Arena Śmierci(26)-Ruiny Sartosy
Re: Arena Śmierci(26)-Ruiny Sartosy
Reynald przez chwilę sądził, że ktoś w pobliżu drze się po bretońsku, w dodatku z wyjątkowo parszywym, gwarowym dialektem z Dolnej Akwitanii. Gdy jednak podniósł głowę by się rozejrzeć, nie dostrzegł nikogo, kto mógłby wydawać się jego rodakiem. Umysł zaprzątały mu z resztą dużo ważniejsze sprawy - jego koń okulał kilka dni temu, niefortunnie stąpając po skalnym osypisku i Bretończyk był zmuszony odbyć resztę podróży do Sartosy pieszo, prowadząc wierzchowca za wodze. Choć był rosłym i silnym mężczyzną, to marsz w południowym słońcu i pełnej zbroi połączony z bardzo skąpymi posiłkami zdążył go solidnie zmęczyć. Widok portowych zabudowań Sartosy wywołał więc nieśmiały uśmiech na jego twarzy, pomimo złej sławy jaka otaczała to miejsce. W sakiewce wciąż miał sporo srebra, za które mógł wyspać się i najeść we względnie wygodnych warunkach i opłacić konowała, który zająłby się wierzchowcem. W ostateczności zawsze mógł sprzedać złoty pierścień ze sporym szmaragdem, który widniał na jednym z jego palców i kupić za to nowego konia. A że Sartosa cieszyła się złą sławą? Tym lepiej! Co z niego byłby za rycerz, gdyby mieli go zniechęcić kryjący się po zaułkach piraci i złodzieje? Od prawie roku był już w drodze, chcąc odnaleźć drogę do Pani i Świętego Graala, dostąpić najwyższego zaszczytu jaki może spotkać człowieka na tym świecie, a ta mieścina i jej godni pożałowania mieszkańcy nie mogli być większą przeszkodą niż przeciwnicy, których dane już było mu spotkać na swojej drodze. Przez myśl przemknęło mu wspomnienie o starciu z młodą wywerną kilka tygodni temu, gdy niedawno zaleczona rana na udzie dała o sobie znać. Jaszczur nie był specjalnie duży, może wielkości krowy, ale za to piekielnie szybki i chyba równie głodny. Jego jadowy kolec zdołał odnaleźć drogę między płytami pancerza i ugodzić Reynalda w nogę. Jad młodej wywerny był zbyt słaby by go zabić, ale na tyle mocny by wywołać czterodniową gorączkę i spowodować, że udo spuchło mu do rozmiarów bicepsu ogra.
Rzecz ta należała już jednak do przeszłości, a kły potwora leżały w podróżnej torbie przy siodle na dowód zwycięstwa. Bretończyk sunął w tłumie żeglarzy, kupców, żebraków i złodziei po zawalonych odpadkami uliczkach Sartosy, wypatrując gospody, która nie przypominałaby przytułku dla bezdomnych albo rzeźniczej jatki. W końcu jego uwagę przykuł sporych rozmiarów budynek z przylegającą doń stajnią, opatrzony szyldem z napisem "Zajazd pod Złotym Berłem". Nad drzwiami wejściowymi wisiało faktycznie berło, choć wykonane z drewna i pokryte jedynie łuszczącą się złotą farbą. Obok drzwi wisiało zaś sporych rozmiarów pergaminowe pismo, obwieszczające możliwość wzięcia udziału w walkach na lokalnej arenie. Rycerz uśmiechnął się krzywo i rzucił do swojego wierzchowca:
- Widzisz Argo? Pani słusznie postawiła to miasto na naszej drodze...tobie na odpoczynek, a mnie na kolejną próbę...
Reynald de Rousillon, bretoński wędrowny rycerz
uzbrojenie: dwuręczny miecz (bretoński, nieco krótszy od imperialnego greatsworda), puginał (rycerska mizerykordia)
zbroja: ciężka (pełna kolcza uzupełniona płytowymi elementami, typowa dla Bretończyków), ciężki hełm (garnczkowy), na zbroi herbowa szata - lewa połowa w biało-błękitną szachownicę, na prawej połowie wspięty złoty lew w czarnym polu (szata bez wpływu na walkę)
ekwipunek: wyostrzona broń, pierścień protekcji (pierścień ze szmaragdem od matki, nie wie o jego właściwościach)
umiejętności: błogosławiony przez Panią, Celne Ciosy
Rzecz ta należała już jednak do przeszłości, a kły potwora leżały w podróżnej torbie przy siodle na dowód zwycięstwa. Bretończyk sunął w tłumie żeglarzy, kupców, żebraków i złodziei po zawalonych odpadkami uliczkach Sartosy, wypatrując gospody, która nie przypominałaby przytułku dla bezdomnych albo rzeźniczej jatki. W końcu jego uwagę przykuł sporych rozmiarów budynek z przylegającą doń stajnią, opatrzony szyldem z napisem "Zajazd pod Złotym Berłem". Nad drzwiami wejściowymi wisiało faktycznie berło, choć wykonane z drewna i pokryte jedynie łuszczącą się złotą farbą. Obok drzwi wisiało zaś sporych rozmiarów pergaminowe pismo, obwieszczające możliwość wzięcia udziału w walkach na lokalnej arenie. Rycerz uśmiechnął się krzywo i rzucił do swojego wierzchowca:
- Widzisz Argo? Pani słusznie postawiła to miasto na naszej drodze...tobie na odpoczynek, a mnie na kolejną próbę...
Reynald de Rousillon, bretoński wędrowny rycerz
uzbrojenie: dwuręczny miecz (bretoński, nieco krótszy od imperialnego greatsworda), puginał (rycerska mizerykordia)
zbroja: ciężka (pełna kolcza uzupełniona płytowymi elementami, typowa dla Bretończyków), ciężki hełm (garnczkowy), na zbroi herbowa szata - lewa połowa w biało-błękitną szachownicę, na prawej połowie wspięty złoty lew w czarnym polu (szata bez wpływu na walkę)
ekwipunek: wyostrzona broń, pierścień protekcji (pierścień ze szmaragdem od matki, nie wie o jego właściwościach)
umiejętności: błogosławiony przez Panią, Celne Ciosy
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Miał być Niziołek, ale nie potrafiłem niczego sensownego wymyślić
Dzień chylił się ku końcowi. Zachodzące słońce radośnie pełgało na piersiach syreny przymocowanej do dziobu statku. Na horyzoncie ukazała się Sartosa.
Gianni ubrał spodnie, przymocował rapier i pistolety do pasa, po czym otworzył drzwi, wypuszczając spracowaną dziewkę z kajuty i sam ruszył ku zbrojowni. W pomieszczeniu przechowywano zadziwiająca ilość broni i zbroi wszelakiej maści. Głównie było to uzbrojenie paradne, gdyż wbrew rozsądkowi Gianni pozwalał nosić załodze broń przy sobie, nie obawiał się buntu na statku. Nie martwił się rozróbami, bo to on sam wybierał pośród zawadiak, którzy byli mu winni ocalenie od szubienicy, czy innej, bardziej wymyślnej śmierci.
