Arena Śmierci (27) - Przeklęta Polana
Re: Arena Śmierci (27) - Przeklęta Polana
Mimo że walki ze względu na naturę miejsca i wszechobecnych bestii szły dosyć powoli, nie można było narzekać na brak wrażeń. Walki w stołówkach, pijani wojacy, palenie i grabienie, wkońcu hulajpartie znudzonych gladiatorów przetrzebiające lokalne lasy. Zdecydowanie było ciekawie, zwłąszcza że Omnibian także pozwalał sobie na nieco bardziej krwawe rozrywki by utrzymać się w formie. Ale to nadchodząca walka przykuwała jego uwagę w tej chwili. Miało walczyć dwóch ludzi, tak przynajmniej się kazali mianować, jakże róźni od siebie, jakze różni od niego. No cóż zobaczymy co się stanie, choć chyba wynik go niezbyt zaskoczy..
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
Inkwizytor Volker von Eisenwald VS Thomas von Peztle
Dzień zaczynał się znakomicie. Za niedługo miała się zacząć najbardziej oczekiwana przez wszystkich walka. No może nie był on znakomity dla jednej osoby. Przyszłego przegranego. Mając to na uwadze, obaj zawodnicy starali się jak najlepiej przygotować.
Thomas siedział w zbrojowni, troskliwie woskując swój bicz. Tuż obok niej leżała równie błyszcząca tarcza i zbroja. Kleryk powoli wstał i ostrożnie zaczął wkładać swe uzbrojenie. Po chwili na środku sali, wypinając dumnie pierś, stał odziany w stal pogromca zła. Troskliwie zwiną swój bicz i zarzucił tarczę na ramię, po czym ruszył w kierunku swego przeciwnika.
Inkwizytor cierpliwie czekał, opierając się o framugę drzwi. Thomas podszedł do niego z uniesiona głową i powiedział:
- Śluby które składałem nie pozwalają mi zabijać ludzi, z tym bardziej mych braci w wierze, ale ty już nie jesteś człowiekiem. Bliżej ci do Nieumarłego, czy plugawego sługi bóstw chaosu. Tak więc zabicie ciebie nie tylko będzie satysfakcją, lecz powinnością – rzekł z mściwością w głosie – Jak już wrócę do Imperium, wezmę się za tą waszą całą Inkwizycję, najpewniej tam wszyscy są tacy ja ty…
Volker tylko pokiwał głową. Zza maski dobiegło bulgotanie i chrząkanie, najpewniej będące śmiechem. Thomas z dzikim uśmiechem pod przyłbicą ruszył w stronę swego wejścia na arenę.
Zagrzmiał gong i zawodnicy wyszli naprzeciw siebie. Bestie na trybunach się ożywiły.
- Dla czego ja walczę dla tych bestii? – przemknęło przez myśl Volkerowi – no nic, jak już z nim skończę, trzeba będzie wziąć się ostro do roboty
Inkwizytor odpalił silnik i z dziko ryczącym mieczem pobiegła spotkanie przeciwnika.
Thomas zamachnął się swym biczem. Dzięki swemu wrodzonemu sprytowi, Volker zręcznie uchylił się przed nadlatującym pejczem i ciął na odlew. Jednak przeciwnik nie był w ciemię bity i w porę zasłonił się tarczą. „Piłomiecz” zgrzytną o stali, znacząc głębokie bruzdy w metalu.
Pomimo wagi swego uzbrojenia, Kleryk zdołał uderzyć kolanem przeciwnika w pierś. Thomas skrzywił się, czując przeszywający ból w nodze. Na pancerzu inkwizytora pojawiło się niewielkie wgłębienie.
- Kurwa mać – wykrzyknęli razem, przez co zapałali jeszcze większą nienawiścią do siebie
Obie postacie znów się starły w walce. Thomas widząc, że swym biczem niewiele może zrobić, odrzucił go, rzucając się z gołymi pięściami. Celował w głowę, jednak przeciwnik odskoczył i klecha stracił równowagę, padając u jego stóp.
Volker powoli uniósł swą pancerną stopę, zamierzając zmiażdżyć czaszkę leżącego, lecz tamten przeturlał się i sypnął mu piachem w twarz. Inkwizytor instynktownie próbował odwrócić głowę, lecz pył niegroźnie odbił się od ,hartowanego w imperialnym ogniu, wizjera. Thomas zmełł w ustach kolejne przekleństwo. Jak najszybciej mógł, wstał i ruszył pędem w stronę najbliższego drzewa.
- Nie uciekniesz przed przeznaczeniem, ono dopadnie nas wszystkich – rzucił w stronę biegnącego. Co prawda on nie wierzył przeznaczenie, ale w takiej chwili musiał wygłosić coś podniosłego
Z niezwykłą zręcznością, Kleryk w pełnej zbroi wdrapał się na konar. Spokojnym krokiem Volker zbliżył do niego. Nie wiedział, czy jego strój wytrzyma wspinaczkę, więc nawet nie próbował.
- Thomas – ryknął z całej siły – złaź i przynajmniej giń, jak na kapłana Sigmara przystało!
- Nieeee… - wysyczał z obłędem w oczach – słudze Sigmara niegodnie jest ginąć w walce z takim monstrum jak ty. Chaos spaczy nas wszystkich… wszystkich! A ty mu w tym pomagasz… Nie zejdę z tąd. Dam czas na ucieczkę kobietom i dzieciom… i staruszkom
zresztą też!
Inkwizytor wzruszył ramionami, odpalił swój miecz i wziął się do ścinania drzewa.
- Ani mi się waż rżnąć tego drzewa, gdyż… - kleryk wpadł w małą konsternację - … gdyż ono nie należy do ciebie, plugawy pomiocie!
Konar był już w połowie przepiłowany. Widzowie zaczęli głośno okazywać swoje niezadowolenie.
- Pomiocie… bucu ty! – Thomas zaczął chrypnąć – Zabijesz nas wszystkich głupcze! Ale za to zginiemy w oczyszczającym ogniu Sigmara! – poczym wyciągną zza pazuchy małą buteleczkę i cisnął ją w dół
Flakonik wybuchł, odrzucając Inkwizytora w tył. Drzewo płonęło jak średniej wielkości pochodnia . Cyborg wstał i patrzył jak język ognia powoli obejmują kleryka. Tomas darł się bardziej ze wściekłości niż bólu. Po kilku minutach została z niego niewielka kupka popiołu.
Najbardziej Volkera dziwił fakt, że choć ogień zaledwie go musnął, miał nadtopiony napierśnik, lecz drzewo, pomimo że osmolone, nie spłonęło. Gapiło się tylko na niego swym nowopowstałym, wyłupiastym okiem, jakby z wyrzutem.
- To drewno na pewno znajdzie zastosowanie w arsenale inkwizycji.
Dzień zaczynał się znakomicie. Za niedługo miała się zacząć najbardziej oczekiwana przez wszystkich walka. No może nie był on znakomity dla jednej osoby. Przyszłego przegranego. Mając to na uwadze, obaj zawodnicy starali się jak najlepiej przygotować.
Thomas siedział w zbrojowni, troskliwie woskując swój bicz. Tuż obok niej leżała równie błyszcząca tarcza i zbroja. Kleryk powoli wstał i ostrożnie zaczął wkładać swe uzbrojenie. Po chwili na środku sali, wypinając dumnie pierś, stał odziany w stal pogromca zła. Troskliwie zwiną swój bicz i zarzucił tarczę na ramię, po czym ruszył w kierunku swego przeciwnika.
Inkwizytor cierpliwie czekał, opierając się o framugę drzwi. Thomas podszedł do niego z uniesiona głową i powiedział:
- Śluby które składałem nie pozwalają mi zabijać ludzi, z tym bardziej mych braci w wierze, ale ty już nie jesteś człowiekiem. Bliżej ci do Nieumarłego, czy plugawego sługi bóstw chaosu. Tak więc zabicie ciebie nie tylko będzie satysfakcją, lecz powinnością – rzekł z mściwością w głosie – Jak już wrócę do Imperium, wezmę się za tą waszą całą Inkwizycję, najpewniej tam wszyscy są tacy ja ty…
Volker tylko pokiwał głową. Zza maski dobiegło bulgotanie i chrząkanie, najpewniej będące śmiechem. Thomas z dzikim uśmiechem pod przyłbicą ruszył w stronę swego wejścia na arenę.
Zagrzmiał gong i zawodnicy wyszli naprzeciw siebie. Bestie na trybunach się ożywiły.
- Dla czego ja walczę dla tych bestii? – przemknęło przez myśl Volkerowi – no nic, jak już z nim skończę, trzeba będzie wziąć się ostro do roboty
Inkwizytor odpalił silnik i z dziko ryczącym mieczem pobiegła spotkanie przeciwnika.
