Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
Re: Arena of Death 20: Sylvania 3 Arena Jubileuszowa (32 os)
Ravendil widząc, że zbliża się czas jego walki poprawił mocowanie zbroi, chwycił swą halabardę i udał się w stronę areny.
Myphylomemnon po pokonaniu przeciwnika odwrucił się i skierował do bram prowadzących do poczekalni, jak zwykle niewzruszony i nie przejawiający żadnych emocji ani zbędnych poczynań. Jednak nie wszystko było takie proste jak się wydawało i nie chodziło o zniszczenie ciała (które zresztą łatwo było naprawić odpowiednią inkantacją) ale o to co się stało w głowe umarłego. Kiedy był oklaskiwany poczuł przez ułamek sekundy uczucie którego nie czuł już wiele wieków, lecz pamietał je wciąż. To była radość z tego że jest podziwiany, mimo że trwało to ułamek czasu sprawiło że pojawiło się koleje uczucie a dokładniej zaniepokojenie co to moze oznaczać.
Jednak po chwili wszystko ucichło wraz z jego obawami i znów pojawiła się pierwotna myśl o której zapomniał na chwile czyli odzyskanie skarbów które go nawoływały
Jednak po chwili wszystko ucichło wraz z jego obawami i znów pojawiła się pierwotna myśl o której zapomniał na chwile czyli odzyskanie skarbów które go nawoływały
- Powiedz mi drogi przyjacielu, co to jest za cyrk? Jakiś rycerz na koniku nie mogący zabić tony chodzących bandaży? Do jasnej cholery, mówili, że tu sami najlepsi wojownicy się spotykają. A to? Tego chyba nawet walką nie można nazwać...
- Spokojnie Graalu, nie snuj takich pochopnych wniosków. Twoim przeciwnikiem jest wampirzyca, a to, to nie są tylko chodzące bandaże. To mumia z Khermii ożywiona i utrzymywana, na jej nieszczęście, potężną siłą nekromanty, który gdzieś tutaj musi być.
- A niech go szlag... Wracajmy do karczmy, mam już po dziurki w nosie tych walk. Oby następna była lepsza.
- Spokojnie Graalu, nie snuj takich pochopnych wniosków. Twoim przeciwnikiem jest wampirzyca, a to, to nie są tylko chodzące bandaże. To mumia z Khermii ożywiona i utrzymywana, na jej nieszczęście, potężną siłą nekromanty, który gdzieś tutaj musi być.
- A niech go szlag... Wracajmy do karczmy, mam już po dziurki w nosie tych walk. Oby następna była lepsza.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Ravendil (High Elf noble) vs Rannard Znienawidzony –( Exalted Chaos Champion)
Rannard był drugim wojownikiem chaosu przybyłym na Arenę. Otoczony nawet niewielką świtą demonetek nie wywołął sensacji. Wystarczająco było tutaj wszelakiej maści indywidów by nie wyróżniać się z tłumu. Czas był najwyższy bo czempion chaosu już się zaczynał nudzić a w podróży zwłaszcza monotonnej i długiej można było narzekać na brak rozrywki. Było to powodem dlaczego Rannard tuż po przybyciu i zapisaniu się od razu odszukał miejscowego handlarza niewolników by się nieco zabawić. Tym razem jednak nauczony doświadczeniem zapłacił za tych kilku marnych ludzi z któóymi postąpił po swojemu jak tylko wrócił do komnat które mu przydzielono.
Wysoki elf nie odpowiedział gdy próbowano zagaić rozmowę z nim.
Nie pospolitował się równierz z innymi zawodnikami w tawernie. Śluby zabraniały. Nie odpowiadał też na znewagi kilku druchii spośród których dwóch już gryzło ziemię. Ravendil nie powiedział i nie powie ani słowa. Był strażnikiem ognia feniksa. Jakież dziwne przeznaczenie przywiodło go tutaj tylko on wiedział. I tylko on zlał swoją przyszłość ukazaną mu przez błogosławionego Ausyriana. Teraz jednak czekałą go walka.
