Arena Śmierci (27) - Przeklęta Polana
Re: Arena Śmierci (27) - Przeklęta Polana
Wykopnięta czacha Stacha rozpękła się na kawałki. "No, no... kopnięcie godne samego Griffa Oberwalda" pomyślał Volker, wspominając największą gwiazdę ulubionego sportu Starego Świata i nie tylko. Przywiodło mu to na myśl jego szkolenie na oficera inkwizycji. Ciągnący się całymi dniami i nocami morderczy trening, doprowadzający do skraju wytrzymałości nawet najtwardszych. Czasami, w nagrodę pozwalano im grać w piłkę, jednak głównie dlatego, że to nad wyraz brutalna gra, co pozwalało dodatkowo zwiększyć sprawność bojową kursantów.
Inkwizytor przypomniał sobie również jak musiał siedzieć pod wodą na bezdechu tak długo, aż nie stracił przytomności... Jeden z chłopaków nie wytrzymał presji i wynurzył się. Za karę wszyscy musieli w pełnym rynsztunku ciągnąć pod górę czołg parowy. Przypomniał sobie również trening fechtunku; czego tam nie było: szermierka na zalanej olejem posadzce, walka z wieloma przeciwnikami na raz (i to po ciemku) i inne tego typu atrakcje. Żaden, nawet najmniejszy błąd nie uchodził uwagi instruktorów, stosujących bezwzględnie surowe kary. Mimo, że Volker nieraz zżymał się na nich i wściekał, teraz był im wdzięczny: nawet najbardziej skomplikowane elementy fechtunku wykonywał odruchowo, co wielokrotnie uratowało mu życie. Teraz, nabyte umiejętności, w połączeniu z jego wzmocnionym ciałem, pozwoliły mu stać się niepowstrzymaną, a jakże, machiną destrukcji.
Z zamyślenia wyrwał go Ottmar.
- Wywiesili już listę z nowymi parami, myślę, że powinieneś się z nią zapoznać.
- No jasne, idziemy.
Volker przyjrzał się swojemu przeciwnikowi. Ewidentnie był to kat: nosił kaptur i wielgachne toporzysko. Volker zastanawiał się, czy Inkwizycja być może nie korzystała z jego usług. Z resztą wszyscy kaci (i nie tylko) w Imperium znajdowali się w rejestrze tej organizacji. Inkwizytor podzielił się swoimi podejrzeniami z przełożonym. Ten tylko poszedł po swój bagaż i wkrótce wrócił ze stosowną teczką, którą wręczył Volkerowi. Po kilkunastu minutach inkwizytor wiedział już o swoim przeciwniku wszystko... "Taaak..." - pomyślał Volker. - "Walczy ciężkim toporem, również ma wprawę w zadawaniu celnych ciosów. Jednak machanie taką bronią zabiera dużo czasu. Muszę posiekać go, nim zdąży cokolwiek zrobić. Podobno również używa jakiejś trutki, ale to już dla mnie żaden problem. Jestem już na to odporny."
Tymczasem rozegrano poprzedzające walki. Volker był wysoce nieukontentowany ze zwycięstwa sługusa mrocznych bóstw, zwłaszcza, że pobił krasnoluda, przedstawiciela najlepszych sojuszników Imperium Ludzkości. Inkwizytor zawsze darzył brodaty lud estymą, gdyż uosabiali wszystkie najlepsze według niego cechy: nieustępliwość, pamiętliwość, honor, pomysłowość i wynalazczość, ponadto były odporne na magię, którą Volker darzył ogromną niechęcią.
Krasnoludzki inżynier znów go zadziwił: zbudował na tym pustkowiu jakąś niezwykle wyrafinowaną aparaturę, która pozwoliła mu poruszać się szybciej, a może to czas wokół niego płynął wolniej? W każdym razie krasnolud po raz kolejny dowiódł technicznego geniuszu będącego udziałem jego rasy.
Volker doszedł do wniosku, że najwyższy czas się przygotować. Wyruszył przeto do spaczonego lasu, by dorwać jakiegoś zwierzoczłeka. Szczęście mu sprzyjało, gdyż wkrótce po tym jak wyciął w pień niewielkie stadko pomniejszych stworów, pojawił się pokryty ciemnobrązowym, nieomalże czarnym futrem minotaur, najwyraźniej zwabiony odgłosami walki. Niósł on dwuręczny topór z czarnego żelaza, tak wielki, że obuch dorównywał wielkością torsowi Volkera.
Inkwizytor sapnął, poprawił uchwyt na rękojeści miecza, i przywołał przeciwnika gestem szczypiec. Prawdę mówiąc, nie było to konieczne, gdyż stwór już na niego szarżował unosząc broń do ciosu i pochylając łeb. Lasem wstrząsnął ryk silnika, a wszelkie problemy zeszły na plan dalszy, całkowicie zdominowane przez starcie.