Thomas zamachnął się swym biczem. Dzięki swemu wrodzonemu sprytowi, Volker zręcznie uchylił się przed nadlatującym pejczem i ciął na odlew. Jednak przeciwnik nie był w ciemię bity i w porę zasłonił się tarczą. „Piłomiecz” zgrzytną o stali, znacząc głębokie bruzdy w metalu.
Pomimo wagi swego uzbrojenia, Kleryk zdołał uderzyć kolanem przeciwnika w pierś. Thomas skrzywił się, czując przeszywający ból w nodze. Na pancerzu inkwizytora pojawiło się niewielkie wgłębienie.
- Kurwa mać – wykrzyknęli razem, przez co zapałali jeszcze większą nienawiścią do siebie
Obie postacie znów się starły w walce. Thomas widząc, że swym biczem niewiele może zrobić, odrzucił go, rzucając się z gołymi pięściami. Celował w głowę, jednak przeciwnik odskoczył i klecha stracił równowagę, padając u jego stóp.
Volker powoli uniósł swą pancerną stopę, zamierzając zmiażdżyć czaszkę leżącego, lecz tamten przeturlał się i sypnął mu piachem w twarz. Inkwizytor instynktownie próbował odwrócić głowę, lecz pył niegroźnie odbił się od ,hartowanego w imperialnym ogniu, wizjera. Thomas zmełł w ustach kolejne przekleństwo. Jak najszybciej mógł, wstał i ruszył pędem w stronę najbliższego drzewa.
- Nie uciekniesz przed przeznaczeniem, ono dopadnie nas wszystkich – rzucił w stronę biegnącego. Co prawda on nie wierzył przeznaczenie, ale w takiej chwili musiał wygłosić coś podniosłego
Z niezwykłą zręcznością, Kleryk w pełnej zbroi wdrapał się na konar. Spokojnym krokiem Volker zbliżył do niego. Nie wiedział, czy jego strój wytrzyma wspinaczkę, więc nawet nie próbował.
- Thomas – ryknął z całej siły – złaź i przynajmniej giń, jak na kapłana Sigmara przystało!
- Nieeee… - wysyczał z obłędem w oczach – słudze Sigmara niegodnie jest ginąć w walce z takim monstrum jak ty. Chaos spaczy nas wszystkich… wszystkich! A ty mu w tym pomagasz… Nie zejdę z tąd. Dam czas na ucieczkę kobietom i dzieciom… i staruszkom
zresztą też!
Inkwizytor wzruszył ramionami, odpalił swój miecz i wziął się do ścinania drzewa.
- Ani mi się waż rżnąć tego drzewa, gdyż… - kleryk wpadł w małą konsternację - … gdyż ono nie należy do ciebie, plugawy pomiocie!
Konar był już w połowie przepiłowany. Widzowie zaczęli głośno okazywać swoje niezadowolenie.
- Pomiocie… bucu ty! – Thomas zaczął chrypnąć – Zabijesz nas wszystkich głupcze! Ale za to zginiemy w oczyszczającym ogniu Sigmara! – poczym wyciągną zza pazuchy małą buteleczkę i cisnął ją w dół
Flakonik wybuchł, odrzucając Inkwizytora w tył. Drzewo płonęło jak średniej wielkości pochodnia . Cyborg wstał i patrzył jak język ognia powoli obejmują kleryka. Tomas darł się bardziej ze wściekłości niż bólu. Po kilku minutach została z niego niewielka kupka popiołu.
Najbardziej Volkera dziwił fakt, że choć ogień zaledwie go musnął, miał nadtopiony napierśnik, lecz drzewo, pomimo że osmolone, nie spłonęło. Gapiło się tylko na niego swym nowopowstałym, wyłupiastym okiem, jakby z wyrzutem.
- To drewno na pewno znajdzie zastosowanie w arsenale inkwizycji.
Ragnax przez całą walkę nie przestawał się uśmiechać, co wyglądało dosyć dziwnie biorąc pod uwagę raczej mało sympatyczny wygląd czempiona. Cyborg stał pośrodku Areny, otoczony płomieniami
niczym jakiś dawno zapomniany bóg zemsty wymierzający karę swym wrogom. Mimo, że Ragnax uważał Volkera za parszywego robala (jak wszystkich imperialnych zresztą), zapragnął zmierzyć się z nim w walce i zmiażdżyć ku chwale Khorna. Takie zwycięstwo byłoby idealnym dowodem wierności dla Krwawego Boga i zapewne wyniosłoby jego sługę ponad innych...
Jakiś zwierzoludź stanął jak wryty, zaciekawiony niecodziennym widokiem, jakim był zamyślony czempion Khorna. Ragnax, ocknąwszy się, podziękował za uwagę uderzeniem opancerzonego łokcia.
Myśli o chwale zaostrzyły jego apetyt na krew, więc raźnym krokiem wybrał się do spaczonego lasu by zażyć trochę rozrywki...
niczym jakiś dawno zapomniany bóg zemsty wymierzający karę swym wrogom. Mimo, że Ragnax uważał Volkera za parszywego robala (jak wszystkich imperialnych zresztą), zapragnął zmierzyć się z nim w walce i zmiażdżyć ku chwale Khorna. Takie zwycięstwo byłoby idealnym dowodem wierności dla Krwawego Boga i zapewne wyniosłoby jego sługę ponad innych...
Jakiś zwierzoludź stanął jak wryty, zaciekawiony niecodziennym widokiem, jakim był zamyślony czempion Khorna. Ragnax, ocknąwszy się, podziękował za uwagę uderzeniem opancerzonego łokcia.
Myśli o chwale zaostrzyły jego apetyt na krew, więc raźnym krokiem wybrał się do spaczonego lasu by zażyć trochę rozrywki...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Niedługo wszystkich beastmenów wytłuczecie.
PS. Stawiam na Cyborga. Pewnie wygrać. Chociaż wolałbym nieumarłego.
PS. Stawiam na Cyborga. Pewnie wygrać. Chociaż wolałbym nieumarłego.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
Stachu! Stachu! kibicuje kingowi
Jeśli nikt nie ma nic przeciwko i nikt inny nie chce to po tej arenie robię kolejną odsłonę (da Bóg - dożyję) . Doczekamy się magii oraz wierzchowców na arenie .
Pozdrawiam. Warlock.
P.S. Czekamy na kolejne walki
Jeśli nikt nie ma nic przeciwko i nikt inny nie chce to po tej arenie robię kolejną odsłonę (da Bóg - dożyję) . Doczekamy się magii oraz wierzchowców na arenie .
Pozdrawiam. Warlock.
P.S. Czekamy na kolejne walki
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
To już 5 dzień walk odką Naachim jest trzeźwy! Wiedział, że jeżeli to się nie zmieni nie będzie miał szans na zwycięstwo. Zbliżała się jego walka a wódki w wiadrze nie przybywało.
Musiał coś wymyślić i musiał zrobić to szybko...
Musiał coś wymyślić i musiał zrobić to szybko...
www.shaga.pl (już nie taki) nowy (ale na pewno najlepszy) sklep Gdynia ul.Morska 173
Inkwizytor Volker von Eisenwald stał przed spaczonym drzewem, na którym przed chwilą spłonął renegacki sigmaryta. Jedyne, wyłupiaste oko uporczywie gapiło się na maskę oficera. On z kolei wpatrywał się w nie swoimi nie wyrażającymi niczego, ciemnymi szkłami wizjera równie pozbawionej wyrazu maski. Jego napierśnik gdzieniegdzie lekko się przytopił, a płaszcz miejscami przypalił się.
„A więc oskarżenia były słuszne. Jak zwykle z resztą...” – Pomyślał, nieśpiesznie odwracając się od zmutowanego pnia. – „Sam się załatwił własnym przemysłem, nędzny tchórz, skończył tak, jak sobie zasłużył. Nawet sam sobie stos zbudował...” – W tym momencie rozległ się brzęczyk, ostrzegający o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Przez umysł Volkera przemknęła myśl, dlaczego nie usłyszał go również w lesie, podczas swojej ostatniej potyczki ze zwierzoludźmi; nie było jednak czasu by się nad tym rozwodzić. Inkwizytor niemalże automatycznie zrobił jedyną słuszną w tym momencie rzecz, czyli odskoczył nieco w bok, systemy wspomagające pancerza sprawiły, że przemieścił się szybko niczym pchła. W samą porę, gdyż z miejsca, w którym przed chwilą stał wystrzelił pokryty okrutnymi zębiskami i paszczami kolczasty korzeń! Inkwizytor kątem oka dostrzegł, jak zmutowane drzewo wykorzenia się i rusza w jego kierunku...
- Donnerwetter! Ten pomiot najwyraźniej opętał tego badyla! – Powiedział do siebie Volker, jednocześnie uderzając szczypcami w chowające się kłącze. Odcięty korzeń upadł, chłoszcząc i wijąc się dziko na wszystkie strony. – „Heh, drzewiec chaosu, tego jeszcze nie było!” – pomyślał inkwizytor włączając „Greiffa”. – Przydałby ci się ogrodnik z dużym sekatorem, przerośnięty chwaście! – Dorzucił jeszcze w kierunku spaczonego drzewca i skoczył ku niemu.