Zaczęli walczyć zgodnie z zasadami gdy zabrzmiał gong. Milczący elf nadstawił halabardę w pozycji obronnej i w oczekiwaniu na atak. Jego oczy uważnie lustrowały ruchy przeciwnika. Rannard podszedł bliżej lecz nie wywołało to reakcji Ravendila najwyraźniej czekającego na atak przeciwnika. Czempion Slaneesha postanowił spełnić jego milczącą prośbę. Uderzył biczem który spadł na elfa niczym grom. Ravendil szybkim ruchem halabardy uważając by ten nie owinął się wokół jego broni zbiłłgo na bok. Za biczem poszłą włócznia i tą elf zbił na bok lecz kolejny cios biczem już nie został wychwycony co boleśnie odczułłna twarzy. Widząc to Rannard zaśmiał się szelmowsko. Zamarł mu śmiech jednak gdy bierny dotąd Ravendil dosięgnąłłgo końcem halabardy raniąc go w pierś. W odpowiedzi na to czempion znóó rzucił się do ataku chłostając biczem i poprawiając włócznią. Zacisnąwszy zęby elf stawił mu czoła nie wyrzekwszy słowa skargi czy jęku bólu gdy dosięgła go broń Slaneshyty. Ravendil był jednak spokojny. Znał swoją przyszłość i był z nią pogodzony. Nie odezwałłsię nawet wtedy gdy włócznia przebiła mu pierś gdy napierśnik jego zbroi nie wytrzymał. Jedyny odgłos jaki wydał z siebie Ravendil w chwili śmierci było charknięćie.
Rannard był drugim wojownikiem chaosu przybyłym na Arenę. Otoczony nawet niewielką świtą demonetek nie wywołął sensacji. Wystarczająco było tutaj wszelakiej maści indywidów by nie wyróżniać się z tłumu. Czas był najwyższy bo czempion chaosu już się zaczynał nudzić a w podróży zwłaszcza monotonnej i długiej można było narzekać na brak rozrywki. Było to powodem dlaczego Rannard tuż po przybyciu i zapisaniu się od razu odszukał miejscowego handlarza niewolników by się nieco zabawić. Tym razem jednak nauczony doświadczeniem zapłacił za tych kilku marnych ludzi z któóymi postąpił po swojemu jak tylko wrócił do komnat które mu przydzielono.
Wysoki elf nie odpowiedział gdy próbowano zagaić rozmowę z nim.
Nie pospolitował się równierz z innymi zawodnikami w tawernie. Śluby zabraniały. Nie odpowiadał też na znewagi kilku druchii spośród których dwóch już gryzło ziemię. Ravendil nie powiedział i nie powie ani słowa. Był strażnikiem ognia feniksa. Jakież dziwne przeznaczenie przywiodło go tutaj tylko on wiedział. I tylko on zlał swoją przyszłość ukazaną mu przez błogosławionego Ausyriana. Teraz jednak czekałą go walka.
Zaczęli walczyć zgodnie z zasadami gdy zabrzmiał gong. Milczący elf nadstawił halabardę w pozycji obronnej i w oczekiwaniu na atak. Jego oczy uważnie lustrowały ruchy przeciwnika. Rannard podszedł bliżej lecz nie wywołało to reakcji Ravendila najwyraźniej czekającego na atak przeciwnika. Czempion Slaneesha postanowił spełnić jego milczącą prośbę. Uderzył biczem który spadł na elfa niczym grom. Ravendil szybkim ruchem halabardy uważając by ten nie owinął się wokół jego broni zbiłłgo na bok. Za biczem poszłą włócznia i tą elf zbił na bok lecz kolejny cios biczem już nie został wychwycony co boleśnie odczułłna twarzy. Widząc to Rannard zaśmiał się szelmowsko. Zamarł mu śmiech jednak gdy bierny dotąd Ravendil dosięgnąłłgo końcem halabardy raniąc go w pierś. W odpowiedzi na to czempion znóó rzucił się do ataku chłostając biczem i poprawiając włócznią. Zacisnąwszy zęby elf stawił mu czoła nie wyrzekwszy słowa skargi czy jęku bólu gdy dosięgła go broń Slaneshyty. Ravendil był jednak spokojny. Znał swoją przyszłość i był z nią pogodzony. Nie odezwałłsię nawet wtedy gdy włócznia przebiła mu pierś gdy napierśnik jego zbroi nie wytrzymał. Jedyny odgłos jaki wydał z siebie Ravendil w chwili śmierci było charknięćie.
- Hah! Nawet wymoczek z Ulthuanu się tutaj zjawił! No patrzcie! - z wielką radością wykrzyczał Tellar.
- Straż Fenixa... - podpowiedziała czarodziejka. Druchii chciał już coś powiedzieć, lecz ona dodała - Należą do elity, ciekawe... jak sobie poradzą te delikatne istotki - zaśmiała się.