Ole! - zawołał Volker, tak jak robią to niektórzy Estalijczycy podczas tradycyjnej walki z bykiem. Prawdę mówiąc nie wiedział, co to znaczy, ani tym bardziej skąd wziął się ten osobliwy zwyczaj, ale było to nie istotne. Minotaur przemknął z rykiem obok inkwizytora, który jednocześnie uderzył go szczypcami w zadnią nogę powodując szerokie rozcięcie. Olbrzymi zwierzoczłek zachwiał się, zdołał jednak wyprowadzić szerokie cięcie swym toporem. Zwykły człowiek niechybnie zostałby w tym momencie rozcięty na pół, jednak Volker po prostu odgiął się w tył, pozwalając by ostrze przeleciało niegroźnie nad nim. Inkwizytor błyskawicznie powrócił do pionu, skrócił dystans wykonując jednocześnie kopniak w wyskoku trafiając minotaura w podbrzusze. Pomniejsze stworzenie doznałoby z pewnością poważnej kontuzji, jednak ten stwór odsunął się jedynie kilka kroków w tył, ze świstem wypuszczając powietrze i kontrując jednocześnie cięciem znad głowy. Volker bez trudu uniknął tego trywialnego ciosu robiąc krok po skosie do przodu. Topór minotaura ugrzązł na chwilę i Volker jakby od niechcenia odrąbał obuch od drzewca i kręcąc się jak fryga wpadł wprost w minotaura uderzając raz po raz, co chwila wyzwalając kolejny pióropusz czarnej krwi, mięcha i kłaków. Gdy przeciwnik obalił się pod naporem inkwizytora, ten wyskoczył w górę, nad wierzgającego stwora. Płaszcz z czarnej skóry zafalował malowniczo, w tym krótkim momencie, gdy imperialny zawisł w powietrzu. Chwilę później Volker runął w dół z impetem kuli z moździerza, przyszpilając przeciwnika do ziemi mieczem i sobą samym, gdyż siła uderzenia była tak wielka, że inkwizytor zapadł się po kolana. Volker wyszarpnął jeszcze "Greiffa" i wykonał stylowego i doskonałego za razem młyńca odcinając gładko rogaty łeb. Jako że nie mógł się wydostać z truchła w zwykły sposób, rozwalił je (już w mniej stylowy i doskonały, ale skuteczny sposób) mieczem i szczypcami wieńczącymi jego mechaniczne ramię, po czym usatysfakcjonowany skierował się w rejon areny.
Na miejscu skontrolował oczywiście stan urządzeń, dolał paliwa do miecza i przygotował strzykawkę z miksturką leczącą, tak na wszelki wypadek. Już miał skierować się do wejścia, gdy podszedł do niego technik na usługach Inkwizycji.
- Poczekaj, mam tu jeszcze coś.
- Co to takiego? - Zaciekawił się Volker widząc jak inżynier usiłuje przyczepić mu do skrzyni podłużną rurkę.
- A, na wszelki... wypadek. To i tak nieistotne, po prostu chcę... zrobić pewne pomiary.
Volkerowi zachowanie inżyniera wydawało się trochę dziwne, ale to normalne: każdy chyba by zdziwaczał, gdyby całymi dniami przebywał w otoczeniu materiałów wybuchowych i różnych, nieraz niebezpiecznych urządzeń. Z pewnością nie była to również żadna krecia robota: wszelacy sabotażyści nie przeżywali zwykle kilku minut w starciu z Inkwizycją. W końcu Inkwizycja wie wszystko. Volker z resztą miał ważniejsze sprawy na głowie: musiał dokopać kolejnemu uczestnikowi tej areny. Inkwizytor poszedł więc w kierunku wejścia na arenę.
Inkwizytor przypomniał sobie również jak musiał siedzieć pod wodą na bezdechu tak długo, aż nie stracił przytomności... Jeden z chłopaków nie wytrzymał presji i wynurzył się. Za karę wszyscy musieli w pełnym rynsztunku ciągnąć pod górę czołg parowy. Przypomniał sobie również trening fechtunku; czego tam nie było: szermierka na zalanej olejem posadzce, walka z wieloma przeciwnikami na raz (i to po ciemku) i inne tego typu atrakcje. Żaden, nawet najmniejszy błąd nie uchodził uwagi instruktorów, stosujących bezwzględnie surowe kary. Mimo, że Volker nieraz zżymał się na nich i wściekał, teraz był im wdzięczny: nawet najbardziej skomplikowane elementy fechtunku wykonywał odruchowo, co wielokrotnie uratowało mu życie. Teraz, nabyte umiejętności, w połączeniu z jego wzmocnionym ciałem, pozwoliły mu stać się niepowstrzymaną, a jakże, machiną destrukcji.
Z zamyślenia wyrwał go Ottmar.
- Wywiesili już listę z nowymi parami, myślę, że powinieneś się z nią zapoznać.
- No jasne, idziemy.
Volker przyjrzał się swojemu przeciwnikowi. Ewidentnie był to kat: nosił kaptur i wielgachne toporzysko. Volker zastanawiał się, czy Inkwizycja być może nie korzystała z jego usług. Z resztą wszyscy kaci (i nie tylko) w Imperium znajdowali się w rejestrze tej organizacji. Inkwizytor podzielił się swoimi podejrzeniami z przełożonym. Ten tylko poszedł po swój bagaż i wkrótce wrócił ze stosowną teczką, którą wręczył Volkerowi. Po kilkunastu minutach inkwizytor wiedział już o swoim przeciwniku wszystko... "Taaak..." - pomyślał Volker. - "Walczy ciężkim toporem, również ma wprawę w zadawaniu celnych ciosów. Jednak machanie taką bronią zabiera dużo czasu. Muszę posiekać go, nim zdąży cokolwiek zrobić. Podobno również używa jakiejś trutki, ale to już dla mnie żaden problem. Jestem już na to odporny."
Tymczasem rozegrano poprzedzające walki. Volker był wysoce nieukontentowany ze zwycięstwa sługusa mrocznych bóstw, zwłaszcza, że pobił krasnoluda, przedstawiciela najlepszych sojuszników Imperium Ludzkości. Inkwizytor zawsze darzył brodaty lud estymą, gdyż uosabiali wszystkie najlepsze według niego cechy: nieustępliwość, pamiętliwość, honor, pomysłowość i wynalazczość, ponadto były odporne na magię, którą Volker darzył ogromną niechęcią.
Krasnoludzki inżynier znów go zadziwił: zbudował na tym pustkowiu jakąś niezwykle wyrafinowaną aparaturę, która pozwoliła mu poruszać się szybciej, a może to czas wokół niego płynął wolniej? W każdym razie krasnolud po raz kolejny dowiódł technicznego geniuszu będącego udziałem jego rasy.
