Arena nr 29 (Ogrze królestwa)
Re: Arena nr 29 (Ogrze królestwa)
Sesja. W ciągu ostatniego tygodnia miałem jakąś godzinę czasu. Cierpliwości.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
W ciągu ostatniego tygodnia może i tak. Ale ta arena się ciągnie od 2 miesięcy.
@Byqu matematykę.
Nie dam rady już tego prowadzić. Rzeczywiście, przerosło mnie. Jeśli ktoś zechce, to przekazuję mu zastępstwo...
Bardzo mi przykro, ale nie spodziewałem się, że będzie to wymagało aż takiego nakładu czasu. Nie jestem w stanie na tę chwilę tyle poświęcić.
Nie dam rady już tego prowadzić. Rzeczywiście, przerosło mnie. Jeśli ktoś zechce, to przekazuję mu zastępstwo...
Bardzo mi przykro, ale nie spodziewałem się, że będzie to wymagało aż takiego nakładu czasu. Nie jestem w stanie na tę chwilę tyle poświęcić.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
ach chciałbym znów poprowadzić areny , niestety czas czas czas....
A oto i obiecana walka. Moja pierwsza w ogóle, mam nadzieję że się spodoba
Runda 2, walka numer 3: Durag Czarny Kaptur VS Xaratudertasu, kolekcjoner czaszek
Po stanowczo zbyt długiej przerwie postanowiono wznowić walki na Arenie. Nikt nie widział, co było przyczyną opóźnień, nikogo to zresztą nie obchodziło. Liczył się fakt, że krwawe widowisko miało rozpocząć się na nowo !
Niektórzy z zawodników zdążyli już zapomnieć, czemu tu przybyli. Taki Durag na przykład - od swojego iście epickiego zwycięstwa nad krwiożerczym wampirem, zajmował się tylko i wyłącznie świętowaniem w towarzystwie swojego miecza i wiadra ogrzego samogonu. Był cholernie zdziwiony, kiedy oznajmiono mu że ma przestać pić i udać się walczyć na Arenie. Mimo tego nie dawał długo się prosić. W końcu świetnie byłoby po raz kolejny okryć się chwałą i mieć pretekst do kolejnych tygodni beztroskiego alkoholizowania się, czyż nie ?
Pełen optymistycznych myśli, Uruk-Hai raźnym krokiem wszedł na Arenę. Ujrzawszy swojego adwersarza, stanął jak wryty. Oczywiście nikt nie uśwadomił go, że będzie walczył z dwu i pół metrowym, rogatym demonem. W tym samym czasie Xaratudertasu również dojrzał swojego przeciwnika. Zdziwił się nieco, że bogowie podsyłają mu tak żałosną pluskwę do zgniecenia, ale w końcu Pan Czaszek raduje się z każdej ofiary złożonej w jego imieniu. Poczuwszy strach Duraga, Herold Khorna wyszczerzył w uśmiechu rząd ostrych jak brzytwa kłów. Uruk-Hai głośno przełknął ślinę i niepewnie wydobył miecz z pochwy.
Obaj zawodnicy stali na przeciwległych krańcach Areny, patrząc na siebie. Zapadła niezręczna cisza, nie wiedzieć czemu nikt nie dał sygnału do rozpoczęcia walki. Xaratudertasu obrócił swe demoniczne oblicze w stronę ogra stojącego przy gongu. Ten wykonał przepraszający gest rękoma, ale pod ołowianym spojrzeniem Herolda przywalił w gong z całej siły.
Zupełnie nieoczekiwanie to Durag pierwszy rzucił się do ataku, drąc się jak opętany. Nikt nie wiedział czy to był okrzyk bojowy czy strachliwe zawodzenie. Demon nawet nie drgnął. Uruk-Hai, dobiegł do Herolda, chwycił swojego półtoraka dwiema rękoma, przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni tnąc przy tym z obrotu, celując w głowę przeciwnika i... nie trafił.
Najwyraźniej hektolitry spożytego alkoholu nie działały zbyt dobrze na jego percepcję. Demon, nie marnując nawet sekundy, ciął oburącz z prawej, chcąc rozrąbać Duraga na dwoje. Ten jednak w porę odskoczył, unikając pewnej śmierci. Herold ryknął i kopnął Uruk-Hai w klatkę piersiową. Uderzenie umięśnionej nogi wyposażonej w iście diabelskie kopyto odrzuciło nieszczęśnika kilka metrów do tyłu. Orko-goblińska krzyżówka zaryła i tak niezbyt urodziwą mordą w piach i czym prędzej podniosła się na nogi, z pewną ulgą stwierdzając, że nie odniosła żadnych obrażeń. Herold Khorna czy nie, nie zdołał spenetrować jego pancerza. Ale to mogło niedługo się zmienić- Xaratudertasu już szykował się do ataku.
- BEZNADZIEJNY PĘDRAKU ! -Ryknął, a kilka najbliższych ogrów podjęło żałosną próbę schowania głowy we własny brzuch - OBEDRĘ CIĘ Z MIĘSA I SPIJĘ GORĄCĄ KREW Z TWOICH KOŚCI !!!
Nagle w Duragu coś pękło. Jego źrenice rozszerzyły się do niepokojących rozmiarów, a jego bicepsy można było dostrzec nawet pod okalającym je pancerzem. Uruk-Hai uświadomił sobie, jak wiele jest rzeczy, dla których chce żyć i walczyć - Wiaderko samogonu na zapleczu i... jak na razie nic innego nie przychodziło mu do głowy. W każdym razie poczuł niesamowity przypływ siły i odwagi.
- NIKT NIE BENDZIE ZWAŁ MJE PENDRAKIEM - Ryknął nie mniej potężnie i rzucił się do ataku.
Zaszarżował Herolda, zamierzając ciąć go poziomo przez tułów. Ten już przygotował się do obrony, ale w ostatniej chwili Durag zmienił trajektorię ciosu niczym wprawiony szermierz i przeciął udo Xaratudertasu'a, jednocześnie nie tracąc impetu. Znalazłszy się za plecami demona, chwycił swój miecz ostrzem do dołu i z całej siły pchnął za siebie, chcąc przebić swego adwersarza. Sługa Khorna odbił ostrze w bok krótkim ruchem i w tej samej chwili zamachnął się pazurzastą łapą na głowę przeciwnika. Uruk-Hai wykonał nieprawdopodobny odchył, unikając przy tym dekapitacji i obróciwszy się na pięcie, ciął od dołu, przez całą pierś Herolda. Ostrze wyżłobiło głęboką bruzdę na demonicznej piersi, wrząca, smoliście czarna krew pociekła z rany. Xaratudertasu ryknął z czystej wściekłości uderzył na odlew, chcąc po prostu pokroić Duraga na kawałki. Ten jednak wykonał przewrót pod zasłoną przeciwnika i walnął z całej siły w kolano Khornity. Kolejna porcja posoki bryzgnęła na Arenę, ale wbrew oczekiwaniom Uruk-Hai, noga jego przeciwnika nie złamała się jak zapałka. Durag gwałtownie wyprostował się i odskoczył do tyłu, zwiększając dystans. Stali tak przez chwilę, lustrując się nienawistymi spojrzeniami. Sylwetka Xaratudertasu zaczynała powoli się rozmywać, widać demon był o krok od porażki. Nie osłabiło to jednak jego entuzjazmu, przeciwnie, zapach jego własnej krwi tylko podsycił ogień szału w jego oczach. Nie miał najmniejszego zamiaru dać się pokonać jakiemuś żałosnemu wypierdkowi. Ryknął po raz kolejny i rzucił się do wściekłego ataku, trzymając swoje ostrze oburącz. Durag również wykrzyczał wiązankę przekleństw w jakimś dziwnym języku i ruszył na spotkanie heroldowi. Xaratudertasu zaatakował pierwszy, wyprowadzając głębokie pchnięcie wycelowane w głowę Uruk-Hai. Ten jednak tylko odchylił łepetynę w prawo, okręcił się o dziewięćdziesiąt stopni na prawej nodze i potężne podbił swój miecz do góry, prosto na rękę Khornity.