Miecz zagłębił się w oku do połowy, wywołując fontannę dziwnych trocin i czegoś w rodzaju niesamowitego, fioletowego soku. Inkwizytor, mimo swojej siły nie mógł go wyszarpnąć, co spowolniło go na tyle, by drzewo zdołało zamachnąć się nań gałęzią. Volker w ostatniej chwili zdołał uchylić się przed okrutnym konarem, zaparł się nogami, docisnął manetkę i wyrwał ostrze w potężnej eksplozji zapaćkanych na fioletowo drzazg. Znów jednak rozległ się alert, niewiele jednak to pomogło, pancerny inkwizytor zdołał jedynie zauważyć w ostatnim momencie zmierzającą ku niemu gałąź, która uderzyła centralnie w napierśnik. Volker zdołał nieco zmniejszyć siłę ciosu zastawiając się swoim mechanicznym ramieniem. Mimo to, zwykły człowiek z pewnością zostałby zmieciony, jednak Volker był nafaszerowany rozmaitymi usprawnieniami i jeszcze zdołał uczepić się konara! „O, tym razem brzęczyk zadziałał.” – Pomyślał latając na szarpiącej się gałęzi i zatopiwszy swoje stalowe szpony blisko pnia, zaczął ją rżnąć. Miecz warczał, Volker dyszał chrapliwie, a drzewiec trzeszczał. Po chwili konar złamał się pod wpływem przeciążenia. Ten sam los spotkał kilka następnych, lecz jakaś zabłąkana gałąź uderzyła inkwizytora, strącając go na ziemię. Volker błyskawicznie zerwał się na równe nogi i jeden z ostatnich konarów runął nań prosto z góry, niczym grom wgniatając imperialnego, prawie że po kolana w ziemię!
Szczęśliwie inkwizytor zdołał zasłonić się w ostatnim momencie szczypcami i mieczem, resztę siły ciosu przejął pancerz, hełm i jego wzmocnione kości. Konar jednak wciąż napierał równie mocno. Siłowali się tak przez chwilę.
- Nędzny głupcze! Rozgniotę cię jak pluskwę! – Usłyszał Volker w swojej głowie. Był to niewątpliwie głos spalonego niedawno zdradzieckiego sigmaryty.
- To ty! Nie oszukuj, zginąłeś! – Wydyszał Volker z wyrzutem.
- Tak to ja. Jak ci się podoba moje nowe wcielenie?
- Jakby to powiedzieć... Jest obrzydliwe...
- Powiedz mi tylko, zanim cię zniszczę, dlaczego walczysz z takimi jak ty...? Mutancie?
- Lepiej ty powiedz, dlaczego przeszedłeś na stronę wroga?! – Odparł inkwizytor puszczając tę jawną zniewagę mimo uszu.
- Uwaga, przeciążenie systemu. – Powiedział metaliczny, kobiecy głos.
- Jak już musisz wiedzieć... Doszedłem do wniosku, że chaos można pokonać tylko nim samym, przyłącz się do mnie, jesteś potężny... Razem zniszczymy tego wroga... I wreszcie będziemy mieli pokój. – Ostatnie cztery słowa von Peztle wypowiedział ze szczególną emfazą.
- Ty... ty... Cmoknij mnie w moją blaszaną dupę, kobyli synu i wuju skorpiona!!! – Wyrzęził inkwizytor.
- Oj nieładnie, nieładnie... Jesteśmy po tej samej stronie, nie widzisz tego, zakuty łbie?! Różnimy się tylko... metodami. Skoro jednak odrzucasz moją ofertę... Tylko nie licz na to, że kiedykolwiek zdołasz uratować tę małą...
- Co? Skad...? – Mechaniczne serce Volkera zaczęło wspólnie ze swoim organicznym odpowiednikiem tłoczyć krew szybciej, gdy czysta wściekłość zaciemniła mu widok... Gonitwa w tym przeklętym magazynie, walka w piwnicy, wybuch, sala operacyjna, wreszcie Catherine znikająca w tej obmierzłej konstrukcji... Wszystko to naraz zawirowało mu przed oczyma. Tak... To właśnie przez takich jak ten Peztle rozpoczęła się cała ta chryja.
- Poznaj teraz, co to prawdziwa po-tę-ga!!! Nieograniczona MOOOC!!! – Drugi konar pomknął w kierunku Volkera. W tym samym momencie stała się rzecz niesamowita: Z silnika w skrzyni na plecach inkwizytora dobył się warkot, a z rur wydechowych wystrzeliły długie języki ognia, iskier i płomieni, niczym ogniste skrzydła mitycznego feniksa.
- Uwaga, krytyczny poziom mocy. – Powiedział głos, lecz inkwizytor nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- HEREZJA!!! – Ryknął Volker i odepchnął konar, na tyle aby ustawić ostrze prostopadle do niego. Docisnął manetkę przepustnicy do oporu, rury wydechowe „Greiffa” rzygnęły jak zawsze strumieniem ognia i gęstego dymu, a odgłos piłowanego drewna zmieszał się z rykiem torturowanego silnika, gdy zęby spotkały się z konarem, przegryzając go jak masło. Inkwizytor z oszałamiającą prędkością odsunął się z drogi drugiego konara, odcinając go jednym, perfekcyjnym, szerokim cięciem.
Wszystko to stało się w mgnieniu oka, i inkwizytor rzucił się na pień rąbiąc na oślep. Po kilku ciosach rozłupał korę i dostał się do wnętrza. Drzewiec runął na ziemię, lecz on szalał dalej, spowity chmurą ognia i dymu, niczym prawdziwe wcielenie furii. Wokół latały jedynie spaczone odłamki spaczonego drewna. Gdy skończył, przeciwnik wyglądał jak potrzaskany mebel, a wokół krążyły trociny, jak drewniane płatki śniegu. Maszyneria zwolniła, rozległ się komunikat o powrocie stanu urządzeń do normy, a sam inkwizytor poczuł się dziwnie zmęczony.
- Dobra walka... – Powiedział jeszcze i opuścił pobojowisko.
Inżynier inkwizycji, który przybył wraz z Ottmarem właśnie skończył regulację urządzeń i zabrał się za naprawę pancerza w miejscach, gdzie było to wymagane.
- Jak przywalił ci z tego konara, myśleliśmy, że już po tobie. – Powiedział Hauptmann Ottmar.
- Daj spokój, już raz zostałem zabity. – Zaśmiał się Volker; jak zwykle odgłos sprawił, że wszystkim wokół zjeżyły się włosy na głowach. – Co jeszcze mogą mi zrobić?
- A tak w ogóle co się właściwie stało? Spalił się, a potem to drzewo zmutowało...
- No jak to co? Gnojek opętał drzewo, które wcześniej potraktował jakimś paskudztwem, pewnie na bazie tego całego spaczenia. To o tyle wytłumaczalne, że został posądzony o nielegalne uprawianie czarów i alchemii; bez kontroli ze strony Inkwizycji, czy Kolegiów Magii... Poza tym to drewno okazało się być ognioodporne, sugeruję zebranie go i umieszczenie w archiwum. Ten przerażający artefakt może się przydać, ale przede wszystkim nie może wpaść w niepowołane ręce.
- Wiem, wydałem już stosowne rozkazy... Ale co było potem; jak to zrobiłeś? W życiu jeszcze nie widziałem takich fajerwerków!
- Powiedzmy, że... Mocno się wkurzyłem.
- No, właśnie widziałem. - Wtrącił mechanik. – Uszczelki, przewody, mechanizmy... prawie wszystko do naprawy... Czytałeś pan w ogóle instrukcję?
- Nie; a w ogóle było cos takiego?
- Oczywiście, tu mam moją. – Podał Volkerowi książeczkę. – Rozdział „Wydajność i konserwacja” podpunkt „Dźwięki alertów i ostrzeżeń”, jeśli się nie mylę...
Mechanik włożył kartkę w szparę w skrzyni na plecach Volkera. Rozległ się klekot i po chwili inżynier trzymał w ręku kartę perforowaną. Przyjrzał się ciągowi dziurek, pokiwał głową i powiedział:
- No i gotowe, jak nowy. Może pan już iść.
Inkwizytor von Eisenwald poszedł do knajpy. Po wywołanym przez siebie pożarze wreszcie udało się ją doprowadzić do użytku. Podszedł do baru. Siedziała tam jakaś baba w granatowym fartuchu w białe grochy.
- Dzień dobry...
- Dobry... – Rzuciła baba, nawet się do niego nie odwracając. – Czego... chce?
- Jedno duże piwo...
- Cztery pięćdziesiąt się należy! – Volker zapłacił, baba sięgnęła pod ladę i wyciągnęła flaszkę jakiegoś piwa.
