Arena nr 24: (Sylvania 4)

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Re: Arena nr 24: (Sylvania 4)

Post autor: Mac »

Hunni siedziała na arenie w pierwszym rzędzie bacznie obserwujący ruchy i techniki walczących. W duchu ucieszyła się gdy druga z walk rozstała rozegrana szybko po pierwszej. Dzięki temu, nie marnując czasu, mogła poznać charakter walk innych przeciwników. Wiedziała, że jest to kluczem do sukcesu i utworzenia własnych strategii walk.

W pierwszym pojedynku zmierzył się elf z orkiem. Na obu Hunni patrzyła z niesmakiem, lecz to elfowi przyjrzała się uważniej. Nie sądziła by zielonoskóry mógł ją czegoś nauczyć, a na pewno nie zniżyłaby się do takiego poziomu by próbować wyciągnąć coś z bezmyślnych ciosów orka. To było tylko głupie i ogarnięte szałem stworzenie... i przez to groźne. Nie warte uwagi, lecz nie do zlekceważenie. Uniki i ciosy jakie elf wyprowadzał były szybkie i zwodnicze. Widziała jak długouchy stara się podjąć konkretną taktykę, lecz w ostatecznym rozrachunku masa, szał i szamańska magia orczych tatuaży zwyciężyła.

Kolejny pojedynek zdecydowanie bardziej interesował Hunni. Wiedziała, że jednym z jego uczestników jest sługa mrocznych bogów, a to właśnie na nich pragnęła wykonać swą zemstę. Jednak chwilę po rozpoczęciu walki, krasnoludka z rozczarowaniem stwierdziła, że wojownik chaosu jest równie finezyjny co ork. I to przyniosło mu zwycięstwo nad szczuroczłekiem.

Hunni bez komentarza opuściła trybuny w obstawie swych strażników. Dotychczas walki okazywały się zwykłą rzezią, a przeciwnicy nie wykazywali się szczególnymi umiejętnościami. Hunni dodawało to tylko pewności siebie, lecz nie zamierzała się z tego powodu tracić na czujności. "Wróg ogarnięty szałem był tym groźniejszy im łatwiej udawało się go pokonać" - tak mawiał jej ojciec i krasnoludka mogła wiele razy przekonać się o prawdzie tego powiedzenia.

Gdy tan klanu Azgamod wyszła z terenu areny, podbiegł do niej krasnolud, komendant jej świty i ukłonił się:
- Pani!
- Słucham, Verghunie. Jakie wieści przynosisz? Czyżby mój ojciec miał inne plany wobec swej córki? Czyżby odzyskanie honoru rodziny i klanu było mniej ważnym zadaniem?
- Nie, Pani! Wasz ojciec wszelką miarą popiera wasze czyny i jest dumny z posiadania takiej córki jak Pani. Jednakże paru młotodzierżców z twej świty znalazło na pobliskim cmentarzu coś, co mogłoby Cię zainteresować. W tej chwili również tam się znajdują.
- Dobrze więc zwołaj piętnastu z mojej kompani. Pójdę się temu przyjrzeć, niech reszta uważnie wyczekuje dalszych poleceń.
- Tak jest!
"Hmm co może być na tyle ważne. Ważniejsze od areny..." zastanawiała się Hunni. Podświadomie czuła, że sprawa może dotyczyć jej brata, Goraxa Skaldurssona. Tym prędzej zebrała towarzyszących jej strażników i ruszyła w stronę cmentarza.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
kubon
Falubaz
Posty: 1048

Post autor: kubon »

Artenol nie przebywał często między ludźmi i wcale nie konweniowała go ta izba. Przybył do budynku jedynie na chwile aby sprawdzić kiedy będzie jego kolej na walkę. ze smutkiem stwierdził że walczy jako ostatni. Jego przeciwnikiem miał byc jakiś człowiek. Szybko wysnute przypuszczenia wniosły to że nie powinien sprawiać problemów. Elf pragna jak najszybciej stąd wyjśc gdyż nie przepadał na zamknietymi pomieszczeniami. Musiał odnaleść swój azyl na czas pobytu w tym przeklętym miejscu.
‎... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.

And Satan said 'That's what I was thinking'.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Aachenre Neferkare nie oglądał walk z trybun pomiędzy gawiedzią. Wślizgnął się zaraz za orkiem w wąski korytarz prowadzący do wejścia na arenę i tam, ukryty w cieniu przed wzrokiem ciekawskich czekał na swą walkę. Prześwitujące przez drewniane belki światło budziło złote refleksy na kosztownej zbroi i migotało na ostrzu jego miecza. Zmumifikowane stopy tkwiły na pograniczu piasków areny. Aachenre był bardzo zadowolony, że przyjdzie mu walczyć na piasku, wszak piasek stanowił dla niego naturalne środowisko. Starożytny Książę zdołał już zauważyć swojego wroga i domyślił się, że ten ruszy do walki konno. Piasek areny stanowił dla niego tym większe udogodnienie. Wierzchowiec człowieka może się potknąć...

Antyczna mumia stała i patrzyła niewzruszenie jak Ork masakruje zwinnego elfa. Aachenre spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Tysiące lat temu prowadził jedną potyczkę z orkami i zdawał sobie sprawę jak groźni z nich przeciwnicy.

Gniew zapłonął w nim dopiero gdy ujrzał jak pomiot Mrocznych zabija w nierównej walce Szczura-Z-Podświata. Aachenre darzył Skavenów pewnym szacunkiem za ich udział w pokonaniu Nagasha Czarnego.

- Zniszczony będziesz Mrocznych sługo... - Wyszeptała mumia - Jak Nagash Czarny niegdyś pod ostrzem Królów Khemrijskich padł, tak ty z ręki mej zabity będziesz...

Płonąc gniewem swych bogów i wzywając sekretnej pomocy Boginię Asp, Aachenre Neferkare, Książę Lybrii i Obrońca Nehekhary czekał by wystąpić w złociste słońce i piaski Areny naprzeciw swego wroga.

Awatar użytkownika
Whydak
Chuck Norris
Posty: 625
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Whydak »

Rannard tropiąc zuchwałych wieśniaków natrafił na ślad ciężkiej okutej stopy którą znał aż za dobrze. Niezwłocznie ruszył w kierunku w którym prowadziły ślady. Trop wiódł prosto na arenę lecz zginął w mnóstwie śladów w wejściu. Czempion rozczarowany wszedł do środka.
Wchodząc ujrzał elfa padającego pod ciosem orka. Nie zaskoczyło go to. Elfy są słabe. Ork krzyczał jak idiota a z bramy wyszły jakieś postacie wynieść ciało elfa, lecz Rannarda nie obchodziło to. Nieustannie błądził wzrokiem po trybunach szukając górującej nad tłumem postaci w szafirowej zbroi. W końcu znalazł to czego szukał, dokładnie po 2 stronie trybun. Zaczął przedzierać się przez tłum. Kopniakiem zrzucił na arenę kmiotka który nie zdążył się na czas. Kiedy Arthew zobaczył, że idzie do niego wyszedł z areny. Rannard przyśpieszył i wyszedł za nim. Wychodząc zobaczył jeszcze jak Czempion Khorna zabija szczurka
Chętnie bym się z nim zmierzył, ale nie czas na to
Hordes of Chaos.... To było to....