- Ten słabiak? Wygląda na zwykłe ścierwo. - splunął. Walka się rozpoczęła. - Czy ta miernota ma w ogóle zamiar zaatakować? Stoi jak jakiś cholerne cieć! Z wielką przyjemnością zatopiłbym w nim swoje ostrze i wyrwa mu serce! - krew w jego żyłach wrzała z chęci mordu. Kolejne ciosy spadały na elfa. W końcu włócznia przebiła go.
- Cóż za miernota... - odparła elfka.
- Co to ma być!? traciłem kilka minut swojego życia na oglądaniu zarzynania świni! Cóż za beznadziejna walka! - wyrzucił z siebie z gniewem przebierając nogami. Jego zbroja lekko brzęczała, choć nikt tego nie słyszał w tym całym wyciu.
- Straż Fenixa... - podpowiedziała czarodziejka. Druchii chciał już coś powiedzieć, lecz ona dodała - Należą do elity, ciekawe... jak sobie poradzą te delikatne istotki - zaśmiała się.
- Ten słabiak? Wygląda na zwykłe ścierwo. - splunął. Walka się rozpoczęła. - Czy ta miernota ma w ogóle zamiar zaatakować? Stoi jak jakiś cholerne cieć! Z wielką przyjemnością zatopiłbym w nim swoje ostrze i wyrwa mu serce! - krew w jego żyłach wrzała z chęci mordu. Kolejne ciosy spadały na elfa. W końcu włócznia przebiła go.
- Cóż za miernota... - odparła elfka.
- Co to ma być!? traciłem kilka minut swojego życia na oglądaniu zarzynania świni! Cóż za beznadziejna walka! - wyrzucił z siebie z gniewem przebierając nogami. Jego zbroja lekko brzęczała, choć nikt tego nie słyszał w tym całym wyciu.
August siedział w swej komnacie, rozmyślał nad ostatnim spotkaniem ze swą krewniaczkom. Była zdrajczynią, powinien był ją zabić, ale w niej było coś co go intrygowało i nie dawało mu spokoju.
-Co to za głupota- pomyślał- służyć ludziom, sądzić, że jakiś Zakon Mora czy innego boga może uratować Imperium. Ono jest przegnite zepsute i upadające, od tysięcy lat wampiry zakulisowo mają olbrzymi wpływ na wydarzenia które w zachodzą i gdyby nie one już dawno by upadło. Ale teraz trzeba je podbić dla jego własnego dobra gdyż przed kolejnym atakiem chaosu mogą je uratować tylko wampiry.-
August sięgnął po swój przeklęty karmiący się krwią miecz i zaczął go ostrzyc rozmyślając- Z drugiej strony ci dekadenccy Vo Carstainowie nie bardzo palą się do kolejnej wojny. Manfred cały czas ją planuje, ale większość czasu spędza na rozrywkach, a nie na przygotowaniach wojenny- rozważał dalej August.- Jednak jego ród jest najlepiej zorganizowany i to on najszybciej może podbić Imperium-
- Choć z drugiej strony- Myślał dalej- gdyby zebrać wszystkie Krwawe Smoki rozsiane po calym świecie stworzyć z nich armię i zawrzeć sojusz z Carstainami, tej sile nic by się nie mogło przeciwstawić. Najpierw padło by Imperium później Bretonia. Z najlepszych rycerzy stworzylibyśmy armię wampirów, ludzie służyli by jako mięso armatnie lub bydło. Wtedy dysponowali byśmy potęgą która mogła by zmiażdżyć legiony chaosu i ostatecznie wygnać go z tego świat.
Krwawy Smok uświadomił sobie nagle skalę problemów i przeciwności z jakimi musiał by się uporać chcąc zrealizować przedsięwzięcie . - Zebrać Krwawe Smoki to już był by wyczyn, dogadać je z Carsteinami jeszcze większy. Ale na realizacje plany ma się całą wieczność..
Mur jeśli można mieć prośbę to czy leczenie miksturka możesz opisać jako działanie mocy miecza który wysysa krew z przeciwnika.
