Arena nr 24: (Sylvania 4)
Re: Arena nr 24: (Sylvania 4)
Rycerz wchcodząc na arenę był dumny, iż w końcu zaczęła sę jego walka. Gdy przyszedł jego kres, był na to po prostu gotowy, nie bał się.... Cieszył się, że wysłał przynajmniej list rodzinię.
--------------------------------------------------------------------------
List doszedł do rodziny, byli bardzo zadowoleni z tego iż młody mężczyzna w końcu przysłał im list i będzie walczył na arenię. Jego wujek postanowił, że wyruszy do Sylvanii by dopingować młodego paladyna na arenię, w nocy się spakował i zostawił ziemię swojemu synowi by wyruszyć do Sylvanii i podnieść młodego na duchu. Przez następne dni, jego wuj jechał do Sylvanii będąc dumny ze swojego siostrzeńca był wręcz pewien, że nie zginie w pierwszej walce.
C.D.N
--------------------------------------------------------------------------
List doszedł do rodziny, byli bardzo zadowoleni z tego iż młody mężczyzna w końcu przysłał im list i będzie walczył na arenię. Jego wujek postanowił, że wyruszy do Sylvanii by dopingować młodego paladyna na arenię, w nocy się spakował i zostawił ziemię swojemu synowi by wyruszyć do Sylvanii i podnieść młodego na duchu. Przez następne dni, jego wuj jechał do Sylvanii będąc dumny ze swojego siostrzeńca był wręcz pewien, że nie zginie w pierwszej walce.
C.D.N
Rannard dalej szukał swojego znienawidzonego brata i nie zwrócił uwagi na okrzyki które było słychać z areny po zakończeniu kolejnej walki. Skurwiel nie chciał stanąć jak mężczyzna do otwartej walki tylko pojawiał się i znikał jak jakaś marnionetka w ulicznym przedstawieniu dla dzieci. Ciekawer jaka rola przypada mi.
Był wściekły, że nie może się za bardzo oddalać od areny bo wkrótce jego walka a czuł, że niedługo sprawa się rozwiąże, że już czas i jego cel jest blisko.
Rozmyślania przerwał kolejny atak gniewu który znalazł ujście w rozłupaniu głowy nieszczęśliwego przechodnia.
Był wściekły, że nie może się za bardzo oddalać od areny bo wkrótce jego walka a czuł, że niedługo sprawa się rozwiąże, że już czas i jego cel jest blisko.
Rozmyślania przerwał kolejny atak gniewu który znalazł ujście w rozłupaniu głowy nieszczęśliwego przechodnia.
Hordes of Chaos.... To było to....
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
dzis miałem ciężki dzień więc napiszę jutro walkę dopiero jak w pracy będę miał wolną chwilkę.
Słońce szybko zachodziło za koronami drzew, narzucając na tereny wokół zamku Drakenhoff zasłonę półmroku. W żadnej części Sylvani dzień nie trwał długo, nawet podczas lata, a noce były mroczne i złowieszcze. W dali słychać było przerażające wycie i to bynajmniej nie wilków...
Hunni i jej kompania obozowała w dole ścieżki prowadzącej do wrót zamku. Od jakiegoś czasu z pomiędzy murów buchał dym i słychać było wrzawę, lecz teraz pod wieczór wszytko się uspokoiło. Powoli cisza ogarniała okolicę:
- Idzie tylko Verghun i ja - powiedziała Hunni w stronę swoich strażników - pamiętajcie to misja pokojowa i zamierzam pertraktować. Skoro ma nie być żadnych walk, straż nie jest potrzebna, a mogłaby się stać tylko pretekstem do agresji.
- Ależ, Pani... narażasz życie... wampiry... noc nadchodzi i to tym gorzej - odpowiedziało paru krasnoludów
- Wyruszamy wieczorem, gdyż tym sposobem będziemy mogli udobruchać lorda tych ziem. Niech poczuje, że ma nad nami władzę i że mu nie zagrażamy - ostatnie słowo padło...
- Verghunie, wyznacz dowództwo na czas Twojej nieobecności i przygotuj straż na wszelkie ewentualności. Tym razem mamy się postarać nie stracić ani jednego krasnoludkiego żywota. To rozkaz!
- Tak jest, Pani!
Po półgodzinie para krasnoludów ruszyła w górę ścieżki zostawiając za sobą obóz. Chwilę, później znaleźli się sami pośród wszechogarniającej ciszy:
- Wiesz, że to nierozsądne... - zaczął komendant Verghun
- Wiem...
Krasnolud patrzył na swoją tan, próbując odczytać emocje i myśli z jej twarzy. Ta jednak pozostała neutralna i nie do rozgryzienie. "Twarda jak skała" - pomyślał Verghun:
- Co powie na to lord klanu jeśli Cię straci? Co powiedzą na to Twoi poddani? Czy cena jaką płacisz w stosunku do swego brata - martwego brata - nie jest zbyt wysoka...
- Nie śmiej nawet tak mówić, Verghunie! To sprawa honoru, sprawa rodziny!!! - głośno krzyknęła Hunni
Komendant chwilę odczekał, lecz zaraz potem szepnął cicho:
- A czy ta cena nie jest zbyt wysoka w stosunku do nas... - choć był to zaledwie szept, dla obojgu rozbrzmiewał jak grom pośród ciszy Sylvani.
Po tych słowach krasnoludka stanęła i powoli odwróciła się w stronę Verghuna. Smutne oczy na twarzy Hunni błysnęły. Tan objęła swego komendanta kładąc mu głowę na ramieniu:
- Wiesz dobrze, Verghunie... To jest... niemożliwe - szepnęła mu do ucha.
Verghun dałby sobie oczy wydłubać, że słyszał jak Hunni załkała. Nie powiedział jednak ani słowa. Hunni była przede wszystkim wojowniczką i to z ogromnym poświęcenie dla honoru... Verghun dlatego kochał swoją tan, ale to nie była jedyna rzecz powodująca to uczucie... Dobrze jednak wiedział, że ich pragnienia były niemożliwe. Chwila minęła i krasnoludy stoicko ruszyły przed siebie, zachowując się jakby nigdy nic.
W końcu wyrosły przed nimi wrota zamku Drakenhoff. Były wyłamane, nadpalone i żaden strażnik ich nie bronił. Wciąż było cicho:
- Nie możemy czekać na zaproszenie. Im szybciej to załatwimy tym lepiej - cicho powiedział Verghun. Hunni zgodziła się z nim milcząco.
Krasnoludy weszły na dziedziniec, a zaraz potem do holu w zamku. Wciąż nikt ich nie zatrzymywał. Hunni zauważył część holu w którym znajdowały się schody i w którym sufit się zawalił odsłaniając nocne niebo:
- Pewnie tam przetrzymują ciała - nie czekając odpowiedzi tan klanu Azgamod ruszyła w dół schodów.
Blada poświata księżyca towarzyszyła im kiedy schodzili w dół. W końcu doszli do ogromnej sali, a raczej czegoś co kiedyś nią było. Teraz przypominało to bardziej dziurę w ziemi, w której w niedługim czasie zbierze się woda deszczowa. Wszędzie walały się słoje z różną cieczą - wiele z nich było rozbitych. Kawałki ciał oblepione zielonkawą mazią, zakrwawione i roztrzaskane stoły... Hunni nie zwracała na to uwagi, lecz poświęciła ją całkowicie na szukanie czegoś konkretnego. Zaczęła przeglądać komory w kątach sali. W nich mieściły się ciała przykryte białymi prześcieradłami - nienaruszone zawieruchą i walką jaka działa się wewnątrz zamku.
Minęło pół godziny i niewiele ciał zostało do przejrzenia. Większość stanowili ludzie, lecz było parę charakterystycznych - czempionów mrocznych bogów, orków, niziołków, elfów... były też krasnoludzkie i na te Hunni zwracała większą uwagę. W końcu doszli do ostatniej z komór. Krasnoludka powoli uchyliła drzwiczki, wysunęła ciało i odchyliła prześcieradło.
Przed nią leżał krasnolud. Broda, którą kiedyś posiadał w większości wypadła, lecz widać było, że za życia była ruda i w dużym stopniu przyprószona siwizną. Skóra, była pomarszczona i szara, ukazująca dokładnie szkielet. Brak oczu w oczodołach. Lecz to był on... Hunni wiedziała...
- Powinienem był was zabić - krasnoludy usłyszeli za sobą dźwięki intonujące samą śmierć. Powoli odwróciły się, zauważając przed sobą bladoskórego i wysokiego człowieka, okrytego długim ciemnym płaszczem. To było jednak mylne wyobrażenie o tej postaci...