Awatar użytkownika
Dead_Guard
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 189
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Dead_Guard »

Gawain patrzył na pojedynki, patrzył na ciosy zadające rany, patrzył na śmierć. Stał nieruchomo jak rzeźba, ani przez chwilę nawet nie drgnął. Odwrócił powoli głowę ku wrzeszczącemu z zachwytu tłumowi ludzi, gdy kolejny cios przebił się przez zasłonę wojownika na arenie.
Czy to są emocje? czy kiedyś je znałem? wyzwalałem je? nie pamiętam... nic nie czuję...
Miałem sen, okropny sen w którym zabiłem swoją rodzinę, ale to nie było prawdziwe, widziałem jak została zamordowana wcześniej, czterdzieści lat wcześniej...

W końcu jeden z walczących padł na piach areny. Gawain powoli odwrócił głowę z powrotem ku arenie, zabierali już ciało pokonanego, a martwy rycerz nadal stał nieruchomo.

Zwolin
Falubaz
Posty: 1118
Lokalizacja: Podkowa Leśna - Warszawa

Post autor: Zwolin »

Elthis czekał długo. Choć ciało jego przyjaciela zabrano już do obozu, gdzie znajdował się już w rękach najlepszych magów, on nadal musiał Tu tkwić, załatwić ostatnie interesy. W końcu drzwi gabinetu otworzyły się i strażnik zaprosił ruchem ręki do środka.
Pomieszczenie, a raczej sala, nie przypominała zwykłego gabinetu książęcego jakie widywał nawet w największych pałacach elfich szlachciców, nawet w Lothren. Rozejrzał się z niepokojem. Około 10 jardów od wejścia stał wielki, złożony na kształt podkowy, dębowy stół na którym stała cała masa aparatury alchemicznej. Dalej znajdowały się kotły z dziwnie wyglądającymi cieczami, pod ścianą spora gablotka z bronią różnych rodzai, a pozostałe regały wypełnione były książkami, od których aż wiało chłodem i czarną magią. W końcu wypatrzył to co chciał zobaczyć - niepozorne, małe biureczko przy którym siedział zgarbiony nad opasłym tomiskiem mężczyzna w płaszczu.
A więc tak urządził się nowy władca Drakenhoff'u, pomyślał Elthis.
Mężczyzna wstał, spojrzał na niego i zapytał.
- W jakiej sprawie przybywasz i czemu niepokoisz mnie podczas gdy ludzie bawią się na Arenie?
Seneszal Manfreda był doskonale rozpoznawalny i, podczas, co jak co, ale krótkiego pobytu w okolicach, Elthis widział go już co najmniej 5 razy. Wiadomo też było że na czas Areny przyjmuje w gabinecie Manfreda.
- Przybyłem w sprawie ciał, a konkretnie jednego.
- Umowa to umowa. Zawarliśmy z magiem układ. On ma nasze zezwolenie, my mamy ciała.
- Czy nie mógłbym jednak jakoś zrekompensować Wam tej straty? Antharis poległ w pierwszej walce, można z tego wywnioskować, że nie jest aż tak wartościowy.
- Istotnie. Z tego co widzę - seneszal rzucił okiem na pergamin - był księciem Ilinois. Hmmm.... bogate to miasto, słyszałem o nim wiele. Chcę obejrzeć przedmiot interesu, zanim podejmę stosowną decyzję.
Eliathis spodziewał się tego, i w sumie się nie dziwił. W takich czasach nie ufa się nikomu.

***

Uczucie mdłości puściło dopiero po kilku chwilach. Stali na łące nieopodal obozu. Nie cierpię tego - pomyślał - nigdy tego nie cierpiałem. Elthis miał styczność z teleportacją tylko kilka razy w życiu, ale to wystarczyło by zniechęcić go do tego środka lokomocji.
Ruszyli w stronę obozu. Kiedy znaleźli się w niebezpiecznej odległości Elthis wypowiedział hasło, ruchem ręki zatrzymując seneszala. Po chwili padł odzew i ruszyli dalej. Znaleźli się w kręgu świateł, wielu wojowników patrzyło na nieznajomego podejrzliwie, ale uczucie początkowego napięcia szybko ustąpiło ciekawości. Ruszyli w stronę namiotu w którym leżał Antharis.
Gdy odchylili poły namiotu ujrzeli Antaharisa leżącego na wyścielonym tkaniną stole, od pasa w dół przykrytego złożonym jedwabnym prześcieradłem. Nie dawał znaków życia. Nie oddychał, żyły nie pulsowały. Elthis wiedział, seneszal się domyślał, że ciało wprowadzone jest w magiczną śpiączkę i że właśnie odbudowują się zniszczone tkanki. Bo seneszal, jako wampir, od razu wyczuł że to nie jest trup. jego uwagę przykuł amulet na szyi Antharisa. Przyjrzał mu się, i choć się starał, nie uszło to uwadze Elthisa.
- To ile za niego chcecie? - spytał w końcu elf - damy dowolnie dużo. Oczywiście nie wszystko w gotówce, trzeba by wystawić...
- Nie będzie takiej potrzeby. - uciął wampir - 400 Koron powinno wyrównać straty.
Elthis skinął na przebywającego w namiocie elfa, a ten wyszedł po ustaloną sumę.

***

Kilka godzin później Elthisa zawołał jeden z magów.
- Jesteś jego najlepszym przyjacielem. Mam kilka ważnych pytań. Niby pływam z nim już od prawie 30 lat ale wszystkiego nie wiem.
- Coś się stało? Coś jest nie tak?
- I tak i nie. Widzisz, myśmy go w tą śpiączkę nie wprowadzili czarami i nie czarami stymulujemy ciało do odbudowy tkanek.
- To co się dzieje? Kto jeśli nie wy?
- Przeskanowaliśmy ten dziwny amulet. Nie jest na pewno bezpośrednią przyczyną, ale częściowo stymuluje proces. Wszystko wskazuje na to że to u niego naturalne. Był kiedyś tak ciężko ranny?
- Tylko raz. I, fakt, rany zagoiły się wyjątkowo szybko, blizn nie było prawie w ogóle. Bardzo dużo spał, a podczas snu wydawał się prawie nie oddychać, puls był bardzo słaby. Wiesz może co to?
- Nie. Być może to jakaś jego specjalna zdolność wrodzona. Pamiętajmy że nie znamy jego pochodzenia i nie wiemy dokładnie co działo się z nim zaraz po urodzeniu. Mógł być pod wpływem jakiejś magii, która go tak zmieniła. A może zostało mu to przekazane w genach. Nie wiem. Cokolwiek by to nie było, jest darem cennym i nie ma się czego bać.
Elthisa nieco to uspokoiło.
- Lepiej by jak najmniej ludzi wiedziało o tym co się stało, nie rozpowiadać. Oficjalnie został wyleczony czarami, ledwo zdążyliście go uratować a Manfred zarządał za niego 4000 Złotych Koron tak?
- Tak. - mag uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo.