Wszystkie ogry na trybunach aż wstały z wrażenia, co nie było proste zważywszy na pokaźne brzuchy. Demonicze ramię, jeszcze trzymające miecz w zaciśniętych łapach, upadło na piaski Areny i natychmiast rozpłynęło się w powietrzu. Jego właściciel, równie mocno zaskoczony tym faktem, updał na kolana przed Duragiem. Ten wzniósł miecz wysoko nad głowę i wykrzyczał tryumfalnie:
- I KTO TU TERAZ JEST PENDRAKIEM, LESZCZU ?!
I zamiast zadać jeden, ostateczny cios, zaczął opętańczo rąbać demona po twarzy. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że Xaratudertasu zdematerializował się i że uderza mieczem w piasek. Niezrażony tym faktem, schował miecz do pochwy i dumnie wymaszerował z Areny, pośród głuchej ciszy niesamowice zszokowanej publiczności.
Wiaderko samogonu czekało za rogiem.
Runda 2, walka numer 3: Durag Czarny Kaptur VS Xaratudertasu, kolekcjoner czaszek
Po stanowczo zbyt długiej przerwie postanowiono wznowić walki na Arenie. Nikt nie widział, co było przyczyną opóźnień, nikogo to zresztą nie obchodziło. Liczył się fakt, że krwawe widowisko miało rozpocząć się na nowo !
Niektórzy z zawodników zdążyli już zapomnieć, czemu tu przybyli. Taki Durag na przykład - od swojego iście epickiego zwycięstwa nad krwiożerczym wampirem, zajmował się tylko i wyłącznie świętowaniem w towarzystwie swojego miecza i wiadra ogrzego samogonu. Był cholernie zdziwiony, kiedy oznajmiono mu że ma przestać pić i udać się walczyć na Arenie. Mimo tego nie dawał długo się prosić. W końcu świetnie byłoby po raz kolejny okryć się chwałą i mieć pretekst do kolejnych tygodni beztroskiego alkoholizowania się, czyż nie ?
Pełen optymistycznych myśli, Uruk-Hai raźnym krokiem wszedł na Arenę. Ujrzawszy swojego adwersarza, stanął jak wryty. Oczywiście nikt nie uśwadomił go, że będzie walczył z dwu i pół metrowym, rogatym demonem. W tym samym czasie Xaratudertasu również dojrzał swojego przeciwnika. Zdziwił się nieco, że bogowie podsyłają mu tak żałosną pluskwę do zgniecenia, ale w końcu Pan Czaszek raduje się z każdej ofiary złożonej w jego imieniu. Poczuwszy strach Duraga, Herold Khorna wyszczerzył w uśmiechu rząd ostrych jak brzytwa kłów. Uruk-Hai głośno przełknął ślinę i niepewnie wydobył miecz z pochwy.
Obaj zawodnicy stali na przeciwległych krańcach Areny, patrząc na siebie. Zapadła niezręczna cisza, nie wiedzieć czemu nikt nie dał sygnału do rozpoczęcia walki. Xaratudertasu obrócił swe demoniczne oblicze w stronę ogra stojącego przy gongu. Ten wykonał przepraszający gest rękoma, ale pod ołowianym spojrzeniem Herolda przywalił w gong z całej siły.
Zupełnie nieoczekiwanie to Durag pierwszy rzucił się do ataku, drąc się jak opętany. Nikt nie wiedział czy to był okrzyk bojowy czy strachliwe zawodzenie. Demon nawet nie drgnął. Uruk-Hai, dobiegł do Herolda, chwycił swojego półtoraka dwiema rękoma, przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni tnąc przy tym z obrotu, celując w głowę przeciwnika i... nie trafił.
Najwyraźniej hektolitry spożytego alkoholu nie działały zbyt dobrze na jego percepcję. Demon, nie marnując nawet sekundy, ciął oburącz z prawej, chcąc rozrąbać Duraga na dwoje. Ten jednak w porę odskoczył, unikając pewnej śmierci. Herold ryknął i kopnął Uruk-Hai w klatkę piersiową. Uderzenie umięśnionej nogi wyposażonej w iście diabelskie kopyto odrzuciło nieszczęśnika kilka metrów do tyłu. Orko-goblińska krzyżówka zaryła i tak niezbyt urodziwą mordą w piach i czym prędzej podniosła się na nogi, z pewną ulgą stwierdzając, że nie odniosła żadnych obrażeń. Herold Khorna czy nie, nie zdołał spenetrować jego pancerza. Ale to mogło niedługo się zmienić- Xaratudertasu już szykował się do ataku.
- BEZNADZIEJNY PĘDRAKU ! -Ryknął, a kilka najbliższych ogrów podjęło żałosną próbę schowania głowy we własny brzuch - OBEDRĘ CIĘ Z MIĘSA I SPIJĘ GORĄCĄ KREW Z TWOICH KOŚCI !!!
Nagle w Duragu coś pękło. Jego źrenice rozszerzyły się do niepokojących rozmiarów, a jego bicepsy można było dostrzec nawet pod okalającym je pancerzem. Uruk-Hai uświadomił sobie, jak wiele jest rzeczy, dla których chce żyć i walczyć - Wiaderko samogonu na zapleczu i... jak na razie nic innego nie przychodziło mu do głowy. W każdym razie poczuł niesamowity przypływ siły i odwagi.
- NIKT NIE BENDZIE ZWAŁ MJE PENDRAKIEM - Ryknął nie mniej potężnie i rzucił się do ataku.