- Może pani nalać do szk...
- Że co?! Sam se pan nalej! – Baba odwróciła się do niego i wbiła piorunujące spojrzenie w oczy Volkera, a raczej w wizjer maski. – Jak co nie pasuje, to zaraz może nie być wcale! – Volker zaśmiał się w najbardziej okropny sposób na jaki było go stać. Ku jego zaskoczeniu, na babie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, tylko popatrzała się intensywniej. Inkwizytor dał za wygraną, wziął butelkę i poszedł do stolika o odpowiedniej wysokości. Volker był przekonany, że gdzieś już spotkał tę nieprzyjemną babę. Tak! To była Pani Z Dziekanatu! Tylko co ona tu robiła? Nieważne z resztą...
Volker wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza instrukcję, otworzył ją na właściwym rozdziale i zaczął czytać: „Dziękujemy za wybór naszego produktu! Prawidłowo użytkowany i konserwowany, ten pancerz wspomagany pozwoli mordować i okaleczać wrogów Imperium oraz siać zniszczenie przez wiele lat...”
Drzwi do knajpy otworzyły się i do środka wszedł nie kto inny jak Ragnax. Norsmen w czerwonym podszedł do lady... Chwilę później dała znać o sobie jego gwałtowna natura, najwyraźniej baba go zdenerwowała, nie wiedział najwyraźniej z kim ma do czynienia. Volker w życiu nie widział, by ktoś komuś tak nawydziwiał jak ona jemu teraz. Ragnax huknął toporem o ladę i stało się coś zaskakującego: baba wylała na barbarzyńcę kubeł brudnej wody do mycia podłogi i... zamroziła ją jednym spojrzeniem, więżąc pyskatego interesanta pod lodem! Następnie wyniosła go na zewnątrz mówiąc:
- A żebym cię tu więcej nie widziała, chamie jeden! A jak będziesz chciał coś kupić, to tylko za podaniem i petycją!!! - Po czym wróciła do knajpy zatrzaskując drzwi.
„A więc oskarżenia były słuszne. Jak zwykle z resztą...” – Pomyślał, nieśpiesznie odwracając się od zmutowanego pnia. – „Sam się załatwił własnym przemysłem, nędzny tchórz, skończył tak, jak sobie zasłużył. Nawet sam sobie stos zbudował...” – W tym momencie rozległ się brzęczyk, ostrzegający o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Przez umysł Volkera przemknęła myśl, dlaczego nie usłyszał go również w lesie, podczas swojej ostatniej potyczki ze zwierzoludźmi; nie było jednak czasu by się nad tym rozwodzić. Inkwizytor niemalże automatycznie zrobił jedyną słuszną w tym momencie rzecz, czyli odskoczył nieco w bok, systemy wspomagające pancerza sprawiły, że przemieścił się szybko niczym pchła. W samą porę, gdyż z miejsca, w którym przed chwilą stał wystrzelił pokryty okrutnymi zębiskami i paszczami kolczasty korzeń! Inkwizytor kątem oka dostrzegł, jak zmutowane drzewo wykorzenia się i rusza w jego kierunku...
- Donnerwetter! Ten pomiot najwyraźniej opętał tego badyla! – Powiedział do siebie Volker, jednocześnie uderzając szczypcami w chowające się kłącze. Odcięty korzeń upadł, chłoszcząc i wijąc się dziko na wszystkie strony. – „Heh, drzewiec chaosu, tego jeszcze nie było!” – pomyślał inkwizytor włączając „Greiffa”. – Przydałby ci się ogrodnik z dużym sekatorem, przerośnięty chwaście! – Dorzucił jeszcze w kierunku spaczonego drzewca i skoczył ku niemu.
Miecz zagłębił się w oku do połowy, wywołując fontannę dziwnych trocin i czegoś w rodzaju niesamowitego, fioletowego soku. Inkwizytor, mimo swojej siły nie mógł go wyszarpnąć, co spowolniło go na tyle, by drzewo zdołało zamachnąć się nań gałęzią. Volker w ostatniej chwili zdołał uchylić się przed okrutnym konarem, zaparł się nogami, docisnął manetkę i wyrwał ostrze w potężnej eksplozji zapaćkanych na fioletowo drzazg. Znów jednak rozległ się alert, niewiele jednak to pomogło, pancerny inkwizytor zdołał jedynie zauważyć w ostatnim momencie zmierzającą ku niemu gałąź, która uderzyła centralnie w napierśnik. Volker zdołał nieco zmniejszyć siłę ciosu zastawiając się swoim mechanicznym ramieniem. Mimo to, zwykły człowiek z pewnością zostałby zmieciony, jednak Volker był nafaszerowany rozmaitymi usprawnieniami i jeszcze zdołał uczepić się konara! „O, tym razem brzęczyk zadziałał.” – Pomyślał latając na szarpiącej się gałęzi i zatopiwszy swoje stalowe szpony blisko pnia, zaczął ją rżnąć. Miecz warczał, Volker dyszał chrapliwie, a drzewiec trzeszczał. Po chwili konar złamał się pod wpływem przeciążenia. Ten sam los spotkał kilka następnych, lecz jakaś zabłąkana gałąź uderzyła inkwizytora, strącając go na ziemię. Volker błyskawicznie zerwał się na równe nogi i jeden z ostatnich konarów runął nań prosto z góry, niczym grom wgniatając imperialnego, prawie że po kolana w ziemię!
Szczęśliwie inkwizytor zdołał zasłonić się w ostatnim momencie szczypcami i mieczem, resztę siły ciosu przejął pancerz, hełm i jego wzmocnione kości. Konar jednak wciąż napierał równie mocno. Siłowali się tak przez chwilę.
- Nędzny głupcze! Rozgniotę cię jak pluskwę! – Usłyszał Volker w swojej głowie. Był to niewątpliwie głos spalonego niedawno zdradzieckiego sigmaryty.
- To ty! Nie oszukuj, zginąłeś! – Wydyszał Volker z wyrzutem.
- Tak to ja. Jak ci się podoba moje nowe wcielenie?
- Jakby to powiedzieć... Jest obrzydliwe...
- Powiedz mi tylko, zanim cię zniszczę, dlaczego walczysz z takimi jak ty...? Mutancie?
- Lepiej ty powiedz, dlaczego przeszedłeś na stronę wroga?! – Odparł inkwizytor puszczając tę jawną zniewagę mimo uszu.
- Uwaga, przeciążenie systemu. – Powiedział metaliczny, kobiecy głos.
- Jak już musisz wiedzieć... Doszedłem do wniosku, że chaos można pokonać tylko nim samym, przyłącz się do mnie, jesteś potężny... Razem zniszczymy tego wroga... I wreszcie będziemy mieli pokój. – Ostatnie cztery słowa von Peztle wypowiedział ze szczególną emfazą.
- Ty... ty... Cmoknij mnie w moją blaszaną dupę, kobyli synu i wuju skorpiona!!! – Wyrzęził inkwizytor.
- Oj nieładnie, nieładnie... Jesteśmy po tej samej stronie, nie widzisz tego, zakuty łbie?! Różnimy się tylko... metodami. Skoro jednak odrzucasz moją ofertę... Tylko nie licz na to, że kiedykolwiek zdołasz uratować tę małą...
- Co? Skad...? – Mechaniczne serce Volkera zaczęło wspólnie ze swoim organicznym odpowiednikiem tłoczyć krew szybciej, gdy czysta wściekłość zaciemniła mu widok... Gonitwa w tym przeklętym magazynie, walka w piwnicy, wybuch, sala operacyjna, wreszcie Catherine znikająca w tej obmierzłej konstrukcji... Wszystko to naraz zawirowało mu przed oczyma. Tak... To właśnie przez takich jak ten Peztle rozpoczęła się cała ta chryja.
- Poznaj teraz, co to prawdziwa po-tę-ga!!! Nieograniczona MOOOC!!! – Drugi konar pomknął w kierunku Volkera. W tym samym momencie stała się rzecz niesamowita: Z silnika w skrzyni na plecach inkwizytora dobył się warkot, a z rur wydechowych wystrzeliły długie języki ognia, iskier i płomieni, niczym ogniste skrzydła mitycznego feniksa.
- Uwaga, krytyczny poziom mocy. – Powiedział głos, lecz inkwizytor nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- HEREZJA!!! – Ryknął Volker i odepchnął konar, na tyle aby ustawić ostrze prostopadle do niego. Docisnął manetkę przepustnicy do oporu, rury wydechowe „Greiffa” rzygnęły jak zawsze strumieniem ognia i gęstego dymu, a odgłos piłowanego drewna zmieszał się z rykiem torturowanego silnika, gdy zęby spotkały się z konarem, przegryzając go jak masło. Inkwizytor z oszałamiającą prędkością odsunął się z drogi drugiego konara, odcinając go jednym, perfekcyjnym, szerokim cięciem.