T.B.C.
dla Emiel'a-regisa pisze:jeśli f(x), tak jak poprzednio opisuje pole widzenia jednostki, a raczej konkretnie "szerokość" widzenia w punkcie x, to całką tej funkcji będzie pole widzenia
Sf(x)= x^2+cx
funkcja ta opisuje pole objęte wzrokiem unitu
chciałeś to masz
jeśli pod x podstawisz podwojony M oddziału to masz pole obszaru zagrożonego szarżą

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

walka wieczorem, prawdopodobnie późno
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

W imperium jest powiedzenie, „Im dalej od przeklętych lasów Sylwanii tym lepiej!” i mają rację. W tych przeklętych starych niezbadanych borach mieszkają istoty stare i przerażające. Przez wieki wyrobiła się tutaj hierarchia, na szczycie której znajdowała się arystokracja nocy.
Dziś jednak ta równowaga miała być zburzona…
- Wybiła godzina bracia! Czas przypomnieć tym nieumarłym szumowinom o strachu przed śmiercią! A śmiercią jest sam Khorne! A my jego pięścią!!! KREW DLA BOGA KRWI!!!
Ogarnięte szałem minotaury wbiegły na dziedziniec zamku przez otwartą bramę. Masakrując przy tym strażników. Chwilę później z twierdzy wybiegł oddział szkieletów w ciężkich zbrojach, lecz oni nie byli w stanie sprostać brutalnej sile bykoludzi. Pojawiło się kilku łysych słabeuszy, ale padali jak muchy. Głupcy… nawet zbroi nie mieli, wciąż jednak nie było widać arystokracji. Lata spokoju uczyniły wampiry gnuśne i ociężałe w działaniu, i właśnie to miało być ich zgubą...
___________________________________________________________
Tymczasem na zamku, pan tych włości zapisywał kolejne strony dziennika.
„…Dzień 1583
Dzisiejszym obiektem badań był krasnolud z pustkowi. Nie pamiętam jak się zwał. Nazwę go obiektem 36, bo tak znakujemy tych, których imion nie znamy. Celem testów było sprawdzenie jak te dawi reagują na magię. To cenna wiedza, ponieważ podczas inwazji Archaona siły tych pokurczy trzymały moje oddziały w szachu przez parę dni. Ciekawostka. Otóż krasnoludy chaosu w przeciwieństwie do tych nie dotkniętych mroczną wolą czterech bogów…
- Panie!? PANIE?! – Ktoś dobijał się do jego komnaty. Oby to było cos ważnego, bo inaczej ktoś jeszcze skończy jako królik doświadczalny.
- Czego się tak drzesz? - Powiedział zirytowany von Carstein – Mam szczerą nadzieję, że to pilne, bo mam dużo pracy... – Zmrużył gniewnie oczy.
- ATAKUJĄ NAS!!! – Szczęka Manfredowi opadła. Akurat tego się nie spodziewał.
- Co za głupstwa pleciesz? Kto jest na tyle szalony żeby atakować moją siedzibę?!
- Minotaury!!! Całe stado wybiegło z lasu! Wysłaliśmy Gwardzistów Krypty i nekromantów, lecz nie byli oni w stanie wytrzymać naporu tych dzikich bestii!
- Poprowadzę obronę zamku osobiście! A Ty wezwij resztę arystokracji nocy do Sali balowej! Te minotaury nie mają szans!
- Panie to jednak nie jest najgorsza nowina…
- Mówże!
- Te bestie to nie jest nasz jedyny problem…
Po Chwili…
Von Carstein spojrzał na swego sługę i przeklął paskudnie.
-Atak z dwóch stron?! Jak to możliwe!? Wszak zawarliśmy pakt z tym przeklętym magiem!
-Panie....nie wiem! Ze wschodu i zachodu przybyli! Wielkie bestie z lasu! Okuci w czarne zbroje wojownicy Chaosu!
Wampir nie wytrzymał. Błyskawiczne skoczył na sługę swego i uderzył go w twarz. Kręgosłup staruszka chrupnął, gdy ten uderzył o ścianę, po czym opadł bezwładnie na ziemię. Przebudzony spojrzał na trzy postacie stające w cieniu jego tronu.
-Na co czekacie? Usuńcie tych intruzów!
Ostatnio zmieniony 9 cze 2010, o 11:04 przez Jab, łącznie zmieniany 2 razy.
Paskudny uśmiech power gamera

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Tundron Everfrost stał na skarpie i przyglądał się zamkowi. Czarne iglice Drakenhoff widoczne były nawet z daleka. Wywyższony Wybraniec Chaosu spojrzał na swój orszak. Jego słudzy, niewolniczo posłuszni woli Mrocznych Bogów zasalutowali mu.
-Nadchodzi czas próby. W miejscu tym gnieżdżą się przeklęci przez Cztery Potęgi przebudzeni-istoty drwiące sobie z nas samym swym istnieniem. Nachodzi czas krwi. Niechaj Lodowate Wichry omiotą te kreatury i wyślą w najgłębsze czeluście Piekieł Chaosu.
Wybrańcy wznieśli halabardy w powietrze i wrzasnęli, dudniącym głosem:
-W imię MROCZNYCH BOGÓW!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obrona zamku wydawała się zdezorientowana. Gdy Tundron przybył ze swym orszakiem, nie napotkali prawie żadnego oporu. Interesujące były także odgłosy walk, rozlegające ze ze wschodniej bramy Drakenhoff.
-Zatem nie tylko my przybyliśmy tutaj, by walczyć z przebudzonymi- powiedział lodowatym tonem Tundron po czym wezwał moce Spaczni.
Chmury poczęły gwałtownie wirować, by wypluć z siebie fale gradu i śniegu, błyskawicznie pokrywając ogromne połacie terenu. Ci nieumarli, którzy przebywali na zewnątrz, przymarzli do podłoża tylko po to, by rozpaść się od nadmiaru skondensowanego Dhar, którego ich ciała nie mogły w żaden sposób utrzymać. Wywyższony uśmiechnał się i ruszył do wnętrza zamku.
Jego sama osoba zdawała się zakłócać nekromantyczną moc, jaką promieniował cały zamek. Lodowaty wiatr począł zawodzić, wiejąc po korytarzach.
Zwiastował zagładę.
Czas przywitać się z panem tych włości!