- Jednak nie wyglądacie na barbarzyńców niszczących czyjeś włości... trudno byłoby sobie to wyobrazić - postać uśmiechnęła się i rozejrzała po zniszczeniach. Po chwili podeszła, do leżącego na ziemi ciała Goraxa
- Ahh... Hmm niejaki Gorax Skaldursson... tak miałem dla niego plany... podobno świetnie się spisywał, doskonały wojownik. Stanowiłby zacny dodatek do mych sług... - postać się zamyśliła.
- Chcę odebrać ciało tego krasnoluda - odezwała się Hunni, nie mogąc powstrzymać drżenia głosu.
- Oh, szkoda byłoby tracić taki potencjał... szczególnie teraz - postać znowu się rozejrzała wokół, ignorując obecność krasnoludów.
- Każda cena... zapłacę - ponownie przemówiła Hunni. Verghun spojrzał na nią wielkimi oczami:
- Nie możesz w ten sposób pertraktować z wampirem z Carsteinów!
Postać tylko uśmiechnęła się, lekko wyszczerzając kły:
- Każda cena powiadasz... Myślę, że dojdziemy do porozumienia... Jeśli pozwolisz, Hunni Skaldursson... spodziewałem się Twego przybycia i przygotowałem odpowiednią salę... lecz to rozmowa tylko w cztery oczy.
- Nie zgadzaj się na propozycje tego wampira! Przyjdziemy tu z większymi siłami i odbierzemy ciało siłą! - krzyknął Verghun
- Wtedy może być już za późno - cicho i ze smutkiem przemówiła Hunni
- Mądrze... a więc, podążysz za mną tanie klanu Azgamod?
Hunni ignorując protesty swego komendanta ruszyła za wampirem.
- Tobie, Verghunie Olar-zundzie radzę poczekać na zewnątrz. Tam moje sługi nie uczynią nic, czego Twoja tan mogłaby potem żałować.
- Zrób co mówi, Verghunie...
- Nie mogę! Nie zgadzam się!
- Błagam Cię, zrób co mówi! - Hunni wykrzyczała, ledwie powstrzymując płacz.
Komendant nie miał wyboru. Był całkowicie rozdarty, lecz nie widział wyjścia z sytuacji. Stanęli oko w oko z wampirzym lordem i musieli wykonać to czego sobie życzył... choćby ze względu na samą Hunni. Verghun ruszył na zewnątrz, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Chyba przede wszystkim bał się.
Po godzinie jednak jego tan wyszła z zamku wampira. Jej twarz nie okazywała czegokolwiek. Cicho ominęła swego komendanta nie zwracając na niego uwagi. Ten pobiegł za nią, starając się wypytać o to co zaszło. Hunni cicho powiedziała tylko jedno:
- Poślij tam pięciu strażników. Niech wyniosą ciało Gorax. W końcu będziemy mu mogli urządzić pochówek godny przodków w Twierdzy Kazad Gnol Grumbaki... - potem zamilkła i nie dało się nic więcej z niej wyciągnąć.
Komendant straży wypełnił rozkaz, lecz martwił się. Przechodząc skrycie obok namiotu swej tan usłyszał cichy szloch. Tylko jedna myśl zaprzątała mu głowę - "co mogło się wydarzyć tam w zamku wampira?"
Hunni i jej kompania obozowała w dole ścieżki prowadzącej do wrót zamku. Od jakiegoś czasu z pomiędzy murów buchał dym i słychać było wrzawę, lecz teraz pod wieczór wszytko się uspokoiło. Powoli cisza ogarniała okolicę:
- Idzie tylko Verghun i ja - powiedziała Hunni w stronę swoich strażników - pamiętajcie to misja pokojowa i zamierzam pertraktować. Skoro ma nie być żadnych walk, straż nie jest potrzebna, a mogłaby się stać tylko pretekstem do agresji.
- Ależ, Pani... narażasz życie... wampiry... noc nadchodzi i to tym gorzej - odpowiedziało paru krasnoludów
- Wyruszamy wieczorem, gdyż tym sposobem będziemy mogli udobruchać lorda tych ziem. Niech poczuje, że ma nad nami władzę i że mu nie zagrażamy - ostatnie słowo padło...
- Verghunie, wyznacz dowództwo na czas Twojej nieobecności i przygotuj straż na wszelkie ewentualności. Tym razem mamy się postarać nie stracić ani jednego krasnoludkiego żywota. To rozkaz!
- Tak jest, Pani!
Po półgodzinie para krasnoludów ruszyła w górę ścieżki zostawiając za sobą obóz. Chwilę, później znaleźli się sami pośród wszechogarniającej ciszy:
- Wiesz, że to nierozsądne... - zaczął komendant Verghun
- Wiem...
Krasnolud patrzył na swoją tan, próbując odczytać emocje i myśli z jej twarzy. Ta jednak pozostała neutralna i nie do rozgryzienie. "Twarda jak skała" - pomyślał Verghun:
- Co powie na to lord klanu jeśli Cię straci? Co powiedzą na to Twoi poddani? Czy cena jaką płacisz w stosunku do swego brata - martwego brata - nie jest zbyt wysoka...
- Nie śmiej nawet tak mówić, Verghunie! To sprawa honoru, sprawa rodziny!!! - głośno krzyknęła Hunni
Komendant chwilę odczekał, lecz zaraz potem szepnął cicho:
- A czy ta cena nie jest zbyt wysoka w stosunku do nas... - choć był to zaledwie szept, dla obojgu rozbrzmiewał jak grom pośród ciszy Sylvani.
Po tych słowach krasnoludka stanęła i powoli odwróciła się w stronę Verghuna. Smutne oczy na twarzy Hunni błysnęły. Tan objęła swego komendanta kładąc mu głowę na ramieniu:
- Wiesz dobrze, Verghunie... To jest... niemożliwe - szepnęła mu do ucha.
Verghun dałby sobie oczy wydłubać, że słyszał jak Hunni załkała. Nie powiedział jednak ani słowa. Hunni była przede wszystkim wojowniczką i to z ogromnym poświęcenie dla honoru... Verghun dlatego kochał swoją tan, ale to nie była jedyna rzecz powodująca to uczucie... Dobrze jednak wiedział, że ich pragnienia były niemożliwe. Chwila minęła i krasnoludy stoicko ruszyły przed siebie, zachowując się jakby nigdy nic.
W końcu wyrosły przed nimi wrota zamku Drakenhoff. Były wyłamane, nadpalone i żaden strażnik ich nie bronił. Wciąż było cicho:
- Nie możemy czekać na zaproszenie. Im szybciej to załatwimy tym lepiej - cicho powiedział Verghun. Hunni zgodziła się z nim milcząco.
Krasnoludy weszły na dziedziniec, a zaraz potem do holu w zamku. Wciąż nikt ich nie zatrzymywał. Hunni zauważył część holu w którym znajdowały się schody i w którym sufit się zawalił odsłaniając nocne niebo:
- Pewnie tam przetrzymują ciała - nie czekając odpowiedzi tan klanu Azgamod ruszyła w dół schodów.
Blada poświata księżyca towarzyszyła im kiedy schodzili w dół. W końcu doszli do ogromnej sali, a raczej czegoś co kiedyś nią było. Teraz przypominało to bardziej dziurę w ziemi, w której w niedługim czasie zbierze się woda deszczowa. Wszędzie walały się słoje z różną cieczą - wiele z nich było rozbitych. Kawałki ciał oblepione zielonkawą mazią, zakrwawione i roztrzaskane stoły... Hunni nie zwracała na to uwagi, lecz poświęciła ją całkowicie na szukanie czegoś konkretnego. Zaczęła przeglądać komory w kątach sali. W nich mieściły się ciała przykryte białymi prześcieradłami - nienaruszone zawieruchą i walką jaka działa się wewnątrz zamku.
Minęło pół godziny i niewiele ciał zostało do przejrzenia. Większość stanowili ludzie, lecz było parę charakterystycznych - czempionów mrocznych bogów, orków, niziołków, elfów... były też krasnoludzkie i na te Hunni zwracała większą uwagę. W końcu doszli do ostatniej z komór. Krasnoludka powoli uchyliła drzwiczki, wysunęła ciało i odchyliła prześcieradło.
Przed nią leżał krasnolud. Broda, którą kiedyś posiadał w większości wypadła, lecz widać było, że za życia była ruda i w dużym stopniu przyprószona siwizną. Skóra, była pomarszczona i szara, ukazująca dokładnie szkielet. Brak oczu w oczodołach. Lecz to był on... Hunni wiedziała...
- Powinienem był was zabić - krasnoludy usłyszeli za sobą dźwięki intonujące samą śmierć. Powoli odwróciły się, zauważając przed sobą bladoskórego i wysokiego człowieka, okrytego długim ciemnym płaszczem. To było jednak mylne wyobrażenie o tej postaci...