-Co to za głupota- pomyślał- służyć ludziom, sądzić, że jakiś Zakon Mora czy innego boga może uratować Imperium. Ono jest przegnite zepsute i upadające, od tysięcy lat wampiry zakulisowo mają olbrzymi wpływ na wydarzenia które w zachodzą i gdyby nie one już dawno by upadło. Ale teraz trzeba je podbić dla jego własnego dobra gdyż przed kolejnym atakiem chaosu mogą je uratować tylko wampiry.-
August sięgnął po swój przeklęty karmiący się krwią miecz i zaczął go ostrzyc rozmyślając- Z drugiej strony ci dekadenccy Vo Carstainowie nie bardzo palą się do kolejnej wojny. Manfred cały czas ją planuje, ale większość czasu spędza na rozrywkach, a nie na przygotowaniach wojenny- rozważał dalej August.- Jednak jego ród jest najlepiej zorganizowany i to on najszybciej może podbić Imperium-
- Choć z drugiej strony- Myślał dalej- gdyby zebrać wszystkie Krwawe Smoki rozsiane po calym świecie stworzyć z nich armię i zawrzeć sojusz z Carstainami, tej sile nic by się nie mogło przeciwstawić. Najpierw padło by Imperium później Bretonia. Z najlepszych rycerzy stworzylibyśmy armię wampirów, ludzie służyli by jako mięso armatnie lub bydło. Wtedy dysponowali byśmy potęgą która mogła by zmiażdżyć legiony chaosu i ostatecznie wygnać go z tego świat.
Krwawy Smok uświadomił sobie nagle skalę problemów i przeciwności z jakimi musiał by się uporać chcąc zrealizować przedsięwzięcie . - Zebrać Krwawe Smoki to już był by wyczyn, dogadać je z Carsteinami jeszcze większy. Ale na realizacje plany ma się całą wieczność..
Mur jeśli można mieć prośbę to czy leczenie miksturka możesz opisać jako działanie mocy miecza który wysysa krew z przeciwnika.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
I powiadają że elfy są świetnymi wojownikami. Hahaha właśnie widać już padły trzy te aroganckie śmiecie nie widzące nic poza czubkiem własnego nosa. Jednak moim przeciwnikiem nie jest elf a wampir. Nie wolno mi zapominać że są niezwykle twarde i przebiegłe ale pani mi sprzyja i z jej pomocą posiekam go na kawałki- pomyślał sir Francis jednocześnie wkopując chłopa który stał za blisko w błoto
matilizaki napisał:
Na brete
wybiegac biegaczem do przodu i wbijac sie od tyłu w kawalerie jak sie wyjdzie z tyłu
Hahaha ! Ale łatwo poszło. Dziwny ten elf. Nawet jak na elfa. Może się uchlał i nie wiedział że walczy. Rannard zaśmiał się szyderczo i nacieszył się jeszcze trochę zwycięztwem po czym zszedł z areny. Uśmiechnął się widząc w oddali swoją świtę.
Wygrana to sława, sława to złoto, złoto to niewolnicy, niewolnicy to zabawa.
Może pora zacząć organizować armię do wielkich podbojów, hmm, nieśmiertelna sława to jest coś. A ile niewolników. Wdepnięcie w głęboką kałuże wyrwało wojownika z marzeń.
Ale na razie jest pora by się zabawić - dodał z błyskiem w oku i oddalił się w kierunku swojej komnaty.
Wygrana to sława, sława to złoto, złoto to niewolnicy, niewolnicy to zabawa.
Może pora zacząć organizować armię do wielkich podbojów, hmm, nieśmiertelna sława to jest coś. A ile niewolników. Wdepnięcie w głęboką kałuże wyrwało wojownika z marzeń.
Ale na razie jest pora by się zabawić - dodał z błyskiem w oku i oddalił się w kierunku swojej komnaty.
Hordes of Chaos.... To było to....