PS. Drakenhoff OPEN AIR zaprasza! Jedziemy ich, Felroks!

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

Minotaury ryczały wściekle. Brak godnych przeciwników zaczynał je drażnić.
- Felroksie!! Te szkieleciki ni mują krwii! I do tego są strusznie kruche i liche!
- Wampiry boją się nas?! Tchórze! Wykurzymy je w takim razie!! Te stare drwa nadadzą się świetnie! - Minotaur wskazał na bezcenne antyki. - Spalić je! Podpalimy zamek! A Wampiry same do nas przyjdą!
Bykoludzie ochoczo zabrali się do tego niszczycielskiego dzieła. Po kolei wchodziły do każdej komnaty, zabijając wszystko, co się ruszało. Zaś zabytkowe meble łamano i rzucano na stos w wielkiej sali a następnie je podpalili. Widać taktyka była dobra, bo po paru chwilach do pokoju wkroczył cały oddział ciężko opancerzonych szkieletów dzierżących purpurowo mieniące się miecze. Między nimi był jeździec na nieumarłym rumaku. Zaś obok niego powiewała pięknie wykonana chorągiew oddziału. Z daleka było czuć od niej magię.
- Brać ich! I imię Boga Krwi!!!
- Nie ma bogów na tym świecie durne bestie… - powiedział jeździec przerażającym piskliwym głosem.
- Ten te wygadany jest mój! I niech nikt nie waży mi się go tykać przygłupy! Do ROBOTY!
Widok szarżujących minotaurów jest zaiste spektakularny. Na martwych jednak chyba nie wywarło to wrażenia. Stali niczym zaklęci. Nawet w momencie jak bykoludzie wbili się w nich. Po krótkiej walce w zasadzie oddział przestał istnieć.
- Głupcy… Myślicie, że to coś da? – Wtedy sztandar zaczął się mienić na wszelkimi odcieniami purpury. A nieumarli wojownicy zaczęli wstawać ponownie do swojego nieżycia.
- Jesteś mój mały człowieczku! – Mimo tego, że jeździec dosiadał ogromnego konia i sam był dość wysoki to postać sługi Khorna zdecydowanie nad nim górowała.
Felroks rzucił się na oponenta. Ten jednak wprawnie odbijał jego ciosy mieczem lub spokojnie przyjmował je na tarczę. W tym samym czasie minotaury były zaangażowane w walkę bez końca, gdyż za każdym razem jak rozdeptywały któregoś martwiaka ten wstawał po chwili.
- Męczysz mnie słabeuszu! Mam tego dość. – Minotaur odrzucił swoje topory i zamiast próbować atakować jeźdźca złapał wierzchowca, po czym podniósł go nad Siebie.
- Co robisz?! – Wrzasnął władca upiorów. Felrosk jednak nie odpowiadał, tylko szedł w kierunku wielkiego płonienia.
- Nieeeee! Walcz jak przystało na wojownika!
- Zamknij się zakuta pało! Spłoniesz „żywcem”, wiecznie płonący gniew Khorna dosięga wszystkich bez wyjątku! – Wtedy Bykoczłowiek napiął swe mięśnie do granic możliwości. I rzucił nieumarłego niczym szmacianą lalką prosto w olbrzymi ogień. Władca upiorów wił się chwilę w agonii, nie mógł się wydostać z ogania, ponieważ jego wierzchowiec go przygniótł. Tak, więc płonął a jego sztandar razem z nim. Gdy było po wszystkim Felroks ogarnął pole bitwy. Wielu jego braci poległo w chwale, na pewno zasłużyli, aby zasiąść po prawicy Khorna. Był z nich dumny! Martwi wojownicy szybko obrócili się w proch bez regeneracyjnych mocy sztandaru i dowódcy. To była dobra walka. Czuł jednak, że nie nasycił jeszcze swojego patrona. Potrzebował więcej krwi…

PS: Jedziemy jedziemy :wink: Chyba po naszym OPEN AIR`rze zamek będzie czekała "małą przebudowa"
PS 2: Drakenhoff banner spalony! Niszczymy power gaming klimatem :badgrin:
Ostatnio zmieniony 9 cze 2010, o 13:12 przez Jab, łącznie zmieniany 1 raz.
Paskudny uśmiech power gamera

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Orszak Tundrona powoli przebijał się przez korytarze Drakenhoff. Pod ciosami broni wyznawców Chaosu padało wszystko, co tylko napotkali. Każde pomieszczenie było dogłębnie przeszukiwane i następnie zamrażane przez entropiczne moce Wywyższonego. Nadchodził jednak czas, gdy obrona zamku zareagowała. I to drastycznie.

Wojownicy Chaosu dotarli wtem do wielkiej, kamiennej sali. Na jej ścianach wisiały portrety niezwykle bladych postaci, zapewne dawnych właścicieli tych włości. W kominku wesoło trzaskały gałązki jałowca, palone przez ogień. Tundron wiedział jednak, iż nie jest sam.
-Ukaż sie, kreaturo i stań przed sądem Mrocznych Bogów-syknął i rozejrzał się.
Zaiste. Ktoś lub coś faktycznie znajdowało się w tej sali.

Wtem ubrana w niezwykle bogate, wyszywane srebrnymi wzorami czaszek szaty postać cicho wyszła z cienia i uśmiechnęła się paskudnie, wysuwając kły. Blade lico Przebudzonego chlapane było krwią, oczy zaś jarzyły się nieziemskim światłem.
-Wiedz, głupcze, iż martwyś! Jam jest Victor von Carstein, najwyższy sługa Hrabiego Manfreda von Carstein'a, pana tegoż zamku. Jam jest Władca Dusz, Ów, Któren Nigdy nie Sypia! Złóżcie mi hołd posłuszeństwa a być może oszczędzę was...po śmierci!
Słysząc te słowa, Everfrost wybuchł śmiechem. Paskudny rechot odbił się echem po kamiennej sali, pokrywając szronem ściany i posadzkę. Wizjer Wywyższonego zapłonął zimnym ogniem.
-Głupem jesteś ty! Ośmielasz się stawić czoła nam, Wybrańcom Mrocznych Bogów! Same two istnienie jest skazą, która musi zostać usunięta z annałów historii. Twe nieżycie kończy się dzisiaj. W IMIĘ CHAOSU!-ryknał Tundron i rzucił się na wampira.