Wszystko to stało się w mgnieniu oka, i inkwizytor rzucił się na pień rąbiąc na oślep. Po kilku ciosach rozłupał korę i dostał się do wnętrza. Drzewiec runął na ziemię, lecz on szalał dalej, spowity chmurą ognia i dymu, niczym prawdziwe wcielenie furii. Wokół latały jedynie spaczone odłamki spaczonego drewna. Gdy skończył, przeciwnik wyglądał jak potrzaskany mebel, a wokół krążyły trociny, jak drewniane płatki śniegu. Maszyneria zwolniła, rozległ się komunikat o powrocie stanu urządzeń do normy, a sam inkwizytor poczuł się dziwnie zmęczony.
- Dobra walka... – Powiedział jeszcze i opuścił pobojowisko.
Inżynier inkwizycji, który przybył wraz z Ottmarem właśnie skończył regulację urządzeń i zabrał się za naprawę pancerza w miejscach, gdzie było to wymagane.
- Jak przywalił ci z tego konara, myśleliśmy, że już po tobie. – Powiedział Hauptmann Ottmar.
- Daj spokój, już raz zostałem zabity. – Zaśmiał się Volker; jak zwykle odgłos sprawił, że wszystkim wokół zjeżyły się włosy na głowach. – Co jeszcze mogą mi zrobić?
- A tak w ogóle co się właściwie stało? Spalił się, a potem to drzewo zmutowało...
- No jak to co? Gnojek opętał drzewo, które wcześniej potraktował jakimś paskudztwem, pewnie na bazie tego całego spaczenia. To o tyle wytłumaczalne, że został posądzony o nielegalne uprawianie czarów i alchemii; bez kontroli ze strony Inkwizycji, czy Kolegiów Magii... Poza tym to drewno okazało się być ognioodporne, sugeruję zebranie go i umieszczenie w archiwum. Ten przerażający artefakt może się przydać, ale przede wszystkim nie może wpaść w niepowołane ręce.
- Wiem, wydałem już stosowne rozkazy... Ale co było potem; jak to zrobiłeś? W życiu jeszcze nie widziałem takich fajerwerków!
- Powiedzmy, że... Mocno się wkurzyłem.
- No, właśnie widziałem. - Wtrącił mechanik. – Uszczelki, przewody, mechanizmy... prawie wszystko do naprawy... Czytałeś pan w ogóle instrukcję?
- Nie; a w ogóle było cos takiego?
- Oczywiście, tu mam moją. – Podał Volkerowi książeczkę. – Rozdział „Wydajność i konserwacja” podpunkt „Dźwięki alertów i ostrzeżeń”, jeśli się nie mylę...
Mechanik włożył kartkę w szparę w skrzyni na plecach Volkera. Rozległ się klekot i po chwili inżynier trzymał w ręku kartę perforowaną. Przyjrzał się ciągowi dziurek, pokiwał głową i powiedział:
- No i gotowe, jak nowy. Może pan już iść.
Inkwizytor von Eisenwald poszedł do knajpy. Po wywołanym przez siebie pożarze wreszcie udało się ją doprowadzić do użytku. Podszedł do baru. Siedziała tam jakaś baba w granatowym fartuchu w białe grochy.
- Dzień dobry...
- Dobry... – Rzuciła baba, nawet się do niego nie odwracając. – Czego... chce?
- Jedno duże piwo...
- Cztery pięćdziesiąt się należy! – Volker zapłacił, baba sięgnęła pod ladę i wyciągnęła flaszkę jakiegoś piwa.
- Może pani nalać do szk...
- Że co?! Sam se pan nalej! – Baba odwróciła się do niego i wbiła piorunujące spojrzenie w oczy Volkera, a raczej w wizjer maski. – Jak co nie pasuje, to zaraz może nie być wcale! – Volker zaśmiał się w najbardziej okropny sposób na jaki było go stać. Ku jego zaskoczeniu, na babie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, tylko popatrzała się intensywniej. Inkwizytor dał za wygraną, wziął butelkę i poszedł do stolika o odpowiedniej wysokości. Volker był przekonany, że gdzieś już spotkał tę nieprzyjemną babę. Tak! To była Pani Z Dziekanatu! Tylko co ona tu robiła? Nieważne z resztą...
Volker wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza instrukcję, otworzył ją na właściwym rozdziale i zaczął czytać: „Dziękujemy za wybór naszego produktu! Prawidłowo użytkowany i konserwowany, ten pancerz wspomagany pozwoli mordować i okaleczać wrogów Imperium oraz siać zniszczenie przez wiele lat...”
Drzwi do knajpy otworzyły się i do środka wszedł nie kto inny jak Ragnax. Norsmen w czerwonym podszedł do lady... Chwilę później dała znać o sobie jego gwałtowna natura, najwyraźniej baba go zdenerwowała, nie wiedział najwyraźniej z kim ma do czynienia. Volker w życiu nie widział, by ktoś komuś tak nawydziwiał jak ona jemu teraz. Ragnax huknął toporem o ladę i stało się coś zaskakującego: baba wylała na barbarzyńcę kubeł brudnej wody do mycia podłogi i... zamroziła ją jednym spojrzeniem, więżąc pyskatego interesanta pod lodem! Następnie wyniosła go na zewnątrz mówiąc:
- A żebym cię tu więcej nie widziała, chamie jeden! A jak będziesz chciał coś kupić, to tylko za podaniem i petycją!!! - Po czym wróciła do knajpy zatrzaskując drzwi.
Draigo Milczący VS Stachu spod kurhanu
Draigo z kamienną twarzą oczekiwał na rozpoczęcie swej walki. Siedząc w milczeniu wpatrywał się w ścianę, przypominając sobie wszystkie swe wcześniejsze przygody. Nie wątpił, że przeciwnik będzie wymagający. Jednak nie takich rzeczy już dokonywał. Z ociąganiem wstał i powoli ruszył w kierunku swej kwatery. W połowie drogi jego uwagę przykuł zamęt przy wejściowych wrotach.
Naachim, zginając się w pokłonach, płacił jakiemuś Kozakowi za sporej wielkości skrzynię stojącą za nim. Po chwili dołączył nich Stachu, szwendając się wokół. Oczy Zabójcy zwęziły się w szparki. Trup, a raczej wampir kontrolujący go badał dokładnie pakunek. Odruchowo przejechał swym kościstym palcem po wieku, przy okazji zgarniając trochę białej masy.
- To chyba jest śnieg – pomyślał Draigo, cały czas wlepiając swój wzrok w trupa
Upiór odwrócił się do Krasnoluda, który skończył już załatwianie formalności i przymierzał się do podniesienia przesyłki.
- Na co ci tutaj ścieg, kurduplu ? – wysyczał szkielet
- Ty gadasz? – zapytał z niedowierzaniem Naachim, po czym klepną go po przyjacielsku w plecy, trochę za mocno, Stachowi odpadłą żuchwa – Widać, że nie znasz się na trunkach – kontynuował Krasnolud, jakby się nic nie stało – Toż to jest najczystszy kislevski śnieg!
Jednak Trup już nie słuchał, obrażony odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku wyjścia
-Dziwne… No nic – Inżynier schylił się po pakunek, po czym ruszył przed siebie dziarsko pogwizdując.
Zabójca już nie czekał, mając w głowie cały czas tą dziwną scenę, udał się na arenę, przy okazji kopiąc leżącą żuchwę.
Szkielet stał oparty o jedną z urżniętych gałęzi. Miał podciągniętą kolczugę aż po nozdrza, by ukryć ubytek w szczęce. Widząc Krasnoluda wstał i bez ostrzeżenia rzucił się na niego z obnażoną bronią.
- Szzchh… hdiis… – zaklną trup, lecz bez żuchwy średnio mu to wychodziło
Draigo swoim zwyczajem milczał. Stachu zamachnął się swym korbaczem, celując w twarz przeciwnika. Krasnolud schylił głowę, próbując uniknąć ciosu, lecz obuch trafiło w plecy, zostawiając czerwoną pręgę. Korzystając z chwili nieuwagi, Zabójca chwycił za tarczę Nieumarłego i pociągnął całej siły. Przeliczył się, wyrywając rękę ze stawu, upadł na ziemię. Rana na plecach zabolała jeszcze bardziej. Stachu patrzył swym zimnym wzrokiem na leżącego, w jego czaszce kłębiły się słowa jego mistrza. Nagle jedno z nich wybiło się z tłoku, wyrywając Upiora z chwilowej konsternacji. Lecz Krasnal był już na nogach. Chwycił leżącą rękę i okrążył przeciwnika. Będąc z tyłu przyłożył mu trzymaną kość tuż pod głową i obydwoma rękoma skręcił w lewo, jednocześnie podcinając Stacha. Trup upadł na ziemię z przetrąconym karkiem. Draigo wiedział, że taki zabieg nie posłał jeszcze Upiora do piachu. Biorąc niewielki rozbieg, z całej siły kopnął w czaszkę Stacha, posyłając ją w stronę płotu areny, gdzie pękła z trzaskiem.