Volker doszedł do wniosku, że najwyższy czas się przygotować. Wyruszył przeto do spaczonego lasu, by dorwać jakiegoś zwierzoczłeka. Szczęście mu sprzyjało, gdyż wkrótce po tym jak wyciął w pień niewielkie stadko pomniejszych stworów, pojawił się pokryty ciemnobrązowym, nieomalże czarnym futrem minotaur, najwyraźniej zwabiony odgłosami walki. Niósł on dwuręczny topór z czarnego żelaza, tak wielki, że obuch dorównywał wielkością torsowi Volkera.
Inkwizytor sapnął, poprawił uchwyt na rękojeści miecza, i przywołał przeciwnika gestem szczypiec. Prawdę mówiąc, nie było to konieczne, gdyż stwór już na niego szarżował unosząc broń do ciosu i pochylając łeb. Lasem wstrząsnął ryk silnika, a wszelkie problemy zeszły na plan dalszy, całkowicie zdominowane przez starcie.
Ole! - zawołał Volker, tak jak robią to niektórzy Estalijczycy podczas tradycyjnej walki z bykiem. Prawdę mówiąc nie wiedział, co to znaczy, ani tym bardziej skąd wziął się ten osobliwy zwyczaj, ale było to nie istotne. Minotaur przemknął z rykiem obok inkwizytora, który jednocześnie uderzył go szczypcami w zadnią nogę powodując szerokie rozcięcie. Olbrzymi zwierzoczłek zachwiał się, zdołał jednak wyprowadzić szerokie cięcie swym toporem. Zwykły człowiek niechybnie zostałby w tym momencie rozcięty na pół, jednak Volker po prostu odgiął się w tył, pozwalając by ostrze przeleciało niegroźnie nad nim. Inkwizytor błyskawicznie powrócił do pionu, skrócił dystans wykonując jednocześnie kopniak w wyskoku trafiając minotaura w podbrzusze. Pomniejsze stworzenie doznałoby z pewnością poważnej kontuzji, jednak ten stwór odsunął się jedynie kilka kroków w tył, ze świstem wypuszczając powietrze i kontrując jednocześnie cięciem znad głowy. Volker bez trudu uniknął tego trywialnego ciosu robiąc krok po skosie do przodu. Topór minotaura ugrzązł na chwilę i Volker jakby od niechcenia odrąbał obuch od drzewca i kręcąc się jak fryga wpadł wprost w minotaura uderzając raz po raz, co chwila wyzwalając kolejny pióropusz czarnej krwi, mięcha i kłaków. Gdy przeciwnik obalił się pod naporem inkwizytora, ten wyskoczył w górę, nad wierzgającego stwora. Płaszcz z czarnej skóry zafalował malowniczo, w tym krótkim momencie, gdy imperialny zawisł w powietrzu. Chwilę później Volker runął w dół z impetem kuli z moździerza, przyszpilając przeciwnika do ziemi mieczem i sobą samym, gdyż siła uderzenia była tak wielka, że inkwizytor zapadł się po kolana. Volker wyszarpnął jeszcze "Greiffa" i wykonał stylowego i doskonałego za razem młyńca odcinając gładko rogaty łeb. Jako że nie mógł się wydostać z truchła w zwykły sposób, rozwalił je (już w mniej stylowy i doskonały, ale skuteczny sposób) mieczem i szczypcami wieńczącymi jego mechaniczne ramię, po czym usatysfakcjonowany skierował się w rejon areny.
Na miejscu skontrolował oczywiście stan urządzeń, dolał paliwa do miecza i przygotował strzykawkę z miksturką leczącą, tak na wszelki wypadek. Już miał skierować się do wejścia, gdy podszedł do niego technik na usługach Inkwizycji.
- Poczekaj, mam tu jeszcze coś.
- Co to takiego? - Zaciekawił się Volker widząc jak inżynier usiłuje przyczepić mu do skrzyni podłużną rurkę.
- A, na wszelki... wypadek. To i tak nieistotne, po prostu chcę... zrobić pewne pomiary.
Volkerowi zachowanie inżyniera wydawało się trochę dziwne, ale to normalne: każdy chyba by zdziwaczał, gdyby całymi dniami przebywał w otoczeniu materiałów wybuchowych i różnych, nieraz niebezpiecznych urządzeń. Z pewnością nie była to również żadna krecia robota: wszelacy sabotażyści nie przeżywali zwykle kilku minut w starciu z Inkwizycją. W końcu Inkwizycja wie wszystko. Volker z resztą miał ważniejsze sprawy na głowie: musiał dokopać kolejnemu uczestnikowi tej areny. Inkwizytor poszedł więc w kierunku wejścia na arenę.
The WariaX pisze:
ps.
hmm, co do demonetek "pomagającym" khornicie.
Może jesteśmy świadkami początku nowego Everchosena
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
Po walce Naachim stwierdził, ze wrażeń jak na jeden wieczór wystarczy, niestety wracając do namiotu przechodził koło szynku nad którym widniał wyryty w drewnie spory napis "Pod Kameleonem"...
Toż to kolejny żart Bogów. Ale nie - dzisiaj już wystarczy. Nie wejde, nie wejde nie wejde.
Wchodząc do środka Krasnolud w którego żyłach wciąż krążyła wódka z odrobiną krwi przewrócił się na progu i wleciał do środka robiąc tyle hałasu w okół siebie, że wszyscy na chwile wstrzymali swoje rozmowy i śpiewy patrząc na krasnoluda.
Przez chwilę trwała niezręczna cisza po czym wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Karczmarz zastanawiał się jak to możliwe, ze ten (raczej nie wyglądający na wojownika) krasnolud pokonał już dwóch rywali?!