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Gorgag Mały Czerep (orc big boss) vs Mario Baldini (kapitan DoW) Mario Baldini (kapitan DoW)
Polerujący swe pistolety Marco był Tileańczykiem przygotowywującym się do boju. A w zawodzie najemnika o broń należało dbać. Był to nieomal obiekt czci i dlatego musiał wyglądać nienagannie. Zresztą Marco nie czułby się dobrze mając upaćkane pistolety czy niewyczyszczoną zbroję. Nie mówiąc o tym już że zatkany pistolet łatwo mógł sprowadzić na niego zgubę nie wypalając lub wybuchając wręcz. Wyczyściwszy jeden załadował kulą po czym odciągnął kurek i dał posypkę na panewkę. Najwyraźniej zadowolony z efektów swej pracy odłożył nabitą broń po czym chwycił następną. Ten rytuał pozwolił mu na odciigniicie myśli od tego co się miało zaraz stać. Marco zwyczajnie się bał choć sam nie chciał przed sobą przyznać tego. Tłumaczył sobie że każdy bał się a ten kto się nie bał ten nie był ludzki. Po za tym on był najemnikiem, pola bitew nie były mu obce ale pojedynek na arenie? To było co innego. On na własną odpowiedzialność podjął się tego zakładu którego gdyby trzeźwo myślał i nie wypił tyle to by nie mięlił tyle ozorem przechwalając się. A chciał tylko zaimponować słuchaczom. Cóż trudna rada. Teraz albo zwycięży albo zginie. Wojownik odłożył nabity drugi pistolet i zaczął wpatrywać się w butelkę z czerwonym płynem w którym upatrywał swej szansy. Ten napój sporo go kosztował ale Marco miał nadzieję że tutejszy alchemik mówił prawdę. Wtem do jego drzwi zaczął dobijać się Ulf.
-HEj Marco. Teraz ty.- oznajmił mu z wejścia- jesteś pewien że nie lepiej się ulotnić po cichu?
Krasnolud powiedział to z ironicznym uśmieszkiem jakby spodziewał się tego po nim. Marco wymamrotał przez zaciśnięte usta.
-Już idę - i zatrzasnął mu przed nosem drzwi. Machinalnym krokiem podszedł do czerwonej buteleczki i z najwyższym obrzydzeniem wychylił jej zawartość. Następnie chwycił swe pistolety i wyszedł do Ulfa by podążyć z nim na Arenę. W drodze na arenę był zaniepokojony bowiem eliksir nie zadziałał jak obiecał alchemik. Nie czuł absolutnie nic.
Grogag stwierdził że to bardzo fajowe miejsce. Była tu arena gdzie chłopaki wojowniki prali się po pyskach i nie tylko w prawdziwej walce. Byli tu też pospolici których mógł prać po pyskach gdy ci dostatecznie nie schodzili mu z drogi. Miła odmiana po tym jak często prano go po pysku w plemieniu za swoją posturę. No ale Grogag przybył tu by zdobyć doświadczenie a przy okazji pokazać że orki som najlepsiejsze. Żaden z tutejszych nie był zielony i nie wiedział co mógł się spodziewać po samym wyglądzie. Podejrzewał jednak że elfiaki co ich nie lubił szamać są chuchra co potwiedziło się po kilku pierwszych walkach na arenie. I Że chaosowe chłopaki mogą mu dać dobrom bitkę. Oczywiście jeśli miał się zabawić to preferował mniejszych od siebie ale jeśli chodziło o wyzwanie to wolał równych sobie. Z drugiej strony wielkoludów należało unikać jak tamtego ogra co się kręcił po warowni choć na szczęście nie był on zawodnikiem. Grogag chciał zostać szefem lecz wpierw spróbuję się w bitce z ludziem.
Niedługo później na arenie Grogag wiele sobie obiecywał. Ludz był mniejszy i mniej masywny od niego więc ork był pewny siebie. Jego mięśnie rozgniotą chuchro i będzie prawie jak szef. W rzeczy samej jednak nie mógł się doczekać gdy gong da mu sygnał by mógł zacząć rozgniatać. W międzyczasie warkotałłdo publiki i uderzał rzezakiem o tarczę. MArco z kolei odetchnął. Z orkami miał do czynienia i wszakże jeśli nie dopuściło się go do bliskiej odległości nie byli niczym więcej niż tylko głupimi stworzeniami pchanymi instynktem. Jego rzezaka należało się jednak wystrzegać. Marco położył ręce na pistoletach.