Z namaszczeniem otworzył szafę, w której złożono jego zbroję. Była w kolorze złota. Krążyły pogłoski, że tak naprawdę jest wykonana ze stopu Gromrilu z najlepszej jakości tileańskim złotem. Od wewnątrz podbita była czerwonym, aksamitnym materiałem, co z reszta pasowało do jego iście królewskie stroju w tymże kolorze. Podobno wartość tej zbroi przewyższała wartość całego statku wraz z wyposażeniem . A okręt ten wyszedł spod ręki najlepszych imperialnych mistrzów. Gianni sam siebie uważał za kogoś w rodzaju księcia złodziei, kogoś kto spośród tych wszystkich szumowin z portu doszedł do czegoś, w dość uczciwy sposób. W oczach innych był kimś, na widok kogo niewiastom miękły nogi, ręce mężów zaciskały się w pięści, a psy szczekały. Oficjalnie był admirałem tileańskiej floty, nieoficjalnie – szpiegiem. Likwidował wszystko co w jego mniemaniu stanowiło zagrożenie dla ludności. Od Goblinów po wrogów politycznych i własnych. Szczególnie tych drugich.
Statek właśnie dobijał do portu, grupa obtartych Bretończyków klnąc pod nosem cumowała statek. Na pokładzie panowało radosne ożywienie. Kilku najemników stękając niemiłosiernie wyprowadzała spod pokładu grupę spętanych, elfickich wiedźm, owoc ostatniego starcia z Druchii. Na ich widok gęby Bretończyków przyozdobił szczery, nie kryjący intencji, uśmiech, pokazując przy tym liczne braki w uzębieniu. Z pokładowej kuchni dobiegały odgłosy radosnej bijatyki. Krótką chwile potem rozległ się odgłos tłuczonej szyby i przez okno wyleciał Niziołek z kiełbasą w zębach, a zaraz za nim powietrze przeszył lecący tasak i wbił się w pokład między nogami Gnoma.
- Kurwa, blisko było – wypowiedzenie tych słów utrudniały mu zarówno wybite zęby jak i zdobycz w ustach
- Chodź Lumpin trzeba spieniężyć Wiedźmy, prowadź do „Rudej Jolki”
- Z przyjemnością, Niziołek oblizał się obleśnie
Przechodzili właśnie wraz z „towarem” przez brudne uliczki Sartosy, gdy uwagę Gianniego przykuł elfi zabójca zmierzający do tawerny. Jednak szybko skarcił się w myślach, najpierw przyjemności potem obowiązki.
Gdy wychodzili z tego osławionego przybytku rozpusty była już późna noc, złote monety przyjemnie brzęczały w kieszeni. Pomimo wcześniejszych oporów i uprzedzeń rasowych Gianni zostawił sobie jedną Elfkę. Wcześniej odurzył ją jakimś tajemniczym wywarem, dzięki któremu, według słów burdelmamy miała być całkowicie posłuszna; jak na razie działała bez zarzutów. z czego Niziołek odczuwał niezwykłą przyjemność zatapiając się w swych marzeniach, których nie powstydziłby się nawet Slannesh. Miała być ona podarkiem dla mistrza areny; w końcu przybył tutaj, aby bez ogródek mógł wytępić jak najwięcej nieludzi, a tym samym napełnić sobie kieszeń.
W tawernie towarzystwo dopiero się rozkręcało, w jednym kącie grupa tubylców okładała się po gębach. Obok przy stolikach drzemało kilku krasnoludów, sądząc po ilości kuflów i rozlanego piwa nic nie mogło ich teraz obudzić. W najdalszym zakątku tawerny siedziało kilku mrocznych elfów, a wśród nich tenże Asasyn. Gianni mrugnął do Lumpina i zaczęło się przedstawienie. Niziołek wraz z Elfką udali się do stolika krasnoludów i Gnom zamówił trunek. Gianni będąc przy Elfach rzucił drwiąco w kierunku zabójcy:
- Ciekawy jestem czy potrafisz szybciej władać nożem, niż ona ustami – powiedział kpiąco, wskazując na Elfkę - więc jak ? – rzekł wbijając w stół bogato zdobiony sztylet
- Spróbuj mi dorównać – odrzekł Elf przy aprobacie pobratymców, poczym rozłożył palce i z zadziwiającą prędkością uderzał pomiędzy nimi nożem.
- Nieźle, ale co powiesz jeśli zwiększymy stawkę i zatrujemy ostrze jadem Mantykory?
- Zgoda, ale jeśli wygram to ty zajmiesz miejsce Wiedźmy
- Oczywiście – powiedział wykrzywiając wargi i oblał ostrze trucizną
Elf rozpoczął pokaz, lecz Niziołek zataczając się, przypadkiem popchną zabójcę. Jad zadziałał błyskawicznie, Asasyn złapał się za przecięty palec i z grymasem bólu na twarzy osuną się na ziemię.
- Śmierć wszystkim skurwysynom! – zakrzyknął Lumpin i wbił tasak prosto między oczy drugiego Druchii
Trzeci już leżał martwy z rapierem malowniczo sterczącym z piersi
- Jutro idę zapisać się na Arenę – rzekł Gianni spluwając na zwłoki
Imię: Gianni (DoW Captain)
Broń: Rapier
Uzbrojenie: Średnia zbroja, średni tileański hełm,
Ekwipunek: Mistrzowska zbroja, Pierścień Potencji
Umiejętności: Mistrz Fechtunku, Błyskawiczny unik
Dzień chylił się ku końcowi. Zachodzące słońce radośnie pełgało na piersiach syreny przymocowanej do dziobu statku. Na horyzoncie ukazała się Sartosa.
Gianni ubrał spodnie, przymocował rapier i pistolety do pasa, po czym otworzył drzwi, wypuszczając spracowaną dziewkę z kajuty i sam ruszył ku zbrojowni. W pomieszczeniu przechowywano zadziwiająca ilość broni i zbroi wszelakiej maści. Głównie było to uzbrojenie paradne, gdyż wbrew rozsądkowi Gianni pozwalał nosić załodze broń przy sobie, nie obawiał się buntu na statku. Nie martwił się rozróbami, bo to on sam wybierał pośród zawadiak, którzy byli mu winni ocalenie od szubienicy, czy innej, bardziej wymyślnej śmierci.