Zaszarżował Herolda, zamierzając ciąć go poziomo przez tułów. Ten już przygotował się do obrony, ale w ostatniej chwili Durag zmienił trajektorię ciosu niczym wprawiony szermierz i przeciął udo Xaratudertasu'a, jednocześnie nie tracąc impetu. Znalazłszy się za plecami demona, chwycił swój miecz ostrzem do dołu i z całej siły pchnął za siebie, chcąc przebić swego adwersarza. Sługa Khorna odbił ostrze w bok krótkim ruchem i w tej samej chwili zamachnął się pazurzastą łapą na głowę przeciwnika. Uruk-Hai wykonał nieprawdopodobny odchył, unikając przy tym dekapitacji i obróciwszy się na pięcie, ciął od dołu, przez całą pierś Herolda. Ostrze wyżłobiło głęboką bruzdę na demonicznej piersi, wrząca, smoliście czarna krew pociekła z rany. Xaratudertasu ryknął z czystej wściekłości uderzył na odlew, chcąc po prostu pokroić Duraga na kawałki. Ten jednak wykonał przewrót pod zasłoną przeciwnika i walnął z całej siły w kolano Khornity. Kolejna porcja posoki bryzgnęła na Arenę, ale wbrew oczekiwaniom Uruk-Hai, noga jego przeciwnika nie złamała się jak zapałka. Durag gwałtownie wyprostował się i odskoczył do tyłu, zwiększając dystans. Stali tak przez chwilę, lustrując się nienawistymi spojrzeniami. Sylwetka Xaratudertasu zaczynała powoli się rozmywać, widać demon był o krok od porażki. Nie osłabiło to jednak jego entuzjazmu, przeciwnie, zapach jego własnej krwi tylko podsycił ogień szału w jego oczach. Nie miał najmniejszego zamiaru dać się pokonać jakiemuś żałosnemu wypierdkowi. Ryknął po raz kolejny i rzucił się do wściekłego ataku, trzymając swoje ostrze oburącz. Durag również wykrzyczał wiązankę przekleństw w jakimś dziwnym języku i ruszył na spotkanie heroldowi. Xaratudertasu zaatakował pierwszy, wyprowadzając głębokie pchnięcie wycelowane w głowę Uruk-Hai. Ten jednak tylko odchylił łepetynę w prawo, okręcił się o dziewięćdziesiąt stopni na prawej nodze i potężne podbił swój miecz do góry, prosto na rękę Khornity.
Wszystkie ogry na trybunach aż wstały z wrażenia, co nie było proste zważywszy na pokaźne brzuchy. Demonicze ramię, jeszcze trzymające miecz w zaciśniętych łapach, upadło na piaski Areny i natychmiast rozpłynęło się w powietrzu. Jego właściciel, równie mocno zaskoczony tym faktem, updał na kolana przed Duragiem. Ten wzniósł miecz wysoko nad głowę i wykrzyczał tryumfalnie:
- I KTO TU TERAZ JEST PENDRAKIEM, LESZCZU ?!
I zamiast zadać jeden, ostateczny cios, zaczął opętańczo rąbać demona po twarzy. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że Xaratudertasu zdematerializował się i że uderza mieczem w piasek. Niezrażony tym faktem, schował miecz do pochwy i dumnie wymaszerował z Areny, pośród głuchej ciszy niesamowice zszokowanej publiczności.
Wiaderko samogonu czekało za rogiem.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Podczas niesamowicie długiej przerwy ulubiona rozrywka goblina było podprowadzanie cenncyh błyskotek z namiotów pozostałych przeciwnkików. Nazbierał on tyle błyskotek że juz chciał opuszczać obóz lecz w ostatniej chwili złapali go dwaj ogrzy wojownicy i zanieśli pachajacego nogami goblina do zbrojowni a ten uświadomił sobie że musi pokonać jeszcze 2 przydupasó by wyjechać do wioski ze swoimi błyskotkami.
czy jeśli mam przedmiot, który pozwala mi przerzucać każdego warda to, czy mogę też przerzucać ochronę magiczną?
Hah kolejny MG lepszy ode mnie. Wyjeżdżam dziś na wakacje, wracam 12 lipca. Chciałbym bardzo, jeśli to możliwe, mistrzu, aby finał ukazał się po dopiero po moim powrocie .
Z góry dzięki.
Pozdrawiam. Warlock.
P.S. Witaj, Francjo!
Z góry dzięki.
Pozdrawiam. Warlock.
P.S. Witaj, Francjo!
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
HA! Co za łaiza z tygo rogacza do kogo on sie stawia
Durag splunął na piasek areny i wyszedl urznac sie w trupa
Durag splunął na piasek areny i wyszedl urznac sie w trupa
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Wprawdzie miałem zamiar narzucić sobie mordercze tempo, ale myślę że finał 13ego też będzie okejWarlock pisze:Chciałbym bardzo, jeśli to możliwe, mistrzu, aby finał ukazał się po dopiero po moim powrocie .:
Jakby co, to następną walkę mam już rozegraną, do jutra powinienem wrzucić opis.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Enjoy
Runda 2, walka numer 4 - Sir Gail Endevor vs. Gru-Haj
Po bardzo długiej przerwie pomiędzy walkami zarządzono, że następne pojedynki będą staczane jak najczęściej. Pomysł ten cieszył się duża aprobatą ze strony znudzonych ogrów, które ostatnimi czasy rozleniwiły się do tego stopnia, że nawet na polowania wysyłały gnoblarów. Wprawdzie zyski z łowów były nieporównywalnie mniejsze od strat w myśliwych, ale jakoś nikt się tym nie przejmował.
Tak więc echa epickiego zwycięstwa Duraga nad Heroldem Khorna jeszcze nie przeminęły (głównie za sprawą wiecznie pijanego Uruk-Hai, każącego nazywać siebie "Zabójcą Demonów"),
gdy dwójka nowych wojowników miała zmierzyć się w śmiertelnym boju.
Pierwszy z nich, szlachetny Sir Gail Endevor, pojawił się na polu bitwy punktualnie. Ledwo postawił opancerzoną stopę na piaskach Areny i już padł na kolana, pokornie odmawiając modlitwę do Pani Jeziora. Jej łaska pozwoliła mu zwyciężyć potężną bestię poprzednim razem, teraz nie powinno być inaczej. Potem powoli wstał, założył hełm i przygotował się do walki. O dziwo, jego przeciwnik był cały czas nieobecny. Czyżby odwaga go opuściła i umknął w ostatniej chwili ?
Nagle po przeciwległym końcy Areny dało się usłyszeć jakiś rejwach. Po kilku sekundach w wejściu pojawił się ogrzy wojownik, trzymający w swych mocarnych objęciach wyrywającego się goblina. Dzielny zwiadowca najwyraźniej nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji, ponieważ miotał przekleństwa z wprawą godną krasnoludzkiego grabarza (a krasnoludzcy grabarze są pierwszorzędnymi plugawcami). Wszedłszy na Arenę, ogr z delikatnością i finezją właściwymi jego rasie cisnął goblinem o ziemię. Ten, otrzepawszy się, poczynił kilka uwag na temat życia seksualnego matki owego ogrzego wojownika i zwrócił się twarzą ku Gailowi. Poczuł pewien rodzaj dyskomfortu, gdy ujrzał rycerza opancerzonego od stóp do głów dzierżącego włócznię dłuższą od niego o jakieś trzy razy. Mimo tego był prawie spokojny. W ostateczności wychodził cało z dużo większych opresji.
