Arena of Death 23- Las Drakwald
Re: Arena of Death 23- Las Drakwald
Pod klatkę Morghura przyszedł jego ojciec.Morghur był lekko zirytowany.
-Czego ty chcieć od Morghura?-spytał
-Jam jest twój ojciec..
-Ojcem Morghura jest wielki Gor!
-Nie pamiętasz mnie? Gdy miałeś pięć lat porzuciliśmy cię w lesie, aby inkwizycja cię nie zabiła! Co dzień tego żałowałem, wprawdzie wyglądasz jak wyglądasz, ale cię kocham i nie przestanę. Krew z krwi, ciało z ciała.
- Ehhh no dobra, ale czego ty chcieć?
-Słuchaj, jeżeli wygrasz arenę, będziesz mógł odejść wolny. Pierwszym twoim rywalem będzie krasnolud, powinieneś go pokonać...
-Ja go roztłuc, albo zginę. Ale ja chcieć do moich braci!
-Już spokojnie, wkrótce do nich dołączysz
-Czego ty chcieć od Morghura?-spytał
-Jam jest twój ojciec..
-Ojcem Morghura jest wielki Gor!
-Nie pamiętasz mnie? Gdy miałeś pięć lat porzuciliśmy cię w lesie, aby inkwizycja cię nie zabiła! Co dzień tego żałowałem, wprawdzie wyglądasz jak wyglądasz, ale cię kocham i nie przestanę. Krew z krwi, ciało z ciała.
- Ehhh no dobra, ale czego ty chcieć?
-Słuchaj, jeżeli wygrasz arenę, będziesz mógł odejść wolny. Pierwszym twoim rywalem będzie krasnolud, powinieneś go pokonać...
-Ja go roztłuc, albo zginę. Ale ja chcieć do moich braci!
-Już spokojnie, wkrótce do nich dołączysz
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Krun Żelazne Kopyta(Bull centaur hero) vs Mohamed Ali(Mercenary Capitan DoW)
Nad Drakwaldem zapadał zmrok. Ciemnie chmury leniwie zbierały się na nieboskłonie, przysłaniając nikłe światło gwiazd i jaśniejącego Mannslieba. Spokojny dotąd bór nawiedzać zaczęły dziwne odgłosy. Bandy nawołujących się zwierzoludzi, ryki dziwnych, nienazwanych jeszcze istot i przejmujący szum lasu zlewał się w jedno, tworząc nieprawdopodobnie niepokojącą atmosferę. Jednak w Krankapfel nikt nie przejmował się tym. Nadchodził wszak czas pierwszej walki na osławionej Arenie Śmierci. Widzowie gotowi byli przezwyciężyć strach i ryzykując życiem, przybyć tłumnie na to krwawe widowisko.
Oto jest kuźnia bohaterów i legend!
Hrabia Albrecht rozsiadł się wygodnie na fotelu na samym szczycie areny, w miejscu specjalnie wydzielonym dla tych gości, którzy nie bali się wydawać majątku, by choć chwilę obserwować zmagania wojowników z najlepszego punktu widokowego. Obok Schwarzdorfa
siedziała tajemnicza, okryta szatami postać. Co jakiś czas nerwowo spoglądała to na hrabiego, to na Arenę.
-Kiedyż zacznie się widowisko, Albrechcie?-zapytał mag, jeden z najpotężniejszych i najbardziej zagadkowych person Starego Świata.
-Niedługo-odparł Schwarzdorf, pocierając ręką o skąpy zarost na brodzie. Wojownicy już się szykują, piasek został wysypany, widzowie przybyli!
Mag usiadł wygodniej w fotelu i uśmiechnął się złowieszczo.
Mahomed Ali był przygotowany. Przez cały dzień rozgrzewał się przed walką, bijąc do nieprzytomności nieszczęśliwych drwali, którzy byli na tyle głupi, by zaśmiać się, parsknąć lub też przypadkowo znaleźć się wystarczająco blisko niebezpiecznego wojownika. Mahommed wiedział, iż jego walka będzie pierwszą i to ON stanie się główną atrakcją wieczoru. Poprzysiągł sobie, iż wytłucze mózg temu byko-centaurowi szybko i jak najboleśniej, by krzyki tego nie-ludzia przypomniały wszystkim, KTO tak naprawdę jest królem ringu!
Krun sapał ze złości. Po zażyciu stymulantu wściekłość w nim zbierała niepomiernie i wiedział, iż teraz zachowanie kontroli nad sobą należy do niemożliwych. Z trudem powstrzymywał się z zabiciem strażników, którzy ze strachem spoglądali na dziwną kreaturę i starali się omijać Kruna szerokim łukiem.
Wtem Hrabia Albrech wstał i gestem ręki wskazał na Arenę.
-Czas rozpocząć Igrzyska!- wrzasnął.
Wrota po przeciwnych stronach areny otwarły się i zawodnicy stanęli w oznaczonych miejscach. Dyszący z niepohamowanej wściekłości i żądzy krwi Byko-centaur i całkowicie spokojny i skoncentrowany Mahomed Ali.
-Dalejże, zaczynajcie!-odezwał się głos Hrabiego. I tak się stało..
Krun wystrzelił jak z katapulty i rzucił się niespodziewanie na Ali'ego, rycząc wściekle i wymachując dwoma brońmi. Jego kopyta wybijały w powietrze ziarenka piasku, widownia krzyczała.
-Krwi!, Krwi!
Mahomed zaś...spokojnie stał w miejscu i tylko delikatnie postawił stopę z tyłu. Bez strachu patrzył na szarżujący na niego koszmar, wyrwany jakby z dziecięcej bajki o złych konio-ludziach, porywających w nocy maluczkich z kołysek i zjadających ich w głębinach lasów. Gdy istota zbliżyła się do Ali'ego i zamachnęła się swym orężem, bokser zareagował. Z niebywałą precyzją i szybkością wbił pięść w twarz Krun'a, łamiąc mu nos. Krew siknęła z nozdrzy Byko-centaura, publiczność zawyła. Żelazne Kopyto ryknął z bólu i zamachnął się z całych sił , celując w głowę bezczelnego człowieka. Mahomed odskoczył jednak błyskawicznie poza zasięg broni rozjuszonego przeciwnika, unikając większości ataków Krun'a. Gdy bokser ustabilizował się i przygotował na kolejny atak, ze zdziwieniem stwierdził, iż oponent zdołał go trafić. Po ręce Ali'ego spływała krew, jednak nie była to głęboka rana. Krun zaś nie tracił czasu. Z wrzaskiem spadł na boksera, zasypując go gradem ciosów. Ali zmuszony był przejść do defensywy. Uchylał się, kontrował i starał się przerwać tę morderczą burzę ostrzy. Dwa razy trafił Kruna, raz w nogi, powodując ryk bólu ze strony Byko-centaura i raz w pysk, wybijając jeden z długich, zakrzywionych kłów. Wtem wkurwiony do granic ludzkiej i nie-ludzkiej wytrzymałości Krun podniósł obie bronie w powietrze i opuścił je błyskawicznie w dół. Bokser zaś nie zdążył zareagować. Maczuga wyrżnęła w twarz Mahomeda, miażdżąc ją i wybijając w powietrze kawałki skóry i czaszki. Bokser zadrgał spazmatycznie i opadł na piasek Areny. Byko-centaur nie skończył jednak jeszcze. Chwycił za nogę ciało Ali'ego i rzucił nim z o ścianę areny, rozbryzgując wokół krew.
Widownia zawyła. Hrabia zaś spojrzał na uśmiechniętego maga i szepnął:
-Zaczęło się.
Nad Drakwaldem zapadał zmrok. Ciemnie chmury leniwie zbierały się na nieboskłonie, przysłaniając nikłe światło gwiazd i jaśniejącego Mannslieba. Spokojny dotąd bór nawiedzać zaczęły dziwne odgłosy. Bandy nawołujących się zwierzoludzi, ryki dziwnych, nienazwanych jeszcze istot i przejmujący szum lasu zlewał się w jedno, tworząc nieprawdopodobnie niepokojącą atmosferę. Jednak w Krankapfel nikt nie przejmował się tym. Nadchodził wszak czas pierwszej walki na osławionej Arenie Śmierci. Widzowie gotowi byli przezwyciężyć strach i ryzykując życiem, przybyć tłumnie na to krwawe widowisko.
Oto jest kuźnia bohaterów i legend!