Z namaszczeniem otworzył szafę, w której złożono jego zbroję. Była w kolorze złota. Krążyły pogłoski, że tak naprawdę jest wykonana ze stopu Gromrilu z najlepszej jakości tileańskim złotem. Od wewnątrz podbita była czerwonym, aksamitnym materiałem, co z reszta pasowało do jego iście królewskie stroju w tymże kolorze. Podobno wartość tej zbroi przewyższała wartość całego statku wraz z wyposażeniem . A okręt ten wyszedł spod ręki najlepszych imperialnych mistrzów. Gianni sam siebie uważał za kogoś w rodzaju księcia złodziei, kogoś kto spośród tych wszystkich szumowin z portu doszedł do czegoś, w dość uczciwy sposób. W oczach innych był kimś, na widok kogo niewiastom miękły nogi, ręce mężów zaciskały się w pięści, a psy szczekały. Oficjalnie był admirałem tileańskiej floty, nieoficjalnie – szpiegiem. Likwidował wszystko co w jego mniemaniu stanowiło zagrożenie dla ludności. Od Goblinów po wrogów politycznych i własnych. Szczególnie tych drugich.
Statek właśnie dobijał do portu, grupa obtartych Bretończyków klnąc pod nosem cumowała statek. Na pokładzie panowało radosne ożywienie. Kilku najemników stękając niemiłosiernie wyprowadzała spod pokładu grupę spętanych, elfickich wiedźm, owoc ostatniego starcia z Druchii. Na ich widok gęby Bretończyków przyozdobił szczery, nie kryjący intencji, uśmiech, pokazując przy tym liczne braki w uzębieniu. Z pokładowej kuchni dobiegały odgłosy radosnej bijatyki. Krótką chwile potem rozległ się odgłos tłuczonej szyby i przez okno wyleciał Niziołek z kiełbasą w zębach, a zaraz za nim powietrze przeszył lecący tasak i wbił się w pokład między nogami Gnoma.
- Kurwa, blisko było – wypowiedzenie tych słów utrudniały mu zarówno wybite zęby jak i zdobycz w ustach
- Chodź Lumpin trzeba spieniężyć Wiedźmy, prowadź do „Rudej Jolki”
- Z przyjemnością, Niziołek oblizał się obleśnie
Przechodzili właśnie wraz z „towarem” przez brudne uliczki Sartosy, gdy uwagę Gianniego przykuł elfi zabójca zmierzający do tawerny. Jednak szybko skarcił się w myślach, najpierw przyjemności potem obowiązki.
Gdy wychodzili z tego osławionego przybytku rozpusty była już późna noc, złote monety przyjemnie brzęczały w kieszeni. Pomimo wcześniejszych oporów i uprzedzeń rasowych Gianni zostawił sobie jedną Elfkę. Wcześniej odurzył ją jakimś tajemniczym wywarem, dzięki któremu, według słów burdelmamy miała być całkowicie posłuszna; jak na razie działała bez zarzutów. z czego Niziołek odczuwał niezwykłą przyjemność zatapiając się w swych marzeniach, których nie powstydziłby się nawet Slannesh. Miała być ona podarkiem dla mistrza areny; w końcu przybył tutaj, aby bez ogródek mógł wytępić jak najwięcej nieludzi, a tym samym napełnić sobie kieszeń.
W tawernie towarzystwo dopiero się rozkręcało, w jednym kącie grupa tubylców okładała się po gębach. Obok przy stolikach drzemało kilku krasnoludów, sądząc po ilości kuflów i rozlanego piwa nic nie mogło ich teraz obudzić. W najdalszym zakątku tawerny siedziało kilku mrocznych elfów, a wśród nich tenże Asasyn. Gianni mrugnął do Lumpina i zaczęło się przedstawienie. Niziołek wraz z Elfką udali się do stolika krasnoludów i Gnom zamówił trunek. Gianni będąc przy Elfach rzucił drwiąco w kierunku zabójcy:
- Ciekawy jestem czy potrafisz szybciej władać nożem, niż ona ustami – powiedział kpiąco, wskazując na Elfkę - więc jak ? – rzekł wbijając w stół bogato zdobiony sztylet
- Spróbuj mi dorównać – odrzekł Elf przy aprobacie pobratymców, poczym rozłożył palce i z zadziwiającą prędkością uderzał pomiędzy nimi nożem.
- Nieźle, ale co powiesz jeśli zwiększymy stawkę i zatrujemy ostrze jadem Mantykory?
- Zgoda, ale jeśli wygram to ty zajmiesz miejsce Wiedźmy
- Oczywiście – powiedział wykrzywiając wargi i oblał ostrze trucizną
Elf rozpoczął pokaz, lecz Niziołek zataczając się, przypadkiem popchną zabójcę. Jad zadziałał błyskawicznie, Asasyn złapał się za przecięty palec i z grymasem bólu na twarzy osuną się na ziemię.
- Śmierć wszystkim skurwysynom! – zakrzyknął Lumpin i wbił tasak prosto między oczy drugiego Druchii
Trzeci już leżał martwy z rapierem malowniczo sterczącym z piersi
- Jutro idę zapisać się na Arenę – rzekł Gianni spluwając na zwłoki
Imię: Gianni (DoW Captain)
Broń: Rapier
Uzbrojenie: Średnia zbroja, średni tileański hełm,
Ekwipunek: Mistrzowska zbroja, Pierścień Potencji
Umiejętności: Mistrz Fechtunku, Błyskawiczny unik
Ostatnio zmieniony 1 lis 2010, o 17:39 przez Krzyżu, łącznie zmieniany 1 raz.
Na horyzoncie powoli rysował się palący okrąg porannego słońca, zwalista postać orka rzucała długi cień na drogę.
-Szefie długo jeszcze tak leźć będziemy? Mruknął nieśmiało goblin.
-To ja cię na grzbiecie targam to co rzesz skamlesz psie. Odparł szorstko ork.
Choć nigdy tego nie przyznawał lubił goblina w długich podróżach, milczenie jest nie do zniesienia, a goblin wiecznie miał coś do powiedzenia. Szli bez chwili przerwy już kilka dni, nawet ktoś z siłą i wytrzymałością Badruka powinien był opaść z sił. On jednak nie wydawał się być specjalnie zmęczony, szedł dalej bo miał cel. Wydawać by się mogło, że jego cel jest raczej trywialny i dla orka charakterystyczny, celem Badruka było w końcu nic innego jak dążenie do walki. Badruk nie był jednak zwykłym orkiem, był nad wyraz inteligentny, działo się to za sprawą magicznej bransolety którą nosił teraz jako pierścień. Bransoletę te zdarł z nekromanty, jeszcze za czasów kiedy tułał się sam i wynajmował swe usługi jako najemnik. Miała ona niezwykłą właściwość która sprawiała, iż ten kto ją nosił górował nad innymi intelektem. O ile w rękach czarodzieja artefakt ten mógł okazać się przepotężny, o tyle w posiadaniu Badruka, cóż sprawił, że ork stracił część agresywności a styl jego walki stał się bardziej finezyjny. Nie szukał też on zwady z byle kim dla samej bitki jak robią to zwykle orkowie, Badruk bowiem za sprawa bransolety zdał sobie sprawę iż na mięśniach można zarobić, i sensu nie ma prac kogoś w pysk dla samego prania.