Zobaczywszy swego przeciwnika, Sir Gail wykrzywił swe szlachetne oblicze w grymasie pogardy. Miał szczerą ochotę splunąć, ale już opuścił przyłbicę. Gru-Haj reprezentował sobą wszystko, czego Bretończyk nienawidził, począwszy od wrodzonego tchórzostwa, a na cuchnącym oddechu kończąc.
Obaj wojownicy zakończyli przygotowania. Gail przybrał pozycję bojową, a Gru-Haj dobył swej wiernej procy. W torbie zostały mu jeszcze trzy ołowiane pociski, będą musiały wystarczyć.
Gdy tylko rozległ się dźwięk gongu, rycerz ruszył w kierunku goblina szybkim marszem. Jego zbroja nie należała do najlżejszych, wolał więc nie ryzykować całkowitego wyczerpania ciągle biegając. Gru-Hai natychmiast posłał w jego kierunku ołowiany pocisk. Bretończyk nawet nie spróbował zasłaniać się tarczą, kulka po prostu odbiła się od jego płytowego pancerza. Zwiadowcy nieco zrzedła mina. Nim wydobył z torby następny pocisk, Gail znajdował się w odległości zaledwie kilku metrów. Gdy ten strzał podzielił los poprzedniego, Gru-Haj otwarcie spanikował. Rycerz znajdował się na odległość włóczni i postanowił ten fakt wykorzystać. Przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, zrobił krok prawą i potężnie pchnął włócznią. Za starych, dobrych czasów w Bretonii potrafił przebić takim ciosem dzika. Na szczęście Gru-Haj był nieco bardziej rozgarnięty od parzystokopytnych ssaków i w porę uniknął tragicznego losu, odskakując na bok. Zaraz po tym, za nic mając takie głupoty jak honor i odwaga, pobiegł sprintem na przeciwległy koniec Areny. Sir Gail nie miał szans go dogonić i nawet nie próbował. Zamiast tego otworzył przyłbicę i krzyknął :
- Wracaj, tchórzu ! Walcz jak mężczyzna !
Gru-Haj w końcu się zatrzymał, załadował ostatni pocisk od procy i odpowiedział :
- Chędoż się ! - I cisnął kawałkiem ołowiu.
Jak zwykle, strzał ten nie poczynił najmniejszej szkody. Zwiadowca został jedynie ze swoim wiernym nożem. Bretończyk w końcu go dopadł i uderzył z siłą gromu, celując w paskudną mordę. Goblińskie nawyki po raz kolejny dały o sobie znać i Gru-Haj schylił się na czas. Brak oporu w postaci zielonoskórego łba sprawił, że rycerz stracił równowagę i jedynie bliskość ściany Areny uratowała go przed upadkiem. Odwróciwszy się gwałtownie, zdobył się jedynie na chaotycznego kopniaka, który również chybił celu. Gail stłumił w ustach przekleństwo. Nie uczono go walczyć z tak wyjątkowo tchórzliwym wrogiem. Wykorzystując chwilową niedyspozycję przeciwnika, goblin zebrał się w sobie odwagę i podbiegł do Bretończyka, tnąc nożem po nogach. Miał nadzieję, że uda mu się powalić go na kolana i dobrać się do gardła. Niestety, mocno się przeliczył. Kradziony nożyk nawet nie zarysował stalowych nagolenników. Musiał wymyślić coś innego, i to prędko.
Rozmyślania o różnych paskudnych patentach na morderstwo przerwał mu widok większości znanych mu konstelacji gwiezdnych. Gail, nie mając miejsca na manewrowanie włócznią, zwiększył dzielący ich dystans kopniakiem, tym razem aż nad wyraz skutecznym. Zwiadowca niczym zestrzelony sterowiec zarył w glebę pod kątem trzydziestu stopni. I pewnie zostałby tam na dłużej, gdyby nie wibracje podłoża wywołane szarżującym rycerzem, które błyskawicznie postawiły go na nogi. Bretończyk zamiast wyprowadzić pchnięcie, machnął włócznią na odlew od prawej strony chcąc po prostu zmieść goblina z powierzchni ziemi. Ten, subtelnie pisnąwszy ze strachu, odskoczył do tyłu. Gail zatknął ostrze włóczni o kant tarczy i gwałtownie wyprostował prawą rękę, uderzając Gru-Haja drzewcem w mordę. Goblin obrócił się o siedemset dwadzieścia stopni, i częściowo odzyskawszy przytomność, wykonał karkołomny skok na ramiona Bretończyka. Ten tak się zdziwił niespodziewanym natarciem przeciwnika, że nawet nie uniósł tarczy. Zwiadowca, uczepiwszy się głowy Gaila, walił nożem na oślep po hełmie. Na szczęście dla Bretończyka, nie wpadł na pomysł by wsadzić ostrze w wizjer...
Rycerz w końcu się opamiętał i jedną ręką złapał goblina za kark i cisnął nim na dobre dziesięć stóp. Nawet ogry na trybunach pokiwały głowami z uznaniem, wioskowy rekordzista rzucał tylko na osiem . Gru-Haj, po raz trzeci dzisiaj uderzywszy w ziemię ze sporą prędkością, przypomniał sobie o jednym, małym fakcie.
- BOMBY !!! - Wrzasnął, i wydobył zza pazuchy czarną, ołowianą kulę z lontem. Szybko odciął kawałek tego ostatniego aby przyśpieszyć detonację i w jakiś tajemniczy sposób go podpalił. Tak przygotowany pocisk poszybował w stronę rycerza. Ten, błędnie zakładając że to kolejny strzał z procy, przyjął go na zbroję.
To był błąd.
Eksplozja wstrząsnęła całą Areną, publiczność wstrzymała oddech. Gdy dym i kurzawa opadły, wszyscy ujrzeli osmalonego Gaila leżącego bez ruchu na drugim końcu pola bitwy.
- Ha ! - Ucieszył się goblin - To ZAWSZE działa.
Już miał zamiar opuszczenia Areny, Bretończyk poruszył się.
- Kurwa - Jęknął goblin.
Jego przeciwnik wstał z trudem i podniósł swoją tarczę. Zaiste, Pani Jeziora czuwała dzisiaj nad swym sługą.