Hrabia Albrecht rozsiadł się wygodnie na fotelu na samym szczycie areny, w miejscu specjalnie wydzielonym dla tych gości, którzy nie bali się wydawać majątku, by choć chwilę obserwować zmagania wojowników z najlepszego punktu widokowego. Obok Schwarzdorfa
siedziała tajemnicza, okryta szatami postać. Co jakiś czas nerwowo spoglądała to na hrabiego, to na Arenę.
-Kiedyż zacznie się widowisko, Albrechcie?-zapytał mag, jeden z najpotężniejszych i najbardziej zagadkowych person Starego Świata.
-Niedługo-odparł Schwarzdorf, pocierając ręką o skąpy zarost na brodzie. Wojownicy już się szykują, piasek został wysypany, widzowie przybyli!
Mag usiadł wygodniej w fotelu i uśmiechnął się złowieszczo.
Mahomed Ali był przygotowany. Przez cały dzień rozgrzewał się przed walką, bijąc do nieprzytomności nieszczęśliwych drwali, którzy byli na tyle głupi, by zaśmiać się, parsknąć lub też przypadkowo znaleźć się wystarczająco blisko niebezpiecznego wojownika. Mahommed wiedział, iż jego walka będzie pierwszą i to ON stanie się główną atrakcją wieczoru. Poprzysiągł sobie, iż wytłucze mózg temu byko-centaurowi szybko i jak najboleśniej, by krzyki tego nie-ludzia przypomniały wszystkim, KTO tak naprawdę jest królem ringu!
Krun sapał ze złości. Po zażyciu stymulantu wściekłość w nim zbierała niepomiernie i wiedział, iż teraz zachowanie kontroli nad sobą należy do niemożliwych. Z trudem powstrzymywał się z zabiciem strażników, którzy ze strachem spoglądali na dziwną kreaturę i starali się omijać Kruna szerokim łukiem.
Wtem Hrabia Albrech wstał i gestem ręki wskazał na Arenę.
-Czas rozpocząć Igrzyska!- wrzasnął.
Wrota po przeciwnych stronach areny otwarły się i zawodnicy stanęli w oznaczonych miejscach. Dyszący z niepohamowanej wściekłości i żądzy krwi Byko-centaur i całkowicie spokojny i skoncentrowany Mahomed Ali.
-Dalejże, zaczynajcie!-odezwał się głos Hrabiego. I tak się stało..
Krun wystrzelił jak z katapulty i rzucił się niespodziewanie na Ali'ego, rycząc wściekle i wymachując dwoma brońmi. Jego kopyta wybijały w powietrze ziarenka piasku, widownia krzyczała.
-Krwi!, Krwi!
Mahomed zaś...spokojnie stał w miejscu i tylko delikatnie postawił stopę z tyłu. Bez strachu patrzył na szarżujący na niego koszmar, wyrwany jakby z dziecięcej bajki o złych konio-ludziach, porywających w nocy maluczkich z kołysek i zjadających ich w głębinach lasów. Gdy istota zbliżyła się do Ali'ego i zamachnęła się swym orężem, bokser zareagował. Z niebywałą precyzją i szybkością wbił pięść w twarz Krun'a, łamiąc mu nos. Krew siknęła z nozdrzy Byko-centaura, publiczność zawyła. Żelazne Kopyto ryknął z bólu i zamachnął się z całych sił , celując w głowę bezczelnego człowieka. Mahomed odskoczył jednak błyskawicznie poza zasięg broni rozjuszonego przeciwnika, unikając większości ataków Krun'a. Gdy bokser ustabilizował się i przygotował na kolejny atak, ze zdziwieniem stwierdził, iż oponent zdołał go trafić. Po ręce Ali'ego spływała krew, jednak nie była to głęboka rana. Krun zaś nie tracił czasu. Z wrzaskiem spadł na boksera, zasypując go gradem ciosów. Ali zmuszony był przejść do defensywy. Uchylał się, kontrował i starał się przerwać tę morderczą burzę ostrzy. Dwa razy trafił Kruna, raz w nogi, powodując ryk bólu ze strony Byko-centaura i raz w pysk, wybijając jeden z długich, zakrzywionych kłów. Wtem wkurwiony do granic ludzkiej i nie-ludzkiej wytrzymałości Krun podniósł obie bronie w powietrze i opuścił je błyskawicznie w dół. Bokser zaś nie zdążył zareagować. Maczuga wyrżnęła w twarz Mahomeda, miażdżąc ją i wybijając w powietrze kawałki skóry i czaszki. Bokser zadrgał spazmatycznie i opadł na piasek Areny. Byko-centaur nie skończył jednak jeszcze. Chwycił za nogę ciało Ali'ego i rzucił nim z o ścianę areny, rozbryzgując wokół krew.
Widownia zawyła. Hrabia zaś spojrzał na uśmiechniętego maga i szepnął:
-Zaczęło się.
-Trafiłem na najgorszego przeciwnika na jakiego mogłem trafić. Tancerz wojny z Ather Loren. Moja zguba jest blisko. - Żalił sie czarodziejce Aluthol
- Nie narzekaj. Przecież jesteś wyszkolonym wojownikiem i jakiś wyrostek nie powinien ci sprawić problemu.
- Może. Jednak obawiam się tych ich tańców. Podobno umieją znaleść lukę w każdym pancerzu... Trudno. Żal mi jedynie tego. Że jeden z elfów przeleje krew już na początku zawodów...
PS Czy z racji umiejetnosci Niezwykle silny mogę zostawic sobie Cieżką zbroję czy muszę zamienić na średnią?
- Nie narzekaj. Przecież jesteś wyszkolonym wojownikiem i jakiś wyrostek nie powinien ci sprawić problemu.
- Może. Jednak obawiam się tych ich tańców. Podobno umieją znaleść lukę w każdym pancerzu... Trudno. Żal mi jedynie tego. Że jeden z elfów przeleje krew już na początku zawodów...
PS Czy z racji umiejetnosci Niezwykle silny mogę zostawic sobie Cieżką zbroję czy muszę zamienić na średnią?
... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
Odważny był ten człowiek. Może nie do końca w pełni władz umysłowych, ale na pewno odwagi mu nie brakowało. Na taką bestię trzeba czegoś więcej niż ledwo wytrenowane ręce człowieka... Znał paru elfów, którzy bez problemu by położyli bestie gołymi rękami. Tysiąc lat treningu robi swoje...
Tak to jest gdy duma bierze górę nad rozumem... pomyślał o wybrańcu z którym przyjdzie mu się zmierzyć. Mógł go dostrzec na trybunach areny. Nie różnił się zbytnio od innych podobnych Sobie. Zakuty w przeklętą zbroje z powykręcanym mieczem. Jego pancerz odzwierciedlał jego wypaczoną duszę, poszarpane ostre kształty, przerażające płaskorzeźby, jaskrawo mieniący się miecz.
Taaak... trzeba być głupcem, aby wymienić swoją duszę na takie "dary"...
Tak to jest gdy duma bierze górę nad rozumem... pomyślał o wybrańcu z którym przyjdzie mu się zmierzyć. Mógł go dostrzec na trybunach areny. Nie różnił się zbytnio od innych podobnych Sobie. Zakuty w przeklętą zbroje z powykręcanym mieczem. Jego pancerz odzwierciedlał jego wypaczoną duszę, poszarpane ostre kształty, przerażające płaskorzeźby, jaskrawo mieniący się miecz.
Taaak... trzeba być głupcem, aby wymienić swoją duszę na takie "dary"...
Paskudny uśmiech power gamera
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Jedyną rzeczą, jakiej można się tu bać, to przeciwnicy. Na pewno zaś nie mnie
Mężczyzna zbliżył się do tablicy ogłoszeń i przez chwilę śledził kolejność pojedynków. Znalazł swoje imie i uśmiechnał się. Wyjał ząbkowane ostrze i obok swojej walki wyciał symbol Khane'a.
-To będzie dla Ciebie Panie. Wspaniała ofiara...taaaak...
Słowa wypowiadał spokojnym i pewnym głosem, lecz myśli pędziły w głowie z niesamowitą szybkością. Pragnął krwi. Chciał, aby jego ostrza posmakowały ciała ofiary. Musiał kogoś zabić. MUSIAŁ!
Schował sztylet i wrócił do swojej komnaty. Po drodze zaczepił jednego z tubylców, wręczył mu srebrną monetę i kazał przynieść sobie dzban wina. Chłop uradował się na widok pieniądza i przytaknał. Po kwadransie zapukał do dzwi elfa, poczekał na zaproszenie i wszedł...
PS. Mam już dzisiaj tak zjebany mózg, że jeżeli mój post jest niespójny/bezsensowny/głupi/z błędami, to olejcie
-To będzie dla Ciebie Panie. Wspaniała ofiara...taaaak...