Raz po raz zaciągał się do kompani najemnych, zaraz po tym jak udało mu się oczywiście wyperswadować siłą, że zwady nie szuka, a szukanie jej z nim na siłę sensu nie ma, gdyż martwi najemnicy zysku nie przynoszą.
Doszło w końcu i do tego, że sława Badruka, wyprzedzała go, z czasem zaczęto wręcz ubiegać się o jego usługi. Nigdy bowiem nie zdążyło się, aby to co zabić było trzeba z życiem uszło gdy za robotę brał się Badruk. Himery, trolle, zwierzoludzie, minotaury, czy demony, Badruk zabijał to na co zlecenie dostał, a że arytmetyka nie była jego mocną stroną tym chętniej go najmowano bo czy 5 koron za zabicie trolla to wielka zaplata?
Lata mijały, do Badruka przyłączył się Rikkit, goblin tak mały, że o bycie snotlingiem można by go posądzić, zawsze się jednak złościł i dźgał swą małą włócznią każdego kto ośmielił by się takie wnioski wysuwać.
Badruk i Rikkit przeżyli razem wiele wspaniałych przygód, niestety to nie czas i miejsce by je teraz opowiedzieć. Wypadało by jednak wrócić do początku tej opowieści którą snuć się zaczęło.
Tak o to bowiem, czarny ork oślepiony wczesnymi promieniami słońca, uśmiechnął się pod nosem.
-To już tu Rikkit, Sartosa… Tu jest ta parszywa Arena!
-Szefie ale na co nam to? Złota mamy dość, a ten halfling co to nam o niej opowiedział całkiem nie zgnił jeszcze jeść mamy co.
-Tępa pokrako, a gdzie jak nie tam spotkam wyzwanie? Dość mam już słabeuszy i po co ja w ogóle z tobą gadam, psie nędzny. Idziemy i już ja tu decyduje czym ryj bo i ciebie zjem.
No i ruszyli, daleko w oddali bowiem rozpościerała się Sartosa, upragniony cel ich podróży…
Imię: Badruk Czaszkomiażdżyciel - Czarny Ork
Uzbrojenie: Miecz Dwuręczny - długi i potężny siekacz tak wielki, że nawet Badruk musi używać obu rąk dodatkowo jest to płonąca broń ; Bicz -zakończony haczykami boleśnie ciało tnącymi.
Zbroja: Ciężki orczy pancerz, Ciężki orczy hełm
Ekwipunek: Płonąca broń (patrz uzbrojenie)
Umiejętność: Wytrzymały
-Szefie długo jeszcze tak leźć będziemy? Mruknął nieśmiało goblin.
-To ja cię na grzbiecie targam to co rzesz skamlesz psie. Odparł szorstko ork.
Choć nigdy tego nie przyznawał lubił goblina w długich podróżach, milczenie jest nie do zniesienia, a goblin wiecznie miał coś do powiedzenia. Szli bez chwili przerwy już kilka dni, nawet ktoś z siłą i wytrzymałością Badruka powinien był opaść z sił. On jednak nie wydawał się być specjalnie zmęczony, szedł dalej bo miał cel. Wydawać by się mogło, że jego cel jest raczej trywialny i dla orka charakterystyczny, celem Badruka było w końcu nic innego jak dążenie do walki. Badruk nie był jednak zwykłym orkiem, był nad wyraz inteligentny, działo się to za sprawą magicznej bransolety którą nosił teraz jako pierścień. Bransoletę te zdarł z nekromanty, jeszcze za czasów kiedy tułał się sam i wynajmował swe usługi jako najemnik. Miała ona niezwykłą właściwość która sprawiała, iż ten kto ją nosił górował nad innymi intelektem. O ile w rękach czarodzieja artefakt ten mógł okazać się przepotężny, o tyle w posiadaniu Badruka, cóż sprawił, że ork stracił część agresywności a styl jego walki stał się bardziej finezyjny. Nie szukał też on zwady z byle kim dla samej bitki jak robią to zwykle orkowie, Badruk bowiem za sprawa bransolety zdał sobie sprawę iż na mięśniach można zarobić, i sensu nie ma prac kogoś w pysk dla samego prania.
Raz po raz zaciągał się do kompani najemnych, zaraz po tym jak udało mu się oczywiście wyperswadować siłą, że zwady nie szuka, a szukanie jej z nim na siłę sensu nie ma, gdyż martwi najemnicy zysku nie przynoszą.
Doszło w końcu i do tego, że sława Badruka, wyprzedzała go, z czasem zaczęto wręcz ubiegać się o jego usługi. Nigdy bowiem nie zdążyło się, aby to co zabić było trzeba z życiem uszło gdy za robotę brał się Badruk. Himery, trolle, zwierzoludzie, minotaury, czy demony, Badruk zabijał to na co zlecenie dostał, a że arytmetyka nie była jego mocną stroną tym chętniej go najmowano bo czy 5 koron za zabicie trolla to wielka zaplata?
Lata mijały, do Badruka przyłączył się Rikkit, goblin tak mały, że o bycie snotlingiem można by go posądzić, zawsze się jednak złościł i dźgał swą małą włócznią każdego kto ośmielił by się takie wnioski wysuwać.
Badruk i Rikkit przeżyli razem wiele wspaniałych przygód, niestety to nie czas i miejsce by je teraz opowiedzieć. Wypadało by jednak wrócić do początku tej opowieści którą snuć się zaczęło.
Tak o to bowiem, czarny ork oślepiony wczesnymi promieniami słońca, uśmiechnął się pod nosem.
-To już tu Rikkit, Sartosa… Tu jest ta parszywa Arena!
-Szefie ale na co nam to? Złota mamy dość, a ten halfling co to nam o niej opowiedział całkiem nie zgnił jeszcze jeść mamy co.
-Tępa pokrako, a gdzie jak nie tam spotkam wyzwanie? Dość mam już słabeuszy i po co ja w ogóle z tobą gadam, psie nędzny. Idziemy i już ja tu decyduje czym ryj bo i ciebie zjem.
No i ruszyli, daleko w oddali bowiem rozpościerała się Sartosa, upragniony cel ich podróży…
Imię: Badruk Czaszkomiażdżyciel - Czarny Ork
Uzbrojenie: Miecz Dwuręczny - długi i potężny siekacz tak wielki, że nawet Badruk musi używać obu rąk dodatkowo jest to płonąca broń ; Bicz -zakończony haczykami boleśnie ciało tnącymi.
Zbroja: Ciężki orczy pancerz, Ciężki orczy hełm
Ekwipunek: Płonąca broń (patrz uzbrojenie)
Umiejętność: Wytrzymały
Ostatnio zmieniony 1 lis 2010, o 18:54 przez Bizon, łącznie zmieniany 2 razy.