Draigo otrzepał ręce i poszedł się położyć.
Nurglita pomrukując coś, zszedł z podwyższenia, ustępując miejsca heraldowi Slaanesha.
Drugą rundę czas zacząć!
Lista walk:
1) Ragnax z Aeslingów vs Wotan
2 Naachim vs Xacth'ohkel
3 Omnibian vs Inkwizytor Volker von Eisenwald
4 Nawiedzony vs Draigo Milczący
Draigo z kamienną twarzą oczekiwał na rozpoczęcie swej walki. Siedząc w milczeniu wpatrywał się w ścianę, przypominając sobie wszystkie swe wcześniejsze przygody. Nie wątpił, że przeciwnik będzie wymagający. Jednak nie takich rzeczy już dokonywał. Z ociąganiem wstał i powoli ruszył w kierunku swej kwatery. W połowie drogi jego uwagę przykuł zamęt przy wejściowych wrotach.
Naachim, zginając się w pokłonach, płacił jakiemuś Kozakowi za sporej wielkości skrzynię stojącą za nim. Po chwili dołączył nich Stachu, szwendając się wokół. Oczy Zabójcy zwęziły się w szparki. Trup, a raczej wampir kontrolujący go badał dokładnie pakunek. Odruchowo przejechał swym kościstym palcem po wieku, przy okazji zgarniając trochę białej masy.
- To chyba jest śnieg – pomyślał Draigo, cały czas wlepiając swój wzrok w trupa
Upiór odwrócił się do Krasnoluda, który skończył już załatwianie formalności i przymierzał się do podniesienia przesyłki.
- Na co ci tutaj ścieg, kurduplu ? – wysyczał szkielet
- Ty gadasz? – zapytał z niedowierzaniem Naachim, po czym klepną go po przyjacielsku w plecy, trochę za mocno, Stachowi odpadłą żuchwa – Widać, że nie znasz się na trunkach – kontynuował Krasnolud, jakby się nic nie stało – Toż to jest najczystszy kislevski śnieg!
Jednak Trup już nie słuchał, obrażony odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku wyjścia
-Dziwne… No nic – Inżynier schylił się po pakunek, po czym ruszył przed siebie dziarsko pogwizdując.
Zabójca już nie czekał, mając w głowie cały czas tą dziwną scenę, udał się na arenę, przy okazji kopiąc leżącą żuchwę.
Szkielet stał oparty o jedną z urżniętych gałęzi. Miał podciągniętą kolczugę aż po nozdrza, by ukryć ubytek w szczęce. Widząc Krasnoluda wstał i bez ostrzeżenia rzucił się na niego z obnażoną bronią.
- Szzchh… hdiis… – zaklną trup, lecz bez żuchwy średnio mu to wychodziło
Draigo swoim zwyczajem milczał. Stachu zamachnął się swym korbaczem, celując w twarz przeciwnika. Krasnolud schylił głowę, próbując uniknąć ciosu, lecz obuch trafiło w plecy, zostawiając czerwoną pręgę. Korzystając z chwili nieuwagi, Zabójca chwycił za tarczę Nieumarłego i pociągnął całej siły. Przeliczył się, wyrywając rękę ze stawu, upadł na ziemię. Rana na plecach zabolała jeszcze bardziej. Stachu patrzył swym zimnym wzrokiem na leżącego, w jego czaszce kłębiły się słowa jego mistrza. Nagle jedno z nich wybiło się z tłoku, wyrywając Upiora z chwilowej konsternacji. Lecz Krasnal był już na nogach. Chwycił leżącą rękę i okrążył przeciwnika. Będąc z tyłu przyłożył mu trzymaną kość tuż pod głową i obydwoma rękoma skręcił w lewo, jednocześnie podcinając Stacha. Trup upadł na ziemię z przetrąconym karkiem. Draigo wiedział, że taki zabieg nie posłał jeszcze Upiora do piachu. Biorąc niewielki rozbieg, z całej siły kopnął w czaszkę Stacha, posyłając ją w stronę płotu areny, gdzie pękła z trzaskiem.
Draigo otrzepał ręce i poszedł się położyć.
Nurglita pomrukując coś, zszedł z podwyższenia, ustępując miejsca heraldowi Slaanesha.
Drugą rundę czas zacząć!
Lista walk:
1) Ragnax z Aeslingów vs Wotan
2 Naachim vs Xacth'ohkel
3 Omnibian vs Inkwizytor Volker von Eisenwald
4 Nawiedzony vs Draigo Milczący
hmm, obawiam się że mogę pożegnać się niedługo z tą areną
no cóż, na pewno będzie ciekawie ^^
Omnibian sprawdził rozkład drugiej rundy walk. Jeśli powtarzać będą siętakie wydarzenia jak wcześniej, na pewno nie będzie mu się nudzić. Może ostatnia walka pierwszej rundy nie była zbyt widowiskowa, ale na pewno zabawna. Jego kolejny przeciwnik nie napawał go otuchą. Nie dość że postać owiana conajmniej złą sławą, to teoretycznie człowiek, więc niezbyt zawinił by pójść pod topór- tymbardziej że był inkwizytorem, a obecni byli tu także jego przełożeni. to nie mogło skończyć się zbyt dobrze. no cóż, wystarczy mieć nadzieję że po odseparowaniu głowy od reszty zbroi umrze jak inni. albo że chociaż trucizny się ima.
no cóż, na pewno będzie ciekawie ^^
Omnibian sprawdził rozkład drugiej rundy walk. Jeśli powtarzać będą siętakie wydarzenia jak wcześniej, na pewno nie będzie mu się nudzić. Może ostatnia walka pierwszej rundy nie była zbyt widowiskowa, ale na pewno zabawna. Jego kolejny przeciwnik nie napawał go otuchą. Nie dość że postać owiana conajmniej złą sławą, to teoretycznie człowiek, więc niezbyt zawinił by pójść pod topór- tymbardziej że był inkwizytorem, a obecni byli tu także jego przełożeni. to nie mogło skończyć się zbyt dobrze. no cóż, wystarczy mieć nadzieję że po odseparowaniu głowy od reszty zbroi umrze jak inni. albo że chociaż trucizny się ima.
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
Bogowie niech będą dzięki! Naachim pomyślał, że prawdą jest stwierdzenie, że krasnolud ma tyle szczęścia ile włosów na brodzie. Już nastawił aparaturę zrobioną naprędce ze wszystkiego co tylko znalazł na targu i patrzył jak złota woda kapie do wiaderka.
Kap, kap, kap, kap... Nie wytrzymał i podstawił jeżyk pod rurkę.
-AAAAGHHH! Jahna duha! Dlateho to tah parzhy? Cohś jeht nie takh.
Chwilę później leżał w pijackich spazmach...
Obudził się dwie godziny później. Obok niego leżało czterech martwych ludzi. Głowa bolała go jak nigdy.
Cholera co się stało? Co to u licha było? Trzeba to posprzątać i się ogarnąć.
-Dwie godziny wcześniej-
Mike, Steve i bracia Druhi przechodzili koło namiotu krasnoluda kiedy usłyszeli dziwne głośne seplenienie i krzyk. Weszli do środka i zobaczyli jak krasnolud leży we własnych wymiocinach.
Hej patrzcie. Pijany krasnolud i darmowa wódka. Szczęście się do nas uśmiechnęło - Powiedział Mike.
Steve pierwszy wyciągnał rękę po wódkę. W tym momencie poczuł straszny ból kiedy krasnolud złapał go za nadgarstek miażdząc przy tym kości. Bracia Druhi jednocześnie rzucili się na krasnoluda. Ten zdążył już wstać z ziemii i wyprowadził jednocześnie dwa ciosy w szczęki braci. Will padł na ziemię kiedy jego kark złamał się jak zapałka. W tym momecie Mike podbiegł do krasnoluda od tyłu i wyprowadził cios w żebra. Krasnolud jednak był od niego szybszy i przechwycił cios. Potrzebował kilku sekund by zabić czterech młodych ludzi.
Po tym wszystkim upadł na ziemię...
Kap, kap, kap, kap... Nie wytrzymał i podstawił jeżyk pod rurkę.
-AAAAGHHH! Jahna duha! Dlateho to tah parzhy? Cohś jeht nie takh.
Chwilę później leżał w pijackich spazmach...
Obudził się dwie godziny później. Obok niego leżało czterech martwych ludzi. Głowa bolała go jak nigdy.
Cholera co się stało? Co to u licha było? Trzeba to posprzątać i się ogarnąć.
-Dwie godziny wcześniej-
Mike, Steve i bracia Druhi przechodzili koło namiotu krasnoluda kiedy usłyszeli dziwne głośne seplenienie i krzyk. Weszli do środka i zobaczyli jak krasnolud leży we własnych wymiocinach.