- Jednak nie wyglądacie na barbarzyńców niszczących czyjeś włości... trudno byłoby sobie to wyobrazić - postać uśmiechnęła się i rozejrzała po zniszczeniach. Po chwili podeszła, do leżącego na ziemi ciała Goraxa
- Ahh... Hmm niejaki Gorax Skaldursson... tak miałem dla niego plany... podobno świetnie się spisywał, doskonały wojownik. Stanowiłby zacny dodatek do mych sług... - postać się zamyśliła.
- Chcę odebrać ciało tego krasnoluda - odezwała się Hunni, nie mogąc powstrzymać drżenia głosu.
- Oh, szkoda byłoby tracić taki potencjał... szczególnie teraz - postać znowu się rozejrzała wokół, ignorując obecność krasnoludów.
- Każda cena... zapłacę - ponownie przemówiła Hunni. Verghun spojrzał na nią wielkimi oczami:
- Nie możesz w ten sposób pertraktować z wampirem z Carsteinów!
Postać tylko uśmiechnęła się, lekko wyszczerzając kły:
- Każda cena powiadasz... Myślę, że dojdziemy do porozumienia... Jeśli pozwolisz, Hunni Skaldursson... spodziewałem się Twego przybycia i przygotowałem odpowiednią salę... lecz to rozmowa tylko w cztery oczy.
- Nie zgadzaj się na propozycje tego wampira! Przyjdziemy tu z większymi siłami i odbierzemy ciało siłą! - krzyknął Verghun
- Wtedy może być już za późno - cicho i ze smutkiem przemówiła Hunni
- Mądrze... a więc, podążysz za mną tanie klanu Azgamod?
Hunni ignorując protesty swego komendanta ruszyła za wampirem.
- Tobie, Verghunie Olar-zundzie radzę poczekać na zewnątrz. Tam moje sługi nie uczynią nic, czego Twoja tan mogłaby potem żałować.
- Zrób co mówi, Verghunie...
- Nie mogę! Nie zgadzam się!
- Błagam Cię, zrób co mówi! - Hunni wykrzyczała, ledwie powstrzymując płacz.
Komendant nie miał wyboru. Był całkowicie rozdarty, lecz nie widział wyjścia z sytuacji. Stanęli oko w oko z wampirzym lordem i musieli wykonać to czego sobie życzył... choćby ze względu na samą Hunni. Verghun ruszył na zewnątrz, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Chyba przede wszystkim bał się.
Po godzinie jednak jego tan wyszła z zamku wampira. Jej twarz nie okazywała czegokolwiek. Cicho ominęła swego komendanta nie zwracając na niego uwagi. Ten pobiegł za nią, starając się wypytać o to co zaszło. Hunni cicho powiedziała tylko jedno:
- Poślij tam pięciu strażników. Niech wyniosą ciało Gorax. W końcu będziemy mu mogli urządzić pochówek godny przodków w Twierdzy Kazad Gnol Grumbaki... - potem zamilkła i nie dało się nic więcej z niej wyciągnąć.
Komendant straży wypełnił rozkaz, lecz martwił się. Przechodząc skrycie obok namiotu swej tan usłyszał cichy szloch. Tylko jedna myśl zaprzątała mu głowę - "co mogło się wydarzyć tam w zamku wampira?"
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
walka nr 4
Bon Huan ( skink Chief) vs Andix (bretonian Paladin)
Tej nocy humor czarodzieja poprawił się znacząco. Dowcip i zemsta udała się w pełni a dekadencki Albrecht w pełni połknął przynętę. Jak by mógł przewidzieć że przygruchana kobieta była trupem od dobrych kilku miesięcy. Wystarczyło tylko nałożyć na nią odpowiednio silną iluzję i gotowe. Z prawdziwą satysfakcją mag patrzył przez kryształową kulę jak szlachcic najpierw zabawiał się z jego małym eksperymentem a potem zasypia w jej ramionach. Kiedy w nocy iluzja przestałą działać a dusza czasowo umieszczona w truchle uleciała z ciała. I w końcu zaskoczenie i wrzask przerażenia szlachcica gdy ten budził się w ramionach trupa. Satysfakcji nie popsuła nawet ta nieprzespana noc. W samej rzeczy warto było ujrzeć ten widok.
Tej samej nocy żywy ale martwy Bon-Huan z poczuciem misji przygotowywał składniki swej trucizny jadowej. Znalezione w tej krainie rośliny może nie były takie jak w Lustrii ale do sporządzenia jadu nadaały się. Skink nie chciał pamiętać swej porażki zakońćzonej śmiercią. Nie liczyła się bo oto Starożytny okazał mu szczególne względy i dlatego nie chciał tym bardzie zawieść teraz. Zatruwając strzałki planował w które miejsce przeciwnika je pośle a zatruwając swój sztylet poświęcał go w imieniu Soteka. Nie czuł zmęczenia bo przepełniała go moc starożytnego i gdy nastał ranek był gotowy do walki.
Wizje rzezi nawiedzały przed walką Andixa. Znajdował wbrew sobie w tym przyjemność ale nie zamierzał poddać się złośliwemu demonowi który do końca chciałłpogrążyć jego duszę.
-Idz precz. Możesz siedzieć w mym umyśle ale nigdy mnie nie posiądziesz.
-TO SIE OKAŻE SMIERTELNIKU. UWIELBIAM ZABAWY W PRZEKOMARZANIE SIE Z WAMI! A NIEDŁUGO ZNÓW ROZLEJESZ KREW DLA PANA KRWI!
Rycerz uklęknął i począł się moglić. To mu czasem pomagało mimo że pani go opuściła.
-O błogosławiona wejżyj na mnie zagubionego- wymawiał słowa modlitwy które złoźliwie przeinaczał demon w jego głowie- wybacz moje niegodziwości i pozwól mi wypędzić plugastwo z mej głowy, ochroń mnie bym znów mógł ci służyć jak prawdziwy rycerz powinien.
Modlitwa płynęła z rozpaczy i nadziei ale bogini widocznie wejrzałą na rycerza bo głos demona umilkł a Andix poczuł znóó przyjemne ciepło błogosławieństwa które niegdyś stracił. Wtedy doznał olśnienia że od wyniku areny zależy nie tylko jego człowieczeńśtwo ale i powrót do łask u bogini jeziora. Wstał pokrzepiony po czym udał się do stajni osiodłać rumaka na którym miał wystąpić na arenie.
Wkrótce wszystko było gotowe a obaj adwersarze stali na piaskch areny. Andix uspokajał swego rumaka by nie wyrwać się do szarży przed sygnałem. Demon w jego głowie jak na razie siedział cicho czasem tylko dochodzily do niego jakieś szepty których jednak nie rozumiał. Bon Huan starał się natomiast wtopić kamuflująco w piaski areny. Wiedział że jego wątłe ciało może nie znieść ciosów i dlatego musiał zrobić wszystko by przeciwnik go nie zranił. Gdy zabrzmiał gong Bon Huan zastygł w bezruchu. Andix w tym czasie ruszył i spostrzegł że skink zniknął mu z oczu. Nie mogąc wykonać szarży podjechał bliżej wypatrując wroga. Wtem o jego zbroję uderzyły dwie strzałki nie czyniąc mu szkody. Andix rozejrzał się nadal nie widząc małego jaszczurka. Podjechał dalej i w tym momencie ukryty Bon Huan wyskoczył na niego wbijając sztylet w spoinę zbroi przy ramieniu. Ostrze wniknęło w ciało raniąc rycerza. Skinek odskoczył i usiłował wtopić się znów w piasek lecz Andix nie spuscił już go z oka ignorując ból i krwawienie. Ruszyłłz kopyta natychmiastowo kierując swoją lancę na irytującego stworka z lustrii. Już miał go sięgnąć gdy Bon-Huan odskoczył co zaskutkowało że wbił swą lancę w ziemię łamiąc ją. Klnąc soczyście dobył topora lecz skinek znóó zniknął mu z oczu. Wtedy kolejna strzałka rozbiłą się na jego pancerzu a druga świsnęła obok hełmu. Zaraz potem Bon Huan znów wyskoczył z zaskoczenia . Andix zauważył go w ostatniej chwili i zamachnął się na niego toporem. Niestety niecelnie. Skinek natomiast znów wbił sztylet w spoinę i ciężarem swoim sprawił że Andix stracił równowagę wylatując z siodła. Rycerz grzmotnął o piasek i zanim zorientował się co się dzieje Bon-Huan dopadł go i wbił mu swój sztylet w szczelinę hełmu kończąc jego życie.
W chwili śmierci rycerza z oddali dał sięęsłyszeć jakby szyderczy rechot demona.