-Macie tu strasznie wysoki próg karczmarzu. Szesnaście kufli na blat!
Karczmarz słyszał o pijackich możliwościach krasnoludów ale szesnaście kufli nie wydawało mu się możliwe dla jednej osoby.
-A potem donoś co pieśń barda. Mamy dziś smutną noc. Zginął Tan!
Naachim miał nadzieję, że Wotan przywróci go do ludu krasnoludów, ale dzisiaj jego nadzieje prysły.
Inżynier pił całą noc krzycząc przy tym coś o starych krzywdach, o kopalniach i i pięknie kobiet jego ludu... Nikt nie próbował protestować. Nie dzisiaj kiedy krasnolud jest smutny pijany i pewnie w nastroju do zabijania...
Toż to kolejny żart Bogów. Ale nie - dzisiaj już wystarczy. Nie wejde, nie wejde nie wejde.
Wchodząc do środka Krasnolud w którego żyłach wciąż krążyła wódka z odrobiną krwi przewrócił się na progu i wleciał do środka robiąc tyle hałasu w okół siebie, że wszyscy na chwile wstrzymali swoje rozmowy i śpiewy patrząc na krasnoluda.
Przez chwilę trwała niezręczna cisza po czym wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Karczmarz zastanawiał się jak to możliwe, ze ten (raczej nie wyglądający na wojownika) krasnolud pokonał już dwóch rywali?!
-Macie tu strasznie wysoki próg karczmarzu. Szesnaście kufli na blat!
Karczmarz słyszał o pijackich możliwościach krasnoludów ale szesnaście kufli nie wydawało mu się możliwe dla jednej osoby.
-A potem donoś co pieśń barda. Mamy dziś smutną noc. Zginął Tan!
Naachim miał nadzieję, że Wotan przywróci go do ludu krasnoludów, ale dzisiaj jego nadzieje prysły.
Inżynier pił całą noc krzycząc przy tym coś o starych krzywdach, o kopalniach i i pięknie kobiet jego ludu... Nikt nie próbował protestować. Nie dzisiaj kiedy krasnolud jest smutny pijany i pewnie w nastroju do zabijania...
www.shaga.pl (już nie taki) nowy (ale na pewno najlepszy) sklep Gdynia ul.Morska 173
Omnibian VS Inkwizytor Volker von Eisenwald
Zniecierpliwiony Omnibian wstał. Wzorem Krasnoludów masochistów przejechał palcem po krawędzi topora. Jednak od zbyt częstego używania broń była tak tępa, że łatwiej było się przeciąć na obuchu młota. Kat tylko wykrzywił wargi i ze spokojem nałożył uzbrojenie. Gdy już skończył usiadł na barłogu, zwanym tutaj łóżkiem i czekał, czekał dość długo, a przynajmniej on tak sądził. Minuty zamieniały się w godziny, a on tylko gapił się tępo w drzwi, rozmyślając o nadchodzącej walce. W końcu do pokoju weszła demonetka, biorąc go pod ramię zaprowadziła na arenę.
Gdy tylko odeszła, Omnibian ze wstrętem zaczął pucować kaftan. Był tym tak przejęty, że odciągnął go od tej czynności dopiero Volker, częstując go siarczystym strzałem w twarz. Zza hełmu dobiegły charczące odgłosy. Kat od początku był przybity tą walką, a to był gwóźdź do trumny. Inkwizytor wyglądał bardziej nieludzko niż jakikolwiek pomiot. Odpalił swój miecz i zaklaskał swymi szczypcami, zanosząc się charczeniem. Egzekutor odskoczył od przeciwnika i zakręcił młynka swym toporem, lecz ten odbił się od mechanicznej łapy Volkera. Ten wykorzystał to tnąc swym mieczem. Ostrze z okropnym zgrzytem zarysowało pancerz kata i odskoczyło, omało nie wypadając mu z dłoni. Zaskoczony Omnibian kopnął inkwizytora w pierś, lecz tak jak i ostatnim razem kopniak zostawił wgniecenie, tym razem nieco głębsze niż ostatnie, a atakujący poczuł przeszywający ból w nodze. Volker śmiał się coraz bardziej, spokojnie odwrócił się tyłem i wskazał palcem niewielką skrzyneczkę pod plecakiem z błyskawicą na obudowie, a potem dwie elektrody odchodzące od niego do napierśnika. Podążając za impulsem kat kopnął w niewielką puszeczkę, rozbijając ją. Przez jego nagolenniki przepłynął taki ładunek, że stopiło je zupełnie, lecz z niewiadomego powodu nic mu się nie stało, poza lekkim swędzeniem nóg. Z rozbitego pojemniczka wypadła jakby bryłka pomalowanego na niebiesko spaczenia.
- Wiedziałem, że te skuinsyny kombinują ze szczurami – krzyknął Omnibian, lecz jego słowa
zginęły w okrzykach tłumu
Wkurzony Volker ciął mieczem z dołu do góry, nie czekając na reakcję zdzielił, tym razem mocniej, w twarz kata. Omnibian stał zamroczony, gdy inkwizytor wyłączył swój miecz, następnie chowając go. Ujął egzekutora w swe mechaniczne łapy, podniósł nad głowę, poczym korzystając z pełnej mocy silników spuścił go na swe wyciągnięte kolano. Kark człowieka pękł jak zapałka, a bezwładne ciało osunęło się na piasek.
Ciągle rażony małymi ładunkami prądu, Volker pokuśtykał w stronę wyjścia.
Nawiedzony VS Draigo Milczący
Zadowolony Draigo pokręcił ramionami, rozgrzewając swe muskularne mięśnie. Zamlaskał po wypiciu darowanego samogonu, i potruchtał wokoło areny. Za niedługo miał się zacząć jego pojedynek, z którego był zadowolony. Jego przeciwnikiem miał być jakiś czciciel Slaanesha, na dodatek biegający bez żadnej zbroi.