Słowa wypowiadał spokojnym i pewnym głosem, lecz myśli pędziły w głowie z niesamowitą szybkością. Pragnął krwi. Chciał, aby jego ostrza posmakowały ciała ofiary. Musiał kogoś zabić. MUSIAŁ!
Schował sztylet i wrócił do swojej komnaty. Po drodze zaczepił jednego z tubylców, wręczył mu srebrną monetę i kazał przynieść sobie dzban wina. Chłop uradował się na widok pieniądza i przytaknał. Po kwadransie zapukał do dzwi elfa, poczekał na zaproszenie i wszedł...
PS. Mam już dzisiaj tak zjebany mózg, że jeżeli mój post jest niespójny/bezsensowny/głupi/z błędami, to olejcie
Watch what you put inna, put inna, put inna Rizla...
"Pfecionc sfiece na pół...byli tu dwie godziny temu!" - Skavenski zwiadowca w czasie oględzin obozu Wysokich Elfów
"Pfecionc sfiece na pół...byli tu dwie godziny temu!" - Skavenski zwiadowca w czasie oględzin obozu Wysokich Elfów
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Khurgaz Burzyciel (Krasnoludzki Zabójca) vs Morghur Zjadacz Czaszek(Wargor)
Las Drakwald w nocy to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Stary Świecie. Bandy żądnych krwi zwierzoludzi grasują wtedy po borach, polując na mieszkańców Imperium, szerząc śmierć i przerażenie. Jednak wioska Krankapfel była dobrze broniona. Osłoniona przez magię potężnego maga-"specjalnego" gościa Areny Śmierci, drwiła samą swą obecnością z szalonych mieszkańców Drakwaldu, będąc całkowicie bezpieczną od ich ataków. Nadchodził czas ostatniej walki tego dnia. Dochodziła północ!
Albrecht Schwarzdorf przeciągnął się i ziewnął ostentacyjnie, po czym przemówił do maga.
-Zaiste, rację miałeś przyjacielu, sugerując rozegranie jeszcze jednej walki dzisiaj. Atmosfera jest niesamowita a lud krwi żądny jest!
Czarodziej chrząknął i spojrzał z wyczekiwaniem na Hrabiego:
-Ja mam zawsze dobre pomysły! A teraz, gdzież są nasi dzielni "wojownicy"?
Pan Areny w odpowiedzi zaś zaniósł się śmiechem:
-Nie słyszysz?
Wtem wrota Areny rozwarły się. Na piasek wbiegł muskularny, pokryty tatuażami i wymachujący dziwnymi, pełnymi zadziór łańcuchami krasnolud. Cały był umazany we krwi i resztkach jakichś istot. Błędnym wzrokiem błądził po Arenie szukając czegoś. Wtem spojrzał na Hrabiego i ryknął:
-HA! Gdzie mój przeciwnik? Stchórzył? Nie ma problemu! Takich też lubię zabijać!
Dawi zaśmiał się psychopatycznie.
W tym czasie ojciec Morghura spokojnie czekał na dany mu znak. Wiedział, iż nadszedł czas walki jego syna i to ona między innymi zadecyduje o tym, czy zwierzoczłek odzyska wolność, czy też zginie próbując. Spojrzał raz jeszcze na swe dziecię i wyszeptał:
-Już niedługo, synu mój, już niedługo..
Wtem odezwał się donośny głos:
-Nadszedł czas kolejnej walki! Zawodnicy-na ARENĘ!
Morghur wyczuł instynktownie, iż niedługo zacznie się zabijanie. Ryknął- KRWI!
Po chwili zawodnicy stali na Arenie, łypiąc na siebie nawzajem. Widownia wrzeszczała. Piski kobiet mieszały się z skandowaniem mężczyzn i płaczem dzieci. Jednak nie przeszkadzało to zawodnikom. Khurgaz splunął flegmą na piach i zaśmiał się głośno:
-GOTÓW NA ŚMIERĆ, ZAPCHLONY ŚMIERDZIELU?
Morghur ryknął na niego, prężąc muskuły i tocząc pianę z pyska. Nie obchodziło, kim lub czym był jego oponent. Liczyło się zabijanie!
Wtem odezwał się głos-Zaczynajcie!
Morghur i Dawi rzucili się na siebie. Krasnolud wprawił w ruch swe łańcuchy i wściekle zaczął kręcić nimi wokół siebie, sypiąc co bliższym widzom piasek w oczy. Morghur zaś rzucił się na Khurgaza, kierując rogi ku dołowi. Zamierzał przebić tego kurdupla jednym ciosem swego poroża. Zwierzoczłek okazał się zdecydowanie szybszy. Rycząc wściekle zaatakował krasnoluda, celując rogami w głowę Dawi. Jednak wtem poczuł dziwne uderzenie, po czym coś nim szarpnęło. Okazało się, iż długie łańcuchy krasnoluda zaplątały się w jego rogi. Morghur wrzasnął i próbował i się wyrwać. Khurgaz zaś tylko przeklnął i pociągnął mocno. Durny mutant miał cholernie długie rogi, przez przypadek zaczepił nimi o broń Dawi i zablokował Wirującą Śmierć!. Po chwili łańcuchy całkowicie okręciły się wokół poroża Morghura, co wywołało konsternację i wściekłość obu zawodników. Zarówno zwierzoczłek, jak i krasnolud wdali się w pojedynek siłowy, każdy chciał przyciągnąć przeciwnika do siebie. Żaden z nich nie chciał uleć. W końcu mutant wyswobodził się z broni oponenta i z pianą na pysku rzucił się na Dawi. Khurgaz tylko na to czekał. Wprawił w ruch swe ostrza i posłał je na Morghura, celując w nogi. Zwierzoczłek wrzasnął wściekle i próbował odskoczyć, lecz zadziory dotkliwie poraniły jego ciało, zaczepiając o jedno z jego kopyt. Sam nie pozostał dłużny Dawi i nagłym ruchem wbił swe rogi w bark Khurgaza, niemalże przebijając go na wylot. Nie zrobiło to jednak wrażenia na Khurgazie, który zaśmiał się tylko i wrzasnął:
-HA, MYŚLISZ,ŻE TAKIE DRAŚNIECIE COŚ MI ZROBI?!
Po czym chwycił baryłkę piwa spoczywającą na jego placach i golnął sobie solidnie.
-HEHEHE, ZOBACZYMY, KTO JEST WIĘKSZYM PSYCHOPATĄ, JA CZY TY!
Wtem Dawi nagle pociągnął łańcuchem, wywracając Morghura na plecy i wyrywając jego rogi ze swego ciała. Skoczył na zwierzoczłeka i zamachnął się łańcuchem. Mutant był jednak szybszy. Błyskawicznie odturlał się i bodnął rogami, po raz kolejny znacząc ciało Khurgaza okropnymi ranami.
-BIJESZ SIĘ JAK BABA! NO CHONO TU, PRZYTUJĘ CIĘ ŚMIERDZIELU!-wrzasnął szalony Zabójca i machnął łańcuchem, oplatając rękę Morghura. Zębate ostrza wbiły się głęboko w ciało zwierzoczłeka. Mutant najwyraźniej wcale nie chciał znaleźć się w zasięgu drugiego łańcucha. Pociągnął krasnoluda, wywracając go na ziemię.
-MORGHUR ZJE CI FLAKI, KURDUPLU!-ryknął w Mrocznej Mowie i rzucił się na leżącego. Wtem po raz kolejny stracił równowagę, gdy Dawi pociągnął za łańcuch obwiązany wokół ręki kopytnego, wywracając go na ziemię. Przeciwnicy znów zwarli się w pojedynku siłowym, lecz i tym razem Morghur zdołał uwolić się z zadzior broni Dawi i zaszarżować rycząc na Khurgaza. Obaj starli się w gwałtownej wymianie ciosów. Żaden z nich nie był normalny, żaden nie chciał ustąpić. Gdy łańcuchy krasnoluda powoli szatkowały ciało zwierzoczłeka , ten wbijał co chwila rogi w ciało Dawi, wyrywając kawałki ciała. Nagle Khurgaz rzucił się do przodu, wywracając mutanta na ziemię. Gdy obaj znaleźli się na piasku, krasnolud zarzucił łańcuchy na szyję bestioludzi i szarpnął mocno.
-HA, PODUSIMY ŚMIERDZIELA COSIK, CO NIE?!