Przebudzony zaśmiał się i machnął dłonią, wzywając sługów swych. Nieumarłe istoty wyskoczyły z bocznych korytarzy, szybko otaczając orszak Wybrańca.
-Już jesteś martwy! Nie masz szans!-zarechotał Victor von Carstein i wyciąwszy miecz, skoczył na Everfrosta.
Tundron tylko na to czekał. Wielka, pokryta lodem halabarda błysnęła i wbiła się w pierś wampira. Przebudzony wrzasnął. Czuł, jak Dhar, które napędza jego ciało, jest powoli absorbowane przez tę przeklętą broń, osłabiając wampira. Sam skontrował, wyprowadzając serię ciosów, starając się odepchnąć od siebie przeciwnika.
W międzyczasie Wybrańcy starli się z nieumarłymi sługami von Carstein'a, zabijając je setkami. Powolne zombie i kruche szkielety nie stanowiły poważnego zagrożenia dla wojowników z tysiącletnim doświadczeniem, jakimi byli członkowie orszaku Tundrona. Napływ umarłych jednak nie słabł. Z każdego zabitego przybywało trzech kolejnych, powoli otaczając wyznawców Chaosu i oddzielając ich od siebie.
W tym czasie Wywyższony skupił się na Viktorze. Durna istota okazała się wyśmienitym szermierzem, sprawie unikając ciosów i przeprowadzając mordercze riposty. Jednak brakowało jej jednego-pomyślał Pan Czarnego Lodu.

Łaski Bogów

Wybraniec zmylił wampira, celując w nogi i błyskawicznie zmieniając kierunek uderzenia swej halabardy. Ostrze wbiło się w czaszkę Przebudzonego, rozłupując ją na kawałki. Von Carstein wrzasnął i dygocząc, osunął się na ziemię. Po chwili zamienił się w kupkę śmierdzącego popiołu.
Tundron zarechotał i rozejrzał się. Wszyscy nieumarli upadli na ziemię, nie będąc kontrolowanych przez moce Przebudzonego.
Spojrzał na swój orszak. Połowa Wybrańców nie żyła.
-Zatem oto jest wola Panów Naszych. Miejsce to musi zostać oczyszczone z przeklętych nieumarłych. Nagroda zaś, będzie wielka.
-ZA MROCZNYCH BOGÓW-krzyknęli wyznawcy Chaosu, wnosząc bronie ku górze.
W tym czasie lód, leniwie, począł wypełniać całe pomieszczenie, gasząc płomień w kominku i pełznąc po ścianach, podłodze ,drzwiach..docierając do każdego zakamarku i przykrywając wszystko szczelną skorupą zimna.

Zamrożone Piekło nadciąga!


PS. Dzisiaj na scenie zachodniej przez cały dzień leciały hiciory Blacku w stylu "Unholy Paragon" i "Grim and Frostbitten Kingdoms"! Za wschodzie zaś dominował Death- Cannibal Corpse i Bloodbath, pod wieczór zaś wspólnie odśpiewaliśmy nieśmiertelne "Blood for the Blood God"!
Ostatnio zmieniony 9 cze 2010, o 13:30 przez Varinastari, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Zapach zgnilizny i zatęchłego powietrza zalegał na cmentarzu. Pomiędzy nagrobkami wiła się, lepkimi pasmami gęsta, zielonkawa mgła. Nawet w dzień miejsce wydawało się odstręczające i nieprzyjazne żywym. Niedaleko rozpadającego się marmurowego mauzoleum stała grupka dwudziestu krasnoludów. Paru z nich rozglądało się wokół, wyczekując niebezpieczeństw, które nie nadchodziły. Reszta skupiła się wokół jedynej krasnoludki w tłumie.

Hunni patrzyła na diamentową broszę leżącą na jej dłoni. Przedstawiała ona znak klanowy klanu Azgamod - bogactwo i młot mocy. Brosza była rozbita i pokryta paroma warstwami brudu. Wyglądało na to, że spoczywa na tej przeklętej ziemi już od dłuższego czasu. Krasnoludka była całkowicie pewna, że brosza należała do jej brata.

Hunni Skaldursson popatrzyła po zebranych krasnoludach. Widziała jak na ich twarzach maluje się konsternacja i zamyślenie. Dobrze wiedzieli co oznacza ta brosza. Tan klanu nie czekała aż krasnoludy zaczną coś podejrzewać i pogrążą się w stagnacji, z której jej rasa była znana. Postanowiła kształtować i pokierować ich emocje, dopóki jeszcze mogła:
- Wszyscy dobrze wiemy, co oznacza brosza klanu Azgamod! Gorax Skaldursson był tutaj! - głośny szept przemknął pomiędzy zgromadzonymi.
- Jeśli Gorax tu był może znajdziemy więcej śladów jego bytności, które pozwolą nam dowiedzieć się o jego losie! Jego historia, historia krasnoluda dzięki któremu odzyskaliśmy Karak Vlag, nie będzie stracona w odmętach dziejów! - Hunni odpowiedział gromki okrzyk ziomków.
Teraz jednak trzeba było zastanowić się co dalej. Cmentarz był mały - zaledwie parę nagrobków, mogił i jedno mauzoleum... Tak, to mogła być odpowiedź:
- Tam! - krasnoludka wskazała na rozbite w drzazgi drzwi krypty - Jedyna droga i ten ślad prowadzą do wnętrza tej przeklętej ziemi. Tam też dowiemy się o losie mego brata!
Nie czekając, krasnoludzka kompania ruszyła do wnętrza mauzoleum. Od razu po wejściu uderzył ich zaduch stojącego, zatęchłego powietrza. Prawie nie dało się oddychać, a zapach śmierci i gnijącego ciała był tu bardziej rzeczywisty niż na zewnątrz. Niemniej powoli krasnoludy posuwały się do przodu.

System korytarzy i tuneli był bardziej rozległy niż można było przypuszczać. W odnogach kończących się ślepymi zaułkami znajdowały się wnęki z otwartymi lub zniszczonymi trumnami. Wszędzie walały się szczątki i szkielety. Dziwnym było, że większość pajęczyn w krypcie była zerwana. Najwyraźniej ktoś już tutaj był...

W końcu korytarze krypty gwałtownie przeszły w podziemne tunele, gdzie zaduch się zmniejszył. Krasnoludy jednak nie odważyły opuścić swej czujności, choć czuły się lepiej w naturalnych tunelach niż w cmentarnych korytarzach. W końcu drużyna doszła do kamiennej ściany z drzwiami, z wyrytymi runami. Lecz nie krasnoludzkimi.

Hunni powoli podeszła do kamiennych wrót i przyjrzała się im z bliska. Powoli przeciągnęła dłonią po kamieniu. Żadnych szczerb, ani szczelin. Kamień zachował swe magiczne właściwości, lecz Hunni czuła, że zaklęcie które trzymało je zamkniętymi już jakiś czas temu zostało złamane. Trzeba będzie więc przejść do bezpośrednich środków:
- Będziemy wyważać! - oznajmiła tan - przygotujcie taran!
Krasnoludy szybko uwinęły się z zadaniem, przynosząc z zewnątrz dębową kłodę. Po paru uderzeniach drzwi wykruszyły się, lecz nikt nie mógł być gotowy na to co przyjdzie krasnoludom spotkać w środku.