- Po prostu biegające źródło białka – zaśmiał się Krasnolud
Właśnie przebiegał koło jego pokoju, przed którym zgromadziła się spora grupka jemu podobnych szajbusów. Z pokoju dobiegły go dziwne dźwięki, Zabójca wykrzywił usta i potruchtał dalej. Po następnym okrążeniu podbiegł pod wrota areny i przystanął odsapnąć chwilę. Parę minut później zauważył Nawiedzonego, obwieszonego demonetkami. Demon zajął swe miejsce po przeciwnej stronie i bramy zostały otwarte.
Obydwaj przeciwnicy ruszyli na siebie, obydwoje byli równie spoceni, jednak każdy z innego powodu. Demon pierwszy wprowadził swe cięcie, próbując trafić pokurczą między oczy, jednak nie docenił go. Draigo zanurkował, unikając ostrza, po czym uderzył Nawiedzonego kastetem na wysokości ud. Ten nawet się nie zachwiał tylko znów się zamachnął, równie skutecznie co poprzednim razem. Miecz utkwił w piasku, tuż przy nodze Krasnoluda. Draigo odskoczył, łapiąc przeciwnika za rękę w którym trzymał broń. Jednym zwinnym ruchem wykręcił mu ją, następnie wyrywając miecz. Nawiedzony zasyczał i odwinął się swymi szczypcami , trafiając go w twarz. Krasnolud zachwiał się i upadł, ciągle trzymając ostrze. Demon skoczył na leżącego i nagle zaczął skrzeczeć, jednocześnie miotając na około swym rozdwojonym językiem. Draigo powoli wstał i obszedł go. Nawiedzony wisiał kilka centymetrów nad ziemią , nabity na wystający z ziemi miecz. Nie przejmując się tym zbytnio, Krasnolud obszedł go od tyłu i zaczął okładać go po plecach. Po chwili, gdy z dziko wrzeszczącego Demona zaczął wypływać duszący płyn, Draigo w akcie łaski podszedł do niego i rozbił mu czaszkę, trafiając go swym masywnym łokciem w potylicę.
Oblepiony cuchnącym gównem i mocno wkurzony Krasnolud pomaszerował ku wyjściu.
Zniecierpliwiony Omnibian wstał. Wzorem Krasnoludów masochistów przejechał palcem po krawędzi topora. Jednak od zbyt częstego używania broń była tak tępa, że łatwiej było się przeciąć na obuchu młota. Kat tylko wykrzywił wargi i ze spokojem nałożył uzbrojenie. Gdy już skończył usiadł na barłogu, zwanym tutaj łóżkiem i czekał, czekał dość długo, a przynajmniej on tak sądził. Minuty zamieniały się w godziny, a on tylko gapił się tępo w drzwi, rozmyślając o nadchodzącej walce. W końcu do pokoju weszła demonetka, biorąc go pod ramię zaprowadziła na arenę.
Gdy tylko odeszła, Omnibian ze wstrętem zaczął pucować kaftan. Był tym tak przejęty, że odciągnął go od tej czynności dopiero Volker, częstując go siarczystym strzałem w twarz. Zza hełmu dobiegły charczące odgłosy. Kat od początku był przybity tą walką, a to był gwóźdź do trumny. Inkwizytor wyglądał bardziej nieludzko niż jakikolwiek pomiot. Odpalił swój miecz i zaklaskał swymi szczypcami, zanosząc się charczeniem. Egzekutor odskoczył od przeciwnika i zakręcił młynka swym toporem, lecz ten odbił się od mechanicznej łapy Volkera. Ten wykorzystał to tnąc swym mieczem. Ostrze z okropnym zgrzytem zarysowało pancerz kata i odskoczyło, omało nie wypadając mu z dłoni. Zaskoczony Omnibian kopnął inkwizytora w pierś, lecz tak jak i ostatnim razem kopniak zostawił wgniecenie, tym razem nieco głębsze niż ostatnie, a atakujący poczuł przeszywający ból w nodze. Volker śmiał się coraz bardziej, spokojnie odwrócił się tyłem i wskazał palcem niewielką skrzyneczkę pod plecakiem z błyskawicą na obudowie, a potem dwie elektrody odchodzące od niego do napierśnika. Podążając za impulsem kat kopnął w niewielką puszeczkę, rozbijając ją. Przez jego nagolenniki przepłynął taki ładunek, że stopiło je zupełnie, lecz z niewiadomego powodu nic mu się nie stało, poza lekkim swędzeniem nóg. Z rozbitego pojemniczka wypadła jakby bryłka pomalowanego na niebiesko spaczenia.
- Wiedziałem, że te skuinsyny kombinują ze szczurami – krzyknął Omnibian, lecz jego słowa
zginęły w okrzykach tłumu
Wkurzony Volker ciął mieczem z dołu do góry, nie czekając na reakcję zdzielił, tym razem mocniej, w twarz kata. Omnibian stał zamroczony, gdy inkwizytor wyłączył swój miecz, następnie chowając go. Ujął egzekutora w swe mechaniczne łapy, podniósł nad głowę, poczym korzystając z pełnej mocy silników spuścił go na swe wyciągnięte kolano. Kark człowieka pękł jak zapałka, a bezwładne ciało osunęło się na piasek.
Ciągle rażony małymi ładunkami prądu, Volker pokuśtykał w stronę wyjścia.
Nawiedzony VS Draigo Milczący
Zadowolony Draigo pokręcił ramionami, rozgrzewając swe muskularne mięśnie. Zamlaskał po wypiciu darowanego samogonu, i potruchtał wokoło areny. Za niedługo miał się zacząć jego pojedynek, z którego był zadowolony. Jego przeciwnikiem miał być jakiś czciciel Slaanesha, na dodatek biegający bez żadnej zbroi.