Hej patrzcie. Pijany krasnolud i darmowa wódka. Szczęście się do nas uśmiechnęło - Powiedział Mike.
Steve pierwszy wyciągnał rękę po wódkę. W tym momencie poczuł straszny ból kiedy krasnolud złapał go za nadgarstek miażdząc przy tym kości. Bracia Druhi jednocześnie rzucili się na krasnoluda. Ten zdążył już wstać z ziemii i wyprowadził jednocześnie dwa ciosy w szczęki braci. Will padł na ziemię kiedy jego kark złamał się jak zapałka. W tym momecie Mike podbiegł do krasnoluda od tyłu i wyprowadził cios w żebra. Krasnolud jednak był od niego szybszy i przechwycił cios. Potrzebował kilku sekund by zabić czterech młodych ludzi.
Po tym wszystkim upadł na ziemię...
www.shaga.pl (już nie taki) nowy (ale na pewno najlepszy) sklep Gdynia ul.Morska 173
Ragnax był w wyjątkowo złym humorze. Najpierw to tłuste babsko ze stołówki wywaliło go jak jakiegoś, nie przymierzając, kloszarda (zginie w męczarniach ! ), to jeszcze nie będzie miał okazji urwać łba Volkerowi. No cóż, krasnolud też będzie godnym przeciwnikiem. Dotychczas nie dane mu było spotkać się w walce z "normalnym" osobnikiem tej szlachetnej rasy. Miał do czynienia
tylko z degeneratami, spaczonymi Krasnoludami Chaosu. Jego pancerz i czaszkowy hełm były właśnie ich dziełem.
Nagle wybraniec Khorna uświadomił sobie, że walczy pierwszy. To od razu poprawiło mu humor, świeża krew bryzgająca na pancerz zawsze działała na jego orzeźwiająco. Nie trwoniąc czasu na przygotowania, raźno pomaszerował w kierunku Areny.
tylko z degeneratami, spaczonymi Krasnoludami Chaosu. Jego pancerz i czaszkowy hełm były właśnie ich dziełem.
Nagle wybraniec Khorna uświadomił sobie, że walczy pierwszy. To od razu poprawiło mu humor, świeża krew bryzgająca na pancerz zawsze działała na jego orzeźwiająco. Nie trwoniąc czasu na przygotowania, raźno pomaszerował w kierunku Areny.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Uff, ciekawa walka... Ale mnie po nerach smyrnął, umarlak chędożony...
Teraz czeka mnie prawdziwe wyzwanie. Wygląda na to, że dzięki Arenie nie tylko zyskam doświadczenie, ale i zrobię coś sensownego dla świata. Poszukam krasnoluda z gorzałką, czas się zregenerować...
Teraz czeka mnie prawdziwe wyzwanie. Wygląda na to, że dzięki Arenie nie tylko zyskam doświadczenie, ale i zrobię coś sensownego dla świata. Poszukam krasnoluda z gorzałką, czas się zregenerować...
Dziś udało mi się napisać dwie walki
Ragnax z Aeslingów VS Wotan
Z racji, że teraźniejszym zmaganiom patronował Slaanesh, po Ragnax’a przyszły nie gnijące bestie, a demonetki, które w przekonaniu wojownika, były całkiem powabne.
Chaośnik stanął u progu areny, odwrócił się w stronę towarzyszek, lecz te podczas jego nieuwagi zaczęły „aktywnie czcić Slaanesh’a”. Ragnaxowi zrzedła mina.
- Jakie to szczęście, że wszechmocny Khorne nie wymaga takiego poświęcenia – pomyślał i wkroczył na arenę. Jednak tam, również działy się najróżniejsze rzeczy z udziałem czcicieli Slaanesh’a.
Herald niechętnie zepchnął z kolan, całującą go po szyi demonetkę i zadął w róg.
Wściekły Ragnax pobiegł w stronę krasnoluda. Gdy była wyciągnięcie ręki, przeskoczył przeciwnika i w locie zdzieliło obydwoma toporami. Jednak doświadczenie bojowe Krasnoluda dało o sobie znać i Krótkonóg zasłonił się w porę tarczą, na którą przyjął cały impet uderzenia. Ręka bolała go jak diabli. Instynktownie zamachnął się swym potężnym młotem. Khornita wiedząc, że nie zdąży uniknąć, przyjął cios na bark. Widocznie Khorn czuwał nad swym wyznawcą, gdyż broń zamiast pogruchotać mu ramię, zostawiła tylko wielkiego sińca.
- Ty psie, pożałujesz, że podniosłeś na mnie rękę! – zawył Ragnax, przetaczając się za plecy Krasnoluda
Wotan próbował obrócić się w porę, jednak ciężar zbroi skutecznie mu to utrudniał. Kolejny cios uderzył w tył tarczy, zrywając mu ją z ręki. Widząc nadarzającą się okazję, Chaośnik wycelował swym drugim toporem w głowę, jednak ostrze ześlizgnęło się po twardym hełmie. By nie dać otrząsnąć się Tanowi, Khornita rzucił się na pierś Krasnoluda. Będąc przygwożdżonym do ziemi, Wotan nie miał dostatecznego pola manewru do zamachnięcia się swym ciężkim młotem.
Ragnax wiedząc, że będzie miał problem z przebiciem pancerza, usiadł okrakiem na przeciwniku, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch i zaczął okładać go toporami. Nie patrzył gdzie celuje. Po kilku minutach na zbroi pojawiły się pierwsze wgłębienia, zachęcony wynikami, Wybraniec włożył jeszcze więcej siły w swe ciosy.
Po kilku minutach Krasnolud został Dosłownie wyciśnięty ze swej zbroi.
Dopiero kilku Demonetkom udało się odciągnąć Ragnaxa od truchła.
Naachim VS Xacth'ohkel
Naachim kręcił się wokoło swej aparatury. Z czułością polerował szklane kolby, by móc zobaczyć ich zawartość. Włączył palnik i nie żałując sobie, wrzucił całą garść białego proszku do pojemnika.
-Hy hy, kto by pomyślał, żeby suszyć śnieg, jednak warto było gwizdnąć tą księgę – powiedział odwracając kolejną pożółkłą stronę
Na stronicy naszkicowana była jakaś aparatura i karykaturalny człowieczek suszący kislevski śnieg na rękach skierowanych w stronę słońca
- No, chyba już czas, mam nadzieję, że tym razem nie będzie tak jak ostatnio – popatrzył na wciąż nieuprzątnięte zwłoki, nadstawiając usta pod wysuniętą rurkę.
Jedna, krystalicznie czysta kropla spadła na wysunięty język Krasnoluda. Inżynier zamlaskał
- To jest to, teraz tylko trzeba to jakoś zmontować na plecy, coby mieć stały dostęp do tego cuda.
Po chwili główkowania, Inżynier zdarł płótno ze swego namiotu, zrobił prowizoryczne szelki i pozostałą częścią tkaniny delikatnie owinął wokół aparatury
- Czas iść na Arenę – zawołał gromkim głosem w przestrzeń
Kameleon ukrył się wyśmienicie, jednak dla Naachima nie stanowiło to przeszkody, teraz gdy ilość kislevskiej siwuchy przekroczyła stężenie 40% cały świat był czarny, widział tylko ciepło wydobywające się z innych istot
Skinka poznał od razu, na tle czerwonych sylwetek widzów, on promieniował niebieskim światłem.
Krasnolud nawet nie ukrywał, że go nie widzi. Po prostu pognał w jego stronę z taką szybkością, jaką nie powstydziłby się niejeden człowiek.
Xacth'ohkel zauważył, iż coś jest nie tak. Ta mała kudłata bryła pędziła prosto na niego. Na dodatek tachała jakieś dziwne ustrojstwo na plecach, najprawdopodobniej krasnoludzkiego pochodzenia, a jeśli tak było w istocie, to trzeba się tego bać, bo nie wiadomo w którym momencie wystrzeli.
Źrenice Skinka powiększały się coraz bardziej. W końcu nie wytrzymał i wystrzelił ze swej dmuchawki. Jedna strzałka trafiła biegnącego i smętnie zwisała z jego sutka. Jaszczuroczłek zaklną, na Krasnoludzie trucizna nie zrobiła najmniejszego wrażenia, ciągle biegł na niego, n niebezpiecznie się przybliżając. Toksyna była powoli zwalczane przez wszechobecny alkohol najwyższej klasy. Krwi w alkoholu było coraz mniej.
W końcu Naachim dobiegł do Xacth'ohkel i uderzyło swym toporem. Kameleon wyrżnął z takim impetem w ziemię, że miał problemy z podniesieniem się rękoma. Ten czas nieuwagi wystarczył, by Krasnolud znalazł się już za jego plecami. Ujął obydwoma rękami topór i spuścił go na plecy Jaszczuroczłeka, przybijając go do ziemi. Wkrótce potem Naachim upadł.