Czas nadszedł i gong oznajmił rozpoczęcie walki. Grogag ryknął WAAAAAAAGH! i począł pędzić z uniesionym toporem na człowieka. Marco spokojnie wyciągnął zza pasa pistolety i wymierzył. Dwa strzały zlały się w jeden huk a twarz marca przesłonił kłąb dymu. Ręce lekko mu zadrżały i spudłował bo kule tylko świsnęły obok orka. Marco nie tracił czasu dobywając rapiera i sztyles sam skoczył na nadbiegającego orka na czas by się z nim zetrzeć i zadać pierwszy cios swym rapierem. Wbiłł cięnkie ostrze w zielone cielsko. To nie zatrzymało orka z toporem. Grogag ciął swą bronią i choć Marco uchylił się przed ciosem to Grogag poprawił uderzeniem tarczą. Tego Tileańczyk już nie uniknął a przynajmniej nie całkowicie. Krawędzi uderzyła go w twarz. Odrzucony ciosem zdążył ciąć jeszcze w szyję orka swym sztyletem otwierając tym samym dość krwawiącą ranę. Ork nie przejął się tym napierając w kierunku Baldiniego i dosięgając tamtego toporem czyniąc mu głęboką krwawą ranę na boku. Marco nie poddał się. W ferworze walki odciął się z półobrotu odwracając się do przeciwnika co dało mu okazję do przejścia za plecy zielonoskórego gdyby był wystarczająco szybki. Co prawda cios ześlizgnął się tylko po kolczudze orka to manewr się udał. Baldini wbił rapier w plecy orka na co tamten ryknął boleśnie a rzadko daje się orkowi zadać ból w walce. Ku zdziwieniu wszystkich solidnie krwawiący ork nie padłna ziemię lecz w panice odwrócił się i wpadł na Marco. Orc zaczął uciekać a człowiek jak tylko mógł powstał by przygotować się na atak. Rany Marco mocno mu doskwierały i sam solidnie krwawił. Ork w tymczasie opanował nagły przypływ paniki i uzmysłowiłłsobie że on gupi że przed ludzikiem umiera. Zamierzał zawstydzony swą ucieczką na oczach wszyskich jak pospolity goblin że odwróci się teraz i da mu nauczkę. NIe miał jednak już tyle siły co na początku walki. Nadal solidnie krwawił z szyi i pleców a jego ruchy stawały się coraz wolniejsze. Ruszył w kierunku człowieka. Tłum nie wiadomo czemu podnosił coraz większą żwawę a ork kroczył coraz wolniej. W końcu opadły z sił padł na kolana potem na twarz powoli się wykrwawiając. Gragoga dobiegł gardłowy rechot Gorka i Morka dobywający się gdzieś z głębi jego świadomości. Marco Baldini z widocznym trudem doczłapał się do żyjącego jeszcze orka i popatrzywszy na niego dobił go rapierem.
Polerujący swe pistolety Marco był Tileańczykiem przygotowywującym się do boju. A w zawodzie najemnika o broń należało dbać. Był to nieomal obiekt czci i dlatego musiał wyglądać nienagannie. Zresztą Marco nie czułby się dobrze mając upaćkane pistolety czy niewyczyszczoną zbroję. Nie mówiąc o tym już że zatkany pistolet łatwo mógł sprowadzić na niego zgubę nie wypalając lub wybuchając wręcz. Wyczyściwszy jeden załadował kulą po czym odciągnął kurek i dał posypkę na panewkę. Najwyraźniej zadowolony z efektów swej pracy odłożył nabitą broń po czym chwycił następną. Ten rytuał pozwolił mu na odciigniicie myśli od tego co się miało zaraz stać. Marco zwyczajnie się bał choć sam nie chciał przed sobą przyznać tego. Tłumaczył sobie że każdy bał się a ten kto się nie bał ten nie był ludzki. Po za tym on był najemnikiem, pola bitew nie były mu obce ale pojedynek na arenie? To było co innego. On na własną odpowiedzialność podjął się tego zakładu którego gdyby trzeźwo myślał i nie wypił tyle to by nie mięlił tyle ozorem przechwalając się. A chciał tylko zaimponować słuchaczom. Cóż trudna rada. Teraz albo zwycięży albo zginie. Wojownik odłożył nabity drugi pistolet i zaczął wpatrywać się w butelkę z czerwonym płynem w którym upatrywał swej szansy. Ten napój sporo go kosztował ale Marco miał nadzieję że tutejszy alchemik mówił prawdę. Wtem do jego drzwi zaczął dobijać się Ulf.
-HEj Marco. Teraz ty.- oznajmił mu z wejścia- jesteś pewien że nie lepiej się ulotnić po cichu?
Krasnolud powiedział to z ironicznym uśmieszkiem jakby spodziewał się tego po nim. Marco wymamrotał przez zaciśnięte usta.
-Już idę - i zatrzasnął mu przed nosem drzwi. Machinalnym krokiem podszedł do czerwonej buteleczki i z najwyższym obrzydzeniem wychylił jej zawartość. Następnie chwycił swe pistolety i wyszedł do Ulfa by podążyć z nim na Arenę. W drodze na arenę był zaniepokojony bowiem eliksir nie zadziałał jak obiecał alchemik. Nie czuł absolutnie nic.