- Pora z tym kończyć - pomyślał. Chwycił włócznię ostrzem do dołu, odchylił się do tyłu, nabrał rozpędu i cisnął ją w kierunku znienawidzonego zielonoskórego. Zrobił to z taką siłą, że Gru-Haj nawet nie zdążył zanotować faktu że dwumetrowy kawałek drewna w właśnie wbił mu się w pierś. Rycerz nieśpiesznie podszedł do przebitego zwiadowcy, podnosząc po drodze jego nóż. Zdjął tarczę i jedną ręką podniósł włócznię z goblinem. Nieszczęśnik jeszcze żył. Stwierdziwszy, że to nie po rycersku zostawiać przeciwnika na tak bolesną i długą śmierć, wbił mu nóż w czaszkę, kończąc błyskotliwą karierę Gru-Haja zwiadowcy. Usunąwszy truchło ze swej broni, zszedł z Areny wśród entuzjastycznego aplauzu.
Tak więc udało nam się dobrnąć do końca drugiej rundy. Oto parowania na półfinały :
1. Sir Gail Endevor vs. Olaf Veiss
2. Durag Czarny Kaptur vs. Olafomir
Kolejnej walki możecie spodziewać się w poniedziałek (lub troszkę wcześniej ).
Runda 2, walka numer 4 - Sir Gail Endevor vs. Gru-Haj
Po bardzo długiej przerwie pomiędzy walkami zarządzono, że następne pojedynki będą staczane jak najczęściej. Pomysł ten cieszył się duża aprobatą ze strony znudzonych ogrów, które ostatnimi czasy rozleniwiły się do tego stopnia, że nawet na polowania wysyłały gnoblarów. Wprawdzie zyski z łowów były nieporównywalnie mniejsze od strat w myśliwych, ale jakoś nikt się tym nie przejmował.
Tak więc echa epickiego zwycięstwa Duraga nad Heroldem Khorna jeszcze nie przeminęły (głównie za sprawą wiecznie pijanego Uruk-Hai, każącego nazywać siebie "Zabójcą Demonów"),
gdy dwójka nowych wojowników miała zmierzyć się w śmiertelnym boju.
Pierwszy z nich, szlachetny Sir Gail Endevor, pojawił się na polu bitwy punktualnie. Ledwo postawił opancerzoną stopę na piaskach Areny i już padł na kolana, pokornie odmawiając modlitwę do Pani Jeziora. Jej łaska pozwoliła mu zwyciężyć potężną bestię poprzednim razem, teraz nie powinno być inaczej. Potem powoli wstał, założył hełm i przygotował się do walki. O dziwo, jego przeciwnik był cały czas nieobecny. Czyżby odwaga go opuściła i umknął w ostatniej chwili ?
Nagle po przeciwległym końcy Areny dało się usłyszeć jakiś rejwach. Po kilku sekundach w wejściu pojawił się ogrzy wojownik, trzymający w swych mocarnych objęciach wyrywającego się goblina. Dzielny zwiadowca najwyraźniej nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji, ponieważ miotał przekleństwa z wprawą godną krasnoludzkiego grabarza (a krasnoludzcy grabarze są pierwszorzędnymi plugawcami). Wszedłszy na Arenę, ogr z delikatnością i finezją właściwymi jego rasie cisnął goblinem o ziemię. Ten, otrzepawszy się, poczynił kilka uwag na temat życia seksualnego matki owego ogrzego wojownika i zwrócił się twarzą ku Gailowi. Poczuł pewien rodzaj dyskomfortu, gdy ujrzał rycerza opancerzonego od stóp do głów dzierżącego włócznię dłuższą od niego o jakieś trzy razy. Mimo tego był prawie spokojny. W ostateczności wychodził cało z dużo większych opresji.
Zobaczywszy swego przeciwnika, Sir Gail wykrzywił swe szlachetne oblicze w grymasie pogardy. Miał szczerą ochotę splunąć, ale już opuścił przyłbicę. Gru-Haj reprezentował sobą wszystko, czego Bretończyk nienawidził, począwszy od wrodzonego tchórzostwa, a na cuchnącym oddechu kończąc.
Obaj wojownicy zakończyli przygotowania. Gail przybrał pozycję bojową, a Gru-Haj dobył swej wiernej procy. W torbie zostały mu jeszcze trzy ołowiane pociski, będą musiały wystarczyć.
Gdy tylko rozległ się dźwięk gongu, rycerz ruszył w kierunku goblina szybkim marszem. Jego zbroja nie należała do najlżejszych, wolał więc nie ryzykować całkowitego wyczerpania ciągle biegając. Gru-Hai natychmiast posłał w jego kierunku ołowiany pocisk. Bretończyk nawet nie spróbował zasłaniać się tarczą, kulka po prostu odbiła się od jego płytowego pancerza. Zwiadowcy nieco zrzedła mina. Nim wydobył z torby następny pocisk, Gail znajdował się w odległości zaledwie kilku metrów. Gdy ten strzał podzielił los poprzedniego, Gru-Haj otwarcie spanikował. Rycerz znajdował się na odległość włóczni i postanowił ten fakt wykorzystać. Przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, zrobił krok prawą i potężnie pchnął włócznią. Za starych, dobrych czasów w Bretonii potrafił przebić takim ciosem dzika. Na szczęście Gru-Haj był nieco bardziej rozgarnięty od parzystokopytnych ssaków i w porę uniknął tragicznego losu, odskakując na bok. Zaraz po tym, za nic mając takie głupoty jak honor i odwaga, pobiegł sprintem na przeciwległy koniec Areny. Sir Gail nie miał szans go dogonić i nawet nie próbował. Zamiast tego otworzył przyłbicę i krzyknął :
- Wracaj, tchórzu ! Walcz jak mężczyzna !
Gru-Haj w końcu się zatrzymał, załadował ostatni pocisk od procy i odpowiedział :
- Chędoż się ! - I cisnął kawałkiem ołowiu.
Jak zwykle, strzał ten nie poczynił najmniejszej szkody. Zwiadowca został jedynie ze swoim wiernym nożem. Bretończyk w końcu go dopadł i uderzył z siłą gromu, celując w paskudną mordę. Goblińskie nawyki po raz kolejny dały o sobie znać i Gru-Haj schylił się na czas. Brak oporu w postaci zielonoskórego łba sprawił, że rycerz stracił równowagę i jedynie bliskość ściany Areny uratowała go przed upadkiem. Odwróciwszy się gwałtownie, zdobył się jedynie na chaotycznego kopniaka, który również chybił celu. Gail stłumił w ustach przekleństwo. Nie uczono go walczyć z tak wyjątkowo tchórzliwym wrogiem. Wykorzystując chwilową niedyspozycję przeciwnika, goblin zebrał się w sobie odwagę i podbiegł do Bretończyka, tnąc nożem po nogach. Miał nadzieję, że uda mu się powalić go na kolana i dobrać się do gardła. Niestety, mocno się przeliczył. Kradziony nożyk nawet nie zarysował stalowych nagolenników. Musiał wymyślić coś innego, i to prędko.