Morghur charknął , gdy poczuł jak jego krtań jest powoli miażdżona przez krasnoluda. Próbował się wyrwać, co chwila wbijając rogi w klatkę piersiową Khurgaza i tnąc go pazurami. Niestety, mimo przerażających ran, krasnolud trzymał go mocno i śmiejąc się opętańczo, wbił ostre zadziory w gardło bestii. Morghur kopnął Dawi w akcie desperacji, odrzucając go od siebie. Krasnolud potoczył się po piasku i zerwał się na nogi. Sam zwierzoczłek jednak, dygocząc, poczołgał się pod ścianę Areny. Charcząc z przebitego gardła i przeklinając w duszy, zarył głową w piach Areny i sczezł. Khurgaz chwiejnym krokiem ruszył ku niemu, lecz jego rany były tak poważne, iż w połowie drogi siadł na ziemi. Spojrzał się przekrwionym wzrokiem na trybuny i znajdując Hrabiego, wrzasnął:
-NASTĘPNY!
Hrabia zaś zaniósł się śmiechem i spojrzał na maga.
-Wołaj kapłanów i to szybko!
Las Drakwald w nocy to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Stary Świecie. Bandy żądnych krwi zwierzoludzi grasują wtedy po borach, polując na mieszkańców Imperium, szerząc śmierć i przerażenie. Jednak wioska Krankapfel była dobrze broniona. Osłoniona przez magię potężnego maga-"specjalnego" gościa Areny Śmierci, drwiła samą swą obecnością z szalonych mieszkańców Drakwaldu, będąc całkowicie bezpieczną od ich ataków. Nadchodził czas ostatniej walki tego dnia. Dochodziła północ!
Albrecht Schwarzdorf przeciągnął się i ziewnął ostentacyjnie, po czym przemówił do maga.
-Zaiste, rację miałeś przyjacielu, sugerując rozegranie jeszcze jednej walki dzisiaj. Atmosfera jest niesamowita a lud krwi żądny jest!
Czarodziej chrząknął i spojrzał z wyczekiwaniem na Hrabiego:
-Ja mam zawsze dobre pomysły! A teraz, gdzież są nasi dzielni "wojownicy"?
Pan Areny w odpowiedzi zaś zaniósł się śmiechem:
-Nie słyszysz?
Wtem wrota Areny rozwarły się. Na piasek wbiegł muskularny, pokryty tatuażami i wymachujący dziwnymi, pełnymi zadziór łańcuchami krasnolud. Cały był umazany we krwi i resztkach jakichś istot. Błędnym wzrokiem błądził po Arenie szukając czegoś. Wtem spojrzał na Hrabiego i ryknął:
-HA! Gdzie mój przeciwnik? Stchórzył? Nie ma problemu! Takich też lubię zabijać!
Dawi zaśmiał się psychopatycznie.
W tym czasie ojciec Morghura spokojnie czekał na dany mu znak. Wiedział, iż nadszedł czas walki jego syna i to ona między innymi zadecyduje o tym, czy zwierzoczłek odzyska wolność, czy też zginie próbując. Spojrzał raz jeszcze na swe dziecię i wyszeptał:
-Już niedługo, synu mój, już niedługo..
Wtem odezwał się donośny głos:
-Nadszedł czas kolejnej walki! Zawodnicy-na ARENĘ!
Morghur wyczuł instynktownie, iż niedługo zacznie się zabijanie. Ryknął- KRWI!
Po chwili zawodnicy stali na Arenie, łypiąc na siebie nawzajem. Widownia wrzeszczała. Piski kobiet mieszały się z skandowaniem mężczyzn i płaczem dzieci. Jednak nie przeszkadzało to zawodnikom. Khurgaz splunął flegmą na piach i zaśmiał się głośno:
-GOTÓW NA ŚMIERĆ, ZAPCHLONY ŚMIERDZIELU?
Morghur ryknął na niego, prężąc muskuły i tocząc pianę z pyska. Nie obchodziło, kim lub czym był jego oponent. Liczyło się zabijanie!
Wtem odezwał się głos-Zaczynajcie!
Morghur i Dawi rzucili się na siebie. Krasnolud wprawił w ruch swe łańcuchy i wściekle zaczął kręcić nimi wokół siebie, sypiąc co bliższym widzom piasek w oczy. Morghur zaś rzucił się na Khurgaza, kierując rogi ku dołowi. Zamierzał przebić tego kurdupla jednym ciosem swego poroża. Zwierzoczłek okazał się zdecydowanie szybszy. Rycząc wściekle zaatakował krasnoluda, celując rogami w głowę Dawi. Jednak wtem poczuł dziwne uderzenie, po czym coś nim szarpnęło. Okazało się, iż długie łańcuchy krasnoluda zaplątały się w jego rogi. Morghur wrzasnął i próbował i się wyrwać. Khurgaz zaś tylko przeklnął i pociągnął mocno. Durny mutant miał cholernie długie rogi, przez przypadek zaczepił nimi o broń Dawi i zablokował Wirującą Śmierć!. Po chwili łańcuchy całkowicie okręciły się wokół poroża Morghura, co wywołało konsternację i wściekłość obu zawodników. Zarówno zwierzoczłek, jak i krasnolud wdali się w pojedynek siłowy, każdy chciał przyciągnąć przeciwnika do siebie. Żaden z nich nie chciał uleć. W końcu mutant wyswobodził się z broni oponenta i z pianą na pysku rzucił się na Dawi. Khurgaz tylko na to czekał. Wprawił w ruch swe ostrza i posłał je na Morghura, celując w nogi. Zwierzoczłek wrzasnął wściekle i próbował odskoczyć, lecz zadziory dotkliwie poraniły jego ciało, zaczepiając o jedno z jego kopyt. Sam nie pozostał dłużny Dawi i nagłym ruchem wbił swe rogi w bark Khurgaza, niemalże przebijając go na wylot. Nie zrobiło to jednak wrażenia na Khurgazie, który zaśmiał się tylko i wrzasnął:
-HA, MYŚLISZ,ŻE TAKIE DRAŚNIECIE COŚ MI ZROBI?!
Po czym chwycił baryłkę piwa spoczywającą na jego placach i golnął sobie solidnie.
-HEHEHE, ZOBACZYMY, KTO JEST WIĘKSZYM PSYCHOPATĄ, JA CZY TY!
Wtem Dawi nagle pociągnął łańcuchem, wywracając Morghura na plecy i wyrywając jego rogi ze swego ciała. Skoczył na zwierzoczłeka i zamachnął się łańcuchem. Mutant był jednak szybszy. Błyskawicznie odturlał się i bodnął rogami, po raz kolejny znacząc ciało Khurgaza okropnymi ranami.
-BIJESZ SIĘ JAK BABA! NO CHONO TU, PRZYTUJĘ CIĘ ŚMIERDZIELU!-wrzasnął szalony Zabójca i machnął łańcuchem, oplatając rękę Morghura. Zębate ostrza wbiły się głęboko w ciało zwierzoczłeka. Mutant najwyraźniej wcale nie chciał znaleźć się w zasięgu drugiego łańcucha. Pociągnął krasnoluda, wywracając go na ziemię.
-MORGHUR ZJE CI FLAKI, KURDUPLU!-ryknął w Mrocznej Mowie i rzucił się na leżącego. Wtem po raz kolejny stracił równowagę, gdy Dawi pociągnął za łańcuch obwiązany wokół ręki kopytnego, wywracając go na ziemię. Przeciwnicy znów zwarli się w pojedynku siłowym, lecz i tym razem Morghur zdołał uwolić się z zadzior broni Dawi i zaszarżować rycząc na Khurgaza. Obaj starli się w gwałtownej wymianie ciosów. Żaden z nich nie był normalny, żaden nie chciał ustąpić. Gdy łańcuchy krasnoluda powoli szatkowały ciało zwierzoczłeka , ten wbijał co chwila rogi w ciało Dawi, wyrywając kawałki ciała. Nagle Khurgaz rzucił się do przodu, wywracając mutanta na ziemię. Gdy obaj znaleźli się na piasku, krasnolud zarzucił łańcuchy na szyję bestioludzi i szarpnął mocno.
-HA, PODUSIMY ŚMIERDZIELA COSIK, CO NIE?!
Morghur charknął , gdy poczuł jak jego krtań jest powoli miażdżona przez krasnoluda. Próbował się wyrwać, co chwila wbijając rogi w klatkę piersiową Khurgaza i tnąc go pazurami. Niestety, mimo przerażających ran, krasnolud trzymał go mocno i śmiejąc się opętańczo, wbił ostre zadziory w gardło bestii. Morghur kopnął Dawi w akcie desperacji, odrzucając go od siebie. Krasnolud potoczył się po piasku i zerwał się na nogi. Sam zwierzoczłek jednak, dygocząc, poczołgał się pod ścianę Areny. Charcząc z przebitego gardła i przeklinając w duszy, zarył głową w piach Areny i sczezł. Khurgaz chwiejnym krokiem ruszył ku niemu, lecz jego rany były tak poważne, iż w połowie drogi siadł na ziemi. Spojrzał się przekrwionym wzrokiem na trybuny i znajdując Hrabiego, wrzasnął:
-NASTĘPNY!