- Po prostu biegające źródło białka – zaśmiał się Krasnolud
Właśnie przebiegał koło jego pokoju, przed którym zgromadziła się spora grupka jemu podobnych szajbusów. Z pokoju dobiegły go dziwne dźwięki, Zabójca wykrzywił usta i potruchtał dalej. Po następnym okrążeniu podbiegł pod wrota areny i przystanął odsapnąć chwilę. Parę minut później zauważył Nawiedzonego, obwieszonego demonetkami. Demon zajął swe miejsce po przeciwnej stronie i bramy zostały otwarte.
Obydwaj przeciwnicy ruszyli na siebie, obydwoje byli równie spoceni, jednak każdy z innego powodu. Demon pierwszy wprowadził swe cięcie, próbując trafić pokurczą między oczy, jednak nie docenił go. Draigo zanurkował, unikając ostrza, po czym uderzył Nawiedzonego kastetem na wysokości ud. Ten nawet się nie zachwiał tylko znów się zamachnął, równie skutecznie co poprzednim razem. Miecz utkwił w piasku, tuż przy nodze Krasnoluda. Draigo odskoczył, łapiąc przeciwnika za rękę w którym trzymał broń. Jednym zwinnym ruchem wykręcił mu ją, następnie wyrywając miecz. Nawiedzony zasyczał i odwinął się swymi szczypcami , trafiając go w twarz. Krasnolud zachwiał się i upadł, ciągle trzymając ostrze. Demon skoczył na leżącego i nagle zaczął skrzeczeć, jednocześnie miotając na około swym rozdwojonym językiem. Draigo powoli wstał i obszedł go. Nawiedzony wisiał kilka centymetrów nad ziemią , nabity na wystający z ziemi miecz. Nie przejmując się tym zbytnio, Krasnolud obszedł go od tyłu i zaczął okładać go po plecach. Po chwili, gdy z dziko wrzeszczącego Demona zaczął wypływać duszący płyn, Draigo w akcie łaski podszedł do niego i rozbił mu czaszkę, trafiając go swym masywnym łokciem w potylicę.
Oblepiony cuchnącym gównem i mocno wkurzony Krasnolud pomaszerował ku wyjściu.
-ik. Jebana czkawka! Powiedz im, że z nikim nie walczę! ik.
Naachim był sam w pokoju. Nadal pijany i nadal w żałobie.
-Co to ik. za zabawa gdzie krasnoludzki Tan umiera. Oni nie grają fair, to i ja nie będę. ik.
Krasnoludowi już świtał nowy plan. Wprawdzie podczas jego pijanych rozmyślań miał już nawet plan jak zostać naczelnikiem starego świata, ale tym razem wiedział co musi zrobić.
-Tak! To jest dobry plan. Upije przeciwnika. ik. Ale zaraz skoro on będzie pijany tzn, że będzie pił ik. a skoro on będzie pił to znaczy, że będzie mniej dla mnie ik. Nie! To jednak nie jest dobry plan! Z drugiej strony może dać mu te tutejsze ik. siki.
Chwile później Naachim był już w drzwiach karczmy.
-Dzień ik. dobry karczmarzu. Powiedział Naachim kładąc złotą monetę na ladę.
-Mam pewną prośbę. ik...
Naachim był sam w pokoju. Nadal pijany i nadal w żałobie.
-Co to ik. za zabawa gdzie krasnoludzki Tan umiera. Oni nie grają fair, to i ja nie będę. ik.
Krasnoludowi już świtał nowy plan. Wprawdzie podczas jego pijanych rozmyślań miał już nawet plan jak zostać naczelnikiem starego świata, ale tym razem wiedział co musi zrobić.
-Tak! To jest dobry plan. Upije przeciwnika. ik. Ale zaraz skoro on będzie pijany tzn, że będzie pił ik. a skoro on będzie pił to znaczy, że będzie mniej dla mnie ik. Nie! To jednak nie jest dobry plan! Z drugiej strony może dać mu te tutejsze ik. siki.
Chwile później Naachim był już w drzwiach karczmy.
-Dzień ik. dobry karczmarzu. Powiedział Naachim kładąc złotą monetę na ladę.
-Mam pewną prośbę. ik...
www.shaga.pl (już nie taki) nowy (ale na pewno najlepszy) sklep Gdynia ul.Morska 173
- Ha ! Ta metalowa puszka przeżyła ! Może będę miał okazję dołączyć jego zakuty łeb do mojej kolekcji czaszek ! - Ragnax nie krył zadowolenia. Teraz na Arenie zostali sami wymagający przeciwnicy, więc po poprzednich "rozgrzewkach" nareszcie nadszedł czas na prawdziwe walki...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Kończcie tą arene bo moja nowa postać się niecierpliwi
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Naachim VS Inkwizytor Volker von Eisenwald
Naachim wstał i zawołał gromkim głosem :
-Co kurwa? - pod kierunkiem wydobywających się dziwnych dźwięków spod drzwi.
Mieląc w ustach przekleństwo, inżynier wstał. Swym bogato zdobionym kubkiem hojnie zaczerpnął alkoholu z beczki, z rozmachem otworzył drzwi i wylał zawartość na lewitujące pod pokojem Screamery.
-Spierdalać płaszczki! - Krasnolud od rana był w podłym nastroju, wizja walki z inkwizytorem nie napawała go zbytnim entuzjazmem.
Naachim podczepił do swych zacnie umięśnionych pleców swoje znane na cały świat ustrojstwo dawkujące bimber, podłączył rurkę i pociągnął sobie. Od razu poczuł się lepiej. Deptając na wpół przeżarte przez alkohol demony, ruszył w stronę zachodzącego słońca.