Bon Huan ( skink Chief) vs Andix (bretonian Paladin)
Tej nocy humor czarodzieja poprawił się znacząco. Dowcip i zemsta udała się w pełni a dekadencki Albrecht w pełni połknął przynętę. Jak by mógł przewidzieć że przygruchana kobieta była trupem od dobrych kilku miesięcy. Wystarczyło tylko nałożyć na nią odpowiednio silną iluzję i gotowe. Z prawdziwą satysfakcją mag patrzył przez kryształową kulę jak szlachcic najpierw zabawiał się z jego małym eksperymentem a potem zasypia w jej ramionach. Kiedy w nocy iluzja przestałą działać a dusza czasowo umieszczona w truchle uleciała z ciała. I w końcu zaskoczenie i wrzask przerażenia szlachcica gdy ten budził się w ramionach trupa. Satysfakcji nie popsuła nawet ta nieprzespana noc. W samej rzeczy warto było ujrzeć ten widok.
Tej samej nocy żywy ale martwy Bon-Huan z poczuciem misji przygotowywał składniki swej trucizny jadowej. Znalezione w tej krainie rośliny może nie były takie jak w Lustrii ale do sporządzenia jadu nadaały się. Skink nie chciał pamiętać swej porażki zakońćzonej śmiercią. Nie liczyła się bo oto Starożytny okazał mu szczególne względy i dlatego nie chciał tym bardzie zawieść teraz. Zatruwając strzałki planował w które miejsce przeciwnika je pośle a zatruwając swój sztylet poświęcał go w imieniu Soteka. Nie czuł zmęczenia bo przepełniała go moc starożytnego i gdy nastał ranek był gotowy do walki.
Wizje rzezi nawiedzały przed walką Andixa. Znajdował wbrew sobie w tym przyjemność ale nie zamierzał poddać się złośliwemu demonowi który do końca chciałłpogrążyć jego duszę.
-Idz precz. Możesz siedzieć w mym umyśle ale nigdy mnie nie posiądziesz.
-TO SIE OKAŻE SMIERTELNIKU. UWIELBIAM ZABAWY W PRZEKOMARZANIE SIE Z WAMI! A NIEDŁUGO ZNÓW ROZLEJESZ KREW DLA PANA KRWI!
Rycerz uklęknął i począł się moglić. To mu czasem pomagało mimo że pani go opuściła.
-O błogosławiona wejżyj na mnie zagubionego- wymawiał słowa modlitwy które złoźliwie przeinaczał demon w jego głowie- wybacz moje niegodziwości i pozwól mi wypędzić plugastwo z mej głowy, ochroń mnie bym znów mógł ci służyć jak prawdziwy rycerz powinien.
Modlitwa płynęła z rozpaczy i nadziei ale bogini widocznie wejrzałą na rycerza bo głos demona umilkł a Andix poczuł znóó przyjemne ciepło błogosławieństwa które niegdyś stracił. Wtedy doznał olśnienia że od wyniku areny zależy nie tylko jego człowieczeńśtwo ale i powrót do łask u bogini jeziora. Wstał pokrzepiony po czym udał się do stajni osiodłać rumaka na którym miał wystąpić na arenie.
Wkrótce wszystko było gotowe a obaj adwersarze stali na piaskch areny. Andix uspokajał swego rumaka by nie wyrwać się do szarży przed sygnałem. Demon w jego głowie jak na razie siedział cicho czasem tylko dochodzily do niego jakieś szepty których jednak nie rozumiał. Bon Huan starał się natomiast wtopić kamuflująco w piaski areny. Wiedział że jego wątłe ciało może nie znieść ciosów i dlatego musiał zrobić wszystko by przeciwnik go nie zranił. Gdy zabrzmiał gong Bon Huan zastygł w bezruchu. Andix w tym czasie ruszył i spostrzegł że skink zniknął mu z oczu. Nie mogąc wykonać szarży podjechał bliżej wypatrując wroga. Wtem o jego zbroję uderzyły dwie strzałki nie czyniąc mu szkody. Andix rozejrzał się nadal nie widząc małego jaszczurka. Podjechał dalej i w tym momencie ukryty Bon Huan wyskoczył na niego wbijając sztylet w spoinę zbroi przy ramieniu. Ostrze wniknęło w ciało raniąc rycerza. Skinek odskoczył i usiłował wtopić się znów w piasek lecz Andix nie spuscił już go z oka ignorując ból i krwawienie. Ruszyłłz kopyta natychmiastowo kierując swoją lancę na irytującego stworka z lustrii. Już miał go sięgnąć gdy Bon-Huan odskoczył co zaskutkowało że wbił swą lancę w ziemię łamiąc ją. Klnąc soczyście dobył topora lecz skinek znóó zniknął mu z oczu. Wtedy kolejna strzałka rozbiłą się na jego pancerzu a druga świsnęła obok hełmu. Zaraz potem Bon Huan znów wyskoczył z zaskoczenia . Andix zauważył go w ostatniej chwili i zamachnął się na niego toporem. Niestety niecelnie. Skinek natomiast znów wbił sztylet w spoinę i ciężarem swoim sprawił że Andix stracił równowagę wylatując z siodła. Rycerz grzmotnął o piasek i zanim zorientował się co się dzieje Bon-Huan dopadł go i wbił mu swój sztylet w szczelinę hełmu kończąc jego życie.
W chwili śmierci rycerza z oddali dał sięęsłyszeć jakby szyderczy rechot demona.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
fakt mój błąd w tym zestawieniu, już poprawiłem i przepraszamy Gorgutza. Czarodziej w nagrodę mu parę goblinów do bicia podeśle. 

Elf był schowany w cieniu na widowni. Oglądał walkę uważnie, aczkolwiek nie liczył na to że ta jaszczurka może wygrać. Jak wielkie było zaskoczenie kiedy skinek zrzucił rycerza z rumaka i dobił go na ziemi.
- To śmieszne. Na tej arenie dzieją się cuda...
Po czym oddalił się w głęboki półmrok.
- To śmieszne. Na tej arenie dzieją się cuda...
Po czym oddalił się w głęboki półmrok.
... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
And Satan said 'That's what I was thinking'.
Tak! - ucieszył się Boq'Huan. Ta arena jest idealna o wiele lepsza do kamuflażu niż poprzednia. Nie będzie wielkiego problemu aby pokonać tego wyznawcę Khorne'a. Skink od początku wiedział , że człowiek go nie ujrzy i najważniejszym celem było zrzucenie Bretończyka z konia.
- Spokojny ten młody Khorne'owiec dziwne. - Skink nie wyczuwał mocy chaosu w człowieku , pewnie zaczął się modlić do swoich Bogów. Tak musi umrzeć.
Po walce Boq'Huan udał się w swoje ulubione ciepłe miejsce gdzie spokojne obserwował arenę i tereny znajdujące się obok , będąc cały czas nie zauważonym.
- Spokojny ten młody Khorne'owiec dziwne. - Skink nie wyczuwał mocy chaosu w człowieku , pewnie zaczął się modlić do swoich Bogów. Tak musi umrzeć.
Po walce Boq'Huan udał się w swoje ulubione ciepłe miejsce gdzie spokojne obserwował arenę i tereny znajdujące się obok , będąc cały czas nie zauważonym.
Egzekutor przechadzał się w tą i wewte w swojej komnacie - Coż za nuda.. Te walki są tak mierne że aż odechciewa się na nie patrzeć. Jedyny ubaw był jak ten tępy ork położył to Ulutańskie ścierwo. Chociaż zabije go za to ... To była moja rola! - splunął w tym momencie - Jak on śmiał! Rozpłatam go jak baranka jak tylko staniemy na piaskach areny - stanął na chwile - a gdzie podziewa się moja brodata przeciwniczka? - parschnął lekko i uśmiechnął się do swoich myśli - pewnie właśnie parzy się z tym orkiem!
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Hunni zamknęła się w swojej komnacie nie zezwalając wstępu nikomu. Po wydarzeniach ostatniej nocy wszystko się zmieniło. Krasnoludka zamknęła się w sobie i energia jaką zwykle tryskała i dawała jej siłę w walce, gdzieś zniknęła. Verghun obawiał się konsekwencji tego stanu...
Osobiście stanął teraz na warcie pod drzwiami swej tan. Nie mogli opuścić jeszcze Sylvani, by ciało Goraxa mogło zostać pochowane w kamieniu twierdzy Kazad Gnol Grumbaki. Choć dusza wojownika klanu Azgamod będzie mogła udać się w końcu do komnat przodków, honor jaki utraciła za życia będzie trzeba odzyskać przelewając krew... tu, na arenie. Hunni Skaldursson musiała zostać i walczyć do końca.