Rozmyślania o różnych paskudnych patentach na morderstwo przerwał mu widok większości znanych mu konstelacji gwiezdnych. Gail, nie mając miejsca na manewrowanie włócznią, zwiększył dzielący ich dystans kopniakiem, tym razem aż nad wyraz skutecznym. Zwiadowca niczym zestrzelony sterowiec zarył w glebę pod kątem trzydziestu stopni. I pewnie zostałby tam na dłużej, gdyby nie wibracje podłoża wywołane szarżującym rycerzem, które błyskawicznie postawiły go na nogi. Bretończyk zamiast wyprowadzić pchnięcie, machnął włócznią na odlew od prawej strony chcąc po prostu zmieść goblina z powierzchni ziemi. Ten, subtelnie pisnąwszy ze strachu, odskoczył do tyłu. Gail zatknął ostrze włóczni o kant tarczy i gwałtownie wyprostował prawą rękę, uderzając Gru-Haja drzewcem w mordę. Goblin obrócił się o siedemset dwadzieścia stopni, i częściowo odzyskawszy przytomność, wykonał karkołomny skok na ramiona Bretończyka. Ten tak się zdziwił niespodziewanym natarciem przeciwnika, że nawet nie uniósł tarczy. Zwiadowca, uczepiwszy się głowy Gaila, walił nożem na oślep po hełmie. Na szczęście dla Bretończyka, nie wpadł na pomysł by wsadzić ostrze w wizjer...
Rycerz w końcu się opamiętał i jedną ręką złapał goblina za kark i cisnął nim na dobre dziesięć stóp. Nawet ogry na trybunach pokiwały głowami z uznaniem, wioskowy rekordzista rzucał tylko na osiem . Gru-Haj, po raz trzeci dzisiaj uderzywszy w ziemię ze sporą prędkością, przypomniał sobie o jednym, małym fakcie.
- BOMBY !!! - Wrzasnął, i wydobył zza pazuchy czarną, ołowianą kulę z lontem. Szybko odciął kawałek tego ostatniego aby przyśpieszyć detonację i w jakiś tajemniczy sposób go podpalił. Tak przygotowany pocisk poszybował w stronę rycerza. Ten, błędnie zakładając że to kolejny strzał z procy, przyjął go na zbroję.
To był błąd.
Eksplozja wstrząsnęła całą Areną, publiczność wstrzymała oddech. Gdy dym i kurzawa opadły, wszyscy ujrzeli osmalonego Gaila leżącego bez ruchu na drugim końcu pola bitwy.
- Ha ! - Ucieszył się goblin - To ZAWSZE działa.
Już miał zamiar opuszczenia Areny, Bretończyk poruszył się.
- Kurwa - Jęknął goblin.
Jego przeciwnik wstał z trudem i podniósł swoją tarczę. Zaiste, Pani Jeziora czuwała dzisiaj nad swym sługą.
- Pora z tym kończyć - pomyślał. Chwycił włócznię ostrzem do dołu, odchylił się do tyłu, nabrał rozpędu i cisnął ją w kierunku znienawidzonego zielonoskórego. Zrobił to z taką siłą, że Gru-Haj nawet nie zdążył zanotować faktu że dwumetrowy kawałek drewna w właśnie wbił mu się w pierś. Rycerz nieśpiesznie podszedł do przebitego zwiadowcy, podnosząc po drodze jego nóż. Zdjął tarczę i jedną ręką podniósł włócznię z goblinem. Nieszczęśnik jeszcze żył. Stwierdziwszy, że to nie po rycersku zostawiać przeciwnika na tak bolesną i długą śmierć, wbił mu nóż w czaszkę, kończąc błyskotliwą karierę Gru-Haja zwiadowcy. Usunąwszy truchło ze swej broni, zszedł z Areny wśród entuzjastycznego aplauzu.
Tak więc udało nam się dobrnąć do końca drugiej rundy. Oto parowania na półfinały :
1. Sir Gail Endevor vs. Olaf Veiss
2. Durag Czarny Kaptur vs. Olafomir
Kolejnej walki możecie spodziewać się w poniedziałek (lub troszkę wcześniej ).
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Dwadzieścia trzy minuty po czasie, ale co tam
Półfinały, walka nr. 1- Sir Gail Endevor vs. Olaf Veiss
Poruszenie w wiosce było tego dnia wyjątkowe. Wszystkie ogry porzuciły dotychczasowe zajęcia (czyli przeważnie jedzenie i spanie) i udały sie na Arenę w wielkich ilościach. W ich zachowaniu nie było niczego dziwnego, wszak dzisiaj ma rozegrać się pierwsza półfinałowa walka. A to oznacza, że na okrwawionych piaskach Areny ścierać się będą tylko najpotężniejsi, więc można było się spodziewać zaiste epickich bitew.
Gdy tylko ogrzy motłoch w końcu zajął miejsca na trybunach, ujrzał Sir Gaila zwyczajowo modlącego się o łaskę Pani Jeziora. Rycerz był wyjątkowo skoncentrowany, dzisiejszy przeciwnik znacząco różnił się od pozostałych z którymi dotychczas się mierzył. Olaf Veiss uchodził w środowisku psychopatów za wyjątkowo wrednego sukinsyna. Każdy atom jego spaczonego jestestwa nastawiony był na zadawanie cierpienia bliskim, z czego czerpał niepoprawną wręcz radość. Tak, ta walka będzie zupełnie inna...
Rzeczony psychopata właśnie powoli wszedł na Arenę, dziarsko opierając swoją maczugę na ramieniu. Na jego widok rysy młodego Bretończyka stężały. Słyszał wiele o tym człowieku, a jedno spojrzenie w jego zimne, podobne do gadzich oczy tylko potwierdzały te wszystkie niepokojące wieści. Mimo tego, miał zamiar pokazać wszystkim przewagę odwagi i honoru nad okrucieństwem i bezwzględnością. Bez względu na wszystko.
Olaf tylko uśmiechnął się ponuro.
- Mam nadzieję że zrobiłeś rachunek sumienia, rycerzyku. Gdy z tobą skończę, będziesz BŁAGAŁ o śmierć.
W jego słowach było pełno przerażającej pewności siebie. Ten człowiek nie żartował.
Kamienne oblicze Gaila nawet nie drgnęło.
- To była twoja ostatnia groźba - rzucił i zamknął przyłbicę.
Publiczność słuchała tej zdawkowej wymiany zdań w pełnym skupieniu. Głównie dlatego, że ogry nie za bardzo przyswajały trudne słowa.