Wokół areny panowała wyjątkowa cisza. Screamery szemrały między sobą coś niezrozumiale. Volker ujrzał na trybunach swój team z inkwizycji, jak był wyraźnie podniecony.
Krasnal odruchowo pociągnął niewielki łyk, w sam raz na dodanie sobie odwagi. Uderzył się pięścią w tors, zbroja wydała złowieszczy zgrzyt. Zabulgotał coś niewyraźnie i pomknął w stronę przeciwnika.
Przygotowany na to inkwizytor, odskoczył w bok zamachując się swym skórzanym płaszczem, przy okazji uderzając na ślepo swym mieczem. Broń trafiła inżyniera w plecy. Z uszkodzonego wynalazku wytrysnęła mgiełka krystalicznie czystego alkoholu. Z powodu braku paliwa, Naachimowi coraz trudniej było łapać oddech. Przyciskając jedną rękę do machiny wył z bezsilności. Uśmiechając się pod maską Volker spokojnie podszedł do Krasnoluda i zdzielił w dłoń wygiętą pod niesamowitym kątem, która w akcie desperacji próbowała naprawić ustrojstwo. Naachim zawył z wściekłości, zmiażdżona ręka zwisała bezwładnie. Wiedząc, że nic już nie może zdziałać, sprawną dłonią wyciągnął swą ulubioną, nowoczesną zapalniczkę i przyłożył płomień do wydostającego się bimbru. Areną wstrząsnęła eksplozja. W kierunku widzów poleciały kawałki metalu, mięśni i piachu. Pośrodku ział wielki lej. Pod jedną ze ścian widniał skulony Volker. Jego pancerz cały był pokryty sadzą, wizjer rozbity, gdzieniegdzie rozszczelniły się zawory.
Buchając parą udał się do mechaników.
Ragnax z Aeslingów VS Draigo Milczący
Kolejna połać mięsa odpadła. Mocno zdyszany Ragnax oparł się o właśnie odrąbany udziec giganta. Wiedział, że truchła w pobliskiej masarni będą bardziej wymagające niż tutejsi przeciwnicy. Wiedziony szałem próbował pokroić na plastry leżące mięsiwo, jednak wielki gnat nie poddawał się łatwo. Po pięciu minutach intensywnych zmagań, khornita wyszedł z rzeźni cały upaprany czarną posoką. Otworzył drzwi z takim impetem, że zgniótł ungora, siedzącego pod nimi. Coraz bardziej zadowolony z siebie poszedł, gwiżdżąc i podrzucając toporami. Mimowolnie zahaczył o wejście na arenę. Przypomniał sobie, że walczy następny.
Wypchnięty przez sługi Pana Zmian, zbiegł w dół leja, kalecząc sobie przy tym stopy. Parę chwil później niczym głaz zleciał klnący Draigo. Szybko wstał i przywalił khornicie w szczękę, jednocześnie otrzepując się drugą ręką z pyłu. Ragnax przez swój szał nie poczuł bólu, jednak tradycja kazała mu zaklnąć. Odruchowo odwinął się swymi obydwoma toporami, ale te trafiły na siebie w powietrzu, krzesząc snopy iskier. Po tej akcji krasnolud ukazał swe niesamowite zdolności akrobatyczne, podnosząc nogę na wysokość twarzy przeciwnika, bezlitośnie ją masakrując. Pancerny sandał zabójcy krasnoludów poczynił niesamowite spustoszenia na twarzy khornity, wliczając w to rozbicie hełmu. Chaośnik wypluł jeden ze swych nielicznych zębów. Zbierając się do kupy odepchnął krasnoluda na stosowną dla Ragnaxa odległość i cisnął w niego jednym ze swych toporów. Broń zrobiła kilka malowniczych obrotów w powietrzu, po czym wbiła się w brzuch zabójcy, przybijając go do ściany leju. Podchodząc do niego spuścił drugi topór na stopę. Wkrótce jego zamiary stały się jasne, obydwoma rękami złapał łeb krasnoluda i ciągnąc z całych sił uwolnił ją od reszty karłowatego ciała. Swoim zwyczajem ciągle krzyczącą głowę uniósł wysoko, coraz bardziej poirytowany z braku aplauzu ze strony trybun cisnął nią w widzów.
Nienasycony krwią wybiegł w las, pragnąc porozwalać parę włochatych łbów.
Naachim wstał i zawołał gromkim głosem :
-Co kurwa? - pod kierunkiem wydobywających się dziwnych dźwięków spod drzwi.
Mieląc w ustach przekleństwo, inżynier wstał. Swym bogato zdobionym kubkiem hojnie zaczerpnął alkoholu z beczki, z rozmachem otworzył drzwi i wylał zawartość na lewitujące pod pokojem Screamery.
-Spierdalać płaszczki! - Krasnolud od rana był w podłym nastroju, wizja walki z inkwizytorem nie napawała go zbytnim entuzjazmem.
Naachim podczepił do swych zacnie umięśnionych pleców swoje znane na cały świat ustrojstwo dawkujące bimber, podłączył rurkę i pociągnął sobie. Od razu poczuł się lepiej. Deptając na wpół przeżarte przez alkohol demony, ruszył w stronę zachodzącego słońca.
Wokół areny panowała wyjątkowa cisza. Screamery szemrały między sobą coś niezrozumiale. Volker ujrzał na trybunach swój team z inkwizycji, jak był wyraźnie podniecony.
Krasnal odruchowo pociągnął niewielki łyk, w sam raz na dodanie sobie odwagi. Uderzył się pięścią w tors, zbroja wydała złowieszczy zgrzyt. Zabulgotał coś niewyraźnie i pomknął w stronę przeciwnika.