Na razie jednak walki mało obchodziły krasnoludzką kompanię, choć wiadome było, że niedługo ich tan wyjdzie na piaski areny i stanie przeciw wąskodupcowi. Nie było powodów do świętowań, ani do karczemnych burd. Piwo przelewało się w minimalnych ilościach, jak w czasach żałoby.
Tymczasem Hunni siedziała w oknie swej komnaty, kuląc kolana i wpatrując się w górski kryształ. Widziała w nim wielokrotne odbicie siebie samej, oświetlanej księżycową poświatą. Widziała, jak skóra na jej odbiciach szarzeje, a blask w jej oczach zanika, lecz nie zwracała na to większej uwagi. "Wszystko jest jak dawniej..." wmawiała sobie w myślach. Jej skóra wciąż posiadała swój odcień ciemnego różu i brązu, a oczy jak zawsze były zielone. "Wszystko jest jak dawniej..."
W końcu, wmawiając sobie tą krótką mantrę Hunni zebrała sobie trochę sił, by nie popaść w cichą rozpacz. Znała swoją przyszłość od momentu gdy przekroczyła próg zamku Drakenhoff i nie mogła jej zmienić. Teraz liczyła się tylko walka o honor brata. Niech to będzie ostatnia rzecz jaką uczyni za swojego życia...
- Verghunie... - komendant straży usłyszał głos tan zza kamienych drzwi. Hunni wiedziała, że od kiedy wrócili, to właśnie on przejął wartę pod jej komnatą.
- Tak, Pani?
- Przygotuj się. Idziemy do sal treningowych. Nie mogę przegrać w walce o honor rodziny. Nie teraz, gdy ciało Goraxa zostało odzyskane.
- Tak, Pani! Jestem gotów, do usług! - Verghun powiedział to z nieskrywaną radością w głosie. Najwyraźniej jego tan odzyskała w sobie siłę!
Jak bardzo daleki był od prawdy...
Hmm Gargu czyżby Twój egzekutor kreował się na rzekomo ślepego Elthariona, bo nie zauważyłem tego w opisie Twej postaci. Nie zauważyłem również tego, bym gdziekolwiek napisał, że Hunni Skaldursson jest brodata, więc wydaje mi się, że jeśli egzekutor nie jest ślepy, mówi o całkiem innej krasnoludce, a to raczej (o ile dobrze czytam z kontekstu twych słów) nie pasuje do sytuacji, którą opisujesz. Wypominam to jak błąd fabularny, a nie jako coś co uważam dla siebie za obelżywe. Rozumiem trend, że "każda krasnoludka jest brodata", ale chyba nie nazywasz czegoś brodatym, jeśli faktycznie takiej brody nie posiada?
Osobiście stanął teraz na warcie pod drzwiami swej tan. Nie mogli opuścić jeszcze Sylvani, by ciało Goraxa mogło zostać pochowane w kamieniu twierdzy Kazad Gnol Grumbaki. Choć dusza wojownika klanu Azgamod będzie mogła udać się w końcu do komnat przodków, honor jaki utraciła za życia będzie trzeba odzyskać przelewając krew... tu, na arenie. Hunni Skaldursson musiała zostać i walczyć do końca.
Na razie jednak walki mało obchodziły krasnoludzką kompanię, choć wiadome było, że niedługo ich tan wyjdzie na piaski areny i stanie przeciw wąskodupcowi. Nie było powodów do świętowań, ani do karczemnych burd. Piwo przelewało się w minimalnych ilościach, jak w czasach żałoby.
Tymczasem Hunni siedziała w oknie swej komnaty, kuląc kolana i wpatrując się w górski kryształ. Widziała w nim wielokrotne odbicie siebie samej, oświetlanej księżycową poświatą. Widziała, jak skóra na jej odbiciach szarzeje, a blask w jej oczach zanika, lecz nie zwracała na to większej uwagi. "Wszystko jest jak dawniej..." wmawiała sobie w myślach. Jej skóra wciąż posiadała swój odcień ciemnego różu i brązu, a oczy jak zawsze były zielone. "Wszystko jest jak dawniej..."
W końcu, wmawiając sobie tą krótką mantrę Hunni zebrała sobie trochę sił, by nie popaść w cichą rozpacz. Znała swoją przyszłość od momentu gdy przekroczyła próg zamku Drakenhoff i nie mogła jej zmienić. Teraz liczyła się tylko walka o honor brata. Niech to będzie ostatnia rzecz jaką uczyni za swojego życia...
- Verghunie... - komendant straży usłyszał głos tan zza kamienych drzwi. Hunni wiedziała, że od kiedy wrócili, to właśnie on przejął wartę pod jej komnatą.
- Tak, Pani?
- Przygotuj się. Idziemy do sal treningowych. Nie mogę przegrać w walce o honor rodziny. Nie teraz, gdy ciało Goraxa zostało odzyskane.
- Tak, Pani! Jestem gotów, do usług! - Verghun powiedział to z nieskrywaną radością w głosie. Najwyraźniej jego tan odzyskała w sobie siłę!
Jak bardzo daleki był od prawdy...
Hmm Gargu czyżby Twój egzekutor kreował się na rzekomo ślepego Elthariona, bo nie zauważyłem tego w opisie Twej postaci. Nie zauważyłem również tego, bym gdziekolwiek napisał, że Hunni Skaldursson jest brodata, więc wydaje mi się, że jeśli egzekutor nie jest ślepy, mówi o całkiem innej krasnoludce, a to raczej (o ile dobrze czytam z kontekstu twych słów) nie pasuje do sytuacji, którą opisujesz. Wypominam to jak błąd fabularny, a nie jako coś co uważam dla siebie za obelżywe. Rozumiem trend, że "każda krasnoludka jest brodata", ale chyba nie nazywasz czegoś brodatym, jeśli faktycznie takiej brody nie posiada?
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
wróciłem z weekendu więc oto następna walka arenyh
walka nr 4
Rannard (ex champion) vs Gawain (Wight King)
Kolejna walka się zbliżała. Uprzątnięto szczątki i wysypany nowy piasek. Czarodziej areny powitał Albrechta, który w końcu zdecydował się pojawić po szoku wywołanym przebudzeniem z zupełnie kimś innym z kim zasypiał. Wstyd i złość ogarniałą go lecz zupełnie nie miał pojęcia kto mógł za tym stać. OCzywiście podejrzanym był czarodziej, zwłąszcza po tym jak podczas areny w Drakwaldzie sam mu dosypał środku na przeczyszczenie ale nie on nie byłby aż tak bezczelny by znieważyć magnata imperium a do tego na nektomantę to on nie wyglądał. W dodatku znajdowali się w Sylvanii. Czarodziej udawał jakby nic się nie stało a Albrecht nie kwapił się do tego by się zwierzać. Obaj usiedli w loży honorowej w oczekiwaniu na zawodników.
Czempion Chaosu doszedłłdo wniosku że nie znajdzie tutaj swego brata. On tu był lecz nie zatrzymał się by wziąć udziału we wzmaganiach. Rannard wiedział że to przez niego. Tchórz. A jakażbyłaby to walka gdyby si ęspotkali tutaj, w miejscu gdzie tłumy oglądają chwałę wojowników. Nawet bogowie chaosu zwracają baczną uwagę na takie miejsca. Cóż zemsta będzie musiała poczekać do czasu gdy Rannard wygra arenę by ruszyć w dalszą drogę. Ostrząc swoje dwa miecze czempion Malala przygotowywał się do walki. Jego pan z pewnością wejrzy na niego po walce ze starożytnym nieumarłym wojownikiem.
Życie Gawaina było jak we śnie. Nie postrzegał rzeczywistości w sposób śmiertelny. Pamiętał echo swoich wspomnień ale nawet te się zacierały pozostawiając wrażenie iluzii. Ciągłe wrażenie nierzeczywistości towarzyszące mu od czasu gdy widział i poczuł "swą" smierć wywarły piętno na jego człowieczeństwie a pojawiające sięęczasem wspomnienia rzezi swoich bliskich wywoływały szał i rozpacz Nie dowierzał teraz do końca nawet lustrzanemu odbiciu i szkieletowej czaszce którą w nim widział. Po co tu przybył na tę arenę nie wiedział. Walki jakie tu się odbywały wydały się na tyle rzeczywiste by wziąć w nich udział. Po co? Tego też nie wiedział. Był przeklęty. Teraz pragnął jedynie uwolnienia. Upatrywał go w tym wojowniku z północy a jednak duma niegdysiejszego bretończyka nie pozwalała mu tak po prostu dać się zaszlachtować.
W pełnym rynsztunku wyjechał na swym szkieletowym koniu na arenę by walczyć o śmierć.
