotał. Temu durniowi-głupcowi zgniją kiszki-flaki jeszcze dziś, Tak-tak!
Valkrit kichnął i schował łapy w poły szat. Wciągnął powietrze i soczyście splunął na siedzącego przed nim widza. Ten krzyknął, odwrócił się z zamiarem porachowania kości chamowi, który tak go potraktował. Gdy jednak spostrzegł paskudnego Skavena, który emanował smordem i aurą rozkładu, odszedł przeklinając pod nosem. Zgniłodech zachcichotał. Temu durniowi-głupcowi zgniją kiszki-flaki jeszcze dziś, Tak-tak!
Falligor niczego w życiu nie żałował... Leżąc tą chwilę na piasku areny zanim przeklęta halabarda zakończyła jego życie. Przez tą krótką chwilę przed oczyma przeleciało całe jego życie. Urodził się w północnej części Athel Loren, ale szybko opuścił swój klan na rzecz klanu tancerzy wojny. Spędził w nim setki lat. Aż do tego tragicznego wydarzenia, które odmieniło jego życie. Potem jego wędrówka. Pamiętał jego żal do Loeca, do lasu, do innych elfów. Ale to była przeszłość, teraz czuł pieśń Loec`a w sercu i nie bał się śmierci. Szkoda. Dopiero co objawiło mu się przeznaczenie a już czas umierać. W sumie to nawet się cieszył że będzie mógł się złączyć z Loec`kiem w wiecznym tańcu...
PS.
Od razu wiedziałem, że nie mam szans
Wcale mnie też nie dziwi, że nie zdążyłem nawet użyć miksturki. Jedyne co mnie w sumie denerwuje, to jest to że przegrałem z kimś kto przez całą arenę nie powiedział ani słowa
a jego historia nie wiem czy miała 10 linijek 
PS.
Od razu wiedziałem, że nie mam szans



Paskudny uśmiech power gamera