Oczywiście, że ma zasady ale gracze ich nie znają, chodzi o to aby uniknąć PG. Zasady zna tylko mistrz to on rozgrywa walki i je opisuje.Goglem pisze:właśnie o co tak w ogóle tu chodzi ?? ten ekwipunek ma jakieś zasady czy to po prostu zależy kto wygra lub przegra od prowadzącego i jego upodobań ??
Jest już 16, można rozloswoać pary, czekamy na pierwsze walki
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Krzyżu możesz wybrać jedną broń
A laureatami miksturek są:
- Venien Dager
- Thel'Sulfur
- Gianni
Gratulujemy Do odbioru u maga Ahmeda.
W 1 rundzie zmierzą się:
Walka nr. 1 - Durgrim Niezwyciężony, Krasnoludzki Zabójca vs. Lament
Walka nr. 2 - Thel'Sulfur vs. Reynald de Rousillon, bretoński wędrowny rycerz
Walka nr. 3 - Brynn Gromowe Ramię, Dwarf doomseeker vs. Buka wielki
Walka nr. 4 - Nepthyshiel Anavari vs. Dargri z Klanu Tkających w Stali
Walka nr. 5 - Quetzalcouatl`Cthulhu vs. Venien Dager szlachcic z Hag Graef
Walka nr. 6 - Nocny Łowca - Asasyn DE vs. Badruk Czaszkomiażdżyciel - Czarny Ork
Walka nr. 7 - Gianni vs. Venerius Zgnilec.
Walka nr. 8 - Farirrlan, bretoński chłop vs. Akali.
Wszystkim uczestnikom życzę powodzenia. Pierwsze truchło zmiotą z piasków zapewne nazajutrz .
A laureatami miksturek są:
- Venien Dager
- Thel'Sulfur
- Gianni
Gratulujemy Do odbioru u maga Ahmeda.
W 1 rundzie zmierzą się:
Walka nr. 1 - Durgrim Niezwyciężony, Krasnoludzki Zabójca vs. Lament
Walka nr. 2 - Thel'Sulfur vs. Reynald de Rousillon, bretoński wędrowny rycerz
Walka nr. 3 - Brynn Gromowe Ramię, Dwarf doomseeker vs. Buka wielki
Walka nr. 4 - Nepthyshiel Anavari vs. Dargri z Klanu Tkających w Stali
Walka nr. 5 - Quetzalcouatl`Cthulhu vs. Venien Dager szlachcic z Hag Graef
Walka nr. 6 - Nocny Łowca - Asasyn DE vs. Badruk Czaszkomiażdżyciel - Czarny Ork
Walka nr. 7 - Gianni vs. Venerius Zgnilec.
Walka nr. 8 - Farirrlan, bretoński chłop vs. Akali.
Wszystkim uczestnikom życzę powodzenia. Pierwsze truchło zmiotą z piasków zapewne nazajutrz .
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
Durgrim zerwał się gwałtownie ze swego barłogu i odruchowo sięgnął po topór leżący obok. Po chwili ochłonął i zorientował się, że nie ma z czym walczyć. To był po prostu jeden z wielu przerażająco realnych koszmarów, zjaw z przeszłości domagających się zadośćuczynienia za poplełnione grzechy. Krasnolud przetarł podkrążone oczy i stwierdziwszy, że słońce jest wysoko na nieboskłonie, udał się na mały rekonesans. Przechodząc obok areny zauważył sporą grupkę gapiów okupujących całą okolicę. Rozpychając się łokciami, przeszedł przez zbiorowisko ludzi i nieludzi, zauważając mała kartkę na obdrapanej ścianie. Wynikało z niej, że walczy pierwszy.
-Świetnie. Im prędzej, tym lepiej - Mruknął, po czym udał się na spotkanie z przeznaczeniem.
-Świetnie. Im prędzej, tym lepiej - Mruknął, po czym udał się na spotkanie z przeznaczeniem.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Thel'Sufur nie był sam.
Nigdy.
Dwaj bracia od dawien dawna kierowani byli wolą tego, którego nazywali "Mistrzem". Nie wiedzieli, kim jest. Nie interesowało ich to.
Istota owa komunikowała się z nimi bezpośrednio, sączyła do ich wyjałowionych przez szaleństwo umysłów bluźnierstwa niepomierne, niekończącą się mantrę nienawiści do fałszywych bogów i ich zmanipulowanej owczarni. Gdy przybyli do Sartossy, wywołali niemałe poruszenie. Bliźniaczy Wojownicy "Chaosu", nie wyzywający Mrocznych Potęg w przy każdej nadarzającej się okazji stanowili rzadkość. Tym bardziej, iż słowa przez nich prawione były dalekie od pochwał. Jadowite, pełne złości i ociekające jadem. I przy okazji idiotycznie rymowane.
-Bracie, Mistrz Nas wzywa!
-A głupców jeno przybywa!
Okute w pozbawiony symboli czarny pancerz, dwaj szaleńcy ruszyli w kierunku karczmy. Wiedzieli, iż tam prowadzi ich głos Mistrza.
-Lista, bracie, Lista!
-Wizja Mistrza zaiste mglista..!
Zatem Arena. Miejsce, do którego ściągają najlepsi z najlepszych.
I najgorliwsi z najgorliwszych.
Bracia zarechotali histerycznie. Nadchodzi czas.....ICH czas!
Nigdy.
Dwaj bracia od dawien dawna kierowani byli wolą tego, którego nazywali "Mistrzem". Nie wiedzieli, kim jest. Nie interesowało ich to.
Istota owa komunikowała się z nimi bezpośrednio, sączyła do ich wyjałowionych przez szaleństwo umysłów bluźnierstwa niepomierne, niekończącą się mantrę nienawiści do fałszywych bogów i ich zmanipulowanej owczarni. Gdy przybyli do Sartossy, wywołali niemałe poruszenie. Bliźniaczy Wojownicy "Chaosu", nie wyzywający Mrocznych Potęg w przy każdej nadarzającej się okazji stanowili rzadkość. Tym bardziej, iż słowa przez nich prawione były dalekie od pochwał. Jadowite, pełne złości i ociekające jadem. I przy okazji idiotycznie rymowane.
-Bracie, Mistrz Nas wzywa!
-A głupców jeno przybywa!
Okute w pozbawiony symboli czarny pancerz, dwaj szaleńcy ruszyli w kierunku karczmy. Wiedzieli, iż tam prowadzi ich głos Mistrza.
-Lista, bracie, Lista!
-Wizja Mistrza zaiste mglista..!
Zatem Arena. Miejsce, do którego ściągają najlepsi z najlepszych.
I najgorliwsi z najgorliwszych.
Bracia zarechotali histerycznie. Nadchodzi czas.....ICH czas!