Przygotowany na to inkwizytor, odskoczył w bok zamachując się swym skórzanym płaszczem, przy okazji uderzając na ślepo swym mieczem. Broń trafiła inżyniera w plecy. Z uszkodzonego wynalazku wytrysnęła mgiełka krystalicznie czystego alkoholu. Z powodu braku paliwa, Naachimowi coraz trudniej było łapać oddech. Przyciskając jedną rękę do machiny wył z bezsilności. Uśmiechając się pod maską Volker spokojnie podszedł do Krasnoluda i zdzielił w dłoń wygiętą pod niesamowitym kątem, która w akcie desperacji próbowała naprawić ustrojstwo. Naachim zawył z wściekłości, zmiażdżona ręka zwisała bezwładnie. Wiedząc, że nic już nie może zdziałać, sprawną dłonią wyciągnął swą ulubioną, nowoczesną zapalniczkę i przyłożył płomień do wydostającego się bimbru. Areną wstrząsnęła eksplozja. W kierunku widzów poleciały kawałki metalu, mięśni i piachu. Pośrodku ział wielki lej. Pod jedną ze ścian widniał skulony Volker. Jego pancerz cały był pokryty sadzą, wizjer rozbity, gdzieniegdzie rozszczelniły się zawory.
Buchając parą udał się do mechaników.
Ragnax z Aeslingów VS Draigo Milczący
Kolejna połać mięsa odpadła. Mocno zdyszany Ragnax oparł się o właśnie odrąbany udziec giganta. Wiedział, że truchła w pobliskiej masarni będą bardziej wymagające niż tutejsi przeciwnicy. Wiedziony szałem próbował pokroić na plastry leżące mięsiwo, jednak wielki gnat nie poddawał się łatwo. Po pięciu minutach intensywnych zmagań, khornita wyszedł z rzeźni cały upaprany czarną posoką. Otworzył drzwi z takim impetem, że zgniótł ungora, siedzącego pod nimi. Coraz bardziej zadowolony z siebie poszedł, gwiżdżąc i podrzucając toporami. Mimowolnie zahaczył o wejście na arenę. Przypomniał sobie, że walczy następny.
Wypchnięty przez sługi Pana Zmian, zbiegł w dół leja, kalecząc sobie przy tym stopy. Parę chwil później niczym głaz zleciał klnący Draigo. Szybko wstał i przywalił khornicie w szczękę, jednocześnie otrzepując się drugą ręką z pyłu. Ragnax przez swój szał nie poczuł bólu, jednak tradycja kazała mu zaklnąć. Odruchowo odwinął się swymi obydwoma toporami, ale te trafiły na siebie w powietrzu, krzesząc snopy iskier. Po tej akcji krasnolud ukazał swe niesamowite zdolności akrobatyczne, podnosząc nogę na wysokość twarzy przeciwnika, bezlitośnie ją masakrując. Pancerny sandał zabójcy krasnoludów poczynił niesamowite spustoszenia na twarzy khornity, wliczając w to rozbicie hełmu. Chaośnik wypluł jeden ze swych nielicznych zębów. Zbierając się do kupy odepchnął krasnoluda na stosowną dla Ragnaxa odległość i cisnął w niego jednym ze swych toporów. Broń zrobiła kilka malowniczych obrotów w powietrzu, po czym wbiła się w brzuch zabójcy, przybijając go do ściany leju. Podchodząc do niego spuścił drugi topór na stopę. Wkrótce jego zamiary stały się jasne, obydwoma rękami złapał łeb krasnoluda i ciągnąc z całych sił uwolnił ją od reszty karłowatego ciała. Swoim zwyczajem ciągle krzyczącą głowę uniósł wysoko, coraz bardziej poirytowany z braku aplauzu ze strony trybun cisnął nią w widzów.
Nienasycony krwią wybiegł w las, pragnąc porozwalać parę włochatych łbów.
- SKUR... WY... SYN - Ragnax wrzeszczał, tłukąc krasnoludzkim łbem o jakiegoś pechowego zwierzoczłeka. W końcu nieco się opanował, wstał z klęczek i jeszcze raz z wyraźną mizerią obejrzał zniszczenia na swoim wspaniałym hełmie.
- Sukinsyn ! Jak teraz będę walczył bez hełmu ?! - Wściekł się.
Zaraz, zaraz. Walczyć ? Finał ?
VOLKER !
- No tak ! Zostało tylko nas dwóch ! Jeszcze jedna czaszka dzieli mnie od wiecznej chwały Khorna ! - Czempion wyszczerzył w uśmiechu cudem ocalałe po licznych starciach zęby.
Wiedział, że czeka go najcięższa walka w jego życiu, ale nagroda była tego warta.
A co do hełmu... Na pewno znajdzie się jakiś krasnolud zdolny go naprawić na czas.
- Sukinsyn ! Jak teraz będę walczył bez hełmu ?! - Wściekł się.
Zaraz, zaraz. Walczyć ? Finał ?
VOLKER !
- No tak ! Zostało tylko nas dwóch ! Jeszcze jedna czaszka dzieli mnie od wiecznej chwały Khorna ! - Czempion wyszczerzył w uśmiechu cudem ocalałe po licznych starciach zęby.
Wiedział, że czeka go najcięższa walka w jego życiu, ale nagroda była tego warta.
A co do hełmu... Na pewno znajdzie się jakiś krasnolud zdolny go naprawić na czas.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Grób grobowi nie równyWarlock pisze:Tak śpiesznie jej do grobu ?GarG pisze:Kończcie tą arene bo moja nowa postać się niecierpliwi
?Krzyżu pisze:Pancerny sandał zabójcy krasnoludów
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Naachim dziękuje za godną śmierć:)
www.shaga.pl (już nie taki) nowy (ale na pewno najlepszy) sklep Gdynia ul.Morska 173
Browar na masterze ( do podziału! ) że wygra Inkwizytor
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...