Zabrzmiał gong i oczy wszystkich skierowały się na walczących. Gawain ruszył najpierw powoli, stopniowo przyspieszając i w końću przechodząc w szarżę przy akompaniamencie klekoczących kości i zgrzytu metalu. Rannard dobywszy swych dwóch mieczy śledził zbliżającego się przeciwnika by w odpowiednim momencie wykonać unik. Gawain pchnął lancą lecz nieco niecelnie raniąc tylko lekko wojownika chaosu. Malalita jednak ciął mieczami przebijając się przez zbroję i łamiąc kilka kości ze szkieletu Gawaina. Obłożone klątwą miecze wyssały część z nekromantycznej mocy ożywiającej Gawaina i ten odczuł to jako że przeciwnika zabrał mu część siebie. Zabrał część jego siły. Dla Gawaina było to nie do zaakceptowania mimo że pragnął śmierci. Odrzucił ułamaną lancę i dobył topora najeżdżając na Rannarda. Malalikta był szybszy. Dopadł Gawaina wcześniej wymierzając mu kolejne ciosy. Te niewiele robiły niewrażliwemu na ból nieumarłemu. Gawain natomiast celnym ciosem topora nieomal odciął rękę Rannardowi. Wojownik chaosu zawył z nieludzkiego bólu a instynkt przetrwania wziął na nim górę i podał tyły. Widownia na ten widok zareagowała w jedyny możliwy sposób. Rozległy się gwizdy bo nie lubiono tu tchórzy. Gawain pomknął za nim na swym szkieletowym rumaku i zrównawszy się z przeciwnikiem zadał cios. Topór gładko wbił się w szyję przeciwnika zabijając go na miejscu. Ciało Rannarda zwaliło się na piasek. Gawain jednak mimo że zwyciężył wiedział że przegrał. Kolejna szansa na ukrócenie jego nieżycia spełzła na niczym.
walka nr 4
Rannard (ex champion) vs Gawain (Wight King)
Kolejna walka się zbliżała. Uprzątnięto szczątki i wysypany nowy piasek. Czarodziej areny powitał Albrechta, który w końcu zdecydował się pojawić po szoku wywołanym przebudzeniem z zupełnie kimś innym z kim zasypiał. Wstyd i złość ogarniałą go lecz zupełnie nie miał pojęcia kto mógł za tym stać. OCzywiście podejrzanym był czarodziej, zwłąszcza po tym jak podczas areny w Drakwaldzie sam mu dosypał środku na przeczyszczenie ale nie on nie byłby aż tak bezczelny by znieważyć magnata imperium a do tego na nektomantę to on nie wyglądał. W dodatku znajdowali się w Sylvanii. Czarodziej udawał jakby nic się nie stało a Albrecht nie kwapił się do tego by się zwierzać. Obaj usiedli w loży honorowej w oczekiwaniu na zawodników.
Czempion Chaosu doszedłłdo wniosku że nie znajdzie tutaj swego brata. On tu był lecz nie zatrzymał się by wziąć udziału we wzmaganiach. Rannard wiedział że to przez niego. Tchórz. A jakażbyłaby to walka gdyby si ęspotkali tutaj, w miejscu gdzie tłumy oglądają chwałę wojowników. Nawet bogowie chaosu zwracają baczną uwagę na takie miejsca. Cóż zemsta będzie musiała poczekać do czasu gdy Rannard wygra arenę by ruszyć w dalszą drogę. Ostrząc swoje dwa miecze czempion Malala przygotowywał się do walki. Jego pan z pewnością wejrzy na niego po walce ze starożytnym nieumarłym wojownikiem.
Życie Gawaina było jak we śnie. Nie postrzegał rzeczywistości w sposób śmiertelny. Pamiętał echo swoich wspomnień ale nawet te się zacierały pozostawiając wrażenie iluzii. Ciągłe wrażenie nierzeczywistości towarzyszące mu od czasu gdy widział i poczuł "swą" smierć wywarły piętno na jego człowieczeństwie a pojawiające sięęczasem wspomnienia rzezi swoich bliskich wywoływały szał i rozpacz Nie dowierzał teraz do końca nawet lustrzanemu odbiciu i szkieletowej czaszce którą w nim widział. Po co tu przybył na tę arenę nie wiedział. Walki jakie tu się odbywały wydały się na tyle rzeczywiste by wziąć w nich udział. Po co? Tego też nie wiedział. Był przeklęty. Teraz pragnął jedynie uwolnienia. Upatrywał go w tym wojowniku z północy a jednak duma niegdysiejszego bretończyka nie pozwalała mu tak po prostu dać się zaszlachtować.
W pełnym rynsztunku wyjechał na swym szkieletowym koniu na arenę by walczyć o śmierć.
Zabrzmiał gong i oczy wszystkich skierowały się na walczących. Gawain ruszył najpierw powoli, stopniowo przyspieszając i w końću przechodząc w szarżę przy akompaniamencie klekoczących kości i zgrzytu metalu. Rannard dobywszy swych dwóch mieczy śledził zbliżającego się przeciwnika by w odpowiednim momencie wykonać unik. Gawain pchnął lancą lecz nieco niecelnie raniąc tylko lekko wojownika chaosu. Malalita jednak ciął mieczami przebijając się przez zbroję i łamiąc kilka kości ze szkieletu Gawaina. Obłożone klątwą miecze wyssały część z nekromantycznej mocy ożywiającej Gawaina i ten odczuł to jako że przeciwnika zabrał mu część siebie. Zabrał część jego siły. Dla Gawaina było to nie do zaakceptowania mimo że pragnął śmierci. Odrzucił ułamaną lancę i dobył topora najeżdżając na Rannarda. Malalikta był szybszy. Dopadł Gawaina wcześniej wymierzając mu kolejne ciosy. Te niewiele robiły niewrażliwemu na ból nieumarłemu. Gawain natomiast celnym ciosem topora nieomal odciął rękę Rannardowi. Wojownik chaosu zawył z nieludzkiego bólu a instynkt przetrwania wziął na nim górę i podał tyły. Widownia na ten widok zareagowała w jedyny możliwy sposób. Rozległy się gwizdy bo nie lubiono tu tchórzy. Gawain pomknął za nim na swym szkieletowym rumaku i zrównawszy się z przeciwnikiem zadał cios. Topór gładko wbił się w szyję przeciwnika zabijając go na miejscu. Ciało Rannarda zwaliło się na piasek. Gawain jednak mimo że zwyciężył wiedział że przegrał. Kolejna szansa na ukrócenie jego nieżycia spełzła na niczym.
Kilka szybkich walk, jeszcze większa chwała, potem odnaleźć tego śmiecia.
Początek walki przerwał Rannardowi przemyślenia. Nieumarły był silniejszy niż się spodziewał. O tak ! To godny przeciwnik. Chwila nieuwagi przyniosła ogromne konsekwencje. Odwrócił się od wroga i zaczął uciekać. Najsilniejszy z bogów nie mógł przepuścić takiego błędu. Rannar padł od haniebnego ciosu w plecy, jego chwała, potęga i plany zemsty wyparowały z niego w ułamku sekundy. Był martwy zanim jego ciężka zbroja zgrzytneła o piasek.
Kurcze.. moje postacie coś ostatnio się nie popisują xD Ale następna będzie wymiatać
Początek walki przerwał Rannardowi przemyślenia. Nieumarły był silniejszy niż się spodziewał. O tak ! To godny przeciwnik. Chwila nieuwagi przyniosła ogromne konsekwencje. Odwrócił się od wroga i zaczął uciekać. Najsilniejszy z bogów nie mógł przepuścić takiego błędu. Rannar padł od haniebnego ciosu w plecy, jego chwała, potęga i plany zemsty wyparowały z niego w ułamku sekundy. Był martwy zanim jego ciężka zbroja zgrzytneła o piasek.
Kurcze.. moje postacie coś ostatnio się nie popisują xD Ale następna będzie wymiatać

Hordes of Chaos.... To było to....
Ten pseudoczempion jakiegoś pseudoboga psuł dobre zdanie o niezłomności wybrańców chaosu!. Niech ludzie się nie zrażają JA dostarczę im rozrywki - mówił sam do siebie Wyrterion po obejrzeniu pseudowalki swego pobratymca.
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
Gong znaczący zakończenie kolejnej walki rozbrzmiał echem na arenie, w korytarzach i salach zamkowych. Pogłos oklasków, wycia tłumów i ruchów ciżby dotarł również do sal treningowych, gdzie ćwiczyło paru pozostałych jeszcze przy życiu uczestników walk.