Hrabia zaś zaniósł się śmiechem i spojrzał na maga.
-Wołaj kapłanów i to szybko!
Po sprawdzeniu kiedy walczy Boq'Huan udał się na pobliskie drzewo aby niewidoczny dla większości zgromadzonych obserwować potencjalnych przeciwników.
Póki co sami psychopaci walczą. Będzie trzeba ich podtruć przed walkami aby potem sprytem , zdolnościami i szybkością pokonać. Poczekam tutaj lepiej poznać rywali których będę musiał zgładzić ku chwale Prastarych.
Póki co sami psychopaci walczą. Będzie trzeba ich podtruć przed walkami aby potem sprytem , zdolnościami i szybkością pokonać. Poczekam tutaj lepiej poznać rywali których będę musiał zgładzić ku chwale Prastarych.
- Cóż za bezsensowna kaźń... - powiedział na głoś elf. - Brak jakiegokolwiek stylu, ładu po prostu czysta jatka...
Cornelius nie potrafił tego pojąć. Dla niego walka to sztuka. Parowanie, uniki, riposty, a takie zapasy to jakaś dziecinada i żenada! Jego mniemanie o krasnoludach nigdy nie było wysokie, ale po tym występie wątpił by mógłby mieć o nich jakąś lepszą opinię. Najwidoczniej przez to, że zostali w starym świecie po wojnie o brodę, oszaleli. Szkoda patrzeć jak ta szlachetna niegdyś rasa dostępuje takiego upodlenia...
No nic. Szalony krasnolud przeżył, choć pewne jest to że medycy będą mieli dziś ciężką noc, by go uzdrowić. A zwierzoczłek zginął w męczarniach, tak jak zasługuje na to każdy sługa chaosu.
Cornelius nie potrafił tego pojąć. Dla niego walka to sztuka. Parowanie, uniki, riposty, a takie zapasy to jakaś dziecinada i żenada! Jego mniemanie o krasnoludach nigdy nie było wysokie, ale po tym występie wątpił by mógłby mieć o nich jakąś lepszą opinię. Najwidoczniej przez to, że zostali w starym świecie po wojnie o brodę, oszaleli. Szkoda patrzeć jak ta szlachetna niegdyś rasa dostępuje takiego upodlenia...
No nic. Szalony krasnolud przeżył, choć pewne jest to że medycy będą mieli dziś ciężką noc, by go uzdrowić. A zwierzoczłek zginął w męczarniach, tak jak zasługuje na to każdy sługa chaosu.
Paskudny uśmiech power gamera
Assassyn usmiechnal sie widzac brutalna smierc zwierzoczleka. Wspaniala walka, naprawde cudowna. Chociaz zdaniem elfa trwala nieco zbyt dlugo. Wokol panowala totalny chaos, gdy rzadny krwi tlum dawal upust swemu entuzjazmowi. Uwage zabojcy przykul elfi wojownik mamroczacy sam do siebie. Assassyn przeslizgnal sie przez tlum, stanal za nim i zastanawial sie, jak rekojesc jego ostrza prezentowalaby sie na tle jego pancerza. Oczyma wyobrazni widzial rozszerzone ze strachu zrenice przeciwnika czujacego, jak zabki sztyletu przecinaja kojene tkanki i docieraja do organow wewnetrznych. Najszybsza droga do serca wiedzie przez plecy, to tylko kilka centymeterow...mocne pchniecie, chrzest ostrza przecinajacego lopatke i...Zabojca zamrugal i wyswobodzil swoj umysl z krwawej wizji:
-Jeszcze nie teraz...wkrotce - szepnal sam do siebie
A potem dodal tak, aby ten drugi mogl go uslyszec:
-Elfie, jatka czy nie, musisz przezyc. Przezyc po to, aby skrzyzowac ostrza ze mna. Pamietaj o tym, gdy bedziesz tam na dole. Zadawanie smierci nie ma zasad. - po chwili milczenia dorzucil jeszcze - chyba, ze u was jest jakos inaczej...
-Jeszcze nie teraz...wkrotce - szepnal sam do siebie
A potem dodal tak, aby ten drugi mogl go uslyszec:
-Elfie, jatka czy nie, musisz przezyc. Przezyc po to, aby skrzyzowac ostrza ze mna. Pamietaj o tym, gdy bedziesz tam na dole. Zadawanie smierci nie ma zasad. - po chwili milczenia dorzucil jeszcze - chyba, ze u was jest jakos inaczej...
Watch what you put inna, put inna, put inna Rizla...
"Pfecionc sfiece na pół...byli tu dwie godziny temu!" - Skavenski zwiadowca w czasie oględzin obozu Wysokich Elfów
"Pfecionc sfiece na pół...byli tu dwie godziny temu!" - Skavenski zwiadowca w czasie oględzin obozu Wysokich Elfów
Zakon mistrzów miecza to grupa elfich mnisich-wojowników, którzy poświęcili swoje życie medytacją, ascezie oraz walce ostrzem dwuręcznym. Mówi się, że potrafią przeciąć świeczkę w pół nie gasząc jej płomienia. W opinii Corneliusa to tylko tania sztuczka, ponieważ niektórzy mistrzowie miecza łączą magię i miecz w śmiercionośnym tańcu siejąc śmierć setkom wrogom, więc dlaczego takie kuglarstwo ma kogoś przerażać?
Od czterech tysięcy lat zakonowi powierzono zadania tępienia kultu slanesha z ulthuanu, więc wiedza mistrzów miecza o mrocznych ich braciach jest dość znacząca. Bez problemu stwierdził, że stoi za nim asasyn. Jedyne co mu się wydało dziwne to sztylet jaki nosił, ponieważ kształtem znacznie bardziej przypominał rytualny sztylet ofiarny kapłanek Khaina, a przecież bluźnierstwem było dzierżenie takiej broni przez mężczyznę. Cornelius zmrużył gniewnie oczy.
- Skoro zadawanie śmierci nie ma zasad to po Ci ostrze do rytualnych mordów? - powiedział z rozbawieniem i złapał miecz z rękojeść jednak nie wyciągał go z pochwy.
- Nie musimy walczyć ze Sobą jeszcze, ale jeśli się nie usuniesz będą zmuszony wyzwać Cię na pojedynek. I nie martw się będę z radością wyczekiwał momentu by móc sprowadzić na Ciebie zasłużoną śmierć.
I choć asasyna już nie było to Cornelius był pewny, że słyszał każde jego słowo. Od tej pory będzie musiał być bardziej ostrożny. W końcu znacznie groźniejsze od widocznego cięcia miecza jest niezauważone pchnięcie sztyletem...
Od czterech tysięcy lat zakonowi powierzono zadania tępienia kultu slanesha z ulthuanu, więc wiedza mistrzów miecza o mrocznych ich braciach jest dość znacząca. Bez problemu stwierdził, że stoi za nim asasyn. Jedyne co mu się wydało dziwne to sztylet jaki nosił, ponieważ kształtem znacznie bardziej przypominał rytualny sztylet ofiarny kapłanek Khaina, a przecież bluźnierstwem było dzierżenie takiej broni przez mężczyznę. Cornelius zmrużył gniewnie oczy.
- Skoro zadawanie śmierci nie ma zasad to po Ci ostrze do rytualnych mordów? - powiedział z rozbawieniem i złapał miecz z rękojeść jednak nie wyciągał go z pochwy.
- Nie musimy walczyć ze Sobą jeszcze, ale jeśli się nie usuniesz będą zmuszony wyzwać Cię na pojedynek. I nie martw się będę z radością wyczekiwał momentu by móc sprowadzić na Ciebie zasłużoną śmierć.
I choć asasyna już nie było to Cornelius był pewny, że słyszał każde jego słowo. Od tej pory będzie musiał być bardziej ostrożny. W końcu znacznie groźniejsze od widocznego cięcia miecza jest niezauważone pchnięcie sztyletem...