Bez zbędnych opóźnień, walka rozpoczęła się tradycyjnym uderzeniem w gong. Gail, wystawiwszy tarczę do przodu, ruszył stanowczym marszem w stronę swego adwersarza. Ten oczywiście nie miał zamiaru spokojnie stać w miejscu, więc wykorzystał swą przewagę w postaci lżejszego pancerza i runął na przeciwnika niczym lawina. Zbliżywszy się na odpowiedni dystans, złapał swoją maczugę oburącz i uderzył pionowo zza głowy. Gail przyjął cios na tarczę, przyklękając lekko na skutek siły uderzenia. Olaf, nie dając przeciwnikowi chociażby cienia szansy na kontratak, gwałtownie obrócił się i trzasnął Bretończyka w łydkę, zanim ten w ogóle zdążył zmienić położenie tarczy. Tylko niesamowita tężyzna fizyczna rycerza pozwoliła mu ustać na nogach. Już prawie doszedł do siebie, gdy Olaf zaatakował z ukosa, celując w bark. Tym razem udało mu się zadziałać na czas i maczuga Veissa zderzyła się z ciężką Bretońską tarczą. Widząc okazję do przejęcia inicjatywy, Sir Gail naparł na przeciwnika całą swoją masą, prawie obalając go na ziemię. Gdy ten odruchowo odsunął się, aby nie upaść, rycerz wyprowadził potężne pchnięcie włócznią. Psychopata sprawnie zbił śmiercionośny grot krótkim ruchem trzonka swojej maczugi i przystąpił do kontrataku. Uderzył poziomo, celując w uzbrojoną rękę przeciwnika. Bretończyk po raz kolejny dał pokaz swojej niesamowitej krzepy i odskoczył do tyłu w płytowym pancerzu. Olaf tylko prychnął gniewnie, i nie bawiąc się w żadne finezyjne taktyki machnął maczugą na odlew, celując w uzbrojoną rękę nieprzyjaciela. Sir Gail wiedział, że nie zdoła zbić potężnej broni Veissa swoją włócznią, więc zdecydował się przyjąć uderzenie na naramiennik. Porządna bretońska stal zdała egzamin, zakrzywione kolce ledwo zarysowały powierzchnię pancerza. Gdy Olaf próbował poderwać ciężką maczugę do następnego ciosu, rycerz wyprowadził potężne pchnięcie. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania - grot włóczni wbił się głęboko pod żebra psychopaty. Ten wrzasnął z bólu i złapawszy za drzewiec, wściekle wyciągnął nienawistny kawał drewna ze swego ciała. Zaraz potem przycisnął rękę do swojej rany. Była głęboka, krew lała się z niej obficie. Nagle zupełnie nieoczekiwanie Olaf uśmiechnął się przerażająco i zlizał własną posokę z palców.
- Obiecuję, że wytoczę jej z ciebie o wiele, WIELE więcej - Wysapał do zdegustowanego rycerza.
Ten, jakby w odezwie na odrażający pokaz, złapał włócznię przy samym końcu drzewca i zamachnąwszy się, ciął nią z ukosa, rozorując pierś Veissa. Jasna krew ponownie polała się na piasek, znacząc go szkarłatnymi rozbryzgami. Psychopata zatoczył się, próbując zaatakować. Najwyraźniej siły go opuszczały, bowiem nie mógł zdobyć się nawet na proste uderzenie. Bretończyk nie miał zamiaru odpuszczać. Nie tracąc impetu poprzedniego ciosu, odwrócił się na pięcie i bezlitośnie ciął z obrotu, samą końcówką grotu. Obsydianowe ostrze przecięło brzuch Olafa, powodując fontannę krwi. Koniec psychopaty był bliski.
Sir Gail złapał włócznię grotem do dołu i szykował finalny cios w szyję. Nagle jednak Veiss resztkami sił uderzył go maczugą w kolano. Cios nie był silny, jednakże Bretończyk musiał przyklęknąć. Na to czekał Olaf. Drżącą ręką wydobył z kieszeni eliksir zdrowia i odgryzając korek, wypił całą zawartość buteleczki. Zdumiony rycerz obserwował, jak na pozór śmiertelne rany jego przeciwnika zasklepiają się, a krwotoki ustają. Po chwili jedynie rozcięcia na skórzanej kurtce świadczyły o jakichkolwiek obrażeniach.
- Jak śmiesz, tchórzu ! Nie potrafisz nawet umrzeć jak mężczyzna ! - Gail był cokolwiek niepocieszony.
Veiss zignorował jego tyradę i przystąpił do ataku. Rycerz zasłonił się tarczą, ale psychopata nagle wystrzelił do przodu, błyskawicznie okrążając go i uderzając w plecy. Cios odebrał Gailowi oddech, a przed jego oczyma latały czarne plamy. Nadal nie wiedząc co się dzieje, Bretończyk chaotycznie uderzył włócznią za siebie. Problem w tym, że Olafa już tam nie było. Nagle poczuł szarpnięcie i potworny ból w nodze. To maczuga psychopaty wbiła się w nią z pełną mocą, druzgocząc pancerz i wbijając zakrzywione kolce w ciało. Rycerz wrzasnął i padł na kolana upuszczając swoją włócznię, a Veiss wyszarpnął broń z jego nogi, razem ze sporym kawałem ciała.
Olaf Veiss spokojnie stanął nad bezbronnym rycerzem. Noga jego przeciwnika zmieniła się w obdarty ochłap mięsa, Sam Gail nie miał siły na jakikolwiek ruch.
- Szkoda, że nie mogę zobaczyć twojej twarzy... No cóż, będę musiał z tym żyć. Dobranoc, rycerzyku.
Mówiąc to, wzniósł swoją maczugę nad głowę i straszliwie uderzył nią w głowę Bretończyka. Hełm basinet został zmiażdżony niczym konserwa, a to, co było w środku, wybryzgnęło wszelkimi dostępnym otworami. Bezgłowe zwłoki zwaliły się ciężko na piach Areny.
Olaf Veiss uśmiechnął i powoli oddalił się, pogwizdując.
Półfinały, walka nr. 1- Sir Gail Endevor vs. Olaf Veiss
Poruszenie w wiosce było tego dnia wyjątkowe. Wszystkie ogry porzuciły dotychczasowe zajęcia (czyli przeważnie jedzenie i spanie) i udały sie na Arenę w wielkich ilościach. W ich zachowaniu nie było niczego dziwnego, wszak dzisiaj ma rozegrać się pierwsza półfinałowa walka. A to oznacza, że na okrwawionych piaskach Areny ścierać się będą tylko najpotężniejsi, więc można było się spodziewać zaiste epickich bitew.
Gdy tylko ogrzy motłoch w końcu zajął miejsca na trybunach, ujrzał Sir Gaila zwyczajowo modlącego się o łaskę Pani Jeziora. Rycerz był wyjątkowo skoncentrowany, dzisiejszy przeciwnik znacząco różnił się od pozostałych z którymi dotychczas się mierzył. Olaf Veiss uchodził w środowisku psychopatów za wyjątkowo wrednego sukinsyna. Każdy atom jego spaczonego jestestwa nastawiony był na zadawanie cierpienia bliskim, z czego czerpał niepoprawną wręcz radość. Tak, ta walka będzie zupełnie inna...
Rzeczony psychopata właśnie powoli wszedł na Arenę, dziarsko opierając swoją maczugę na ramieniu. Na jego widok rysy młodego Bretończyka stężały. Słyszał wiele o tym człowieku, a jedno spojrzenie w jego zimne, podobne do gadzich oczy tylko potwierdzały te wszystkie niepokojące wieści. Mimo tego, miał zamiar pokazać wszystkim przewagę odwagi i honoru nad okrucieństwem i bezwzględnością. Bez względu na wszystko.