Hunni zwróciła im tylko przelotną uwagę. Widziała jaszczura łażącego po ścianie, co chwila znikającego i pojawiającego się w innym rogu i przy innej z kolumn. Widziała postać woalowaną w brudne bandaże, ledwie trzymające się całości. Tam gdzie strzępy rozerwały się, wystawały stare, szare kości z których bił blask śmierci. Widziała również elfa stojącego w cieniu kolumny i szyderczo uśmiechającego się w jej stronę. Ignorowała wszystko, sama trenując swe ruchy i techniki do perfekcji. Nie czuła już strachu z obecności i wpływów mrocznych potęg w walki na arenie. Była gotowa stawić im czoła, pokonać i zniszczyć w imię honoru klanu Azgamod i jej brata. Nie bała się śmierci... i tak czekało ją coś znacznie gorszego.
Wraz z hałasem dobiegającym z górnych kondygnacji, Hunni zaprzestała ćwiczeń. Wiedziała, że nadchodzi czas jej walki. Widziała jak elf opuścił swój posterunek, opierając swe ostrze na ramieniu. Ruszyła za nim, nie mówiąc nic Verghun'owi stojącemu obok. On wiedział... wiedział wszystko. Nie trzeba było słów - ani pokrzepienia, ani tych żegnających ani... Komendant tak jak ona, była zatwardziałym wojownikiem i wiedział, że uczucia nienakierowane na walkę stanowią jedynie przeszkodę, na jaką ona teraz nie mogła sobie pozwolić.
Hunni zwróciła im tylko przelotną uwagę. Widziała jaszczura łażącego po ścianie, co chwila znikającego i pojawiającego się w innym rogu i przy innej z kolumn. Widziała postać woalowaną w brudne bandaże, ledwie trzymające się całości. Tam gdzie strzępy rozerwały się, wystawały stare, szare kości z których bił blask śmierci. Widziała również elfa stojącego w cieniu kolumny i szyderczo uśmiechającego się w jej stronę. Ignorowała wszystko, sama trenując swe ruchy i techniki do perfekcji. Nie czuła już strachu z obecności i wpływów mrocznych potęg w walki na arenie. Była gotowa stawić im czoła, pokonać i zniszczyć w imię honoru klanu Azgamod i jej brata. Nie bała się śmierci... i tak czekało ją coś znacznie gorszego.
Wraz z hałasem dobiegającym z górnych kondygnacji, Hunni zaprzestała ćwiczeń. Wiedziała, że nadchodzi czas jej walki. Widziała jak elf opuścił swój posterunek, opierając swe ostrze na ramieniu. Ruszyła za nim, nie mówiąc nic Verghun'owi stojącemu obok. On wiedział... wiedział wszystko. Nie trzeba było słów - ani pokrzepienia, ani tych żegnających ani... Komendant tak jak ona, była zatwardziałym wojownikiem i wiedział, że uczucia nienakierowane na walkę stanowią jedynie przeszkodę, na jaką ona teraz nie mogła sobie pozwolić.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Corvannes (Dark Elf Master) vs Hunni(dwarf Thane)
Radosna atmowsfera na trybunach trwała w najlepsze. Tu na arenie było chyba jedyne miejsce w całej Sylvanii gdzie hołdowano rozrywkom i śmiano się radośnie nawet jeśli śmiejący się cieszyli się z smierci jednego z zawodników na arenie. Lud się cieszył a Czarodziej Areny lubił gdy lud się cieszył.
Spojrzał na nieco ponurego nadal Albrechta. Ten popijał wino z kryształowego kielicha obserwując uważnie walki na arenie.
-NAstępni w kolejce do walki to krasnoludzica i elf. Co o tym sądzisz drogi Albrechcie?- spytał mag.
-O to powinno być ciekawe. Myślę że to właśnie to krasnoludka będzie górą. Znam ich. Walczą jak same diabły.
Mag miał inne zdanie.
- Ja jednak twierdze że "ten" elf jest inny niż myślisz. Wydaje mi się że to urodzony zabójca. Wygląda na to jakby ścinanie głów było jego życiową pasją i zawodem nieomal.
Oczywiście żaden z nich nie miał pojęcia jak blisko prawdy był mag. Po chwili ciszy Albrecht się odezwał.
-A może tak mały zakładzik magu? 100 złotych koron na naszego faworyta dla uatrakcyjnienia tego pojedynku?
-Zgoda.-przytaknął mag.- Tak. To powinno być ciekawe.
Corvannes już nie obserwowął krasnoludki. Dowiedział się o niej wszystkiego czego mógł. Swoje wyszkolenie w świątyni Khaina zawdzięczał zdolność nie tylko otwartej walki i dekaputacji ale równierz ianalizowania słabych stron przeciwnika by jak najmocniej uderzyć w najsłabszy punkt. Elf czuł niecierpliwość by wreszcie posmakować krwi. Nienawidził krasnoludów z głębi swej czarnej duszy. Uważał że to oni byli sprawcami części nieszczęść narodu prawdziwych elfów. Jedyny z nich pożytrk był taki że wdali się w wojnę z słabeuszami Ulthuańskimi. Niestety nie wybili się nawzajem. Corvannes miał jednak inną misję tutaj niż tylko zabijanie krasnoludów. Pojedynki stanowiły przyjemność ale i szczeble do zdobycia informacji od potężnego maga. On musiał wiedzieć gdzie jest to czego szuka. Corvannes udowodni swoją wartość i odnajdzie koronę.
Czas ćwiczeń się skońćzył. Hunni przywdziała swoją wspaniałą gromrillową zbroję bo oto była jej kolej by zmierzyć się na arenie. Nie dałą po sobie poznać nic. Verghun zaczął jednak coś podejrzewać. Znał ja zbyt dobrze. Gdy zapytał po prostu go zbyła. Najważniejsze było to że udało się odzyskać ciało Goraxa. Honor rodziny został zachowany. Jednak coś co zrobiłą Hunni było dla niej osobistą utratą honoru. Czułą że warto jednak było. Honor rodziny i klanu był ważniejszy niż jej honor. A odzyskać go mogła ginąć na arenie lub wygrywając arenę. To co Von Carstein jej odebrał być może uda się odzyskać. Być może istniała słaba nadzieja że nikt też się nie dowie. Nadzieją jej był czarodziej. On wyczuł że zaszła zmiana. On dowiedział się i rozmówił się z nią i dał jej dodatkową motywację do walki. Bez tego najprawdopodobniej zrezygnowana dałaby się zaszlachtować. Jeśli wygra arenę wszystko wróci do normy i porządku. Mag areny jej to obiecał a Hunni wbrew sobie uwierzyła bo nic innego jej już nie pozostało. Skończyłą dobierać swój ekwipunek i z determinacją chwyciłą za topór. Spojrzała ostatni raz w lustro i udała się w kierunku wyjścia na arenę.
Dwie postacie stały już na polu oczekując na sygnał. Wrzawa publiki zagrzewała do walki wojowników. Zwłaszcza wrzawa dochodziłą z trybun gdzie drużyna Hunni zajęłą swoje miejsce. Krasnoludka spojrzała na Verghuna po raz ostatni. Ten skinął głową. Zauważyła ten gest lecz nie potrafiła się zdobyć żeby odpowiedzieć podobnym gestem. Zwróciła swe oblicze na elfa. Musiałą się skupić na walce z nim. Elf wyglądał arogancką. Swoją postawą wpisywał się w mentalność całej swojej rasy. Czas było też przy okazji pokazać mu że krasnoludy nie zapominają wojny o zemstę. Gong obwieścił rozpoczęcie walki. Corvannes ruszył powoli na krasnoludkę a Hunni chwyciwszy topór oburącz kroczyła na elfa. Gdy zbliżyli się do siebie zatrzymali się. Po chwili elf zaczął krążyć dookołą niej czekając na dogodny moment do udeżenia. Takoż zrobiła Hunni i przez moment okrążali się wzajemnie. Na trybunach zapadłą cisza i każdy teraz w milczeniu oglądał. Kto pierwszy uderzy i kto pierwszy padnie. Corvannes ruszył pierwszy z atakiem. Z okrzykiem bojowym z uniesionym Draichem natarł na krasnoludkę. Topór śmignął by odbić wielkie ostrze lecz bronie minęły się nieznacznie i pierwszy celny cios należał do elfa. Draich z trudem przebiłłzbroję na naramienniku lekko tylko raniąc Hunni. KRasnoludka pchnęła żeleźcem broni wprost na twarz elfa ten jednak wyszarpawszy broń zdołał odsunąć się i z obrotu wyprowadzić kolejne cięcie. Tym razem Gromrill znów poddał się lecz każda inna zbroja rozpękła by się mocno. W tym przypadku Hunni znów doznała tylko płytkiego cięcia. Mając elfa z niewychodnej pozycji mogła tylko rąbnąć drzewcem w brzuch. Corvannes stęknął boleśnie odskakując . Cios był mocny choć a choć niegroźny pozbawiłłgo dechu. Na trybunach Verghun zacisnął usta. Jak narazie przeciwnik Hunni miał inicjatywę ale po ciosie jego Tana straciłłnieco impetu. Tymczasem Corvannes doszed do siebie .