Dwóch pierwszych krasnoludów padło ściętych na skos, ogromnym mieczem. Reszta od razu ustawiła się w formacji obronnej wokół swej tan. Gdy kurz opadł, krasnoludy zobaczyły stado zombi i szkieletów, prowadzonych przez opancerzoną i okapturzoną postać, posiadacza dwuręcznego miecza. Odpowiedział im głos, przeszywający chłodem śmierci:
- Wy... którzy bezcześcicie... to miejsce... zginiecie! - w tym momencie fala nieumarłych ruszyła. Krasnoludy przebijały się wśród chrzęstu kości i zerdzewiałych broni. Topory i młoty z plasknięciami uderzały w gnijące ciała zombi. Walka rozpoczęła się na dobre.

Hunni wiedziała, że sukces mogą odnieść tylko w jeden sposób - pokonując opancerzonego nieumarłego. Szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, chcąc go ściąć jednym dobrze wymierzonym ciosem. Ten został jednak z łatwością sparowany i odbity na bok:
- Głupi, którzy pragną, otrzymają jedynie śmierć - odpowiedział jej syk z pod kaptura i świecenie czerwonych oczu.
Hunni jednak nie słuchała. Ruszyła swym toporem tak by uderzyć w nogi nieumarłego, lecz i ten cios został sparowany. Przeciwnik użył rozpędu krasnoludki by wywinąć ostrze z półobrotu i ściąć ją z góry. Tan klanu Azgamod, ledwie sparowała uderzenie jelcem topora. Dysząc ciężko, odepchnęła ostrze i nieumarłego od siebie. W tym momencie jeden z krasnoludów z jej świty, ruszył z wysoko wzniesionym młotem na jej przeciwnika. Ten jednak poświęcił mu tylko chwilę uwagi by wbić go na swe ostrzę. Chwilę, którą Hunni wykorzystała. Zamachnięciem zza siebie ścięła nieumarłego skosem, odcinając tors od nóg. Przeciwnik zatrząsł się i rozsypał w proch, a razem z nim reszta jego armii.

Tan spojrzała po swojej drużynie. Z dwudziestu zgromadzonych przeżyła dwunastka. Duże straty, ale czy było warto? Krasnoludka rozejrzała się po pieczarze. W jednym z rogów coś zabłysło, pośród kurzu wzniesionego bitwą. Hunni ruszyła w tamtym kierunku i od razu rozpoznała broń - topór Goraxa. Wzięła go do ręki i usłyszała dalekie echo, ledwo na granicy słyszalności... echo które wołało... "Zamek Drakenhoff"...

- Oto broń mego brata, a więc i tu musiał być! - Hunni wzniosła ostrze nad siebie - Podążajmy więc dalej ścieżką, którą i on podążył. Do zamku Drakenhoff! - pomruk przebiegł wśród kompani.
- Pani. Wybacz, że śmiem przerywać, lecz dlaczego właśnie tam? Straciliśmy wielu wspaniałych krasnoludów i mamy ruszać do leża wampira, lorda tej przeklętej krainy? Potrzeba nam powodów - powiedział komendant jej świty.
- Wiedz, że mam przeczucie Verghunie. Przeczucie, które każe mi sądzić iż tam właśnie poszedł Gorax. Mogę tylko to wam zapewnić...
- Podążymy za Tobą, Pani, gdyż jesteś naszą tan. Z naszych obowiązków się wywiążemy. Lecz... misja wydaje się... niemożliwa.
- Wiem Verghunie... Wybacz, lecz muszę się dowiedzieć co stało się z mym bratem... Po prostu muszę... - po raz pierwszy Hunni okazała skruchę wobec swej kompani, lecz nie zamierzała by odciągnęło to ją od celu tej wyprawy.

Gdy drużyna powoli wychodził z krypty, Hunni szepnęła do siebie:
- Goraxie... co Ci się tak naprawdę przydarzyło... - ze smutkiem krasnoludka odwróciła wzrok od wnętrza mauzoleum i ruszyła do wartowni, gdzie stacjonowała reszta jej strażników.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

Do właścicieli Wybrańca i Minotaura chyba ciut was poniosło chłopaki... a że jestem w warszawie i mam chwilę tylko na napisanie posta to nie mogłem zareagować dostatecznie szybko. Właśnie sprawiliście że następna moja arena będzie poza Sylvanią....bo się Maniek wkurzył za chaos w swoich włościach.... Dobra . Szybki post co się stałoi bo nie mam czasu rozpisywać się. Do Manfreda przybył posłaniec z wiadomością że kolejna linia obrony pada i ten rzekł że Głupcami są. I że okazuje się że jeżeli coś ma być dobrze zrobione on musi zrobić to sam. Po czym wstał i udał się do lochu gdzie obudził swojego pupilka Aboxasa(nieumarłego smoka) i wypuścił kolejną falę Grave guardów. Najpierw zajął się bandą Felroksa rozpędzając ją na cztery wiatry potem otoczył i dorżnął świtę czempiona chaosu i tylko temu uczestnikowi areny udało się zbiec. Następnie Maniek poinformował maga że ich pakt wygasł i po zakońćzeniu areny nie chce ich więcej widzieć na swoich ziemiach(honoruję umowę przypieczetowaną magią). Maniek w rzeczy samej był bliski totalnego wkurwienia i rozpędzenia całego towarzystwa na cztery wiatry całymi swoimi siłami ale pakt go powstrzymał.




Teraz mój komentarz. To była maleńka przesada z tym atakowaniem drakenhof i robieniem tam Open Aira? nie uważacie?
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

Nie moja wina nieumarli nie mogą robić flee as a charge reaction a ja mam frenzy :wink: To ich wina że tam stali! :D
Paskudny uśmiech power gamera

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

O ile dobrze pamiętam, istniał zakaz atakowania uczestników areny. Dlatego też postanowiłem nieco "rozruszać" towarzystwo, dogadawszy się z Jabem, poczęliśmy zabijać dla Chaosu (lecz żadnemu graczowi krzywda miała się nie stać) Na pewno celem naszym nie była "totalna wyrzynka", gdyż w planach mieliśmy zupełnie coś innego :)

No nic, dogadaj się z Korrem Wildhammerem i wracajmy do Karak Vlag w następnej odsłonie areny. Powstrzymam się od dalszych jatek, obiecuję.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Hmm przepraszam, że się wtrącam w sprawę "uspokajania zamieszek", ale:
Murmandamus pisze:Najpierw zajął się bandą Felroksa rozpędzając ją na cztery wiatry potem otoczył i dorżnął świtę czempiona chaosu i tylko temu uczestnikowi areny udało się zbiec.
Czy w takim razie straciliśmy jednego z zawodników - Felroksa? Jeśli tak, w jaki sposób będzie dokończona arena?
Pytania są zadane z czystej ciekawości, nie oskarżając nikogo o jakiekolwiek złe czy też dobre działanie w prowadzeniu areny czy też postaci.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

Mac pisze:Hmm przepraszam, że się wtrącam w sprawę "uspokajania zamieszek", ale:
Murmandamus pisze:Najpierw zajął się bandą Felroksa rozpędzając ją na cztery wiatry potem otoczył i dorżnął świtę czempiona chaosu i tylko temu uczestnikowi areny udało się zbiec.
Czy w takim razie straciliśmy jednego z zawodników - Felroksa? Jeśli tak, w jaki sposób będzie dokończona arena?
Pytania są zadane z czystej ciekawości, nie oskarżając nikogo o jakiekolwiek złe czy też dobre działanie w prowadzeniu areny czy też postaci.