Szlachcic Druchii spojżał na tabelę z wylosowanymi przeciwnikami. -A więc Jaszczurka- powiedział. -Z tymi łuskowatymi stworami łatwo nie jest, ale idzie wygrać- dodał. Nie było na co czekać choć jego walka była dopiero piata mroczny elf zdecydował się już zacząć ciwiczyć.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
-Szefie! Szefie! Już ludziki wiedzom kto się z kim po gębach prać będzie!
-Hymf? No i z kim ja?
-Szefie chuderlak! Elf zasrany!
-Niedobrze, niedobrze, elfy żylaste są liczyłem na coś apetyczniejszego…
Tak Badruk pogrążył się w zadumie nad sposobem walki, wiedział bowiem, że elfy są słabe ale szybkie. Nie martwił się jednak bardzo gdyż ostrze jego długim było, a ramie silne i szybkie. Nawet gdyby cios miał go sięgnąć chronił go pancerz. Gdyby i on miał zawieść, Badruk popatrzył na swe naznaczone licznymi bliznami ciało i zaśmiał się gromko…
-ELF! Wykrzyknął nagle, tak, że Rikkit aż zadławił się ze strachu piwem i począł śmiać się dalej.
Jego ręce są zbyt słabe by przebić się przez moją skórę nawet, silniejsi od niego próbowali, a jedynie bliznami zdołali mnie naznaczyć. Nie zdoła nawet do mnie podejść. Pomyślał Badruk, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Rikkita ryknoł na niego groźnie:
-Co się tak parszywcze gapisz?
-Yyyy nic szefie… Odparl drżącym głosem Rikkit.
-No to się nie gap bo jesteś tak szkaradny, że aż mi piwo brzydnie. Po tych słowach Badruk szturchnął kuma zawadiacko i tak przyjaźnie jak tylko przyjaźnie mógł to uczynić ork…
-Hymf? No i z kim ja?
-Szefie chuderlak! Elf zasrany!
-Niedobrze, niedobrze, elfy żylaste są liczyłem na coś apetyczniejszego…
Tak Badruk pogrążył się w zadumie nad sposobem walki, wiedział bowiem, że elfy są słabe ale szybkie. Nie martwił się jednak bardzo gdyż ostrze jego długim było, a ramie silne i szybkie. Nawet gdyby cios miał go sięgnąć chronił go pancerz. Gdyby i on miał zawieść, Badruk popatrzył na swe naznaczone licznymi bliznami ciało i zaśmiał się gromko…
-ELF! Wykrzyknął nagle, tak, że Rikkit aż zadławił się ze strachu piwem i począł śmiać się dalej.
Jego ręce są zbyt słabe by przebić się przez moją skórę nawet, silniejsi od niego próbowali, a jedynie bliznami zdołali mnie naznaczyć. Nie zdoła nawet do mnie podejść. Pomyślał Badruk, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Rikkita ryknoł na niego groźnie:
-Co się tak parszywcze gapisz?
-Yyyy nic szefie… Odparl drżącym głosem Rikkit.
-No to się nie gap bo jesteś tak szkaradny, że aż mi piwo brzydnie. Po tych słowach Badruk szturchnął kuma zawadiacko i tak przyjaźnie jak tylko przyjaźnie mógł to uczynić ork…
Farirrlan pomyślał: - Elfy są słabe trzeba tylko uważać i nie dać się zwieść ich szybkości.
Bretończyk uśmiechnął się i poszedł do najbliższej karczmy a raczej tego co tu nazywano karczmą wszak do jego walki sporo czasu z tego coś się zorientował po deklamacji herolda...
Bretończyk uśmiechnął się i poszedł do najbliższej karczmy a raczej tego co tu nazywano karczmą wszak do jego walki sporo czasu z tego coś się zorientował po deklamacji herolda...
Walka 1 Durgrim Niezwyciężony, Krasnoludzki Zabójca vs. Lament
Wstawał świt. Słońce przedzierało się przez szpary w barakach dla Uczestników. Lament właśnie ubierał prawego buta na onuce. Wiedział, iż za pare godzin spotka się ze swoim przeznaczeniem. Jego przeciwnikiem miał być krępy krasnal. Gdy zmierzał ku wyjściu słyszał rozentuzjazmowane krzyki podnieconych widzów. Wchodząc na arenę oślepiło go słońce. Piasek był gorący. Niczym jego krew.
Krasnolud się zbudził. Było jeszcze wcześnie. Od niechcenia wzuł spodnie, uważał je za zbędny dodatek, lecz arena nie tolerowała ekshibicjonistów. Klnąc pod nosem stawił się na progu strefy walki. Trzymając topór w zębach wspiął się na niewielki budynek pokryty zaschniętą krwią.
- Mam Cię skurwolu! - krzyknął i zeskakując ruszył w stronę człowieka. Zabrzmiał gong. Tłum zrobił Tileańską falę.
Obaj przeciwnicy starli się w walce. Lament wycelował precyzyjnie w wielką połać szynki, która najwyraźniej była nogą krasnoluda. Ten jednak całkowicie od niechcenia podniósł ją, by uniknąć ciosu.
- Co ty chcesz osiągnąć człowieczku... - mruknął Durgrim po czym z całej siły uderzył toporem znad głowy w nogę oponenta. Jednakże cios chybił celu i ostrze topora zaryło w ziemię z takim impetem, że krasnolud nie był w stanie go wyciągnąć. Całą sytuację wykorzystał Człowiek tnąc krasnala po łapach. Zęby na ostrzu raniły dotkliwie krasnoluda przecinając ścięgna i żyły.
- Właśnie to - uśmiechnął się sadystycznie. Lubił męczyć swoich przeciwników. Krasnal wyjąc z bólu sięgnął zdrową ręką do gaci. Macając jakiś czas twarde jak stal pośladki po czym wyjął miksturę. Po wypiciu Ręka wyglądała już jak nowa, po tamtym zajściu świadczyło tylko kilka blizn. Kurdupel z tak wielką siła odepchnął Lamenta, że tamten się przewrócił. Krasnolud z niemałym trudem wyjął z piasków topór i zamachnął się na leżącego człowieka. Tamten przeturlał się na tyle szczęśliwie, iż klinga wylądowała milimetr od jego głowy, ścinając przy okazji rzemień przytrzymujący maskę. Spod hełmu ukazała się poznaczona bliznami twarz, bez jednego oka. Naprawdę poirytowany Lament kopnął krasnala w kolano, po czym sypnął w oczy garść Piekielnego Prochu, który trzymał w woreczku umieszczonym w swoim pustym oczodole. Oślepiony krasnolud w szale tarł oczy, wyklinając wszystkich ludzkich bogów, miotając się przy tym okrutnie. Wstając, Lament zamachnął się jednocześnie oboma toporami próbując wybić broń z lewej ręki przeciwnika. Jednak chybił celu. Siła bezwładności obróciła go wokół własnej osi. Jeden z toporów obrócony obuchem przypadkowo trafił kręcącego się ciągle krasnoluda. Siła wystarczyła, aby pogruchotać czaszkę. Zabójca padł tak jak stał. Mag Ahmed stwierdził zgon. Najemnik nie bardzo wiedząc co się stało, uśmiechnięty wytarł topory o muskularne plecy Krasnoluda, po czym udał się do wyjścia.