Miał bardzo piękny sen. Śnił, że pływa w kadzi pełnej bimbru.
Ragnax z Aeslingów VS Wotan
Z racji, że teraźniejszym zmaganiom patronował Slaanesh, po Ragnax’a przyszły nie gnijące bestie, a demonetki, które w przekonaniu wojownika, były całkiem powabne.
Chaośnik stanął u progu areny, odwrócił się w stronę towarzyszek, lecz te podczas jego nieuwagi zaczęły „aktywnie czcić Slaanesh’a”. Ragnaxowi zrzedła mina.
- Jakie to szczęście, że wszechmocny Khorne nie wymaga takiego poświęcenia – pomyślał i wkroczył na arenę. Jednak tam, również działy się najróżniejsze rzeczy z udziałem czcicieli Slaanesh’a.
Herald niechętnie zepchnął z kolan, całującą go po szyi demonetkę i zadął w róg.
Wściekły Ragnax pobiegł w stronę krasnoluda. Gdy była wyciągnięcie ręki, przeskoczył przeciwnika i w locie zdzieliło obydwoma toporami. Jednak doświadczenie bojowe Krasnoluda dało o sobie znać i Krótkonóg zasłonił się w porę tarczą, na którą przyjął cały impet uderzenia. Ręka bolała go jak diabli. Instynktownie zamachnął się swym potężnym młotem. Khornita wiedząc, że nie zdąży uniknąć, przyjął cios na bark. Widocznie Khorn czuwał nad swym wyznawcą, gdyż broń zamiast pogruchotać mu ramię, zostawiła tylko wielkiego sińca.
- Ty psie, pożałujesz, że podniosłeś na mnie rękę! – zawył Ragnax, przetaczając się za plecy Krasnoluda
Wotan próbował obrócić się w porę, jednak ciężar zbroi skutecznie mu to utrudniał. Kolejny cios uderzył w tył tarczy, zrywając mu ją z ręki. Widząc nadarzającą się okazję, Chaośnik wycelował swym drugim toporem w głowę, jednak ostrze ześlizgnęło się po twardym hełmie. By nie dać otrząsnąć się Tanowi, Khornita rzucił się na pierś Krasnoluda. Będąc przygwożdżonym do ziemi, Wotan nie miał dostatecznego pola manewru do zamachnięcia się swym ciężkim młotem.
Ragnax wiedząc, że będzie miał problem z przebiciem pancerza, usiadł okrakiem na przeciwniku, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch i zaczął okładać go toporami. Nie patrzył gdzie celuje. Po kilku minutach na zbroi pojawiły się pierwsze wgłębienia, zachęcony wynikami, Wybraniec włożył jeszcze więcej siły w swe ciosy.
Po kilku minutach Krasnolud został Dosłownie wyciśnięty ze swej zbroi.
Dopiero kilku Demonetkom udało się odciągnąć Ragnaxa od truchła.
Naachim VS Xacth'ohkel
Naachim kręcił się wokoło swej aparatury. Z czułością polerował szklane kolby, by móc zobaczyć ich zawartość. Włączył palnik i nie żałując sobie, wrzucił całą garść białego proszku do pojemnika.
-Hy hy, kto by pomyślał, żeby suszyć śnieg, jednak warto było gwizdnąć tą księgę – powiedział odwracając kolejną pożółkłą stronę
Na stronicy naszkicowana była jakaś aparatura i karykaturalny człowieczek suszący kislevski śnieg na rękach skierowanych w stronę słońca
- No, chyba już czas, mam nadzieję, że tym razem nie będzie tak jak ostatnio – popatrzył na wciąż nieuprzątnięte zwłoki, nadstawiając usta pod wysuniętą rurkę.
Jedna, krystalicznie czysta kropla spadła na wysunięty język Krasnoluda. Inżynier zamlaskał
- To jest to, teraz tylko trzeba to jakoś zmontować na plecy, coby mieć stały dostęp do tego cuda.
Po chwili główkowania, Inżynier zdarł płótno ze swego namiotu, zrobił prowizoryczne szelki i pozostałą częścią tkaniny delikatnie owinął wokół aparatury
- Czas iść na Arenę – zawołał gromkim głosem w przestrzeń
Kameleon ukrył się wyśmienicie, jednak dla Naachima nie stanowiło to przeszkody, teraz gdy ilość kislevskiej siwuchy przekroczyła stężenie 40% cały świat był czarny, widział tylko ciepło wydobywające się z innych istot
Skinka poznał od razu, na tle czerwonych sylwetek widzów, on promieniował niebieskim światłem.
Krasnolud nawet nie ukrywał, że go nie widzi. Po prostu pognał w jego stronę z taką szybkością, jaką nie powstydziłby się niejeden człowiek.
Xacth'ohkel zauważył, iż coś jest nie tak. Ta mała kudłata bryła pędziła prosto na niego. Na dodatek tachała jakieś dziwne ustrojstwo na plecach, najprawdopodobniej krasnoludzkiego pochodzenia, a jeśli tak było w istocie, to trzeba się tego bać, bo nie wiadomo w którym momencie wystrzeli.
Źrenice Skinka powiększały się coraz bardziej. W końcu nie wytrzymał i wystrzelił ze swej dmuchawki. Jedna strzałka trafiła biegnącego i smętnie zwisała z jego sutka. Jaszczuroczłek zaklną, na Krasnoludzie trucizna nie zrobiła najmniejszego wrażenia, ciągle biegł na niego, n niebezpiecznie się przybliżając. Toksyna była powoli zwalczane przez wszechobecny alkohol najwyższej klasy. Krwi w alkoholu było coraz mniej.
W końcu Naachim dobiegł do Xacth'ohkel i uderzyło swym toporem. Kameleon wyrżnął z takim impetem w ziemię, że miał problemy z podniesieniem się rękoma. Ten czas nieuwagi wystarczył, by Krasnolud znalazł się już za jego plecami. Ujął obydwoma rękami topór i spuścił go na plecy Jaszczuroczłeka, przybijając go do ziemi. Wkrótce potem Naachim upadł.
Miał bardzo piękny sen. Śnił, że pływa w kadzi pełnej bimbru.
Ostatnio zmieniony 18 sty 2011, o 23:09 przez Krzyżu, łącznie zmieniany 2 razy.
Ragnax siedział na progu Areny upaprany krwią, powoli dochodząc do siebie. Czerwona mgiełka szału powoli schodziła z oczu norsmena, przywracając mu czucie. Dopiero teraz poczuł, że bark boli go jak diabli.
- Ten pokurcz mnie zranił... - mruknął sam do siebie zaskoczony. Khorne faktycznie miał go dziś w swojej opiece, jeszcze nigdy nie udało mu się wpaść w taką furię, żeby nie czuć uderzenia młota.
Po dłuższej chwili dwie demonetki wyniosły Wotana, a raczej to, co z niego zostało. Zaraz po nim wyciągnięto drugiego Krasnoluda. Ten akurat żył, przy czym wyglądał na dziwnie zadowolonego.
Jednak strasznie dziwna to rasa, te całe krasnoludy...
- Ten pokurcz mnie zranił... - mruknął sam do siebie zaskoczony. Khorne faktycznie miał go dziś w swojej opiece, jeszcze nigdy nie udało mu się wpaść w taką furię, żeby nie czuć uderzenia młota.
Po dłuższej chwili dwie demonetki wyniosły Wotana, a raczej to, co z niego zostało. Zaraz po nim wyciągnięto drugiego Krasnoluda. Ten akurat żył, przy czym wyglądał na dziwnie zadowolonego.
Jednak strasznie dziwna to rasa, te całe krasnoludy...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Omnibian zaczynał szykować się do walki. W tym miejscu działy się naprawdę dziwne rzeczy. Zmutowane enty, niewidzialny jaszczur padający niemal bez walki. Jeśli ma być tak dalej, nie miał pojęcia czego się spodziewać po swojej mechanicznej nemezis. no cóż, zobaczymy jak ucieszy się czując w sobie nieco rozpędzonej stali.
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
- The WariaX
- Falubaz
- Posty: 1005
- Lokalizacja: Rybnik i okolice
Heh, ale krótka piłka widać z alkoholem nic nie wygra
ps.
hmm, co do demonetek "pomagającym" khornicie. Czy nie jest czasem tak, że Slanek i Khornek to najwięksi wrogowie? Podobnie jak wujek Nurgiel i Tzenczuś. (patrz, księga spaczenia II ed Warhamca)
ps.
hmm, co do demonetek "pomagającym" khornicie. Czy nie jest czasem tak, że Slanek i Khornek to najwięksi wrogowie? Podobnie jak wujek Nurgiel i Tzenczuś. (patrz, księga spaczenia II ed Warhamca)
Zapraszam do mojej galerii :
http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=35475
Maluję na zamówienie:
http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 13#p990613