Paskudny uśmiech power gamera
Val gdy dowiedział się z kim ma walczyć, tylko się uśmiechnął. Elfy mają opinię świetnych wojowników, zabójczych w swej precyzji. "To będzie dobra, porządna walka. Takiej mi trzeba" - pomyślał. Oczywiście, był pewien swojej wygranej - w końcu potęgi Chaosu będą po jego stronie... Chociaż, z drugiej strony (w jego umysł wkradła się w wątpliwość), bożkowie są znani z tego, że często odwracają wzrok i porzucają swoich fanatyków... "No cóż... Będę musiał i tak liczyć na swoje umiejętności... Jak zwykle..." - przeszło mu przez myśl.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Wampir-Lysippos vs Breeg (Ogre Hunter)
Hrabia Schwarzdorf uśmiechnął się złośliwie. Nastał dzień drugi walk na Arenie, już teraz widownia szybko zapełniała się żądnym krwi i mordu tłumem a jego skarbiec wypełniały stosy złotych monet. Spojrzał na zajętego czytaniem maga i zamyślił się. Tajemniczy czarodziej nie czerpał żadnych korzyści z prowadzenia Aren. Albrecht nie umiał go rozgryźć. Kim lub czym był? Hrabia potrząsnął głową i skupił się na spoglądaniu w dół, ku bramom Areny Śmierci. Lada chwila przekroczą je kolejni zawodnicy. Lada chwila Schwarzdorf stanie się jeszcze bogatszy!
Wtem mag zamknął z trzaskiem książkę, rozłożył ręce i spojrzał w niebo. Chmury na nieboskłonie zaczęły gwałtowni wirować i pęcznieć. Po chwili gęsta warstwa stratusów całkowicie zasłoniła słońce, pokrywając świat szczelnym całunem mroku. Hrabia uśmiechnął się. Mag nie zapomniał, jak widać, kto z kim ma zmierzyć się w tej walce na śmierć i życie(lub też....nie-życie).
Lysioppos stał przed bramą i spokojnie czekał na sygnał rozpoczęcia walk. Okuty od stóp do głów w ciemnym pancerzem wampir wiedział, kto będzie jego przeciwnikiem, lecz nie przejmował się tym zbytnio. Jaszcze za życia pokonywał mu podobnych i teraz, jako Przebudzony, nie miał wątpliwości, iż dzień ten należeć będzie do niego. Przez lata doskonalił swój styl walki, szlifował dyscyplinę i pokonywał najmężniejszych z najmężniejszych, którzy skrzyżowali z nim ostrza. Pokroi tę grubą pokrakę na kawałki i nasyci się jego energią życiową. Nieumarły uśmiechnął się, wysuwając kły. To będzie dziecinnie proste.
Breeg oparł rękę na swej włóczni i zamyślił się. Stanie do walki z jedną z nieumarłych istot, które nie były jeszcze nigdy obiektem jego polowań.
-NIWAŻNE-zaśmiał się ochryple. Spojrzał na swą broń, morderczo skuteczną przeciw nawet największym bestiom. Ta mała istota nie może być twardsza od żadnej z bestii, jakim stawił czoła podczas swej długiej kariery łowcy. Na Wielką Paszczę! Breeg urządzi sobie małe polowanie na głupca, który śmie stać między nim a wygraniem tej areny. Kiedyś obiło mu się o uszy, iż wampiry polują na ludzi jak na zwierzęta.
-TYRAZ BUDZIE UDWROTNIE, HUR HUR HUR-zagulgotał ogrzy łowca i bez strachu ruszył ku Arenie.
Nadszedł czas walk. Naprzeciw sobie stanęli zupełnie różni wojownicy. Muskularny,nieprawdopodobnie wielki ogr i wychodzona, okuta w pancerz postać. Hrabia Albrech wstał i machnął ręką.
-No, Panowie! Gotów pozabijać się na oczach tłumu?
Breeg zarechotał obrzydliwie:
-HU HU, ZAPOLOWAĆ CHYBA!
Wampir nie zareagował. Skoncentrował się na swoim przeciwniku, błyskawicznie ustalając strategię ataku.
-Zaczynajcie zatem!-odezwał się głos Schwarzdorfa.
Krwawy Smok tylko na to czekał. W mgnieniu oka rzucił się na Ogrzego Łowcę, zasypując go gradem ciosów. Karmazynowy miecz błyskał, tnąc to z jednej, to z drugiej strony, znacząc cielsko Breega czerwonymi liniami. Sam ogr nie pozostał wampirowi dłużny. Zamachnął się włócznia, zmuszając Lysippos'a do odsunięcia się i skontrował, błyskawicznie dźgając nieprawdopodobnie ostrym grotem w klatkę piersiową wampira. Ten jednak jak gdyby od niechcenia odbił cios, po czym po raz kolejny zaatakował. Breeg zmuszony był przejść do defensywy. Jego przeciwnik okazał się zabójczo wyszkoloną kreaturą, do tego zachowywał całkowity spokój podczas walki. To było dla ogra niepojęte. Gdy Breeg walczył, zawsze śmiał się donośnie i lżył z oponentów. Co więcej, sama postura łowcy często wystarczała, by przerazić stawiających mu czoła. Ten jednak był inny. Jeszcze nigdy nie walczył z tak dziwnym wrogiem. Krwawy Smok walczył jak istota nie z tej ziemi, całkowicie nie przejmująca się swoim wrogiem. Jej ruchy były piekielnie szybkie a ataki celne. Ogrzy Łowca nie miał jednak czasu na prowadzenie dalszej, psychologicznej analizy swego wroga, gdy miecz Lysippos'a co chwila wbijał się w ciało Breega.
-PRZYBIJEM CIE NA WYLOT, KARYPLU!-zagulgotał łowca i skierował włócznię w dół, wbijając swą broń w ciało Lysippos'a i raniąc go dotkliwie. Wampir zupełnie nie przejął się zadaną raną i w odpowiedzi skierował miecz ku nogom ogra, przebijając mu stopę na wylot. Breeg wrzasnął z bólu. Głupia pijawka przegięła! Zakręcił włócznią w powietrzu i z impetem wbił ją w ciało wampira. Zaostrzony grot wyłonił się w fontannie krwi z pleców Lysippos'a. Na widowni podniósł się wrzask.
-HUR HUR HUR, MUM CIE!-zaśmiał się ochryple Ogr. Po czym zdębiał.
Krwawy Smok nagle odrzucił tarczę i chwycił włócznię jedną ręką, po czym pociągnął ją z całej siły, nabijając się na nią jeszcze głębiej. Łowca stał osłupiały i gapił się na przeciwnika, który nawet przebity na wylot, nie miał zamiaru ustąpić. Breeg warknął i wydarł się:
-JUŻ NI ŻYJOSZ, TRUPIAKU!
Wampir zaśmiał się ochryple, spluwając krwią i raptownie pociągnął za broń Breega, zbliżając się do niego na odległość ciosu.
-Nie byłbym tego takiż pewien, głupcze-syknął. Po czym chwycił miecz oburącz i chlasnął nim w gardło ogra.
Breeg zacharczał. Czuł, jak krew spływa mu po ciele a gardło promieniuje okropnym bólem. Ryknął w agonii i chwycił wampira, podnosząc go za rękę.
-TY! TY!.....HRHRHHH!-sapnął ogr i nagle poczuł, jak wampir kopnął go nogą w pysk. Okuty kolcami but rozkwasił nos ogra, zalewając jego twarz posoką. Łowca puścił wampira i jęcząc, złapał się za twarz. Nie poczuł nawet, jak Przebudzony wbija mu miecz w brzuch i tnie, rozcinając skórę i mięśnie. Ostatkiem sił Breeg podniósł pięść go góry i grzmotnął nią w wampira, odrzucając go. Jednak czuł już, iż siły go opuszczając. Tocząc posokę z wielu ran, nie mogąc powstrzymać krwawienia z gardła i wypadających z rozciętego brzucha wnętrzności, Breeg sapnął i padł na piasek.
Wampir wstał i otrzepał się z piachu, po czym od niechcenia wyrwał sobie z brzucha półtorametrową włócznię łowcy. Rozejrzał się wokół, wzniósł miecz do góry i zasalutował publiczności.
Trybuny zawyły...
Hrabia Schwarzdorf uśmiechnął się złośliwie. Nastał dzień drugi walk na Arenie, już teraz widownia szybko zapełniała się żądnym krwi i mordu tłumem a jego skarbiec wypełniały stosy złotych monet. Spojrzał na zajętego czytaniem maga i zamyślił się. Tajemniczy czarodziej nie czerpał żadnych korzyści z prowadzenia Aren. Albrecht nie umiał go rozgryźć. Kim lub czym był? Hrabia potrząsnął głową i skupił się na spoglądaniu w dół, ku bramom Areny Śmierci. Lada chwila przekroczą je kolejni zawodnicy. Lada chwila Schwarzdorf stanie się jeszcze bogatszy!