Nie no Felroks uciekł drugi arenowicz równierz. Jego banda została rozpędzona. Arena dobiegnie normalnym trybie. Ogólnie nie mam nic przeciwko rozruszaniu jak to Vari nazwał o ile nie ma w tym pewnej przesady. Tu była zwłaszcza ze względu na otoczkę układu Manfreda z Magiem areny. Zważcie że Drakenhof został najechany a władcą Sylvanii jest Manfred. Tego typu wydarzenie nie pozostałoby bez konsekwencji więc najlepiej spróbować sobie w rpgowaniu wyobrazić konsekwencję co się dalej stanie. Konsekwencją obecnej rozpierduchy jest to że Sylvania dla Maga areny jest stracona i będzie nastepna w innym miejscu. Tak czy inaczej faktycznie dobrze że zawodnicy się nei atakują poza areną ale chyba sami musicie przyznać że tego typu akcja troche naruszyłaby porządek areny. Analogia. Mamy powiedzmy mecz Snotballa w Altdorfie i zaczynają się rozruchy. Do akcji wkracza straz miejska, wojsko pewnie też i jest wesoło.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Miyokari
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 162

Post autor: Miyokari »

Bretoński paladynem ze spokojem patrzył na walki które odbywały się na arenie widział, kto się przedostał dalej...
-Ork.... Powinien przegrać w pierwszej rundzie, lecz może po prostu go nie doceniam? Zobaczymy.... - Mruknął do siebie.

Potem doglądał walkę szczura z wojownikiem, tutaj lekko się wzdrygnął na miejscu widząc kto walczy na arenie. Nie skomentował tego jednak, był już pewien iż musi zawalczyć i wygrać tu.... By zdobyć chwałę i powstrzymać osoby znajdujące się na arenię od czynów które popełniają poza nią.

Gdy wychodził z miejsca dla widownii wiedział, iż niedługo on będzie walczył... Widząc walki na arenie był już pewien, że może nie wrócić cało do domu... Nie, ta myśl mu ledwo przez myśl przechodziła był pewien, iż wygra arenę i wróci bezpiecznie do domu.... Postanowił jednak wysłać list do rodziny która opiekowała się aktualnie jego ziemiami.

Droga Rodzino
Dotarłem do Sylvanii, jestem tu już w sumie od paru dni a obiecałem wam, że list wyśle do was gdy tylko dostane się tu... Cóż, nie miałem jednak okazji by to. Mam nadzieje, że u was wszystko dobrze. Odbyły się już dwie walki na arenie, moja jest trzecia.. Wiem, że wygram i wróce do was.... Jeśli jednak listy się urwały i w którymś momeńcie od parunastu dni byście nic nie dostali.... Możecie spodziewać się najgorszego, jednak to nie jest możliwe... W żadnym wypadku! Jestem pewny mej wygranej. Cóż, nie będe dłużej przedłużać tego listu. Wiecie, że was kocham...
Pozdrawiam
Sir Nathor De Gaulle


Po napisaniu listu i znalezieniu posłańca, wręczył mu list i parę monet wysyłając go do swej ziemii w Bretonii.

Awatar użytkownika
Murmandamus
Niszczyciel Światów
Posty: 4837
Lokalizacja: Radom

Post autor: Murmandamus »