Wstawał świt. Słońce przedzierało się przez szpary w barakach dla Uczestników. Lament właśnie ubierał prawego buta na onuce. Wiedział, iż za pare godzin spotka się ze swoim przeznaczeniem. Jego przeciwnikiem miał być krępy krasnal. Gdy zmierzał ku wyjściu słyszał rozentuzjazmowane krzyki podnieconych widzów. Wchodząc na arenę oślepiło go słońce. Piasek był gorący. Niczym jego krew.
Krasnolud się zbudził. Było jeszcze wcześnie. Od niechcenia wzuł spodnie, uważał je za zbędny dodatek, lecz arena nie tolerowała ekshibicjonistów. Klnąc pod nosem stawił się na progu strefy walki. Trzymając topór w zębach wspiął się na niewielki budynek pokryty zaschniętą krwią.
- Mam Cię skurwolu! - krzyknął i zeskakując ruszył w stronę człowieka. Zabrzmiał gong. Tłum zrobił Tileańską falę.
Obaj przeciwnicy starli się w walce. Lament wycelował precyzyjnie w wielką połać szynki, która najwyraźniej była nogą krasnoluda. Ten jednak całkowicie od niechcenia podniósł ją, by uniknąć ciosu.
- Co ty chcesz osiągnąć człowieczku... - mruknął Durgrim po czym z całej siły uderzył toporem znad głowy w nogę oponenta. Jednakże cios chybił celu i ostrze topora zaryło w ziemię z takim impetem, że krasnolud nie był w stanie go wyciągnąć. Całą sytuację wykorzystał Człowiek tnąc krasnala po łapach. Zęby na ostrzu raniły dotkliwie krasnoluda przecinając ścięgna i żyły.
- Właśnie to - uśmiechnął się sadystycznie. Lubił męczyć swoich przeciwników. Krasnal wyjąc z bólu sięgnął zdrową ręką do gaci. Macając jakiś czas twarde jak stal pośladki po czym wyjął miksturę. Po wypiciu Ręka wyglądała już jak nowa, po tamtym zajściu świadczyło tylko kilka blizn. Kurdupel z tak wielką siła odepchnął Lamenta, że tamten się przewrócił. Krasnolud z niemałym trudem wyjął z piasków topór i zamachnął się na leżącego człowieka. Tamten przeturlał się na tyle szczęśliwie, iż klinga wylądowała milimetr od jego głowy, ścinając przy okazji rzemień przytrzymujący maskę. Spod hełmu ukazała się poznaczona bliznami twarz, bez jednego oka. Naprawdę poirytowany Lament kopnął krasnala w kolano, po czym sypnął w oczy garść Piekielnego Prochu, który trzymał w woreczku umieszczonym w swoim pustym oczodole. Oślepiony krasnolud w szale tarł oczy, wyklinając wszystkich ludzkich bogów, miotając się przy tym okrutnie. Wstając, Lament zamachnął się jednocześnie oboma toporami próbując wybić broń z lewej ręki przeciwnika. Jednak chybił celu. Siła bezwładności obróciła go wokół własnej osi. Jeden z toporów obrócony obuchem przypadkowo trafił kręcącego się ciągle krasnoluda. Siła wystarczyła, aby pogruchotać czaszkę. Zabójca padł tak jak stał. Mag Ahmed stwierdził zgon. Najemnik nie bardzo wiedząc co się stało, uśmiechnięty wytarł topory o muskularne plecy Krasnoluda, po czym udał się do wyjścia.
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
-Więcej szczęścia niż rozumu.- Mruknął Venerius, siedzący sam jeden (a to ci nowość!) w promieniu kilku metrów od siebie. Stwierdzajac, że wolałby walczyć z krasnoludem, którego ze wszystkich niegodnych przeciwników, uważał za najgodniejszego. Ale człowieka też da się zamienić w kupę gnoju. Z tą optymistyczną myślą ruszył ze swojego miejsca.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-Przebrzydłe pokurcze! - odgrażał się Brynn, goniąc kolejnego niziołka, który ośmielił się spróbować go okraść. Krasnolud zakręcił swoją bronią i gdy zbliżył się na wystarczającą odległość do opadającego już z sił uciekiniera, puścił łańcuch owijając mu go wokół szyi, po czym brutalnie przyciągnął do siebie. Już miał mu urwać głowę, gdy zauważył tłumek zgromadzony wokół listy zawodników. Brynn zrezygnował z eksterminacji złodziejaszka, na rzecz wymierzenia mu kilku mocarnych ciosów z pięści w ryj i równie potężnych kopniaków z podkutego buciora, idealnego do deptania kwiatów, takich jak np. słoneczniki, którymi gardzą prawdziwe krasnoludy
-No dobra, później się z tobą policzę psi synu - rzucił Brynn pod adresem niziołka, po czym splunął i poszedł dowiedzieć się, kto będzie jego kolejną ofiarą.
-HAHAHA!!! Łażąca kupa gówna! I z tego co widziałem, ten jest już wstępnie wybebeszony. To znaczy, że mi zostało już tylko go zarżnąć. - Krasnolud uśmiechnął się szeroko. - Na rozgrzewkę może być.
Brynn miał już parę razy do czynienia z takimi zmutowanymi kupami. Raz, podczas jednej ze swoich wędrówek trafił do Imperium, natknął się w jednej z tamtejszych zapyziałych wioch na takiego właśnie stwora, co zagnieździł się w jedynej wygódce w tej zabitej dechami dziurze, dumnie nazywającej się wsią. Wieśniacy wywlekli to bydlę na zewnątrz, resztę roboty zostawiając krasnoludowi. Oczywiście po kilku trafieniach ostrzem noszącym wielką runą druzgocącego ciosu zasraniec eksplodował, a to co zostało, wyparowało w chmurze zielonkawego i nad wyraz śmierdzącego oparu. Brynn przez miesiąc nie mógł się później domyć.
Krasnolud odpalił cygaro i poszedł kupić klamerkę do bielizny na nos, a potem poćwiczyć, żeby udowodnić swoją totalną dominację.
-A to sukinkot! - Ryknął Brynn, jednocześnie waląc łokciami dwóch sąsiednich kibiców. - Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, o ile tego dożyjesz, złamańcu, a wtedy wiadomo, urwę ci łeb i nasram do szyi... Kurde będę musiał kupić gogle jak by co. Ale najpierw wywołam rozróbę na trybunach, he, he... - I jak pomyślał, tak zrobił.