Wtem mag zamknął z trzaskiem książkę, rozłożył ręce i spojrzał w niebo. Chmury na nieboskłonie zaczęły gwałtowni wirować i pęcznieć. Po chwili gęsta warstwa stratusów całkowicie zasłoniła słońce, pokrywając świat szczelnym całunem mroku. Hrabia uśmiechnął się. Mag nie zapomniał, jak widać, kto z kim ma zmierzyć się w tej walce na śmierć i życie(lub też....nie-życie).
Lysioppos stał przed bramą i spokojnie czekał na sygnał rozpoczęcia walk. Okuty od stóp do głów w ciemnym pancerzem wampir wiedział, kto będzie jego przeciwnikiem, lecz nie przejmował się tym zbytnio. Jaszcze za życia pokonywał mu podobnych i teraz, jako Przebudzony, nie miał wątpliwości, iż dzień ten należeć będzie do niego. Przez lata doskonalił swój styl walki, szlifował dyscyplinę i pokonywał najmężniejszych z najmężniejszych, którzy skrzyżowali z nim ostrza. Pokroi tę grubą pokrakę na kawałki i nasyci się jego energią życiową. Nieumarły uśmiechnął się, wysuwając kły. To będzie dziecinnie proste.
Breeg oparł rękę na swej włóczni i zamyślił się. Stanie do walki z jedną z nieumarłych istot, które nie były jeszcze nigdy obiektem jego polowań.
-NIWAŻNE-zaśmiał się ochryple. Spojrzał na swą broń, morderczo skuteczną przeciw nawet największym bestiom. Ta mała istota nie może być twardsza od żadnej z bestii, jakim stawił czoła podczas swej długiej kariery łowcy. Na Wielką Paszczę! Breeg urządzi sobie małe polowanie na głupca, który śmie stać między nim a wygraniem tej areny. Kiedyś obiło mu się o uszy, iż wampiry polują na ludzi jak na zwierzęta.
-TYRAZ BUDZIE UDWROTNIE, HUR HUR HUR-zagulgotał ogrzy łowca i bez strachu ruszył ku Arenie.
Nadszedł czas walk. Naprzeciw sobie stanęli zupełnie różni wojownicy. Muskularny,nieprawdopodobnie wielki ogr i wychodzona, okuta w pancerz postać. Hrabia Albrech wstał i machnął ręką.
-No, Panowie! Gotów pozabijać się na oczach tłumu?
Breeg zarechotał obrzydliwie:
-HU HU, ZAPOLOWAĆ CHYBA!
Wampir nie zareagował. Skoncentrował się na swoim przeciwniku, błyskawicznie ustalając strategię ataku.
-Zaczynajcie zatem!-odezwał się głos Schwarzdorfa.
Krwawy Smok tylko na to czekał. W mgnieniu oka rzucił się na Ogrzego Łowcę, zasypując go gradem ciosów. Karmazynowy miecz błyskał, tnąc to z jednej, to z drugiej strony, znacząc cielsko Breega czerwonymi liniami. Sam ogr nie pozostał wampirowi dłużny. Zamachnął się włócznia, zmuszając Lysippos'a do odsunięcia się i skontrował, błyskawicznie dźgając nieprawdopodobnie ostrym grotem w klatkę piersiową wampira. Ten jednak jak gdyby od niechcenia odbił cios, po czym po raz kolejny zaatakował. Breeg zmuszony był przejść do defensywy. Jego przeciwnik okazał się zabójczo wyszkoloną kreaturą, do tego zachowywał całkowity spokój podczas walki. To było dla ogra niepojęte. Gdy Breeg walczył, zawsze śmiał się donośnie i lżył z oponentów. Co więcej, sama postura łowcy często wystarczała, by przerazić stawiających mu czoła. Ten jednak był inny. Jeszcze nigdy nie walczył z tak dziwnym wrogiem. Krwawy Smok walczył jak istota nie z tej ziemi, całkowicie nie przejmująca się swoim wrogiem. Jej ruchy były piekielnie szybkie a ataki celne. Ogrzy Łowca nie miał jednak czasu na prowadzenie dalszej, psychologicznej analizy swego wroga, gdy miecz Lysippos'a co chwila wbijał się w ciało Breega.
-PRZYBIJEM CIE NA WYLOT, KARYPLU!-zagulgotał łowca i skierował włócznię w dół, wbijając swą broń w ciało Lysippos'a i raniąc go dotkliwie. Wampir zupełnie nie przejął się zadaną raną i w odpowiedzi skierował miecz ku nogom ogra, przebijając mu stopę na wylot. Breeg wrzasnął z bólu. Głupia pijawka przegięła! Zakręcił włócznią w powietrzu i z impetem wbił ją w ciało wampira. Zaostrzony grot wyłonił się w fontannie krwi z pleców Lysippos'a. Na widowni podniósł się wrzask.
-HUR HUR HUR, MUM CIE!-zaśmiał się ochryple Ogr. Po czym zdębiał.
Krwawy Smok nagle odrzucił tarczę i chwycił włócznię jedną ręką, po czym pociągnął ją z całej siły, nabijając się na nią jeszcze głębiej. Łowca stał osłupiały i gapił się na przeciwnika, który nawet przebity na wylot, nie miał zamiaru ustąpić. Breeg warknął i wydarł się:
-JUŻ NI ŻYJOSZ, TRUPIAKU!
Wampir zaśmiał się ochryple, spluwając krwią i raptownie pociągnął za broń Breega, zbliżając się do niego na odległość ciosu.
-Nie byłbym tego takiż pewien, głupcze-syknął. Po czym chwycił miecz oburącz i chlasnął nim w gardło ogra.
Breeg zacharczał. Czuł, jak krew spływa mu po ciele a gardło promieniuje okropnym bólem. Ryknął w agonii i chwycił wampira, podnosząc go za rękę.
-TY! TY!.....HRHRHHH!-sapnął ogr i nagle poczuł, jak wampir kopnął go nogą w pysk. Okuty kolcami but rozkwasił nos ogra, zalewając jego twarz posoką. Łowca puścił wampira i jęcząc, złapał się za twarz. Nie poczuł nawet, jak Przebudzony wbija mu miecz w brzuch i tnie, rozcinając skórę i mięśnie. Ostatkiem sił Breeg podniósł pięść go góry i grzmotnął nią w wampira, odrzucając go. Jednak czuł już, iż siły go opuszczając. Tocząc posokę z wielu ran, nie mogąc powstrzymać krwawienia z gardła i wypadających z rozciętego brzucha wnętrzności, Breeg sapnął i padł na piasek.
Wampir wstał i otrzepał się z piachu, po czym od niechcenia wyrwał sobie z brzucha półtorametrową włócznię łowcy. Rozejrzał się wokół, wzniósł miecz do góry i zasalutował publiczności.
Trybuny zawyły...
Ostatnio zmieniony 17 maja 2010, o 17:35 przez Varinastari, łącznie zmieniany 1 raz.
Cornelius był zaskoczony przebiegiem walki. Po tym jak ogr nabił go na włócznie to elf był prawie pewny, że walka się skończyła, jednak ta nie umarła kreatura okazała się bardziej zaciekła niż na początku zakładał...
Dobrze się stało, że dziś przerwał swoje medytację, by obejrzeć to starcie. Poznał styl walki wampira, który może być potencjalnym rywalem. Groźnym rywalem...
Elf westchnął bezradnie... tyle zła jest w tym świecie. Tyle sprawiedliwości do wymierzenia. Tyle walk do stoczenia. Czy to kiedyś się skończy? Czy jest szansa, choćby najmniejsza na lepszą przyszłość? Trzeba mieć nadzieję i robić swoje, bo od narzekania zło nie ustąpi. I tak przygnieciony myślami elf ruszył w stronę wioski...
Dobrze się stało, że dziś przerwał swoje medytację, by obejrzeć to starcie. Poznał styl walki wampira, który może być potencjalnym rywalem. Groźnym rywalem...
Elf westchnął bezradnie... tyle zła jest w tym świecie. Tyle sprawiedliwości do wymierzenia. Tyle walk do stoczenia. Czy to kiedyś się skończy? Czy jest szansa, choćby najmniejsza na lepszą przyszłość? Trzeba mieć nadzieję i robić swoje, bo od narzekania zło nie ustąpi. I tak przygnieciony myślami elf ruszył w stronę wioski...