Olaf tylko uśmiechnął się ponuro.
- Mam nadzieję że zrobiłeś rachunek sumienia, rycerzyku. Gdy z tobą skończę, będziesz BŁAGAŁ o śmierć.
W jego słowach było pełno przerażającej pewności siebie. Ten człowiek nie żartował.
Kamienne oblicze Gaila nawet nie drgnęło.
- To była twoja ostatnia groźba - rzucił i zamknął przyłbicę.
Publiczność słuchała tej zdawkowej wymiany zdań w pełnym skupieniu. Głównie dlatego, że ogry nie za bardzo przyswajały trudne słowa.
Bez zbędnych opóźnień, walka rozpoczęła się tradycyjnym uderzeniem w gong. Gail, wystawiwszy tarczę do przodu, ruszył stanowczym marszem w stronę swego adwersarza. Ten oczywiście nie miał zamiaru spokojnie stać w miejscu, więc wykorzystał swą przewagę w postaci lżejszego pancerza i runął na przeciwnika niczym lawina. Zbliżywszy się na odpowiedni dystans, złapał swoją maczugę oburącz i uderzył pionowo zza głowy. Gail przyjął cios na tarczę, przyklękając lekko na skutek siły uderzenia. Olaf, nie dając przeciwnikowi chociażby cienia szansy na kontratak, gwałtownie obrócił się i trzasnął Bretończyka w łydkę, zanim ten w ogóle zdążył zmienić położenie tarczy. Tylko niesamowita tężyzna fizyczna rycerza pozwoliła mu ustać na nogach. Już prawie doszedł do siebie, gdy Olaf zaatakował z ukosa, celując w bark. Tym razem udało mu się zadziałać na czas i maczuga Veissa zderzyła się z ciężką Bretońską tarczą. Widząc okazję do przejęcia inicjatywy, Sir Gail naparł na przeciwnika całą swoją masą, prawie obalając go na ziemię. Gdy ten odruchowo odsunął się, aby nie upaść, rycerz wyprowadził potężne pchnięcie włócznią. Psychopata sprawnie zbił śmiercionośny grot krótkim ruchem trzonka swojej maczugi i przystąpił do kontrataku. Uderzył poziomo, celując w uzbrojoną rękę przeciwnika. Bretończyk po raz kolejny dał pokaz swojej niesamowitej krzepy i odskoczył do tyłu w płytowym pancerzu. Olaf tylko prychnął gniewnie, i nie bawiąc się w żadne finezyjne taktyki machnął maczugą na odlew, celując w uzbrojoną rękę nieprzyjaciela. Sir Gail wiedział, że nie zdoła zbić potężnej broni Veissa swoją włócznią, więc zdecydował się przyjąć uderzenie na naramiennik. Porządna bretońska stal zdała egzamin, zakrzywione kolce ledwo zarysowały powierzchnię pancerza. Gdy Olaf próbował poderwać ciężką maczugę do następnego ciosu, rycerz wyprowadził potężne pchnięcie. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania - grot włóczni wbił się głęboko pod żebra psychopaty. Ten wrzasnął z bólu i złapawszy za drzewiec, wściekle wyciągnął nienawistny kawał drewna ze swego ciała. Zaraz potem przycisnął rękę do swojej rany. Była głęboka, krew lała się z niej obficie. Nagle zupełnie nieoczekiwanie Olaf uśmiechnął się przerażająco i zlizał własną posokę z palców.
- Obiecuję, że wytoczę jej z ciebie o wiele, WIELE więcej - Wysapał do zdegustowanego rycerza.
Ten, jakby w odezwie na odrażający pokaz, złapał włócznię przy samym końcu drzewca i zamachnąwszy się, ciął nią z ukosa, rozorując pierś Veissa. Jasna krew ponownie polała się na piasek, znacząc go szkarłatnymi rozbryzgami. Psychopata zatoczył się, próbując zaatakować. Najwyraźniej siły go opuszczały, bowiem nie mógł zdobyć się nawet na proste uderzenie. Bretończyk nie miał zamiaru odpuszczać. Nie tracąc impetu poprzedniego ciosu, odwrócił się na pięcie i bezlitośnie ciął z obrotu, samą końcówką grotu. Obsydianowe ostrze przecięło brzuch Olafa, powodując fontannę krwi. Koniec psychopaty był bliski.
Sir Gail złapał włócznię grotem do dołu i szykował finalny cios w szyję. Nagle jednak Veiss resztkami sił uderzył go maczugą w kolano. Cios nie był silny, jednakże Bretończyk musiał przyklęknąć. Na to czekał Olaf. Drżącą ręką wydobył z kieszeni eliksir zdrowia i odgryzając korek, wypił całą zawartość buteleczki. Zdumiony rycerz obserwował, jak na pozór śmiertelne rany jego przeciwnika zasklepiają się, a krwotoki ustają. Po chwili jedynie rozcięcia na skórzanej kurtce świadczyły o jakichkolwiek obrażeniach.
- Jak śmiesz, tchórzu ! Nie potrafisz nawet umrzeć jak mężczyzna ! - Gail był cokolwiek niepocieszony.
Veiss zignorował jego tyradę i przystąpił do ataku. Rycerz zasłonił się tarczą, ale psychopata nagle wystrzelił do przodu, błyskawicznie okrążając go i uderzając w plecy. Cios odebrał Gailowi oddech, a przed jego oczyma latały czarne plamy. Nadal nie wiedząc co się dzieje, Bretończyk chaotycznie uderzył włócznią za siebie. Problem w tym, że Olafa już tam nie było. Nagle poczuł szarpnięcie i potworny ból w nodze. To maczuga psychopaty wbiła się w nią z pełną mocą, druzgocząc pancerz i wbijając zakrzywione kolce w ciało. Rycerz wrzasnął i padł na kolana upuszczając swoją włócznię, a Veiss wyszarpnął broń z jego nogi, razem ze sporym kawałem ciała.
Olaf Veiss spokojnie stanął nad bezbronnym rycerzem. Noga jego przeciwnika zmieniła się w obdarty ochłap mięsa, Sam Gail nie miał siły na jakikolwiek ruch.
- Szkoda, że nie mogę zobaczyć twojej twarzy... No cóż, będę musiał z tym żyć. Dobranoc, rycerzyku.
Mówiąc to, wzniósł swoją maczugę nad głowę i straszliwie uderzył nią w głowę Bretończyka. Hełm basinet został zmiażdżony niczym konserwa, a to, co było w środku, wybryzgnęło wszelkimi dostępnym otworami. Bezgłowe zwłoki zwaliły się ciężko na piach Areny.
Olaf Veiss uśmiechnął i powoli oddalił się, pogwizdując.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.