Atakując ponownie znów uszkodził gromrilówkę tym razem na udzie. Hunni bardzo lubiłą swą zbroję tak więc takie uszkodzenie było dla niej nie do zaakceptowania. Trzema szybkimi krokami do przodu znalazłą się w dogodnej pozycji. Uderzyłą szerokim cięciem równolegle do klatki piersiowej elfa. Ostrze topora rozcięło bez problemu napierśnik i kolczugę a także raniąc ciało. Corvannes wrzasnął zraniony. Cofnął się nieznacznie. Miał już wziąć kolejny zamach gdy Hunni dopadła go nie dając się wybić z rytmu. Cięciem znad głowy trafiła wprost w jego hełm i rozcięła razem z głową na pół. Elf padł martwy na ziemię. Na trybunach wybuchłą wrzawa. Hunni odwróciłą się do wiwatujących i uniosła topór wysoko. Potem skierowała się w kierunku Verghuna i innych krasnoludów. Zdjęła hełm ukazując blade oblicze, które jednak rozświetlił lekki uśmiech. Verghun odetchnął z ulgą.
Tymczasme na trybunie honorowej niezadowolony mag rzucił mieszek złota zawierający 100 złotych koron Albrechtowi.
Radosna atmowsfera na trybunach trwała w najlepsze. Tu na arenie było chyba jedyne miejsce w całej Sylvanii gdzie hołdowano rozrywkom i śmiano się radośnie nawet jeśli śmiejący się cieszyli się z smierci jednego z zawodników na arenie. Lud się cieszył a Czarodziej Areny lubił gdy lud się cieszył.
Spojrzał na nieco ponurego nadal Albrechta. Ten popijał wino z kryształowego kielicha obserwując uważnie walki na arenie.
-NAstępni w kolejce do walki to krasnoludzica i elf. Co o tym sądzisz drogi Albrechcie?- spytał mag.
-O to powinno być ciekawe. Myślę że to właśnie to krasnoludka będzie górą. Znam ich. Walczą jak same diabły.
Mag miał inne zdanie.
- Ja jednak twierdze że "ten" elf jest inny niż myślisz. Wydaje mi się że to urodzony zabójca. Wygląda na to jakby ścinanie głów było jego życiową pasją i zawodem nieomal.
Oczywiście żaden z nich nie miał pojęcia jak blisko prawdy był mag. Po chwili ciszy Albrecht się odezwał.
-A może tak mały zakładzik magu? 100 złotych koron na naszego faworyta dla uatrakcyjnienia tego pojedynku?
-Zgoda.-przytaknął mag.- Tak. To powinno być ciekawe.
Corvannes już nie obserwowął krasnoludki. Dowiedział się o niej wszystkiego czego mógł. Swoje wyszkolenie w świątyni Khaina zawdzięczał zdolność nie tylko otwartej walki i dekaputacji ale równierz ianalizowania słabych stron przeciwnika by jak najmocniej uderzyć w najsłabszy punkt. Elf czuł niecierpliwość by wreszcie posmakować krwi. Nienawidził krasnoludów z głębi swej czarnej duszy. Uważał że to oni byli sprawcami części nieszczęść narodu prawdziwych elfów. Jedyny z nich pożytrk był taki że wdali się w wojnę z słabeuszami Ulthuańskimi. Niestety nie wybili się nawzajem. Corvannes miał jednak inną misję tutaj niż tylko zabijanie krasnoludów. Pojedynki stanowiły przyjemność ale i szczeble do zdobycia informacji od potężnego maga. On musiał wiedzieć gdzie jest to czego szuka. Corvannes udowodni swoją wartość i odnajdzie koronę.
Czas ćwiczeń się skońćzył. Hunni przywdziała swoją wspaniałą gromrillową zbroję bo oto była jej kolej by zmierzyć się na arenie. Nie dałą po sobie poznać nic. Verghun zaczął jednak coś podejrzewać. Znał ja zbyt dobrze. Gdy zapytał po prostu go zbyła. Najważniejsze było to że udało się odzyskać ciało Goraxa. Honor rodziny został zachowany. Jednak coś co zrobiłą Hunni było dla niej osobistą utratą honoru. Czułą że warto jednak było. Honor rodziny i klanu był ważniejszy niż jej honor. A odzyskać go mogła ginąć na arenie lub wygrywając arenę. To co Von Carstein jej odebrał być może uda się odzyskać. Być może istniała słaba nadzieja że nikt też się nie dowie. Nadzieją jej był czarodziej. On wyczuł że zaszła zmiana. On dowiedział się i rozmówił się z nią i dał jej dodatkową motywację do walki. Bez tego najprawdopodobniej zrezygnowana dałaby się zaszlachtować. Jeśli wygra arenę wszystko wróci do normy i porządku. Mag areny jej to obiecał a Hunni wbrew sobie uwierzyła bo nic innego jej już nie pozostało. Skończyłą dobierać swój ekwipunek i z determinacją chwyciłą za topór. Spojrzała ostatni raz w lustro i udała się w kierunku wyjścia na arenę.
Dwie postacie stały już na polu oczekując na sygnał. Wrzawa publiki zagrzewała do walki wojowników. Zwłaszcza wrzawa dochodziłą z trybun gdzie drużyna Hunni zajęłą swoje miejsce. Krasnoludka spojrzała na Verghuna po raz ostatni. Ten skinął głową. Zauważyła ten gest lecz nie potrafiła się zdobyć żeby odpowiedzieć podobnym gestem. Zwróciła swe oblicze na elfa. Musiałą się skupić na walce z nim. Elf wyglądał arogancką. Swoją postawą wpisywał się w mentalność całej swojej rasy. Czas było też przy okazji pokazać mu że krasnoludy nie zapominają wojny o zemstę. Gong obwieścił rozpoczęcie walki. Corvannes ruszył powoli na krasnoludkę a Hunni chwyciwszy topór oburącz kroczyła na elfa. Gdy zbliżyli się do siebie zatrzymali się. Po chwili elf zaczął krążyć dookołą niej czekając na dogodny moment do udeżenia. Takoż zrobiła Hunni i przez moment okrążali się wzajemnie. Na trybunach zapadłą cisza i każdy teraz w milczeniu oglądał. Kto pierwszy uderzy i kto pierwszy padnie. Corvannes ruszył pierwszy z atakiem. Z okrzykiem bojowym z uniesionym Draichem natarł na krasnoludkę. Topór śmignął by odbić wielkie ostrze lecz bronie minęły się nieznacznie i pierwszy celny cios należał do elfa. Draich z trudem przebiłłzbroję na naramienniku lekko tylko raniąc Hunni. KRasnoludka pchnęła żeleźcem broni wprost na twarz elfa ten jednak wyszarpawszy broń zdołał odsunąć się i z obrotu wyprowadzić kolejne cięcie. Tym razem Gromrill znów poddał się lecz każda inna zbroja rozpękła by się mocno. W tym przypadku Hunni znów doznała tylko płytkiego cięcia. Mając elfa z niewychodnej pozycji mogła tylko rąbnąć drzewcem w brzuch. Corvannes stęknął boleśnie odskakując . Cios był mocny choć a choć niegroźny pozbawiłłgo dechu. Na trybunach Verghun zacisnął usta. Jak narazie przeciwnik Hunni miał inicjatywę ale po ciosie jego Tana straciłłnieco impetu. Tymczasem Corvannes doszed do siebie .
Atakując ponownie znów uszkodził gromrilówkę tym razem na udzie. Hunni bardzo lubiłą swą zbroję tak więc takie uszkodzenie było dla niej nie do zaakceptowania. Trzema szybkimi krokami do przodu znalazłą się w dogodnej pozycji. Uderzyłą szerokim cięciem równolegle do klatki piersiowej elfa. Ostrze topora rozcięło bez problemu napierśnik i kolczugę a także raniąc ciało. Corvannes wrzasnął zraniony. Cofnął się nieznacznie. Miał już wziąć kolejny zamach gdy Hunni dopadła go nie dając się wybić z rytmu. Cięciem znad głowy trafiła wprost w jego hełm i rozcięła razem z głową na pół. Elf padł martwy na ziemię. Na trybunach wybuchłą wrzawa. Hunni odwróciłą się do wiwatujących i uniosła topór wysoko. Potem skierowała się w kierunku Verghuna i innych krasnoludów. Zdjęła hełm ukazując blade oblicze, które jednak rozświetlił lekki uśmiech. Verghun odetchnął z ulgą.
Tymczasme na trybunie honorowej niezadowolony mag rzucił mieszek złota zawierający 100 złotych koron Albrechtowi.
Szlak moi Egzekutorzy jakoś nie mają szczęścia 

kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...