Paskudny uśmiech power gamera
Khurgaz ledwo pozwolił się opatrzyć medykom. Tylko najpoważniejsze rany zostały załatane. W momencie, gdy jeden z kapłanów próbował zdjąć beczkę Bugmana XXXXXX, by zająć się oględzinami pleców krasnoluda, miarka się przebrała:
- Weź te śmierdzące ludzkie wywłoki od Bugmana! - krzyknął krasnolud, wymachując groźnie pięściami na boki. Medycy odsunęli się, paru upadło na ziemie i z przerażeniem przyglądali się krasnoludowi. W tym momencie szew łatający ranę na piersi krasnoluda pękł, a krew z tętnicy siknęła wprost na twarze kapłanów.
- To tylko powierzchowna rana, zagoi się...
- Ależ...
- Żadnego kurwa "ależ" albo dostaniesz kurwa w nos... - w tym momencie jeden z medyków, o posturze garbatej łasicy i z wielkimi binoklami na orlim nosie, najwyraźniej zainteresowany skomplikowaną strukturą jaką było połączenie krasnoluda i broni na łańcuchach, zaczął obmacywać jedną z krasnoludzkich rąk, nie bacząc na ich wielkość - błąd:
- ... i skończysz jak ten tutaj - lewa pięść, wielkości dorodnego baleronu, spotkała się z nosem medyka niszcząc binokle i łamiąc medykowi nos i szczękę w paru miejscach. Impet posłał nieszczęśnika prosta na połać namiotu, którą zresztą przerwał, lądując nieprzytomny i krwawiący na piaskach areny.
- NO! Teraz czuje się o wiele lepiej... dobra robota... a teraz wynocha z moich oczu! - medycy nie potrzebowali większej zachęty.
-----------------------------------
Odprężony krasnolud wyszedł z terenu jakim była arena. Tak naprawdę Krankapfell pozostało taką samą zatęchłą dziurą jaką ją zapamiętał zanim poszedł do lasu zapolować na zwierzoludzi. Nic się nie zmieniło - jedynie więcej pastuchów łażących w te i wewte... no i te mizernie i naprędce postawione sosnowe bale wokół wieży strażniczej - arena. Ludzka żenada, nie arena. Prawdziwe areny to się widywało w Karak Kadrin. HA! Tam kamienne okręgi zbudowane w sercu góry, wznoszące się tysiące metrów nad ciemnymi rozpadlinami, oświetlone jedynie światłem pochodni i uraczane okrzykami chwały i żądzy walki... a potem przyszedł ten przydupas - Archibald... nie... Aragorn... też nie... Archaon, tak. No i trzeba było się wybrać na północ, skoro sam prosił się o oklep... na szczęście wtedy zyskałem już swoje cudne łańcuchy he he...
Tak to było coś... Pamiętam lot, po wystrzeleniu z katapulty z murów Middenheim prosto w tą cuchnącą, chodzącą wieżę oblężniczą pełną różnych śmierdzieli. Kiepskiej jakości drewno nie uchroniło ich przed przebiciem się do środka. A jatka była przednia.
Krasnolud ryknął głośno ze śmiechu przypominając sobie "stare, dobre czasy". Sprowadził tym samym na siebie zaciekawione spojrzenia wsioków. Wystarczyło jednak by wsiok spojrzał na krasnoluda, a już wsioka nie było w pobliżu. Krasnolud ryknął jeszcze głośniej, a wspomnienia z rzezi jaką uczynił wyznawcom chaosu, podczas ostatniej kampanii stały się wyraźniejsze.
Nagle, lekki ból zatrzymał krasnoluda w połowie śmiechu. Postanowił, że porządnie gulnie sobie z Bugmana. Przez chwilę czuł jak ciepło rozchodzi się po jego ciele, a on sam zyskuje jakby na sile. Ból jednak nie minął. Co dziwniejsze, nasilał się! Po paru minutach był już nie do zniesienie, a krasnolud zaczął się słaniać w stronę lasu Drakwald.
"Zabij... ZABIJ! Krew! Kości i czaszki! Zabijaj, a będziesz żył!" - te słowa rozbrzmiewały w głowie Khurgaza jak dzwon, gdy ból zalewał krasnoluda kolejnymi falami. W końcu rycząc wściekle, krasnolud ruszył sprintem w trzewia Drakwaldu.
Zaczęło się ściemniać...
- Weź te śmierdzące ludzkie wywłoki od Bugmana! - krzyknął krasnolud, wymachując groźnie pięściami na boki. Medycy odsunęli się, paru upadło na ziemie i z przerażeniem przyglądali się krasnoludowi. W tym momencie szew łatający ranę na piersi krasnoluda pękł, a krew z tętnicy siknęła wprost na twarze kapłanów.
- To tylko powierzchowna rana, zagoi się...
- Ależ...
- Żadnego kurwa "ależ" albo dostaniesz kurwa w nos... - w tym momencie jeden z medyków, o posturze garbatej łasicy i z wielkimi binoklami na orlim nosie, najwyraźniej zainteresowany skomplikowaną strukturą jaką było połączenie krasnoluda i broni na łańcuchach, zaczął obmacywać jedną z krasnoludzkich rąk, nie bacząc na ich wielkość - błąd:
- ... i skończysz jak ten tutaj - lewa pięść, wielkości dorodnego baleronu, spotkała się z nosem medyka niszcząc binokle i łamiąc medykowi nos i szczękę w paru miejscach. Impet posłał nieszczęśnika prosta na połać namiotu, którą zresztą przerwał, lądując nieprzytomny i krwawiący na piaskach areny.
- NO! Teraz czuje się o wiele lepiej... dobra robota... a teraz wynocha z moich oczu! - medycy nie potrzebowali większej zachęty.
-----------------------------------
Odprężony krasnolud wyszedł z terenu jakim była arena. Tak naprawdę Krankapfell pozostało taką samą zatęchłą dziurą jaką ją zapamiętał zanim poszedł do lasu zapolować na zwierzoludzi. Nic się nie zmieniło - jedynie więcej pastuchów łażących w te i wewte... no i te mizernie i naprędce postawione sosnowe bale wokół wieży strażniczej - arena. Ludzka żenada, nie arena. Prawdziwe areny to się widywało w Karak Kadrin. HA! Tam kamienne okręgi zbudowane w sercu góry, wznoszące się tysiące metrów nad ciemnymi rozpadlinami, oświetlone jedynie światłem pochodni i uraczane okrzykami chwały i żądzy walki... a potem przyszedł ten przydupas - Archibald... nie... Aragorn... też nie... Archaon, tak. No i trzeba było się wybrać na północ, skoro sam prosił się o oklep... na szczęście wtedy zyskałem już swoje cudne łańcuchy he he...
Tak to było coś... Pamiętam lot, po wystrzeleniu z katapulty z murów Middenheim prosto w tą cuchnącą, chodzącą wieżę oblężniczą pełną różnych śmierdzieli. Kiepskiej jakości drewno nie uchroniło ich przed przebiciem się do środka. A jatka była przednia.
Krasnolud ryknął głośno ze śmiechu przypominając sobie "stare, dobre czasy". Sprowadził tym samym na siebie zaciekawione spojrzenia wsioków. Wystarczyło jednak by wsiok spojrzał na krasnoluda, a już wsioka nie było w pobliżu. Krasnolud ryknął jeszcze głośniej, a wspomnienia z rzezi jaką uczynił wyznawcom chaosu, podczas ostatniej kampanii stały się wyraźniejsze.
Nagle, lekki ból zatrzymał krasnoluda w połowie śmiechu. Postanowił, że porządnie gulnie sobie z Bugmana. Przez chwilę czuł jak ciepło rozchodzi się po jego ciele, a on sam zyskuje jakby na sile. Ból jednak nie minął. Co dziwniejsze, nasilał się! Po paru minutach był już nie do zniesienie, a krasnolud zaczął się słaniać w stronę lasu Drakwald.
"Zabij... ZABIJ! Krew! Kości i czaszki! Zabijaj, a będziesz żył!" - te słowa rozbrzmiewały w głowie Khurgaza jak dzwon, gdy ból zalewał krasnoluda kolejnymi falami. W końcu rycząc wściekle, krasnolud ruszył sprintem w trzewia Drakwaldu.
Zaczęło się ściemniać...
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Dawać następne walki, co jest Panowie, chyba się nie zmęczyliście?
"Three things make the Empire great: faith, steel and gunpowder".
- Magnus the Pious
- Magnus the Pious
No, nie inaczej !!!Dymitr do Lohosta pisze:Wrocław nie jest częścią Śląska, który jest powszechnie rozumiany jako Górny Śląsk, geograficzny matole