Grogag stwierdził że to bardzo fajowe miejsce. Była tu arena gdzie chłopaki wojowniki prali się po pyskach i nie tylko w prawdziwej walce. Byli tu też pospolici których mógł prać po pyskach gdy ci dostatecznie nie schodzili mu z drogi. Miła odmiana po tym jak często prano go po pysku w plemieniu za swoją posturę. No ale Grogag przybył tu by zdobyć doświadczenie a przy okazji pokazać że orki som najlepsiejsze. Żaden z tutejszych nie był zielony i nie wiedział co mógł się spodziewać po samym wyglądzie. Podejrzewał jednak że elfiaki co ich nie lubił szamać są chuchra co potwiedziło się po kilku pierwszych walkach na arenie. I Że chaosowe chłopaki mogą mu dać dobrom bitkę. Oczywiście jeśli miał się zabawić to preferował mniejszych od siebie ale jeśli chodziło o wyzwanie to wolał równych sobie. Z drugiej strony wielkoludów należało unikać jak tamtego ogra co się kręcił po warowni choć na szczęście nie był on zawodnikiem. Grogag chciał zostać szefem lecz wpierw spróbuję się w bitce z ludziem.
Niedługo później na arenie Grogag wiele sobie obiecywał. Ludz był mniejszy i mniej masywny od niego więc ork był pewny siebie. Jego mięśnie rozgniotą chuchro i będzie prawie jak szef. W rzeczy samej jednak nie mógł się doczekać gdy gong da mu sygnał by mógł zacząć rozgniatać. W międzyczasie warkotałłdo publiki i uderzał rzezakiem o tarczę. MArco z kolei odetchnął. Z orkami miał do czynienia i wszakże jeśli nie dopuściło się go do bliskiej odległości nie byli niczym więcej niż tylko głupimi stworzeniami pchanymi instynktem. Jego rzezaka należało się jednak wystrzegać. Marco położył ręce na pistoletach.
Czas nadszedł i gong oznajmił rozpoczęcie walki. Grogag ryknął WAAAAAAAGH! i począł pędzić z uniesionym toporem na człowieka. Marco spokojnie wyciągnął zza pasa pistolety i wymierzył. Dwa strzały zlały się w jeden huk a twarz marca przesłonił kłąb dymu. Ręce lekko mu zadrżały i spudłował bo kule tylko świsnęły obok orka. Marco nie tracił czasu dobywając rapiera i sztyles sam skoczył na nadbiegającego orka na czas by się z nim zetrzeć i zadać pierwszy cios swym rapierem. Wbiłł cięnkie ostrze w zielone cielsko. To nie zatrzymało orka z toporem. Grogag ciął swą bronią i choć Marco uchylił się przed ciosem to Grogag poprawił uderzeniem tarczą. Tego Tileańczyk już nie uniknął a przynajmniej nie całkowicie. Krawędzi uderzyła go w twarz. Odrzucony ciosem zdążył ciąć jeszcze w szyję orka swym sztyletem otwierając tym samym dość krwawiącą ranę. Ork nie przejął się tym napierając w kierunku Baldiniego i dosięgając tamtego toporem czyniąc mu głęboką krwawą ranę na boku. Marco nie poddał się. W ferworze walki odciął się z półobrotu odwracając się do przeciwnika co dało mu okazję do przejścia za plecy zielonoskórego gdyby był wystarczająco szybki. Co prawda cios ześlizgnął się tylko po kolczudze orka to manewr się udał. Baldini wbił rapier w plecy orka na co tamten ryknął boleśnie a rzadko daje się orkowi zadać ból w walce. Ku zdziwieniu wszystkich solidnie krwawiący ork nie padłna ziemię lecz w panice odwrócił się i wpadł na Marco. Orc zaczął uciekać a człowiek jak tylko mógł powstał by przygotować się na atak. Rany Marco mocno mu doskwierały i sam solidnie krwawił. Ork w tymczasie opanował nagły przypływ paniki i uzmysłowiłłsobie że on gupi że przed ludzikiem umiera. Zamierzał zawstydzony swą ucieczką na oczach wszyskich jak pospolity goblin że odwróci się teraz i da mu nauczkę. NIe miał jednak już tyle siły co na początku walki. Nadal solidnie krwawił z szyi i pleców a jego ruchy stawały się coraz wolniejsze. Ruszył w kierunku człowieka. Tłum nie wiadomo czemu podnosił coraz większą żwawę a ork kroczył coraz wolniej. W końcu opadły z sił padł na kolana potem na twarz powoli się wykrwawiając. Gragoga dobiegł gardłowy rechot Gorka i Morka dobywający się gdzieś z głębi jego świadomości. Marco Baldini z widocznym trudem doczłapał się do żyjącego jeszcze orka i popatrzywszy na niego dobił go rapierem.