walka nr 3

Aarchanare Nefekare vs Sir Nathol

Mag był w paskudnym humorze. Niedawne rozruchy pod Drakenhof były dziełem jego dwóch zawodników i mało co nie doprowadziły do katastrofy całego przedsięwzięcia. Idąc zamszystymi krokami szybko w kierunku loży honorowej rozważał co teraz będzię. Mannfred będzie honorował umowę. Jeszcze. Potem należy się wynieść do innego miejsca. Mag po raz kolejny przeklął nieprzewidywalny chaos.
Mannfreda należało się obawiać. Miał za sobą całą Sylvanię. Mag był potężny ale nie aż tak by z całym krajem wojować tym bardziej że armii to nie posiadał. Przybywszy do loży usiadł na swoim tronie nie odpowiadając na złośliwe zaczepki Shwarzhofa twierdzącego że u niego coś takiego by się nie zdarzyło. Maga zaprzątało co innego teraz. A co do Shwarzhofa to ten jak się okazuje zabawi dziś solidnie. Bo z nim w loży przebywała pewna bliżej nikomu nie znana dama którą skąś wyhaczył. MAg zachował kamienną twarz. Dekadencki szlachcic....
Tymczasem Aarchanare Nefekare był gotowy do walki. Miesiące wędrówki opłaciły się. Złodzieje byli w pobliżu i ich łup takoż. Czarodziej obiecał. Obiecał w wydaniu ich. Wystarczyło tylko wystącpić na Arenę i wygrać wszystkie walki i książe Nefekare spocznie ponownie obok umiłowanej Khalidy. Początkowo odmówił magowi i szukał na własną rękę. Niestety bez rezultatu. Teraz zdecydował się jednak spróbować by w tej ziemii gdzie zalęgło się zło pomiotów Nagasha i uciekinierów z Lhamii choć zaznaczyć swą obecność że światło prawdziwej Nehekary nie zgasło. Aarchanare pokaże to tym wszystkim "arystokratom nocy" którzy będą go oglądali. Zgładzi ludzkiego rycerza który miał być jego przeciwnikiem by pamiętali że chwała królestwa umarłych nie będzie zapomniana a plan ich dawnego Pana nigdy nie powiedzię się. Wrota otworzyły się przed nim. Aarchanare wkroczył na piaski areny a szarańcza zagłady była z nim otaczając go czarną chmurą.
Sir Nathol czuł się dużo lepiej po napisaniu ostatniego listu. Jego krewni będą wiedzieć na wypadek najgorszego co się z nim stało. Wierzył jednak w Panią i swoją biegłość. Sam będąc rycerzem jego wój obecny pan na włościach na pewno wspierał jego poczynania. Gorzej z matką ale na to nic nie mógł poradzić.
Rycerz ostatnią godzinę modlił się żarliwie do Bogini o wsparcie przeciw jego przeciwnikowi. Był jej faworytem . Czył to w kościach i na pewno będzie patrzeć na swego rycerza przychylnym okiem gdy będzie walczyć z mumią. Miał być to jeden z chodzących żywych którzy tak często trapili Bretonię. Plaga która wciąż powracała w takiej czy innej postaci . Nathol wiedział jak sobie z nią radzić. Nieumarły ponoć był kiedyś księciem. Ta myśl krzepiła rycerza bo wiedział że będzie to honorowy pojedynek. Nathol osiodłał konia. Już za chwilę miała być jego walka. Z pomocą koniuszych dosiadł swego wiernego wierzchowca i wyjechał na arenę. Dzierżąca w dłoniach potężny spiżowy miecz o dziwnym wyglądzie mumia już czekała na niego. Rycerz wzdrygnął się . Nieumarły był niepokojący ale Nathol widział już w życiu gorsze rzeczy.
Widząc że obaj są gotowi MAg dał znać i zabrzmiał gong. SIr Nathol spiął konia i skierowawszy go na swego przeciwnika ruszył do szarży. Grunt był nieco sypki ale wystarczająco twardy by nieść jego wałacha niczym wicher. Mumia sama ruszyła w jego kierunku. Nefekare nie mając czasu na wypowiedzenie inkantacji postanowił wyjść przeciwnikowi naprzeciw. Wielki czoppesz był w pogotowi. Nathol będąc już nieomal na przeciwniku wycelował lancę i z impetem wbił ją w ciało Nefekare. Drzewce lancy trzasnęło łamiąc się. Nieumarły zignorował ranę i drzewce wciąż w nim tkwiące samemu uderzając Czoppeszem w jeźdzca mało co go nie wyrzycając z siodła mimo uciekających z niego sił życiowych. Ramię Nathola zdrętwiało od ciosu, tarcza nieco pękła a koń został zraniony lekko gdy końcówka opadającej broni zachaczyła o końską zbroję przecinając ją. Co więcej chmura otaczająca go natychmiast podzieliła się. Część zatkała upływ jego duszy druga część zaatakowała zaskoczonego Nathola że przeciwnik ustał jego szarżę. Szarańcza kłuła i wdzierała się pod zbroję boleśnie go żądląc. Nathol klnąc dobył miecza i uderzył na mumię nie opędzając się od irytujących owadów. Klinga uderzyła o potężną klingę Czoppesza, którym książe Nehekary posługiwał się z niezłą biegłością. Nefekare wtedy odepchnął rycerza uderzając w konia. Nathol sparował ten cios lecz następny dosięgł go od dołu odłupując kawałek jego naramiennika. Pobladły z bólu Nathol znóó najechał na nieumarłego lecz jego miecz przeciął tylko bandarze bez większej szkody tnąc dobrze zabalsamowane ciało. Tylko koń nathola odryzł kawałek ciała mumii co sprowokowało kolejny atak szarańczy tym razem na biednego wierzchowca. . W międzyczasie Nefekare zainkantował starożytne zaklęcie i z jego bandaży nagle wyrosły kości otaczając go twardym pancerzem. Czoppesz zakreślił półkrąg ale rycerz widząc to w porę uchylił się w siodle. Widząc dobrą okazję do kontry pchnął mieczem. Jego stal niestety zatrzymała się na kościanej zbroi przeciwnika nie mogąc jej przebić. Archanare nie ustępował. Zadał kolejny cios. Nathol sparował go. Z parady przeszedł do cięcia lecz teraz jego cios został sparowany. Nathol nie sądził że nieumarli są aż tak biegli w broni. Tych co dotychczas spotykał kładł w krótkim czasie i a wampir który kiedyś zginął z jego ręki też nie był aż tak wymagającym przeciwnikiem. Archanare walczył jak w transie. To co pamiętał z życia teraz wykorzystywał w nieżyciu i wiedział że człowiek się zmęczy niedługo. On nieumarty książe Nehekary nie znał zmęczenia. Nie raz i nie dwa był prawie pewien swego że dostanie rycerza lecz w ostatnim momencie jego czoppesh mijał cel jakby za sprawą tajemniczej ręki. Zbroja z kości już opadła więc zainkantował nowe zaklęcie. Piach u jego stóp zbił się w twardą kulę i poszybował wprost na Nathola. Pocisk rozbił się bez szkody na jego zbroi i tarczy. Rycerz parsknął na tą czarnoksięską sztuczkę przeciwnika. Ciął od dołu w końcu dobierając się do miększej części ciała nieumartego. Nefekare poczuł ból po raz pierwszy od dawna a jego insekty boskiej plagi znów zaatakowały rycerza dezorientując go na moment. Chwila nieuwagi rycerza drogo go kosztowała. Aarchanare zamachnął się i tym razem zmiótł Nathola z siodła. Rycerz padł na piach łamiąc kark ginąc na miejscu. Wybuchła wrzawa na trybunach a Aarchanare oddał hołd swemu przeciwnikowi dotykając swoją bronią jego czoła a potem swojego. To była godna walka.
zapraszam na Polskie Forum Kings of War

https://kow.fora.pl/

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Im więcej czasu Aachenre spędzał poza grobowcem, tym bardziej przypominał sobie jak to jest być żywym. Teraz, gdy zwyciężył godnego siebie przeciwnika euforia eksplodowała w jego starożytnej duszy.

Przez chwilę znowu stał pośród piasków Nehekhary, nieugięty i niepokonany jak dawniej, a oślepiające słońce płonęło na turkusowym niebie. Przez jeden, krótki moment raz jeszcze dzierżył w dłoni książęcą broń, a stos pokonanych wrogów rósł u jego stóp. Ogień bitwy rozgrzewał dawno zastygłą krew, a nieśmiertelna chwała otaczała go legendą niczym krążąca wokół Boska Szarańcza. Przez sekundę widział Królową Khalidę, jak pozdrawia go z trybun łaskawym skinieniem ręki, słyszał jak tłum z czcią wymawia jego imię.

Aachenre wyprostował się i oddał hołd swemu martwemu przeciwnikowi. Wiedział, że ten nie był jego prawdziwym wrogiem, choć człowiek zapewne podświadomie uważał Aachenrego za gorszego od siebie. Pomyślał o tym, że w innym miejscu i czasie walczyliby przeciw wspólnym wrogom. Nigdy ramię w ramię, ale zawsze naprzeciw plugastwom tego świata.

Aachenre odwrócił się i opuścił arenę z niechęcią żegnając sypki piasek pod swoimi zmumifikowanymi stopami.

ODPOWIEDZ