-No dobra, później się z tobą policzę psi synu - rzucił Brynn pod adresem niziołka, po czym splunął i poszedł dowiedzieć się, kto będzie jego kolejną ofiarą.
-HAHAHA!!! Łażąca kupa gówna! I z tego co widziałem, ten jest już wstępnie wybebeszony. To znaczy, że mi zostało już tylko go zarżnąć. - Krasnolud uśmiechnął się szeroko. - Na rozgrzewkę może być.
Brynn miał już parę razy do czynienia z takimi zmutowanymi kupami. Raz, podczas jednej ze swoich wędrówek trafił do Imperium, natknął się w jednej z tamtejszych zapyziałych wioch na takiego właśnie stwora, co zagnieździł się w jedynej wygódce w tej zabitej dechami dziurze, dumnie nazywającej się wsią. Wieśniacy wywlekli to bydlę na zewnątrz, resztę roboty zostawiając krasnoludowi. Oczywiście po kilku trafieniach ostrzem noszącym wielką runą druzgocącego ciosu zasraniec eksplodował, a to co zostało, wyparowało w chmurze zielonkawego i nad wyraz śmierdzącego oparu. Brynn przez miesiąc nie mógł się później domyć.
Krasnolud odpalił cygaro i poszedł kupić klamerkę do bielizny na nos, a potem poćwiczyć, żeby udowodnić swoją totalną dominację.
-A to sukinkot! - Ryknął Brynn, jednocześnie waląc łokciami dwóch sąsiednich kibiców. - Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, o ile tego dożyjesz, złamańcu, a wtedy wiadomo, urwę ci łeb i nasram do szyi... Kurde będę musiał kupić gogle jak by co. Ale najpierw wywołam rozróbę na trybunach, he, he... - I jak pomyślał, tak zrobił.
-Jak to? Mam walczyć z dwoma przeciwnikami na raz? To mają być uczciwe zasady?! - Reynald warknął, gdy ktoś wskazał mu w tłumie jego przeciwnika. A raczej przeciwników. Po chwili jednak ochłonął, nie chcąc tracić spokoju przed walką. Stojąc przed wrotami prowadzącymi na piaski areny poświęcił chwilę na modlitwę w milczeniu, koncentrując myśli jedynie wokół nadchodzącego starcia. Nagle wrota zaskrzypiały i zaczęły się otwierać, ukazując zalane słońcem szranki i trybuny pełne wiwatującej publiczności. Reynald założył hełm i ruszył spokojnym krokiem z obnażonym mieczem.
"Podwójne wyzwanie - podwójne zwycięstwo..." - przemknęło mu przez myśl.
"Podwójne wyzwanie - podwójne zwycięstwo..." - przemknęło mu przez myśl.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Herald Nurgla spojrzał na kartkę z wynikami parowań, -a więc krasnolud - pomyślał -mało z niego będzie mięsa, ale lepszy krasnal w brzuchu niż krasnal nie w brzuchu. - po swoim genialnym dowcipie zaczął się śmiać albo raczej bulgotać, następnie zwymiotował na ową kartkę przymocowaną do ściany jakiegoś domu ,a jego toksyczne wymiociny wypaliły w ścianie dziurę. Rozśmieczyło go to jeszcze bardziej ,więc postanowił zwymiotować na jakiegoś niziołka ,który właśnie próbował oddalić sie od źródła smrodu. Tak rozbawiony popełznął drogą wymiotując na wszystkich i na wszystko.
a jednak nie mieli racji Ci którzy twierdzili że brudne sztuczki nie mają sensu.
zwłaszcza kiedy mogą zrobić w walce taką różnicę. teraz jedynie uzupełnić zapasy i naprawić maskę, nie po to w końcu krył swą twarz, by nagle wszyscy mogli ją widzieć...
zwłaszcza kiedy mogą zrobić w walce taką różnicę. teraz jedynie uzupełnić zapasy i naprawić maskę, nie po to w końcu krył swą twarz, by nagle wszyscy mogli ją widzieć...
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
Krasnolud upadł na ziemię, a ostatnie światełka świadomości rozbłyskały w jego gasnącym umyśle. Ostatnią emocją, jaką odczuł Durgrim, było.. szczęście. Nie przeszkadzało mu to, że smoki, ogry a nawet demony padały przed nim jak muchy, a jakiś szalony popapraniec zdołał go zabić na arenie na jakimś zadupiu Liczył się fakt, że nareszcie odkupił swoje straszne winy. Teraz mógł w końcu pójść tam, gdzie idą wszystkie zmarłe krasnoludy i zobaczyć się z Nią.
Śmierć w pierwszej walce... No cóż, zemszczę się na przyszłej arenie Pozostaje tylko oglądać zmagania innych.
Śmierć w pierwszej walce... No cóż, zemszczę się na przyszłej arenie Pozostaje tylko oglądać zmagania innych.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Saurus chciał się zapisać na arenę, i tak uczynił. Podszedł pod punkt zapisu i warknął groźnie. Dwójka strażników już próbowała zaatakować jaszczura, jednak niski człowiek powstrzymał ich. Z niemałym strachem gestykulował przed jaszczurem, pokazując różne gesty, których saurus nie rozumiał. Zniecierpliwiony jaszczur wyrył na trawie znak dziwnej głowy, a pod nią kości. To wystarczyło, urzędnik miał już zapisać saurusa, jednak pojawił się problem. Nie wiedząc jak nazwać jaszczura, wpisał na listę: ''niebieski jaszczur''. I z taką ksywą saurus przeszedł dalej, w stronę listy z pojedynkami. Niewiele z niej rozumiał, dopóki nie przeszedł po drodze niziołek. nie zastanawiając się wziął go za szyję, i postawił koło listy. Potem groźnie zaryczał, niziołek skulił się ze strachu i cicho pod nosem prosił o łaskę. Potwór jednak złapał go za włosy i pokazał na tablicę. To akurat niziołek zrozumiał, jednak nie potrafił dogadać się jaszczurem. Dopiero widząc przechodzącego druchii instynktownie wskazał palcem na niego. Jaszczur przytaknął głową i bez wahania rzucił się w stronę ''przeciwnika''. Saurus nienawidzi druchii, gdyż ta bez honorowa rasa nieraz kradła skarby jaszczuroludzi, a w swym postępowaniu nie różnili się za bardzo od śmierdzących skavenów. Zaskoczony druchii nie zdążył nawet zasłonić się tarczą , a jego głową potoczyła się pod nogi jaszczura. Ten zawył tryumfalnie, nie wiedząc, że zabił ''zwykłego'' ''cywila''. Będąc dumny z siebie poszedł dalej, przed siebie, a widok jaszczura wzbudzał przerażenie i szok. Jednak nikt nie śmiał stanąć mu na drodze.