Selamith przyglądał się walkom. Zdziwił się gdy człowiek rozgromił orka. Niestety, a może na szczęście to on miał być uczestnikiem kolejnej walki. Oddalił się do swego pokoju. Tam przygotował swą broń i trudno zdobytą truciznę, pozostałość po poprzednim assasynie. Rozpoczął modły do Khain'a, by ten pozwolił mu przelać krew ku chwale Boga Mordu. Gdy skończył obrządki jeszcze raz sprawdził broń. Unurzana w truciźnie odciągała samym zapachem. Ostatecznie stanął przez areną, oczekując na sygnał do walki.
- Ku chwale Khaina!!! W imię Wiedźmiego Króla!!!
- Ku chwale Khaina!!! W imię Wiedźmiego Króla!!!
Arathorn pisze:Łącznie z tym postem jestem od ciebie "skuteczniejszy" o 1353,714286%
Wiem dlaczego wygrałem...
... było nas dwóch. Super ten eliksirMurmandamus pisze:Gorgag Mały Czerep (orc big boss) vs Mario Baldini (kapitan DoW) Mario Baldini (kapitan DoW)

Mario nie MarcoMurmandamus pisze:Polerujący swe pistolety Marco był Tileańczykiem przygotowywującym się do boju. A w zawodzie najemnika o broń

- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
nie mają szczęścia. Cios więcej i leżałby Marco.
Imhol chodził i rozglądał sie po korytarzach.
- Wielu tu Krasnoludów. - Pomyślał.- Mam nadzieje że szybko uporam się z tym natrętnym wampirem i w następnej rundzie trafie na któregoś z nich.
I odszedł do swej komnaty aby zdrzemnąć sie przed walką.
- Wielu tu Krasnoludów. - Pomyślał.- Mam nadzieje że szybko uporam się z tym natrętnym wampirem i w następnej rundzie trafie na któregoś z nich.
I odszedł do swej komnaty aby zdrzemnąć sie przed walką.
... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
Felicja obserwowała walkę ork i najemnika. Ich toporne ruchy, wrzaski... To było dobre dla takiego bydła co tuta przyszło, a nie dla kogoś jej pokroju! Spojrzała na krasnoluda, z którym przyjdzie jej się zmierzyć. I mówiąc szczerze wcale nie miała ochoty z nim walczyć. Osobiście lubiła ten brodaty lud, ponieważ ich kultura i tradycja była stabilna. Zupełnie jakby czas nie miał dla nich znaczenia. Ludzie którzy dożywają co najwyżej 60-tki, nie potrafią zrozumieć ile znaczy stabilność w tym świecie. Dzięki ponad 200 letniej pracy w zakonie miała okazje poznać kilku. Jeden z nich nawet wykonał dla niej broń, którą nosiła z dumą po dziś dzień. Z początku byli oschli, małomówni i chamscy. Jednak po kilkudziesięciu latach wspólnej współpracy w zakonie, zarobiła na ich szacunek i nawet trochę przymykali oko na to że była wampirzycą. Mówili: ... Jak na przeklętego umarlaka to całkiem honorna z Ciebie istotka... albo ... Gdybyś zamiast pić krew piła piwo i miała brodę to może byś była niezłą krasnoludką!...
Wspomnienia...
Z tego marazmu wyrwały ją okrzyki widowni, która skandowała imię MARIO!! MARIO!! MARIO!! (ukłon w stronę Kokesza
). W sumie była trochę zaskoczona tym, że ten człowieczek dał Sobie rade z orkiem, ale nie zastanawiała się nad tym za bardzo...
W jej głowie wciąż odbijała się propozycja Augusta...
Wspomnienia...
Z tego marazmu wyrwały ją okrzyki widowni, która skandowała imię MARIO!! MARIO!! MARIO!! (ukłon w stronę Kokesza

W jej głowie wciąż odbijała się propozycja Augusta...
Paskudny uśmiech power gamera